Biuro rzeczoznaców jest bardzo dużym pomieszczeniem, które przypomina nieco salę muzealną. Dla postronnych obserwatorów, poszczególne zabytki mogą wydawać się zupełnie nijakie, ale specjaliści doskonale wiedzą jak niezwykłą wartość posiadają. To właśnie tutaj wyceniane i konserwowane są przynoszone przez klientów Banku własności, tutaj również badane są przywiezione z magicznych wykopalisk artefakty. Rzeczoznawcy często podróżują - czy to na badania terenowe, czy też w celu zdobycia większej informacji o badanych obiektach. Z tego względu, Biuro zapewnia darmowe świstokliki przenoszące w dowolne miejsce na świecie i z powrotem. Należy tylko pamiętać, by każdą podróż odnotować i nie próbować wynosić świstoklików poza to pomieszczenie, bo wtedy włącza się magiczny alarm. Znajdujące się tutaj przedmioty nie powinny być niebezpieczne, ponieważ wszelkie niepokojące obiekty są sprawdzane również przez łamaczy klątw.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Siedziała przy jednym z biurek w Biurze Rzeczoznawców wyraźnie podekscytowana - bynajmniej wcale nie otaczającymi ją artefaktami, które czekały na opisanie. Wierciła się na krześle, co chwila poprawiając na nosie złote okulary i przekładając swoje okulary-tłumaczki z jednej dłoni do drugiej. Świerzbiły ją już ręce, żeby sięgnąć też po mały puzderkowy kuferek - powiedziała jednak przełożonemu, że nie tknie go, póki nie dołączy do niej jej nowy współpracownik... Yorek będzie musiał pogodzić się z faktem, że Biuro Tłumaczeń zakończyło współpracę z Biurem Bezpieczeństwa - choć nie z jego byłym przedstawicielem. Smith westchnęła z niejaką niecierpliwością, poprawiając mankiety białej koszuli - i wtedy spostrzegła Darrena, wprowadzanego przez innego rzeczoznawcę do sali biura. Momentalnie zerwała się na równe nogi, a po panelach rozniosło się echo jej obcasów, kiedy wręcz podfrunęła do dwóch mężczyzn. Z uśmiechem na ustach chwyciła Shawa pod ramię, przyciągając go nieco do siebie. — Hej Bal, przejmę już nasz nowy narybek, Cinder mi pozwoliła! — zakomunikowała Baltazarowi, który tylko przewrócił oczami na widok jej wyraźnej ekscytacji i machnął ręką, odwracając się na pięcie. Smith wyszczerzyła się do ukochanego, prowadząc go do biurka, które przed chwilą opuściła. — Biura w Gringottcie raczej ściśle współpracują. Ja często biegam między nimi, bo dzięki tłumaczkom — tu podniosła dłoń z oprawionymi w złoto i lapis-lazuli magicznymi okularami. — Szybko przetłumaczę każdy język i inskrypcję, nawet na cito. Więc oprócz klasycznych tłumaczeń weksli i bankowych pism własnościowych, Jess była często - choć to małe niedopowiedzenie - wysyłana do Biura Rzeczoznawców, ale i do Łamaczy, żeby doraźnie przełożyć niecierpiące zwłoki runiczne przypadki. — W tej sali raczej nie natkniemy się na żadne aktywne klątwy, wszystkie są już zdjęte przez Łamaczy, aleeee! — Przysiadła biodrem na biurko, na którym leżało drewniane, przyozdobione perłami i złotem puzderko. Choć wielkością zakrawało już niemal o kuferek. Na złotym, odrobinę już zaśniedziałym wieku mieniły się delikatnym światłem - niczym z nordyckiego brisingamena - litery, układające się w niepodobne do niczego słowa. Litery były dziwnie poskręcane, przypominające nieco celtyckie tribale. — Ale niemówione, że nie mamy tutaj zagadek do rozwiązania i opisania. To macedońskie puzderko, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Musimy je otworzyć. Rozłożyła teatralnie ramiona, uśmiechając się lekko. — Jestem tłumaczem na twoje usługi, a to twoje pierwsze zlecenie.
Trzymał pod pachą wibrującą czarną skrzyneczkę, w której znajdował się artefakt do rozpoznania. Przed nim w powietrzu lewitowało osiemnaście kartek, złożonych jedna na drugą, a wszystkie dotyczyły okoliczności odnalezienia przedmiotu. Tuż obok George dreptała kobieta z Biura Łamaczy Klątw, który miała być wsparciem w tym zadaniu. Przez całą drogę rozmawiał z nią na temat przedmiotu badań. Była to maska komiczna znaleziona w jakichś londyńskich ruinach, a z tego co mówiła ofiara, po założeniu maski nie potrafiła jej z siebie zdjąć i wykazywała objawy zatrucia organizmu substancjami odurzającymi przez co ofiara bardzo szybko popadła w uzależnienie narkotyczne. Usiadł wygodnie za biurkiem, walizeczkę ustawił na podeście, założył skórzane rękawiczki, zastosował zaklęcie światła, a Łamacz Klątw w tym samym czasie zabezpieczył czarami całe biurko na wypadek nieprzewidzianych konsekwencji. Praca była żmudna, czasochłonna i wymagająca wszelkiej ostrożności. Nie mógł się zdekoncentrować nawet na sekundę. George musiał najpierw rozpoznać wszelkie działania maski komicznej, sklasyfikować ją, opisać działanie klątwy i ukryte powikłania, a Łamacz Klątw musiał być w pogotowiu gdyby magia chciała wylać się z przedmiotu albo wpłynąć na samego Georege'a. Ścisła współpraca, od zawsze, od wielu lat. W pierwszej kolejności maska musiała zostać oczyszczona z brudu i niestety nie można było do tego użyć czaru. Przedmioty podejrzane często odpychały magię albo wręcz przeciwnie, wchłaniały ją aby zaatakować - taki system obronny, z którym spotkał się już wielokrotnie. Z pomocą pędzla i dłuta udało mu się po trzydziestu minutach oczyścić obiekt na tyle, by wyczuć w powietrzu bijącą od niego magię. Kiedy przygotowywał się do diagnostyki (zmiana rękawiczek, założenie okularów, wyczyszczenie różdżki, zaczarowanie pióra i notesu do zapisywania dyktowanych słów) to Łamacz Klątw wykonywał własne oględziny, które miały podpowiedzieć jak chronić otoczenie przed działaniem maski komicznej. Szeptali do siebie, nie hałasowali, wykazując się pełnym szacunkiem do wykonywanej pracy. Nie przeszkadzali sobie. W końcu George mógł się wziąć za diagnostykę. Podniósł się z krzesła i z chirurgiczną delikatnością nakładał czary sondy na przedmiot. Światło zaklęcia otulało maskę, która pod wpływem ingerencji drgała coraz mocniej i głośniej - tutaj Łamacz Klątw był niezbędny, bowiem swoim czarem "przytrzymał" maskę w miejscu, aby nie szamotała się w trakcie badania. George zaczął przemawiać. Opisywał dokładnie co widzi, co i czego jest oznaką - starożytna runa wyryta w okolicach otworu oczu i ust maski sprawia, że ofiara nie jest w stanie jest samodzielnie zdjąć. Zmagazynowany cholernie potężny czar w okolicach "czoła i skroni" maski wpływa na układ nerwowy ofiary, wysyłając w tę stronę szkodliwe impulsy wpędzające ofiarę w stan głodu narkotycznego. Kiedy badał tamtą okolicę, został zaatakowany takim impulsem, przemykającym przez rękawiczki prosto do jego organizmu. Spiął się cały, syknął i musiał uczynić przerwę godzinną, aby usiąść. Został wezwany tutejszy eliksirowar, który wykonał badania na przepoconym i znerwicowanym George'u, który przez godzinę wykazywał objawy głodu narkotycznego. Dzięki temu, że miał maski przy sobie (Łamacz Klątw jej pilnował) to objawy zostały wyeliminowane odpowiednim eliksirem. Odetchnął z ulgą jednak nie mogli kontynuować badania maski komicznej. Musieli to przełożyć na kolejny tydzień do czasu, aż wszelkie śladowe ilości ingerencji przedmiotu znikną z jego organizmu. Mimo wszystko zapisał w notatniku własne spostrzeżenia: stężenie czarnej magii w przedmiocie wynosi osiem na dziesięć jednostek, co kwalifikuje przedmiot do artefaktów o poważnym stopniu zagrożenia. Obudowa maski i styl wykonania przypomina mu do złudzenia twory luizjańskie, a co za tym idzie, będzie musiał skontaktować się z Rzeczoznawcą z USA, aby ustalić parę szczegółów. Przedmiot został zabezpieczony i przeniesiony do oddzielnego pomieszczenia jako obiekt, którego klątwa nie została jeszcze złamana bowiem najpierw trzeba w trzystu procentach zdiagnozować obciążenie magiczne przedmiotu.
| zt
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Darren skłamałby, gdyby odpowiedział przecząco na pytanie czy denerwował się pierwszym dniem w nowej pracy. Co prawda kurs zdał śpiewająco - nie tylko teoretyczny, przygotowany wyjątkowo dobrze przez Jessicę od strony merytorycznej, ale też przez profesor Lanceley od strony bardziej zaklęciowo-praktycznej, ale też część w terenie wyszła mu znakomicie. Udało mu się zdobyć znicz Bowmana od pewnego starca, który - najwyraźniej przerażony wizją prześladowania go przez Darrena Shawa, przyszłego czarnoksiężnika stulecia - oddał złotą kulkę wykutą przez legendarnego kowala bez większych trudności. Bank Gringotta od środka - nie jako gość, ale jako młodszy pracownik ze wszystkimi możliwymi przepustkami - wydawał się być jeszcze dziwniejszy. Na szczęście jego szefem nie był goblin, ale jakiś czarodziej - w ogóle w Biurze Rzeczoznawców ciężko było ujrzeć jakiegokolwiek przedstawiciela niskiej rasy. Na słowa Jess Darren odpowiedział jedynie niepewnym jeszcze nieco uśmiechem. - Liczę na ścisłą współpracę - powiedział, zdając sobie sprawę, że będzie mógł też przy okazji mieć oko na blondwłosego Thora z Tłumaczeń - Czyli to moje biurko? - spytał, kładąc swoją torbę obok mebla, który przywodził na myśl prosty styl Ministerstwa. Ściany zasłonięte wręcz szafkami wypełnionymi jakimiś dziełami sztuki czy artefaktami, posągi i statuy, ciche trzaski zaklęć zabezpieczających różne przedmioty czy odgłosy rozmów archeologów wychodzących czy wchodzących do Biura. Pełen zestaw rzeczy do oglądania podczas pierwszego dnia w pracy - nie wspominając już zupełnie o siedzącej na biurku Smith, po czterodniowej rozłące wyglądającej jeszcze piękniej niż zazwyczaj. - A więc... tłumacz, tłumaczu - powiedział asystent rzeczoznawcy, siadając przed puzderkiem i przygotowując Mizerykordię.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Nie było słów, które opisywałyby jak bardzo Smith była podekscytowana faktem, że będzie mogła pracować razem z Shawem. Co prawda dotychczas również zdarzało im się współpracować, jednak Darren pracował w Ministerstwie, kiedy to Jess urzędowała na Pokątnej i godziny pracy nieco im się rozjeżdżały. A Gringott był pod tym względem wyjątkowo elastyczny - chyba, że chodziło o deadline'y, które dotyczyły jednak głównie Biura Tłumaczeń... — Nie ma na nim plakietki — stwierdziła, rozglądając się po biurku w reakcji na pytanie Darrena. — Więc może być twoje. — Wzruszyła ramionami, zakładając z pewną nonszalancją nogę na nogę. Korzystała z faktu, że po tej części Gringotta nie kręciły się gobliny - które wszelkie objawy rozluźnienia tępiły bardziej niż Jess i Darren gnomy w oranżerii. — Rzeczoznawcy w większości pracują w terenie, no ale Ty masz asystować Baltazarowi... — Zbłądziła wzrokiem gdzieś w kierunku drzwi wejściowych, kontrolnie lustrując wchodzących do biura pracowników. — To ten, który Cię przyprowadził. Na razie zapewne zawali Cię samymi papierami, ale Bal jest w porządku, więc nie skiśniesz za tym biurkiem — stwierdziła odwracając się w kierunku ukochanego z nieukrywanym uśmiechem. Prócz tęsknego spojrzenia - wykazywała się naprawdę wzorowym profesjonalizmem, nadrobienie kilkudniowej rozłąki zostawiając na później. Chrząknęła, dobywając swojej własnej, jabłoniowej różdżki, by z pomocą finezyjnego Locomotora podsunąć puzderko pod własny nos. — Wydaje mi się, że te a'la macedońskie zdobienia są dla zmyłki — mruknęła cicho, delikatnie przejeżdżając opuszkiem palca po złotej listwie na wieku. Ta zaświeciła się, a na jej powierzchni rozedrgały się litery, które po chwili zastygły. Jess zmarszczyła brwi - i zdjęła okulary odkładając je na biurko tuż obok. — Nie znam tego alfabetu — dodała wyjaśniająco, z cichym trzaskiem rozkładając okulary-tłumaczki i nakładając je na nos. — Możesz mnie złamać nawet mnie nie dotykając. Czym jestem?— odczytała mrużąc w zadumaniu oczy. — Zagadka jak u sfinksa. Miękkim gestem różdżki postawiła puzderko z powrotem na blat biurka.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Mężczyzna wzdrygnął się lekko, kiedy dziewczyna bez większych zahamowań po prostu dotknęła palcem wieko puzderka. Co prawda, według słów Jess, wyszła ona już z biura łamaczy klątw, jednak Shaw wolałby najpierw choć samemu rzucić drobny urok ujawniający zanim pozwoliłby macać przedmiot komukolwiek. To nie tak, że nie ufał swoim starszym kolegom z Banku Gringotta - przynajmniej w przypadku gdyby współpracował z jakimkolwiek innym tłumaczem. Jeśli chodziło o Jess - oczywiście że nie ufał nikomu. Stała czujność, jak to mówią. Darren chrząknął lekko i już po ocenie Smith rzucił na pudełko Specialis Revelio, by upewnić się - nawet jeśli nieco za późno - że nie czekała na nich tam żadna niespodzianka. Wrócił potem wzrokiem - w którym tańczyła iskra wyrzutu - na Jess, obracając różdżkę w dłoniach. - Złamać bez dotyku... - powtórzył do siebie Krukon. Nikt nie wspominał, że będzie tutaj rozwiązywał zagadki - choć dzięki temu można było przyznać, że już pierwszy dzień w Gringottcie był ciekawszy od ostatniego półrocza w Ministerstwie - Serce? - półpytającym tonem zwrócił się do Jess, wzruszając lekko ramionami - Albo prawo - dodał z cichym chichotem, nie spodziewając się jednak że puzderko będzie jak książka z serii 'wybierz swoją przygodę' i przyjmie różne odpowiedzi. - Znamy jej wiek? - spytał, pochylając się nad biurkiem by przejrzeć jego szuflady, szukając jakichś słowników czy spisów alfabetów. Skoro Jess nie znała tych liter - odczytać je mogła tylko dzięki okularom, które okazywały się być o wiele bardziej przydatnym prezentem niż jakaś pałka do quidditcha - to odszyfrowanie pochodzenia owego abecadła mogła dać im parę wskazówek nie tylko co do przekroju czasowego, z którego pochodzić mogło pudełko, ale też sposobów zamknięcia, z których korzystała cywilizacja, której przedstawiciele owe puzderko zapieczętowali.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
W pierwszej chwili kompletnie nie wiedziała dlaczego to spojrzenie z nutą wyrzutu Darren skierował na nią - zamrugała więc z zaskoczeniem, unosząc pytająco brwi. — Hmm? — Szybko sięgnęła pamięcią do tych kilku chwil sprzed sekundy, próbując doszukać się jakiegoś swojego błędu - ale wszystko wskoczyło na swoje miejsce w tej układance, gdy Shaw zamachnął się Mizerykordią nad odłożonym już pudełkiem. Specialis Revelio, oczywiście. Darren nie musiał rzucać tego zaklęcia werbalnie, żeby Jessica się domyśliła o co chodzi. Zasłoniła wolną dłonią rozczulony uśmiech, który wpełzł na jej usta, markując jednocześnie pozycję myśliciela. W rewanżu posłała Krukonowi rozbawione spojrzenie, kręcąc ledwo zauważalnie głową na boki. — Jeśli działa na wzór sfinksa, to przy prawidłowej odpowiedzi powinno się otworzyć... Chyba — stwierdziła, uważnie obserwując jakiekolwiek zmiany, które mogły zajść w wytłoczonych inskrypcjach na puzderku, kiedy Darren rzucał prawdopodobne odpowiedzi. Nic się jednak nie działo. — Słowo? — dorzuciła swój pomysł, dalej jednak bez żadnej reakcji ze strony artefaktu. Przygryzła wnętrze policzka, jedną dłonią sięgając do brisingamena na szyi, by musnąć w zamyśleniu złote ogniwa łańcuszka. — Może to zwykłe zaklęcie kodujące? Finite wystarczy — dumała - zaraz jednak przecząc samej sobie. — Nie, wtedy moje okulary by nie zadziałały. Zsunęła się gładko z blatu biurka, kiedy Shaw zaczął przeszukiwać szuflady - dotknęła jego ramienia, chcąc powstrzymać mężczyznę przed przerzuceniem całej zawartości mebla na góry nogami. — Czekaj, czekaj, tutaj mam opisy od Łamaczy — sięgnęła gdzieś między teczki rozłożone w kompletnym nieładzie na lakierowanym blacie - wyłuskując z nich ledwie kawałek pergaminu zapisany iście lekarskim pismem. Skrzywiła się na ten skąpy opis, marszcząc lekko nos - i podsuwając go Darrenowi. — A raczej opis — doprecyzowała z westchnięciem, prostując się i rozglądając po sali. — Afryka. XV wiek, niewiele mi to mówi... prócz tego, że to na pewno nie macedońskie.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Oczy Darrena wykonały sporą półpętlę, kiedy przewracał nimi nad skąpym opisem jakim obdarowane było puzderko. - Afryka? To zawęża nam obszar poszukiwań do miejsc od trzydziestego równoleżnika północnego do trzydziestego południowego - prychnął Krukon z nutą niecierpliwości, zerkając kątem oka na stary globus stojący biurko dalej. Chociaż z drugiej strony data dawała im nieco możliwości zawężenia poszukiwań. Maroko czy Egipt Mameluków, malijscy królowie, którzy podczas pielgrzymek do Mekki powodowali ekonomiczne kryzysy z powodu obdarowywania złotem każdego kraju na swej drodze, Etiopia i Kongo, początki europejskiej kolonizacji... Shaw zmrużył nieco oczy, przyglądając się zdobieniom i listwie, która wykonana była - na pierwszy rzut oka przynajmniej - ze szczerego złota. Darren pochylił się znów nad szufladami - zanim Smith zdążyła go wcześniej powstrzymać przed dalszymi poszukiwaniami, zauważył tam przewodnik po Timbuktu i tamtejszym regionie Afryki, położonym nad Zatoką Gwinejską. W XV wieku roił się on od państw, państewek i większych czy mniejszych imperiów, zarówno animistycznych jak i islamskich - a legendarna wręcz rozrzutność podróżujących możnowładców mogła w łatwy sposób ów przedmiot przetransportować z Czarnego Lądu nad basen Morza Śródziemnego, skąd do Macedonii był zaledwie krok. Krukon wyciągnął słownik języku Fula, który zapisywany był wtedy w dość archaicznej formie arabskiego alfabetu - co mogło sprawić, że Smith go nie rozpoznała. Nie robił sobie jednocześnie wielkich nadziei, być może wystarczyło po prostu podążyć za pomysłem Jess i rzucić zwykłe Finite - a nawet jeśli to by nie zadziałało, to w arsenale chłopaka było też Megszunteti, które byłoby jednak ekwiwalentem strzelania do muchy z armaty.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Oboje widocznie wzgardzili niesamowitym opisem łamacza, który dostarczył puzderko do Biura Rzeczoznawców. Na domiar złego ów pracuś nawet się nie podpisał - toteż Jess nie wiedziała, których 'zleceniodawców' na przyszłość unikać. Niestety nie rozpoznała też charakteru pisma - z tego z kolei się bardziej ucieszyła, bo rozszyfrowywanie takiego na co dzień byłoby co najmniej męczące... — Chyba muszę rzucić szefowi Łamaczy sugestię, żeby wprowadził jakąś wymaganą ilość znaków przy opisach artefaktów... — mruknęła, gryząc wnętrze swojego policzka. — Albo chociaż dokładniejszego indeksowania, bo to jakiś żart — stwierdziła, dając niejako upust swojej frustracji na temat niedbałości współpracowników. Ciekawe co by powiedzieli, gdyby ona robiła swoją robotę po łebkach? Powodzenia w łamaniu bez szczegółowo przetłumaczonej klątwy albo w skrótowo opisanym aktem własnościowym. — Timbuktu? — dostrzegła przewodnik, który wygrzebał Darren. Zmarszczyła brwi w wyrazie zamyślenia, krążąc szarymi ślepiami od przewodnika po świstek papieru, zawierający jedynie dwie informacje odnośnie pudełka. — O ile dobrze kojarzę to w XV wieku to imperium Songhaju przejęło to miasto... Dobry trop? — pytała, ale raczej stwierdzała, nachylając się nad puzderkiem, by ponownie odczytać jawiącą się na nim inskrypcję. — Możesz mnie złamać nawet mnie nie dotykając... — przeczytała ponownie, opierając się łokciami o blat biurka. Zakręciła nosem, trybiki w jej głowie wyraźnie zaczęły pracować. Jednocześnie zerknęła na słownik, po który sięgnął Shaw. — To nie język fula, jest zbyt skomplikowany... Hm. Obietnicą? Ledwo wypowiedziała ostatnie słowo, litery na złotej listwie kuferka zawirowały - i zamek umiejscowiony na jej prawej ściance kliknął cicho i puścił. Oczy Smith zabłysły tryumfalnie. — Zagadkowe pudełko — prychnęła śmiechem na swój górnolotny żart, chrząkając zaraz i odczytując nową inskrypcję. — Ten, kto mnie tworzy, nie potrzebuje mnie, kiedy to robi. Ten, który mnie kupuje nie potrzebuje mnie dla siebie. Ten, kto mnie użyje, nie będzie o tym wiedział. Czym jestem?
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
- Uhuhu - zahuczał Krukon, kucając przy biurku by oprzeć się na nim podbródkiem i obejrzeć dokładnie pudełko z nieco innego perspektywy - Wysoko celujesz, panno Smith - uśmiechnął się. Szefa łamaczy klątw nie znał - ale wyobrażał sobie raczej jakiegoś potężnego czarodzieja, któremu niestraszne były klątwy konfucjańskich mistyków albo aborygeńskich szamanów, pouczanie więc go na temat długości opisów artefaktów, które wykonywali jego podwładni było podwójnie komiczne. Darren uśmiechnął się, kiedy Jess rozwiązała zagadkę. Było to ich wspólne zadanie - z tego co zdążył się zorientować, duety tłumaczy i rzeczoznawców były dość powszechne, gdyż z reguły te biura świetnie uzupełniały się pod względem umiejętności - tak jak zresztą w codziennym życiu uzupełniali się Shaw i Shawmith. - Rozumie angielski - pokiwał głową Krukon - Czyli albo na pewno nie zadziałałoby na nie Finite, gdyż zaklęcie jest zbyt skomplikowane... albo zostało nałożone później niż w piętnastym wieku - ocenił. Magia przełamująca bariery językowe nie była aż tak niespotykana - ale była na pewno poza zasięgiem pierwszego lepszego szamana, biegłego w wykonywaniu fetyszy z wąsów lamparta. Po odczytaniu nowej inskrypcji Shaw zamyślił się - nowa zagadka była o wiele dłuższa, ale tym samym dawała o wiele mniej pola na 'nietrafienie' w inną odpowiedź niż prawidłową, tak jak w poprzednim przypadku. - Trumna - powiedział Krukon po dłuższej chwili. Szczerze, to tą zagadkę znał wcześniej - magiczne wydanie bajek Ezopa miało o wiele więcej dzieł poświęconym sfinksom niż mugolska wersja i to właśnie tam Shaw z ową łamigłówką spotkał się po raz pierwszy.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
— No co? — fuknęła - w istocie jedynie rozbawiona, a nie oburzona reakcją ukochanego na jej mruczando nad niedokładnością gringottckich łamaczy. — To nie Minister Magii, żebym musiała prosić o audiencję — zachichotała, sięgając po czysty pergamin, żeby zapisać DOKŁADNIEJSZE fakty na temat aktualnie badanego puzderka. — No i nie jest goblinem — dodała już nieco ciszej, choć wiedziała, że żaden z przedstawicieli ów rasy nie kręci się po Biurze Rzeczoznawców. Zanotowała fakt, że nie rozpoznali alfabetu z którego artefakt korzystał - oraz kilka hipotez na które już wpadli, tak uważnie lustrując okute złotem pudełko. Najwięcej uwagi poświęciła jednak nie pochodzeniu badanej błyskotki, a tego jak podjęli się jej otwarcia. Cieszyła ją ta współpraca - a jeszcze bardziej cieszył ją fakt, że była to praca jedna z wielu, które ich czekały. A jeśli mieliby się w nich dogadywać tak jak na co dzień - pomimo niechęci do wróżbiarstwa, przewidywała dla nich świetlaną przyszłość. Przez co znów musiała zwalczać niedorzecznie szeroki uśmiech, próbując zasłonić go dłonią. — Oo! — westchnęła krótko, kiedy Darren poprawnie odpowiedział na drugą zagadkę. Zamek po lewej stronie pudełka również kliknął i mechanizm puścił. Jaśniejące litery znów roztańczyły się na złocie, układając w nowe pseudoceltyckie tribale, zwijające się w nieznanym alfabecie. — Wspaniale Darren — uśmiechnęła się do mężczyzny znad okularów, zaraz jednak wracając roziskrzonym spojrzeniem do puzderka. — Został chyba ostatni zamek... Khm. Potarła czubek nosa i przetarła oczy, w skupieniu odczytując następną - i ostatnią - zagadkę. — Lekki jak piórko, lecz nikt nie utrzyma go zbyt długo. Czym jestem?
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
Ostatnia zagadka i ostatni zamek. Co prawda było to całkiem miłe przywitanie w nowym miejscu pracy, ale Darren nie wątpił że wielu rzeczoznawców w perspektywie rozwiązywania zagadek codziennie przez kolejne kilkadziesiąt lat swojej kariery wolała zaklęcia po prostu ściągnąć niż męczyć się z odgadywaniem takich zagwozdek. No, chyba że urok był wyjątkowo oryginalny albo niespotykany - wtedy sam w sobie podnosił cenę takiego przedmiotu. Razem z Jess, wspólnymi, umysłowymi siłami - choć nie zajęło im to zbyt długo - rozwiązali także i trzecią łamigłówkę, podając prędko prawidłową odpowiedź, którą był oczywiście 'oddech', który był lżejszy od piórka, a nawet najsilniejsi i najlepiej wytrenowani nie potrafili go wstrzymać na dłużej niż góra kilka minut. Ostatni zamek kliknął i skrzypnął, a wieczko pudełeczka odskoczyło lekko do góry. Darren nachylił się nad przedmiotem i delikatnym Locomotorem uniósł pokrywkę, odkładając ją na drewno obok biurka. W środku znajdował się metalowy talizman - a może inna ozdoba - przedstawiający coś, wyglądające jak trzy ptaki z zakrzywionymi dziobami, zwrócone ku sobie ogonami i siedzące na jakimś dziwnym okręgu. - Czas chyba napisać pierwszy załącznik do baltarazowego operatu - powiedział Shaw, przysuwając sobie krzesło i wyciągając z szuflady jeden z wielu formularzy, który przerzucił podczas szukania słownika - Dziękuję, słońce - dodał z lekkim, wdzięcznym uśmiechem, odpowiednio ciszej wypowiadając ostatnie słowo, po czym wziął się do pracy, rozpoczynając na dobre swoją przygodę z Biurem Rzeczoznawców.
EOT
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
W banku Gringotta Darren pracował już prawie dwa tygodnie, mógł więc już się wypowiedzieć na temat plusów i minusów w nowym miejscu zatrudnienia. Tych pierwszych było oczywiście zdecydowanie więcej - po pierwsze, duh, Jess. Po drugie, o wiele mniejsza dawka rutyny. Co prawda, wiele obowiązków, takich jak spisywanie protokołów czy dodatków do wycen, przeprowadzanych przez Baltazara, się powtarzało, jednak praktycznie każdy artefakt był inny i, mimo wpasowywania się w pewne schematy postępowania, wymagał nieco elastyczności i zmiany podejścia. No i po trzecie, gringocki bufet był całkiem przyzwoity. Tymczasem jedynym minusem, oprócz nieprzyjemnych spojrzeń goblinów, były kontrole i konieczność pilnowania odpowiednich przepustek. Oczywiście, że po biurach poruszać się mogli jedynie pracownicy banku, ale magiczne czujniki oraz gobliny pilnowały, by czarodzieje nie wynosili cennych przecież - i należących do Gringotta, a wszyscy zdawali sobie sprawę jakie zdanie na temat własności miały gobliny - artefaktów. Shaw kończył właśnie wycenę jakiegoś drobnego talizmanu Irokezów - drobnej bransoletki z kłów wilka, w którą wplecione zostały zaklęcia mające chronić noszącą ją osobę przed bronią palną. Po paru plamach krwi i prochu łatwo było się jednak domyślić, że nie były one zbyt skuteczne.
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Łapała się na tym, że o ile wcześniej częściej kręciła się w Biurze Łamaczy Klątw, tak teraz kiedy tylko mogła zahaczała o Biuro Rzeczoznawców - z oczywistych powodów. Niemniej, jako tłumacz była mile widziana wszędzie, a kiedy nie robiła za osobisty słownik Shawa, to tłumaczyła wszystko co tylko podsunęli jej pod nos. Naprawdę nieocenioną pomocą okazały się antyczne okulary, które miała z pamiętnej nawiedzonej fabryki. Przerzucając je więc z jednej dłoni do drugiej, nucąc jakąś starą, czeską piosenkę pod nosem - weszła do Biura Rzeczoznawców, skinąwszy głową dwóm kobietom, które minęła w przejściu. Smith kojarzył już niemal każdy, kto pracował w Gringottcie - o dziwo, dziewczynie w ogóle to nie przeszkadzało. Ot, czuła się w pewien sposób potrzebna. — Masz chwilkę? — pojawiła się przy biurku Darrena, przybierając od razu jeden ze swoich piękniejszych uśmiechów - szare oczy błyszczały radośnie, choć poza tym nie zdradzała jakichkolwiek ciągot do Krukona. Pełna profeska. Tradycyjnie już wsunęła się na blat biurka, wyjmując spod ramienia czarną teczkę opatrzoną gringottckim logotypem. Otworzyła ją, od razu odczytując wypisane tam zdania. — Huginn ok Muninn fliúga hverian dag iörmungrund yfir... — zerknęła na Shawa, chrząkając cicho. — ... óomk ek of Huginn, at hann aptr ne komit, þó siámk meirr um Muninn — dokończyła cytat, poprawiając krótkim ruchem okulary na nosie. — Pamiętasz ten dysk, który wyciągnęliśmy z zagadkowego pudełka? — spytała - choć retorycznie, bo zaraz z teczki wyłuskała również szkice tajemniczego, mosiężnego talizmanu, które położyła na biurku przed Krukonem. — Okazało się, że jest staronordycki. Tylko nie wiedzieć czemu przedstawia trzy kruki, a nie dwa. Trzeba zidentyfikować trzeciego. Skrzyżowała ramiona na piersi, majtając rytmicznie nogami w powietrzu.
Darren Shaw
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
Dodatkowo : Mistrz Pojedynków I Edycji Profesjonalnej Ligi
'Biurko' Darrena, jak słusznie wcześniej zauważyła Jess, było ogólnodostępnym meblem, o które codziennie opierało się czy używało go zapewne około osiemdziesięciu procent Biura Rzeczoznawców. Jedynie starsi pracownicy posiadali własne, bardziej wyspecjalizowane meble, wyposażone w aparaturę pomocną przy badaniu artefaktów o wiele bardziej skomplikowanych czy niebezpiecznych niż te, które wpadały w ręce asystentów, jak choćby zaczarowane łyżeczki albo szklane pantofelki. - Serwus - uśmiechnął się Shaw, podnosząc głowę znad irokeskiej błyskotki i formularza, który przy każdym takim drobiazgu musiał wypełnić - od wymiarów, krótkiego opisu i działania, po proponowane widełki cenowe razem z branymi pod uwagę argumentami przemawiającymi za taką, a nie inną ilością galeonów. Potem te dokumenty w zdecydowanej większości trafiały pod oko Baltazara, który przed przełożonymi oczywiście ze swoich wycen tłumaczyć się nie musiał - w przeciwieństwie do pracującego pierwszy miesiąc w biurze Krukona. Słuchając wypowiedzi dziewczyny Darren uniósł lekko brwi, nie dając jednak po sobie poznać, że z jej słów nie zrozumiał absolutnie nic - chyba że ten niejaki 'Muninn' był dalekim kuzynem Taty Muminka. - Kojarzę - odpowiedział twierdząco, kiwając jeszcze głową. Kolejne informacje wprawiły go jednak w niemałe zakłopotanie - Nordycki? - jęknął, przypominając sobie swoje przypuszczenia na temat szkatułki. Choć właśnie - były na temat opakowania, nie jego zawartości. Co do tego zaś nawet łamacze zaklęć przypuszczali, iż pochodzi z Macedonii. - No dobrze - powiedział, odkładając talizman do kartonowego, standardowego pojemnika, w którym przechowywane były przedmioty najniższej wartości - Od czego zaczynamy?
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Uśmiechnęła się z niemym zrozumieniem na jęk Shawa, kiedy przedstawiła mu prawdziwe pochodzenie błyskotki (nawet jeśli nic z błyskiem wspólnego nie miała). Nie raz i nie dwa podczas jej kariery w Gringottcie pewne rzeczy okazywały się zupełnie inne, aniżeli na pierwszy rzut oka. Darren musiał się przyzwyczajać do przeskoków między potencjalnymi epokami i cywilizacjami, z których odkryte artefakty pochodziły. Akurat w Biurze Rzeczoznawców to była wręcz codzienność. — Przed chwilą odczytałam kawałek Grímnismál w staronordyckim — podjęła, w odpowiedzi na pytanie Darrena. Stwierdziła, że nawet jeśli to wszystko znał - to przyda się wypowiedzenie pewnych rzeczy na głos. — W wolnym tłumaczeniu to: 'Przez cały świat wzdłuż i wszerz, każdego dnia lecą Hugin i Munin; boję się, że Hugin nie podoła lotu, ale bardziej obawiam się o Munina.' — chrząknęła, rozplątując ramiona i stukając paznokciem w szkic przed Krukonem. Najpierw w jednego kruka, potem w drugiego, osadzonych w mosiężnym pierścieniu. — Huginn to Myśl, Muginn to Pamięć. A trzeci kruk... — zawiesiła wzrok na ostatnim ptaku, wzruszając jednocześnie ramionami. — Myślałam początkowo, że oznacza samego Odyna, którego nazywano też Kruczym Bogiem... Kącik ust jej drgnął, gdy zdała sobie sprawę ze śmiesznego zbiegu okoliczności - gdzie dwóch, jakby na to nie spojrzeć, typowych do bólu Krukonów siedziało nad zagadką trzeciego kruka w jakiejś antycznej insygnii Kruczego Boga. Brakowało jedynie Voralberga, który zerkałby na nich gdzieś z boku. — Ale wtedy kruk musiałby być na środku, a nie ustawiony na równi z Huginnem i Muninnem. — Nordyccy bogowie - jak wszyscy wszechmocni z resztą - mieli bzika na punkcie swojej siły i wielkości. — U mnie w Biurze myślą, że może to być nawet artefakt pokroju włóczni Gungnir... — zawiesiła na chwilę głos i prychnęła cicho. — ... albo wyjątkowo nieudana celtycka ozdóbka — dokończyła z nieco mniejszym 'zapałem'. Mimo wszystko szare oczy jej błyszczały, kiedy o tym wszystkim mówiła - w końcu było to odkrywanie czegoś zupełnie nowego. — Nikt jednak nie wie, czemu ten dysk był w szkatułce z zupełnie innej części świata. Zsunęła się z biurka, rozglądając po Biurze Rzeczoznawców, jakby była tu pierwszy raz. — Pamiętasz gdzie Bal schował tę błyskotkę...? — Mimo całego swojego obeznania akurat w klasyfikacji i składowaniu artefaktów u rzeczoznawców nie znała się w ogóle.
Zagadka trzeciego kruka zainteresowała najwyraźniej kilka innych eksponatów znajdujących się w pobliżu. A może to kwestia grawitacji, a nie bycia wścibskim? A być może znalezisk, które sturlały się na biurko wcale nie obchodziło, czy trzecim krukiem był Odyn, Morgana, czy nawet sam Alexander Voralberg tak długo, jak wpadnięcie w łapy dwojga osób z najbliższego otoczenia półki na której wcześniej się znajdowały mogło oznaczać odnalezienie nowego towarzystwa?
@Darren Shaw - na głowę zlatuje Ci gumowa kulka, po czym odbija się i ląduje na biurku, turlając się następnie wzdłuż blatu. Sam wybierz, czy ma kolor błękitny, granatowy, czy czarny. Jeżeli nie potrafisz się zdecydować, pomocniczo rzuć kością.
@Jessica Smith - kolorowa kulka spada Ci prosto na dłoń, a następnie zlatuje na podłogę. Wybierz jej kolor: różowy, fioletowy lub srebrny. Jeżeli żaden z nich Cię nie przekonuje, rzuć kością K6 na wylosowanie koloru spośród tych, które do wyboru miał Darren (pamiętaj, że nie możecie wybrać tych samych kolorów, więc losujesz pomiędzy pozostałymi dwoma).
Znajdźki zawierają w sobie coś nadającego im ruch, trochę jakby miały własną wolę albo chociaż pomysł na siebie. Aby się przekonać, co kryją wewnątrz, w dowolnym osobnym(!) wątku zastosujcie na nich odczarowujące zaklęcie - Disclore bądź Enutitatum. Nie zapomnijcie oznaczyć @Morgan A. Davies w postach, gdzie odczarowujecie swoje kolorowe kulki.
Nie odczarowujcie fantów tutaj, bo mogłoby to zwrócić uwagę goblinów, które póki co nie mają pojęcia, że coś ma duże szanse zniknąć z >ich< skarbca.
Życzę miłej dalszej gry!
______________________
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
Niewiele osób jest w stanie odkryć, że George nie wyszedł wczoraj z pracy, dlatego też o godzinie szóstej rano można było go zastać już w biurze. Zajmował się wyjątkowo upierdliwym artefaktem, który pochłonął nie tylko jego uwagę, ale też poczucie upływu czasu. Zaniedbał nawet posiłki choć liczba pustych blaszanych kufli świadczyła o tym, że kawy wypił sporo. Nie wyglądał źle pomimo zarwanej nocy, co mogło sugerować, że miał niezłą wprawę w zaniedbywaniu odpoczynku. Na biurku stał mosiężny granatowy kufer z umieszczonym wewnątrz artefaktem, który należy zbadać, zdiagnozować, szczegółowo opisać oraz w efekcie końcowym wysłać do Biura Łamaczy Klątw. Jako, że był perfekcjonistą to zamierzał nawet zabezpieczyć artefakt na czas podróży z piętra na piętro. Nie zleci tego zadania swoim pracownikom, bowiem uważał, że przedmiot jest na to zbyt niebezpieczny, a co za tym idzie ambicja George'a nie pozwalała się nim "dzielić". Niestety parę dni temu został poniekąd zmuszony przez swojego przełożonego, aby przyuczał stażystę i tym samym pokazał innym departamentom banku, że nawet szef biura rzeczoznawców jest w stanie poświęcić swój bezcenny czas na edukację młodocianych. Merlin jeden wie jaki był z tego powodu niezadowolony. Chciał zająć się artefaktem w samotności. Dopiero w trzecim etapie badań potrzebowałby Łamacza Klątw, a teraz ma dostać na ten miesiąc asystenta. Czekał zatem na jegomościa, któremu posłał wiadomość, iż ma stawić się dokładnie tutaj o godzinie siódmej dwadzieścia trzy, rano rzecz jasna. George może i był trochę arogancki jednak nie zaniedbywał powierzonych mu zadań, a więc ten szczęściarz, zwany asystentem, mógł być pewien, że nie zazna wytchnienia pod jego protektorem. Nie od dziś wiadomo, że jest pracoholikiem. Palcem wskazującym poprawił okulary, które zsunęły mu się na czubek nosa. Kartkował wstępną dokumentację, dotyczącą głównie okoliczności odnalezienia tajemniczego czarnomagicznego przedmiotu. Nie otwierał jeszcze kufra, czekał na swojego asystenta. W pewnym momencie oczekiwania (kiedy jego podręczny zegarek pokazywał godzinę siódmą dwadzieścia cztery) podniósł głowę i zerknął na drzwi wejściowe, jakby czekając aż się otworzą i pojawi się dzisiejszy pomocnik. Pan T. Kain, tyle o nim wiedział. Nie on go zatrudniał, a specjalnie zatrudniony osobnik zajmujący się rekrutacją. Kiedy wybiła godzina siódma dwadzieścia pięć drzwi skrzypnęły i oto w końcu pojawił się spóźnialski, którego identyfikator zdradzał jego godność. - Spóźnienie. - rzucił surowo zamiast powitania i wskazał mu ręką krzesło naprzeciwko biurka, przy którym siedział. - Pan Kain, tak? - zatrzymał wzrok na plakietce z imieniem. Dosyć młody chłopak. Ile on mógł mieć lat? Dwadzieścia? Wiek jego siostrzenicy, hm. - Dobrze zatem, porzucając wszelkie uprzejmości, bo nie po to tutaj jesteśmy, dzisiaj mam do zdiagnozowania przedmiot znajdujący się w tym kufrze. - skinął na mosiężne opakowanie z zamkniętym szczelnie wiekiem. - A skoro masz mi pomóc i przy tym odebrać większe doświadczenie, to powiedz mi w jaki sposób wyciągnąłbyś przedmiot nieznanej magii z kufra, bez uaktywniania go i co za tym idzie narażania swojego i mojego zdrowia. - odłożył zwitek pergaminu i zatrzymał wzrok na młodym chłopaku. Wyglądał na solidnie niewyspanego, a więc pod tym kątem obaj do siebie pasowali.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Pierwsze tygodnie w nowej pracy z pewnością nie należały do najlżejszych. Dopiero rozpoczynał swoją przygodę z rzeczoznawstwem, wdrażał się w różne systemy rozliczeń i metody wyceny, a co za tym idzie, miał przed sobą naprawdę sporo nauki. Na szczęście koledzy z biura chętnie dzielili się swoją wiedzą i doświadczeniem, a i poziom trudności zlecanych mu obowiązków został odpowiednio dostosowany do jego asystenckiego stanowiska. Najczęściej miał więc do czynienia z magiczną biżuterią, czy powszechnie wykorzystywanymi artefaktami, w szczególności takimi niosącymi już ślady użytkowania. Kilka razy trafił również na mniej znane w Wielkiej Brytanii przedmioty zza granicy – w tym przypadku oszacowanie ich wartości rynkowej wymagało od niego znacznie większego wysiłku, jak również wielu nieprzespanych nocy. Póki co odsunięto go natomiast od badań nad obiektami, które jakikolwiek związane były z czarną magią, nad czym zresztą ubolewał, bo interesował się tą zakazaną sztuką, a i od zawsze lubił wyzwania. Gotów był jednak zrozumieć, że nikt nie chce ryzykować zdrowiem świeżo upieczonego rekruta. Kolejny miesiąc w banku zapowiadał się natomiast wyjątkowo interesująco. Od połowy czerwca jego praca przybrała nieco inny charakter - miał bowiem po raz pierwszy działać pod skrzydłami samego szefa departamentu. Theo był zaś perfekcjonistą, do tego obrzydliwie ambitnym. Nic więc dziwnego, że chciał pokazać się z jak najlepszej strony i zaimponować swojemu przełożonemu. Ślęczał nad swoimi notatkami niemalże do samego rana, by przypomnieć sobie wszystko to, co udało mu się do tej pory opanować. Wyszedł również wcześniej z domu, zdając sobie sprawę z tego, że punktualność jest niezwykle cenioną cechą. Problem tkwił w tym, że nie znał jeszcze zbyt dobrze budynku Gringotta i dość długo krążył po wąskich korytarzach w poszukiwaniu gabinetu Walkera. Niestety kilka minut spóźnienia nie umknęło uwadze kartkującego obszerne akta mężczyzny. – Tak, Theodore Kain, asystent. Przepraszam za to spóźnienie. Jeszcze się trochę tutaj gubię. – Odpowiedział z pokorą, nie będąc pewnym czy powinien się w ogóle tłumaczyć. Szczerze powiedziawszy, surowy ton jego szefa nieco zbił go z pantałyku, ale pomyślnie dla niego jego patron nie zamierzał drążyć tematu. Wręcz przeciwnie, od razu przeszedł do rzeczy, prezentując mu sporawy, mosiężny kufer. Niestety nie pisnął jednak nawet słówkiem o jego zawartości, zamiast tego przepytując żółtodzioba z czegoś, z czym ten nigdy nie miał jeszcze styczności. Theo skłamałby mówiąc, że nie odczuł presji. Inni rzeczoznawcy zwykle dawali mu jakieś wstępne instrukcje, czy wskazówki, a teraz był zdany na siebie samego. W głowie utkwiła mu również myśl, że było to jego pierwsze spotkanie z szefem biura rzeczoznawców, więc nie darowałby sobie, gdyby palnął jakąś wierutną bzdurę. Spokojnie, bez nerwów. Wziął głęboki oddech i zmrużył swe podkrążone oczy, by lepiej przyjrzeć się badanemu obiektowi, ale nie oszukujmy się, niewiele mógł zdziałać, opierając się wyłącznie na zawodnych niekiedy zmysłach. – Najpierw przeprowadziłbym szczegółowy wywiad z klientem, żeby uzyskać jak najwięcej informacji o przekazanym przedmiocie. Zakładam jednak, że nie wiemy dokładnie z czym mamy do czynienia… dlatego na samym początku spróbowałbym prześwietlić kufer za pomocą zaklęcia Detegento. Niewykluczone bowiem, że już samo jego otwarcie bez zachowania właściwych środków ostrożności okazałoby się śmiertelnie niebezpieczne. – Rzucił śmiało, choć tak naprawdę nie miał pojęcia, czy brnie w dobrym kierunku. Wspomniał jednak o stosunkowo złożonym zaklęciu, a z tego względu miał również nadzieję, że jego znajomość uratuje go przed ewentualną kompromitacją, nawet jeżeli jego metoda działania okaże się błędna. – Następne kroki zależałyby od tego, co bym zobaczył, więc trudno mi na tę chwilę udzielić pełnej odpowiedzi. – Zatrzymał się, ale zdawało mu się, że odniósł się do pytania szefa zbyt lakonicznie. Nie chciał, żeby Walker poczuł się nim zawiedziony, toteż jeszcze intensywniej wytężył swoją mózgownicę. – Unikałbym jednak otwierania skrzyni ręcznie; jeśli tylko nie została ona zabezpieczona jakimś potężnym zaklęciem antywłamaniowym zdecydowałbym się na Alohomorę, a następnie wyciągnął zawartość za pomocą chociażby prostego Wingardium Leviosa, by przypadkiem nie uszkodzić ani kufra, ani znajdującego się w nim przedmiotu. - Dokończył swój tok myślowy, stając niemalże na baczność przed swoim rozmówcą, tak jak przystało na ułożonego podwładnego. Spoglądał również wyczekująco, ale i niepewnie w jego oczy, w duchu licząc na to, że chociaż w części udało mu się wstrzelić w jego oczekiwania.
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
Kiedyś był na miejscu takiego Theo tylko w tamtych czasach George odwalał najgorszą robotę, a jego współpracownicy myśleli, że się nad nim w ten sposób znęcają. Cóż rzec, spośród jego rówieśników tylko George był tutaj szefem biura, a o tamtych nigdy więcej już nie słyszał. Praca nad sobą czyni mistrzem, takie miał założenie. Nie skomentował w żaden sposób usprawiedliwienia chłopaka, bo nie było ono nawet w najmniejszym stopniu przekonywujące i zachęcające do łagodnego traktowania. Słuchał jego pomysłów w milczeniu choć im dalej ten mówił, tym na ustach George'a pojawiał się cień uśmiechu, który w pewnym momencie nabrał nieco większego wydźwięku, łagodzącego stanowczo jego surowy wyraz twarzy. Widać było, że chłopak był nowy. - Nie wiem czego cię uczą pracownicy niższego szczebla, ale na brodę Merlina, panie Kain... - podniósł się z krzesła i przeszedł wokół biurka, bezpardonowo podnosząc kufer z pomocą własnych dłoni. - To jest skrzynka zabezpieczająca biura rzeczoznawców. Zewnętrznie jest całkowicie bezpieczna i niedostępna dla niepowołanych rąk. - postukał palcem w wygrawerowaną w ściance kufra plakietkę z symbolem banku Gringrotta. - Alohomora tego nie otworzy, ale nie przyszedłeś tutaj na ten temat dywagować. Nas interesuje to, co jest w środku. - odłożył ostrożnie kuferek i powoli podwinął rękawy koszuli do wysokości łokci. - Do mnie, jako do szefa tego cyrku, trafiają głównie artefakty znalezione w dzikich miejscach, bez posiadaczy właściciela. Często taki przedmiot jest już po pierwszym wyładowaniu mocy bowiem z reguły ktoś narusza jego strukturę magiczną oraz zaraża się tajemniczą klątwą. Dlatego też musimy ściśle współpracować z Łamaczami klątw. - mówił spokojnie, cierpliwie. Z pomocą różdżki przywołał do siebie dwie pary rękawiczek wytworzonych z łusek trytona, a co za tym idzie, błyszczących i odrobinę lepkich w dotyku. Jedną parę podał chłopakowi, a drugą założył na swoje dłonie. - Nie zajmujemy się wyłącznie wyceną. Naszym zadaniem jest szczegółowe zdiagnozowanie przedmiotu, odkrycie jego nazwy, pochodzenia, całej historii, działania i wpływu na osoby zewnętrzne, a wycena... jest jedynie kroplą w morzu zadań rzeczoznawcy. - lubił mówić o swojej pracy. Wydawał się przy tym taki rozluźniony, a i dostrzegał zainteresowanie młodego chłopaka. To mu schlebiało, bowiem lubił być słuchany. Theodore też nie przerywał ani nie przysypiał, a to mówiło samo za siebie. - Sam sobie odpowiedz po co nam te rękawice. - wymamrotał, wykonał różdżką gest składający się z paru członów dzięki czemu wieko uchyliło się i otwarło, odsłaniając ukryty wewnątrz przedmiot. Ledwie ten ujrzał światło dzienne, a w ich stronę buchnął odór rozkładającego się ciała. Wewnątrz skrzynki znajdowało się pozłacane naczynie. - Co byś o tym powiedział? - aż mu oczy płonęły z ekscytacji. Powstrzymał się przed rzuceniem w wir zaklęć sondujących po to, aby dać szansę młodemu.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Rozpoczynając pracę w banku, koncentrował się na realizacji własnych ambicji, a także możliwości rychłego awansu, która pociągałaby za sobą poprawę jego sytuacji materialnej i społecznej. Liczyły się dla niego nie tylko dobre zarobki, ale i prestiż oraz niezależność, jakie wiązały się z zawodem rzeczoznawcy. A chociaż początkowo nie był w pełni przekonany do tej fuchy i rozpamiętywał swoją odrzuconą kandydaturę do biura aurorskiego, z czasem naprawdę ją polubił. Nawet to nie zdołało go jednak uwolnić od demonów z przeszłości. Uważnie obserwował i słuchał Walkera, ale nie przyświecały mu wyłącznie cele dydaktyczne. Chciał się dowiedzieć o nim jak najwięcej, odnaleźć jego słabe punkty, które w przyszłości mógłby wykorzystać przeciwko niemu. Po prostu potrzebował wyładować na kimś swój gniew za te wszystkie krzywdy, których kiedykolwiek doznał z rąk i ust czystokrwistych czarodziejów, a jego przełożony – z tego co zasłyszał z przeróżnych plotek – wydawał się idealnym workiem treningowym. Nie zamierzał się jednak zdradzać ze swoimi niecnymi planami. Zresztą nie było to takim trudnym zadaniem. Wcale nie musiał udawać uczynnego i zaangażowanego – był taki naprawdę. Jednocześnie zależało mu na tym, żeby zrobić dobre wrażenie na przełożonym, zyskać jego szacunek, nawet jeżeli w swojej chorej głowie fantazjował już o skierowanej przeciwko niemu zemście. Ktoś mógłby pomyśleć, że to nielogiczne – dlaczego odczuwał tak duży stres i próbował przypodobać się komuś, kogo miał za swojego wroga. A jednak… taki był Theo, pełen sprzeczności. Z jednej strony pracowity, uśmiechnięty, pomocny, z drugiej zaś dotknięty niesprawiedliwością świata, wściekły, żądny krwi i odwetu. W tym jednak przypadku to przede wszystkim niepohamowana ambicja i patologiczna potrzeba uznania ze strony innych nie pozwalały mu na zbyt luźne podejście do zawodowych obowiązków i rozczarowanie kogoś postawionego wyżej od niego. Cieszył się więc, kiedy dostrzegł łagodniejszy uśmiech na twarzy szefa, nawet jeżeli ostatecznie okazało się, że przekombinował. Zdał sobie z tego sprawę już w chwili, w której mężczyzna gołymi rękoma złapał za wieko kufra. Potem zastanawiał się już tylko, jakim cudem nie dostrzegł wyraźnie widocznej plakietki z symbolem banku Gringotta. Chyba za bardzo zapragnął mu zaimponować, a przez to wmówił sobie, że odpowiedź na zadane przez niego pytanie jest o wiele bardziej skomplikowana. W jakimś stopniu żałował, że tym razem nie udało mu się zaskoczyć szefa, ale dzięki temu mógł wysłuchać niezwykle interesującego wykładu. Tak, musiał oddać Walkerowi, że jest dobrym mówcą. Nie mógł również nie docenić jego wiedzy i pasji, z jaką opowiadał o ważkości pracy rzeczoznawcy. Co chwila kiwał mu głową na znak zrozumienia. Nie odzywał się jednak ani słowem, nie chcąc mu przerywać. Poruszył się dopiero wtedy, kiedy mężczyzna podał mu parę łuskowanych rękawic – wtedy to podwinął mankiety śnieżnobiałej koszuli i nałożył je na dłonie. – Chyba się domyślam. – Wtrącił się jedynie po to, by utwierdzić swojego towarzysza w przekonaniu, że nie utracił wiernego słuchacza. Zaraz po tym ukrył jednak nos w rękawicach, bo dawno nie czuł takiego smrodu jak ten, który wydobywał się z ledwie otwartego kufra. Zupełnie nie był na takie okoliczności przygotowany, ale kiedy usłyszał pytanie przełożonego, odważył się odsłonić twarz i zapuścił żurawia do środka tajemniczej skrzyni. Kolejne pytanie, które poziomem trudności znacząco przewyższało jego dotychczasowy zakres obowiązków. – Wygląda na przedmiot z czasów starożytnych, prawdopodobnie antycznej Grecji… choć niewykluczone, że to udana replika. – Najpierw ocenił wygląd artefaktu, korzystając z wiedzy nabytej na lekcjach historii magii, ale również i z książek traktujących o historii mugoli. Nie był jednak w stu procentach pewien, czy ma rację. Znowu. – Po sposobie przechowywania i tym zapachu zgadywałbym, że to przedmiot czarnomagiczny, najprawdopodobniej ściśle związany z nekromancją. – Dodał jeszcze, znów zakrywając nos. Po chwili opuścił jednak dłonie, uświadamiając sobie, że zdążył się już przyzwyczaić do tego paskudnego odoru.
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
Nie miał nawet najmniejszej sposobności aby podejrzewać chłopaka o jakieś niecne zamiary czy negatywne myśli. Patrzył na niego jak na młodzieńca, który ma tu nabyć doświadczenie zawodowe. Skoro poniekąd byli na siebie skazani to zatem należy ten czas wykorzystać w przyzwoity sposób. Znając życie to George będzie zostawać po godzinach, a Theo będzie mógł udać się do domu. Porzucając możliwość luźnej pogawędki przeszli do wstępnych oględzin. Pokiwał głową na znak, że faktycznie przedmiot może mieć w sobie elementy nekromanckie wszak ich cechą charakterystyczną jest między innymi odpychający zapach bądź wygląd. - W diagnostyce będzie trzeba dokładnie opisać możliwy okres pochodzenia tego przedmiotu. Przypuszczenia niewiele nam tu dadzą. - przesunął papiery z biurka i na sam środek postawił niewielki stelaż składający się z dwóch metalowych ramion, zwieńczonych dwoma igiełkami ustawionymi naprzeciw siebie na wysokości pół metra od podstawy. Przysunął różdżkę do naczynia i zaklęciem niewerbalnym uniósł je i ostrożnie nakierował między dwie igiełki, które "wyczuwszy" przedmiot od razu przesunęły się ku niemu i je zatrzymały w powietrzu, zwalniając obowiązek rzucania czaru. Teraz mogli oglądać naczynie ze wszystkich stron.- Mmm… niesamowite. Te runy… starsze niż przypuszczałem… nie jestem pewien… co za dzieło… niezwykłe…- mamrotał, nachylając się z różnych stron nad naczyniem i od razu zapisując coś na pergaminie. Oczy George'a płonęły z ekscytacji i przez chwilę zapomniał o istnieniu Theo. Dopiero poruszenie z jego strony przywołało go do porządku. Chrząknął, lekko zakłopotany. - Zobacz, wewnątrz znajdował się jakiś płyn. Weź proszę fiolkę, pipetkę i pobierz stąd materiał do badania. Lepiej by na nic nie skapnęło.- przydzielił mu bądź co bądź, ważne zadanie, dosyć ryzykowne jakby nie patrzeć, ale też zajmujące i wymagające skupienia oraz przede wszystkim pewnej ręki. - Runy wyryte są w nierównej linii… tak, to mogłoby być to, gdyby analiza się powiodła…- mówił to do siebie, to do chłopaka. Nakierował różdżkę i wysłał w kierunku przedmiotu ledwie widzialną sondę, która jedynie musnęła fakturę przedmiotu. - Nie reaguje na magię a więc uaktywnia się przy najmniejszym dotyku.. tak sądzę. Tu jest wypalone miejsce, jakby pojawiał się tu napis ilekroć ktoś go dotknie…- przykucnął przy biurku i wodził wzrokiem uważnie po naczyniu. - Próbka pobrana? Będzie trzeba przeprowadzić test, aby przekonać się co do działania. - wyprostował się i oparł wzrok o twarz Theo, sprawdzając co ten mógłby sądzić o jego słowach. Może pomyśli, że któryś z nich dotknie tego przedmiotu w imię nauki?
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Odnosił wrażenie, że podczas kilku, może kilkunastu minut rozmowy ze swoim szefem wyniósł znacznie więcej niż w ciągu ostatniego tygodnia spędzonego pod skrzydłami innych rzeczoznawców. Walker potrafił swoją wiedzę przekazywać w jasny i przystępny sposób, nawet dla kogoś takiego jak on, kto dopiero rozpoczynał swoją przygodę w zawodzie. Zapewne zasługiwał na piastowane stanowisko, ale póki co pozostawał w oczach Theo jedną wielką zagadką. Powiedzieć bowiem, że nie zdradzał o sobie zbyt wiele, byłoby wyjątkowym eufemizmem. Chłopak próbował jeszcze raz w głowie przeanalizować całe ich spotkanie, od samego przekroczenia progu gabinetu i szczerze nie kojarzył, by jego przełożony chociaż raz napomknął o czymkolwiek, co nie byłoby związane z pracą. Nie to, żeby miał do niego z tego powodu jakieś pretensje, ale teraz – po namyśle – wydawało mu się to wręcz nienaturalne. Nie był pewien, czy to kwestia tego, że w swoim krótkim życiu natrafiał raczej na bardziej otwartych, lubiących sobie pogawędzić patronów, czy to może George był osobą specyficzną, stroniącą od zacieśniania towarzyskich więzi ze swoimi pracownikami, bądź też przesadnie skupioną na swojej pracy. Cóż, miał jeszcze sporo czasu, by go poznać. Póki co natomiast uśmiechnął się subtelnie, kiedy okazało się, że jego przypuszczenia co do związków badanego przedmiotu z nekromancją były słuszne. Niestety jednak dalsze czynności znacząco wykraczały poza jego bagaż doświadczeń, toteż z zainteresowaniem obserwował reakcję metalowych igieł na magiczny artefakt. Miał nawet chęć zadać kilka pytań, ale zrezygnował, widząc z jaką ekscytacją Walker rozczytuje starożytne runy – jak gdyby ujrzał w nich swoją przyszłość. Przez krótką chwilę czuł się ja piąte koło u wozu, ale wreszcie szef przypomniał sobie o jego istnieniu. Kain sięgnął po fiolkę i pipetę, spełniając jego wolę, ale kiedy zrozumiał, że jego zadanie nie jest wcale tak bezpieczne jak z początku mu się wydawało, musiał zatrzymać się na moment i opanować delikatne drżenie dłoni. Na szczęście udało mu się zwalczyć nerwy i wykonać swoje obowiązki. – Coś nie tak? Z tymi runami? – Wtrącił się wreszcie, chcąc zaspokoić swoją ciekawość, ale nie był nawet pewien czy jego głos dotarł do pochłoniętego do cna Walkera. Na marginesie, sam musiał się za to powstrzymać przed nieprzyjemnym komentarzem, kiedy mężczyzna chyba nie do końca świadomie uzmysłowił mu, że dotknięcie tego czegoś przed nimi mogłoby doprowadzić do nieplanowanej wizyty w szpitalu św. Munga. Nie oszukujmy się, chciał się czegoś nauczyć, ale dopiero zaczynał tę robotę i nieśpieszno mu było odchodzić z tego świata. Miał jednak nadzieję, że Walker wie co robi, a tym samym nie narażałby zdrowia swojego praktykanta. – Często trafiają do Pana takie przedmioty? – Theo zagadnął może nie do końca do tematu, ale chyba jednak zaczynał mu doskwierać ten brak jakiejkolwiek zapoznawczej wymiany zdań. – Na czym miałby polegać ten test, skoro przedmiot nie reaguje na jakikolwiek przejaw magii? Czy próba dotknięcia go nie jest zbyt ryzykowna? – Dodał też zaraz, ukazując również mężczyźnie pobraną wcześniej próbkę na znak, że nie ignoruje jego poleceń.
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
Nie miał pojęcia, że był trudny do odczytania przez swoich rozmówców. Dużo tu daje fakt, że znajdował się w miejscu pracy, która stanowiła większość jego życia. To był perfidny pracoholizm, teraz czasem przerywany, aby jednak spędzić czasu z chrześnicą. Poza tym w większości czasu można było go spotkać właśnie tutaj. Theo nie przerywał ani ostentacyjnie nie ziewał zatem praca przyszła im płynnie, od razu wpadł w tor zafascynowania obiektem. Przez jakiś czas czuwał nad Theo, kiedy ten pobierał próbkę cieczy. - Nie dziwi cię, że ciecz nie zastygła? - zapytał swym tembrem tuż nad jego uchem, oczywiście dopiero wtedy kiedy ten umieścił próbkę w fiolce. Przejął ją od niego, okleił etykietą, zapisał szybki list i doczepił pakunek do sowy odpoczywającej na parapecie. - Do eliksirowara, ten sam co wcześniej. Diagnostyka z zachowaniem najwyższych środków ostrożności. Reszta zastrzeżeń zapisana. Leć ostrożnie.- podrapał sowę pod dziobem i wypuścił ją na zewnątrz, samemu od razu wracając żwawo do ich biurka.- Nie wiem co oznacza ten napis runiczny. Przepisz go i na jutro jakbyś mógł, przynieś skądziś słownik runiczny, trzeba to przetłumaczyć i dobrze zinterpretować. - nie była to praca domowa, a polecenie przełożonego. Mógł się nim wysługiwać ile tylko chciał, a i tak nie zlecał mu tylko notowania, prawda? - Oczywiście obowiązuje cię ścisła tajemnica zawodowa. Co robimy w banku, zostaje w banku. - zaznaczył wyraźnie, nadając swojej wypowiedzi więcej surowości, aby nie myślał, że to żart. - Raz na dwa albo trzy miesiące dostaję coś z wyższej półki do diagnostyki. Ale wtedy przebiega ona w odpowiednio dobranym zespole. - nie zbierał wszystkich laurów aczkolwiek widać było z jaką pasją mówił o swojej pracy. - Sztuczna skóra, panie Kain. Zwykły, mugolski sposób, tylko ta sztuczna skóra będzie leżeć na sztucznej kości dłoni.- wyciągnął z jednych z tysiąca szuflad dużą sakwę, z której wyciągnął kościstą dłoń w skórzanej rękawiczce. Wyglądało to koniecznie, upiornie ale dla George'a było to świetnym doświadczeniem. Z pomocą magii przysunął "pomocną dłoń" do naczynia. Ledwie kawałek skóry musnął rączkę przedmiotu, a cała skóra zwiędła, popękała, zaczęła się sypać prosto na ich buty. - To znaczy, że dotknięcie naczynia wywołuje zaawansowaną martwicę. To ewidentnie system ochronny przedmiotu, choć jego główne działanie musi być zawarte w tej cieczy, którą pobrałeś. - poprosił chłopaka o zebranie popiołu po rękawiczce, do badań, rzecz jasna. - Sam zobacz jak niewiele czasu potrzebowało aby zniszczyć skórę. Raptem siedem sekund. To oraz miejsce po wypalonym napisie możne oznaczać, że ten przedmiot działa na zasadzie przywiązania imiennego. Wyryte imię w naczyniu pozwala je komuś dotknąć… ale dalsze działanie jest tajemnicą. Po co komu nekromanckie naczynie? - rozgadał się lecz jednocześnie coś zawzięcie notował, podpisywał, przekładał, odkładał. Zapalił lampkę oliwną, aby dobrze oświetlała przedmiot. - Sprawdź jak ten artefakt reaguje na inne faktury. Stal, srebro, żelazo, miedź, roślina… wszystko znajdziesz w półkach za twoimi plecami. Jestem ciekaw czy chodzi tylko o skórę czy może się mylę…- póki ktoś (kogo lubi bądź bardzo szanuje) nie nakaże mu milczeć to potrafi mówić o pracy bez końca. Theo niby trafił pod dobre ręce w kwestii zapasowej jednak poza tym trudno jest wyciągnąć z George'a co innego aniżeli praca.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Podkrążone, przekrwione ślepia i zasiniona skóra pod oczami Theo mogłyby sugerować, że i on wpadł w pułapkę pracoholizmu, a jednak sam nie określiłby siebie tym mianem. Nie dało się jednak ukryć, że był człowiekiem ambitnym i zadaniowym, do tego łasym na szacunek i pochwały. Kiedy tylko przełożony zlecał mu więc jakąś pracę, gotów był poświęcić całe noce, byleby zbadać istotę problemu i zaimponować swoją zaradnością. Nic dziwnego, że na przestrzeni lat, był często wykorzystywany przez wyżej postawionych od niego pracowników, skoro tak naprawdę sam im na to pozwalał. Można by rzec, że spełniał wszystkie kryteria wymarzonego podwładnego, zaangażowanego, niezdolnego do przeciwstawienia się nadmiernemu zakresowi obowiązków. Kain jednak, jak każdy, pracował o wiele wydajniej, kiedy był żywo zainteresowany tym, co robi. Tak było w tym przypadku, kiedy śmiało poderwał się w odpowiedzi na kolejne pytanie Walkera. – Prawdę mówiąc, bardziej zastanawiało mnie to, że pobrana ciecz jest bezbarwna i zupełnie bezwonna, w przeciwieństwie do samego naczynia. – Podzielił się swoimi przemyśleniami, skoro tylko uzyskał taką możliwość. Poczuł się zresztą pewniej, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że jego szef nie karze za złe odpowiedzi. Wręcz przeciwnie, jakby zachęcał do szerszej analizy, ciekawy świeżego spojrzenia asystenta. Odprowadził wzrokiem odlatującą sowę z myślą, że eliksirowarowie najpewniej rozwieją wszelkie wątpliwości co do pochodzenia i przeznaczenia wysłanej im próbki, a zaraz po tym podążył za Walkerem do biurka, zerkając na runiczny napis na naczyniu. – Tak jest, szefie. – Ochoczo przyjął dodatkowe zadanie, które w gruncie rzeczy wpisywało się nawet w jego upodobania. Nie był może ekspertem do spraw pisma runicznego, ale jeszcze za czasów Hogwartu lubił uczęszczać na zajęcia starożytnych run i cieszył się, że będzie miał okazję co nieco sobie przypomnieć, nawet jeśli taka przyjemność najprawdopodobniej wiązała się ze spędzeniem kilku godzin w bibliotece. – Oczywiście. – Potwierdził również, że rozumie wagę tajemnicy zawodowej, ale nawet nie spojrzał w oczy przełożonego, skupiony na precyzyjnym przepisywaaniu runicznych znaków na przekazany mu kawałek pergaminu. Kiedy szef biura rzeczoznawców wspomniał o odpowiednio dobranym zespole, poczuł się nieco dziwnie, bo jakby nie patrzeć, wątpił by on sam mógł być jego częścią, a nikogo poza nim przecież tutaj nie było. Wolał jednak nie dopytywać o przyczyny, dla których nie otacza ich grono specjalistów. Nawet jeśli taka winna być procedura, miał ogromną nadzieję, że i jemu uda się choćby w niewielkim stopniu dopomóc z analizą udostępnionego mu artefaktu. Jak się okazało, cholernie niebezpiecznego artefaktu, który w kontakcie ze skórą powodował zaawansowaną martwicę…. Tak, Theo obserwował eksperyment z zapartym tchem, ciesząc się, że nie przyszło mu wcześniej do głowy, żeby dotknąć tę złotą wazę. Prawdopodobnie Walker by go powstrzymał, ale wystarczyłoby mu to, że najadłby się wstydu. Na całe szczęście, zwykle działał ostrożnie. Słuchał uważnie słów Walkera, zebrał również popiół pozostały po spalonej rękawicy do niewielkiego szklanego naczynia, kiedy nagle coś mu zaświtało w głowie. Przeanalizował raz jeszcze wszelkie uzyskane wcześniej informacje i połączył je w jedną całość. – Przepraszam, szefie, może się mylę, ale… zakładamy, że przedmiot ten pochodzi z czasów starożytnych, prawda? Wówczas stosunkowo częstą praktyką było otruwanie panujących władców. Nie wiem na ile ma to związek z nekromancją, ale może przeznaczeniem tego złotego naczynia jest właśnie zamaskowanie podawanej komuś trucizny? – Przedstawił swoją wersję wydarzeń, pochylając się jednocześnie nad drewnianymi półkami. – Oczywiście sprawdzę jak artefakt reaguje z innymi materiałami, ale.... – Dodał naprędce, by szef nie pomyślał, że miga się od swoich obowiązków. – Po prostu jestem ciekaw, jak artefakt zareagowałby, gdyby wlać do niego jakiś czarnomagiczny eliksir. Czy bylibyśmy w stanie przeprowadzić takie badanie? – Kontynuował uparcie, wierząc że być może odkrył do czego tak naprawdę służy ta przeklęta waza. Po prostu tak mu podpowiadała intuicja, styl zdobień, przypuszczalny okres pochodzenia przedmiotu. Mimo tego, że z niecierpliwością oczekiwał na odpowiedź mężczyzny, nie zamierzał jednak próżnować. Sięgnął więc po kawałki metali z jednej z szuflad, by wreszcie przyłożyć jeden z nich do magicznego artefaktu; oczywiście nadal stosując w tym celu rękawice ochronne. Jako pierwsze wybrał srebro i żelazo, których zetknięcie ze złotym dzbanem nie wywołało jednak żadnej interesującej reakcji.
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
Najcudowniejsze w tej pracy był fakt, że nawet najbardziej szalona hipoteza ma prawo zaistnieć nawet w najmniejszym stopniu w stanie rzeczywistym. Magia nekromancji? Prawdopodobnie tak aczkolwiek równie dobrze mogą się mylić i ta martwica była jednak jedynie systemem ochronnym przed ingerencją z zewnątrz. Ich zadaniem jest to dokładnie zbadać i dla George'a było to po prostu cudownym zajęciem. Podniósł głowę zza papierów i przybrał zamyśloną minę, analizując po cichu wypowiedziane przez chłopaka słowa. - To trafna uwaga aczkolwiek to zdiagnozuje już nam eliksirowar. Współpracuję z wieloma odłamami magii, jak sam zdążyłeś zauważyć. Łamacz klątw, eliksirowar, a nawet i uzdrowiciel bowiem niejednokrotnie zdarza się wypadek przy pracy przy choćby najmniejszej chwili nieuwagi. - rozgadał się, a jakże, bo przecież to było proste opowiadać o swoim ulubionym temacie, a miał przy tym dobrego słuchacza. Dzięki temu chętny był podzielić się swoją wiedzą z asystentem. Zdjął rękawiczki po to, aby z pomocą magii wprawić w ruch kilka rolek pergaminu i dwa samopiszące pióra, a do tego i pieczątkę Biura Rzeczoznawców podpisaną również jego nazwiskiem. Coś szeptał pod nosem, ale miał oko na poczynania chłopaka, który bądź co bądź obcował z niebezpiecznym przedmiotem. George był przekonany, że najmniejszy kontakt fizyczny z artefaktem może skończyć się natychmiastową martwicą, której raczej ciężko byłoby się pozbyć z żywej osoby. - Ten przedmiot pochodzi z mniej więcej piątego wieku przed naszą erą, wnioskuję to po sposobie wykonania, a i niedawno miałem na biurku coś z podobnej przestrzeni czasowej. - niestety wtrącił się chłopakowi w słowo, aby uzupełnić wiedzę. - Znalazłem z tej strony symbol, którym podpisywał się pewien starożytny rzeźbiarz imieniem Baian-Kara-Ula, to zawęża poszukiwania... och wybacz, co mówiłeś? - naprawdę trzeba przerwać mu monolog, bowiem zasypałby go pełnymi informacjami, które notabene na bieżąco zapisywało samopiszące pióro. - Mówisz, że to kamuflaż dla trucizn...? Hmm... - skrzyżował ramiona i palcami podrapał się po gładkiej brodzie. - Naczynie maskujące... to możliwe, jednak taki eksperyment jest obecnie niedozwolony. - opuścił ręce wzdłuż ciała i obserwował poczynania chłopaka. - Czarnomagiczne mikstury mogę legalnie zamówić tylko ja i to ja wydaję zgody podwładnym na ich stosowanie w skrajnie ku temu potrzebnych sytuacjach, a jest ich zaiste, niewiele. Poza tym co, jeśli czarnomagiczny eliksir doprowadzi do eksplozji tuż przed twoją twarzą? Do tego potrzebujemy obecności eliksirowara oraz Łamacza Klątw, a i nie pogardzimy Uzdrowicielem Dyżurnym. - zapieczętował kolejny list i posłał do innego biura z pomocą kolejnej sowy, których miał aż trzy, a które służyły mu jedynie do przesyłek służbowych. - Dokończ sprawdzanie i resztę możemy kontynuować dopiero przy pełnym składzie. Jutro o siedemnastej dwadzieścia pięć możesz przyjść do mojego biura, a będziesz mógł być jedynie świadkiem testu. - i tak udało im się zebrać sporo informacji, ale jak wiadomo, diagnoza nie trwa parę godzin, a czasami nawet i tygodnie, jeśli artefakt bywa wyjątkowo oporny na rozpoznanie.