C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Miejsce, w którym przyjmowani są wszelcy niezapowiedziani goście, a i jedno z ulubionych miejsc przesiadywania co poniektórych mieszkańców. Pomieszczenie nie jest specjalnie duże, choć niewątpliwie wystawne i cieszące oko, a przecież właśnie o to chodzi. Lekcje fortepianu również odbywają się właśnie tutaj.
Czas dla Leliel upływał inaczej niż dla innych. Ciężko było wymagać od kogoś, kto nie mógł spojrzeć na zegarek, żeby pilnował godziny. Minuty były dla niej płynne, miały mniejsze znaczenie niż dla innych. Nie liczyła, czy Peter się spóźnia czy przyjdzie na czas. Po prostu trwała w tej chwili, podekscytowana jego przybyciem. Nie pamiętała, żeby kiedykolwiek wcześniej Maguire gościł w jej rodzinnej rezydencji. Dlatego nasłuchiwała jego przyjścia. W międzyczasie obchodząc dom dookoła, sama próbowała zapamiętać wszystkie zmiany, jakie w nim zaszły, rozłożenie mebel, umieszczenie przedmiotów ruchomych, które często zmieniały położenie. Nie chciała na nie wpaść w jego obecności. Nie pamiętała, kiedy ostatnio się widzieli, dlatego zależało jej na tym, żeby nie zapamiętał ją, jako tę niezdarę, którą zawsze była. Przechodziła wzdłuż obrysu pomieszczenia, muskając opuszkami palców ścianę, kiedy skrzat zapowiedział wejście Petera, ale Peter nie wydał żadnych gwałtownych dźwięków, jego przybycie było prawie bezszelestne, a krew szumiała Leliel w uszach, przez co nie usłyszała tych drobniejszych oznak jego przyjścia. Dlatego minęła się z nim w drzwiach. Dopiero wtedy wyczuwając jego obecność. Zatrzymała się, najpierw planując przywitać go wylewnie, a chwilę później, sprzecznie, poczuła skrępowanie, które spłynęło na nią łagodnym rumieńcem. — Ile to czasu, Peter? — spytala go kontrolnie, próbując zlokalizować jego dokładne położenie, zanim... zanim no właśnie, potknęła się o przesunięte krzesło z przed fortepianu. Łapiąc równowagę chwyciła się jego oparcia, a to zaskrzypiało pod impetem nacisku jej ciała. — Cześć... — zwykle jej nieśmiałość nie przybierała aż tak wyraźnego tonu, ale dużo od siebie wymagała w obecności Petera. Kiedyś sama sprawowała nad nim pieczę, potem on nad nią w szkole... chciała mu pokazać, że jest już niezależną kobietą. Ale jak mogła, skoro dalej była tą samą, wiecznie roznoszącą aurę czystości i niewinności Leliel? Tak samo szczerą, jak zawsze: — Odwiedzaj mnie częściej — poprosiła.
Peter Maguire
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.75 m
C. szczególne : kilkudniowy zarost | twarz, która nie wyraża praktycznie żadnych emocji
Wszystko skrupulatnie planował, gdyby nie kontrolował czasu, to czas kontrolowałby jego, a na to nie mógł sobie pozwolić. Dobry plan zaprowadził go tu, gdzie teraz był, gdzie wydawało mu się, że powinien być, gdzie chciał być. Nie lubił się spóźniać i nie zdarzało mu się doprowadzać do takiego uchybienia, nawet jeśli jego spotkania nie były zawodowe tylko czysto towarzyskie. Próg rezydencji Whitelightów w Dolinie Godryka przekraczał pierwszy raz i czuł lekką niepewność, która wkradała się do jego pewnego siebie kroku, jednak zamaskował to, jak zwykle zwyczajną naturalnością Petera. Na sobie miał elegancką szatę, która pod spodem skrywała ciepły sweter, w końcu wiosna dopiero budziła się do życia, a poranki czy noce wcale nie należały do tych ciepłych i przyjemnych. Niewidomość Leliel mogła być pretekstem do delikatnego pobłażliwego zachowania sobie, a jednak Maguire pilnował się przy niej bardziej niż przy kimkolwiek, zwłaszcza jeśli chodziło o mówienie, czy wszelkie zapachy. Dlatego przed spotkaniem z Whitelight nigdy nie palił, a jedynie pozwalał, aby ubranie przesiąkło poranną czy popołudniową kawą. Wszedł zapowiedziany przez skrzata i od razu jego spojrzenie skupiło się na Leli. Zawsze przyglądając się jej, gdy samotnie walczyła ze swoją ciemnością, obawiał się, że każde spotkanie z przedmiotem spowoduje, pęknięcie jej osoby na milion kawałeczków. Trochę jak uszkodzenie drogiej porcelany i tak się z nią obchodził. W końcu ta porcelana pochodziła z zastawy Whitelightów. Oczywiście ich relacja z początku była całkowicie inna. To ona opiekowała się nim, a potem to on przejął obowiązki niczym starszy brat, ponieważ tkwiło w nim głębokie przekonanie, że do tego właśnie został stworzony. I chociaż z każdym rokiem, kiedy anielica Whitelightów stawała się powabną kobietą, on nigdy nie pozwalał sobie spojrzeć na nią inaczej niż na siostrę, chociaż łapał się na tym, że wstrzymuje oddech, kiedy trzyma ją za dłoń, prowadząc przez zatłoczone hogwarckie korytarze. Bywało, że go irytowała, kiedy nie nadążała za materiałem na zajęciach, a kiedy nauczyciel chciał, wyznaczyć kogoś do pomocy to on się zgłaszał bez żadnego sprzeciwu i nigdy nie pozwalał sobie na to, aby wyczuła cokolwiek negatywnego w jego głosie. - Za każdym razem wydaje mi się, że zbyt długo. - Odpowiedział, powstrzymując się przed szczegółową analizą podania odpowiedniej daty i godziny. Obserwował, jak chwyta się krzesła, gotowy w każdej chwili interweniować, ale potrafiła sobie radzić i bez niego, dobrze to wiedział, chociaż gdzieś w głębi duszy pragnął, żeby tak nie było. Podszedł do niej i z wyuczoną delikatnością złapał ją za dłonie, tak żeby to on mógł robić za jej podparcie. - Nie wiem, czy mogę przekraczać pałac Whitelightów tak często. - Jakbym chciał, dodał w myślach; wypowiadając każde słowo z poważną starannością bez żadnego ukrytego przekazu. W końcu swoimi ambicjami zaszedł daleko, będąc człowiekiem, który ma wpływ na wiele rzeczy, ale nie mógł kontrolować tylko jednego — czystości krwi; i chociaż wiedział, że świat się zmieniał to, gdzieś zawsze jego pochodzenie będzie skazą w czyimś oku.
Nie wiedziała, kiedy dokładnie dotyk Petera zaczął przechodzić gęsią skórką po jej ciele. Przegapiła dokładny moment, w którym ich relacje przestały mieć całkowicie platoniczną naturę. Zapewne miało to jednak związek z tym, że w pewnym momencie Peter stał się już mężczyzną, a ona długo wypierała tą prawdę. Ten fakt docierał do niej stopniowo. Puzel za puzlem, układała sobie w głowie, że nie był już tym samym młodzieńcem, jakiego w nim zawsze widziała. Teraz dopiero zwróciła uwagę, że jego dłonie były już znacznie większe i masywniejsze niż je zapamiętała. Kiedy chwycił jej palce w swoje, zbłądziła opuszkami po jego skórze, wyczuwając silny, męski chwyt. Pchnięta impulsem i naturalną ciekawością, powiodła ręką po jego ramieniu, układając ją na jego barku. Nie wiedziała, dlaczego nie zwróciła na to dawno temu uwagi, ale był też już znacznie wyższy, a jego postawa zdawała się coraz stabilniejsza i coraz bardziej niezbita. I nie stało się to z pewnością na przestrzeni ostatnich tygodni, czy miesięcy, a przecież lat… co umknęło jej uwadze. — Czasami zapominam, że nie jesteś już dzieckiem, Peter — uśmiechnęła się do siebie i wspięła się na palce, żeby coś sprawdzić. Uwalniając dłoń spod jego splotu, oparła ją na jego piersi, kiedy drugą dalej stabilnie trzymała na jego barku, a chwilę potem znów opadła na stopy. — Ale dalej jestem od Ciebie wyższa, prawda? Nie była pewna, ale zdawało się, że na pewno nie dzieli ich wielka różnica wzrostu. Nie musiała zadzierać głowy, kiedy do niego mówiła, a jego ramię zawsze znajdowało się w wygodnym położeniu, na jej poziomie. — I dalej nie zaprosiłeś mnie na tańce, które obiecałeś mi w wieku dwunastu lat — wypomniała mu z uśmiechem pozbawionym uszczypliwości, a jedynie upominającym, że zamierza dopominać się o dopełnienie tej obietnicy. Nawet jeśli złożył ją niezainteresowany tańcami, a jedynie w próbie pocieszenia, kiedy zwierzała mu się, że wszystkie jej koleżanki uczestniczą na balu, w którym ona nie będzie mogła wziąć udziału. Zapewne obawiał się wtedy, że w żałości i smutku się popłacze i będzie musiał znosić nastoletnie szlochy, a zamiast tego poroniła wtedy kilka łezek szczęścia, że zaproponował jej swoją eskortę… — Zawsze możesz się pojawić w moim domu. Nieważne, gdzie akurat on jest. Przecież wiesz. Chociaż większość Whitelightów mogła mieć, co do tego “zawsze” mieszane uczucia, w głosie Leliel nie dało się słyszeć fałszu. Naprawdę wierzyła, że dla wszystkich jest tutaj tak samo mile widzianym gościem, jak dla niej. — Oprowadziłabym Cię po posiadłości, ale sama też nie bywam tu aż tak często. Ale pamiętam lekcje fortepianu w tym salonie. Oderwała najpierw jedną dłoń od jego ramienia, okręcajac się wokół własnej osi, żeby powieść palcami po wieku nad klawiszami fortepianu. Drugą rękę cofnęła dopiero kiedy uchyliła wieko, przyciskając jeden z klawiszy. Nastrojony dźwięk rozbił się po pomieszczeniu, pomagając jej jednocześnie lepiej zorientować się przy wszelkich zmianach w układzie salonu. Nie było ich tak wiele, jak można się było spodziewać.
Ostatnio zmieniony przez Leliel Whitelight dnia Czw Mar 24 2022, 10:24, w całości zmieniany 1 raz
Peter Maguire
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.75 m
C. szczególne : kilkudniowy zarost | twarz, która nie wyraża praktycznie żadnych emocji
Jako dziecko nie odczuwał zbytniej różnicy pomiędzy nim, a Leliel i nie chodziło tu o wiek. W końcu pochodzili z dwóch różnych rodów, a ich ojców połączyła wspólna tragedia — śmierć. Obydwoje stracili matki i chociaż Peter dobrze znał swoją, to małej anielica Whitelightów nie było dane poznać swojej rodzicielki. Dwie straty, a znaczyły ich na swój inny niepowtarzalny sposób. Ona zamknięta w pałacu, a on musiał walczyć z całym światem. Nie był jednak żadnym rycerzem na białym koniu. Uparcie sobie wmawiał, że widzi w niej siostrę, nawet jeśli z początku delikatność, z jaką go urzekała, wiodła na pokuszenie jego burzę młodzieńczych hormonów; a jednak opanowanie, jakie zostało mu narzucone w wieku dwunastu lat, a także ułomność Leliel trzymała go na dystans. Już wiedział, że blond włosa jest dla niego kolejną osobą, która potrzebuje wsparcia; tak więc oznajmiony ze swoją rolą, jaką przyszło mu pełnić wobec Leliel, stosował się do niej bez najmniejszego sprzeciwu. Świat pełen był ludzi słabych, a Peter zdawał sobie z tego sprawę, że jest jednym z tych, którzy dźwigają brzemię wewnętrznej siły, pozwalającej mu to wszystko unieść. Nie bał się jej dotyku, dlatego że go znał i był pewny swojej tarczy, która chroniła go przed całym światem. Jej dłonie były dla niej oczami, chociaż spojrzenie wydawało się mniej bezpośrednie, to jednak charakteryzowały się tym samym, zaglądały w duszę, dlatego tak bardzo pilnował się przy niej; bo nawet jeśli tonacja jego głosu nie powiedziała jej o nim zbyt wiele, to dotyk jej rąk mógł zdradzić wszystko. - Jestem niewiele wyższy, ale nie widać różnicy. - Nie chciał jej okłamywać, chociaż z pewnością mógł potwierdzić i zostawić to, jak jest, nie zauważyłaby. Jako młody chłopak nie był przyzwyczajony do kobiecych łez, zwłaszcza że mieszkał z samymi mężczyznami, a Ruby śmierci mamy praktycznie nie pamiętała, dlatego, wtedy kiedy mała Leli ubolewała nad swoim losem, wiedział, że musi coś zrobić, aby zapobiec nadchodzącej fali rozpaczy. Robił, to co potrafił najlepiej, prawił piękne słowa i obietnice, dawał ludziom nadzieje; i wtedy zauważył, że nie trzeba ich zawsze spełniać, żeby inni myśleli, że są prawdziwe. - Ah tak... - Spoglądał na nią, zastanawiając się jakiej odpowiedzi udzielić, gdzie prawie zawsze na wszystko miał odpowiedź, a teraz zabrakło mu słów. - Myślę, że obietnica nadal aktualna. - Powiedział, zastanawiając się, kiedy ostatnio był na tańcach; - Wiem. - Potwierdził, niemal zapominając o naiwności Leliel, czując się w posiadłości Whitelightów nie na miejscu, a przecież nie chodziło o przepych panujący w tym pałacu. Przyglądał się, jak sięga do fortepianu i wciska klawisz, a jego dźwięk chwile goni po pomieszczeniu i zaraz to znika. Sam Peter nie był muzykalny, daleko miał do miana artysty. Żaden z niego znawca ani wirtuoz muzyczny, a jednak lubił słuchać jak każdy. - Zagraj coś dla mnie. - Zaproponował, nachylając się nad jej ramieniem, na moment kładąc dłoń na przeciwległym barku kobiety, aby następnie odsunąć się i dać jej pole do popisu.
"Ach, tak" - powinna wyczuć zawahanie się przy pojedynczych głoskach tej wypowiedzi i zapewne wyczuła, ale podświadomie, skuszona dopełnieniem obietnicy, nie zareagowała na nie. Nie tak, jak powinna. Uśmiechnęła się zamiast tego łagodnie w jego kierunku, rozpromieniona tą myślą. — W Hogwarcie są częste bale, na pewno niedługo nadarzy się jakaś okazja. Zobaczysz jak pracuję, i jak radzi sobie Ruby. To już nie była tylko obietnica, to już były wspólne plany, które panienka Whitelight przyszłościowo snuła. Chwilę później na nowo pochylając się nad fortepianem, chociaż wyczuła jego obecność za swoimi plecami, drgnęła, pod dotykiem jego dłoni na jej ramieniu. Mimo to, skierowała ku niemu twarz, wsłuchując się w rzuconą w eter prośbę. Ani przez moment nie rozważała, że mogłaby mu odmówić, ale... miała prośbę także do niego. — Zagraj ze mną. Mógł jej odmówić? Błękitnym oczom wpatrzonym w jego, nieobecnym, zamglonym, ale skierowanym wprost tam, gdzie skierowane być powinny - nie w kierunku dokładnie jego twarzy, a uderzając lekkim tonem w serduszko, za które Leliel nieświadomie lubiła chwytać. Mógł odmówić także dłoni, którą już dotykała jego łokcia, zachęcająco ściągając go subtelnym ruchem w dół, żeby siadł obok niej, kiedy w końcu i ona siadła? Mógł próbować, ale ostatecznie łatwiej było się zgodzić. W końcu niewidoma przyjaciółka mało miała w swoim życiu wrażeń. Chciał jej odmówić nawet tak prostych przyjemności? — Przyjemność z miłości — jako beznadziejna romantyczka wyszeptała utwór, który akurat przyszedł jej do głowy — grałeś kiedyś na fortepianie?
Peter Maguire
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.75 m
C. szczególne : kilkudniowy zarost | twarz, która nie wyraża praktycznie żadnych emocji
Chociaż niewinna i delikatna, błądząca przez życie w ciemnościach, rozświetlała Peter'owe mroki. Kolejny raz z pewnością wyszedłby ze składanej obietnicy obronną ręką, aczkolwiek powtarzane w kółko i w kółko składane przyrzeczenie staje się farsą. Kłamstwem, które później ciężko zmazać, gdy weżre się w formy zaufania. Jej odpowiedź na moment sprawiła, że zajrzał do swojej szufladki z napisem "inwigilacja Ruby". - Z przyjemnością. - Postarał się, żeby jego słowa jak zwykle brzmiąc obojętnie, przybrały łagodniejszy odbiór. - A właśnie jak sobie radzi Ruby? - Skoro nadarzyła mu się okazja, szkoda byłoby jej nie wykorzystać, aby podpytać nauczycielkę zielarstwa. Zaskoczyła go, a wydawało mu się, że to on był tym który trzyma wszystkie zdumienia w pudełeczku pod kluczem, aby to szokować ludzi swoim prawniczym bełkotem, mniej zachowaniem. Czy mógł jej odmówić? Błękitnym oczom patrzącym nigdy w jego oczy; akurat to lubił, jakby mógł kontrolować, to jak na nią spojrzy i nie obawiać się, że ujrzy w jego oczach coś, czego nie chciałby, aby zobaczyła. Poddał się jej dotykowi, siadając obok. Nie znał się na tych utworach, jego granie na fortepianie koncentrowało się na tym, że może kiedyś z czystej ciekawości zapisał się na zajęcia, aby stwierdzić, że jego czas jest tu marnowany. - Trochę. - Chociaż to słowo wydawało mu się grubo przesadzone.
Leliel z natury myśli o ludziach dobrze, więc spytana o Ruby, nie myśli o tym, że jest o niej głośno na lekcjach, szczególnie na tych, na których szuka kłopotów. Whitelight wypiera z podświadomości ilość szlabanów, o jakich słyszy w nauczycielskim. Zamiast tego zapamiętuje pozytywne aspekty, licznych przyjaciół, powodzenie w nauce, krótkie rozmowy na korytarzu, w których Leliel jest ciekawa, jak toczy się jej życie romantyczne i troszczy się o nią, jakby poczuwała się trochę do bycia jej starszą siostrą, choć nie była. Ale czasem czuje, że wiąże ich taka łagodna więź, dzięki relacji, w jakiej pozostaje z Peterem. Dlatego poważnie zastanawia się nad zadanym pytaniem i rozważa je w każdej możliwej perspektywie, zanim odpowiada: — Dobrze. Ma lojalną przyjaciółkę, a ostatnio kręci się wokół niej trochę męskiego grona z jej domu. Wydaje się, że ze wszystkimi znajduje wspólny język. Niesamowita z niej mała, choć trochę czasami krnąbrna i wymagająca istotka, prawda? Leliel wstaje z krzesła, bo chociaż nie widzi, to czuje, że to jest wyjątkowo wąskie i oboje się na nim z Peterem nie zmieszczą. — Nie będzie Ci ciężko ze mną na kolanach? — pyta go, naprawdę zatroskana o jego komfort. Gdzieś w tej myśli o nim i jego samopoczuciu, umyka fakt, że tak naprawdę Leliel nie otrzymała od niego zgody na wspólne granie. Nie rzucił też jednak zaprzeczenia, co Leliel wzięła za dobry sygnał. Dlatego już moment później, siada na jego jednym udzie i sięga dłońmi jego własnych, aby ułożyć je nad klawiszami. Ujmuje je łagodnie w palce, bardzo eterycznie, ledwie muska palcami jego skórę, co wydaje się prawie niemożliwe, ale Whitelight zdaje się nie posiadać nawet w dłoniach takiej siły, żeby ich ciężar mógł komukolwiek ciążyć. Mimo to, udaje jej się nacisnąć opuszką palca na jego dłoń i pomóc mu wypuścić pierwszy dźwięk melodii. — Trochę wystarczy — stwierdza, bo chociaż wyczuwa w Peterze wątpliwość w jego talent muzyczny, jego dłonie łatwo synchronizują się z jej ruchem, albo to ona dobrze nimi kieruje. W efekcie wie, że razem mogą stworzyć piękny utwór.
Peter Maguire
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.75 m
C. szczególne : kilkudniowy zarost | twarz, która nie wyraża praktycznie żadnych emocji
Myśląc o rodzeństwie, zawsze wyczekuje czegoś najgorszego; złych ocen, szlabanów, wypadków czy eksplozji. Dlatego ciężko mu się nie martwić, a jeszcze ciężej myśleć o nich dobrze, zwłaszcza o jedynej siostrze z temperamentem, którego nie może poskromić nawet ojciec. To nie tak, że uważa ich za sforę przynoszącą kłopoty, raczej za nieodpowiedzialnych młodych ludzi i nie sądził, żeby kiedykolwiek mógł ich zrozumieć. Perspektywa Leliel jest tą, której Peter nie słyszy na co dzień. Dlatego słucha z uwagą być może lekko zdziwiony, że nie ma w tych słowach nagannych uwag. Zawodowy nawyk każe mu wyłapać coś, do czego mógłby się przyczepić i wykorzystać na swoją stronę... ale nie był w Wizengamocie tylko w domu Whitelightów, niemal zapominając o tym, że sam ma przed sobą niewinną i naiwną Leli, widzącą świat nieco odmiennie. On już dawno o tym zapomniał, o łagodnej stronie świata, która w jego brutalnym postrzeganiu rzeczywistości nie miała miejsca. - Prawda. Chociaż myślę, że to dość delikatne określenie. - Często się zastanawiał czy to kłopoty przyciągają Ruby, czy to Ruby przyciąga kłopoty. Miał nadzieje, że lojalna przyjaciółka nie wpędza ją w kłopoty, a męskie grono nie odrywa ją od nauki, ale przecież to była Ruby Maguire. Przeważnie chciał cały świat nagiąć do swojej woli, ale nie zawsze się to udawało. Córka Seraphiela go zaskakiwała, a on ulegał jej chyba po prostu ze współczucia. Więc, kiedy usiadła na jego udach i układa jego dłonie na klawiszach, szepnął, że nie będzie mu to przeszkadzać, ponieważ ile mogła ważyć taka kruszyna? Czasami jednak myślał, że nie powinien jej tak ulegać, wyznaczyć granice i chociaż uważał, że to on tu rządzi, to anielica Whitelightów sprytnie nim manipulowała, nawet jeśli nie miała o tym pojęcia. Krótki dźwięk rozszedł się po pomieszczeniu. Muzyka, melodie, nuty to wszystko było dla niego tak nieuchwytne i niezrozumiałe, z pewnością trzeba było zostać dotkniętym przez bogów, aby grać eteryczne utwory. On od samego początku, wiedział, że do takich osób nie należy. Co innego anioł siedzący na jego kolanach i sterujący nim jak marionetką.