Wszyscy spotykacie się przed obozem - czeka tam na was starszy mężczyzna, który mimo pooranej zmarszczkami twarzy, wydaje się mieć bardzo sprężysty krok. - Jestem, Bo, przewodnik Bo - oznajmia z bardzo mocnym akcentem i patrzy na was wszystkich ze spokojem. - Kto ma mniej niż 16 lat, idzie sobie. Będzie cała noc. Rano wrócim. Weźcie co uważacie, że powinniście. Spotykamy się za 15 minut o tu - mówi mężczyzna pokazując na miejsce gdzie stoi i jakby nigdy nic odchodzi. Wasze postacie mają dokładnie 15 minut na przygotowanie się, to co macie zawrzecie w kodzie. Jeśli chcecie się wycofać po takim wstępie, to wasza jedyna możliwość - po zachowaniu Bo można wnioskować, że nie będzie tak łatwo jak może się wydawać. Jeśli decydujecie się zostać, po 15 minutach wyruszacie na wycieczkę.
Kod podstawowy
Kod:
<zg>Zabrane ze sobą przedmioty:</zg> wpisz, pamiętaj, że nie miałeś wiele czasu <zg>Wytrzymałość początkowa:</zg> wpisz/10 <zg>Wylosowana literka:</zg> wpisz <zg>Wytrzymałość po rzucie:</zg> wpisz/10
Podróż
Idziecie naprawdę długo w stronę... cóż, kto tak naprawdę wie gdzie poniesie was przygoda! Wasz przewodnik nie jest rozmowny, nie odpowiada na pytania i w ogóle mało z niego komunikatywny gość. Rzućcie literką, by dowiedzieć się jak wypadła wasza podróż.
★ Pamiętajcie, że jeśli wasza wytrzymałość spadnie do 0, musicie zakończyć wyprawę i Bo was oddelegowuje do powrotu, wołając patronusem innego przewodnika. Jest to równoznaczne z zakończeniem przygody. Aby zyskać punkt wytrzymałości, musicie napisać specjalnego posta, w którym opisujecie, co robicie, by się wzmocnić. Musicie dać wtedy tylko poniższy nagłówek, nie może być w poście żadnych rzutów, tylko logiczny sposób na dodanie sobie siły. Możecie prosić o pomoc inne postacie. Jeśli to robicie, użyjcie poniższego kodu:
Kod dodatkowy do posta na wytrzymałość
Kod:
[center]<zg>Post na przywrócenie punktu wytrzymałości</zg> <zg>Wytrzymałość:</zg> wpisz ile miałeś wcześniej + 1 = ile masz obecnie[/center]
Literki na podróż:
A - Ależ śniegu nasypało, aż trudno się przedrzeć przez te ogromne zaspy! Idziesz z przodu, więc masz wrażenie, że musisz przecierać szlaki. Rzuć kostką k6, by dowiedzieć się, ile razy wpadłeś w większą zaspę. Za każdy przewrót otrzymujesz -1 pkt wytrzymałości.
B - Bogowie nordyccy, po co się tu wybrałeś? Wygląda na to, że to będzie po prostu niekończąca się podróż. Kiedy koniec? Kto wie. A ty nawet nie wiesz, że Cichy Demon się przyczaił za Tobą. Jeśli masz powyżej 10 pkt z ONMS, sam się zorientowałeś i tracisz tylko 1 pkt wytrzymałości. Jeśli ktoś inny Ci to powiedział (też musi mieć 10 pkt), tracisz 2 pkt. Jeśli Bo musiał go przegonić, tracisz aż 3 pkt.
C - Chyba mogło być gorzej, bo okazuje się, że niezły z ciebie podróżnik. Przemokła Ci tylko dowolna część ubrania, tracisz 1 pkt wytrzymałości.
D - Dobrze Ci idzie, nawet nie męczysz się jakoś specjalnie. Na dodatek w pewnym momencie Bo wybiera właśnie Ciebie na osobę, do której przemawia kilka słów. Tłumaczy jakieś uspokajające rzeczy na temat roślin i dostajesz od niego składnik od eliksiru. Rzuć kostką. 1,2 - jest to łatwodostępny składnik, 3,4 - średniodostępny, 5,6 - trudnodostępny. (Sam możesz wybrać jaki)
E - E tam, co to dla ciebie, jesteś urodzonym Eskimosem. Brylujesz w śniegu jak miś polarny. Może jednak jest jakaś magia w powietrzu? Zyskujesz +1 pkt do wytrzymałości. I przychodzi co do głowy świetny dowcip.
F - Fikołki na śniegu! To dopiero zabawa. Ślizgasz się i w jakiś tragiczny sposób lądujesz na drugiej osobie. Obydwoje rzucacie kostkę k6, każdy za siebie. 1,2 - nic się nie dzieje, tylko kilka siniaków, 3,4 - macie poważniejszy uraz medyczny. Sami wybieracie jaki oraz jak sobie z nim poradzicie, 5,6 - sturlaliście się do dołu i musicie się z niego wydostać.
G - Gałęzie zaczepiają Cię w dość irytujący sposób i musisz jakoś więcej niż inni zatrzymywać się i uwalniać z ich macek. Może to Twoja wina? Tracisz 1 pkt wytrzymałości oraz jeden dowolny przedmiot z rzeczy, które ze sobą wziąłeś. Na dodatek musisz prosić drugą osobę o pomoc.
H - Hartowanie się w norweskim lesie! Czy to nie na to się zapisałeś? A natura Ci sprzyja i jakoś pięknie i romantycznie w tą zimną noc! Jeśli złapiesz kogoś za rękę, dostaniesz +1 punkt do wytrzymałości, jeśli przytulisz +2, a jeśli zaczniecie się całować... tracicie jeden, bo Bo nie toleruje takich zberezeństw.
I - I co tu się wydarzyło, że tak ślisko! Lecisz do przodu o kilka metrów i rzucasz dwa razy kostką k6. Jedna odpowiada za to ile wytrzymałości straciłeś starając się zatrzymać, za każdy odejmij sobie 1 punkt. Druga to ile ludzi po drodze potrąciłeś. Pamiętaj, żeby ich oznaczyć, by mogli jakoś zareagować!
J - Taka wyprawa wzmaga apetyt. Jeśli wziąłeś coś do jedzenia, możesz uraczyć się swoimi zapasami. Jeśli niczego nie zabrałeś, spróbuj poprosić kogoś innego. Niestety, jeśli nikt cię nie poczęstuje, tracisz aż 3 pkt wytrzymałości.
______________________
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Zabrane ze sobą przedmioty: kanarkowe kremówki, czekoladowe żaby, eliksir wiggenowy, 2x eliksir pieprzowy, amulet Uroborosa (na szyi), skradziony Hunterowi z igloo termos z herbatą Wtrzymałość początkowa: 6/10 Wylosowana literka:E! Wtrzymałość po rzucie: 7/10
| można zagadywać Eskila, dołączyć się do wspólnego pokonywania trasy |
Szukał wrażeń, a co za tym idzie, pakował się we wszystkie możliwe sytuacje. Nawiedzona chatka? A co tam jakiś krwiożerczy mimik! Gdy tylko usłyszał o jakiejś tajemniczej wycieczce postanowił niezwłocznie wziąć w tym udział. Przewodnik Bo wprawiał go w rozbawienie swoją znudzoną postawą jak i samym imieniem. Spakował potrzebne rzeczy, pośpiesznie wciskał do plecaka to, co mu się nawinęło. Felek mówił, by zawsze mieć przy sobie wiggenowy, to i ten został spakowany do specjalnej przegródki. Dwa eliksiry pieprzowe też, bo było tak zimno, że hej! Poza tym skoro ma nie być ich całą noc to z pewnością przyda się jakiś rozgrzewacz. Połasił się jeszcze na termos Huntera, gdzie w środku była jakaś herbata o niezbyt fajnym zapachu. Nie wiedział co ten człowiek pijał, ale skoro zostawił nieupilnowane to lepkie rączki Eskila postanowiły się tym zaopiekować. Po chwili dobiegł już na miejsce i rozglądał się za znajomymi twarzami. Gdy wyruszyli w podróż doczepił się do dwóch piątoklasistów i nawijał im nad uchem jak zepsuta katarynka. Opowiadał dowcipy (jak nazywa się czarodziejski sernik? - Sir Nick!), śmiał się z własnych sucharów i właził na głowę niewinnym osobom poprzez narzucanie swojego skromnego towarzystwa. Ekscytował się, że mógł tu być (oczywiście w teorii wszak nie był pełnoletni i znalazłby kilka osób, które nie chciałyby go wypuszczać na wycieczki związane z tajemniczymi rytuałami), a więc nie pytał nikogo o zdanie, po prostu przyszedł zanim ktoś mógłby chcieć go zatrzymać w igloo. Choć brodzili w śniegu niemal po kolana to humor się go trzymał. Nie zmarzł, bo cały czas był w ruchu i gadał, gadał, gadał aż jego skromne towarzystwo szlag trafiał. Pochłaniał wzrokiem las w którym czuł się cudownie! Nie bez powodu wielokrotnie był wyciągany z Zakazanego Lasu. Tutaj było tak... świeżo. Unoszący się zapach kojarzył się z wolnością i relaksem. Wilowatość Eskila była zachwycona, od razu się zrelaksował, a humoru chyba nic nie mogło mu zepsuć. Oddychał pełną piersią i cwałował energicznie w śniegu. Nie przeszkadzała mu małomówność Bo. Nawet nie próbował dopytywać go gdzie idą, w końcu się dowiedzą. Przygoda!
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Zabrane ze sobą przedmioty: x3 wiggenowy, x1 pieprzowy, x1 czyszczący rany, zimowy pierścień (3/3), czekolada od Robin, termos z kakałko, korale wiggenowe, różdżka Wtrzymałość początkowa: 5/10 Wylosowana literka:G jak gówno, którym jestem gargułki Wtrzymałość po rzucie: 4/10
Magiczny rytuał. Siła umysłu, siła ducha, siła ciała. Sam jakoś niespecjalnie przepadał za kategoryzowaniem tego, choć, gdyby miał wskazać jedną z wartości, które ewidentnie dominowały we własnym istnieniu, ewidentnie byłaby to siła ducha. Bez niej, gdyby jednak nie potrafił prawidłowo przejść do rzeczy, gdyby nie potrafił przetrwać w swoich postanowieniach, gdyby dał się złamać poprzez złą sytuację rodzinną - zapewne by go tutaj nie było. Zapewne znajdowałby się pięć metrów pod ziemią, choć osobiście, teraz, nawet jeżeli miał do czynienia z naprawdę sporym mętlikiem w głowie, nie zamierzał rezygnować z tego, co podsuwało mu życie. Czasami o zbyt kwaśnym smaku, czasami wyjątkowo gorzkie, aczkolwiek, koniec końców, jak najbardziej poprawne. Może nie wszystko było idealne, jakoby wręcz wyjęte z obrazu pisarzy tworzących książki, lecz sam jakoś nie wymagał cudów pod tym względem. Jakby struktura, z których było to wszystko wykonywane, zależała stricte od jego własnego nastroju; nie mógł jednoznacznie stwierdzić, ale takie odnosił wrażenie. Kiedy to się przygotował - wcale nie zamierzał się wycofywać z własnego postanowienia. Tym bardziej, że, jak się okazało, nie tylko on wpadł na ten genialny pomysł przemierzania przez zimny, okryty śniegiem las. Przypominający poniekąd duszę, w której to wcześniej tętniło życie - lecz, z nieokreślonych powodów, stała się chłodniejsza. Z czasem, pomalutku, aż wreszcie zapanowała w niej sroga zima. - Korale, różdżka, wiggenowe, pieprzowy, czyszczący rany, czekolada, termos z kakao, zimowy pierścień... - mruknął pod nosem, zastanawiając się nad tym, czy aby na pewno wziął to, co najważniejsze. Co prawda miał mało czasu na przygotowania, ale przecież na Nowy Rok postanowił udać się do mugolskiego lasu, w związku z czym nie czuł się jakoś specjalnie odosobniony i odrealniony od tematu podróży przez tumany białego puchu w towarzystwie najróżniejszych drzew. - Taa, to chyba wszystko. Pierścień może się przydać, dostałem go od Lucasa i powoduje, że nie osoba, który ma go założony, nie czuje wówczas zimna. - powiedziawszy, wyprostował się i poprawił jednocześnie własne ubrania, biorąc ze sobą bezdenną torbę, którą to również dostał na Święta, ale tym razem od kogoś innego. Oczywiście, że był zainteresowany tym, co wziął ze sobą Solberg, niemniej jednak, nie patrzył nachalnie, a prędzej pozwalał mu tym samym efektownie wykorzystać czas, zanim to nie udali się, pod początkowym przewodnictwem Bo. Czyli całą noc będą musieli tutaj spędzić? Brzmi jak marzenie! No nie do końca, choć ewidentnie pierścień, który to ze sobą wziął, mógł wpłynąć na odporność względem temperatury, jaka to panowała w lesie. - W Luizjanie było ćpanie amortencją. Tutaj forma jest znacznie inna. - powiedział w stronę Ślizgona, by tym samym przeskoczyć przez jeden konar, który to pojawił na im na drodze. Niemniej jednak, od początku jakoś co chwilę zahaczał o wystające konary, krzaki, cokolwiek wręcz, co nasunęło mu się obok ciała. Nim się obejrzał, nim jakkolwiek zdołał się wydostać z jednej uwięzi, pakował się od razu w drugą. Proste omijanie pozwalało mu uniknąć ponownych, przytulających go gałązek, co nie zmienia faktu, iż nadal pozostawał sporo w tyle. I jakoś się tym nie przejmował, dopóki nie okazało się, iż Max udał się znacznie dalej, a on... utknął w roślinach na amen, kiedy to nawet nie mógł dobyć własnej różdżki, a w międzyczasie jeden z eliksirów wiggenowych postanowił wypaść z jego torby. Jak się okazało, nie było to korzystne, gdyż ten rozbił się w taki sposób, iż ciecz rozlała się po białym śniegu. - No ja pizgam, zajebiście, nie ma co. - powiedział tylko, pozostając samemu w tyle, niemniej jednak musiał się skupić, bo samemu nie zdoła się stąd wydostać. - Ekhm, Maaaax? We no mi pomóż. - zaśmiał się niemrawo, kiedy to wydobył z siebie te słowa ciut głośniej, by przypadkiem ten go nie zostawił na pastwę losu. Ja pierdzielę.
Ostatnio zmieniony przez Felinus Faolán Lowell dnia Wto Lut 09 2021, 15:17, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zabrane ze sobą przedmioty: 1 porcja wiggenowego, 1 porcja regenerującego, 1 porcja pieprzowego, wiggenowe korale, amulet Mjolnera, pierścień Sidhe, kilka kociołowych piegusków, karmelek z eliksirem czuwania no i różdżka ofc Wtrzymałość początkowa: 6/10 Wylosowana literka:A - dorzut 1 Wtrzymałość po rzucie: 5/10
Wiadomość o rytuale dobiegła jego uszu sprawiając, że nie potrafił się oprzeć tej wyprawie. Chciał sprawdzić siebie. Był świadom zmian, jakie w nim zaszły na przestrzeni ostatnich miesięcy i o ile fizycznie bardzo mocno się cofnął o tyle jakimś cudem jeszcze na tej ziemi trwał. Duch, który chwilowo się złamał, powstał z kolan by dalej walczyć o kolejny dzień, kolejne wrażenia. Nie zastanawiał się więc długo nim wyjął z kufra resztki eliksirów, które mogły przydać mu się podczas tej wyprawy. Obowiązkowo zabrał także wiggenowe korale, które już raz uratowały mu dupsko i niewielki prowiant. W końcu nie miał pojęcia, jak długo będzie musiał łazić na tym mrozie. -To idealnie dla Ciebie! Ja nie wiem jakim cudem nie nosisz go przez cały ten wyjazd. - Zaśmiał się wiedząc, jak bardzo Feli nie przepada za zimnem. Sam opatulił się szalikiem, naciągając na uszy czapkę i praktycznie był gotów do drogi. Czuł mróz, ale nie przeszkadzał mu on wcale. -Zestaw małego chemika ogarnięty, więc chyba można ruszać, co? Mam tylko nadzieję, że nie będę musiał użyć ich wszystkich, bo nie widziałem w pobliżu żadnego sklepu ze składnikami czy gotowcami... - Mruknął, ciaśniej zawiązując sznurówki w swoich zimowych butach. Pierwszy raz podczas tego wyjazdu wziął ze sobą różdżkę, co w pewien sposób było dla niego dziwne. Zdecydowanie zbyt łatwo odrzucał ten patyczek w kąt. Przewodnik Bo wydawał się być dość ogarniętym facetem. Jasno wyłożył im, że muszą przeżyć całą noc, a przynajmniej fajne by było, gdyby jutro nie musiano zbierać ich zamarzniętych trupów i zaczął prowadzić pomiędzy drzewami. -Jak dobrze, że nie brałem w tym udziału. Miałem lepsze ćpanie niż ten pierdolony eliksir... - Pokręcił głową trochę rozbawiony, trochę jednak załamany na samo wspomnienie tego, co się z nim działo podczas letniego wyjazdu. W Luizjanie raczej trzymał się na uboczu, oddając się przede wszystkim w ręce mocnych używek. Spokojnie i w skupieniu brnął przez zaspy, co jakiś czas oglądając się na akrobacje Lowella, lecz po chwili wpakował się w śnieg tak głęboki, że potrzebował naprawdę wiele wysiłku, by utorować sobie drogę. Dopiero po chwili zorientował się, że idzie sam, a puchon woła go z oddali. Zmęczony ciągłą walką z białym puchem, zaczął cofać się, by ostatecznie stanąć obok Felka. -A tutaj proszę państwa mamy wyjątkowo rzadki przypadek puchonium norwegium rosnący tylko w tych lasach... - Zaczął tonem narratora-przewodnika, po czym zaczął wygrzebywać Lowella z pułapki w jaką to sam się prawdopodobnie wpakował. -Jak Tyś się w to zaplątał to ja nie wiem... - Mruknął, po czym zaczął po prostu przecinać gałązki klasycznym Diffindo, co znacznie przyspieszyło cały ten proces.
Zabrane ze sobą przedmioty: Eliksir czyszczący rany, samonagrzewający kubek z herbatą, rękawice ochronne i różdżka Wtrzymałość początkowa: 8/10 Wylosowana literka:H Wtrzymałość po rzucie: 9/10 - łapię Eskila za rękę
Nie była pewna, czy powinna brać udział w takim przedsięwzięciu jednak chęć sprawdzenia samej siebie i swojej siły ostatecznie wygrała i sprawiła, że Ruda w szybkim tempie zaczęła pakować się na tę niebezpieczną wyprawę. Nie miała zbyt wiele rzeczy na taką okazję, więc wzięła to, co uznała za najbardziej przydatne w tak krótkim czasie. Zarzuciła sobie plecak na ramiona i powoli ruszyła na miejsce zbiórki. Obawiała się nieco, jak sobie poradzi, ale na szczęście nie była tam sama. Nie zdziwiło jej, że w większości zauważyła tam chłopaków. Wręcz obecnie była tam jedyną dziewczyną, co na chwilę zasiało w jej duszy wątpliwości. Szybko jednak otrząsnęła się i zaczęła brnąć przed siebie słuchając przewodnika. Okolica była zachwycająca, a widoki zapierały dech w piersiach. Spokojne, chłodne norweskie powietrze wpadało w jej płuca, a ona starała się cieszyć każdą z tych chwil. W pewnym momencie nieświadomie chwyciła rękę idącego obok niej ślizgona, którego kojarzyła ze szkolnych korytarzy. -Och, wybacz... - Powiedziała, czerwieniąc się lekko. Zazwyczaj nie pozwalała sobie na podobne gesty szczególnie w kierunku nieznajomych jej osób. Gdy spojrzała jednak na chłopaka wyczuła w nim dziwną aurę i wzmożyła swoją czujność w jego obecności.
Zabrane ze sobą przedmioty: Termos z dyptamowym smakoszem, kilka batonów proteinowych, opakowanie czekoladowych żab, omnikulary, beret uroków, eliksir wiggenowy x3, eliksir pieprzowy x3, gogle do quidditcha Wytrzymałość początkowa: 10/10 Wylosowana literka:B Wytrzymałość po rzucie: 8/10
Torsvårg. Wyjątkowy dzień, kiedy magiczna aura zorzy jest tak silna, że potrafi wpłynąć na czarodzieja, zwiększając jego moce. A tak przynajmniej głosiła plotka. Choć sama nieszczególnie wierzyła w informacje zawarte na ulotce, wierzyła, że lepszym się staje poprzez trening, a nie jakieś pogańskie obrządki, to postanowiła przyłączyć się do zabawy. Całonocna wyprawa brzmiała jak coś ciężkiego, wymagającego i znacznie ciekawszego, niż siedzenie w igloo i granie w gargulki. Odprawa u starego Bo, trwała wyjątkowo krótko. Dowiedziała się tylko tyle, że wrócą dopiero nad ranem i że mają kwadrans na zabranie najważniejszych rzeczy. Czasu na zastanowienie się nie było wiele, więc Krukonka postanowiła wziąć tylko to, co niezbędne. Jakiś prowiant, eliksiry uzdrawiające, omnikulary, beret od Orki, no i gogle do quidditcha, mające chronić jej oczy przez potencjalnym śniegiem, zacinającym w twarz. Drużyna, która postanowiła dołączyć do wyprawy, była iście barwna. Max i Felek, młody ślizgon od kameleona, Antoszka i nie tylko. Co jak co, ale podczas wyprawy nie będą się specjalnie nudzić, to było więcej niż pewne.
Widząc spojrzenie Maxa, pomachała mu z oddali. Nie chciała mu przeszkadzać, zwłaszcza gdy ten był z Felkiem. Uznała, że chłopaki mogą potrzebować tej wędrówki, aby przegadać sobie kilka spraw, a nie chciała być piątym kołem u wozu. Jej spojrzenie mimowolnie skupiło się na Rosjaninie. Może później do niego dołączy, jak już zbierze się na odwagę. Póki co jednak ruszyła przed siebie, zgodnie z zaleceniem przewodnika. Z jakiegoś powodu, szło jej jak po grudzie. Była prawdziwym okazem zdrowia i fizycznej sprawności, a mimo to, każdy krok ciążył jej niemiłosiernie. Oddychała z wysiłkiem, ale nie dawała po sobie poznać, że coś jest nie w porządku. Z zacięciem na twarzy, szła w milczeniu przed siebie. Kiedy zrównała się z młodym ślizgonem, uśmiechnęła się do niego półgębkiem.
- Hej, Clearwater. Jak tam twój kameleon? Udało ci się go odbić z rąk złowrogiego arcymistrza zbrodni?
Zabrane ze sobą przedmioty: kanarkowe kremówki, czekoladowe żaby, eliksir wiggenowy, 2x eliksir pieprzowy, amulet Uroborosa (na szyi), skradziony Hunterowi z igloo termos z herbatą Wtrzymałość początkowa: 6/10 Wylosowana literka:E! Wytrzymałość po rzucie: 7/10
Cwałował w śniegu i cieszył zmysły lasem. Czuł się tu świetnie i nawet mróz mu jakoś szczególnie nie przeszkadzał a z reguły był człowiekiem ciepłolubnym. Domyślał się awantury po powrocie do igloo za kradzież termosu… chyba, że jego oprawca postanowi też wybrać się na wycieczkę to awantura byłaby wcześniej. Profilaktycznie się za nikim nie rozglądał. Gapił się na siedzącego na wysokiej gałęzi śnieżnobiałego ptaka, a więc nie zauważył zbliżającej się dziewczyny. Poczuł za to chwycenie za rękę i gotów był zareagować "O, Robin!" (bo tylko ona mogłaby go chcieć tak zatrzymać) kiedy po odwróceniu głowy napotkał całkowicie nieznajomą twarz. Co za rudość włosów! -Eee…?- oczywiście, że musiał wydać z siebie niemądry dźwięk pytający zamiast ogarnąć się na tyle, aby zareagować jakoś barwniej. Musiał mieć ogłupiałą minę kiedy dziewczyna tak poczerwieniała. Z racji posiadanego wspaniałego humoru uśmiechnął się od ucha do ucha, a jego skóra zalśniła niemal tak samo jak śnieg, gdy padnie na niego choćby nikły poblask światła. Zaśmiał się. - Przytrzymanie za rękę jest za free, ale przytulanie już kosztuje. - żartował sobie przy studentce (!!). Dawno nie był tak rozweselony! Co ten las robił z półwilem… od razu inny półczłowiek. Ta ekscytacja, to podniecenie, ciekawość, zimne powietrze i noc… Zaraz to zerknął przez drugie ramię słysząc dziewczynę, której z początku nie rozpoznawał a dopiero jej głos przypomniał sobie jej imię. - Jasne, odbiłem go po ciężkiej i trudnej walce…- teraz to on widocznie poczerwieniał, gdy przypomniał sobie tamten wieczór. Wtem jego oczy rozszerzyły się, a usta wygięły w grymasie. - Ej, kto tu spraszał to ustrojstwo? Łazi za tobą ta demoniczna paskuda. Bleh, która z was zabrała ze sobą demonimiętkę?- choć niechętnie myślał o tym towarzyszu tak dalej humor się go trzymał. Zerknął na swoje damskie towarzystwo (!) i uniósł pytająco brwi, a dłonią wskazał to coś drępczące jakieś parę metrów za Julią.
Post na przywrócenie punktu wytrzymałości Wytrzymałość: 8 + 1 = 9
Dopiero po pewnej chwili dostrzegła, że Eskil idzie pod rękę z dziewczyną, którą kojarzyła z lekcji eliksirów. Nie, żeby burza rudych loków umknęła wcześniej jej uwadze, ale nie sądziła, że łączy ją coś więcej z młodym i roztrzepanym blondynem, który potrafił zgubić najwolniejsze zwierzę świata.
- O, przeszkodziłam wam, przepraszam. Julia. Brooks. – przywitała się z pocałowaną przez ogień nastolatką i uśmiechnęła się szeroko na słowa o wielkiej batalii między Eskilem i porywaczem kameleonów. – W takim razie cieszę się, że zwierzak jest już u ciebie. I że wyszedłeś bez szwanku z tej ciężkiej i trudnej walki.
Brwi Krukonki zmarszczyły się pytająco, gdy chłopak zaczął wspominać coś o jakiejś latającej paskudzie. W pierwszym odruchu wzięła to za jakiś niewybredny żart, ale kiedy się odwróciła i zobaczyła, że unosi się za nią obłok śniegu układający się w jakiś nienaturalny kształt, momentalnie odskoczyła do tyłu, lądując przy tym na tyłku, a w jej dłoni pojawiła się różdżka. Zamachnęła się niewerbalnym incendio i snop ognia strzelił w kierunku demona, płosząc go.
- Jasna kurwa – wyszeptała do siebie, chowając różdżkę do kieszeni i czyszcząc zadek ze śniegu. – Dzięki za ostrzeżenie. Niech Ci Merlin dzieciach wynagrodzi – Przystanęła na chwilę w miejscu i zajrzała do plecaka, z którego wyciągnęła batonik proteinowy. Od panującego na zewnątrz mrozu, był twardy jak deska, ale mimo to wgryzła się w niego łapczywie. Po takich przeżyciach potrzebowała nieco słodkiego wsparcia.
Zabrane ze sobą przedmioty: 2 wiggenowe, 2 pieprzowe, samonagrzewający kubek z malinowym chruśniakiem i butelka vørterøl, część paczki z miodowego królestwa: paczka kociołkowych piegusków, pieprznych diabełków, dyniowych pasztecików, kilka czekoladowych żab, gogle quiddtchowe, różdżka, wykres gwiazd Wtrzymałość początkowa: 8/10 Wylosowana literka: B - czyli Cichy Demon :)) Wtrzymałość po rzucie: 6/10
Kiedy tylko słyszę o jakimś dziwnym rytuale, który w dodatku ma się odbyć wtedy kiedy są najpiękniejsze zorze, nie mogę sobie tego odpuścić. Po pierwsze, bo ciągnie mnie we wszystkie takie nieznane i może niebezpieczne miejsca, a po drugie, jestem zachwycona zorzami i skoro tak mi się podobały kiedy oglądałam je ze swojego igloo, to co dopiero będzie gdzieś w środku lasu, w możliwe najlepszym do tego miejscu? Na pewno wspaniale. Oczywiście ubieram się odpowiednio grubo, przygotowując się na spędzenie długich godzin na tym szalonym mrozie. Wysokie śniegowce, ocieplana magiczną podszewką kurtka, no i obowiązkowo gruba czapka (a na nie opieram swoje całkiem nowe gogle quidditchwe, które sprawdzą się chyba nie tylko na boisku), szalik opatulający pół twarzy i nieprzemakalne rękawice. Słowa przewodnika Bo wcale mnie nie przerażają - jestem przekonana, że jakoś sobie poradzę. Czuję się wystarczająco silna na taką wyprawę - może niezbyt dużo, ale zdarzało mi się ostatnio ćwiczyć latanie, w związku z tym pod względem fizycznym czuję się całkiem nieźle. Wydaje mi się, że jestem w stanie wytrzymać dłuższą wędrówkę, wspomagając się odpowiednimi zaklęciami. Zawsze też wiem, że coś wymyślę - przeważnie na przypale, w przypadku niebezpieczeństwa, najprędzej wpada mi coś do głowy. W piętnaście minut jakie nam daje przewodnik, pakuję do plecaka najprzydatniejsze moim zdaniem eliksiry, trochę słodyczy, których cięgle nie zjadłam od świąt, a które wydają mi się najbardziej pożywne na tą podróż, no i wykres gwiazd, bo myślę sobie, że jeśli będzie czyste niebo, to a nuż przyda się w odczytaniu kierunku w jaki powinnam iść. Po drodze zachodzę jeszcze do stołówki i nalewam pełen kubek malinowego chruśniaka - na pewno przyda się na rozgrzanie. Zgarniam też butelkę vørterøl, co prawda niespecjalnie mi zasmakował ten napój, ale wyczytałam w naszej informacyjnej broszurze, że jest idealny na norweskie szlaki. A w końcu właśnie na taki idę. Będąc już na miejscu, postanawiam trzymać się blisko @Felinus Faolán Lowell, bo wydaje mi się, że jakby co to on coś zaradzi. Idę więc jakoś w pobliżu niego i Maxa i trochę śmieję się z tego co im się przytrafia. No bo tak zaplątać się w gałęzie? Z szerokim uśmiechem rozbawienia patrzę, jak ślizgon musi go oswobodzić i nawet nie zauważam, kiedy pojawia się za mną podejrzana chmura śniegu. Może i kątem oka bym coś dostrzegła, ale i tak stwierdziłabym pewnie, że to zwyczajne zawirowanie wiatru - co z tego, że czytałam o tych stworach na samym początku wyjazdu.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Zabrane ze sobą przedmioty: słodycze z miodowego królestwa, termos z herbatką, dwa kocyki sygnalizujące (+1 uzdrawianie), magiczny stetoskop (+2 uzdrawianie), lunaballa przytulanka, papierosy, grzane winko Wtrzymałość początkowa: 8/10 Wylosowana literka: I a potem potrącam 4 uczniów xd i -1 wytrzymałości Wtrzymałość po rzucie: 7/10
Ostatnimi czasy sporo się bujam z nauczycielem miotlarstwa z Rosji, z którym przechodzę na pewien poziom przyjaźni po tym jak razem poszliśmy na imprezę halloweenową. Ostatnimi czasy Perpetua była zajęta z wiadomych względów, Beatrice wyraźnie spędzała czas ze swoim ładnym byłym chłopcem, a ja (wcale nie narzekając) naturalnie zacząłem zauważać, że już prawie nie ma dnia w którym nie czekamy na siebie podczas śniadania, albo dyskutujemy czy wypada znowu wypić kieliszek whisky na wieczór (prawie zawsze wypada). Dlatego kiedy widzę rytuał, który ma podobno oczyścić nasze umysły, dusze, ciało... Z miejsca zapisuję i siebie i Antka, który jak się dowiedział był raczej zadowolony, nie ze względu na niesamowite rytuały, tak jak ja, ale raczej chyba liczył na łowienie ryb gołymi rękami i walkę bez koszulek z niedźwiedziami. Co czyniło go idealnego kompana na taką wyprawę. Już wcześniej przygotowałem w plecaku kilka potrzebnych podstawowych rzeczy na dłuższy spacer, a kiedy słyszę ile ma to trwać, wracam do igloo by napakować jakieś koce, sprzęty medyczne i oczywiście papierosy razem z jakimś grzańcem, który znalazłem pod ręką. Szczerze mówiąc więcej się pałętam po igloo nie mogąc ustalić co powinienem ze sobą wziąć i próbując upchać lunaballę wraz z moimi dwoma kocami, niż biorę coś konkretniejszego. W końcu jednak wracam na miejsce wyprawy do swojego kompana, który patrząc na wielkość jego plecaka, postanowił zamieszkać gdzieś w górach. - Wyprowadzasz się? - pytam wesoło, pokazując palcem na jego bagaże. Jak zwykle mam na sobie świetny strój. Dziś na moich spodniach odbijają się kolory zorzy, moja kurtka to ta moja wielka, fioletowa z gigantycznym eliskirem z którego buchają iskry, teraz odrobinę przykryte kolorowym plecaczkiem. Nie jestem fanem rękawiczek, dlatego zakładam takie z przyciętymi palcami, więc nadal niektóre tatuaże wychodzą poza ich granice. Zamiast czapki, zakładam kaptur na głowę, by wyruszyć wraz z moim przystojnym kompanem. - Jak myślisz jak to będzie wyglądać? - pytam w międzyczasie kiedy tak sobie idziemy i idziemy. Muszę przyznać, że jest pięknie w tym lesie! I co raz zachwycam się czymś, pukając po ramieniu Antoshę, by wskazać na coś oczarowany. Przez to, że nie skupiam się za bardzo na tym jak idę, kompletnie nie zauważam, że właśnie wlazłem na goły lód. Pomimo moich świetnych, ogrzewanych butów z których leciała para, nie łapię równowagi. - O panie! Antek! - krzyczę i zanim zdążę złapać ziomka za ramię już upadam jak długi. Oczywiście los chciał, że akurat schodziliśmy z góry po śliskim terenie. Dlatego staczam się jak kula śniegowa taranująca uczniów. Najpierw wpadam na @Maximilian Felix Solberg oraz @Felinus Faolán Lowell, którzy ledwo wyplątali się z gałęzi, a już leżeli na ziemi przeze mnie. Na swojego pecha obok nich stała @Sophie Sinclair, która również oberwała ode mnie, kiedy toczyłem się w dół, chociaż może nie w tak taranujący sposób jak zrobiłem to z Felkiem i Maxem. - Sorka! - krzyczę i wtedy widzę, że moja lunaballa wypada mi z plecaka. Co za dzień. Na szczęście widzę, że rycerz Antek przybywa mi na pomysł i już jest obok mnie, szczególnie, że w końcu zwolniłem tempo. - Antosha, weź moją lunaballę! - krzyczę dokładnie w momencie w którym przyjaciel pojawia się naprzeciwko mnie, ja wpadam na niego i liczę na to że nas zatrzyma. No istny karambol narobiłem.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Zabrane ze sobą przedmioty: [bezdenna torba, wspomniana w pierwszym poście, ale niewpisana], x2 wiggenowy, x1 pieprzowy, x1 czyszczący rany, zimowy pierścień (3/3), czekolada od Robin, termos z kakałko, korale wiggenowe, różdżka Wtrzymałość początkowa: 5/10 Wylosowana literka:G jak gówno, którym jestem gargułki Wtrzymałość po rzucie: 4/10
Post na przywrócenie punktu wytrzymałości Wytrzymałość: 4 + 1 = 5
Kiedy to się wcześniej przygotowywał, jedynie pokręcił głową na słowa, które to wydobył z siebie Maximilian. Owszem, za zimnem nie przepada, co nie zmienia faktu, iż jest przystosowany do złych warunków. Iż potrafi przez nie przebrnąć. Kwestia własnej wytrzymałości - po prostu niższa temperatura nie sprawia mu radości. Komu by sprawiała odbierając to, co najważniejsze, czyli ciepło? Sam chętnie, niczym kot, rozciągnięty na kanapie w salonie, wylegiwał się nieopodal kominka, czasami nawet niebezpiecznie blisko, osiągając dość wysokie ciepło własnego organizmu. Czasami, niczym kotowaty, otwierał własne oczy, spoglądając leniwie tęczówkami ciemnej, w zależności od padającego światła, hebanowej barwy w stronę znajdującej się za szklanym materiałem okna zaspę. Wbrew pozorom wiele miał z kota, niemniej jednak... to nie dominowało w nim. Instynkt obrony bliskich, instynkt obrony słabszych, jak również instynkt samotnie wędrującego wilka zdawał się odgrywać w jego życiu znacznie większą rolę. Nawet jeżeli pierwotnie jego imię oznacza "koci". - Panie, mam składniki na wiggenowe, więc jeżeli je zużyjemy, to mogę trochę ich dorobić. Poza tym, czekam na kolejną dostawę od Schuestera. - zaśmiał się, wszak jakby nie było, podczas ich większej sprzeczki doszło tak naprawdę do niechęci proszenia drugiej osoby o pomoc. Nie bez powodu Lowell napisał tym samym do prefekta naczelnego, nie wyjaśniając zbyt dokładnie sytuacji, jakoby chcąc ją zachować tylko i wyłącznie dla siebie. Niczym najcenniejszy skarb, niczym coś, na co inni ludzie nie powinni kłaść swoich brudnych łap - a przynajmniej większość z nich. Wszystko pozostawało spakowane - bezdenna torba mieściła w sobie znacznie więcej, niż mógłby się w rzeczywistości spodziewać; w kieszeni znajdowały się najpotrzebniejsze przedmioty. Reszta wylądowała do magicznego worka, który to nie miał problemu nawet z taką ilością rzeczy. Tym bardziej, że lecznicze, jak to na nie przystało, nie były zbyt spore, a większość to były charakterystyczne drobiazgi - wysoce przydatne, jeżeli zajdzie potrzeba ich użycia. Szli zatem - dookoła zauważał sporo ludzi, którzy to postanowili wziąć tym samym udział w rytuale zobaczenia pięknej zorzy, wyjątkowej i jedynej w swoim rodzaju. Poprawiwszy rękawiczki, wszak debilem nie był, by się pchać bezpośrednio w zagrożenie bez odpowiedniego przygotowywania, zauważał na horyzoncie @Julia Brooks, która to najwidoczniej miała inne plany. Mimo to machnął jej dłonią, tak samo @Eskil Clearwater i @Irvette de Guise. Doskonale pamiętał, co miało miejsce podczas nauki oklumencji, niemniej jednak nie zatracał sobie tym głowy jakoś w szczególny sposób - to, co się wydarzyło, mógł przewidzieć. Mógł, ale tego nie zrobił, choć nie podejrzewał, aby młody jakoś się wygadał z tą dysfunkcją, dlatego przemierzał przez kolejne warstwy śniegu, wpadając co chwilę na jakieś gałęzie. - Luizjana była pojebana. - przyznał mu szczerze, wszak nie zamierzał się z tym ukrywać - magiczne, nielegalne rytuały, laleczki voodoo, a to wszystko okraszone aligatorami, legendami o więźniach, jak również sytuacjami, w których to nie chciałby się ponownie znaleźć. Niemniej jednak nie było dane mu cieszyć się swobodnym przemierzaniem przez las, gdyż początkowo wpadł w gałęzie w taki sposób, iż nie mógł się z nich wydostać; zauważywszy @Sophie Sinclair, posłał jej zrezygnowany, ostrożny uśmiech, jakoby udowadniający to, jak cholernie niezdarny czasami potrafi być. Albo to rośliny się na niego uwzięły? - Puchonium norwegium, brzmi zajebiście, jaka klasyfikacja, panie botaniku? Cześć, Sophie! Brat został w Londynie? - zaśmiał się, by tym samym, kiedy to został uwolniony, zauważyć czającą się, dziwną chmurę za siostrą Lucasa; mimowolnie, wręcz automatycznie, Lowell dobył różdżki, zaciskając na niej swoje palce. Doskonale wiedział, co to jest - coś, co wpływa na umysł podobnie jak dementor. Kradnie myśli, zabija tlącą się tym samym nadzieję. - Sophie, za tobą jest cichy demon. - powiedział, zanim to nie użył Lumos Maxima, by odpędzić potencjalnie demona. Prawie. Prawie, bo potem, jak się okazało, nie zauważył, iż profesor @Huxley Williams taranuje ich w zaskakujący sposób. A przynajmniej nie zdołał zarejestrować momentu, w którym ten się staczał, niczym kulka, na sam dół. Wylądowanie dupą na kolejnych gałęziach i konarach wcale nie było przyjemne, natomiast w myślach Lowella pojawiła się kolejna myśl - ile razy to już zdołał sobie obić dupsko w ciągu ostatnich paru tygodni? Spojrzawszy na Maxa, wziął ciężki wdech, zauważając, także, iż Sophie została do tego wszystkiego wciągnięta - a jej demon, jak się domyślał - postanowił, w związku z natłokiem wydarzeń, które mogły wprawić w osłupienie, zwyczajnie uciec. Choć nie zdziwiłby się, gdyby, poprzez oszołomienie, po prostu go nie zauważył; jedynie przeprosiny dotarły do jego uszu, przyczyniając się tym samym do zrozumienia, kto ich staranował. - Wszyscy, w porządku? Max, Sophie? - powiedziawszy, wstał i otrzepał własny tyłek ze śniegu, na szczęście zauważając, iż wszystko jest na miejscu. Pomógł tym samym zarówno Ślizgonowi, jak i pannie Sinclair, ewentualne zadrapania lub obtarcia tudzież obicia lecząc przy pomocy zaklęć uzdrawiających. Jak się na szczęście okazało - nie było to nic poważnego, niemniej jednak spojrzenie czekoladowych oczu zastanawiało się, czy aby na pewno wszystko jest w porządku. - Ja pierdolę, co się tu odjaniepawla? - mruknął, wskazując tym samym prostym skinięciem głowy w stronę profesora Avgusta, który biegł za swoim kumplem; cała sytuacja zakrawała o absurd, ale była iście... ludzka. Wskazywała na to, iż część z nauczycieli nie ma kija w dupie i też potrafi podchodzić normalnie do życia, a nie na pełnym profesjonalizmie, bez możliwości popełnienia żadnego błędu. Przez chwilę patrzył, co tam się dzieje, aczkolwiek, koniec końców, jedynie wzruszył ramionami, skupiając się przede wszystkim na celu wycieczki. Owszem, zastanawiał się, czy nie podejść, ale po ostatnim balu, w jakim to brał udział, uważał, iż w sumie lepiej dla Huxa będzie, jeżeli Antosha postanowi się nim zająć. Jednocześnie uśmiechnął się pod nosem, czując, że przynajmniej nie będzie nudno - a może i wszyscy dożyją do końca tej wyprawy, skoro nie był praktycznie jedyną osobą potrafiącą więcej niż Episkey pod względem uzdrawiania. Jedyne, co do niego dociera, to jeszcze jakaś informacja o lunabalii - oho, czyżby o tej, którą to anonimowo postanowił wysłać? Począł zatem szukać fajek - niemniej jednak, przeszukawszy wszystkie kieszenie, nie znalazł ich. Ani w przednich, ani na tyłku, ani w bezdennej torbie. Co z tego, iż mógł sobie wyczarować ogień, skoro niczego nie mógł wsadzić do gęby, by dać sobie nikotynowy zastrzyk? Pokręciwszy głową, nie chciał wręcz uwierzyć we własny idiotyzm. Co prawda nie potrzebował tego w pełni do szczęścia, niemniej jednak czuł chęć, którą to zamierzał zaspokoić. - Kocie, wziąłeś ze sobą fajki? - zapytawszy się go, pokręcił wzrokiem, nie wierząc w tlący się pod kopułą czaszki debilizm. O ile zawsze miał, o tyle jednak nie mógł ich nawet znaleźć, w związku z czym czuł się co najmniej źle. A jakoś łatwiej byłoby mu przetrwać ze szlugiem między palcami, choć samemu postanowił na chwilę usiąść, wyciągając termos z kakao. Ale, żeby nikogo nic nie zmyliło, to nie był do końca zwykły termos, bo był w stanie pomieścić trochę więcej tego mlecznego napoju boskiego. Jednocześnie nalał sobie trochę do nakrętki, natomiast dla reszty wyczarował kubki - poprzez prostą transmutację pobliskich gałęzi lub innych tego typu rzeczy, zapewne z pomocą Solberga. - Ma ktoś ochotę na kakao? Gałęzie, zaspy, demony, taranujący nauczyciele... - zapytawszy się, usiadł na jednym z konarów z bolącymi czterema literami, by tym samym się jakoś zregenerować, kiedy to czuł zimno przechodzące przez jego tkanki w dość nieprzyjemny sposób. A nic innego nie mogłoby mu dodać siły oprócz czegoś słodkiego. Nie bez powodu przecież bierze się tyle czekolad podczas wypraw na bieguny, prawda? Odrobiny siły, po tym wszystkim, wcale im nie zaszkodzi. Tym bardziej, że i tak, względem co najmniej dwóch uczestników, znajdowali się znacząco z przodu; napawając się aromatem napoju, czuł przyjemnie rozchodzące się ciepło.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zabrane ze sobą przedmioty: 1 porcja wiggenowego, 1 porcja regenerującego, 1 porcja pieprzowego, wiggenowe korale, amulet Mjolnera, pierścień Sidhe, kilka kociołowych piegusków, karmelek z eliksirem czuwania no i różdżka ofc Wtrzymałość początkowa: 6/10 Wylosowana literka:A - dorzut 1 Wtrzymałość po rzucie: 5/10
Pokręcił głową na słowa Felka. -Po pierwsze akurat wiggenowym to rzygam i naprawdę wolałbym zdechnąć jeszcze przez chwilę niż znowu warzyć to nudne gówno, a po drugie, Ty wiesz, jak mnie boli serduszko na myśl, że mając mnie obok prosisz Schuestera o elki? - Powiedział przybierając teatralnie smutną minę i chwycił się za lewą stronę klatki piersiowej, gdzie powinien znajdować się wspomniany organ. Gotowi na wycieczkę chyba byli, a przynajmniej nie wyglądało na to, by mieli umrzeć z głodu, więc mogli ruszać. Max wyhaczył wzrokiem @Julia Brooks, do której uśmiechnął się szeroko, posyłając oczko. Jakby nie patrzeć obecnie naprawdę wiele jej zawdzięczał i miał nadzieję, że wszyscy wyjdą z tej wyprawy. W końcu ostatnim razem, gdy Solberg zapuścił się do lasu nie było tak kolorowo... -Nie wiem, nie pamiętam za wiele, więc się nie wypowiem... - Wzruszeniem ramion podsumował swój pobyt w Luizjanie, bo o ile aligatora i wieczór z Oli pamiętał bardzo dobrze, o tyle reszta była dla niego naprawdę dużą zagadką. -Rzadko spotykane, niezwykle niebezpieczne, przeznaczone tylko dla wprawnych, ślizgońskich zielarzy. - Zaśmiał się, gdy Feli zapytał o własną klasyfikację. -Soph! Miło Cię widzieć. Lucas dupa boi się trochę śniegu? - Przywitał się z @Sophie Sinclair we własnym stylu, po czym również dostrzegł wiszącego za nią demona. Nie miał jednak czasu jej ostrzec bo po pierwsze Lowell już to zrobił, a po drugie wylądował na dupsku w śniegu strącony przez zataczającą się postać. -Uważaj jak łazisz, kurw....! - Nie dokończył, bo zdał sobie sprawę, że był to nie kto inny jak @Huxley Williams. Mając nadzieję, że profesor jednak go nie dosłyszał, wziął kilka głębszych oddechów. -Ta, poradzę sobie... - Burknął podnosząc się na nogi i łypiąc jeszcze raz w stronę Williamsa. Brak nikotyny nie wpływał na Solberga najlepiej, a w całym tym zamieszaniu zostawił gdzieś w igloo swoje fajki. Humor trochę poprawił mu się, gdy zobaczył @Antosha Avgust, na którego grzecznie skinął z uśmiechem w geście powitania. Do teraz wspominał ich wspólny trening i mimo zabarwienia wymiocinami stadionu narodowego, był z niego naprawdę zadowolony. -Jak widać nie wziąłem. Musimy komuś zajebać. - Mruknął tak cicho, że tylko Felek mógł go usłyszeć. Jakoś nie wyobrażał sobie przetrwania na spokojnie tej nocy bez swojego największego nałogu. To się musiało źle skończyć. Ledwo nawet zarejestrował sposób, w jaki Feli się do niego zwrócił. Spojrzał na termos z kakao, po czym posłużył swoją pomocą w przygotowaniu polowej stołówki i sam poczęstował się mlecznym napojem. Chociaż tyle mógł zrobić, by chwilowo się wyciszyć, a to był przecież dopiero początek ich wyprawy...
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Post na przywrócenie punktu wytrzymałości Wytrzymałość: 6 + 1 = 7
- Wygląda na to, że w Londynie ma ciekawsze rzeczy do roboty niż jakieś tam ferie - odpowiadam chłopakom i uśmiecham się znacząco. Nie jestem co prawda całkowicie pewna co porabia przed te tygodnie, kiedy prawie cała szkoła jest na feriach, ale mogę sobie wyobrazić, że w końcu znalazł nieco więcej czasu na randkę z Alise. Nie zauważam, że z moimi myślami zaczynają się dziać dziwne rzeczy, aż do momentu kiedy Felek zwraca uwagę na zagrożenie. - Cichy demon? - powtarzam zniżając głos do szeptu i robię wielkie oczy, odwracając się w stronę stworzenia już w momencie, kiedy puchon przegania go zaklęciem. Nie wiem co sama zrobiłabym, żeby się go pozbyć, ale mocne światło wydaje się całkiem sensownym rozwiązaniem - muszę zapamiętać to na przyszłość. Momentalnie czuję ulgę, jakby wszystkie moje myśli wróciły na swoje miejsce, ale nie zdążam podziękować za ratunek, bo oto ktoś się po nas przetacza. To znaczy najbardziej po chłopakach, jak daję radę przed tym kimś odskoczyć, w efekcie czego całkiem miękko ląduję w jakiejś zaspie. Dobra strona tego całego śniegu - naprawdę ciężko jakoś bardzo boleśnie się przewrócić. - Chyba tak... - odpowiadam na pytanie czy w porządku, z trudem wydostając się z głębokiego śniegu. - Kto to był? - W wyniku swojej szybkiej ucieczki nawet nie dostrzegłam, że to nauczyciel magii leczniczej tak nas staranował, ale na moje usta ciśnie się uśmiech, bo w sumie to wszystko jest całkiem zabawne. - Bleh, całe szczęście - komentuję pod nosem, kiedy okazuje się, że Max nie ma fajek, bo wcale nie mam ochoty wdychać papierosowego dymu. - Ja bardzo chętnie! - zgłasza się od razu po kakao, sama też zaglądając do swoich zapasów i wyciągając pudełku z czekoladowymi żabami. Częstuję najpierw Felka, potem Maxa, na koniec biorąc jedną dla siebie i ostrożnie ją rozpakowuję, pilnując, żeby skubana nie uciekła. Opieram się o jakieś inne drzewo, z przyjemnością delektując się kakao. Niby tak długo jeszcze nie idziemy, ale mróz i demony dają się we znaki i ciepły napój smakuje dużo lepiej, niż w zwyczajnych, domowych warunkach. Podobnie jak żaba, której właśnie odgryzam głowę.
Zabrane ze sobą przedmioty: Różdżka i kruk na ramieniu. Wytrzymałość początkowa: 10/10 Wylosowana literka:I Wytrzymałość po rzucie: 6/10
Kiedy tylko pojawiliśmy się na miejscu, zrozumiałem, że ta podróż będzie jeszcze mnie ekscytująca niż się spodziewałem. Słuchając przewodnika, którego imię to Bo w głowie słyszałem śmiech. Moim zdaniem dobrze, że nie gadał jakichś głupot odnośnie niebezpieczeństwa, jakie panuje w tej okolicy. Ja sam chciałem sprawdzić, czy na tej drodze spotka nas jakieś zagrożenie. Jednak byłem przekonany, że będzie to długo i nudna wędrówka. Trzymałem się raczej z boku, nie miałem zamiaru się mieszać w niepotrzebne problemy. Zwłaszcza że nauczyciel był razem z nami. Naglę, usłyszałem, jak ktoś się przewrócił razem z kilkoma innymi osobami. "O wilku mowa" pomyślałem.
Widok ten spowodował, że mimowolnie zachichotałem. Spojrzałem na czerwone twarze i zdenerwowanie uczestników zdarzenia. Mógłbym przysiąść, że omal uczeń nie rzucił się na nauczyciela. Jednak w samą porę zrozumiał sytuację "Co za stracona sytuacja a mogło być jeszcze bardziej zabawnie." W tym momencie z drzewa przyleciał do mnie mój kruk. Lekko przejechałem po nim dłonią, po czym sięgnąłem do kieszeni. Znajdowały się tam jeszcze jakieś nasionka, którymi go karmiłem. Jako że nie miałem nic lepszego do roboty, postanowiłem, że go nakarmię. Z mojej otartej dłoni wcinał jak szalony w tym samym czasie, kilka osób zaczęło przygotowywać miejsce na krótki odpoczynek. Pomyślałem, że to dobry pomysł więc jak głupi podszedłem do nich. Jednak za pomniałem, że mój kruk nie przepada za innymi ludźmi. Wredna bestia, odlatując ode mnie, przeleciała milimetr od mojej twarzy. Odruchowo próbowałem przesunąć się w bok, jednak straciłem równowagę i wpadłem na @Felinus Faolán Lowell
W tym samym momencie pociągnąłem go, ze sobą na ziemię, owijając swoją rękę wokoło jego szyi "Po prostu zajebiście". Ta myśl towarzyszyła mi w momencie gdy uderzałem głową o glebę. Mogłem wręcz poczuć, jak moja czeska odbija się od skóry. Nie wiedziałem co mam w tej sytuacji zrobić, spojrzałem się na plecy osoby, którą z sobą pociągnąłem. -Wybacz mi za to- powiedziałem cicho, prawie jak do siebie. Wolną dłonią złapałem się za miejsce, które uderzyło o ziemie. Poczułem coś mokrego, aby się upewnić, spojrzałem na dłoń. Na to wygląda, że mogę mieć rację co do bezpieczeństwa naszego. Jednak ja jestem chyba swoim największym zagrożeniem. Nie wiedząc co robić, dalej patrzyłem na zakrwawioną dłoń...
Antosha Avgust
Wiek : 46
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185
C. szczególne : mocny rosyjski akcent, niski głos; poważny, nieprzystępny i mało ekspresyjny
Zabrane ze sobą przedmioty: różdżka, zapas jedzenia i picia dla dwóch osób, gorąca herbatka, ekskluzywny magiczny namiot Wtrzymałość początkowa: 10/10 Wylosowana literka: F,6 Wtrzymałość po rzucie: 10/10
Raczej nie był fanem niespodzianek i tego, gdy ktoś organizował mu czas wolny, ale kiedy Hux podczas wspólnego śniadania oznajmił mu bardzo radośnie, że zapisał ich na jakieś łażenie po lesie celem oczyszczenia ciała i ducha, spodobał mu się ten pomysł i nawet trochę się ożywił, bo choć aspekty magiczno-duchowe niewiele go obchodziły, ale konieczność stawienia czoła siłom natury i krwiożerczym łosiom - już tak. Zwłaszcza w towarzystwie szalonego Williamsa, który w przeciągu ostatnich kilku miesięcy stał się zdecydowanie najbliższą Antkowi osobą w zamku, bo jakimś cudem rozumiał większość jego dyskretnych żarcików i nie uważał za sztywniaka (albo uważał, ale nie przeszkadzało mu to). - Zostawił trochę miejscu w plecaku w razie gdyby trzeba byli ponieść ciebie po pierwsi kilometri - odpowiedział uprzejmie, gdy Hux nie omieszkał wytknąć mu znacznie większych niż jego własne bagaży; prawda była taka, że faktycznie spakował znacznie więcej rzeczy niż potrzebował (spójrzmy prawdzie w oczy, Antoszek przeżyłby w tym lesie miesiąc uzbrojony tylko w patyk. I bez koszulki.), bo wziął pod uwagę również potrzeby swojego kompana, którego, choć szczerze lubił za tą ogólną życiową niefrasobliwość, to przy tym nie posądzał o zbyt duże pokłady zdrowego rozsądku i obstawiał, że ten zabierze na wyprawę coś w stylu kapcie obszyte futerkiem i paczkę żelek. Zadbał więc o solidny prowiant dla dwóch osób oraz o porządne schronienie na wypadek gdyby coś poszło nie tak i musieliby zostać w lesie na dłużej niż jedną noc albo gdyby Hux w trakcie marszu zrobił się senny. Pomyślał o wszystkim! - Hm... ja myślę, że im szybciej pójdziemi szybciej to szybciej dowiemy się. - odparł, bo nie miał pojęcia i nie widział sensu w spekulowaniu; jeszcze wymyśliliby niepotrzebnie coś ekscytującego i potem tylko się rozczarowali, gdyby okazało się że chodzi o coś zupełnie innego. Na razie całe przedsięwzięcie wyglądało jak zwykły marsz po lesie, całkiem przyjemny, bo okolica była miła dla oka i nie wyglądało na to, by w najbliższym czasie mieli napotkać jakieś przeszkody. A jednak! Nie minęła chwila, a Hux, gapiący się na wszystko poza trasą, którą szedł, wlazł na jakiś lód i niespodziewanie czmychnął w dół drogi jak dzieciak na sankach. Antoszek westchnął i wzniósł oczy do nieba, jakby chciał spytać jakiegoś boga "dlaczego" i, nie zwlekając za długo, zaraz popędził w ślad za Huxem, który oddalał się w naprawdę zatrważającym tempie, a co gorsza, taranował po drodze biednych uczniów. Dzielny rycerz nie biegł tak szybko, jak by chciał, bo i jemu nie było łatwo utrzymać równowagę na śliskiej powierzchni, choć z pewnością pomagały w tym odpowiednie buty, nie jakieś fikuśne, parujące bamboszki, a gdy zbliżył się do Maxa, Felinusa i Sophie, nieco zwolnił. - Wszyscy cali? Falinus, ty zobacz czy nikt nie potłukł się, Maksim, a co to za słownictwo jak z rynsztoku, wstid, krzyknij natichmiast sorka do profesoru Williamsu!!! - zawołał, przebiegając obok uczniów i posyłając Solbergowi najsroższe spojrzenie jakiego posiadał, bo był zdegustowany jego wulgaryzmami; ostatnie słowa wykrzykiwał już minąwszy ich i gdy znajdował się prawie przy swoim uciekinierze. Na łapanie lunaballi było już za późno, musiał skupić się na łapaniu mężczyzny, co skończyło się tak, że Hux wpadł na Antka w chwili w której Antek się poślizgnął i w efekcie obaj wylądowali najpierw na lodzie, po czym ześlizgnęli się kawałek razem i stoczyli jak wielka śniegowa kula wprost do imponującego dołu znajdującego się obok trasy. Dosyć bolesna była to podróż, a gdy wreszcie się skończyła, Antosza leżał w dziurze cały oblepiony śniegiem i przygnieciony Huxem. Zero przeszkód, bezproblemowa, fajna trasa! Mógłby bez problemu zrzucić z siebie kolegę, który prawdopodobnie ważył mniej niż jego plecak zabrany na tę wycieczkę, ale zanim zaczął się podnosić, wygrzebał z kieszeni różdżkę i mruknął: - Accio lunaballa - a zguba z cichym świstem przyleciała do nich i jak gdyby nigdy nic wylądowała Huxowi na ramieniu. Dopiero wtedy Antek pokręcił głową z niedowierzaniem i, to dopiero niewiarygodne, wybuchnął beztrosko śmiechem, bo cała ta akcja była taka idiotyczna, a oni tak pokraczni, że nie dało się zareagować w inny sposób.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Zabrane ze sobą przedmioty: Termos z dyptamowym smakoszem, kilka batonów proteinowych, opakowanie czekoladowych żab, omnikulary, beret uroków, eliksir wiggenowy x3, eliksir pieprzowy x3, gogle do quidditcha Wytrzymałość początkowa: 10/10 Wylosowana literka:B Wytrzymałość po rzucie: 8/10
Mogłoby się wydawać, że towarzystwo demonów, żywiących się wspomnieniami ludzi jest wyjątkowym urozmaiceniem tej duchowej wędrówki. Niestety nikt nie wziął poprawki na obecność Williamsa. Gdyby ten człowiek był złoczyńcą z filmów o Bondzie, to jego supermocą byłoby sianie chaosu. Tak było i tym razem. Sympatyczny asystent Whitehorn zjechał na zadku z gracją bobsleisty walczącego na olimpiadzie o złoto. Jego łupem padło po drodze kilku uczniów, z Solbergiem na czele. Nie zdziwiło ją to specjalnie. Gdy miało dojść do jakiegoś dziwnego wypadku, to wszyscy bukmacherzy za faworyta uznawali właśnie Ślizgona. Ten chłopak i kłopoty to synonimy. Krukonka, uwolniona od własnego demona i posilona białkowym batonikiem, ruszyła w kierunku poszkodowanych. Przybyła w momencie, gdy Antoszka w jednej chwili strofował Maksima za niewybredne słownictwo, a w drugiej leżał w rowie pokryty śniegiem.
- Może się chłopaki wstrzymacie od palenia przez jedną wycieczkę, co? – zaproponowała formującemu się stowarzyszeniu na rzecz kradzieży fajek. – Zwłaszcza ty, Maksim. Dopiero cię odwiesili, a ty już chcesz palić przy nauczycielach? To nie wakacje, Solberg, tylko szkolna wycieczka. Dziwna i patologiczna, ale jednak wycieczka. – Wytrzepała kurtkę chłopaka od nadmiaru śnieżnego puchu i podała mu batonika, którego skitrała w kieszeni. Znowu mu matkowała, choć nie powinna. Pewne nawyki ciężko jednak odrzucić, zwłaszcza tak z dnia na dzień. – Bez glutenu, bez cukru, bez smaku. Smacznego. – Choć batonik faktycznie smakował jak kostka kurzu, to zawierał jednak w sobie dużo kalorii i spore pokłady białka. A brak smaku? Może być zaletą. Ile by dała, żeby obiady jej matki nie smakowały tak, jak teraz.
Nagle doszło do czegoś niespodziewanego. O takich wydarzeniach pisano legendy, w które nikt tak naprawdę nie wierzył, traktując je jak zwykłą ciekawą bajkę na dobranoc. Otóż Antosha Avgust, człowiek, który bierze udział w zapasach z niedźwiedziami i walczy z narwalami… śmieje się. I to tak pięknie, jakby wraz z nim śmiał się cały świat. Sama uśmiechnęła się od ucha do ucha, podziwiając ruchy Huxa, który poruszał się z gracją młodej sarenki.
- Profesorze, wystaje Panu… namiot – powiedziała do Rosjanina i wskazała na pokrowiec z namiotem, wychylający się ciekawsko z otwartego plecaka na grzbiecie mężczyzny. Sam Antosha ze swoim całym osprzętem sprawiał wrażenie osoby, która nie ma zamiaru wracać i wybiera życie w dziczy.
Zabrane ze sobą przedmioty: [bezdenna torba, wspomniana w pierwszym poście, ale niewpisana], x2 wiggenowy, x1 pieprzowy, x1 czyszczący rany, zimowy pierścień (3/3), czekolada od Robin, termos z kakałko, korale wiggenowe, różdżka Wtrzymałość początkowa: 5/10 Wylosowana literka:G jak gówno, którym jestem gargułki Wtrzymałość po rzucie: 4/10
Spojrzawszy na Maximiliana, czekoladowe tęczówki dokładnie przeanalizowały jego ruchy i tym samym słowa, które to dobrał. Teatralność wręcz przebijała się poprzez wypowiedź, na co zareagował równie porządnie, niczym niewiasta, która ma zemdleć; oparł się o potencjalny stolik jedną dłonią palce zaciskając tym samym na jego krawędzi, drugą natomiast postanowił umieścić wierzchem do własnego czoła w delikatny sposób. Oczywiście, że się droczył. Oczywiście, że się bawił, wszak nie widział sensu zachowywania pełnej powagi, a poza tym, jakby nie było, czuł się co najmniej dobrze. Nawet jeżeli stan zdrowotny nadal znajdował się pod znakiem zapytania. - Spokojnie, potrafię sam uwarzyć, o to się nie martw. Akurat do tego cię nie wykorzystam. - zaśmiawszy się, powrócił do swojej naturalnej pozycji, kiedy to przygotowywali się razem do wspólnej wyprawy w celu zobaczenia jednej z najpiękniejszych zorz w całej Norwegii. I udziału w rytuale, który podobno miał mieć jakieś znaczenie, ale sam o nim zbyt wiele nie wiedział; na razie takie wydarzenia kojarzyły mu się ze starym Ebenezerem i jego metodami, niemniej jednak miał nadzieję, że uda im się uniknąć kolejnego ćpania organizmu. - Hej, odciążam cię od tego nudnego gówna, więc powinieneś się cieszyć! - trącił go ramieniem, kręcąc tym samym głową, niemniej jednak, poprzez jego ton wypowiedzi, można było zauważyć, iż słowa te nie są obarczone jakąkolwiek złością, prędzej zrozumieniem tego, co chciał tym samym osiągnąć. Co jak co, ale jeżeli ten narzekał na ciągłe tworzenie nudnych wiggenowych, które, zresztą, są nudne, nie miał zamiaru wykorzystywać go w celu uzyskania kolejnych fiolek. Sam miał ręce i głównie na początku nie mógł zająć się uwarzeniem - teraz, na całe szczęście, nie musiał się o to jakoś specjalnie martwić. Kolejne zdanie, które to wydostało się spomiędzy warg Ślizgona, obarczył jedynie wzruszeniem ramionami. No tak, każdy wówczas żył inaczej, w związku z czym nie mieli jako tako możliwości spiknięcia się pod względem wielu wspólnych przygód. Może to nawet i dobrze? Gdyby jemu urwało jądra, też nie byłoby za ciekawie, choć brak jakiejkolwiek informacji zwrotnej względem postępów wymyślania jakiegokolwiek remedium trochę zaczynało go niepokoić. Owszem, nie paliło mu się, no ba, nawet zdołał przyzwyczaić swój własny organizm do bólu fantomowego, co nie zmienia faktu, iż ten potrafił odezwać się w najgorszym momencie. - Oho, cieszę się, że za takiego mnie uważasz. A da się jakoś wyhodować na własną rękę? - zaśmiawszy się, nie bez powodu postanowił przejść się dalej, wsłuchując się tym samym w słowa, które to wydobyła z siebie Sophie. No tak, znał jej brata, dał mu pojeździć Ogniomiotem, gdzie to musiał wymienić sobie sprzęgło. No cóż, bywa; nikt nie mówił, że posiadanie samochodu będzie łatwe i przyjemne pod względem uderzania w kieszeń. - Pewnie chciał z Alise spędzić trochę czasu. - przytaknął, wszak wiedział, iż są parą, choć nie miał prawa wiedzieć, czy aby na pewno tak było. Przecież się z nim ostatnio nie kontaktował, nie wymieniał żadnych słów, nie dzielił spostrzeżeniami na temat tego, jak dyrektor Hampson dupa zbita nie potrafi zadbać o bezpieczeństwo uczniów. Poza tym, ze sławną smokolożką miał naprawdę mało do czynienia, w związku z czym jego słowa posiadały prędzej postawiony raz po raz znak zapytania, aniżeli niezaprzeczalną prawdę. Do tego, żeby dziewczyna się nie zdziwiła, na tego cichego demona kiwnął głową; zdołał go na szczęście jakoś odpędzić. To, co się wydarzyło, nie było dla żadnego z nich korzystne; Williams toczył się niczym śnieżna kula w dół, taranując ich, a przy okazji biegł za nim Antosha, który postanowił na krótki moment zmniejszyć tempo biegnięcia w dół i podzielić się pewnymi rzeczami. A raczej słowami, poleceniami, pytaniami, na które postanowił zareagować. Co jak co, ale akcent nauczyciela był trochę zabawny, wszak mało co miał z nim do czynienia, w związku z czym brzmiał dosłownie jak prawdziwy, rodowity Rosjanin, co śniadanie wpierdala z niedźwiedziem siedzącym na przeciw. I oswojonym! - Tak tochno, panie Avgust. - powiedział, choć na kolejne słowa o mało co nie parsknął śmiechem, widząc, z jaką zaciekłością ten nakazuje krzyknąć Solbergowi proste soreczki i przeproszenia w stronę profesora. Naprawdę, nie mógł uwierzyć w absurdy, niemniej jednak starał się obserwować reakcję Ślizgona, by tym samym móc ją jakkolwiek załagodzić. Co jak co, ale, nawet jeżeli sam był nastawiony w miarę pozytywnie, nie mógł nie odnieść wrażenia, że nie wszyscy mogą być w dobrym humorze. Tym bardziej po tym, co się dalej okazało. - Williams, nauczyciel od uzdrawiania. - odpowiedział na pytanie Sophie, która to najwidoczniej nie zdołała zarejestrować, przez kogo została potrącona - może to i dobrze? Kiedy zatem nie odnalazł papierosów, wzruszył jedynie ramionami. No nie miał fajeczek, no co mógł poradzić na taki stan rzeczy? - Wiesz, może i bleh, ale nie kazalibyśmy ci wdychać dymu. A przynajmniej nie ja. - rzuciwszy jeszcze, usłyszał tę bardziej przyciszoną część wypowiedzi, która to zdawała się mieć w sobie miano czegoś nielegalnego. Zajebać dla niego? Oczywiście. Tylko od kogo? Kto miałby paczkę fajek, by mogli ją sobie podpierdolić i cieszyć się nikotynowym zastrzykiem, którego to ewidentnie potrzebował sam Solberg, co było dla niego zauważalne? - Mhm, jeżeli ktoś jeszcze nie zapomniał w tym pośpiechu, to bardzo chętnie. - wyszeptał do niego, kiedy to nalewał kakao, by potem poczęstować się czekoladowymi żabami od siostry Lucasa. - Kolekcjonujesz karty? - zapytał się w stronę dziewczyny, wszak wiele osób podzielało tę pasję, a on, jako jeden z tych nielicznych, nie potrafił się do tego przeboleć. Może dlatego, kiedy to zjadał wyjątkowo okazjonalnie, za każdym razem aromat był znacznie mocniej wyczuwalny? Nie wiedział, kiedy to zaczarowanej żabie odgryzł również głowę, opierając się wygodniej i rozprostowując tym samym nogi, które to wcześniej trzymał w ugięciu. - Teoretycznie jest to rytuał, więc szkolne zasady nie obowiązują. Teoretycznie, bo w praktyce naprawdę różnie z tym bywa. Większość takich obrzędów, pod względem legalności, pozostaje również pod znakiem zapytania. - przyznał całkowicie szczerze, choć nie dyskutował z nią, nie wdawał się w konflikt interesów, przyjmując prędzej pokojową postawę. Może przewodnik Bo wydawał się być dobry i w ogóle, ale Luizjana wcale taka kolorowa nie była. Większość z tych rzeczy wymagała kontroli, a jeżeli rytuał był nielegalny i o tym nie wiedzieli, no cóż. Głupio byłoby dokładnie dokumentować przyczynę odebrania punktów w takich okolicznościach. - Brzmi jak kurz. - uśmiechnął się w stronę Julii, choć nie powątpiewał, że, skoro ta je wzięła, muszą mieć one jakąś wartość energetyczną. Śnieg zaskrzypiał parę razy, ale wcale mu to nie przeszkadzało. - Mam jeszcze sporo kakao, także nie jakby ktoś chciał jeszcze, to śmiało, można...- - chciał dokończyć, kiedy to trzymał w dłoni nakrętkę od termosu, choć nie było mu dane nacieszyć się napojem. Nim się obejrzał, nim jakkolwiek zdołał zareagować, poczuł, jak coś go ciągnie wręcz za szyję na dół; nie bez powodu z tego uścisku chciał się jakkolwiek wyzwolić, czując to cholernie nieprzyjemne napieranie na grdykę. Kakao uległo rozlaniu, a przynajmniej ta część w dłoni, namaczając czekoladowym naparem rękawiczki i kurtkę, czując, jak mimowolnie udało mu się wbić jeden z kłów w wargę. Twarzą wręcz wylądował w śniegu, ale, jako że reakcja organizmu była swoista i naturalna, zdołał się osłonić własnymi łokciami, by nie doszło do uszkodzenia w jakikolwiek sposób głowy. - Kurwaaaaaaaa... - mruknął, kiedy to udało mu się wyswobodzić z tego całego gówna, słysząc jakieś przeprosiny. Wdech, wydech, proste odcięcie się od najgorszych emocji, wszak oklumencja mu na to pozwalała, co nie zmienia faktu, iż nadal się zastanawiał, dlaczego ponownie wyrżnął wprost na twardy grunt. Czuł się częściowo oszołomiony, niemniej jednak, rzuciwszy na siebie Rennervate, poczuł, jak objawy zanikają, choć pozostawiają po sobie nieprzyjemny, metaliczny posmak. - Jest w porządku, to tylko drobna rana... - chwycił się za łeb, rozmasowując go. Nie bolało go to, wszak odporność na ból posiadał ciągle przesadnie dużą; prostym zaklęciem zdołał tym samym zażegnać ten problem. Jednocześnie spoglądał na Maximiliana, chcąc wyłapać, jak temu bardzo mocno puszczają nerwy i ewentualnie... zareagować. Był gotów go przytrzymać, wszak brak nikotyny mógł odbić się na jego organizmie mocniej, gdyby okazało się, iż to go rozjuszyło bardziej. - Chłopie, nie ruszaj się z tym urazem głowy, cholera wie, czy nie masz czegoś jeszcze uszkodzonego. - pokręcił łbem; trzymał w sobie resztki wiary, że nie uda się tutaj wszystkim odpierdolić jakiejś manniany. Co jak co, ale chyba wolał spokojnie przeżyć tę wycieczkę, a na razie zapowiadało się, iż nie będzie mu to dane, a wszystko zwyczajnie legnie w gruzach. - Daj, uleczę cię. - nawet jeżeli nie powinien się wysilać, odpowiednio przebadał tajemniczego turlasa norwegusa, mając nadzieję, iż niczego nie zdoła uniknąć. Zaleczywszy rany zaklęciami, skupiwszy się na nich odpowiednio, sprawdził, czy w ogóle doszło do jakiegokolwiek pęknięcia czaszki i krwotoku wewnętrznego, wcześniej jeszcze tamując krwawienie i odpowiednio zaleczając ranę. Vulnera Arcuatum była wysoce przydatna i to z niej najczęściej korzystał. Ostrożnie, powoli, wszak samemu nie chciał się jakoś mocno przemęczyć; poza tym, wiedział, że gdyby zwracał na swój stan mniejszą uwagę, dolałby oliwy do ognia pod względem dalszych reakcji Solberga. I chociaż rozumiał jego gniew tymi zrządzeniami losu, o tyle jednak chciał, by ten się częściowo chociaż wyciszył, jeżeli trzymał w sobie jakiekolwiek pokłady agresji. Wszak jeszcze tego im brakowało - czystego mordobicia za to, na co nie mieli wcale wpływu. A skoro mogliby go uniknąć, wolał przystosować się do dyplomatycznej rozmowy, aniżeli wyskakiwać od razu z chęcią stłuczenia kogoś na kwaśne jabłko.
Zabrane ze sobą przedmioty: różdżka, ciepłe ubranie, pluszak Malia Wytrzymałość początkowa: 3/10 Wylosowana literka:D z dorzutem 1, dostaje składnik I poziomu Wytrzymałość po rzucie: 3/10
Pojawiła się we wskazanym miejscu opatulona w swoje najcieplejsze rzeczy i przyciskając Malię do klatki piersiowej obydwoma rękami. Twarz owinęła szalikiem, pozostawiając wąski otwór dla oczu. Wyglądała nieco jak chodzący bałwan, ale przynajmniej było jej ciepło. Pomimo tego nieco drżała ogarnięta niepokojem. Czy to był dobry pomysł, by wybierała się w taką podróż? Jeszcze mocniej przycisnęła Malię do siebie, próbując dodać sobie otuchy. Stała tak chwilę, tupiąc sobie w miejscu, aż nie przyszedł starszy mężczyzna, ich...przewodnik. Jego nastawienie wcale nie polepszyło stanu puchonki, a na wspomnienie o krótkim czasie na zabranie rzeczy spojrzała w dół na siebie i wzruszyła ramionami. Nic więcej nie miała do zabrania, kolację zjadła jakąś godzinę temu, więc uważała, że wytrzyma bez prowiantu. Myślenie graniczące z głupotą, ale no, to Majka. Gdy przewodnik wrócił i ruszyli w podróż, postanowiła trzymać się tuż za nim. Wolała, by nikt jej nie zaczepiał ani nie zmuszał do rozmowy, a Bo wyglądał na takiego, który te warunki jej zapewni. Faktycznie tak było przez jakiś czas, zanim przewodnik nie zrównał się z nią krokiem i zaczął opowiadać o roślinach. Zamrugała, patrząc na niego zaskoczona i mało nie przewracając się na zaspie. Wysłuchała tych kilku zdań, mówiących o dobrych roślinach na tutejsze warunki pogodowe dla przyjezdnych. Ba, nawet jedną z nich dostała! No, przynajmniej Bo tak powiedział, wręczając Majce mały woreczek. Podziękowała i schowała go do kieszeni kurtki, wciąż wielce zdziwiona, dlaczego to właśnie ją wybrał do takiej rozmowy.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Zabrane ze sobą przedmioty: słodycze z miodowego królestwa, termos z herbatką, dwa kocyki sygnalizujące (+1 uzdrawianie), magiczny stetoskop (+2 uzdrawianie), lunaballa przytulanka, papierosy, grzane winko Wytrzymałość początkowa: 8/10 Wylosowana literka: I a potem potrącam 4 uczniów xd i -1 wytrzymałości Wytrzymałość po rzucie: 7/10
Spędzanie czasu z Antkiem było dla mnie samą przyjemnością. Nie jestem osobą z którą trudno się porozumieć, ale muszę przyznać, że z nim zawsze jakoś przyjemnie płynął czas i często nadrabiałem za niego żartami oraz nieustanną paplaniną. I ku mojemu zdziwieniu, nie przeszkadzało to wcale Rosjaninowi, chociaż na pierwszy rzut oka nie wyglądał na kogoś kto by lubił towarzystwo kogoś tak beztroskiego jak ja. Wydaje mi się jednak, że nieźle się uzupełnialiśmy i rozumieliśmy, mimo wszystkich odmiennych cech między nami. - O, to przednio, moja kondycja nie jest taka jak kiedyś, więc z przyjemnością skorzystam później - mówię wesoło na przeznaczone dla mnie miejsce w plecaku. Szczerze mówiąc wcale nie spodziewałem się, że Antoszka weźmie coś specjalnie dla mnie. Ja wziąłem dla niego kocyk, bo jestem troskliwy z natury, ale też nie miałem najwyraźniej tyle pomysłów co wziąć jeszcze jak Antek. Plus naprawdę dopakowanie lunaballi było naprawdę ciężką rzeczą na tak małą ilość czasu, które nam dano. - Jak zwykle mądry i przystojny - stwierdzam na dość lakoniczną odpowiedź mojego towarzysza, zanim nie wyruszam razem z nim na ten długi spacer. Oczywiście nic nie poszło zgodnie z moim planem, który tylko brzmiał by przeżyć wyprawę i mieć to całe duchowe objawienie, które mi obiecano w reklamie, bo po jakimś czasie taranuję uczniów, wywalam się jak kłoda i w ogóle tragedia. Dopiero mój rycerz przychodzi mi na ratunek, który... cóż wypierdziela się razem ze mną. Lecimy wspólnie do jakiegoś dołu, gorzej niż małe dzieci, nie mogąc się niczego złapać. Dopiero po chwili zatrzymujemy się z hukiem. Otwieram wtedy ponownie jedno oko, a potem drugie, kiedy miły Antek przywołuje mi lunaballę. A potem Avgust... śmieje się na cały głos. Cóż nie robi tego często, chociaż czasem mu się zdarzało kiedy byliśmy sami, nie pamiętam jednak by robił to przy wszystkich! Nie przychodzi mi nic innego niż wybuchnięcie równie barwnym śmiechem i sturlanie się na ziemię obok przyjaciela. Nie miałbym nic przeciwko dalszym leżeniu na byłym graczu qudditcha, ale to byłoby odrobinę niestosowne. Szczególnie, ze panna Brooks uprzejmie zauważyła coś na co parskam jeszcze głośniejszym śmiechem, wstając z miejsca i otrzepując się ze śniegu. - Tak właśnie działam na Antoshę, nic na to nie poradzę - oznajmiam bardzo wesoło, na chwilę zapominając, że może nie powinienem mówić takich żartów przy uczennicy i podaję rękę Antkowi, by również wstał. Nie to, że tego potrzebował, ale to czysto przyjacielskie zachowanie! - Udawaj, że nie zrozumiałaś żartu, jak Antek - mówię jeszcze do Brooks, kręcąc głową na swoje głupie gadanie i pomagam Rosjaninowi z namiotem; w plecaku oczywiście. Zabieram też swoją tańczącą lunaballę z ramienia, która już chce usypiać mnie swoim przyjemnym tańcem i też wrzucam przy okazji do bagażu przyjaciela, skoro już tyle w nim trzyma. - Ej panowie! I pani! W porządku? Wybaczcie zamieszanie, to Antek mnie nie złapał w porę! - krzyczę do uczniów, których staranowałem, podchodząc do nich na chwilę. Najwyraźniej tam znowu robią jakiś zamęt. - I proszę o spokój. No, jak coś nie uleczy Felek, to proszę do mnie. I w ogóle mam świetne wieści dla waszej dwójki po wyprawie pan Lowell może wpaść do mojego igloo! - dodaję kierując ostatnie słowa do Felinusa i Maxa, zerkam przelotnie czy wszystko w porządku z raną Mariusa, kiwam głową na Antoszkę, byśmy szli dalej. - No, chodźmy, już będę uważać. Ale pilnuj mnie bardziej - oznajmiam przyjacielowi, jakby to było na jego głowie, żebym nie struliwał się ze zboczy. - Jakoś nie mogę spać bez tej przytulanki, tak słodko usypia. Nawet nie wiem od kogo ją dostałem - mówię jeszcze, by usprawiedliwić to co wziąłem ze sobą. - Nie to, że zamierzam gdzieś spać po drodze... Ale ty wziąłeś namiot! Więc najwyraźniej robimy później piżama party! - Z radością klaszczę na ten pomysł. - Chociaż nie mamy piżam - dodaję zmartwiony takim obrotem sytuacji, zerkając na ziomka czy może on nie wziął ze sobą jakiejś.
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Post na przywrócenie punktu wytrzymałości Wytrzymałość: 5 + 1 = 6/10
Zaśmiał się na widok teatrzyku jaki odpierdala Felek jako reakcję na jego słowa. Tak, zdecydowanie wydarzenia z pierwszej nocy wyjazdu nie wpłynęły na ich zdolność odwalania maniany. Wystarczyło tylko wypuścić ich do lasu. -Z jednej strony się cieszę, z drugiej moja ślizgońska duma zakopuje się w tamtej zaspie i płacze. - Czy mówił poważnie? Ani trochę. Gdyby chodziło o cokolwiek innego niż wiggenowy, pewnie by się jakoś przejął, ale w tym wypadku Felek mógł iść nawet poprosić o zapasy jakiegoś pierwszaka i Solberg miałby wyjebane. Zbyt wiele czasu i sił poświęcił temu wywarowi, by mieć dla niego jeszcze jakąkolwiek sympatię szczególnie, że nic ciekawego dla niego z tego nigdy nie wyszło. Luizjana była czasem przeszłym i dzięki Marlinowi za taki obrót spraw. Wiele od tamtego wyjazdu się zmieniło, głównie na lepsze i Max nie chciałby zmienić tego pół roku na nic innego. Przynajmniej w większości, bo były rzeczy, których mógł na spokojnie sobie odmówić. -Nie mam pojęcia. Narazie znalazłem tylko jeden potwierdzony okaz i nie przebadałem zbyt dokładnie. Odezwij się za.... Jakiś miesiąc?- Mimoza, Puchonium Norwegium, Felek... Trzy nazwy istota ta sama. Nie miał jednak czasu wdawać się w zielarskie rozkminy, bo dama czekała. A konkretnie Sophie, na którą polował cichy demon. -To, albo zamknął się w bibliotece narodowej i nawet stado pegazów go stamtąd nie wyciągnie. - Zażartował jeszcze, choć opcja randki z Alise wydawała się bardziej prawdopodobna. Przynajmniej Solberg miał taką nadzieję, że Lucas nie marnuje czasu i w końcu poświęca go krukonce. Pech chciał, że niestety Antosha usłyszał jego urwaną wypowiedź. Max przybrał więc potulną minę chowając na chwilę nikotynowy wkurw w głąb siebie. -Proszę wybaczyć, poniosło mnie. -Rzucił do trenera, po czym wydarł się tak, by Huxley go usłyszał. -SORKA PSORZE WILLIAMS! - Niekulturalnie było odmówić, gdy rosyjski misio tak grzecznie poprosił, a gdy i ten zniknął by pomóc Huxleyowi, obok ich małej gromadki wyrosła Julka. -Brooks jak zwykle na straży gotowa wyrazić swoją dezaprobatę. Stęskniłem się. - Pokazał jej język, choć tak naprawdę po wizycie w jaskini nie miał jej nic do zarzucenia. Nawet na wizzie dużo lżej i przede wszystkim bardziej otwarcie ze sobą rozmawiali. Upił łyk kakao i poczęstował się żabą od Zośki. -Ty Soph, słyszałem że też się wyprowadziłaś z lochów. - Zagadał, bo jakoś dawno nie miał okazji na żaden update ze strony siostry swojego przyjaciela. Co prawda słodki napój nie zastępował nikotyny, ale chwilowo zagłuszał nerwy ślizgona. Chwilowo, bo ledwo zdążył się napić i urąbać żabie nogę, a usłyszał jak Feli klnie i zaraz potem ląduje na ziemi. -Kurwa, cwelu naucz się patrzeć gdzie łazisz! Naprawdę, ta bijąca na kilometr czerń aż tak zlewa się ze śniegiem, że nie zauważyłeś, że ktoś tu kurwa stoi? - Rozlane na śnieg i własną kurtkę kakao nie pomogło w uspokojeniu nerwów Maxa. -Nic Ci na pewno nie jest? - Zapytał puchona. Chętnie by kolesiowi wyjebał, ale ten i tak już krwawił z głowy, więc zacisnął tylko pięści i na kroku w kierunku nieznajomego skończył swój atak. Szczególnie, że sekundę później był przy nich Williams, zapraszający Felka do swojego igloo. -Nic się nie stało. Nie wiedziałem, że to Pan. Ale... Wieści dla naszej dwójki? - Zapytał nie do końca wiedząc, co profesor ma na myśli, bo jakoś nie widział w tym zaproszeniu siebie i nie miał pojęcia, co Hux właśnie sugeruje.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Angel Price
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 1.83
C. szczególne : czarujący uśmiech, drobny kolczyk w lewym uchu, gładziutka twarz niczym pupa archanioła no dobrze z lekkim kilkudniowym zarościkiem, czerwone usta o smaku truskawkowym
Zabrane ze sobą przedmioty: 1 x eliksir czyszczący rany; 2 x eliksiry pieprzowe; 1x eliksir Wiggenowy; pomadka do ust truskawkowa, tonik do twarzy ogórkowy z dodatkiem aloesu; cytrynowy krem do rąk; w termosie malinowy chruśniak; 2 dyniowe paszteciki; paczka fasolek wszystkich smaków Bertiego Botta. Na pewno jest ciepło ubrany i ma rękawiczki, no i różdżkę.
Wytrzymałość początkowa: 8/10 Wylosowana literka:C Wytrzymałość po rzucie: 7/10
Ubrany w elegancki ciepły płaszcz i gustowne rękawiczki, dotknął delikatnie włosów, które nawilżył odżywką ochronną. Przez chwile żałował, że nie zabrał ze sobą lusterka. Jak on będzie reprezentował się na tej wyprawie? Jednak wołał nie ryzykować siedmiu lat nieszczęścia. Był zdecydowanie ciekaw Torsvårg. Oczywiście wolałby wylegiwać się w igloo, ale Price raczej nie należał do osób, które usiedzą w miejscu. Wcale nie był taki delikatny, na jakiego wyglądał. Żadnej pracy się nie bał, a zwłaszcza wyprawy. Słyszał, że cały rytuał uspokajał ducha i przywraca siły witalne — o tak, tego mu było trzeba. Oczywiście trzeba było uiścić piętnaście galeonów, dla Angela nie było z tym żadnego problemu. Nikt za darmo przecież nie robił, prawda? Były gryffon myślał, że zebrali się przed obozem, aby dowiedzieć się więcej na temat pięknego rytuału, a nie dowiedzieć się o dziwnym imieniu przewodnika. No proszę, kto normalny nazywa się "Bo", czy to było jakieś zdrobnienie? Już drugie imię Price, miało normalniejsze brzmienie. Współczuje ci matki koleś. Pomyślał Angel, całkowicie pewny, że to rodzicielki, które wybierają takie imiona dla swoich pociech, muszą być nieźle nawalone. Jego stara chyba była. Koleś dał im piętnaście minut na spakowanie. Tak też zrobił. Wiedział co niezbędne, wcześniej nawet zakupił sobie eliksiry tak na wszelki wypadek. Gotów na wszystko, w swoim plecaku miał to, co niezbędne. Cel podróży nie był znany, a nic konkretnego od Bo nie można było się dowiedzieć. Na pewno Price świetnie sobie radził. Kurcze prawdziwy z niego podróżnik! Niestety brnięcie w tym śniegu spowodowało, że przemokły mu trochę spodnie. Nie zbyt dobry znak. I tak cieszył się, że szedł z dala od Huxley, który taranował uczniów. Co tu się działo?
Jessica Smith
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : Biały znak Zorzy łączący wewnętrzne kąciki oczu | Złote okulary (tłumaczki) | Krwawa 'obrączka' na lewej dłoni | Rude włosy | Brisingamen, Ijda Sufiaan i druidzki amulet na szyi | Delikatny zapach frezji
Zabrane ze sobą przedmioty: 1x eliksir czyszczący rany, paczka grissini, termos z gorącą czekoladą, uszkodzony flet pana (+1pkt ONMS), rękawice ze skóry węża morskiego (+1pkt ONMS), tłumaczki, czapka niewidka, różdżka i kruk Wytrzymałość początkowa: 8/10 Wylosowana literka:H Wytrzymałość po rzucie: 10/10
Co prawda Smith nie należała do osób głodnych adrenaliny... A przynajmniej tak sądziła, bo jednak jej ostatnie wyczyny wskazywały na coś zupełnie innego. Leże trzech trolli, nawiedzona fabryka, tułanie się po starych młynach i innych cmentarzach w Dolinie Godryka. Nazbierało się tego trochę przez ostatnie miesiące - choć z żadnego z tych miejsc nie wyszła jakkolwiek poszkodowana. Czyżby szczęście jej dopisywało? Możliwe, że tylko do czasu... Słysząc więc o nocnej wyprawie - po prostu stwierdziła, że warto, choćby dla zorzy i opowieści, którymi mógłby podzielić się z nimi przewodnik. Ostatecznie jednak słysząc twardy akcent Bo - jak im się przedstawił - stwierdziła, że chyba niewiele się od niego dowie. A specjalnie wzięła ze sobą tłumaczki od Aslana, żeby zrozumieć nawet czysty norweski... Zgodnie z poleceniem przewodnika, wzięła to, co uważała za niezbędne - łącznie z Kolumbem, który już w Luizjanie okazał się niezastąpionym towarzyszem wędrówek. Kruka puściła w powietrze, wiedząc, że będzie mogła przywołać go w każdej chwili gwizdem. Prócz prowiantu, założyła na dłonie swoje rękawice ze skóry węża - a do kieszeni wcisnęła czapkę niewidkę. Tak o, w razie czego, gdyby musiała zniknąć. Choć zdecydowanie przedkładała puchate nauszniki nad wszelkimi czapkami. Resztę drobiazgów wcisnęła do torby - i stawiła się na miejscu zbiórki. Dostrzegła kilka znajomych twarzy - jednak to ta jedna zdecydowanie zwróciła jej uwagę. — California! — bez zwłoki dopadła do @Cali Reagan, kiedy już wyruszyli w las. Chwyciła przyjaciółkę za rękę, by potem spontanicznie ją objąć - nie miała okazji się z nią widzieć od... tygodni. — Jakim cudem ciągle się mijałyśmy? Gdzie się zaszyłaś, żmijo? — spytała z przekąsem podszytym czystą sympatią. I dopiero wtedy zauważyła z kim Reagan była. Podniosła szare spojrzenie na @Gunnar Ragnarsson, uśmiechając się trochę niepewnie. Nic nie mogła na to poradzić, że Ślizgon zawsze nieco ją onieśmielał - choć liczyła na to, że tym razem znów nie zacznie na nią kląć. — Hej Gunnar, mam nadzieję, że nie będę znów wyciągać Cię z bagien, co? — rzuciła, jak na siebie - wyjątkowo - swobodnie. Widać, że humor jej dopisywał - nawet ślepy by to zauważył. A zwłaszcza Reagan, która zdawała się widzieć więcej niż Jess w ogóle mogła pojąć. Z głośnym skrzekiem - na jej ramię opadł Kolumb, sugestywnie dziobiąc ramię od torebki. Smith znała już zachcianki swego pierzastego towarzysza - wyjęła więc z torby paczkę paluchów grissini, które kupiła jeszcze w Neapolu i przełamawszy jednego, podsunęła go krukowi. — Macie ochotę? — spytała jeszcze Ślizgonów, wyciągając ku nim paczuszkę przekąsek. Sama nie była głodna - właściwie to całkiem niedawno jadła kolację.
Morius Crow
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Pieprzyk po jednej i drugiej stronie nosa na tym samym poziomie, wory pod oczami które mocno podkreślają oczy. Duży pieprzyk na szyji.
Post na przywrócenie punktu wytrzymałości Wytrzymałość: 6 + 1 = 7
Rozbawiła mnie reakcja osoby, którą pociągnąłem na dół ze sobą, jak i jego towarzysza. Zacisnąłem dłoń, która była w mojej krwi. Nie wiem, dlaczego dzisiaj mam takie szczęście nie minęło wiele czasu, od kąt przyjechałem do norwegi, a już wyglądam jak idiota. Wzięłom głęboki wdech i postanowiłem powoli wstać.
Jednak gdy zauważyłem, jak Max wykonał krok w moją stronę, podświadomie złapałem za różdżkę. Dobrze, że w porę stracił zainteresowanie, nie chciałem, żadnego zainteresowania swoją osobą w złym świetle. Jak tylko wzrok profesora padł na mnie, kropla potu zlała mi się po szyi. Uśmiechnąłem się w jego stronę, mając nadzieję, że nie wziął sobie do serca, tego jak złapałem za różdżkę. Po chwili wstałem i podszedłem do osoby, która przed chwilą przewróciłem. Skłoniłem się nisko z majestatycznym ruchem prawej ręki, która padła na moje serce. -Wybacz mi za to zajście, mój kruczy przyjaciel, musiał się czegoś wystraszyć i wytrącił mnie z równowagi. Jestem Morius z rodu Crow. Mam nadzieję, że taki incydent już się nie wydarzy w czasie naszej podróży.-
Spojrzałem w stronę Maxa przez ułamek sekundy, moje oczy były lodowate. Nie bałem się pokazać tego chłopakowi. W mojej głowie dalej słyszałem, jak ten mały zwierzak próbuje być bohaterem przyjaciela. Śmiechu wartę znałem tego osobnika, bo zostaliśmy przyjęci w tym samym okresie do Hogwartu. Pałkarz naszej drużyny quidditcha, śmiechu wartę, że taka osoba uważa się za większe zwierzątko tylko dlatego, że lata na miotle. Jednak podobało mi się to z drugiej strony. Zwierzątko nieznające swojego miejsca, agresywny i nieprzewidywalny. Były to cechy, których nie widziałem wśród wielu ślizgonów. Bardziej ta osoba przypominała mi w tym momencie Gryffindor. Zwłaszcza że robi rzeczy pod wpływem emocji. Uśmiechnąłem się i powiedziałem -Wybacz mi za to, że przeze mnie wylałeś swoje kakao. Jak będziemy mieli szanse, to ci to jakoś wynagrodzę, również tobie.- Spojrzałem się na osobnika, którego przewróciłem.
-Idę nazbierać trochę drewna, moim zdaniem rozpalenie większego ogniska nie dość, że da nam ciepło to jeszcze, może opowie profesor nam historię ze swojego życia.- Nie czekałem na jego odpowiedź, udałem się do lasu. Wyciągnąłem różdżkę, i przystąpiłem do opatrywania swojej głowy.-VULNERRA FERRE- Po tym jak długość bandaża była wystarczająca, zacząłem owijać sobie głowę. Wiedziałem, że to nie wystarczy, aby sklepić ranę, jednak na początek powinno wystarczyć. Jednak dla pewności rzuciłem jeszcze Vulnus alere, aby lekko ją zaklepać. Cała rana nie zniknęła, jednak brzegi jej się zagoiły. Wziąłem różdżkę przed siebie i użyłem lumos. Dzięki mojemu doświadczeniu na polowaniach wiedziałem, jak znaleźć w miarę dobre drewno na opał. W sumie zrobiłem trzy kursy, ustawiając drewno na ognisko i ogradzając je kamieniami wokół. Pomyślałem, że dobrym pomysłem będzie położyć w środek dużą gałąź, którą znalazłem w lesie. Jednak musiałem ja podzielić na kilka części. Jedyne zaklęcie, które przyszło mi do głowy to Diffindo. Może droga trochę na około, ale co da się zrobić, naciąłem w kilku miejscach i ją połamałem.
Po wszystkim rzuciłem dwa zaklęcia.-Incendio.- Blask i ciepło ogniska pojawiło się po chwili, poczułem, że jest o wiele przyjemniej, niż wcześniej, jednak byłem trochę spragniony,-Aquamenti.- Z różdżki pojawił się lekki strumień wody. Nalewałem ją w drugą dłoń i powoli piłem, gdyż była zimna. Nie miałem, żadnego naczynia, aby ją trochę podgrzać. Jednak nie było to nic nowego dla mnie. Po tym jak zażegnałem pragnienie, ustawiłem kilka pni wokół ogniska dla innych uczestników wycieczki, trzeba przecież zachować pozory. @Maximilian Felix Solberg@Felinus Faolán Lowell@Huxley Williams
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Nie pamiętał dokładnie jak to się stało, że umówili się na spotkanie z Reagan akurat podczas wyprawy z przewodnikiem Bo, ale... w gruncie rzeczy nie zależało mu, żeby do tego dociekać. Dostrzegając Cali pomiędzy innymi, podszedł do niej, skinąwszy jej głową na powitanie. Ragnarsson, wychowany w surowym klimacie, cechujący się czasem ociosanymi z kultury zachowaniami, zamiast przywitać się, jak człowiek, otaksował Ślizgonkę wymownym spojrzeniem, rozważając coś we własnych myślach, którymi postanowił się z nią NIE podzielić. Jakże wygodnie... Zaraz jednak i tak zdradził swoje intencje, kiedy podszedł bliżej, bez słowa wyciągając z torby zakupiony, magiczny przedmiot, który pozwolił sobie bezczelnie, bez zapytania, powiesić na szyi Cali. Zanim zdążyła zidentyfikować czym był amulet, który spinał na jej karku, odgarniając z niego jej włosy, udzielił jej sugestywnej podpowiedzi. — To jemioła. Wnioskując po kąciku ust, który uniósł się mu w specyficznym uśmiechu, zapewne chciał dokonać wszelkich tradycji z jemiołą związanych, ale jak tylko pochylił się nad dużo drobniejszą od siebie puchonką, zanim ich twarze znalazły się na równym poziomie, jakaś blond czupryna śmignęła mu przed nosem, a chwilę później impet odrzucił Cali o krok w tył. On sam też odskoczył, intuicyjnie w bok, tym samym instynktem wyciągając ramię w kierunku Raegan. Zamiast jednak osłonić ją przed Jessicą, zawiesił dłoń w powietrzu, patrząc na Smith z uniesioną jedną brwią. — Poważnie? Ta to miała wyczucie... Splatając ręce na piersi pokręcił głową ze zrezygnowaniem i w końcu westchnął. — Tobie też cześć, Jess.
Zabrane ze sobą przedmioty: Punktowane: zindywidualizowany Amulet Uroborosa (+1 ONMS), tatuaż z runą Algiz (+1 ONMS), Łańcuch Skamandera (+2 ONMS), Mjolner (+2 OPCM), amulet z jemioły (+2 OPCM) → amulet oddaję Cali Niepunktowane magiczne: Bransoleta Gungnir
opis przedmiotu:
wykonana z cyny ozdoba, przypominająca owijającą się wokół ręki włócznię. Stworzona została na podstawie opisanej w mitologii krasnoludów broni ich boga, Odinna, jaka zawsze trafia w cel. Tak i ten przedmiot sprawia, iż noszący nigdy się nie zgubi na swojej drodze - tak długo, jak chociaż raz w miejscu docelowym już był. Zatem może Walhalli nie odnajdzie, ale drogę do domu nawet po wielu kielichach miodu bez problemu.
Bransoleta z Runą
opis przedmiotu:
powszechne w Skandynawii dodatki do stroju czarodzieja. Do rzemiennego paska przymocowany jest niewielki kamyczek z wyrytą na nim runą futharku starszego. Nosząc ją, nie trzeba się martwić o zmoknięcie w padającym śniegu - ma przyjemnie wysuszające działanie, chociaż mocnym śnieżycom może nie podołać.
Niepunktowane niemagiczne: pierścień z tożsamą runą, rzemyk Wytrzymałość początkowa: 10/10 (uzgodnione z Filinem, wytrzymałość +2 względem zgłoszonej, przez wpływ ducha wikinga, ale nie słucha mnie różdżka)
opis działania ducha wikinga:
Nim się zdołasz zorientować artefakt wdziera się swą magią do Twojego umysłu i rozsiewa tam chaos. Od tej pory do końca trwania tego eventu (bądź dłużej jeśli jesteś wrażliwszy i tego chcesz) co kilka słów wpada ci przekleństwo, nabierasz siły fizycznej (w granicach rozsądku - kubek zmiażdżysz w ręku, ale nic poza tym), kruche rzeczy pękają w Twoich rękach, dopada Cię silne pragnienie upicia się wszelkimi trunkami a różdżka nie słucha Cię przez cały Twój następny wątek. Masz ochotę ja złamać na pół oraz iść napierdzielać bronią białą najbliższego wroga. Duch wikinga, prawda?
Wylosowana literka:E → +1 do wytrzymałości Wytrzymałość po rzucie: 10/10 (+1 xDDD)
Wiem, że Gunnar wziął ze sobą wiele przedmiotów, ale tak naprawdę on amulety i biżuterię nosi ze sobą ZAWSZE, prawie w każdym poście to potwierdzam, amulet z jemiołą kupił dla Cali, a Łańcuch Skamandera zabiera ze sobą na każdą wyprawę terenową. I tak grzecznie różaniec i pozostałe bransolety zostawił w igloo. xD
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Zabrane ze sobą przedmioty: ciepłe ubranie; różdżka* (+5 do OPCM); totem protekcyjny* (+1 do transmutacji); bezdenna torba, a w niej: 2 porcje eliksiru wiggenowego; latający dywan (+1 do zaklęć); rękawice ze skóry węża morskiego (+1 do ONMS); czekoladki z Felix Felicis; samopodgrzewający kubek; termos z herbatą; kilka batoników proteinowych i paczka krakersów
* - przedmioty, które Keyira zawsze ma ze sobą
Wytrzymałość początkowa: 10/10 Wylosowana literka:C Wytrzymałość po rzucie: 9/10
Odnalezienie miejsca zbiórki nie było większym problemem, Keyira poszła po prostu w ślad za innymi uczestnikami wyprawy, co jakiś czas kontrolując czy aby na pewno podążali w odpowiednim kierunku. Wszyscy zdawali się być jednak pewni stawianych kroków, w związku z czym nie widziała żadnych powodów do zmartwień czy wątpliwości. Dopiero na miejscu Keyira obrzuciła nieco nieufnym spojrzeniem postać ich przewodnika. Bo, na jakkolwiek wprawionego w boju wędrowca nie wyglądał, miał już swoje lata... Z drugiej strony, skoro powierzono mu taką grupę, musiał być dostatecznie kompetentny. Był też dość żwawy, co dobrze rokowało. Korzystając z chwili, którą dano im na odsapnięcie przed wyruszeniem wgłąb dziczy, Shercliffe rozejrzała się po obecnym towarzystwie. Pomachała znajomym (@Felinus Faolán Lowell, @Maximilian Felix Solberg, @Gunnar Ragnarsson) i skinęła głową @Huxley Williams, który zdawał się być jedyną oficjalnie dorosłą osobą. Poza Bo, rzecz jasna. Pozostałym posłała po prostu przyjazny uśmiech, przystając gdzieś z boku, by sprawdzić jeszcze dla pewności zawartość bezdennej torby, do której, zgodnie z zaleceniem, wcisnęła przed wyjściem to, co uznała za stosowne. Początek wędrówki nie okazał się wcale taki zły. Choć niektórzy zdawali się mieć niecodziennego pecha, akurat swojej własnej kondycji Keyira nie miała nic do zarzucenia. Stare rany zostały całkowicie zaleczone i tylko norweska pogoda mogła stanowić pewien problem. Podczas marszu Key wdepnęła w szczególnie głęboką zaspę, mocząc sobie spodnie do wysokości kolan. Skwitowała to jedynie głośnym westchnieniem i moment później zażegnała problem prostym zaklęciem osuszającym. Chłód zdążył jednak wniknąć przez jej skórę, na co wzdrygnęła się odruchowo. Nie było to jednak nic, z czym czarodziej nie potrafiłby sobie poradzić. Na wszelki wypadek jednak, gdyby los okazał się później bardziej dokuczliwy, Shercliffe wsunęła do ust jedną czekoladkę z Felix Felicis.