Zaśnieżony las, w którym czeka wiele niebezpieczeństw oraz pięknych leśnych widoków.
Autor
Wiadomość
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zauważył. Dłoń zaciskająca się na różdżce nie umknęła jego uwadze. W dupie miał co tamten o nim myślał, sam nie widział nic zabawnego w tej sytuacji. Brak nikotyny dawała mu się dość mocno we znaki, a słowa Moriusa spowodowały pojawienie się wkurwionych ogników w zielonych tęczówkach Solberga. Nim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć, nim jakakolwiek dłoń zdążyła go powstrzymać, Max już był przy swoim rówieśniku z Domu Węża i przykładając mu końcówkę własnej różdżki do podbródka zmusił, do odchylenia głowy w górę, by mógł spojrzeć w te chłodne oczy. Przez chwilę uważnie studiował tę twarz, próbując zrozumieć, o co do kurwy chodzi kolesiowi, by ostatecznie się odezwać. -Słuchaj, chuju.... Nie wiem, za kogo się uważasz i co sobie myślisz, ale w dupie mam te Twoje gierki i na pewno się Ciebie nie boję. Jeżeli chcesz wpierdol, powiedz tylko słowo, chętnie spełnię Twoje marzenie. Jeżeli z kolei nie potrafisz zachować się jak człowiek, proszę bardzo, wyczaruję Ci do rozmowy kogoś na Twoim poziomie. - Gwałtownie cofnął różdżkę i zrobił krok w tył, jednocześnie kreśląc nadgarstkiem odpowiedni ruch. W efekcie tego wszystkiego między ślizgonami pojawiła się okazała żmija, która zasyczała ostrzegawczo w stronę Moriusa. Max ostatnio wprawił się w Serpensortii, a dzięki pierścieniowi Sidhe, który widniał na jego palcu, doskonale wiedział, co gadzina czuje. Była czujna, ale jeszcze nie miała zamiaru atakować. Przynajmniej nie bez wyraźnej prowokacji ze strony Crowa. Dzierżąc pewnie różdżkę, Max był gotów w każdej chwili cofnąć zaklęcie, choć jednocześnie miał też ochotę pozwolić żmii działać według własnych, naturalnych instynktów.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Gunnar chociaż ostatnio przez własny brak czasu zaniedbał trochę funkcję, ograniczając się zaledwie do obowiązkowych dyżurów na korytarzach kilka razy w miesiącu, tak teraz towarzysząc dziewczętom - Jess, Keyirze i Cali, przerzucił na chwilę spojrzenie na bok, skąd dochodziły go wulgarne słowa padające z ust @Maximilian Felix Solberg. Na chwilę zawiesił spojrzenie na nim i @Morius Crow, w momencie, w którym pomiędzy tą dwójką pojawił się jeszcze okaz magicznego węża. Szczególnego porozumienia szukał w tym momencie u Keyiry. Matki Węży. Trącił ją łokciem, wskazując głową w tamtym kierunku. — Patrz... Przekręcił trochę tułów w tamtym kierunku, nagle tchnięty prefektową obowiązkowością, bo zawołał donośnie, tak, żeby jego głos dotarł spomiędzy drzew do sylwetki Solberga, ginącej pomiędzy chylącymi się ku sobie gałęziami. — Hej, SOLBERG! Co ty kurwa wyprawiasz?!
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Upadek, prowokacja, zachowanie Crowa... to wszystko ukrywało za sobą coś, czego nie był w stanie do końca określić. Niemniej jednak... Lowell nie zdradzał się z tym, iż starał się go przeanalizować na jakikolwiek ze sposobów. O rodzie słyszał, ale niezbyt wiele; zresztą, nigdy jakoś szczególnie nie interesował się tymi całymi przedstawicielami czystokrwistej społeczności czarodziejów, w związku z czym nie zamierzał patrzeć na niego przez taki pryzmat, aczkolwiek było to wyjątkowo trudne. Morius, pomijając początkowe zachowanie, które to było poprawne, dokładał wręcz oliwy do ognia. - W porządku. - powiedział do Maximiliana, choć trudno było nie zauważyć, iż sam spoważniał. Teatralne odegranie przeprosin działało niczym płachta na byka, czerwona, ruszająca się, o charakterystycznych fałdach pojawiających się za każdym razem, gdy dłoń zaciskała na niej mocniej palce i ruszała na boki w bliżej nieokreślonym tańcu. On jednak nie był tak łatwy do prowokacji; nie przejawiał w sobie nigdy jakiejś agresji, którą chciałby wyładować na innych. A przynajmniej nie pięściami, kiedy to zauważył różdżkę, którą to starał się wyjąć - ignorując jakąkolwiek pomoc, sam przygotował własną. Nawet jeżeli w pełni nie zdołał się zregenerować, nie miał zamiaru pozwolić, by ta osoba skrzywdziła Maximiliana. Na żaden z możliwych sposobów, nawet jeżeli jego reakcja była przesadna, ale całkowicie ją rozumiał. Kolejną część rozmowy z profesorem całkowicie zignorował; może gdzieś sobie zakodował tą fantastyczną nowinę, niemniej jednak obecnie zastanawiał się, jakim zaklęciem najoptymalniej byłoby mu się bronić. Coś tam mu mignęło, ale koniec końców nie chciał wysuwać żadnego, pochopnego wniosku. - Nie prowokuj. Ani słowami, ani spojrzeniem. - powiedział do młodszego o cztery lata "kolegi", niemniej jednak nie powstrzymał w żaden sposób Maxa, który to postanowił do niego podejść i pogrozić mu drewnianym patyczkiem. Mimo że chciał, mimo że wykonał charakterystyczny ruch, jakby chciał go tym samym chwycić za ramię. Obiecał, wręcz przysięgał, że nie będzie decydować za niego w wielu aspektach, w związku z czym uważnie obserwował jego poczynania, tudzież kroki. I był gotów wystosować, mimo stanu zdrowia, Lupus Palus. I co najmniej dwa zaklęcia z zakresu zaawansowanego. No, pomijając fakt, ze zapewne zmęczyłoby go to do tego stopnia, iż przez resztę drogi zapadłby w głęboki sen, był w stanie poświęcić naprawdę wiele. A wbrew pozorom nie stanowił głupiego wychowanka Hufflepuffu - wiele osób zastanawiało się nadal, dlaczego zagrzewa miejsce akurat pod skrzydłami opiekun Whitehorn. - Max, proszę cię, nie warto. - wziął ciężki wdech i spojrzał na niego normalnie, niemniej jednak obecnie, jako że tylko on go znał, mógł tym samym zauważyć troskę, którą to przejawiał. - Będziesz sobie psuł reputację przez takiego chujka, któremu najwidoczniej jest do śmiechu i cię podpuszcza, czując z tego radochę? Proszę, cofnij zaklęcie. - powiedział w jego stronę, choć nie był to rozkaz, a zwyczajna, ludzka prośba. Trudno było mu się powstrzymać przed emocjami w jego przypadku, a też, reakcja w jego przypadku nie była aż tak chłodna, jak chciałby, by była. Nie potrafił kryć, przynajmniej przed nim, własnych, ludzkich emocji; nie bez powodu poczuł się tak, jakby robił z siebie co najmniej idiotę. Żmija pojawiła się przed nimi, ostrzegając tym samym nieprzyjaciela przed jakimkolwiek pochopnym ruchem; sam natomiast był gotów wystosować nadal jakąkolwiek tarczę, byleby nie zostać zaskoczonym żadnym z czarów, które to mógł przechowywać w rękawie przedstawiciel rodu Crow. Co jak co, ale takie działania mogły nie działać na ich korzyść. Tym samym, że ten ledwo co zdołał odzyskać prawa ucznia... Morius śmierdział niczym stęchłe morze. Może nie dosłownie, ale w zachowaniu właśnie przypominał coś w tym stylu. Inaczej nie był w stanie go określić, ale czerwona lampka kazała mu się trzymać na odległość, a tym razem zamierzał się jej tym samym posłuchać. Był gotów, by się obronić, ale też, był gotów, by obronić potencjalnie towarzysza. Co jak co, może chłopak miał prawo poczuć się zagrożony, ale nie było widać po nim tego, czy ma zamiar przyjąć postawę defensywną, czy jednak skupić się na ofensywnej. Może to pozwoliłoby łatwiej na zrozumienie sytuacji, niemniej jednak chłodne spojrzenie, którym to obarczył Solberga, również go prowokowało. - Ragnarsson. - powiedział, czując tym samym zdenerwowanie. Niestety, całość tego wszystkiego zahaczało o skrajności, w związku z czym każdego obdarował spojrzeniem, które mogło nosić miano nakazującego poprawne zachowanie się, ale też, nie rozumiał - dlaczego prefekt postanowił się przyłączyć, skoro nieopodal i tak byli nauczyciele? Ciche westchnięcie wydobyło się z jego ust, kiedy to już przybrał normalny wyraz twarzy. wytłumaczenie tego wszystkiego będzie trudne, ale, kurwa, żeby przez takiego debila pierdolonego znowu skupiać na siebie masę problemów... I to tylko dlatego, że ten postanowił się akurat na niego wypierdolić. Zajebiście, nie ma co. Prostym gestem głowy zachęcił tym samym Ślizgona do tego, by odpuścił i naprawdę udali się do przodu, aniżeli bawić w tym całym cyrku urządzonym przez Moriusa. - Rozejdźmy się po prostu, a Max i Morius niech trzymają się z dala od siebie. Tak będzie najlepiej. - zaproponował, mając nadzieję, że jakiekolwiek odroczenie tego i, miejmy nadzieję, cofnięcie żmii, o ile Max się zdecydował na podjęcie rzucenia przeciwzaklęcia, zadziałało w jakikolwiek sposób. O ile podjął się tego radykalnego kroku. Czasami lepiej jest opuścić zabawę, póki staje się to możliwe.
Nawet nie mrugnąłem, gdy zwierzak się do mnie rzucił. Różdżka była na mojej brodzie. W moich oczach było widać, że nie robi to na mnie wrażenia, a chłód z nich nie znikał. Z każdą chwilą był coraz bardziej zabawny, jednak nie spodziewałem się tego co zrobił. Wyczarował drugiego zwierzaka, na mojej twarzy widać było uśmiech. Wyciągnąłem różdżkę, przykładając ją sobie do rany i rzuciłem Levatur Dolor. Spojrzałem znowu na zwierzę, które wyszło z różdżki. W głowie usłyszałem głos "Jak ja uwielbiam wężyki, są takie przesłodkie."
Pierwszy raz chyba się zgadzam, zwierzęta są naprawdę wspaniałe. Mimo tego, że niebezpieczne nie mogłem powstrzymać uśmiechu. Ukucnąłem naprzeciwko węża, wiedziałem, że nie zawaha się mnie zaatakować. Jednak nie miało to dla mnie znaczenia. Czułem majestat z tej istoty, jak również z każdego innego zwierzęcia. Jednak przed przybyciem do Hogwartu, nigdy nie mogłem patrzeć na nie tak jak teraz. Chciałem, go pogłaska, dać mu coś do pożywienia. Ale nic nie miałem pod ręką, zacząłem mówić.
-Bardzo uroczę zwierzę, jednak niestety nie mogę się z nim porozumieć. Muszę niestety cię zawieść, ale nie jestem na tyle majestatyczny, aby z nim porozmawiać.- Była to szczera odpowiedź, bez żadnej gry. Pierwszy raz od lat na mojej twarzy pojawił się uśmiech, który był szczery. Radość i ciepło, które odczuwałem, było przytłaczające. Mimo uśmiechy moja twarz była blada. Co jakiś czas moje ciało przez chwilę wzdrygało się i wracało do normy. Ja kontynuowałem mówić.-Niestety nawet jakbym chciał to nie jestem jeszcze mistrzem rzucania Vipera Evanesca, a nawet jakbym był, nie chciałbym skrzywdzić tego stworzenia.-
Słysząc dźwięki węża, miałem dziwne uczucie, jakby coś chciał powiedzieć. A może to moja wyobraźnia. Usłyszałem znowu tego przeklętego ducha w głowie."Zabawne jak dwa węże się spotykają, i jeden próbuje zdominować drugiego za pomocą jednego sługi." Nie rozumiałem, znaczenia tych słów, przez chwilę widać było na mojej twarzy zdziwienie. Tym razem poczułem, jak mój organizm, próbuje wyjść przez moje usta. Wziąłem dwa głębokie oddechy i próbowałem pogłaskać węża. Ukąsi czy nie nie miało znaczenia, była to istota, która zdawała się być mi bliższa niż ludzie wokoło. Nie reagował na Felinusa, który próbował zakończyć tę sytuację. Aktualnie jedyne co chciał to pogłaskać zwierzę, którym był zafascynowany. @Maximilian Felix Solberg@Felinus Faolán Lowell
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Szczerze mówiąc mam ochotę na bardzo przyjemny spacer z przyjacielem, przeżycie fajnej przygody... i w ogóle same fajne rzeczy zaplanowałem na dzisiaj, włącznie z tym reklamowanym oczyszczeniem umysłu. Ale oczywiście coś musiało pójść nie tak jak powinno. Solberg nie miał nawet przyzwoitości, by się oddalić odpowiednio zanim nie zaczął grozić i krzyczeć na Ślizgona, któremu przydarzył się normalny wypadek. Nawet z tego co wiem nie zrobił nic celowo! Z westchnięciem odchodzę od Antka, z którym właśnie chciałem wymienić wyborny dowcip, i podbiegam do pary uczniów, która nieustannie sprawiała problemy. W tym samym momencie pojawił się obok prefekt Slytherinu grzmiący na niesfornego Solberga. - Panowie! - krzyczę zdenerwowany na wszystkich obecnych i czekam aż oczy wszystkich zwrócą się do mnie. Wskazuje znacząco na węża Maxa, by ten zlikwidował problem w tej chwili. - Po pierwsze, trochę kultury. Felinus, minus pięć punktów dla Huffu, Solberg minus trzydzieści... Gunnar... plus pięć, byłoby dziesięć, ale przekleństwa. Morius, NIE ROZPALAJ OGNISKA W LESIE, mieliśmy iść, a nie rozstawiać obozy. Wszyscy potracili głowy w tym norweskim lesie, naprawdę. - Max, twoja droga z Felkiem kończy się tutaj, od teraz idziesz ze mną i Antoshą, a jeśli nie będziesz się dobrze zachowywał, wrócisz do obozu. I tyczy się to każdego z was. Nie obchodzą mnie ferie i czas wolny. Felinus, nie zbliżaj się do Crowa - mówię do wszystkich zebranych przy wężu i kiwam na Solberga, którego umieszczam między mną, a Antkiem, by z westchnieniem kontynuować podróż, tym razem z rozzłoszczonym Ślizgonem. - Jeśli lasy nie są dla pana dobrym środowiskiem, może należałoby odpuścić sobie taką podróż. Może pan w ogóle hm... chodzić wszędzie? - pytam z zastanowieniem Maxa, który karnie idzie pomiędzy mną, a Antkiem. Nie bardzo wiem jak delikatnie ugryźć sprawę.
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sposób w jaki ten koleś się odzywał sprawiał, że chyba żadna dawka eliksiru spokoju by teraz Maxowi nie pomogła. Miał w sobie coś takiego, że chciało się mu najzwyczajniej w świecie przypierdolić i Solberg uważał, że i tak dość grzecznie się zachowuje, nie psując od razu jego uroczej twarzyczki krwią i złamaniami. Widocznie nie wszyscy doceniali te starania i wysiłek jaki wkładał w to, by nikomu nie przyjebać. Nawet specjalnie nie zdziwił się, gdy usłyszał głos Lowella. Nie warto... Już kiedyś mu to powiedział, a jednak Max uznał wtedy, że podejmie ryzyko. Już chciał zignorować to całe pierdolenie o tym, czy warto, czy nie, gdy nagle Felek jebnął czymś, czego zignorować nie potrafił. Odwrócił spojrzenie od Moriusa, wciąż mając na uwadze to, co podpowiadał mu pierścień. -Ty tak serio, czy ze mnie teraz żartujesz? - Roześmiał się słysząc słowa o niszczeniu sobie reputacji. Jakby było jeszcze co niszczyć, to może zwracałby większą uwagę na... no cóż, wszystko. Ponownie przeniósł spojrzenie na swojego ślizgońskiego rówieśnika i szczerze zdziwił się widząc, że ten klęczy przy wyczarowanym przez niego wężu. Nim jednak zdążył cokolwiek na ten temat powiedzieć już słyszał tak dobrze sobie znany słodki głosik. -Komuś nagle przypomniało się o byciu prefektem? Spokojnie, tylko pokazuję koledze nowe zaklęcie, jakiego się nauczyłem. Widzisz, Ragnarsson, zaprzyjaźnili się? - Powiedział ironicznie do Gunnara, po czym swoje trzy grosze dorzucił Williams. Nie mając za bardzo wyboru, spalił powołaną przez siebie chwilę wcześniej żmiję, mrucząc pod nosem coś, co tylko on był w stanie zrozumieć. Wziął swój bagaż i posłusznie ruszył za Huxleyem nie przejmując się jakimkolwiek słowem czy gestem w kierunku resztki gromady. Miał zamiar przejść trasę w spokoju, bez żadnej bezsensownej gadki, ale widać profesor uzdrawiania uwielbiał zadawać pytania nawet poza salą lekcyjną. -Ależ co Pan sugeruje? UWIELBIAM lasy. Jak ostatnio do jednego wlazłem bawiłem się przednio. Do dzisiaj to wspominam, a łezka sama kręci się w oku... - Wciąż był wkurwiony, choć powoli się uspokajał, co było widoczne nie tylko w jego postawie, ale i dużo łagodniejszym spojrzeniu, które nie padało już na jebanego Crowa. Potrzebował szluga. A najlepiej to pięciu. - W każdym razie nie dostałem żadnej ulotki, że nie wolno mi gdzieś być, więc... - Wzruszył ramionami, urywając wypowiedź. Jakoś nie płakał z powodu nowego towarzystwa, choć oczywiście wolałby iść z Felkiem. Znał jednak dużo gorszych ludzi niż Antoś i Williams nawet wśród kadry.
Słysząc nauczyciela, szybko zgasiłem ognisko i do niego podszedłem. Uważałem, tę sytuację za całkiem zabawne. Jednak nie mogłem zrozumieć, tego jak profesor każe zwierzątka za to co było zbiegiem wydarzeń. Może dzięki kontaktowi z wężem przez chwilę ludzkie emocje były w moim ciele. Postanowiłem, że spróbuje przekonać nauczyciela, aby złagodził karę, nie wiedziałem jak, ale musiałem coś zrobić. Bo ta sytuacja, może całkowicie zrujnować mój wizerunek. Bez żadnego skrępowania i majestatycznego wdzięku skłoniłem się bardzo nisko przed profesorem.
-Profesorze Williams przepraszam, ale uważam, że pana decyzja jest zbyt surowa. Proszę o wybaczenie nam, poniosło nas, jeśli chce pan kogoś odseparować od grupy, to mnie. Nie wiem, co było złe, w mojej próbie przeproszenia kolegów. Jednak uważam, że jestem jedyną osobą, która powinna za to wszystko ponieść konsekwencje. Jedyne, na czym się skupiłem po przybyciu do Hogwartu, była to nauka. Dlatego nie zadaję się z wieloma ludźmi, a zwyczaje mojej rodzinny są, jakby to powiedzieć przestarzałe. Bardzo pana proszę, jestem gotowy na każdą karę, jaką pan dla mnie przygotuje. Nawet jeśli każe mi pan wrócić, zrobię to natychmiastowo.-
Podniosłem głowę na mojej twarzy, pierwszy raz od wieków było widać determinację. Nie mogłem pozwolić, aby jakieś nieporozumienie nie dość, że zabrało punkty mojemu domowi, to jeszcze zniszczyło mój wizerunek. Jak również uważałem, że inne osoby nie są winne tutaj niczemu. Moje splugawienie było przyczyna tych ewentów. Dlatego nawet jakbym sam dzierżył te minus 25 punktów dla domu i musiał słuchać opiekuna, nie miałem zamiaru zmieniać mojej decyzji. Czekałem na decyzję profesora zaciskając dłonie, czułem, jak krew płynie przez całe moje ciało. Głos w głowie się odezwał. " Najpierw wąż teraz Lew naprawdę nie możesz trochę crowa pokazać. Gdzie ja widziałem podobieństwo, jak się pierwszy raz spotkaliśmy." Nie obchodziło mnie jego jęczenie, tylko to, co odpowie na moją prośbę nauczyciel. @Huxley Williams
Cali Reagan
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 158 cm
C. szczególne : bardzo krucha sylwetka, przenikliwe spojrzenie, ciężki zapach waniliowych perfum
Zabrane ze sobą przedmioty: różdżka od fairwynów (+5 do zaklęć i opcm), woda, amulet z jemioły (+2 OPCM), zapalniczka Wytrzymałość początkowa: 5/10 Wylosowana literka:J Wytrzymałość po rzucie: 5/10 bo jess mnie karmi
Nie zaprzątała sobie głowy w jaki sposób i kiedy zgadała się z Gunnarem na wyjście do jakiegoś zaśnieżonego lasu na wyprawę chuj wie po co - podobnie zresztą jak nie przygotowywała się szczególnie pod względem ekwipunku. Nie miała żadnych przedmiotów, które jakkolwiek mogłyby być pomocne; złapała więc różdżkę, wodę i poszła w kierunku miejsca zbiórki, gdzie spotkała Ślizgona. Przywykła do tego, że zazwyczaj w jego obecności milczała, dlatego również kiwnęła delikatnie głową w ramach przywitania, a w czasie oczekiwania na rozpoczęcie wędrówki, kreśliła w śniegu butem jakieś wzorki. Zdziwiona podniosła wzrok, czując jak chłopak zawiesza jej coś na szyi i zanim zdążyła spytać co to - sam udzielił jej odpowiedzi. Przełknęła nerwowo ślinę, bo jej ostatnie doświadczenia z jemiołą nie były do końca przyjemne (oprócz tego, do czego ją później owa roślina namówiła) i złapała amulet w dłonie, chcąc zbadać jego fakturę palcami. Zmarszczyła brwi widząc jak Gunnar zbliża swoją twarz (Merlinie, co ta jemioła robi z ludźmi), jednak nie miała możliwości jakkolwiek zareagować, bo jej uszu dobiegł radosny krzyk. California. W ten sposób zwracała się do niej najczęściej @Jessica Smith. Uniosła kąciki ust ku górze, ale zaraz przywołała się do porządku - zwłaszcza, że Krukonka ni stąd, ni zowąd ją objęła, szczebiocząc wesoło. - Smith - przywitała przyjaciółkę najczulej jak potrafiła. - Może się nie mijamy, tylko celowo cię unikam? - odparła, a po chwili parsknęła, widząc zdezorientowaną minę dziewczyny. - Przecież żartuję, gumochłonie. Ale chyba masz co beze mnie robić, prawda? - uśmiechnęła się znacząco i z ulgą sięgnęła po przekąskę, uświadamiając sobie jak bardzo jest głodna. Zaraz potem zrobiła się jakaś imba, której przebieg niewiele ją interesował - klasycznie Maxiofelek z Felkiem z kimś się przekrzykiwali, a kiedy wtrącił się w to Gunnar (ciągle zapominała, że jest prefektem), zerknęła na Jess, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Co za banda bezmózgów - mruknęła pod nosem, biorąc kolejnego palucha. W międzyczasie dojrzała wśród idących @Sophie Sinclair, więc pomachała jej energicznie, ciesząc się, że nie jest otoczona samymi imbecylami. - O co chodzi z tymi bagnami? - spytała Ragnarssona zaciekawiona.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Zabrane ze sobą przedmioty: Termos z dyptamowym smakoszem, kilka batonów proteinowych, opakowanie czekoladowych żab, omnikulary, beret uroków, eliksir wiggenowy x3, eliksir pieprzowy x3, gogle do quidditcha Wytrzymałość początkowa: 10/10 Wylosowana literka:B Wytrzymałość po rzucie: 9/10 (+1 po zjedzeniu batonika :))
Tak jak przewidziała na samym początku, w tak zacnym gronie zwykła wycieczka do lasu zamieniała się w pełną przygód, wrażeń i niesnasek wyprawę. Co rusz ktoś lądował w śniegu, ich śladem podążały wykradające wspomnienia demony, a Maksiofelki były, cóż Maksiofelkami. Jeżeli w jakimś miejscu brakowało draki, próżnię szybko wypełniało nierozłączne konsorcjum puchońsko-ślizgońskie. Krukonka uśmiechnęła się lekko, gdy Felek porównał oferowanego batona kurzem. Cóż, dużo się nie pomylił.
- Wygląda jak kurz, pachnie jak kurz, smakuje jak kurz… ale to nie kurz. Zresztą, sam spróbuj – powiedziała, wręczając chłopakowi batonika. – Oj, Felixo. Jaką dezaprobatę? Po prostu staram się pilnować, żebyś nie zrobił nic głupiego, jak to masz w zwyczaju. – Na pokazany język odpowiedziała puszczeniem oczka.
Kiedy Hux i Antosha postanowili zabawić się w kulę śnieżną, a nauczyciel uzdrawiania rzucił dowcipem, którego po takiej luźnej osobie można było się spodziewać, prychnęła z rozbawienia przez nos.
- Jakiego dowcipu? – zapytała i wlepiła spojrzenie w Rosjanina, którym już zajmował się Williams. A właściwie to bardziej namiotem niż samym właścicielem. Myślała, że to koniec wrażeń na najbliższe minuty. Jakże się myliła. Kolejna osoba postanowiła polec w walce z grawitacją, a postronną ofiarą, był (ponownie) Solberg. I nawet by wykorzystała tę okazję do tego, żeby sobie pośmieszkować z chłopaka, gdyby ten nie pozamieniał się z chujem na łby i nie zaczął skakać do jakiegoś szczupłego chłopaka.
- Boże, Max – westchnęła cicho, kiedy ten wyciągnął różdżkę i wyczarował węża. – No debil – pomyślała. Za każdym razem, kiedy Solberg robił mały kroczek do przodu, to chwilę później musiał wykonać kilka susów do tyłu. To było tak pewne, jak to, że oberwanie tłuczkiem jest bolesne, a lekcje Pattona to koszmar. Czy mogło być gorzej? Oczywiście, że mogło. W powietrzu zadudnił głos jej ulubionego prefekta, który rzecz jasna musiał zareagować w swój ulubiony sposób, czyli wydzierając się i przeklinając na innych.
- Wyluzuj, wikingu, bo ci żyłka pęknie! Czy ty musisz wszędzie dorzucić swoje dwa knuty?! – rzuciła w jego kierunku. Wciąż miała mu za złe minusowe punkty po lekcji WDŻ. Nie, żeby jej się nie należały, bo sobie na nie zapracowała, miotając zaklęciami w innego ślizgona. Nie zmieniało to jednak faktu, że miała mu to za złe.
Czy to był już szczyt wszystkiego? Również nie. Sytuacja z każdą chwilą stawała się coraz bardziej absurdalna. Zaatakowany przez Maxa chłopak, najpierw zaczął głaskać Solbergowego (hehe) węża, a potem… rozpalił ognisko. Tego było już za wiele. Całe to zajście było tak dziwne i abstrakcyjne, że chcąc nie chcąc, zaczęła się śmiać jak głupia.
Biwak skończył się równie szybko, jak zaczął, bo na posterunku był Williams, który rozgonił całe towarzystwo, powlepiał ujemne punkty i, o zgrozo, kazał zgasić ogień. Max wylądował między Huxem i Antoszką (szczęściarz!), a Brooks podeszła do Felka, wzięła go pod ramię i odciągnęła jak najdalej od biwakującego ślizgona.
- Czy w tej szkole nic nie może być normalnie choć przez jeden dzień? – zagaiła Felka i wcisnęła do ust mugolskie gumy do życia, które miała skitrane w kieszeni kurtki. Marne to zastępstwo dla „Merlinowej Strzały”, ale lepsze takie, niż żadne. – Ej, mógłbyś mi rzucić na dłonie jakieś zaklęcie rozgrzewające? Nie czuję palców.
Gdy już trochę ochłonął po karuzeli śmiechu, jaką zafundował im upadek z górki w śnieg, zaczął pośpiesznie się podnosić, i rzeczywiście kawałek namiotu wystawał z plecaka, gdy wstawał; nie widział w tym nic szczególnie zabawnego, co usprawiedliwiałoby chichot Huxa i Julki, bo oczywiście nie zrozumiał dowcipu, co w swojej głowie zwalił na barierę językową i jakąś grę słów, której najpewniej nie wyłapał. Rzucił więc tylko trochę pytające spojrzenie na bardzo uradowanych rozmówców, nie dopytując jednak na głos o dokładny powód wesołości. Zajął się na chwilę dokładaniem huxowej lunaballi do plecaka i starannym chowaniem namioty, podczas gdy Huxley wrócił do idącej za nimi gromady uczniów, która najwyraźniej robiła jakiś raban. Słysząc, co się dzieje, w pierwszymi odruchu miał ochotę wycofać się dyskretnie, wczołgać do namiotu i tam przeczekać aż skończy się ten festiwal buzujących nastoletnich hormonów; niestety, za bardzo lubił Williamsa, by zostawić go samego z tą bandą idiotów, dołączył więc do niego pośpiesznie, gdy ten kończył właśnie sztorcować niesfornych ślizgonów. Według Antka poradził sobie świetnie, jeden z uczniow @Morius Crow postanowił jednak wdawać się w dyskusje, co trochę go zirytowało, bo jak prawdziwy boomer, nie wyobrażał sobie, by sam będąc uczniem próbował mówić nauczycielowi, co ma robić. W dodatku płaszcząc się w ukłonie. - Morius, skończ dyskusji, nie jesteśmy na targu, żeby robić negocjacji. Jak ty boisz się dalej iść, to zmiataj do igloo. A jak nje, to zamilcz i jak jeszcze raz odezwiesz się, wyleci z tego lasu tak szybki, że kruk nie nadąży lecieć za tobi. - zagroził nieprzyjemnym tonem, bo sam zaczynał już tracić cierpliwość i nie chciało mu się gadać z uczniami, chciał sobie fajnie, miło spędzić czas z kolegą na wycieczce. Ale nie! Bo oto przypadła im rola niańczenia buńczucznego Solberga @Maximilian Felix Solberg , który nie tylko był wrogo nastawiony wobec swoich kolegów, ale i najwyraźniej też wobec nich. Fantastycznie. Cudownie. Rewelacja. - Maksim, daruj złośliwości i pamiętaj, że ti z nauczycieli rozmawia. - upomniał go po ironicznej odpowiedzi chłopaka, choć, jeśli miał być szczery, to trochę go nie dziwiła ta reakcja, Hux niezbyt delikatnie poruszył temat lasu, nawet jeśli jego pytanie miało sens. Czy chłopak w ogóle powinien przychodzić na nocne spacery w leśnej głuszy po tym co przeżył? Czy ktoś nie powinien tego dopilnować i odradzić mu tę wycieczkę? Nie za karę, tylko w trosce o jego psychikę? - Rozuiemi, że ta okolica może stresować ciebie, ale to nie znaczi, że możesz się wyżywać na kolegi, bo spojrzeli krziwo. - dodał cały czas tym samym chłodnym tonem. Miał ochotę dodać, że Solberg mógłby się uspokoić chociażby z szacunku do niego i Huxa, żeby nie dokładać im roboty i nie pogarszać jeszcze bardziej i tak już popsutej wyprawy, ale pozostawił tę refleksję w swoich myślach, bo była samolubna i niepedagogiczna.
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
Zabrane ze sobą przedmioty: różdżka, gumka do włosów, trzy kanapki, czekolada, zwykły mugolski termos z malinowym chruśniakiem w środku, dodatkowa bluza z kapturem, zapalniczka Wytrzymałość początkowa: 5/10 Wylosowana literka:I, 3, 2 Wytrzymałość po rzucie: 2/10
Nie miała towarzystwa, ale nie znaczyło to, że nie ma mieć też i przygody. Miała silne postanowienie, że nie będzie się lenić w te ferie – pojechali w piękne, pełne magii miejsce i trzeba było jak najlepiej to wykorzystać. Poza tym cieszyła się, że jest coraz bliżej magicznej pełnoletności i z każdym rokiem może korzystać z większej ilości atrakcji. Ta wycieczka skusiła ją właściwie głównie tym – była przeznaczona dla szesnastolatków, a więc idealnie się łapała. Musiałaby być głupia, żeby tego nie wykorzystać. A może była głupia, że to zrobiła? Kiedy tak stała w śniegu, patrząc na przewodnika, wciskając ręce w kieszenie bordowej puchowej kurtki i przytupując nerwowo, zaczęła się zastanawiać, czy aby nie porwała się z motyką na słońce. Problem leżał jednak w tym, że rezygnacja uderzyłaby w jej gryfońską dumę... dlatego choć przerażona, zamiast uciec, popędziła do swojego igloo i naprędce zgromadziła kilka przedmiotów, o których zdążyła pomyśleć. Zepha nie było akurat w pokoju, jak na złość, bo liczyła, że uda jej się jeszcze zdobyć towarzysza. Na miejscu była ostatnia, ale cudem zdążyła. Z plecakiem na ramionach robiła dobrą minę do złej gry, uśmiechem tuszując to, że w brzuchu ze stresu zaczynają zaciskać się jej wnętrzności. Rozglądała się po mniej i bardziej znajomych twarzach, dostrzegając, że większość przyszła z towarzyszem. Ona sama za bardzo wstydziła się do kogoś dołączyć i była gotowa przejść całą drogę w zupełnym milczeniu i samotności... aż do momentu, gdy problem rozwiązał się sam. Noga poślizgnęła jej się na ukrytym pod cienką warstewką śniegu lodzie i ruszyła naprzód z absolutnie przerażoną miną. Nie potrafiła się zatrzymać, choć usilnie próbowała tego dokonać; gałęzie wyślizgiwały jej się z rąk, nogi nie umiały znaleźć oparcia. W końcu nie zdążyła wyminąć jednej z dziewczyn i z impetem wpadła na @Keyira Shercliffe. — Przepraszam, przepraszam! Tak mi przykro, nic ci nie jest? — zadyszana i czerwona – tyleż z wysiłku, co zwykłego zażenowania – podniosła ze śniegu swoją czapkę i wszystko, co należało do Ślizgonki, jeśli cokolwiek wypadło jej z rąk.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Takie jest życie. W jednym momencie toczysz się do dołu, śmiejesz wesoło i spędzasz czas z najatrakcyjniejszym nauczycielem Hogwartu, w drugiej już musisz uciszać bandę niegrzecznych uczniów, którzy nawet nie mogą uszanować wycieczki, w której podkreślali spokój ducha i takie tam rzeczy. Jestem coraz bardziej poirtowany tym wszystkim, nawet Krukonką, która brzydko wyraża się do Gunnara, a jeszcze przed sekundą wykazała się takim uprzejmym zrozumieniem dla żarcików. Chociaż niespecjalnie winię jej wybuch - i gdybym był uczniem pewnie razem z nią śmiałbym się na nagłe rozpalanie ogniska w lesie. - Julia Brooks, a ty musisz? - pytam gdzieś pomiędzy kłótniami wszystkich i wężowej afery, którą Marius niespecjalnie się przejął. Za to po chwili z ukłonami zaczyna mówić coś do mnie i robię bardzo zaskoczoną minę, nie wiedząc zwyczajnie czy sobie ze mnie żartuje? Mówi na poważnie? Zerkam na stojącego obok Antka, który przybył mi z pomocą dość dosadnie przygadując uczniowi. - Słuchaj profesora Avgusta - mówię tylko, nie zamierzając podejmować dalszej rozmowy z Crowem i już idę w dziwnym trójkącie z Maxem i Antoszą. Zauważam po chwili, że moje pytanie zostało przedstawione w niezbyt delikatny sposób, na co Max się denerwuje mocno. I chociaż po części rozumiem, wywracam oczami, poirytowany. - Max, mówiłem serio, Beatrice z pewnością nie pozwoliłaby ci na wycieczkę po lesie w nocy i gdyby nie fakt, że musiałbym wracać z tobą już dawno bym cię oddelegował - mówię z westchnieniem, odrobinę nie mając siły już do chłopaka. Ale z drugiej strony, ile jeszcze będziemy musieli tolerować jego zachowanie, które kojarzyło mi się divami drag queenami z którymi się bujałem, kiedy mieszkałem we Francji. - Słuchaj Solberg, nikt z nas nie umniejsza kwestii tego co przeżyłeś... Masz prawo zachowywać się jak skrzywdzone dziecko, które dużo przeszło, bo to nadal kim jesteś. I w pełni wykorzystujesz, swoją drogą. Szczególnie, że nawet po tym co przeżyłeś nie widzisz żadnej granicy co powinieneś robić, a czego jeszcze zdecydowanie nie. Bo czy twój kolega pojawił się na nocnej wycieczce po tym co wam się przytrafiło? Nie widzę go tutaj. Czy ty przyszedłeś robiąc raban za bardzo głupią rzecz? Głośno i wyraźnie... W końcu nie dajesz spokoju ze swoją nieustanną... dramą. Szczerze mówiąc jakimś cudem słyszę o tobie więcej niż o Callahanie, który faktycznie stracił rękę i zaprzepaścił karierę - zauważam, i chrząkam prędko uznając, że mogę zaprzestać to stwierdzanie faktów, bo patrząc na jego wcześniejsze zachowanie chłopak zaraz się obruszy i zacznie sam wracać do igloo. A jeśli by to zrobił, przysięgam, sam szukałbym pustnika, żeby go przy nim zostawić. - Solberg, nie mówię to, żeby tylko ci wytknąć jaka z ciebie drama queen niepotrzebnie, w końcu wiele przeżyłeś, w pełni to rozumiem, każdy ma swój sposób. Szczęśliwie Beatrice jest twoją opiekunką. Jest młodsza i może lepiej rozumie twoje rozterki. Bo wszyscy nauczyciele z Hogwartu koło czterdziestki... - przez chwilę mijają mi młode twarze moich szkolnych znajomych Perpetua, Caine, bardzo młody Voralberg... - Przeżyliśmy znacznie gorsze rzeczy niż wy wszyscy razem wzięci... Więc jestem tak empatyczny jak umiem. Ale też wiem, że można wyjść cało nawet po okropnych rzeczach, których było się świadkiem. Trzeba jednak chociaż próbować zacząć żyć normalnie, cieszyć się z małych rzeczy, a nie dopatrywać się złego w każdej głupocie i rozgrzebywać przeszłość. Rzadko jestem ponury. Jednak kiedy wspominam Bitwę o Hogwart wyglądam prawdopodobnie na dziesięć lat starszego, przecieram długimi palcami oczy, aż czując zmęczenie tamtej nocy gdzie jako młody chłopak próbowałem uratować tak wiele osób, co nie udało mi w takim stopniu jak chciałem; przez chwilę milczę pozwalając sobie na moment zanurzyć się w nieprzyjemnych wspomnieniach. Dopiero po kilku dłuższych sekundach wracam do moich towarzyszy. - Tak, więc radzę skupić się na spędzaniu czasu z ludźmi, których pan kocha panie Solberg i cieszyć się z tego co ma, jakkolwiek trudno to sobie panu wyobrazić... to naprawdę da się zrobić. O... patrz Antek, chyba wychodzimy z lasu - mówię jeszcze ostatnie słowa mądrości i znienacka wracam do przyjemniejszych rzeczy, które automatycznie wiążą się z profesorem miotlarstwa i macham wytatuowanym palcem na horyzont.
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Odseparowanie go od Moriusa samo w sobie pozwoliło Maxowi się uspokoić, choć wciąż czuł, jak jego organizm szuka ujścia dla całego zdenerwowania, które w nim buzowało. Słysząc słowa Crowa, który to szlachetnie chciał wziąć winę na siebie, przewrócił tylko oczami. Nienawidził takiego zachowania, co już kiedyś wyraził, gdy Felek próbował złagodzić ich bójkę z Irlandzkim duo opowieścią o swoich jądrach. A przynajmniej tak to dla niego wtedy wyglądało i niesamowicie podniosło mu ciśnienie. Nie potrzebował wybawcy. Wbrew tego, co myśleli inni, potrafił ugiąć kark i wziąć winę na siebie. Szczególnie, jeżeli ta była niepodważalna. Na szczęście Avgust ani Huxley nie dali się wciągnąć w tę szopkę. Widać faktycznie byli tu jacyś dorośli. Dorosłość jednak nie oznaczała mądrości, a już na pewno opiekunowie źle zrozumieli powody zachowania Solberga i ten musiał wysłuchać tego pięknego monologu, który poleciał w jego stronę z ust Williamsa. -Profesorze, z całym szacunkiem, ale nie wszystko kręci się wokół tamtego powalonego wieczoru i to, że naskoczyłem na tego gamonia nie miało nic wspólnego z tym, że jestem otoczony przez drzewa. - Powiedział nieco spokojniej, choć wewnątrz wciąż się gotował. - I naprawdę nie wiem, jak niby wykorzystuję tamto. Siedząc grzecznie w lochach przez cały semestr? Czy może próbując pomóc Boydowi w żałosny, ale jedyny sposób, jaki przychodzi mi do głowy? Proszę uwierzyć, jeżeli bym chciał robić z siebie ofiarę, podszedłby do tego zupełnie inaczej. Mówiłem to już wielu osobom, włącznie z Profesorem Avgustem - nie chcę żadnej taryfy ulgowej. To Callahan ucierpiał w tym lesie i wcale się nie dziwię, że go tu nie ma. - Mówił stanowczo, choć zdecydowanie nie agresywnie. Wkurwiało go, że wszyscy dopisywali sobie do jego zachowania pustnikową teorię, jakby kompletnie zapominają, że wcześniej nie był nic lepszy. Wręcz przeciwnie... -Profesor Beatrice podjęła trud, którego nikt wcześniej jakoś nie kwapił się podjąć i to sprawiło, że potrafiła jakoś postawić mnie po tym wszystkim na nogi, nie jej młody wiek. I zdecydowanie nie umniejszam tego, co Panowie i reszta kadry musieli przeżyć w tamtych czasach, bo to są sytuacje, których nawet nie warto porównywać. - Wbrew temu, co ostatnio pokazał przed Antoshą, wcale nie był taki zły z matematyki i potrafił ogarnąć, że mimo młodego wieku, niektórzy członkowie kadry zmagali się z niewyobrażalnymi horrorami, których osobiście nie chciałby przeżywać. Nie widział więc sensu w przyrównywaniu prawdziwej wojny do nastoletniego buntu, czy jakkolwiek tam po kątach nazywano jego zachowanie. Ostatnich słów nie skomentował, bo właśnie to było to, co próbował robić, choć od początku wyjazdu szło mu dość średnio. Przynajmniej w większości tych kwestii, bo spędzanie czasu z ludźmi, na których mu zależało akurat się zgadzało, choć czas ten nie zawsze był tak przyjemny, jakby mogło się wydawać.
W końcu, po bardzo długim czasie dochodzicie do krańca lasu. Stoicie przed rozległym, skutym lodem jeziorem. Bo zrzuca kaptur, ukazując swoje długie włosy, zaplecione w drobne warkoczyki. Oddycha spokojnie i przymyka oczy. Unosi ręce i czeka, aż wszyscy obecni tu zamilkną. Dopiero wtedy zaczyna nagle wyrzucać z siebie bardzo dużo słów - zwłaszcza jak na kogoś, kto dotąd nie wykazywał żadnych chęci do rozmowy. - Legendy głoszą, ze Zorza jest zamkniętym przejściem do innego świata. Nasi przodkowie wierzyli, że to z niej wyszła magia i to jej zawdzięczamy nasze powstanie. Tysiąclecia temu otworzył się wyłom, który wypuścił tu niesłychaną ilość magii, która przeniknęła do mieszkańców wyspy i natchnęła nas magią. Zaś pierwsza zorza miała kształt pierwszej różdżki, którą czarodziej zrobił własnoręcznie. Możecie powiedzieć, że to tylko bajki. Legendy. Ale jednak co roku jest ta noc, kiedy magiczne siły z zorzy przenikają przez nasze ciało. I dusze. Mężczyzna podwija rękawy i pokazuje na swoich przedramionach mnóstwo kolorowych, cienkich kresek. Jakby ktoś delikatnie przeciął jego ręce kilkakrotnie, zostawiają kolorowe blizny. - Dziś macie możliwość tego samego. Musicie dojść do magicznego kręgu. Aby tam się dostać, musicie przejść przez jezioro lub przez górę. Jest to wasz wybór. Czeka was potyczka zesłana przez zorzę i jeśli ją przejdziecie... Możecie być godni nasyceniem zorzy. Bo przestaje mówić i wskazuje na dwie ścieżki. Jedna - droga siły, druga - droga wiary. Czas się rozdzielić i wybrać gdzie chcecie iść! Do Bo zaś znikąd wychodzi mężczyzna, który wygląda bardzo do niego podobnie. Przedstawia się jako Do i idzie w stronę jeziora, zaś Bo kieruje się ku szczytom.
Podróż
Jeśli uważacie, że wasza postać jest silna psychicznie lub fizycznie wybieracie drogę przez górę.
Jeśli ani ścieżka siły, ani ścieżka wiary nie przemawiają do was... cóż, zawsze możecie zawrócić. Możecie wybrać zgodnie z waszymi upodobaniami. Jednak jeśli wybierzecie drogą, która kompletnie nie pasuje do waszej postaci, możecie mieć odrobinę cięższą przeprawę.
Kolejny etap eventu pojawi się 21.02. Nie można już dołączać do eventu. Nieodpisanie do tego dnia będzie oznaczało zakończenie przygody.
Dodatkowo: @Angel Price twój wielki plecak atakuje znienacka ogromny ptak i zanim zdążył go ktokolwiek powstrzymać tracisz: 1 x eliksir czyszczący rany; 2 x eliksiry pieprzowe; 1x eliksir Wiggenowy, które tłuką się w Twoim plecaku. Przy siłowaniu się z ptakiem tracisz -1 punkt wytrzymałości. (Nie miałeś ich w kuferku, więc nie mogłeś wziąć ze sobą na wycieczkę.) Reszta rzeczy, chociaż cała w eliksirach, jest cała. Niestety dziki ptak na dodatek wdał się w bitwę z krukiem @Morius Crow przy okazji odrobinę drapiąc Twoją twarz. Przez szamotaninę tracisz -1 wytrzymałości. (Po sprawdzeniu karty, odrobinę zawyżona wytrzymałość).
______________________
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
No nie, już miał to kompletnie gdzieś. Morius go wkurwiał nie tylko zachowaniem, ale także ogólnymi zasadami, jakimi to się kierował, no ba, nawet wystarczyło na niego spojrzeć, by zauważyć wówczas to charakterystyczne, chłodne spojrzenie. Niczym płachta na byka, ale sam jakoś szczególnie nie zamierzał spełniać jego marzeń, w przeciwieństwie do Solberga, któremu najwyraźniej wystarczyło powiedzieć parę słów, spojrzeć w nieprzyjemny sposób. No ja pierdolę, nie po to go uczył zachowywania spokoju, by teraz dał się tak łatwo rozjuszyć. Pokręciwszy głową, jedynie machnął ręką na kolejne słowa, które to powiedział Solberg, wsłuchując się w jakiś pierdolony monolog Williamsa, by tym samym zostać porwanym przez Brooks. I chociaż obecnie był wysoce wrażliwy na dotyk, nie zamierzał jakoś tego szczególnie okazywać, kiedy to kopnął z wojskowego glana w kamyczek, słysząc, jak ten obija się o korzenie kolejnego z drzew. Zajebiście, nie ma co; mógł jedynie sobie wymarzyć jakieś lepsze okoliczności spędzenia tutaj czasu. Podobno rytuał, a już tak prosto zepsuty. Nie bez powodu zatem ukrywał w sobie emocje, co mogło być wyczuwalne - tworzył barierę, mimo że w ogóle nie powinien. Zamierzał się z tym wszystkim ukryć, wszak to była jedyna jego zdolność defensywna, której to nauczył się na przestrzeni paru miesięcy. Wybuchy złością i agresją ewidentnie nie znajdowały się w jego słowniku, choć jeden czy tam dwa razy miały miejsce w jego życiu. Wysunął się zatem z Brooks kilkanaście metrów do przodu, zostawiając wesołą ferajnę z tyłu, by tym samym westchnąć ciężko. - Najwidoczniej nie. Ta szkoła to zbytni kurwidołek, by mogło cokolwiek się poprawić w tej kwestii. - i chociaż starał się naprawdę nie wchodzić w kolejne dyskusje, trudno było nie odnieść wrażenia, że cała sytuacja zakrawała o ludzki absurd, z którego to żaden z nich nie mógł niczego dobrego wyciągnąć. Oczywiście, jak żeby inaczej, nie zamierzał podsłuchiwać rozmowy profesora Williamsa ze Solbergiem, zajmując się własnymi, przyziemnymi sprawami. Jeżeli dobra reputacja i jakiekolwiek resztki logiki nie są dla niego ważne, to niech się teraz męczy za własną głupotę... kurwa, nie potrafił tak myśleć, było mu cholernie go żal. Ja pierdolę, czy wszystko musiało być takie... skomplikowane? Z każdą chwilą, zamiast zadawać się ze zdenerwowaniem przechodzącym pod strukturą tkanek, czuł po prostu ludzką troskę i rozgoryczenie, że nie mógł inaczej wpłynąć na to wszystko. - Jasne. - odpowiedział w jej stronę, choć podejrzewał, że dziewczyna mogłaby sama użyć tego zaklęcia, gdyby tylko chciała. Proste Rennervate przeszło poprzez rdzeń różdżki i tym samym spowodowało wydobycie jasnej smugi światła, która to spowodowała ogrzewanie dłoni Krukonki. - Nie wzięłaś ze sobą różdżki? - zapytał się, kiedy to wziął cięższy wdech, wsłuchując się w słowa mężczyzny. Bo najwidoczniej starał się ich poinstruować względem zorzy, niemniej jednak jakoś nie potrafił się przy tym skupić. Jedyne, na co zwrócił uwagę, to w sumie wybór drogi. A ten pozostawał wyjątkowo ciężki, gdyż... sam nie wiedział, jakimi wartościami się najbardziej kierował. To wiara dawała mu siłę i chęci do działania czy jednak siła psychiczna? Cicho, jeszcze raz, jak żeby inaczej było w tej kwestii, westchnął, spoglądając na dziewczynę. Ta z pewnością wybierze drogę przez góry, czego był w stu procentach pewien. Co jak co, ale pałkarka musiała słynąć z siły fizycznej. - Do zobaczenia po drugiej stronie. - odsalutował, kiedy to wiedział, iż jemu zostaje przeznaczona tak naprawdę przeprawa przez jezioro. I nie oglądał się za siebie, kiedy to podjął się własnej decyzji, podejrzewając, iż może za nią całkiem sporo zapłacić; ruszywszy do przodu, już w głowie formował swój mały plan przeprawy, przygotowując tym samym drewniany patyczek do kolejnych zaklęć. Choć... może to być ryzykowne przy ciągłej regeneracji własnej sygnatury magicznej. Nawet jeśli... niespecjalnie go to obchodziło.
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Odpowiedź Solberga, szczerze mówiąc, wcale mnie szczególnie nie dziwi. Chłopak od dłuższego czasu zachowywał się dość dziecinnie i sytuacja w której się znalazł i z którą kompletnie nie mógł sobie poradzić, na pewno tego nie polepszała. Wzdycham na jego agresywne w moim odczuciu słowa i wzruszam ramionami. - Ok, chce mi pan przekazać, że atakowanie wężami osoby, które w nieodpowiedni sposób spojrzały się na kolegę czy ciebie to po prostu wynik twojej głupoty i niewychowania, nie poprzedniego incydentu. Zrozumiałem i nie wspominam o tamtej sytuacji; wobec tego przypominam uprzejmie o pana wieku. Według prawa czarodziejów jest pan już dorosły, mógłby pan w końcu wbić to sobie do głowy. Proszę pamiętać, czasem czyny dają do zrozumienia więcej niż pana buńczuczne, wypowiadane słowa. Folgowanie sobie z uczennicą na boku w szkole to jedno... narażanie zdrowia i ucznia groźbami i wężami to już inna sprawa. Jakkolwiek nie wydaje się panu, że ma pan węże pod kontrolą, jak i inne sytuacje, tak wcale nie musi być, to powinien pan doskonale wiedzieć - stwierdzam spokojnie jak na niesamowicie dumną wypowiedź Maxa, który nadal wierzy tylko i wyłącznie w swoją rację. Na słowa o Beatrice kiwam lekko głową. Nie zamierzam umniejszać swojej przyjaciółce i powinienem raczej skupić się na tym, że Leonardo nie zajął się swoim uczniem tak jak Bea Maxem. - To prawda! Beatrice jest bardzo skupiona na pana samopoczuciu! Wydaje mi się, że czasem tak bywa? Jacyś najbardziej niegrzeczni chłopcy mają czasem kogoś takiego, zauważyłeś to Antek? - uznaję, że rozmowa z Solbergiem nie ma sensu, i tak uważa że wie lepiej niż trzydzieści lat starszy boomer, który tyle przeżył, więc nie ma co się spierać i mogę przejść chociaż do kawałka ploteczek z Antkiem. - Jak byłem młody, na pewno po mnie nie widać, ale strasznie rozrabiałem na niektórych przedmiotach. Jedna młoda asystentka od hmm... mugoloznastwa! Szalenie się mną przejmowała i non stop próbowała mi pomóc. Była bardzo atrakcyjna i byłem przekonany, że jej się podobam, więc zostanę szkolną legendą planując... no domyślasz się co. Do tego stopnia, że czasem robiłem coś na przekór tylko po to by wylądować znowu u niej! No dopóki Perpetua się nie zdenerwowała na mnie... to już przestałem - wspominam stare czasy i nagle zerkam na Maxa czy może przypadkiem sam nie posuwa się dla takiej desperacji z Becią, ale na jego szczęście jesteśmy już za lasem; słuchamy uroczej legendy przy której aż z rozmarzonym uśmiechem patrzę na Antoszkę. Słysząc o rozdzielaniu się wzdycham, bo już dobrze wiem, że musimy się rozdzielić. - No dobra, ja idę jeziorem, ty górami, ty za tym z nas co uważasz. Do zobaczenia po drugiej stronie, nie zgub mojej lunaballi! - mówię radośnie do Antka, klepię go po ramieniu i już ruszam w drogę za kilkoma uczniami przede mną.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Ostatnio zmieniony przez Huxley Williams dnia Pon Lut 15 2021, 00:14, w całości zmieniany 1 raz
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Kroki jakoś tak mimowolnie poniosły ją bliżej znajomych twarzy i nim Keyira się zorientowała, wyczuła w pobliżu Gunnara. Zamiast na nim, skupiła się jednak na zamieszaniu, które wywiązało się kawałek dalej między Maximilianem, a nieznanym jej właściwie uczniem i dopiero szturchnięcie Ragnarssona zaanonsowało jego materialną obecność u jej boku. Był to jednak gest całkowicie zbędny, gdyż Shercliffe sama zwróciła uwagę na zaklęcie, jakim posłużył się Solberg i choć cała sytuacja nie wyglądała ciekawie (była wręcz dziecinnie irracjonalna), dziewczyna skinęła z uznaniem głową. Na szczęście nie nosiła odznaki prefekta, więc interweniowanie nie leżało w jej gestii. Mimo wszystko wzmogła czujność. Co na niewiele jej się zdało, kiedy moment później ktoś dosłownie w nią wjechał. I nie był to niestety wjazd, który mogłaby sobie wymarzyć... Choć było wilgotno, a samo zderzenie wstrząsnęło nią okropnie, brak w nim było finezji i subtelności. Keyira zdążyła cofnąć nogę i przybrać stabilniejszą pozycję w kuckach, jednak nie zdołała złapać właścicielki rudej czupryny, która w efekcie zderzenia wyłożyła się jak długa w zaspie tuż obok niej. Shercliffe pomogła jej wstać i odruchowo otrzepała bok jej kurtki z zalegającej na materiale warstwy śniegu. — Nie przejmuj się — mruknęła, chociaż podejrzewała, że niedługo na jej boku rozkwitnie piękny siniak na pamiątkę tego zbliżenia. — To chyba ja powinnam o to zapytać — prychnęła z niejakim ubawieniem i przyjrzała się uważnie twarzy uczennicy. — Nic ci się nie stało? — dopytała głośno dla pewności i odebrała dziewczynie czapkę, by zaraz nałożyć ją na jej głowę w geście nie tyleż złośliwym, co po prostu troskliwym. — Uważaj na siebie — poleciła chochlikowi i ruszyła w dalszą drogę, co chwilę jednak zerkając ku dziewczynie, by się upewnić czy aby na pewno wszystko było z nią w porządku.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Jakkolwiek to nie brzmiało, Huxley miał rację, co Max musiał mu przyznać. -Dokładnie tak. Nie mam zamiaru udawać, że jest inaczej, bo wszyscy są tego świadomi. - Odpowiedział zwięźle, choć nie było to wszystko, co chciał od siebie dodać. -Niestety pełnoletniość nie sprawia, że magicznie ludzie stają się dojrzali, profesorze i niestety ale to zazwyczaj Ci "dorośli" najbardziej mnie zawodzą, co idealnie wskazuje na to, że nie każdy jest tak dojrzały, jak mu się wydaje. - Dodał nie owijając w bawełnę. Nie miał tu na myśli kroczącego obok Williamsa, który tak naprawdę w żadne sposób nie podpadł Solbergowi, ale chociażby własną rodzinę, która zdecydowanie nie była idealna. Nie miał zamiaru nikomu udowadniać, że sam jest wielce dorosłym człowiekiem, bo zdawał sobie sprawę, jak daleko od prawdy by to leżało, choć ludzie wokół niego zdawali się odnosić mylne wrażenie, że ślizgon ma o sobie niesamowicie wysokie mniemanie. Możliwe, że było to zasługą lat przybierania takiej pozy, by nie narażać się na zranienie. -Nie miałem zamiaru go atakować. Liczyłem, że wąż skłoni go do wycofania się z dyskusji, nic więcej. - Zakończył temat Crowa, bo nie widział dlaczego miałby wciąż się tłumaczyć. Wspomnienie o Tori nieco poprawiło mu humor, nie ze względu na to, że czuł się dumny z tego co odjebali w zeszłym roku, ale ze względu na samą postać gryfonki, której to Maxowi zdecydowanie brakowało. Wysłuchał anegdotki Huxleya, choć niezbyt subtelnie ukryta w niej sugestia, tylko wkurwiła ślizgona bardziej. Nie mógł co prawda zaprzeczyć, że Beatrice należała do tych atrakcyjnych kobiet, ale w tej chwili była dla niego kimś więcej niż tylko pięknym obrazkiem i podczas ich regularnych spotkań, które zaczęły mieć miejsce na początku grudnia, ani razu nie przeszło mu przez myśl nic podobnego. -Uważam, że to co Pan sugeruje jest nie na miejscu i jeśli myśli Pan, że narażałem Boyda tylko po to, by dobrać się Profesor Dear pod spódnicę, to czuję się nie tylko osobiście urażony, ale i w jej imieniu. - Widać zdecydowanie nie rozumieli się z Williamsem. Może powinni udać się na wycieczkę do tej jaskini, w której siedział z Julką, a która to dawała wgląd w uczucia tej drugiej osoby, by w końcu ogarnąć, o co chodzi tej drugiej stronie. W tym momencie jednak mieli inne rzeczy do roboty. Solberg nie zastanawiając się zbyt długo, skręcił w stronę śnieżnego szczytu, tym samym oddzielając się od Huxleya i decydując na towarzystwo Avgusta.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
- Mógłbyś być wobec tego przykładem osoby na której można polegać, skoro masz takie doświadczenia - mówię jeszcze zanim nie ignoruję ucznia by nie popaść w opowiadanie anegdotek do Antoshy. I tak naprawdę to on miał być odbiorcą mojej wypowiedzi i moje jakieś zerknięcie na Maxa było jedynie lekkim zastanowieniem. Okazało się, że Solberg dla odmiany wszystko bierze do siebie. Słysząc jego słowa jestem tak oburzony, że gdyby nie stał obok Antosza, wokół inni uczniowie i gdybym nie był nauczycielem, wywaliłbym ucznia na śnieg, by sturlał się prosto do zamarzniętego jeziora. Odwracam się do Maximiliana ze złością jaką nie odczuwałem w stosunku do ucznia już od dawna. Aż łapię go zirytowany za ramię. - To że słyszysz moją opowiastkę wynika tylko i wyłącznie z faktu, że musisz jak małe dziecko iść między mną a Antkiem. Nie dlatego, że chciałem się podzielić z tobą osobistą anegdotką. NIGDY nie sugerowałby, takich rzeczy, że zrobiłbyś cokolwiek co narażałoby drugą osobę, by kogokolwiek poderwać. Może niewinne żarty, ale z pewnością nic takiego. Szczytem jest twoja insynuacja i brak szacunku. Do mnie i do Beatrice. Nie wiem dlaczego sobie wyobrażasz, że masz prawo mówić do mnie w taki sposób. I nic co ci się nie przydarzyło w twoim dzieciństwie, młodości, ostatniego miesiąca, nie usprawiedliwia tego. - Tak naprawdę powodem dla którego nie wlepiam więcej punktów jest jedynie fakt, że jestem zbyt zirytowany na Solberga, którego prawdopodobnie nigdy nie będę potrafił traktować jak kogoś innego niż rozzłoszczonego dzieciaka.
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Angel Price
Wiek : 25
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 1.83
C. szczególne : czarujący uśmiech, drobny kolczyk w lewym uchu, gładziutka twarz niczym pupa archanioła no dobrze z lekkim kilkudniowym zarościkiem, czerwone usta o smaku truskawkowym
Angel ochoczo brnął przez śnieg, chociaż nie podobało mu się to, że przemokły mu spodnie. Pomyślał, że wyschną. Potem ta myśl zdała mu się całkowicie absurdalna. Nie przejmował się innymi. Ba! Całkowicie nie zwracał na nich uwagi. Głównie dlatego, że miał zamiar jakoś ogarnąć spodnie, ale niestety ciągle szli i szli, a on nie chciał nikogo zgubić. Dobrze mieć w zasięgu wzroku nawet ludzi, których za dobrze nie znał lub w ogóle nie kojarzył. Po jakimś czasie rozpoczęło się jakieś zamieszanie. Nie miał pojęcia, o co chodzi i dlaczego lecą minusowe punkty dla domów — to, to była jakaś lekcja? Wzruszył ramionami, uśmiechając się do siebie niczym zadowolony idiota, że mu nikt nie udzieli nagany, chyba że moralnej. Zafrasowany bardziej sobą niż innymi, nie zauważył ptaka, który błyskawicznie pomknął w stronę jego osoby i rozpoczęła się prawdziwa walka o przetrwanie. Zmęczył się, naprawdę się zmęczył. Jeszcze kruczysko jakiegoś uczniaka (kto normalny zabiera zwierzaki na wyprawę), wdał się w szamotaninę z przybłędą i Pirce'owi się oberwało. Za szczypał go policzek. Syknął, mając wrażenie, że jego oczy zrobiły się lekko szkliste, jakby ktoś wyznawał mu coś naprawdę wzruszającego. - Nieeeeeeeeeee! - Wrzasnął przeraźliwe i upadł na kolana (i tak gacie miał mokre). Nie chodziło o twarz ani o rozlane eliksiry, na które wydał, aż sto dziesięć galeonów. - Nie wziąłem grzebienia. - Zaczął przeszukiwać plecak. Na pewno wyglądał koszmarnie. Obawiał się, że nie tylko fryzura legła w gruzach, ale i twarz. Wysypał wszystko na śnieg. Przewrócił plecak na drugą stronę. Wszystkie swoje maści wytarzał w śniegu, aby je oczyścić i ponownie wrzucił do plecaka. Westchnął z lekkim melodramatyzmem. Wstał, nasmarował wcześniej dłonie balsamem. Już nic więcej nie powiedział. Szedł lekko zdruzgotany. W końcu wszyscy zatrzymali się przed rozległym, skutym lodem jeziorem. Przewodnik przemówił. Gadał dość długo jak na takiego milczka. Angel zamrugał kilka razy. Weź się w garść. Pomyślał. Pewnie długo to nie potrwa. Dobrze, że uratowało się żarcie i balsamy. Po co komu eliksiry. Ruszył za Do. Ścieżka wiary, też mi coś. Jednakże Pirce na pewno wierzył w siebie i wiedział, że tylko on może tutaj zabłysnąć.
| zt
Hope U. Griffin
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 165 cm
C. szczególne : Piegi na twarzy i ciele. Kilka blizn po szponach na ramionach i jedna na skroni, skrupulatnie zakrywana włosami.
„Uważaj na siebie” to słowa, które nie pierwszy i nie ostatni raz powinna wziąć sobie do serca. Gdyby była mniejszą optymistką, najpewniej żyłaby w wiecznym strachu, przytłoczona tym, jak wiele pecha spotyka ją w życiu. Na szczęście dobry humor nie zwykł opuszczać jej na długo i szybko zapominała o spotykających ją nieszczęściach, aż do momentu, gdy nie spotkało jej kolejne. Choć było jej głupio, dość szybko przeszła do porządku dziennego nad swoją niezdarnością; założyła czapkę na głowę, strzepnęła z ramion śnieżne dowody niedawnej wtopy, uniosła dumnie brodę i ruszyła dalej, jak gdyby nigdy nic. Wędrówka nie trwała jednak długo, bo ich milczący jak dotąd przewodnik zabrał głos, przykuwając uwagę wszystkich zebranych śmiałków. Droga siły? Droga... wiary? Nie była pewna, czy na pewno nadaje się do tej drugiej, miała jednak pewność, że pierwsza zupełnie do niej nie pasuje. I choć chętniej odbyłaby wspinaczkę, musiała wybrać jezioro. Oby tylko nie trzeba było pływać...
[z.t.]
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Zarumieniona cofnęła dłoń widząc reakcję chłopaka. -Wybacz, nie chciałam. To miejsce mnie podkusiło. -Wyjaśniła grzecznie, rugając się w myślach za tak proste poddanie się kontroli magii. Nie powinna przecież łapać za rękę obcych sobie chłopaków szczególnie teraz, gdy była zaręczona. -No w takim razie nie wiem, czy mnie na to stać. - Uśmiechnęła się nieco luźniej na ten niezbyt wygórowany żart, choć nie miała zamiaru tego komentować. Na szczęście z tej karuzeli niezręczności wyrwała ich jakaś dziewczyna, która widocznie znała stojącego obok Irvette blondyna. Ruda wciąż nie mogła oprzeć się wrażeniu, że aura, jaką wokół siebie roztaczał była niezwykła. -Irvette de Guise. Miło mi Cię poznać. - Przedstawiła się, po czym również skierowała te słowa do młodego ślizgona. Zapewniła Julię, że nie przeszkadza, po czym kulturalnie wycofała się z rozmowy, którą tamci toczyli. Ciężko było nie zauważyć nieporozumienia, które wywiązało się między dwoma innymi uczestnikami wyprawy. Ruda przewróciła w myślach oczami na całą tę scenę. Liczyła na spokojną wycieczkę, a zapowiadało się naprawdę burzliwie. W końcu przewodnik wskazał im dwie drogi i Ruda bez zastanowienia wybrała tę, która prowadziła nad jezioro. W końcu to umysł był jej mocniejszą stroną niż tężyzna fizyczna i była pewna, że z górami nie poradziłaby sobie tak łatwo.
//zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Morius Crow
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : Pieprzyk po jednej i drugiej stronie nosa na tym samym poziomie, wory pod oczami które mocno podkreślają oczy. Duży pieprzyk na szyji.
Nie rozmawiałem więcej z profesorem i jego kolegą. Oddaliłem się na bok grupy, aby nie sprawiać więcej problemów. W milczeniu i oddalony od reszty pokonałem resztę drogi. Spoglądając na niebo, zastanawiałem się, dlaczego zawsze ja mam takiego pecha. Bardzo zainteresowała mnie rozmowa pomiędzy profesorem a Maxem. Dopiero teraz zrozumiałem, że jest więcej do niego, niż można było przypuszczać. Kiedyś w niedalekiej przyszłości mam zamiar dowiedzieć się więcej, ale najpierw będę musiał zażegnać to nieporozumienie. Jednak nie miałem zamiaru się nad tym rozwodzić. Dotarliśmy do miejsca, gdzie należy dokonać wyboru. Nie trudno było mi się zdecydować, udałem się stronę gór. Nie mam zamiaru polegać na innych, mam zamiar zawsze iść drogą, którą sobie wyznaczyłem. Jak również nie mam zamiaru polegać na innych. Jeśli śmierć by na mnie czyhała na drodze, którą obrałem. Przyjmę ją z otwartymi rękoma. Usłyszałem głos w głowie. "Nie ma co jesteś tak samo uparty jak ja. Ah przeznaczenie taka piękna zabawka świata." ZT