Uczniowie zakwaterowani są w najlepszym przybytku – magicznych igloo, które są prawdziwą chlubą miasteczka. Pokoje są dwuosobowe i jedynie w łazience jest opcja weneckiego lustra. Całą resztę widać jest jak na dłoni, by zbyt duże łóżka i samotność nie zachęcały do harców. Oraz oczywiście kwestei bezpieczeństwa. Są wykonane ze specjalnego szkła – iglaa świecą w ciemności, dzięki czemu rozjaśniają ciemne noce, ale równocześnie będąc wewnątrz igla nie widać, by budynki obok się żarzyły, co nie przeszkadza w spaniu. Dzięki temu zabiegowi możemy oglądać zorzę polarną całą noc, bądź piękne gwiazdy na niebie.
Uwaga. Ciche demony w nocy krążą często nad kopułami i czasem ich wpływ mogą odczuwać osoby, przy których się pojawiają. Możesz przed każdym wątkiem rzucić kostką k100 jak spało Ci się tej nocy. Nie jest to jednak obowiązkowe
Spoiler:
0 - 20 - Całą noc nie męczyły waszego igloo kompletnie żadne demony. Żadnego nieprzyjemnego uczucia. Tylko ciepłe igloo, wy, zorza i gwiazdy nad waszymi głowami.
21-50 - Przez maksymalnie godzinę mogliście czuć wpływ demonów krążących nad kopułami przez co mogliście mieć problemy z zaśnięciem bądź obudziliście się odrobinę wcześniej niż zakładaliście, jednak nie mogło zepsuć to waszego snu jakoś szczególnie.
51 - 70 - Mogło być gorzej, jednak chociaż nie trwało to długo, aż dwa demony krążyły nad wami przez godzinę, przez co czuliście się podwójnie zdołowani. Na szczęście dość szybko zostały przegonione, ale jednak na jakiś czas czuliście to nieszczęście i smutek nad wami, ze wzmożoną siłą.
71 - 90 - Nie była to dobra noc. Zimno jakby przenikało przez zwykle ciepłe ściany igloo. Trudno było skupić się na spaniu, dopóki jakiś pracownik nie przyszedł w środku nocy, zauważając krążącego nad wami demona. Mimo to pozostaje jakiś strach przez kolejne uczucie, że demon może wrócić? Albo po prostu zasnęliście jak kłody kiedy tylko poczuliście się z powrotem bezpiecznie. Jednak pół nocy zmarnowane.
91 lub więcej - Chłód i niepokój odczuwaliście niemalże całą noc. Trudno było zasnąć i ruszyć się z miejsca. Jedynie kołdra wydawała się być bezpieczną przystanią, a osoba obok mogła być waszym jedynym wsparciem. Demony męczyły wasz sen nieprzyjemnymi koszmarami kiedy tylko na chwilę udało wam się zamknąć oczy na dłużej. Wasze najgorsze obawy i rozterki były jedyne o czym mogliście myśleć w nocy. Może jednak pójdziecie na dzienną drzemkę...
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
To była ta jedna z mądrych decyzji, które zdarzało mu się podjąć. Nie zdarzało się to często, ale przynajmniej w najbardziej odpowiednich ku temu momentach. Jeszcze miesiąc temu sam kombinowałby jak sobie poradzić bez jakiegokolwiek udziału nauczycieli lecz teraz zabrakło mu już sił, a przecież musiał coś zrobić. Powinien iść do Robin. Słyszał jej głos w głowie, gdy go opieprzy, że nie przyszedł bezpośrednio do niej, ale sęk w tym, że i przy niej nie ułoży sobie myśli. Musiał się odciąć, odpocząć, ochłonąć, odreagować bo póki co do czegokolwiek by się nie zabrał to coś się psuło. Targał za sobą walizkę z pomniejszonym i przyczepionym do niej kufrem, a w zziębniętej dłoni trzymał uchwyt sowiej klatki w której siedział oblizujący łapę czarny kot. Nie miał pojęcia gdzie jest jego właściciel, ale nie zostawi tego mordercy Hunterowi skoro musi nazajutrz odszukać nieodpowiedzialnego opiekuna tej bestii. Zamierzał zrobić awanturę, wrzeszczeć, krzyczeć, wypominać i akcentować wyraźnie, że ten morderca zeżarł Pokrakę. Skóra Eskila była bledsza niż zazwyczaj, na jego licach widać było wyraźne zmęczenie, a z oczu spozierała jakaś udręka. Źrenice miał lekko rozszerzone, a białka oczu popękane, co dla zaznajomionych z nim mogło oznaczać, że ledwo co udało mu się zepchnąć harpię z powrotem w czeluścia swojej głowy. Taszczył za sobą swój bagaż i w połowie drogi przypomniał sobie, że zostawił u Huntera swoją ulubioną czapkę przez co uszy wymarzły mu się za wszystkie czasy. Nie miało to teraz jednak znaczenia bowiem najbardziej doskwierał mu nie chłód, a piekące rany na dłoniach po pazurach rozjuszonego kota. W kontakcie z chłodnym powietrzem i delikatnie sypiącym śniegiem (a przecież taszczył za sobą bagaż przy pomocy obu rąk) bolało jeszcze bardziej i dlatego przejście z igloo czternastego zajęło mu sporo czasu bo musiał zatrzymywać się, aby rozruszać palce. Dochodziła godzina dwudziesta pierwsza kiedy zatrzymał się przed igloo opiekunki Ślizgonów. Zapukał energicznie w drzwi i czekał na jakąś reakcję. Postawił klatkę z kotem na śniegu. - Powiedziała pani, że mogę przyjść w razie czego. - odezwał się zamiast powitania kiedy ujrzał nauczycielkę. - No to teraz jest takie "w razie czego".- głos miał schrypnięty, a gardło wysuszone. - Mogę wrócić wcześniej do domu? Do Londynu? Do babci? - Robin go za to zabije, ale ona nie rozumie o co się toczy teraz stawka. Musiał ułożyć swoje myśli tylko nie wiedział jak. Zignorował miauczenie kota. Niech mu będzie zimno, dobrze mu tak! Łypnął na zwierzę morderczym wzrokiem, aby siedziało cicho.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Czas mijał jej nad wyraz spokojnie. Pomimo tego, że w Norwegii nie było z nią Camaela, czuła, że ten wyjazd był jej potrzebny. Oderwała myśli od obowiązków szkolny. Czuła się tak, jakby wszelkie problemy pozostawiła za sobą w Wielkiej Brytanii. Mogła naprawdę zregenerować umysł. Pomyśleć nad tym, co dalej. W przeciwieństwie do innych, nie interesowało ją nader bardzo zwiedzanie wszelakich atrakcji, które oferowało to miejsce. Wolała uspokoić swój umysł, wyciszyć się, nawet jeśli oznaczało to spędzanie znaczniej większości dnia w igloo. Delektowała się każda chwilą samotności, czytając kolejne książki czy jeszcze bardziej zgłębiając własną wiedzę. Dla niej wypoczynek nie był równoznaczny z ciągłym bieganiem po wszelkich możliwych atrakcjach i spotykaniu kolejnych uczniów czy nauczycieli. Wypoczynek dla niej to przede wszystkim moment na uspokojenie samej siebie i rozszalałych na co dzień myśli. Siedziała w igloo, jak to miała w zwyczaju. Zawzięcie wertowała kolejną lekturę, która być może okaże się być wyłącznie pomyłką. W kącie, w niewielkim wiklinowym koszyku, co jakiś czas pomiaukiwały małe kocięta, które niedawno przygarnęła, a które wraz z ich matką zdecydowała się zabrać na ten wyjazd. Nie mogła sobie pozwolić na to, aby je zostawić, bądź oddać pod cudzą opiekę. Nie po tym, jak widziała że musi walczyć o ich życie. Kocia mama zniknęła jakiś czas temu, pozostawiając młode na dłużej same. Chyba zaufała Trice na tyle, że wiedziała, że w jej obecności nic złego stać się nie mogło. Nie spodziewała się pukania do drzwi. Początkowo przekonana, że to jej współlokator, pochłaniała dalej czytaną właśnie stronę. Kiedy jednak to nie ustawało, podniosła się w końcu ze swojego łóżka i ruszyła do drzwi. To, co zastała na progu wprawiło ją w kompletną konsternację. Eskil ze swoimi pakunkami oraz jej kotem w klatce dla sowy?! Merlinie, tego nawet założyciele Hogwartu by nie wymyślili. - Eskil ja... co... o co tu chodzi? - myśli nie chciały ułożyć się w logiczną całość. Zmarszczyła brwi, oplatając swoje ramiona rękoma, bo doleciał do niej chłód z zewnątrz. -Po pierwsze, wchodź do środka, bo nie chcę być chora. - odsunęła się w drzwiach i kulturalnie poczekała, aż chłopak wejdzie ze swoimi bagażami. Kiedy chciał wziąć klatkę z kotem, ten miauknął przeraźliwie. - Pozwól, że ja ją wezmę - powiedziała po czym złapała klatkę w dłoń. Zamknęła za sobą stopą drzwi i weszła w głąb pomieszczenia. Nie wiedziała, co powiedzieć, od czego zacząć, jak to wszystko rozegrać. Dlatego zadała pierwsze pytanie, jakie przyszło jej na myśl - Skąd masz mojego kota? - zupełnie nie rozumiała, jak to możliwe. Otworzyła drzwiczki klatki, a kocica wyszła na zewnątrz. Przeciągnęła się pokazując swój imponujący ogon, po czym ruszyła szybkim krokiem w stronę koszyka, gdzie stacjonowały jej kocięta.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
A może jednak nie powinien tu przychodzić? Mógł równie dobrze napisać na wizzengerze do Lucasa, ale znowuż zanim by on się odezwał... albo chociaż skontaktował się przez lusterko dwukierunkowe... no nic, już stał przed obliczem nauczycielki i pozostało nakłonić ją, by coś zaradziła. Była jedyną profesorką, która zwracała się do ucznia po prostu po imieniu zamiast tam tytułować nazwiskiem czy "paniczem" jak to inni mieli w zwyczaju. Przez to rozluźnianie interakcji musiał pilnować swojego języka. Wszedł do środka bo wymarzł i on. Wciągnął za sobą walizkę z pomniejszonym kufrem, a klatkę chętnie oddał. Ręce go bolały jak cholera. Wryło go kiedy okazało się, że to jest kot opiekunki domu. - CO? Ten kot jest pani? - z niedowierzaniem obserwował jak kocica (dlatego takie wredne, co?) przemyka do koszyka z... kociętami. Na brodę Merlina, a on chciał zrobić z niej rękawiczki, a na właściciela nawrzeszczeć. To chyba jakiś pech, że trafiło się na kota profesorki. Jęknął i zakrył twarz, odsłaniając przy tym pokaleczone dłonie. - Przylazło to do mojego igloo i zeżarło mi kameleona. Tego, którego niedawno odnalazłem. Hunter znalazł go na wpół zjedzonego w terrarium i obok zadowolonego kota. - nie potrafił przepędzić ze swojego głosu złości. Nie mógł jednak za bardzo tutaj naskakiwać ani wrzeszczeć bo przecież i jemu kameleon uciekł tylko sęk w tym, że ten gad co najwyżej dziabnie albo przetrzebi populację bzyczków, a ten czarny kocur po prostu go sobie zjadł. Zerknął nagle w kierunku swojej walizki do której doczepiona była sakiewka z truchłem gada. Zapomniał zakopać głęboko pod śniegiem. To chyba znak, że jednak nie miał żadnej specjalnej więzi z Pokraką... ale chodziło o zasadę. Rozmasował swoje czoło i posłał mordercze spojrzenie kotu. - Da się wcześniej wyjechać z ferii? - nie siadał, nie zdejmował płaszcza (dalej było mu zimno), nie czuł się ani trochę swobodnie, był zmęczony i nie wiedział co ma zrobić. Tak na dobrą sprawę wcale nie chciał wyjeżdżać z Norwegii. Podobało mu się tutaj. Przemawiała przez niego frustracja. Zerknął niepewnie na nauczycielkę.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Mogła tylko podejrzewać, jakie wątpliwości zapanowały w umyśle Eskila. Niemniej, podziwiała go za odwagę. To nie było łatwym, aby prosić innych ludzi o pomoc. Ona sama przez cholernie długie lata nie potrafiła opanować tej umiejętności. Uparcie twierdziła, że jest w stanie wszystkiego dokonać samodzielnie, co często mijało się z faktycznym stanem rzeczy. Potem okazywało się, że zabrnęła w coś za daleko i już nie było odwrotu. Więc, kiedy zobaczyła go na progu swojego igloo poczuła jednocześnie konsternację i dumę. Może faktycznie zrozumiał cokolwiek z tego, co ostatnio mówiła? Uniosła jedną brew słysząc jego reakcję na to, że właśnie oddał jej kota. A w zasadzie kocicę. Mówi się, że zwierzę często upodabnia się do swojego właściciela. Cóż, może lepiej, żeby chłopak w tym momencie nie słyszał tego powiedzonka... - Tak, mój kot. A w zasadzie, jak widzisz, kotka. - westchnęła widząc jego dłonie, ale jeszcze tego nie skomentowała. Zamiast tego zaczęła słuchać, co mówił dalej. Delikatnie zmarszczyła brwi słysząc, że jej kot przyczynił się do śmierci jego pupila. Poczuła się z tego powodu głupio. Wiedziała, że chłopak poświęcił wiele czasu na to, aby odnaleźć pupila, kiedy ten zaginął. - Eskil, ja cię bardzo przepraszam, nie wiedziałam, że ona jest do tego zdolna - powiedziała w końcu. Chociaż w sumie powinna wiedzieć. Kotka na pewno przez długi czas przed tym, jak ją przygarnęła, musiała radzić sobie samodzielnie. Więc polowanie na inne gady czy płazy na pewno było dla niej czymś naturalnym. -Jeśli chcesz, to choćby jutro mogę ci odkupi zwierzaka - dodała po chwili, bo naprawdę gotowa była to zrobić. Może w taki sposób będzie w stanie choć częściowo odkupić swoje winy, bo przecież nie zwróci kameleonowi życia. Kocica jakby na znak, że się z nią zgadza miauknęła głośno, a jej dzieci zawtórowały w tym dźwięku. Na chwilę oderwała wzrok od Eskila, aby przyglądać się temu. Kiedy usłyszała kolejne jego pytanie, wróciła do niego wzrokiem czarnych tęczówek. Wpatrywała się w niego z uwagą. Nie była ślepa, widziała, że za tym wszystkim kryło się coś więcej, niż tylko chęć odwiedzenia babci. - Siadaj - zaleciła krótko. Nie patrzyła nawet, czy to zrobi, bo coś w jej tonie na pewno podpowiadało mu, że powinien. Podeszła do swojego kufra i kucnęła przy nim. Otworzyła wieko przy pomocy zaklęcia. Potem użyła kolejnego, gdzie przywołała do siebie starannie ukrytą na dnie skrzynkę. Zapieczętowana była wieloma zaklęciami i chwilę jej zajęło, nim wszystkie je zdjęła. Kiedy jednak jej się to udało, uśmiechnęła się sama do siebie. Podciągnęła rękawy swetra przez co chłopak znów mógł zobaczyć dziwną ozdobę jej nadgarstka. Wstała i odruchowo poprawiła swoje odzienie. Podeszła do niego z kielichem wypełnionym przezroczystym i kompletnie bezwonnym płynem. Chłopak mógł sądzić, że to jedynie woda, choć jednocześnie mógł znać ją na tyle, aby wiedzieć, że woda była tam jedynie składnikiem. Sama Beatrice dotychczas nie poznała do końca składu tego płynu. Wiedziała tylko, w jaki sposób działa. - Trzy łyki. Nie mniej, nie więcej. - oznajmiła głosem nie znającym sprzeciwu i podała mu naczynie. Poczekała, aż upije eliksir, po czym zabrała od niego kielich, w którym znajdowało się dokładnie tyle samo napoju, co w momencie kiedy podawała go Ślizgonowi. Odstawiła go ostrożnie z powrotem do futerału, choć jeszcze nie nakładała zaklęć ochronnych. - Można wrócić wcześniej, ale nie sądzę, że chcesz to zrobić - oznajmiła w końcu po dłuższym czasie, ponownie odwracając się twarzą w jego kierunku.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Ten dzień nie był dla niego łatwy. Świadomość, że koci morderca należy do opiekunki domu tylko dokładała goryczy. Teraz nie może ani się unieść ani jawnie zdenerwować bo tak czy siak to jest nauczycielka, a skoro jako tako podjęli komitywę to nie przystoi się z nią kłócić. Nie chciał. Miał dość negatywnych emocji, a jeszcze wewnątrz płonął od wydarzeń z jego igloo. Westchnął ze zmęczenia i rozmasował skórę pomiędzy krwawymi zadrapaniami. Dopiero gdy się tutaj znalazł dotarła do niego potęga tego upierdliwego bólu. Nie patrzył na kobietę gdy go przepraszała. To i tak nic nie zmieni. - E tam. Bez sensu. I tak mnie kameleony nie lubią. - wzruszył ramionami i zerknął na widniejący pod zadrapaniami siniak od paszczęki Pokraki. Narazie da sobie spokój w kwestii nabywania pupila. Skoro jednego nie potrafił przytrzymać przy życiu to co tutaj mówić o kolejnych? Zerknął na miauczące kociaki z zaciekawieniem i walczył ze sobą aby do nich nie podejść. Akurat teraz przydałoby mu się trochę mruczącego futrzanego kota - oczywiście nie tego mordercy. Może pożyczy Lucyfera od Robin albo Kirę od Oli. Najwyżej sam sobie je ukradnie jakby nie miały się zgodzić. Nie protestował przed zmianą pozycji. Zdjął z siebie zimową szatę i rzucił na walizkę, a potem przycupnął sobie na drewnianym krześle obok stołu. Wzrok miał wbity w swoje palce, rozmasowywał ich opuszki pamiętając jak nieprzyjemnie się deformowały gdy wylazła z niego harpia. Czemu nagle teraz pojawienie się jej odczuwał fizycznie? Nigdy tego nie było. Zerknął na plecy nauczycielki kiedy ta coś robiła przy kufrze. Nie interesowało go to, bo był zbyt wyprany z emocji po rozmowie z Hunterem. Dopiero teraz tknęło go, że kobieta od razu mu uwierzyła w to, co opowiedział. Ani razu nie zakwestionowała jego słów, nie chciała dowodów… to było miłe. Ta szczerość i brak wątpliwości. Wzrok chłopaka padł na tę bransoletkę, którą już raz skomplementował w gabinecie. Zapyta Huntera co to jest. Jak się zbierze w sobie, aby umieć z nim porozmawiać bez odczuwania przy tym fizycznej udręki. - Wygląda jak kielich wampira. Daje mi pani krew? - uniósł brew i zajrzał do środka. Woda? Dziwne. Kiedy ją nalała? A może to samonapełniające się naczynie, o. Gdy objął palcami naczynie, okazało się chłodne i ciężkie. W sumie chciało mu się pić, miał suche usta i gardło. Posłał kobiecie zdziwione spojrzenie gdy zaznaczyła, aby były to trzy łyżki. Wypił, co mu szkodzi? Oddał naczynie i oparł łokieć o stolik. - Nie wyleje się?- chowała to wszak do futerału. Nic nie rozumiał i dokładnie kiedy się nad tym zastanowił, poczuł mrowienie na dłoniach. Spiął się, myśląc, że to harpia a jednak na jego oczach wszystkie zadrapania zniknęły, włącznie z siniakiem. Nie było po tym żadnego śladu. - Woooow. To jakiś dziwny eliksir ale fajny. - rozmasował ręce, a jego ciało całkowicie opuścił wszelki ból. Pozostało jedynie zmęczenie. - D-dziękuję. - wydukał pod nosem i odwrócił wzrok bo głupio było mu dziękować czy przepraszać. Mimo wszystko babcia by go zabiła gdyby nic nie powiedział. - A mogę dostać inne igloo?- musiał się zgodzić z nauczycielką. Nie chciał wyjeżdżać z Norwegii ale nie mógł wrócić do Huntera. Nie mógł tego też wyjaśnić w żaden sposób. Martwił się o babcię, ale przecież może zapytać Lucasa czy mógłby do niej zajrzeć. Halo, jego rodzina się powiększyła. To naprawdę większy komfort. - Nie chcę tam spać. Pół godziny temu wylazła ze mnie harpia. Myślę, że Hunter ma już tego dość. Ja też. - wzdrygnął się na samą myśl jak musiał uderzyć w półkę bo harpia domagała się użycia siły. Ledwie co ją oszukał, a gdyby trwał w jej szponach dłużej to wygrałaby z nim z kretesem. Opuścił głowę i po prostu tak siedział, mając nadzieję, że coś się wyjaśni i nie będzie musiał wracać do Huntera. Wmawiał sobie, że ta chęć powrotu to kłamstwo i iluzja.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie bardzo wiedziała, w jaki sposób mogłaby pomóc chłopakowi, choć usilnie próbowała to zrobić. Los ewidentnie tego dnia sobie z niego kpił. Mogła tylko się domyślać, jak ciężki jest dla niego fakt straty pupila. Każdego, kto nie był kompletnie nieczułym draniem, na pewno choć w delikatny sposób, ten fakt po prostu musiał ruszyć. Ona sama na pewno czymś podobnym by się przejęła. Chociaż z drugiej strony, kto wie, co się działo pod wilowatym sklepieniem czaszki. - Rozumiem. - odpowiedziała krótko i nawet nie planowała wdawać się w dalsze dyskusje. Więc nie bardzo rozumiała, czemu jednak to zrobiła. - To może jakieś inne zwierzę? - zapytała po dłuższej chwili, kompletnie nie rozumiejąc, czemu to robi. Może faktycznie chciała mu chociaż nieco zadośćuczynić to wszystko? Naprawdę czuła się fatalnie z myślą, że jej kotka przyczyniła się do śmierci jego pupila. Nawet jeśli ten, jak widać, nie pałał do niego zbyt zażyłymi uczuciami. Wiedziała, że kocica bez wyraźnego powodu by tego nie zrobiła, ale z drugiej strony, znalazła się w kompletnie nowym środowisku, z dala od swojej codziennej rutyny i ścieżek. Być może to był jej proces obronny? Bez słowa dalej majstrowała przy swoim kufrze, kiedy ten się rozbierał i siadał na krześle. Dopiero później zauważyła, że prócz wyraźnego zmęczenia fizycznego, w jego ciele dominowało też to psychiczne. Nic nie powiedziała, choć delikatnie zmarszczyła brew. Nie podobał jej się ten fakt. Chłopak był zbyt młody aby posiadać tak poważne problemy. Uśmiechnęła się nieco z politowaniem, kiedy wspomniał o krwi. - Po prostu pij - odpowiedziała takim tonem, jakby sugerował coś kompletnie niedorzecznego. Nie to, że nigdy nie próbowała wykorzystać krwi w jakimś eliksirze... ale na Merlina, to był uczeń i to w dodatku jej podopieczny, nie podała by mu czegoś takiego! Z uwagą obserwowała kolejne elementy jego ciała, kiedy wypił magiczny eliksiry. Uśmiechnęła się sama do siebie widząc, jak delikatne zranienia na jego dłoniach, zaczęły się samodzielnie goić. - Pamiętasz, jak prosiłam cię, abyś nie wspominał nikomu, że jestem metamorfomagiem? - przypomniała mu tę rozmowę, kiedy chowała kielich do futerału, zamiast odpowiedzieć na pytanie, czy magiczna substancja nie wyleje się. Odwróciła się w końcu twarzą w jego stronę. - O tym też lepiej, abyś nikomu nie wspominał a wtedy mogę ci wyjaśnić, co to było. Podeszła do stołu przy którym siedział i powoli zajęła drugie krzesło, na przeciwko niego. Utkwiła spojrzenie swoich czarnych oczu w chłopaku, jakby w ten sposób próbowała wyczytać cokolwiek więcej z jego twarzy. Był to odruch, którego praktycznie że nie kontrolowała. Czyniła tak od zawsze i niekiedy zapominała, że mogło to sprawiać ludziom nie mały dyskomfort. - Oczywiście, że możesz dostać inne igloo. To, że przydziały były z goła losowe , nie oznacza, że nie można ich zmienić - powiedziała w końcu, kiedy znudziło jej się przyglądanie chłopakowi. Odchyliła się na krześle gotowa zadać pytanie, którego zapewne się spodziewał. Nie zdążyła, bo sam pospieszył z wyjaśnieniami. Wygładziła nieistniejącą zmarszczkę na swojej spódnicy, aby po chwili spojrzeć mu prosto w oczy. - Hunter, to duży chłopak, da sobie radę. - stwierdziła krótko. Gotowa była nawet odezwać się do swojego kuzyna, aby dokładniej dowiedzieć, co się działo. Ale tylko wtedy gdy Eskil nie będzie chciał współpracować. - Czemu harpia znów wychodzi na wierzch? Ćwiczyłeś? - nie oceniała, nie groziła i nie zamierzała w żaden sposób krytykować. Pytała, aby ustalić podstawy swojego dalszego działania. Czy rozmowa miała dotyczyć przede wszystkim elementów emocjonalnych, czy raczej niecodziennego problemu, z którym przyszło się chłopakowi mierzyć.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Zmęczenie dalej hulało po jego ciele, ale musiał przyznać, że panował tutaj błogi spokój i cisza (przerywana kocimi miaukami i mimowolnie raz na jakiś czas zerkał w stronę wiklinowego kosza), a to akurat było mu bardzo potrzebne. Czuł się trochę nieszczęśliwie, ale też za wszelką cenę nie chciał się nad sobą użalać ani pokazywać, że go coś w trzewiach boli bo podobno uczucia do Huntera są kłamstwem w co pragnął zawzięcie wierzyć, a co było też przykre. - Uhh... nie wiem. Mogę obejrzeć maluchy? Czuję jak wołają. - nie miał pojęcia dlaczego tak powiedział, to najwyraźniej była ta wilowata domena kiedy jakoś tak mimowolnie czuł ciągotki w kierunku bezbronnych i malutkich kociąt. Oczywiście bestii i mordercy nie zamierzał okazywać żadnego zachwytu bo był po prostu na niego wściekły (ale nie obecnie, bo się już tym zmęczył), ale te dwa czarne kłębki miauczące donośnym miaukiem nie dawały się zignorować. Wcinały się w tę rozmowę i skutecznie dekoncentrowały. Skinął głową na znak, że doskonale zdaje sobie sprawę z jej umiejętności metamorfomagicznych i nawet dzielnie udawało mu się trzymać język za zębami. W większości czasu jednak zapominał o tym sekrecie choć podzielenie się nim sprawiło, że i sam Eskil dał opiekunce domu pewien kredyt zaufania - on, człowiek, który nie współpracował z dorosłymi i robił im na przekór. - Pani ma chyba dużo takich tajemnic. Nie wiem czy mi coś powie ten kielich nawet jak pani mi wyjaśni. - wykrzywił usta w grymasie bo przecież kto jak kto, ale on z teorii magii i przedmiotów magicznych włącznie to był kiepski. W wielu płaszczyznach nawalał, a teraz miałby wykazać się znajomością jakiś dziwnych kielichów? Nie był tego pewien. Kiedy usiadła to było w porządku jednak kiedy poczuł na sobie jej intensywne spojrzenie to poczuł się jakby chciała rozedrzeć jego myśli na strzępy. Nie poszczycił się wytrzymałością, musiał odwrócić wzrok i skrzyżować przy tym ręce na swych ramionach. Patrzyła na niego jakby chciała go zmusić do spowiedzi albo niemo zaznaczyć, że zna jego wszystkie przewinienia i błędy. To było takie... zimne. Odetchnął w duchu z ulgą kiedy okazało się, że dostanie jakieś inne igloo. Z drugiej strony wiedział, że gdy tylko padnie na łóżko to będzie się zwijać w kłębku z żalu i poczucia niesprawiedliwości. Te dwa uczucia kręciły się teraz w jego spojrzeniu, które to zaraz podniósł na nauczycielkę kiedy ta przestała wiercić mu dziurę w mózgo za pomocą swych czarnych oczu. - On może da radę. - prychnął, aby nie dopowiedzieć "ale nie ja", bo nie chciał wyjść na słabeusza którym poniekąd był. Nabrał głęboko powietrza i roztarł wnętrzem dłoni swoją twarz, co mówiło samo za siebie. - Nie... znaczy się tak. Nie wiem. Nie. - potrząsnął głową w roztargnieniu. - Ćwiczyłem dwa razy to zauroczenie, ale to te osoby same chciały, ja już mniej. I wyszło okej, ale to nie jest takie ważne. Pokłóciłem się z Hunterem i ze mnie wylazła i wiedziałem, że zaraz znowu mnie pożre, ale gdy chciała zatopić pazury w Hunterze to walnąłem w półkę i nic mu nie jest, ale teraz kiedy się pojawiła to po prostu twarz mnie tak trochę bolała ale trochę nie i cały czas łaziłem i czułem ją pod skórą i dopiero Robin mi to wyciszyła ale znowu tak łatwo się zaczynam denerwować bo jak mnie tamten dziwak na stołówce obrażał to na sekundę widziałem go na czerwono bo tak się wkurzyłem z sekundy na sekundę jak jakiś głupi furiat... - popadł w słowotok, a to jasny znak nerwów. Chaotycznie składane zdania, większość mówiona na jednym wdechu. Pochylił się do przodu, oparł łokcie o swoje kolana, a głowę schował między swoimi dłońmi. - Nie wiem co robić jak czuję harpię pod skórą. Nie wiem. - w końcu się wyprostował i chyba pierwszy raz z własnej inicjatywy popatrzył w czarne oczy nauczycielki. Nie wiedział po co jej to wszystko mówi, chyba za długo trzymał w sobie ten "niepokój związany z harpią", aby teraz udawać, że nad wszystkim panuje. - I jeszcze w dodatku mi ten morderca zjadł kameleona. Myślałem, że mu coś zrobię! Łaził taki dumny i się oblizywał! Wdepnąłem w jakiejś jelito! - najwyraźniej rozgadanie się odblokowało taką "zapadnię" w jego głowie i powiedział co myśli o czarnym kocim mordercy.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie zamierzała wyganiać Eskila ze swojego igloo, zdecydowała, że pozwoli mu tutaj zostać tak długo, jak będzie tego potrzebował. A skoro w tym miejscu czuł się dobrze, a jak na ten moment nie szykowała się do snu, mógł siedzieć tutaj dalej. Nie bardzo wiedziała, co sądzić na temat tak skąpych informacji, które dotychczas udało jej się uzyskać z jego ust, niemniej nie zamierzała zmuszać go do mówienia. Jeśli będzie chciał to zrobić, to sam, z własnej, nieprzymuszonej woli. – Oczywiście, nie krępuj się – wskazała swoją dłonią w stronę koszyka, gdzie przebywały małe kociaki. Rozwinęły się już na tyle, że spoglądały na świat własnymi, otwartymi oczkami. Rosły w takim tempie, że Beatrice ledwie nadążała za zmianami, które zachodziły w ich ciałach. Nie były już kompletnie bezbronnymi, małymi kulkami, to były dwutygodniowe kociska!. Cholernie rozczulające. – Ich matkę znalazłam w worku, wrzuconą do wody na pewną śmierć. Jak zabrałam ją do kliniki dla zwierząt, okazało się, że jest ciężarna. Urodziły się cztery, przetrwały dwa – w zasadzie nie wiedziała, dlaczego mu o tym mówiła, ale czuła, że to dość istotna kwestia. Może w ten sposób mógł zauważyć, że jej kot wcale nie był takim potworem, za jakiego go miał? Uśmiechnęła się, w ciężki do sklasyfikowania sposób, słysząc kolejne jego słowa. Zerknęła na Eskila przelotnie, zastanawiając się nad tym, jak wiele mogła mu powiedzieć. – Prawdopodobnie nawet nie masz pojęcia, jak wiele i jak brzydkie to są tajemnice – po czym po prostu parsknęła śmiechem, by po chwili w spokoju zająć wcześniej zajmowane przez nią miejsce. Nie zamierzała mu teraz ich wszystkich wyjawiać, czy nawet wprowadzać w temat, skąd w ogóle się wzięły. Przecież od zawsze krążyły plotki, że ród Dear do normalnych nie należał, gdzie Beatrice sama w sobie była idealnym potwierdzeniem tej teorii. Nie wiedziała, na ile Hunter mógł ją również reprezentować, jednak miała szczerą nadzieję, że jej kuzyn miał prostszą psychikę, niż ona sama. Westchnęła przeciągle słysząc kolejne jego słowa. O Huntera naprawdę nie musiała się martwić. Znała go na tyle, aby wiedzieć, że istniało małe prawdopodobieństwo, aby z jakiejkolwiek sytuacji nie wyszedł obronną ręką. Inaczej sytuacja miała się względem Eskila. Po prostu wdziała, że jest kompletnie zagubiony. Może przez swoją wrodzoną cechę genetyczną, a może jeszcze przez coś innego. Słowotok, który go zalał był jawną oznaką tego, że cokolwiek by to nie było, nie było łatwym problemem do rozwiązania. Jedna jej brew mimowolnie uniosła się ku górze, gdy z jego ust padła wzmianka o tym, że jej kuzyn mało co nie stał się harpiowym drapakiem. Szybko ponownie przywołała na twarz neutralny wyraz. – Dobra, stop, stop, stop – przerwała mu w pewnym momencie, bo powoli dostarczał jej za dużo informacji i nawet pomimo szczerej chęci pomocy, sama zaczynała się w tym wszystkim gubić. Wzięła głęboki oddech, jakby się nad czymś mocno zastanawiała. Musiała znaleźć rozwiązanie, w jaki sposób najlepiej ugryźć ten temat, jednocześnie pamiętając, że Eskil jest tak kompletnie różny w porównaniu do niej samej. Błądziła spojrzeniem po pomieszczeniu i dopiero po dłuższym czasie ponownie utkwiła je w Eskilu. – W jaki sposób czujesz, że harpia jest blisko? - zapytała w końcu. Wiedziała, że określenie czegoś takiego mogło być wcale nie tak prostym sposobem, dlatego pośpieszyła z wyjaśnieniami. – W moim przypadku, kiedy chcę przywołać metamorfomagię, potrafię zwizualizować sobie, że powoli zapełnia ona każdą komórkę mojego ciała, by ostatecznie skupić się tylko na tym fragmencie, który w danym momencie jest dla mnie ważnym. Jednak, kiedy dzieje się to w kompletnie niekontrolowany sposób, po prostu czuję jak ta energia wylewa się ze mnie. Nie mogę nad nią panować, żyje własnym życiem. Często aby to opanować, muszę ponownie wyobrazić sobie, że moje ciało, jest dla niej więzieniem – nie wiedziała, jak wiele był w stanie zrozumieć z tego, co pragnęła mu przekazać, jednak wciąż wierzyła, że te dwie zdolności genetyczne posiadają więcej ze sobą wspólnego, niż ktokolwiek mógł przypuszczać. W końcu obie stawały się zagrożeniem, kiedy zupełnie tracili kontrolę.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Ledwie wyraziła zgodę na interakcję z kociakami, a ten już poderwał się do pionu i powędrował do koszyka, aby wcisnąć nos do środka. W jego trzewiach rozlało się miłe ciepło, charakterystyczne dla chwil zarezerwowanych do widoku maleńkich kociaków. Wykrzywił usta na widok tej krwiożerczej Bestii, ale jej małe kociaki po prostu go rozczuliły. - Co? Jakiś dupek chciał ją utopić?! - ugryzł się mocno w język kiedy wymsknęło mu się nieładne słowo w obecności opiekuna domu. Nie potrafił przeprosić słowem więc posłał jej przepraszający niepewny uśmiech na znak, że zdaje sobie sprawę ze swojego przewinienia. Wsunął jedną dłoń do koszyka i poczekał aż ta paskudna Bestia oswoi się z tym, że chce podnieść malucha. Jak to było do przewidzenia, półwil mógł to zrobić bez szkód cielesnych, a więc po chwili trzymał przy szyi czarną mruczącą kulkę, która uspokoiłaby chyba najbardziej zdenerwowaną harpię. Pogładził mięciutkie futerko i zerkał na nauczycielkę ze zdziwieniem. - Nie wygląda pani na taką co ma mroczne i brzydkie tajemnice. - wzruszył ramionami bo w sumie nie był pewien czy chce drążyć, bo to mimo wszystko nauczycielka, on jest jakimś tam problematycznym uczniem. Nie miał też siły zastanawiać się co mogłaby skrywać bo rozmowa z Hunterem wystarczająco go wyczerpała. Wystarczyło tylko raz o nim teraz pomyśleć, a w duchu jęknął, zaś w spojrzeniu pojawił się gorzki, bardzo gorzki żal. Uciekł wzrokiem do ciepłego kociaczka, o którego dopominała się już jego matka. Z niepocieszoną miną odłożył maleństwo, które zdołał już polubić w swojej maleńkości. Wrócił na swoje miejsce choć zdecydowanie wolał trzymać przy sobie to czarne cudo (nie chciało mu się wierzyć, że to kocię tej morderczej krwiożerczej bestii). Potem zaczął nieskładnie opowiadać... wróć, zarzucać kobietę masą informacji z których nikt normalny nie wyciągnąłby nawet przyczyny całego tego zamieszania. Coś się w nim odblokowało i wyrzucał z siebie większość dzisiejszych bolączek, a gdyby nie przerwała to być może nieumyślnie powiedziałby jeszcze, że "Hunter mnie nie chce, ja go też nie chcę, ale jednak chcę, ale to nie takie proste, bo on mnie też, ale jednak nie" - czyli ciąg dalszy "nie wiem co się odmerlinowuje". Zamilkł i złapał oddech, czując jak w gardle mu zasycha. Gapił się na nauczycielkę i słuchał jej opisu, z którego naprawdę niewiele rozumiał. Starał się, ale nie wychodziło mu to tak jakby chciał. Powinien być bardziej... błyskotliwy. Coś jednak w jego spojrzeniu "zaskoczyło. Wciągnął do płuc nową dawkę powietrza. - Nooo... dobra, z tym niby więzieniem to wiem o co chodzi. No bo jak się wyrywa ze mnie to normalnie jakbym miał swoje płuca zatrzymać w środku, bo nie chcą tam zostać. - nie potrafił tak dobrze opisywać tych odczuć, ale starał się. - No u pani to jest jakaś tam energia, a u mnie to takie... ech... nie wiem... - rozmasował swój kark. - Och, nie wiem. Mięśnie rąk i twarzy mnie tak mrowią od środka jakby skakałby po nich wirujące bzyczki, mam ochotę na kogoś wrzasnąć i nim potrząsnąć. I tak mi duszno się robi w gardle. Muszę wtedy wyjść, ale w sumie Hunter jakoś to zrobił, że to przerwał. Nie wiem jak. - jego ramiona opadły już pod wpływem zmęczenia całym tym myśleniem i wypowiadaniem jego imienia, które zaczynało sprawiać mu pewien rodzaj bólu. - To się rzadko zdarza, ale no jak już przychodzi co do czego to jest głupio. - dodał jeszcze, aby nie myślała, że ten szesnastolatek miałby stanowić dla kogokolwiek zagrożenie w życiu codziennym. Przeżywał pewien trudny czas, stąd takowe reakcje. - No i jak pani tę metę uspokoiła?
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Eliksir I krótka jednopostówka na mechanikę tworzenia
Wziąłem ze sobą mnóstwo sprzętów i notatek, by nieustająco pracować nad próbami odtworzenia jaj Felka. Tworząc eliksir dla niego musiałem wziąć pod uwagę bardzo wiele możliwości. Po pierwsze sam fakt, że utracił kończynę był kłopotliwy, bo nikomu nie udało się nigdy odtworzyć w pełni żadnej części ciała. Oczywiście są eliksiry, które służą do rekonstrukcji najróżniejszych rzeczy, ale tylko w wypadku, gdy została na miejscu już jakakolwiek tkanka. Dlatego prędko orientuję się, że największy problem jest w tym, że na miejscu gdzie była kończyna - w tej chwili nie ma kompletnie nic. Gdyby to było możliwe, Callahan nigdy nie musiałby latać z metalową ręką i spokojnie wyhodowałbym mu nową. Przerzucam notatki wypisując wszystkie znane mi eliksiry i zaklęcia, które służą do rekonstrukcji części ciała. Oczywiście jest Szkiele - wzro, które może odbudować kości, nawet jeśli kompletnie ich nie ma w ciele. Zastanawiam się nad formułą i przeglądam składniki, które ma do zaoferowania. Szkiele wzro jest bardzo mało elastycznym eliksirem i trudno go odpowiedni przekształcić. Dlatego w zaoferowaniu skupiam się na Organi Sanentur, w końcu to dzięki niemu młoda Violetta Strauss odzyskała głos. Niestety, jak wcześniej wspomniałem, potrzebna będzie tutaj tkanka, której a nie mam. Muszę zastąpić to jakimś innym, odpowiednim składnikiem... Tworzę bardzo wiele kombinacji eliksirów, głównie używając składników do Organi Sanetur oraz Szkiele wzro. Jednak żadna z nich nie wydaje mi się odpowiednia. Musi być to jednak coś... organicznego. Jakiś składnik, który wydawałby się kompletnie nie pasować do tego wszystkiego a jednak splata to łącznie razem. Z zastanowieniem dotykam włosu demimoza, który mam. Wydawać by się mogło nie jest to dobry rodzaj składnika do tego rodzaju kombinacji, ale może to jest to? Coś ledwo widocznego, które będzie nierozerwalne i bardzo silne jak przy tworzeniu sztucznych pelerynek, a równocześnie uformuje taką część ciała jak trzeba? Wszelkie inne włosy, jajka, jady... wszystko pochodzenia zwierzęcego wydawało się być zwyczajnie zbyt słabe, bądź oczywiście przesadnie inwazyjne jak na tego rodzaje rzeczy. W końcu postanawiam użyć tego włosa, kiedy orientuje się, że brakuje mi odpowiedniego roślinnego składnika. Tyle wiele różnych kombinacjach, którymi je poddawałem, a nadal nie mogłem go znaleźć. Z irytacją kończę na dziś pracę, by powrócić do niej kolejnego dnia.
ZT
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Eliksir II krótka jednopostówka na mechanikę tworzenia
Wciąż wiem, że potrzebuję jakiegoś jednego, bardzo ważnego składnika, ale wydaje mi się, że mniej więcej udoskonaliłem większość procedury. Wyjmuję mój stos notatek. Jeszcze niedawno miałem mnóstwo ustaleń co do zwierzęcego składnika i na ironię najlepiej działał jad akromantuli. Jednak wiedziałem, że jest to niemożliwe, że coś tak toksycznego byłoby odpowiednie na tego rodzaju lek. Dlatego musiał to być włos demimoza, który sprawiał, że nad eliksirem unosiła się dziwna mgiełka, rozrzedzająca powietrze w specyficzny sposób. Zakładam, że to dobry znak. Sprawdzam swój kociołek i podgrzewam go do odpowiedniej temperatury. Rozkładam stanowisko z fiolkami, by w każdej z nich zrobić na próbę odrobinę eliksiru. Pod nimi mam niewielkie karteczki, gdzie zapisuję temperaturę i czas. Rozpoczynam niespecjalnie pasjonujące sprawdzanie kiedy jest najlepszy moment na dodanie co poniektórych składników. Jak duże powinny być odpowiednie dawki i w jaki sposób kroić poniektóre rzeczy. W pierwszej fiolce włos demimoza wrzucam zdecydowanie za wcześnie, bo okazuje się, że bez dodanego najpierw dyptamu, całkowicie traci swoje właściwości. Muszę więc zacząć od nowa i najpierw wrzucam liście dyptamu. Jednak chociaż reagują one znacznie lepie niż kiedy składniki połączyłem odwrotnie... Coś jest zdecydowanie nie tak. Uznaję jednak, że mogę spróbować na moim eksperymentalnym szczurze. Nigdy nie robiłbym tego, ale ten zwierz nie ma kilku palców, więc próba pomocy odbudowania ich, przyniesie mu same korzyści, a eliksir nie powinien był wyrządzić mu krzywdy z tak neutralnymi składnikami. Daję szczurowi odrobinę eliksirowi, ale kilka paluszków odrosło mu, by jednak po chwili zniknąć. Stwierdzam, że muszę zmienić dawkę demimoza i dyptamu, bo prędkie działanie, to na pewno dzięki demimozowi, ale niestałość musi wynikać z jakiegoś roślinnego składnika. Przy kolejnej próbie nie dodaję liście dyptamu, a korzeń, a po chwili zastanowienia też suszone kwiaty. Może nie dadzą one specjalnych właściwości, ale będą ładnie pachnieć! Próbuję kilka razy na szczurku, ale niestety paluszki znikają mu dość szybko i pozostał tylko jeden, na dodatek jakiś niewyrośnięty. Z lekką irytacją odstawiam na chwilę swój eliksir. Jestem bardzo blisko, ale odkrywam też jedną bardzo ważną rzecz przy obserwowaniu nowej kończyny szczurka. Nie może on poruszać w żaden sposób szponem tej łapki. Tak jak myślałem, będę w stanie zapewnić komuś nowy, nieszczególnie duży organ, ale nie będzie on możliwy do jakiegokolwiek... większego działania. Wobec tego w teorii mógłbym nawet pozwolić wypić to Boydowi, a zamiast jego starej ręki, pojawiłaby się całkiem nowa... kompletnie niesprawna. Byłoby to coś w stylu zwisającego mięsa. Jednak jeśli chodzi o jajka Felinusa i jego fantomowe bóle... eliskir będzie idealny. No oprócz oczywistej kwestii niemożności robienia dzieci, ale na to już nic nie poradzę. Chociaż nie oznacza, że nie będę się starał! Powracam do eliksiru, by wypróbować nie kroć dyptamu tak drobno jak wcześniej i wręcz zostawić naprawdę sążne kawałki. I dopiero to okazuje się być znacznie lepszą decyzją, niż wszystkie moje poprzednie. Eliksir wygląda na znacznie lepszy niż ostatnio, a kiedy podaję je szczurkowi po dłuższym niż zwykle czasie wyrastają mu palce. Zostawiam go na obserwacje, by sprawdzić czy za jakiś czas nadal będzie swoje nowe paluszki. Zdążam wyjść, zjeść coś, wrócić, by upewnić się, że nadal je ma. Jednak po jednej nocce orientuje się, że chłopak stracił sporą część paluszków. Miałem rację na samym początku, muszę znaleźć korę, by zapewnić jakąś trwałość temu eliksirowi. Prędko wysyłam list do Antoszki na małą wycieczkę i biorę ze sobą kilka różnych fiolek, pełnych tego najlepszego eliksiru, by znaleźć odpowiedni finalny składnik, który powinien pomóc szczurowi. I Felkowi oczywiście.
ZT
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Po pierwsze - nie lubił się wpierdalać z własnymi problemami na chatę innych, wszak zawsze wyznawał zasadę, iż działa w pojedynkę. Traci cokolwiek? No cóż, nie ma prawa prosić o jakąkolwiek pomoc. Zresztą, nie prosił o nią - zastanawiał go jednak upór profesora względem jego własnych planów na życie bez jaj, ale koniec końców... trochę mu jednak zależało. Nie żeby to już mocno go podbijało pod względem samooceny, wszak ostatnio był w znakomitym humorze i zdystansowaniu, w szczególności po Walentynkach, co nie zmienia faktu, iż początkowo jednak miał problemy z zaakceptowaniem takiego stanu rzeczy. Sam pamiętał, jak wylał z siebie cały żal pod tym względem na Wizzengerze, kiedy to, jakby nie było, stworzenia istnieją po to, by przedłużyć gatunek. Pod tym względem praktycznie nie czuł już nic - miał kompletnie wyjebane, od kiedy pozostawał świadom własnego ja, które podświadomie gdzieś krążyło pod membraną skóry. I Remiza poniekąd pozwoliła mu na zaakceptowanie tego. Nie spało mu się dobrze; ciche demony krążyły jak pojebane po orbicie i nie pozwalały zasnąć. Jakby były na jakiś sterydach, starały się wpłynąć na jego myśli, przed czym starał się bronić przy pomocy oklumencji, aczkolwiek koniec końców bezskutecznie; część ataków zdołał odeprzeć, ale nie wszystkie z nich zostały zwieńczone sukcesem. Leżenie w łóżku nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy, nawet jeżeli miał obok siebie Maximiliana, w związku z czym spędzenie nocy w takich warunkach koniec końców było niezwykle męczące. Dopiero potem, gdy noc ucichła, a na horyzoncie pojawiały się pierwsze przebłyski, było możliwe zaśnięcie. Lowell wtulił się mimowolnie i zmęczony wręcz padł, oddając się w niespokojne ramiona snu. Skoro Huxley postanowił go zaprosić, to nie widział sensu próby uniknięcia spotkania. Tym bardziej, że intrygowało go to, co tam profesor przygotował, choć początkowo nie mógł się zmusić do znacznie wcześniejszego wstania, dlatego nie bez powodu potraktował własną dłonią budzik w dość... brutalny sposób. O mało co nie rozwalił mechanizmu, oddając się następnie w kolejne spanie, nie zamierzając się budzić w żaden szczególny sposób, nawet jeżeli kątem oka wiedział, iż powinien cokolwiek zrobić; nawet bazyliszkowe mocciato. Chciał wcześniej wstać, przyszykować się, poświęcić trochę więcej czasu na cokolwiek innego, ale najwidoczniej nie było to do końca możliwe, gdy co chwilę się budził, nawet jeżeli wiedział, iż większość rzeczy jest po prostu wymysłem wyobraźni. Nawet jeżeli nad łóżkiem znajdował się Łapacz Snów, nie było to żadnym szczególnym odpoczynkiem. Kiedy to, ponownie budząc się po niespokojnym śnie, spojrzał na godzinę, o mało co nie wstał jak poparzony; ledwo co wpierdolił się do łazienki, nie sprawdzając w żaden szczególny sposób, czy ktoś z niej nie korzysta, umysł się naprędce, wepchnął portki na dupę, jakąś podkoszulkę - nawet włosów nie miał czasu wysuszyć w pełni - by porwać tosta i udać się do igloo profesora Williamsa. Szkoda tylko, że i tak czy siak był spóźniony, w związku z czym, jego chęci dostania się na czas poszły się po prostu jebać. Z podkrążonymi oczami, niewyprasowaną koszulą, wilgotnymi kosmykami i zmęczeniem szybkim krokiem próbował odnaleźć miejsce mieszkalne o numerze dwadzieścia sześć. Wyjebane gdzieś w kosmos, w stosunku do numeru cztery, wymagało dłuższej drogi. Oddychał świeżym powietrzem, spoglądając od czasu do czasu na parę wydobywającą się z własnych ust. Różniło się znacząco od tego, z jakim miał do czynienia w Wielkiej Brytanii, w związku z czym... początkowo trudno było mu się przyzwyczaić. I do Cete. I do wszystkiego. Ale nad tym nie miał czasu się rozmyślać, kiedy to zapukał do drzwi, ciągnąc na swoim ramieniu torbę z wiggenowymi. Tak na wszelki wypadek, gdyby coś postanowiło się jednak rozrąbać. - Dzień dobry, przepraszam za spóźnienie. - wziął głębszy wdech, kiedy profesor Williams otworzył mu drzwi i tym samym pozwolił wejść do środka. No widać ewidentnie było, iż jest kompletnie roztrzepany, choć niespecjalnie się tym przejmował. W ostatnich dniach miał do czynienia z łapami miażdżącymi nadgarstki, jakimiś lodowymi zaklęciami pozostawiającymi ślady, spadaniem z drzewa i ogólnym rozpierdzielem na lodowym jeziorze. Pamiętał, iż Williams mówił o czymś zarówno dla niego, jak i dla Maxa, co początkowo go zastanawiało, ale koniec końców połączył fakty i zrozumiał, co dokładnie insynuował Huxley. - Więc... dlaczego mnie pan zaprosił? Chodzi o jądra, coś w tej kwestii? - zastanawiał się, choć podejrzewał i skutecznie łączył kolejne fakty. Niedawno przecież Violetta zdołała odzyskać głos, więc nie dziwiło go to, że ktoś próbował coś ugrać w jego przypadku, co nie zmienia faktu, iż nie prosił o to. Tym bardziej go to wszystko dziwiło. Dlatego postawił kawę na ławę - nie bawił się w jakieś pierdółki.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Tak naprawdę, wcale nie byłem w lepszym stanie niż Felinus. Głównie dlatego, że próbowałem ostatnio dzielić dni na spotkania z Antkiem, pracowaniem nad elikisrem i ewentualnie robienie tego kiedy jest u mnie Avgust (co było najgorsze, bo i tak łatwo mnie było rozproszyć). Oczywiście nie połączyłem tego wszystkiego tak zgrabnie jak planowałem (brawo ja) i zazwyczaj wynikał z tego jeden wielki bałagan, na który na dodatek narzekała Beatrice. Może nie była zła, że przerobiłem nasze igloo w wielką salą eksperymentalną; albo nie okazywała tego w szczególny sposób, ale średnio jej się podobał mój chaotyczny tryb życia. Tak jak teraz kiedy po raz tysięczny, sprawdzam palce szczurka, które w końcu pięknie wyrosły. Czy jeśli dodam odrobinę więcej kory, będzie lepiej? Czy właśnie nie? Sam nie wiem, nie znając dobrze swojego wynalazku, a nie chcę ryzykować szczególnie na Felku. Kiedy słyszę pukanie do drzwi przebiegam przez swoje igloo, otwieram drzwi, macham ręką do Felinusa by wszedł i kładę palec na ustach, żeby chwilę nic nie mówił, bo w moim szklanym domku wielki patronus w kształcie niedźwiedzia, właśnie kończył mówić z rosyjskim akcentem. .. i da mi znać jaka poszło. To ten. Tęsknię. Sam niedźwiedź wydawał się emanować niezręcznością i aż parskam na to śmiechem. - Tak, jądra. Chwila - mówię i mówiąc do Puchona i wyciągam różdżkę, by najpierw skończyć wirtualną rozmowę, sam wyczarowuję patronusa, - Ok, rozumiem nie zgub się w górach. Plus, słyszałem, że tam jest jakaś przednia restauracja do której nie chce mi się iść, więc kup tam na wynos... nie wiem, zdaję się na ciebie z wyborem. Jak wrócisz powinno być po wszystkim, to wpadnij po mnie. Całuski. - mówię do uroczej kapibary, która natychmiast pomknęła do odpowiedniej osoby. Wtedy w końcu odwracam się do Felka, z głupawym uśmiechem, dopiero teraz przypominając sobie co tu robię. - A tak, eeee... jądra! - mówię i macham rękami, by Felek kierował się dalej ze mną, pokazując też niewerbalnie na buty, by zdjął. Chciałbym powiedzieć, że wyglądam na poważnego i przygotowanego, ale wcale tak nie jest. Mam na sobie czarne, wąski spodnie, zwykły czarny podkoszulek, biegam na boso i do tego narzucony mam na siebie piękny (w mojej opinii), długi szlafrok z pawiami rozkładającymi swoje zielone pióra. Tatuaże przez ekscytację pojawiają się i znikają na odkrytych częściach mojego ciała. Włosy mam roztrzepane, każde w inną stronę. - Jadłeś coś? Kiepsko wyglądasz. Szczerze mówiąc lepiej jakbyś nie jadł... - mówię ze zmarszczonymi brwiami, mogłem mu wcześniej przekazać, ale mysz dopiero niedawno zaczęła zwracać jedzenie. - Okej w każdym razie, chodź zobacz, zrobiłem eliksir. Wedle moich eksperymentów powinna ci wyrosnąć piękna para jaj, drogi panie Lowell! Oczywiście nie będą one ruchliwe i nie będziesz mógł zapłodnić planety. Ale kto wie, może w przyszłości ulepszę patent! Najważniejsze, że bóle znikną! No i wiesz... będziesz mieć jądra - tłumaczę wszystko i podchodzę do stanowiska z eliksirami, gdzie w kilku próbówkach dymi pudroworóżowy eliksir. - Więc jeśli możemy przystąpić do działania możesz rozstawić parawan wokół łóżka, a ja wytłumaczę ci czego możesz się spodziewać, a potem wypijesz eliksir? - pytam nadal jawnie podekscytowany tym przedsięwzięciem.
Szczerze... cieszył się, że w pewien sposób będzie mógł zażegnać z pomocą z zewnątrz własne problemy z bólami fantomowymi. Mimo to obawiał się jednej rzeczy, która to krążyła pod kopułą jego czaszki; te bóle były naprawdę korzystne, nawet jeżeli często zdarzało się, iż pojawiały się bez zapowiedzi. Pozwoliły uniknąć naprawdę wielu niemądrych decyzji, w związku z czym pewne obawy zaistniały pod kopułą jego czaszki, kiedy to szedł do igloo, nie wiedząc, co tam kompletnie zastanie. Może dlatego tak do tego podchodził. Z jednej strony ziarenko charakterystycznej nuty ekscytacji, z drugiej strony ta sroga niepewność, co będzie dalej. Zakończy pewien rozdział w swoim życiu, by zmodyfikować go uprzednio i rozpocząć nowy. Na samą myśl o kamieniach milowych względem tego przedsięwzięcia robiło mu się trochę niedobrze, choć i tak czy siak, skoro szedł w pośpiechu, ledwo co dojadając tosta, niewiele miał do stracenia. Zamartwiał się cholernie, czy to w ogóle wyjdzie, choć liczył, że wszystko pójdzie stosunkowo dobrze. Dlatego, poprawiwszy własną bluzę, zapukał do igloo, by tym samym, kiedy to zauważył charakterystyczny gest, zachować należytą ciszę. Nie chciał przerywać czegokolwiek, co tam miało miejsce, choć ewidentnie wskazywało to na komunikację poprzez patronusy. Sam niedawno się tego zaklęcia nauczył, ledwie prawie trzy miesiące temu, niemniej jednak wiedział, iż jest ono wysoce przydatne, w związku z czym nie kwestionował jego używania. Tym bardziej, iż szkoda zwierzęta ciągnąć po takiej pogodzie. Choć nie mógł nie odnieść wrażenia, że patronusa Williamsa skądś ewidentnie kojarzy. Spoglądał na ogromnego gryzonia, starając się go jakkolwiek skojarzyć, choć zwoje mózgowe nie do końca działały tak, jak powinny. Delikatnie przekrzywił głowę, patrząc na niego z widocznym zaintrygowaniem... Nie no, to miało chyba jakaś śmieszną nazwę... coś mu tam świtało po głowie, dzwoniło w którymś z kościołów, ale w którym - przez krótki moment, trwający parę sekund, nie wiedział. Dopiero wtedy, gdy świetlisty strażnik pomknął, powiedział pod nosem jedno słowo. Przyjaciel wszystkich innych zwierząt... - Kapibara... ciekawy patronus. - zastanowił się, zakładając ręce na piersi, kiedy to ostatecznie skierował dłoń do własnych ust, by powstrzymać ziewnięcie spowodowane wymęczeniem poprzedniej nocy. Co jak co, ale chyba wolałby się wyspać, a tu jednak stworzenia magiczne postanowiły się z nim nieźle zabawić. Widząc natomiast niewerbalny gest posłusznie zdjął buty, wieszając gdzieś też nieopodal kurtkę. Najwidoczniej nie wszyscy mieli siły na to, by ubierać się normalnie. Widok roztrzepanego Huxleya wydawał mu się co najmniej zabawny i... ludzki. Samemu przejawiał trochę łagodniejsze rysy twarzy, raz po raz unosił od czasu do czasu kąciki ust do góry, a jako że humor dopisywał i ogólnie ostatnie miesiące przyniosły naprawdę wiele zmian, poprawy występowały. I były całkowicie widoczne. Profesor, mimo posiadanego tytułu, nie starał się jakoś specjalnie prezentować dobrze. Może dlatego nie miał problemów ze skorzystaniem z jego pomocnej dłoni - bo pokazywał, iż nie jest perfekcyjną maszyną, a po prostu... człowiekiem. Normalnym, najprawdziwszym. - Ciche demony uwzięły sie w nocy. Standard, jakoś nie mogą się odpierniczyć od samego początku. - wziął cięższy wdech. Chyba tylko jedna noc była spokojna, a podczas innych coś jednak musiało się dziać. Już w pierwszy dzień te atakowały z pełną mocą, jakoby nie mogąc znaleźć sobie innych ofiar. Poza tym, wspomnienia, jakie to wywoływały, nie należały do najprzyjemniejszych. Nie bez powodu szło tutaj tym samym zamartwianie się o współlokatora, co było całkowicie normalnym odruchem. - Czyli czeka mnie romans z deską klozetową? - zaśmiał się trochę, kiedy to jednak mimo wszystko i wbrew wszystkiemu coś ostatnio tematy z Maxem schodziły na rzyganie i trzymanie sobie nawzajem włosów. Najwidoczniej odezwało się w nich trzecie oko, bo zwyczajnie okazywało się, że koniec końców jeden z nich będzie miał okazję na małe co nieco z tutejszą ubikacją. Poszedł posłusznie za profesorem, przyglądając się stanowisku pracy. Choć trudno było nie odnieść wrażenia, że całe igloo jest jakimś jebanym laboratorium na sterydach; znajdujący się na stoliku eliksir zdawał się mieć dziwny kolor, ale koniec końców samemu poniekąd począł się interesować wprowadzeniem czegoś nowego, w związku z czym nieznacznie się ożywił. - Człowiek zdążył się już przyzwyczaić do braku jąder, a tu cyk, dostanie nowe, nieśmigane... Oby jednak tam, gdzie ich brakuje... - zamyślił się przez chwilę, na krótki moment zamykając oczy, jakoby to miało pomóc jego zmęczeniu - niestety tak nie było. Może niespecjalnie przejmował się kwestią płodności, co nie zmienia faktu, iż jakoś... jakos nie chciał wierzyć, by z tego wyrosły dobre dzieci. Albo jakiekolwiek dzieci. Nie, nie chciał o tym myśleć, ewidentnie. - Ale akurat planety to bym nie chciał zapładniać, a przynajmniej nie w nadmiarze, nie zapędzajmy się w rozmyśleniach aż tak. - zaśmiał się ponownie. Co jak co, ale taka wizja wydawała się być nierealna. Poza tym, jakoś niespecjalnie widział samego siebie w towarzystwie kobiety, w związku z czym odsunął je i tak czy siak na dalszy plan. W kwestii posiadania jąder trochę jednak zamilkł - na krótki moment. Wiedział, iż to będzie wiązało się z ponownym przyzwyczajaniem i zaakceptowaniem nowego stanu rzeczy. - Już się robi. - powiedziawszy, prostym ruchem różdżki wykonał polecenie, poniekąd samemu zastanawiając się nad eksperymentem. Co jak co, ale doświadczenia to on jednak lubił. Nawet jeżeli poprzez swój własny idiotyzm już połowa ciała była naznaczona najróżniejszymi bliznami; kiedy to rozstawił parawany, wziął cięższy wdech. Może nie do końca się zregenerował, ale koniec końców nie był kaleką. - Więc mam się nastawić na rzyganie, to na pewno. Czegoś jeszcze powinienem się obawiać? W sumie, chyba zbyt wiele mnie nie zdziwi... - trochę spoważniał, niemniej jednak nadal trzymał się go dobry humor.
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Ponieważ z lekkim uśmiechem patrzę przez chwilę za hasającą kapibarą, słowa Felinusa mnie trochę otrzeźwiają. Odwracam się w kierunku Puchona. - Na pewno straszliwie urocza. To zbrodnia, że nie mogę jej przytulać! Odnoszę też wrażenie, że wcale nie jest moim stworzeniem przez to, że jesteśmy równie słodcy - mówię chichocząc sobie pod nosem. Uważałem, że bardzo dobrze do mnie pasuje, głównie przez moje kontakty z innymi i kapibary z, hm, innymi gatunkami. I nie mogłem się zawsze napatrzeć na tego uroczego gryzonia. Nie widziałem też nigdy podobnego patronusa. To prawda, moja prezencja nigdy nie mogła się imać do Caine'owej, Alexandrowej, nie wspominając też nawet o moim Antku, który nie mam pojęcia jak znosił roztrzepanie ciągnące się za mną, przy jego skłonności do perfekcjonizmu. - Och, przykro mi. Nie wiem co na nie poradzić, ale skoro mieszkańcy tego nie potrafią to co dopiero my... - mówię, zerkając ze współczuciem na Felka. Mimo tego, że wyglądał na zmęczonego wydawał się być jakoś bardziej pogodny niż zazwyczaj, póki co jednak nie potrafię stwierdzić, że mam rację. Ale kiedy mówi coś o romansie z deską, aż unoszę brwi ze zdumieniem. Chyba nie trafiłem jeszcze na tak żartobliwy humor chłopaka. Zwykle to ja jestem pogodniejszą stroną w naszych rozmowach. - Tak, obawiam się, że z całą pewnością. Mój eliksir nadal nie jest dopracowany tak jak bym chciał, ale wiesz potrzebuję... ludzi na eksperymenty - mówię uśmiechając się wesoło na takie określenie Puchona. Chwilę kręcę się przy moim miejscu pracy, sprawdzając wszystko dokładnie i powiewając swoim pawim szlafrokiem na wszystkie strony. Na wzmiankę o tym, że ma nadzieję, że będą tam gdzie trzeba, krzywię się lekko. - Tak... Ja też mam taką nadzieję, nie było z tym problemów. Ale kiedy daliśmy eliksir kociakowi bez fragmentu ogona, wyrosła mu tez z powrotem część łapy. I nie mógł dobrze poruszać nią, bo eliksir tworzy kończyny, a nie je naprawia więc... kiepsko wyszło. W każdym razie jeśli brakuje ci jakiegoś palca czy paznokcia, powinno ci również urosnąć - zaczynam już w sumie mówić skutki uboczne (o ile można to tak nazwać). Felek odpowiada równie żartobliwym tonem co ja na mój komentarz, co ponownie, odrobinę mnie dziwi, na tyle że patrzę chwilę na chłopaka z uśmiechem i lekko uniesionymi brwiami, kiedy rozstawia wszystko. Zapytałbym o powód, ale nie chcę być przesadnie wścibski. - Nie powinno być szczególnie źle... Znaczy wiesz próbowałem na zwierzętach, więc trochę piszczały, ale nie brzmiały jakby to był szczególny ból... Nie wiem, przykro mi. Tak na pewno będziesz wymiotował. Więc od razu w sumie... - przynoszę za parawan eleganckie wiaderko i stawiam obok Felka. - Uśmierza brzydki zapach, więc nie musisz się fatygować bieganiem do kibelka. W każdym razie zdejmij spodnie, żeby tam mieć przewiew. Wszystko powinno ci odrosnąć w ciągu kilku minut, ale potem mogą wystąpić... problemy żołądkowe... Plus na początek daję ci małą dawkę, żebyś próbował ją przyjąć i nie zwrócił od razu, więc potem musimy przyjąć kolejną. Bo najpierw wiesz... nie odrośnie ci wszystko... Myślę, że cały proces potrwa maksymalnie godzinę, zależy jak ci idzie z przyjmowaniem eliksirów. A w międzyczasie ja będę cały czas obok by zagadywać cię rozmową i sprawdzać jak wszystko przebiega! - mówię cały czas kręcąc się wokół Felka i parawanu, swojego stanowiska i wybieram w końcu niewielką fiolkę, w której nie mieści się specjalnie wiele eliksiru. Pudroworóżowy kolor wygląda uroczo i podchodzę z nią do Felka, wyciągając rękę z magicznym płynem. - Kiedy tylko będziesz gotowy na nieśmigane jądra - mówię z uśmiechem do Puchona.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Trudno było nie odnieść wrażenia, że jednak kapibara pasowała do profesora Williamsa w ponad stu procentach. Co jak co, ale jeżeli miał wybrać najbardziej przyjazną mordkę w Hogwarcie, kumplującą się dosłownie ze wszystkimi, to byłby właśnie on. Może Maximilian też się pod to podpinał, ale koniec końców, jakby nie było, ten był w stanie spuścić wpierdol w sumie za drobny wypadek, więc nie podejrzewał, by wieczna przyjaźń ze wszystkimi jakoś mu specjalnie przysługiwała. Mimo to uważał, że największy gryzoń idealnie pasował do nauczyciela, choć ewidentnie szkoda było, iż nie można go jakkolwiek pogłaskać lub przytulić. Gryzonia, oczywiście. Bo jednak Huxleya to nie odważyłby się popatać po głowie, nawet jak głupie pomysły przychodziły mu do głowy, w związku z czym albo leciał z drzewa, albo wpierdzielał się w kolejne tarapaty. W sumie, poprzez chadzanie własnymi ścieżkami, samemu posiadał osobiście wilka. - Może dałoby się zmodyfikować zaklęcie wyczarowujące wilka w taki sposób, by wyczarowywało kapibarę. - zastanowił się, przykładając palce do podbródka, choć prędzej mruknął te słowa do samego siebie. Sam nie do końca kojarzył, skąd się nauczył tego zaklęcia, co nie zmienia faktu, iż możliwość modyfikacji zdawała się być jednak w jakiś sposób kusząca. Może taki hologram gryzonia byłby w stanie przerwać walkę i spowodować, że wszyscy by się polubili? Kto wie. Na kolejne słowa jedynie machnął dłonią. Samemu, mieszkając na swoim, często miał problemy z zaśnięciem. Głównie przez tę rąbaną sygnaturę potrzebował więcej odpoczynku, w związku z czym nie bez powodu zdawał się czuć poniekąd zmęczony tą nieprzespaną nocą. I ciągłym używaniem oklumencji, co koniec końców zmniejszało trzeźwość umysłu, w szczególności na polu długofalowym. Nie raz jeździł po nocy, łamiąc skutecznie przepisy, bo taki to jednak buntownik z niego był. A potem podwoził Elaine do domu lub gadał sobie z Arleigh na temat polityki, przechadzając się po mugolskim parku. - Czyli jak znowu coś zgubię po drodze, to mam się zgłosić, jakby brakowało panu dodatkowych królików doświadczalnych? - rzucił półżartem, bo jednak znał swoje szczęście w tej kwestii. Podejrzewał, że zbyt długo z nowymi jądrami nie ostanie, głównie z własnym szczęściem i zapierdzielaniem na Nokturn w celu poszukiwania nowych wrażeń. Choć ostatnio ten dziwny instynkt był przytłumiony poprzez zajmowanie się innymi, bardziej ludzkimi sprawami. I potrzebą pewnej stabilności, kiedy to już wcześniej zdołał zyskać zmiażdżony nadgarstek w ramach zapierniczania po artefakty. Równie dobrze mógł zabrać sobie trumnę, którą to wykopał, by móc ją ewentualnie wykorzystać za parę miesięcy. Jak jednak nie spadnie na cztery łapy i sobie ten głupi pysk obije bardziej, niż tego może się w rzeczywistości spodziewać. - A rozum i godność człowieka jest w stanie przywrócić? Brałbym wówczas w ilościach hurtowych. - zaśmiał się, choć wcale nie było mu do śmiechu, kiedy to wiedział, iż ilość urazów, jakie to wcześniej zyskał, mogła wpływać na końcowe działanie eliksiru. Mimo to liczył, iż ten ma kompletnie gdzieś jakieś drobne ubytki na skórze, w związku z czym wziął głębszy wdech, starając się tym jakoś specjalnie nie przejmować; miał inne, ważniejsze rzeczy do robienia, kiedy to usłyszał kolejne słowa, przygotowując się do procesu poprzez zwyczajne zrzucenie gaci w dół i odsunięcie je gdzieś na bok. - Brakowało mi tego, w szczególności po rytuale. Rzygania, bólu nie potrzebuję. - och ironio losu, och ironio przelewająco się przez te słowa. Powoli zaczynało go mulić na myśl o tym, że musiał wówczas przyjąć wyjątkowo perfidny eliksir, który to wywoływał wręcz odruch wymiotny. Mimo to starał się o tym nie myśleć, w związku z czym zajął wygodnie miejsce, wiedząc, że jako królik doświadczalny powinien się pisać na dosłownie wszystko. Torbę odstawił gdzieś na bok, wyciągając odpowiedni flakonik. - Zmodyfikowany wiggenowy, gdyby jednak działo się coś kompletnie nie po naszej myśli. Testowałem go już wcześniej. - zapewnił, wszak ostatnio to zamawiał je w ilościach naprawdę hurtowych. I nosił zawsze ze sobą, by nie doszło do sytuacji, że dwóch nauczycieli znajdowało go w ubikacji, w tym jeden z nich postanawiał bawić się w treny i robienie zdjęć nagrobkowych. I leżenie potem dwa dni na Skrzydle Szpitalnym. Oficjalnie niewiele osób wiedziało, co tak naprawdę miało miejsce. Niespecjalnie dobrze wspominał jednak te rzeczy, w związku z czym odgonił je prostym westchnięciem. - Idealnie, nie ma to jak odciąganie od niepożądanych efektów poprzez nakierowanie myśli w kompletnie innym kierunku. Normalnie jak na tej przysłowiowej kozetce u psychologa... to o czym będziemy zatem dzisiaj rozmawiać? - zaśmiał się, kiedy to wziął fiolkę, spoglądając na jej pudroworóżowy kolor. Ciecz wydawała się różnić znacząco od tego, z czym miał normalnie do czynienia, w związku z czym Lowell przechylił delikatnie głowę, zastanawiając się w pełni nad zawartością. Co jak co, ale była zabawna, niemniej jednak nie wiedział, jak to dokładnie smakuje, w związku z czym na bardzo krótki moment go skrzywiło. I zanim zdołał jakkolwiek zażyć lekarstwo, żołądek postanowił się zbuntować, wywołując nudności poprzez wcześniejszy rytuał, który to miał miejsce i nie pozwalał mu ostatnio normalnie funkcjonować. Zakrycie dłonią ust i skierowanie samego siebie w stronę ekskluzywnego wiaderka trwało jednak bardzo krótki moment; parę głębokich wdechów pozwoliło mu zachować spokój i tym samym zapomnieć o tej cholernej wili, która to jednak jakoś się z nim połączyła. Głębszy wdech, kiedy to się uspokoił, pozwolił mu tym samym na opanowanie nudności. - Dobra, jedziemy z tym gównem, zanim kompletnie mnie zrzyga i będę niezdatny do użytku. - powiedziawszy skrzywiony, wyraził gotowość przyjęcia eliksiru i tym samym wlał go do siebie duszkiem, kompletnie ignorując już potencjalny smak czy cokolwiek innego. Czekał następnie na jakiekolwiek efekty, kiedy to przyjmowanie tego mogło nieść, niemniej jednak rzeczywiście zaczynało go z powrotem mulić, co wcale nie było dobrym znakiem. Choć podejrzewał, że winowajcą jest tutaj sytuacja, która to miała miejsce na rytuale, aniżeli to, co zdołał przyjąć. Może organizm instynktownie nakazywał mu przy przyjmowaniu zareagować w podobny sposób - tego nie wiedział, ale podejrzewał, iż tak może potencjalnie być. I zbyt wiele się nie działo, choć dokładnie monitorował u siebie jakiekolwiek zmiany. Może było mu tylko bardziej gorąco, ale nic poza tym; może rzeczywiście się stresował, a może to była wina eliksiru? Nie wiedział, kiedy to początkowo, mimo nudności przed spożyciem, reagował całkiem normalnie. - Hormony nadal będę musiał przyjmować, zgadza się? - rzucił mimowolnie, wszak zapomniał wcześniej o to spytać. A intrygowało go to, bo coraz to częściej jednak leki miał zwyczajnie w dupie, poprzez dość szybki tryb życia.
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
To dobrze, że Felinus wewnętrznie zgadza się ze mną co do mojej kapibary. W końcu też uważałem, że jest to wyjątkowo pasujący do mnie zwierzak i całkiem się szczyciłem, że go mam. Jak byłem młodszy kapibara jako patronus była naprawdę świetnym sposobem na podryw. Na propozycję Felka wzruszam lekko ramionami. - No, takie zaklęcia to nie moja działka kompletnie, jak się pewnie domyślasz, więc nie będę nawet próbował... Pewnie na to profesor Volarberg byłby najlepszy - chichoczę aż niekontrolowanie na samą myśl o tym. - Wyobrażasz sobie jak proszę go, żeby ulepszył mi zaklęcie, żebym mógł głaskać swoją kapibarę? - pytam już widząc zdegustowane spojrzenie mężczyzny takimi frywolnymi prośbami z mojej strony. - Wolałbym, żebyś już nic więcej nie gubił, ale jak się tak znowu wydarzy, oczywiście biegnij do mnie w te pędy - mówię, kiwając prędko głową. Też zakładam, że patrząc na to w ile kłopotów pakuje się razem ze swoim kompanem, prędzej czy później do mnie wróci z jakimś problemem. - Gdyby był w stanie, uwierz mi, byłbym milionerem, a nie nauczycielem uzdrawiania i najbardziej rozchwytywanym magnatem rynkowym - mówię prychając lekko z uśmiechem na samą myśl, że mój eliksir mógłby coś takiego montować z powrotem w człowieku. - Mhm - mruczę na wiggenowy, chociaż wydaje mi się, że prędzej go zwymiotuje razem z resztką mojego, ale nie chcę go jeszcze bardziej straszyć, szczególnie że nie mam za wiele pojęcia o jakichś poprzednich traumatycznych sytuacjach Felka. - O czym tylko chcesz! Rozumiem, że rytuał dość mocno dał ci w kość? Jak ci mijają ferie? Chcesz o coś mnie popytać? - zarzucam od razu kilkoma tematami na raz, równocześnie machając ręką, by pił już nasz nowy eliksir. Krzywię się również widząc reakcję Felinusa i kiedy ten sięga po wiaderko, odwracam się z gracją plecami, by nie patrzeć jak wymiotuje i dać mu odrobinę udawanej prywatności. Nie komentuję dość wulgarnych słów chłopaka, chociaż chrząkam znacząco, by dać do zrozumienia, że mimo naszej najwyraźniej zażyłości, czy jak nazwać naszą relację, bo wydaje mi się, że Felek podchodzi do mnie z mniejszą dozą niechęci niż do innych nauczycieli, wciąż zwrot jedziemy z tym gównem nie jest do końca na miejscu. Odwracam się też z powrotem, widząc że póki co wygląda normalnie i pilnie przypatrując się chłopakowi, na chwilę kładę wytatuowaną dłoń na czole Lowella, by sprawdzić jakąkolwiek niewidoczną może dla mnie reakcję. Pozostaje nam jednak póki co czekać, by coś się zadziało i sprawdzić ile jeszcze musimy zwiększyć dawkę eliskirku. Marszczę brwi na pytanie Puchona. - Wydaje mi się, że tak... chociaż, hm, chyba będziemy musieli się do końca przekonać? W końcu nie byłoby fajnie, gdybyś musiał brać je całe życie... - zastanawiam się od razu, czochrając swoje włosy w zamyśleniu.
______________________
Courage is not living without fear
Courage is being scared to death and doing the right thing anyway
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Samemu miał jednak nadzieję, że w jego przypadku... no cóż, patronus ostanie się na znacznie dłuższą chwilę, aniżeli te parę biednych miesięcy. Mimo to ostatnie dni wskazywały na to, iż wszystko będzie w należytym porządku, w związku z czym podchodził do wszystkiego z należytą dozą humoru. Co prawda starał się niezbyt intensywnie reagować, jakby był po jakichś rąbanych dopalaczach czy prochach, ale nadal, różniło się to od standardowego Felinusa. Myśl o kapibarze jeszcze bardziej powodowała, iż umysł nadawał na pozytywniejszych falach, w związku z czym, przygotowując się do tego wszystkiego, zostawiając torbę gdzieś w kącie i w ogóle, miał więcej siły. Hormony uderzały mu do łba? W sumie, chuj wie. Testosteron starał się przyjmować, ale też, przebywanie z Maximilianem przyczyniało się do licznych popraw w tym zakresie. Przywiązanie, zaufanie, cokolwiek z tego - przychodziło z należytą łatwością - a to odbijało się koniec końców na podejściu do reszty. - ...Nie. - zaśmiał się, przerywając podnoszenie uśmiechu w połowie i machnął dłonią, kiedy to jednak spoważniał, przypominając sobie o tym, co miało miejsce w Łazience Jęczącej Marty. Gdyby po tym wszystkim jednak jako pierwszy przyszedł i się zbuntował, by poprosić o wyczarowanie kapibary, zostałby odesłany z kwitkiem. I może potrzebą wizyty u jakiegoś specjalisty. No tak, coś, co nadal pozostawało pod znakiem zapytania dla profesorów, którzy brali w tym całym przedsięwzięciu udział, nie wyszło na światło dzienne gdzieś indziej. - Voralberg jest chyba zbyt poważny na coś takiego... Ale spokojnie, na pewno ktoś inny się znajdzie. Ewentualnie się tym zajmę w wolnej chwili. Nie powinno to być jakoś przesadnie trudne... - chyba, na pewno, bo jednak ciekawie byłoby coś nowego wymyślać. Zresztą, ostatnio, by uśpić samego siebie, leżał w łóżku z magicznym dziennikiem, zapisując w nim pomysł na nowy eliksir. Jeszcze miał pomysł na nowe zaklęcie, ale nie wiedział, czy jest ono w ogóle potrzebne. - Z moim szczęściem jest naprawdę różnie, ale jak coś zgubię, to się zgłoszę. Może do dwóch tygodni? Kto wie. - wzruszył ramionami, bo jednak sam czuł chęć wpierdolenia się w kolejne problemy. Może ciągnęło go do tej adrenaliny, może chodziło tutaj o instynkty masochistyczne. Samemu nie wiedział, niemniej jednak wiedział, iż prędzej czy później to się kiedyś zakończy. Miał nadzieję, iż parę miesięcy uda mu się ustać bez problemów. Mimo to na razie o tym nie myślał. - Zawód jak zawód, każdy jest potrzebny. Chociaż spanie na górze pieniędzy bywa kuszące... może, jeżeli jednak panu się uda, to pobiegnę wybłagać parę procentów od dochodu. Jak się panu uda, oczywiście. - podniósł kąciki ust do góry, kiedy to spojrzał na eliksir. Różowy, pudrowy, ciekawy, zabawny. Kufa, pasujący wręcz do jego autora; pochłonął go duszkiem, nie przedłużając w żaden sposób całego momentu. Najwyżej umrze czy coś. - O Boże, nie jestem dobry w wymyślaniu tematów. - wziął głębszy wdech, czując pierwsze objawy wzięcia tego eliksiru. Mimo to czekał cierpliwie i nie wiercił się, w związku z czym pozostawał w miarę statycznej pozycji. - Szkoda gadać... To znaczy się, trochę dał, najbardziej mnie jednak jest żal tego rozlanego kakao. - co jak co, ale jednak kakao to się do cholery ceni, a nie rozlewa po śniegu. To był pewniak, w związku z czym niezbyt przyjemnie przypominał sobie sytuację i szczucie wężem. - W sumie z początku tragicznie. Jakaś magiczna butelka pojawiła się w igloo i kazała mi odpowiedzieć zgodnie z prawdą na pytanie zadane przez współlokatora. W przeciwnym przypadku zapomniałbym ostatnich rozmów z nim, więc... No, początki były... zaje... ekhm. Wspaniale. - wziął znacznie głębszy wdech, mając ochotę założyć odruchowo ręce na piersi, ale jednak tego nie zrobił. Powoli jednak go zmulało porządnie, kiedy to wziął kolejną dawkę eliksiru, gdy okazało się, że wszystko przebiega w miarę pomyślnie. Czuł jednak, iż jest mu cieplej, w związku oddychał trochę głośniej, ale nic poza tym. Jedynie skupił się bardziej, gdy poczuł ból, który jednak nie był duży. Na dotyk zareagował normalnie. - Nie... chyba nie. Nie wtryniam się z butami w prywatne sprawy. - powiedział szczerze, kiedy to jednak wiedział, iż pewne płaszczyzny powinien pozostawić. Zbyt długo nie pozostał w tej pozycji, bo poczuł ścisk na żołądku, posyłając zawartość wprost do fikuśnego wiaderka. Idealnie wręcz, tego mu brakowało, a samemu trochę pobladł, czując chwilowe zmęczenie tym faktem. Samemu położył się bardziej rozrąbany na łóżku, czując, iż poważniejsza zabawa za niedługo się zacznie. - Właśnie. Co pan widział na rytuale? - zastanowił się, kiedy to tak leżał, zamykając na chwilę oczy, gdy go muliło. Musiał się nad czymś skupić, byleby nie zamulać jeszcze bardziej. - Za głupotę się płaci. Violetta zapłaciła strunami głosowymi, ja jądrami. Takie życie i konsekwencje własnych działań, prawda? - poprawił się trochę, kiedy to jednak nie było mu ani przyjemnie, ani ciekawie. Kiedy to tak leżał, powoli czuł się trochę inaczej, ale może to było jego własne, subiektywne odczucie, kiedy to otworzył tęczówki, patrząc czekoladowymi tęczówkami w niebo. - Tak prywatnie... jak czuje się profesor Whitehorn? - zapytał się, by następnie pokręcić głową. - Zresztą, nieważne, nie było pytania... - wziął cięższy wdech, przypominając sobie to, iż pytanie było skrajnie głupie. Zresztą, za tą głupotę otrzymał kolejną dawkę wymiotów.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Z uśmiechem na ustach obserwowała, jak chłopak od razu rzucił się w stronę kociąt. Te zaczęły miauczeć głośno, kiedy tylko Eskilowa ręka pojawiła się w pobliżu. Na ten moment Beatrice zauważyła, że kociaki lubiły atencję ze strony ludzi. Więc nic dziwnego, że kiedy chłopak wziął jednego do rąk, to ten od razu zaczął naprawdę głośno jak na swój wiek mruczeć i próbować przytulić się do jego ciała. Patrzyła na ten obrazek naprawdę bardzo zafascynowana. Nie wiedziała nawet jak skomentować fakt, że Felix Felicis postanowiła nie ingerować i chronić swoich dzieci, co notorycznie czyniła względem kogokolwiek innego. Może też wyczuwała dobre wibracje od półwila? - Tak, próbował utopić. Uratowałam ją a ona odwdzięczyła mi się dwoma kociakami z którymi nie mam pojęcia, co zrobię. Nie mogę ich oddać byle komu ani zatrzymać całej gromady. - Nie powiedziała głośno, że doskonale wiedziała, jakie plotki na jej temat wtedy krążyły by po Hogwarcie. Stara, zbzikowana panna Dear postanowiła załatwić sobie gromadkę kotów, aby nie czuć się samotnie. Idealnie. Parsknęła lekkim śmiechem słysząc kolejne słowa chłopaka, jednak nie postanowiła, aby w tym momencie je w jakikolwiek sposób skomentować. Pokręciła delikatnie głową, dalej się uśmiechając. Jak to ktoś kiedyś powiedział, im mniej wiesz, tym lepiej śpisz, prawda? Poza tym, nie czuła się w żaden sposób zobligowana do tego, aby tłumaczyć się chłopakowi z niektórych kwestii. Na dobrą sprawę, to on powinien tłumaczyć się jej, a nie na odwrót. Informacje, które jej przekazywał, były tak zawiłe i skomplikowane, że nawet ona miała problem, aby je zrozumieć. Przemawiało przez nie tak wiele różnorakich emocji. Przyglądała się chłopakowi bez nawet jednego mrugnięcia, zbyt skupiona na tym, co mówił, aby przejmować się tak trywialnymi rzeczami. To wszystko brzmiało tak zaskakująco znajomo, że aż poczuła jak niewielki dreszcz przechodzi przez jej ciało, nie mający kompletnie nic wspólnego z pozytywnymi uczuciami. Tak doskonale go rozumiała. Tę niemożność w rozpoznaniu względem własnego chaosu rodzącego się w głowie i ciele. Pokiwała głową, kiedy zaczął rozumieć to, co próbowała mu przekazać. Zmusiła się nawet do delikatnego uśmiechu, który miał go zachęcić do dalszego mówienia. - Utrzymanie tego na wodzy jest wręcz niemożliwym. Wychodzi na zewnątrz, czy tego chcesz, czy nie - powiedziała, nie pewna, czy opisywała swoje własne doznania, czy raczej to, co prawdopodobnie towarzyszyło Eskilowi za każdym razem. Słuchała go dalej w zamyśleniu, nieświadomie wciąż porównując te dwa przypadki, choć już wiedziała, że to jednak nie tędy droga. Musieli znaleźć nowy, kompletnie Eskilowy sposób na radzenie sobie z tą harpią. - A próbowałeś kiedyś uwolnić harpię, skoro ona chce być uwolniona? - zapytała po dłuższej chwili ciszy, jaka nastała po jego wypowiedzi. Może nie zawsze chodziło o to, aby coś okiełznać? Eskil musiał pogodzić się z tym, że harpia jest nieodłączną częścią jego samego i taką już pozostanie zawsze. Mógł cały czas z nią walczyć, a może powinien pomyśleć nad tym, aby spróbować ją zaakceptować? - Ja nie mówię o tym, że ona powinna tobą zawładnąć, nie o to mi chodzi. Ale może powinieneś zacząć zwracać uwagę na jej potrzeby? W końcu, nie zawsze musisz więzić samego siebie. - nie bez powodu używała takich, a nie innych słów. Uśmiechnęła się, słysząc kolejne jego słowa, bo odpowiedź, którą dla niego miała przygotowaną wiedziała, że nie będzie tą, którą chciał usłyszeć. - Długimi ćwiczeniami i latami pracy nad sobą. To nie przyszło mi z dnia na dzień. Od dziecka uczyłam się tego, co ty musiałeś, jak widzę, nauczyć się w bardzo krótkim czasie, be cudzej pomocy. - westchnęła pewna, że za chwilę Eskil ponownie wybuchnie, bo nie spodoba mu się ta odpowiedź. Jednak nie zamierzała go za to winić.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Mógł mieć na pieńku z tą krwiożerczą bestią, ale tak naprawdę nie mógłby zrobić jej krzywdy a tym bardziej tym kociakom. Wykrzywił usta i bronił się przed współczuciem dla kocura wszak wygodniej jest go nie cierpieć za pożarcie kameleona. Nie wybaczy mu tego nigdy! Ale kocięta? - Nie wierzę, że to mówię, ale tego tutaj jak urośnie to mogę przygarnąć bo i tak przecież pewien-ktoś-kogo-nie-wskażę-palcem zżarł mi pupila. - co miał zrobić z faktem, że ten maluch go już kupił? Nie chciało mu się iść do menażerii i szukać kolejnego zwierzaka, a skoro profesorka ma na zbyciu kociaka... wystarczy przymknąć oko, że to dziecko tej krwiożerczej bestii. Ciekawe czy będzie chciała powierzyć mu opiekę nad kociakiem po tym, co spotkało Pokrakę. Zmęczenie robiło swoje, ale wygadywanie się z harpiowego problemu również. Nie miał pojęcia, że potrzebował o tym porozmawiać tak bez owijania w bawełnę. Psychicznie czuł się już taki wypompowany... a przecież jego największym problemem powinno być wykradanie się na piwo kremowe po ciszy nocnej a nie powstrzymywanie rozkapryszonej harpii przed pociachaniem pazurami osoby stojącej w zasięgu rąk. - To mnie pani pocieszyła... - burknął z wyrzutem bo nagle okazywało się, że harpia wyjdzie czy on tego chce czy nie, a naprawdę gdzieś tam na dnie serca cieszył się, że udało mu się dwukrotnie stłumić wściekłość harpii w zarodku choć było to starcie ciężkie. Nagle poderwał wzrok na nauczycielkę kiedy zasugerowała uwolnienie wilowatości. - Że co? Że mam pozwolić temu wyjść?! - oburzył się i popatrzył na nią jak na wariatkę. To chyba jakiś żart, taki scenariusz nie mieścił mu się w głowie bo przecież w tej rozmowie zaznaczał, że chciał ją stłumić w sobie na tyle, aby nie chciała z niego wyjść gdy znowu szlag jasny go trafi. - A skąd ja mam wiedzieć czego harpia chce? Jak ona się pojawia to mnie nie ma we własnej głowie! Mam tylko urywki obrazów w myślach, a poza tym bardzo się we mnie wtedy kotłuje. - zmarszczył brwi, skrzyżował nawet dziecinnie ręce na ramionach, urażony taką opcją próby rozwiązania problemu. Oczywiście widział w tym sporą mądrość - dotychczas ani razu nie zastanawiał się co harpia chce zrobić, chociaż... wtedy... w dormitorium, kiedy Hunter go tak sprowokował i przyszedł do niego niemal zmieniony to dostał to, czego chciał i harpia zniknęła w trymiga. Na policzkach Eskila wystąpiły czerwone rumieńce, a w trzewiach serce szarpnęło się boleśnie bowiem raptem godzinę temu jeszcze całował Huntera, a teraz już nawet nie może o nim w ten sposób myśleć. Odwrócił wzrok gdy ogarnął go smutek. Jęknął przeciągle słysząc entą poradę dotyczącą ćwiczeń i treningów. Wszyscy mu to w kółko powtarzali, a więc musiał się z tym zgodzić i faktycznie pomyśleć nad metodami zawarcia z harpią kompromisu. - No dobra. To pomyślę jak to jakoś wyśrodkować. Mam na myśli, że gdyby chciała ze mnie wyjść to spróbuję ogarnąć dlaczego i jakoś to pogodzić. - powiedział już zmęczonym głosem bowiem myślenie przychodziło mu z coraz większym trudem. Na jego twarzy nie było żadnego śladu uśmiechu, powróciło gorzkie przygnębienie. Tak czy siak nauczycielka dała mu bardzo ważną wskazówkę, której dotychczas nawet nie brał pod uwagę. - Pani metamorfomagia jest tak jakby stała, może pani robić z nią co chce non stop i nie wiem czemu pani o tym nie mówi bo to przecież niezły szpan. A Hunter wie? - zerknął na kobietę z ciekawością. Oczy mu się zamykały, ale dzielnie dalej rozmawiał, a nuż wyciągnie z nauczycielki jeszcze trochę smacznych kąsków. Im więcej korzyści tym lepiej!
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie miała pojęcia, jakie uczucia się w nim kotłowały, bo i nie siedziała w jego głowie. Przecież nie celowo pozwoliła na to, aby jej kot zjadł jego pupila. Gdyby mogła cofnąć czas, to zapewne lepiej upilnowałaby kotkę, a tak to, po prostu oboje musieli pogodzić się z tym, co miało miejsce. Czasu się nie cofnie i tyle. Uniosła jedną brew słysząc, że chłopak byłby zainteresowany kociakiem. Takiego obrotu sprawy się nie spodziewała, co nie oznaczało, że był on nieodpowiednim. Posłała w jego kierunku dosyć wyraźny uśmiech. – W takim razie, jeśli tylko chcesz, to kot będzie twój – oznajmiła w końcu, choć nie dodała, że zamierzała dokładnie się upewnić o tym, że temu małemu potworkowi nic się nie stanie. Nic nie mogła poradzić na to, że czuła względem nich pewnego rodzaju sentyment. Nie sądziła nawet, że w tak krótkim czasie, będzie w stanie tak mocno przywiązać się do tych istot. Przecież ona nigdy nawet nie pragnęła posiadać kota! Nie lubiła się z jakimikolwiek zwierzętami. A tymczasem obecnie posiadała trzy faktyczne koty i czwartego, który się w niego zmieniał, ilekroć tylko zapragnął… Jak widać, życie naprawdę potrafiło zaskakiwać w najmniej oczywisty sposób. Kompletnie nie zaskoczył jej fakt, że Eskil jak zwykle pragnął odpowiedzi tutaj, teraz, zaraz, nie biorąc pod uwagę faktu, że wszystko było procesem. Proste odpowiedzi nie istniały, tak jaki proste rozwiązania. Toteż Beatrice nieśmiało wysunęła propozycję, która daleka była od jakichkolwiek konwenansów. Odmienną stronę problemu, o której prawdopodobnie w szale działania, wszyscy zapomnieli. – A kto ma wiedzieć to lepiej, niż nie ty? Eskil, to ty jesteś harpią. Harpia to nie jest jakiś osobny byt, który pojawia się w najmniej odpowiednim momencie. – Westchnęła i na chwilę przeniosła spojrzenie swoich czarnych oczu na otaczające ją szklane ściany. Pomimo tego, że znajdowali się w samym środku pola igloo, widok był naprawdę zachwycający. Jakby w kompletnie niekontrolowany sposób wygładziła nieistniejącą zmarszczkę na jej bluzce i dopiero wtedy ponownie spojrzała na Ślizgona. – Myślę, że im szybciej zrozumiesz, że harpia nie jest twoją przeszkodą, a twoją częścią, tym szybciej będziesz w stanie się z nią porozumieć. W końcu, nikt nie chce krzywdzić samego siebie, prawda? – uniosła do góry jedną brew i posłała niewielki uśmiech w jego stronę, pewna, że to, co właśnie mówiła, mogło stanowić rozwiązanie problemów, które prześladowały chłopaka. Zaśmiała się głośno słysząc kolejne jego słowa odnośnie swojej metamrfomagii. Takich komplementów akurat kompletnie się teraz nie spodziewała, niemniej, zabrzmiały bardzo miło w jego ustach. – Powiedzmy, że nigdy nie chciałam, aby ludzie lubili mnie za moje zdolności, tylko za to, jakim jestem człowiekiem – wyjaśniła mu, delikatnie kręcąc głową. – Tak, Hunter wie. W zasadzie cała moja rodzina wie, ale niewiele osób ponad to. We wspaniałym rodzie Dear, metamorfomag nie był pożądany, więc ta informacja się nie rozprzestrzeniała i musiałam bardzo kontrolować, aby nikt nieodpowiedni się tym nie dowiedział.- w zasadzie nie była pewna, dlaczego mu to mówiła. Jednak czuła, że Eskil nie jest tym dzieciakiem, który zaraz zacznie o tym krzyczeć wszystkim wokół. To dziwne, jak wielkie zaufanie względem niego poczuła. – I metamorfomagia również posiada swoje ograniczenia – dodała jeszcze po chwili, wymownie poruszając brwiami do góry. Jakby i jej samej nie mieściło się w głowie, że są jednak jakieś zasady, kompletnie nie do przeskoczenia w tej kwestii.
Huxley Williams
Wiek : 45
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Patrzę z lekkim rozbawieniem na Felinusa, który już ma ochotę na stworzenie zaklęcia, by móc głaskać kapibarę. Nie mam pojęcia jak dobry jest w zaklęciach, na osiągnięcia swoich uczniów patrzę głównie przez pryzmat mojego przedmiotu. No i czasem qudditcha, którego jestem fanem. - Bardzo proszę się nie krępować. Niespecjalnie interesuję mnie tego typu czary, nigdy nie interesowałem się specjalnie tymi rzeczami - mówię i równocześnie wypada mi z rąk różdżkę, którą wyjąłem właśnie z kieszeni. Od czasu tej całej zorzy wszystko mi leci z rąk i mam niesamowitego pecha. Istnym cudem wykonałem cały precedens eliksirowy, patrząc na to ile fiolek zbijałem i musiałem naprawiać. Podnosząc różdżkę najpierw chichoczę bezmyślnie na słowa Felka o pakowaniu się w kłopoty, po czym kręcę prędko głową. - Nie, nie, proszę się nie pakować. Wstrzymać się na jakiś czas. Chociaż przerwa do wakacji - mówię ostatnie słowa żartobliwie, jednak pierwszą część mówiąc z powagą. Mój uczeń w końcu pije eliksir, a my w oczekiwaniu na jego działanie ustawiamy się przy parawanie. Poprawiam swój szlafrok, jakby to miało dodać mi w tym momencie jakiejkolwiek powagi. Oczywiście pewnie nawet w swoim głupim stroju wyglądam specyficznie i zanim mnie ktoś pozna raczej zakłada, że jestem zbirem złodziejaszkiem, nie kimkolwiek z kadry. Jednak jakby zależało mi na opinii innych nie byłbym taki jaki jestem. - Ja jestem świetny w gadaniu, więc proszę się nie przejmować - mówię, machając ręką i przy tym uderzając parawan tak, że muszę go łapać i stawiać z powrotem do pionu. Kiedy mi się to udaje wracam spojrzeniem do Felka i unoszę brwi na stwierdzenie o kakao. - No tak, bardzo ważna sprawa - mówię sprawdzając czujnie temperaturę chłopaka i słuchając jego wywodu. Okazuje się, że on też potrafi paplać kiedy tylko chce. - Czemu jakaś butelka się pojawiła? Naprawdę, czasem to co się dzieje w naszym magicznym świecie... Co? Och, nie zachęcałem cię do wypytywania cię o moje sekrety, myślałem raczej o prostszych rzeczach... uzdrawianie, czy coś - mówię, ale przerywam czekając aż Lowell zwróci część eliksiru do wiaderka i z westchnieniem idę po kolejną dawkę. Niestety zakładałem, że tak może być, ale organizm musi przyjąć odpowiednią ilość, nawet jeśli pierwsze będą chciały uciec w zabójczym tempie. - Poczekamy chwilę i musi pan przyjąć jeszcze trochę, w nadziei, że nie zwróci pan i tego. Nie możemy pozwolić na odrost części organów - oznajmiam i biorę sobie krzesło, by usiąść sobie na nim wygodnie za parawanem, przy tym ponownie o mało go nie wywracając. - Ponuraka. Mam po tym rytuale dziurawe ręce często. I mocno się naszukałem gdzie dostałem ten cały znak, bo jest w głupim miejscu - stwierdzam i podwijam nogawkę, by pokazać na kostce delikatną, srebrną kreskę. Prosto na tatuażu niewielkiego, bulgocącego kociołka. - A pan? - dodaję jeszcze i kiedy ten wspomina o tym, że za głupotę się płaci nie pozostaje mi nic innego niż potwierdzić te słowa kiwnięciem głowy, lekko zaciskając ze smutkiem usta. - Pewnie jak pan teraz - mamroczę cicho kiedy Felinus zaczyna wymiotować po swoim pytaniu. Po kilku minutach względnego spokoju z przepraszającym uśmiechem podaję kolejną dawkę uczniowi. - No niestety, jedziemy dalej. I co czuje pan coś? Odwrócę się i niech pan sprawdzi - mówię bez krępacji i odwracam się na chwilę tyłem do chłopaka. Póki nie muszę, nie chcę go peszyć sprawdzaniem czy cokolwiek nowego pojawiło się w jego bokserkach.
Od jakiegoś czasu świerzbiły go wręcz ręce, by robić coś dodatkowego, nawet jeżeli nie miałoby mieć to żadnego, większego sensu. Tak oto, w wolnych chwilach oczywiście, spisywał coś na temat początkowych rozmyślań dotyczących eliksiru Aceso. Intrygowało go to, a do tego miał wenę i chęci - może nie był cały w skowronkach, ale humor miał zdecydowanie lepszy, co się odbijało na całokształcie jego podejścia do otaczającej go rzeczywistości i zwyczajnego... lepszego przelewania emocji. Być może gadulstwa. A może po prostu musiał z kimś pogadać, skoro i tak czy siak nie posiadał zbyt wielu znajomych. Samemu nie wiedział, ale uznawał to w sumie za dobrą oznakę - oznakę przeminięcia starego Felinusa na rzecz lepszego. Takiego, który jest w stanie siebie zaakceptować, a do tego potrafi znaleźć w sobie znacznie więcej siły do działania. Prychnął jedynie, w dość przyjaznym geście - nie rozmyślał jednak więcej nad uroczą kapibarą, zauważając tendencję pewnej niezdarności, z jaką to miał do czynienia nauczyciel. Początkowo drewniany patyczek upadł na podłogę, ale czy to wszystko? No właśnie nie - czas pokazywał, że problem był znacznie poważniejszy. Zastanawiał się, ale nie pytał. Miał trochę uprzejmości, nawet jeżeli w jednym momencie stosował uprzejmą formę, a w innym, no cóż - rzucał przekleństwami. Na szczęście Lowell był możliwy, przy odpowiednim podejściu, do ukrócenia. - Akurat tego obiecać nie mogę. - mruknął, ale to było coś słabszego trochę. Starał się podchodzić do tego na luzie, ale nadal, ciągnęło go mocno do sytuacji niebezpiecznych. I to zdawało się być niestety zgubne; uciekał do najbardziej radykalnych metod, udowadniając, iż ból nie ma dla niego żadnego sensu. Doświadczenie nie ma dla niego żadnego sensu - a to wszystko rozpoczęło się od niewinnej książki ukradzionej z Działu Ksiąg Zakazanych. Nie potrafił tego dziwnego instynktu powstrzymać, w związku z czym każdy nowy miesiąc rozpoczynał z istnym rozpierdolem. Długo nad tym nie rozmyślał, kiedy to raz po raz przyjmował eliksiry. Starał się to robić szybko, bezboleśnie, bez jakichkolwiek sprzeciwów, chociaż żołądek już z samego początku, nawet przed wypiciem, odmówił trochę posłuszeństwa. Głupia wila podała mu eliksir znacznie wcześniej, w związku z czym zmagał się z głupimi efektami, a do tego zaczęło dochodzić zmęczenie tutejszej nocy. - Niech mi pan nawet nie mówi. - bo to, co się dzieje w magicznym świecie, nie wymagało wytłumaczenia, gdyż zwyczajnie by go nie otrzymało. Doskonale pamiętał, jak na Halloween stał się kobietą; kompletnie nie wiedział, z jakiego powodu coś się na niego uwzięło, ale i tak czy siak bawił się świetnie. - Uzdrawianie to byłby pierwszy temat, którego bym się chwycił, ale nie wiem, czy jest coś, co chciałbym jakoś szczególnie omówić. - może zastanawiał się nad tym, jak powstał ten eliksir, ale nie wypytywał. Czasami lepiej jest nie wiedzieć, choć... zaintrygowała go jedna rzecz. - Jeżeli mogę zapytać... dlaczego pan mi pomaga? Dlaczego poświęca pan swój własny, prywatny czas, żeby cofnąć skutki mojej głupoty, za którą poniosłem pełną odpowiedzialność? - nie lubił litości. Współczucia. Od kiedy życie kopnęło go w tyłek, od kiedy to musiał zastanawiać się nad tym, jak pomóc własnej matce, kiedy kończyny górne okrywały się siniakami, zrozumiał jedną rzecz - że jest w pełni odpowiedzialny za samego siebie. I zbawienie samo nie przyjdzie, dlatego na krótki moment odwrócił wzrok, nie uznając za stosowne patrzenie w jakiekolwiek tęczówki. Nie było to coś, co znał; o ile rozumiał troskę ze strony Maximiliana, o tyle jednak profesor nie znał go na tyle, by móc stwierdzić, że warto. Na szybko na szczęście się poprawił, powrócił do normalnego tonu. Na słowa kiwnął głową, zauważając, że ma do przyjęcia kolejną dawkę. Co jak co, ale nie widziało mu się usuwać od razu całej zawartości i przerwania procesu w połowie, w związku z czym trwał w tym i z czasem lepiej tolerował eliksir, dlatego mdliło go znacznie mniej. Parawan prawie znowu został zwalony - niezależnie od tego, jak mogło to brzmieć - w związku z czym Lowell czuł się trochę głupio, że korzysta z pomocy, gdy Huxley samemu ma sporego pecha. Podniósłszy wzrok, zdziwił się trochę na to, że Williams - pocieszna mordka całej kadry Hogwartu - otrzymał takie stworzenie. Jakby trochę... pozbawione sensu. - Nie pasuje do pana takie zwierzę. - trochę się zaśmiał, spoglądając na to, gdzie nauczyciel uzdrawiania posiada kreskę. Srebrzysta, delikatna, nie wyróżniała się zbytnio, w związku z czym ten mógł mieć względny spokój, samemu natomiast miał gdzieś indziej. I kompletnie do niego niepasującą pod względem barwy. - Spotkałem wilę. Musiałem wypić jakiś eliksir i od tego momentu... no cóż, strasznie mnie mdli co jakiś czas. - na szczęście uspokajało się, w związku z czym mógł odetchnąć, ale nadal... czuł, że to może być cisza przed burzą. A może przeczucie zwyczajnie płatało mu figle? Nie wiedział, kiedy to powoli coś czuł, ale nie zamierzał sprawdzać. Przynajmniej nie teraz. - Kreskę mam na prawej dłoni, koloru różowego. Kompletnie do mnie... nie pasuje? I też, codziennie będę musiał ją widzieć, przy każdej, najmniejszej czynności. - uśmiechnął się, wskazując na miejsce kreski, choć ta zasada tyczyła się nie tylko kreski po rytuale, ale tak naprawdę wszystkich blizn przyozdabiających jego ciało. Mimo że był młody, no cóż - posiadał ich naprawdę sporo, co mogło być niepokojące. Nie skomentował tych słów, wszak jedyne, co mógł zrobić, to tylko i wyłącznie je potwierdzić. Trochę go jeszcze wymiotowało, ale było tego mniej, więc wyglądało na to, iż organizm przyjmuje eliksir ze znacznie większą tolerancją niż na początku. Tyle dobrze; przyjął kolejną, biorąc głębszy wdech i zwyczajnie pochłaniając ją duszkiem. Kiwnął tak samo głową na sprawdzenie tego, czy cokolwiek się pojawiło tam, gdzie eliksir miał zadziałać i, jak się okazało, było. Lowell powstrzymał automatyczną reakcję przyłożenia własnych dłoni do twarzy, bo zwyczajnie odzwyczaił się od tego wszystkiego. Przyzwyczaiwszy wcześniej to trwałej kontuzji, dziwnie było mieć coś z powrotem; czuł się podobnie jak przy tym, gdy pierwszy raz zdawał sobie sprawę z powagi sytuacji. I chociaż nie uważał tego za konieczność, z barków psychiki zdjął sobie niższą samoocenę, ale dodał konieczność przyzwyczajenia się. Eliksir działał - i to było najważniejsze, w związku z czym mógł poprosić profesora Williamsa z powrotem. - Pojawiło się i czuję, więc jest dobrze... chyba. - odpowiedział, pozwalając na to, by proces przebiegł do końca; praktycznie już nie wymiotował i nie zwracał eliksiru. I znowu będzie musiał uważać na to, jak będzie dawał nogę na nogę. Czy będzie go to bolało przy uderzeniu? Wpływało na jakiekolwiek inne rzeczy? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi, ale jedną rzecz musiał poruszyć. - Co z kwestią współżycia? Powinienem odczekać, cokolwiek? - nie żeby coś szykował, ale po prostu wolał wiedzieć, gdyby spontanicznie do czegoś doszło. Nawet na feriach; budowa całego organu była dość specyficzna, w związku z czym Felinus zastanawiał się nad tym, czy coś się przypadkiem może rozjebać, gdyby nie dał sobie czasu na prawidłową regenerację.
C. szczególne : biegające po ciele tatuaże, w pracy przykryte długimi rękawami, chociaż wychodzą na ręce i czasem na szyję | pojedynczy kolczyk szeherezady w uchu
Tak naprawdę nie mam pojęcia, jak większość nauczycieli, co tak naprawdę dzieje się u Felka. Mam podejrzenia, że strasznie dużo przed nami ukrywa, ale nie mam pojęcia jak wiele w rzeczywistości nam umyka. Jednak czy nie jest tak z większością uczniów? Trudno zadbać o każdego i dlatego przysiadamy tylko nad poważniejszymi problemami. Jak na przykład odrastanie jąder. Czekamy sobie spokojnie, a ja nie naciskam Felinusa w kwestii jakichkolwiek pogawędek. Raczej zwyczajnie słucham tego co ma mi do powiedzenia i szczerze się cieszę, że nie jest dziś tak zamknięty w sobie, jak często bywa. Jednak na jego bardzo głupie w mojej opinii pytanie, aż podnoszę do góry brwi. Rzucam bardzo niezrozumiałe spojrzenie w stronę chłopaka, sprawdzając czy sobie nie żartuje ze mnie. - Felinus. Nie pytaj o głupoty. Miałem cię zostawić w potrzebie? Co to ma być walka o przetrwanie najsilniejszy i najmądrzejszych? To nie dżungla, jesteśmy ludźmi i należy sobie pomagać - mówię, trochę mając nadzieję, że Lowell nie pytał na serio. Uśmiecham się ciepło do chłopaka. - No i jestem nauczycielem uzdrawiania. Po co mi były te lata nauki, jeśli nie po to by ważyć fikuśne eliksirki na nowe pary jaj - stwierdzam pozytywnie, jak zwykle. Jako dawny uzdrowiciel, byłem przekonany, że empatia jest bardzo ważna i nigdy nie miałem problemów z pomocą nawet bardziej nieznajomym niż Puchon. To była część mojej pracy i mnie. Czekamy wspólnie na działanie eliksiru i przechodzimy na lżejsze tematy, dotyczące ostatniej zorzy. Krzywię się lekko na stwierdzenie Felinusa. - Wiem, że do mnie nie pasuje, aż zastanawiałem się czy to nie jakieś nasze przeciwieństwa... - urywam, bo zaraz zauważam jak to może zabrzmieć przy tym kogo spotkał Lowell. - Nie mówię oczywiście, że jest pan totalnym przeciwieństwem wili! Moja teoria była nietrafna, jak w końcu stwierdziłem - mówię i macham olewczo ręką na swoje wynurzenia, ponownie uderzając ten durny parawan. No dramat. Zerkam na kreskę, którą ma chłopak i unoszę lekko brwi. - Z daleka wygląda jakby miał po po prostu nieustannie świeżą ranę - zauważam na początku okiem uzdrowiciela. - A, nie jest źle. Różowy to ładny kolor. Od dziś powinien być pana ulubionym - mówię, bo właśnie podaję już ostatnią dawkę eliksiru, którą mam szczerą nadzieję, że nie zwróci. Z niecierpliwością oczekuję werdyktu i kiedy go słyszę, unoszę do góry zaciśnięte pięści, jakbym właśnie wygrał mecz bokserski, szczególnie że rękawy szlafroka opadły mi aż na ramiona. Moją ekscytację też widać po tatuażach mknących dziko po moich odsłoniętych rękach. Mówię też entuzjastyczne i głośne najs i wykonuje gest radości. Może jeszcze nie wiemy wszystkiego, ale trudno mi powstrzymać radość. Z szerokim uśmiechem wracam do Felka. Na jego pytanie brwi same idą mi do góry. - Wydaje mi się... że może uderzać w koperczaki nawet dziś wieczór. Chociaż ja bym odczekał kilka dni, bo trzeba się znowu przyzwyczaić. No i nie polecam igloo na harce, bo będę musiał odjąć punkty. Mówiąc jednak poważnie, jest to twór sztuczny, więc będzie to prawdopodobnie jak... proteza jeśli chodzi o jakikolwiek dotyk. Ale w końcu jest pan pierwszą osobą, nie zwierzęciem, po tym eliksirze, wiec to pan będzie musiał mi zdać relację! Poczekajmy jeszcze chwilę, sprawdzę czy wszystko w porządku i będzie pan mógł iść- tłumaczę wszystko po kolei.
Na szczęście dzisiaj miał dobry humor, tylko postanowił zadać jedno, głupie pytanie, którego w jego odczuciu... było potrzebne. Nie potrafił podejść do tego inaczej; nikt nigdy mu nie pomagał, bo nigdy o tę pomoc nie prosił. Nigdy nie odważył się o nią poprosić, jakoby uważając to za coś kompletnie... dziwnego. Z czasem jednak, w wyniku posiadania bliskich osób, zdawał się zauważać własne błędy na przestrzeni naprawdę wielu lat. Mimo to nie potrafił wyrzucić z siebie w dość prosty sposób indywidualności, jaka to przeszywała jego tkanki, napędzając do działania. Dlatego pytanie, które zadał, było czymś dla niego normalnym. Przebrnięcie przez tyle zmian nie usunęło z niego poczucia dziwnej winy, gdyż zwyczajnie... nie widział sensu, by ktoś mu pomagał. Dlatego na odpowiedź zmarszczył trochę brwi; przecież samemu tak działał wobec innych, jeżeli tylko zauważy w nich charakterystyczną iskrę. W drugą stronę to jednak tak radośnie nie działało; w rzeczywistości mało komu pozwalał podejść do samego siebie, gdyż większość obrażeń leczył sam. Na co wskazywał stosunek przebywania w Skrzydle Szpitalnym i Szpitalu św. Munga wobec tego, ile tam było raportów z jego imieniem i nazwiskiem na czele. Pokręcił głową, zauważając reakcję nauczyciela, na którą przeniósł wzrok na własne ręce. No tak, pytanie było głupie, ale nadal, nie potrafił tak lekko do tego podejść. Nie czuł się swojo, wiedząc doskonale o tym, że zajmuje cudzy czas, nawet jeżeli jesteśmy ludźmi i należy sobie pomagać. Obierając samotnie ścieżki, wiedział, jakie jest ryzyko w grze, w związku z czym tylko nieliczni znali jego prawdziwą wartość i problemy przelewające się poprzez przeszłość, jakoby stanowiącą strumień głośnych instynktów i zachowania. Samemu zbyt wiele nie odpowiedział w tym przypadku, gdyż nie chciał wchodzić w dyskusję na ten temat, który był dość... specyficzny. - Też prawda. - odpowiedział, uśmiechając się lekko; warzenie eliksirów na nową parę jaj wydawało się być dziwnym zajęciem, ale pokazywało, że posiadanie wiedzy i dążenie do lepszego zapoznania tematu jest poniekąd ciekawą pasją. Samemu musi się wiele nauczyć, zanim zdoła stworzyć Aceso. Kolejny temat był przyjemniejszy; pomiędzy wymiotowaniem i chowaniem wewnątrz własnych reakcji organizmu mdłości, nie chciał zwracać z powrotem kolejnych dawek, dlatego płynął z prądem rzeki i tym samym rozmawiał na temat zorzy. - Spokojnie, nie odebrałem tego personalnie. - uśmiechnął się, choć lekko wzdrygnął, jak nauczyciel ponownie uderzył w parawan. Rzeczywiście posiadał trochę pecha, być może niektórzy by uciekli, niemniej jednak... nie on. Był naznaczony znacznie większym nieszczęściem, nawet bez działania jakichkolwiek magicznych stworzeń czy zaklęć z zakresu czarnomagicznych. - Może tutaj nie chodzi odwrotność wyglądu, a po prostu charakteru? Może te zwierzęta miały nam pokazać, nad czym powinniśmy... nie wiem, popracować? - on to chyba powinien się nauczyć tego, żeby nie brać eliksirów od obcych kobiet... Na szczęście problem uroku niespecjalnie go dotyczył. Niemniej jednak machnął na to ręką. - Do tego wile potrafią hipnotyzować przy odpowiednim skupieniu, a nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek umiał coś takiego, więc... - powiedział zgodnie z prawdą, zastanawiając się nad tą kwestią. Samemu odczuwał jeszcze skutki poprzedniego idiotyzmu, kiedy to udało mu się poćwiczyć oklumencję kosztem wylądowania w stanie nieprzytomności na dwa dni do Skrzydła Szpitalnego. No cóż, takie życie. Poza tym, chodził na czarno, miał ciemne włosy, oczy również... więc jednak trochę przeciwieństwem wilii był. Na stwierdzenie profesora Wiliamsa Lowell podniósł delikatnie brwi. - Na pewno będzie mi się śnił po nocach, ale później z radością powspominam wymiotowanie, kiedy minie trochę czasu. - odpowiedział, posyłając mimowolny uśmiech w jego stronę; był bardziej naturalny, pozbawiony sztuczności, a przede wszystkim szczery. Trochę zdziwił się na reakcję Huxleya, kiedy to spoglądał na niego; niemniej jednak rozumiał ją, wszak profesor musiał pracować nad tym eliksirem... no i był w sumie jego pierwszym pacjentem pod tym względem. Dlatego czekoladowe tęczówki obserwowały z zaciekawieniem tatuaże, które mknęły po odsłoniętych kończynach górnych nauczyciela uzdrawiania. Wiedział, jaki wysiłek musiał włożyć nauczyciel - oczywiście czysto orientacyjnie - w związku również zareagował z pewną ulgą, kiedy to jajca zwyczajnie powróciły. Może nie w pełni funkcjonalne, ale nadal, stanowiły naprawdę wiele. Tym bardziej, że mógł ich w ogóle nie odzyskać; podniesienie brwi mogło wskazywać na to, co się tworzy tam pod tą profesorową główką. Znowu, ale machnął na to ręką; nie był tego w stu procentach pewien. - Czyli narąbałem się na nadzór? Nie żeby coś, ale łazienka jest przestrzenna i nic w niej nie widać z zewnątrz... - prychnął, kiedy to wiedział, że pytanie - w szczególności w ferie - mogło być wzmianką czegoś, co by się potencjalnie szykowało, w związku z czym pokręcił głową. Przynajmniej na parę dni wiedział, żeby niczego nie organizować, chociaż nie podejrzewał, aby Williams był pod tym względem wścibski. Chyba. Wolał jednak wiedzieć trochę więcej na ten temat, aczkolwiek, no właśnie, i tak czy siak początkowo rzucił zdanie w czystej intencji posiadanego humoru. Aczkolwiek musiał spoważnieć; zmarszczywszy brwi, Lowell wiedział, iż proteza będzie trochę jednak nieczuła na dotyk, co było całkowicie normalne. - Wiadomo, jest to całkowicie normalne. - kiwnąwszy głową, nie wiedziałby, na czym polegałaby szczególnie ta relacja, a i tak nie był zniecierpliwiony pod tym względem. Czekał zatem, aż eliksiry w pełni zostaną wchłonięte przez organizm, a jądra - zwyczajnie, oczywiście - odrosną. Było to dziwne uczucie, w związku z czym czucie bagażu w tamtym miejscu wymagało przyzwyczajenia, ale nadal... jeden błąd z przeszłości częściowo naprawiony. Częściowo, bo jednak pozostawało wiele innych na jego ciele - stety niestety. Kiedy proces został zakończony, zwyczajnie dał się sprawdzić bez większych skrupułów, czy wszystko tam prawidłowo odrosło. Nie przejmował się tym aż nadto, choć musiał się na nowo przyzwyczaić. Natomiast, gdy wszystko było w porządku, zwyczajnie naciągnął gatki na tyłek, wraz z resztą odzieży. - Dziękuję jeszcze raz za pomoc. Gdybym mógł jakoś się odwdzięczyć, to wie pan, gdzie pisać, nawet jeżeli ta oferta brzmi trochę absurdalnie z mojej strony. - kiwnąwszy głową, wziął na ramię własną torbę, w której to trzymał parę eliksirów, w tym własne rzeczy; chyba nie wolał wiedzieć, co tam ewentualnie może znaleźć. Poza tym, zbytnio nie mógł pomóc... tym bardziej, że nadal był studentem z dość nieodpowiedzialnym podejściem do życia. - Wszystko? - zatrzymał się, przenosząc spojrzenie ciemnych obrączek źrenic jeszcze raz na sylwetkę nauczyciela.