Park ten rozciąga się na sporej szerokości wyspy. Spotkać tu możesz dosłownie wszystko - od mężczyzny wyprowadzającego na spacer ośmiu psidwaków, dzieciaki śmigające na zabawkowych miotełkach, ruchome bałwany budujące małe igloo, chichoczące ławki czy naburmuszone latarnie. W godzinach wieczornych park iskrzy od blasku śniegu, a i jednocześnie przyciąga tu zakochane pary.
Marie R. Moreau
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : znamię w kształcie półksiężyca na prawym nadgarstku, słyszalny francuski akcent
Zaraz po otrzymaniu sowy zwrotnej od przyjaciółki, Marie w biegu zaczęła ubierać się. Na kufer rzuciła zaklęcie zamykające, które miało go chronić na wszelki wypadek, a przynajmniej tak sobie to tłumaczyła. Ostatnie wydarzenia, koszmary i treść listu sprawiły, że zaczęła popadać w coś w rodzaju paranoi. Wszędzie widziała jakieś niebezpieczeństwo, nawet w młodszym współlokatorze, czy kimkolwiek kto miałby wejść do jej igloo. Szybkim krokiem skierowała się do parku. Mijała zakochane pary, rodziny z dziećmi, staruszków siedzących na ławkach i rozprawiających o sprawach zapewne politycznych. Puchonka starała się nie zwracać uwagi na nikogo co było jednak trudne, gdyż idąc alejkami niczym chmura gradowa przyciągała wiele niechcianych, ciekawskich spojrzeń. Decyzja, którą podjęła nie była do końca przemyślana. Bała się, że rozmawiając o tym z Nancy może narazić ją albo kogoś innego na niebezpieczeństwo. Tylko jej brat o tym wiedział i uciekł. Dopiero teraz do głowy przyszło jej, że może w ten sposób chciał ochronić ją i Nathalie. Może za tym wszystkim kryje się coś poważnego, coś co może zagrozić czyjemuś bezpieczeństwu albo nawet życiu. Naraz jednak odrzuciła te myśli. Nie. Jeżeli dziadek dożył spokojnej starości, a ona także nadal żyje nie może być to nic poważnego. Prawdopodobnie list został sfałszowany i tyle. Dziadek nie miał z tym nic wspólnego. Miała już odchodzić z powrotem do swojego igloo, gdy usłyszała głos Nancy. "No cóż, trzeba to jej jakoś wyjaśnić... albo powiedzieć prawdę".
Skłamałaby mówiąc, że spała spokojnie tej nocy - właściwie, to wcale tego nie zrobiła. Nie mogła zmrużyć oka, nie była w stanie choć na chwilę dłużej zamknąć zmęczonych powiek. Instynkt wciąż powtarzał jej, że robi dobrze i nie powinna tej decyzji żałować. Każdy zmysł powodował jej, że właśnie takie zakończenie znajomości jest najłatwiejsze i najmniej bolesne, tylko wciąż coś dziwnego ściskało ją w klatce piersiowej, zupełnie jakby podpowiadało, że nie tak to wszystko miało wyglądać. Nie tak miało być, a już na pewno nie tak się kończyć. Podświadomie czuła dziwną aurę wiszącą w powietrzu, wciąż głośno i nachalnie jakaś jej mała część, jakiś instynkt, jakiś zmysł, jakiś nieznany głos w głowie - nie wiedziała co to było, ale ta groteskowa intuicja wręcz krzyczała, że tego dnia wydarzy się coś co zostanie w jej pamięci już na zawsze. Coś przed czym nie można uciec, coś czego nie można ominąć, coś co zdecyduje o tym co stanie się dalej nie tylko z nią, ale i z pozostałym światem. Stojąc przed bramą wejściową do parku opatuliła się ciaśniej szalikiem, naciągając czapkę na uszy. Ten dzień był wyjątkowo chłodny, mroźny wiatr dostawał się pod materiał kurtki, wywołując na ciele Oli gęsią skórkę. Nerwowo przygryzła dolną wargę. Nie była pewna czy jeśli stanie twarzą w twarz z Maxem, będzie w stanie powiedzieć o wszystkim o czym od dłuższego czasu milczała, wciąż czekając aż on poczuje się na to gotowy. Niestety to ona jako pierwsza przełamała zmowę milczenia, uświadamiając sobie, jak wielki wpływ miały na nią wydarzenia z grudnia i jak bardzo w tym wszystkim zagubiła samą siebie. Czekając na ruch ze strony Maxa, zhańbiła się ucieczką, której on również się dopuszczał - różnica między nimi była taka, że ona nigdy nie uciekała, zawsze stawiając czoła problemom. Mimowolnie odwróciła głowę, kiedy usłyszała za sobą czyjeś kroki. Serce w piersi dziewczyny zabiło mocniej, dlatego wzięła głębszy wdech. Nie bez powodu wybrała na ich spotkanie wybrała park - w podobnym miejscu wszystko się zaczęło, a teraz miało skończyć; życie zatoczyło krąg. - Cześć - przywitała się, chowając zmarznięte, czerwone dłonie do kieszeni puchowej kurtki, gdzieś po drodze udało jej się zgubić kolejną parę rękawiczek, na które odkąd zaczęła się zima wydała połowę kieszonkowego.
Niespodziewany list od Marie nieco ją przestraszył. Jak zwykle w takich sytuacjach, zaczęła wyobrażać sobie niestworzone historie, a fantazja mogła znieść ją naprawdę daleko. Od kiedy Ofelia po wysłaniu jej bardzo podobnej wiadomości, oznajmiła, że zamierza iść do zakazanego lasu po zioła do czarnomagicznego kadzidła, była jeszcze bardziej przewrażliwiona niż wcześniej. Nie miała zamiaru drugi raz dać się wciągnąć w tak nieodpowiedzialną i głupią akcję, i jeśli Francuzka miała podobne pomysły, to Nancy nie mogła pozwolić jej na ich realizację. Miała nadzieję, że dziewczyna jednak nie miała na celu wpakowania się w żadne kłopoty, a powód tego nagłego spotkania był inny. Nie tracąc czasu, od razu po przeczytaniu listu, ubrała się ciepło, zarzuciła na siebie kurtkę, włożyła w kieszeń różdżkę i pobiegła na miejsce spotkania, by rozwiać wszystkie wątpliwości. Już z daleka rozpoznała znajomą sylwetkę. - Marie! - Krzyknęła, widząc, że dziewczyna zbiera się do powrotu. Musiały nią targać prawdziwe wątpliwości, skoro tak szybko chciała sobie odpuścić i wrócić do igloo. Williams potrzebowała kilku chwil, żeby złapać oddech po biegu. Dzięki regularnym treningom miała dobrą kondycję, ale bieg przez śnieżne zaspy był dużo bardziej wyczerpujący. Kiedy w końcu doszła do siebie i mogła całą swoją uwagę skupić na Moreau, uśmiechnęła się niepewnie. - Już... Już jestem. Co się stało? - Zapytała bez zbędnego przedłużania. Była naprawdę zmartwiona i musiała jak najszybciej dowiedzieć się, o co chodzi.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ferie zdecydowanie zapowiadały się inaczej niż by się tego spodziewał. Śniegi Norwegii stwarzały idealne warunki do wystawienia na próbę swojej siły fizycznej, nie psychicznej, a to właśnie ta druga u Maxa wydawała się być sprawdzana. Najpierw Lowell, później wyczerpujące spotkanie z Julką, a teraz Olivia... Solberg nie potrafił jednak odmówić. Nie teraz, gdy już wiedział, że coś było nie tak. Obydwoje potrzebowali tej rozmowy. Nie mogąc spać przez te cholerne ciche demony wyszedł nieco wcześniej, by w spokoju powłóczyć się po okolicy i zapalić. Nie wiedział, co dokładnie usłyszy od Oli i denerwował się, ale miał wrażenie, że powoli przyzwyczaja się do podobnych rozmów. Przynajmniej przestał już uciekać od odpowiedzialności. Przynajmniej w większości. Powoli stawiał kroki w śniegu, zastanawiając się nad wszystkim, co do tej pory spotkało go na tym wyjeździe. Wciąż musiał to sobie poukładać w głowie, co nie było wcale takie łatwe. W końcu dojrzał jednak u wejścia do parku znajomą sylwetkę. Wziął głęboki oddech i ruszył w jej stronę. -Hej. Miło Cię widzieć. - Przywitał się, a na jego ustach pojawił się szczery, choć nieco nieśmiały uśmiech. -Zdziwiłem się, jak napisałaś. Nie widziałem Cię na liście uczestników. - Powiedział szczerze, po czym wskazał w stronę parku, by zasugerować, że mogliby się przejść.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Odwzajemniła gest chłopaka, unosząc do góry kąciki malinowych ust. - Zdecydowałam się w ostatniej chwili - przyznała, chociaż wciąż nie wiedziała czy to był dobry pomysł, jednak odpoczynek od domowych obowiązków na pewno dobrze jej zrobi. - Wyglądasz tragicznie - stwierdziła, poświęcając chwilę uwagi temu, jak chłopak się prezentuje i choć widok ten nie napawał jej radością, a wręcz przeciwnie - budził potrzebę, by w jakiś sposób mu pomóc, zdławiła to uczucie w zarodku, przygryzając wewnętrzną stronę policzka. - Nie zajmę ci dużo czasu, wiem, że masz swoje sprawy na głowie - oznajmiła w odpowiedzi na propozycję spaceru, delikatnie się uśmiechając. Wydawała się trochę niepewna, aczkolwiek stanowcza, co od zawsze wpisane było w jej naturę. Podeszwą buta zaryła w śniegu, kiedy odwróciła się, by rozpocząć ich spacer. Robiąc dziesięć pierwszych kroków milczała, a panująca między nimi cisza pełna była napięcia, czuła to każdym atomem ciała i wiedziała, że musi zabrać głos, skoro to ona zdecydowała się przerwać milczenie. - Chcę byś wysłuchał mnie do końca i nie przerywał, dopóki nie powiem, że to już wszystko - poprosiła, unikając spojrzenia Ślizgona, jakby bała się tego, co może zobaczyć w jego zielonych tęczówkach. Patrzyła gdzieś przed siebie, co jakiś czas zaciskając ze zdenerwowania dłonie, które ukrywała w kieszeni kurtki. Wzięła głębszy wdech, z głośnym westchnieniem wypuszczając powietrze. - Zacznę od tego, że nigdy nie byłam osobą, która ucieka, zawsze stawiałam czoło rzeczywistości, nawet jeśli ta nie malowała się w zbyt kolorowych barwach. Za to ty… - zwróciła niebieskie tęczówki na buty, które pokrył biały puch, wywołując w niej chwilowe uczucie uczucie nostalgii, dlatego na sekundę urwała swoją wypowiedzieć, by zaraz kontynuować. Skłamałaby mówiąc, że mówienie przychodziło jej z łatwością. - Ty uciekałeś za każdym razem, kiedy pojawiały się jakieś problemy - większe czy też mniejsze, nie miało to znaczenia. Sądziłam, że nasza znajomość nie jest tylko przypadkową, nic nieznaczącą relacją. Sądziłam, że zbliżyliśmy się do siebie na tyle, że miano przyjaciół idealnie do nas pasuje - czuła, jak z każdym wypowiedzianym przez nią zdaniem gula w gardle powiększa się, jednak skutecznie ignorowała to nieprzyjemne uczucie, mówiąc dalej - Zaufałam ci, jednak okazało się, że Ty nigdy tak do końca nie zaufałeś mi. Okłamywałeś mnie lub zwyczajnie uciekałeś, chociaż nie potrafię zrozumieć dlaczego? - uniosła trochę głos, w końcu obdarzając go ulotnym spojrzeniem, które zaraz zwróciła przed siebie. Nie oczekiwała teraz odpowiedzi. - Za każdym razem, gdy coś się działo oddalałeś się ode mnie coraz bardziej, a ja głupio na to pozwoliłam, sądząc, że jesteś na tyle rozważny i mądry, by w końcu przyjść do mnie i zdobyć się na szczerą rozmowę, bo przecież podobne już prowadziliśmy. Nigdy cię nie oceniłam, ani ciebie, ani twoich czynów. Stawałam w twojej obronie wierząc - może trochę naiwnie - że zawsze jest jakieś wytłumaczenie. Cholera, wystąpiłam nawet przeciwko mojemu bratu czy Fillinowi. - zaśmiała się, chociaż nie było w tym ani odrobiny wesołości, raczej kpina z własnego zachowania. - Byłam na ciebie wściekła. Rozumiem, że to… - tu zrobiła dłuższą pauzę, zatrzymując się na chwilę. Niełatwo było jej mówić o wypadku brata, zastanawiała się nawet czy powinna poruszać ten temat, przywoływać przykre wspomnienia, z którymi prawdopodobnie Solberg nadal sobie nie radził, ale chciała być z nim przede wszystkim szczera -... to co wydarzyło się w lesie było naprawdę traumatyczne. Wiem, nie było mnie tam, więc nie będę umiała tego wszystkiego zrozumieć i nie chodzi o to. Tylko o to, że wtedy byłeś jedyną osobą, która wiedziała co się stało, potrzebowałam cię wtedy, a ty uciekłeś i robiłeś to przez kolejne tygodnie, a nawet miesiące. Odwróciłeś się ode mnie w momencie, kiedy najbardziej cię potrzebowałam, bo Boyd postanowił wyjechać i nie dawać znaku życia przez tygodnie. Szalałam z niepokoju, a ty mimo obietnicy, że mnie nie zostawisz, zrobiłeś to, nie mając tak naprawdę już pojęcia, co się dzieje. Po pewnym czasie przestałeś nawet mnie dostrzegać, bo tak było łatwiej, nie? - znowu musiała zrobić pauzę, by uspokoić emocje; te mimo, że chciała nad nimi zapanować pojawiały się za każdym razem. Pociągnęła nosem, kontynuując, już znacznie spokojniej. - Jeśli chodzi o moje wyznanie…. Wtedy w kuchni powiedziałam, że stałeś się dla mnie kimś więcej, bo to była prawda. Sądziłam, że połączyła nas prawdziwa więź i nie mam tu na myśli emocjonalnego przywiązania, często mylonego z miłością między przyjaciółmi, bo spędzamy ze sobą dużo czasu, bo razem pakujemy się w durne sytuacje, bo często rozmawiamy czy tego, że nasze życie przesiąknięte jest daną osobą czy myślami o niej. Chodzi mi o taką prawdziwą więź, która pojawiała się między dwójką właściwe obcych sobie ludzi, gdzie podświadomie czujesz te wszystkie emocje, o których nie chcesz mówić, bo brzmią irracjonalnie nawet w myślach. Bo to wydawało się nieprawdopodobne, by poczuć coś takiego, bo jak można? Przecież tak to nie działa nie? Nie powinno. - wyjaśniła, wyjmując dłonie z kieszeni, którymi zaczęła gestykulować, jakby to miało pomóc Maxowi w zrozumieniu tego, co ma na myśli,zaraz jednak schowała je ponownie - Ale widocznie się pomyliłam, albo może tak było, jednak oboje nie byliśmy na to gotowi, a ty prawie od razu zacząłeś uciekać. Zupełnie jakbyś nie potrafił tworzyć takich relacji, bo uznajesz tylko dwie - takie z których masz zabawę, jak było z Tori albo takie, które są na tyle toksyczne, że mogą zakończyć się tylko twoim upadkiem, od którego starasz się uciec. Tak było z Boydem i Fillinem oraz Felinusem. Niby jest twoim przyjacielem, ale sam pakuję cię w sytuacje, które prowadzą jedynie do twojej destrukcji. Niby robisz kilka kroków na przód, bo otrzymujesz pomoc, ale zaraz cofasz się o następne w tył, bo ktoś nagle stawia cię w sytuacji, z którą nie jesteś w stanie sobie poradzić, jesteś niczym dziecko we mgle, dajesz się prowadzić innym, nie widząc niebezpieczeństwa, które na ciebie czyha. Próbujesz być dojrzały, ale tak naprawdę wciąż jesteś dzieckiem, które szuka. Tylko czego? Wrażeń? Szczęścia? Czy przeciwnie - możliwości stoczenia się w dół, bo innej przyszłości dla siebie nie widzisz? - kolejne pytania brzmiały ostro, jednak opuściły jej usta. Po raz kolejny spojrzała na niego, tym razem poświęcając mu dłuższą chwilę; serce w piersi brunetki zabiło mocniej, lecz zignorowała jego krzyk. - Nie byłeś i wciąż nie jesteś gotowy by wziąć odpowiedzialność za niektóre relacje, a ja nie zamierzam z tym walczyć. Mimo wszystko pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć, nie odmówię ci pomocy ani wsparcia, gdy zajdzie taka potrzeba. Będę wobec ciebie lojalna i zawsze szczera, nie mam zamiaru więcej patać cię po główce i godzić się na to, byś pakował się w kolejne kłopoty przez swoją lekkomyślność czy przez głupotę innych. To by było wszystko, dziękuję że mnie wysłuchałeś. - powiedziała, czując, że ciężar który nosiła w sercu od długich miesięcy w końcu znika. Cała ta przemowa nie była dla niej łatwa, jednak w końcu znalazła w sobie odpowiednio dużo siły, by się na nią zdobyć i była wdzięczna Maxowi, że nie próbował jej przerywać tylko cierpliwie czekał. W ten sposób znaleźli się na końcu wspólnej drogi, która rozwidla się na dwie osobne ścieżki. Czy było o to zła? Czy miała żal? Nie. Wciąż tylko ta przeklęta intuicja podpowiada jej, że nie tak to powinno się skończyć, lecz Max dokonał wyboru już dawno, a ona w końcu się z nim pogodziła.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wyjazd i zmiana otoczenia chyba każdemu była teraz potrzebna. Odpoczynek od dobijającej, szarej codzienności był konieczny, choć dla Maxa nie zaczął się on najlepiej. Sam nawet trochę dziwił się sobie, że przyszedł na to spotkanie trzeźwy, choć zapodanie sobie Ognistej przed mogło nie skończyć się najlepiej. -Dzięki... - Mruknął z lekkim uśmiechem. Naprawdę ciężko było nie przyznać jej racji, choć prawdą było, że zaczynał w końcu przyjmować jakiś pokarm, a do tego nawet starał się co nieco ćwiczyć. Wciąż jednak daleko było mu do ideału, a brak snu odbijał się na jego twarzy. -Polecam Lunaballę, czy inne maskotki. Przez te ciche demony nie da się odpocząć. - Rzucił krótko, po czym skinął głową na znak, że zrozumiał i nie ma zamiaru przerywać Oli w jej wywodzie. Zaczęli powoli stawiać kroki przed siebie, w bliżej nieokreślonym kierunku, a Max słuchał padających z jej ust słów. Zapalił fajkę, w duchu analizując to wszystko i zastanawiając, co powinien odpowiedzieć. Niektóre z tych słów naprawdę go bolały, podczas gdy inne były zaskakująco prawdziwe i nawet on nie mógł temu zaprzeczyć. Cierpliwie czekał jednak, aż gryfonka skończy mówić, nim w końcu się odezwał. -Po pierwsze, masz rację. Ucieczka była i wciąż poniekąd jest moim mechanizmem obronnym, choć staram się z tym walczyć. Nie jest łatwo stawiać czoła całemu szambu, jakie się wylewa, a przynajmniej nie mi. - Przyznał bez większego problemu, bo tajemnicą przestało to być już dawno. Był tchórzem, choć w nieco innym niż tradycyjnym tego słowa znaczeniu. Wciąż był jednak u boku gryfonki i miał zamiar odpowiedzieć na to, co właśnie usłyszał. -To, że jesteś moją przyjaciółką, nie znaczy że byłaś zwolniona z całej tej otoczki spierdolenia. Od początku powtarzałem Ci, że nie jestem taki, za jakiego mnie masz, a jednak Ty, tak samo zresztą jak i inni, wolałaś wierzyć w tę lepszą część mnie, która czasem przebijała się przez resztę. Nie jestem z tego dumny, ale im bliżej kogoś byłem tym więcej starałem się zataić. Sama pomyśl, chciałabyś zadawać się z kłamliwym ćpunem, który próbuje Cię wykorzystać i spierdala przed problemami? Nie. Dlatego tę część siebie wolałem jednak ukrywać i naprawdę szło mi to dobrze. Przynajmniej do czasu aż moja własna głupota nie zadziałała przeciwko mnie... - Ostatnie wymamrotał praktycznie do siebie. Wiele razy zastanawiał się, gdzie by teraz był, gdyby nie popełnił tego jednego, znaczącego błędu. -Nigdy jednak nie kłamałem mówiąc, że nie warto mi ufać. Trzeba było posłuchać brata, zamiast szukać we mnie czegoś, czego nigdy tam nie było... - Mówił spokojnie, jakby wszelkie emocje ulatywały wraz z dymem papierosowym. Nie miał zamiaru się unosić. Ostatnie doby zbyt wiele wymagały od niego emocjonalnie, by był w stanie po raz kolejny dać się ponieść jakimkolwiek uczuciom. -Zdaję sobie sprawę, że listopadowych wydarzeniach zjebałem srogo, ale nie byłem w stanie spojrzeć Ci w twarz. Myślałem, że robię dobrze, że dając Ci spokój będzie Ci lepiej patrząc na to ile problemów już przyniosłem waszej rodzinie. Do tego sam musiałem spróbować względnie dojść do siebie, a widząc Boyda nie było to takie łatwe. - Kopnął niewielką zaspę śniegu powodując, że biały puch rozsypał się wokół jego kostek. -Co do tego wyznania... Ciężko mi określić, co tak naprawdę nas łączyło. Nie jestem i nigdy nie byłem najlepszy w nazywaniu i radzeniu sobie z emocjami, choć wiedziałem, że byłaś inna niż reszta osób. Później wszystko zaczęło się pierdolić, a ja się pogubiłem. Oczywiście, że nie byłem gotowy i masz rację mówiąc, że jestem pod tym względem tylko gówniarzem. - Tu zrobił pauzę zastanawiając się, czy powinien brnąć w słowa, które zabolały go najmocniej. Ostatecznie jednak uznał, że jak już wyrzucać z siebie, to wszystko, więc kontynuował. -Jednak co do moich relacji mylisz się. Oczywiście wiele z nich jest pojebana i nikomu nie wmówię, że dążę do autodestrukcji, bo w jakiś chory sposób nie umiem bez niej żyć. Ale to nie jest wszystko. Jest kilka osób, którym zawdzięczam zmianę na lepsze i mimo, że z boku może to wyglądać na coś toksycznego, rzeczywistość jest trochę inna. Chociażby Lowell... Gdyby nie on prawdopodobnie nie miałabyś z kim prowadzić tej rozmowy. W większości to ja pakowałem nas w bagno, z którego on musiał nas potem wyciągać i nie wiem, jak bardzo jest tego świadom, ale zawdzięczam mu kurwa życie... - Poczuł, jak oczy zachodzą mu lekko łzami. Zamrugał szybko kilka razy, by doprowadzić się do porządku, a ręka mimowolnie skierowała się ku biodrze, na którym wciąż niezmiennie widniała blizna po pazurach pustnika. Niezbity dowód na to, że mówił prawdę. -Nie mogę od Ciebie niczego wymagać i nie mam zamiaru obiecywać, że się zmienię, bo wiem że łatwiej to powiedzieć niż zrobić, ale przepraszam... Przepraszam, że wciągnąłem Cię w swoje bagno i bardziej lub mniej świadomie zraniłem. - Zakończył ostatecznie, nie potrafiąc dobrać już kolejnych słów. Zaciągnął się mocniej papierosem, przez ściśnięte gardło i obserwował jak dym wraz z drobnym obłoczkiem pary opuszcza jego wargi.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Marie R. Moreau
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : znamię w kształcie półksiężyca na prawym nadgarstku, słyszalny francuski akcent
"Nie ma odwrotu..." Jeśli puchoka ją zauważyła, naprawdę nie było sensu uciekać. Musiała się z tym zmierzyć jeszcze raz i wreszcie podzielić się tym z kimś, jednak perspektywa niebezpieczeństwa jakie może tym ściągnąć na przyjaciółkę skutecznie ją do tego zniechęcała. - O, przyszłaś - przywitała się. - Nic się nie stało, to znaczy stało i... - Marie plątała się nie wiedząc jak zacząć. - Okej, dam radę - powiedziała bardziej do siebie niż do dziewczyny. - Proszę, tylko postaraj się mi nie przerywać, bo nie jestem pewna, czy będę w stanie podąć ponownie temat - zaczęła, jednocześnie nerwowo rozglądając się po okolicy. Nie chciała żeby ich rozmowę usłyszał ktoś jeszcze. - Muszę Cię też prosić o dyskrecję, bo nie wiem do czego może to zaprowadzić. Kilka lat temu, zaraz po tym jak zmarli rodzice Timotheé zostawił mnie i Nathalie - zaczęła od znanej dziewczynie już części historii. - Dzień po śmierci rodziców, obudziłam się wcześnie rano i nie zastałam brata w łóżku. Zaczęłam panikować i wtedy dostrzegłam kopertę podpisaną moim imieniem. Wyjęłam z niej jedną kartkę. Było tam napisane "Musiałem. Przepraszam". Jego wytłumaczenie - po policzkach młodszej puchonki zaczęły płynąć łzy. - Ale nie to jest istotne. Na odwrocie była jego prośba. Pod jedną z obluzowanych desek w podłodze schował list. Nie napisał co w nim było zawarte. Miałam go po prostu wyjąć i zachować. Pilnować żeby nie dostał się w niepożądane ręce i pod żadnym warunkiem nie otwierać. I nie posłuchałam go. Owszem znalazłam go, ale ciekawość wzięła górę. To... - zaniosła się szlochem, jednak pokazała przyjaciółce, aby ta nie podchodziła do niej. Wzięła głęboki wdech i kontynuowała. - To był list napisany przez jakiegoś Francuza. Opisywał zbrodnię, której był świadkiem. Śmierć. Człowiek, który stracił życie był mu nieznany, ale oprawca już tak. Dziadek. To był mój dziadek. To był człowiek, którego kochałam, który lepił ze mną miliony bałwanów, czytał książki. Uwielbiałam go, był dla mnie autorytetem. Zbrodniarz, morderca - ostatnie dwa słowa wyszeptała po czym osunęła się na kolana, płacząc.
Zdenerwowanie towarzyszyło jej od momentu przeczytania listu. Liczyła na to, że będzie to tylko kolejna głupotka, ale niestety tym razem problem okazał się całkiem poważny. Kiedy zobaczyła zdenerwowaną twarz Marie, miała już pewność, że dziewczyna nie ściągnęła jej tutaj z powodu nieprzyjemnego współlokatora, albo czegoś jeszcze bardziej trywialnego. Na szczęście blondynka nie zamierzała trzymać jej długo w niepewności i przeszła do rzeczy od razu po przywitaniu. Williams zmarszczyła czoło w wyraźnym zmartwieniu, słuchając z rosnącym niepokojem, tego co Puchonka miała jej do przekazania. Trochę się pogubiła, nie nadążała za słowami, kilka razy otworzyła usta, żeby o coś zapytać, ale ostatecznie je zamykała, żeby nie przerywać. Nic z tego wszystkiego nie rozumiała, dlatego patrzyła na Moreau zagubionym, czekoladowym spojrzeniem, szukając odpowiedzi na niezadane pytania w oczach rozmówczyni. Starała się skupić, usiłowała wszystko złączyć w całość, ale informacji było tak wiele, co chwilę przewijały się obce, francuskie imiona, a słowo morderca odbiło się w głowie echem. Co ona miała teraz zrobić? Osunęła się na kolana w ślad z Marie, wyciągając w jej stronę ręce. Chciała dać jej możliwość przytulenia się i wypłakania, jeśli tylko miałaby na to ochotę. Nancy tymczasem analizowała w głowie usłyszane informacje. Przerosło ją to, nie wiedziała jak powinna zareagować i zdecydowanie zbyt długo się nie odzywała. - To, że ktoś napisał jakiś list, jeszcze nic nie znaczy... - Odezwała się w końcu zachrypniętym z nerwów głosem. Rozpaczliwie szukała w głowie słów, które mogłyby pocieszyć przyjaciółkę, ale nie potrafiła ich odnaleźć. Sprawa wydawała się dosyć poważna, zakładając, że treść listu była prawdziwa. - Nie masz pewności, że to prawda, każdy mógłby napisać w takim liście każde kłamstwo. Może ktoś chciał twojemu dziadkowi zaszkodzić? - Czy głos rozsądku mógł ją trochę uspokoić, czy wręcz przeciwnie? Nancy nie miała pojęcia, ale starała się opanować sytuację i uspokoić dziewczynę, odnaleźć logikę w tej pokręconej sprawie.
Wyjazd był pewnego rodzaju ucieczką, chociaż początkowo nie myślała o tym w taki sposób, niemniej z każdą upływającą chwilą fakt ten coraz głośniej rozbrzmiewał w jej myślach. Czas spędzony w rodzinnym domu mimo wszystko wspominała dobrze, mogła tam w łatwy sposób zająć własne myśli, jednak fizycznie mocno się to na niej odbiło - była zwyczajnie zmęczona, chociaż starała się nie dać tego po sobie poznać. Tylko nieliczni wiedzieli, jak wyglądała rzeczywistość Oli w rodzinnym domu a Max nie należał do tego grona i chciała, by tak pozostawało. Korzystając z mugolskich sztuczek w sprytny sposób zamaskowała sińce pod oczami, a zniszczone dłonie wciąż chowała w kieszeni. To było jedyne kłamstwo, którego dopuszczała się w zasadzie przed wszystkimi poza własnym bratem i Odey, bo ta mimo wszystko wciąż traktowała ją, jak równą sobie - zgoła odmiennie niż Mia. Słysząc o demonach zmarszczyła brwi, nie bardzo rozumiejąc o co chodzi Ślizgonowi - jeszcze nie dane było jej spędzić tu nocy, jednak nie wnikała w ten temat głębiej. Tak naprawdę poprosiła o spotkanie tylko z jednego powodu - miała już dość tej dziwnej atmosfery między nimi, ukradkowych spojrzeń rzucanych kiedy mijali się na korytarzu i ciszy, która wprowadzała ją w coraz podlejszy nastrój, wszakże nie przywykła do takiego zachowania, które było niezgodne z naturą dziewczyny. Szli, a ona mówiła coraz więcej nabierając większej pewności. Kiedy pierwsze słowa opuściły malinowe usta, nie potrafiła zatrzymać kolejnych, bo te siedziały w niej od dawna, tylko wciąż nie było odpowiedniego momentu albo zwyczajnie nie chciała go znaleźć - do teraz. Oczywiście czuła, że wiele słów sprawi przykrość chłopakowi, dlatego nie było jej łatwo, mimo wszystko wciąż darzyła go ciepłymi uczuciami, nawet jeśli nie były one tak intensywne, jak wcześniej. W swoim zachowaniu wydawała się być zdystansowana, idąc obok niego w odpowiedniej odległości, która kiedyś mogła sprawiać jej dyskomfort - teraz pozwalała na swobodę. Ich relacja w dużej mierze opierała się na fizyczności, od której Olivia teraz jakby stroniła, dodatkowo rzadko obdarzając go chociażby spojrzeniem. Umilkł. W uszach jej szumiało od nadmiaru emocji, które starała się ukryć. Po raz kolejny w momencie, kiedy głos zabrał Max zacisnęła dłonie w piąstki - to pozwalało jej zapanować nad własnymi uczuciami. W ciszy wysłuchała wszystkiego, co jakiś czas kiwając słowa na znak zgodny z jego słowami, natomiast innym razem marszcząc czoło kiedy czegoś nie rozumiała. - Nie możesz wiedzieć za kogo cię miałam. Nigdy nie siedziałeś w mojej głowie. - oznajmiła, nie umiejąc się z nim zgodzić w tej kwestii. Wiedziała przecież, że nie jest prostą osobą, nie stawała go również na piedestale na który nie zasługiwał. Brała co jej oferował, chociaż niektóre rzeczy były jedynie półprawdą, więc jak mogła wyrobić sobie o nim konkretną opinię? Jedyne co wiedziała i nadal wie to to, że Solberg wciąż jest zagubiony. Ten stan rzeczy trwał od dawna i może trwać kilka kolejnych lat, jednak czy ona często nie czuła się podobnie? - Pieprzysz - przyznała unosząc nieco głos, słysząc "dobrą" radę. Zaraz jednak uspokoiła się, za wszelką cenę chciała zachować neutralność, podejść do tej rozmowy ze spokojem, którego brakowało jej wtedy, gdy spotkali się w kuchni. Nie było to łatwe, zwłaszcza jeśli Max gadał takie głupoty, z którym jej natura się zwyczajnie nie zgadzała. - Mam własny rozum, nie potrzebuję słuchać brata. A poza tym niczego nie szukałam, tylko widziałam. To różnica - oznajmiła, może nieco zbyt surowa niż powinna, ale tego typu gadanie naprawdę ją irytowało, a przyrzekła sama przed sobą, że tym razem nie zamierza milczeć i głupio przytakiwać. Słysząc o wydarzeniach, które miały miejsce w listopadzie mimochodem spięła mięśnie. Temat ten nawet jeśli przewijał się już w wielu rozmowach wciąż był ciężki i stanowił pewnego rodzaj tabu; sama również przestała dociekać, co tak naprawdę się wydarzyło bo to nie miało znaczenia - liczył się efekt, który dla Boyda był tragiczny nie tylko psychicznie, jak było to w przypadku Maxa. Powstrzymała prychnięcie,które cisnęło jej się na usta; oczywiście wszyscy wiedzieli lepiej czego ona chce. Postanowiła jednak zostawić ten temat, nie chciała rozdrapywać ran, które prawdopodobnie powoli się zabliźniały. Uznała, że ruganie Maxa za jego zachowanie było zwyczajnie niesprawiedliwe, bo sama również mogła postąpić inaczej,mogła mimo jego sprzeciwu wyjść mu naprzeciw, a zamiast tego uciekała. Pozwoliła, by po raz kolejny zapadła między nimi cisza, która nie wydawała się być już taka ciężka, jak na początku. W myślach analizowała wypowiedziane przez bruneta słowa, uzmysławiając sobie, że w grupie tych kilku wyjątkowych osób nigdy jej nie było, dlatego czuła się w tej relacji zagubiona, a im dalej w nią wchodziła tym było gorzej. Spoglądając w zielone tęczówki uśmiechnęła się delikatnie, jakby próbowała go jakoś pocieszyć, kiedy dostrzegła szklące się w nich łzy. Przyjęła dawną postawę, nie zadawała pytań na które być może Solberg nie był w stanie odpowiedzieć, albo nie chciał, bo przecież wcześniej też wiele przed nią ukrywał. Z drugiej strony teraz nie byli ze sobą blisko - czy to coś zmieniało? - Co masz na myśli? - pytanie jednak opuściło jej usta, ostatecznie poddała się, przeciwstawiając się własnym założeniom. - Nie wymagasz niczego, mówię ci jak jest. Postaraj się to przyjąć do wiadomości. Niczego więcej nie oczekuje - przyznała, kładąc dłoń na ramieniu Maxa, jednak szybko ją zabrał ponownie chowając do kieszeni kurtki. Być może był to zbyt odważny i równie nieodpowiedni gest.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie znał szczegółów jej rodzinnego życia, to prawda, choć miał wystarczająco informacji, by wysnuć wnioski, że nie jest tam kolorowo. Starał się jednak nie poruszać tego tematu tak samo, jak gryfonka raczej nie naciskała na opowieści z jego rodziny. Dziwił się jednak nieco na myśl, że postanowiła tam wrócić, nawet na tak krótki czas. Wydawać by się mogło, że Max powinien nosić na drugie imię "Niedopowiedzenie" zamiast tego ironicznego "szczęściarza", które matka w przypływie dziwnego humoru widocznie mu nadała. Powoli otwierały mu się oczy, że to właśnie brak odpowiedniej komunikacji zazwyczaj doprowadzał do ruiny wiele jego relacji i choć on sam raczej nie obawiał się konfrontacji, o tyle nie każdy miał podobne podejście. Do tego dochodził fakt kłamania na ciężkie dla niego tematy, co zazwyczaj traktował bardzo lekko, nie uważając, by mogło mieć jakikolwiek wpływ na cokolwiek. Przynajmniej do czasu... Słuchał tego, co mówiła, próbując odpowiednio wszystko zrozumieć, by móc jakoś się do tego ustosunkować i choć nie było to dla niego łatwe, odzywać się na te tematy, o tyle liczne spotkania z opiekunką Slytherinu pozwoliły mu nauczyć się jakoś podchodzić do tego ze względnym spokojem. Przynajmniej nie wpadał od razu we wkurw i nie darł japy na pół miasteczka, jak to miał w zwyczaju. Potrzebował jednak tych kilku sekund, by właściwie ułożyć sobie w głowie słowa. -Prawda... Choć i tak czuję, że w jakiś sposób powinienem to wyczuć. - Przyznał szczerze. Nie był to pierwszy raz, gdy zignorował oczywiste sygnały, na rzecz wygodnej ślepoty i udawania, że wszystko jest tak, jak być powinno, że ma relację pod kontrolą. -Widocznie w takim razie nie zauważyłaś tej kupy gówna, tuż obok. - Wzruszył ramionami, bo nie miał zamiaru zbytnio wykłócać się w tym temacie. Ideałem nie był, co podkreślał każdemu i z czego zdawał sobie sprawę. Różnica była tylko taka, że on musiał żyć z tym na co dzień, przez co nauczył się jak, z tym szambem obcować, podczas gdy cała reszta nie do końca była w stanie tak do tego podejść i nie każdy się przez to gówno chciał przekopywać, by znaleźć coś więcej. Dla niego rozmowa o Boydzie i lesie też nie była łatwa, ale przecież nie mógł wiecznie udawać, że nic się nie wydarzyło. Już dawno postanowił, że milczenie jest gorsze niż chwilowe uczucie pustki i kilka złych wspomnień, które na sekundę pojawiają się przed jego oczami. Może wciąż nie do końca miał to pod kontrolą, ale jakoś żył i to było najważniejsze. Powoli robił drobne kroczki do przodu, by jednego dnia nie dostawać dreszczy na samo wspomnienie pustnika, czy nie mieć potrzeby chowania trzęsących się dłoni, gdy tylko znajdował się gdzieś, gdzie nie było wystarczającej ilości światła. Nie miał zamiaru upierać się, że wiedział lepiej. Wręcz przeciwnie. Bardzo dobrze widział, jak błędne było jego myślenie, ale przecież nie miał mocy cofania czasu, a nawet gdyby miał, nie był pewien, czy by z niej skorzystał. Zbyt wiele postawiłby wtedy na szali, a tego obawiał się bardziej niż czerwonych oczu łypiących na niego z oddali. -Co mam na myśli? - Stanął w miejscu, spoglądając w jej oczy. Nie wiedział nawet, jak to wszystko opisać. Zamiast tego uniósł lekko kurtkę wraz ze znajdującą się pod spodem koszulką, by Oli mogła dostrzec sporą bliznę na jego boku, którą zdobył w wyniku wypadu na Nokturn. -Chociażby to... - Opuścił odzienie na swoje miejsce, czując, jak chłód przenika przez jego tkanki. -Sam bym sobie tego nie zaleczył i nie odgonił tych cholernych stworzeń. No i gdyby puścił mnie wolno, gdy włamałem mu się na chatę, pewnie leżałbym zaćpany w jakimś uroczym zaułku czekając, aż ktoś znajdzie moje truchło. - Uśmiechnął się słabo. Dziwnie było mu opowiadać o tym wszystkim dziewczynie, ale skoro chciała szczerości, postanowił jej ją dać. W stu procentach. -Przyjąć przyjąłem, o to się akurat nie martw. Tylko, nie jest łatwo tak po prostu się z tym wszystkim pogodzić. - Nie umknęło jego uwadze, że położyła rękę na jego ramieniu, ani to, że równie szybko ją stamtąd zabrała. Niewiarygodne dla niego było, jak łatwo z kogoś bliskiego, potrafili wytworzyć między sobą taki dystans, szczególnie ten fizyczny, który nigdy nie wydawał się być dla nich żadnym problemem.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Olivia Callahan
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : lekka wada wzroku; zmuszona jest przez nią nosić okulary, wąskie usta, gęste i długie włosy
Jeśli Maxa dziwił fakt, że mimo sytuacji rodzinnej wracała do rozwalającego się domu, to widocznie nie znał jej tak dobrze, jak mogło się wydawać. Chociaż Olivia wobec rodzicieli nie potrafiła wykrzesać ciepłych uczuć, mając do nich wiele żalu, to miała jeszcze młodsze rodzeństwo, które kochała ponad życie. To właśnie dla nich tam wracała, chociaż często wiązało się to z ciężką pracą oraz nieprzyjemnościami. Lojalność wobec osób które kocha nie pozwoliłaby na to, by całkowicie odciąć się od tamtego świata, nawet jeśli miała ku temu możliwość. Oczywiście, że komunikacja była jedną z ważniejszy fundamentów jaka mogła łączyć dwójkę ludzi, niezależnie czym była ich relacja - zwykłą znajomością, romansem czy miłością. Właśnie z tego powodu Olivia często wymuszała na innych rozmowę, nawet kiedy nie chcieli jej prowadzić, z Maxem początkowo postępowała podobnie, zadawała odpowiednie pytania, jednak robiła to w tak subtelny sposób, że nie można było określić jej mianem ciekawskiej. Niestety im bliżej siebie byli to jednocześnie coraz bardziej się od siebie oddalali, zaczęła zadawać mniej pytań wierząc w to, co mówił; zaufała mu zbyt mocno, ale czy miała powody by tego nie robić? W gruncie rzeczy nigdy jej ich nie dał. - Nawet jeśli byś to wyczuł to, co wtedy? - zapytała, w końcu patrząc w jego zielone tęczówki. Czasem nie nadążała za jego tokiem myślenia, może nawet trochę go nie rozumiała, bo przecież nie mógł mieć wpływu na to, co czuła ona, co czuł on sam. - Co byś zrobił? Zmieniłbyś coś? - kolejne pytania popłynęły z malinowych ust, jakby w zdenerwowaniu przygryzła dolną wargę. Była ciekawa jego odpowiedzi, bo przez moment poczuła, jakby on nie chciał tego wszystkiego, co się działo. To wywoływało pewnego rodzaju smutek, który próbując zamaskować uśmiechnęła się delikatnie, ponownie przenosząc spojrzenie na ścieżkę,pokryta warstwą śniegu tworzyła wraz z koronami drzew okrytych puchem romantyczny krajobraz. Oczywiście nigdy nie uważała go za ideał, niemniej miała wrażenie, że przy niej mimo wszystko był trochę inny, jakby nie chciał pokazywać tej gorszej natury, jakby przy niej usypiał swoje demony, a może to ona miała na nie taki wpływ? Nigdy nie zastanawiała się nad tym, dlatego teraz miała problem ze zrozumieniem wszystkiego, a przedtem Max nie ułatwiał jej tego wciąż uciekając. - Po prostu nie chciałeś, żebym ją widziała - stwierdziła, jakby ze złością i nutą żalu w głosie, kopiąc butem w niewielką zaspę. Po chwili wzięła głębszy wdech, posyłając mu ukradkowe spojrzenie - Wybacz - przeprosiła, czując że po raz kolejny próbuje przenieść całą winę na Ślizgona, a przecież mimo wszystko byli w tym razem. Niełatwo było pogodzić się z własnymi błędami. Nabrała głośno powietrza w płuca czując jak jego chłód wypełnia organ, wywołując delikatny ból - niczym miliony mikroskopijnych, wbijających się igiełek. Nie miała wątpliwości co do tego, że blizna była świeża, nie chodziło nawet o jej wygląd, ale fakt, że widziała jego nacie ciało i dobrze pamiętała, że wcześniej jej nie było. W pierwszym odruchu chciała jej dotknąć, poruszając niespokojnie dłońmi w kurtce, lecz ostatecznie zrezygnowała z tego pomysłu wpatrując się z niedowierzaniem w szramę, dopóki Max ponownie nie ukrył jej pod materiałami ubrań. Mimowolnie skrzywiła się słysząc kolejne słowa opuszczające jego usta, a w jej niebieskich tęczówkach zaszkliły zły. Nie miała pojęcia jakie "przygody" spotykały Ślizgona, dla niej to wszystko wciąż było nowe i nie wiedziała w jaki sposób powinna do tego podejść, zwłaszcza że widoczny był dystans między nimi. Nie potrafiła zachować spokoju, bo ten w przypadku tej rozmowy, gdzie na jaw wychodziły kolejne faktu był niemożliwy do osiągnięcia, nie przez nią. Wciąż zależało jej na Maxie, dlatego serce w piersi brunetki zabiło mocniej. - Dobrze, że masz takiego przyjaciela - tylko tyle była w stanie z siebie wydusić po krótkiej chwili ciszy, zupełnie pozbawiona świadomości, że relacja chłopaków wciąż uległa ewolucji. Zupełnie też zapomniała o plotkach dotyczących Puchona i Solberga, chociaż wcześniej interesowała ją ta kwestia. - Jakoś będziesz musiał - stwierdziła, posyłając w jego kierunku nieśmiały uśmiech. Dla niej również nieprawdopodobnym było, jak wiele się między nimi zmieniło, ale czy miała o to pretensje? Może początkowo, wszakże próbowała się przeciwko temu buntować, a teraz po prostu zaakceptowała taki stan rzeczy, odzyskując w końcu równowagę, której potrzebowała.
Poczuła kiedy ramiona przyjaciółki oplatają ją. Była wdzięczna Merlinowi, czy losowi za to, że może ją mieć teraz przy sobie. Jedna z najbardziej strzeżonych przez nią tajemnic, właśnie ujrzała światło dzienne. Ufała jednak puchonce i miała nadzieję, że ta zachowa ją tylko dla siebie, chroniąc tym samym przed czymkolwiek resztę świata. Marie nadal wierzyła, że cała prawa może nieść ze sobą niebezpieczeństwo i być przyczyną ucieczki Timotheégo. Po chwili, już kiedy się trochę uspokoiła, wstała i wyciągnęła rękę do Nancy, aby tej także pomóc, czuła że może już mówić. Wzięła jeszcze dwa głębokie oddechy i zaczęła: - Wiem, że to niekoniecznie musi być prawda. List był podpisany, ale po tylu latach podpis był nieczytelny - czuła, że ponownie zbiera jej się na płacz, wzięła jednak jeszcze jeden oddech i kontynuowała. - Rzeczywiście, istnieje szansa, że list był sfałszowany, a jego treść to brednie, ale coś spowodowało, że mój brat w niego uwierzył, schował i kazał mi go strzec. Nans on był starszy ode mnie siedem lat - miał wtedy ponad dwadzieścia lat - dla Francuzki był to wystarczający dowód na to, że list był oryginalny i prawdziwy. Niestety. - Jeżeli będę chciała to wytłumaczyć, będę musiała znaleźć Timotheégo - dodała łamiącym się głosem, po czym zamilkła.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Starał się nie poruszać tematu sytuacji rodzinnej Olivii, więc tak naprawdę wiedział o niej niewiele. Był świadom jej przywiązania do Boyda i ilości rodzeństwa, a patrząc po charakterze dziewczyny, raczej nie uważał, by mogła tak po prostu pozostawić najmłodszych. Jednak dziwił go fakt, że to właśnie tam postanowiła spędzić cięższe chwile, zamiast na przykład przeczekać ten okres u Boyda i Filina. Ze starszym ślizgonem chyba też się dogadywała, choć nie wiedział, jakie były ich relacje po tym, jak walnęła mu w twarz pod skrzydłem szpitalnym, za bawienie się Kurasolbergiem. -Nie mam pojęcia. Wtedy... Może podszedłbym do pewnych spraw nieco inaczej, a może bym spierdolił, jak zawsze. Nie potrafię Ci tego powiedzieć. - Odrzekł szczerze, bo sam nie potrafił przewidzieć własnej reakcji szczególnie teraz, gdy nieco inaczej spoglądał na niektóre sprawy i relacje. Nie mieli jednak wglądu do tego, co mogło się stać, więc zostało im jedynie poruszać się po sferze domysłów i pytań. Nie miał siły po raz kolejny mówić, że wcale nie kreował się na ideał i od początku ostrzegał ją, że ma ze sobą potężny bagaż, który może przytłoczyć. Przemilczał więc jej krótki komentarz, skinieniem głowy przyjmując jej przeprosiny, choć wcale ich nie potrzebował. W pewnym sensie przyzwyczajony był do zbierania batów, choć osobiście wolał sprawiedliwe rozwiązania. Życie jednak nie zawsze działało w ten sposób, o czym dość boleśnie się nie raz już przekonał. Nie chciał użalać się nad tym co przeszedł. Pokazał bliznę w celu czysto informacyjnym, dla zobrazowania tego, czego nie potrafił do końca opisać. Sam był po prostu wdzięczny, że udało mu się wyjść z podobnych rzeczy cało, choć nie bez konsekwencji. Długa szrama pokrywała także jego lewą rękę, czego pod materiałem kurtki na szczęście nie było widać. -Zależy dla kogo. - Uśmiechnął się lekko, bo zdawał sobie sprawę, że nie zawsze był powodem radości dla puchona, często stawiając go pod ścianą. Do tego wiele plotek o ich relacji krążyło od dawna po zamku, a chłopacy mimo ostatniej rozmowy wciąż tak naprawdę nie wiedzieli na czym stoją. -A Ty jak się teraz czujesz? Po tym wszystkim i po powrocie? - Zapytał po krótkiej przerwie, która między nimi zapadła. Miał wyrzuty sumienia, że nie zainteresował się tym wcześniej, choć zdawał sobie sprawę, że nie do końca był w stanie to zrobić. Ledwo udawało mu się ustać na nogach na sam dźwięk imienia najstarszego z rodzeństwa Callahanów.
Tajemnice Marie były u Williams bezpieczne. Skoro nie wydała nauczycielom Ofelii kombinującej z czarną magią, to tym bardziej nie zamierzała wywlekać spraw rodzinnych Moreau. Ona sama powinna zadecydować co zrobić z tą wiedzą i jak ją wykorzystać, a Nancy mogła ją jedynie wspierać, ewentualnie spróbować coś doradzić. Po przygodach w zakazanym lesie powtarzała sobie, że nie da się więcej wpakować w czyjeś problemy, ale widząc tę zapłakaną twarz... Nie mogłaby się nazywać Puchonką, gdyby odmówiła jej pomocy. Z pomocą przyjaciółki podniosła się z ziemi i otrzepała kolana ze śniegu. Pierwsze emocje chyba już z nich opadły, miała więc nadzieję, że teraz będą mogły porozmawiać na spokojnie. Musiała to wszystko przeanalizować i poukładać sobie w głowie, bo wciąż nie była pewna, jakie powinna wyciągnąć wnioski. - Skoro twój brat go zachował, zamiast zniszczyć, to pewnie sam nie do końca w to wierzył. Może chciał to sprawdzić? Odnaleźć dowody? Nieokreślony list to nie dowód... - Stwierdziła z nadzieją. Chciała w to wierzyć, ale mogła snuć jedynie przypuszczenia. Układanka, którą miały do rozwiązania należała do tych skomplikowanych, nad którymi można było głowić się godzinami, a puzzle kompletnie nie chciały do siebie przypasować, a ona nawet nie widziała obrazka, który chciały budować. - Marie, słońce. Jeśli mam ci jakoś doradzić, pomóc, to musisz mi wszystko opowiedzieć jeszcze raz, na spokojnie, od początku. - Czy była kiepskim słuchaczem, skoro nie do końca wszystko rozumiała? Czy była złą przyjaciółką, skoro nie pamiętała całej rodzinnej historii Marie? Rozmawiały o tym, nie raz, nie dwa, ale wciąż gubiła się w tej zagmatwanej historii. Spojrzała na dziewczynę i uśmiechnęła się przepraszająco. Nie chciała rozgrzebywać większej ilości przykrych wspomnień, ale nie widziała innej drogi.
Max naprawdę nie był świadom tego, jak wielki wpływ na życie dziewczyny miały wydarzenia z końca listopada. Jego własne od jakiegoś czasu toczyło się stałym i dość stabilnym rytmem, a ona zbierała żniwo złych decyzji które podjęła, próbując odbić się od dna, bo nie tylko relacje z Solbergiem uległy zmianom. Kiedy przed skrzydłem szpitalnym stanęła w jego obronie straciła sojusznika w postaci Fillina i choć nigdy nie łączyły ich bliższe stosunki, wszakże był najlepszym przyjacielem jej brata, tak teraz było między dziwne napięcie, które sprawiało, że starszy Ślizgon stając przed wyborem działał na jej szkodę. Słysząc odpowiedź chłopaka uśmiechnęła się smutno, chociaż innej z jego ust nie spodziewała się usłyszeć. -No właśnie, dlatego nie ma co analizować tego, co już się wydarzyło. To ukształtowało ciebie i każdego innego, teraz trzeba to jedynie zaakceptować - oznajmiła, wiedząc, że ma rację. Trochę czasu zajęło jej by dojść do tej prawdy, która od wieków była niezmienna. Każdy człowiek przeżywał w swoim życiu historie, które były niezbędne do tego, by stał się takim, jakim był w danym momencie. Czy ona żałowała, że nie może cofnąć czasu? Bywały takie chwile słabości, kiedy leżąc w łóżku otulona ciemnością zastanawiała się, co zrobiłaby inaczej?, jednak szybko pozbywała się podobnych myśli, wiedząc, że wystarczyłaby jedynie niewielka zmiana, a ona stałaby się zupełnie kimś innym - niekoniecznie osobą, którą chciała być. Nie zaprzeczała temu, że Max nie kreował się na ideał, niemniej wciąż czuła niesprawiedliwość z jaką podchodził do niej; ukrywał prawdę o sobie, przecież sam to przyznał. Dlatego dobrze, że zdecydował się przemilczeć jej krótki wywód, bo w tej kwestii prawdopodobnie nigdy nie dojdą do porozumienia. W świetle nowych wydarzeń wspomnienia blakną i być może tak właśnie stało się z pamięcią chłopaka, bo ona wciąż potrafiła przypomnieć sobie, jak wyglądała ich znajomość. Nie uważała się za osobę naiwną, a on sprawił, że jednak zaufała mu bardziej. Po raz kolejny na jaw wychodziło to, jak wiele rzeczy o nim nie wiedziała, chociaż teraz nawet nie zadawała pytań. Ich relacja uległa zmianie i nie czuła, że powinna to robić w sposób, taki jak dawniej. Dystans między nimi był widoczny, ale oprócz tego wyczuć można było pewnego rodzaju napięcie - nie potrafiła określić jego źródła. Może było to jedynie echo uczuć, jakimi się kiedyś darzyli? Poprawiając szalik, którym okryła się szczelniej obdarzyła Ślizgona uśmiechem, słysząc komentarz dotyczący Felka. Nie chciała wnikać w to, jak w rzeczywistości wygląda ich relacja. Może ze strachu? A może po prostu uznała, że jest to zbyt intymne, by mogła wejść do tego z buciorami. - Dużo lepiej, zwłaszcza po powrocie Boyda. Odbyliśmy długą rozmowę, która w końcu pozwoliła osiągnąć mi pewnego rodzaju spokój. Teraz trochę inaczej patrzę na wszystko i jest lepiej. Mam nadzieję, że u ciebie również - odpowiedziała, odsłaniając delikatnie rękaw kurtki. Na nadgarstku dziewczyny błyszczał mugolski zegarek, patrząc na niego zrobiła duże oczy, których spojrzenie przeniosła zaraz na Maxa, a malujące się w nich zaskoczenie było aż nazbyt widoczne. - Cholera - było to słowo, które jako pierwsze opuściło jej usta, kiedy dotknęła przedramienia chłopaka, okazując mu jeden z nielicznych dziś ciepłych gestów. - Przepraszam Cię, nie wiedziałam, że jest już tak późno, a jestem umówiona z Mią. Przecież mnie zabije. - jęknęła wyraźnie przejęta. - Na pewno jeszcze się spotkamy, a teraz naprawdę muszę uciekać. Przepraszam, naprawdę przepraszam - dodała, w naturalnym dla siebie odruchu - tym razem wywołanym głównie pośpiechem - dając Ślizgonowi buziaka w policzek, zanim ruszyła ku wyjściu z parku.
Kierował się do wyjścia z parku po tym jak został zaatakowany przez krwiożerczo puchatego białego puffka pigmejskiego, który to postanowił dziś Eskila adoptować. Nie kwapił się do szukania jego właściciela bowiem w okolicy nie znajdował się absolutnie nikt zachowujący się jakby zgubił coś ważnego. Bogatszy o śpiącego we wewnętrznej stronie szaty puffka miał zamiar pochwalić się nim Robin. Miał ochotę na choć jedno spojrzenie zazdrości, ot tak, dla podbudowania. Nie przewidział jednak, że droga w parku może być śliska. Akurat zbliżał się do jakiejś osoby - na którą nie zwróciłby żadnej uwagi, gdyby właśnie przy niej nie wpadł w poślizg. Przesunął piętą po zamrożonej powierzchni i runął na plecy jak długi, w międzyczasie wyduszając z siebie pewnego rodzaju stęko-jęk. W szoku postanowił na moment sobie znieuchomieć i poleżeć w śniegu, a potem westchnąć w duchu na myśl o kolejnych siniakach. Ledwie wyleczyły się te, które nabył, a teraz obił sobie zadek, łokcie i rzecz jasna uderzył głową w chodnik. Na szczęście gruba zimowa czapka zaoszczędziła mu guza, co nie znaczy, że nie boli! Odruchowo pomacał szatę na wysokości ukrytej wewnątrz kieszeni, a ruchome drżące ciałko dało mu znać, że wszystko jest z puffkiem w porządku. Otworzył oczy (a bo jakoś tak zamykają mu się powieki jak tylko znajduje się w pozycji leżącej- do spania) i ujrzał nad sobą twarz. Jaką twarz! Wybałuszył oczy na dziewczynę, a znienacka jego wilowaty zmysł przyspieszył krążenie krwi w żyłach. Powietrze zawibrowało. - Uou.- wymsknęło mu się i zaczął powoli się podnosić, starając się przy tym ponownie nie przewrócić ale też nie zerwać kontaktu wzrokowego z dziewczyną. Z jakiejś przyczyny gęba sama mu ucieszyła, projektując na ustach uśmiech. Nie mógł oderwać od niej oczu! Czuł jakby ją znał. Miała w sobie coś bardzo, ale to bardzo znajomego. To chyba ten blask skóry kiedy padało na nią nikłe światło stojącej nieopodal kamiennej pochodni. Stęknął kiedy mięśnie zabolały gdy już się wyprostował. Niedokładnie otrzepał się ze śniegu i dalej gapił się na dziewczynę bowiem im dłużej to robił tym powietrze wydawało się jeszcze słodsze w posmaku. To dziwne uczucie, ale nie dało się tego zignorować. - Nie wiem czy mówisz po angielsku ale na Merlina, kim ty jesteś? - czemu moje zmysły drżą informując mnie, że powinienem Ci się baczniej przyjrzeć bo coś jest oczywistością a ja jeszcze tego nie widzę.
Trudno było nie zauważyć rozczarowania na twarzy Norweżki już kilka dni przed szkolnym wyjazdem na ferie. Ledwo zdążyła do szkoły się przenieść, czekając z ekscytacją na zapowiadany wyjazd, bo przecież znajomi tyle jej naopowiadali o poprzednich wycieczkach organizowanych przez szkołę, a oni akurat TERAZ musieli wybrać Norwegię! Jej jęknięcie rozczarowania było z pewnością słyszalne w całym korytarzu prowadzącym do klasy starożytnych run, gdzie akurat była. Pech, prawdziwa kara od Odyna — chyba za to zagłębianie się we współczesność. Musiała więc bóstwa udobruchać, decydując się na powrót do domu i spędzenie czasu z rodziną, chociaż od święta Jul nie minęło wiele czasu. Ojciec zdecydował o wyjeździe do jednego z miast kraju, gdzie mieli najlepsze liny oraz potrzebne mu do zadbania o łódź przyrządy, a ponadto przyszła małżonka Svena chciała uzupełnić apteczkę. Chociaż bieganie po znajomym lesie i przesiadywanie na fiordach, gdzie miała swoje tarcze do strzelania z łuku oraz toporki było jej ulubionym zajęciem, postanowiła się zabrać i skorzystać z dobrodziejstw miastowych — głównie spożywczych, bo samych aglomeracji nieznośna. Tak więc po skonsumowaniu tutejszych przysmaków i z piwem w torbie, ruszyła w stronę parku, zniechęcona szeptami i spojrzeniami, idąc dość dumnie przed siebie. Pogoda była naprawdę piękna, noc się kończyła. Była odporna na niskie temperatury, wychowywała się w tym kraju i widok rozpiętej kurtki nie powinien nikogo dziwić. Szukając dobrego drzewa lub ławki, przemierzała alejki, ignorując wszystko poza tym, całkiem zajęta własnymi myślami. Chociaż mówiono tutaj w jej ojczystym języku, cały czas na szyi wisiały jej tłumaczki, które dostała od Darrena pod choinkę i okazały się naprawdę trafnym prezentem. Pociągnęła nosem, marszcząc brew. Jej talent magiczny był znikomy, ledwo rzucała trzy lub cztery zaklęcia, nie potrafiła się teleportować, a jej dziedzictwo skupiało się głównie na instynktach pierwotnych, gdzie dominował węch. Dlaczego powietrze przecięła ta charakterystyczna słodycz? Do uszu dobiegł świst, zmuszając ją, aby się zatrzymała i skierowała spojrzenie nienaturalnie błękitnych tęczówek w stronę przytulającego się do ziemi chłopaka. Jego aura sprawiła, że instynktownie chyba zrobiło się jej cieplej. Był taki jak ona? Niemożliwe. Samiec? A jednak odważnie wyszedł jej naprzeciw, krzyżując spojrzenia. Miał przystojną buzię, jasne włosy opadające niedbale na czoło. Miał w sobie coś magicznego, bo nawet jeśli była zwykle obojętna i tylko okazjonalnie korzystała z dobrodziejstw atrakcyjności i fizyczności, on był przystojny. Ujmujący. Nie trafił, na uroczą i dziewczęcą niewiastę. Gdy się wyprostował, drgnęła, opuszczając dłonie. Bezczelnie lustrując go wzrokiem, zbliżyła się o krok, wyciągając szyję odrobinę i pociągając nosem. Najsłodszy z aromatów sprawił, że wydała z siebie mruknięcie zaciekawienia. - Søt. - westchnęła z nutą aprobaty w ojczystym języku, dopiero teraz uświadamiając sobie, że do niej mówił. Wsunęła słuchawkę do ucha, bo o ile rozumiała jego wypowiedź, wolała mieć pewność, gdyby przyszło do używania słów trudniejszych. Niespotykane. Jeśli instynkt nie kłamał, jakim cudem przetrwał? Leśne duchy zwykle pozbywały się męskich potomków. Powinna zapytać wprost? - Morganą? Wypaliła z dość mocnym akcentem, bo to pierwsze, co głupio kojarzyło się jej z Merlinem. Trochę czytała legend, jednak na tle tych ojczystych, wydawały się jej mało przekonujące. Przysunęła się nieco bliżej, chowając ręce za siebie i patrząc mu w oczy, uśmiechnęła się zawadiacko. Optymistycznie dla niego lub nie, Astrid była personą brutalnie szczerą i bezpośrednią, której zachowania czasem przypominały mieszkankę z plemienia dzikusów, niż współczesną czarownicę. Raz jeszcze pociągnęła nosem. - Też to czujesz? Wiatr dookoła stał się słodkawy i gęsty. Myślisz, że to Loki zsyła swoje wizje w ramach psot? Oczywiście, że chodziło jej o powietrze, jednak znów zapomniała słówka. Ciekawość zdecydowanie przejęła miejsce rozsądku, o ile ten drugi kiedykolwiek miała. - Może nie jesteś realistyczny?
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Dopiero jak wstał i otrzepał się ze śniegu to mógł przyjrzeć się dziewczynie nieco bardziej aniżeli samej twarzy i oczom - odcień niemalże taki sam jak eskilowy. To chyba to przyciągnęło jego uwagę. Dostrzegł rozpiętą kurtkę - o Merlinie, zimno mu na sam widok - rozpuszczone złociste włosy, tłumaczki w uchu i silny akcent zdradzający, że faktycznie jest Norweżką. Gapił się i gapił, zastanawiając się czy dobrze to wszystko podejrzewa. Gdy w zasięgu wzroku pojawiał się inny przedstawiciel tej zabójczej ludzko-wilowatej mieszanki to niemal zawsze wewnętrzna harpia nadstawiała uszu. Uniósł brwi słysząc jej odpowiedź. - Że co?- elokwencję (której nie miał) szlag trafiał a odezwał się dopiero drugi raz. W ten sposób dobrego wrażenia to on nie zrobi ale czy to było aż takie ważne? Ta dziewczyna miała w sobie coś dziwnie znajomego i coraz śmielej myślał o tym, że tak, to jest półwila. Jej uroda choć cudowna to nie mamiła go tak jak powiedzmy innych przedstawicieli męskich. Nie znaczy to, że był obojętny. - Loki? Wizje? Eeee…? - z wizjami wolał nie mieć do czynienia, nordycki bóg leżał poza jego zainteresowaniami, a i poezji w tym nie wczytał bowiem był człowiekiem prostym. Podrapał się po policzku a potem rozmasował swój łokieć który to chyba znowu zdarł do krwi. - Nie wiem co ty mówisz, nie jestem wymysłem, ale coś jest nie tak z powietrzem. Nie wiem. Wyglądasz bardzo znajomo jakbyś… nie no, serio? Tutaj też są półwile?- jej wilowatość go nie przytłaczała tak jak wilowatość profesor Whitehorn. Nagle tknęło go, że męscy potomkowie zdarzali się bardzo rzadko, a więc musiał ją nieźle zaskoczyć. Rozpiął kawałek kurtki aby pufek mógł wystawić swój język i złapać trochę oddechu. Chrząknął. - Ej, nigdy nie widziałem nikogo z młodych połówek. Nieźle! Ty też serio to czujesz? To takie dziwne, wow! Ej, ile masz lat? Też lubią cię zwierzaki? - zamiast się przedstawić nie powściągnąć ciekawości tylko pytał i chłonął jej widok. Na Merlina, Robin musi ją zobaczyć! Hunter oczywiście nie, bo… no bo lepiej nie dostarczać w jego okolicę dziewczyn ze zdolnością zauroczenia. Oczy Eskila świeciły z nieposkromionego zaciekawienia. - Z wyglądu mogłabyś być moją siostrą!- zaśmiał się jakby powiedział wyjątkowo udany żart.
Marie R. Moreau
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : znamię w kształcie półksiężyca na prawym nadgarstku, słyszalny francuski akcent
Ufała dziewczynie jak nikomu innemu. Wiedziała też, że ta zdecyduje się jej pomóc. Nie miała pojęcia o innych problemach, a także postanowieniu Nans. Po prostu cieszyła się faktem, że ma w niej wsparcie. Wiedziała, że dopóki będzie podejmować dobre decyzje i nie pakować się w niebezpieczeństwa, chociaż to już zrobiła czytając list, starsza koleżanka będzie stała za nią murem. - Możliwe, byłoby to także wytłumaczeniem czemu zniknął - Marie doskonale zdawała sobie sprawę z faktu, że sprawa brata i jego ucieczka mogła być spowodowana tylko i wyłącznie prywatnymi pobudkami, ale chciała wierzyć w ważniejszy powód dla którego Timotheé uciekł. - Nie, on by nas nie zostawił, tylko dlatego, że chciał z ciekawości coś sprawdzić. Przynajmniej taką mam nadzieję - drugie zdanie dodała szeptem. Nie uważała przyjaciółki za złą słuchaczkę. Co prawda rozmawiały o tym wielokrotnie, lecz nie oznaczało to, że miała ona znać jej historię rodzinną na wylot. Dlatego też uspokoiwszy się zaczęła ponownie swoją opowieść. - Więc tak. Jak wiesz urodziłam się we Francji, w czystokrwistej rodzinie. Byliśmy szczęśliwi, mieliśmy wszystko czego potrzebowaliśmy, tata miał firmę produkującą eliksiry. Mieszkaliśmy we dworze, należącym do rodziny od pokoleń razem z moimi dziadkami - uśmiechnęła się na wspomnienie beztroskiego dzieciństwa. - Następnie zaczęło się pod górkę. Francuskie Ministerstwo Magii wprowadziło ustawę, potocznie nazywaną upaństwowieniem. Oczywiście oficjalnie miało to na celu wyrównanie różnic majątkowych między magicznymi rodami czystokrwistymi, a tymi mugolskimi, aczkolwiek w rzeczywistości wyglądało to inaczej. Ministrem Magii została Anny Toulouse-Lautrecu, ale jej imię i nazwisko nie gra roli. Pochodziła z półkrwistej rodziny, dawno skrzywdzonej przez jeden z arystokratycznych rodów. Po latach postanowiła się zemścić wprowadzając właśnie tą ustawę. Oznaczała ona dla czarodziejów czystej krwi utratę wszystkiego. Domu, firm, pracy, majątku. Wylądowaliśmy na bruku - załamał się jej głos, na wspomnienie pierwszego bolesnego wydarzenia. Jednocześnie zatrzymała się na moment czekając na ewentualne pytania.
Lustrował ją wzrokiem, a Astrid nie pozostawała mu dłużna, śledząc jego ruchy z niemałym zainteresowaniem w równie błękitnych, co jego tęczówkach. Byli podobni, ich aura była magnetyczna i miała wrażenie, że ze zdwojoną siłą przyciągali uwagę parkowych przechodniów. Była do tego niby przyzwyczajona, a z drugiej strony spotkać kogoś, kto zna i rozumie wiążące się z tym utrapienie.. Zacisnęła usta na chwilę, poprawiając materiał rozpiętego okrycia wierzchniego, wsuwając dłonie w kieszenie. Brew jej drgnęła na jego konsternację towarzyszącą krótkiej wypowiedzi, jednak zaraz parsknęła śmiechem, kręcąc jedynie głową i machając ostentacyjnie dłonią w powietrzu, żeby czasem się nie przejął. Przywykła, że mało kto rozumiał, o co właściwie jej chodzi. - Loki to jeden z Bogów Nordyckich, lubi płatać żarty — wyjaśniła w rozbawieniu, starając się zachować pozory powagi, gdy mówiła przecież o rzeczy świętej. Nie był to może najłaskawszy i najbardziej ceniony z przedstawicieli wszechmocnych, jednak zapominanie o jego potędze i brak szacunku mogły skończyć się kłopotami. Tak przynajmniej na zabitych dechami, Norweskich wsiach wierzono. - Oczywiście, że są! Mnóstwo tu lasów, fiordów, żeby zamieszkiwały je duchy, takie, jak nasze matki. Opiekunki. Może powietrze nie może znieść naszej aury? Przesunęła palcem po ustach, zaraz jednak wzruszając ramionami. Pojęcie pół wili znane było wszędzie, podobnie jak istoty tej pełnej krwi. Ich zdolności oraz właściwości płynące z ich krwi czy włosów również były te same, jednak nazewnictwo i postrzeganie, cóż, tutaj nie były aż takim przestrachem, jak w Europie, a przynajmniej tak się Astrid wydawało. Zasypał ją pytaniami, które dzięki tłumaczkom bez problemu docierały do jej głowy w kompletnym tłumaczeniu. Wędrując spojrzeniem między pufkiem, a Eskilem, zabrała się więc do odpowiedzi. - Też nigdy nikogo półkrwi nie widziałam, jedynie mającego babkę za magiczne stworzenie. Nic dziwnego, jako ulubienice Lokiego są mistrzyniami iluzji i złośliwości. Tak, jesteś tak przystojny, że trudno mi oderwać od Ciebie oczy! Minęło osiemnaście zim w tym roku, odkąd się urodziłam. Czy lubią... Trudno powiedzieć.. A Ciebie, Ciebie to lubią? Wskazała palcem na pufka kryjącego się w kurtce. Nigdy się nad tym nie zastanawiała, bo przecież zwykle robiły za pożywienie, więc na nie polowała, patroszyła i pozbawiała skóry, zostawiając bardziej doświadczonym do ugotowania. Przekonała się jednak, że tego typu zwierzenia w ich społeczności nie były powodem do dumy, raczej wprawiały w strach i może przez to nie miała wielu przyjaciół. Wyciągnęła dłoń mocniej, palcem przesuwając kosmyki jego włosów, bez żadnego skrępowania. Bo jaka pół wila, na Odyna, była nieśmiała? - Twoje są złotawe, moje są srebrnawe. Niczym słońce i księżyc, no nie?
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie znał szczegółów tego, co działo się w życiu Olivii po tym wszystkim, ale na pewno nie uważał, że było to dla niej coś, co po prostu byłaby w stanie tak łatwo odrzucić w kąt i zapomnieć. Jakby nie było przecież chodziło o jej rodzonego brata. Relacja gryfonki z Filinem średnio go interesowała szczególnie teraz, gdy sam nie miał ze studentem najlepszych kontaktów. Miał wrażenie, że Filin będzie ostatnią osobą na tym świecie, która zapomni i wybaczy mu to, co zaszło w listopadzie. Może i wiedziała, co odpowie, ale nie potrafił wydobyć z siebie nic innego. Nie miał wejrzenia na to, jak życie potoczyłoby się, gdyby podjęli jedną decyzję inną choć Solberg znał siebie na tyle, by podejrzewać, jaka reakcja pojawiłaby się u niego, gdyby tylko wcześniej wiedział o uczuciach dziewczyny. Mimo wielu ciężkich chwil, listopadowy wypadek zdawał się przynieść mu w efekcie też coś dobrego. Poznawał siebie i był w stanie lepiej dostrzegać niektóre błędy, które popełniał, choć wciąż nie potrafił ich wszystkich powstrzymać. Nie do końca zgadzał się z tym, że trzeba pokornie akceptować to, co ich otaczało, ale nie chciał się na ten temat kłócić. W tym momencie i tak niczego by to raczej nie przyniosło. Oczywiście, że wciąż pamiętał, jak wyglądała ich relacja. Problem był w tym, że ostatnio bardzo ciężko przychodziło mu ją pielęgnować. I to nie tylko tę relację, ale wiele innych chwilowo zostało odrzuconych w kąt. Max zdawał sobie z tego sprawę, ale naprawa szkód wcale nie była taka prosta, jak mogłoby się wydawać. Wciąż czuł na sobie pewne piętno. Pamiętał spojrzenia, z którymi musiał się zmagać przez pierwsze tygodnie po wypadku w Lesie, a w jego głowie wciąż siedziały niektóre z chodzących po szkolnych korytarzach plotek. Nic więc dziwnego, że starał się izolować, coraz bardziej pogrążając w poczuciu winy, które choć zdecydowanie słabsze, wciąż gdzieś w nim siedziało. Widać trzy miesiące nie wystarczyły, by mógł całkowicie ruszyć naprzód, co nie zmieniało faktu, że starał się żyć normalnie. Nawet planował kilka rzeczy, za które chciał się zabrać po powrocie do szkolnej codzienności, co wcale nie przychodziło mu z taką łatwością. -Dobrze to słyszeć. Ostatnie czego teraz potrzebujecie to się jeszcze od siebie oddalić. - Wsparcie rodzeństwa na pewno było ważne dla obydwu ze stron i Max nie negował tego faktu. Sam tylko skinął głową potwierdzając, że faktycznie jest z nim trochę lepiej, nie chcąc wdawać się w szczegóły. -Jasne, leć. I pozdrów ode mnie Mię. - Uśmiechnął się do Oli, gdy ta przypomniała sobie o spotkaniu. Sam nie widział Marcello od wieków i był ciekaw, co u niej obecnie słychać.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Pią Kwi 16 2021, 22:09, w całości zmieniany 1 raz
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Magnetyzm wobec otoczenia pozostał przez Eskila niezauważony. Nie zwracał uwagi na takie "pierdoły" choć istotnie zwykły przechodzień mógłby na drobną chwilę rozdziawić moment kiedy mijał dwoje identycznych osób. Choć nie znali nawet swoich imion to wyglądali jak wyjątkowo podobne do siebie rodzeństwo. Nic więc dziwnego, że gapił się w błękitne oczy dziewczyny i nie potrafił wyjść z szoku. Nie spotkał kogoś jeszcze tak... podobnego do niego. Nie chodziło tylko o sam wizerunek ale też o coś w jej spojrzeniu, co podpowiadało, że mogliby rozumieć się bez słów. Jej wpatrywanie się w niego nie przeszkadzało mu. Głęboko drzemiąca w nim harpia zasnęła jeszcze spokojniej bo przecież nie miała powodu do rozchylenia powieki. Powietrze było miłe, drżące, delikatne, orzeźwiające, a wydawać by się mogło, że wypowiadane przez dziewczynę słowa nadawały powietrzu tego swoistego drgnienia. Nie ogarniał co ona do niego mówi. Nie rozumiał większości rzeczy, ale teraz jakoś mu to nie przeszkadzało. Serce w jego klatce piersiowej zabiło nieco głośniej kiedy po raz enty uzmysłowił sobie, że to nie jest wymysł jego umysłu a naprawdę ma przed sobą innego potomka wili, który dodatkowo jest odeń niewiele starszy! Wilowatość dziewczyny zatem go nie przytłaczała jak to w przypadku profesor Whitehorn. - Opiekunki? - parsknął śmiechem, krótkim, niedowierzającym. Potrząsnął głową i poruszył kończynami, rozmasowując swoje ramię, bo czuł, że zastał się w tym mrozie. - W tych lasach... aaa... a ja jutro już wracam do Wielkiej Brytanii. - nie był przekonany do czemu jej to mówi. Może podświadomie chciałby zobaczyć prawdziwe wile? A może jednak nie, bo przecież został przez nie wzgardzony będąc po prostu chłopakiem. Nie chciał teraz o tym myśleć, bo nie miał przy sobie Robin. Ta dziewczyna musiała uczestniczyć we wszystkich wilowatych czynnościach jego życia. Potrzebował jej do tego, a więc no. Czas próbować zrozumieć co ta półwila do niego mówi bo szczerze powiedziawszy musiał wyciągać cel wypowiedzi z kontekstu. - Babkę... eee... ćwierć? Masz na myśli te ćwierć? Aaaa, no ja też takiej nie spotkałem. Nauczycielka w mojej szkole jest półwilą ale trzymam się od niej z daleka. Przytłacza mnie aż mi duszno się przy niej robi. - wzruszył ramionami i mówił dalej, bo przecież niecodziennie ma możliwość porozmawiania z kims niewiele od nim starszym. Oczy Eskila zaświeciły z dziwnej radości bo choć został nazwany przystojnym to jednak mówiła to półwila, całkowicie na niego odporna. Znów serce w jego trzewiach zadrgało niespokojnie. Wow. Zerknął niewidzącym wzrokiem na puffka, a potem ochoczo wrócił wzrokiem do osiemnastoletniej dziewczyny. - To jesteś o dwa lata starsza. No tak, lubią. Wabię je czasem. Słuchają się mnie bardziej niż innych. - odpowiadał ale też nie zastanawiał się nad swoimi słowami bo cały czas się na dziewczynę gapił. Śledził wzrokiem rysy jej twarzy odnajdując w nich coraz więcej podobieństw choć trzeba przyznać, że dziewczyna miała wyraźniejszą wilowatość zewnętrzną, to znaczy była zdecydowanie piękniejsza i nie była to skromność (nie u Clearwatera), ale stwierdzenie faktu z którym nie miał żadnego problemu. Na jego ustach pojawił się uśmiech dosłownie w tej samej sekundzie kiedy palce Astrid dotknęły jego przydługich włosów, które Robin groziła mu obciąć po kryjomu jeśli się za to nie zabierze. - Noo... można tak uznać. Na Merlina, nie napatrzę się teraz na ciebie. - usłyszał swój głos i czuł, że mruganie to strata czasu, bo przecież może stracić jakiś detal jej wyglądu w którym mógłby się doskonale odnaleźć. - Eeee... jestem Eskil. - przedstawił się ale też nie przykładał się do tego należycie. Im więcej się jej przyglądał tym zauważał, że choć skóra Astrid wydawała się delikatna i porcelanowa to był przekonany, że niełatwo pozostawić na niej ślad. Dostrzegał w niej zahartowanie. Dzikość. I niech mu Merlin świadkiem, to było cudowne, bo coś identycznego czuł w sobie choć w zupełnie inny sposób. Nie potrafił tego opisać. - A harpia? Powiedz mi o harpii. Powiedz. - podszedł pół kroku naprzód, a jego wzrok nabrał ostrości bo bardzo zależało mu na tej informacji. Oparł palce na jej przedramieniu, tuż przy łokciu jakby chciał ją zatrzymać w tym norweskim parku, aby mogli znaleźć jeszcze więcej wspólnych cech. Potrzebował tego. Nie potrafił powiedzieć czemu, ale w jakiś sposób tego potrzebował.
Ich uroda sprawiała, że pozostawali zapamiętani. Mało kto miał równie intensywne ślepia, równie błyszczące i gęste włosy. Nienaganna sylwetka, nienaganna figura. Nie była niczym panna z brytyjskiej arystokracji, więc sama dość bezczelnie lustrowała go wzrokiem. Chłonęła podobieństwa, zaskoczona odrobinę niespodziewanym zbiegiem wydarzeń. Sztuczka Lokiego czy może spotkanie zesłane przez Nomy, córy przeznaczenia? Trudno było jej to określić. Intensywne uczucia towarzyszące temu kontaktowi wzrokowemu, wprawiały pół wile w ekscytację. Mimowolna, niechciana być może więź, nić zrozumienia, która nie pojawiła się w jej codzienności od dawna, a już w ogóle od zmiany szkoły i otoczenia. Jego państwo i zwyczaje było dla niej obce i dziwne, Eskil natomiast brutalnie wręcz znajomy. Odetchnęła ciszej, raz jeszcze pociągając nosem. Jej magia kulała, była praktycznie bezużyteczna i jedyne, co potrafiła to dwa lub trzy zaklęcia. Dzięki temu jednak miała wyostrzone zmysły po zwierzęcej naturze matki, stąd też absorpcja jego osoby i analiza spotkania na płaszczyźnie sensorycznej były wyjątkowo intensywne. - Brytania? - powtórzyła, wyrwana z transu i przeniosła wzrok z jego twarzy na wesołego puffka, marszcząc brwi. Ah, ten nieszczęsny zamek. Jej umysł nieco ospale, ale łączył fakty i przez to chwilę jeszcze tkwili w milczeniu, nim gwałtownie drgnęła i ożyła, rumieniąc się mocniej z ekscytacji, przecież nie z onieśmielenia. - Ty też? Ty też chodzisz do tej szkoły o kamiennych murach, co to nazwy nigdy nie pamiętam? Którą szatę nosisz? Złapała go bez namysłu za dłonie, zaciskając palce, jakby miała dostać wyjątkowy prezent. Chodziło jej o dom, do którego należał. Skoro był magiczny, a do tego młodszy od niej, to przecież miał w obowiązku naukę, bo takie było prawo. Tak Astrid sądziła, chociaż nie była pewna, czy to fakty, czy tylko jej głowa umiejąca dopasować okoliczności do danego momentu. - Dlaczego Cię przytłacza? - dopytała jeszcze, szczerze zainteresowana, bo nie miała takich problemów. Oczywiście kojarzyła kuśtykającą piękność, której echo laski rozbrzmiewało w tym więzieniu, które nazywali szkołą. Był łagodniejszy niż ona. Niezbyt dominujący, a przynajmniej takie odniosła wrażenie. Na pierwszy rzut oka jego harpia wydawała się stanowić odrębny byt, a nie fragment jego samego. Czy to dobrze? Biały wilk mówił, że to przecież jedność. Zacisnęła raz jeszcze jego dłonie, zanim puściła i zgarnęła włosy na bok, wsuwając palce do kieszeni kurtki. Nie była dobra w rozmowach, w tworzeniu relacji. Obrazi się za propozycję spaceru lub piwo? Piwo byłoby właściwie. Zwilżyła usta, potrząsając wiszącą na ramieniu torbą. - Chcesz się ze mną napić? Patrzenie Ci w oczy bezkarnie sprawiło, że mam ochotę to uczcić. Też masz ten problem? Kontakt wzrokowy stwarza ze zwykłym człowiekiem linkę, która prowadzi zwykle do nieszczęść. - nawet nie zauważyła, gdy dotknęła wcześniej jego włosów, a może zwyczajnie było to dla niej naturalne? Pokręciła głową, powstrzymując śmiech. Dlaczego miałby patrzeć? - Astrid. O dzikości.. To.. To skomplikowany temat, Es. Wciąż nad tym pracuje, ale jest łatwiej, jeśli.. Na Odyna, nigdy nie prowadziłam takiej rozmowy i nie wiem, jak Ci to powiedzieć? Wytłumaczyła się z beztroskim zakłopotaniem, które wymalowało delikatne rumieńce na jej polikach. To był zupełnie inny rodzaj kontaktu niż z człowiekiem. Nie była do tego przyzwyczajona i nawet kogoś takiego, jak potomkini Wikingów, wprawiało to w dziwne zawstydzenie i zaniepokojenie, wymieszane z motylami w brzuchu. Jego gest, dość śmiały i pewny sprawił, że nie mogła i nie chciała mu odmówić. Tylko jak miała spełnić jego prośbę? Przygryzła dolną wargę, odwracając na chwilę wzrok. Nie mogli tak stać na środku alejki, gdy nieopodal tlił się koksownik i była ławka. Pociągnęła go więc za rękę w jej stronę, szukając wyjaśnienia, którego oczekiwał. - Masz z tym doświadczenie?- zapytała krótko, gdy usiedli i umieściła torbę na kolanach, otwierając jej i wyjmując butelkę norweskiego trunku. Było jej jednak niewygodnie. Rzuciła jednak torbę na bok, siadając bokiem, tak, aby móc lustrować go wzrokiem. W blasku tlącego się ognia był jeszcze przystojniejszy. I mogła patrzeć, a on wcale nie tracił woli, nie odchodził od zmysłów, nie chciał spełniać jej poleceń w zamian za najmniejszą iskrę atencji. Cudowne.
Eskil Clearwater
Rok Nauki : VI
Wiek : 20
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : wszędzie nosi ze sobą bezdenny plecak; na głowie czapka z daszkiem + kaptur bluzy
Dowiedziawszy się, że i ona ma jakiś związek z Hogwartem wybuchnął śmiechem, tak szczerym jak niedawno w towarzystwie pewnej ślizgonki. Ten zbieg okoliczności go serdecznie ubawił, nie chciało mu się w to wszystko wierzyć, że to rzeczywiście prawda, że Astrid jest tym kim jest i mało tego, spotka ją jeszcze wielokrotnie. - Tak. Niech mnie Merlin trzaśnie, serio też chodzisz do Hogwartu? Skoro tak to na pewno nie jesteś w Slytherinie jak ja. Wiedziałbym o tobie. Jestem tego pewien! - oznajmił jednocześnie odpowiadając na jej dopytywanie, bo skoro będą się widywać (już on o to zadba, musi o niej opowiedzieć Robin!!) to powinien wiedzieć o niej jeszcze więcej. Potrzebował jej doświadczeń, aby porównać, sprawdzić co się powtarza, co jest inne, uwarunkowane wychowaniem w różnym środowisku, a co jest po prostu odziedziczone po wilowatej matce. Pewnym jest, że teraz nie da dziewczynie spokoju bo była jego szansą na ten rodzaj zrozumienia, który może podzielić jedynie inna osoba z tym dziedzictwem. W innej sytuacji przeszkodziłoby mu to złapanie za rękę czy natarczywe wpatrywanie się, ale teraz nie miało to jakoś wielkiego znaczenia, bo przecież gapił się na nią w podobny sposób. - A skąd ja mam to wiedzieć? Zawsze jak się zbliża to robi mi się duszno od jej wilowatości, dlatego wolę jej unikać i jestem szczęśliwszy nie wiedząc skąd się to bierze. - machnął ręką na znak, że nie jest to ważne. Nie będzie przecież dyskutować tu o opiekunce Puchonów skoro nie miał z nią żadnej relacji ani też ku temu nie dążył. Dostał inną szansę na zrozumienie, od kogoś bliższego mu wiekiem, a to było niezwykle ważne dla szesnastoletniego półwila. Zamrugał trochę ogłupiały kiedy zgarnęła tak włosy na ramię, a blask gwiazd wydawał się odbijać od ich srebrzystości. Nic dziwnego, że damskie półwile są zdecydowanie bardziej oszałamiające pod względem wizerunku. Choć w jego oczach nie była boleśnie piękna to jednak wyraźnie widział, że jest śliczna, tak idealna fizycznie jak tylko to jest możliwe. Nie umiał temu zaprzeczyć ani tym bardziej doszukać się w jej wyglądzie wady. Zmarszczył brwi próbując zrozumieć jej dziwny tok mowy. Linka wzrokowa... zwykły człowiek... Podrapał się po skroni i powoli to sobie rozkładał na czynniki pierwsze. - Nie wiem. Ja mam inaczej, może przez to, że jestem chłopakiem. U mnie wygląd nie jest taki wyraźny jak u ciebie. Chyba wyczaiłbym cię nawet z zamkniętymi oczami, serio. - wzruszył ramionami na zapytanie dotyczące alkoholu. Nie powinien pić, miał słabą głowę (jak i listę wielu wad, a mniejszej ilości zalet), ale przecież nie będzie tu doprowadzać się do nieprzytomności skoro musi omówić z Astrid dosłownie wszystko. Ruszył za nią, usiadł na ławce, wygodnie, choć przodem do niej, aby móc bez problemu wpatrywać się w jej oczy o tej samej barwie co jego własne. Uśmiechnął się pod nosem kiedy zauważył, że się zarumieniła. To było takie... miłe! - Słuchaj, Astrid... - pierwszy raz jej imię w jego ustach, oczywiście okaleczone pod kątem akcentu. - Ale w czym doświadczenie? W wilowatości? - położył łokieć na zaśnieżonym oparciu ławki, a puffek zwinął się do rękawa jego płaszcza i tam zasnął. Sam chłopak tego nawet nie zauważył. - Mam na koncie dwa silne zauroczenia drugiej osoby... i problemy z harpią. Nie wiem czy to jakieś doświadczenie, ale po wszystkim dochodzę do siebie jakbym się naćpał albo upił czy coś w tym stylu. A ty? No powiedz, no... - teraz już domyślał się czemu na jej policzkach pojawił się rumieniec. Kiedy wspomniał o swojej wilowatości poczuł w trzewiach trochę wstydu związanego z odsłoną sporego kawałka siebie przed, co tu mówić, obcą osobą. Nie zwracał uwagi na fakt, że gdyby wpatrywał się tak intensywnie w inną osobę to z pewnością wilowatość wpełzłaby na jego twarz i rozszalała się po policzkach, ustach, spojrzeniu, kolorystyce twarzy, jej konturów, blasku włosów... teraz się tym nie interesował bo tak bardzo, tak bardzo ciekawiła go historia Astrid, że był w stanie olewać te dziwne nawiązania do Lokich czy czego tam, a wyciągać z jej wypowiedzi najsmaczniejsze kąski.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Trudno było jej się odnaleźć w historii czystokrwistych rodów Wielkiej Brytanii, a co dopiero jeśli mowa była o tych zagranicznych. Być może gdyby uważała na historii magii, to byłaby bardziej obeznana w temacie, ale nie była zbyt dobra w zapamiętywaniu dat i nazwisk. Świat wielkich rodów czarodziejskich zawsze był jej obcy, nie do końca rozumiała, jak to wszystko działa. Do niedawna w ogóle się tym nie interesowała, czasem zastanawiała się tylko jakim cudem wciąż istnieje wśród nich aranżowanie małżeństw, ale poza tym nie zagłębiała się w podobne tematy. Ostatnio napięta sytuacja polityczna zmusiła ją jednak do zastanowienia się, po której stronie stanąć, ale żadna z partii nie mogła zyskać jej poparcia. Czy jeśli SLM pozostanie przy władzy, to czeka ich podobny scenariusz co Francuzów? Mimo że była mugolaczką i teoretycznie problem jej nie dotyczył, to nawet nie chciała sobie tego wyobrażać, nikt nie powinien być traktowany gorzej ze względu na pochodzenie. - Nie mieści mi się w głowie, jak można do czegoś takiego doprowadzić... - Westchnęła, spoglądając na Marie ze współczuciem. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, przez co jej rodzina musiała przejść. Williamsowie żyli z dala od magicznego świata i polityki, nigdy nie zastanawiała się nawet nad tym, jaki wpływ na życie może mieć władza. Wyglądało na to, że chyba jednak powinna zmienić swoje podejście, bo bierność mogła przynieść opłakane skutki, niezależnie od tego, po której była stronie. - Potem zaczęłaś się uczyć w Beauxbatons, prawda? - Zapytała, przypominając sobie kolejne szczegóły. Jednocześnie szukała w tej historii jakichś wskazówek, żeby pomóc Marie rozwiązać zagadkę tajemniczego listu.