Jeśli Twoim marzeniem jest obserwacja sów śnieżnych w naturze, to właśnie znalezłeś/aś się w odpowiednim miejscu! To właśnie tutaj zimują te majestatyczne ptaki. Możesz przycupnąć na pieńku w pewnej odległości od ich gniazd i cieszyć oczy tym niesamowitym widokiem. Pamiętaj, żeby uszanować prywatną przestrzeń sów i ich nie niepokoić. Jeśli chciałeś/aś wysłać list, to niestety źle trafiłeś/aś.
Rzuć 1k6, by dowiedzieć się, ile sów śnieżnych udało Ci się zobaczyć. Rzucać kością można raz na wątek.
Sówki:
1 - niestety nie udało Ci dostrzec ani jednej sowy. Jedynie wielki, czarny gawron zamajaczył się na horyzoncie. Może innym razem? 2, 3 - długo musiałeś/aś czekać, ale w końcu udało Ci się zobaczyć jedną sowę śnieżną! 4 - dokładnie dwie sowy kręciły się wokół gniazd. 5, 6 - wow! Masz ogromne szczęście! Całe stado sów śnieżnych akurat zebrało się w Sowim Zakątku. Jest ich co najmniej tuzin.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Wyjazd na ferie nie oznaczał tego, że miała sobie folgować i pozwolić na to, by zaprzestać treningów Quidditcha. Zwłaszcza, że miała przed sobą wznowienie sezonu, które musiało wypaść idealnie. Znalazła się w sowim zakątku, który podobno był miejscem przeznaczonym dla tych majestatycznych ptaków. Podobno, bo raczej nie zobaczyła więcej niż jednej sowy po dłuższym czasie, który tam spędziła. Skupiła się jednak przede wszystkim na tym, aby wykonać swoje zadanie. Idealnie pamiętała zeszłoroczną rozgrywkę w bludgera i miała nadzieję, że jakoś uda jej się nawiązać do tej rozrywki. Wystarczyło machnięcie różdżką oraz nieco dobrej woli, by w pobliżu utworzyć sporej wielkości górę śnieżek. Oczekiwała wciąż na przybycie Brooks, której chciała pokrótce wyjaśnić na czym polega ich zadanie. Problem polegał w tym, że choć chciała nie była w stanie wydobyć z siebie słowa. Starała się wydusić z siebie cokolwiek, ale kończyło się to tylko na ogromnym bólu. W pewnym momencie pociemniało jej przed oczami. Musiała wziąć kilka głębokich i uspokajających oddechów, które miały sprawić, że poczuje się nieco lepiej i nie będzie miała ochoty wyrzygać nowych strun głosowych na kupę śniegu, która znajdowała się obok. Musiała jakoś to wszystko powstrzymać. Po raz kolejny musiała się ograniczyć do przekazywania krótkich komunikatów przy pomocy różdżki, wypisując je w powietrzu. Dobrze, że tego nie było zbyt wiele: Zasady są proste. Wskakuj na miotłę i nie daj się trafić śnieżce. Uważaj, bo są mniejsze od tłuczków. Powodzenia. Jedynie tyle nim sama chwyciła pałkę do Quidditcha i wsiadła na swojego Nimbusa, by wzbić się w powietrze, czekając na to aż Brooks do niej dołączy i aktywując zaklęciem śnieżki, aby przeszły w morderczy tryb.
Rzuć k6:
1 - śnieżka za kołnierzem! Dostałaś śnieżką prosto w kark, a następnie wpadła ci za ubranie. Pod wpływem nagłego zimna wykonujesz bliżej nieokreślone dzikie ruchy, przez które trudno ci się utrzymać na miotle. Dorzuć jeszcze raz k6. Parzysta – utrzymujesz się w powietrzu. Nieparzysta – spadasz w zaspę. 2 - czy to samolot? Czy to ptak? OWSZEM. To sowa śnieżna. Wygląda na to, że ocaliła cię przed spotkaniem ze śnieżką, która uderzyła w ptaka tuż przed tobą. Biedne ptaszysko spadło na ziemię, ale ciebie nic nie trafiło! 3 - obrywasz śnieżką w twarz. Centralnie. Mało tego śnieg całkiem dobrze trzyma się twojej twarzy i pogarsza twój wzrok, przez co w następnym poście masz -1 do swojej k6. 4 - nic szczególnego tutaj się nie dzieje oprócz tego, że najzwyczajniej w świecie obrywasz śnieżką w rękę, nogę, plecki czy inne miejsce bez dodatkowych efektów. Możesz dowolnie wybrać lub zakręcić kołek wpierdolu. 5 - Dopisuje ci szczęście lub umiejętności. Jesteś w stanie albo odbić śnieżkę w jakimś blisko nieokreślonym kierunku lub po prostu unikasz jej. 6 - Odbijasz idealnie śnieżkę bez większego problemu. I to prosto w swojego przeciwnika, który musi teraz wykonać dodatkowo rzut k100. Wynik powyżej 50 zapewnia mu uniknięcie trafienia. Brawo. Zdecydowanie dobry z ciebie pałkarz!
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
kostka:2 Choć szkolny wyjazd do Norwegii miał stanowić przyjemną odskocznię od codziennych obowiązków, to od niektórych z nich nie można było uciec. Tak było z treningami. Nic więc dziwnego, że lwią część jej bagażu stanowiła miotła i sprzęt do quidditcha. Skandynawska pogoda nie sprzyjała co prawda lataniu, ale Krukonka należała do tych osób, co szukają sposobu, a nie wymówek. Jak się okazało, nie była jedynym miotłozjebem, który ferie spędza nader aktywnie. Ścigająca „Srok” stanowiła idealnego kompana – nie mówiła i po prostu robiła swoje. Kiedy Brooks przyszła na miejsce, od razu zwróciła uwagę na wielką stertę śnieżek, a gdy Violetta wyjaśniła, na czym polega jej zadanie, uśmiechnęła się szeroko. Śnieżki były znacznie przyjemniejszym treningowym kompanem niż tłuczki. „Boyden” wzbił się do góry, a po chwili jego śladem ruszyły śnieżne gałki. Strauss nie bawiła się w półśrodki, co to, to nie. Śnieżki świstały w powietrzu z zawrotną prędkością. Żadna z nich nie trafiła jeszcze w Brooks, ale jej ofiarą padła biedna sowa, przelatująca akurat obok dziewczyny. Ptak nawet nie wiedział, co go jebnęło. Jak rażony gromem spadł na ziemię.
- O kurwa – stwierdziła rzeczowo, a na jej twarzy malował się wyraz zdziwienia, przerażenia i rozbawienia. Szybko się okazało, że na szczęście ptaku nic poważnego się nie stało. Zdziwiony podniósł się z ziemi, wytrzepał skrzydła ze śniegu i poleciał w dalszą podróż. Mogły więc wrócić do śnieżnej apokalipsy.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Nie zamierzała marnować posiadanego czasu na zbędne gadanie. Tym bardziej, że czuła się jakby przełknęła garść żyletek. Wolała po prostu wskoczyć na miotłę z pałką w ręku i zapomnieć o tym wszystkim. Zresztą chyba to było w tej chwili najlepsze rozwiązanie. Przynajmniej w jej mniemaniu. Za każdym razem, gdy coś się układało nie po jej myśli musiała to wyładować w Quidditchu. Nie spodziewała się tylko, że ich mała zabawa może być niezwykle niebezpieczna dla stworzeń w ich otoczeniu. Dopiero, co odbiły się od ziemi, a Strauss ustawiła swoją miotłę w powietrzu tak, by nieco oddalić się od kupki śnieżek, gdy zauważyła jak śnieżna kula trafiła w przelatującą akurat obok sowę. Tego nikt się nie spodziewał. Podobnie jak Hiszpańskiej Inkwizycji. I być może to właśnie ten widok sprawił, że ścigająca Srok nie zareagowała w odpowiednim momencie na nadlatujący w jej kierunku pocisk przez co oberwała śnieżką prosto w twarz. Przetarła jedynie ją dłonią, by pozbyć się białej masy, która szybko do niej przylgnęła, ale nie było to wcale takie proste. Pozostałości śnieżki wciąż pozostały na jej rzęsach i brwiach sprawiając, że obraz był nieco niewyraźny, zupełnie jakby potrzebował potężnej dawki Rutinoscorbinu.
Jak nie trudno było się domyślić, śnieżki były znacznie mniej wdzięcznym celem, niż tłuczki. Były mniejsze, słabiej widoczne, no i poruszały się szybciej. Może dlatego znacznie częściej trafiały do celu? Plusem z pewnością było jednak to, że oberwanie zbitym śniegiem nie wiązało się z żadnymi pęknięciami czy złamaniami, a jeżeli coś już cierpi, to jedynie duma. Julka poczekała, aż poszkodowany ptak zniknie im z pola widzenia, rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu innych sów, którym nie chciała zrobić przez przypadek krzywdy i kiedy się upewniła, że żadne ptactwo nie ucierpi, posłała w kierunku Strauss śnieżną kulę, a ta trafiła dziewczynę prosto w twarz. Brooksowe lico wykrzywiło się w szerokim uśmiechu, kiedy koleżanka starała się pozbyć z twarzy lepkiego śniegu. Uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, kiedy sama skończyła w identycznej sytuacji, gdy Strauss, pomimo że nie widziała zbyt wiele, trafiła Brooks prosto w czoło. Ta z miejsca pożałowała tego, iż nie wzięła na dzisiejszy trening gogli miotlarskich, bo śnieg wpadł jej do oczu i sprawił, że Strauss wyglądała teraz mniej jak Strauss, a bardziej jak rozmyta w oddali plama. Mimo to rzuciła w jej kierunku kolejną śnieżkę, licząc, że problemy ze wzrokiem nie przeszkodzą jej w trafieniu do celu.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
To wszystko nie było śmieszne. Zdecydowanie. Strauss starała się jeszcze raz wytrzeć śnieg, którzy przykleił się jej do jej twarzy, ale wcale nie było to takie proste. Kiedy jednak zauważyła, że podobny los spotkał także dotychczas śmiejącą się z niej Julię. Uśmiech sam wykwitł na ustach ścigającej i czuła powoli budujący się w jej ciele śmiech, który starała się w sobie stłumić ze względu na pozostające w kiepskim stanie struny głosowe. Być może przez to straciła czujność i dała się trafić kolejnemu pociskowi prosto w kark, a odrobina śniegu wpadła jej za kołnierz. Całkowicie odruchowo zaczęła się wierzgać na miotle pod wpływem niespodziewanego zimna. I to na tyle mocno, że w pewnym momencie zaczęła się z niej zsuwać. Chwyciła się mocno jedną dłonią trzonka miotły, na której zawisła na chwilę, ale to wszystko było na nic. I tak spadła z Nimbusa prosto w śnieżną zaspę. Cholera jasna. Mogła jedynie spróbować przywołać do siebie miotłę, gdy już wygrzebała się z ogromu białej masy i wskoczyć na nią ponownie, by raz jeszcze wzbić się w powietrze i zacząć starcie z tymi małymi pociskami.
Brooks nie była specjalnie uduchowioną osobą, mimo to nie mogła zaprzeczyć istnieniu pewnych rzeczy i zjawisk. Takich jak to, że karma wraca, zawsze. Mimo że nie widziała zbyt wiele, udało jej się wyprowadzić całkiem celny rzut. Śnieżna gałka wpadła Violce za kołnierz i już po chwili ścigająca zaczęła miotać się w powietrzu jak szatan. Efekt był taki, że nie dała rady utrzymać się na miotle i wylądowała w śnieżnej zaspie. Brooks, widząc to, zasłoniła usta dłonią i zaczęła cicho chichotać, bo co tu dużo mówić, widok wygrzebującej się ze śniegu Sroki był dosyć zabawny. A wiecie, co jest zabawniejsze od jednej Krukonki w śnieżnej zaspie? Dwie Krukonki w śnieżnej zaspie. Wspomniana karma uśmiechnęła się krzywo do Brooks i obdarzyła podobnym losem, jak jej koleżankę. Pałkarka również dostała śniegiem za ubranie i pod wpływem zimna zaczęła dziwnie tańczyć na miotle, przez co z niej spadła. Leżąc na ziemi, patrzyła w czyste niebo nad sobą i głośno się śmiała. Już dawno żaden trening nie dał jej tyle frajdy.
- Gdyby ktoś nas zobaczył, za nic by nie uwierzył, że gramy zawodowo w quidditcha – powiedziała, wstając i wytrzepując się z białego śniegu. Spojrzała jeszcze badawczo na miotłę, która na szczęście nie ucierpiała przy upadku, po czym wskoczyła na nią i wymierzyła w kierunku Strauss kolejną śnieżkę.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Chyba coś było naprawdę z nimi nie tak skoro co rusz obrywały śnieżkami lub spadały z mioteł. Najwyraźniej nie były wcale w formie. Przynajmniej nie w na tyle dobrej na ile na to liczyła. Obserwowała jedynie jak Brooks spada z miotły w zaspę, która jeszcze nie miała na sobie ludzkiego odcisku, a następnie wstaje, by powrócić na miotłę. Przytaknęła na jej słowa, a następnie przygotowała się do tego, by odbić nadlatującą śnieżkę. Obróciła miotłę w kierunku pocisku, już zaczęła brać zamach trzymaną w prawej ręce pałką, gdy nagle... Usłyszała odgłos, który brzmiał dosyć znajomo. Kolejna sowa przelatywała akurat przed nią, gdy oberwała śnieżką i spadła na ziemię, wydając z siebie pełne bólu huhanie. No cóż... chyba ten dzień im minie pod znakiem zagrożonych sów śnieżnych.
Może to brak szczęścia, może niedostatek umiejętności, a może jakaś koniunkcja planet lub czarnomagiczne działanie zorzy polarnej. Co by to nie było, Krukonki wyglądały żałośnie. Jak nie ze śniegiem na gębie, to ze śniegiem wszędzie, po spadnięciu z miotły. Antoszka czy Josh nie byliby dumni, a wręcz przeciwnie, daliby im do wiwatu.
- Ti musisz pewnij trzymać miotła i całi czas oczi w śniżka – wymruczała do siebie Brooks, motywując się do większej koncentracji, bo na razie, to przynosiła wstyd wszystkim miotlarzom na Wyspach. – I użiwaj tej pałki jak trzeba, a nie macha nią jak jakiś patik z kiełbasą.
Antoszkowe wsparcie, choćby wyimaginowane, na nic się zdało i w tym zimowym starciu Krukonek, bardziej niż one same, cierpiały sowy. Cóż, wybór sowiego zakątka na miejsce treningowe, nie było zbyt rozsądne i posłana przez Julkę śnieżka trafiła w kolejną sowę.
- Sorry! – krzyknęła do ptaka. Ten rzecz jasna nic nie zrozumiał, ale poczuła się znacznie lepiej na sumieniu, gdy to z siebie wyrzuciła. Ptak jednak nie na długo nacieszył się spokojem. Ledwo wzbił się w przestworza, z których tak brutalnie został ściągnięty, a już leżał w zaspie po raz drugi, tym razem oprawcą była Strauss.
- Eurico nas zajebie, jak się dowie! – rzuciła do koleżanki i niepewnie odprowadziła sowę wzrokiem. Dopiero kiedy ta zniknęła jej z pola widzenia, posłała w Violę kolejną śnieżkę.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Chciała wydobyć z siebie jakiś pomruk, aby przytaknąć Julii, ale oczywiście nie mogła przez ten cholerny ból w gardle. Skinęła jedynie głową, bo biedne sowy faktycznie obrywały śnieżkami jak popierdolone. Zupełnie jakby były jeleniami przebiegającymi przez autostradę. Po raz kolejny skręciła miotłę, wybierając jakiś punkt w powietrzu, w którym wolała się ustawić, aby wykonać pałką mocny zamach na nadlatującą śnieżkę, ale oczywiście i tym razem jej nie wyszło. Zamiast tego kula przeleciała tuż obok kijka i uderzyła ją w drugie ramię. Takie było jej szczęście, ale chyba po prostu musi próbować dalej.
kostka:2 – sówka znów dostaje łomot ;_; its a joke
Raz trafiona sowa to przypadek, dwa – zrządzenie losu, ale cztery? Najwyraźniej nawyk. Co tu dużo mówić, ptaki miały cholernego pecha, że ich skromne progi postanowiły odwiedzić dwie Krukonki. Co prawda śnieżka rzucona przez Brooks w kierunku Strauss dotarła do celu, bo najwyraźniej obie zapomniały o używaniu pałki, ale za to rewanż Violi ponownie zakłócił życie niewinnych ptaków. Sowy, widząc, co się dzieje, latały coraz rzadziej i coraz ostrożniej. Czy to uchroniło je przed śnieżnymi gałkami? W żadnym wypadku. Śnieżka posłana przez Strauss ponownie nie dotarła do Brooks, gdyż na jej trasie stanął nierozważny zwierzak. I tak jak jego koledzy i koleżanki, wylądował w śniegu. Julia, widząc, co się dzieje, pokręciła jedynie głową. Był to jeden z najdziwniejszych treningów, w jakich brała udział, a brała w naprawdę wielu pojebanych akcjach. Kiedy nadeszła jej pora, zamachnęła się z całej siły i posłała śnieżną kulę w kierunku Strauss, a sowy w okolicy zahuczały z przerażenia.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
No po prostu szło im cudownie. Na bank usadzi ją jakaś służba leśnicza za to, że znęcała się nad zwierzętami przez to, że te sowy latały jak pojebane i się nadziewały na śnieżki. Pięknie, tylko tego jej jeszcze brakowało. Postanowiła, że chyba najlepiej będzie odlecieć kawałek dalej, starając się nie dać trafić śnieżkom i może oddalić się nieco od sów, które mogły tylko na tym ucierpieć. Poprowadziła swojego Nimbusa na dalszy skraj polany i chyba przez to nie dała rady na czas odbić śnieżki, która obrała ją sobie za cel. Naprawdę miały dziś parszywe szczęście i niedługo będą zeskakiwać z mioteł.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Kiedy kolejna sowa padła ofiarą ich treningu, Viola przytomnie uznała, że warto przenieść się nieco na peryferia zakątku. Brooks nie była pewna, czy to coś zmieni, w końcu te ptaki latały jak pojebane, ale spróbować zawsze było warto. Zwłaszcza, że gorzej być już nie mogło. Julka usadowiła się wygodniej na „Boydenie” i ruszyła za ścigającą, a kiedy już znalazły się w miarę bezpiecznej odległości od ptasiego epicentrum, mogły wrócić do ćwiczeń. Julia zacisnęła mocniej pałkę, ustawiła miotłę pod odpowiednim kątem i wyczekująco spojrzała na Strauss. Kiedy śnieżna kula, rzucona przez Violę zaczęła się do niej zbliżać, zamachnęła się z całych sił. Nieudolnie. Gałka minęła kij o kilka centymetrów i pacnęła ją prosto w twarz.
- Kurwa! – krzyknęła. Nic jej się jednak nie stało, była po prostu sfrustrowana. Ona, pałkarka z ambicjami, nie trafiła dziś ani razu. Zamiast tego dostała dwa razy w twarz, wylądowała w zaspie i pokiereszowała kilka ptaków. To ewidentnie nie był jej dzień. Kiedy już odgarnęła lepki śnieg z twarz, a przynajmniej jego większość, ze złością posłała śnieżkę w kierunku Violi.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
To już była kpina. Rozumiała, że raz czy dwa można nie trafić, ale żeby cały czas obrywały śnieżkami lub co gorsza ofiarami padały biedne sowy, które znajdowały się w pobliżu. Strauss zacisnęła mocniej dłoń na pałce i wykonała kolejny raz zamach na śnieżkę, która oczywiście po raz kolejny uniknęła jej uderzenia. Tym razem została trafiona w lewe udo i na nic zdały się próby uniknięcia tej kompromitacji przez odchylenie się na Nimbusie. Mogła jedynie obniżyć lot swojej miotły, by móc w końcu z niej zeskoczyć. Wystarczyło już tego latania. Śnieżki się skończyły, były też zapewne całe zziębnięte od śniegu oblepiającego twarze i ubrania. Dlatego też szybko pożegnała się z Brooks, bo obie nie mogły się doczekać tego, by wziąć gorący prysznic.
z|t x2
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Idę razem z Brooks przez śniegi na jakieś drużynowe coś, bo Nancy wezwała. I szczerze mówiąc to nawet miotły nie mam, zakładam, że kapitan drużyny Puszków przyniesie coś... bo skąd niby JA miałabym coś znaleźć? Ja sama latam od święta i jeśli był ktoś od kogo mogłam ewentualnie pożyczyć - był tutaj ze mną. Najwyżej będę jeździła na zmianę z Brooks, nie wiem. Oprócz braku podstawowego sprzętu na trening, nie straszne mi były dziś żadne śniegi. Ubrana jestem w wielką, różową kurtkę zapiętą pod nos, czarną menelską czapkę i oczywiście ciepły, szeleszczący dresik. - W każdym razie, weź patrz czy nie zsuwam się znowu z miotły, to chcę ci przekazać, bo mogę z łatwością się połamać jak za bardzo się rozemocjonuję. Mówię ci, nie jest to dla mnie bezpieczne miejsce... Na początku się jarałam, ale teraz... - mówię z westchnieniem, patrząc zafrasowana na swoją przyjaciółkę po mojej krótkiej relacji zawierającej moje ostatnie niesamowite przepowiednie dla Boyda i Eskila z których ta druga skończyła się naprawdę dramatycznie. Dlatego szłam zadowolona na trening, mimo że w każde chwili mogła pojawić się kolejna. Nigdy do rozsądnych dziewczyn nie należałam. - Nie widzę tu żadnych jebanych sów - stwierdzam rozglądając się wokół, ale tylko jakieś gawron przeleciał gdzieś daleko nad nami. - Chujowy zakątek, bo sowy nie hukają - mówię z szalonym uśmiechem na swoją marną grę słów. - A jak twoje ferie? - pytam jeszcze trącając przyjaciółkę ramieniem.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Trening Puchonów z pewnością nie mógł się odbyć bez wpraszającej się na niego Strauss. Głównie dlatego, że był to po prostu jakiś pretekst do tego, by zobaczyć się z Nancy i ewentualnie zagadać do niej. No dobra, zagadała już jak się dowiedziała, że pani kapitan coś urządza i upewnić się czy mogłaby wpaść. I to nie osobiście. Bo tak przecież byłoby po prostu niezręcznie, a po co to komu? Zamiast tego po prostu zebrała swój sprzęt i ubrawszy się odpowiednio ruszyła na miejsce zbiórki, gdzie już oczywiście zastała już inne dwie pilne miotlarki wśród których była jej własna kuzynka. Uśmiechnęła się jedynie na ten widok, bo jednak ktoś się zabrał ostro za treningi. Miała nadzieję, że Moses zostanie przyszłą nadzieją Puchonitów i będzie ich godnie reprezentować. - Hej dziewczyny - tak znowu ten demoniczny głos dobiegający zza ich pleców. Istne wyczucie i subtelne przywitanie. Całości dopełnił także jakże niewinny uśmiech nim w końcu Strauss wepchnęła w łapki Puchonki zestaw ochraniaczy. - Masz, niech ci służą. Nie chcę, żebyś się kiedyś zabiła na meczu - ot taki naprawdę miły gest z jej strony. Dbała jednak o przyszłość Quidditcha w tym zamku.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Choć codzienne wędrówki w śniegu po łydki i treningi z Violką sprawiały, że udało jej się zachować sprawność podczas tego szkolnego wyjazdu, to nie mogła odpuścić możliwości udziału w treningu drużynowym. Mimo że to nie była jej drużyna. Cóż, Elio miał najwyraźniej ciekawsze rzeczy do roboty niż organizowanie zajęć dla Krukonów. Spragniona towarzystwa innych miotłozjebów, uprosiła więc Fredkę, by zabrała ją ze sobą. Kiedy zobaczyła Puchonkę, parsknęła głośno przez nos. W różowej kurtce wyglądała uroczo. I jak wata cukrowa.
- Jak się zsuniesz z miotły i spadniesz, to dzięki tej kurtce nic ci się nie stanie. Grubszych nie mieli? – zapytała, sprzedając Moses przyjacielskiego kuksańca. Oczywiście nie mogła go poczuć, bo kurtka była aż tak gruba. - Ale spokojnie. Wzięłam różdżkę, więc w razie czego zadbam, żeby nic ci się nie stało, landryno.
Podziwiała Fredkę za to, że ta, pomimo swego daru, potrafiła wsiąść na miotłę i wywijać podniebne wygibasy. Sama Brooks nawet sobie nie wyobrażała, jak musiało się żyć z myślą, że atak może nadejść w każdej chwili, nawet w trakcie lotu. W gruncie rzeczy wdzięczna była losowi za to, że była zwykłą dziewczyną, bez żadnych niezwykłych talentów.
- I całe szczęście, że nie ma sów. Jak tu ostatnio trenowałam z Twoją kuzynką, to kilka z nich oberwało od nas śnieżkami. Oczywiście przypadkowo. Makabryczny widok. I trochę zabawny. O, o wilku mowa!
Ostatnie pytanie Puchonki zaginęło w próżni, gdy za ich plecami rozbrzmiał niski głos Violki.
- Hej, Viol – przywitała się ze Sroczką, rumieniąc się nieco na licu. Z tyłu głowy wciąż miała swoje idiotyczne zachowanie na imprezie w remizie, kiedy to pod wpływem drinka, niezbyt subtelnie zachwalała jej tyłek. - Ty na treningu? Niemożliwe!
Dopiero niedawno dołączyła do drużyny, a dokładniej została skłoniona do tego przez Nancy. Może i kontakt z ludźmi dobrze jej zrobi, a dodatkowy ruch to dla puchonki tylko przyjemność, ale nadal drzemały w niej wątpliwości. Szczególnie po ostatniej, niezbyt przyjemnej rozmowie z jednym ze studentów czuła, że zbyt szybko opuściła mur obronny, który tak szczegółowo i uparcie wokół siebie stawiała. Teraz już nic na to nie mogła poradzić, ewentualnie trzymać innych na dystans. Dlatego też zmierzając na miejsce spotkania nie spodziewała się niczego wielkiego. Ku jej rozpaczy nie dostrzegła nigdzie kapitan drużyny, z którą miała zamiar się trzymać, natomiast zauważyła grupkę starszych dziewczyn - co ją zdziwiło, nie tylko puchonek. Po chwili jednak przypomniała sobie, że Nans pozwoliła przyprowadzić na trening jedną osobę z innego domu. Że też ona o tym nie pomyślała! Co prawda nie widziała kogo mogłaby zaprosić na trening, ale może przynajmniej nie stałaby teraz sama jak palec. Mimo, że perspektywa rozmowy ze stojącymi nieopodal studentkami była kusząca, Marie postanowiła trzymać się swoich starych zasad i pozostać w tym samym miejscu. Miała tylko nadzieję, że inni też się zaraz pojawią. Dopadły ją teraz wątpliwości. Nie wiedziała po co tutaj w sumie przyszła. Latać na miotle co prawda umiała - musiała nabyć tą umiejętność, jak z zresztą wiele innych, kiedy przeniosła się do Hogwartu. Nigdy jednak nie próbowała tego sportu. Szybkie loty, zakręty podczas, których omal nie spadało się z miotły to nie była jej bajka. Dlaczego w takim razie postanowiła spróbować? Chyba tylko, aby wesprzeć przyjaciółkę. Wiedziała ile drużyna dla niej znaczy, a braki w składzie nie ułatwiały drogi do zdobycia pucharu - upragnionego trofeum.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Odpoczynek odpoczynkiem, ale w żadnym razie nie mógł sobie pozwolić, żeby wypaść z formy, więc w miarę możliwości starał się trenować – może nie tak intensywnie, niemniej zupełnie ćwiczeń nie odpuszczał. Oczywiście zabrał ze sobą także swoją Błyskawicę wraz z resztą ekwipunku, jak zawsze zresztą w przypadku szkolnych wyjazdów, bo nigdy nic nie wiadomo – w końcu często były na nich organizowane różne miotlarskie aktywności. I bardzo słusznie, że to zrobił, bo okazało się, że kapitan Puchonów postanowiła coś zorganizować dla swojej drużyny, o czym dowiedział się od Olki. Dziewczyna zaproponowała mu nawet, żeby wybrał się tam razem z nią na co ochoczo i bardzo entuzjastycznie przystał, bo czego jak czego, ale możliwości latania nigdy nie odmawiał. Opuścił igloo wraz z nią, ubrany w ciepły i wygodny strój sportowy, kierując się żwawo w stronę sowiego zakątku, gdzie miał się odbyć trening, zabawiając swoją towarzyszkę lekką, luźną rozmową, bo przecież nie będą całej drogi iść w milczeniu. Tuż po przekroczeniu granicy igloo-domków ni stąd, ni zowąd przystanął na moment i tyrpnął ją w ramię, wpadając na genialny pomysł jak jeszcze lepiej urozmaicić sobie trasę. — Co powiesz na mały wyścig do zakątku? — zaproponował, błysnąwszy zębami w jej stronę. — Przegrany funduje wygranemu gorącą czekoladę z piankami i masaż wieczorem, propozycja rzecz jasna nie do odrzucenia — dodał zaraz ‘stawkę’, poruszywszy przy tym nieco wymownie brwiami. Nie dał jej też czasu do namysłu, najzwyczajniej w świecie wskakując na miotłę i z miejsca startując aż został za nim jedynie tuman wzbitego w powietrze śniegu. Liczył po cichu, że ten drobny element zaskoczenia da mu wystarczającą przewagę, żeby wygrać te małe ‘zawody’. _______ Kostka for fun, jeśli oczywiście masz ochotę – rzuć k100, żeby przekonać, czy byłaś na miejscu szybciej od Willa. Osoba z wyższym wynikiem wygrywa. Mój rzut: 94
Po ostatniej konwersacji z Nancy postanowił pojawić się na treningu drużyny. Miał nadzieję, że puchonka zapisała sobie jego kandydaturę w głowie, a jeżeli nie to on się jej przypomni, chociaż przecież sama do niego napisała, tak? Potrzebowała pałkarza w drużynie więc postanowił przynajmniej spróbować. Co prawda raczej nie widział się na tej pozycji, ale skoro ona była wolna i miał latać u boku Nancy zmobilizował się. Zabrał ze sobą swoją starą miotłę. Dawno na niej nie latał, ale miał nadzieję, że ta go nie zawiedzie. Kompletu stroju do ćwiczeń nie miał, ale skąd mógł je mieć, tak? Jeżeli będzie dobrze mu szło może zakupi sobie jakieś ochraniacze czy coś w tym stylu. Wiadomo pałkarz to jednak ma styczność z tłuczkami i może nieźle oberwać. Ruszył przed siebie pojawiając się na miejscu. Zdziwił się widząc inne osoby z innego domu, ale z tego co się orientował często gęsto ktoś inny zagląda i podziwia starania zawodników. Może to i mogło być krępujące, ale nie miał zamiaru się nad tym zastanawiać. Rozejrzał się za panią kapitan, ale nigdzie jej nie dostrzegł. Ehh. No cóż. Pewnie niebawem się pojawi. Kiwnął głową na przywitanie, w końcu każdego z nich co najmniej kojarzył, jednakże stanął u boku Marie, która była na tym samym roku co i on. - Cześć, coś nas jeszcze mało, nie? - lekko się zdziwił, bo wydawało mu się że pojawił się punktualnie, ale pewnie nie każdy też leci od razu na wezwanie Nancy. Wyciągnął z kieszeni mugolskie żelki, które nie raz babka mu wysyła. Wyciągnął torebkę w stronę puchonki. - Żelka? - zapytał. Tak naprawdę dopiero teraz zorientował się, że nie ma dobrego kontaktu z puchońskimi uczniami.
Leżał sobie spokojnie w igloo, w łóżku, mając kompletnie wszystko gdzieś indziej. Ostatnio sypiał więcej, w związku z czym naprawdę trudno było go gdziekolwiek wyciągnąć. Nie bez powodu, kiedy to tak leżał, czuł się tak, jakby grawitacja na łożu do spania osiągnęła jakieś krytyczne maksimum. Owinięty pościelą, chciał w nim pozostać na jak najdłużej, chociaż, spoglądając jednym okiem, był w stanie stwierdzić trzy rzeczy - że Solberg już się szykuje, on sam nadal leży, a godzina spotkania nieustannie się zbliża. - Juuuż. No do jasnej ciasnej, JUŻ wstaję, nooo... - powiedział, kiedy to leżał sobie bezwładnie w łóżku, mając ochotę pozostać w nim na dłuższy moment. I pewnie by sobie tak leżał, bo oczy ponownie mu się zamykały, w związku z czym znowu odpływał w krainę snów; bez sukcesu jednak, bo prędzej czy później musiał się wygrzebać. Bo przecież obiecał, a poza tym... chyba nie chciał mieć do czynienia z wkurzonym współlokatorem. Pierwsza, znacząca kwestia w życiu samego Lowella - ten cholernie nie cierpi Quidditcha. Od zawsze - od kiedy był mały, niespecjalnie kręciło go latanie na miotle i łapanie jakiegoś kafla, przy okazji unikając tłuczka, by móc rzucić go do pętli. Zresztą, magiczne sporty rzadko kiedy go interesowały; z ogromną radością przywitałby magiczne polo na pegazach, które sprawiło mu sporo zabawy, niemniej jednak Norwegia nie była zajęciami dodatkowymi prowadzonymi pod czułym skrzydłem profesora Shercliffe'a. To po prostu kraj - kraj rządzący się ciut innymi zasadami, wytypowanymi poprzez lokalną społeczność. Zresztą, latanie na takim mrozie na pewno nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy, w związku z czym jakoś niespecjalnie mu się paliło na miejsce zbiórki treningu drużyny Hufflepuffu. Ale właśnie obok siebie miał Maximiliana. I z całą pewnością, gdyby mu na nim nie zależało, zapewne nie brałby w tym wszystkim udziału. Felinus pozostawał jednak świadom pewnej myśli, która to spokojnie snuła pod jego własną kopułą - Williams wspomniała, iż można zabrać jedną osobę towarzyszącą, także, jako iż wiedział, że ten chce powrócić do pełnej kondycji, postanowił porzucić własną wygodę i spanie po szesnaście godzin na rzecz porządnego wysiłku fizycznego. Nawet jeżeli nie był jakoś specjalnie silny i zapewne do twarzy bardziej byłoby mu z poduszką, aniżeli tłuczkiem lecącym prosto na ryj. Zresztą, obiecał już znacznie wcześniej. A sam niespecjalnie lubi rzucać słowa na wiatr - może uda im się jakoś uniknąć dodatkowych problemów? - Ty, byłeś kiedykolwiek na treningu u Nancy? Jak prowadzi takie zajęcia? Wiesz może? - zapytał się i klepnął w plecy, zanim to dostali się na prawidłowe miejsce. Co jak co, ale preferował osobiście spacer, kiedy to nie potrafił robić niczego innego, a przy teleportacji zapewne by się rozszczepił - no ostatnio nie było z nim jednak najlepiej. Mimo to starał się pokazywać, iż wszystko jest w porządku i sobie nieźle radzi z wszystkimi nieprzyjemnościami. Nawet jeżeli miał do czynienia z typem, co jednak przyczynił się do powstania kolejnego skrzywienia w głowie. Małego, ale nadal, wyrytego dość porządnie w pamięci. Po dłuższej wędrówce dotarli na miejsce zbiórki. Samemu dostrzegł parę znajomych twarzy; do każdego, kogo znał mniej lub bardziej, po prostu machnął dłonią na przywitanie. I tak oto uraczył @Violetta Strauss i @Julia Brooks serdecznym gestem. Nie wiedział jednak, czy podejść - tę decyzję pozostawił Maximilianowi, o którego to się oparł ramieniem, rozmyślając nad czymś głęboko - na tyle głęboko, że aż wyciągnął elektronicznego szluga, by tym samym go odpalić i zapoznać się z jeżynowym smakiem, podbitym nikotynowym zastrzykiem. W oczy rzuciła mu się także @Marie R. Moreau, z którą to nie miał jednak dobrego doświadczenia. Doskonale pamiętał rozmowę i kompletne zignorowanie słów. Czy czuł się źle? Otóż nie - dziewczyna, chcąc wydobyć pewne informacje, przyczyniła się do kompletnie odwrotnego skutku. - Ciekawe, czy tym razem również zostanę naczelnym pielęgniarzem całego Hogwartu czy ki chuj. - zaśmiał się, odciągając własne wargi od pięknego snu. Mógłby zostać pielęgniarzem, owszem. Mimo to ambicje miał ciut większe od sklejania uczniów rozjebujących się po kątach. Ostatni Obserwator był na tyle śmieszny, iż nie bez powodu postanowił sobie z niego pożartować... nawet jak jawnie pokazywał, co mu się ostatnio przytrafiło. Nadal, miał pod kopułą czaszki koncepcję eliksiru, ale nie wiedział, za co się dokładnie zabrać. Wiele rzeczy pozostawało niewytłumaczonych, no ba, nawet nie zdołał zrobić żadnych eksperymentów, czekając osobiście na kolejne dostawy eliksirów, niemniej jednak... musiał dorobić ich więcej. Jeżeli chciał coś testować, to albo na szczurach w szkole, albo na samym sobie. A na razie musiał pobierać odpowiednie próbki i tym samym sprawdzać to, w jaki sposób najlepiej byłoby wprowadzać eliksir, by pozostawał w komórkach na dłuższy czas. - Których składników byś użył, aby podtrzymać efekty eliksirów? Tudzież rozłożyć je w danym obszarze czasowym? - rzucił, jakoby do siebie, jakoby do Solberga, wypuszczając smużkę widocznego dymu, który miał mimo wszystko i wbrew wszystkiemu przyjemny zapach. Poprawiwszy kurtkę, wziął cięższy wdech, układając sobie poszczególne scenariusze pod kopułą czaszki.
Nie miała zielonego pojęcia, przez co Nancy postanowiła tym razem ich przeciągnąć - byli w końcu w zimnej, pokrytej śniegiem Norwegii, więc dawało to nowe możliwości, których Puchonka była cholernie ciekawa. Nie wyobrażała sobie w ogóle opcji odpuszczenia jakiegoś drużynowego treningu z własnej woli (bo różne sytuacje się zdarzały i nie wszytko dało się przewidzieć). Za bardzo lubiła ten sport, to po pierwsze, a po drugie to miała poczucie graniczące z pewnością, że po prostu czułaby się wtedy okropnie, jak zdrajca, choć oczywiście była to przesada. W każdym razie słysząc, że pani kapitan postanowiła coś zorganizować i że w dodatku można kogoś ze sobą zabrać, od razu podzieliła się tą wiadomością z Willem, bo i z kim innym. Zabrała ze sobą wszystkie potrzebne rzeczy i ubrana tak ciepło, aby mieć pewność, że nie zmarznie, wyszła razem z chłopakiem z igloo. Nie miała już możliwości rozgrzania się odpowiednim zaklęciem, bo nie tak dawno temu jej różdżka została spopielona przez trolla, którego rzeźba jakoby miała niektórych obdarzać, a innych karać. No i najwyraźniej ona z jakiegoś powodu (który bardzo chętnie by poznała) zaliczała się do tej drugiej kategorii. Życie było jednak o niebo wygodniejsze i w pewnym sensie bezpieczniejsze, kiedy miało się różdżkę na wyciągnięcie ręki. - Wyścig? - spytała niezbyt przytomnie, bo na chwilę odpłynęła myślami, co rzecz jasna zadziałało na jej niekorzyść, bo nim się obejrzała, Will wypruł przed siebie, a jej wciąż w myślach dźwięczało 'gorąca czekolada' i 'masaż'. No i weź człowieku bądź zdrowy. Nie miała jednak w zwyczaju oddawać zwycięstwa bez walki, więc ruszyła za nim, starając się nadrobić straty, bo a nuż się uda. Ale nic z tego. Dotarła na miejsce dobre kilka chwil po nim, nie mając nawet szans na wygraną. - Beznadziejny ten twój wyścig - stwierdziła, kiedy tylko postawiła nogi na ziemi. - Można zgłosić reklamację czy cokolwiek takiego? O, wiem, falstart. Albo nie, bo przecież nawet nie było sygnału do startu... EJ NO WŁAŚNIE nie było sygnału do startu! No co to ma być ja się pytam. - Wyrzuciła wolną rękę w powietrze i spojrzała gdzieś do góry, jakby oczekiwała stamtąd boskiej interwencji na taką niesprawiedliwość. - Kurde, wy węże to takie przebiegłe istoty, masakra - westchnęła teatralnie, dopiero teraz rozglądając się po zgromadzonych osobach, które mogły być potencjalnymi świadkami jej przegranej. Gorąca czekolada i masaż, huh? Szkoda, że nie dla niej.
Po ostatnim meczu obiecuję sobie, że przyłożę się do treningów - odkąd zostałem pokierowany na odpowiednią pozycję, przestaję się czuć, jakbym na siłę wpychał się do drużyny, która wcale mnie nie chce i nie potrzebuje. Poniekąd nawet czekam na wiadomość od Nancy, przekonany, że wiele mogę się nauczyć do następnego meczu. I tak czekam, czekam, aż w końcu zapominam. Do głowy by mi nie przyszło, że mroźna Norwegia może komuś przynieść tak szalony pomysł jak trening. Toczę w głowię długą walkę pomiędzy "NOPE, NOPE, nie chce mi się, nie ma szans, PRZECIEŻ TO NIELUDZIE, jest za zimno" a "obiecałeś, ty bezużyteczny gumochłonie". Poczucie obowiązku ostatecznie we mnie wygrywa, chociaż nie doceniam zdecydowanie innych przeszkód. Jedną z nich jest mój zwyczajny brak orientacji w terenie, który szybko wywodzi mnie w pole. Niemal dosłownie... Mam szczęście, że akurat niedaleko przechodzisz; macham do Ciebie obszernie, licząc, że się zatrzymasz, choćby z konsternacji. - Hej! Hej... Kai, prawda? - zaczepiam Cię, trochę naciągając swoją niepewność, ponieważ tak naprawdę w grę nie wchodzi nawet opcja, że mógłbym Cię z kimś pomylić. Ty jednak o tym nie wiesz. I może to jakiś wewnętrzny mechanizm, wykształcony w wyniku metody prób i błędów podczas kontaktów towarzyskich, nauczył mnie, że im wyższy współczynnik gapowatości, tym większa cudza skłonność do pomocy - trochę jak ze szczeniakami! - Bo, um, czy Ty wiesz, gdzie jest sowi- sowi kąt? Coś z sowami. Bo Nancy - znasz Nancy? Nancy robi trening i ja muszę tam być zaraz, a nie wiem gdzie. I-i... - urywam, musząc wziąć głębszy oddech i chwilę zastanowić się, jak precyzyjniej przekazać Ci, że potrzebuję, żebyś wskazał mi odpowiedni kierunek.- Ja n-nie mam dobrej orientacji.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wśród uczniów Hogwartu raczej mało co zostawało tajemnicą. Nic więc dziwnego, że jak tylko Max usłyszał o planowanym przez Nancy treningu i zasadzie dotyczącej obecnych na nim gości, postanowił wybłagać u Felka, by ten zabrał go ze sobą. Wiedział, że puchon raczej nie przepada za lataniem, ale ostatnio przecież pojawił się na jakiejś lekcji, więc równie dobrze mógł teraz iść na trening. Gdyby nie nadchodzący mecz z krukonami, Solberg zapewne olałby to wszystko i zbierał śnieg gdzieś na drugim końcu ośrodka. Jednak musiał teraz dać z siebie wszystko, by chociażby nie spaść z miotły, lub nie ubarwić szkolnego boiska tak, jak zrobił to z Narodowym. Jak zwykle wstał bladym świtem i udał się na krótki bieg po okolicy. Denerwował się, choć nie do końca potrafił powiedzieć czemu. Czym innym był dla niego trening z Antoshką, a czym innym powrót do wspólnych treningów z innymi uczniami. Szybko więc zrezygnował z rozgrzewki, na rzecz szluga. Albo dziesięciu. Gdy w końcu przyszedł czas się zbierać, wrócił do igloo, by wziąć ciepły prysznic i przyszykować się na prawdziwy wysiłek. Widząc, że Felek jeszcze leży w łóżku, rzucił w niego pierwszą rzeczą, jaką znalazł pod ręką. -Wstawaj, bo się spóźnimy! - Zakomunikował, po czym zniknął w łazience na kilka chwil, a gdy wrócił Lowell już stał na nogach. Na jego szczęście. -Dzięki, że się zgodziłeś. Jestem Ci winien naprawdę wielką przysługę. - Powiedział trochę łagodniejszym tonem, próbując ukryć to dziwne zdenerwowanie, które w nim siedziało. Max obowiązkowo zabrał ze sobą wszelkiego rodzaju ochraniacze, by zapobiec w razie czego niepotrzebnemu opierdolowi i jak tylko puchon wyraził gotowość, powoli udali się w kierunku wyznaczonego na spotkanie miejsca. -Noooo... Byłem raz. Kazała nam latać z opaskami na oczach i łapać znicze. Było zajebiście. - Uśmiechnął się słabo, przypominając sobie jak tragicznie sobie wtedy poradził. Uważał Nancy za naprawdę świetną kapitan i po tamtym treningu obiecał sobie, że jak tylko nadarzy się okazja, znowu wpadnie polatać z borsukami. I o to spełniał swoją obietnicę. Na miejscu dostrzegł same znajome twarze. Od Oli, przez Viol i Brooks, aż po Willa. Zdziwiła go nieco obecność Marie, ale w końcu nie znali się przecież na tyle, by mógł wiedzieć, czy dziewczyna interesuje się quidditchem, czy też nie. Grzecznie przywitał się z każdym z daleka i skupił na słowach Lowella. -Skoro już tu jesteś to pewnie tak. Ja się nie poskładam. Zostawiłem różdżkę w igloo. - Powiedział, nieco zaaferowany otoczeniem, by zwrócić uwagę do jawnego nawiązania do nowego posta Obserwatora. Oczywiście, że widział ten wpis i jak zwykle nie zmienił on nic w jego życiu. Wszelkie insynuacje na jego temat głęboko olewał nie mając zamiaru komentować ich na forum publicznym. -Hmmm? - Nieco zaskoczyło go pytanie o eliksiry. Przez chwilę myślał w milczeniu, po czym odpowiedział. -Pewnie jakiś wyciąg z Iactusa. Ale to wszystko zależy od reszty składników. Na przykład z korniczakami nie działa to najlepiej. - Dokończył papierosa, którego odpalił po drodze i zutylizował niedopałek. - A coś Ty tak nagle się zainteresował zupami, co? - Spytał patrząc na puchona, nieco uważniej, bo zazwyczaj raczej nie zadawał podobnych pytań.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Załatwianie całego sprzętu zajęło jej trochę więcej czasu niż to początkowo zakładała. Miotły oczywiście miała przygotowane, planowała jakiś luźny trening na feriach jeszcze przed wyjazdem, ale dodatkowo wymyśliła sobie, że muszą skorzystać ze śniegu i cały poranek próbowała załatwić sanki. Prawie się przez to spóźniła, ale zasapana dotarła na miejsce w ostatniej chwili, ciągnąc za sobą kilka sanek, które udało jej się wypożyczyć i stertę drużynowych mioteł, które dotychczas składowała w pokoju. Chwała Merlinowi za zaklęcia powiększające pojemność bagaży, bo Cysia chyba by ją udusiła w nocy za ten cały majdan, który ze sobą przywiozła z Hogwartu. - Przepraszam! Utrudnienia na trasie! - Sapnęła, rzucając cały sprzęt gdzieś w śnieg. Rozgrzewkę miała zaliczoną. Łapiąc oddech po tej męczącej wycieczce, rozejrzała się po wszystkich zebranych i każdego przywitała uśmiechem. Ku jej zadowoleniu pojawiła się niemal cała Puchońska drużyna. Wśród obecnych brakowało Ignacego i Tadka, ale chyba nawet nie było ich na feriach, więc wyjątkowo mieli dobre usprawiedliwienie. Te braki uzupełnione zostały przez Violkę i Willa, których Nancy powoli zaczynała traktować jak swoich. Jeszcze kilka treningów i z przyzwyczajenia będzie ich chciała wystawiać w meczach po stronie Borsuków. Chociaż akurat przy tym mogliby się opierać... Zauważyła, że pojawiło się kilka nowych Puchonich twarzy, w tym Felek, którego w przeciwieństwie do Marie i Adriana, kompletnie się tu nie spodziewała! Podejrzewała, że nie była to kwestia nagłego zainteresowania quidditchem i wszystko było sprawką Maxa, który przyszedł razem z nim, ale i tak niesamowicie ją ten widok ucieszył. Komplet domów zapewnił im w końcu Kai, do którego Williams pomachała na powitanie, szczerząc się wesoło. I tak już mieli opóźnienie, dlatego bez zbędnych wstępów zarządziła szybką rozgrzewkę, a kiedy wszyscy byli już gotowi do pracy, podzieliła ich na pary i wytłumaczyła, co będą robić. - Dzisiaj tak na luzie, liczy się dobra zabawa! Stwierdziłam, że musimy wykorzystać śnieg i zrobimy sobie wyścigi sań! Jedna osoba wskakuje na miotłę i ciągnie sanki, na których siedzi druga osoba z pary. Wypuszczę kilka tłuczków i zadaniem saneczkarza jest obrona, a miotlarza jak najszybsze ukończenie trasy, którą macie przed sobą. Podzielcie się pozycjami według uznania, później zrobimy zmianę. Wszystko jasne? No to lecimy!
Macie przed sobą do przejechania przygotowaną wcześniej trasę. Pełno na niej zasp i śnieżnych pagórków, momentami droga prowadzi między drzewami, do tego kręcą się tutaj inni ludzie, a nad głowami latają sowy. Trzeba mieć oczy dookoła głowy! Jedna osoba leci na miotle, blisko przy ziemi i ciągnie za sobą saneczki z partnerem. Osoba na sankach trzyma pałkę i stara się odbijać nadlatujące tłuczki. Zadanie jest proste: przebyć całą trasę tak szybko jak to możliwe i być pierwszym na mecie!
Mechanika:
Miotlarz:
1. Rzut k100 na prędkość - im więcej tym lepiej!
2. Rzut k6 na dodatkowe efekty: 1 - Idzie ci naprawdę nieźle! Bez problemu pokonujesz wszystkie przeszkody, nie zgubiłeś partnera, oby tak dalej! (+10 punktów prędkości) 2 - Nagle na twojej drodze pojawia się bałwan i grupka dzieci dookoła niego. Czy nikt im nie powiedział, że tu ma miejsce poważny wyścig? Nie masz czasu do namysłu, bo zaraz dojdzie do tragedii. Możesz ominąć zbiegowisko, tracąc -10 punktów prędkości, albo staranować bałwana i zniszczyć dziecięce marzenia, ale zyskać +10 punktów prędkości. 3 - Wiatr wam sprzyja, mkniesz do przodu bez najmniejszych problemów. (+20 punktów prędkości) 4 - w pewnym momencie musisz zwolnić przed przeszkodą, bo wyraźnie widzisz, że nie wyrobisz się na zakręcie. Problem w tym, że sanki nie mają hamulców, w związku z czym twój partner wpada ci na plecy. (-20 punktów prędkości) 5 - Coś ciężko ci idzie wciąganie sanek pod górkę. Czyżby twój partner za dużo zjadł na śniadanie? Koniec końców udaje wam się wjechać, ale jakim kosztem! (-10 punktów prędkości) 6 - Coś poszło zdecydowanie nie tak. Sanki były złe i trasa też była zła, bo przecież to nie tak, że gdzieś się zagapiłeś na nadlatującą sowę i wszedłeś w ostry zakręt zdecydowanie zbyt szybko, zapominając, że masz za sobą ogon. To nie mogło się skończyć inaczej niż spektakularną glebą saneczkarza. (-25 punktów prędkości)
Saneczkarz:
1. Rzut k6 na ilość atakujących tłuczków, gdzie: 1-2 - 1 tłuczek 3-4 - 2 tłuczki 5-6 - 3 tłuczki
2. Rzut na obronę - 1 kostka k6na każdy atakujący tłuczek Parzysta obrona udana - dobra robota! Nieparzysta obrona nieudana - odejmij 20 pkt prędkości
Przerzuty: Za każde 10 punktów z gier miotlarskich przysługuje 1 przerzut z dowolnej kości.
<zg>Pozycja:</zg> SANKI <zg>Para:</zg> <zg>Atakujące tłuczki</zg> kostka <zg>Obrona:</zg> kostki <zg>Punkty prędkości:</zg> suma po ataku tłuczków <zg>Punkty z GM:</zg> <zg> Przerzuty:</zg> pozostałe/wykorzystane
Kto ma dojść, niech spokojnie sobie dojdzie. Czas na odpis do 03.03 godz. 22:00 W razie pytań/uwag/zażaleń proszę pisać na pw lub disco: ElKama#5634
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Pozycja: SANKI Para:@Freddie Moses Atakujące tłuczki2 – czyli JEDEN tłuczek Obrona:6 – obrona udana Punkty prędkości: suma po ataku tłuczków Punkty z GM: 103 Przerzuty: 10/10
Oczekiwanie na przybycie Williams nie należało do przyjemnych, a to ze względu na dotkliwy chłód, który wdzierał się w każdy zakamarek quidditchowej szaty. Nawet rozmowy nie były w stanie odciągnąć myśli od tej najważniejszej, a mianowicie – że było zimno jak sam chuj. I tej drugiej, która wracała ja bumerang – a mogłaś leżeć w ciepłym łóżku. Krukonka starała się nie stać w miejscu. Zamiast tego dreptała, zacierała ręce i rozgrzewała się cały czas, aby nieco podwyższyć temperaturę ciała. Kiedy puchońska pani kapitan w końcu dotarła, szybko wyjaśniła im zasady nowego ćwiczenia. Te nie były specjalnie skomplikowane. Jedna osoba miała siedzieć na sankach i odbijać tłuczki, druga zaś, robić za renifera i ciągnąć tę pierwszą na miotle. Brooks szybko podzieliła się obowiązkami z Fredką i usiadła na sankach. Tak było najlepiej, gdyż szansa na to, że dostaną tłuczkiem, była znacznie mniejsza, gdy to Brooks dzierżyła pałkę. - Wio, Moses! – krzyknęła do przyjaciółki i zaczęła wypatrywać metalowych kul. Z wielu tłuczków, tylko jeden zdecydował się zaatakować Brooks. Najwyraźniej reszta miała więcej rozsądku. Szczerze mówiąc, nie napracowała się za bardzo. Piłka co jakiś czas wracała w ich kierunku i za każdym razem efekt był taki sam. Brook nie chybiała i tłuczek odlatywał na kilkanaście metrów tylko po to, żeby zaatakować ponownie.