Górzysta wyspa, położona na morzu Egejskim. Jej nazwa pada wiele razy w mitologi greckiej, dlatego miejsce cieszy się zainteresowaniem historyków, poszukiwaczy skarbów czy zwyczajnych ciekawskich turystów. Wyspa jest też domniemaną kolebką cywilizacji Etrusków.
Mimo, że gardziłem systemem nauczania, w szkol pojawiałem się głównie po to, żeby dostać papierek na aurora, grać w Quidditcha i rozwalać gabinety znienawidzonych profesorów, a wakacje były dla mnie okazją do szkalowania dobrego imienai szkoły swoim podłym ryjem (i zachowaniem), to trochę tęskniłem za niektórymi lekcjami. Szczególnie brakowało mi zaklęć i Obrony przed Czarną Magią, jednakże nie pogardziłbym również ogarnianiem runek ze starym Edziem. Stąd gdy pojawiła się informacja o runowej wycieczce na inną grecką wyspę, pod jego pieczą, niemalże od razu wiedziałem, że muszę tam być. W dniu wycieczki wstałem dużo wcześniej by zająć sobie miejsce i poleciałem do recepcji.
Ostatnio zmieniony przez Lysander S. Zakrzewski dnia Czw 3 Sie 2017 - 0:25, w całości zmieniany 1 raz
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire wiedziała, że wycieczka mogła się niektórym uczniom trochę już wynudzić, bo mimo wszystko atrakcji w Grecji nie było w nieskończoność. Na mecze też nie każdy chodził, dlatego wiadomość, że Fairwyn wymyślił coś nowego, Blaithin przyjęła z jako tako radością. Będzie mogła mu trochę uprzykrzyć życie, w końcu miał cały miesiąc spokoju! I pewnie już wiedział o wszystkich wynikach owutemów. Poszła do recepcji, próbując zgadnąć, czego tym razem się spodziewać i czy w ogóle przeżyją.
Ostatnio zmieniony przez Blaithin "Fire" A. Dear dnia Czw 3 Sie 2017 - 0:17, w całości zmieniany 1 raz
Naeris Sourwolf
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 26
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 167 cm
C. szczególne : Tatuaż anielskich skrzydeł na plecach
Do tej pory wyjazd bardzo się Naeris podobał. Nie mogła narzekać ani za bardzo na pogodę, ani na ludzi ani na przepiękne miejsca, jakie z chęcią odwiedzała na wyspach. Nie wahała się też, gdy rozeszły się pogłoski o tym, że jeden z profesorów organizuje im coś tajemniczego. Wyjazd? Jakaś lekcja? Każda forma rozrywki i jednoczesnego zdobywania wiedzy wydawała się Krukonce bardzo ciekawa, dlatego zjawiła się w recepcji bardzo wcześnie. Nie chciała, żeby wyruszyli bez niej! Czekała grzecznie i spokojnie na informacje, które Fairwyn powinien im podać i tylko trochę martwiła się, że wywiedzie ich na jakieś pustkowie po to, żeby nigdy nie odnaleźli drogi z powrotem. Cóż, to było do niego pasowało i ciężko z tym dyskutować.
Bridget Hudson
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 167cm
C. szczególne : nieodparty urok osobisty, łabędzia szyja
Bridget ostatnio znów przechodziła przez wiele dołków emocjonalnych i gdyby nie Tiril, Lotta oraz poniekąd też Theo, prawdopodobnie zrezygnowałaby z udziału w reszcie wakacji. Zresztą ten pomysł zrodził się w jej głowie długo wcześniej, zanim odbyła tę niespotykaną rozmowę ze swoim chłopakiem, nim dowiedziała się o plotkach krążących wśród uczniów na temat Ezry i Leonarda oraz przed meczem, który okazał się być najgorszym wspomnieniem, jakie wyniesie z tego wyjazdu. Dowiedziawszy się o zajęciach terenowych, które organizował profesor Fairwyn, bardzo się ucieszyła! Szanowała nauczyciela, a teraz miała nieco więcej wypracowanych poglądów na jego temat z racji tego, że zaczęła podczytywać jego książki, przed czym tak długo się wzbraniała, a okazało się, że kompletnie bezpodstawnie oceniała je (hehe) po okładce. Lektury były wzbogacające! Dodatkowo była ciekawa, co też wymyślił im profesor. Zebrała się wraz ze wszystkimi chętnymi w recepcji, gdzie czekali na Fairwyna i skąd wzięli świstoklik w nieznane miejsce.
- Zajęcia terenowe? O tak!!! - Odpowiedziała Hope na wieść pomyśle profesora Fairwyna. Może i starożytne runy nie były jej szczególnie mocną stroną, ale może dzięki udziałowi w tych zajęciach sytuacja choć troszkę ulegnie zmianie na korzyść dziewczyny? Była ambitna, więc z wielką ochotą przygotowała na wyjście. Wstała wcześnie rano i spakowała - jej zdaniem - najpotrzebniejsze rzeczy: napój, jabłko, pergamin, ręcznik, kanapkę, drugą parę butów (?!), pióro. Teraz jej plecak nabrał naprawdę pokaźnych rozmiarów, ale to wcale nie zniechęciło Hope do zabierania tego wszystkiego. Chwilę później przebrała się w jeansowe ogrodniczki, pod spód ubrała białą koszulkę. Założyła trampki i wyszła z pokoju. Na szczęście zjawiła się na recepcji jeszcze przed czasem, kilka osób - w tym profesor Fairwyn - czekało już w holu, Puchonka dołączyła do nich.
Przecież każdy wie jak bardzo kocham wszelką formę edukacji i jak bardzo szanuje wszelkich profesorów i nauczycieli Hogwartu. Więc dlaczego nie pojechać na jakąś za pewne nudną wycieczkę, na której będę musiał słuchać o starożytnych runach przez cały czas? Dodatkowo dzień przed moimi 17 urodzinami. Właśnie w tym momencie, doszło do mnie, że teoretycznie mógłbym rzucić szkołę już teraz. Ale wiedziałem, że jeśli to zrobię, prawdopodobnie nie zobaczę już nigdy moich ziomków, a wizja, że już za rok kończę edukację i zaczynam... to co zaczynam, była najbardziej bolesnym przypomnieniem w te wakacje. Dlatego też pojechałem, słyszałem że Hope jedzie, dlaczego więc by się z nią nie zabrać? - Siemka - rzuciłem w stronę przyjaciółki. - Co tam u ciebie, słyszałem dużo różnych rozmaitych plotek o tobie i twoich romansach, kawka w termosie już jest przygotowana na ploteczki.
Leonardo O. Vin-Eurico
Wiek : 28
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : Ok. 222cm
C. szczególne : Wzrost; blizny na udzie i łopatce; umięśniony
Leo bardzo się w Grecji podobało. Pogoda była jego zdaniem wyśmienita, choć inni chwilami zaczynali na upały narzekać. Nie nudziło mu się chodzenie na plażę, dalej chętnie wskakiwał do wody, bieganie po plaży tylko poprawiało mu humor, a błąkanie w cieniu zalesionego Agrios za każdym razem przypominało początek nowej przygody. O ile wcześniej sceptycznie podchodził do pozostania w Grecji do końca wakacji, teraz nie wyobrażał sobie przeniesienia gdziekolwiek. Dyskretnie odmawiał znajomym spoza Hogwartu, którzy chcieli zorganizować jakiś wspólny wyjazd. To, co jednak najmocniej wpływało na jego nastrój, to właśnie ludzie. Leo mógł spotkać w trakcie biegania Fire, dzięki czemu uśmiech nie schodził mu z twarzy przez pół dnia. Mógł wpaść w recepcji na Biancę, a podczas pływania pomachać Lysandrowi. Mógł minąć na korytarzu Caluma, pośmiać się ze zranionego w nogę Lincolna. Nawet Dreama była zawsze w pobliżu! Najcudowniejsza jednak było budzenie się obok Ezry, do czego Leo swoją drogą zaczynał się chyba trochę za bardzo przyzwyczajać. Skutecznie odpychał od siebie myśli o tym, że po powrocie do szkoły będzie musiał wrócić do tego swojego nudnego dormitorium, podczas gdy jego chłopak (nie, nie przyjaciel! Chłopak!) będzie w zupełnie innej części zamku. Vin-Eurico zawsze lubił cieszyć się chwilą, a ta była doprawdy piękna i przyjemna. Nic dziwnego zatem, że gdy usłyszał o zajęciach terenowych z profesorem starożytnych run, od którego zwykle dyskretnie uciekał, to po prostu postanowił się na nie wybrać. To jest, dowiedział się o tej wyprawie wyjątkowo późno, ponieważ zaraz przed jej rozpoczęciem... Myślał nawet przez chwilę, czy nie polecieć i nie zaciągnąć ze sobą Ezry, potem jednak uznał, że Krukon pewnie jeszcze śpi i nie ma co go zrywać na jakieś męczarnie z Fairwynem. Leo nie wiedział, czego dokładnie się spodziewać, ale w recepcji było już trochę osób. Nie zdążył niestety podejść do Fire, bo nadszedł czas na złapanie świstoklika i podróż w nieznane. Gryfon poważnie miał nadzieję, że nie zacznie tej spontanicznej decyzji żałować.
Ezra T. Clarke
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 182 cm
C. szczególne : Szczupła, nawet lekko umięśniona sylwetka, zawadiacki uśmiech, zapach Merlinowych Strzał i mięty, znamię w kształcie kruka na łopatce
Jak do tej pory Ezra nie wiedział jak ocenia cały ten wyjazd do Grecji. Był w wielu ciekawych miejscach, pogoda była naprawdę rozpieszczająca, ale wplątał się w parę nieprzyjemnych sytuacji z Leo, potem z Fire... żeby na końcu ostatecznie zejść się ze swoim przyjacielem. Bo byli parą, tak? Nie zostało to oficjalnie powiedziane przez żadnego z nich, ale nie widział tego w żadnej innej formie, więc... Cholera, jak dziwnie. Wciąż nie mógł przywyknąć do tej myśli. Miał chłopaka. W każdym razie, po tych naprawdę pokręconych dniach Ezra stwierdził, że jakaś mała wyprawa to dobry pomysł. Nawet jeśli Clarke nie był pasjonatem run, chodzenia, chodzenia w trzydziesto stopniowym upale, chodzenia po górzystym, piaszczystym czy wilgotnym terenie... (niepotrzebne skreślić) Ach no i za profesorem Fairwynem też nie przepadał, choć raczej znał go tylko z krążących po szkole plotkach, bo on sam nigdy na jego lekcjach się nie pojawiał. Słyszał, że były na nich wymagane jakieś oznaki myślenia, więc raczej niezbyt tam pasował. Szaleńców, którzy pojawili się na recepcji o tak wczesnej porze było więcej niż podejrzewał Ezra. Dwóch, trzech... aż siedmiu! A pośród nich aż piątka była jego znajomymi - no proszę, jaki ten świat mały. Malutki uśmieszek pojawił się na jego ustach, bo pierwszą osobą, która rzuciła mu się w oczy, był Leonardo. Przez jego ćwierćolbrzymi wzrost oczywiście... A najlepsze było to, że wcale nie wiedział, że Gryfon tam będzie i jego humor z dobrego automatycznie stał się doskonały. Nie zdążył jednak go zaczepić, bo aby to zrobić, musiałby dosłownie przejść przed nosem Bridget, a wolał jej się przesadnie w oczy nie rzucać... Zaczekał więc grzecznie, zastanawiając się, co też Fairwyn dla nich przygotował.
Wycieczka z Edgarem Tobiasem Fairwynem. Jakby Basowi było mało mąk piekielnych z tym czymś, co niektórzy uważali, bardzo zresztą mylnie, za człowieka z uczuciami. Jeśli obojętność i głód nikotynowy to uczucia, to nawet by się liczyło, ale Lenz wiedział, że za tymi pięknymi oczami czterdziestolatka nie ma co doszukiwać się jakiejkolwiek litości i przejęcia uczniami, więc tresowany no, jakieś dwa i pół roku przez profesora run dokładnie wiedział, co robić, żeby przeżyć na jego lekcjach. Po pierwsze - udawaj, że nie żyjesz. Nie odzywaj się, nie kręć, jakbyś miał robaki (jakbyś nie miał też się nie kręć) i najlepiej to nie oddychaj. Usuń się z zasięgu wzroku (niektórzy w Trausnitz mówili, że Fairwyn strzela drętwotą jak laserem z oczu. Naiwniacy, Kedavrą pewnie by i strzelił, jakby ktoś mu zabrał fajki, jak akurat nie rzucał). Po drugie - po prostu udawaj, że nie żyjesz a potem napisz pracę na wybitny i się odetruskuj od niego. Młody Lenz nie był jakiś świetny z run, ale nie był też aż takim debilem, żeby sikać po nogach przed wycieczką z Fairwynem, choć doszedł do wniosku, że ten kto to wymyślił (bo NA PEWNO nie mógł być to Edek) musi dostać order śmieszka roku, za puszczenie tego socjopaty na spęd z grupą rozdartych studentów. Tak czy owak, Bas zebrał się w miarę szybko, choć chyba nawet minął z Lysem i kiedy zszedł na recepcję, z pewną konsternacją stwierdził, że większości twarzy po prostu nie znał. Nie był też wcale taki najniższy, więc prócz jakiegoś kolosa, który miał ze trzy metry wysokości, mógł wielu patrzeć na czoła. Mimo to nie wypatrzył żadnego znajomego, a Lys gdzieś się schował (pewnie pudrował nos w kiblu, pedał jeden), więc Lenz oparł się o ścianę i zaczekał razem z zebranymi na przeniesienie świstoklikiem.
Obudziłam się w dobrym humorze, do momentu aż spojrzałam na zegarek. Niech to szlag, nie zdążę. O wycieczce dowiedziałam się od Lysandra, chyba, właściwie to nie byłam pewna. Wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam do łazienki, cholera jasna jak nic nie zdążę. Nie pamiętam kiedy ostatnim razem uszykowałam się tak szybko. Zapewne zapomniałam połowy rzeczy. Pobiegłam do recepcji żeby się jeszcze zapisać. Na Merlina, gdybym zawsze wstawała dziesięć minut przed lekcjami to może nawet całkiem bym się wysypiała. Średnio wiedziałam o co biega z tą całą wycieczką, w sumie zawsze myślałam, że w wakacje nie ma lekcji, ale widocznie Fairwyn miał inne plany. Niespecjalnie chciało mi się jechać, ale po tym jak zawaliłam egzamin powinnam teraz mu lizać dupę. Z drugiej strony zastanawiałam się czy to nie podchodzi już pod masochizm, Edgar w najlepszym wypadku nie zwróci na mnie uwagi, błagam żeby tak właśnie było. Doszłam do tej przeklętej recepcji (oczywiście zgubiłam się po drodze) i z ulgą stwierdziłam, że jeszcze wszyscy tam są. Widziałam same znajome twarze, a to nieco podniosło mnie na duchu. W końcu mój wzrok zawiesił się na Basie. - Kogo widzą moje oczy? - rzuciłam w jego stronę z szerokim uśmiechem. - Przypomnij mi, od kiedy jesteś pasjonatą run? Szczerze nie przypomniałam sobie, żeby Lenz spędzał wszystkie wolne chwile nad książkami od starożytnych run. Może Lys go namówił na ten wyjazd?
Dużo się ostatnio działo. Ruth miała przez chwilę serdecznie dosyć tych wakacji w Grecji i niewiele brakowało, żeby wzięła świstoklik do Uppsali i wróciła na resztę przerwy między pracą w Mungu a Wizengamotem albo do dziadków, albo do ojca, gdzie nie musiałaby czarować i uważać na każdym kroku, czy jakaś magia jej nie zrujnuje życia. Ostatnio była nawet na grillu, trochę w tajemnicy przed Dorienem i trzy godziny grała w piłkę z dwuletnią córką młodszej siostry swojego ojca, pilnowała, żeby warzywa upiekły się równo tylko na nie patrząc, a nie celując weń różdżką, a przed wyjściem zjadła ogromny kawałek tortu z malinami, który jej ciotka robiła chyba dwa dni. I było po prostu normalnie. Nikt nie dolał jej do napoju żadnego paskudnego eliksiru, drzewa w ogrodzie wujostwa nie wymuszały, żeby Ruth mówiła to czy tamto, a ojciec w końcu miał czas, żeby zapytać o Doriena. Znał tylko jego imię i fakt, że też płynie w nim magiczna krew, ale poruszał zupełnie odmienne kwestie od całego czarodziejskiego grona, które już zdążyło Szwedkę o Deara wypytać. Nie interesowało go, czy dużo zarabia, czy jest przystojny i jak dobrze rzuca zaklęcia obronne (albo czy pracuje w Ministerstwie, co było oficjalnym wymogiem Alice). Ojciec Ruth chciał wiedzieć, czy Dorien jest inteligentny i czy nie napada swoim charakterem na jego kochaną, choć bardzo wycofaną córeczkę. Czy jadą gdzieś na wakacje i czy dobrze strzela, bo dziadek na pewno o to zapyta, jak wróci z delegacji. I padło - oczywiście - również pytanie o ujawnienie tego, że połowa rodziny kobiety nie jest magiczna, przy czym kiedy Ruth pokręciła przecząco głową, ojciec upomniał ją, że lepiej by było, gdyby nie zdradzała swojemu magicznemu chłopakowi pochodzenia, bo to się zawsze źle kończy. No więc nic Dorkowi nie mówiła na ten temat. Jednak nie zmieniało to faktu, że pomimo początkowych przeciwności, te kilka dni w Grecji razem naprawdę dobrze się bawili. A kiedy dowiedzieli się, że Fairwyn, którego książkami Dorien był zafascynowany w młodości, organizuje wycieczkę, postanowili wspólnie, że się wybiorą. Zeszli razem na recepcję i stanęli trochę z boku, przy czym sama Ruth uśmiechnęła się ciepło na przywitanie zarówno do Ezry, jak do Leo i kiwnęła pozostałym znajomym, których wypatrzyła w tłumie. Dorienowi nic nie musiała tłumaczyć - wszystko już wiedział, bo na bieżąco rejestrowała mu sprawy klątwy snu i lekcji z Fairwynem, toteż żadne z nich nie planowało podstawiać się dziś pod jego nóż, ale z tym profesorem niestety nic nigdy nie było wiadomo.
Nigdy nie była dobra z run. Nie pasjonował jej specjalnie ten przedmiot, tak samo jak numerologia i inne bardziej metafizyczne rzeczy. Rakel, jak na żydówkę przystało, twardo stąpała po ziemi, nawet w tym magicznym świecie trzymając się bardziej praktycznych, jej zdaniem, rzeczy jak nauka rzucania zaklęć, warzenia eliksirów i przede wszystkim uzdrawiania. Jednak... ...w końcu była na wakacjach i to w pięknej Grecji. Mogła zrobić coś nie pasującego do swojej "londyńskiej wersji", nie? O zajęciach dowiedziała się w sumie przypadkiem, nie spodziewała się, że komuś w czasie urlopu będzie się chciało organizować lekcje, w końcu przecież po to mieli wakacje żeby odpocząć od pracy, nie? Stała przed recepcją na zewnątrz, w uwydatniającą jej figurę sukience, popalając papierosa z lekko przymrużonymi powiekami, kiedy dostrzegła, że ludzie zaczynają się zbierać w środku. Uniosła brew i szybko zgasiła papierosa, zaraz pytając pierwszą lepszą osobę o co chodzi. Nie powiem, niebanalna uroda samego profesora też zaważyła o głębszym zainteresowaniu sprawą przez Halevi. Lekko kołysząc biodrami weszła do środka, prześlizgując wzrokiem po uczniach i lekko się uśmiechając. Ah te niewinne czasy, kiedy nie trzeba sobie samemu gotować i sprzątać i w ogóle... żyć! Oparła się plecami o blat recepcji i z uśmiechem błąkającym się w kącikach ust przyglądała się wszystkim czekając na to co się wydarzy.
Każda okazja do zdobycia wiedzy jest cenna, zatem gdy tylko szare oczy Rosemary zobaczyły wiadomość o wakacyjnych lekcjach, jej serce podskoczyło z radości. Lubiła starożytne runy, odcyfrowywanie starych wiadomości dawało jej sporo satysfakcji. Miała poczucie jakby znowu uczyła się zapisu nutowego i każda litera zamieniała się w nową, wcześniej nie słyszaną melodię. Zadowolona wstała wcześniej i ubrana w długą sukienkę z gęstej, białej koronki (która wyglądała jak dwie zszyte ze sobą ozdobne serwety) oraz z słomianym kapeluszem porośniętym trawą, które skubały dwie małe owieczki ruszyła do recepcji. Różdżkę włożyła do kieszeni, może w ramach lekcji będzie mogła rzucić z zaklęcie czy dwa. W podskokach przybyła do recepcji i z błyskiem w oczach złapała za świstoklika. Chociaż przedmiot nie sugerował spotkania z centaurami lub trytonami, ale może za to będzie trochę starożytnej muzyki. Ku przygodzie i starożytnym runom! - pomyślała, zamykając oczy na czas podróży.
Pojawiłem się na jednych czy dwóch lekcjach Fairwyna w szkole, jednak niespecjalnie przypadliśmy sobie z wujem do gustu. Nieszczególnie przepadałem za jego stylem bycia, aspołecznością i wieczną gburowatością, toteż zaprzestałem chodzenia na starożytne runy i chyba od nowego roku również nie postawię nogi za progiem klasy. Skoro jednak urządzał specjalną wycieczkę podczas wyjazdu wakacyjnego - czemu nie? Byłem ciekawy, co też przyszykował i jak będzie zachowywał się poza murami zamku - ogólnie rzadko go widywałem. Pewnie kisi się w pokoju i wychodzi tylko nocą. Jedyną przeszkodą była godzina zbiórki, normalnie nie mogłem oczu otworzyć. Zwlokłem się jednak i stanąłem prawie gotowy na recepcji. Zignorowałem wszystkich i stanąłem pod ścianą, opierając na niej głowę i zapadając w krótką drzemkę do momentu przybycia profesora.
Wkraczając do holu Eric ziewnął przeciągle i obrzucił zgromadzonych nieprzytomnym spojrzeniem. Widok tak dużego nagromadzenia gawiedzi nieco go otrzeźwił, a fakt, że dziewczęta stanowiły wyraźną większość sprawił, że nieświadomie poprawił rozciągniętą, niebieską koszulkę. Nie do końca wiedział czemu właściwie Oni wszyscy tutaj stali i tamowali przejście, bo chyba nie tylko po to by stać i tamować przejście, chociaż wyglądało na to, że chyba na coś czekali. Nie żeby Henley był jakiś świetnym detektywem czy coś, bycie tej samej narodowości co Holmes jeszcze nie czyniło z niego mistrza rozwikływania zagadek kryminalnych, ale postanowił dowiedzieć się o co tutaj chodzi. Zwłaszcza, że w tłumie zauważył wiele znajomych twarzy, w tym Fire, szukającą krukonów - Naeris i Sammy'ego Wilsona, co dawało nadzieję na pozyskanie jakichś informacji bez robienia z siebie kretyna, albo przynajmniej na nie robienie z siebie kretyna przed dużą widownią. Wybór odpowiedniego informatora nie był zbyt trudny, po krótkiej chwili gryfon skierował odziane w zniszczone trampki stopy w stronę kumpla z Hufflepuffu. Ujrzawszy stojącą obok niego niską dziewczynę, zwolnił nieco kroku. Kojarzył ją, była puchonką, często był świadkiem zdzierania przez nią gardła kibicując swojej drużynie. Oprócz tego nie wiedział o niej zbyt wiele, nie kojarzył nawet jej imienia. Nie byłoby w tym w sumie nic dziwnego gdyby nie fakt, że obecna towarzyszka Sammy'ego łudząco przypominała jego siostrę. Przy czym Val miała znacznie dłuższe i bardziej rude niż brązowe włosy. Tak, Henley szedł i przyglądał się tej dziewczynie jak najprawdziwszy dziwak. Oczywiście gdy zdał sobie z tego sprawę było już za późno. Dziewczyna to zauważyła, a On zamiast uśmiechnąć się czy coś, odwrócił szybko wzrok i podrapał się nerwowo po nosie. -Hej, Sammy! Co to za zbiórka? Idziecie gdzieś? - przywitał się z kumplem podając mu rękę - Cześć, eee...- zaczął i skinął głową stojącej obok puchonce - Chyba się nie znamy, nie? - dodał najelokwentniej jak tylko potrafił - Eric - powiedział i wyciągnął ku niej dłoń.
Harriette Wykeham
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168
C. szczególne : za duży, powyciągany wełniany sweter na grzbiecie, łańcuszek z obrączką na szyi
Nie była fanką nauki. Właściwie to nienawidziła wkuwania, ślęczenia nad książkami i wciskania w siebie wiedzy na siłę. Gdyby ktoś zaproponował jej lekcje w wakacje, roześmiałaby mu się w nos uznając to za żart. Na szczęście dla niej były dziedziny, do których miała naturalny talent oraz takie, które pasjonowały ją na tyle, że zgłębianie ich nie było męczarnią i nawet nie uważała tego za naukę w ogólnie przyjętym tego słowa znaczeniu. Historia i powiązane z nią starożytne runy były jedną z nich. Dodatkowo zajęcia terenowe zawsze brzmiały zachęcająco, szczególnie kiedy organizuje je jeden z najsławniejszych żyjących eksploratorów. Poszłaby na to, nawet gdyby mieli tam warzyć znienawidzone przez nią eliksiry. Co prawda zdawała sobie sprawę, że profesor Fairwyn raczej nie zabierze ich na żadne potencjalnie niebezpieczne poszukiwania przygód (była zafascynowana jego osobą do tego stopnia, że była świadoma, że nawet sam siebie by na podobną już nie zabrał), ale nadzieja zawsze umiera ostatnia. Zresztą co by to nie było, na pewno było związane z historią, a to już ją zupełnie satysfakcjonowało. Na recepcji pojawiła się sporo przed czasem, jak zwykle, kiedy zależało jej żeby się nie spóźnić. W holu kręciło się już kilka osób, ale Ettie nie rozglądała się po twarzach, tylko przysiadła na jednym z hamaków i majtając nogami, zagłębiła się w książce o Herpo Podłym, którą dwa dni temu pożyczyła od właścicielki hotelu.
- Hej Sammy! - Dziewczyna rozpromieniła się na widok przyjaciela. - Widzę, że wieści szybko się rozchodzą... faktycznie, poznałam kogoś. - Powiedziała Hope ściszając głos. - Nie chcę żeby wszyscy się teraz dowiedzieli, rozumiesz... To taka świeża sprawa. - Wyszeptała, nie chcąc, aby ktokolwiek podsłuchał rozmowę. Odwróciła głowę aby rozejrzeć się, czy nikt im się nie przygląda. Ku swojemu zaskoczeniu, od razu zauważyła młodego mężczyznę wpatrującego się w nią. -Hej, Sammy! Co to za zbiórka? Idziecie gdzieś? - Powiedział chłopak podchodząc do Sammy'ego. Hope nie potrafiła zrozumieć, dlaczego wcześniej tak się na nią patrzył. Teraz jednak grzecznie, acz nieporadnie, przedstawił się. - Jestem Hope. - Powiedziała odwzajemniając uścisk dłoni. Chłopak na moment spuścił wzrok, a później znów wrócił do swego dawnego zajęcia - wpatrywania się. Po chwilo wyprowadzona z równowagi natrętnym spojrzeniem nieznajomego, po prostu zaczęła zachowywać się jak on. Utkwiła w nim spojrzenie i nie ruszała się przez dobrych kilka minut, starała się nawet nie mrugać. Para musiała wyglądać naprawdę komicznie, kiedy tak stali wgapiając się w siebie wzajemnie, oboje z przedziwnymi minami. Chłopak - z lekkim zdziwieniem i niedowierzaniem wymalowanym na twarzy, Hope natomiast z przekornym, zniecierpliwionym wyrazem twarzy. W końcu nie wytrzymała tej niejasnej sytuacji. - Słuchaj... - Zaczęła Puchonka. Nie miała w zwyczaju snuć domysłów, lub też nie mówić o czymś tylko dlatego, że po prostu "nie wypada". - Wyglądałeś jakbyś zobaczył ducha. To znaczy, kiedy szedłeś w naszą stronę. Czy coś jest nie tak? - Obawiała się, że może to kolejny dręczyciel szlam, wolała więc od razu poznać prawdę. Dziewczyna zaczęła gorączkowo się zastanawiać, jakie mogą być inne powody natarczywego wpatrywania się w obcych ludzi. - Jestem brudna? Na twarzy? - Zapytała pocierając dłonią o policzek. - Sammy, mam coś tu? - Odwróciła się w kierunku przyjaciela i wskazała palcem po kolei swoje czoło, brodę i nos.
- Spoko, nie ma sprawy - Powiedziałem, również ściszając głos, postronnie ludzie nie muszą wiedzieć wszystkiego. W sumie to nikt nie może wiedzieć wszystkiego. Nagle gdzieś z tyłu głowy usłyszałem bardzo znajomy głos mojego wiernego gryfońskiego przyjaciela. Od razu na mojej twarzy pojawił się syndrom cieszy-japy. - Z tego co mi wiadomo to jedziemy na wycieczkę, niezwykle ciekawą i interesującą wycieczkę, prowadzoną przez psorka Fairwyna. - Wydedukowałem zerkając podejrzliwie w stronę Erica, coś było nie tak w jego spojrzeniu, podszedłem do niego od tyłu i bardzo po cichu, tak, żeby Hope nic nie słyszała wyszeptałem. - Lepiej się przestań tak gapić bo jeszcze sobie pomyślę, że się zakochałeś. - Niezręczna cisza trwała dosyć chwilkę, postanowiłem na ten czas się nie odzywać i dać im sobie na siebie pogapić. W sumie to rozumiem Erica, Hope jest naprawdę ładnym obiektem do zatrzymania wzroku, ale nie wiem co Everett widzi w tym moim kumplu, no cóż, chce sobie zepsuć wzrok - proszę bardzo. W głosie Hpe, niestety wyczułem pewną odrazę do Erica, ostatnimi czasy przez tego przygłupa od węży stała się jakaś trochę nieufna do nowych osób. -O boże, Hope jesteś cała brudna z czekolady! - Wykrzyknąłem i zacząłem energicznie wycierać jej policzek. - Pomyliłem się, chyba to tylko opalenizna, Eric to mój kumpel, nie ma powodu do strachu, co prawda czasem jest troszkę wkurzający, ale to bardzo dobry Gryfon.
Gdy tylko dotarła do niej wiadomość o planowanej lekcji w terenie z profesorem Fairwyn’em, natychmiast ubrała się, zabrała potrzebne – jak mniemała – rzeczy i ruszyła na miejsce zbiórki. Sądziła, że czeka ich coś niewątpliwie ciekawego, skoro cała lekcja owiana była pewną tajemnicą, odnośnie lokalizacji. Lubiła takie smaczki przygody, dlatego też nie mogło jej w tej grupie zabraknąć. Grecja bardo przypadła jej do gustu. Była przepiękna, słoneczna i pełna różnych niespodzianek. Cieszyła się, że kadra postanowiła zabrać ich w tak malownicze miejsce i przede wszystkim ciepłe, a nie gdzieś na odległy zakątek świata, chłodny i mroźny. Oczywiście takie miejsca również miały swój urok, ale Ortega zdecydowanie należała do tych ciepłolubnych. Weszła do recepcji z uśmiechem podekscytowania, zastanawiając się, gdzie też profesor zamierza ich zabrać. Nadal żywiła do niego szczere uczucia uznania za jego osiągnięcia. Podziwiała jego pracę, a niejedną książkę miała w swojej kolekcji, w związku z czym bardzo chciała go lepiej poznać, kompletnie niezrażona plotkami, jakoby był ponurym bucem. Rozejrzała się wśród zebranych, dostrzegając kilka znajomych twarzy. Cierpliwie czekała na rozwój sytuacji, trzymając się nieco z boku aż do momentu przeniesienia świstoklikiem.
-Wycieczka? Dokąd? I czemu Ja nic nie wiem? - zapytał z wyraźnym zdziwieniem w głosie Eric i gwałtownie przetarł twarz w próbie wyrwania się z posnowego stanu. Niestety nie przyniosło to zbyt dobrych rezultatów, powieki chłopaka wciąż były ciężkie, a ochota na ziewanie przychodziła praktycznie co jakieś trzy sekundy. Henley w sumie lubił wycieczki, dlatego tym bardziej zasmucił go fakt, że był totalnie nieprzygotowany. Chociaż może jakoś da radę, sądząc po ekwipunku dziewczyny chyba nie wybierali się w jakoś specjalnie długą podróż. Dobra, stare trampki, szorty i niebieska koszulka będą musiały wystarczyć. W końcu był czarodziejem, różdżka powinna wyrównać wszelkie braki. -No hej, Hope- rzekł niemrawo gdy Puchonka się przedstawiła. Hope. Tak miała na imię. To wszystko wyjaśniało. Mogli już przejść do normalnej rozmowy. Tylko dlaczego w takim razie drugi raz się z nią przywitał i trzymał jej dłoń niezręcznie długo? Serio, chyba z dobre 6 sekund. Z transu wyrwał go szept kumpla na którego słowa aż drgnął, a pytanie dziewczyny tylko dopełniło dzieła. Co on, na gacie Merlina, wyprawiał? Wgapiał się w nowopoznaną dziewczynę stawiając ją w niezręcznej sytuacji tylko dlatego, że przypominała Valentine. -Co?Eeee...nooo - odparł i po raz kolejny nerwowo podrapał po nosie, który z każdym takim aktem stawał się coraz bardziej czerwony – Yyyy...nie, nie zobaczyłem ducha, czemu miałbym się dziwić widząc ducha? W sensie no, niewyspany jestem trochę, i ten...wydawało mi się, że noo...yy...po prostu przypominasz mi kogoś...- powiedział próbując się jakoś względnie wykpić ze swojego dziwnego zachowania – Nie, nie jesteś brudna, Ja zawsze Ci się.... - zaczął, ale zanim zdążył się na dobre wkopać, z pomocą przyszedł mu Sammy mistrz dywersji, który narobił tyle zamieszania, że odwrócił uwagę od jego ostatniego urwanego komentarza. Chyba. - Sam jesteś wkurzający, Gwiazdko Quiddticha - rzucił, słysząc pochlebne słowa kumpla – Czekolady? Miętowa...- zaproponował Eric ze sztucznym uśmiechem i wyciągnął z kieszeni na wpół zjedzoną tabliczkę zawiniętą tylko w sreberko. Miał nadzieję, że dziewczyna uzna to za uprzejmy gest i zapomni o jego niepokojącym zachowaniu. Nie wziął jednak pod uwagę faktu, że czekolada była w stanie prawie płynnym i , delikatnie rzecz ujmując, nie wyglądała zbyt zachęcająco.
Przez brak jakichkolwiek wypożyczalni, Vulp zaczęła żałować, że nie zabrała z Londynu swojej deski surfingowej. Cały swój wolny czas poświęcała na chodzenie nad morze, przyglądanie się grupkom tutejszych surferów i picie lokalnych trunków wysokoprocentowych. Przyjechała tu żeby odpocząć, porobić coś ciekawego, a nie wynudzić się za wszystkie czasy. Mając dość monotonii Puchonka postanowiła wybrać się na zajęcia terenowe. Spakowała do swojego plecaczka jakiś notesik, długopis i kilka innych mniej lub bardziej przydatnych rzeczy, po czym udała się do recepcji. Gdy przybyła na miejsce, była już tam dość spora grupka ludzi, więc stanęła sobie gdzieś z boku, nie kojarzyła większości tych dzieciaków. I właśnie wtedy dobiegły ją czyjeś słowa. Usłyszała o temacie zajęć, o temacie, jakim były runy, których nienawidziła z wzajemnością chyba. - Świetnie - mruknęła sama do siebie, przypominając sobie ostatnie takie zajęcia z jej udziałem. - Po prostu świetnie. Co mi w tej plaży nie pasowało?
Kolejna wycieczka była czymś, czego Fairwyn nie potrafił sobie odmówić. Jego chęć poznawania świata i odkrywania nowych miejsc była bardzo silna, a kilka prostych słów kuzyna, nie potrafiło zniechęcić Gryfona. Próbował namówić Caesara, ale chłopak nie chciał mieć nic wspólnego z ojcem. Co z tego, że Max zapewniał chłopaka, że będzie zabawnie, a w razie czego możemy olać Fairwyna. W końcu co złego mógł im zrobić? Odesłać do domu czy może zagrozić szkołą? Śmiech na sali. Gryfon miał gdzieś wszystkie kary i szlabany. Spoko, jak będzie trzeba to je odbębni na odpierdol i dalej będzie robił swoje. W najgorszym przypadku wróci do Grecji na własną rękę, a wtedy nikt nie będzie mógł się do niego przyczepić. Zaboli to tylko jego portfel, przez co będzie musiał sobie odpuścić wycieczkę do Rosji na początku września. Na razie tylko ją planował i jeszcze nikomu o niej nie wspominał, ale chciałby poznać wschodnią potęgę, z której pochodził jego kuzyn. Miał cichą nadzieję, że kuzyn zgodzi się z nim wyjechać. Przed recepcją zbierała się masa ludzi. Oni wszyscy byli z Hogwartu? Kurwa, jakie to dziwne uczucie, kiedy kojarzysz niektóre twarze, ale nikogo nie znasz. Miał cichą nadzieję, że inni patrzyli na niego podobnie. Czułby się głupio, gdyby ktoś do niego podszedł, a on otworzyłby szeroko oczy z pytaniem – kim Ty kurwa jesteś? Swoją drogą czy nie brzmi to trochę znajomo. No może bez tego kurwa. Czyli tak się czuła Lorka, kiedy podbijał do niej ktoś znajomy lecz obcy.
Lotta Hudson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 174
C. szczególne : Mała blizna na palcu dłoni, mocne oparzeliny na rękach i lekkie na szyi
Nieszczególnie lubiłam Fairwyna jako osobę, ale mimo to dość mocno lubiłam runy, więc gdy usłyszałam, że nauczyciel organizuje wycieczkę byłam pewna, że wezmę udział. Każda dodatkowa atrakcja (na dodatek tak rozwijająca) była w moim mniemaniu czymś mocno pożądanym. Odpowiedniego dnia stawiłam się zgodnie z ustaleniami w recepcji. Byłam bardzo ciekawa gdzie Fairwyn nas zaprowadzi - ku mojemu zdziwieniu recepcja była wręcz przepełniona ludźmi. Zastanawiałam się tylko czy to dlatego, ze lubili przedmiot, czy może liczyli na dodatkową rozrywkę. Stanęłam koło @Calum O. L. Dear i z uśmiechem rzuciłam: - Elo stary
Trochę w poszukiwaniu wrażeń, trochę z ambicji, które wciąż tkwiły głęboko w Courtney (choć nieco uciszone w trakcie wakacji, ustąpiwszy miejsca głupim pomysłom i napawającego przyjemnym poczuciem spełnienia nicnierobieniu), postanowiła wybrać się na zajęcia terenowe w Grecji. Zeszła do hotelowej recepcji i przystanęła gdzieś z boku, nie mając ochoty pchać się w nieznajomy tłum, ale obserwując go sobie. W pierwszej chwili była to dla niej bezpostaciowa masa, pełna obcych osobowości, wkrótce jednak przyuważyła mnóstwo ludzi, których nie lubiła. Jedyne znajome postacie - Blaithin, Leo i jego wierny przyjaciel, pies obrońca (Ezra) - to raczej kiepskie towarzystwo. Miała nadzieję, że Victor Dear, którego spotkała gdzieś po drodze, jednak przystanie na jej spontanicznie rzuconą propozycję i za chwilę się tutaj pojawi. Zawsze raźniej z przyjazną mordką. Tymczasem pomachała do @Maximilian T. Fairwyn, który (chyba?) pomieszkiwał w ich pokoju. Ciekawe, czy Edgar zmusił biedaka do uczestniczenia w tym przedsięwzięciu - miała wrażenie, że mając kogoś w rodzinie obejmującego posadę w tej samej szkole, relacja uczeń-nauczyciel funkcjonuje jakoś inaczej. Oparła się także o balustradę, stojąc wciąż na schodkach prowadzących do pokoi na piętrze, kręcąc leniwie kosmykiem włosów. Tak właśnie czekała biedaczka na swojego ślizgońskiego kumpla.
Nie przepadał za nauczycielem od run. Znaczy koleś był specyficzny i jak to nauczyciel wymagał. No, ale... Ale runy były takie nuuudne. Na szczęście nie o runy chodziło tylko o... Wycieczkę! Tak! Gdy tylko Victor usłyszał o wycieczce, zaraz to pognał do recepcji. Dobrze, że w ogóle się ubrał bo z tych wrażeń mógłby zapomnieć. Taką to spontaniczną decyzją wybrania się w podróż rzuciła Courtney, kumpela ze Slytherinu, którą normalnie wielbił za to, że nie była zniewolona jak to inni niemal czysto krwiści czarodzieje przez magię. I pomyśleć, że Hill ma takie ciekawe mugolskie zainteresowania. A wszystko co mugolskie wręcz domagało się od Victora duuuuużej uwagi. - A mam cię! - Chciał podejść do Courtney niezauważony, ale chyba mu to nie wyszło.