Przeciągnął ją przez całą magiczną dzielnicę Londynu i obrzeża. Obeszli już siedem różnych mieszkań z czterema agentkami nieruchomości z różnych agencji. Pierwszą grzecznie sprostował, kiedy nazwała Perpetuę jego żoną. Drugą uprzedził, że nie są małzeństwem. Przy trzeciej westchnął i nic nie powiedział, nie wyprowadzając jej z błędu. Czwarta, najbardziej upierdliwa, już rysowała im wspólną przyszłość. Caine zmrużył oczy, ledwie dostrzegalnie, ale wystarczająco, żeby Perpetua mogła to dostrzec, a nieznajoma kobieta nie miała jak podejrzewać jego zażenowania. Kiedy powiedział, że nie mają wspólnych dzieci, podejrzewał, że kobieta zrozumie przekaz. Nie zrozumiała. Słysząc o tym, jak ten dom mógł być przeznaczony dla gromadki brzdąców, westchnął w duchu, zerkając wymownie na Perpetuę. — Nie planujemy. Dziękuję. Co zresztą było absolutną prawdą. Nikt nie planuje pozazwiązkowych dzieci, prawda? Nie miał ochoty tłumaczyć kolejnej osobie, że nie są nawet partnerami. Przynajmniej nie w romantycznym tego kontekście. Musiałby wtedy zaznaczyć również, że podtrzymuje Perpetuę pod ramieniem wyłącznie przez kurtuazyjną uprzejmość, skoro przewlekł ją przez tyle lokum w i na obrzeżach Londynu aż do mugolskiej dzielnicy. Rezygnując z tylko jednego apartamentu na piętnastym piętrze, z powodu zatłoczonej windy. Bez żalu. Ze zdjęć i tak podobał mu się tylko taras na dachu. Wchodząc do kolejnego mieszkania, rezydencjalnego tym razem, pierwsza w oczy uderzyła go biel. Później solidne schody i… tylko te schody w wejściu stanowiły naprawdę atut. Przewiesił marynarkę przez przedramię szukając spojrzeniem jasno-zielonych tęczówek oczu Perpetuy. Kolejny plus. Oczy Perpetuy w tym świetle przybierały ciekawego koloru. Nie był to jednak aspekt, który powinien decydowac o jego zakupie. Odetchnął, poprawiajac krawat, rozluźniając go nieco. — Jakość paneli naściennych… — wspomniał, ale to stwierdzenie zdało mu się zbyt łaskawe — … właściwie jej brak — mruknął do ucha złotowłosej, długi czas nie zauważając, albo ignorując, że stopień jej zmęczenia znacząco się pogłębiał. — Myślę, że napilibyśmy się kawy — odczekał aż irytująca agentka nieruchomości zrobi pauzę w swojej wypowiedzi, kolejny raz prawiącej o cieple rodzinnego domu. Po pierwsze. Musiał się z nią nie zgodzić. Architektura pomieszczeń sugerowała, jakoby dom, pomimo jasności, wpuszczonego w pomieszczenia światła przez wysokie okna, zdawał się chłodny. Przeznaczony dla dorosłych, którzy docenią jego walory. Dzieci mogły jedynie kontrastować z tą estetyką. Chrząknął, powstrzymując się od komentarza, krzywiąc się dopiero za plecami Perpetuy. Przy czym musiał przysiąść na hokerze w kuchni, żeby chowanie się za Whitehorn miało jakikolwiek sens i skuteczność. — Perpetua? Perpetua milczała. Wpatrywała się w kryształowy żyrandol na suficie. Za nią i Caine na niego spojrzał. — Do wymiany — podsumował — kochanie? — zakpił nie ze swojej pół-wilej towarzyszki, a z agentki nieruchomościami. Jej niedomyślności i skoncentrowania na samej sobie. Wypowiadała się pięknie, barwnie, elegancko. Tak samo wykwintnie się ubrała, ale coś w jej charakterze sprawiało, że nawet Perpetua przeciągnięta przez siedem lokalizacji rozstrzelonych po całym Londynie, utykająca ciężej na jedną nogę, miała w sobie dużo więcej klasy. Skupienia. Wrażliwości na cainowe potrzeby. Czy nie na nie powinna odpowiadać agentka mieszkaniowa?
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Perpetua już na samą realizację ich umówionego planu - jej (jego?) propozycję, żeby towarzyszyła mu podczas wyboru londyńskiego lokum służąc swoją radą - cała wręcz chodziła z podekscytowania. Musiała przyznać, że tak, jak się spodziewała - Caine gruntownie podszedł do sprawy, zwracając się do agencji nieruchomości. Właściwie dla Perp to było zupełnie nowe doświadczenie - ona zawsze kupowała swoje dotychczasowe mieszkania od osób prywatnych. Tym bardziej poziom jej zaintrygowania wzrósł - co odzwierciedlał choćby roziskrzony z ekscytacji wzrok. Kupno mieszkania przez agencję było dla niej... nieco podniosłe? I zdecydowanie w stylu Caine'a Shercliffe'a. Zadziwiające było to, że każda z firm wysyłała im na spotkanie agentki: psychologia sprzedaży, żeby mężczyznę oprowadzała kobieta...? W każdym razie na początku to wszystko było naprawdę zabawne! Agentki okazały się... wyciągać niezwykle daleko (i mylnie) posunięte wnioski. Whitehorn nawet nie musiała się produkować ze sprostowaniami - Caine wziął wszystko na siebie, więc pozwoliła mu się wykazać - uważnie jednak obserwując jego reakcje. I na początku bawiąc się przy tym przednio. Śmiała się z uwag konsultantek i zbywała ich przeprosiny machnięciem ręki, wciągając kobiety w niezobowiązujące pogawędki - i wyciągając nieco więcej szczegółów odnośnie przedstawianych im lokacji. Kiedy Caine już nawet nie zaprzeczał, że łączyłoby ich coś więcej - przyjęła to ze swoim zwyczajowym, perlistym rozbawieniem. Do czasu jednak. Przy czwartej konsultantce z energii i rozbawienia Perpetuy pozostał tylko... cierpliwy, nieco zmęczony i pobłażliwy uśmiech. Kobieta trajkotała jak katarynka na ryneczku w Dolinie - i nawet złotowłosa czuła jak skronie zaczynają jej pulsować od niezwykle wysokiego tonu agentki. I choć dalej roztaczała wokół siebie aurę ciepła - głównie po to, żeby zrównoważyć (dla niej) wyraźnie zirytowanego Shercliffe'a... Konsultantka regularnie i właściwie bez ustanku uderzała w strunę, która rozchodziła się nieprzyjemnym echem po umyśle Whitehorn. Ona nie miała dzieci. Skrzyżowała równie wymowne spojrzenie z Cainem, wzdychając cicho i kręcąc z pobłażaniem głową. Wzięła się jednak w garść i powściągnęła się - będąc zdeterminowaną, żeby ostatecznie znaleźć dla mężczyzny to wymarzone lokum, które spełniłoby jego standardy. Miała mu pomóc - po to właśnie tutaj była. I choć biodro dawało o sobie dotkliwie znać po tak długiej wycieczce - nawet najdrobniejszy mięsień na delikatnie uśmiechniętej twarzy kobiety nie drgnął, kiedy z gracją stawiała tylko odrobinę kulawe kroki u boku kurtuazyjnie wspierającego ją Shercliffe'a. Wchodząc za agentką do kolejnego - siódmego już - lokum, idealnie skrojone brwi powędrowały nieco ku górze. W oczach zatańczyły ogniki. — Jasno tutaj — stwierdziła, po raz kolejny kierując wzrok ku mężczyźnie - i po raz kolejny odnajdując jego spojrzenie, tym razem na kilka chwil dłużej. Uśmiechnęła się do niego ciepło - a uśmiech ten dalej zdradzał ekscytację, pomimo powoli ogarniającego ją zmęczenia. — Gorsze widzieliśmy na Queen's Victoria Street... — żachnęła się, a z jej gardła wydobył się cichy śmiech - nie wiadomo, czy bardziej w reakcji na jego przytyk, czy na oddech łaskoczący wrażliwą skórę przy uchu. — Tu jest przestrzeń, której szukasz. Jedno możemy odhaczyć. Nie mogła powstrzymać się od przymrużenia powiek i przewrócenia oczami, kiedy na jej uwagę oprowadzająca ich konsultantka znów nawiązała do dzieci i rodziny. Gorzej trafić już chyba nie mogła ze swoją strategią. Właściwie mimowolnie podążyła za ciągle trajkoczącą i coraz bardziej nakręcającą się kobietą - która szczęśliwie chwilowo przeszła na temat kawy i wypoczynku w rezydencjalnej kuchni. Przechodząc przez korytarz - coraz wyraźniej opierając się na lasce - zawiesiła spojrzenie na załamującym popołudniowe światło, kryształowym żyrandolu. Wydawał jej się tutaj dość nie na miejscu... choć jednocześnie dodawał jakiegoś uroku temu nowoczesnemu wnętrzu. Trochę jak ona sama Shercliffe'owi. Z zamyślenia wyrwało ją jej własne imię w ustach Caine'a - zamrugała krótko, odrywając spojrzenie od gry światła na suficie i kierując je wprost na historyka. Zachwiała się delikatnie - markując swoje chybotanie na nogach może nieco zbyt gwałtownym chwyceniem się wyspy kuchennej. Słysząc jak ją zatytułował, usta jej drgnęły - zwłaszcza, że kątem oka dostrzegła błysk w oku agentki nieruchomości, która już, już nabierała powietrza... Nawet Perpetua w końcu nie wytrzymała. — Martho... — głos złotowłosej niebezpiecznie się obniżył, ocierając się o aksamitne, niskie tony. Niby od niechcenia, z pewną nonszalancją w swoich zadziwiająco płynnych ruchach - Perpetua podeszła do krzątającej się przy ekspresie kobiety, która nagle kompletnie zastygła - wpadając jak kamień w głęboką wodę - w powłóczyste spojrzenie Whitehorn. Ta z kolei - bardzo delikatnie wyjęła filiżanki z dłoni brunetki i odstawiła je na blat - by zaraz chwycić jej większe dłonie w swoje, zdecydowanie drobniejsze. Ciągle utrzymując kontakt wzrokowy. — Skarbie... chciałabym zamienić kilka słów z mężem... — ledwo powstrzymała się od zerknięcia na Shercliffe'a, wiedząc, że jeśli teraz to zrobi, to jej starania spełzną na niczym. — ... na osobności. Czy byłabyś tak kochana... — przechyliła delikatnie głowę, pozwalając, by zabłąkany złoty pukiel rozbił się o jej porcelanowy obojczyk. — ... i przygotowała następne mieszkanie? Temu przyjrzymy się sami. Konsultantka w końcu zamilkła - niemal flegmatycznie i z pewnym ociąganiem przytakując na prośbę Whitehorn. Jak oniemiała opuściła lokal - odprowadzana przez uważny wzrok uzdrowicielki, która - jak tylko drzwi za agentką się zamknęły - jęknęła cicho z bólu, który pulsował w jej biodrze. Czar, który wokół siebie plotła przez ten krótki moment, prysł jak mydlana bańka. — Nie sądziłam, że kiedykolwiek jeszcze tego użyję z premedytacją — mruknęła, obdarzając Shercliffe'a łypnięciem spod złotych loków i nieco... speszonym uśmiechem. Zaraz się jednak odwróciła do ekspresu - sprawnie obsługując urządzenie - by przygotować dla nich kawy. Miała wprawę w użytkowaniu mugolskich wynalazków. Przy akompaniamencie mielenia ziaren kawy i buchania pary - w końcu postawiła przed Cainem double espresso - samej racząc się klasycznym flat white coffee. Nie usiadła jednak na hokerze, opierając się łokciami o kuchenny blat. Wiedziała, że jeśli teraz usiądzie - to już nie wstanie. — Więc skoro, mamy już spokój... Jakie pomieszczenie chcesz obejrzeć pierwsze?
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Jakiej przestrzeni szukał? Nie był pewien czy szuka przestrzeni. Szukał niewiadomej. Czegoś, co chociaż na ułamki sekund poprawi mu humor, kiedy będzie wracał na swoje mieszkanie. Czegoś ładnego, dopieszczającego jego samotne życie. W jakiś sposób. Nawet jeśli tylko za sprawą dbałych wykończeń i detalistycznych zdobień. Nie był jeszcze pewien czy ten dom, udający standardem rezydencję, spełniał te wymagania. Wszędzie widział niedociągnięcia. Wiedział, że mogło być lepiej. Zastanawiając się jednocześnie nad słowami złotowłosej, doszedł do wniosku, że to może być atut. Wizja: lepiej. W poprzednich miejscówkach miał wrażenie, że agencja wyciągnęła z danych przestrzeni wszystko co najlepsze, a to najlepsze, cóż… było niewystarczające dla niego. To nie były mieszkania, które wynagrodziłyby życiowe niepowodzenia w innych sferach. Założył dłonie na biodra, zakładając je za poły marynarki, jeszcze zanim ją zdjął i westchnął w duchu. Tak naprawdę, nie był zadowolony. Jednakże spoglądając na krzywiznę pleców Perpetuy, kiedy podążała za agentką do następnego pomieszczenia, uświadomił sobie, że skazywał nie tylko siebie na nieukontentowanie, ale również Perpetuę na niepotrzebny ból. A przecież… te panele można było zdjąć. Schody były naprawdę eleganckie. Widocznie włożono w nie dużo wysiłku, jako efekt wow na wejściu. Dało się coś tu odratować. Tu wymienić, tam doszlifować, tu dokupić, tam udekorować. Kto bogatemu zabroni? Nawet jeśli wyda na to całą swoją odprawę z Ministerstwa Magii i trzyletnie oszczędności. W kuchni rozważał jeszcze swoje finanse i swoje oczekiwania. Ostatecznie przez brak wysokiej znajomości numerologii dochodząc do prostszego rachunku: Jego oczekiwania > jego finanse. Zagapił się przez to. Przegapił moment, w którym powinien zachować czujność. Powinien się czegoś spodziewać. Nie powinien był oddawać inicjatywy w rozmowie Perpetui ani na moment. Bo kiedy poderwał spojrzenie z marmurowego blatu – ten zostanie – w oczy uderzyło go znacznie więcej niż zwyczajowa nietuzinkowość i naturalny magnetyzm Perpetui. Uderzył go czar, którego nie stosowała nawet na nim. Mimo tego, poczuł dziwny nacisk na klatkę piersiową. Zazdrość, że nie rozmawia z nim. Podziw dla jej urody, chociaż tak samo piękna była pięć minut temu, trzydzieści sekund temu, kiedy zachwiała się łapiąc się stołu. Osłupienie. Podekscytowanie. Uległość. Tak wiele obcych mu na co dzień emocji. Wrażeń, jakie wypierał w życiu. Zdał sobie sprawę, że dopiero teraz naprawdę zrozumiał fenomen Heleny Trojańskiej i jej wilej magii. Już wiedział, dlaczego warto dla niej było wszcząć wojnę. Chociaż czar prysł, a Martha opuściła już pomieszczenie, echo wdzięku pani Whitehorn pozostało w pomieszczeniu. Wzrok Caine trwał z kolei cały czas zawieszony na jej osobie. A kiedy otrząsnął się z tego stanu, Perpetua już stała przy nim. Zdecydowanie za blisko, jak na jego zszargane w tym momencie opanowanie. Uniósł dłoń w powietrze, powstrzymując ją przed dalszym krokiem w jego kierunku, czy nawet słowami. Naprawdę nie uważał, że to dobry moment, żeby się teraz przed nim wdzięczyć, nawet jeśli zupełnie nieświadomie. Niech ją bazyliszek pożre. — Perpetua… proszę cię — zawtórował swojemu gestowi, odchrząkując w reakcji na naagłą suchość gardła — Zostaw tą kawę i daj mi, na Merlina, trochę przestrzeni. Mogła go nie zrozumieć. Stała póltorej metra dalej. Chrzątała się przy ekspresie do kawy. Płynnymi, zgrabnymi ruchami, musiał zauważyć, choć z ulgą stwierdził, że dostrzegł lekkie obciążenie biodra. Odetchnął dopiero wtedy. Nie sięgnął po swoją kawę od razu. Najpierw splótł palce ze sobą, podpierając łokcie na blacie, a na dłoniach podbródek i przymknął powieki, koncentrując myśli na jej słowach i głosie. Cholera, GŁOSIE. Dopiero teraz dostrzegając subtelną różnicę między jego codzienną łagodnością i ciepłem, a wilą powabnością. — Cokolwiek co nie jest sypialnią, łazienką… — salonem, gabinetem mógł wymieniać dalej, ale zabrakłoby im pomieszczeń, więc zmrużył lekko brwi – zauwazyłaś, że brak tutaj ogrodu? — spytał, uchylajac powieki, żeby zerknąć na rozkład pomieszczenia porzucony przez agentkę niedaleko od niego. — Chcę zobaczyć garderobę – zdecydował. Nie było to przecież wcale podejrzane z jego kolekcją garniturów… To mogło być dla niego kluczowe pomieszczenie w doborze mieszkania. A nie tylko zdawało mu się najbardziej niegroźną przestrzenią. — Jesteś zmęczona. — stwierdził. Nie spytał. — To nieważne. Wezmę je. Potem zwiedzę. Usiądź. Teleportujemy się z salonu prosto do ciebie. Czyżby? To było mugolskie mieszkanie. Caine Shercliffe jeszcze nie wiedział, że tutaj proszek Fiuu mógł nie zadziałać.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Nie dało się ukryć zmieszania, które wymalowało się na twarzy Perpetuy, kiedy zbliżając się do Caine'a - została powstrzymana przed dalszym krokiem jego ręką i łamliwą prośbą. Właściwie to już zdążyła się przyzwyczaić, że mogła bez większego skrępowania się do niego zbliżyć i zwyczajnie wesprzeć na jego ramieniu. Zupełnie niewinnie, właściwie to nawet przywiązując się już do tych drobnych gestów, które między sobą rzucali, a które wcześniej ograniczały się do rzucanych na odległość spojrzeń i oszczędnej mimiki. Zauważała, że dostrzega większy wachlarz emocji u Shercliffe'a - choć wcześniej potrafiła je po omacku identyfikować, teraz je po prostu widziała. Jakby brała w dłonie gładką mapę - która pod wpływem długości spojrzenia, jego uważności, odkrywała coraz więcej swoich sekretów. Widocznie jednak nie mogła się do tego przyzwyczajać. O, naiwności. Przygryzając wargę - wróciła do ekspresu, skupiając całą swoją uwagę na urządzeniu - chociaż jej myśli i tak zdążyły już odpłynąć w meandry zmieszania, poczucia winy i zwyczajnej złości na samą siebie. Absolutnie nie winiła Shercliffe'a o jego reakcję - zwyczajnie jednak zapomniała, że... właściwie to nie, nie zapomniała. Zwyczajnie, głupio założyła, że jej urok - celowany mimo wszystko w kogoś innego - nie ma prawa jakkolwiek wpłynąć na Caine'a. Bo przecież zawsze tak było - odkąd sięgała pamięcią, jakimś cudem ten Shercliffe nigdy... nie reagował na nią. Czyżby i tym razem także się myliła? Drugą sprawą pozostawał fakt, że znała mężczyznę trzydzieści lat - i nigdy nie brała go w objęcia wilej magii. Być może za czasów szkolnych - przypadkowo, aczkolwiek i wtedy wykazywał się on absolutnym opanowaniem i lekceważeniem. Co mogło się zmienić? Jego podejście? Na samą myśl pokręciła głową. Caine był konsekwentny, praktycznie we wszystkim. To ona była tym... chaosem. Niewiadomą. — Nie chciałam, żeby Ciebie to objęło, wybacz — bąknęła, czując się zobowiązana do przeprosin, kiedy tak opierali się o marmurowy blat - po przeciwległych stronach. Nie podnosiła na niego wzroku. Była zwyczajnie speszona i nawet nieco zażenowana zaistniałą sytuacją. Której sama była prowodyrką. — Wymuszanie na kimś... wrażenia, wbrew jego woli to nie jest coś, z czego jestem dumna. — Uśmiechnęła się półgębkiem, unosząc filiżankę z białą kawą do karminowych ust. Zostawiła na porcelanie krwisty odcisk swojej obecności. — Zachowam dystans. W końcu nigdy nie zrobiłaby niczego, żeby ktoś poczuł się przy niej niekomfortowo - i to naumyślnie. A właśnie do takiego obdarcia z wszelkich fasad służył urok, który całe życie oswajała. Chwyciła mocniej lakierowaną na czarno laskę, którą wcześniej oparła o kuchenną szafkę - kiedy Caine zwrócił jej uwagę na plan pomieszczeń. Zmarszczyła brwi. I dalej nie podniosła na niego wzroku. — Myślę, że cały metraż pochłonęło wnętrze... — wzruszyła ramionami. Cóż, poza tym trudno było odnaleźć większą połać zieleni na takich londyńskich osiedlach. Tutaj bardziej preferowano kwiaty w marmurowych donicach. Poza tym Caine raczej nie potrzebował jej odpowiedzi. — Chodźmy. Już miała ruszyć powolnym krokiem w kierunku przedsionka - z którego przeszliby do sypialni i przylegającej do niej garderoby (wierząc pozostawionej im mapce) - zatrzymana jednak przez stwierdzenie-pytające Caine'a. — Nie jestem — zaprzeczyła i choć kłamcą była okropnym, zacisnęła drobną dłoń na uchwycie laski, kiedy z uporem maniaka, zaczęła swoją wędrówkę wzdłuż kuchennej wyspy. — Nie mogę teraz usiąść. Teleportować też nie. Wiesz ile razy zdawałam teleportację...? — rzuciła rozbawiona - zataczając idealny łuk naokoło Shercliffe'a i zmierzając do korytarza. — Rozszczepiłabym się. Poza tym nie zapominaj, że to mugolskie mieszkanie. I mugolska agentka. A Tobie ma się spodobać — mieszkanie, nie agentka - chciała jeszcze dodać z przekąsem, zanim zniknęła za rogiem. Zaczęła wpadać w pułapkę słowotoku, żeby znów wprowadzić "normalną" atmosferę - co kompletnie jej nie wychodziło, zwłaszcza sprzężone z nagle sztucznie narzuconym dystansem wobec historyka. Laska ślizgała jej się po kaflach, nie zapewniając odpowiedniej stabilności, znów więc była zmuszona bardziej dociążyć swoją prawą nogę, wydobywając z gardła kolejny cichy jęk - stłumiony przez zaciśnięte usta. Za długo chodziła bez laski - teraz będzie za to płaciła.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Nie próbował w żaden sposób wzbudzić jej wyrzutów sumienia. Trzymał się jedynie swojego opanowania. Od dystansu między nimi właśnie to stonowanie mogło zależeć. Teraz jednak, obserwował gwałtowną zmianę w zachowaniu Whitehorn. Przez poczucie winy, skrępowanie, wycofanie. Wystukał niecierpliwie trzy losowe dźwięki palcami o blat, podążając ze swoją uwagą nawet dalej, niż tylko obejmując spojrzeniem to co widoczne. Sprawił, że wyrzucała sobie swoją naturę. Zapił to wrażenie goryczą czarnej kawy (skąd wiedziała, że tą pije?). Był aż tak przewidywalny. Sztywny, prawie zawsze. Poważny. Obojętny na jej wdzięki. Nieczuły. Ale nie był taki kilkanaście sekund temu. — Zdajesz sobie oczywiście sprawę, że zawsze robisz podobne wrażenie. Stwierdzał. Nie pytał jej. Zarzucał jej wręcz ten fakt. Nie jako jej winę, że prezentowała się niezmiennie dobrze, a że teraz, nagle, zaczęło jej to przeszkadzać. Bo użyła czaru. Nawet nie na nim. Nie był zły. Poczuł ulgę, że ta drażniąca kobieta opuściła pomieszczenie. Nie zamierzał Perpetui oceniać za sposób w jaki tego dokonała, bo nie była to jego ocena do dokonania. Obiektywnie patrząc, zrobiła coś nieetycznego. Ale nie chciał być obiektywny. Chciał spędzić ten dzień w spokoju. Wybrać mieszkanie. Poważna, ciężka atmosfera w powietrzu mu to utrudniała. — I że statystycznie masz większa szansę spotkać w swoim życiu dwugłowego psidwaka niż aseksualistę. Tak tylko wspominał. Gdyby zapomniała, że jest mężczyzną. Nie ma problemów z seksualnością. Przez jakiś czas był żonaty i ma dzieci, co prawdopodobnie stanowi dobry powód żeby uważać go za heteroseksualistę. A ona była, cóż, piękną kobietą, o czym przecież wiedziała. Dlaczego więc dziwił ją jego wzrok? Bo nie zrobił nic więcej. Spojrzał. Zaznaczył swój brak skupienia i doprowadził się do porządku w zaledwie kilkanaście sekund. Nie rozumiał jej skrępowania, ale sam czuł niezręczność dopiero przez sposób jej zachowania. Miał nadzieję, że gorzka kawa otrzeźwi jego myśli i oczyści go z tego dyskomfortu, gwałtownym zastrzykiem kofeiny. — Przestań na mnie patrzeć jak na marmurowy, zimny posąg, a może przestanie cię dziwić, kiedy docenię twoje walory. Niezależnie czy rozsiejesz wokół siebie tą mistyczną magię, czy nie — odetchnął, mijając ją przed drzwiami, żeby je przed nią otworzyć, Choć splótł ręce na piersi, kiedy go mijała, przybierając dość zamkniętą postawę, nie miało to związku z jej “incydentem” z przed chwili. — Jesteś chodzącym chaosem, Perpetua. To? To pierdoła. Mówił o całej tej sytuacji, którą wzniosła do rangi podniosłej. To było nieważne. Byli dorosłymi ludźmi. Straciła cierpliwość. On też. Nie miał jednak takiej broni w rękawie, jak ona, żeby jej użyć, ale jeszcze trochę, a prawdopodobnie spróbowałby na agentkę-mugolkę, rzucić Silencio. Zaraz jednak skoncentrował się na zmianie tematu, kiedy tylko nadażyła się ku temu okazja. — Nigdy nie podszedłem do egzaminu na teleportację. Nie sądził, żeby ktoś się po nim tego spodziewał. Zawsze pojawiał się wszędzie na czas. Korzystał ze wszystkich znanych mu środków magicznego transportu. Prócz teleportacji. — I choć zadaję sobie pytanie: dlaczego? Za każdym razem kiedy wybrudzę sobie garnitur w kominku, zawsze dochodzę do tego samego wniosku: Nie wiem. Wcześniej chyba po prostu nigdy nie miał na to czasu, a teraz... Czego mógł szukać przeszło czterdziestoletni facet w Depertamencie Transportu Magicznego podczas kursu na teleportację pośród wszystkich tych siedemnastolatków?
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Czy zdawała sobie sprawę? Jak najbardziej. Być może. W każdym razie w zdecydowanej większości przypadków. Bo czasem po prostu najbezpieczniej było zakładać, że nie sprawiało się żadnego wrażenia - albo że było one nikłe, zawoalowane... Neutralnie przemilczane. Zarówno przez jedną jak i przez drugą stronę. Często przyznanie się jednej ze stron do czegokolwiek - niosło za sobą coś więcej. Z kolei to coś więcej nie zawsze było mile widziane. Rozumiane - a już tym bardziej przyjęte ze spokojem. Bo o spokoju w duchu i ruchach Perpetuy aktualnie nie było mowy. Zwłaszcza, kiedy usłyszała co też ten Caine zaczął wygadywać. — Nie rozumiesz — zaczęła, odwracając się do niego i opierając się plecami o te - niskiej jakości - panele naścienne, żeby nieco sobie ulżyć i złapać stabilniejszą postawę. Podniosła na niego jasne tęczówki - chcąc skrzyżować spojrzenie z tymi burzowymi. Jak ktokolwiek mógł go uważać za beznamiętnego? W dyskusjach między nimi zawsze coś się działo. Między nimi zawsze coś się działo. — Nie patrzę na Ciebie jak na posąg — zmarszczyła brwi, zaprzeczając jego słowom i samej krzyżując ramiona na piersiach, dodając do tego uniesiony zadziornie podbródek. Dalej utrzymywała dystans, ale miała zamiar się do niego ustosunkować - przede wszystkim nie zamierzając ignorować mężczyzny. — To nie jest kwestia, że uważam Cię za... aseksualistę, jak to ująłeś. Kogoś bez uczuć. Tym bardziej nie jest to kwestia tej... kobiety — żachnęła się, machając ręką w kierunku drzwi, za którymi zniknęła agentka nieruchomości. Absolutnie nie chodziło złotowłosej o tę nakręconą katarynkę i to, czy postąpiła etycznie czy nie. Używanie uroku w ogóle nie było etyczne, ale: z Marthą nic jej nie łączyło. Nawet przelotna znajomość - więc jej działania nijak nie wpływały na oczarowaną kobietę. Paradoksalnie, jako konsultantka mogła jedynie na tym skorzystać - bo teraz, kiedy Whitehorn i Shercliffe zostali sami, mogli w spokoju i bez nerwów obejrzeć przedstawiane przez nią mieszkanie. Ale kiedy poczuła na sobie ten przeszywający wzrok Caine'a, wiedziała, że magia poszła nieco dalej niż zamierzała - i to było już ważne. Była radosnym chaosem, póki tworzyła - a nie zaczynała mieszać. — Rzecz w tym... Że Ty nie chcesz niczego okazywać, Caine. A ja to wyciągam na wierzch, obnażam - a to nie powinno mieć miejsca. Nie chcę wymuszać czegokolwiek - i dlatego to nie jest pierdoła. — Ściągnęła usta w prostą linię, odwracając wzrok w bok - i wbijając go w jedne z drzwi prowadzących, zapewne, do sypialni - a co za tym idzie także garderoby. Chciała odbić się od ściany i tam ruszyć, ale pozostała w miejscu, samej dumając nad swoimi słowami. Jego dystans i opanowanie były jego strefą komfortu. I choć zdecydowanie ta strefa zmniejszała swoją średnicę w obecności Whitehorn (z powodu większej swobody czy obrony? nie wiedziała) - tak kobieta nie chciała jej naruszać, ani tym bardziej kruszyć. — Ja podchodziłam czternaście razy do teleportacji indywidualnej — odpowiedziała na ten luźniejszy akcent dysputy, który się między nimi pojawił. Właściwie to nie powinna się tym chwalić - ale z drugiej strony czemu nie? Był to jakiś przejaw jej puchońskiego zdeterminowania i pracowitości, które ciągnęły się za nią całe życie. Próbować, aż do skutku. — Tym bardziej, to mieszkanie nie jest podłączone do Sieci Fiuu. A ja nie chcę ryzykować rozszczepienia Ciebie. — Mimo wszystko nie wydawała się zaskoczona, że Caine się nie teleportował. Właściwie to przyjęła tę informację ze spokojem i cichym przytaknięciem - być może tłumiąc nieco swoje zdziwienie okrywającym ją zmęczeniem. I innymi myślami zasnuwającymi jej niebieskozielone tęczówki. Zgarnęła jeden ze złotych, przydługich kosmyków łaskoczących ją w obojczyk i wplotła go miękkim ruchem w luźny splot na karku. Ujęła ponownie swoją laskę, chcąc podążyć w głąb mieszkania. Zerknęła przy tym pytająco na Shercliffe'a, jakby pytając czy mogą kontynuować.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Spojrzenie granatowych oczu skierowane wprost w jej tęczówki miało pomóc mu ją zrozumieć. Nie pomogło. Czy to nie on powinien ocenić czy jej urok, rzucony wbrew jego woli, chociaż nieskierowany specjalnie w jego kierunku, mógł być powodem do niepokoju? Oderwał jedną rękę od splotu ramion na piersi, tylko po to żeby dłonią przeczesać dłuższe pasma opadające mu na bok twarzy. Słuchał jej, ale nie potrafił, a może nie chciał powstrzymać kpiącego ściągnięcia brwi ku sobie. Zdecydowanie musiał nie chcieć. Nic w mimice Caine nie wstępowało przypadkowo. W porządku, myślał, potrafiąc przyznać jej rację w części wypowiedzianych kwestii. Jeśli mówiła, że nie chodziło o etykę czy nieznajomą kobietę, akceptował to. Dalej jednak odniosła się do jego osoby. Tyle, o ile wiedział przez doświadczenia zbrodnia w afekcie, z premedytacją, czy przypadkowa, znacznie różniły się od siebie. Byłby niesprawiedliwy, gdyby chciał ją winić za nieświadomy wpływ na jego osobę. Brał też pod uwagę, że dał się rozproszyć własnym myślom. Wierzył, że mógł pozostać odporny na ten urok, gdyby tylko nie spuścił gardy. Wybielał jej działania, albo zwyczajnie, jak zawsze, odwracał głowę od problemu i zacierał go za siebie, żeby nie musieć się z nim mierzyć. Wolał iść do przodu, udając, ze nic się nie stało, zamiast rozgrzebywać drobne niuanse. Zaciągnął się powietrzem, wyraźnie, ponieważ klatka piersiowa uniosła mu się w głębszym oddechu. Mimo to, pozostawał wiernym słuchaczem. Chociaż się z nią nie zgadzał. Chociaż chciał uniknąć tej rozmowy, co, zdawało mu się, wyraźnie zaznaczył wcześniej. Perpetui ciężko było przyjąć jego punkt widzenia, dlatego nawet kiedy zmieniła temat, myślami pozostał przy tym wątku, odpowiedzi udzielając jej w innym temacie bez konkretnego zaangażowania. Powoli rozluźnił ramiona, puszczając ręce swobodnie wzdłuż ciala. Poruszył się dynamicznie. Mowa jego ciała była czasami bardziej wymowna niż jego słowa. W tym momencie niemo pytał: “Już? Skończyłaś?”. Ale zamiast dać jej sygnał, że mogą kontynuować zwiedzanie pomieszczeń, oparł dłoń o nieszczęsny, bieda panel obok jej głowy. — Teraz nie jestem pod twoim urokiem. Miał spytać, ale kolejny raz stwierdził, zamiast zadawać pytania na które przecież już znał odpowiedź. Uśmiechnął się, ale był to uśmiech tak krzywy. W zasadzie lekki grymas. Kącik jego ust ledwie drgnął w cichym ostrzeżeniu o nadejściu kolejnej, bezczelnej pozy. To był moment. Jedna chwila, w której najpierw mierzył ją dosadnym spojrzeniem, może nawet nieco gniewnym. Może zauważyłaby, gdyby nie był w tym tak intensywny. Gdyby tak skutecznie nie dobierał jej swobody przestrzeni, chociaż przecież palce dłoni swobodnie opierał obok jej głowy. Niby nie dominująco, a była w tym jakaś natarczywość. W jego koncentracji. Pełnej uwadze na każdym detalu jej twarzy. Widział, nie wiedział czy oczami wyobraźni, wspominając bal i łazienkę, jak jej twarz oblewa się szkarłatem. Jak za każdym razem, kiedy łamał jej strefę komfortu. Zabawne, bo miała ją bardzo wąską, a w jego obecności, zdawała się dbać o nią… szerzej. Chciał jej coś udowodnić. Swoją rację, wiedząc, że ją miał w tym momencie. Udowodnił ją w najbardziej prozaiczny sposób jaki znał, bez użycia słów, choć nie bez wyłączenia ust. Podchwycone spojrzenie w jej tęczówki oczu było jedynym zapytaniem o zgodę, jakiego użył, zanim złożył usta na jej wargach, pociągniętych jak zawsze bezwstydnie kuszącą szminką. Pocałunek nie był długi, ale dłuższy niż planował swoją rację udowadniać. Zdążył objąć dłonią jej twarz i… wycofać się jak tylko jej ciało podchwyciło jego zamiary. Najpierw na milimetry, bo dalej nie skończył argumentacji. — Jak powiedziałem. To. Naprawdę. Nie-ma-aż-takiego-znaczenia. Zaczął dzieląc słowa i skończył, przyśpieszając odpowiedź. Cofnął się najpierw na odległość ramienia, a później, kiedy dokładniej przeanalizował skutki swojej… ekkhhem… negocjacji, wyprostował się całkowicie, opuszczając dłoń ze ściany i wciągając pierś w kontrolowanym oddechu, przez który miał na niego spłynać spokój. — Oczywiście, że nie jest podłączone do Sieci Fiuu. Dlaczego coś dla odmiany miałoby być proste… — mruknął, spuszczając wzrok na kurczowy uścisk Perpetuy na coraz mocniej wspieranej ją lasce. Nie podobał się mu jej upór, żeby zwiedzać dalej, ale była dorosłą kobietą. Być może błędnie założył, że znała swoje limity.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Drobniutki płomień irytacji zaiskrzył pod jej mostkiem, kiedy tak próbując mu objaśnić swój punkt widzenia - swoje podejście (i skrzętnie omijając przy tym uczucia), ten stoicki cholernik i jego brwi widocznie z niej kpiły. Nie przerywała jednak swoich wywodów, wierząc, że Caine choć w części przyjmie jej, nie tyle argumentację, co po prostu obawy. Jej zdanie na ten temat. Może rzeczywiście, naciskała na te niesprecyzowane i niewyjaśnione kwestie między nimi - zwłaszcza od momentów, gdzie Shercliffe wyraźnie zaznaczał jak dotychczas myliła się co do jego osoby. Właściwie na każdym kroku. Perpetua miała jednak to do siebie, że nie znosiła niedopowiedzeń - wolała mieć atmosferę czystą i klarowną, żeby swobodnie się w niej poruszać. Tym bardziej przejęta była tym, że jeszcze bardziej skomplikowała tę zawiłą nić porozumienia, która wiązała ją w jakiś magiczny sposób z Shercliffem. Dlatego nie chciała tego zamieść pod dywan i zwyczajnie puścić w niepamięć. Wpadła więc głęboko w swoje własne myśli - dlatego też gwałtownie z nich wyrwana, drgnęła niemal podskakując, kiedy statyczna sylwetka Caine'a nagle zyskała na dynamiczności. Była zmuszona na powrót oprzeć się o panel ścienny w kolorze złamanej bieli - mrugając przy tym kilkukrotnie, gdy odnotowała dłoń mężczyzny tuż obok swojej twarzy. Podążając spojrzeniem po jego przedramieniu, ramieniu zarysowującym się pod materiałem koszuli, przez kołnierzyk, linię szczęki, aż po twarz. Prosto w to burzowe spojrzenie. Będące zdecydowanie zbyt blisko. To by było na tyle, jeśli chodzi o jej zawadiacko zadarty podbródek i chęć udowodnienia swoich racji. Zwyczajnie zamarła - słysząc jedynie szum krwi w swoich uszach, i jak przez szklaną szybę, kolejne już dzisiaj, bezczelne stwierdzenie Shercliffe'a. W pierwszym odruchu poczuła jak zalążek irytacji w jej klatce piersiowej się rozwijał - będąc niemal pewną, że postanowił z niej zakpić dosadniej. — Czy Ty... Płomyczek ten jednak zawirował, rozbijając się na setki dreszczy, które przebiegły po jej skórze pod wpływem tak intensywnego wzroku historyka. Uśmiech, który zamajaczył w kąciku jego ust - praktycznie odebrał złotowłosej dech. Nie spuszczał z niej spojrzenia - tak jak i ona w tym momencie nie była w stanie uciec swoim. W ogóle nie była w stanie uciec - by zwiększyć ten przed kilkoma chwilami założony dystans - osaczona przez Caine'a i jego ramię. Przez bliskość, którą jej tak nagle narzucił i której daleko było do niewinności - czuła jak szkarłat wypływa na jej policzki, a gorąco oblepia jej ciało - i tym razem nie mogła winy zrzucić na parę czy gorącą wodę. Winny był Shercliffe. Zdążyła jedynie na krótki moment wbić rozszerzone źrenice w jego oczy - tym razem doczekując się komentarza - złożonego wprost na jej uchylone w szoku usta. Samą siebie zaskoczyła tym jak zmiękła pod wpływem jego pocałunku, nagle odbierając tyle nowych bodźców - omiótł ją zapach caine'owej wody kolońskiej, cierpki smak espresso, zarost łaskotał jej skórę, a jego dłoń, którą ujął jej policzek... Trzymała się prosto tylko dzięki tym nieszczęsnym panelom i kurczowo trzymanej lasce. Ten niedorzeczny moment trwał jakąś chwilę. Wystarczająco długą, żeby jej ciało, tak stęsknione bodźców, chciało odwzajemnić gest mężczyzny - nazbyt krótką jednak, żeby realnie dopełnić ten pocałunek. Perpetua złapała się na tym, że mimowolnie próbowała jeszcze sięgnąć do ust Caine'a. I to ją pogrążyło - wraz z kolejnymi słowami Shercliffe'a. Wpatrywała się w niego spod przymrużonych powiek - łapiąc płytsze oddechy po tej chwili bezdechu, chcąc uspokoić rozszalały galop serca, obijającego się o jej żebra. Prawie jakby wbiegła na to piętnaste piętro, które łaskawie ominęli. Porcelanowa cera nabrała różanego odcienia - zdającego się pogłębiać z każdą sekundą. W końcu wybuchła. — Bez znaczenia! — fuknęła, z nową energią, zupełnie nieznanego pochodzenia - odbijając się barkami od ściany. Rzuciła przy tym zwyczajnie wściekłe spojrzenie na mężczyznę. Odnalazła jego granatowe tęczówki - a z jej oczu sypały się gniewne iskry. — Zawsze zrobisz wszystko, żeby tylko... — gdzieś w głębi jej niemal histeryczny ton przeszedł załamanie. Przerwała w pół zdania, kręcąc z niedowierzaniem głową. Emocje kotłowały się w jej wnętrzu - kiedy złorzeczyła paskudnie pod nosem, wyrzucając ręce w powietrze w zamaszystym, mającym jej ulżyć geście. — Jesteś bezczelny, Caine. — Odwróciła się do niego plecami, zmierzając prosto w stronę sypialni z przylegającą garderobą. Musiała zamaskować uśmiech cisnący się na jej wargi. Wpadła przez dwuskrzydłowe drzwi jak tornado, rzucając jeszcze do mężczyzny przez ramię ponaglające: — Idziesz? — Nim całkiem zniknęła mu z oczu. A i utykała jakby mniej.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Gdyby nie był sobą, pewnie drgnąłby na jej okrzyk. Tym samym, nie dał po sobie poznać zaskoczenia. W sytuacjach stresowych reagował raczej chwilowym paraliżem niż podskokami. Spiął jedynie mięśnie ramion, podążając spojrzeniem za jej ciałem, kiedy oderwała się od ściany ruszając przed siebie. Podążył za nią. Nie mając w sobie ani odrobiny pretensji do niej, w milczeniu starł wierzchem kciuka jej pomadkę ze swoich ust. Co jednak bardziej interesujące, omal nie wyciągnął różdżki, kiedy machnęła dłońmi w powietrzu, jakby nie wiadomo czego się spodziewał. Może właśnie ataku, a uderzenie drewnianą laskę zakwalifikowałby jako raczej bolesne. — … wygrać dyskusję — podpowiedział jej, pomimo wszystkiego, nie tracąc skupienia na wymianie zdań. Skoro nie dokończyła swojej myśli, może to dopełnienie było jej niezbędne. Nie chciał w końcu, żeby pomyślała sobie, że za jego zachowaniem skrywają się jakieś jeszcze, inne, motywy. Nie wiedział dlaczego w kółko pozwala jej się nazywać bezczelnym. Nie zgadzał się z nią. Bezczelnym mogło być, że nie zrobił tego co zadziało się przed momentem długo, długo wcześniej. i postanowił tego incydentu nie nazywać, żeby się czasem nie powtórzył. Żeby znów nie był bezczelny. Był zaraz za nią, kiedy się odwróciła, choć szła dynamicznie, było to tempo zbliżone do tego, jakie Shercliffe zwykl przybierać codziennie. Obróciła się więc przez ramię, wzrokiem natrafiając prosto na jego pierś. Sparafrazował jej zarzut w poważny, znużony sposób, choć gdzieś w tych słowach dało się wyczytać zwykłe wyolbrzymienie. — Nie bądź bezczelna, Perpetua. Za poganianie go. Dał jej trochę satysfakcji, żeby wyprzedziła go w drodze do garderoby, kiedy sam zatrzymał się w przejściu, rzucając przelotne spojrzenie na oddalony nieco od korytarza salon. Jak tylko wrócił spojrzeniem przed siebie, jej już nie było. Zanim jednak dałby jej powód do kolejnego przyczepienia się o jego spowalnianie wycieczki, dogonił ją, z impetem wpadając na jej plecy od razu za drzwiami sypialni. Dla bezpieczeństwa przytrzymując ją za ramiona, mruknął przy okazji. — Uciekasz przede mną, czy przed samą sobą? Puścił ją, chociaż właśnie uchronił ją przed upadkiem. Zrównując z nią krok, dodał: — Bo jeśli chcesz to powtórzyć to nie będę ci przeszkadzał. Teraz dopiero był bezczelny.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Jak na złość, teraz, kiedy chciała przed nim umknąć, choć na chwilę, byle tylko opanować emocje nią targające - on podążał za nią jak cień. I właściwie nie musiała się nawet odwracać, żeby to wiedzieć - czuła jego obecność. Uparcie jednak umykała poza jego zasięg - co udało się jedynie na krótką chwilę. Wystarczającą, żeby powściągnąć ten niedorzeczny uśmiech i choć na chwilę stłumić wrażenie jego ust na swoich. Póki znów na nią nie wpadł - i to z takim impetem, że aż się zachwiała. Rzeczywiście, była bliska upadku, gdyby nie jego dłonie na jej odsłoniętych ramionach, po których przelała jej się kolejna fala dreszczy. Pierwsze pytanie puściła mimo uszu, starając się zachować resztki opanowania - na usta już cisnęły jej się nawet podziękowania, za asekurację. Jednak słysząc jego następną bezczelną odzywkę, która rzuciła na jej policzki zdradliwy szkarłat - odwróciła się do niego gwałtownie omal znów na niego nie wpadając. I choć kotłowały się w niej zupełnie ambiwalentne uczucia - to w tym momencie pierwsze skrzypce grał gniew. Zupełnie gwałtowny i niespodziewany, rozlewający się po żyłach czystym ogniem. Jej oczy teraz mogły rzucać błyskawice, kiedy podniosła na niego wzrok. Tęczówki miała równie ciemne co Shercliffe - choć jej przypominały teraz morze w czasie burzy, nie niebo, jak jego. To była dla niego zabawa? Zacisnęła wargi - mając teraz wielką ochotę zwyczajnie trzasnąć go urokiem, pokazać mu jak bardzo byłby wobec tego bezbronny i zmyć mu tę butę z granatowych oczu, kiedy zwyczajnie musiałby grać tak jak ona mu zagra. A byłby stracony - bo ostatnimi czasy spędzali ze sobą naprawdę dużo czasu i magia związałaby go mocniej. Stłamsiła by tę kpinę w jego spojrzeniu. Tak właśnie zrobiłaby nastoletnia Perpetua. Ale ona nie miała już niespełna dwudziestu lat, a ta dzika, zachłanna i mściwa część jej jestestwa nie miała prawa głosu. Na pewno nie w wypadku tego człowieka. Momentalnie złagodniała. Zalążek furii uwiądł, rozjaśniając tęczówki. — Powtórzyć? Co powtórzyć Caine? To nie ja Cię pocałowałam — wytknęła mu. Ona z kolei nie potrafiła na tyle tego wypierać, żeby tego nie nazwać. Byli w końcu dorosłymi ludźmi, powinni przynajmniej tytułować rzeczy po imieniu, nawet jeśli nie chcieli się z nimi mierzyć. — Co byś zrobił gdybym rzeczywiście chciała? Oczywiście, zamienił to w pospolity środek do wygrania dyskusji, zbagatelizował. W końcu to nie ma aż takiego znaczenia — powtórzyła jego wcześniejsze słowa, nie dodając od siebie nic, co mógłby sprostować. — Wygrałeś. Wiemy, że ani ja, ani moja magia do niczego Cię nie zmuszamy — i to, że jestem w Tobie beznadziejnie zakochana. — Możesz wpisać to sobie do CV — dodała z przekąsem. Po czym, uznając, że temat został zamknięty, dokładnie tak, jak chciał Caine - odwróciła się w głąb pomieszczenia. Garderoba. Duża. Wydawała jej się idealna dla Shercliffe'a. To było coś, czego mężczyzna szukał. - Podoba Ci się?
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Przez wybrane towarzystwo, w obecnie zaistniałych okolicznościach, absolutnie przestał poświęcać swoją uwagę pomieszczeniom. Minął sypialnię bez zawieszenia oka na poszczególnych elementach jej wystroju. Poza ogólną kolorystyką i mniej więcej przestrzenią, nie zauważył nic więcej. Wszedł za Perpetuą do garderoby, nawet teraz nie poświęcając swojej uwagi jej przestrzennemu wnętrzu. Co nie przeszkodziło mu w wykorzystaniu jej do oparcia się biodrem o mijaną, stojącą szafeczkę. Stukał palcami o drewno, przypatrując się plecom blondynki z niegasnącym skupieniem. Niemalże skrzywił się na jej słowa, zdecydowanie bardziej bezpośrednie i znacznie poważniejsze od jego własnych. Dla ironii, bo przecież z ich dwoje to on przybierał częściej manieryczną pozę. Pocałował ją. W porządku. Nie mógł się tego wyprzeć, choć uparcie mógł dalej unikać podobnego doboru słownictwa. I jeszcze moment temu może nie uważał tego za dobry pomysł, ale za pewną nieuniknioną konieczność, przed którą opierał się o kilka lat za długo. A o której zwyczajnie czasowo zapomniał, choć bliskość uzdrowicielki nieuchronnie zaczynała mu o tej słabości powoli przypominać. Wpuścił powietrze do płuc, a jego klatka piersiowa uniosła się w głębszym oddechu, kiedy pokręcił ledwie dostrzegalnie głową na boki z wyraźną rezygnacją. — Perpetua — zaznaczył jej imię wyraźnie — w twoim wyobrażeniu zdaje się jakbym powiedział znacznie więcej niż cztery słowa. Wyszedł od tego stwierdzenia, żeby jedynie pokreślić jej błędne rozumowanie, dopóki jeszcze nie wiedział, czy na pewno chce tą kwestię rozjaśniać. Zwykle był zdecydowany na to, co powinien zrobić, w jaki sposób i starał się konsekwentnie trzymać własnych idei, ale teraz… cóż… nie mógł nie ulec wrażeniu, że sytuacja wymknęła się spod jego kontroli już jakiś moment temu. — Mam dla ciebie dwie odpowiedzi. Jedna nie spodoba się tobie, druga nie spodoba się mi. Którą chcesz usłyszeć? Ostatecznie nie tyle zrzucał na nią odpowiedzialność za to co miało się zaraz wydarzyć, a jedynie upewniał się, że dźwigną ją razem. Tak po prostu. Decydując, że obarczanie się winą za niespodziewaną zmianę stopy ich znajomości nie leży w jego charakterze. A w zależności od jej odpowiedzi, mogły się zadziać dwojakie wydarzenia. Mogli stać niezmiennie w tym samym punkcie, albo rozwiać trochę aurę tej zaszyfrowanej interakcji między nimi. — Albo możemy porozmawiać o garderobie. Wybieraj.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Paradoksalnie, więcej uwagi poświęcali zwiedzanym mieszkaniom, kiedy towarzyszyła im ta bez przerwy trajkocząca agentka nieruchomości - niż teraz, kiedy w spokoju i ciszy mogliby je oglądać na własną rękę. A między nimi nie było ani spokoju, ani ciszy - wystarczyło zostawić ich samych sobie, a już zaczęły sypać się iskry. Whitehorn właściwie nie wiedziała od kiedy między nimi zrobiło się tyle... Niedopowiedzeń. Być może nigdy ich nie było - a to ona zaczęła wyolbrzymiać pewne rzeczy. Być może były od zawsze - tylko Shercliffe skutecznie zamiatał je pod dywan, aż do teraz. Oboje widocznie miotali się w tym, co sami dalej, mimo różnicy charakterów, pletli. Westchnęła ciężko, słysząc swoje imię. Nie potrafiła nie reagować. — Caine — odwdzięczyła się tym samym, przekręcając się delikatnie na niskich obcasach, by ustawić się do niego profilem - wbrew pozorom poświęcając mu swoją pełną uwagę. — W moim wyobrażeniu — powiedziałbyś tylko dwa słowa, ale życie to nie jest bajka — prawnik którego znam od tylu lat, jest bardziej konkretny. Drobna szpilka - którą właściwie bardziej zakuła samą siebie, bo do głowy napłynęły jej całkiem świeże wspomnienia z ich... łazienkowego spotkania nad pracami domowymi. Skóra jej ścierpła - co było nieznośnie dziwnym i jednocześnie miłym uczuciem - na samą myśl, że wykazała się tak błędną oceną zachowań Shercliffe'a. A on dosadnie ją z tego błędu wyprowadził. Tym bardziej obecny stan rzeczy doprowadzał ją do białej gorączki. Bo o ile wcześniej nie widziała nic - tak teraz zdawała się widzieć za dużo. Albo po prostu, w końcu, zwyczajnie przejrzała na oczy? — Pytanie powinno brzmieć: Którą chcesz usłyszeć najpierw? — Kolejny ćwierć-obrót, kiedy obróciła się do niego en face i podniosła na niego spojrzenie. Dzieliły ich jakieś trzy kroki - więc zrobiła jeden w jego kierunku, powstrzymując się od jakichkolwiek nadprogramowych reakcji. Prócz delikatnego przekrzywienia głowy - i nieblednącego wciąż różu na skórze. — Zawsze wolałam znać Twoje zdanie. Po to do Ciebie przychodziłam - i dalej to robię — jakby dla podkreślenia swoich słów, zrobiła kolejny krok. A kosztował ją naprawdę wiele - szczególnie strefy komfortu, którą teraz sama sabotowała. Właściwie to już nawet nie denerwowała się - zwyczajnie chcąc zmierzyć się z czymkolwiek, co mężczyzna ukrywał po hasłem "odpowiedzi". — Co więc nie spodoba się Tobie, Caine?
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Prawie otworzył usta, żeby zaznaczyć, że to nie prawnika zna od tylu lat, ale ostatecznie uznał, że jest to mało istotne w tym momencie, więc przemilczał tą kwestię. Uniósł brwi bardziej znacząco niż zwykle i odchrząknął, jak to miał w zwyczaju, wymownie, zatrzymując jednak słowa w gardle. Pomimo pokusy, żeby chociaż jakąś część rozmowy zdominować. Nie odczuł jej zgryźliwosci, tak jak powinien, ponieważ znał powody swojego braku precyzji. W jego poczuciu wartości te powody przeważały nad jego potrzebą precyzyjności. Jeśli coś chował dla siebie, miał ku temu ważne podstawy. Powinna się tego domyślić. Zamiast tego, jak typowa kobieta, słuchała go sercem, a nie głową. Jakby słuchała rozumiem, nie dopowiadałaby sobie rzeczy niedopowiedzianych po swojemu, nawet nie zakładając, że prawda może kroczyć inną drogą niż jej najczarniejsze scenariusze. Tym razem bez oporu uśmiechnął się cynicznie kątem ust. Skoro już miał się odsłonić, jej decyzją, słowami, to i pozwolił sobie na odrobinę swobodniejszą mimikę, nie kryjąc swojego zażenowania podjętym tematem. — Jedno drugiemu zaprzecza. Wygodna odpowiedź byłaby niedopowiedziana i niejasna. Ona wybrała jednak rzeczowe, szczegółowe wyjaśnienie. Oszukiwał siebie, że zakładał, ze tego nie zrobi, a on uniknie rozmowy. Podskórnie jednak właśnie po to pozostawił tę decyzję jej. Sam nie zdecydowałby się konfrontować z tym wątkiem. Przemilczałby go, jak większość rzeczy w życiu, które doprowadziły go do tego punktu, w jakim w tym momencie stał. Na jego samotną wyspę. Samotną wyspę, którą przez moment, teraz właśnie, Perpetua szturmowała, chociaż nawet nie używała w tym celu siły. Wręcz przeciwnie. Wrażliwości, eteryczności i uroku osobistego. Zastanawiał się czy dalej będzie tak chętnie zmniejszać między nimi dystans, kiedy w końcu udzieli jej odpowiedzi. Zaczął więc od najbardziej dosadnego stwierdzenia, jakby się chciała jednak zatrzymać te trzy kroki przed nim, a nie jeden. — Pocałowałem cię i zapewne to się powtórzy. Nie trzymał się pustej mrzonki, że będzie potrafił w przyszłości się temu opierać. Nie wiedział, jak dużą pokusą były jej usta, dopóki ich tak naprawdę nie zasmakował. Chęć ich kosztowania stała się wtedy znacznie wyraźniejsza, a niedosyt jaki pozostał, zdawał się o sobie przypominać już teraz. Podejrzewał, że za kilka dni uczucie to będzie tylko narastać. Naiwnie nie wierzył, że wyprze cokolwiek co miało miejsce w tych murach z pamięci. Podobnie, jak nie potrafił oczyścić myśli w łazience w swoim gabinecie. Co wyjaśniałoby dlaczego częściej zaczął korzystać ze szkolnych pryszniców… — Powiedziałem, że “to nie ma znaczenia”, w rozwinięciu: bo czy jestem pod wpływem twojego czaru czy nie, jestem pod takim samym wrażeniem. To zawsze była kwestia “kiedy”, a nie “czy” się o tym dowiesz. Twój incydent dzisiaj tylko to przyśpieszył. Najchętniej pewnie narzuciłby teraz między nimi większy dystans, udając, że żadne ze słów, które teraz powiedział nie padło. Będąc jednak za nie odpowiedzialny, jeszcze chwilę stawał naprzeciw tej rozmowie. Właśnie dlatego próbował jej uniknąć. Przed raz już poruszonymi kwestiami nie było odwrotu. Nie mógł się wycofać. Był bardzo konsekwentny w utrzymywaniu swojego zdania. Szczególnie tego wypowiedzianego głośno. Słowny w tym co mówił. Mimo wszystko, był kiedyś gryfonem. Zachował jakąś namiastkę szlachetności. I upartości najwyraźniej też… — Czy teraz wyraziłem się odpowiednio jasno? Chociaż używał formy pytania, nie pozostawił wcale miejsca na pytajnik.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Nie, nie zatrzymała się trzy kroki - a nawet nie dwa - od niego. Dzielił ich zaledwie krok - i dłoń Whitehorn, którą kobieta nakryła swoje usta, gdy znów wypłynął na nie ten niedorzecznie radosny półuśmiech. Pocałowałem cię i zapewne to się powtórzy. Caine mógł to uznać za gest zaskoczenia, szoku, czegokolwiek - choć i tak zdawała sobie sprawę, że mężczyzna czytał ją lepiej niż w ogóle mogła to sobie wyobrazić. Nie chciała jednak psuć tej chwili szczerości i wyjaśnień, do której właśnie udało im się dojść - nie interpretując i nie dopowiadając sobie niczego, póki tego nie usłyszy. Dokładnie tak, jak niemo prosił ją Caine, tym swoim widocznym zażenowaniem. Musiała zachować powagę i skupienie - choć serce już swoje podszeptywało. Bo tak, wiedziała jedno - jeśli Shercliffe już coś ujmował w słowa, zwłaszcza w tak krótkie, proste stwierdzenia - i nie zostawiał sobie samemu pola do manewru, to było to jak prawomocny wyrok. Jednocześnie też wiedziała, ile go to kosztowało - i naprawdę to doceniała. Choć musiała też sama sporo się nagimnastykować - szczególnie emocjonalnie - to złotowłosa nie liczyła swoich... strat. Nigdy tego nie robiła - ale zwłaszcza nie w tym wypadku. Zwłaszcza od kiedy zorientowała się... — Przyspieszył o jakieś... kolejne dwadzieścia lat? — To było zupełnie retoryczne, może nawet nieco kąśliwe pytanie. Odjęła dłoń od swoich ust, zdradzając w końcu ten słodki uśmiech jaki za nią kryła - właściwie już od chwili w korytarzu, gdy Caine posunął się do tego, co już dawno powinno mieć między nimi miejsce. Ale nigdy nie było na to ani odpowiedniej chwili, ani odpowiedniego miejsca. Nie w ich życiorysach. Nie mogła się powstrzymać - i roześmiała się. Ale nie był to śmiech drwiący, ani zakrawający o wysokie, rozbawione tony. Był niski, muskający ucho - przepełniony uczuciem obezwładniającej, nieco nerwowej ulgi, która ją ogarnęła. Musiała znaleźć jakieś ujście dla napięcia z drobnego ciała. Oczy jej błyszczały, kiedy zmniejszyła dystans o kolejne pół kroku. Nie przytuliła go jednak, ani nie rzuciła mu się na szyję. Intuicyjnie wiedziała, że to mogłoby być za dużo - zarówno dla niego, ale przede wszystkim dla niej - bo dalej niemal drżała przez tak namacalną bliskość. Nie była do niej przyzwyczajona - odwykła od takiego... znaczącego coś dotyku. Zobowiązującego. Zamiast tego, sięgnęła po jego dłoń, którą jeszcze chwilę remu wystukiwał niecierpliwe rytmy o drewno szafki. Chciała pokazać mu inny rytm, bardziej wymowny. Też się nieco odsłonić. — Skup się — poleciła, układając jego dłoń w swoich. Miękkim gestem odrzuciła loki ze swojego ramienia - i podniosła rękę historyka na swoją odsłoniętą szyję, w miejscu przebiegu tego całego ognia, który tylko rozgorzał bardziej, gdy ułożyła jego palce na miarowo pulsującej skórze. — Pewną zagadką jest to, że serce nie przyspiesza nam tylko w sytuacjach zagrażających życiu... — A jej puls w tym właśnie momencie pozostawał znacząco przyspieszony. Z trudnością utrzymywała prawidłowy, spokojny oddech - nie mogąc jednocześnie skupić się na utrzymywaniu w ryzach rozczulonego uśmiechu - na nieco już mniej dokładnie - umalowanych wargach. Łypnęła na niego spod ciemnozłotych rzęs - droczyła się nieco, wpadając w uzdrowicielską manierę. — ... ale też stresowych i zwyczajnie dla nas znaczących. I tak wypowiadała się jaśniej niż Shercliffe miał to w zwyczaju - zwłaszcza łącząc słowa z wymownymi gestami.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Zachował więcej powagi w tym wszystkim. Przypatrywał się jej w milczeniu kiedy się śmiała, a chociaż jedną dłoń opierał o krawedź szafki, a drugą trzymał luźno na udzie, równie dobrze mógł je też spleść na piersi. Gest ten miałby tą samą manierę, co bieżąca poza. Jej śmiech był ciepły. Niemalże rozgrzewał skórę. Była tak bardzo różna od niego. Reagowali zupełnie inaczej na te same okoliczności. On zdawał się zbudować teraz wokół siebie barierę chłodu i dystansu. Ona uderzała w jego lodowy mur pojedynczymi iskierkami, stapiając jego fasadę. Odetchnął. Gdyby nie jej kpina, zrobiłoby się naprawdę niezręcznie. Przynajmniej jeszcze bardziej niż teraz. — Teraz już się nie dowiemy — skwitował jej kąśliwą uwagę tylko w ten sposób. Szczególnie, że kiedy pokonała kolejne pół kroku odległości między nimi, przypatrywał się jej wesołym oczom, błyszczącym z podekscytowania, jakby czekali na występ baletowy jej ulubionej tancerki. Nie wiedział skąd w jego głowie to porównanie. Było coś hipnotyzującego i uzależniającego w tych oczach. Odmiennego od zmąconego granatu jego oczu. Bywały przyszpilające i intensywne, ale to był zdecydowanie różny sposób przyciągania. Jej dotyk był subtelniejszy niż jego. Ujmowała jego dłoń w swojej łagodnie. Gdyby nie skupił się na tej interakcji, mógłby ją przegapić. Tymczasem dłoń przyłożona do jej odsłoniętej skóry w pierwszej chwili poczuła pod opuszkami dojmujące gorąco, bijące od niej. Nie czuł pulsu. Nie wiedziałby czym jest puls nawet gdyby mu to powtórzyła jeszcze raz. Był, na Merlina, czarodziejem, prawie czystej krwi, zdecydowanie wychowanym jak czystokrwisty. Znał zaklęcie pomocne w wyczuwaniu pulsu… ale nie bezposrednie metody jego odczytu. Ściągnął więc nieznacznie brwi, jak to miał w zwyczaju. Robił to na setki różnych sposóbów, tym razem wyrażając zapytanie. — Jestem skupiony. Był. Ale zupełnie nie na tym, o czym mówiła. Jej skóra była gładka, miękka, jaką czarownica w jej wieku grzeszyła. Cóż, niektórzy dziedziczą dobre geny. Okrywając ją palcami, dostrzegł wyraźną różnicę w ich tonacji cery. Jej była mlecznobiała. Odpowiadała pewnemu, dalej cenionemu, archetypowi kobiecej urody. On, zestawiony z nią, zdawał się niemalże śniady. Oczywiście, zaczął wyczuwać jakiś puls, ale podejrzewał, że swój własny, rozpalający żyły. Odchrząknął. Co chciała osiągnąć tym gestem, to była dla niego pewna zagadka. Poruszył się ledwie co, niby leniwie, ale druga, wolna dłoń, płynnym ruchem odnalazla drogę do zagłębienia jej szyi, po drugiej stronie tej ręki, która już spoczywała na jej skórze. — A ty czujesz, jakby coś teraz zagrażało twojemu życiu… Zażartował. Naprawdę. Wspiął się na meandry swojego poczucia humoru, bo tylko na takie było go stać. Od jej oczu przeniósł wzrok na szafę za jej plecami, lekko przesuwając palce po jej skórze. — Ja też. To mieszkanie wygląda na wysoce kosztowne. To wyraźny atak na moją skrytkę u Gringotta.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
To było doprawdy ciekawe - obserwowanie tych drobnych zmian w mimice Caine'a, które z każdą dłuższą chwilą z nim spędzoną, potrafiła odczytywać coraz sprawniej. Choć to może nieodpowiedni dobór słów - znaczenie tych licznych grymasów, dalej w większości pozostawało dla niej tajemnicą. Niemniej, zauważała je i starała się interpretować, bo wiedziała jedno - stojący przed nią mężczyzna wcale nie był... jak ten marmurowy zimny posąg. Wiele drobnostek przeinaczała i odbierała w błędny sposób, zwyczajnie starając się swoim wielkim sercem szukać odpowiedzi - ale Shercliffe ją prostował. Wyjaśniał na swój enigmatyczny sposób. Także się starał - dokładając swoją analityczną, ciężką od logiki cegiełkę. I jak na ironię, to on był tym, który przesunął granicę ich klarownej relacji - a żeby było zabawniej, to zrobił to kierując się impulsem, a nie swoim analitycznym umysłem. Powietrze między nimi było ostatnio gęste od niedopowiedzeń - i choć w tej chwili wcale szczególnie się nie rozrzedziło, to... coś jednak zostało określone. Wypowiedziane na głos. Złotowłosa zwyczajnie się ucieszyła. Trochę jak nastolatka - która dowiaduje się, że ma szansę u chłopaka, który zawsze wydawał jej się interesujący. Trochę jak dojrzała kobieta, która właśnie dowiedziała się, że sama może być interesująca - i to dla niego. Na ten moment nie potrzebowała niczego więcej. Przez tyle lat nauczyła się cierpliwości - i rozkoszowaniem chwilą, drobnymi gestami. Które teraz nie były puste, czy kurtuazyjne - a mogły coś znaczyć. To było... zaskakująco kojące. Dlatego też, kiedy druga dłoń Caine'a znalazła się na jej szyi, przymknęła delikatnie oczy, po prostu przyjmując ten dreszcz, który ją przeszył - a nie próbując od niego uciekać. Usta dalej miała wygięte w łagodnym uśmiechu - a spomiędzy nich wypłynął zaraz kolejny, niski chichot, słysząc żart Shercliffe'a. Na Merlina, żart sytuacyjny! — W pewnym sensie... — odparła, odrobinę tylko rozkojarzona opuszkami jego palców przesuwającymi się po jej szyi. Zaraz wrócił jednak do rzeczowego tematu mieszkania, które w końcu było ich głównym powodem do dzisiejszego spotkania. Prawie zdążyła już zapomnieć. Zupełnie jak o pulsującym bólu biodra, które teraz zeszło kompletnie na drugi plan. — Wypadałoby więc określić, czy warto ryzykować — Czy aby na pewno pytała o mieszkanie? — Wiemy, że podobają Ci się schody na wejściu — pozwoliła sobie zauważyć - wiedząc mniej więcej, bardziej intuicyjnie, co historykowi przypadłoby do gustu. Przynajmniej w kwestii mieszkaniowej. A skoro już wracają do tematu głównego... Puściła dłoń mężczyzny, odsuwając się od niego - zanim jeszcze jednak to zrobiła, zdążyła niemal machinalnie poprawić rękaw jego koszuli, prostując wywinięty róg mankietu. Uśmiechnęła się do niego ciepło - i odwróciła w głąb pomieszczenia, robiąc kilka kroków z pomocą laski w kierunku obserwowanej przez Caine'a szafy. — Wiemy też, że potrzebujesz dużej garderoby. Nawet nie zaprzeczaj — choć wątpiła, żeby to zrobił. Rzuciła jeszcze okiem do wnętrza mebla - z zadowoleniem przyjmując nieco niższą półkę. Odwróciła się do mężczyzny - zaskakująco zgrabnym ruchem wskakując na półeczkę. A więc usiadła - i nawet założyła nogę na nogę, choć z drobnym grymasem bólu. Laskę odłożyła na bok - a zza paska spódnicy wyjęła swoją nową różdżkę, by rzucić niewerbalne Accio i przywołać do siebie pozostawiony na blacie w kuchni plan pomieszczeń. — Kuchnia, gabinet... Dwie sypialnie... — Rozłożyła plan na swoim kolanie, pochylając się nad nim i pozwalając, by złote kosmyki przesłoniły jej widok na wszystko poza nim. Zaśmiała się krótko, tryumfalnie. — Łazienka z wanną! Zupełnie jakby to właśnie to miało przesądzić o pozytywnej decyzji Shercliffe'a.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
— A wiemy? — powtórzył za nią. Nie podchwycił wcześniej żadnych innych prowokacji, jeśli tam były. Przemilczał je. Uwolnioną z jej uścisku dłoń cofnął powoli do kieszeni swoich spodni, Zanim jednak tam sięgnął, poczuł delikatne muśnięcie w okolicach mankietu. Przekręcił nadgarstek, z niewypowiedzianym zdziwieniem zauważając zagięcie materiału. Po niej. Uprzedziła go. Mógłby po niej poprawić, ale poprawiła jego koszulę perfekcyjnie. Powrócił więc do przerwanego gestu i chwilę potem oddalił się w stronę przeciwną do niej, przejeżdżając wolną dłonią po drewnie szafki. W istocie, miał niejasno poddać w wątpliwość jej zarzut potrzeby dużej szafy, ale zastrzegła, że i tak mu w to nie uwierzy więc tylko wzruszył jednym ramieniem, przekręcając głowę do barku. Wczesał dłoń w tył włosów, prawie jednocześnie z poprzednim ruchem i zwyczajnie prychnął. Nawet nie dlatego, że naprawdę chciał negować jej słowa, a zwyczajnie dlatego, że nie miał dużo do dodania, a teraz już całkowicie nic. Zerknął na nią przelotnie, przechodząc się zamiast tego wzdłuż szaf i pustych wieszaków. — Tu się zatrzymaj — jak na ironię, to on stanął w miejscu, bo wiedział do czego ona zmierza. Pamiętał rozkład mieszkania, a przynajmniej opis pomieszczeń jakie ono obejmowało. Już czuł zmianę w jej tonie, słyszał w nim, że się uśmiecha. Łazienka z wanną. Taaak. Jednak to powiedziała. Tonem wyrokującym, że to najważniejszy argument, żeby wziąć to mieszkanie. Pokręcił ledwie co głową, zamykając biodrem dopiero co wysuniętą szufladę na buty. — Jeśli to było jedyne kryterium jakim się kierowałeś wybierając swoje mieszkanie to przynajmniej wiem już na pewno, że nie mieszkasz w getto. Podszedł, wzdychając tylko w duchu i podając jej dłoń, drugą wysunął, żeby przytrzymać jej laskę na czas zsunięcia się z szafki. Jego ręka znajdowała się na dogodniejszej wysokości. — Niech ci będzie. Chodźmy zobaczyć. Zanim jednak zdążyłaby przystać na jego propozycję, czy zejść do jego poziomu, obejrzał się przez ramię, rozważając czy to nie był słuszny moment na wezwanie agentki nieruchomości z powrotem. Spodziewał się jednak, że urok Perpetuy nie działa na takie dystanse…
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Wyraźnie - acz teatralnie - obruszyła się na kąśliwy komentarz mężczyzny odnośnie jej kryteriów w doborze mieszkań. Łypnęła na Caine'a spod złotych loków, unosząc jedną brew w niemym zapytaniu - niejako parodiując jego samego, acz w swojej własnej - mocno - wyolbrzymionej formie. Satyrycznej - aczkolwiek dalej uśmiechniętej, bo nie była w stanie długo utrzymywać swoich ust w neutralnej linii. Zaraz błysnęła do Shercliffe'a bielą swoich zębów, machając w jego kierunku papierowym planem. — I tu leży psidwak pogrzebany, Caine — oznajmiła, machając stopami w powietrzu — Mój dom nie ma wanny! Tylko prysznic. I nawet ogródek mi tego nie wynagrodzi... — Paradoksalnie jej domek w Hogsmeade, choć śliczny, zupełnie w jej stylu - przestrzenny, acz jednocześnie przytulny, posiadający nawet dwie umywalki(!) - nie miał wanny. Do tej pory się zastanawiała, czemu sama to sobie zrobiła. Bo przecież nie było to żadnym pretekstem... — Masz rację, chodźmy dalej. Schowała swoją różdżkę z powrotem za pasek spódnicy, przygładzając przy tym materiał. Zaczynała nabierać maniery Shercliffe'a - co zauważyła dopiero teraz, z widocznym rozbawieniem i... swego rodzaju rozczuleniem. I właśnie takie miękkie, czułe spojrzenie znów powędrowało na twarz historyka. Przez jeden dłuższy moment, zawieszając się nie tyle na samych poważnych oczach, co przesuwając po linii żuchwy, krzywiźnie nosa - zahaczając nawet o te drobne zmarszczki na jego czole, które - choć ewidentnie nie miały nic wspólnego z uśmiechem - świadczyły w pewien namacalny sposób o uczuciach Caine'a. Które po prostu oddawał inaczej, niż chociażby ona. Najczęściej zmartwieniami. Przecież go znała... Nawet nie dostrzegła, jak jej drobna dłoń samowolnie powędrowała do szorstkiego policzka mężczyzny - miast w wyciągniętą ku niej dłoń. Nie cofnęła jej jednak tak szybko jakby chciała... nie - jakby powinna. Musnęła opuszkami palców równą linię zarostu - i dopiero wtedy, z iście nieśmiałym uśmiechem, skwapliwie korzystając z wyciągniętej ku niej dłoni, zsunęła się z szafki. Miała wrażenie, że zmiękły jej nogi. — Martha nie wróci, wyraźnie powiedziałam, że chcemy być sami — wyciągnęła jeszcze jego myśl na światło dzienne, dziwnym trafem ją odczytując. Chrząknęła cicho - odbierając swoją laskę, i odsuwając się od Shercliffe'a, dość żwawym - nieco tylko chwiejnym - krokiem, ruszyła ku wyjściu z garderoby - przechodząc do pominiętej wcześniej we wściekłym pędzie sypialni. Niskie obcasy wystukiwały miarowy rytm o wycyklinowaną, drewnianą podłogę. Stanęła na samym jej środku, rozglądając się po ścianach i zadzierając głowę do góry. Ściągnęła brwi. — Strasznie... wysoki sufit — pozwoliła sobie błyskotliwie zauważyć - i to nawet pomimo własnego miniaturowego wzrostu! Wgapiła się w - ewidentnie podwieszaną - powałę, zastanawiając się krótko nad sensem takiego zabiegu - aż ponownie delikatnie nią zachwiało i musiała ratować się laską. Chwytając w końcu równowagę w dziwnym półpiruecie - odwróciła się do Shercliffe'a z krótkim pytaniem, i roześmianymi oczami. — Wolisz szerokie czy wąskie łóżka? To podchwytliwe pytanie — przestrzegła.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Twój dom nie ma wanny, powtórzył za nią w myślach. Nie miał powodu jej nie wierzyć, ale i tak stwierdzenie to wydało mu się iście podejrzane. Zaczął się zastanawiać nad potencjalną alegorią tego stwierdzenia. Czego metaforą mogło być? Zaraz jednak dopełniła myśl, przez co musiał przyznać, że… jej dom naprawdę nie ma wanny. — To szczególny rodzaj masochizmu. Komentarz rzucił w eter, ale przecież wiedziała, że był przeznaczony dla jej uszu. Odsuwając się w tył, kontrastowo wysuwając dłoń przed siebie, upewni się, że kobieta gładko zsunęła się na posadzkę i dopiero wtedy wycofał się. Choć Perpetua najwyraźniej postarała się użyć wszelkich możliwych środków żeby mu to utrudnić. Począwszy od miękkiego spojrzenia, jakie z niewiadomego dla niego powodu spoczywało na nim. Przez przelotny dotyk smukłych palców na jego twarzy. Zareagował instynktownie, kiedy nogi ugięły jej się pod jej własnym ciężarem. Spiął mięśnie, gotowy chwycić ją w pasie, ale… zdawało mu się? Perpetua nie straciła równowagi. Stanęła prosto na nogach, pomimo dziwnej ułudy drżenia kolan. Zaledwie przez pół sekundy. Podniósł dłoń do oczu, przecierając je, obarczając winą za niedopatrzenie swoje zmęczenie, które jak dotąd łatwo maskował za baczną postawą. Oparł się w drzwiach na wspomnienie Marthy. Aż wstąpiła mu gęsia skórka na te słowa. Odchrząknął, powód tego dźwięku pozostawiając tylko sobie. Zwlekał trochę z ruszeniem za nią, ale kiedy już dał jej fory, chwilę później dogonił ją w kilku susach. Sypialnia była… intensywnie przyćmiewana obecnością Whitehorn. Podkreślenie “sam na sam” z Perpetuą w pustym domu sprawiło, że niemal przez moment poczuł się znów młody. Niemal. Zaraz skarcił własne myśli rozglądając się po pomieszczeniu. Widział w nim jakiś potencjał. Mały. Trochę większy, jeśli zauważyć, że Perpetua najwyraźniej była za tym mieszkaniem, a on jako nawiększy maruder, zwyczajnie… może powinien jej zaufać. Nie wiedział kiedy spojrzał za nią, nad ich głowy. Nie miał pojęcia dlaczego oboje stoją i gapią się jak sroka w gnat w sklepienie, ale odkrył ciekawą zależność. Spokojne tętno i oddech. Spięcie powoli opuszczało jego ramiona. Nie na długo. Alarmujący szelest i trzask jej laski poderwał nim w miejscu. Nie powiedział nic, ale spojrzał z pobłażaniem, oceniając tym spojrzeniem finisz efektownego piruetu. — To zależy z kim śpię. To była bardzo mechaniczna odpowiedź. Czuł się niespokojny, kiedy Perpetua, choć starała się to ukrywać, chwiała się na nogach i wywoływała gwałtowne spięcia jego ciała, przez co pogłębiły mu się chyba śladowe bóle mięśni. Wisiała mu masaż. Postanowił kiedyś się o niego upomnieć, choć wspanialomyślnie, nie dzielić się z nią tą myślą. — Czuję się zmęczony od samego patrzenia na to, jak bardzo próbujesz pokazać, że ty nie jesteś. Podszedł, asekurując ją ramieniem. Z tak niewielkiego dystansu mogła usłyszeć, jak powoli acz ciężko, wypuszcza powietrze z płuc. Zrezygnowany. — Oprzyj się na mnie. Dla mojego spokoju. Jeśli jej własny się dla niej nie liczył. Tym samym, obrali jeszcze tylko kierunek łazienki, a później zarządził koniec wycieczki. Kierownik wyprawy.
ztx2
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Wstawił kawę w slowpresso, zaraz po wysłaniu patronusa do Alexandra. W ten sposób poniekąd mierzył czas jej zaparzenia, ale jednocześnie przybycia Voralberga. Jeszcze nie był pewien, czy chciał skierować się do niego ze swoimi wątpliwościami, czy może miał je rozwiązać w pamięci na sam widok Alexandra, żeby nie musieć się swoim zastanowieniem z kimkolwiek dzielić. Fakt, że mężczyzna nie pojawił się na rozpoczęciu roku, a jego obowiązki pełniła Perpetua, powinien zastanowić Shercliffe’a. Być może nie powinien go wzywać, a jednak uznał, że to najlepsze rozwiązanie. Zarówno w celach zrozumienia nieobecności kolegi z nauczycielskiej kadry, jak i rozwiązania własnych problemów. Stanął w drzwiach pomiędzy salonem, a holem, wystukując palcem o obwolutę tarczy zegarka i zmrużył oczy. Pięć minut. Kawa już się zaparzyła, a Alexandra dalej nie było. Wycofał się do kuchni, nasłuchując już z pewnej odległości trzasku w kominku. Ten to doprawdy miał wyczucie. — Kawa! — krzyknął tylko, znikając za winklem.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Ważna sprawa. Na CITO. Czy powinien brać to na poważnie? Ostatnim razem, gdy Shercliffe nie żartował w kwestii istotności pewnych spraw, to okazało się, że interpretacja pewnego zapisu dotyczącego nadużywania zaklęć nie brzmiała tak, jak trzeba. Lub brzmiała dziwnie. Już w zasadzie nie pamiętał co było tematem tamtego zagadnienia, jeżeli chodziło o tamto wspomnienie, niemniej jednak tym razem wziął jako-taką poprawkę na tę wiadomość. Oczywiście to bzdura. Alex nigdy nie brał poprawek, a więc gdy tylko patronus Caine’a wylądował w jego domu to on sam w trymiga skierował swoje kroki w kierunku kominka i tam też zniknął w otchłani liżących go zewsząd płomieni spowodowanych użyciem proszka fiuu. Dziwne to było uczucie. Co prawda zdążył się już co nieco przyzwyczaić do utraty wzroku, ale w ten sposób podróżował po raz pierwszy, odkąd go nie miał. Wylądowanie więc prosto było swego rodzaju wyzwaniem i choć powiodło się, to Voralberga gnębiło dziwne uczucie, że nie ma pojęcia czy trafił dobrze. Wybadał laską kominek i wyszedł z niego, z przyzwyczajenia otrzepując z pyłu swoje ramiona. Teraz jednak nie mógł stwierdzić, czy są w pełni czyste stąd też następstwem było użycie chłoszczyść. Gdyby był koniem, to w tym momencie postawiłby uszy na sztorc doszukując się źródła dźwięku. Nie był nim jednak, a co gorsza nawet nie mógł tam dobrze spojrzeć. Odwrócił więc po prostu głowę w kierunku kuchni nauczyciela historii magii (tak przynajmniej sądził, ale raczej w łazience kawy nie robił), wypuszczając powietrze z ulgą na fakt, ze w istocie znajdował się w jego domu. Wyciągnął laskę przed siebie i wybadał nią sobie na spokojnie teren, bardzo szybko dochodząc do wniosku że kilka przeszkód było tuż przed nim, na jego szczęście – były również jego destynacją, bo tak się składało, że prawdopodobnie przed sobą miał fotel. Przysiadł na nim, przybierając pozycję nienaturalnie wyprostowaną, opierając dłonie na swojej hebanowej lasce spoczywającej między jego kolanami. Czekał, błądząc spojrzeniem po pomieszczeniu, zupełnie jakby się po nim rozglądał. Skoro Caine właśnie był w trakcie – wychodzi na to że spokojnego – robienia kawy, to najwyraźniej ważną sprawą w istocie był kodeks karny czarodziejów. Czy jak tam się ta książka zwała.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Shercliffe zapewne byłby pod wrażeniem lądowania Voralberga w jego kominku, gdyby w tym samym momencie nie był już w połowie drogi do kuchni. Wracając z lewitującą tacą, nie spodziewał się, że Alexander tak szybko rozgości się już w jednym z foteli. Przystanął tylko na chwilę w drzwiach, oceniając spojrzeniem stan mężczyzny. — Wiesz, że chodzą plotki o Twoim romansie i przygotowaniach do ślubu? — zagadnął, pozwalając zaklęciu lewitującemu rozwiać się dopiero kiedy taca zawisła nad stolikiem. Porcelanowe czarki z kawą opadły na stolik, który chwilę później Shercliffe przybliżył zaklęciem pod fotele przy kominku. Sam ruszył śladem aromatu kawy, w końcu przysiadając na przeciwko mężczyzny. Utkwił spojrzenie szczególnie na jasnych, prawie białych oczach. Nie wyglądał jakby przygotowywał się do ślubu. To można było stwierdzić już na pierwszy rzut oka. Caine, opierając przedramiona na kolanach, splótł ze sobą palce, mimo, że Alex nic nie widział, zachowując mimiczny wyraz całkowitego spokoju. A nie był spokojny. Z wielu powodów. Fakt, że Alexander wyglądał nienajlepiej był jednym z nich. Choć nie najbardziej palącym problemem Caine, jeśli Shercliffe miałby być ze sobą szczery. — Po pierwsze. Jak to jest z tym wzrokiem, Lex? — skracał jego imię nieznośnie, ze zwykłej sympatii do łaciny. Voralberg mógł to uznać za szczególne traktowanie. — Przeżyłeś Bitwę o Hogwart we względnym zdrowiu, żeby oślepnąć na wakacjach? Zbierasz odznaki za pozbycie się wszystkich zmysłów? Wbrew pozorom nie był to wredny komentarz. Caine pytał śmiertelnie poważnie. Zastanawiając się jak bardzo zaawansowany jest problem jego spojrzenia… i czy odwracalny. Czy jest to tylko działanie przykrej klątwy, którą można było zdjąć, czy fizyczne obrażenie, lub co gorsza, magiczne. — Byłeś z tym u magomedyków? Dla Caine niechęć Alexandra do uzdrowicieli może nie była oczywista, jak dla innych, bliższych mu osób, ale… nie dało się jej ukryć. Jednak, pomimo bycia niechętnym do medyków, Alexander był również Krukonem. Czy na tyle głupim, zeby nie wybrać się ze swoim problemem do Munga? Nie był pewien. Być moze Perpetua znałaby na to pytanie odpowiedź. Ale ostatnie kilka dni prawie w ogóle ze sobą nie rozmawiali.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Nawet nie próbował na niego spojrzeć. Oczy miał utkwione raczej w jednym miejscu, skierowane nieco w dół, zupełnie jakby przyglądał się prozaicznej teksturze stolika kawowego. Wyglądał całkowicie normalnie. Ci jednak, którzy wystarczająco długo znali Voralberga, doskonale wiedzieli, że zawsze patrzył głęboko w oczy. Wręcz pożerał spojrzeniem swojego rozmówcę, wyolbrzymiając ten fakt niską częstotliwością mrugania. A teraz? Nie był w stanie prawidłowo skierować na kogoś swojego wzroku. Nie próbował więc robić tego wcale, zakładając, że jest to bardziej komfortowe dla rozmówcy. Dla niego z pewnością było. - Trochę nieaktualne dane zważywszy, że ślub miałem brać w 2017 roku. Miałem. – mruknął, gładząc palcami bardziej niż zwykle zapadniętą kość policzkową. Nasłuchiwał ruchów swojego rozmówcy, wnioskując, że w istocie przyniósł jakąś porcelanę, ale co do jej zawartości – poza teorią – nie mógł być pewien. Jego brew drgnęła delikatnie, kiedy Caine odezwał się z innej strony, niż zakładał że stoi. To było cholernie niepokojące, a i straszliwie irytujące. - A nie posiadam, dziękuję, że pytasz. – nadmiarowa ironia wydobyła się z jego ust na pytanie o jego wzrok. Był to na tyle świeży temat, że nie zdążył się jeszcze wylizać z jego poruszania, a i jak to Alex większość słów innych ludzi brał dość mocno na poważnie. Co prawda był bardzo spokojny, można rzec niewzruszony, ale gorycz powoli zaczynała przelewać się przez jego wnętrzności. - Caine. Czym jest ta niecierpiąca zwłoki, ultra ważna sprawa o której pisałeś? – poprawił ułożenie swoich dłoni na mosiężnie wykończonej, hebanowej lasce i zmienił położenie swojego spojrzenia, zupełnie jakby analizował szczegóły tego mieszkania. Nie miał ochoty kontynuować tematu własnych oczu, tak więc po prostu go zmienił, szczególnie że wchodził on na leczenie, a jak wszyscy doskonale wiedzieli - Alexander za Mungiem szczerze nie przepadał. Nikt nie musiał znać takich szczegółów, że zarówno Joshua, Éléonore jak i Perpetua próbowali cokolwiek w tej sprawie zrobić. Im więcej osób próbowało w to wnikać, tym gorzej. - Bo jeżeli chciałeś się po prostu napić ze mną… kawy, to mogłeś nie przyprawiać mnie przy tym o palpitację serca. - choć przy tak prozaicznie napisanej prośbie zapewne by się tu nie pojawił.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Zabawne, bo mimo, że Alex zupełnie nie widział mimiki Caine, Shercliffe z przyzwyczajenia już trzymał się na wodzy. Poruszył się ledwie co w fotelu, nieznacznie ściągając łopatki, a jedyny wyraz jego konsternacji objawił się w niewielkim ściągnięciu brwi. Tak, że na czole nie pojawiła się nawet zmarszczka, a jedynie widać było lekkie drgnięcie. Dla tych, którzy mogliby patrzeć… Marszczył się na bezpośredniość Alexandra. Poniekąd sam zapewne poprowadziłby rozmowę w tym samym kierunku, choć pewnie odpuściłby sobie na miejscu Voralberga wstępne, kurtuazyjne odpowiedzi, wiedząc, że i tak zamierza za moment przejsć do sedna. Alex widocznie wychował się lepiej od Caine. Co wyjaśniałoby, dlaczego jednego wątku Shercliffe nie odpuścił tak łatwo. — Mung. Voralberg. Przestań ciągać Whitehorn w swoje kąty. Mimo talentu nie zrobi więcej niż grupa doświadczonych uzdrowicieli mogłaby na jej miejscu. Powiedziałbym – mniej. Więc możesz dalej świecić bielą oczu, jeśli taka jest Twoja wola. Shercliffe naprawdę uważał, że najlepszy sposób mogła przeciwdziałać wszelkim urazom wykwalifikowana, zebrana kadra szpitala. Osoby prywatne, bez odpowiednich specyfików i możliwości, pomimo chęci, czy zdolności, nie miały szans zadziałać lepiej. Czy szybciej. A ryzyko, że Alexander zostanie ze ślepotą narastała z każdym dniem, w którym uparcie postanowił trzymać się swoich dyrdymałów. Zdanie Caine. Dobitnie logiczne, bez poprawki na ludzkie emocje i doświadczenia. — Ale to nie w tej sprawie cię ściągnąłem — zdradził w końcu.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Uśmiechnął się cynicznie pod nosem, naprawdę żałując, że nie może na niego spojrzeć. Już abstrahując od ogólnego braku zmysłu wzroku, to w tym momencie miał ochotę zlustrować Caine’a swoimi oczami od góry do dołu na jego słowa w kwestii Munga. No jakby znał go od wczoraj. Na ułamki sekund zwrócił, a raczej spróbował zwrócić na niego swój wzrok, choć w ostatniej chwili się powstrzymał, zupełnie jakby zorientował się, że to na nic. Oblizał za to poszerzone w uśmiechu wargi i lekko pokręcił głową. - Shercliffe. Jak zaczniesz mnie pouczać jak jakiegoś gówniarza to stąd wyjdę, a swoją ultraturboważną kwestię będziesz rozwiązywał s a m. – stukał delikatnie paznokciami w okucie hebanowej laski, zastanawiając się czy jego rozmówca będzie chciał jeszcze kontynuować ten temat. Prawda była taka, że Voralberg unikał Munga jak mógł i wiedzieli o tym wszyscy, a przynajmniej słuszna większość, ba! jeśli mógł to całkowicie nie chciał mieć kontaktu z żadnym medykiem, lecz los postawił na jego drodze Perpetuę. Być może całe szczęście, natomiast na dłuższa metę Alexander nie emanował jakąś szczególną euforią w kwestii jej olbrzymiej nadopiekuńczości.