Julia czuła, jak powoli, choć nieubłaganie nadchodzi zejście. Coraz więcej aniołów przybierało znajome jej kształty. Białe szaty i zbroje zastępowały zwykłe ubrania, a czystkę nieba zastąpił półmrok zamczyska. Zamknęła oczy, czekając, aż wirujące przed oczami fraktale znikną. Anielskie śpiewy stopniowo zamieniały się w elektroniczną siekankę, którą tak dobrze znała. Niestety powrót do świata żywych nie był tak przyjemny, jak by chciała. Z czeluści własnego mózgu wyrwano ją brutalnie – ciosem w twarz. Z wysiłkiem otworzyła oczy. Wzrok wyostrzył się na stojącej przed nią Szkotce.
- Uderz mnie jeszcze raz, a nie będziesz miała czym trzymać miotły – wychrypiała przez zaschnięte gardło. Czując na policzku promieniejące ciepło, przyłożyła do niej zimną dłoń. Ta jednak z jakiegoś powodu była zabandażowana.
- Co do chuja? – pomyślała ze zdziwieniem. Wróciła, choć myślenie przychodziło jej zaskakująco ciężko, a do tego cholernie chciało jej się pić. Nim do niej dotarły jakiekolwiek słowa przyjaciółki, było za późno, a czarka z ponczem została opróżniona. - No, Arli. Przygotuj się na tripa życia – poklepała ją ociężałą i ranną dłonią po głowie. – I nigdzie nie odchodź. - Dla pewności zamknęła jeszcze zaklęciem drzwi od Sali z gargulcami i zabrała Szkotce różdżkę. Tak będzie bezpieczniej. Poza tym wystarczająco wielu niewiernych dziś zginęło. Bitwa została wygrana, Jerozolima zdobyta, a na kolejną krucjatę się nie zapowiadało.
Z wysiłkiem podniosła się na nogi i niepewnym krokiem ruszyła w kierunku stolika z alkoholem. Wybór nie był trudny. Chwyciła za pierwszą lepszą butelkę piwa kremowego i osuszyła ją w kilka sekund. Pragnienie wciąż jej dokuczało, więc od razu wypiła i drugie piwo. Gdzieś z boku dostrzegła Fredkę grającą z Maxem w beerponga, w towarzystwie Ignacego i Violi w stroju cheerleaderki Hufflupuffu.
- Ślicznie wyglądasz, Viol, ale kto będzie kibicował Solbergowi? – uśmiechnęła się lekko i zamieniła butelkę w dłoni Ignacego w zielono-srebrny pompon. – A ty Fredzia widzę, że jesteś w swoim żywiole. Chociaż Solberg to godny przeciwnik. W tym niepozornym wężyku potrafi się zmieścić pół metra szotów.
Przystanęła na chwilę, przyglądając się grze, nie spuszczała jednak wzroku z Arli, gotowa wrócić w każdej chwili.
- Ktoś mi powie, co mi się stało z dłońmi? – zapytała, wskazując na bandaże. – I skąd do chuja się wzięły kasztany i szyszki pod moim swetrem?
- Patol był naprawdę w formie, byłem zdziwiony że nikt mu nie przypierdolił szyszką. Żałuj że cię nie było - opowiadał Larze o festiwalu chamstwa na transmutacji podczas dość krótkiej podróży na miejsce imprezy, w końcu teleportowali się pod sam dom Arleigh, który po wejściu do środka okazał się tak bardzo luksusowy, że gdyby Boyd przejmował się konwenansami, to poczułby się zawstydzony, że przyszedł w dresie a nie w garniturze; na szczęście miał to w nosie i bardziej nich wszechobecnym splendorem zainteresował się rozpierdolonymi dookoła patykami, łyżkami i innymi artefaktami z lekcji Craine'a. Transmutacja była tak wielkim wydarzeniem minionego tygodnia, że nie mógł oczywiście odpuścić celebrującej ją imprezki, a że Fillin był zajęty odrabianiem prac domowych i/lub próbami dobrania się pod spódnicę Victorii, to od razu pomyślał że namówi Larę na wspólne wyjście, bo nie mieli do tego okazji od wakacji, a zawsze przednio się razem bawili. A przy tym oczywiście bardzo przyzwoicie i kulturalnie. - SIEMA BROOKS - krzyknął do pałętającej się w tłumie chyba już sfazowanej @Julia Brooks żeby przypadkiem nie umknął jej fakt, że skorzystał z jej zaproszenia i przyszedł; dziewczyna stała z grupą innych osób przy stole do beer ponga, jego ulubionej gry zaraz po quidditchu i piciu na czas. Chętnie by podszedł i poobserwował Strauss w skąpym stroju czirliderki rozgrywkę, ale ku swemu niezadowoleniu na jednym końcu stołu dostrzegł @Maximilian Felix Solberg. Świetnie, kurwa, pięknie. Zmienił kurs, wymijając beerpongerów by nie prowokować samego siebie do interakcji z tym pojebem, a przechodząc obok nie sposób było nie zwrócić uwagi na przeciwniczkę Kutasolberga. Święty Patryku w morelach, co to była za dziewczyna. Głośna i ordynarna, koścista i wyższa od pozostałych o głowę, w gustownym dresiku, śmiała się jak pojebana i patrzył na nią i poczuł się jakby otworzyły się przed nim niebiosa a blask nieznajomej aż go oślepił, zaraz jednak się okazało że to był blask lewitującej kuli dyskotekowej, w którą zajebał ryjem bo nie patrzył gdzie lezie, gapiąc się na dziewczynę. Zaklął siarczyście, ale trochę się opamiętał. - Co za gówno, jak to lata chujowo, ja nie wiem - fuknął do Lary, obarczając winą za tę kraksę oczywiście nie siebie - Dobra, napijmy się czegoś, co? - zaproponował, zmierzając w stronę stołu z trunkami, których było mnóstwo i wszystkie wyglądały jakby mogły mocno sponiewierać. Chwycił butelkę samogonu i pomachał nią zachęcająco do Lary. - ...Jerry nie będzie zazdrosny, że się szlajasz po obcych zamkach bez niego? - wiedział, że nie, ale musiał ją na ten temat pozaczepiać i podokuczać jej że jest pod pantoflem Dunbara, tak jak ona kiedyś sugerowała jemu o jego związku. A okazja była do tego idealna.
Ostatnio zmieniony przez Boyd Callahan dnia Pon 16 Lis - 17:48, w całości zmieniany 1 raz
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
To po prostu nie był jej dzień i tyle jedynie mogłaby powiedzieć Maxowi, gdyby tylko mogła. Zawsze jeśli tylko znalazłaby do tego wystarczająco dużo siły i motywacji mogła wrócić do środka i spróbować raz jeszcze skopać dupy gargulcom, wiedząc już co na nią będzie czekało w środku, ale czy było warto? No chyba jednak nie. Czując jak kuzynka klepie ją po plecach, dopiła szybko alkohol nazwany na część Avgusta po czym sięgnęła po stojącą niedaleko whisky by mieć jakąś popitę. W końcu wiecznie nie może chlać najmocniejszych trunków. Zerknęła jeszcze w stronę odpierdalającej Brooks nie bardzo wiedząc, co się właśnie odjebuje i wzruszyła ramionami na pytanie Freddie. Nie chciało jej się teraz myśleć i tłumaczyć pewnych kwestii. Stwierdziła natomiast, że najlepiej będzie dopić whisky, bo chyba reszty imprezy nie zdzierży na trzeźwo. A przynajmniej chwilowo znajdowała się w zbyt trzeźwym stanie. I prawie zakrztusiła się na ostatnim łyku, który zaczął ją intensywnie palić w gardle i niemal wycisnął łzy z oczu. Że co? Że niby co obiecała? Oczywiście spojrzała jedynie na Moses spod ściągniętych dni w niezwykle jasnym przekazie mówiącym czy ciebie pokurwiło? Na pewno nie zamierzała być żadną cheerleaderką. Ni chuja. Niestety Solberg zdecydował inaczej inaczej i przemienił jej dotychczasowe ubrania w strój cheerleaderki. Maxie Felixie, kiedyś cię jeszcze za to zabiję... Spojrzała raz jeszcze na kuzynkę, która spytała ją o to czy na imprezie nie ma tej jej. W ramach odpowiedzi uderzyła jedynie Freddie złocistym pomponem w twarz. Taka z niej była cheerleaderka jak z koziej dupy kosmodrom. Raz jeszcze wzruszyła ramionami, gdy Julia spytała ją kto zatem będzie kibicował Ślizgonowi po czym posłała jej znaczące spojrzenie. A może ty skoro pytasz? Oczywiście zostało to niewypowiedziane, bo kurwa niby jak. Zaszeleściła jeszcze pomponami bez większego entuzjazmu ku chwale Freddie i... musiała się kurwa napić. Takie rzeczy nie na jej nerwy były.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
To były prawdziwe Patonalia. Dość szybko wydarzenia rozpędziły się od zera do Maximum. W jednej chwili ledwo co przyszli, w drugiej nakwasowana Brooks uganiała się za jakimiś potworami, a Max z Frediie grali w remisowego beer ponga przy dość kiepskim dopingu ze strony Violi. -Fiem, sze mnie koszasz, Sztrausz.. - Posłał jej nadnaturalnie szeroki uśmiech. Alkohol zdecydowanie dawał już o sobie znać i Max czuł, jak jego poczucie równowagi zaczyna się chwiać, a kubeczki po stronie Freddie jakoś tak zacierały swoje granice. Wytężył wzrok i skupienie jak mógł celując tam, gdzie według niego powinno być piwo. No i się grubo pomylił, bo wystosował dwa rzuty i wszystkie były spudłowane, co oznaczało kolejne procenty płynące w żyłach młodego ślizgona. Czuł, jak piwo z drugiego kubeczka cieknie mu po brodzie. Otarł twarz ręką, by nie wyglądać jak kompletny menel i dał Freddie znać, że może atakować. Pierwszy rzut ledwo zauważył, bo jego wzrok powędrował gdzieś, gdzie zdecydowanie być nie chciał. Tuż obok Lary, w zamku pojawił się Boyd i jego krzywy ryj. Solberg na całe szczęście był już lekko zrobiony i nie miał zamiaru się bić z trzeźwym gryfonem. Potrafił przewidzieć konsekwencje. A poza tym, byli w towarzystwie dam. Zbyt wiele świadków. Jedyne co, posłał Callahanowi wkurwione spojrzenie i rzucił krótkie "hej" w stronę Lary. Dopiero wtedy zorientował się, że Freddie też podwójnie spudłowała. Od jego rzutu zależało teraz wszystko.
Śmieję się dziko kiedy dostaję pomponem od @Violetta Strauss, ale nie przejmuję się tym podnosząc ręce w geście przeprosin. Nie chce mówić, to nie, kiedyś sama się dowiem. - O, ale mogłaś się bardziej postarać - mówię @Julia Brooks, kiedy ta dała Ignacemu tylko pompony, a nie jakiś kuszący strój. Równe prawa dla wszystkich w końcu, niech też popierdziela w spódniczce. Zerkam na przyjaciółkę lekko zdumiona. - Niepozorny? Jest wyższy niż ja? Chyba, że mówisz o jakimś jego innym niepozornym wężyku - żartuję sobie rubasznie przez co pewnie mój przeciwnik nie trafia w pełny kubek, tylko znowu musi pić swój. Czaję się do swojego rzutu, kiedy widzę, że został mi tylko jeden, w który za pierwszym razem kompletnie nie nie trafiam, ale też skupiam się na Brooks, której nie wiem co powiedzieć o tym co się wydarzyło. - Nie mam pojęcia, walczyłaś z serem - nie dość, że trochę skróciłam to co robiła, to jeszcze mówię to niepoprawnie, ale co zrobić. Szczególnie, że klnę głośno, kiedy znowu nie trafiam w pełny kubeczek i teraz wszystko jest w rękach mojego przeciwnika. Który przegrywa. - TAAAK, KURWA!!! - krzyczę unosząc triumfalnie pięści do góry. - Szczególne podziękowania dla mojej czirliderki, kuzynce i miłości, Violi S., która gdyby mogła mówić psy by ogłuchły tak by się darła - dziękuję z ręką na sercu Violce, która niewiele zrobiła i całuję dziewczynę w policzek. Po tym brawurowo wskakuję bez krępacji na stół do beer ponga, obracając się na nim zwycięsko. - No i co, chuje? Dostaję jakiś medal z ziemniaka? - nadal się drę do wszystkich i zbieram wszystkie kubki, wsadzając jeden do drugiego, by zrobić z nich wielką pakę, którą teraz mogę rzucić w przestrzeń i beknąć sobie głośno. Nieszczęśliwie uderzam w do @Boyd Callahan, który stoi przy alkoholu i macham do niego z wyrazami wielkiej skruchy. - O kurwa, przepraszam - mówię do ziomka, którego jebłam kubkami i zeskakuję ze stołu widząc co trzyma w dłoni. Biorę kieliszek swój i Violki kładąc obok chłopaka, podbiegając wcześniej wesoło do parki Gryfonów. - Wy tu gołąbeczki gadu, gadu, a Niemcy się zbroją - powtarzam odzywkę znanego mi mugola i bez pytania wyjmuję z rąk wysokiego chłopca bimber, jedną ręką łapiąc butlę, drugą odczepiając swoimi pajęczymi palcami, jego jeszcze dłuższe; zanim zacznie protestować, czy traktować mnie jak damę. Patrzę na uprzejmy ryj, który teraz w moim mniemaniu wyraża lekkie zdziwienie i uśmiecham się szaleńczo w jego stronę, jak to ja. - Elegancka stylówka - chwalę Boyda, bo dresy szanuję. Ma jeszcze szersze brwi niż ja, równie kanciastą, wyraźną mordę i na dodatek nawet ja musiałabym stanąć na placach, żeby wyjebać mu z byka. Podoba mi się to, ale przecież przyszedł z dziewczyną; inaczej może nawet pyrgnęłabym go na jakąś rozwałkę w beer ponga, ale coś ciekawszego po jeszcze kilku kieliszkach. Dlatego też rozglądam się za Violą, którą zmuszam do wypicia kolejnego kieliszka razem z nami i rozglądam się po obecnych ziomkach, znajdując prędko spojrzeniem Brooks, której podaję też pełny kieliszek bimberku. - Dajesz, jak się ogarnie panna Armstrong przyjebmy jakąś jeszcze grę w której wygram - mówię wesoło oddalając się od stołu z alkoholem, gotowa na kolejną atrakcję. Jednym ramieniem obejmuję przyjaciółkę, drugą kuzynkę. Żyć nie umierać.
Siedziała tak pod ścianą, uśmiechała się szeroko do wszystkich, a świat nabierał coraz intensywniejszych odcieni. Światło poczęło rozbijać się na fraktale, dźwięki przyjemnie łaskotały w stopy, smaki szumiały w nosie... Cholibka. Wszystko stopiło się w jedno. I wtedy ich zobaczyła. - Prababcia? - Bąknęła niewyraźnie, jak gdyby usta nie chciały się rozewrzeć. Dostrzegła ponurą, surowo wyglądającą damę w staromodnej sukni idącą pod rękę z mężczyzną, którego jeszcze nie rozpoznała. Chwila, prababcia żyje. Czyli w takim razie to... - Praprababcia? - Wstała chybotliwie, chociaż pokrywające podłogę panele przykleiły się jej do dłoni i nie chciały wypuścić jej ze swych objęć. - Praprababcia! - Bąknęła raz jeszcze i ruszyła chwiejnym krokiem w stronę niczego niespodejrzewających, Merlinowi ducha winnych @Lara Burke i @Boyd Callahan. Chciała paść nestorce rodu w ramiona, ale była przecież duchem, więc przebiegła po prostu obok przez nią i wylądowała na ścianie. Przytuliła się do chłodnej, drewnianej powierzchni i chętnie by tak została, ale miała przecież tyle do powiedzenia ukochanej praprababce! Odwróciła się, zmusiła nogi do wysiłku i niepewnie ruszyła w stronę zjawy. - Prapraabaaabciu! Czy to praaapraaadziadek? - Słowa wydobywały się z jej ust jakby niechętnie, a brzmiały, jak gdyby ktoś puszczał je na popsutym gramofonie, wargi zaschły jej na wiór, ale nie przeszkadzało jej to ani trochę. Stanęła w miejscu tuż przed wiktoriańsko ubraną parą i ukłoniła się krzywo, wyciągając nogę do tyłu w pałacowym geście. Nie była pewna, co powinna powiedzieć, więc wydukała z siebie pierwsze, co przyszło jej do głowy. - Zajęłam twoją sypialnię, ale mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza! Miałaś taki piękny widok na jezioro. - Wyciągnęła ręce do przodu, chcąc wtulić się w odległe wspomnienie z dzieciństwa, ale znowu zreflektowała się, że to przecież duch i mógłby być to gest całkiem nieuprzejmy, szczególnie wobec damy, jaką była prastara krewna. - Może się babcia i dziadzio napiją czegoś? - Ruszyła w stronę stolika z trunkami i zaczerpnęła z beczki dwa pełne kubeczki przepalanki. - Proszę, to ma mocny bardzo smak, duchobabcia i duchodziadek na pewno poczują. - Wyszczerzyła się i położyła kubeczki na podłodze, przed dwoma postaciami. No bo przecież nie poda im niczego do ręki. Cofnęła się lekko i znowu wykonała chybotliwy ukłon.
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Uśmiechnął się lekko, słysząc, jak Freddie próbuje poprawnie wymówić jego nazwisko. Cóż, gdyby miał być szczery, to nawet nie podejrzewał, że podejmie ona takową próbę. Większość się poddawała już na samym starcie, w tym cała masa nauczycieli, którzy przewinęli się przez mury Hogwartu. Mimo wszystko dziewczyna próbowała, więc nieco mu tym zaimponowała. W sumie wyglądała na taką, która niezbyt obawiała się jakichkolwiek... wpadek w towarzystwie. Gdyby miał zgadywać, to stwierdziłby, że raczej obróciłaby takową sytuację w żart i jeszcze wyśmiała ludzi, którzy zwrócili jej na to uwagę. Cudowna osobowość. – Nie wiem, czy nazwałbym stolicy Irlandii „piździdziurą”, jak to określiłaś – mruknął, starając się ukryć swój kwaśny uśmiech, usiłując wślizgnąć się na jego twarz. W dalszym ciągu obserwując dalsze poczynania Maxa i nowo poznanej dziewczyny, upił jeszcze trochę samogona, przyzwyczajając się tym samym nieco bardziej do jego smaku. – Myślę, że ograniczę się do obserwacji – stwierdził po dłuższej chwili niby-zamyślenia. – Przeczuwam, że nie będziesz potrzebowała mojej pomocy, aby to wygrać! Niedługo później gdzieś spoza pola widzenia puchona Julia wystrzeliła w jego stronę zaklęcie, które przetransformowało dzierżoną przez niego butelkę w sporych rozmiarów pompon w barwach Slytherinu. Uśmiechnął się pod nosem i zaczął nim wymachiwać na oślep, starając się jednak uważać na to, aby nikogo przy okazji nie uderzyć, bez względu na to, jak mało bolesne byłoby oberwanie pomponem. – Team Piwnica, co Solberg? – parsknął. Kiedy jego przewidywania się sprawdziły i to faktycznie puchonka zwyciężyło, zaklaskał głośno. Ach, gdyby takie wróżenie z głowy sprawdzało się częściej i na przykład zapewniło Hufflepuffowi zwycięstwo w najbliższym meczu...
Uraz Strauss, choć poważny i budzący uzasadnione współczucie, miał swoje zalety. Dziewczyna nie mogła mówić wszystkich myśli, które tliły się w jej zdolnej głowie, która, jak odniosła wrażenie przez te wszystkie lata egzystencji, nie nadawała na tych samych falach, co mugolak z Soton. I ciężko było się temu dziwić, pochodziły z dwóch zupełnie skrajnych światów, a jedynym punktem zaczepienia był quidditch. Choć też nie do końca, bo grały w dwóch rywalizujących ze sobą drużynach. Kiedy Ignacy zaczął wywijać pomponem, zaśmiała się przez nos. Okazało się bowiem, że ten świetnie wychowany młodzieniec miał w sobie zabawową iskrę, choć potrzebowała ona łatwopalnego podłoża w postaci alkoholu, żeby wybuchnąć pełnym ogniem. Chciała ten ogień zobaczyć. Kiedy Freddie wygrała ze Ślizgonem, nie zdziwiła się specjalnie. Znała możliwości Puchonki. I wiedziała, że Ślizgon potrafi zjebać najprostsze zagrania, co udowodnił w ostatnim meczu quidditcha. Wynik był więc oczywisty. I choć wciąż nie dowiedziała się, co stało się z jej dłońmi, bo odpowiedź o serach nic jej nie mówiła, to humor miała doskonały. A ten poprawił się chwilę później, bo na imprezę dotarli kolejni goście. I nie byli dyskretni w anonsowaniu swego przybycia, bo dresiarz Callahan darł mordkę jak pojebany. Podeszła do niego i Lary wraz z Fredką i przedstawiła ich sobie.
- Boyden, poznaj Fredzię. Najbardziej cięty jęzor po tej stronie Tamizy, czy coś. Fredzia, to pałkarz Gryfonów i „Pustułek”, a także najbardziej sympatyczny gość, jakiego znam. O ile nie bije Solberga po mordzie. Jak widać, łączy Was nie tylko krew gigantów, ale i zamiłowanie do dresów. O, świetny wybór, też mi polej – zaproponowała, widząc, jak chłopak podnosi butelkę z samogonem. – No to co? Za Pattonalia i za największego skurwysyna w szkole, dzięki któremu ławki w szkole stały się towarem luksusowym! – wzniosła toast, opróżniając kieliszek. Nie miała jednak zbyt wiele czasu na cieszenie się towarzystwem nowych gości, bo nagle pojawiła się Arla, rozmawiająca ze swoimi dziadkami.
- Przepraszam was na chwilę – powiedziała. Leżące na ziemi szklanki z przepalanką wysłała różdżką do zlewu, chwyciła butelkę kremowego piwa, a następnie wzięła Arlę pod bok. Ruchem różdżki zamieniła leżącego na ziemi kasztana w coś, co tylko kształtem przypominało krzesło, usadowiła dziewczynę na tym dziwnym tworze i otworzyła butelkę. Upiła łyka, co by w gębie nie suszyło i wsadziła szyjkę do jej ust.
- Pił, złotko – powiedziała, głaszcząc ją po głowie. – Poczujesz się lepiej. Miała nadzieję, że faza Arli nie będzie tak intensywna, jak jej własna. – W końcu spotkanie z rodziną w święta było koszmarem, a co dopiero mówić o spotkaniu ze zmarłymi przodkami?
Już chciała się zapytać praprababki, czy to prawda, że jej matka była faktycznie takim nieznośnym i hałaśliwym dzieckiem, jak wszyscy mówili, kiedy ktoś bezczelnie porwał ją w zupełnie innym kierunku. Wszystko się rozmyło, dźwięki zasmakowały pomarańczą, a przyjemne wibracje wydawały się nabierać koloru malin. Kiedy już udało jej się złapać ostrość, siedziała, a przed nią wisiała jakaś dziwna zjawa z ciemnymi włosami. Kaszlnęła, nie będąc w stanie skupić się na przełykaniu i przeżywaniu fazy równocześnie. Chwila, chwila, zaraz... Otworzyła szeroko oczy i jeszcze szerzej usta. - O kurwa, ja wiem, kim ty jesteś! EJ, EJ WSZYSCY, PATRZCIE, SZARA DAMA! - Wyrwała się do pionu, ale potknęła się o własne nogi i wpadła na ducha Ravenclawu. - Ojć, przepraszam, Szara Damo, wybacz mi! - Zgięła się w pół w ukłonie, którego nie powstydziliby się najzagorzalsi, brytyjscy monarchiści. - Szaro damo, co do chuja, zamki ci się popierdoliły? Czy po prostu pilnujesz swoich... Chwila zaraz. - Urwała w połowie zdania i wbiła wzrok w półprzeźroczystą, unoszącą się centymetr nad ziemią postać. Ostrożnie uniosła dłoń i chwyciła powietrze, tuż przed nosem nieszczęsnej @Julia Brooks. - A nie, oke, spoko, wydawało mi się, że wcześniej cię dotknęłam. No ale to niemożliwe, jesteś duchem. - Poklepała Szarą Damę po ramieniu i usiadła ciężko na tyłku na brooksowej parodii krzesła. - Niedobrze mi. - Burknęła i złapała się za brzuch. Odchyliła głowę do tyłu i zupełnie odleciała. Duszki zaczęły jej śmigać przed oczami, a na suficie zmaterializował się Irytek. Powróciły najgorsze wspomnienia z pamiętnej nocy z Worthington. - O nie, Irytku, nie mogę być twoją żoną. O kurwa. - Żachnęła się i zignorowała zaloty poltergeista. - Nie bo nie i tyle, spierdalaj. - Trzymała się twardo swojej linii argumentów i uniosła pięść, wygrażając duszkowi. Na szczęście ten przeraził się chyba Szarej Damy, bo zdematerializował się równie prędko, co się pojawił. Arla czknęła i wyprostowała nogi, rozkładając się w przedziwnym fotelu. Wszystko było takie... Kosmiczne.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Przewróciła jedynie oczami na nieco bełkotliwą wypowiedź Ślizgona. Naprawdę żałowała teraz tego, że nie była w stanie się odezwać i odpowiedzieć na jego komentarz. Kocham. Jak psy dziada w ciasnej ulicy, przynajmniej takiego stwierdzenia użyłaby kochana babcia Strauss na jej miejscu, a powiedzenie to Viol podkradła od niej dawno temu po tym jak doskonale zapadło jej w pamięci. Beer Pongowa bitwa trwała, a już wkrótce w pomieszczeniu rozległ się tryumfalny krzyk Moses, która oczywiście wygrała całe starcie. Krukonka odetchnęła i krótkim ruchem własnej różdżki usunęła strój puchońskiej cheerleaderki, mogąc nareszcie wrócić do normalności, którą dodatkowo zaakcentowała jeszcze nalanym przez kuzynkę bimberkiem. Chociaż raczej nie zgodziłaby się co do tego, że mając głos wykrzykiwałaby wniebogłosy jakieś typowe TAK, KURWA z powodu wygranej w tak prostą imprezową grę. To chyba jeszcze nie był ten stan ekscytacji i upojenia. Upiła łyk alkoholu i spojrzała ze zdziwieniem w kierunku Puchonki, gdy tylko usłyszała, że Niemcy się zbroją zupełnie jakby to właśnie o niej była mowa i dlatego też posłała jej spojrzenie pytające o chuj ci chodzi? starając się rozeznać w całej sytuacji. Wychyliła do końca porcję swojego jakże zacnego bimbru i mniej więcej w tym momencie zorientowała się, że w progach Armstrongów zawitał nie kto inny niż Callahan. Pomachała krótko do Gryfona w ramach przywitania, a następnie przeniosła wzrok na Solberga. Chyba wypadałoby jakoś zająć go, aby nie zauważył obecności pałkarza i mógł skupić się na czymś zupełnie innym. Jeszcze jej kiedyś za to podziękuje, że trzymała go z daleka od reprezentanta Pustułek. Z kolejnym drinkiem w ręce podeszła do Maxa, by wyciągnąć go na parkiet. Zwłaszcza, że właśnie z głośników popłynęła piosenka budząca w niej najdziksze instynkty i wywlekająca na światło dzienne jej wewnętrzną striptizerkę. Nic więc dziwnego, że postanowiła wyciągnąć Ślizgona na parkiet. Gdyby tylko miała głos z pewnością zaczęłaby śpiewać słowa utworu, który znała oczywiście na pamięć. Teraz mogła jedynie ograniczyć się do tego, by poruszać się w rytm muzyki z jedną ręką dzierżącą drinka opartą o ramię Solberga, kiedy druga zaciskająca się dotychczas na nadgarstku Solberga ułożyła jego dłoń na jej kołyszącym się do soczystego beatu biodrze.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Beer pong był chyba jedną z ulubionych gier ślizgona, jeżeli chodziło o imprezy. Miał jednak to do siebie, że szybko podnosił procenty we krwi i robił się z każdą minutą coraz trudniejszy. -Za piwnicę! - Wzniósł kubeczek, który musiał opróżnić w stronę Ignacego, który z woli Julki miał mu kibicować i wychylił go. Ostatecznie zwycięstwo należało się jednak Freddie, która głośno zaczęła świętować rozjebanie ślizgona. -Nisła gra Fred! - Wybąkał z uśmiechem, gratulując jej świetnej rozgrywki, która do samego końca była naprawdę wyrównana. -Przepraszam, mordo. Splamiłem piwniczany honor. - Powiedział do Ignasia, który przecież był jego dopingiem i NA PEWNO liczył, na wygraną chluby slytherinu. Uśmieszek Maxa nieco się spsuł, gdy Julka zaczęła wychwalać Boyda pod niebiosa (tak to wyglądało z jego pijanej strony) przy Moses. Przewrócił oczami i już miał coś powiedzieć, gdy zobaczył Violę, która szła do niego. Nie dość, że wyciągnęła go na parkiet, to jeszcze podzieliła się swoim alkoholem! Złoto nie kobieta. Uśmiech ponownie zagościł na jego wargach, gdy zaczęli bujać się w rytm muzyki. Solberg na szczęście nie miał problemów ze swoimi strunami głosowymi, więc zaczął sobie podśpiewywać znany kawałek. Dłoń chłopaka pewnie spoczywała na talii krukonki, która niestety pozbyła się już swojego cudownego stroju puchońskiej fanatyczki. Przyjemnie było tak dawać się ponieść muzyce, czując lekkość w głowie spowodowaną alkoholem. Zupełnie, jak w Soton, gdy wylądowali z Julką w tym ukrytym barze. -Hej, Strauss! A znasz to? - Zapytał, gdy piosenka się skończyła i Solberg nieco zmienił repertuar. Wciąż nie rezygnując z tańca zaczął jeszcze głośniej śpiewać, a raczej praktycznie rapować. Listę utworów mieli wręcz fantastyczną, nikt im tego nie mógł odmówić.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Chyba naprawdę dobrze udało jej się odciągnąć uwagę Solberga od znajdującego się w pomieszczeniu Boyda. Jeśli się okaże wkrótce, że właściwie dzięki jej interwencji Ślizgon nie dostał wpierdolu to będzie mógł jej jedynie podziękować. No, ale nie ma za co. Przynajmniej mogła się dobrze bawić w towarzystwie chłopaka i bujać się do najprawdziwszych hitów płynących z głośników, przymykając powieki i wczuwając się w gorące rytmy obecne w pomieszczeniu. Uśmiechnęła się oczywiście z rozbawienia, gdy tylko usłyszała kolejny utwór, który ktoś wcisnął na playlistę, a który zdecydowanie odpowiadał Maxowi wokół którego szyi owinęła swoje ramiona, przysuwając się do niego bliżej. Oczywiście nie mogła wyśpiewać choćby linijki tekstu, ale zamiast tego sięgnęła do różdżki, by przy jej pomocy wystrzelić w powietrze jarzące się jasno litery ułożone w napis 'DO YOU WANNA FUCK?'. Naprawdę nie żałowała tego, że dała się namówić Freddie na to, by przyjść na tę imprezę, bo teraz, gdy alkohol uderzył do jej głowy bawiła się naprawdę przednio. Uniesioną różdżką przywołała do siebie butelkę whisky, by jebać szklankę. Lepiej pić z gwinta. Wychyliła dosyć spory łyk alkoholu i przylgnęła bliżej Solberga, zatracając się coraz bardziej w niezbyt grzecznych dźwiękach puszczanej piosenki. I choć nie mogła na głos odśpiewać kolejnego seksownego utworu z playlisty to podała Ślizgonowi zajebaną butelkę, śpiewając bezgłośnie kolejne linijki znanego hitu. Prawdopodobnie powinna przystopować z alkoholem, ale po co? Bawiła się dobrze, a i chłopak raczej był chętny, by dotrzymywać jej towarzystwa.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Ogarnianie naćpanej Arli nie było jakoś szczególnie ciężkie. Przyjaciółka miała z pewnością więcej roboty, próbując przerwać jej widowiskowy szturm na mury Jerozolimy, który zakończył się dla Brooks bandażami na dłoniach. Kiedy zaś Szkotka spojrzała na nią nieprzytomnie i zaczęła się wydzierać, nazywając ją szarą damą, z rozbawienia parsknęła przez nos.
- Może i szara, ale na pewno nie dama – poprawiła przyjaciółkę i spojrzała prosto w te śliczne naćpane szare oczka. – Eksmitowali mnie za wkurwianie Irytka – dodała, a przyjaciółka, najwyraźniej słysząc imię poltergeista, płynnie przeszła z jednej fazy w drugą. Z dwojga złego, Brooks cieszyła się, że jej przeżycia po kwasie były dużo ciekawsze od rozmów z duchami.
Nie bo nie i tyle, spierdalaj
- Czyli mnie nie chcesz? – zapytała z udawanym smutkiem, zniżając głos i wcielając się w rolę zalotnika. – Szkoda, myślałem, że czeka nas wieczność u swego boku. W takim razie oświadczę się Szarej Damie!
Kiedy zobaczyła, że przyjaciółka znowu odpływa, usiadła obok i złapała ją za dłoń. - Ta, bo to kurwa w czymś pomoże – skarciła się w duchu, ale mocniej zacisnęła palce na tych Szkotki. Teraz zostało jej tylko czekać, aż narkotykowy haj minie. Nieważne, ile miałoby to potrwać, impreza nie ucieknie. Arla w sumie też nie, ale jakoś dobrze się czuła w jej nieobecnym towarzystwie, choć pod wpływem mówiła równie dużo, co na sucho. Ten typ najwyraźniej tak miał.
- No już, już. Wszystko będzie dobrze – pocieszyła ją, gdy ta niebezpiecznie czknęła, po czym upiła nieco piwa z przyniesionej jej butelki.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Pon 16 Lis - 10:32, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Freddie i Boyd się zapoznawali, Ignaś i Lara mieli drinki, a Max i Viola królowali na parkiecie. Impreza może nie w wielkim gronie, ale za to w jak doborowym! W życiu nie spodziewał się, że opijanie głupiej lekcji transmutacji może wyglądać w taki sposób. Oczywiście chętnie zobaczyłby tu kilka znajomych mordeczek, ale wiedział, że niektórych nie ma co siłą zaciągać. Viola była zbawieniem nie do końca zdając sobie sprawę, od ilu rzeczy ślizgona odciąga. Początkowo, gdy zobaczył, jak tutaj laski wszystko zajebiście przyszykowały, myślał, że nie będzie mu łatwo. Szybko jednak rzucił się w wir wydarzeń nie tylko pokonując wszystkich w rozjebywaniu gargulcy, ale też dając się porwać Fredce na partyjkę beer ponga. Nic więc dziwnego, że na twarzy podchmielonego ślizgona znajdował się błogi uśmiech, gdy obejmował w tańcu Violę, która wiedziała, że półśrodki są dla frajerów i już waliła alko z gwinta. Zdziwił się, gdy krukonka wyjęła różdżkę i zaczęła pisać w powietrzu słowa. Spojrzał na litery, obejrzał się przez ramię i unosząc lekko jedną brew kiwnął głową. Nim jednak gdziekolwiek się ruszyli, zdjął jedną dłoń z jej talii i pociągnął soczystego łyka ze szkła. Cudowne pieczenie rozlało się po jego gardle. Jako, że następny utwór też wpisywał się w panujący klimat, zostali jeszcze te kilka minut na parkiecie. Dopiero, gdy ostatnie nuty ucichły i muzyka zaczęła się zmieniać, Max wskazał głową w stronę najbliższych drzwi, które na pewno nie były prowadzącymi do gargulców, ani tymi, którymi tutaj weszli. Zgarnął ze stołu jednego wprawnie zawiniętego blanta i prowadząc za sobą krukonkę ruszyli w stronę pomieszczenia obok. Po drodze ślizgon odpalił jointa, zaciągając się głęboko, by po kolejnym buchu, podać go Violi.
Orbity kosmicznych hipogryfów powoli tężały, a dyplomatyczna delegacja trolli z trzynastego wymiaru niechętnie opuszczała kantynę pubu 'Trzy Rozgwiazdy'. A przynajmniej tak się jej wydawało. Sufit upstrzony kolorowymi światełkami przetransmutował nagle w doskonale znajome, belkowe sklepienie, a dzikie zwierzęta biegające po ścianach okazały się rodowymi gobelinami. Irytek zniknął bez śladu. Przynajmniej Szara Dama nadal tu była. - O Merlinie. - Arla powoli wyprostowała się w siedzisku i zerknęła na nie niepewna. - Co to? Nieważne, ja cię znam. Ty jesteś Julia. Kocham cię. - Faza ewidentnie powoli jej schodziła, ale kształty nadal były niestabilne, a kolory dużo żywsze, niż powinny być. Teraz do jej umysłu przedarły się basy muzyki tanecznej i w końcu dźwięki oddzieliły się od tego, co pojmowała wzrokiem. Zmysły na nowo przypomniały sobie do czego służą i już była w domu. A nawet dosłownie. Zamrugała kilka razy i utkwiła wzrok w Brooks. Była piękna, piękniejsza niż zwykle i mało brakowało, żeby Arla rzuciła się na nią tu i teraz, ale ani nie miała na to siły, ani nie pozbierała się jeszcze po stanie psychicznego rozpadu sprzed chwili. - No, za to krzesło dostałabyś pięć punktów. - Zawyrokowała, klepiąc dłonią 'poręcz' i wychylając się do przodu. Zabrała Brooks swoją różdżkę i czym prędzej jej użyła. - Accio samogon! - I w locie chwyciła kubeczek wypełniony jaskrawym płynem. Chlusnęła. STAN UPOJENIA: 280 Aquamenti dopełniła kubek raz, drugi, trzeci, nie w ramach popity, ale ugaszenia fazowego pragnienia. Kiedy stwierdziła, że jest usatysfakcjonowana, wychyliła się do przodu i czule pogładziła Julię po policzku. - Byłaś śliczną Szarą Damą. - Wypaliła i podniosła się z fotela. Włosy miała w nieładzie, koszulkę chyba przepociła, ale doprowadziła się do porządku pośpiesznie rzuconym Chłoszczyść. Wzięła Julkę za rękę i pociągnęła w stronę pozostałych. - Nie wiem, jak wy, ale ja się dopiero rozkręcam... - Zaczęła, zwracając się do wszystkich i stając przy stole z babeczkami. - ...więc może wszyscy zdamy się na pastwę losu i spróbujemy tych specjalnych babeczek, przepis mojej mamusi, wkładki różne, produkcja moja? - Szerokim gestem zaprosiła gości do stołu ławki, zastawionej niczym stół hogwarcki w czasie deseru. - Tylko ostrzegam, jedna na raz. - Zaakcentowała i sama wrzuciła do ust losowo wybraną pyszność. Babeczka:4Źrenice poszerzają ci się aż na białka oczu, nastawiasz ucha, czujesz ruchy powietrza i drgania podłogi. Jesteś wyczulony/a na najmniejszy bodziec, widzisz i słyszysz wszystko, czujesz Patola pierdzącego w Hogwarcie. DZIAŁA 3 POSTY. - O, chyba coś znowu wchodzi... - Zaczęła niepewnie, zerkając na Brooks. Dostrzegła falowanie jej włosów, wibrację powietrza uchodzącego z jej ust, szybkie drgnięcia jej powiek i ruchy gałek ocznych. Zamrugała niepewnie. Czuła własne serce. I chyba pracę jelit. Cholera. Usiadła na ziemi przesycona bodźcami i uniosła wzrok, rozglądając się po wszystkich.
W zasadzie, to nie wierzyła jeszcze w to, że dała się namówić, aby pojawić się na tej imprezie. Trzeba jednak przyznać Callahanowi, że rozegrał to perfekcyjnie, uderzając w najczulszą z nut i niemalże zmuszając ją do tego, żeby poszła razem z nim. Zastanawiała się, gdzie jest Fillin lub Bonnie, ale nie zamierzała zadawać tego pytania. Po prostu, jak to miała w zwyczaju, burczała pod nosem bliżej niezrozumiałe frazy, mając nadzieję, że go tym odstraszy... sranie w banie. I tak teleportowała ich pod dom (?!) Armstrong, bo przecież ta sierota dalej nie umiała w teleportację łączną. Może właśnie dlatego była mu potrzebna? Żeby w razie co miał kto zgarnąć do Hogsmade jego naprane w trzy dupy zwłoki? Przecież oczywistym było, że nawet jeśli nie wiadomo jak źle by się bawiła, to nie zostawiłaby gryfona samego, prawda? Słuchała jego słów, a raczej odpowiednio kiwała i mruczała pod nosem, tym samym idealnie potwierdzając swoje zaangażowanie w tę historię. W czasie ich krótkiego spaceru, dopaliła zwyczajowego papierosa i schowała swoją różdżkę ponownie pomiędzy sploty włosów. Mugolską zapalniczkę schowała do kieszeni skórzanej kurtki, bo przecież nie mogła przyjść w samej bluzce. Zima była za pasem i należało się ciepło ubierać. -Wcale nie żałuję - powiedziała, by wydmuchnąć smugę szarego dymu. Dopiero wtedy kontynuowała. -Już dawno zauważyłam, że ja i Patol to połączenie bardzo złe i skutecznie unikam jego zajęć - wyjaśniła swoje stanowisko. Nie było co ukrywać, nauczyciel ewidentnie cholernie jej nie lubił, ale nie narzekała, a wręcz miała to w baaardzo głębokim poważaniu. Nie miała jednak sposobności, aby powiedzieć cokolwiek więcej, bo weszli do środka, a od razu jej uszy zostały boleśnie zaatakowane przez głośną muzykę. Skrzywiła się, rozglądając dookoła i szukając znajomych twarzy. Dostrzegła @Maximilian Felix Solberg i pomachała w jego stronę. Parsknęła śmiechem, kiedy kula zaatakowała ryj Boyda, by po chwili machnąć różdżką i ładnie ją odesłać w bliżej nieokreśloną stronę. Przeklinał tak słodko, że aż miło było posłuchać jego anielskiego głosiku. Uśmiech zszedł z jej ust, kiedy wspomniał o Jerrym. Posłała mu spojrzenie mówiące wyraźnie o ty chuju... by zaraz uśmiechnąć się "słodko". - Boyd, Jerry wie, żeś pizda i nic mi przy tobie nie grozi i raczej jestem tutaj po to, aby cię pilnować. W końcu, co na to Bonnie, że szlajasz się bez niej? - zgrabnie odbiła piłeczkę w jego stronę, mając nadzieję, że chociaż zremisowała. Odmówiła drinka, bo nie zamierzała dzisiaj pić. Fajki zdecydowanie jej wystarczały. A potem wszystko zaczęło się dziać tak szybko, że nawet nie nadążała z reakcjami. Kubek nagle wylądował na gryfonie, a Lara podziękowała w duchu wszystkim, że nie trafił w nią, bo rozszarpałaby puchonkę na strzępy w momencie. Potem ruszyła w ich stronę właścicielka tego przybytku, @Arleigh Armstrong, nazywając dziadkami? Lara instynktownie rozłożyła ramiona, wiedząc, że jako chyba jedyna jeszcze trzeźwa tutaj osoba, mogła coś pomóc, ale pomoc nadeszła znacznie szybciej, bo za chwilę @Julia Brooks zabrała swoją przyjaciółkę. Myśli w głowi Lary wirowały zajebiście szybko, kiedy próbowała ogarnąć, co się tutaj odpierdala. Nie przeszkadzało jej, że Brooks jej nie przedstawiła. Przywykła do bycia niewidzialną w większości przypadków i w tym akurat momencie nawet było jej to bardzo na rękę. - Boyd, co tu się odpierdala? - rzuciła w jego stronę, a że muzyka grała zajebiście głośno, to i tak jej słowa miał sposobność usłyszeć tylko gryfon. No jedno było pewne, zapowiadała się przecudna noc. Wyjęła kolejnego papierosa i odpaliła go zaklęciem. Cieszyła się, że zawczasu kupiła ich odpowiednio dużo, więc była duża szansa, że tego wieczoru jej ich nie braknie.
Znosił cierpliwie marudzenie towarzyszki, czy raczej puszczał je mimo uszu i udawał że wcale nie słyszy tego złowieszczego mamrotania; oczywiście, zdawał sobie sprawę z tego, że taka imprezka niekoniecznie wpasowuje się w klimaty Lary, ale przecież do niczego jej nie zmuszał, był co najwyżej bardzo przekonujący, skoro namówił ją na przyjście i zgodę na te godziny udręki spędzone w najebanym tłumie, w rytmach jakichś grubych bitów. - Dobra, nie rób takiej srającej miny, jak będzie chujowo to se wyjdziemy - obiecał, gdy tuż po przekroczeniu progu rezydencji dostrzegł niezbyt szczęśliwą minę dziewczyny, która jednak nie gościła na jej twarzy zbyt długo, bo szybko rozweseliło ją czołowe zderzenie Boyda z kulą. No jasne, nic tak nie bawi jak cudze cierpienie! I to jednak nie trwało długo - cóż za rollercoaster emocji - bo wzmianka o Jerrym okazała się być trafiona w punkt, dokładnie tak jak sobie zaplanował. Ha! Szkoda, że Lara nie pozostała mu dłużna. - Jeden:jeden - przyznał ze śmiechem, choć i jemu mina trochę zrzedła po kolejnej zaczepce dziewczyny; chwilę mocował się z zakrętką butelki, by wreszcie odpowiedzieć uprzejmie: - Przecież z tobą nic mi nie grozi, taka szyszymora odstraszy każdą potencjalną kochankę... poza tym... zerwaliśmy, więc podejrzewam że bardzo ją cieszy, że szlajam się bez niej - wyjaśnił pokrótce, a że był to mało przyjemny temat, to na pocieszenie łyknął sobie samogonu dość bezceremonialnie z butelki, ale skoro Lara nim wzgardziła, to stwierdził że może mieć ją na wyłączność. Wtedy drugi raz: jebs! Tym razem oberwał z papierowych kubków; odwrócił się, wołając bojowo: - BO CI ZAJEBIĘ Z TEJ BU-telki.. sorry, myślałem, że to Solberg - pod koniec już przestał się drzeć, bo sprawczynią ataku okazała się być ta dziewczyna, która chwilę wcześniej zwróciła jego uwagę przy stole swoją nietuzinkową aparycją i klasą, którą reprezentowała. - Co... Strauss chce mi wpierdolić? - spytał na słowa o zbrojących się Niemcach i nie protestował, gdy dziewczyna bezczelnie podpierdoliła mu samogonu, po pierwsze dlatego że był dobrym kolegą i z chęcią by się podzielił, po drugie był tak ogólnie pod wrażeniem, że nie wiedział, co robić. Pochwalił dresik dziewczyny, który prezentował się równie stylowo - dobra, bardziej - niż jego własny, nie zdążył jednak powiedzieć nic więcej, bo dołączyła do nich Julka i zaczęła przedstawianie. - Najbardziej cięty język po tej stronie Tamizy... Lara, masz konkurencję - zachichotał, ubawiony nie tylko tym spostrzeżeniem ale i faktem że Julka nazwała go najsympatyczniejszym gościem (ewidentnie jeszcze podlizywała się po otrzymaniu od niego miotły). Przez krótką chwilę wznosili toasty, coś tam rozmawiali, a potem dookoła zapanował jakiś straszny galimatias wywołany głównie przez Arleigh i interweniującą przy niej Julkę.- Jak to co... część osób się naćpała, Arli widzi duchy i myśli że jesteśmy jej przodkami, Viola proponuje seks Maksiowi... to dopiero desperacja... - zrelacjonował Larze najistotniejsze wydarzenia tak jakby nie działo się zupełnie nic dziwnego - Ciekawe, czy tym razem to się skończy małym Solbergiem - skomentował, zapominając że Freddie nie jest w temacie nie tak dawnej afery, po czym zerknął na Larę. - Masz już dość? - zapytał, bo wrażeń było mnóstwo już na wejściu i coś mu mówiło, że jego kompanka nie jest nimi zachwycona.
Freddie Moses
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 180
C. szczególne : luźne ubrania | wzrost | miętówki | kolorowy tatuaż z mieniącymi się gwiazdami na całym przedramieniu
Nie przejmuję się kompletnie oburzeniem Boyda, bo idę sobie i wszystkim polać samogonu, zostać pięknie przedstawiona przez Julkę. Kiwam głową do Gryfonów na przywitanie, znacznie bardziej skupiona na alkoholu niż kwestii pogadanek. Strasznie dużo rzeczy dzieje się na raz wokół nas. Tu dziewczyny znowu postanowiły się naćpać, a tam Viola i Max poszli nagle tańczyć, a wcześniej wyłapałam, że Brooks mówiła coś o biciu się dwóch wysokich chłopców. - Macie jakiś problem? - pytam Boyda stojącego obok mnie i kiwam głową w kierunku Solberga, bo bynajmniej nie robię tu zaczepki na początek jakiejś zgrabnej napierdalanki, tylko pytam o relację chłopców. W międzyczasie polewam alkohol i przez to nie widzę, co tam robi moja kuzynka, więc o mało nie wywracam kieliszków kiedy podsłuchuję komentarz Boyda. - Co kurwa? - pytam kiedy słyszę o jakichś seksach i rozglądam się za parą akurat po to, żeby popatrzeć na ich plecy. - Ja jebie, a tak nie chciała się namówić - mówię kręcąc głową. Gryfoni na chwilę zajmują się sobą, a w tym czasie przychodzi Arli z kolejną propozycją do zjedzenia. Biorę od niej ciastko, szczerze mówiąc nie podejrzewając, że wszystko napakowała jakimiś narkotykami czy innym szajstwem, więc odrywam sobie kawałek, a słysząc dwójkę obok, wywracam oczami. - Co takie kłody z was. Babeczkę opierdolcie - mówię do parki i odrywam po kawałku, by wsadzić trochę babeczki do mordy Callahana, a kolejny próbować wpakować Larze. Kiedy jednak przełykam kilka kęsów orientuję się, że musiało być w tym coś niedobrego dla mnie. - Kurwa mać, kutasy masz zamiast mózgu, mówiłam, że nie chcę ćpać - mówię najpierw do Armstrong, kiedy czuję jak serce zaczyna mi bić szybciej i aż łapię się za stół przez chwilę nie będąc pewna czy to wpływ babeczki, czy zaraz przyjebię bezużyteczną wizją. Czuję wewnętrzną euforię, która wręcz rozrywa mnie od środka. Na dodatek niewiarygodnie mi głupio, że byłam taka niemiła dla Arli przed chwilą. - Och, wybacz nie chciałam - mówię i obejmuję nagle Krukonkę, czując że mam ochotę tylko i wyłącznie się przytulać i całować ludzi. No i na dodatek robić COKOLWIEK. - DOBRA KURWA, CO ROBIMY? Tańczymy? Gramy w coś? - mówię pośpiesznie, nieskładnie i do tego obracam się w miejscu, kiedy kołyszę się do muzyki coraz pośpieszniej. - Tańczymy Congę! Po całym zamku! - oznajmiam jeszcze i idę na przód święcie przekonana, że wszyscy zgodnie z moim poleceniem ustawią się w wężyku i będę za mną tańcować.
stan upojenia: 35+150 = 185 babeczka: babeczka-gwałcicielka 1/3
Kiedy Arla już wyznała jej miłość i doszła do całkiem wnikliwych wniosków, że Brooks nie jest Szarą Damą, można było śmiało uznać, że dziwny kompot przestał działać. Czy to jednak powstrzymało Szkotkę przed wrzucaniem w siebie kolejnych dziwnych o niewiadomym działaniu? Otóż nie. Zamiast zachować się jak normalny człowiek, ta stwierdziła, że niczym profesjonalny alchemik, przetestuje na sobie wszelkie specyfiki dostępne w zamczysku. Julia była przekonana, że gdyby postawić przed nią puszkę z pastą miotlarską, to i jej by spróbowała. Na szczęście stanęło na babeczkach. Na szczęście dla Arli, która zarzuciła sobie muffinkowego grzyba. Na szczęście dla Fredzi i nakarmionej pary Gryfonów, którym trafiła się euforia. Niestety Brooks nie miała szczęścia do kostek. Kiedy już pochłonęła dziwnie parującą muffinkę, poczuła ciepło w kroczu, oddech jej przyspieszył i już wiedziała, że trafiła się jej magiczna hiszpańska mucha. - No ja pierdolę – mruknęła tylko, bo wiedziała już, co ją czeka. A dłonie miała w bandażach, co za pech. Kiedy Fredzia zaczęła tańczyć i zarządziła congę, ona walczyła ze sobą, żeby się na kogoś nie rzucić i nie wychędożyć. – Może butelka? – zaproponowała niechętnie, bo w normalnych warunkach raczej nie pokusiłaby się na taką propozycję. Ale to nie były normalne warunki. Seksualnie sfrustrowana przez magiczny wypiek, wpadła na genialny pomysł. - Jak się najebię i zasnę, to jakoś to przetrwam – przyszło jej na myśl, po czym podeszła do baru, rozlała do kieliszków przepalanki Avgusta i zawołała tańczącą Fredzię, Boyda, Arlę, Ignasia i Arlę. Kątem oka dostrzegła, jak Max i Viola gdzieś się oddalają. - Szczęściarze – pomyślała i wzniosła kieliszek w górę. – To co? Zdrówko! – zawyrokowała, a kiedy już przepiła to srogie kurestwo, spojrzała na Larę. – Hej, czy to nie ty byłaś przebrana za gnijącą pannę młodą?! – zapytała zbyt entuzjastycznie. – Cześć, Julka. – Przedstawiła się i uścisnęła jej dłoń. - Hmm… szczupła i zimna – oceniła w myślach. – Taka jak lubię najbardziej. – Na Merlina, co ta muffinka z nią robiła.
Arla była po prostu przytłoczona. Fredka coś do niej mówiła, potem ją przytuliła, no cóż. Coś się działo. Nie ogarniała, co dokładnie. Wszystko było ostre i wyraźne, a większość szczegółów, które normalnie dostrzegłaby dopiero pod lupą, teraz była na wyciągnięcie ręki. Albo oka. Dźwięki współbrzmiały, a głosy przenikały się nawzajem. Widziała, czuła i słyszała wszystko. Doskonale i chaotycznie równocześnie. Ale, na swój sposób, przyjemnie. Na czworakach doraczkowała do stołu, w którym Brooks częstowała gości alkoholem i ostrożnie uniosła kubeczek do ust. Jego faktura była bardzo interesująca, nie mówiąc już o smaku i zapachu płynu. Stan upojenia: 430. Otrząsnęła się z nazbyt intensywnego kontemplowania własnych linii papilarnych i uniosła wzrok na Brooks. Ta wydawała się pochłonięta czymś zupełnie innym. Arla zaś, no cóż, jak to Arla. Już miała nowy pomysł. - Ejejejejej! - Podniosła się ostrożnie i uniosła nad głowę pustą butelkę po piwie kremowym. - BUTELKAAAAA! - Wykrzyczała zachwycona własnym pomysłem i klapnęła na podłodze, robiąc miejsce jeszcze dla pięciu osób. Pusta flaszka spoczęła tuż przed Arlą. - Fredka, Jula, dawajcie! Panowie, chodźcie! Wszyscy, BUTELKAAA! - Powtórzyła swój apel, wodząc nieprzytomnym wzrokiem dookoła. Wszyscy byli tacy... Ostrzy, barwni, głośni i fascynujący równocześnie. Nie mogła się napatrzeć. Chciała ich wszystkich przytulić i sprawdzić, jacy są w dotyku, ale czy to nie będzie niegrzeczne? Może butelka da ku temu okazję.
------------------------------------------------------- BUTELKA! Pozycja 1: Arli Pozycja 2: Pozycja 3: Pozycja 4: Pozycja 5: Pozycja 6: Zasady znajdziecie w pierwszym patonaliowym poście. Może nas ewentualnie być mniej.
Pomimo tego, że nawet w przypadku Ignacego jedna porcja alkoholu poganiała kolejną, tak wciąż utrzymywał się on w przekonaniu, że i tak jest w dużo lepszym stanie niż większość jego znajomych ze szkoły, którzy zdecydowali się przybyć na tę imprezę. Chłopak rozglądał się na prawo i lewo, zwracając uwagę na nadejście Boyda, jednak w gruncie rzeczy, to nie tego konkretnego gryfona szukał. Nieco zdziwiło go to, że Cassian nie zdecydował się tutaj pojawić, jednak w gruncie rzeczy, nie mówił mu też nic o tym, że zamierza się zjawić, więc w sumie Mościcki sam był sobie winny za to, że robił sobie jakieś nadzieje względem tej kwestii. Chłopak wzruszył ramionami i raz jeszcze sięgnął po alkohol, jednak pogrążenie się we własnych rozmyślaniach, skutecznie uniemożliwiła mu Arleigh, która rozsiadła się na podłodze praktycznie paręnaście centymetrów od niego, nawet nie zwracając na niego zbyt dużej uwagi. Prefekt skrzywił się, gdy rozległy się jej zawołania, jednak wiedział, że nie ma teraz zbyt wielu opcji ucieczki. Usiadł więc obok krukonki, ściskając w dłoniach swoją własną – osobistą – porcję alkoholu. – Zakładam, że umiesz grać? – spytał uśmiechając się niewinnie do dziewczyny.
Zmysłobabeczka 3/3 Zmysłobabeczka 1/3 dla Arli i Ignasia XD
Poczuła skrzypnięcie podłogi obok siebie i otworzyła szerzej oczy, przytłoczona przez dźwięki i obrazy. Jakby z przestrachem zerknęła w swoje lewo i dostrzegła twarz Ignacego. Natychmiast skupiła wzrok na poszczególnych elementach jego twarzy, na przebijających się włoskach zarostu, na nosie, na kolorze oczu i tym, jak te ruszają się w oczodołach. Ledwo dosłyszała, co do niej powiedział, ale domyśliła się, że to było jakieś pytanie. - Hmmm? - Wydukała niezbyt wyraźnie i położyła mu dłoń na włosach, bawiąc się tym, jak śmiesznie łaskotały ją w dłoń. Rozczapierzała i łączyła palce na przemian, a fryzura puchona, no cóż, nie była już taka piękna, jak przed chwilą, ale Szkotce bardzo się podobała. - Masz takie miękkie włosyyyy... - Aż się rozmarzyła i uśmiechnęła się jak małe dziecko, które już wie, że dostanie zaraz czekoladowego złotego znicza. Stwierdziła, że efekt słabnie i machnęła różdżką na tackę z babeczkami. W locie złapała kolejną, ułamała połowę i bez zastanowienia wsadziła ją Ignacemu do ust, anonsując to tylko wcześniejszym "Powiedz hafelpaf!". Szybko wchłonęła drugą połówkę i natychmiast poczuła, jak wyostrzone dźwięki wracają. Utkwiła spojrzenie w innych i nie wiedziała, czy to ona jest taka szybka, czy oni wolni, a może i to i to? Tylko Fredka wydawała się szybka. - Freeedzia, chodź tu obok mnie, chcę dotknąć twoich włosów! - Zawołała tęsknie i wyciągnęła drugą rękę w jej kierunku, dlaczego drugą? Bo pierwszą znowu bawiła się grzywką Ignacego.
------------------------------------------------------- BUTELKA! Pozycja 1: Arli Pozycja 2: Ignaś Pozycja 3: Pozycja 4: Pozycja 5: Pozycja 6: Zasady znajdziecie w pierwszym patonaliowym poście. Może nas ewentualnie być mniej.
Wygrała potyczkę słowną, ale po chwili poczuła się tak, jakby sprzedał jej porządny cios prosto w żołądek. Wszystko, co dzisiaj zjadła podjechało jej do gardła, mając ochotę niebezpiecznie wydostać się na zewnątrz. Nie wiedziała, że Boyd i Bonnie to już przeszłość. Nie miała pojęcia, że ich bajka się rozpadła. Przecież gdyby miała świadomość, to nie pozwoliłaby sobie na to, aby użyć tak beznadziejnego argumentu, tylko po to, aby wygrać głupią potyczkę słowną. Zrobiło jej się zwyczajnie głupio i szczere zadowolenie uleciało w eter, a zastąpiło je zwykłe zażenowanie oraz troska o chłopaka. To z pewnością nie był teraz dla niego łatwy czas. - Nie wiedziałam, wybacz. Jakbyś potrzebował pogadać czy coś, to wiesz, gdzie mnie znaleźć - powiedziała tylko, ale więcej nie była w stanie, bo jakoś tak ten temat został ucięty przez rozpoczęcie kolejnych po zetknięciu się z kolejną liczbą ludzi. Znów odmówiła, kiedy ktoś zaproponował jej alkohol, bo nie zamierzała mimo wszystko dzisiaj pić, bez względu na to, ja bardzo by ją namawiali czy rozkazywali. Przez chwilę przyglądała się puchonce, kiedy Boyd stwierdził, że będzie miała jakąś konkurencje, po czym uśmiechnęła się w jej stronę szeroko. - Ile można samotnie piastować urząd królowej sarkazmu i ironii - stwierdziła z szerokim uśmiechem na ustach. Znów grzecznie, bądź trochę mniej grzecznie, odmówiła babeczki, bo widząc w jakim stanie po jej skonsumowaniu była właścicielka tego domu, wolała jednak nie ryzykować. Umiała się bawić bez dodatkowych wspomagaczy. Znów zaciągnęła się papierosem po czym zamieniła jego niedopałek w guzik i schowała do kieszeni kurtki. Nie zamierzała śmiecić w takim miejscu, w szczególności, gdy była tutaj po raz pierwszy. Przywitała się z krukonką, ściskając jej dłoń i posyłając serdeczny uśmiech. Przecież nie zamierzała od razu palić mostów i okazać się wredną suką, prawda? -W zasadzie to miała byś szyszymora, ale gnijąca panna młoda też może być. Lara jestem - dodała jeszcze, bo nie była pewna, czy jej imię zostało dotychczas w rozmowie wymienione, czy nie. Poczuła się dziwnie, kiedy uzmysłowiła sobie, że widocznie podczas balu z okazji nocy duchów ktokolwiek prócz Dżemiego zwrócił uwagę na jej strój. To uczucie było to jakieś takie miłe i kompletnie jej nieznane. Niemniej znowu należało skupić się na kolejnej propozycji jaka padła, a padało ich tutaj bardzo dużo od momentu, jak tylko się z Boydem w zamku pojawili. W sumie butelka nie była takim złym pomysłem, jakby się mogło wydawać. Jak dobrze pójdzie, to nie zrobi czegoś, co będzie ją kompletnie upokarzać. A jej kompanowi też należała się rozrywka. - Dobra, chodźcie grać - zawyrokowała, szturchając Boyda łokciem w żebra, by po chwili usiąść na ziemi w pobliżu pani gospodarz oraz puchona. Wyciągnęła jeszcze tylko dłoń w jego stronę, aby się przywitać i przedstawić standardowym już Lara jestem. Jak widać reszta potrzebowała jeszcze chwili aby się zdecydować na dołączenie do gry. W sumie Lara była ciekawa, co w zasadzie są w stanie wymyślić pijani ludzie w takiej grze. Miała przeczucie, że ich wyobraźnia jej nie zawiedzie.
Julia wysłuchała słów Gryfonki i uśmiechnęła się lekko. No tak, szyszymora. Było to w sumie bardziej prawdopodobne niż bohaterka mugolskiego filmu, ale ostatecznie, czy robiło to jakąkolwiek różnicę? Zresztą, miała teraz o wiele większe zmartwienia. Przepalanka zaczęła zaskakująco szybko szumieć jej w głowie, a do tego ta cholerna babeczka, po której miała ochotę na nieprzyzwoite rzeczy z… właściwie kimkolwiek. Kiedy więc zaproponowała grę w butelkę, odetchnęła z ulgą, że pomysł chwycił. Oczywiście pierwsza zareagowała Arli. I to z podejrzanym entuzjazmem. Napełniła pustą szklankę za pomocą aquamenti i wypiła duszkiem, licząc po cichu, że rozcieńczenie alkoholu nieco złagodzi działanie alkoholu. A przecież miała nie pić. Jej silna wola najwyraźniej wzięła sobie dzisiaj wolne. Kątem oka przyglądała się Fredzi, która pod wpływem własnej muffinki, zamieniła się w prawdziwą królową parkietu. Ta to potrafiła się bawić, nie ma co. Brakowało jej tej wysokiej Puchonki i jej podejścia do życia, które można było streścić do sentencji „carpe, kurwa diem”. Kiedy Arla wzięła butelkę, a reszta zgromadzonych zaczęła do niej dołączać, siadając po turecku na ziemi, Brooks odłożyła szklankę i usiadła obok Ignacego, któremu Szkotka właśnie wciskała babeczkę do ust. Biorąc pod uwagę stan upojenia co poniektórych, a także działanie eliksirów zawartych w magicznych wypiekach, gra ta mogła przybrać naprawdę nieoczekiwany obrót. Jej rozum mówił nie, ale muffinka miała na to kompletnie wyjebane. Jak zwierzę, Brooks miała teraz w głowie tylko jedno, a mianowicie prokreację.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Na pewno nikt się nie spodziewał tego, że podobna impreza może się aż tak rozkręcić nawet z niewieloma osobami. Cóż... Wystarczyło jedynie wyłożyć dobre używki na stół i pozwolić na swobodne interakcje między uczestnikami. Przynajmniej tak się stało w przypadku Strauss, która bawiła się przednio w towarzystwie Solberga, który chyba wypisywanie przez nią w powietrzu tekstu piosenki uznał za swoistą propozycję... W sumie czemu nie? Trzymana w obandażowanej dłoni butelka whisky już i tak wystarczająco zamąciła jej w głowie w połączeniu z poprzednimi drinkami, że nie przejmowała się praktycznie niczym. Najważniejsze, żeby była dobra zabawa. Przez chwilę jeszcze kołysała się w rytm muzyki ze Ślizgonem, popijając z gwinta alkohol. Niemniej z pewnością spodobał jej się pomysł Maxa związany ze zwinięciem blanta ze stołu. Podążyła za nim do drzwi, które prowadziły do jakiegoś dziwnego korytarza pogrążonego w półmroku po czym wyciągnęła dłoń po podawanego jej jointa, którego umieściła pomiędzy wargami. Zaciągnęła się nim porządnie i odchyliła w tył głowę przymknąwszy powieki, by rozkoszować się dymem rozchodzącym się w jej gardle i sięgającym płuc. Dopiero po dłuższej chwili wypuściła go leniwie z ust, oddając chłopakowi skręta.
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
O Ignacym można było powiedzieć wiele rzeczy, zwłaszcza jeśli znało się go dłużej niż parę tygodni. Niektórzy zwracali uwagę na jego pasję do quidditcha, a inni na to, że naprawdę robił, co mógł, aby nadrobić swoje szkolne zaległości, po tym, jak zawalił poprzedni semestr nauki. Była jednak ta jedna cecha, która wyróżniała się na tle innych i była to chęć chłopaka do bycia przygotowanym na każdą ewentualność, jak bardzo niespodziewany by on nie był. Kiedy puchon przyjął zaproszenie na tę imprezę, spodziewał się naprawdę wielu rzeczy. Alkoholu, używek, dzikich tańców, a nawet wspólnego ujarzmiania smoka, który w najmniej dogodnym momencie wylądowałby w okolicy zamku. Ba, miał nawet paru potencjalnych kandydatów czy też kandydatek do roli potencjalnego jeźdźca owego stworzenia. Trudno jednak było przewidzieć mu to, że pewna krukonka ot, tak zacznie wplatać swoją rękę w jego włosy, bez żadnych oporów! Naturalnie nie udało mu się przed tym karygodnym działaniem w żaden sposób uchronić, a co ważniejsze, nie otrzymał nawet konkretnej odpowiedzi na pytanie, które zadał zaledwie chwilę wcześniej. Arleigh najwyraźniej starała się go rozkojarzyć, aby nie mógł w pełni zrozumieć jej planów. I najgorsze w tym wszystkim było to, że... udało jej się. – Używam specjalnego szamponu – odparł, prostując się jak struna i cały wręcz stężał, jakby jego ciało czekało na dalszy rozwój zdarzeń. Gdy dołączyła do nich Lara, pokiwał jej powoli głową, przedstawiając się pokrótce i starając wykrzesać z siebie, chociaż delikatny uśmiech. Już miał odezwać się do Julii, gdy Arleigh raz jeszcze go zaskoczyła i włożyła mu do buzi babeczkę, prawie że wpychając mu ją do gardła. Ignacy z trudem uniknął zakrztuszenia się i po dłuższej chwili połknął przekąskę. – Wszystkie krukonki tak mają, czy tylko te, które znam? – spytał Julki, gdy już doszedł do siebie. Zupełnie nieświadomie jego dłoń podążyła do ręki panny Armstrong, która wciąż badała uważnie jego ciemnobrązową grzywę. Miała taką delikatną skórę... Czy wszyscy z domu kruka tak mieli?