Znacie politykę "otwartych drzwi", którą stosują niektórzy profesorowie? Danny poszedł o krok dalej. Jako człowiek otwarty, szczery i bez cienia tajemnic, postanowił, że jego gabinet... nie będzie miał drzwi wcale. W każdej chwili możesz do niego podejść, aby podzielić się tym, co cię akurat trapi. Wnętrze pomieszczenia emanuje ciepłem i przytulnością. Wygodne sofy zachęcają do długich rozmów, na ścianie wisi wysłużona deska surfingowa, a w kącie stoi akustyczna gitara — ulubiona zabawka Dannego, na której najczęściej gra, kiedy nikogo nie ma w pobliżu. Pośrodku grubego dywanu spoczywa poduszka do medytacji, choć nie dajcie się zwieść — żaden z niego buddysta! Zazwyczaj używa jej, siadając naprzeciwko uczniów, którzy zasiadają na sofach, gotowi na rozmowę. Na półkach, zamiast książek, stoją równo poukładane winyle z klasycznymi albumami rockowymi i bluesowymi, dodając pomieszczeniu jeszcze więcej charakteru. Gabinet uzupełniają quidditchowe pamiątki oraz zdjęcia rodziny i przyjaciół, którzy odgrywają kluczową rolę w życiu tego niepoprawnego optymisty.
Ostatnio zmieniony przez Danny Baxter dnia Wto 17 Wrz - 12:36, w całości zmieniany 1 raz
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Kiedy się dowiedział, że ten zamordysta stary trep z gębą skwaszonego gumochłona zrezygnował z nauczania w tej, pożal się Merlinie, placówce, Swansea już kupował szampana, ale kiedy się okazało, że Wang na jego miejsce znalazła Baxtera, to autentycznie niemal podskoczył w miejscu, bo przecież musiał się dowiedzieć którego Baxtera. Jego relacje z bezczelnym Fitzem, bo mu odbił crusha, były tylko odrobinę lepsze od Royce'a, który mu odbił innego crusha i na dodatek olewał swoje kapitańskie obowiązki. Nie mógł więc ani z jednym, ani z drugim współdzielić swoich sportowych pasji, które, wydawało mu się, będą dla nich doskonałym spoiwem wspaniałej perspektywy przyjaźni. Wpadł na pierwsze piętro, prawie potykając się o krzywy dywan i zaklął szpetnie, na szczęście po holendersku i zaraz zaczął rozglądać się za tym nowym gabinetem, który się tu ponoć pojawił. Jakie było jego zdziwienie, kiedy okazało się, że do gabinetu nie prowadziły żadne drzwi. Zastukał więc we framugę, pochylając nieco głowę. - Profesorze Baxter? - zagaił. Dowiedział się przed śniadaniem od portretu sadowników na parterze, że tancerki z obrazu na trzecim piętrze podsłuchały rozmowę Nory Blanc z Vicario na temat nowego nauczyciela i z tego wszystkiego połączył, że musi chodzić o Daniela Baxtera. W końcu nie każdy wędrował tropem węża po klubach całego świata, by wylądować Hogwarcie z wolnej woli. Przynajmniej tak zakładał Lockie.- Mogę zająć chwilę?
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
Gabinet, w odczuciu najpiękniejszego z Baxterów, był dokładnie taki jak jego właściciel – absolutnie najpiękniejszy. Danny cieszył się z niego podwójnie. Z jednej strony udało mu się nadać mu ten nonszalancki i ciepły vibe, pełen luzu i otwartości – atmosferę, która przypominała mu o bezkresnych plażach jego rodzinnego Perth, gdzie każda przestrzeń była otwarta, zapraszająca do odpoczynku i swobodnej rozmowy. Z drugiej, gabinet pozwolił mu nieco uporządkować rodzinne gniazdo, uwalniając rezydencję od starych winyli, deski surfingowej, której nigdy nie miał serca wyrzucić, i innych "skarbów", które zwykle zagracały poddasze. Truskawką na torcie było wywalenie drzwi – nie było dla niego ważniejszego symbolu niż otwarte wejście, zachęcające każdego do przekroczenia progu bez strachu czy wahania. Dla Danny'ego jedynym powodem, dla którego aplikował i chciał tej pracy, było wspieranie młodych czarodziejów w rozwijaniu pasji do tego cudownego sportu, jakim był quidditch. A ciężko było to osiągnąć, kiedy na starcie stawiało się między sobą a uczniami mur.
Dlatego drzwi wyleciały na bruk, co mu kompletnie nie przeszkadzało – i tak zamierzał być sobą, a nie udawać strasznie zapracowanego profesora, który nie ma czasu na pięć minut rozmowy z kimś, kto tego potrzebuje. Danny wierzył, że każda interakcja z uczniami mogła być szansą na odkrycie czegoś nowego, zarówno o nich, jak i o sobie – i nigdy nie chciał stracić tej możliwości przez sztuczne bariery.
Baxter, rozwalony wygodnie na kanapie jak paczka dropsów rzucona na dno szkolnego plecaka, właśnie kartkował "Tygodnik Szukającego", zgłębiając się w ostatnie newsy transferowe, kiedy rozległo się... pukanie. Podniósł wzrok, a na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie. Pukanie? Nie po to kazał pozbyć się drzwi, żeby teraz ktoś stukał w framugę jak natrętny kornik. Przez chwilę Australijczyk zastanawiał się, kto mógłby mieć taką wyobraźnię, by nadal pukać, mimo że nie ma drzwi. Westchnął lekko, przesiadł się do pozycji siedzącej i odrzucił czasopismo na bok, a na jego twarzy zagościł typowy, zachęcający uśmiech.
– Oi! – przywitał się, unosząc dłoń w powitalnym geście. Jego akcent, choć złagodzony latami spędzonymi na Wyspach, wciąż niósł ze sobą słoneczną energię Australii – energię, która mówiła: "Wejdź, czuj się jak u siebie". Usiadł na sofie po turecku, luźno krzyżując nogi i wskazał miejsce obok, zachęcając chłopaka do wejścia. – Danny. Wystarczy Danny. Co tam słychać, Panie...?
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Skłamałby, gdyby udawał, że nie zobaczył nowego numeru "Tygodnika Szukającego", do którego sam jeszcze nie miał okazji zajrzeć w tym, cóż, tygodniu. Ciekaw był, czy Piżmorogi z Palmer wyszły w końcu z grupy i da się ich zobaczyć w międzynarodowych rozgrywkach, czy dalej trzęsą dupami na Alasce, no ale nie po to tu przyszedł. Pukał, bo patologiczny Hogwart nauczył go, że wszystko to pułapka, włącznie z sympatycznie zachowującymi się nauczycielami, więc wolał mieć pewność, że nie dostanie krucjatusa między oczy. W końcu transferowy nauczyciel może praktykował inne środki wychowawcze - nawet, jeśli Lockie wybaczyłby mu tego krucjatusa (może nawet za niego podziękował) tylko dlatego, że ten był Baxterem. - Oj. - odpowiedział, choć brzmiało to pytająco - Lockie. - wyciągnął do niego rękę i podszedł, a jakże, skoro mu wolno, pierdolnąć się na kanapkę- A tak przyszedłem, zapoznać się, przywitać w szkole. Jestem tym no, prefektem, czy coś. - powiedział, stukając się palcem w przypinkę, która na tę wielką i szczególną okazję została przez niego wydobyta z kieszeni i zapewne po tej rozmowie znów w kieszeni wyląduje. - Pan... Ty tak na stałe tu? W sensie w Hogwarcie? - zainteresował się, rozglądając po gabinecie, ale długo nie usiedział, bo już wstał pooglądać zdjęcia z zawodów i meczów, jakieś wycinki z gazet, które wisiały obramowane na ścianach, by w pewnym momencie gwałtownie odwrócić się i wskazać jedną z fotografii, gdzie obok wiecznie uśmiechniętego, najpiękniejszego Baxtera stał Sol Siwel Solansky z Dementorów z Mistralu. - Znasz "Zabójczego Ścigającego"?! - podekscytował się niezdrowo, nim nie odchrząknął - Cool... - pokiwał głową, wracając spojrzeniem do wystawki - Nie mogę ukryć, jestem wielkim fanem. - przyznał, siląc się na to, żeby nie piszczeć, bo fanem był wcale nie tylko Danny'ego, ale też Dylana Baxtera i tego, co wyczyniał w szczycie swojej formy jako jeden z - według Swansea - lepszych pałkarzy w historii.
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
– Lockie? Prefekt? A to niespodzianka! – Danny zaśmiał się serdecznie, kiwając z uznaniem kędzierzawą głową. – Nie wyglądałeś mi na kogoś, kto pilnuje porządku, raczej na tego, kto go zakłóca. Może to nowa strategia Hogwartu? Wyznaczyć do pilnowania tych, którzy najlepiej wiedzą, gdzie szukać kłopotów? W każdym razie przypinka wygląda na tobie całkiem stylowo.
Lockie nie usiedział długo, jak się Danny spodziewał. Zamiast tego, Australijczyk zauważył, jak wzrok chłopaka powędrował do zdjęć na ścianie, a na jego twarzy pojawiła się żywa ekscytacja, gdy zobaczył „Zabójczego Ścigającego”. Baxter wyszczerzył się radośnie, widząc jego reakcję.
– Znajomość z Solanskim? Pewnie, choć wolę myśleć, że to on zna Baxtera. – Zażartował, podkreślając swoje nazwisko z wyraźną dumą. – Gość jest prawdziwym wirtuozem miotły, a do tego ma niesamowite poczucie humoru. Miło słyszeć, że jesteś jego fanem – bo to nie tylko genialny ścigający, ale też świetny człowiek. Co prawda graliśmy razem tylko rok, ale do dziś wysyłamy sobie kartki na święta, a czasem nawet się spotykamy, jak któreś z nas jest w okolicy.
Danny złapał oddech i przysiadł wygodnie na kanapie, nadal utrzymując spojrzenie Lockie’go. – A co do mojego pobytu tutaj… – wzruszył ramionami z nonszalancją. – Na razie jestem tu na próbę. Chcę zobaczyć, jak to będzie – czy uda mi się z wami zrobić coś naprawdę fajnego, czy może Hogwart zdecyduje, że jednak jestem zbyt australijski na wasze standardy. Ale póki co, jestem pozytywnie nastawiony, widząc tyle pasji w waszych oczach. Kto wie? Może zostanę na dłużej, jeśli nie będziecie mieli mnie dość.
W pewnym momencie Danny wstał i podszedł do wyrośniętego Ślizgona, razem z nim przyglądając się starym zdjęciom na ścianie. Machnął głową w kierunku jednej z fotografii, na której, ubrany w trykot Ślizgonów, szczerzy się do obiektywu po zwycięstwie nad Puchonami.
– To ci się powinno spodobać. – Zaczął z uśmiechem. – Zwróć uwagę na tego marudę z tyłu – dodał, wskazując na zdjęcie, gdzie w tle Lockie mógł dostrzec dobrze zbudowaną sylwetkę i kwaśną minę... Joshuy Walsha.
– Lubiłem przeciwko niemu grać, a jeszcze bardziej wygrywać... Twardy gość. – zakończył wzruszeniem ramion i wrócił do biurka stojącego w rogu, na którym przysiadł, lekko rozchylając dłoń, jakby chciał zachęcić Lockie'go do dalszej rozmowy.
– No dobrze, Lockie. Skoro już tu jesteś, to cię trochę wykorzystam do własnych celów. – mrugnął, uśmiechając się szeroko. – Powiedz mi, co powinienem wiedzieć o Hogwarcie? Kto gra w szkolnych drużynach, kto ostatnio wygrywał Puchar Quidditcha? Komu lepiej nie wchodzić w drogę, nie licząc oczywiście Craine'a, a do kogo się ładnie uśmiechnąć, jeśli będę chciał coś lepszego niż obiad od skrzatów? No i najważniejsze… co tu się, do cholery, działo, jak mnie nie było? Słyszałem coś o wróżkach, smokach i jakimś gościu z legend o Arturze. Człowiek na chwilę wyjeżdża, a tu od razu takie rzeczy! – zaśmiał się, rozsiadając się wygodnie, gotów do wysłuchania opowieści.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Ledwie powstrzymał się przed parsknięciem, bo dla niego połączenie tych dwóch słów - mianowicie "Lockie" i "prefekt" wciąż wydawało się wyjątkowo ironicznie, ale był dopiero wrzesień, więc miał nadzieję jakoś się do tego ustosunkować z czasem. Albo przynajmniej stracić tę odznakę w jakiś spektakularny sposób... - Bardzo dobrze oceniasz charakter. - pstryknął palcami - jest to dla mnie jedyne wytłumaczenie, czemu nim zostałem, ale rzeczywiście na patrolach nikt się przede mną nie schowa, bo znam już chyba wszystkie najlepsze skrytki w tej szkole. gadki o prefekturze zazwyczaj uruchamiały w nim jakieś smętne stękanie, ale okoliczności gabinetu Baxtera zupełnie go z tego nastroju wytrąciły. Wpatrywał się w nauczyciela, czując się, jakby go pierwszy raz od lat w tej placówce coś naprawdę zainteresowało. Nachylił się nieco w kierunku mężczyzny: - Naprawdę zrobił to celowo? - zadał pytanie, które zadawali sobie wszyscy fani Dementorów, niezależnie od tego, czy kibicowali Solańskiemu, czy byli jego zapalonymi przeciwnikami, a odnosił się oczywiście do sytuacji, w której nabył on swojego przydomku, mianowicie legendarnego już meczu z 2011, gdzie podczas zaciekłej burzy Solański podobno strącił z miotły obrońcę tak skutecznie, że ten skręcił kark, spadając na jedną z obręczy. Inna teoria mówiła o tym, że wszystko było zbiegiem niefortunnych wydarzeń włącznie z uderzeniem w obręcz pioruna i że nawet Solański ledwie uszedł tam z życiem, ale Locke wiadomo, wolał tę wersję o Zabójczym Ścigającym. - Ale faza. - palnął, myśląc sobie, że taki o se Solański wysyła kartki do takiego se o Baxtera. Jak normalni ludzie, a nie mordy z Tygodnika Ścigającego. Potarł podbródek na słowa nauczyciela, bo miał szczerą wątpliwość, czy komuś z tak pozytywnym podejściem, miejsce tak depresyjne i pełne tragedii jak Hogwart będzie się podobało. Bowiem o zaraźliwym uśmiechu Danny'ego Baxtera pisali artykuły nawet w Czarownicy. Zaraz kiedy brunet wskazał mu zdjęcie, Lockie zmrużył oczy, analizując zdjęcie, by zaraz otworzyć je znacznie szerzej. - Toż to Walsh! - zaśmiał się - Orany, no nie poznałbym tak z marszu... - przechylił głowę, bo wydawało się, że pod puchońskimi kolorami ukrywał się trochę bardziej upasiony Joshua, w porównaniu z tym, którego Swansea kojarzył z korytarzy i lekcji miotlarstwa. Następne, na co nauczyciel zwrócił jego uwagę jednak, nieco wytrąciło go z tego humoru dobrego, bo dobrze wiedział, że w jego przypadku ten temat to lawina. Wystarczyło go jedynie trochę szturchnąć, a już rzygał żółcią na Hogwart, kadrę, dyrektorkę, przy okazji na Ministerstwo, aurorów i niekompetencję czarodziejów w Anglii, kwitując poczuciem niesprawiedliwości i ogólnego nieszczęścia. Zerknął więc kontrolnie na Baxtera. - Jesteś pewien, że chcesz tego słuchać? To historia pełna gówna. - powiedział, unosząc brwi.
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
Danny roześmiał się na słowa Lockie'go o znajomości wszystkich skrytek w Hogwarcie. – Nikt nie ukryje się przed prefektem, który nie dość, że zawadza głową o żyrandol, to jeszcze sam zna wszystkie zakamarki. Wang to geniusz. – zażartował. Hogwart, z całą swoją historią i tajemnicami, zawsze miał coś do zaoferowania – i Danny wiedział, że dla takich jak Lockie, to było jedno wielkie pole do popisu.
Gdy chłopak zapytał o Solańskiego, Danny'emu uśmiech lekko przygasł. Nie, to nie był temat, który sprawiał, że chciało się śmiać. – Czy zrobił to celowo? Nie, mate, w żadnym wypadku. – pokręcił głową, a w jego oczach pojawiła się ta specyficzna mieszanka powagi i determinacji. – Sol zawsze zaprzeczał, że tego chciał, a ja mu wierzę. To był wypadek, po prostu. Takie rzeczy niestety się zdarzają, kiedy adrenalina sięga zenitu, przez deszcz nic nie widać, a boisko zmienia się w pole bitwy. Ale znając Solana, jestem pewien, że gdyby tylko mógł, zrobiłby wszystko, żeby do tego nie doszło. – dodał, próbując złapać spojrzenie Lockie'go, jakby chciał, żeby ten naprawdę zrozumiał, że nie było w tym żadnego złego zamiaru.
Chwilę milczał, dostrzegając, jak po pytaniach o sytuację na Wyspach, na twarzy Lockie'go znikają oznaki rozbawienia, a pojawiają się cienie przeszłości. Baxter czuł, że atmosfera robi się trochę zbyt poważna jak na ich spotkanie. Dlatego postanowił szybko zmienić temat, zanim wszystko stanie się zbyt ponure.
– Wiesz co? Nie ma co tracić humoru na takie rzeczy. – machnął ręką, jakby chciał rozproszyć ciężkie wspomnienia, które zaczynały się gromadzić. – Co było, to było. Hogwart i tak nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. – rzucił z uśmiechem, starając się wrócić do bardziej pozytywnych myśli. Przecież każdy dzień w tym zamku miał w sobie coś nowego, coś do odkrycia.
Przez chwilę jego wzrok błądził po sali, aż przypomniał sobie coś, co znowu wywołało lekki uśmiech na jego twarzy. – Może za to pomożesz mi z czymś innym. Nie wiesz przypadkiem, gdzie są prowadzone lekcje Magicznego Gotowania? – zapytał nagle, ot tak, zupełnie bez przyczyny. – Słyszałem, że całkiem niezłe rzeczy tam wyczarowują, a wiesz, zawsze jestem otwarty na nowe smaki. – dodał, próbując zachować niewinny ton, choć w głowie już układał plan, jak by tu "przypadkiem" zahaczyć o to miejsce i może "przypadkiem" wpaść na Gwen. Ale to oczywiście zatrzymał dla siebie!
Znowu spojrzał na Lockie'go, tym razem z szerokim, łobuzerskim uśmiechem. – No dobra, mate. To jak, pomożesz mi znaleźć te magiczne smakołyki? – dodał, wiedząc, że Lockie raczej mu nie odmówi, bo kto jak kto, ale on nie przegapiłby okazji na małą przygodę w murach zamku u boku Baxtera.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Trzeba było przyznać, że takiego scenariusza o sprycie Li Wang nie wziął pod uwagę i teraz patrzył na całą tę swoją prefekturę pod trochę innym kątem. Jeszcze nie tak, by czuć jakikolwiek szacunek względem tego stanowiska, ale już znajdując jakikolwiek przychylny aspekt całości. Wysłuchał odpowiedzi Baxtera i choć rozumiał przekazywaną mu perspektywę, to jednocześnie nie mógł zaprzeczyć, że czuł ukłucie żalu. Bezlitosny, morderczy ścigający drużyny Dementorów, to była upiorna legenda, którą się strasznie jarał za dzieciaka. Zdawał sobie sprawę, że to nic dobrego, teraz, będąc dorosłym chłopem, jednocześnie cóż, wciąż miał umysł tego podjaranego smarka. - Nie no... - odchrząknął, wzruszając ramionami, jakby chciał tym pokazać, że mu wszystko jedno, bo jest taki cool, że po nim wszystko przecież spływa, jak po dorosłym chłopie powinno, bo chłopy nie mają emocji i niczym się nie przejmują - Gryffindor ma mocną drużynę, myślę, że głównie ze względu na kapitankę, która ich fest trzyma za mordy. Chciałbym powiedzieć, że zaskoczeniem był puchar zdobyty w zeszłym roku przez krukonów, ale po prawdzie mieli taką szukającą, jaka zdarza się raz na dekadę. Hufflepuff to hufflepuff, oni zawsze by chcieli, a wychodzi im, jak ze wszystkim, raczej średnio. - tu zrobił pauzę, nim nie westchnął ciężko, bo należało nazwać słonia w pokoju - Drużyna Slytherinu woła o pomstę do nieba, kapitan niewiele robi, by graczy ogarnąć, a sami gracze... - wzdrygnął się, bo to był dla niego zawsze drażliwy temat - Są mocno indywidualistami, a wiesz, jak to jest z indywidualistami w drużynie. Nie ma dla nich miejsca. Zdaje się, że węże nie rozumieją współpracy i nie mają motywacji do walki o puchar, mimo że teoretycznie co roku we wrześniu tiara nam śpiewa o tym, jacy jesteśmy ambitni. - to rzekłszy poczuł się na tyle zmęczony, że rzeczywiście poszedł klapnąć sobie na jedną z kanap. Mógłby o drużynie slytherinu mówić dużo, bo wielu jej członków miało potencjał. Z jakiegoś jednak powodu żaden nie czuł, że warto włożyć trochę wysiłku w zwycięstwo i choć chciał rozsądnie znajdować w sobie zrozumienie, że nie wszyscy muszą kochać spot jak popierdoleni, to jednak kłuło go to niemiłosiernie w boku. - Patol jest dalej patolem, profesor Bennet już z nami nie ma, tak jak profesora Harringtona. - przełknął ślinę, bo wspomnienie ataku smoków wciąż budziło w nim pewną traumę - ja unikam O'Malley'a bo to straszny dupek i półwil-bubek z kompleksami. Vicario wciąż ma fajne cyc.. eee... - odchrząknął, bo swojskość rozmowy z nauczycielem chyba poniosła go za bardzo. - Profesor Honeycott jest super, pozwala zjadać to, co ugotujemy na lekcji i prowadzi cichą wojnę ze skrzatami, myśląc, że tego nie widzimy. - przyznał, chcąc zmienić temat - Poza tym zawsze ma w kieszeniach te karmelki Honeycottów, ja nie wiem, czy jadłem lepsze karmelki w życiu, a może po mnie nie widać - kocham karmelki. - pokiwał głową z głęboka powagą.
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
Najpiękniejszy z Baxterów szkolną dyrektorkę poznał tylko powierzchownie, kiedy prowadziła z nim rozmowę o pracę. Mimo tego krótkiego spotkania, kobieta zdążyła zrobić na nim całkiem dobre wrażenie. Sprawiała wrażenie osoby bystrej, twardo stąpającej po ziemi, a to najwyraźniej niezbędne, by ogarnąć wielki zamek pełen dzieciaków z różdżkami. No i nie oszukujmy się, była zdecydowanym "upgradem" w porównaniu do starego Hampsona. Ten był starym dziadem już w czasach, gdy Danny był szczeniakiem biegającym po szkolnych korytarzach. Pamiętał, jak Hampson siedział na szkolnych uroczystościach z wyrazem zmęczenia na twarzy, próbując nadążyć za tym, co dzieje się w szkole. Nowa dyrektorka była inna – miała energię, która napędzała cały zamek.
Baxter czułby żal, gdyby jego przyjaciel z boiska okazał się nikim więcej niż mordercą. Quidditch, jak dobrze wiedział, należał do najniebezpieczniejszych zawodów na świecie. Wypadki, takie jak ten, przypominały wszystkim, że sportowcy ryzykują swoje życie i zdrowie ku uciesze publiczności. Choć wielu uwielbiało romantyzować legendy i dorabiać im różne historie, rzeczywistość była bardziej przypadkowa. Do tego zdarzenia prasa szybko dorobiła teorie, że zmarły rywal sypiał z narzeczoną Solanskiego, wisiał mu pieniądze, a może nawet Merlin jeden wie, co jeszcze. To, co naprawdę się wydarzyło, było mniej sensacyjne, ale nie dało się zaprzeczyć, że łatka „Zabójczego Ścigającego” wpłynęła na życie przyjaciela. Jak on to udźwignął i nadal grał? Danny nie miał pojęcia, ale darzył go za to ogromnym szacunkiem.
– Wiesz, wielu ludzi rozmawiało o tym, co zrobił Sol, ale mało kto zadał sobie pytanie, co to zdarzenie zrobiło z Solem – powiedział Danny, klepiąc Lockiego po ramieniu. – Każda różdżka ma dwa końce – dodał, patrząc na młodego Ślizgona z powagą. Było to coś, co Danny musiał sobie sam przypominać — świat rzadko bywał czarno-biały, jak mogłoby się wydawać.
Temat szybko zmienił się na mniej przygnębiający, gdy zaczęli rozmawiać o szkolnych drużynach quidditcha. Danny zasłuchał się w wywód prefekta, co jakiś czas kiwając głową, a czasem uciekając spojrzeniem, jakby to miało pomóc mu zapamiętać najważniejsze fakty. A faktem, który przyjął z największym trudem, był ten, że drużyna Ślizgonów jest w rozsypce. Jako absolwent domu Salazara czuł silną więź z „Zielonymi” i niełatwo było mu słuchać o ich problemach, zwłaszcza że sam dorzucił do Izby Pamięci dwa mistrzostwa.
– W takim razie zmieńcie kapitana – stwierdził rzeczowo Australijczyk. – Ta rola to przede wszystkim wielki obowiązek, a nie tylko wejściówka do łazienki prefektów i ozdoba na ramię, która robi „WOW” w oczach dziewczyn na trybunach. Kapitan ma dawać przykład na boisku i poza nim, a jak tego nie robi... to co z niego za kapitan? – zakończył z powagą, która nie często gościła w jego tonie, zazwyczaj wypełnionym żartami.
Humor Danny’emu poprawiła wzmianka o Patolu, nauczycielu transmutacji, który, jak się okazało, również uczył go w czasach szkolnych. „Uczył” to może jednak za dużo powiedziane, bo Danny, mimo całej swojej charyzmy, był prawdziwym antytalentem do transmutacji. Złowrogi nauczyciel pałał do niego niemalże nienawiścią, a powód był dość prosty: ile by na Baxtera nie krzyczał, jakich epitetów by nie używał, a nawet, w co by go na lekcji nie zamienił, uśmiech na twarzy Danny’ego nigdy nie znikał. Czarę goryczy musiał jednak przelewać fakt, że na koniec roku zawsze musiał go przepuścić do następnej klasy. Baxter był w końcu Baxterem, a także nadzieją szkoły na kolejną gwiazdę w zawodowej lidze quidditcha.
– Unikać O’Malleya i zdecydowanie NIE unikać Vicario. Zapamiętam – uśmiechnął się, a banan na mordzie poszerzył się jeszcze bardziej, gdy Lockie zaczął opowiadać o nauczycielce gotowania. Wszystko, co prefekt mówił, przypomniało mu o ich spotkaniu na festynie miotlarskim, gdzie Gwen – ta sama nauczycielka – wpadła mu w oko. I nic dziwnego, bo była pełna ciepła, jak świeży chleb i miała w sobie coś, co przyciągało ludzi. Danny czuł, że zarażała go swoim naturalnym wdziękiem i humorem.
Prychnął z rozbawieniem, gdy Lockie wspomniał o jej kłótniach z domowymi skrzatami – to pasowało do Gwen, której, z tego, co zdążył zaobserwować, nie brakowało charakterku. – Brzmi jak naprawdę fajna babka – rzucił lekko, próbując ukryć, że wciąż o niej myślał. – Dziękuję… karmelku – wyszczerzył się, zadowolony z nowego przezwiska dla Lockiego, które samo się nasunęło po jego opowieściach o miłości do karmelowych łakoci, które Honeycottówna, jak się okazało, zawsze miała pokitrane po kieszeniach, jak jakiś cukrowy dealer.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Lockie o Li Wang miał naprawdę niskie mniemanie. Kobieta, która dopuszczała do meczów, kiedy połowa uczniów była pod wpływem halucynacji, albo nie potrafiła zabezpieczyć imprezy sylwestrowej do takiego stopnia, że członkowie kadry stracili życie, ratując uczniów, według niego samego nie powinna piastować żadnego stanowiska nawet po części bliskiego odpowiedzialności za drugą istotę żywą. A co dopiero za szkołę pełną dzieciaków z różdżkami. Uśmiechnięty Baxter jednak nie wyglądał na osobę, która doceniłaby tego typu wyrzyg ze strony podopiecznego, więc przełknął tę żółć i wzruszył ramionami na ten jego uśmiech. Obserwował go chwilę, kiedy nastrój nieco się zmienił, przy rozmowie o Solańskim. Dla Swansea quidditch zaistniał w głowie jako sport dopiero względnie niedawno. Jako wychowanek szkoły Trausnitz w jego sercu lwią część wciąż zajmował hokej, a miotły pojawiły się z braku laku. Wkręcił się i lubił takie ekscentryczne osobowości, w hokeju mieli ich też całkiem dużo. Uśmiechnął się lekko do nauczyciela. - Myślę, że łatwo podłapać jest podniecającą historię o człowieku zdolnym do wszystkiego podczas meczu, niż rozważać nad tym, czy nie został straumatyzowany takim wydarzeniem. Ludzie nie oglądają sportu po to, by zagłębiać się w uczucia, a emocje, za którymi w sportach gonimy, dalekie są od tych napędzanych refleksją. - zauważył. Parsknął jednak, kiedy Danny tak lekko zaproponował rozwiązanie ślizgońskiego problemu: - To nie takie łatwe, jest nim Royce Baxter. - puścił mężczyźnie porozumiewawcze oko, jakby to miało wyjaśniać, czemu nikt nie kwapi się nawet do prób zdetronizowania obecnego kapitana - Treningi się robią i bez niego, ale wiesz, trzeba jakiegoś spoiwa naszej drużynie, jakiejś motywacji. Miałem nadzieję, że chociaż opiekun domu, który nam przypadnie w tym roku, będzie mógł jakoś zmotywować drużynę, ale trafił nam się człowiek, który nienawidzi uczyć, nienawidzi uczniów i otwarcie mówi, że jest tu tylko dlatego, że nic innego w życiu już nie może robić. - westchnął. Może nie był ślizgonem od pierwszej klasy, ale był bardzo przywiązany do domu Salzara. Może dlatego, że wpasowywał się w jego znamiona z tą swoją chorą ambicją. Zaśmiał się głupio i pokiwał głową na to podsumowanie. - Ja osobiście zawsze się cieszę, jak nie uniknę profesor Viciario. - pokiwał z powagą głową, siląc się na to, by utrzymać kretyński uśmiech na wodzy - jest bardzo fajna, w zeszłym roku Gryfoni mieli ją za opiekuna domu. Ponoć wysłała wszystkim po sto galeonów na koniec roku... - rozmarzył się, bo cóż, kochał pieniążki. Oni mimo zdobycia pucharu ciężką pracą, krwią potem i łzami, nie usłyszeli nawet pocałujcie się w dupę. Taki już ślizgoński los, jak znaleźć winnego, to zawsze warto zwalić na ślizgona, ale pochwalić? Wtedy nie ma chętnych.
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
Danny miał to szczęście, że wszystkie plagi Egipskie Brytyjskie, jakie spadły na Wyspy, ominęły go szerokim łukiem. Wydawało się, że życie otoczyło go niewidzialną tarczą, która chroniła przed wszelkimi nieprzyjemnościami. Kiedy inni zmagali się z kolejnymi trudnościami, Danny zawsze potrafił znaleźć drogę, która prowadziła go z dala od kłopotów. Ba, nawet sprawa z pyłkiem, która mogła być dla wielu nie do zniesienia, nie dotknęła go specjalnie. Zamiast tego, z typową dla siebie lekkością, wykorzystał rodzinne przywileje i zaszył się na kilka miesięcy w Baxterowej posiadłości w Perth. Tam, pośród słońca i fal, oddał się rzeczom, które naprawdę go cieszyły. Surfowanie, nauka młodych latania, beztroskie spędzanie czasu ze znajomymi z dawnych lat — to była jego definicja życia w harmonii.
W jego duszy nie było ani odrobiny goryczy, która mogłaby znaleźć ujście w kierunku Dyrektorki. Zresztą, narzekanie na szefową w pierwszych tygodniach pracy? To było przecież absurdalne, nawet dla kogoś takiego jak Baxter, który nie słynął przecież z przesadnej rozwagi. Jednak wiedział jedno — quidditch funkcjonował w jego życiu, odkąd pamiętał. Otaczał go ze wszystkich stron: miotły, tłuczki, czasopisma, a przede wszystkim trofea, które zgarniał jego ojciec. Sport ten stał się integralną częścią jego tożsamości. W ciągu 35 lat Danny zgłębił go jak mało kto, i chociaż rozumiał sensacyjny aspekt, który zawsze przyciągał tłumy, to jego spojrzenie na miotlarstwo było znacznie bardziej trzeźwe.
— Całkowita racja — zgodził się z wywodem Ślizgona, ale nie mógł się powstrzymać, by dodać coś od siebie. — Fajnie by jednak było, gdyby kibice pamiętali, że ci tam na górze, na miotłach, to też ludzie. Ludzie, którzy cierpią, mają gorszy dzień albo i rok, bo rozstali się z żoną czy stracili ojca lub brata. No, ale oboje chyba wiemy, że to marzenie ściętej głowy. Lub prawie ściętej. Co tam słychać u Nicka? — zapytał, zmieniając temat, bo odkąd wrócił do Hogwartu, nie miał jeszcze okazji spotkać tego sympatycznego ducha.
Kiedy usłyszał od Swansea, że to Royce odpowiada za prowadzenie szkolnej drużyny, w jego oczach pojawił się cień gniewu, czego u niego raczej się nie widywało. Uśmiech, który zwykle zdobił jego twarz, zniknął, jak ręką odjął, a brwi ściągnęły się w jeden, nieprzyjemny grymas. Dłoń mimowolnie zacisnęła się w pięść. — Royce, powiadasz? Już ja sobie z nim porozmawiam — wycedził przez zaciśnięte zęby. — Nazwisko BAXTER coś znaczy i ktoś powinien mu to przypomnieć. — Zazwyczaj wyluzowany, Danny, który nigdy nie miał "nimbusa w dupie", podchodził do kwestii rodowych z nadzwyczajną powagą. Dla niego, każdy Baxter dokładał swoją cegiełkę do rodzinnego monumentu, a quidditch był tą właśnie spuścizną, której nie mógł pozwolić zaniedbać. Nie na jego zmianie!
Rozmowa zeszła na opiekuna wężów, który wydawał się współdzielić nastawienie Royce’a. Danny aż zazgrzytał zębami. — Niech zgadnę. Ten opiekun to O’Malley? — Rzucał na ślepo, ale to, co powiedział Ślizgon, wpasowywało się w jego wcześniejsze przemyślenia o eliksirowarze. — Wiesz co? Jebać O’Malleya. Jeżeli będziecie mieli trening, napisz mi na wizzengerze. Wpadnę i sprawdzę, nad czym powinniście popracować — zaproponował, wiedząc, że to nie były puste słowa. Rzeczywiście zamierzał wpaść i sprawdzić, dlaczego drużyna Ślizgonów odstaje od reszty, zwłaszcza że w jego drużynie pałkarkami były drobne dziewczyny, które jednak doskonale sobie radziły.
A Vicario? Tak, zdecydowanie i chętnie poznałby ją bliżej, gdyby nie to, że jego myśli krążyły teraz wokół kogoś zupełnie innego. Vicario była śliczna i cycata, z tego co mówił Lockie, co z pewnością pobudzało wyobraźnię niejednego mężczyzny, ale nie jego. Dla Danny’ego to wszystko było tylko powierzchowną fascynacją. Teraz myślał o kimś, kogo ręce były brudne od mąki, kogo fartuch nosił ślady pracy w kuchni, a uśmiech — ciepło, do którego lgnął jak ćma do światła. A rzucanie kasy przez Vicario? Z jednej strony tania sztuczka, a z drugiej spryt godny Krukona, nie Gryfona. Co potrafi zachęcić uczniaków lepiej do cięższej pracy niż wizja złota?
— Kasy wam nie zaoferuję — zaczął, nieco zamyślony, wracając do rozmowy. — Ale jak wygracie szkolny puchar Quidditcha, to zabiorę was wszystkich do Perth. Poznacie kilku moich ziomków z „Pereł” i pokażę wam plaże, na których dorastałem.
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Zdziwił się, widząc powagę na twarzy nauczyciela, bo choć znał go absurdalnie krótko, to jednocześnie wydało mu się to jakieś zaskakująco nienaturalne dla jego twarzy. Może dlatego, że zawsze widział Danny'ego Baxtera na zdjęciach, uśmiechającego się jakby wygrał milion galeonów, a i cała atmosfera jego osoby, włącznie z wystrojem gabinetu, promieniowały szaloną radością, z Merlin jeden wie czego. Poczuł, że chciałby parsknąć cicho, kiedy mężczyzna zapewnił, że rozmówi się z Roycem, bo miał wrażenie, że jak sześciolatek właśnie doniósł na kolegę, no ale jak se piwa nawarzył, to trzeba je teraz wypić, jak to mawiali w Trausnitz. - Wiesz, jak to jest, na studiach. W głowie podrywy, hulanki. - wzruszył ramionami. Ani to było z jego strony szczególnie koleżeńskie, ani szczególnie fair, bo może i miał do Royce'a osobiste niesnaski, ale nie dało się ukryć, że z łatwością przysłaniał swoje antypatie poczuciem niesprawiedliwości względem ślizgońskiej drużyny. - O to to właśnie. Jebać O'Malleya. - wskazał palcem, kiwając gorliwie głową. Gdyby więcej ludzi podzielało ten sentyment, Lockie może i polubiłby w końcu Hogwart, a tak? Był na ostatnim roku i perspektywy zobaczenia tej placówki w jakimkolwiek sensownym stanie były bardziej niż słabe. Uśmiechnął się za to szerzej, na perspektywę potencjalnych treningów z Baxterem i to nie Rojsem Baxterem, a synem samego Dylana Baxtera i pokiwał głową: - Totalnie się to wydarzy, nawet nie myśl, że mi teraz się z tego wykręcisz. - uniósł brwi, bo przywykły był do tego, że w Hogwarcie nauczyciele chcą wiele, obiecują jeszcze więcej, ma się coś zmieniać, wydarzać, a finalnie wychodzi ta sama pizda co zawsze. Zaśmiał się zaraz entuzjastycznie, aż mu łezka poleciała i pokręcił głową: - Ja bym chciał ten puchar wygrać jak żaden inny. Ale sam go nie wygram, a choć z drugim pałkarzem tworzymy duet nie do przeskoczenia, to dwóch pałkarzy meczu nie uciągnie. - nie było wątpliwości, że byli zgranym duetem z Solbergiem, niemniej równie dobrze mogłoby ich nie być, skoro dla pozostałych członków drużyny mecze wydawały się być jedynie przykrym obowiązkiem - Może jak im powiem o wakacjach na australijskiej plaży, to im się bardziej zechce. - wyszczerzył zęby. Podniósł się z kanapy, patrząc na zegarek i westchnął ciężko - Mam zaraz transme z Patolem. - mruknął tonem wskazującym na to, że spóźnić się nie warto... ale to Danny pewnie wiedział dobrze sam. +
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
Chociaż ustawienia fabryczne Baxtera zakładały optymizm i wieczny banan na mordzie, to jednak ci, którzy znali go trochę lepiej, wiedzieli, że w kwestiach dotyczących quidditcha czy rodziny Daniel potrafił wykrzesać z siebie istną iskrę nieprzyjemności. Ten dziwny dualizm był powodem, dla którego zyskał przydomek „Honeybadgera” – zwierzęcia z pozoru sympatycznego i milusiego, ale kiedy trzeba, przemieniającego się we wrednego skurwola. To właśnie tę mniej przyjemną stronę miał wkrótce poznać jego młodszy kuzyn, którego lenistwo w kwestii obowiązków w stosunku do drużyny Ślizgonów, doprowadziło Baxtera na skraj cierpliwości.
- Mate, kiedy ja byłem na studiach, to już strzelałem dla „Wędrowców” i zgarniałem tytuł króla strzelców, więc to gówniany argument! – warknął nieprzyjemnie, jak miodożer właśnie. W końcu jak to jest możliwe, że bliźniaki wciąż nie znalazły angażu w żadnej profesjonalnej drużynie?! Przecież to jawna potwarz dla całej rodziny! Taka Brooks w ich wieku miała już dwa mistrzostwa, a trzecie w drodze, a ci dalej bawili się i olewali treningi. No kurwa.
Z biegiem rozmowy okazało się jednak, że oboje znaleźli wspólny język, szczególnie w temacie nowego opiekuna Ślizgonów. Danny nigdy go nie spotkał, ale już miał wyrobioną opinię. W końcu bycie opiekunem domu, tak jak bycie kapitanem, oznaczało całkowite poświęcenie się dla dobra ogółu. A ten typ otwarcie mówił uczniom, że jest w zamku za karę, bo znowu w życiu mu nie wyszło. To był dla Baxtera przejaw czystej ignorancji.
Czy, gdyby wiedział, że Lockie bardziej ceni jego ojca, niż jego samego, poczułby się z tym źle? W żadnym wypadku. Kochał ojca, był dumny z tego, co osiągnął, i czuł wdzięczność za dzieciństwo, jakie mu zapewnił – dzieciństwo beztroskie, w otoczeniu gwiazd „Pereł”, mioteł i quidditcha. Ba, szanował ojca jeszcze bardziej jako człowieka i dążył do tego, aby być równie wartościowym gościem, jak Dylan.
Jego propozycja pomocy w treningach Ślizgonów spotkała się z pozytywnym odbiorem, co wywołało u niego ogromną satysfakcję. Nigdy nie rzucał słów na wiatr i jednym z jego celów na ten rok było pokazanie małolatom, że mogą na niego liczyć. Chciał być kimś więcej niż tylko nauczycielem – chciał być ich przyjacielem. Wiedział, że to balansowanie na cienkiej linii między nauczycielem a kolegą, ale stąpał po tym świecie wystarczająco długo, by wiedzieć, jak to rozegrać. Zresztą, miał w tym doświadczenie – dwa lata w Calpiatto nie poszły na marne. Studenci, których uczył, zaprosili go na niezliczoną ilość pożegnalnych piw, kiedy opuszczał szkołę. Oczywiście, skorzystał z tych zaproszeń, a potem spędził tydzień, dochodząc do siebie. Czy żałował? W żadnym wypadku. Zyskał przecież masę mglistych wspomnień, które pozostaną z nim do końca, o ile nie dopadnie go starcza demencja.
- Nie mam zamiaru! – rzucił z wesołym błyskiem w oku. – Serio, mate. Uderzaj do mnie jak w dym. Jestem tu, żeby wam pomóc we wszystkim i uczynić wasze życie trochę łatwiejszym. I fajniejszym. Słowo się rzekło, kobyłka u płotu. Teraz pozostawało mu jedynie czekać na pinga z wizzengera z datą i godziną.
- I tu się mylisz – odpowiedział na argument o tym, że dwóch pałkarzy nie udźwignie meczu. - Pełnicie najważniejszą rolę na boisku. Dyktujecie tempo, nękacie przeciwnika, krzyżujecie szyki ścigającym, obrońcy, szukającemu. Spójrz na taką Bułgarię w '94. To, że doszli do finału, to nie zasługa Kruma, ale właśnie pałkarzy, którzy ułatwiali życie niezbyt dobrym ścigającym.
Miał jeszcze więcej takich przykładów, ale ten jeden, jego zdaniem, wyczerpywał temat. A chwilę później pogawędka zaczęła dobiegać końca, bo młody Prefekt musiał się spieszyć na lekcję u Patola. - Godspeed, mate – rzucił na pożegnanie z szerokim uśmiechem, a gdy Lockie zniknął za framugą, Danny wrócił do artykułu, którego wcześniej nie skończył czytać.
/zt x2
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
Półgodzinna przebieżka wokół jeziora była dokładnie tym, czego Danny potrzebował, by wejść w nowy dzień z energią, jakby ktoś podpiął go pod zasilanie różdżki. Nie żeby miał dziś przed sobą jakieś wielkie wyzwania czy nadmiar obowiązków – sprawdzenie kilku prac od najmłodszych czarodziejów, z których każdy wciąż nie do końca kumał, jak napisać porządną literę "a", ogarnięcie składzika ze sprzętem miotlarskim (czyli przekładanie pałek i tłuczków z kąta w kąt i wypastowanie mioteł) i, jak co tydzień, obchód po błoniach. A ten obchód? No, wiadomo, zakończy się godzinną drzemką w schowku na miotły. Idealny plan na idealnie leniwy dzień najbardziej zapracowanego nauczyciela w historii Hohwartu.
A później? Później z naładowanymi bateriami zapowiadała się jeszcze jedna aktywność – spacer z piątką jego ukochanych psiaków po terenach należących do rodu Baxterów. Tam, na podlondyńskich ścieżkach, mógł puścić psy wolno i cieszyć się chwilą spokoju i relaksu.
Danny złapał chyba pana Merlina za nogi – a może i za brodę? W każdym razie, szczęście mu sprzyjało. W przeciwieństwie do niektórych swoich kolegów z kadry, którzy narzekali na zajob, on nie musiał podporządkowywać każdej minuty życia szkolnym obowiązkom. Po latach gonitwy za tłuczkami i nieustannym pędem po boiskach, wreszcie miał luz, na który zasłużył. I to mu pasowało jak ulał.
Świeży i pachnący po szybkim prysznicu, z włosami wciąż wilgotnymi, Danny odpalił muzogram, a z głośnika popłynęła cicho melodia. Rozwalił się niemalże w szpagacie na podłodze swojego gabinetu, gdzie zaczął rozciągać stawy i mięśnie po porannej przebieżce. Jego ciało potrzebowało takiego odprężenia – prostych ćwiczeń, które przypominały mu, że choć nie goni już za pucharami, to nadal potrafi wykręcać figury, o jakich wielu czarodziejom się nie śniło.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Max nadal nie wiedział, o jakiej kaligrafii Baxter mówił, ale był na tyle skacowany, że po prostu wolał pójść do niego, wysłuchać, co miotlarz miał do powiedzenia i jak najszybciej iść umierać sobie w jakimś cichym, chłodnym kąciku. Skreślił już resztę lekcji tego dnia, bo nie było co się oszukiwać - absolutnie nie miał do tego głowy. -Gdzie mówiłeś, że on siedzi? - Zapytał Lockiego, gdy przechodzili na Wielkie Schody. Liczył na krótką wspinaczkę, bo oznaczało to o wiele krótsze męczarnie. Stopnie wyglądały niezwykle kusząco i najchętniej to by się teraz na nie jebnął i nie wstawał przynajmniej do jutra. Na szczęście daleko iść nie musieli, nim zauważyli otwarte wnętrze gabinetu. -To ten, jesteśmy. - Odpowiedział mądrze, klapiąc na jednej z kanap. Nie myślał, czy wypada, czy nie wypada, po prostu niezbyt był w stanie już dłużej ustać. Bolało go wciąż praktycznie wszystko, a ruch fizyczny zakrawał o tortury, zakazane konwencją genewską.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Najśmieszniejsze było to, że Lockie również nie wiedział, o jakiej kaligrafii mieli rozmawiać. On tego dnia generalnie wiedział bardzo mało o czymkolwiek, poza tym gdzie zaczyna się i gdzie kończy jego jaźń. Marnie dreptał z Maxem po wielkich schodach, dysząc jak parowóz i łapiąc Solberga za materiał na plecach, by ten poczekał, bo jednak Swansea musiał robić co jakiś czas przerwy. Kiedy dotarli, Lockie bez słowa wszedł do środka i jebnął się na jedną z kanap, jęcząc cichutko jak balonik, z którego schodzi powietrze. Patrzył na Baxtera wzrokiem między błaganiem o łaskę śmierci, a jawnym brakiem rozumu i godności. - Jesteśmy, ale co to za bycie. - dodał jeszcze - Przepraszam, to się więcej nie powtórzy. - dodał, odruchowo, bo miał przeczucie, że nie są tu dla przyjemności - Odrobię te punkty, jak mi je odejmiesz, obiecuje..?
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
Biorąc pod uwagę, że chłopaki mieli na spółę jedną szarą komórkę, a do tego ta jedna szara i cholernie straumatyzowana komórka miała dzisiaj kaca, to nic dziwnego, że żaden z nich nie miał pojęcia, po co ich tu właściwie wezwał. Mimo wszystko, przyszli – a właściwie doczłapali się, co już samo w sobie można było uznać za jakiś cud. Danny uśmiechnął się pod nosem, widząc, jak dwa rosłe dęby przechodzą przez framugę drzwi i prawie równocześnie lądują na kanapach. Wyglądali jak pół dupy zza krzaka, a może nawet i ćwierć. Twarze spuchnięte, nie wiadomo czy bardziej od wódy, czy od rozcięć i siniaków, a do tego waliło od nich nieprzetrawioną gorzałą tak mocno, że aż zafalowało powietrze w pomieszczeniu.
Danny, czując ten nieznośny aromat, mimowolnie skończył swoje rozciąganie, podniósł się i podszedł do okna, które otworzył na oścież, wpuszczając świeże powietrze. Było im to niezbędne – może nie tylko w sensie dosłownym.
– Jakie znów punkty, karmelku? – Zapytał z lekkim uśmiechem, słysząc bredzenie Lockiego, który brzmiał jak ustawiony na zapętlenie autoresponder. W sumie, nie zdziwiłby się, gdyby wczorajsza noc faktycznie przywróciła mu ten opuchnięty łeb do ustawień fabrycznych. – Słuchaj, zrób coś dla mnie. Podnieś kartkę, która leży na biurku, a potem przeczytaj mi ją na głos. Bardzo głośno i baaaardzo powooooli. Chcę, żebyście doskonale zrozumieli każde słowo. – Rzucił spokojnym tonem, ale jego oczy błyszczały rozbawieniem.
Kiedy chłopak z trudem podniósł się z kanapy, Danny bezceremonialnie usiadł po turecku na jego miejscu, zaklasnął w dłonie, a potem klepnął Solberga w ramię. – A ty, stań obok. Będziesz mu trzymał kartkę. – Komenda była prosta, choć wyzwanie dla ich obecnego stanu mogło okazać się niemałe.
Baxter stuknął różdżką, a muzyka, która dotąd cicho grała w tle, momentalnie ucichła. W końcu, mądrość potrzebuje ciszy, żeby mogła wybrzmieć w pełni!
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Spojrzał na Swansea jak na debila, bo Max nie podejrzewał nic o żadnych punktach. Zaraz jednak uśmiechnął się leniwie, bo taki już chłop miał mechanizm obronny, a że wszyscy zakładali, że ta dwójka jest czegoś winna i zazwyczaj mieli rację, to ta defensywa miała większą skuteczność, niż można się było po niej spodziewać. -Nie wiem, czy podoła. Może jednak lepiej te punkty? - Zażartował z kolegi, gdy ten został wywołany do czytania. Normalnie by wątpił, czy Swansea da radę, ale w tym stanie to istniało ryzyko i to ogromne, że żart stanie się rzeczywistością. Rozjebany na kanapie już czekał, aż będzie się mógł pośmiać (cichutko oczywiście, bo łeb nadal napierdalał), a tu jednak on też dostał misję specjalną. Aż spojrzał na Baxtera znad okularów przeciwsłonecznych, których nie miał zamiaru zdejmować w najbliższym czasie. -Chłopcy w jego wieku już potrafią sami sobie trzymać, profesorze. - Odpowiedział, ale ostatecznie też ruszył dupsko tylko po to, żeby zaraz oprzeć je o biurko i jak Baxter polecił, trzymać Lockiemu kawałek świstka, na którym coś było nagryzmolone. Nawet jak na Solberga to były to ciężkie do odczytania hieroglify, a jego pismo od lat spędzało nauczycielom sen z powiek.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Zazwyczaj zgrywał debila, ale dziś czuł sie jak stuprocentowy ćwierćinteligent. Bolało go wszystko, włącznie z myśleniem, przez co uświadamiał sobie, że ma mózg, bo przecież gdyby go nie miał, to by go tak we łbie nie bolało. Wpatrywał się z Baxtera pytająco, troche nie rozumiejąc, czego tamten nie rozumie, bo Lockie już był nastawiony, że coś po drodze odjebali, może zrzygał się nie w te krzaki co trzeba na błoniach albo nie daj boże zmienili regulamin szkoły i zabronili dorosłym ludziom przychodzić na zajęcia na kacu. Nic, ale to zupełnie nic by go już w tym Hogwarcie nie zdziwiło, więc chciał to mieć już za sobą, jak zrywanie plastra. Zamrugał zdziwiony. - P-przeczytać? - bąknął. Czy Danny nie umiał czytać? Nie to jednak okazało się problemem, a wstanie z kanapy, bo taka zmiana pułapów wysokości jedynie podnosiła ciśnienie krwi, która zaczęła mu dudnić w uszach. Krzywiąc się, zgięty w pół, ruszył powolnie do biurka, przez zmrużone oczy próbując kartkę dostrzec. Klaśnięcie, jakie wykonał, sprawiło, że w głowie wybuchła mu bomba nuklearna i syknął boleśnie, po czym zajęczał. - Wole punkty... - stęknął, masując skronie. Oparł się dupskiem o biurko, bo stanie było trudne i oto zapadła cisza. Minuta. Dwie. Trzy. Lockie wpatrywał się w kartkę, ale Solbergowi tak telepała się ręka, że trudno było mu skupić wzrok. Ogryzek jebał wódką, a hieroglify na nim były tak pokraczne, że nawet w pełnej stabilizacji nie byłoby to łatwe. Co więc uczynił? TEAM WORK. Złapał Solberga za przedramię, licząc, że to uspokoi drżenie. Średnio. - Wang. - sukces. Jest pierwsze słowo- Widzę też "Amen". - było napisane największymi literami.
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
Patrzył z rozbawieniem na tych dwóch rosłych imbecyli, coraz bardziej utwierdzając się w przekonaniu, że Ślizgoni rok w rok dostają w dupę z bardzo prostego powodu. Niby srebro dumnie błyszczy w ich herbie, ale tej potrzebnej szarości w głowach to im wyraźnie brakowało. Oczywiście, nie mowa o twarzach – bo te mieli blade jak ściana, nie licząc tych rozcięć i siniaków, które tylko dodawały "uroku". Kiedy Solberg zaczął bredzić coś o punktach i trzymaniu sobie, Danny przewrócił oczami, coraz bardziej przekonany, że nie powinien tego słuchać bez mocniejszego eliksiru na nerwy.
W ramach drobnej kary za to śmieszkowanie, wysłał go, żeby trzymał kartkę dla Swansea. Przez trzy minuty Danny słuchał głównie wiatru między ich uszami – Karmelek zdołał wydukać może ze trzy słowa, co w sumie nie było żadnym zaskoczeniem. Ale nie ma co kryć – oglądanie tego wszystkiego było całkiem zabawne. Jakbyś trafił na cyrk, tylko lepiej, bo pierwsza klasa i jeszcze za darmo!
– Nie no, panowie, dwa kroki do przodu. Nie opieramy się o biurko. – Mruknął, mając pełną świadomość, że czeka ich jeszcze wiele prób, zanim do czegoś dojdą. Potem dodał: – Dobra, zamieniamy się rolami. Teraz ty, Karmelku, trzymasz kartkę, a Solberg czyta. – Słowa były proste, bez zbędnych ceregieli, bo i tak wszyscy wiedzieli, że to jedyna szansa, by coś z tej lekcji wyciągnęli.
Żeby nieco przyspieszyć, Danny postanowił sam im pomóc. – Żeby ci trochę pomóc, Max, w odszyfrowaniu tej zagadki, ja zacznę: Dyrektor Wang. Wnosimy o zmianę szkolnych dziewczęcych mundurków. – Rzucił beznamiętnie, bo tekst znał już na pamięć. Proste fakty, zero ozdobników – takie rzeczy Danny cenił najbardziej.
– Z naszych obserwacji wynika, że... – Spojrzał na Solberga, dając mu do zrozumienia, że teraz jego kolej, by spróbować coś z tego wydukać. Uśmiechnął się szeroko, zachęcając go, by chociaż spróbował.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Byli głupi, to prawda, ale nie samą mądrością człowiek żyje. Czasem trzeba było popuścić pasa, albo dobrze się najebać z kolegą i porozmawiać o życiu i śmierci. Oni wybierali obydwie opcje naraz i z jakiegoś powodu lądowali tutaj. Cóż, nie było zapisu, że kac jest nieregulaminowy, a że chlali poza szkołą, to co kogo obchodziło, że mieli obite mordy. Najwyraźniej nic, a przynajmniej nie Baxtera, bo ten był o wiele bardziej zainteresowany jakimś świstkiem papieru. Westchnął ciężko, kiedy musiał postąpić do przodu. Ręka mu się trzęsła, jakby podłączyło ją do młota udarowego. Nic dziwnego, że Lockie chuja mógł odczytać, a jednak udało mu się to i owo rozszyfrować. Zamienili się miejscami, bo Danny widocznie uważał, że jeden jest zdolniejszy od drugiego. Ciężko było powiedzieć, bo Max mrużył oczy i próbował coś odczytać, ale był mniej więcej tak skupiony, jak na wróżbiarstwie, czyli wcale. -Ty, daj mi to. - Wyrwał kartkę z rąk Swansea, przykładając ją sobie praktycznie do gałek ocznych. -Pa... - Wskazał na to "AMEN", spoglądając na kumpla. No jego pismo jak nic, ale o chuj chodziło? Przeniósł spojrzenie na Baxtera, jakby ten mógł mu zesłać dar przypomnienia sobie, co działo się po drugiej flaszce, ale niestety ten potrafił tylko latać za kaflem, a nie leczyć alkoholowe amnezje. -No dobra. Ten... - Zmarszczył brwi, ale zanim się zabrał do czytania musiał jeszcze na chwilę odwrócić głowę, bo wyczuł zapach wódy unoszący się z kawałka papieru. -Tak, ten... No....Że na..... prest...prast....pus...coś o calach? - Uznał, że pójdzie we freestyle bo tych gryzmołów ni chuja nie dało się rozczytać.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Czasami mówi się, że kac jest karą za zachlanie mordy. Niewątpliwie w tych słowach ukrywała się prawda, szczególnie jeśli z kacem połączone były rozległe obrażenia ciała w stopniu tak znaczącym, że zakrawały o poważne nadużywanie przemocy wobec kogoś. Siebie. Siebie nawzajem? Niewątpliwie Max i Lockie dziś odbywali swoją drogę krzyżową, swoją karę, za to, co wydarzyło się wczoraj. Połowę pamiętał jak przez mgłę, drugiej nie pamiętał wcale i nie był pewien, czy to dobrze, czy może dobrze, to było nie pamiętać jednak. Spojrzał na Danny'ego z boleścią w oczach - ...et tu, Brute, contra me... - szepnął, ale odkleił z ciężkością dupę od biurka. Z ulgą odetchnął na zamianę ról i dał sobie zabrać papier, szczególnie, że Max próbował dosłownie wyczytać pismo nosem. Dyrektor Wang. Mundurki. Cale. Amen... Patrzył się na niego, a jego mózg zaskrzypiał tak, że Swansea był pewien, że nie tylko usłyszeli to wszyscy obecni, ale też wszyscy znajdujący się na tym piętrze. Wyrwał mu papier z ręki i wpatrzył w niego wielkimi oczami, po czym podniósł gwałtownie spojrzenie na Maxa, na Baxtera, na papier i znów na Maxa. - Max, to nasza petycja o spódniczki. - sapnął, bo z bólem głowy klepki zaczęły na siebie zachodzić, a spuchnięte alkoholem dwie szare komórki zderzyły się o siebie dźwięcznie. Popatrzył jeszcze raz na kartkę i parsknął tak niekontrolowanym śmiechem, że brzmiało to niemal histerycznie. Nie mógł połączyć jakim cudem to napisali, jakim cudem to wysłali, jakim cudem to dotarło do Baxtera. Przecież, jakby dostała to Wang, to już by go wypierdolili z tej szkoły w podskokach. Niestety, ten gwałtowny śmiech, choć był automatyczną reakcją organizmu, nie był w żaden sposób kompatybilny z rozmiarem kaca, więc szybko przestał, marszcząc się na twarzy i zginając w pół z dłońmi przy skroniach. - Chyba będę rzygał... - szepnął niemal bezgłośnie.
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
Dwójka Ślizgonów ledwo trzymała się na nogach, a kiedy Danny kazał im odejść od biurka, które do tej pory stanowiło niezbyt wygodny, ale jednak jakiś punkt podparcia, szybko okazało się, że był w błędzie co do ich zdolności intelektualnych. Oni nie mieli jednej szarej komórki na spółkę. Nie mieli żadnej. Swansea dukał, mrużąc oczy, jakby to miało mu pomóc w zrozumieniu tekstu, a Solberg niemalże przyklejał kartkę do swojej twarzy, próbując odczytać to, co przed nim stało. Danny szczerzył się wesoło, bo nie mogli bardziej zasłużyć na swoje cierpienia. A on? Zdecydowanie zasłużył na odrobinę rozrywki. Przynajmniej teraz, zanim przejdą do rozmów o sprawach, które były znacznie mniej przyjemne.
Oczywiście, nie miał zamiaru robić im awantury – ostatecznie nic wielkiego się nie stało, ale było zdecydowanie za blisko poważnych konsekwencji.
– Petycja? – Powtórzył z rozbawieniem za Lockiem, wstając z kanapy i krążąc po gabinecie jak znudzony kot. Zatrzymał się przy oknie, potem delikatnie poprawił przekrzywioną ramkę ze zdjęciem. Mówił powoli i spokojnie, tak, żeby każde słowo do nich dotarło. Ba, czuł się, jakby rozmawiał z tym jednym upośledzonym kuzynem, który spadł z miotły, jak był mały.
– To nawet nie stało obok petycji, mate! – Rzucił z lekkim uśmiechem, który teraz wyraźnie nabrał bardziej irytującego tonu. – Postawiliście odważną tezę, ale gdzie część badawcza? Gdzie dowody na poparcie waszej tezy? – Kontynuował, kręcąc się po gabinecie. – Musicie się zdecydowanie poprawić, jeżeli chcecie, żeby Dyrektor Wang wzięła was na poważnie. – Mimo że wciąż się szczerzył, dało się wyczuć, że jego wesołość była tylko pozorna, a w rzeczywistości Baxter nie był zadowolony.
Zanim przeszedł dalej, wysunął spod biurka pusty kosz na śmieci i podał go Karmelkowi. Miał pewność, że ten dywan był drogi, a on nie miał zamiaru tłumaczyć skrzatom, co tutaj się zadziało.
– Co ja mówiłem? A, tak. – Zastanowił się przez chwilę, jakby przerywając wątek. – Popracujemy nad waszą petycją, a potem złożycie ją Dyrektor Wang osobiście. Myślę, że tak poważne i trafne przemyślenia powinny być poruszone na forum, oi? – Uśmiechnął się szerzej, odsunął krzesło i przygotował na biurku pióro z kałamarzem oraz kawałek pergaminu. Poklepał Maxa po ramieniu. – Siadaj. I pisz: "Szanowna Dyrektor Li Wang. Ja, Maximilian Solberg, oraz mój towarzysz, Lachlan Swansea, mamy pewne spostrzeżenia, którymi chcielibyśmy się z Panią podzielić." Masz to?
Danny przyjrzał się chwilę, jak Solberg zapisuje jego słowa, a potem dodał z tym samym, lekko złośliwym uśmiechem: – No to teraz część na Tezę, panowie! Swansea, dyktuj mu, co ma pisać. – Powiedział spokojnie, wracając na swoje miejsce na sofie i wyciągając się wygodnie, jakby właśnie skończył najważniejszą część swojej pracy tego dnia.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie było wątpliwości, kto bawił się tutaj najlepiej i to zdecydowanie nie był ani żaden student, ani ślizgon. Katusze związane z koniecznością stania bez podpórki zdawały się być problemem nie do przejścia. Zresztą czytanie koślawego pisma też nie należało do najłatwiejszych zadań. -Ty, faktycznie. - Prychnął, bo jak Lockie poskładał kropki, to dopiero i Maxowa mgła nieco się rozrzedziła, choć i tak nie kojarzył, jakim cudem to zostało napisane, nie mówiąc już o tym, dlaczego wpadło w ręce Baxtera, skoro adresat był wyraźnie inny. No Wang i Dannyego nie dało się pojebać. Ale jak widać sówka Lockiego miała nieco inne zdanie na ten temat. -Żeby ona wzięła coś na poważnie, to żadna teza, badania czy logika nie są do tego drogą. - Westchnął, bo na kacu tym bardziej nie miał ochoty ani siły udawać, że jakkolwiek wierzy w coś dobrego w tej szkole. A już na pewno nie miał w sobie wiary w to, że Wang zgodzi się na zmiany w dziewczęcych mundurkach zgodnie z tym, co postulowali. Przerwał jednak te myśli, gdy usłyszał, że kolega mu będzie tu haftował. Spojrzał na niego uważniej, gdyby ten potrzebował pomocy. Baxter był jednak szybszy i podstawił Lockiemu kubeł, by mógł kulturalnie sobie zwrócić. Max uśmiechnął się do swoich myśli, ale nie postanowił podzielić się nimi z klasą. Im szybciej opuszczą ten gabinet tym lepiej. -Jasne. - Westchnął, nie mając już złudzeń, gdzie to szło. Już mogli od razu iść do tej Wang i oszczędzić sobie czasu i cierpienia, ale to raczej o to cierpienie tutaj najbardziej właśnie chodziło. Z wielkim bólem, ale i ulgą usiadł, chwycił pióro, zamaczając jego końcówkę w kałamarzu i zaczął kreślić tym swoim pismem pięciolatka to, co dyktował mu Baxter, pomijając jednak słowo "Szanowna" na początku. - Towarzysz? - Zatrzymał się na tym słowie, patrząc krzywo na profesora. Mógł nazwać Lockiego na wiele sposobów, ale "towarzysz" było chyba ostatnim, które mu do łba przychodziło.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Masował czerep, z nadzieją, że przy którymś ściśnięciu skroni albo ból przejdzie, albo zgniecie sobie czaszkę i to cierpienie się zakończy. Na zdziwienie Baxtera odpowiedział miną równie wielkiego zdziwienia, z tego prostego powodu, że nie był w stanie załapać, w czym problem z tym słowem, a chłop tak czy siak szczerzy się do ich nieszczęścia jak jakiś głupi, więc rozbawienia nie wyczuł. Z pewnością obaj buli w stanie podobnym do spadnięcia z miotły na głowę, ale nie było w tym nic dziwnego. Gdyby mu Danny powiedział, że nigdy w życiu nie był pod wpływem i nigdy w życiu nie przeżył morderczego kaca, to by go zabił śmiechem chyba. - Danny, chopie, ja nawet nie pamiętam, że to pisałem. - powiedział, wznosząc oczy ku niebu. Jakie Badania, jakie dowody. Spojrzał na Maxa z nadzieją, że ten rozumie więcej, ale z jego wypowiedzi wynikało, że nie i nie potrzebował rozumieć. Przyjął w objęcia kosz i przytulił jak pierworodnego syna, czując jak poci się na twarzy. Dobrze jest wyrzucić z siebie truciznę, ale chyba po podróży do Hogwartu z Londynu nie miał już nawet czym rzygać, poza własnymi organami. - Wiesz co Ci powiem... - oparł się lekko o Maxa - ...ja wiem, że namawiałem, chodźmy, bądźmy odpowiedzialni, trudno, że kac, trzeba przyjść na zajęcia. - zmarszczył brwi, bo dźwięk odsuwanego od biurka krzesła prawie zmienił jego mózg w budyń - Następnym razem, jak będę taki mądry, to weź mi przypierdol. - może by to miało lepsze brzmienie, gdyby nie fakt, że Swansea i tak wyglądał jakby mu ktoś solidnie, kilka razy przypierdolił, a najwyraźniej i tak stawił się w szkole. Trudno zabija się niedźwiedzie. Popatrzył z zazdrością na siedzącego Solberga, bo też by se usiadł, a tak to mógł sam jak palec - chociaż nie, z koszem w ramionach - chwiać się niczym pojedyncze źdźbło złotego zboża, kołysane letnim wiatrem, gdy bukiet mieniących się w słońcu bursztynowych bażantów rozprysnął się nad trzcinami... Ocknął się dopiero, jak usłyszał loklyn wypowiedziane z dziwnym, australijskim akcentem, bo swoje pełne imię słyszał tylko, jak odwiedzał matkę w szpitalu. - Przez er zet? - uniósł brwi, bo myślał, że o to pytają.- Że ja? - również spojrzał pytająco na Baxtera, jak już połączył kropki - Po prostu napisz 'Mój Swansea'. - wzruszył ramionami. - Teza jest taka, że mi pęknie śledziona, jak zaraz nie położę się do pozycji horyzontalnej. - pokiwał głową - Dyrektor Wang może przyjść i osobiście sprawdzić. - skrzywił się, bo jego głos był dla niego za głośny, słońce za oknem za głośno świeciło, a trawa za głośno rosła.- Myślę, że z towarzyszem Solbergiem zrozumieliśmy lekcje i nie będziemy wnikać w długość spódniczek, tylko po prostu im je zdejmować. - dodał, odważny.
Danny Baxter
Wiek : 35
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 179
C. szczególne : Australijski akcent, banan na mordzie, czapki z daszkiem, tatuaże
Im dłużej patrzył na tych dwóch skacowanych umpa-lumpów, tym bardziej zdawał sobie sprawę, że do ich głów naprawdę niewiele dociera. Właściwie to popełnił błąd, każąc im coś czytać, pisać czy, Merlinie broń, wymyślać – skoro sama egzystencja zdawała się sprawiać im największą trudność. A ten zapach… Jedynie przeciąg sprawiał, że nie pozieleniał na gębie jak dwójka Ślizgonów. Niestety, nie miał wyjścia. Droga krzyżowa miała 14 stacji, a oni dopiero zaczynali swoją wędrówkę.
Mimo wszystko, zaczęli czynić postępy! Coś tam zaświtało w tych pustych baniakach i w końcu dotarło do nich, że nie są tu bez powodu. Powód był poważny, bo jedynie cud (tak, cud – tak powinna się nazywać sowa Swansea) sprawił, że "petycja" wylądowała na biurku Baxtera, a nie dyrektorki. Danny korzystał więc z chwili, bawiąc się ich kosztem, dbając przy tym o to, by nikt nie zażygał mu drogiego dywanu, i cierpliwie obserwował, do jakich wniosków młodzi dochodzą. No i dochodzili – tyle że do błędnych, a próba zmuszenia ich do myślenia nie przynosiła żadnych rezultatów.
– Nie, Karmelku. Lekcje są dwie. – Powiedział w końcu, wstając i klepiąc go dziarsko w plecy. – Pierwsza: jeżeli macie gówno w głowie, to nie wylewajcie go na papier i absolutnie nie dzielcie się nim ze światem. W szczególności z dyrką. Macie cholernego farta, że twoja sowa przyleciała do mnie, a nie do Wang. – Z jego głosu biła mieszanka irytacji i rozbawienia, kiedy podszedł do biurka, usiadł na jego krawędzi, wziął pergamin zapisany szlaczkami przez Solberga, rzucił na niego szybkie spojrzenie, podarł na kawałki, zwinął w kulkę i cisnął prosto do kosza, który trzymał Locke.
– A druga jest taka: pod żadnym, kurwa, pozorem, nie przychodźcie do szkoły w takim stanie. Wyglądacie, jakbyście mieli trójkąt z wkurwioną olbrzymką. – Prychnął pod nosem, choć nie krył swojej dezaprobaty. – Wiem, że macie wyjebane, co myślą inni, ale ja nie mam. Reprezentujecie swój dom i drużynę. A ty, Swansea, jesteś prefektem. Chcecie tego, czy nie, młodsi na was patrzą i biorą z was przykład. A dajecie im wyjątkowo gówniany przykład. Koniec wykładu! – Zaklaskał w ręce, gwałtownie wstając z biurka i kierując się w stronę framugi, jasno dając do zrozumienia, że mają stąd wyjść i więcej nie grzeszyć.
– Możecie sobie zatrzymać waszą petycję. Oprawcie ją, powieście na ścianie i spoglądajcie na nią za każdym razem, gdy wpadnie wam do głowy jakiś debilny pomysł. – Zawiesił na chwilę głos, pozwalając, żeby jego słowa dotarły do ich skacowanych mózgów. – A, i jeszcze jedno. Profesor Honeycott kończy za chwilę lekcję z pierwszakami. Obiecałem, że znajdę jakichś baranów… to znaczy, ochotników, którzy pomogą jej sprzątać kuchnię. Gratulacje, barany – zostaliście ochotnikami. Może, jak się sprawdzicie, Gwen zlituje się nad wami i poratuje jakimś rosołem. Godspeed! – Zakończył z uśmiechem, po czym walnął się z powrotem na kanapę, odprowadzając wzrokiem Ślizgonów, którzy powoli zbierali się do wyjścia.
Ostatnio zmieniony przez Danny Baxter dnia Sob 5 Paź - 22:26, w całości zmieniany 1 raz