Domek jest drewniany, niewielki i jednoizbowy. Mieszczą się w nim łóżka piętrowe, wspólna szafa (powiększona wewnątrz magią), drewniany stolik i dwa krzesełka (dwa dodatkowe należy sobie doczarować). Nie ma tu łazienki ani pryszniców - aby z nich skorzystać należy udać się do części północnej terenu gdzie znajduje się balialnia. Domek oświetlony jest magicznymi kulkami światła bądź świetlikami zagonionymi do lamp oliwnych.
Uwaga. Pokój jest pełen magii, a więc należy rzucić kością, aby dowiedzieć się z czym będziecie mieć "problem". Pierwszy rzut jest obowiązkowy i będzie Wam przeszkadzać przez cały czas pobytu na wakacjach. Dodatkowe efekty możecie sobie dobierać wedle uznania.
Spoiler:
1 nocni goście - gdy zapada zmrok dowiadujecie się, że gdzieś nieopodal Waszego domku urzęduje gniazdo chochlików kornwalijskich. Co noc będą drapać pazurkami w ściany i okna przeszkadzając w odpoczynku. Aby pozbyć się tych dźwięków co noc musicie nakładać na domek odpowiednie zaklęcie ochronne/wyciszające.
2 światło - czar magicznej kuli wyczerpuje się co cztery godziny, a świetliki uciekają/gasną po trzech. Wieczorem musicie doczarowywać sobie światło.
3 gryzący dywan - lepiej wyrobić sobie nawyk stawiania wysokiego kroku po wejściu na dywan bowiem wyrobił sobie zdolność podgryzania palców u stóp, jeśli tylko jakieś znajdą się przy jego brzegu. Nie, dywanu nie da się zwinąć, jest przyklejony Trwałym Przylepcem.
4 chichocząca klamka - ma z Was niezły ubaw w bardzo dziwacznych porach dnia i nocy. Najlepiej jest ją regularnie wyciszać inaczej wybucha śmiechem nawet w środku nocy.
5 zaszroniona szyba - wystarczy, że domek jest pusty, a szyby pokrywa szron. Jeśli go nie usuniecie jakaś niewidzialna siła (duch?) rysuje po nim paznokciami. Najlepiej jest zadbać o temperaturę domku.
6 trzeszczenie podłogi - każdy krok wiąże się z trzeszczeniem desek podłogowych. Po siódmym kroku dźwięk robi się nieznośny i trzeba wyciszać albo regularnie rzucać "reparo" na podłogę - a ta i tak po upływie paru godzin na nowo zaczyna trzeszczeć.
Lokatorzy:
1. Nika Brandon 2. Cassian H. Beaumont 3. Laurel Miskinis 4. Julia Brooks
Ostatnio zmieniony przez Fillin Ó Cealláchain dnia Sro Lip 22 2020, 16:31, w całości zmieniany 1 raz
Duchy w Nowym Orleanie są wszechobecne. Stanowią niemal osobną grupę społeczną, w każdym barze, w każdym miejscu znajdziesz ducha, który jest do niego przywiązany. Jest jedno sporo duchów, które błądzą po mieście i szukają turystów, traktując ich jak rozrywkę i pomagając im poznać Nowy Orlean lepiej. To wasi przewodnicy, którzy w każdej chwili mogą pojawić się obok. 1. Duch nie jest przy tobie przez całą dobę, ale może pojawić się w każdej chwili. 2. Rozmowy z duchem możesz prowadzić sam, śmiało rozbudowuj charakter swojego ducha. Pamiętaj, że mistrz gry w każdej chwili może wcielić się w twojego ducha. 3. Każdy ma ducha o innym imieniu i innym charakterze. Jest jednak kilka grup, które mają wspólne działanie, zalety, wady i przede wszystkim zadania, za które możecie zdobyć punkt do kuferka.
Tony
@Nikola Brandon Nigdy nie lubił tchórzostwa. Całe życie stawiał wszystko na jedną kartę, nie ważne, czy chodziło o hazard, czy o cokolwiek innego. Lubił ryzykować, niczego się nie bał, podejmował wszystkie decyzję spontanicznie i właśnie do tego cię zachęca. Wyśmieje każdy objaw strachu, popchnie cię w kierunku przepaści, tylko po to, żebyś nauczył się walczyć i przezwyciężać strach. Jak duch na ciebie działa?: Przede wszystkim Twój system wartości zostaje zaburzony; masz ochotę łamać wszelkie ustanowione zasady, niezależnie od tego, jaki masz do nich stosunek zazwyczaj. Dodatkowo wyjątkowo dobrze czujesz się w towarzystwie osób zajmujących się czarną magią. Zalety: Masz wrażenie, że przysługuje Ci wyjątkowe szczęście, niezależnie od popełnionego czynu, konsekwencje nie są do niego współmierne. Duchy przestępców pilnują, abyś zawsze spadł na cztery łapy, dlatego w lokacjach kostkowych możesz wykonać jeden przerzut, jeżeli wylosujesz negatywny (fizycznie) efekt. Wady: Za każdym razem, gdy usłyszysz od kogoś słowa “nie wolno”, czujesz wewnętrzny przymus do złamania zakazu. Od Ciebie zależy w jakim stopniu mu się poddasz. Twój cel: Zejść na złą drogę? No, może niekoniecznie, ale na pewno odkryć urok działania bez wyraźnego przyzwolenia. Twój duch naprawdę cię do tego zachęca, a jeśli ulegniesz pokusie, możesz się nauczyć więcej, niż myślisz. Za wypełnienie zadań przysługuje ci 1 punkt do dowolnej umiejętności. 1. Odwiedź przynajmniej 3 miejsca w biedniejszych dzielnicach Nowego Orleanu. 2. Złam zasady (kradzież, działanie niezgodne z regulaminem lub zasadami wyznaczonymi przez nauczyciela/dyrektora, uderzenie kogoś itp) minimum 3 razy w trakcie wakacji. 3. Musisz stworzyć własną laleczkę voodoo.
Sally
@Cassian H. Beaumont Pochodziła z jednego z wilkołaczych rodów, została przemieniona w swoją 180 pełnię. Marzyła o życiu w mieście, ale była zbyt uległa, żeby postawić się rodzicom, zamiast tego kontynuowała tradycję z mokradeł. Zginęła zabita przez wampira i teraz chętnie opowiada o tradycjach turystom, chociaż zawsze wybiera konkretnych, tym, którym czuje, że może zaufać. Jeśli zobaczy, że się myli, szybko zamilknie i nie dowiesz się już niczego nowego. Jak duch na ciebie działa?: Przede wszystkim masz ogromną ochotę poznać historię wilkołaków i wampirów, niezależnie jaki masz do tego stosunek normalnie. Dobrze się czujesz w towarzystwie wilkołaków. Zalety: W każdej lokacji na mokradłach, która wymaga od ciebie rzutu kostką (czy to na wejście, czy na efekt) możesz przerzucić kostkę jeden raz. Wady: Przynajmniej raz musisz pojawić się na terenie wilkołaków. Duch tak cię prowokuje do kręcenia się po mokradłach, że w końcu musisz się tam zgubić. Twój cel: Były mieszkańca mokradeł zawsze zachęci cię do zwiedzania okolic. Postawi to ponad Nowym Orleanem i każdym innym miejscem w mieście. Może wydaje ci się to mniej interesujące niż zwiedzanie tętniącego życiem miasta, ale jeśli dasz mu szansę to kto wie, może dowiesz się o naprawdę wyjątkowych miejscach. Jeśli wypełnisz zadania, otrzymasz 1 punkt do dowolnej umiejętności. 1. Musisz pojawić się w przynajmniej 5 lokacjach na mokradłach. 2. Przeprowadź przynajmniej jeden wątek (minimum 5 postów na osobę) z wilkołakiem. Możesz to zrobić z miejscowym wilkołakiem (z mg, lub czarodziejową duszą), lub z wilkołakiem-graczem. W wątku musicie poruszyć kwestię likantropii. 3. Opowiedz komuś legendę, bądź historię, którą opowiedział ci twój duch. Musi dotyczyć mokradeł, wampirów, lub wilkołaków.
Chloé
@Laurel Miskinis Wulgarna, głośna imprezowiczka, która dopuszczała się drobnych kradzieży. Moralność ma wywróconą do góry nogami, jest egoistką i zachęca cię do tego samego. Baw się, szalej, krzycz, rób to na co masz ochotę. Bez przerwy obraża innych, nawet jeśli zdaje jej się, że rzuca tylko neutralne komentarze. Zmarła z przedawkowania jadu bazyliszka i uważa to za niefortunny wypadek, ale zdaje się, że nie żałuje samego brania narkotyków. Jak duch na ciebie działa?: Przede wszystkim Twój system wartości zostaje zaburzony; masz ochotę łamać wszelkie ustanowione zasady, niezależnie od tego, jaki masz do nich stosunek zazwyczaj. Dodatkowo wyjątkowo dobrze czujesz się w towarzystwie osób zajmujących się czarną magią. Zalety: Masz wrażenie, że przysługuje Ci wyjątkowe szczęście, niezależnie od popełnionego czynu, konsekwencje nie są do niego współmierne. Duchy przestępców pilnują, abyś zawsze spadł na cztery łapy, dlatego w lokacjach kostkowych możesz wykonać jeden przerzut, jeżeli wylosujesz negatywny (fizycznie) efekt. Wady: Za każdym razem, gdy usłyszysz od kogoś słowa “nie wolno”, czujesz wewnętrzny przymus do złamania zakazu. Od Ciebie zależy w jakim stopniu mu się poddasz. Twój cel: Zejść na złą drogę? No, może niekoniecznie, ale na pewno odkryć urok działania bez wyraźnego przyzwolenia. Twój duch naprawdę cię do tego zachęca, a jeśli ulegniesz pokusie, możesz się nauczyć więcej, niż myślisz. Za wypełnienie zadań przysługuje ci 1 punkt do dowolnej umiejętności. 1. Odwiedź przynajmniej 3 miejsca w biedniejszych dzielnicach Nowego Orleanu. 2. Złam zasady (kradzież, działanie niezgodne z regulaminem lub zasadami wyznaczonymi przez nauczyciela/dyrektora, uderzenie kogoś itp) minimum 3 razy w trakcie wakacji. 3. Musisz stworzyć własną laleczkę voodoo.
Baptiste
@Julia Brooks Wysoki, bardzo postawny mężczyzna o przenikliwym spojrzeniu, na którego widmowym ciele widnieją liczne ślady krwi. Choć wygląda przerażająco, Baptiste jest bardzo łagodny - może trochę nie wie czym jest prywatność, ale za to robi o wiele lepszą robotę niż jakiekolwiek radio. Kiedy tylko może, wyśpiewuje swoim głębokim głosem pirackie opowieści, raz tęskniąc za kobiecym towarzystwem, raz za rumem, a raz za samą wodą. Jedyny temat, którego nie chce poruszać, to okoliczności jego śmierci. Jak duch na ciebie działa?: Przede wszystkim wyjątkowo mocno ciągnie cię do wody. Masz też naprawdę dobrą orientację w terenie. Zalety: Dzięki świetnej orientacji w terenie bez problemu trafisz do lokacji trudnodostępnych. Wady: Nie musisz nawet znaleźć się na wodzie, żeby dopadła cię choroba morska. W co drugim wątku będziesz odczuwać mdłości. Twój cel: Poznać i doświadczyć żeglarskiej części Nowego Orleanu. Twój duch uwielbia dzielić się morskimi opowieściami, ale sam też musisz otworzyć się na doznania. Nie wystarczy uważnie słuchać, poznaj historię wszystkimi zmysłami. Jeśli wypełnisz zadania, otrzymasz 1 punkt do dowolnej umiejętności. 1. Odwiedź wszystkie lokacje w opuszczonym porcie. 2. W przynajmniej 5 postach musisz nucić jakąś szantę. Możesz to zrobić przy okazji zwykłych wątków (1 ciekawostka=1 wątek), jak i w jednopostówkach. 3. Weź udział w wyścigu tratew.
Cassian H. Beaumont
Rok Nauki : VI
Wiek : 21
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170
C. szczególne : Średniej wielkości znamię w kształcie krzyża pod okiem; Silny, szkocki akcent
Coś w te wakacje naprawdę się zmieniało w Cassianie. Najprawdopodobniej poważnie zaczął obawiać się zbliżającego się, ostatniego już dla niego roku w Hogwarcie. Co prawda planował studia i chociaż nadal do końca nie wiedział co to będzie, to nie chciał sobie zamykać żadnej z dostępnych i potencjalnie możliwych furtek do wyboru. Prawda była taka, że najbardziej rozważał to, co było najmniej dla niego chyba osiągalne, bo marzył mu się zawód magimedyka, który na dobrą sprawę wiązał się z największym poświęceniem nauce, a to przecież jak do tej pory niespecjalnie go interesowało. Niemniej jednak, właśnie ten rok zamierzał poświęcić na samodoskonalenie siebie i nadrabianie paskudnych zaległości, których nabawił się przez lata oszczędzając sobie nazbytniego wysiłku. Nie powinno zatem wiec nikogo dziwić, że wśród jego bagażu, którego znamienita większość to najróżniejsze ubrania zwinięte w kulki różnej wielkości, znajdowały się też wszelkiej maści podręczniki do nauki. Tak właśnie w jego ręce trafił ten, dotyczący eliksirów. Ze względu na barwne i bogate opowieści Sally – ducha, który towarzyszył mu podczas tych wakacji w Nowym Orleanie, nawet wiedział do czego chce zajrzeć. Otworzył podręcznik na stronie, która dopiero w blasku lampy zyskała jakikolwiek koloryt. Chłopak chciał przybliżyć sobie wiedzę z zakresu warzenia i właściwości eliksiru tojadowego. Wiedzę, którą pamiętał z lekcji można było nazwać szczątkową, jeśli w ogóle jakąkolwiek trzeba byłoby już. Wyjął z plecaka swoje pióro wraz z inkaustem i pergamin, na którym skrzętnie notował wszystko to co uznałby za jakkolwiek stosowne. Początkowe informacje oczywiście tego nie wymagały, ale stwierdził, że nie będzie zagadnienia traktować po macoszemu. Skoro już poświęca swój czas to niech zrobi to dobrze. I w ten sposób dowiedział się, kto tak właściwie był jego twórcą. Informacja ta, podająca konkretne nazwisko – Damocles Belby, mówiła również o tym, że został za to odkrycie odznaczony wybitnym czarodziejskim medalem, czyli Orderem Merlina. Znając życie, jego nazwisko znajdowało się w księdze od Historii Magii, ale tego również nie mógł pamiętać, bo stosunek do przedmiotu miał co najmniej ambiwalentny. Kiedy przyszło mu do spisywania składników oczywistym było to, że głównym składnik jest tojad, do którego Cassian postanowił dopisać obszerną notatkę odnośnie tego, co to właściwie jest. Jakkolwiek pięknie nie opisywałyby go notatki gryfona, ten wiedział, że nie mógł dać się zwieść. Ta roślina bowiem nazywana była również mordownikiem, a to za sprawą toksyny, którą zawierała. Była tak silnie trująca, że źle przyrządzony eliksir najprawdopodobniej mógłby skutkować śmiercią, a tego zapewne nikt nie chciał. Przynajmniej celowo, przygotowując środek pomocowy. Reszta składników wydawała mu się jednocześnie standardowa, jak i kompletnie niezwykła i te, które wymagały stosownego komentarza, zostały nim opatrzone. Ważną częścią całej nauki było dojście do stwierdzenia, że eliksir ten nie leczy z likantropii, co niewątpliwie wydawało się chłopakowi mocno rozczarowującą informacją dla wszystkich tych, którzy w podręczniku takim jest ten poszukiwali odpowiedzi. Najwidoczniej na samo przekleństwo nie było żadnego ratunku. Wywar Tojadowy łagodził jedynie skutki pełni. Pozwalał zachować pełną świadomość, a przez to - panować nad zwierzęcymi odruchami. Tym samym najcięższy czas można było przeżywać mając za oparcie najbliższych i nie bojąc się tego, że któremuś z nich stanie się krzywda. Finał notatki stanowiła receptura i opis finalny substancji. Krok po kroku z dokładnymi opisami czynności, które należało wykonać przepis trafiał na chłonny pergamin, który tak jak Cassian wiedzę, chłonął teraz atrament. Brunet jedynie słyszał o tym jak zaawansowany jest to eliksir i jak trudno go przyrządzić. Teraz, zaznajamiając się z każdym pojedynczym niuansem tego zagadnienia wiedział, że plotki naprawdę nie są przesadzone. Ostatnimi zdaniami wieńczącymi całość było to, że kolor dymu unoszącego się z uwarzonego już wywaru jest bladoniebieski, a jego smak absolutnie obrzydliwy. Spodziewał się również, że skoro nie ma dopisku o możliwości poprawienia go – znakiem tego, będzie to najprawdopodobniej niemożliwe. Był z siebie zadowolony, kiedy spojrzał na to, jak całość notatki wygląda. Było to naprawdę profesjonalne podeście z jego strony, którego nie oszukując nikogo, absolutnie by się nie spodziewał. Wiedział, że był na dobrej drodze ku temu, by dobrze zdać w przyszłym roku egzaminy, ale musiał utrzymać systematyczność i zapał. O tyle o ile z pierwszym naprawdę nie było u niego problemów, o tyle z drugim zdecydowanie już tak i jakkolwiek by to nie brzmiało - nie mógł w tej materii zaufać sobie. Pozostawało mu liczyć, że w końcu wygada się najbliższym o swoich planach i oni również, chociaż w minimalnym stopniu go przypilnują.
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Młody Puchon powoli zaczynał się przyzwyczajać do różnego rodzaju dziwactw, jakie napotykał praktycznie każdego dnia na terenie pensjonatu i w jego okolicach. W domku wypracował sobie wraz ze współlokatorkami system wyciszania rechotliwej klamki zakłócającej im spoczynek w nocy, gdy efekty stosowanego przez nich zaklęcia przestawały działać, a widok aligatora wylegującego się w oddali na słońcu nie wywoływał już w nim ataku paniki i zdenerwowania. Można by wręcz stwierdzić, iż zaczynał wsiąkać w rytm życia pobliskiego miasta, dopasowując się do jego energii, bez względu na to, jaka by ona nie była. Tej nocy chyba jednak zestroił się z nią chyba aż nazbyt dokładnie. Zaczęło się niewinnie, od subtelnej zmiany w scenerii snu, gdy zamiast spacerować po szkolnych błoniach, nieoczekiwanie znalazł się pośrodku luizjańskich bagien. Mógłby przysiąc, że gdy tylko się tam przeniósł, odniósł wrażenie, że musi dokądś dotrzeć. Nie mógł zrezygnować. To było coś bardzo, ale to bardzo ważnego. Sprawa najwyższej wagi. Czuł, że był już blisko. Na horyzoncie migało światło lampy. Już niedaleko, jeszcze tylko kawałek. A potem upadek. Ciemność. Tępy ból z tyłu głowy. Ignacy otworzył oczy i machinalnie skierował rękę do miejsca, w którym jeszcze przed chwilą czuł, że ktoś go uderzył. Dyskomfort jednak ustąpił, zanim zdążył rozmasować sobie to miejsce. Pierwsze co zauważył po przebudzeniu to fakt, że w ogóle nie czuł ciepła. W domku podczas nocy było tak gorąco, że trudno było wytrzymać. Właśnie dlatego sypiał tylko w szaroburej koszulce bez rękawów i krótkich spodenkach. Pełna piżama nie miałaby w tych warunkach żadnego zastoso... – Co kurwa? – wyjąkał, gdy spojrzał w dół na swoje nogi i zorientował się, że są one niczym utkanie ze srebrzystej poświaty. Co gorsze, nie był to koniec niespodzianek, ponieważ tak samo wyglądała reszta jego ciała, jak i ubrania, które miał na sobie przed zaśnięciem. Co tu się odwalało? I gdzie on w ogóle był? Na pewno nie w swoim łóżku i na sto procent nie w swoim domku. Ba! Wyglądało na to, że był w zupełnie innej części ośrodka, gdyż na drzwiach pobliskich budynków widział numery przewyższające czternastkę. Chociaż w sumie może to i dobrze. Przynajmniej nie przeniósł się na drugi koniec świata lub na stary kontynent. Pozostawała więc tylko kwestia tego, że był teraz duchem? Zjawą? Bytem niematerialnym? Jak to możliwe? Umarł we śnie? Ktoś go otruł? A może Morgan, w końcu stwierdziła, że najwyższy czas się go pozbyć? Rozejrzał się dookoła, jakby tuż obok niego miała za chwilę zmaterializować jego Pani Babcia. Westchnął ciężko. Na Merlina, czy jeśli tu umarł, to będzie musiał zostać w Luizjanie na zawsze? W sumie nigdy się nie zastanawiał nad tym, czy duch przemieszczał się wraz ze swoimi szczątkami. Zaraz, właśnie! Ciało! Musiał znaleźć swoje ciało. Może, jeśli jakoś w nie wejdzie, to się obudzi w normalnej – cielesnej – formie? Musiał coś zrobić, przecież nie mógł tak siedzieć! Niestety, nadzieje jego były płonne, gdyż jego ciała nie było w domku. Spanikowany wrócił do miejsca, w którym się ocknął, łudząc się, że po prostu go nie zauważył i gdzieś tam sobie leżało. Ciała nie było, ale za to dostrzegł zapalone światło w jednym z domku. To było dziwne, biorąc pod uwagę, że nawet jeszcze słońce nie zaświtało. Podszedł do okna i zajrzał do środka. Wystrój niewiele się różnił od czternastki. Ot, prosty, minimalistyczny wystrój i dwa piętrowe łóżka. Jego uwagę zwróciło jednak to, że tylko dwa z nich wyglądały na zajęte. I tylko w jednym ktoś spał. Tą osobą był młody chłopak z książką spoczywającą na brzuchu. Ktoś to się chyba zaczytał i zarwał nockę. Ignacy spróbował zapukać do drzwi, jednak jego ręka przeszła przez nie na wylot, a on niemalże zapłakał, gdy to się stało. A więc tylko tyle mu pozostało? Latanie wte i we wte jako srebrna zjawa? Może jak się dogada z właścicielami, to zrobią z niego jakiś użytek. W następne wakacje zostanie specjalną atrakcją któregoś z domków. Puchon pokręcił głową i wkroczył do środka. Nie bardzo wiedząc, co powinien dalej robić, usiadł w siadzie skrzyżnym przy łóżku nieznanego mu chłopaka, wpatrując się w niego intensywnie, jakby dzięki temu miał go sprowadzić z krainy Morfeusza. Gdy to nie zadziałało, stwierdził, że potrzeba tutaj innego podejścia. – Hej? Hej, Obudź się! – zawołał głośno, po czym spróbował sięgnąć po książkę, jednak coś poszło nie tak. Jego ręka zanurzyła się zamiast tego w brzuchu chłopaka. Och, to zdecydowanie nie będzie miła pobudka.
Całe dnie starał się raczej spędzać poza domkiem, a w nocy nadrabiać, to co sobie postanowił jeszcze przed wyjazdem. Tendencyjnym było już to, że zasypiał wśród sterty książek, które postanowił zabrać ze sobą, a które niespecjalnie zaczynały już mu nawet przeszkadzać. Od, tak bardzo przyzwyczajał się do tego w jakiej pozycji spać, by żaden z twardszych rogów okładki nie zatopił się w jego ciele budząc go ze wściekłym wyrazem twarzy i posykiwaniem niezadowolenia cedzonym przez zęby.
Tej nocy nie było inaczej, i gdy tylko poczuł, że zaczyna odpływać od razu złożył podręcznik do eliksirów na poduszce obok siebie przekręcając się do niego tyłem. Nic też specjalnie tego wieczoru nie zwiastowało tego, co właściwie miało się wydarzyć. Jakkolwiek w każdym razie nie zdołał już przywyknąć do wszędobylskiej obecności duchów, które dosłownie wręcz przepełniały Nowy Orlean, tak ich wizyty po zmroku nie były raczej mile widziane. Nie ze względu na ich niepokojącą, przynajmniej dla samego Cassiana naturę, a zważając chociażby na to, że sen naprawdę był wielką wartością dla chłopaka i co tu dużo mówić - był strasznym śpiochem.
Sally generalnie nie naprzykrzała się jakoś bardzo chłopakowi, a wręcz przeciwnie była niesamowicie ciekawą osobliwością. Spędzał z nią czas akurat wtedy, kiedy oboje nie byli czymś specjalnie zajęci. Snuła wtedy opowieści, które towarzyszyły jej całemu życiowi. Opowiadał tak o wampirach jak i wilkołakach i to właśnie ona wzbudzała w nim to przedziwne zainteresowanie likantropią. Nurtowało go jak właściwie działa klątwa i co ze sobą niesie. I przyswajanie tej wiedzy wychodziło mu całkiem nieźle. Coś zasłyszał od ducha, część przeczytał a jeszcze co innego już planował sprawdzić. Uważał, że ta wiedza w skali wszelkiej, którą przyswoił do tej pory będzie unikatowa.
Tego wieczoru sen zmorzył go wcześniej niż zazwyczaj, ale być może był on skutkiem dość sycącej kolacji, na którą sobie pozwolił. Niemniej jednak, już po kilkunastu minutach zawinął się w lekki koc i z przykurczonymi nogami, spokojnie i miarowo oddychając śnił... Nie miewał ich zbyt często, a jeżeli już to nie były one przyjemne. I tym razem z pozoru spokojnie kołysząca się łódź podczas cumowania w przystani, szybko przetransformowała się w osamotniony kuter na środku oceanu, który wyglądał niczym nie wartościowe źdźbło uginające się pod naporem każdej, nawet najmniejszej fali. Widział jak cała konstrukcja łodzi wali się i zamienia w drzazgi. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego jakim żywiołem była woda. Kapryśnym, zmiennym i niemiłosiernie mściwym.
Widział siebie samego, który za wszelką cenę chciał uratować się z tej całej beznadziejnej sytuacji. Stalowe i drewniane elementy konstrukcji przelatywały, mijając o centymetr jego głowę, a jego refleks wydawał się być ledwie wystarczającym by tego wszystkiego unikać. Oczy piekły go od soli znajdującej się w w morskiej wodzie. Ubrania, przemoczone i podarte jedynie przeszkadzały mu w sprawnym przemieszczaniu się po statku. Instynktownie zaczął rozglądać się za swoją różdżką szukając ratunku w magii, ale po chwili zorientował się, że to się zda na nic.
Fale zdawały się być coraz większe, a każda kolejna coraz bardziej i bardziej ciągnęła kuter na dno... Kiedy złamał się jeden z głównych masztów Cassianowi udało się odskoczyć, ale wiedział, że jest w tarapatach. Rychło po tym, jak stalowy element konstrukcji runął, pokład również zaczął zapadać się pod sobą, ukazując ogromną dziurę. Dziurę, przez którą chłopak chciał przeskoczyć. Poczuł dziwne uczucie, kiedy zaparł się rękami o krawędź złamanego wręgu, a okolice jego brzucha zaczął wypełniać lodowaty chłód. Tak bardzo nie chciał patrzeć w dół, ale kiedy już się na to zdobył... Cały obraz prysł.
Zamiast niego widział koło siebie białawą sylwetkę ducha, na poły widoczną, na poły transparentną o mlecznym zabarwieniu. Otworzył szeroko oczy ciężko oddychajac, będąc przepełnionym grozą wydarzeń, które właśnie rozegrały się w jego śnie. Tak bardzo nie wiedział, jak powinien to interpretować i jak bardzo nie chciał tego pamiętać. Sztorm na środku oceanu, to stały, nigdy niekończący się motyw jego snów. Których tak na dobrą sprawę tak bardzo nie chciał mieć. Mógłby je oddać za jedynie błogi i niewyniszczający sen.
Zerknął na chłopaka jeszcze raz, kiedy się uspokoił. Ostatni raz złapał głęboko powietrze do ust i posłał mu pytające spojrzenie. Szybko zatem połączył jego obecność z Sally i niewiele myśląc powiedział do niego mocno zachrypniętym jeszcze głosem. - Jeśli szukasz Sally, to jej chyba tutaj nie ma. Z resztą... - Powiedział delikatnie rozmasowując oczy i starając się rozbudzić. - Ona nie ma w zwyczaju przeszkadzać w śnie. - Dodał będąc delikatnie zgryźliwym, ale całość skwitował delikatnym uśmiechem. Nie chciał wyjawiać, że był do koszmar, bo emocje, które przyszły mu towarzyszyć już na wstępie ich poznania zdecydowanie mówiły wystarczająco. - Jak się nazywasz? - Posłał dodatkowe pytanie, stwierdzając, że skoro już się rozbudził może prowadzić dalszą konwersację. - A i... Nie rób tego więcej. To nie jest specjalnie przyjemne. - Faktycznie, odczucie przepełniającej, chłodnej pustki w okolicach brzucha nie było najprzyjemniejszym z doznań Cassiana.
Chłopak nawet nie poddawał w zasadność tego, że Ignacy nie jest duchem. Dla niego to miasto było tak ich pełne, że równie dobrze naprawdę mógł umrzeć chwilę temu, a młody gryfon jest pierwszą z napotkanych przez niego osób.
Całe szczęście reakcja nieznajomego okazała się nie być tak gwałtowna, jak się na początku spodziewał. W sumie to zachował nawet względny spokój, co go mile zaskoczyło. Spodziewał się raczej krzyków, wrzasków, pisków, wzywania o pomoc lub przynajmniej donośnych wyzwisk. Gdy z ust chłopaka padło imię jakiejś dziewczyny, zmarszczył brwi, skonsternowany. Czyżby uważał, że szukał jego współlokatorki? – Nie mam pojęcia, kim jest Sally – skomentował, wskazując na puste łóżko. – Jednak jeśli tutaj mieszka, to omija ją naprawdę świetne przedstawienie. Na kąśliwy komentarz odpowiedział wzruszeniem ramion. – Cóż, bycie duchem też nie jest wyjątkowo miłe, jeśli chcesz wiedzieć – odparł z kwaśną miną. Po tych słowach usiadł bezpardonowo na łóżku chłopaka, tym razem jednak uważając, aby nie zaczepić przypadkiem o żadną część jego ciała. Dzięki temu ile lat spędzili w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie pewnie oboje doskonale wiedzieli, jak nieprzyjemne było to uczucie. Nie miał zamiaru zostać bucem, tylko dlatego, że jakimś cudem stał się duchem. W gruncie rzeczy, to nie bardzo wiedział, jak mają się teraz potoczyć ich losy, skoro już nieco na siłę, splótł je ze sobą. Wmaszerował do tego domku, jak do siebie, obudził jego lokatora, a teraz, co tak właściwie miało się stać? Może powinien opowiedzieć mu historię swojego życia, aby pomógł mu załatwić jakąś niedokończoną sprawę, coś, co wciąż trzymało go w świecie żywych? Owszem, mógłby to zrobić, jednak nie przychodziło mu do głowy, co mógłby chcieć skończyć. A raczej nie był w stanie wymyślić nic, co mógłby skończyć akurat teraz. Jasne, jeśli to nie była jakaś dziwna wizja zesłana przez lokalne duchy i faktycznie dokonał żywota, to wypadałoby, chociażby pożegnać się z rodziną i bliskimi. Ale on przecież miał całe życie do przeżycia! To nie mogłoby takie proste, takie pospolite! Nie godził się na to! Westchnął ciężko, bijąc się z myślami, a chwilę później niemalże parsknął śmiechem. Musiał być najdziwniejszym duchem, z jakim młody miał ostatnio do czynienia. Odwiedził go znienacka, wsadził rękę w brzuch, a teraz poza paroma zdawkowymi odpowiedziami, siedział cicho. Z drugiej strony, jeszcze parę dni temu, sam nadałby Pani Babci tytuł najdziwniejszej zjawy, jaką spotkał w swoim życiu. Ignacy przecisnął się w jeden z kątów koi i otaksował Cassiana od stóp do głów, na tyle ile mógł, jakby tylko i wyłącznie na podstawie jego wyglądu był w stanie ocenić, jak wiele może mu powiedzieć, aby nie zrazić i nie przestraszyć go jeszcze bardziej niż dotychczas. Będzie musiał bardzo ostrożnie dobierać słowa, jeśli chciał, aby zabrzmiało to chociaż trochę prawdopodobnie. Raz jeszcze wydał z siebie odgłos niezadowolenia i oparł dłonie na kolanach. – Nazywam się Ignaaaccyyy. Jeszcze parę godzin temu spałem smacznie w domku – zaczął opowiadać, pozwalając, aby irlandzki akcent wybrzmiał nieco mocniej niż zazwyczaj. Swoje imię wypowiedział zaś bardzo powoli i dokładnie, żeby uniknąć nieporozumień. Może dzięki temu jego zabrzmią bardziej wiarygodnie, jeśli udowodni, że także uczęszczał do Hogwartu? – Obudziłem się w tej okolicy i... Byłem już taki. Spojrzał na swoją półprzezroczystą dłoń, jakby ta miała się zaraz do niego odezwać i podać mu jak na tacy wszystkie odpowiedzi powiązane z taką jakże problematyczną kwestią stanu jego ciała. Kiedy zauważył, że chłopak chce coś powiedzieć, dał mu ręką znać, aby się jeszcze wstrzymał z jakimikolwiek komentarzami. – Uprzedzę twoje pytanie. Nie, nie urodziłem się 100 lat temu i doskonale wiem, który mamy rok. Jakby się tak dobrze nad tym zastanowić, to pewnie się nawet parę razy widzieliśmy w szkole – kontynuował, nie dając Gryfonowi szansy na to, aby o cokolwiek zapytać. – Nie wiem też, gdzie jest moje ciało, ponieważ nie było go w moim domku. Więc o ile w ośrodku nie grasuje porywacz i morderca, to stało się coś bardzo... dziwnego. Na sam koniec Puchon powstrzymał się od przeklęcia i zamiast tego uśmiechnął się kwaśno. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego wyjaśnienia brzmią, jakby co najmniej w zwariował lub jakby, w najgorszym razie, był jakimś czarnoksiężnikiem, którego eksperyment poszedł wbrew pierwotnym planom. Śmierć i zostanie duchem... Świetne wakacje, nie ma co.
Na twarzy Cassiana z każdym kolejnym słowem wypowiadanym po tym, że duch nie znał Sally malowała się coraz poważniejsza konsternacja. W jego głowie wręcz wrzało od możliwości odpowiedzi na pytania: kim był, co tu robił i co się właściwie tutaj wyprawia? Przygryzł mocniej dolną wargę podciągając się na łóżku, tak aby permanentnie nie leżeć. Była to też zdecydowanie bezpieczniejsza pozycja do potencjalnego użycia różdżki bądź ucieczki. Wprawdzie nie obawiał się jakiejkolwiek agresji ze strony Ignacego, ale nigdy do końca nie ufał każdej nowo napotkanej istocie. Zwłaszcza takiej, która wyrywała go ze słodkiego objęcia morfeusza, jakkolwiek paskudnym koszmarem to by nie było.
Odgarnął niesforne kosmyki włosów zaczesując je do tyłu, tak by nie zasłaniały jego szarych oczu. Chciał się lepiej przyjrzeć puchonowi, który jeszcze przed chwilą był dla niego nocną marą. Przejawiał wszelkie tendencje w wyglądzie ducha. Mleczna, delikatnie mieniąca się struktura, jakby przyprószona drobnymi kryształami. Do tego pewnego rodzaju transparentność i zdecydowana lekkość postaci, z zauważalną opieszałością do zmieniania swojego miejsca. Wszystko to było w stanie zaklasyfikować go jako ducha i w żadnym wypadku Cass nie pomyślałby, że przyjdzie mu to zakwestionować. - No wiesz... Domyślam się. - Parsknął lekko. - Jesteś nieumarłym, błądzącym wiecznie po tym padole, co może być w tym przyjemnego? - Zapytał żartobliwie się uśmiechając, co w jego przypadku wiązało się z lekkim podciągnięciem prawego kącika ust i ściągnięciem warg do wąskiej, bladoróżowej linii.
Wsłuchiwał się w lekko zdenerwowany, ale zdecydowanie jednostajny tembr głosu i chłonął każdą wypowiadaną przez gościa literę. Skoro już nie spał, mógł poznać historię, która towarzyszyła mu podczas jego błąkania się po ziemi. Zazwyczaj, to co opowiadały mu duchy niosło ze sobą niezwykły bagaż doświadczeń. Niekoniecznie były to też przypowiastki filozoficzno-moralizatorskie, ale słuchało się tego z zaciekawieniem, bo ich życie było po prostu interesujące, a kto wie, może to właśnie historię Ignacego będzie mógł dalej i dalej przekazywać po powrocie w szkolne mury.
- Jaaa. - Przeciągnął dłużej pokazując na siebie palcem. - Caaaassiaaaaan... - Odparł z uśmiechem na ustach, niezauważalnie wręcz przewracając oczami. Podczas pobytu w Hogwarcie naprawdę zdążył przyzwyczaić się do tego, że spotyka się imiona z całego świata. Od Ignacego, po Faraha. Żadne, nawet najbardziej pokrętne imię nie byłoby już go chyba w stanie zaskoczyć.
W swoich rozmyślaniach Ignaś niewiele się mylił - faktycznie był duchem, który ze wszystkich, jakie pojawiły się do tej pory na drodze młodego gryfona, był najdziwniejszy. Żaden do tej pory nie próbował go dotykać, a już na pewno nie robił tego, kiedy chłopak spał. Jakby się temu bliżej przyjrzeć... To nie wyglądało całkiem dobrze.
Ilekroć Cassian nie chciałby się wtrącić do słowotoku, w który popadł starszy z tej dwójki, skutecznie było mu w tym przeszkadzanie, co powodowało lekki grymas niezadowolenia malujący się na jasnej i wciąż zaspanej twarzy chłopaka, z ewidentnie wydętą dolną wargą w geście podkreślenia swojego stanu. Nie miał tendencji do przerywania, ale też nie chciał siedzieć cicho. Miał swoje pytania, które planował zadać, ale gdy tylko otwierał usta, spotykało się to ze sprzeciwem puchona. Postanowił zatem milczeć w międzyczasie zrównując się pozycją ze swoim rozmówcą. Kiedy tylko chłopak skończył i gryfon mógł wreszcie dorzucić swoje pięć groszy, do gry wkroczyła klamka, która jak zwykle w najmniej odpowiednim momencie zaczęła rechotać, z każdego elementu historii, którą właśnie wysnuto. - Och zamknij się! - Rzucił chłopak ze zrezygnowaniem sięgając po swoją zakopaną w pieleszach różdżkę. - Silencio! - Wypowiedział formułę, po której magiczna klamka kompletnie zamilkła. Był to już swego rodzaju rytuał, który co nocy musieli uskuteczniać. Miejsce może i było przesiąknięte magią, ale takie wybryki naprawdę nie były mu potrzebne. Zwłaszcza w samym środku nocy.
- Uczysz się w Hogwarcie? Przyjechałeś tutaj na wakacje? - Wydawał się powtarzać każdą informację, którą właśnie przyswoił, żeby uporządkować to w swojej głowie. - Zaraz, zaraz... To nie możliwe. - Na twarzy tym razem malowało się ewidentne zdziwienie połączone z lekkim szokiem. Bo w sumie co by zrobił, gdyby to jego spotkało? Czy właściwie chłopak będzie w stanie wrócić do swojej formy sprzed tego stanu? Miał mętlik w głowie nie wiedział, jak pokierować swoimi myślami. Po raz wtóry już zacisnął zęby na dolnej wardze w geście konsternacji.
Zdarzenie, które właśnie odbywało się w domku numer dwadzieścia należało do bezpardonowych precedensów. Do takich, o których raczej milczy się niż snuje o nich dalekosiężne opowieści przy ognisku, bądź rozpowiada się w formie plotki. Cassian nie chciał i nie zamierzał opowiadać nikomu tego co się właśnie tutaj wydarzyło, bo raz: wyszedłby na bajkopisarza, a dwa: sam nikomu by w to nie uwierzył.
- Na bank musi być jakieś rozwiązanie tej katastrofy... - Rzucił bezwiednie rozglądając się po pokoju.
Ignacemu należała się pomoc, której nie mógł odmówić. Nie spotkał się wcześniej z takim zagadnieniem, ale szybko chwycił po leżący nieopodal podręcznik. Może jakiś eliksir powodował taki efekt i cała ta sytuacja była jedynie skutkiem jakiegoś marnego psikusa spowodowanego żywioną do kolegi urazą. Jeśli się nie mylił, to należało znaleźć jedynie antidotum, bo przecież skoro była mikstura, która potencjalnie powodowałaby taki stan, to musiało też istnieć coś, co powodowało powrót do stanu wcześniejszego... Prawda?
Dostrzegając wyraźną konsternację na twarzy chłopaka, zmartwił się nieco. W gruncie rzeczy to nie wiedział, jak mógłby on zareagować na jego dłuższą obecność tutaj. Zamiast słuchać tych bezsensownych wyjaśnień, równie dobrze mógłby wyrzucić go stąd na zbity pysk lub spróbować odegnać jakimś zaklęciem, żeby tylko mieć święty spokój. Byłaby to jak najbardziej naturalna reakcja młodego człowieka, który nie dość, że jest na wakacjach i powinien mieć możliwość, aby spędzić swój czas wolny, jak tylko mu się żywnie podoba, to jeszcze jest nawiedzany przed wschodem słońca przez zdziwaczałego ducha. Może i wszyscy goście pensjonatu byli czarodziejami, jednak nie każdego pasjonowały zjawiska nadnaturalne. Naturalnie, w takiej sytuacji, Ignacy mógłby grać nieustępliwego i po prostu wracać do domku co chwilę, ignorując jakiekolwiek sprzeciwy skierowane w jego stronę. Tylko czy to nie pogorszyłoby sprawy jeszcze bardziej? Prędzej czy później ktoś by zauważył błyski zaklęć lub zwyczajnie zwrócił uwagę na dziwne odgłosy dobiegające z domku. A wtedy zebrałby się tutaj całkiem spory tłum ludzi. Nienienie, publiki tutaj nie potrzebował. Tylko wywołałby jeszcze większą panikę, ale z drugiej strony... Przecież był martwy. Chyba. Prawdopodobnie. Ugh, czemu to było takie skomplikowane? Słysząc komentarz chłopaka, który według niego, próbował się z niego nabijać, zmrużył oczy z taką minę, jakby właśnie się zastanawiał nad tym, jaka kara byłaby najbardziej odpowiednia za takie zachowanie. Delikatna groźba to najlepsza groźba. – Zdajesz sobie sprawę z tego, że przez przypadek mogę cię dotknąć jeszcze raz, prawda? – spytał niewinnie, rysując jakiś szlaczek na rogu kołdry. Kąciki jego ust uniosły się do góry, gdy usłyszał, jak mieszkaniec domku nr 20, celowo przedłuża swoje własne imię. Cóż, sam zrobił to wyłącznie z przyzwyczajenia, ponieważ nawet nauczyciele mieli problem z jego imieniem. Nie wspominając nawet już o nazwisku będącym najprawdziwszą katorgą do wymówienia dla osób nieobeznanych z językami obcymi. Ignacy stłumił śmiech, gdy Gryfonowi przerwała rehocząca klamka. Czyli nie tylko on i jego współlokatorki mueli problem z tym ustrojstwem. Gdyby towarzyszyły im teraz inne okoliczności, to pewnie nawet uznałby ten fakt za pocieszający. A teraz? Mógł co najwyżej uśmiechnąć się półgębkiem, w pełni świadomy tego, że poprzedniego wieczora taka sama klamka stanowiła także i jego największy problem. Zadziwiające było to, jak szybko potrafi się czasem zmienić hierarchia pewnych wartości. – A więc twoim zdaniem wersja, w której jestem duchem gościa z Irlandii, który wie o istnieniu Hogwartu i po prostu zginął tutaj kilkadziesiąt lat temu, jest bardziej wiarygodna? – spytał, wywracając oczami i kładąc się na plecach. Cóż, co poniektórym nie przeszkadzałby fakt, że zostaliby zaliczeni do grona kłamców lub wariatów. Aby to udowodnić, wystarczyłoby spojrzeć na to, jakie miejsca zajęła magia i zjawiska nadnaturalne w kulturze mugoli. Znani autorzy książek czy twórcy filmów nie wahali się ani chwili przed wykorzystaniem plotek i zeznań świadków domniemanych opętań i nawiedzeń, aby zbić na wydarzeniach tego typu prawdziwą fortunę. – Do tej pory sądziłem, że jeśli coś mnie tu wykończy, to będzie krokodyl – zaczął opowiadać Puchon, zerkając bez przekonania na podręcznik. – A nie jakiś lokalnym magiczny fenomen. Albo zwykły zabójca. Czy mógł paść ofiarą jakiegoś przekleństwa? Może był to efekt uboczny rytuału, w którym niedawno brał udział? Chyba że ktoś naprawdę mnie zlikwidował, pomyślał z niechęcią, starając się odsunąć od siebie tę myśl, bez względu na to, jak bliska prawda mogłaby ona być. Do tej pory zawsze mu się wydawało, że duchy były w pewnym stopniu powiązane ze swoimi ciałami i były w stanie je odnaleźć, przyciągane do nich niczym opiłki żelaza przez magnes. On jednak nie był w stanie wyczuć nic. Nie słyszał cichego wołania w uchu, które zawiodłoby go do miejsca zbrodni czy nawet grobu. Nie odczuwał też wyraźnej presji, aby udać się w jakieś konkretne miejsce, wiedziony przeczuciem. Czułby się jakby był sobą, tylko nie miał materialnego ciała. Czy tak właśnie wyglądał los każdej zagubionej na tym świecie duszy?
Biorąc pod uwagę sytuację duchową w Nowym Orleanie jak i najpewniej w całej Luizjanie Cassianowi nawet przez myśl nie przyszło odpędzenie ducha w jakikolwiek sposób. Przyglądając się temu z innego punktu widzenia, każda historia opowiedziana przezeń niosła ze sobą pewną wartość merytoryczną. Opowiadając ją dalej duchy uczyły kolejne pokolenia używając własnych błędów. Oczywiście najlepiej człowiek uczy się na swoich i zawsze tak było, jednak, jeśli przekazanie takiego podania mogło uchronić chociaż raz kogokolwiek przed podjęciem złych wyborów to i gryfon uważał, że jest to warte całego zachodu. Z drugiej strony, te istoty musiały jakoś wypełniać swój ciągnący się w nieskończoność czas i jakkolwiek sprawić, żeby nieustanne odliczanie do określonego punktu, który nie istniał przecież stawało się bardziej znośne.
Cass lekko zmrużył oczy spoglądając w kierunku Ignacego. - To wcale w takim wypadku nie byłoby przypadkiem... - Mruknął pod nosem po chwili już kompletnie się uśmiechając. Zważając na to jak późna była pora, a także samo zajście, o którym rozmawiali dziwiło go to, na jaka otwartość zdobył się on sam. Przełamywanie swoich barier ostatnio zaczynało stawać się rutyną i o ile w tym przypadku nie było to jakimkolwiek problemem, to kiedy przypominał sobie sytuację w londyńskiej bibliotece nadal przechodził go dreszcz. W takim wypadku ewidentnie musiało chodzić o publikę - teraz znajdował się w kameralnym gronie, z całkiem przyjaznym “duszkiem”, więc pozwalał sobie na coś więcej niż latanie w te i we w te chowając się przed światem, ze względu na absurdalnie dziwną sytuację.
Wąska, blada linia, która w tym momencie zastępowała usta Cassiana, ze względu na zdecydowanie zbyt mocne ich ściśnięcie wykrzywiła się w grymas frustracji. Starał się mocno rozpracować co tak na dobrą sprawę właściwie się wydarzyło. - Nah... - Mruknął nieśmiało. - Nie o to mi chodziło. - Mówił dość spokojnie, ale jego głos wydawał się ukazywać nieobecność. To, że myślami błądził po tematach i spisach treści, które w jakikolwiek sposób mogły mu się okazać przydatne. Miał pamięć fotograficzną, co niesamowicie pomagało na przykład przy szkicowaniu własnych wspomnień, ale i poszukiwaniu wartych uwagi informacji. - Nie przychodzi mi nic wartościowego do głowy. - Jego ton był zrezygnowany i choć nie zamierzał się poddawać to wzbierało się w nim uczucie bezradności, którego nienawidził.
Oparł głowę o ścianę. Czuł, że środek nocy to nie jest jego pora, kiedy adrenalina i zdziwienie zaczynały ustępować, a w ich miejsce pojawiały się emocje dużo bardziej spokojne. Takie, które zazwyczaj silnie się w chłopaku wyciszały. Przyjrzał się jeszcze raz Ignasiowi, próbując zorientować się, czy aby na pewno nie pamiętał go skądś już. Może faktycznie kiedyś mijał go na szkolnym korytarzu, ale tak na dobrą sprawę... Ile on był od niego starszy? Może poszukując informacji o tym doszukuje się go w zbyt bliskiej przeszłości, pozostawiając te dalsze rejony w spokoju.
- Wydaje mi się, że nie powinieneś jeszcze z niczego rezygnować. - Rzucił bezwiednie. - Wiesz... - Na jego twarzy zaczął pojawiać się delikatny uśmieszek. - Może duchy mogą umrzeć jeszcze raz? Albo może uda nam się przywrócić tobie normalną postać i dopiero wtedy pójdziesz sprawdzić co tam u aligatorów? - Białe zęby zdawały się, nawet mimo otaczającego ich mroku, silnie kontrastować z bladymi ustami chłopaka. Uśmiechał się, bo nie chciał by Ignacy dał się porwać marazmowi. Jeszcze nic nie było przecież przekreślone, a rozwiązanie mogło znajdować się bliżej niż myśleli. - Rano powinniśmy pójść pokazać cię komuś. Może to... Miejscowy żart czy coś? Nie nastawiajmy się negatywnie. - I trącił go lekko swoim kolanem by i puchon się lekko rozpromienił. Już po wysłuchaniu całej historii nie zostawiłby go przecież, więc nie powinien czuć się z tym osamotniony. Nie umiał oczywiście ubrać tego w słowa, ale wydawało mu się, że daje mu dobre znaki tak go wspierając.
Ah, tak. Największa wada ludzkości, bez względu na to, czy brało się pod uwagę społeczeństwo magów, czy też jedynie mugoli. Obie frakcje pomimo przepaści kulturowej głębokiej niczym Rów Mariański i miliona różnic, wciąż dzieliły ze sobą tę jedną cechę, której na przestrzeni wieków w najmniejszym stopniu się nie wyzbyła. Ludzie nigdy nie uczyli się na cudzych błędach. Oczywiście, może i co poniektóre jednostki były w stanie przyswoić tę lekcję, jednak ogół zawsze pozostawał taki sam. Wszyscy wciąż próbowali swych sił tam, gdzie inni zawodzili, licząc na inny efekt. Napawali się tym, że w ich przypadku może być inaczej. A potem i tak kończyli, jak cała reszta. Czy ktoś nie powiedział niegdyś, iż definicją szaleństwa jest robienie w kółko tego samego, oczekując za każdym razem innego wyniku? Gdyby uznać te słowa za prawdę objawioną, to kraina ta po brzegi była wypełniona wariatami. Całe szczęście Ignacemu nie były akurat w głowie filozoficzne dyskusje, ponieważ miał dużo poważniejsze problemy. Nie dość, że prawdopodobnie umarł, to jeszcze chłopak, który się do niego przypałętał, najwyraźniej bardzo sobie upodobał droczenie go. Chociaż nie. To była po prostu prowokacja. – Ty to powiedziałeś – burknął pod nosem, dalej rysując szlaczki. Nie przerwał tej czynności, nawet na chwilę, aby zerknąć na twarz swojego towarzysza. Zamiast tego usypiał takim zachowaniem jego czujność, żeby w najdogodniejszym momencie naprzeć na materiał nieco mocniej niż dotychczas. Jego palec przeniknął przez kołdrę, aby następnie utkwić w lewej kostce Gryfona, wywołując falę dojmującego chłodu. I komu było teraz do śmiechu? – Jak wspominałem, gdyby akurat tak się zdarzyło, byłby to czysty przypadek – dodał niewinnie, cofając szybko rękę. Przygryzł lekko dolną wargę, starając się utrzymać kamienną minę, jednak przyszło mu to ze sporym trudem. Jak mógł powstrzymywać uśmiech, gdy w tak subtelny sposób odegrał się na kimś, kto praktycznie śmiał mu się w twarz? Mało kto podołałby takiemu wyzwaniu. Pomimo tego, że nie miał już do dyspozycji swojej ludzkiej powłoki, tak w jakiś niewytłumaczalny sposób wyczuł na sobie taksujące go uważnie spojrzenie Gryfona. W odpowiedzi podniósł na niego wzrok. Jego oczy nie śmiały się, nie wyrażały zaciekawienia lokatorem domku numer dwadzieścia, ale też nie pałały złością. Zamiast tego były puste, jakby pomimo całego skupienia, myśli dryfowały gdzieś daleko stąd. Mógł teraz żartować, opowiadać o sobie, czy nawet być nieco wredny, jednak gdzieś w środku, wciąż głowił się nad tym, co się z nim właściwie dzieje. I co stanie, jeśli obecny stan rzeczy nie ulegnie zmianie. Ignacy pokręcił głową i spuścił spojrzenie na kołdrę, wracając do kreślenia tylko mu znanych znaczków. – Ostatni, który spotkał mnie na swojej drodze, skończył na wpół zjedzony na bagnach – powiedział, przeinaczając nieco pewne zdarzenie z niedawnej przeszłości. – Wolałbym się nie przyczynić do wyginięcia kolejnego gatunku. Uśmiechnął się przesadnie, jakby była to najwspanialsza wiadomość na świecie i coś, czym każdy powinien się chwalić w towarzystwie. Biorąc pod uwagę okoliczności, mógłby nawet przybrać maskę oszalałego nekromanty poszukującego swojej następnej ofiary, aby odsunąć od siebie myśli o prawdopodobnej śmierci lub magicznej utracie ciała. Wspomnienie o wypadzie na mokradła z Morgan, chociaż delikatnie przekłamana,e przynajmniej dawało jakiś temat do rozmowy. Kiedy Cassian spróbował trącić go kolanem, przez krótką chwilę chciał unieść swoją widmową nogę do góry, chcąc uniknąć kontaktu fizycznego, jednak w ostatniej chwili zrezygnował. Skoro tak mu się podobało zimno, które ekhm wydzielał, to kim był, aby uniemożliwiać mu dostęp do kolejnej dawki? – Dobry pomysł – skomentował z ociąganiem. – Zostaną z Tobą przez resztę nocy aż do świtu. Rano przejdziesz się po domkach nauczycieli oraz spróbujesz kogoś tutaj ściągnąć. Myśl ta zaświtała mu w głowie już wcześniej, jednak dopiero teraz, gdy spostrzeżenie to padło z ust Cassiana, nabrało ono odpowiednich kształtów. Gdyby zaczął latać po całym ośrodku, mógłby przez przypadek wywołać niemałą panikę. Wystarczyłoby, że w drodze do któregoś z domków opiekunów, natknąłby się na grupę nieumiejących zachować zimnej krwi nastolatek lub co gorsze dzieci z pierwszych roczników, a zamieszanie stałoby się faktem. Nie powinien tego robić, ponieważ w gruncie rzeczy nie miał pojęcia ofiarą kogo lub czego padł, a jeśli miało wyjść na jaw, że był jedynie pierwszym z wielu, to powinien przynajmniej zadbać o to, aby jak najmniejsza liczba ludzi była świadoma tego, co się dzieje. Dzięki temu władze pensjonatu i nauczyciele będą mogli łatwiej opanować sytuację, jeśli zajdzie taka potrzeba. Jeśli nie chciał zwariować, to musiał się uspokoić i zacząć logicznie myśleć. Jedna głupia decyzja mogła ich wszystkich kosztować zdrowie... lub życie. Gdyby okazało się, że ten domniemany magiczny fenomen, który go dotknął, jest zaraźliwy, to prawdopodobnie odizolowaliby od siebie wszystkich gości pensjonatu. Ignacy zerknął na chłopaka, przekrzywiając nieco głowę w bok, zastanawiając się, czy powinien podzielić się z nim swoimi podejrzeniami. Szybko jednak doszedł do wniosku, że powinien się z tym, na razie wstrzymać. Nie miał żadnych dowodów na poparcie swojej tezy, więc po co go martwić akurat teraz? I po ryzykować, że napędzi mu stracha?
Cassian już od jakiegoś czasu zerkał w kierunku krążącego palca Ignacego bacznie go obserwując. Dobrze wiedział, że jego zachowanie ma go uspokoić, bo pozwalało mu zająć czymś ręce. Generalnie, doskonale znał to z własnej autopsji, kiedy do osiągnięcia statusu względnie spokojnego sam zajmował się czy to obracaniem swojej różdżki w dłoniach czy jakimiś robótkami ręcznymi, jak na przykład wiązaniem sznurka. Wszystko by tylko nie dawać swoim odruchom pełnej swobody. Z drugiej strony wiedział też, że ich początkowo niewinna gra słowna może skończyć się dość nieprzyjemnie. A mimo to dalej ryzykował... Ta drobna, niewielka zadra wewnątrz niego mówiła mu, że biorąc pod uwagę okoliczności ten kierunek nie jest zły i jakoś rozładowuje napięcie, a jeśli będzie musiał się przez to sparzyć, to trudno – takie sytuacje nie zdarzają się przecież codziennie.
Kiedy palec zatopił się pod kołdrą i jednocześnie przeniknął łydkę Cassa z jego gardła wydobył się nieprzyjemny syk, a kończyna mimowolnie drgnęła chcąc wyrwać się z ucisku chłodu jak najszybciej, przez co drugie z jego kolan zaliczyło nieprzyjemne spotkanie ze ścianą. Głuchy stuk rozległ się po pomieszczeniu, a na twarzy chłopaka pojawił się grymas niezadowolenia wymieszany z lekkim bólem. - Najwidoczniej przypadki chodzą po ludziach... - Rzucił już mniej przyjaźnie starając się posłać najbardziej karcące spojrzenie na jakie się mógł zdobyć.
Strapienie widoczne na twarzy Ignacego odbijało się również na gryfonie. Frapowały go pytania bez odpowiedzi, stanowiące trzon całej tej sytuacji. Nie umiał odpowiedzieć na żadne z tych, które pojawiały się w jego głowie, poza czystym stwierdzaniem faktów, tak dobrze im znanych. Wiedział już teraz jedno – Nowy Orlean to przedziwne miasto. Takie, które niewątpliwie będą wspominać bardzo długo. Nie był już natomiast tak święcie przekonany o tym, czy będą to jedynie dobre wspomnienia, bo dokładniej analizując tę sytuację to taki stan rzeczy może spotkać każdego. Nawet rozmyślającego teraz Cassiana. - Coś chyba nie masz szczęścia w odkrywaniu tajemnic Luizjany. - Kiwnął w jego kierunku głową z półuśmiechem na twarzy. - Z drugiej strony... Jeden aligator mniej, jedna możliwość stracenia kończyny mniej. - Parsknął po czym zaczął kartkować księgę, która do tej pory spoczywała wygodnie w okolicach jego brzucha, z grzbietem odwróconym do zewnątrz. Papier przerywał głuchą ciszę, która zdawała się wypełniać pomieszczenie, kiedy akurat żaden z nich nic nie mówił. Stanowił ostoję realności i poprzez swój zapach, wydający dźwięk i fakturę, którą badał dotyk bruneta potwierdzał, że wszystko to nie jest snem.
Próba trącenia chłopakiem była z góry skazana na niepowodzenie. Kolano, które zatopiło się w ciele ducha zdawało się chłonąć chłód niczym gąbka. Tym razem jednak, wydawać by się mogło Cass zaczynał się powoli przyzwyczajać do tego uczucia. Zacisnął mocniej zęby, ale nie zajęknął się nawet przez chwilę starając się nie stracić w żaden sposób panowania. Brawo Cassie, jesteś debilem... - skomentował jedynie swoje naprawdę powolne ogarnianie rzeczywistości. W końcu rozmawiał z puchonem już jakiś czas, a mimo tego nie był w stanie powstrzymać się przed tym odruchem, nawet mając w perspektywie to, że jeszcze kilka sekund wcześniej palec Ignacego znajdował się w jego łydce. Pomachał głową ze zrezygnowaniem nie mogąc się sobie nadziwić.
Zerknął na niego niepewnie się uśmiechając. Zakłopotanie, które pojawiło się wewnątrz Cassiana delikatnie przenikało do jego głosu jak bardzo nie chciałby go zamaskować. - Emm... Tak! Jasne. - Potwierdził zgodę na nocowanie bruneta w jego domku. Podziwiał go za bezpośredniość. Z drugiej strony starał się za żądne skarby nie pokazać skrępowania takim stanem. Sam też do końca nie wiedział, dlaczego się tak czuł. Ot, po prostu nie był jeszcze w takiej sytuacji i ciężko było mu się w tym odnaleźć. Jednocześnie wiedział, że musi zmierzyć się z tym czego nienawidzi - zakłopotaniem właśnie.
Jego plan wydawał się najbardziej logicznym rozwiązaniem sytuacji jakie przychodziło mu do głowy. Jeśli nawet opiekunowie nie będą mu w stanie pomóc, to trzeba będzie zabrać go do magimedyka. Potem już chyba nie ma innego rozwiązania. Ktoś jednak musiał coś o tym wiedzieć, bo przecież niemożliwym było to, żeby Ignaś był osamotnionym przypadkiem. Prawda?
Przekręcił się na bok, a jego policzek ponownie spotkał miękką fakturę bawełnianej pościeli. Środek nocy nie był najlepszym momentem na rozmowę i powoli wydawało się mu, że i jemu i Ignacemu towarzyszyło znużenie. Biorąc pod uwagę męczące emocje, które raz po raz w każdym z nich wybuchały i się uspokajały, nie powinien ten fakt dziwić prawie nikogo. - Ile ty w ogóle masz lat? - Rzucił chłopak bezwiednie, żeby jakkolwiek zmienić temat ich rozmowy. Im dalej od niego byli tym bardziej powinni czuć się bezpiecznie.
Faktycznie, rysowanie szlaczków pomagało mu się nieco zrelaksować, chociaż nie przywiązywał do tego dużej wagi. Ot, po prostu pozwalało mu to zająć czymś ręce, dzięki czemu nie próbował co chwilę ich dotykać, aby upewnić się, czy aby na pewno nie odzyskują dawnej postaci. Zerknął w stronę okna. Ten jeden raz chciałby, aby ranek nadszedł wcześniej niż zazwyczaj. – Najwyraźniej tak. Jednak co poradzić, takie jest życie – odparł, uśmiechając się pod nosem nieco zjadliwie. Na widok karcącego spojrzenia chłopaka, parsknął głośno. Ta mina zdecydowanie nie pasowała do jego twarzy. Poza tym nie prezentował się zbyt poważnie, próbując wyglądać na bojowo nastawionego. Gdy próbował to robić, wyglądał jak szczeniaczek, któremu zabrało się piłeczkę, którą rzuciło mu się zaledwie kilka razy, jednocześnie uniemożliwiając mu dalszą zabawę. Jak mógł go traktować poważnie? – Tobie idzie najwyraźniej niewiele lepiej – skomentował, wskazując na podręcznik do eliksirów. Już miał kontynuować swoją myśl, jednak w ostatniej chwili z tego zrezygnował. Chciał mu wytknąć, że przynajmniej on na coś trafił, a nie spędzał wieczora w otoczeniu podręczników, gdy na każdym kroku można było odkryć tyle sekretów. Jednak czy tak na dobrą sprawę był wiele lepszy od niego? Fakt, parę razy zabłądził na pobliskie mokradła, szukając przygody czy też po prostu czegoś ciekawego do roboty, ale przez sporą część wyjazdu siedział właśnie w pensjonacie lub w miejscach obleganych przez turystów z całego świata, gdzie niebezpieczeństwa ograniczały się, co najwyżej do podwyższonego prawdopodobieństwa zostania okradzionym lub poturbowanym podczas przechodzenia przez jedną z wielu podejrzanych alejek Nowego Orleanu. Może i to miasto było szalone, jednak aligatory nie chodziły tutaj na co dzień po ulicach, podgryzając przechodniów. Na całe szczęście. Jakby się tak dokładniej przyjrzeć ostatnim kilku dniom, to Ignacy spędził, równie dużo czasu zwiedzając, jak i się ucząc. Wprawdzie nie ślęczał nad książkami i Wizzbookiem do późnej nocy, próbując nadrobić materiał z przedmiotów, z którymi sobie nie radził, jednak poświęcał na poprawienie swoich umiejętności całkiem sporo czasu. Powód takiego zachowania był stosunkowo prosty. Ponowne niezaliczenie roku, zdecydowanie wymusiło na nim sięgnięcie po nieco bardziej drastyczne środki. Musiał zmienić swoje przyzwyczajenia. Musiał zacząć wykazywać zainteresowania dziedzinami nauki nieprzypadającymi mu na co dzień do gustu. Ostatnie, na czym mu zależało to jeszcze większe opóźnienie końca własnej kariery edukacyjnej. Celowo zaczął od poduczania się z Quidditcha, ponieważ ten kamień milowy zdawał mu się najłatwiejszy do osiągnięcia. Wiedział już całkiem sporo na temat miotlarstwa, był też w drużynie. Wystarczyło tylko wykazać się na tyle, aby wylądować na boisku podczas meczu w następnym semestrze. Chociaż jeden raz. Może był naiwny, ale w duchu liczył, że jeśli osiągnie sukces na jednym polu, to automatycznie będzie mu łatwiej na wszystkich innych. Odzyska wiarę w siebie i w to, co robi. – Dali Ci cały domek tylko dla siebie? – spytał w końcu, rozglądając się czujnie dookoła, jakby z górnej koi zaraz miała się wychylić czyjaś głowa. Jeśli miał tu zostać na noc, to dobrze by było, gdyby nie zaskoczył ich powrót któregoś z lokatorów. Gdyby ktoś rozpoznał w nim studenta Hogwartu, mogłoby to być co najmniej problematyczne, biorąc pod uwagę, że chciał jak najbardziej uniknąć rozgłosu i plotek, które w zastraszającym tempie mogłyby się rozejść po ośrodku. Poza tym wydawało mu się dziwne, że o tej porze w domku znajdowała się tylko jedna osoba. Wprawdzie przynajmniej jeszcze jedno łóżko wydawało się przez kogoś zajęte, jednak właściciela nie było ani widać, ani słychać. Czyżby ktoś się wymknął w nocy na jakąś imprezę? A może po prostu reszta mieszkających tu czarodziejów należała do grona rannych ptaszków? – Wystarczająco dużo, aby móc legalnie pić – odparł wymijająco, celowo nie udzielając konkretnej odpowiedzi. – Ile byś mi dał tak na pierwszy rzut oka? Po zadaniu tego pytania przesiadł się na drugą stronę łóżka i usiadł obok chłopaka, aby ten miał lepszy widok. Oczywiście, nie miał zamiaru akurat teraz zacząć uważać na swoje ruchy, więc tylko od Cassiana zależało, czy znowu przeszyła go fala zimna. W okolicy duchów nie można było tracić czujności nawet na sekundę!
Cassian sam nie wiedział, jak powinien zareagować na parsknięcie chłopaka. Wiedział, że to jedynie uszczypliwa gra słowna, którą prowadzili. Infantylne, ale jednak odprężające przedrzeźnianie się, które zdecydowanie przełamywało lody pierwszego spotkania dwójki chłopaków. Nie przy każdym zawieraniu znajomości można było sobie na coś takiego pozwolić, ale zdecydowanie tak jeden jak i drugi z pełną stanowczością mogliby stwierdzić, że to nie było standardowe poznawanie się. Gdyby tak przyjrzeć się temu z oddali, wyglądało to bardzo podejrzanie. Jakby ktoś rzucił urok omam na szkota, któremu ulega i któremu daje się porwać, całkowicie się w to angażując. - Ach dziękuję... - Skomentował niespecjalnie przyjemny komentarz, a jego twarz spowił gorzki grymas.
Nie poczuwał się względem tego, jak gdyby robił cokolwiek źle. Dokształcał się, bo miał ogromne zaległości, a te wynikały z powodu jego sytuacji rodzinnej, a przynajmniej tak to właśnie rozumiał. Nie każdy od razu rodzi się czarodziejem takim, który poczuwa się względem własnej tożsamości, a przynajmniej tak właśnie nie było w przypadku Cassa. Wahał się, nie wiedział co powinien zrobić, motał i nieustannie podejmował nic nieważące decyzje by finalnie oddać stery swojego życia ślepemu losowi. Ten w żadnym wypadku nie zawiódł go ponownie przekazując mu pałeczkę poprzez jedną, jedyną sytuację w życiu, która kompletnie zmieniła jego nastawienie. Niemniej jednak, nie da się wybielić całkowicie błędów popełnionych wcześniej i nikt nigdy, w pewnym momencie swojego życia po zerwaniu ze starymi przekonaniami nie zaczyna z tabula rasa. Zawsze, ale to zawsze coś nam towarzyszy, coś co ciągnie do przeszłości i sprawia, że jesteśmy tym właśnie kim jesteśmy, że mamy swoją historię i własną tożsamość zbudowaną na określonych wydarzeniach.
Nadrabiał teraz wszystko to co mógł. Nie wiedział wciąż czym powinien się zająć i czym trudnić w życiu, ale wiedział, że magia jest tym co chce robić. Z czym chce się wiązać i że to właśnie ona jest jego częścią składową nadającą mu ten charakter, który ma. Poświęcał się zatem w wolnych chwilach temu, co uważał za jednocześnie interesujące, ale i przydatne. Coś takiego, co mogło sprawdzić, że będzie się kształtował na tę osobę, którą tak bardzo chciał być.
Cassian również nie poczuwał się do tego, że marnuje swoje wakacje tutaj. Sally towarzyszyła mu praktycznie co wieczoru umilając jakkolwiek czas przed zaśnięciem, jeśli akurat nie ślęczał w opasłych tomach książek, które zabrał ze sobą. Nikola ciągnął go też na łódź i miał w planach parę okolicznych ciekawych atrakcji, które wiedział, że pokażą mu coś nowego i coś co warto będzie wspominać.
Starał się puścić w niepamięć komentarz. Nie wiedział czy była to celowa zgryźliwość, czy może przypadkowy komentarz, który opacznie zrozumiał, a nie lubił i nie chciał rozpamiętywać przykrych sytuacji. Przegarniając niesforne kosmyki, które raz po raz opadały na jego czoło i nieprzyjemnie drażniły okolice oczu ponownie zwrócił się w kierunku Ignacego. - Nah... Chyba po prostu nie zamierzają dziś wracać. - Rzucił bezwiednie z ostatnim mogącym jakkolwiek okazywać zakłopotanie komentarzem. Starał się wygłuszyć ton z nutą zakłopotania, ale nie do końca przekonany był względem tego, czy faktycznie mu się udało.
Wszystkie łóżka były zajęte, a ekipa z domku wydawała się całkiem przyjemna i przyjazna. No oczywiście wśród niej miał Nikola, którego znał od samego początku swojej przygody z Hogwartem i który był jego głównym wyznacznikiem jakichkolwiek problemów. Gdyby uważniej się przyjrzeć całej ich przyjaźni to właśnie on najczęściej pakował go w kłopoty zakrawające o ubytek na jego zdrowiu. Również takie, które pozostawiały lekką skazę na jego odpowiedzialności, bo koniec końców za takiego się Cass miał. Niemniej jednak, przetrwali ze sobą tyle lat, że był świecie przekonany o tym, że mimo tego jak bardzo ze sobą się różnią to i tak są w stanie sobie powierzyć największe tajemnice. - Biorąc pod uwagę standardy europejskie czy amerykańskie? - Dodał Cassian do odpowiedzi puchona. Oba te regiony podchodziły inaczej względem dostępu do alkoholu przez młodzież, a że odpowiedź Ignacego i tak była wymijająca należało jakkolwiek zawęzić krąg poszukiwań. - No nie wiem... Jesteś duchem i jest ciemno. Koło setki? - Uśmiechnął się pod nosem, a przez zęby wyrwał mu się cichy dźwięk oznaczający coś w podobnie do parsknięcia. - Już tak kompletnie na poważnie... Dwadzieścia... Trzy? Cztery? - Próbował zgadywać, chociaż wiedział, że może się mylić i to dość poważnie. Nigdy nie miał talentu do takich rzeczy. Z resztą szczęście generalnie traktowało go po macoszemu, więc omijał szerokim łukiem wszelkiej maści gry losowe czy zgadywanki, w których musiał strzelać. Zazwyczaj nie okazywało się to jakkolwiek efektywne.
Przeciągnął się leniwie wyczekując poprawnej odpowiedzi od swojego kompana. Przez chwilę po raz kolejny starał się przeanalizować sytuację, ale jak zawsze do tej pory zatrzymał się na stwierdzeniu, że siedzi w pokoju z duchem, który twierdzi, że jest żywy. Co więcej - sam mu wierzy, a zatem jeśli jedno z nich jest szalone, drugie również musiało być. Coraz bardziej Luizjana stanowiła dla niego ciekawy obraz tajemnej i zaczarowanej krainy, która mimo wielu niebezpieczeństw ze sobą niosących była obrazem piękna. Czekał więc zatem co miał przynieść następny dzień, a była to odpowiedź na pytanie, które rozpoczęło właściwie ich dzisiejsze spotkanie – co się właściwie zadziało?
Zachowanie to praktycznie w ogóle nie pasowało do Ignacego, jednak nie był on w stanie przestać się śmiać. A kiedy już udało mu się powstrzymać parsknięcie, na twarzy Gryfona pojawił się doprawdy przepiękny grymas, sprawiając, że przypominał teraz skonfundowanego szczeniaczka, jeszcze bardziej niż chwilę wcześniej. Widząc, iż mina chłopaka nie wraca do normy, przygryzł dosyć mocno dolną wargę, tłumiąc śmiech w środku i nie pozwalając mu na znalezienie drogi ujścia. – To było tylko spostrzeżenie. I to najwyraźniej dosyć trafne, ale ja wcale – urwał i westchnął niezadowolony, wiedząc, że jego niekończące się tłumaczenia na nic się tu nie zdadzą. – Wybacz. Na co dzień się tak nie zachowuje. Zazwyczaj mam dużo więcej taktu, ogłady i... ubrań. Wykrzywił kąciki ust w coś, co miało przypominać uśmiech, z nadzieją, że ten drobny żarcik wystarczy, aby załagodzić niefortunny incydent. W sumie, co mógł na to poradzić? Ta sytuacja nie była zbyt normalna, a nikt raczej nie wymyślił zasad savoir-vivre'u na okazje tego typu. Poza tym, nawet gdyby taki zbiór ktoś stworzył, to raczej nie brałby pod uwagę wyjątkowo charakteru i stylu bycia pewnego młodzieńca z Irlandii. A nawet gdyby spróbowano, to zajęłoby to więcej niż jeden rozdział. – Czyli mamy cały domek dla siebie? Świetnie – powiedział zadowolony, nie zwracając uwagi na to, jak mogło zabrzmieć jego stwierdzenie. Na razie, miał większe zmartwienia, niż to, jak ktoś mógł zinterpretować jego słowa. Może i wydawał się nieco rozproszony lub rozemocjowany przez to, jak zareagował na zabawną minę Cassiana, jednak nie oznaczało to, że stracił czujność. Z tyłu głowy cały czas krążyła mu myśl o tym, że musi do ranka uważać, aby jak najmniejsza ilość osób wiedziała o jego obecnym stanie. Po usłyszeniu ostatniej liczby, która padła z ust chłopaka, Ignacy spojrzał na niego z niedowierzaniem, raz po raz otwierając i zamykając usta, jakby nie był w stanie pogodzić się z otrzymaną odpowiedzią. Chcąc dać upust swojej frustracji, wykonał bliżej nieokreślony ruch dłońmi. Nie pozostawało mu nic innego, jak tylko rozłożyć ręce nad tym, jak słaby był Gryfon w tego typu grach. Dwadzieścia cztery lata, naprawdę? Do tej pory wydawało mu się, że te wszystkie wizyty u fryzjera i uważne dobieranie odpowiednich strojów na dany dzień uatrakcyjniało jego wygląd, a nie go tak drastycznie postarzało. Chyba powinien zacząć częściej spoglądać w lustro i dużo uważniej kontrolować swój wygląd na co dzień. Beaumont mógł być z siebie dumny, nie ma co. Jednym zdaniem udało mu się zaburzyć cały światopogląd swojego nocnego towarzysza. Mimo wszystko wciąż starał się on znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie tego fenomenu. Być może była to wina stanu lokalnego powietrza lub jego obecnego uduchowionego stanu? A co jeśli to właśnie przez to drugie prezentuje się tak, a nie inaczej? Ta widmowa poświata musiała wywoływać taki efekt, co do tego nie było cienia wątpliwości! Tak, ta myśl zdecydowanie podniosła go na duchu. Minimalnie, bo minimalnie, ale jednak. – Naprawdę jesteś słaby w zgadywaniu – odparł, próbując udawać, że podejrzenia Cassiana wcale go nie uraziły. Większość ludzi na jego miejscu najprawdopodobniej próbowałaby zaprzeczać lub przynajmniej poprawić daną osobę, prawda? Cóż, on nie miał zamiaru wyprowadzać młodego z błędu. Zamiast tego bardzo wymownie zamilkł i zaczął poprawiać swoje włosy, jakby miało to się na cokolwiek zdać w obecnej sytuacji. Jeśli będzie chciał gdybać dalej, to oczywiście umożliwi mu na to i nie będzie przeszkadzał. Pytanie tylko za którym razem trafi? Jeśli miał mieć takiego cela, jak dotychczas, to mogliby doczekać tutaj pierwszych promieni słońca.
Cassian uniósł jedynie rękę w górę, chcąc nijako tym gestem zastopować Ignacego. Nie chciał i w sumie nie powinien wymagać od niego jakichkolwiek wytłumaczeń swojego zachowania. Skoro tak powiedział, to znaczy, że tak myślał. Kojąco nie podziałały nawet słowa, które posłał do chłopaka później. Nie zamierzał jednak dalej przeciągać tego tematu, bo doszukiwanie się teraz podwalin takiego zachowania nie powinno leżeć w jego kwestii. Został mu zaserwowany chłodny prysznic, który zdecydowanie sprowadził go na ziemię. Z drugiej strony zaczął rozważać, czy powinien się w ogóle spodziewać czegoś innego? On sam też nie musiał się nikomu tłumaczyć z tego co robi więc czemu aż tak bardzo go to ubodło?
Z jednej strony rozwiązania doszukiwać się mógł w swoim charakterze i światopoglądzie, gdzie naprawdę nienawidził, kiedy był brany na jakikolwiek celownik i oceniany. Każde spojrzenie niosło ze sobą pewne wartościowanie, z którym nie do końca mógł się zgadzać sam zainteresowany. Mimo wszystko jednak, trzeba było pamiętać, że nad tym kontroli mieć nie mógł - nad tym jak właśnie jest pojmowany przez innych, co wielokrotnie, mimo wszystko, było przedmiotem jego frustracji. O tyle o ile w jednostkowych przypadkach był w stanie się wyzbyć wszelkim kompleksów, jak na ten przykład nie poczuwał się jako ktoś gorszy, z powodu pochodzenia, tak suponowanie względem tego, że ma mniejszy talent magiczny już jednak do niego trafiało. - Nie ma potrzeby, żebyś musiał się tłumaczyć. - Dodał jedynie cicho chcąc uciąć już dyskusję na ten temat.
Nie chciał już po sobie pokazywać, że jakkolwiek go to obchodzi. Niemniej jednak... Poczuł nieprzyjemną i chłodną szpilę klująca jego wnętrze. Może dlatego, że coś w tym było, a może po prostu, z tego powodu, że się tego nie spodziewał. - Tak... Chyba na to wygląda. - Powiedział delikatnie odchrząkując lekko zachrypnięty głos. - Niemniej jednak rano mogą przeżyć lekki szok. O ile w ogóle planują tutaj wrócić i rano.
Możliwości wszelkiej maści powrotów jego współlokatorów było wiele i tak jak nie wiedział, gdzie podziewał się Nikola, bo on niespecjalnie kiedykolwiek się spowiadał, tak nie pytał również o cel podróży ani Laurel i Julii. Niemniej jednak, czy ktokolwiek w Luizjanie przejąłby się pojawieniem się kolejnego ducha? Oni, jako przyjezdni potraktowaliby go jako tubylca, rdzenni mieszkańcy jednak zdecydowanie jako kogoś przyjezdnego, więc poza znajomymi Ignacego na dobrą sprawę nikt poważniej nie zainteresowałby się jego stanem do tego stopnia, że powinien się bunkrować do momentu rozwiązania skomplikowanej zagadki. Z drugiej strony, patrząc na to z jaką łatwością przyszło mu opowiedzenie swojej historii wychodziło na to, że niespecjalnie on sam się z tym krył, a zatem większość osób mogłaby popaść w niemałą panikę patrząc na to co się właśnie stało i to chyba właśnie przed tym należało się strzec, żeby uniknąć masowego popłochu i paniki. - Jestem. - Nawet niespecjalnie chciał się z tym ukrywać. W jego przypadku jakiekolwiek strzelanie zawsze kończyło się negatywnie, dlatego też, może lepiej, że go unikał. - Ale no niestety, tego też nie jestem w stanie zwalczyć. - Posłał mu lekki uśmiech unosząc prawy kącik ust ku górze.
Nie mógł przecież pomylić się o jakoś bardzo dużo. I tak znał lata, w których przeciętni uczniowi studiowali, dlatego tym bardziej de facto porwał się z motyką na księżyc chcąc ustrzelić właśnie w ten wynik. Niemniej jednak uważał, że Ignacy wygląda zdecydowanie dojrzalej niźli jakikolwiek inny znany przez niego student. No może faktycznie się zagalopował... Dojrzalej niż przeciętny student. Stąd też taki wiek, a nie inny. - To nadal nie jest mimo wszystko odpowiedź na moje pytanie. - Powiedział zaczepliwie chcąc się mimo wszystko dowiedzieć o ile starszy jest jego rozmówca. - O ile chociaż się pomyliłem.
Nie żeby specjalnie zależało mu jakoś na tej informacji, ale skoro tamten już tak się wzbraniał przed ujawnieniem swojego wieku, kimże był Cassian, żeby sobie odpuścić? Planował wydobyć tę informację i jeśli nie uda mu się tego dowiedzieć od niego samego to podpyta znajomych i przy ewentualnym następnym spotkaniu pochwali się zagarniętą wiedzą.
– Przynajmniej się z tym nie kryjesz. Większość ludzi by zaprzeczyła – skomentował z wyraźną dozą szacunku w głosie. Oh, serio? To, że przed jedną osobą się otworzył przy tak przedziwnej sprawie, od razu znaczyło, że zdradziłby całą historię każdemu przechodniowi prosto z mostu? Gdyby ta dyskusja toczyła się w normalnych warunkach, Puchon za nic w świecie nie opowiedziałby historii tego typu, bez żadnych wyszukanych ozdobników w swojej wypowiedzi, czy po prostu szczypty tajemnicy. I, o ile jakimś cudem przeżyje tę noc, miał zamiar umieszczać w swoich przyszłych sprawozdaniach, jak najmniejszą liczbę szczegółów o tym zdarzeniu. Im mniej osób będzie wiedziało o tym, że w jakiś nieprawdopodobny sposób stał się duchem tym lepiej dla niego. – Czasami to właśnie pytania pozostające przez dłuższy czas bez konkretnej odpowiedzi są tymi najlepszego rodzaju. Podobnie jak obietnice, które nie mogą zostać dotrzymane – odbił piłeczkę, spoglądając na niego z wyraźnym zainteresowaniem. Był najzwyczajniej w świecie ciekawy, w jaki sposób chłopak ustosunkuje się do myśli podanej mu jak na srebrnej tacy. Osobiście Ignacy uważał ją za całkiem fascynującą, przede wszystkim dlatego, że zdawała się mu być bardzo życiowa. W końcu to właśnie zapytania pozostające bez odpowiedniego odzewu najbardziej rezonowały z ludźmi. Rozbudzały ich ciekawość, jak i chęć poznania nęcącego daną osobę faktu. Pozwalały także na poszerzenie swoich horyzonów oraz wysilenie szarych komórek, celem zdobycia upragnionej wiedzy. Jeśli na coś się naprawdę zapracowało, nagroda bywała w wielu przypadkach słodsza, niż gdyby ktoś zdobył ją bgez najmniejszego wysiłku. Podobnie sprawa miała się z wyżej wspomnianymi obietnicami. Świadomość tego, że zakazało się czegoś samemu sobie, czy to ze względu na okoliczności, zasady moralne, a może po prostu styl życia, sprawiała, iż cały czas z tyłu głowy krążyła ta myśl. Co by się stało, gdyby się jednak zaryzykowało, podniosło rękawice i zawalczyło z własnym światopoglądem w imię zastrzyku adrenaliny, sprzeciwu wobec ogólnoprzyjętych zasad lub zwykłej przyjemności? Co tu dużo mówić, był to ciekawy materiał do filozoficznych rozważań, zwłaszcza jeśli brało się pod uwagę kilka różnych perspektyw, kilka różnych spojrzeń na świat i obowiązujące w nim reguły. – Powinieneś się zdrzemnąć. Nie ma sensu, żebyś tracił resztę nocy na pilnowanie mnie – odezwał się po jakimś czasie, gdy dotarło do niego, jak wiele czasu już mu zabrał. Owszem, mógł sprawiać wrażenie nieco opryskliwej osoby tej nocy, jednak tak naprawdę w głębi duszy był dozgonnie wdzięczny za to, że został wpuszczony do środka przez Cassiana, a następnie wysłuchany, a może nawet i zrozumiany. Przynajmniej do pewnego stopnia. Wprawdzie nie wątpił w jego szczere intencji w kwestii wyjaśnienia tego nieprzyjemnego incydentu, jednak wątpił w to, aby był w stanie zrozumieć tę dosyć niecodzienną sytuację od niego samego. Koniec końców to właśnie on był duchem i wiedział, jak się czuł, kiedy właśnie w takiej formie... egzystował. Gryfon pomógł mu już wystarczająco mocno, więc nie widział sensu w przymuszaniu go do tego, aby siedział z nim i zabawiał rozmową do czasu, aż przez okno nie zaczną wpadać pierwsze promienie słońca. Nie potrzebował opiekuna ani niańki. Był w stanie sam o siebie zadbać i zorganizować sobie czas, nawet jeśli utracił swoją fizyczną powłokę. Gdyby ktoś zamierzał wejść do domku, po prostu obudziłby chłopaka przy pomocy widmowego dotyku, który zawsze się sprawdza, a następnie szybko schował, aby uniknąć spotkania zresztą lokatorów. Jeśli jednak z jakiegoś powodu Szkot mimo wszystko protestował, jego starszy kompan nalegał, dopóki ten w końcu mu nie uległ i nie zgodził się wrócić do krainy Morfeusza, gdzie zapewne czekała go cała masa przyjemnych snów, mających na celu zrekompensować mu to, że musiał użerać się z tak upierdliwym Puchonem. Być może nawet nie byłoby tam żadnych elementów powiązanych z morzem i sztormem? Kto wie, los potrafił czasem sprzyjać człowiekowi. Gdy Cassian w końcu odpłynął do krainy marzeń, Ignacy próbował znaleźć sobie jakieś zajęcia. Udało mu się między innymi sprawdzić, czy przy przenikaniu przez różne materie, jego widmowe ciało za każdym reaguje w ten sam sposób. Spróbował nawet przeniknąć przez jedną z tych cholernych śmiejących się klamek, jednak i wtedy nie zauważył żadnej różnicy. Mniej więcej około dwudziestej próby, zorientował się, że minęło ledwie pół godziny i westchnął głęboko. Jak on miał wytrzymać tak do rana? Skoro już wymusił możliwość pozostania w tym domku, to nie mógł teraz sobie tak po prostu wyjść, ponieważ się nudził. W końcu zależało mu przede wszystkim na tym, aby nie zostać odkrytym. Ciężki był żywot ducha, oj ciężki. Nie mogąc znaleźć sobie nic ciekawego do roboty, zdecydował się w końcu raz jeszcze wcisnąć się w kąt łóżka Cassiana, uważając przy tym, aby nie zahaczyć o żadną z jego części ciała. Jedna straszna pobudka na dwadzieścia cztery godziny chyba wystarczy. Na szczęście chłopak miał na tyle mocny sen, że pewnie nawet nie rejestrował cichych westchnień i komentarzy, które mruczał do siebie pod nosem Ignacy, obserwując, jak ten śpi. – Pomyliłeś się o jakieś trzy, może cztery lata – mruknął do odwróconego do niego plecami Gryfona, w pełni świadomy tego, że pewnie go nie słyszy. Brawo, właśnie wszedłeś na jeszcze wyższy poziom dziwactwa, skomentował w myślach. Nie dość, że w ciągu kilku godzin stracił swoje fizyczne ciało, został duchem, nauczył się przenikać przez różnego rodzaju przedmioty, to teraz jeszcze obserwował pogrążonego we śnie, wyraźnie od siebie młodszego chłopaka. Już bardziej nietypowo chyba być nie mogło. Chociaż z drugiej strony, nie miał bladego pojęcia, co może się stać, gdy wzejdzie słońce. Tak na dobrą sprawę można by było zgadywać w nieskończoność, próbując przewidzieć jaki los czeka tę dwójkę, kiedy już się rozbudzą. Być może magiczny fenomen faktycznie był zaraźliwy i Cassian także został duchem? A może Szkot po prostu za dużo wypił na jakiejś imprezie i spotkanie z Ignacym po prostu mu się przyśniło? Istniało tyle możliwości, tyle prawdopodobnych, jak i nieprawdopodobnych scenariuszy i wersji rzeczywistości, jednak chyba nikt nie byłby w stanie od razu wpaść na tę, która naprawdę miała miejsce. W końcu kto mógłby się domyślić, że chłopcy zostaną obudzeni dopiero w okolicach południa przez ciepłe promienie słońca, przykryci praktycznie po same szyje miękkimi pierzynami, ale także przytuleni do siebie, zupełnie nieświadomi tego, że w ciągu tych kilku godzin Ignacemu udało się w jakiś niewytłumaczony sposób odzyskać swoje ciało? Jedno było pewne, czekał ich naprawdę niezręczny poranek.