Jeśli chcesz zjeść/poczytać/posiedzieć z dala od ludzi to te ławki są miejscem idealnym dla Ciebie. Otoczone są kopułą wyciszającą, a więc możesz tu odpocząć bez obaw o hałas.
Ignacy Mościcki
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 180cm
C. szczególne : Blizna na prawym policzku sięgająca do podbródka oraz oczy, które wyglądają jakby były lekko podbite
Czy przesiedzenie połowy dnia na Wizzboku można było uznać za uzależnienie od niego? Pytanie to kotłowało się w głowie Ignacego co jakiś czas, jednak starał się nie przywiązywać do niego wielkiej wagi. W końcu nie robił ani sobie, ani nikomu innemu krzywdy tym, że spędzał ostatnio więcej czasu niż zazwyczaj przy magicznej książce. Ot, po prostu taka faza, szybko przyszła to równie szybko zniknie. Poza tym, jakby się nad tym poważniej zastanowić to treści, które przeglądał, wcale go nie ogłupiały, a wręcz przeciwnie ubogacały jego wiedzę. Nie oglądał bowiem uroczych magicznych zwierzątek czy tragicznych wypadków z udziałem użytkowników mioteł i innych magicznych pojazdów. Nie! On przeskakiwał z jednego profilu na drugi, oglądając urywki niedawnych rozgrywek Quidditcha. Wprawdzie mało które doświadczenie mogło się równać z oglądaniem tego sportu na żywo, czy braniem udziału w meczu, jednak najlepsze akcje z meczów umieszczone na paru stronach miały swoje plusy. Pozwalały, chociażby na dokładniejsze przyjrzenie się szczegółom i ruchom niektórych zawodników. Ludzie oko nie zawsze było w stanie nadążyć za tym, co się działo na boisku, więc archiwalne nagrania były, jak na wagę złota, jeśli ktoś chciał zaczerpnąć trochę inspiracji, aby stworzyć własny unikalny styl gry. I taki właśnie cel miał Mościcki. Głównie starał się skupić na zachowaniu graczy, którym przyszło pełnić funkcję obrońców. Sam był rezerwowym na tej właśnie pozycji, więc to iż przyuczał się akurat na to stanowisko, nie powinno nikogo dziwić. Chłopak wstrzymał oddech, gdy na jednym z nagrań obrońca zawisł na poziomo trzymanej miotle, trzymając jej rączkę tylko jedną ręką oraz zgiętą pod odpowiednim kątem stopą. Chwilę zajęło mu przypomnienie sobie nazwy tego ruchu, ale w końcu zaświtało mu w głowie, że chodzi o tak zwaną Rozgwiazdę. Dzięki materiałom z Wizzbooka łatwo było się domyślić, jaki był cel tego zagranie. W ten sposób obrońca mógł niemalże całkowicie zasłonić obręcz. Całkiem niezła i dosyć efektowna technika, jednak zdaniem Ignacego mogłaby okazać się mało przydatna, gdyby była wykorzystywana przy każdej próbie ochrony obręczy. Wystarczyło zrobić to zbyt wolno, a ścigający przeciwnej drużyny zyskiwał znaczącą przewagę. Wystarczyło źle wykręcić stopę, a można było spaść z kilkunastu metrów, pozbawić drużyny cennego zawodnika i jeszcze na dodatek wylądować w Skrzydle Szpitalnym. Ryzykowne, nawet bardzo ryzykowne. Mimo wszystko Ignacy postanowił zalajkować ten post. Nigdy nie było wiadomo, kiedy to zagranie mogłoby się mu przydać. O ile w ogóle wyjdzie na boisko w przyszłym semestrze. Potrząsnął głową, starając się odpędzić od siebie negatywne myśli. Jeszcze nic nie było przesądzone, a jego sytuacja mogła w trakcie najbliższych tygodni ulec bardzo dużej poprawie, jeśli tylko się przyłoży. Więc kontynuujmy, pomyślał i raz jeszcze zmienił profil. Tym razem dla odmiany nie zajmował się materiałem filmowym, a zamiast tego zaczął czytać bardzo szczegółową analizę zagrań z pewnego meczu z okolic Wielkanocy napisaną przez znanego dziennikarza sportowego. Nie był to tekst napisany w toporny sposób. Zamiast tego zdawał się wyjść spod ręki eksperta, który nie tylko znał się na komentowaniu rozgrywek, ale także sprawiał wrażenie, jakby i sam kiedyś grywał. Niestety nazwisko autora nie skojarzyło się Puchonowi z żadną drużyną, więc skończył on swoją sesję naukową na zapisaniu w Wizzbooku paru trafnych komentarzy, a następnie udał się do swojego domku.
z/t
Noah P. Williams
Rok Nauki : V
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : gęste, rozczochrane włosy; prawa ręka pokryta bliznami
Po wszystkich tych przygodach poprzednich dni Noah uznał, że potrzebuje dzisiejszy dzień (przynajmniej częściowo...) spędzić z samym sobą. Nawet Doriana musiał jakoś okiełznać, choć nie dało się ukryć, że Noah całkiem lubił spędzać czas w jego towarzystwie - istotnie, dobrali się jak w korcu maku ze swoimi upodobaniami do gier, przygód i ryzyka! Cóż, Noah może był na tyle rozsądny, że nie zastawiłby swojej głowy, ale to tam... drobny szczegół! W każdym razie, dzisiaj po śniadaniu udał się ze swoim notesem na ławkę i próbował dopieszczać plany swoich gier, choć kompletnie nie mógł się na tym skupić. Było tu tyle do odkrycia, tyle do zrobienia, chciał się tyle nauczyć... W końcu nie mógł wytrzymać. Pożyczył od jakiegoś kolegi książkę o czarodziejach w okolicy, wyciągnął z kieszeni zakupioną wczoraj magiczną mapę i przystąpił do planowania kolejnego dnia...
Nigdy nie był domatorem, ale tegorocznych wakacji pobijał wszelkie możliwe rekordy przebywania poza przydzielonym pokojem. Mefisto starał się zbywać wszystko machnięciem ręki, Sky'owi najchętniej tłumacząc się pogodą, by tylko raz otwarcie przyznać, że faktycznie ma problem ze swoim współlokatorem. Nie chciał o tym rozmawiać i chętnie wykorzystywał to, że Puchon po prostu wiedział o co chodzi - tylko jemu czuł potrzebę się tłumaczyć, zwłaszcza skoro nikt inny za bardzo nie pytał. Może Beatrice odrobinę zainteresowałaby się dziwnym zachowaniem swojego byłego wychowanka, a jednak... cóż, nie miała ku temu możliwości, skoro jedynym miejscem wspólnym był tak starannie unikany przez wilkołaka domek. Szybko zwiedził okolice pensjonatu, odnajdując dla siebie kilka w miarę spokojnych miejsc, w których mógł znaleźć odrobinę ciszy i prywatności, których normalni ludzie szukali we własnych czterech ścianach. I tego dnia nie było inaczej - Mefisto przysiadł na ławce, stawiając obok torbę i chwilę rozglądając się po okolicy. Wyciszająca to miejsce magia była wyjątkowo przyjemna, a przy tym też zachęcająca. Wyjął zeszyt, swoje legilimencyjne powtórzenie rozpoczynając od ćwiczenia koncentracji, polegającego na rysowaniu oburącz dokładnie tych samych kształtów; powoli i mozolnie uzależniał ruchy jednej ręki od drugiej, samemu sobie narzucając bezsensowną presję, by robić to jak najlepiej. I chociaż nie zaczął wcale tak dawno temu, to widział progres, dziękując sobie w duchu za obranie tak artystycznego, bliskiego sobie sposobu.
Było cudownie. Wiedziała, że powinna tego żałować, że wyrzuty sumienia powinny zżerać ją od środka i chociaż z jednej strony z pewnością zżerały, to z drugiej... nie umiała tego żałować. Wszystko robiła tak świadomie, tak pewnie, jakby strach nagle gdzieś uleciał. W trakcie nie myślała o tym jakie to paskudne, nawet poranek nie przyniósł jej takiego przebudzenia, jakie powinien. Była w bańce i przez chwilę naprawdę była szczęśliwa, ale kiedy opuściła hotel, zaczęło do niej docierać, jak niewłaściwe to było ze względu na Mefa. Pocałowała go praktycznie tuż po jego wyznaniu, to było chore, pokręcone, jak wszystko w ich relacji, ale tym razem to było też szalenie nielojalne. Musiała znaleźć Mefa. Nie chciała mu o tym mówić, prawdę mówiąc, wolałaby, żeby ta prawda nigdy do niego nie dotarła, ale wiedziała, że nie może do listy swoich grzechów dołączyć jeszcze kłamstwa. Nie zasługiwał na to. Cóż, na nic z tego co się wydarzyło nie zasługiwał, a jednak. Kiedy nie było go w pokoju, rozpoczęła spacer po okolicy, licząc, że w końcu się na niego natknie. Nie musiała szukać daleko, w zasadzie nie musiała nawet wychodzić poza teren pensjonatu. Wzięła głęboki wdech, widząc chłopaka z daleka i podeszła, czując, że nogi ma jak z waty. Usiadła po drugiej stronie i uśmiechnęła się. - Hej. Uczysz się czegoś? - zagadała, chociaż nie wiedziała, czy przyjazny wstęp ma w ogóle sens. Chciała mieć to za sobą i zobaczyć, co będzie dalej. - Przyszłam porozmawiać - oblizała nerwowo usta, bo przeraził ją fakt, że już nie ma odwrotu.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Obserwował linie, które wychodziły spod trzymanych równo flamastrów, szukając niedokładności zarówno przy jednym, jak i przy drugim. Zacisnął mocniej szczęki, widząc niezadowalające drżenie przy lewym ręku i w końcu z wydechem przymknął powieki, nie chcąc rozpraszać się zbyt czujnym spojrzeniem. Ciekaw był, czy cała ta koordynacja, te ćwiczenia - czy mają szanse pomóc mu również z oburęcznością, do której kiedyś miał tendencje, a która od jakiegoś czasu zdawała się zupełnie zanikać. I Mefisto siedział w tym swoim małym świecie, przejęty powtarzanymi w głowie informacjami o legilimencji i kreślonymi mozolnie symbolami; nie zauważył nadejścia przyjaciółki, unosząc na nią wzrok dopiero w momencie, w którym usiadła naprzeciwko niego. Uśmiechnął się odruchowo, odkładając mazaki z cichym „hej” służącym za powitanie. Zawsze przy Emily czuł, że nie spędzają razem wystarczająco dużo czasu, a jednak nic nie było w stanie zmusić go do mocniejszego narzucania się. Za bardzo podobała mu się świadomość, że Ślizgonka wiedziała, że w razie potrzeby do Mefisto zawsze może się zwrócić. - Mhmmm, siedzę i czekam na jakiś przełom - przytaknął, unosząc wymownie jedną z luźnych kartek trzymanych w notesie, by pokazać dziewczynie trochę notatek, o których kiedyś jej już wspominał. Miał kontynuować, ciesząc się z tego, że legilimencja może ich ładnie połączyć, a jednak skubnął tylko wetknięty w dolną wargę kolczyk, z niepokojem wpatrując się w oczy Emily. Widział, że coś jest nie w porządku i nerwowo złapał za różdżkę, sprawdzając na ile tutejszy urok wyciszający działa, a na ile może sprawdzić się jego dodatkowe, niewerbalne Muffliato. - No, Ems? Co jest? - Zachęcił ją łagodnie, próbując jakoś odgonić od siebie dziwne wrażenie, że to faktycznie będzie coś nieprzyjemnego.
Kiwnęła głową ze zrozumieniem, widząc jego notatki. Po ich wizycie na Nokturnie była pewna, że niedługo będą mieli okazję pouczyć się tego wszystkiego razem. Teraz już by nie dała sobie ręki uciąć, nie miała pojęcia, czy jeszcze będzie chciał ją oglądać, co tu dopiero mówić o wspólnej nauce. Cieszyła się, że przeszła od razu do rzeczy, bo widząc zmartwienie w jego oczach i świadomość, o jakiej zdradzie się zaraz dowie, sprawiała, że nie chciała go trzymać już ani chwili dłużej w tej niewiedzy. Czuła się jak zdrajca i oszustka, kiedy patrzył na nią w ten sposób, a ona noc wcześniej... zrobiła coś tak paskudnego. - Zrobiłam coś złego. Ja... Rozmawialiśmy i... Wczoraj spotkałam się z... - czuła, jak język jej się plącze a żadne kluczowe słowo nie chciało przejść jej przez usta. Nie potrafiła tego wymówić, patrząc mu w oczy. - Nie chce, żebyś mnie znienawidził - przetarła twarz dłońmi i odgarnęła włosy do tyłu. Wzięła kolejny głęboki wdech i zacisnęła rękę na brzegu stołu. Musiała zerwać ten plaster. - Przespałam się z Natem - wydusiła w końcu, chociaż to była tylko część zwalających z nóg informacji. Nie zamierzała czekać z drugą połową. - Chociaż wiedziałam, co ci zrobił - szepnęła. Teraz dopiero naprawdę nie było obrotu. Mogła tylko obserwować reakcję, pozostało jej tylko przepraszać i liczyć, że nie zniszczyła właśnie wszystkiego między nimi.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Widział, że ma problem z wyduszeniem z siebie o co chodziło, ale zupełnie nie miał jak jej pomóc. Starał się możliwie jak najmniej pokazywać swój własny stres, by zapewnić Emily jak najwięcej komfortu... a jednak siedzenie nad legilimencją sprawiało, że z dużo większą łatwością łapał pewnego rodzaju frustrację. Chciał móc zaoferować to jedno cholerne zaklęcie, które pozwoliłoby jemu dokładnie zrozumieć sytuację, a jej uniknąć nieprzyjemnych słów, które nie chciały ułożyć się w ustach. - Ems, spokojnie, nie znienawidzę cię - zapewnił ją, uśmiechając się przy tym ciepło, bo przecież tego jednego mógł być stuprocentowo pewny. I jeśli to było jej największym zmartwieniem, to chyba po prostu bezsensownie się unosił - gdyby chodziło o kogoś innego, gdyby ktoś jej coś zrobił, to przecież wszystko wyglądałoby zupełnie inaczej. Ale Mefisto drgnął dopiero w momencie, w którym usłyszał imię, na które tak beznadziejnie wyczulił się w przeciągu ostatnich miesięcy. - Wiedziałaś, co- co takiego mi zrobił? - Dopytał głupio, poniekąd nie będąc w stanie uwierzyć, że Nathaniel powiedział prawdę, skoro była ona tak niebezpieczna. Zresztą Emily sama upewniła go w tym przekonaniu, przyznając wyraźnie, że jego przewinienie nie mogło być tak ogromne... bo nie miała z nim aż takiego problemu. Bo się z nim przespała. - Co ci powiedział? Na Merlina, czemu akurat Bloodworth.
Dalej w nią wierzył i to zabolało ją jeszcze bardziej. Nie okazał złości, chociaż powinien być wściekły, ale wiedziała, że to tylko kwestia czasu. Chociaż tak naprawdę bała się, że wcale nie zareaguje złością, nie będzie wściekły, tylko tak zraniony, że zupełnie zamilknie. Nie chciała, żeby jej to ułatwiał, żeby ją wspierał i uspokajał, nie zasługiwała na to. I zamierzała zadbać o to, żeby właśnie tak się stało, nie pozostawiając mu już żadnych złudzeń co do niej. Nie chciała patrzeć jak szuka usprawiedliwienia, które nie istniało. - Prawdę. Tak zła, jak myślisz - zapewniła i przegryzła wargę. Wiedziała, że dopóki to nie padnie z jej ust, on w to nie uwierzy. - Że rzucił na ciebie cruciatus - wyraziła się tak dobitnie, jak tylko mogła. - Przepraszam - szepnęła, nie wiedząc, co właściwie może powiedzieć. Nie chciała się usprawiedliwiać, zresztą, nie miała zbyt wiele argumentów do wytoczenia. Mogła powiedzieć, że przynajmniej najpierw go zraniła, ale nie wiedziała, czy to w ogóle coś zmienia. - Nienawidzę tego, co ci zrobił. Nigdy mu tego nie wybaczę. Nigdy nie pozwolę mu tego zrobić więcej. Ale kocham go - powiedziała szczerze, chociaż to na pewno nie były słowa, które chciał usłyszeć.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Cruciatus. Jedno słowo, a jak potężne, nawet bez korzystania z czarnej magii. Mefisto wzdrygnął się gwałtownie, odchylając w tył, jak gdyby jego pierwszym odruchem była ucieczka; nic bardziej mylnego, bo zakotwiczył się jeszcze mocniej w tej nieszczęsnej ławce, zsuwanymi z blatu palcami odłamując drobne fragmenty drewna. Gorąco przemknęło po jego ciele w fali niedowierzania, którą jeszcze próbował powstrzymać, ale która sprytnie przypomniała mu o luźno trzymanej w jednej dłoni różdżce. Klon wypluł z siebie odrobinę iskier, wstrzymywany od bronienia się przed niebezpieczeństwom, które przecież czyhało jedynie w wilczych wspomnieniach. - Ems, do kurwy - zaczął, głosem drżącym od nadmiaru emocji, których nie chciał, a które wcale nie chciały grzecznie odejść na bok. - To nie jest zabawne - poinformował ją sucho, jeszcze cicho modląc się, żeby to był tylko idiotyczny żart, który wymusiła na niej jakaś podstępna magia, albo cokolwiek innego, co mógłby chociażby próbować zrozumieć. Problem pojawiał się dopiero w momencie, w którym Nox zaczynał dopuszczać do siebie myśl, że blondynka wcale nie żartowała i rzeczywiście przyszła się pochwalić tym, jak to umiejętnie wyrwała sobie pieprzonego rasistę czarnoksiężnika, nie z przymusu, ale własnej woli rezygnując tym samym z przyjaźni. Ostatnia szansa, bo tyle był jej winny.
Czuła, że robi jej się słabo. Te wszystkie słowa naprawdę padły z jej ust. Naprawdę wbiła mu nóż w serce. A może w plecy? Trudno było powiedzieć. Nie wiedziała co mówić, nie wiedziała jak opanować ogarniającą ją panikę. Nie była przygotowana na tę rozmowę. Przyszła do niego tak szybko jak mogła i wyłożyła karty na stół, ale nie wiedziała, jak to wszystko rozegrać dalej. Nawet gdyby chciała to przemyśleć, nie istniało dobre rozwiązanie, właśnie dlatego zdecydowała się na to, że będzie myśleć na bieżąco. Tylko o czym? - Wiem. Nie żartuje - wlepiła wzrok w stół, nie mając już odwagi na niego patrzeć. Był wściekły i nie było w tym nic zaskakującego, ale prawda była taka, że nie miała pojęcia, jak reagować na jego złość. Chyba nigdy jej nie widziała, przynajmniej nie skierowaną na nią. - Przepraszam - powtórzyła, jakby to miało cokolwiek zmienić. Czuła, że oczy lekko ją szczypią, ale na szczęście łzy się w nich nie pojawiły. Cieszyła się ze swojego braku płaczliwości, ostatecznie czego chciała, to teraz brać go na litość. - Nie wiem co powiedzieć. Nie mam nic co mogłoby mnie usprawiedliwić - przyznała cicho, nerwowo zaciskając dłoń na brzegu ławki. - Naprawdę nie chciałam ci tego zrobić.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
- Nie chciałaś? - Powtórzył, nie mogąc powstrzymać drwiny, przelewającej mu się w głosie w taki sposób, o którym zdążył już zapomnieć. Jeśli tak mówił, to tylko dlatego, że chciał - nie dawał się wytrącić z równowagi aż tak bardzo, nie pozwalał sobie na tak tragiczne zaniedbanie, jakim było pokazanie swojej gorszej strony komuś bliskiemu. A jednak patrzył teraz na Emily i zupełnie nie przejmował się swoim tonem, zamiast tego błądząc już myślami od żalu do irytacji, bo do kurwy nędzy, po nikim nie spodziewał się takiej obojętności, a już zwłaszcza nie po niej. - Czyli co, coś cię zmusiło? Jakaś magia, on? Nie chciałaś, żałujesz? Nie byłaś, kurwa, świadoma? - Cokolwiek. Wyrzucał koła ratunkowe, jedno za drugim, byle tylko Rowle miała szansę któreś złapać i wyciągnąć ich na brzeg, bo Mefisto z każdym uderzeniem niespokojnego serca tonął jeszcze bardziej. Gorąco mieszało się z lodowatym chłodem, oddechy zlewały się w jeden długi, wiecznie niesatysfakcjonujący. - Byłem dla ciebie tak wyrozumiały - wycedził cicho, próbując znaleźć jakieś kłamstwo w swoich własnych słowach, bo nic nie działało tak otrzeźwiająco, jak przejęcie choćby odrobiny winy. Poderwał się, wywracając ławkę i wstrząsając stołem, by odejść kawałek i odwrócić się z powrotem do Emily, różdżką wzburzając w powietrze pojedyncze źdźbła trawy i płatki okolicznych kwiatów. - Traktował mnie jak ścierwo od kiedy się poznaliśmy. Wywyższał się, obrażał mnie, krzywdził mnie, ale... ale nie, oczywiście, chuja mnie to obchodziło, bo zależy ci na nim. I słowem się nie odezwałem. Dałem szansę tobie, dałem szansę jemu - naznaczył ostatnie słowa pełnym niedowierzania śmiechem, nie wiedząc już czy denerwuje się na Emily, czy na siebie, bo przecież on sam pozwolił, by to wszystko się wydarzyło. Uniósł różdżkę, celując nią w przyjaciółkę tak, jak jeszcze nigdy. Nie było iskier, dodatkowych podmuchów ani niczego, co mogłoby wskazywać na mefistofelesową złość. Było tylko jego zacienione żalem spojrzenie i mięśnie napięte do tego stopnia, by w kamiennym bezruchu przypominał posąg. - Pozwól mi zobaczyć, jak ci powiedział - zażądał, czekając na choćby cień aprobaty, by dopiero po nim dorzucić ciche Legilimens.
Zdecydowanie nigdy go takim nie widziała. Nie tylko wobec niej, nie widziała, żeby zachowywał się tak wobec kogokolwiek. Zasłużyła, ale i tak ból rozrywał ją tak bardzo, że miała ochotę stąd uciec i nie musieć znosić tej konfrontacji. Ale musiała. Nie wiedziała, czy kiedykolwiek jej wybaczy, ale teraz, musiała przyjąć na siebie każdy cios, nie ważne co mówił i co robił. A mówił, niestety prawdę. Już wcześniej był wyrozumiały, już wcześniej przekraczała granice, chociaż wiedziała, co jest między nimi. Teraz przesadziła. Posunęła się naprawdę daleko, pozwoliła sobie wyłączyć złość, którą odczuła, kiedy jej powiedział, pozwoliła sobie na schowanie tego głęboko i niewyciąganie przez całą noc. - Nic mnie nie zmusiło - odparła cicho, przez chwilę chcąc zignorować jego pytania, bo na jedno naprawdę nie chciała odpowiadać - żałuje, że ci to zrobiłam - zapewniła, chociaż daleko temu było do stwierdzenia, że żałuje, że zrobiła to w ogóle. Nie mogła kłamać, obiecała sobie, że będzie chociaż szczera. Tylko tyle jej zostało, to ostatnia rzecz, którą mogła mu jeszcze dać. - Na tobie też mi zależy, przysięgam, Mef - czuła, że zaraz pęknie i jednak nie powstrzyma napływających łez, ale trzymała się w ryzach tak długo, jak tylko mogła. Czuła się okropnie. Kiedy wyciągnął różdżkę, nie drgnęła nawet na milimetr. Prawdę mówiąc liczyła, że rzuci na nią jakiekolwiek zaklęcie, które pozwoli mu wyładować złość. Była na to gotowa, więc przymknęła oczy w oczekiwaniu, kiedy dotarły do niej jego słowa i wtedy się zawahała. Bała się, że jeśli to zobaczy, będzie tylko gorzej. Co innego usłyszeć, co innego widzieć. Co, jeśli wejdzie w to wspomnienie zbyt głęboko? Jeśli zostanie w jej głowie stanowczo za długo? Poza tym, kiedy myślała o tym, że ktoś znowu może wtargnąć do jej umysłu, robiło jej się słabo. Chyba nawet najboleśniejsze zaklęcie nie wywołałoby w niej takiego lęku. - Dobrze - powiedziała w końcu, nie bez strachu, ale bez wahania. Wzięła głębszy wdech i czekała na nieuniknione.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Nie wierzył jej. Nie mógł, nie czując ku temu żadnych powodów. Nawet jeśli miała w sobie trochę żalu, to nie mógł on być szczery, bo przecież... wtedy by tego wszystkiego nie zrobiła. Wtedy nie przychodziłaby tak, nie przepraszałaby z informacją, że kocha Nathaniela. Nie oddałaby się swojemu narzeczonemu (!) po otrzymaniu takiej informacji. To nie był przymus, sama to przyznała. To nie była zachcianka, bo miała do niego głębokie uczucia. To nie było przemyślane, bo widział jak ciężko jej się wysłowić. To nie był impuls, bo on skończyłby się dużo wcześniej. Ale teraz chciał skupić się już tylko na rzucanym zaklęciu, odpychając od siebie natrętne myśli i przywołując wszystko to, nad czym siedział ostatnimi miesiącami, bo kiedy jak nie teraz potrzebował legilimencji w takim stopniu? Chciał poczuć emocje Emily, usłyszeć słowa Nathaniela i spojrzeć na niego jej oczami, żeby może jednak potraktować tę miłość jako odpowiedni powód. Różdżka zadrżała mu nagle, speszona wybrzmieniem tak rzadko słyszanego zaklęcia; Legilimens nie chybiło, a jednak Mefisto zacisnął powieki w nagłym dyskomforcie odrzucenia, którego nie był w stanie porównać do niczego innego. Mógł tylko domyślać się, że trafił na przeszkodę, której nie mógł jeszcze pokonać, nie przedostając się do umysłu Emily. Przez chwilę wydawało mu się, że słyszy jakiś głos i już niemal widział Nathaniela, a jednak... - Kurwa - wydusił, upuszczając różdżkę i lecąc już za nią, by opaść ciężko na kolana i pochylić się nad trawą. Zawartość żołądka podjechała niebezpiecznie w górę, potęgowana tlącym się w głowie bólem. Zwymiotował, odpychając się zaraz od ziemi i przysiadając obok, z łapczywie chwytanym powietrzem i frustracją przelewającą się do granic możliwości. - KURWA, EMILY - krzyknął w końcu, czując się już po prostu jak rozgoryczone dziecko, gdy rwał garściami Merlinowi ducha winną trawę, ciskając nią w stronę Ślizgonki bez żadnego sensownego efektu. Nie wiedział czy się smucić, czy złościć, jeszcze czując magiczne przeciążenie Legilimens, na które nie był gotowy. - A on? Czy on ciebie kocha? Tak wam zajebiście teraz razem? - Wypluł z siebie, przecierając wierzchem dygoczącej dłoni usta, choć jakakolwiek godność była teraz ostatnim, o co się martwił. Nie mógł zobaczyć tej cholernej sytuacji, więc musiał pytać.
To nie był ani przymus, ani zachcianka, ani nawet coś, co by cofnęła bez mrugnięcia okiem. To był wybór. Świadomy, nie do usprawiedliwienia. Niewybaczalny? Miała nadzieje, że jednak nie, ale kiedy patrzyła na Mefa w tym stanie, jej nadzieje upadały. Bała się zaklęcia, ale czekała w ciszy, aż uda mu się je rzucić. Zdawała sobie sprawę, że to nie takie proste a z Mefa żaden wyszkolony legilimenta, więc starała się nie stawiać oporu, odpuścić tak bardzo, jak tylko mogła. Jedynie odruchowo spinała się na samą myśl, że zaraz to poczuje. No i w zasadzie poczuła, silny, znajomy ból głowy. Znacznie krótszy, niż dwa poprzednie razy temu. Tym razem nie czuła, jak ktoś szpera w jej głowie, jak odsłania myśli. Zamiast tego ból ustał, a ona zobaczyła, jak Mef opada na ziemię. Szybko podbiegła do niego, zastanawiając się, jak właściwie może interweniować. Nie sądziła, żeby chciał, żeby się do niego zbliżała, ale w tej sytuacji było to bez znaczenia. - Przepraszam - powiedziała głośno, ale zupełnie bezsilnie. Siedziała zrezygnowana na trawie naprzeciwko niego i nie widziała, co ma zrobić. Jak to naprawić. - Strasznie cię przepraszam. Jeśli chcesz, rzuć inne zaklęcie. Zrób to co ci ulży - powiedziała, korzystając z tego samego, co dał jej Nate po tym okropnym wyzwaniu. Jej to pomogło, na krótką chwilę, nieznacznie, ale jednak - pomogło. Przyniosło chociaż odrobinę ulgi, a ona chciała dać mu cokolwiek. - Nie wiem, ale myślę, że tak. Wiele się wydarzyło już wcześniej. Wiesz, że nie ma w tym nic zajebistego. Nienawidzę go, cierpię przez niego bez przerwy. Ale to po prostu... nie wiem, zgubiłam się w tym - spojrzała na niego, naprawdę nie wiedząc co robić, czego chce słuchać, a o czym nie chce słyszeć. - Wierze, że się zmieni - dopiero kiedy to powiedziała, zrozumiała, że to prawda. Nie dopuszczała do siebie tej myśli, powtarzała sobie, że to z góry przegrana walka, ale tak naprawdę, gdyby serio w to nie wierzyła, nigdy by do tego nie doszło. Ale ta wiara w niej była, czy tego chciała, czy nie.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Milczał już, dysząc ciężko i szukając jakiegoś nowego pomysłu na wypuszczenie z siebie tej złości, która dalej w nim wrzała. Zignorował jej propozycję rzucenia innego zaklęcia, bo nie miał żadnego w głowie - nie chciał jej skrzywdzić, niczego by mu to nie dało poza żalem, z którym później nie mógłby sobie poradzić. Nie mógł jej skrzywdzić, bo wiedział co myślałby o tym Sky. A ponad wszystko, doskonale wiedział jakie konsekwencje mają pochopne czyny. Nie musiał krzywdzić Emily by mieć pewność, że jeszcze jej się za to wszystko oberwie i nawet jeśli nie zapłaci krwią, to czymś niewątpliwie. Parsknął wściekle, upewniony jeszcze bardziej tą naiwnością, która wylewała się z ust blondynki, wyraźnie nie rozumiejącej w czym jest problem. - Zmiana wymaga czasu, Emily. Nie dawaj nagrody za same chęci, bo na nich się skończy - warknął, nie mogąc się powstrzymać od wytknięcia jej, że nie myśli przyszłościowo i łapie się jakichś strzępów nadziei, które nie były w stanie stworzyć całego kawałka. Rozumiał chęć zmiany, dawania drugiej szansy. Swego czasu przecież wiernie modlił się o to, żeby na nim komuś tak zależało. Może był zazdrosny? - Nie wiem za co go kochasz - zaczął, podciągając się do pozycji stojącej i zgarniając po drodze różdżkę - ale akurat to jestem w stanie jeszcze jakoś zrozumieć. - Był. To, że on zakochał się szczęśliwie, w cudownym chłopaku, niczego nie zmieniało. I tak rozumiał potęgę miłości. - Ems, ty- ty nawet nie wiesz jak mi to siedzi w głowie - wypalił, znowu kręcąc się jak dzikie zwierzę w klatce, czując smutek stopniowo przebijający się przez furię, by zaraz na nowo się w niej zagubić. - A ty mi teraz mówisz, że dowiedziałaś się, nie podoba ci się, ale kurwa i tak poszłaś z nim do łóżka. Dzięki, serio, od razu mi kurwa lepiej, jak mam taką przyjaciółkę, która jest gotowa tak szybko o mnie zapomnieć. Gdyby to było dłużej, gdyby Emily najpierw przyszła do Mefisto. Gdyby sprawdziła jak on się z tym wszystkim czuje, gdyby mu wyjaśniła. Gdyby pokazała Nathanielowi co o tym myśli, gdyby dopiero z czasem na podstawie jakiejś zmiany mu wybaczyła. - I co, mam na ciebie teraz rzucić klątwę? - Potrząsnął głową, denerwując się na nowo, gdy desperacko szukał czegoś, co rzeczywiście pozwoli mu się uspokoić. - Może nawet jebanego Cruciatusa, co? Najwyraźniej to nie taki problem - zauważył, zaklęciem przywołując ze stolika swoje rzeczy, by powciskać wszystko do torby. Kartki pogniotły się i porwały, a niedomknięty flamaster zostawił czarną kreskę na brązowym materiale, ale Mefisto nie miał siły się tym przejmować. Obejrzał się, chcąc jeszcze coś dodać, ale połysk wilgoci zaszklonych oczu "przyjaciółki" splątał zbyt wiele przekleństw w jedno, uniemożliwiając mu werbalizację. Rzucił niewerbalne Colloshoo, unieruchamiając dziewczynę, byle tylko mieć pewność, że nie rzuci się za nim z kolejnymi bezsensownymi przeprosinami, gdy kierował się energicznie w bliżej nieokreślonym kierunku. A może by tak podpalić w nocy ten pieprzony pokój.
To prawda, nie myślała przyszłościowo, nie myślała rozsądnie, w zasadzie... chyba w ogóle nie myślała. To wszystko działo się tak szybko, poruszyli tam tyle kwestii, powiedzieli sobie tak dużo, że postanowiła po prostu to odciąć. Zamiast uspokoić się, zaczekać, porozmawiać z Mefem. Zająć się nim. Nie Natem, nie sprawcą, nie tym, kto namieszał, tylko swoim przyjacielem, który był ofiarą i do którego powinna była pobiec od razu. Zostawić Nate'a z wygiętą ręką i odejść. A przecież wiedziała. Nikt nigdy na nią nie rzucił cruciatusa, ale doskonale wiedziała, jakie to uczucie, kiedy ktoś cię tak skrzywdzi, kiedy ktoś sprawi, że coś w tobie pęka i myślisz o tym dniami, nocami, miesiącami. Co więcej, zrobiła jej to dokładnie ta sama osoba. Wiedziała, jak to wyniszcza. Tylko kiedy wybiegła z domu Nate'a po przysiędze, Mef przy niej był. Nie wiedział o co chodzi, nie znał wszystkich faktów, ale pomógł jej bardziej, niż można to było sobie wyobrazić, pomógł jej przetrwać pierwszą, najgorszą noc. A potem dalej stawał w jej obronie, wspierał ją, był przy niej, wyłączał nawet swoją niechęć do niego, żeby ją zrozumieć. A ona potraktowała go, jakby nic dla niej nie znaczy. Kiedy to wszystko naprawdę zrozumiała, nie miała już nawet nic do powiedzenia. Rozumiała, jak pusto brzmią teraz jej przeprosiny, jak niewiele znaczy jej szczerość. Jak bardzo nic nie mogła zrobić, żeby to naprawić, ani nawet, żeby mu ulżyć. Nie próbowała nawet za nim pobiec, zaklęcie było zbędne. Nie chciał jej teraz oglądać, a ona musiała to uszanować. Dopiero kiedy zniknął poczuła rzadko doświadczaną wilgoć na policzkach i otarła je szybko wierzchem dłoni, ale to też nic nie dało, bo leciały dalej, a ona w całej tej bezsilności nawet nie zdjęła zaklęcia, tylko siedziała tak jeszcze przez długi czas, licząc, że w końcu się pozbiera. W końcu rzuciła finite i po czasie opuściła też to miejsce, ale zdecydowanie się nie pozbierała.
/zt
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Czas w końcu zabrać się za ćwiczenia zaklęcia, które sprawiało mu tak wiele kłopotu. Ławka zachęcała aby odpocząć jednak nie, Finn szwendał się i zataczał wokół niej koło, szedł w tę i z powrotem, minę miał zamyśloną i raz na jakiś czas wzdychał. Próbował odwrócić swoją uwagę od kłótni z Areen, która mu wytknęła arogancję i hipokryzję. Nie było to proste, ale starał się. - Możesz z łaski swojej nie psuć mi humoru? Próbuję tu ćwiczyć a twoje jęczenie mnie dekoncentruje. - dziewczynka siedziała na drewnianym stole ze skrzyżowanymi rękoma i po prostu strzeliła focha, obrażona za wszystkie czasy. - Od sześciu miesięcy zabieram się za patronusa, a jeśli będziesz na mnie naskakiwać to koniec z jakimkolwiek spacerem do wesołego miasteczka. Zrozumiano? - musiał ją zaszantażować bo inaczej do niej nie docierało. Potarł czoło i ruszył ponownie w swoją trasę, w te i we wte wokół stołu i drzewa. Szukał wspomnień, wydobywał z siebie wszystkie te najlepsze, które mogły go uszczęśliwiać. W wakacje miał właśnie kilka takich spotkań kiedy po prostu się śmiał - spotkanie z Lou, ekscytowanie się zwyczajną colą, piknik pod drzewem, Max… zatrzymał się i roztarł wnętrzem dłoni bliznę na mostku, ukrytą rzecz jasna za materiałem koszulki z ramiączkami. Zważył swoją różdżkę w dłoni i trochę zestresowany wycelował ją w Areen. Dziewczynka spięła się, ale siedziała w swoim miejscu. Zamknął oczy i przypomniał sobie to kiełkujące ciepło za mostkiem, tę lekkość w sercu, przejrzysty umysł kiedy mógł stwierdzić, że znalazł dwie wartościowe osoby. Przywoływał to do siebie, a gdy wypowiedział inkantację "expecto patronum" to z jego różdżki wydobyła się gęsta srebrzysta chmura. Podrapał się nerwowo po karku. - Widziałaś jakiś kształt? Czemu nie może być jak ten pierwotny… na Merlina, skoro tu siedzisz to chociaż mów mi czy coś widać. - burknął na nią bowiem nie mógł skoncentrować się na zaklęciu kiedy miał otwarte oczy. Skoro najważniejszym zadaniem było wspomnienie to musiał dbać o jego wysoki poziom. Nie było to jednak łatwe skoro jeszcze nie pozbył się goryczy związanej ze sprzeczką z Areen. Ta jednak rozpłakała się tak głośno, że go rozzłościła. - Jak masz ryczeć to idź gdzie indziej! Psujesz mi dziewczyno koncentrację, nie widzisz, że próbuję to wyćwiczyć?! - uniósł na nią głos do takiego stopnia, że dwa ptaki siedzące na gałęziach poderwały się do lotu. Przyzwyczaił się do ćwiczenia w samotności jednak Areen go wkurzała raz boczeniem siez a raz płakaniem bez powodu. Mimo wszystko uważał, że najgorsze jest jej piskliwe przepraszanie go za samo istnienie. W pewnym momencie jego wzrok padł na przechodzącego nieopodal nauczyciela. Bez zastanowienia ruszył w jego kierunku. - Pani Walsh! - zawołał go choć ten pewnie mógł słyszeć już wcześniej krzyczącego Puchona. - Zna pan miejsce gdzie duch za mną nie pójdzie? Gdzieś, gdzie jest cicho? - może jeśli się zaszyje gdzieś to będzie miał dobre okoliczności aby jednak skoncentrować się na swoich ćwiczeniach.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Spacerował po terenie, zastanawiając się, co ze sobą zrobić. Robert, jego duch-przewodnik, ciągnął go do Wesołego Miasteczka i powoli miał ochotę mu ulec. W końcu był tam już raz i zdobył jakieś nagrody, może było tam więcej ciekawych atrakcji? Okazji do sprawdzenia tego miał wiele. Jeszcze dochodziła do tego chęć otaczania się młodszymi od siebie i wysłuchiwanie narzekań ducha. - Trzeba było wybrać sobie kogoś ze studentów, a nie mnie. Już dość dziwnie było na imprezie - mruknął, popijając Słodką Morganę, którą poprosił na wynos. Nie mógł odpuścić sobie kawy z cynamonem, choć dla niego, mogli sobie darować dodawanie czekolady. - Robert, ja nie jestem nawet opiekunem większości z nich, więc wspólne spędzanie wolnego czasu może być źle odbierane, a zdążyłem już nadszarpnąć swoją reputację - dodał ze śmiechem, gdy dzieciak znów zaczął swoje marudzenie, a przestał zupełnie kontrolować radosny śmiech, kiedy duch nieco odsunął się od niego z podejrzliwym spojrzeniem. Sprostował więc szybko, że bynajmniej nic takie nie miało miejsca i machnął lekko dłonią, kontynuując spacer. Najwyraźniej Robert uznał jednak jego odmowę za coś niewybaczalnego, bo obraził się i zniknął. Josh przyjął to z odrobiną ulgi, bo w końcu miał możliwość skupić się na swoich własnych myślach, chcąc uporządkować parę spraw. Nie było mu jednak dane długo cieszyć się samotnością. Wpierw usłyszał głos, a dopiero później namierzył jego właściciela. Uśmiechnął się do chłopaka znad kubka, upijając kolejny łyk. Wcześniej słyszał krzyki, ale nie zwracał na nie większej uwagi. Teraz dotarło do niego, że krzyki i wołanie pochodziły od jednej osoby. - Pan Gard! Widzę, że humor dopisuje - zaśmiał się ciepło, omiatając spojrzeniem najbliższą im okolicę, ale nie dostrzegał nigdzie swojego ducha. - Cóż, miejsca nie znam, ale wygląda na to, że wystarczy wyraźnie powiedzieć, że nie ma się ochoty robić tego, co one chcą, a jest duża szansa, że się obrazi… Jak mój - dodał zaraz, wzruszając lekko ramieniem i ponownie upił łyk kawy, wracając ciemnym, roześmianym spojrzeniem do Puchona. Przekrzywił lekko głowę, jakby zastanawiał się nad czymś, co nie było dalekie od prawdy. Oceniał jego stan po wyglądzie, ale nie dostrzegając oznak problemów ze snem, uspokoił się. - W czym duch aż tak przeszkadza? Mam chwilę czasu, może mogę w czymś pomóc? - zaproponował swobodnie. No dobrze, chciał przemyśleć parę spraw związanych z wakacyjnym współlokatorem, ale równie dobrze mógł to zrobić później.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nie miał pojęcia dlaczego Josh uważał, że humor mu dopisuje, może była to ironia bądź sarkazm, którego nie wyczaił w wypowiedzi. Tak czy siak był szansą, aby jednak udać się gdzieś w lepsze miejsce bardziej sprzyjające koncentracji nad tak trudnym zaklęciem. Westchnął z rezygnacją kiedy nie dostał żadnej podpowiedzi. Wydawało mu się, że kadra nauczycielska musi znać pełen rozkład pensjonatu ale najwyraźniej nie było to obowiązkiem. - To nie działa na tego za mną, bo znowu płacze jakbym to ja ją zabił czy coś. - opuścił barki i zaczął obracać różdżkę w dłoniach przy okazji zastanawiając się jakie ma szanse na ponowne skoncentrowanie się na przyjemnych wspomnieniach skoro został wytrącony z równowagi przez te denerwujące dźwięki. - A jak to jest, że czasem w Irytka wleci zaklęcie, a w inne duchy nie? Może jakbym ją wyciszył... przestań ryczeć, to w niczym nie pomaga. - odwrócił się przez ramię, aby ją ponownie zbesztać. Ta rozpoczęła litanię przeprosin, nazwała go nawet "tatą"! (od tego zrobiło mu się niedobrze), zapewniała poprawę, ale dalej wyła. - Próbuję ogarnąć na nowo zaklęcie patronusa. Dowiedziałem się co trzeba, uzbierałem wspomnienia, nawet wyszła mi gęsta chmura tylko wtedy Areen zaczęła mi trajkotać nad uchem nie na temat zamiast mówić jak mi idzie. - westchnął ponownie i schował jedną rękę do kieszeni. - Uznała, że jestem arogancki. - wywrócił oczyma bagatelizując ten fakt nawet jeśli było w tym ziarno prawdy. - Ona zatrzymała się przy jakichś ośmiu latach życia. Jak to możliwe, że po śmierci ona jakoś nie wiem... nie poważnieje? - uskarżał się na obecność dziewczynki, bowiem nie potrafił się pogodzić z tym, że cały czas ktoś za nim łazi. Czuł się z tym źle, a i wiedział, że to rzutuje na jego noce (śpi ostatnio wyjątkowo niespokojnie). - Nie da się jakoś jej odwołać? Czemu wszyscy je mamy? - o, może Walsh wie coś na ten temat, może właściciel pensjonatu wyjaśnił dlaczego każdy turysta (a było ich naprawdę sporo) ma swojego duchowego strażnika, który niekoniecznie miał dobre intencje.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Cóż, biorąc pod uwagę, że nie wyglądał jak chodząca śmierć, a przynajmniej był przytomny, to naprawdę miał o wiele lepszy humor niż ostatnim razem, gdy się widzieli. Co prawda, sądząc bo wyczuwalnej irytacji, do w pełni dobrego humoru jeszcze wiele mu brakowało, ale Josh i tak nie zamierzał cofać swoich słów. Zamiast tego z uśmiechem przyglądał się Puchonowi, gdy ten tłumaczył, że z jego duchem jest trudniej. Nie ma to jak niematerialne dawno martwe dziecko, które uwiesiło się twojego ramienia. Cóż… Skądś to znał i śmiało mógł mówić, że taki martwy nastolatek jest gorszy, od zwykłego dziecka. Teraz jednak uśmiechnął się kącikiem ust, spoglądając na Finna, jakby chciał spytać, czy on rzeczywiście nie widzi różnicy między Krwawym Baronem a Irytkiem. - W poltergeista trafisz zaklęciem, a w zwykłego ducha już nie, dlatego nie możesz jej wyciszyć - odpowiedział łagodnie, starając się swoim tonem wpłynąć również na ducha, którego nie widział, ale był pewien, że ona go słyszy. Słuchał kolejnych słów Garda, z coraz większym uśmiechem na twarzy. Daleko było mu do śmiania się z problemu chłopaka, ale nie mógł poradzić nic na to, że sytuacja wydawała się zabawna. Tak, był arogancki, a po jego słowach zaczynał się zastanawiać, czy nie był egocentrykiem. Nie mówił jednak o tym na głos, dając wygadać się chłopakowi, dopijając swoją kawę, aby później krótkim zaklęciem pozbyć się tekturowego kubka. - Niestety, nie bardzo interesowałem się tymi duchami, przyjmując po prostu swojego takiego, jaki jest, a uwierz mi, nie tylko ty musisz użerać się ze swoim - zaczął odpowiadać zgodnie z prawdą. - Co do ich dojrzałości, nie. Wydaje mi się, że to jak z obrazami - zatrzymują się na pewnym etapie i choć zapamiętują więcej w czasie kolejnych wieków błąkania się, to same się nie zmieniają - dodał, wzruszając ramionami i wcisnął na moment dłonie w kieszenie, przekrzywiając nieznacznie głowę. Przyglądał się chwilę Puchonowi, rozważając wszystkie za i przeciw, zanim znów się odezwał. - Jeśli chcesz, mogę zastąpić Areen i mówić ci, czy twój patronus wychodzi lepszy niż przy wcześniejszej próbie - zaproponował, wykonując gest, jakby chciał rozłożyć ręce na boki, gdyby nie to, że miał je właśnie w kieszeniach. Nie był może tak dobry z zaklęć, co Voralberg, ale patronusa wyczarować potrafił, więc uważał, że choć odrobinę może pomóc studentowi, o ile ten przyjmie jego pomoc.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Luizjana, choć podmokła, śliska i wilgotna, była również, na swój dziwny sposób – urocza. Skoro więc Julia pokonała taką drogę do Ameryki, grzechem byłoby niekorzystanie ze wszelkich możliwości na to, aby cieszyć się nietypowymi widokami. I nawet jeżeli chodziło o zwykłe wakacyjne nadrabianie zaległości w zaklęciach, to lepiej było robić to na świeżym powietrzu, niż we własnym pokoju, który od samego początku był miejscem, w którym działy się dziwne rzeczy. Wybór Julii padł na drewniane ławki pośród gęstych drzew. Miejsce samo w sobie było spokojne, a do tego otoczono je kopułą wyciszającą, dzięki czemu dziewczyna miała zagwarantowany święty spokój, którego tak potrzebowała. Niue ma co ukrywać. Julia nieco opuściła się w zaklęciach. Nie była w nich słaba, ale spędzanie większości czasu na boisku sprawiło, że zaczęła ją męczyć sumienie. Jest w końcu Krukonką i powinna być świetna w każdej dziedzinie. Tiara przydziału dostrzegła w niej tę iskierkę intelektu, a więc teraz nadeszła najwyższa pora, aby udowodnić tej styranej czapce, że się nie myliła. Julia usiadła na ławce, otworzyła plecak i położyła przed sobą opasłą książkę. Tytuł głosił: „Osiągnięcia w zaklęciach”. Była to książką, z której Julia uczyła się do SUM-ów. Niestety, choć minęło tak niewiele czasu, większa część wiedzy magicznym sposobem wyparowała z jej pamięci. Zakuć, Zdać, Zapomnieć – zasada 3Z ponownie zebrała swe żniwo. Julia otworzyła książkę. Nie czytała jej od początku. Zamiast tego zaczęła ją przeglądać w poszukiwaniu interesujących ją zaklęć. Na sam początek postawiła na kilka prostszych formułek, które już znała, a których dawno już nie stosowała. Musiała się w końcu rozgrzać. Julia wyciągnęła różdżkę, podniosła z ziemi niewielką gałązkę, po czym wycelowała w nią i powiedziała: – Volate Ascendere. Gałązka momentalnie wystrzeliła w górę, znikając jej z oczu. Była drobna i lekka, więc nie było możliwości, aby spadając, zrobiła komuś krzywdę. Julia wykonała jeszcze kilka innych prostych zaklęć, po czym wzięła się za te trudniejsze. – Glacius Opis – powiedziała, wykonując nadgarstkiem subtelny ruch, ale nic się nie stało. – Glacius Opis – powtórzyła, mocniej akcentując, ale bez skutku. Julia westchnęła cicho, po czym raz jeszcze zaczęła czytać opis – raz za razem. Studiowała również nieco wyblakłe ryciny, stanowiące instrukcję tego, jakie ruchy dłonią wykonywać. – Ja pierdolę – mruknęła zirytowana. W mugolskim świecie nauka była łatwiejsza. Wystarczyło odpalić youtuba, wpisać tytuł i człowiek zyskiwał dostęp do dziesiątków video tutoriali, które krok po kroku pokazywały co i jak robić. A Julia? Julia musiała oglądać ryciny w książce. Po 25 minutach wywijania różdżką zaczęła czuć nadgarstek, postanowiła więc zrobić sobie przerwę. Wyciągnęła papierosa, odpaliła go zaklęciem Perriculum i głęboko się zaciągnęła. Nie tak wyobrażała sobie wakacje, ale cóż mogła poradzić? Za miesiąc zaczynała studia i chciała się do nich przygotować jak najlepiej. Nie chciała zacząć roku szkolnego od falstartu. Poza tym praca lubi ciszę i dziewczyna zdawała sobie sprawę, że jeżeli chce po sobie zostawić ślad, to musi robić więcej niż inni. Skończyła 18 lat, nie jest już dzieckiem, tylko dorosłą kobietą. I tak musiała zacząć o sobie myśleć, a to oznaczało wymaganie od siebie więcej niż wcześniej. Julia zgasiła papierosa i wróciła do książki. Raz jeszcze obejrzała dokładnie wszystkie ryciny, po czym zamknęła oczy i zaczęła sobie wizualizować, jak wykonuje ruchy różdżką. Wyobraźnię miała bogatą. Choć różdżka leżała na stole, to czuła ciepło dębowego drewna w dłoni. Oczami wyobraźni widziała, jak delikatnie obraca nadgarstek, zadziera różdżkę delikatnie do góry, a następnie gwałtownie wykonuje ruch w dół. Powtórzyła to w myślach jeszcze kilkadziesiąt razy, aż w końcu uznała, że jest gotowa spróbować. Chwyciła więc różdżkę, uspokoiła się kilkoma głębokimi oddechami, po czym powtórzyła ruch i pewnym głosem wycedziła: – Glacius Opis! W powietrze wzbiło się kilka lodowych ptaszków. – Udało się! – wyrwało się Julii. Jej morale wyskoczyło do góry tak jak wcześniej gałązka poruszona zaklęciem Volate. Teraz kiedy uwierzyła w siebie, poczuła, że może wszystko. I z tą pewnością siebie w sercu i z uśmiechem na twarzy, wzięła się za naukę kolejnego zaklęcia.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Pon Sie 03 2020, 21:54, w całości zmieniany 1 raz
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Nie miał pojęcia, że istnieje taka różnica między poltergeistem a zwyczajnym duchem. Dla niego wszystkie były identyczne, choć Irytek był jedyny w swoim rodzaju przez to, że w ogóle nie zaznał życia. Został zaskoczony tą informacją. Westchnął i opuścił barki w geście rezygnacji. - Zazwyczaj ćwiczę w samotności, a kiedy robię wyjątek to duch postanawia działać mi na nerwy. To niesprawiedliwe. - uskarżył się, choć przecież nie musiał tego robić przy nauczycielu. Jego propozycja była zaskakująca, ale po chwili namysłu całkiem... w porządku. Skinął głową. - Jeśli nie ma pan nic do roboty... już kiedyś umiałem go wyczarować, a teraz próbuję się odblokować. Wie pan, nie dam sobie grzebać w głowie jak to sugerowała mi profesor Cortez to zbierałem sobie dobre wspomnienia, żeby to znowu opanować. - wzruszył ramionami jakby mówił o czymś najzwyklejszym na świecie. Tak się składa, że po prostu ostatnimi czasy otwierał się na ludzi - co prawda wciąż brzmiał jak człowiek, który do siebie nie dopuszcza byle kogo, ale w porównaniu do tego jaki był w sobie niegdyś zamknięty ostatnia rozmowność była imponująca. Nie omijało go też jednak przeczucie, że Walshowi można ufać. Cały czas odnosił wrażenie, że ten człowiek ma w sobie coś, co zjednuje nawet najbardziej krnąbrne dusze... ale tych żywych. Odwrócił się po to, by wrócić na swoje miejsce; usiadł na stole, a buty oparł o ławkę. - Bardzo interesuje mnie jego kształt. Wcześniej przybrał formę psidwaka, ale teraz chmura była większa, jakby miała stworzyć masywniejszą sylwetkę. To znaczy, że faktycznie forma się zmienia... a to przecież rzadkość, prawda? - podrapał się po potylicy i rad z milczenia Areen przywoływał do siebie te najfajniejsze wspomnienia, które jak wspomniał "uzbierał". Potrzebował na to około półtorej minuty, aby poczuć te wszystkie obrazy i dać się im porwać, a dopiero w następnej chwili wycelował różdżkę w kierunku stołu i wypowiedział zaklęcie patronusa. Inkantacja przemieniła się w srebrzystą chmurę, która była na tyle gęsta, że ze swojej perspektywy nie mógł dojrzeć detali. Próbowal ją utrzymać przed sobą i "władować" w nią więcej pozytywnych wspomnień. Było to trudniejsze niż myślał.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Uśmiechnął sie ciepło, z wyraźnym zrozumieniem w spojrzeniu. On sam długo ćwiczył patronusa, żeby w końcu się udawał, choć podejrzewał, że wszystko wiązało się ze złym dobraniem wspomnienia. Obecnie udawało mu się za każdym razem, ale wciąż nie był pewny, czy byłby w stanie odeprzeć atak dementora. Niby był w pełni ukształtowany i wydawało się, że jest silny, ale czy był taki naprawdę? Zaraz jednak znieruchomiał, a ciemne, zazwyczaj wesołe spojrzenie, gwałtownie pociemniało, zdradzając zdenerwowanie. - Co takiego proponowała profesor Cortez? - spytał bardziej chłodnym tonem, niż przypuszczał, po czym przymknął na moment oczy, żeby się uspokoić. W ten sposób nie pomoże chłopakowi. Miał jednakże ochotę wyjść z siebie i stanąć obok, najlepiej w gabinecie Cortez, najlepiej pokazując jej co myśli o takich sugestiach, najlepiej przy pomocy tłuczka. Tak, zdecydowanie powinien się uspokoić. Uśmiechnął się lekko, spoglądając na Puchona i choć wydawało się, że wrócił już do zwyczajnego ciepła i swobody, spojrzenie wciąż jeszcze błyszczało zdenerwowaniem. - Dobrze, lepiej jest uzbierać jak najwięcej wspomnień - stwierdził jeszcze krótko, podchodząc odrobinę bliżej ławki i wtykając dłonie do kieszeni, żeby tam powstrzymywać się od zaciśnięcia ich w pięści. Starał się nie nadwyrężać niczyjego zaufania i pomagać każdemu, gdy tylko była taka możliwość. Starał się być Puchonem, jakkolwiek nie brzmiało to śmiesznie. Był po to, żeby pomagać innym i w to głęboko wierzył. Skoro zaś mógł zrobić coś tak błahego, jak obejrzeć czyjegoś patronusa, spojrzeć czy ma już poprawny kształt, to dlaczego nie? Nie mówią co tym, że Garda widział w tak różnych momentach, że oglądanie jego prób stworzenia patronusa, nie było mu dziwne. - Nie uznałbym, że rzadkością jest zmiana formy… Znaczy, pewnie tak jest, jeśli porównasz to ze zmianą zapachu amortencji, ale z drugiej strony - jeśli patronus w jakiś sposób odzwierciedla nas, a pod wpływem jakichś zdarzeń my sie zmienimy, dlaczego nie miałby się zmienić i on? - odpowiedział pytaniem, uśmiechając się lekko. - Dlatego zawsze wychodziłem z założenia, że muszę mieć wspomnienia pozbawione innych osób na tyle silne, żeby pomogły w wyczarowaniu patronusa. Ostatecznie, jeśli wszystko, co szczęśliwe, będzie wiązać się z jedną osobą, po jej utracie, nie będzie można wyczarować tarczy… A przynajmniej taką teorię słyszałem. Sam mam jednego od początku - dodał jeszcze, wzruszając ramieniem. Miał kota i wciąż nie rozumiał dlaczego. W jaki sposób ragdoll miał go obrazować. Pamiętał swój zawód, gdy go zobaczył, licząc na jakieś lotne stworzenie, a nie sierściucha. Przyjrzał się mgiełce, jaką wytworzył Finn, skupiając spojrzenie na tym, co nabrało wyrazistej formy, uśmiechając się lekko, pod nosem. - No, psidwak to na pewno nie będzie, jeśli wierzyć łapom - skomentował próbę, przyglądając się z zaciekawieniem studentowi.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Ostatnio zmieniony przez Joshua Walsh dnia Sro Sie 05 2020, 22:45, w całości zmieniany 1 raz
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
Zatrzymał na nim uważniej wzrok, gdy ten wyłapał słowa niezbyt schlebiające nauczycielce. Wzruszył ramionami; nerwy z tego powodu dawno go już opuściły, głównie dzięki profesor Whiterun. Nie posiadał tej wiedzy mogącej pokazać mu kontrast w zachowaniu zazwyczaj cierpliwego nauczyciela. Odebrał chłodniejszy ton i dzięki temu jedynie potwierdzono jego pierwsze uczucia z gabinetu Cortez. Ktokolwiek słyszał o jej propozycji to reagował zbulwersowaniem i złością. Musiał jednak przyznać, że gniew nie pasował do całokształtu Walsha. - Niepedagogiczną metodę odblokowania psychicznego do zaklęcia patronusa. Już to zgłosiłem, więc szkoda nerwów. Profesor Whiterun była wściekła i wtedy chyba pierwszy raz w życiu dało się zobaczyć na jej twarzy, że jednak wie pan… ten pazur harpii jest. Nie mówię tego jako obelga! Mówię to z perspektywy takiej, że moja przyjaciółka jest też pół wilą. - skoro nie groził mu szlaban ani ujemne punkty to mógł podejść do nauczyciela z większą swobodą, wyczuwalną teraz w rozmowie. Nie musiał o tym opowiadać, ale najwyraźniej Nowy Orelan (i Max z Lou) sprawiali, że się Finn powoli i ostrożnie otwierał. Opuścił różdżkę i wbił wzrok w profesora. Wypowiadane słowa trafiały w sam środek jego serca bowiem odnosiły się do tego błędu, który już raz popełnił. Na twarzy chłopaka widać było zaskoczenie, ale też ten błysk w oku który bezapelacyjnie zdradzał, że to zrobił. - Jestem zdziwiony… że na to nie wpadłem. - istotnie zrobiło mu się głupio samemu przed sobą. Wyczytał wiele ksiąg, szlifował umiejętności magiczne, nękał Voralberga i Cortez o wiedzę, aby jakoś ogarnąć tę zdolność, a wystarczyło iść do nauczyciela miotlarstwa (!!), aby dostać odpowiedź której potrzebował. - Wie pan, że ani profesor Voralberg ani Cortez ani Whiterun nie dali mi takiej porady? Przecież ona zmienia wszystko! W żadnej książce tego nie ma… - serce zabiło nierówno, gdy oblał go gorący dreszcz. To był ten błąd. Wszystkie szczęśliwe wspomnienia opierał niegdyś na jednej osobie i przez to stracił później zdolność wyczarowania patronusa. Opuścił barki i rozmasował kark ścierając z niego krople potu. - Opierałem kiedyś wszystko na jednej osobie. A gdy odeszła, nie umiałem już czarować tego zaklęcia bo jakby to ująć… zabrała wszystko co było dla mnie szczęściem… i dzisiaj znów próbuję, a minęły dwa lata, profesorze. - ciężko westchnął kiedy o tym opowiedział. Nie musiał, nie miał presji a jednak aż prosiło się o tym napomknąć, aby wyjaśnić, przybliżyć… Najwyraźniej za długo tłumił w sobie myśli skoro od jakichś dwóch tygodni dzieli się z nimi i pierwszy raz od dawna nie ukrywa między wierszami innych przesłań. Choć czy aby na pewno? Czy jego słowa nie zabrzmiały tak jakby kochał nad życie tę tajemniczą osobę, której nie ma i nigdy nie wróci? Nie potrafił obiektywnie ocenić. Skoncentrował się na zaklęciu, ale też został trochę rozproszony mądrym odkryciem Walsha więc nic dziwnego, że z jego różdżki wyskoczyła jedynie kłębiąca się chmura. Rozgonił ją ręką i z uśmiechem (!) popatrzył w dobrotliwe oczy mężczyzny. - Łapy? Ale duże czy małe? Cztery czy sześć? O Merlinie, muszę spróbować jeszcze raz. - w jego głosie pojawiła się ekscytacja (zdrowa, nie ta przy zabijaniu kozłaga), a więc ponowił próbę choć niestety zrobił to za szybko tak więc wyczarował ledwie bezkształtny strumyk. Musiał uspokoić serce, aby nie cieszyło się przedwcześnie. Wyciągnął ręce przed siebie prostując je w łokciach, aby rozruszać przy tym stawy.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Przyglądał się Finnowi, gdy odpowiadał na pytanie dotyczace profesor Cortez z wyraźną wściekłością w spojrzeniu, ale nie komentował tego. Skoro już wszystko załatwił z opiekunką Puchonów, to nie miał tutaj nic do roboty. Szczególnie że wyglądało to an dość starą sprawę, więc gdyby nawet teraz odszukał profesor OPCM i zamierzał z nią dyskutowac, nie zmieniłby niczego. MImo to poczuł się tak, jakby własnie ktoś zaczął grozić jego rodzinie w jego domu. Dość absurdalne porównanie, ale czuł się tak, jakby miał otoczyć wszystkich ochronną bańką, aby odgrodzić od zgubnego wpływu Cortez. Rozumiał, że każdy ma swoje własne metody i każdy jest inny. Potrafił zrozumieć najbardziej odbiegające od normy pomysły, inspiracje, ale nie coś takiego. Namieszać komuś w głowie z powodu patronusa? Nawet, nie miało znaczenia, z jakiego powodu, ktoś chciał podjąć się czegoś takiego. Mieszanie komuś w głowie, we wspomnieniach, było dla Josha dość kruchym tematem i wiedział, że reaguje zbyt emocjonalnie. Niestety nie dało się tak nie robić, gdy zajmowało się codziennie babcią, której pamięć cofnęła się o pięćdziesiąt lat, która nie pamiętała śmierci własnego syna, która wciąż wypatrywała powrotu męża, która nie rozpoznawała wnuka. Zajmował się kobietą, dbając, aby te wspomnienia pozostały żywe w jej głowie, a teraz słyszał, że profesor, która miała za zadanie dbać o uczniów i studentów, proponowała namieszanie komuś w głowie. Dobrze, że zmienili temat, choć wiedział, że sam będzie potrzebował w końcu z kimś o tym porozmawiać. O swojej babci, aby spróbować znaleźć nowego magipsychiatrę. - Widać przyciągasz półwile, uważaj na nie - odpowiedział lekko, z uśmiechem, starając się przestać myśleć o przykrym temacie. W końcu udało się to na tyle, żeby mógł udzielić chłopakowi jakiejś porady, która dla niego samego brzmiała, jak powtarzanie po raz setny tego samego przez kolejną osobę, a co okazało się jednak najważniejszą informacją. Aż spojrzał zaskoczony na Puchona, naprawdę nie spodziewając się, że będzie mógł mu pomóc również w merytoryczny sposób. - Długo uczyłem się tego zaklęcia, źle dobierając wspomnienie i dopiero gdy sięgnąłem po dzień, gdy dostałem się do drużyny Katapult, udało mi się wyczarować mojego kota. Sam doszedłem do tego wniosku, choć pewnie źle rozumiałem pojęcie najszczęśliwszego wspomnienia - wyjaśnił, skąd u niego taka wiedza, czując się nieco dziwnie ze świadomością, że Alex nie powiedział tego chłopakowi. Wysłuchał z uśmiechem jego historii, zastanawiając się, jak wielką więź musiał czuć z tamtą osobą. Sam nie miał takiego problemu, znaczy w kontekście ukochanej osoby. - Zaśmiałbym się, że rzeczywiście wspomnienia z partnerem, czy partnerką, choć są szczęśliwsze od chociażby rodzinnych, bywają bardziej złudne, ale nawet te rodzinne nie dają czasem rady - odparł, dając nieco informacji o sobie, wzruszając jednocześnie lekceważąco ramieniem. Najlepsze były wspomnienia bez ludzi, choć najtrudniejsze do zebrania, zdaniem Josha. Ostatecznie on miał ich może dość trochę, bo jeszcze z podróży mógłby coś wyłuskać, ale dostanie się do katapult.... Wciąż czuł rozpierającą go dumę i szczęście, które rozgrzewało go od środka. Inne, równie szczęśliwe wspomnienia wiązały się najczęściej z osobami, o których myśli wywoływały raczej smutek, melancholię, niż jakąś radość. - Cztery łapy, cztery, a teraz uspokój się chwilę - zaśmiał się ciepło, wyjmując różdżkę i samemu wyczarował patronusa. Ragdoll pojawił się na stole i przeciągnął niczym żywy kot, a Josh uśmiechnął się lekko do niego. - Mnie i tak zawsze ciekawi ich forma i powód, dla którego przybierają dany kształt… W końcu… Dlaczego kot? Choć uroczy… - rzucił dodatkowo, wyraźnie rozbawiony, spoglądając na Finna tak, jakby liczył, że ten mu odpowie, ale zaraz pokręcił lekko głową z cichym śmiechem, a kot skoczył ku niemu i rozpłynął się. Gestem wskazał chłopakowi, żeby próbował dalej, a on znów w skupieniu będzie obserwował, jednocześnie będąc ciekawym, jakie wspomnienie chłopak wybierze.