Niewiele tu do oglądania, bowiem gdzie wzrokiem sięgnąć widać trzcinę cukrową, która króluje w sercu Luizjany. Oprócz charakterystycznych dźwięków owadów nie słychać tu nic innego, co sprawia, że miejsce może być idealne do odpoczynku. Niemniej jednak, jeśli tylko posiadasz aparat, roślinność wypada na zdjęciach niezwykle urokliwie.
Autor
Wiadomość
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Nie było większego problemu z tym, by przygotowała jakaś listę przydatnych zaklęć i zaprezentowała je Brewerowi. W zasadzie mogła go nawet podszkolić w dziedzinie OPCM jeśli tylko tego chciał. To chyba był jednak temat na odrębną rozmowę, bo chwilowo byli skupieni na czymś zupełnie innym. - Podsumowanie dobre, ale co do szkiele-wzro raczej bym tego nie rekomendowała. Szkiele-wzro działa cholernie powoli i jest równie bolesne. Zaklęcia są o wiele szybsze i jak dla mnie nie niosą ze sobą również takiego ryzyka - stwierdziła, przyglądając się uważnie kościom Maxa, które aktualnie prześwietlała. Później upewniła się czy na pewno wszystko jest dobrze jeśli chodziło o układ żył dzięki niewerbalnemu Flumine Sanguinis i po wyeliminowaniu ewentualnych problemów, poklepała chłopaka po jednej z dłoni, przekazując jakże entuzjastycznie komunikat o treści będziesz żyć. - Dobra chyba czas się zbierać, co? - zagadnęła go i gdy tylko Gryfon jej przytaknął, udali się w kierunku domków na terenie pensjonatu.
z|t x2
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Po raz kolejny szukała jakiegoś przytulnego miejsca, w którym miałaby zapewniony spokój. Miała nadzieję, że przynajmniej dzięki temu uda jej się skupić na zadaniu, które miała przed sobą. Po tym jak udało jej się skomponować melodię nowego utworu, chciała dopisać do niego też jakiś pasujący tekst, ale to było już o wiele bardziej skomplikowane zadanie. Owszem zdarzały jej się próby pisania poezji, ale raczej nie starała się tego jakoś usilnie połączyć z niedawno skomponowaną muzyką. W końcu jednak przysiadła na jednej z plantacji trzciny cukrowej, gdzie mogła liczyć na chwilę spokoju. Tuż obok siebie miała tomik poezji, który swego czasu mógłby jej służyć za inspirację oraz przybory do pisania i notatnik, który miałby jej służyć za brudnopis. W głowie co jakiś czas odtwarzała sobie napisaną aranżację, nucąc ją pod nosem i starając się chociażby na sam początek określić liczbę sylab, która byłaby dostępna w wersie. Przynajmniej to było dla niej jakąś pomocą. Musiała sobie wyznaczyć jakąś przestrzeń, którą mogłaby przeznaczyć na wokal. Dopiero wtedy zaczęła drobne notatki, które miałyby pomóc jej w napisaniu pełnoprawnego tekstu. Na razie zapisywała jedynie słowa, które miały być czymś na wzór haseł lub skojarzeń. Dopiero na potem starała się to ubrać w jakieś pełniejsze zdania czy ich skrawki, które mogłaby dopasować do melodii. Niestety nie było to takie proste jak by chciała. Co chwila trafiała na jakąś przeszkodę. I o ile mogłaby nieco pokombinować z wyciąganiem wyższych dźwięków w przypadku, gdy tekst wydawał jej się w jednym z fragmentów za krótki, a podkład dawał jej okazję do tego, by zastosować tam efektowny high note to jednak w przypadkach, gdy ułożona linijka tekstu okazywała się mieć zbyt wiele sylab, by swobodnie dać się dostosować do linii melodycznej było już o wiele gorzej. Musiała wtedy przeredagować nierzadko całe zdanie tak, by można było je zaśpiewać naturalnie. Straciła już rachubę ile to razy nuciła jeden i ten sam fragment sprawdzając czy dane słowa na pewno do niego pasują i da się z nich ładnie przejść do kolejnej linijki. Po raz kolejny liczyła sylaby w jednej linii tekstu, którą przepisała na nowo po wykonaniu milionów skreśleń i dokonaniu ogólnych poprawek w rozmieszczeniu poszczególnych słów w tekście. Pergamin co jakiś czas na nowo zapełniał się tymi samymi pomysłami lecz ujętymi w nieco inny sposób. Wszystko po to, by brzmiało to dużo lepiej i naturalniej, gdy tylko ktoś próbował do wyśpiewać do odpowiedniej muzyki. Dopiero po kilkukrotnym przejrzeniu tekstu w poszukiwaniu jakiś gramatycznych nieścisłości, które mogłyby sprawić, że całość brzmiałaby dziwnie, śmiesznie lub nielogicznie stwierdziła, że chyba udało jej się osiągnąć swój cel. Upewniła się jeszcze co do tego i finalnie napiła się odrobiny wody z przyniesionej butelki, by zadbać o odpowiednie nawilżenie gardła i przystąpiła do finalnej próby. Wciąż śledząc wzrokiem tekst, który po tylu przeróbkach i poprawkach w dużej mierze zdążyła już zapamiętać zaczęła go cicho odśpiewywać w tonacji odpowiadającej skomponowanej melodii. I uznała, że naprawdę udało jej się stworzyć coś wartościowego.
z|t
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Umówiwszy się, Shawn wyruszył niezwłocznie do wybranego miejsca spotkania. Sam kontakt Beatrice go zaskoczył, nawet bardziej niż sama treść wiadomości. Mężczyzna był już przyzwyczajony, że ludzie, z którymi nie miał kontaktu na co dzień, a nagle wychodzą z jakąś sprawą do niego, to mógł być pewny z jaką, a przynajmniej w jakim zakresie się ona znajdowała. W tym przypadku było podobnie, zważywszy na fakt, że mieli „kształcić” się w dziedzinie czarnomagicznej, a nie było lepszej okazji niż wakacje, kiedy oboje byli pozbawieni obowiązków. W tym wszystkim to Beatrice ryzykowała, jako nauczycielka w Hogwarcie i to dodatkowo opiekunka Slytherina, zgodnie z opowieściami Nessy. Reed również miałby problemy, lecz nie tej miary, tak mu się przynajmniej wydawało. Wybrali jednak na tyle wyludnione miejsce, że raczej nie byłoby problemu z nieproszonymi gośćmi. Plantacje trzciny cukrowej o godzinach wieczornych odwiedzane mogły być jedynie przez takich jak on czy ona, czyli ludzi, którzy nie chcieli zostać na czymś przyłapani. Reed będąc w miejscu spotkania przed czasem, uniósł rękę wysoko i rzucił na pobliskie pole o promieniu trzydziestu metrów barierę, która po przekroczeniu przez kogokolwiek miała pozostawić po sobie ostrzegawczy sygnał w głowie mężczyzny. By zabić czas, Reed postanowił, że ponownie będzie pracować nad Toninentią, zaklęciem, które było w jego ocenie jednym z najskuteczniejszych, jeśli chodziło o pojedynkowanie się z zamiarem wyrządzenia krzywdy. Kucnąwszy, westchnął głośno, wypuszczając powietrze, mając pewien pomysł, który chciał sprawdzić, póki Beatrice nie było. Wstał i popatrzył w ciemniejące już niebo, choć wciąż pomarańczowo-krwiste od słońca, które powoli kryło się za horyzontem. Połączył ze sobą dłonie, wycelowawszy je w górę i skupił całą swoją uwagę właśnie na nich, odcinając wszelkie niepotrzebne myśli i poświęcając cały swój umysł na zaklęciu, uważając to też za dodatkowe ćwiczenie pod legilimencję i oklumencję, których się również uczył. - Toninentia. – Wymówił, po czym poczuł jak ogromne ładunki elektryczne łączą się ze sobą, tworząc jeden, który był zdecydowanie zbyt potężny, nawet dla niego, nawet mimo faktu zawieszonej Gwiazdy Południa na szyi na łańcuszku. Przerwał zaklęcie, zaś siła magiczna była tak intensywna, że poleciał dobre trzy metry do tyłu, turlając się w trzcinie cukrowej, obdarowując się nowymi obtarciami. Przekląwszy w myślach, w tym właśnie momencie dostał cynk w głowie, że ktoś przekroczył barierę. Wstał i popatrzył w odpowiednią stronę, mając nadzieje, że to zaklęcie nie przyciągnęło nieproszonych gości. Rozpoznawszy sylwetkę swojej znajomej, wyluzował się, zapalając papierosa. - Cześć – przywitał ją, jakby nic, wypuszczając obłok nikotynowego dymu. Lewą rękę miał całą w obtarciach, lecz wzrok, który jej rzucał mówił wystarczająco, by go o to nie pytać. - A więc od czego chciałabyś zacząć? Mamy dla siebie całą noc. – Powiedział figlarnie, uśmiechając się przy tym charakterystycznie.
Gdyby ktoś powiedział jej jakiś czas temu, co w zasadzie będzie robić w Luizjanie i, co najważniejsze, z kim to będzie robić, kazałaby zapewne tej osobie wypić antidotum na eliksir bełkoczącu, święcie przekonana, że za dużo go wypiła. A jednak wszystkie zdarzenia porozwijały się w taki sposób, że właśnie dzisiaj opuszczała zajmowany przez nią domek w pensjonacie, aby udać się na spotkanie z Shawnem Reedem. Większość ludzi zapewne nawet nie podejrzewałaby Dearówny o znajomość z „typem z pod ciemnej gwiazdy” a jednak prawda miała się zupełnie inaczej. I nawet, wbrew temu, co mogli niektórzy sądzić, znajomość ta układała się im całkiem dobrze. Poza tym, Shawn był pierwszą osobą, o której pomyślała, że będzie w stanie jej pomóc. Wcześniej przecież już widział ten przedmiot, a Bea jak do tej pory nie rozgryzła jeszcze jego działania. Kto, jeśli nie człowiek, który wiedział już, co znalazło się w posiadaniu Trice oraz, kto lepiej poruszał się w świecie czarnej magii, niż w normalnym. Tak, ta współpraca mogłaby się okazać bardzo owocną, gdyby tylko oboje tego chcieli. Teleportowała się w odpowiednie miejsce akurat w momencie, aby zobaczyć, jak Shawn przykucnął, próbując rzucić jakieś zaklęcie. Nie pokazywała się, zaintrygowana tym, co w ogóle zamierzał zrobić. I ciekawa tego, czy w ogóle będzie w stanie rozpoznać rzucany przez niego czar. Zmrużyła delikatnie swoje czarne ślepia, wpatrując się w niego, by idealnie dostrzec moment, kiedy to czar odrzucił chłopaka na kilka metrów do tyłu. Uśmiechnęła się w delikatnie kpiący sposób, zarezerwowany tylko i wyłącznie dla znajomych pokroju Shawna. Nie omieszkała ruszyć wolnym krokiem w jego stronę i jednocześnie zacząć bić brawo. - Bardziej wymownie nie dało się tego zepsuć, co? – rzuciła, jakby zwyczajowe „cześć” w jej wypadku już dawno wyszło z użycia. Obserwowała, jak powoli spowijała go warstwa nikotynowego dymu i mimo tego, nie uszło jej uwadze, jak zniszczona skóra zdobiła jego lewe ramię. Wywróciła oczami i sięgnęła w głąb torby, którą ze sobą przyniosła. Nie musiała długo szukać, żeby znaleźć kielich, który również niedawno wszedł w jej posiadanie. Ten już zrozumiała do czego służył i w jaki sposób działał. – Masz, napij się. Spokojnie, nie otruję cię – choć w myślach dodała jeszcze nie dzisiaj. Nie uznała za stosowne w tym momencie wyjaśniać mu, do czego to służy, bo powinien sam się zorientować. Słysząc kolejne pytanie, delikatnie przekrzywiła głowę i ponownie sięgnęła do torby. Wyjęła z niej ostrze, które poniekąd napawało ją pewnego rodzaju lękiem, ale nie mówiła o tym otwarcie nikomu. Podejrzewała, co ono robi, na tyle na ile się zorientowała, mogło być śmiertelnie niebezpieczne. I z pewnością był to jeden z przedmiotów czarnomagicznych, który nie powinien znaleźć się w niepowołanych rękach. - W takim razie zacznijmy od tej błyskotki, później może przejdziemy do bardziej praktycznych działań – odpowiedziała mu równie kuszącym uśmiechem, po czym przeniosła swoje spojrzenie na trzymane przez nią ostrze. Miała dziwne wrażenie, jakby wibrowało ono delikatnie w jej dłoni, gotowe do działania. – Widziałeś je już, wiesz, co ono potrafi? Nie rozumiem tego. Wydaje mi się, że stale coś mi umyka – szybko wyjaśniła, o co tak dokładnie jej chodzi z nieskrywaną w żaden sposób irytacją w głosie. Nie lubiła nie wiedzieć, jak coś działa i nie nawykła do tego. A ostrze wciąż pozostawało dla niej nie małą zagadką.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Gdy się okazało, że jego porażka została zdemaskowana, skrzywił się nieco, wcale nie będąc zadowolony, że ktoś był świadkiem jego własnej nauki. Połączenie dwóch zaklęć, by stworzyć jedno, mocniejsze było póki co poza jego siły – a przynajmniej tak było w przypadku Toninentii. Usłyszawszy klaskanie, uśmiechnął się drwiąco, patrząc za osobą, która właśnie się do niego zbliżała. Wypuścił dym papierosa, wzruszywszy ramionami na pytanie Beatrice. - Ewentualnie można było niczego nie wyczarować. Już wolę w takim razie wymowne zepsucie, zamiast niewymownej totalnej porażki. – Dodał, choć wcale nie musiał. Nie spodziewał się, że przyjaciółka Nessy zacznie szukać dla niego jakiegoś specjalnego specyfiku, mógł przecież w każdej chwili wrócić do ośrodka, gdzie w mig by go wyleczyli, ale docenił gest. - Nie spodziewam się trucizny, skoro mam cię czegoś dziś jeszcze nauczyć – odpowiedział, po czym wypił jednym haustem całą zawartość. W smaku ten eliksir nie był tragiczny, lecz jak to właśnie eliksiry, smakowały mimo wszystko niezachęcająco i miernie. Kiwnął jednak głową w podziękowaniu i przeszli do tej istotnej części ich wspólnego spotkania, które wcale nie miało żadnego innego celu poza wspólną nauką dziedziny, za którą mogli skończyć w amerykańskim więzieniu. W jej torbie zobaczył błysk metalu i zaraz ukazała mu przepięknie wykonany sztylet, którego ostrze wydawało się, jakby było wiecznie naostrzone niczym brzytwa. Przełknął ślinę, oczywiście wiedząc czym ten przedmiot był – nie mógł ukryć podekscytowania, które pojawiało się w błysku jego lazurowych oczu, kiedy miał przed sobą jakiś niewiarygodnie rzadki i potężny artefakt. Nieustannie musiał walczyć z pokusą rzucenia propozycją odkupienia go, choć rozum wyraźnie mówił, że w ten sposób naraziłby się jedynie na kompromitację. Odchrząknął i zaczął: - Poczytałem o nim, kiedy mi je pierwszy raz pokazałaś to nie miałem jeszcze pojęcia jak unikatową rzecz zdobyłaś. Jest to ostrze Karona, greckiego czarodzieja, który za życia bardzo fascynował się… bólem i transfuzją tego bólu na drugą osobę i ten sztylet jest wynikiem jego fascynacji, pod koniec życia w końcu udało mu się stworzyć coś o tych właściwościach. Bez odpowiedniego zapoznania się z tematem, w końcu byś doszła do samego efektu działania… ale zdecydowanie nie polecam. Pokaż mi go. – Poprosił ją, po czym obrócił ostrze w dłoniach, patrząc na piękne wykonanie całej rękojeści i ostrza, odbijającego błysk księżyca. - W całej swojej prostocie, to ostrze ma „wchłaniać” twój ból przy ugodzeniu cię nim, by przy kolejnej okazji go wydobyć z siebie, dając kolejnej ofierze podwojone wrażenia z atrakcji. – Wyjaśnił w skrócie i popatrzył na nią pytająco, by sprawdzić czy rozumiała. To była ta chwila ciszy, podczas której mogła spokojnie zadać mu jakieś pytanie, jeśli coś stało się niezrozumiałe.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie powinna się zachowywać w ten sposób, ale z drugiej strony, każde inne podjęte przez nią działanie, byłoby kompletnie nieadekwatne do tego, czego Shawn mógłby się po niej spodziewać i co podpowiadała jej własna świadomość. Jednak musiała przyznać, że próba zastosowania tak silnego zaklęcia, była naprawdę imponująca. Nawet jej nastawienie względem jej potencjalnego nauczyciela delikatnie się zmieniło. Widząc, z kim ma do czynienia, mogła założyć, że nie znalazła się w nieodpowiednich rękach. Jeśli komukolwiek mogłaby powierzyć tak delikatną kwestię, jaką była nauka praktyk czarnomagicznych, to z pewnością komuś, kogo znała i wiedziała, na co stać. A Reeda niewątpliwie stać było na naprawdę wiele interesujących rzeczy. - Zgadzam się z tobą w każdym aspekcie. Z tego co wiem, to, co próbowałeś zrobić, to bardzo zaawansowana magia - to, że Beatrice nie potrafiła jeszcze praktykować niektórych działań, nie oznaczało, że nie była z nimi zaznajomiona. Przez ostatnie kilka tygodni, bardzo wiele czasu poświęcała na naukę teoretyczną. Szło jej to raz lepiej, raz gorzej, ale wciąż do przodu. Niemniej, miała świadomość, że tylko łączenie teorii z praktyką, mogło przynieść wymierne korzyści. Jej początkiem miało by dogłębne zapoznanie się z działaniem magicznego artefaktu, w którego mogła się nazywać dumną posiadaczką. Obserwowała, jak Shaw przyglądał się jej ostrzu, czując dziwnego rodzaju radość, że to była jej własność, niczyja inna. Być może jedyna pozostałość po tym, że Dearowie kiedykolwiek istnieli w jej życiu. Spijała łapczywie każde wypowiadane przez niego słowo, wciąż zachłanna wiedzy na temat tego artefaktu. - Czyli to jego spuścizna - ostrożnie podała mężczyźnie ostrze, skupiając na metalicznym blasku swój wzrok. -Jakim człowiekiem trzeba być, aby pragnąć przekazywać ból komuś innemu - pytanie przez nią zadane, nie wymagało żadnej odpowiedzi, jednak te słowa musiała wypowiedzieć. Uniosła swój wzrok, kiedy Shaw wyjaśnił jej pokrótce to, do czego ostrze było zdolne. Zmarszczyła delikatnie brwi, niepewna, czy Shawn miał na myśli dokładnie to, o co go podejrzewała. - Shawn, nie chcesz mi chyba powiedzieć, że jeśli kogoś ugodzę tym ostrzem, to poczuje on zwielokrotniony ból, niż powinien - poddała w niepewność to, co jej powiedział, bo wciąż nie mieściło jej się w głowie, by coś takiego mogła mieć w swoim posiadaniu. I jak do cholery, znalazło się to we własności Dearów?! -Gdzie znalazłeś informacje na ten temat? I jak wiele tego typu ostrz w ogóle powstało? - pytanie goniło pytanie a ona prócz uzyskania odpowiedzi, pragnęła jeszcze jednego; realnego sprawdzenia, do tego to cacko było zdolne...
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Wciąż musiała przywyknąć do nowego instrumentu, który jednak po pewnym czasie zaczął jej się o wiele lepiej układać w dłoniach. Przy okazji zastanawiała się coraz poważniej nad zakupem własnej, zwyczajnej gitary. Chwilowo jednak ślęczała nad zapisem nutowym jednego z utworów, które chciała opanować. Nie pamiętała całej melodii i z tego względu musiała się posiłkować kawałkiem papieru z narysowaną pięciolinią, by nic nie pomieszać i nie pogubić się. Zaczęła powoli od podzielenia utworu na fragmenty, by ułatwić sobie zadanie. Z pewnością nie mogłaby zagrać od razu całości. Zamiast tego skupiła się na opanowaniu poszczególnych kawałków, by na sam koniec złożyć je razem i móc odegrać utwór bez zbędnych przerw od początku do końca. Siedząc po turecku, chwyciła gitarę różdżkową, opierając instrument o prawe udo, by było jej wygodniej i ułożyła swobodnie palce na różdżce, przekręcając ją delikatnie w odpowiedni sposób. Szło jej coraz lepiej, coraz bardziej przyzwyczajała się do magicznego instrumentu, który nie sprawiał jej już tak wielu psikusów jak na samym początku. Mogła być jedynie zadowolona z siebie, że próba zagrania jednej z ballad jej ulubionej piosenkarki nie kończyła się eksplozją krztuszącego i dławiącego dymu, od którego zaczynały ją szczypać oczy. Delikatnie przeciągnęła kciukiem po strunach, wydając z nich rozedrgany, niepewny dźwięk. Jeszcze kilka razy powtórzyła ten ruch, upewniając się, że na pewno wszystko brzmi tak jak powinno. Dopiero wtedy już o wiele pewniej szarpnęła za struny, które rozbrzmiały odpowiednim akordem. Kolejne miarowe uderzenia ułożyły stabilny rytm piosenki. Jedyne, co musiała robić to odpowiednio manipulować umieszczoną w instrumencie różdżką, by wydobyć dokładnie taki dźwięk jakiego oczekiwała. Kilka razy zdarzyły jej się pewne potknięcia, gdy przeskoczyła którąś z nut lub wygrała nie ten akord, który powinna. W takich momentach mogła jedynie na spokojnie spróbować zagrać to wszystko od początku, nie przejmując się zbytnio tym, że spomiędzy strun zaczęła wypływać strużka niezbyt przyjemnego w zapachu dymu. W ten sposób starała się przebrnąć przez każdy fragment utworu, który z każdą jej próbą brzmiał coraz lepiej. Musiała przyznać, że na pewno było coś ekscytującego w próbach poskromienia kolejnego instrumentu i poznania kolejnych melodii, które mogła wygrać za jego pomocą. Kolejne poprawnie wygrane dźwięki dawały jej z pewnością poczucie pewnej satysfakcji. Im więcej czasu poświęcała na zapoznanie się z nutami i przećwiczenie ich na gitarze, tym lepiej sobie radziła. Wybrzmiewające z gitary dźwięki były coraz płynniejsze i układały się w pełnoprawny utwór. Jeszcze przez jakiś czas wygrywała go na gitarze, starając się za każdym razem coraz bardziej posiłkować się swoją pamięcią i nie skupiać się zbytnio na nutach. Nigdy tego nie lubiła. Miała wrażenie, że przez czytanie ich zwiększa znacznie ryzyko pomyłki i zajmowała się nie tym, co powinno pochłaniać jak największą część jej uwagi. Dopiero po kilku kolejnych próbach uznała, że z pewnością wystarczy jej tych ćwiczeń na jeden dzień