Ktoś mógłby powiedzieć, że to całkowicie zwyczajny Diabelski Młyn. Gondole, które wynoszą czarodziei w górę, pokazując im wszystko to, co znajduje się dookoła - pozornie niezbyt atrakcyjną okolicę. To jednak nie wszystko, ale o tym możesz przekonać się, dopiero kiedy wejdziesz do jednego z wagoników. Jego wnętrze dostosowuje się bowiem do twoich wymagań, marzeń i potrzeb. Chciałbyś spędzić całą podróż na miękkich poduszkach, a może wolałbyś poczuć się, jak na latającym dywanie? Proszę bardzo, wszystko, czego sobie zażyczysz, zostanie spełnione. Jedynie przekąski i napoje musisz przynieść tutaj sam. Co więcej - koło porusza się naprawdę powoli, a każdy wagonik przystaje na samym jego szczycie na dobre pięć minut, byś mógł spojrzeć z góry nie tylko na Wesołe Miasteczko, ale i na cały Nowy Orlean.
Ból głowy, który naszedł ją poprzedniego wieczoru, który spędziła z Daemonem, dawał o sobie znać jeszcze nazajutrz, kiedy wstała z łóżka i sięgnęła po szklankę z wodą. Mimowolnie, podniosła głowę, aby spojrzeć na materac, znajdujący się wyżej. Łóżko było zaścielone, dokładnie tak jak wtedy, kiedy kładła się spać. Odstawiła szklankę i przymknęła oczy, oddychając głęboko. Czuła ucisk, w okolicy skroni, dlatego zaczęła przez chwilę masować sobie ten obszar, aby chwilę później wstać, ubrać się i iść wziąć prysznic. Stwierdziła, że śniadanie nie jest jej potrzebne, a że ból głowy nadal jej dokuczał, postanowiła przejść się i zwiedzić okolicę. Nie wiedziała jak długo szła, ani nie przejmowała się tym jak wróci do pensjonatu. Po prostu chciała odetchnąć, powdychać świeżego powietrza, zmienić otoczenie, aby nie kojarzyło jej się tak bardzo z wydarzeniami z dnia poprzedniego. Mogła rozmyślać i analizować to co stało się wtedy, to co zrobiła, jak i również podłe zachowanie chłopaka, które tak bardzo na nią wpłynęło i spowodowało w niej najpierw przygnębienie a później od razu przypływ wściekłości. Nie była jednak zła tylko na niego. Gdzieś w głębi duszy miała ochotę przywalić także samej sobie, gdyby mogła. Tak bardzo prosiła się o kłopoty. Bo z jednej strony wszystko co się stało, stało się z jej własnej woli, jednak nie spodziewała się, że będzie się z tym czuć tak źle, sama ze sobą. Poniekąd chciała tego, a chłopak nic na niej nie wymuszał i nawet podobało jej się... Dlaczego więc teraz czuła taką frustrację, względem tamtego wieczoru? To było nienormalne, jednak jej złość nie pomagała w uporczywym bólu, jaki przeszywał jej skronie. Spacer zaś - tak. Idąc przed siebie, w pewnym momencie w oddali zauważyła wielkie, okrągłe konstrukcje, które od razu na myśl przywodziły jej wesołe miasteczko. Niewiele myśląc ruszyła więc w tamtym kierunku. Na ulicach nie było zbyt wielkiego tłumu, można było powiedzieć, że były trochę opustoszałe. Tak samo teren parku rozrywki, na którym się znalazła wydawał się być opuszczony. Albo tylko ona miała takie wrażenie. Schodząc z głównej alejki, przeszła do dróżki, prowadzącej do diabelskiego młyna. Tam, z daleka zaczęła podziwiać ogromnych rozmiarów karuzelę. Nim jednak udała się na nią, zauważyła gdzieś na horyzoncie znajomą postać, która chwiejnym nieco krokiem szła prosto w kierunku młyna. Z daleka nie widziała twarzy tej osoby, jednak podejrzewała, że coś jest nie tak (bo na to wskazywał zygzakowaty chód), więc nie zastanawiając się zbytnio, ruszyła w tamtym kierunku, aby odwieść tę osobę od pomysłu wejścia na olbrzymią karuzelę. Kiedy była już blisko, przystanęła nagle, zdając sobie sprawę z tego, kim jest ta osoba. Zamarła i odwróciła się plecami do niej. Nie, nie, nie... Tylko nie on.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Był prawie pewien, że nazwanie go dupkiem było ogromnym niedopowiedzeniem patrząc na to w jaki sposób poprzedniego wieczora postąpił z Odey. Kiedy tylko drzwi zamknęły się za nim z trzaskiem zaczął rwać sobie włosy z głowy zrozpaczony własną głupotą. W momencie w którym widząc, że dziewczyna potrzebuje bliskości jakby stchórzył nie będąc gotowym, by okazać ją komukolwiek i po prostu uciekł, uważając to za najrozsądniejsze wyjście z sytuacji. Nie chciał nawet myśleć ile zawodu i bólu jej wówczas sprawił, jednocześnie właśnie myśli dotyczące jej osoby zaprzątały jego już i tak….. umysł. Wiedział, że nie może dziś wrócić do domku, nie chciał spojrzeć w oczy brunetki z obawy, co może w nich zobaczyć. Zapewne była na niego wściekła, lecz nie tego się najbardziej bał, sądził, że poza ogromnymi pokładami złości - które były jak najbardziej zrozumiałe - może zobaczyć w jej lazurowych tęczówkach żal i wyrzuty sumienia, do których tak naprawdę doprowadził swoim zachowaniem. Musiał się napić! Ognista wpłynęła na niego rozluźniająco. Kiedy tylko zjawił się w barze od razu po prostu o trzy szklanki, które wypił właściwie za jednym zamachem; ciecz przyjemnie paliła go w gardło, pozostawiając na koniuszku języka ostrość. Nie był pewien ile czasu przesiedział na barowym stoliku, a tym bardziej którą szklankę trzymał w dłoni, obracając ją w palcach zanim dopił ostatni łyk. Wychodząc z pubu - lekko chwiejnym krokiem - był lżejszy o sporą sumę galeonów, która nieco uszczupliła majątek jego rodziny, choć on zadawał się tym zupełnie nie przejmować. Zmrużył oczy, kiedy światło poranka budzącego Nowy Orlean oślepiło go na kilka sekund. Przetarł dłońmi twarz, przenosząc je na kart westchnął głośno. Ulice były jeszcze puste, miasto dopiero wstawało, a on marzył już teraz tylko o ciepłym łóżku. Gdzieś na dno świadomości - głównie dzięki wypitemu alkoholowi - zdołał upchnąć wydarzenia minionego wieczora, na powrót czując się panem świata. Nim jednak jego stopu ruszyły w kierunku, gdzie znajdował się ich pensjonat, stalowo - niebieskie tęczówki blondyna dostrzegły wielkie konstrukcje, a przede wszystkim ogromny diabelski młyn, który wyrastał nad budynkami. Nie zastanawiając się nad tym zbyt długo, ignorując zmęczenie ruszył w tamtą stronę. Droga zajęła mu znacznie więcej czasu niż początkowo zakładał, omamiony alkoholem umysł nie był w stanie wypowiedzieć odpowiedniego zaklęcia, bo gdy tylko Daemon otwierał usta, spomiędzy nich wydobywał się mało zrozumiały bełkot. Mimochodem kiedy znalazł się na miejscu, ruszył w kierunku karuzel nie zdając sobie zupełnie sprawy z obecności w tym miejscu Odey. Dopiero kiedy podeszła bliżej, otworzył zdumiony oczy, by sekundę później przestrzeć je. Tym razem to on miał poczucie, że widzi przed sobą ducha. -Pjetna niezajoma! - zawołał do niej, rozpościerając ramiona, jakby chciał ją przytulić do siebie.
Niech to szlag... - te słowa cisnęły jej się na usta, kiedy zauważyła na chodniku cień sylwetki, który zbliżał się do niej nieubłaganie. Nagle usłyszała niewyraźne, zniekształcone pijackim bełkotem słowa, na które zmarszczyła wyraźnie brwi. Czyżby się pomyliła? Odwróciła się i na widok wysokiego blondyna, jej rysy twarzy wyraźnie zmężniały. Zacisnęła zęby, wspominając obrazy z poprzedniego dnia i miała ochotę wyjść z siebie i stanąć obok. Nie była w stanie darować mu tego, jak bardzo ją upokorzył. Zhańbił ją we własnych oczach. Zostawiając po tym, co miedzy nimi zaszło sprawił, że z trudem mogła spojrzeć w lustro. Może dla niektórych to mocno przesadzona reakcja, ale dziewczyna czuła się naprawdę podle sama ze sobą. Między innymi dlatego, że pierwszy raz w życiu przeżywała takie emocje, była tak blisko z drugą osobą, jeśli chodziło o cielesność i fizyczne doznania, a chłopak stojący teraz przed nią zburzył całkowicie jej obraz tego, jak powinno to wyglądać. Uważała, że tylko przedmiot mógłby być tak porzucony, po tym do czego doszło tego wieczoru. Najchętniej w tej chwili wylałaby na niego całą tę wściekłość, irytację, bezsilność, gorycz i żal, który ostatecznie najgłębiej w sobie tłumiła. Po tym zachowaniu chłopak, nie był wart nawet jednej, najmniejszej części tych wszystkich emocji, atakujących jej umysł jak stado rozjuszonych pszczół. Wbiła w niego wzrok, uparcie starając się panować nad sobą, kiedy rozłożył przed nią ramiona i zrobił kilka kolejnych kroków w jej kierunku. Kiedy znalazł się w promieniu kilku metrów od niej i przystanął, sama ruszyła ku niemu, w mgnieniu oka niwelując odległość ich dzielącą. Stanęła przed nim i bez najmniejszych skrupułów, z całej siły trzasnęła otwartą dłonią w jego twarz. Wewnętrzna strona jej ręki zaczęła palić ją niemiłosiernie od gwałtownego zetknięcia się delikatnej części dłoni z policzkiem blondyna. Zeszklone oczy dziewczyny, wpatrywały się nadal w chłopaka, jakby oczekując, że ten cios cokolwiek zmieni w tym jak w tej chwili postrzega samą siebie. Ale nic się nie zmieniło...
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Patrząc na tę dwójkę, nie ciężko było odnaleźć różnice w ich postawie. Widok chłopaka sprawił, że brunetka mimowolnie spięła się, różowe usta zacisnęły się tworząc jedną płaską linię, na próżno szukać było na nich choć wątłego uniesienie kącików, które wskazywałoby na radość płynącą z tego spotkania. On natomiast wydawał się być mocno rozluźniony, alkohol krążący w jego żyłach poniekąd zaburzał obraz rzeczywistości, pijacki uśmiech wykrzywiał usta blondyna w rzadko spotykanym u niego uśmiechu, chwiejny krok, podczas którego balansował by utrzymać równowagę nie pozostawiał wątpliwości, co do jego stanu. Być może właśnie dlatego, choć z natury był dobrym obserwatorem przeoczył wszystkie te emocje, które tliły się w dziewczynie, zmieniając kolor jej lazurowych oczu na ciemniejszy. Ciskała w niego gromy, nie pozostawiając miejsca na domysły i pytania typu "może znów się ze mną droczy?". Jeszcze jakiś czas temu w jego umyśle istniały przebłyski poprzedniego wieczoru, jednak każdy łyk spożytego przez blondyna alkoholu oddalał coraz bardziej tamte wspomnienia, aż całkowicie poszły w zatracenie, choć dręczące go wyrzuty sumienia wciąż jeszcze wywoływały wściekłość na samego sobie. Nie do końca potrafił zapanować nad własnymi reakcjami, chłód jaki bił od niego na co dzień nagle gdzieś zniknął, pozostawiając jedynie nikły ślad po swojej obecności w jego stalowo-niebieskich tęczówkach. Kiedy tylko dostrzegł znajomą sylwetkę ucieszył się, a w przypływie pijackiej odwagi chciał ją po prostu przytulić; zamknąć w swoich ramionach, tak jak powinien to zrobić wtedy. Oczy blondyna powiększyły się, zupełnie jak jego uśmiech, gdy dziewczyna zamiast ruszyć w przeciwnym kierunku, zrobiła kilka kroków w jego stronę. Spoglądał w nią jak w obrazek, czekając aż stanie na tyle blisko, by mógł otoczyć ją swoimi ramionami, poczuć znajomy słodki zapach jej perfum, które za każdym razem mąciły mu w głowie, drażniąc zmysły. Serce w piesi Daemona zabiło mocniej, był tym tak zaskoczony, że mimowolnie położył w miejscu gdzie biło swoją dłoń, patrząc na Od z wyraźnym szokiem. Wtedy przyszedł cios. Najpierw poczuł jak drobna dłoń uderza w jego twarz i choć nie czuł bólu, to będąc w stanie nietrzeźwości odrzucony przez siłę uderzenia zachwiał się niebezpiecznie, a potem upadł na chodnik, rysując policzkiem po twardym asfalcie. Jęknął przeciągle, zaciskając zęby i dłonie w pięści. Wziął kilka głębszych wdechów próbując odzyskać utracony rezon. W pierwszym momencie ogarnęła go wściekłość, jak mogła go uderzyć?! Za co?! Przecież chciał się tylko przytulić! Po chwili uspokoił się jednak, nieporadnie podnosząc resztki swojej godności usiadł, patrząc na nią trochę zdezorientowanym spojrzeniem. Dotknął palcami policzka czując, jak coś po nim spływa. Wzrok przeniósł na palce zabrudzone krwią, jego krwią. Opuścił ramiona, wplątując dłonie w swoje włosy i przymknął na chwilę oczy. - Nałesało mnie si - stwierdził.
W pierwszej chwili, kiedy go zobaczyła całkowicie oddaliła od siebie myśl, że chłopak jest pod wpływem alkoholu i jego zadowolony wyraz twarzy, bierze się właśnie z tego. Wściekłość wzbierała w niej jeszcze bardziej na myśl, że właśnie wraca z jednego z nowoorleańskich klubu, w którym zabawiał się z jakąś panienką, podobnie jak z nią kilka godzin wcześniej. Czemu ona była taka głupia?! Czemu pozwoliła na to wszystko, skoro od początku było wiadomo, że ten chłopak ma wymalowany na czole napis "kłopoty"? Inaczej nie mogła wytłumaczyć sobie jego świetnego humoru, który sprawiał, że miała ochotę stamtąd uciec. Tego już było dla niej za wiele, dlatego jej zdrowy rozsądek w końcu doszedł u niej do głosu. Jednak, kiedy blondyn zaczął zygzakowatym krokiem zbliżać się do niej, musiała dać upust swoim emocjom. I choć cichy głosik, gdzieś z tyłu głowy szeptał, że to nic nie da, tylko pogorszy sytuacje, Ode musiała zobaczyć jak Ślizgon przyjmuje kare za swoje bestialskie zachowanie. Była na tyle skupiona na tym, co chce zrobić, że nawet nie dostrzegła tego wzroku, pełnego jakiegoś dziwnego wyrazu, który wprawił samego blondyna w osłupienie. Umysł dziewczyny, nie zarejestrował nawet tego, że chłopak w pewnym momencie położył rękę na piersi, próbując zapanować nad nagłym pobudzeniem akcji serca, kiedy zatrzymała się naprzeciwko niego, bez słowa. Kiedy już wymierzyła mu policzek i zdała sobie sprawę, że wcale przez to nie zrobiło jej się lepiej, wręcz odwrotnie i zobaczyła, jak chłopak traci równowagę, pada na chodnik, nie była w stanie poruszyć sie nawet o milimetr. Obserwowała, jak odwraca twarz w jej stronę, zauważając pokaźne obtarcie na skórze jego policzka i smugę krwi. Przestraszona tym co zrobiła, spuściła wzrok z chłopaka gdzieś na asfalt, próbując pozbierać myśli. Nie chciała usłyszeć z jego ust tego, że jest wariatką, ale wiedziała, że tej chwili zachowała się jakby była szalona. W dodatku ten szkarłatny ślad na jego policzku... Nagle poczuła się winna. To nic, że przed kilkoma sekundami chciała zadać mu ból, chciała aby poczuł chociaż ten fizyczny, który nie równał się z tym, z czym ona miała do czynienia w tej chwili w swojej głowie. Jednak w jednym momencie zapomniała o tamtym. Nie miała pojęcia, ile czasu tak spędzili w ciszy, zanim niespodziewanie Daemon zabrał głos. Uniosła brwi, zszokowana jego słowami, podniósłszy na niego wzrok. Zauważyła, że ma przymknięte powieki, co sprawiło, że jeszcze bardziej zrobiło jej się go żal. Drgnęła, jakby chciała zrobić krok w jego kierunku, jednak zrezygnowała, przełykając powoli ślinę. Dlaczego on taki był? Czemu tak mącił jej w głowie? Wiedział, że mu się należy, ale nic z tym nie robił? Kompletnie go nie rozumiała w tej chwili... Westchnęła i usiadła na krawężniku, kilka metrów od niego, podkulając nogi pod brodę, nie patrząc na niego. - Jesteś pieprzonym dupkiem. - oznajmiła zupełnie bez emocji, wbijając wzrok, gdzieś w żywopłot, na drugim końcu ulicy. Jak miała z nim rozmawiać, kiedy był w takim stanie? Czy cokolwiek co teraz powie, będzie wiarygodne?
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Czy Odeya była zazdrosna? Na pewno była wściekła, co dopiero po chwili dotarło do chłopaka, a dokładniej w momencie, w którym jej drobna dłoń spotkała się z jego twarzą. Niemniej jednak postronny obserwator w szczególności ten posiadający umiejętność czytania w myślach! wywnioskować by mógł, że dziewczynie nie chodzi jedynie o to, jak postąpił z nią poprzedniego wieczoru. Bo dlaczego pomyślała, że ten poszedł do klubu zabawiać się z innymi panienkami? Z góry zakładała, że po tym do czego między nimi doszło, wciąż było mu mało. Naprawdę inne wytłumaczenie zachowania Avrey'a nie przychodziło jej do głowy? Może wynikało to z faktu, że w oczach brunetki był zwyczajnie płytkim chłopakiem, któremu w życiu zależy tylko na jednym? Jakie założenie nie zostałoby przez Odey przyjęte wciąż było błędnym. Zderzenie z chodnikiem było trochę jak kubeł zimnej wody, choć Daemon nie otrzeźwiał dzięki temu, to zrozumiał jakie emocje targają drobnym ciałem Gryfonki. Była na niego wkurzona i tak naprawdę zupełnie się jej nie dziwił, tuż po tym jak minął ją stojącą pośrodku domku zrozumiał, że zwykłym dupkiem, a taka dziewczyna, jak ona powinna trzymać się od niego z daleka. Dlaczego więc kiedy tylko miał ku temu okazję sam inicjował ich rozmowy? Rzucał zaczepnie kilka słów czekając na jej reakcję, tylko po to by po raz kolejny móc zobaczyć irytację malującą się na jej uroczej buźce. Prawdopodobnie uzależnił się już od tego widoku, jednak moment w którym na twarzy dziewczyny malował się obraz czystej rozkoszy był jeszcze piękniejszy; możliwe, że będzie go prześladował w snach. Był dupkiem, bo nie potrafił jej odpuścić. Ale czy można zapanować nad siłą wyższą, która niczym magnes przyciągała ich do siebie? Daemon należał do ludzi, którzy kontrolowali w swoim życiu prawie wszystko, a jednocześnie ten brak kontroli pociągał ich najmocniej. Będąc z Odey ciężko było z góry założyć cokolwiek, była ona na tyle nieprzewidywalna, że nie miał pojęcia co wydarzy się za chwilę, to rozbudzało jego wrodzoną ciekawość. Przez chwilę nie zwracał na nią uwagi, zamknąć się we własnej rzeczywistości, która była znacznie przyjemniejsza. Przymknął oczy, otwierając je dopiero kiedy ze swojej lewej strony usłyszał ruch. Ignorując nieprzyjemne pieczenie przesunął wzrokiem, zatrzymując go na drobnej postaci brunetki, która usiadła niedaleko niego. Otworzył usta, jakby chciał jeszcze coś dodać, lecz ostatecznie sekundę później zamknął je, nie wydając z siebie nawet najcichszego odgłosu. Zaśmiał się w myślach słysząc kolejne bluzki skierowane w swoją osobę płynące z różowych ust. Wciąż trwając w ciszy, lekko zataczając się na prawą stronę mozolnie podniósł się z ziemi i poszedł do dziewczyny kucając tuż przed nią. W momencie gdy wyciągnął dłoń, by pochwycić jej twarz zachwiał się niebezpiecznie upadając na tyłek. - Cho… - czkawka - la - powiedział, mimo wszystko podskakując kawałek na dupie ostatecznie usiadł tuż przed nią, zmuszając by na niego spojrzała; błądził za jej oczami tak długo, aż w końcu uległa. - Płe - czkawka - am - warknęła pełen irytacji,wziął głębszy wdech. - Płepł - czkawka - am - spróbowała raz jeszcze, a w jego głosie dało się słyszeć coraz większe zdenerwowanie. Nie dość, że przepraszanie które było jednoznaczne z przyznaniem się do błędu było dla niego trudne, to jeszcze teraz dodatkowo napotkał opór w postaci pijackiej czkawki. - Przepraszam! - wyrzucił w końcu na jednym wdechu unosząc nieco głów.
Sam pozwolił, aby dziewczyna tak właśnie o nim myślała. Przecież kreował się na takiego, który co rusz jest widziany z inną laską i wcale się z tym nie kryje. Czy nie mówił, że lubi towarzystwo kobiet? Czy nie potraktował jej jakby była jedną z wielu? Nic nie znaczącą bezimienną, do zabawienia się i odstawienia na bok? Dlaczego więc miała myśleć inaczej? Nie dał jej żadnego powodu, aby mogła zakładać co innego, jeśli chodzi o to co robił, kiedy nie spał w domku. Naprawdę trudno było się domyślić jakie emocje towarzyszą Ode, w chwili kiedy podeszła do niego. Trudno było jeśli było się zalanym w trupa... Cud, że w ogóle był w jakiś sposób utrzymać się na nogach. Jego aktualny stan jeszcze bardziej ją rozjuszył, bo w jej oczach nocna impreza, w której uczestniczył rozkręciła się na całego. Nigdy w życiu nie przyznałaby się, że jest zazdrosna, ale te drobne szpileczki, przeszywające jedna po drugiej jej klatkę piersiową, były jednoznacznym znakiem. Mimo, że uderzyła go z wyraźnym zamiarem sprawienia mu bólu, to tak naprawdę liczyła na to, że nie będzie to cios, który w jakiś sposób go fizycznie skrzywdzi. Ale jednak, otarcie na policzku, które nadal jeszcze krwawiło, jak na dłoni pokazywało, że przez swoja porywczość potrafi jednak uszkodzić człowieka. Zobaczywszy jego przymknięte oczy, była pewna, że to przez ból, jaki odczuwał przez ranę na twarzy. Jednak długo, nie trwała jej żałość nad stanem chłopaka, bo szybko powróciła świadomość tego za co ten policzek mu się należał. Usiadła na krawężniku, nawet nie łudząc się, że cokolwiek będzie z tej ich rozmowy. Po prostu chciała jeszcze wyżyć się na jego osobie, posyłając w jego kierunku kilka wyzwisk, korzystając jednocześnie z tego, że nie był skłonny do takich ripost, jakimi mógł ją obdarzyć w pełni świadomy i trzeźwy. Przynajmniej tyle może sobie ulżyć. Nie spodziewała się jednak, że ten postanowi odpowiedzieć na jej obraźliwe przytyki. W pierwszym momencie, kiedy jakimś cudem znalazł się przy niej, nie była pewna co chciał zrobić, kiedy wyciągnął rękę w jej kierunku i stracił ponownie równowagę, aby wprost na pośladki, na twardy asfalt. Z trudem powstrzymała śmiech, jednak kiedy po chwili blondyn próbował wychwycić jej spojrzenie, uciekła wzrokiem. I tak przez chwilę walczyła z tym aby spojrzeć na niego, ale ostatecznie poddała się, aby wzrokiem wojowniczki, twardo zajrzeć w jego nieco przekrwione w tej chwili oczy. - Ale cuchniesz alkoholem... - rzuciła w jego kierunku, po tym jak wypowiedział pierwsze słowo, a raczej zlepek dźwięków, przypominający jakiś wyraz.. Na jego próby późniejszego poskładania liter w odpowiedni wyraz, który trzeba było jeszcze wypowiedzieć poprawnie na głos (a to już jest wyczyn godny samego Harry'ego Pottera, kiedy jest się w takim stanie jak on), dziewczyna zmarszczyła czoło, starając się domyślić o co może mu w danej chwili chodzić. A kiedy w końcu wykrzytusił z siebie to co chciał jej przekazać, serce stanęło jej na kilka chwil, zupełnie jakby usłyszała od niego, że ma jakąś nieuleczalna chorobę. Nie mogła w to uwierzyć. Na pewno się przesłyszała. Pewnie źle zrozumiała ten jego pijacki bełkot i najzwyczajniej w świecie usłyszała to co chciała usłyszeć. I już miała bardzo elokwentnie zapytać: "cooo?", kiedy przypomniało jej się, że blondyn jest kompletnie narąbany i nie wie co gada. Wypuściła gwałtownie powietrze z ust i pokręciła głową. - To bez sensu - mruknęła, jakby sama do siebie, znowu próbując na niego nie patrzeć. - Lepiej wracaj do domku, prześpij się troche i ogarnij - poradziła mu, prostując ramiona z tyłu, za ciałem i podnosząc się na nich aby wstać. Nie wierzyła w jego słowa. Nie mogły być przecież szczere, skoro był pijany, prawda? Pijani ludzie mówią różne rzeczy, a potem się ich wypierają.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Tak naprawdę to Odey nieświadomie przypięła mu łatkę chłopaka, który niczym skarpetki zmienia swoje dziewczyny, wciąż szukając nowych wrażeń i o ile druga część teorii była prawdą, tak pierwsze założenie stanowiło kompletną głupotę. Może i Daemon wyglądał na takiego, który szuka łatwych zdobyczy, aby następnie wyładować swoją seksualną frustrację, jednak jako drapieżca nigdy nie sięgał po "ofiary", które same wpadały mu w rączki. W gruncie rzeczy wolał te, które przed nim uciekały, nawet jeśli trwało to zaledwie chwilę. Przypadkowy seks? Może pasowało to do jego pozy, jaką kreował, a raczej którą był w oczach innych, jednak było niezgodne z jego wartościami wpojonymi mu przez matkę, która mimo parszywego charakteru syna miała na niego jakiś wpływ. W dodatku nosząc nazwisko Avrey nie miał prawa do tego typu zrywów. To wszystko było dużo bardziej skomplikowane niż brunetka myślała. Szok, jaki wywołało w niej zachowanie chłopaka, kiedy po wszystkim tak po prostu wyszedł choć wydawało się, że minął to wciąż jednak przysłaniał jej pełen obraz sytuacji. Jego błędem było, że nie wrócił i nie wyjaśnił wszystkiego, wręcz pozwalając na to, by Od myślała o sobie w kategoriach, które nie powinny nawet przyjść jej na myśl. Cała wina leżała w nim i jego pojebanym charakterze, od którego nie potrafił uciec. Bo co by się stało gdyby wtedy z nią został? To oznaczałoby swego rodzaju zaangażowanie, co czego pojęcia nie pojmował wea tym bardziej nie potrafił wprowadzić w życie. A tymczasem wciąż pozostali nieznajomymi - nawet jeśli teraz już mniej - zaś wściekłość, jaką w niej obudził dawała mu gwarancję, że teraz będzie trzymała się od niego z daleka. Dopiero wtedy poczuł, że kontroluje sytuację, dzięki czemu czuł się znacznie bezpieczniej. W ciszy znosił wszystko to, co mu serwowała, przyjął najpierw cios, a następnie wysłuchał jak miesza go z błotem. Najzabawniejsze w tej całej sytuacji było to, że w duchu bił dziewczynie brawo, sądząc nawet, że zasłużył na znacznie więcej; Od wciąż jeszcze obchodziła się z nim delikatnie. Miała prawo był na niego zła, czuć żal do niego, obwiniać go, ale nigdy żadnego z tych odczuć nie powinna czuć względem siebie, bo to on był aroganckim dupkiem! Świadomość tego dochodziła do Daemona stopniowo, wprost proporcjonalnie do alkoholu który w pocie czoło trawiła jego wątroba pozbywając się go a przywracając jasność umysłu. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co powinien zrobić i choć przyszło mu to z ogromnym trudem, bo nigdy nie był dobry w przeprosinach to słowo "przepraszam" w końcu opuściło jego usta wywołując zdumienie wymieszane z niedowierzaniem na twarzy ślicznej brunetki. W momencie gdy wypomniała mu, że śmierdzi alkoholem chwycił kołnierz koszuli wąchając ją. - Nisz nie czuje - stwierdził niezbyt elokwentnie, na końcu czkając. Z każdą upływającą minutą jego mowa stawała się coraz wyraźniejsza, choć wciąż bujał się na boki, jakby właśnie płynął statkiem. Zmarszczył brwi widząc, jak dziewczyna kręci głową, jakby od razu wyczuwając, że jest to zły znak, a po chwili zaczęła wstawać. Idąc za jej przykładem również się podniósł, po raz kolejny chwiejąc się niebezpiecznie, jednak tym razem udało mu się zachować równowagę. - Nie chce mi się spać - oznajmiła, wolnym krokiem bujając się to na prawo, to na lewo podszedł do niej. - Nie idź. Chodźmy na karuzelę co? - zapytał wręcz proszącym tonem, patrząc na nią z miną zbitego psa, co w połączeniu ze szramą na jego policzku oraz brudem wymieszanym z krwią na jego twarzy wyglądało dość komicznie. - Nie daj się prosić - dodał chwytając ją za dłoń.
Miała wrażenie, że aby przeanalizować od początku do końca jego osobę, potrzebowałaby chyba jeszcze jednego wcielenia. Tymczasem znali się dosłownie kilka dni i dziewczyna mogła polegać tylko i wyłącznie na tym co wywnioskowała z jego zachowania. Dlatego nie można było się dziwić, że właśnie tak go postrzega, skoro próbuje go zrozumieć na podstawie niewielkich drobnostek, które wyłapuje z jego zachowania, nie mając odniesienia do innych solidnych faktów z jego życia. Nie była typem osoby, która obarczała siebie winą, w przypadku jakiegoś problemu, jednak w tym wypadku jej świadomość sama zadecydowała za nią. Obwiniała samą siebie za to, że zgodziła się sama na to, aby Daemon ją tak potraktował. Gdyby choć odrobinę myślała, słuchając swojego instynktu samozachowawczego, który krzyczał wtedy, że źle robi, nie miałaby teraz takiego bagna emocjonalnego w głowie. Była wściekła na niego, ale na siebie chyba jeszcze bardziej. Dla niej to nawet nie była kwestia tego, czy oznaczałoby w jakimś stopniu, że mu zależy czy nie. Ode uznała, że ludzkim zachowaniem byłoby gdyby chociaż do niej podszedł, zapytał jak się czuje, chwycił za drżącą rękę. Miała wrażenie, że całkiem olał to, jak duże znaczenie miało dla niej to pierwsze tak naprawdę uniesienie, które nie było dla niej zwykłą fizyczną procedurą. Było bliskością, której zawsze chciała spróbować, ale nie spodziewała się, że z praktycznie obcą osobą, będzie to pozbawione głębszego sensu; a jednocześnie była zszokowana tym jak intensywne były te doznania i jak bardzo jej się podobało. Tyle myśli, tyle niedopowiedzeń, na które mógł udzielić jej odpowiedzi chłopak, i rozwiać jej wątpliwości (ponieważ był bardziej doświadczony niż ona), gdyby tylko chciał... W pierwszej chwili, na pewno była poruszona jego słowami. Tak bardzo nie spodziewała się przeprosin z jego ust, że w tej chwili próbowała wyprzeć z umysłu to, że mógł te słowa do niej skierować. Było mu szczerze przykro, czy to tylko przez alkohol, który uderzył mu do głowy i zrobił z jego emocjonalną marionetkę? Może jednak nie jest bezdusznym dupkiem, który myśli o kobietach w kategoriach przedmiotów? Może powinna docenić to, że był w stanie powiedzieć "przepraszam" nawet w takim stanie w jakim się znajdował? Natłok myśli, jakie ją zaatakowały, kiedy na niego patrzyła, nie pozwoliły jej ostatecznie zdecydować, dlatego po prostu stwierdziła, że nie może brać na poważnie tego co do niej mówi. Zabrała się wstawać, jednocześnie widząc kątem oka, że chłopak także się podnosi. Odwróciła się do niego, w momencie kiedy oznajmił, że nie potrzebuje snu. Jego przekrwione gałki oczne mówiły co innego. - Wyglądasz tragicznie. Musisz się wyspać. - oznajmiła, dalej pozostając przy swoim. Kolejne usłyszane przez nią słowa, sprawiły, że na moment zapadła między nimi cisza. Serio? Chciał wsiąść na diabelski młyn w takim stanie? No tak, odkąd go tutaj zauważyła, kilka minut temu, miał właśnie taki zamiar. Wtedy, nie widząc jego twarzy, chciała go przed tym powstrzymać, a teraz? Czy pójdzie z nim dla jego bezpieczeństwa? Czy z własnej, nieprzymuszonej woli, aby spędzić z nim choćby kilka chwil dłużej. Jego twarz zabrudzona i zakrwawiona, z otarciem na policzku, wcale nie pomagała jej w podjęciu decyzji. Wiele głosów w jej głowie mówiło jej, że to przez nią wygląda jak godny politowania żebrak, dlatego powinna go przypilnować. I wtedy poczuła jego chłodne palce chwytające jej rękę i kolejne słowa blondyna. Przeniosła wzrok na ich splecione dłonie, kiedy ten pociągnął ją w kierunku karuzeli, jeszcze odrobinę chwiejąc się na nogach (jednak było to zupełnie nieporównywalne z widokiem, który zastała, kiedy zauważyła go w oddali). Podczas całej drogi do wagonika, nie odzywała się. Nie wiedziała co ma mu powiedzieć, bo w końcu czego chciałaby się dowiedzieć pijanego Daemona? Jak było w barze? Ile wypił drinków? Z kim był? O nie! Zupełnie jej to nie interesowało. - Serio chcesz wejść w takim stanie do bujającej się w powietrzu gondoli? - zapytała zamiast tego, idąc obok chłopaka, kiedy znaleźli się już blisko ogromnej karuzeli, gdzie po schodkach można było wejść na podest, aby wsiąść do jednego z wagoników. Nie była pewna czy to dobry pomysł w jego przypadku, kiedy jego żołądek może się zbuntować i zwrócić to co spożył poprzedniego wieczora.
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
Zachowanie Daemona bardzo często odbiegało od tego, czego oczekiwali od niego inni, ale również od norm społecznych, które były swego rodzaju wyznacznikami jak w danej sytuacji powinien postąpić człowiek. On, choć doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w tamtym momencie Odey potrzebuje jego bliskości, tej cielesnej czy też okazanej przez zwykłe zainteresowanie jej samopoczuciem zupełnie to zignorował. Tak jakby nic się między nimi wielkiego nie wydarzyło, choć patrząc na postawę, jaką w ówcześnie przybrała dziewczyna nie ciężko było wywnioskować, że dla niej znaczyło to bardzo dużo. Wychodząc niejako obnażył ją z jej godności, wręcz brutalnie - nawet jeśli wyraziła na to zgodę - jej ją odbierając. Czuł się jak śmieć, ale czy mógł powiedzieć to na głos? Nie było jeszcze za późno, by brunetka zmieniła zdanie, co do całej sprawy? Wątpił. Zresztą jemu znacznie łatwiej było udawać aroganckiego dupka pozbawionego duszy, niż faktycznie ukazać, że posiada coś takiego jak serce, będące nie tylko narządem pompującym krew. Dodatkow, był jedyny sposób, jaki przyszedł mu do głowy, by trzymać Od z daleka od siebie, wolał żeby ujrzała w nim potwora pozbawionego duszy niż chłopaka, którego prawdopodobnie mogłaby obdarzyć jakimś uczuciem. On nie był dobry w uczucia, plątał się i miotał nie rozumiejąc pojęcia miłości, które dla niego było abstrakcją. Bo czym tak naprawdę ona jest? Reakcją organizmu na drugą osobę, złożonymi procesami fizjologicznymi zachodzącymi w ludzkim organizmie, który często reaguje w dziwaczny sposób. Niczym więcej. Całe zdarzenie postrzegali zupełnie inaczej, ona traktowała to jak coś naprawdę wielkiego, dla niego była to zwykła fizyczność, choć nie tak całkowicie bez znaczenia. Mimo pozorów jakie stwarzał nie z każdą dziewczyną chodził do łóżka, jednocześnie każdą ze swoich partnerek traktował inaczej. Odey była zupełnie poza wszelką klasyfikacją jaką miał w głowie, było w niej coś wyjątkowego czego teraz jeszcze nie był w stanie określić. Może z tego właśnie powodu podjął decyzję o ucieczce, bo było mu łatwiej - pieprzony egoista! Mogła w to nie wierzyć, poddawać w wątpliwość jego intencje i prawdomówność, jednak wypowiadając słowo "przepraszam" był z nią całkowicie szczery. Tak naprawdę gdyby bardziej mu się przyjrzała, spoglądając w stalowo - niebieskie tęczówki nie doszukałaby się w nich fałszu. Avrey z natury był człowiekiem gardzącym kłamstwem, wolał gorzką prawdę od słodkiego kłamstwa, była to jedna z zasad, którą kierował się w życiu. Niemniej jednak rozumiał całkowicie to, że mu nie ufała. To było ciężkie, zwłaszcza że wciąż jeszcze buzowały w niej emocje, wiele tych których zapewne sama nie rozumiała. - Yba nie jest tak tłagicznie - odpowiedział, obdarzając ją szerokim, pijackim uśmiechem, po czym puścił jej oczko. Przekrzywił głowę w prawo, kiedy po wypowiadanych przez niego słowach zapadła między nimi cisza, patrząc na nią wyczekująco. Odey zmarszczyła subtelnie nos, jakby nad czymś intensywnie myślała, jednak nie dał jej zbyt dużo czasu na zastanowienie. Pociągnął ją ze sobą kierując się w stronę diabelskiego młynu, choć w pierwszym momencie sądził, że nie ruszy się ona nawet o centymetr; uśmiechnął się w duchu kiedy stało się inaczej, nawet jeśli nadal milczała. W odpowiedzi na pytanie dziewczyny, najpierw zabawnie przygryzł dolną wargę, po czym pokiwał z entuzjazmem głową, nagle się za nią łapiąc. - To kiwanie było źle. - stwierdził trochę nieskładnie. - Chce wejść i możesz to uznać za odwagę lub głupotę - oznajmił śmiejąc się przy tym. Zrobił krok do przodu próbując wcelować w pierwszy stopień schodka, jednak ten przesunął się o kilka milimetrów - tak przynajmniej w myślach tłumaczył sobie blondyn - sprawiając, że upadł, opierając dłonie o kolejny stopień. - Dam radę! - rzucił, widząc że brunetka już szykuje się do tego by mu pomóc. Zakręcił biodrami w prawo, w lewo ale udało mu się podnieść. - Zagrajmy w dziesięć pytań, albo nie! Dwadzieścia, będzie ciekawiej. To ja zacznę, jak masz na imię, hm? - zapytał, próbując raz jeszcze wspiąć się po schodkach - przecież te nie mogą go pokonać!
Ona sama też często miała gdzieś ustalone przez społeczeństwo normy i często i tak robiła po swojemu, sprzeciwiając się im. Jednak na pewno nie wyglądało to tak, że zupełnie jej zachowanie nie było przystosowane do życia wśród ludzi, jednocześnie nie pozwalając im egzystować w spokoju. Kiedy los kogoś innego, w jakimś stopniu zależał od tego co ona zrobi, wtedy wyjątkowo, niezwykle dokładnie musiała przemyśleć sprawę, aby tego kogoś nie zranić albo nie zepsuć mu życia. Jednak zawsze trzeba było liczyć się z tym, że żyje się pośród ludzi, których ścieżki są połączone ściśle ze sobą i reakcja jednego, może odbić się na kimś innym bardzo dotkliwie. Z pewnością nie zrozumiałaby jego punktu widzenia, nawet gdyby go widziała jego oczyma. Łatwiej było mu grać kogoś kim nie jest, tylko dlatego, że byłaby to dla niego ujma na honorze, gdyby ktoś dostrzegł, że ma ludzkie odruchy? Naprawdę wolał wyjść na ostatniego chama, niżeli przyznać się do tego, że jego serce nie jedną wielką bryłą lodu? Ten tok myślenia był czymś zdecydowanie paradoksalnym. Może lepiej, żeby się do tego nigdy Ode nie przyznawał, bo wtedy dziewczyna straci zupełnie wiarę w ludzi. A nie przyszło mu do głowy, że to uczucie nie potrzebuje żadnych definicji? Bo po co nazywać coś, co po prostu istnieje, łączy ludzi i sprawia, że życie staje się lepsze, a porażki odbiera się jakoś mniej dotkliwie? Odeya nigdy nie była zakochana, może kilka razy zauroczyła się kimś, jednak jakoś nie szukała dowodów na to, że miłość istnieje. Wierzyła w to, bo gdyby było inaczej, to dlaczego wszyscy wokoło tak się nią ekscytowali? Po co cieszyć się z czegoś co jest tylko "procesem fizjologiczny"? To by oznaczało, że ludzie są głupcami, którzy polegają tylko i wyłącznie na reakcjach swojego organizmu, myląc to z czymś większym. A tymczasem gro osób, doświadcza czegoś głębszego niż tylko jakaś tam fizyczność. Może kiedyś przyjdzie jej przekonać się, że jego słowa chwilę wcześniej były szczere i rzeczywiście było mu przykro z tego powodu, że ją tak potraktował dzień wcześniej. Aczkolwiek w tej chwili dziewczyna miała niemałe wątpliwości co do jego prawdomówności. Nie mogła znów sobie pozwolić na to, aby kolejny raz zamącił jej w głowie przez swój nieziemski uśmiech czy uwodzicielskie spojrzenie. Bo choć był ewidentnie odurzony alkoholem, to jego urok działał ciągle i niezmiennie. Typowe słowa, którymi broni się pijany człowiek. Przecież nie jest tak źle... Jeszcze mogę spokojnie pić i nic mi nie będzie! Bardzo przeceniał swoje siły i miał za chwilę szybko się o tym przekonać. Bo jedną opcją, aby w to uwierzył, było to, że musiał tego namacalnie doświadczyć... - Zdecydowanie głupota i to najwyższego stopnia. - mruknęła, zobaczywszy blondyna, mijającego się o schodek o centymetry. Westchnęła tylko, kiedy znalazł się na ziemi, automatycznie podając mu dłoń, aby lepiej było mu się podnieść, a kiedy ją honorowo odtrącił, wywróciła oczami nadal obserwując jego poczynania. - Dobra, dość tego. Wstawaj. Nie idziemy na żaden diabelski młyn. - zadecydowała, kiedy ten zaczął się wiercić, kręcić na tych schodach, powodując dziwne spojrzenia przechodniów (bo przecież każdy normalny człowiek jak upadnie to zaraz się podnosi, a nie przytula do schodków i wierzga na wszystkie strony, wywijając biodrami...). Kucnęła i chwytając go pod ramię, mimo jego początkowych protestów pomogła mu wrócić do pozycji stojącej. - Znajdźmy coś, co mniej będzie się bujało i nie będzie trzeba wychodzić po stopniach do góry. - oznajmiła, nadal trzymając go za ramię, po czym pociągnęła go zupełnie w innym kierunku, niż ten w którym do tej pory się kierowali. Kiedy usłyszała jego kolejne słowa, zmarszczyła brwi, jednak nie spojrzała na niego. Wzrok miała wbity przed siebie. Ktoś w końcu musiał dbać o ich bezpieczeństwo, kiedy ten zdrowy rozsądek stracił wraz z pochłonięciem ostatniej szklanki whisky. - Odeya. Jestem Odeya. - tak naprawdę zdziwiła samą siebie, odpowiadając mu na to pytanie, ale co miała do stracenia. W końcu dzień wcześniej wiła się przy nim na pościeli, jęcząc, więc chyba imię nie przy tym jakimś wielkim naruszeniem prywatności. - A Ty? - dorzuciła zupełnie naturalnie, jakby dopiero co spotkali się pod diabelskim młynem i mieli wspólnie, przyjemnie spędzić to przedpołudnie. W sumie co jej pozostało. - Hmm, a jak to się stało, że jesteś na wyjeździe szkolnym, skoro nie jesteś uczniem Hogwartu? Nigdy nie widziałam Cię w szkole. - to pytanie wręcz gnębiło ją, odkąd wyszło na jaw, że nie jest opiekunem. Mógł być w sumie uczniem z wymiany, w końcu coraz więcej ich przekonywało się do nauki na wyspach.
//zt
Daemon Avrey
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 187
C. szczególne : lekka wada wzroku, blizna w okolicy serca, sygnet rodu Avery na placu wskazującym
To nie było do końca tak, że udawał kogoś kim nie jest, miał wiele twarzy pośród których ciężko było odkryć tą prawdziwą. Jego zachowanie często dyktowane było przez własny kodeks moralny, z którym wielu się nie zgadzało. Czy go to obchodziło? Rzadko kiedy przejmował się innymi ludźmi, był raczej egoistą i tylko w wyjątkowych sytuacjach potrafił wykazać się wielkodusznością. Często popełniał błędy, zwłaszcza jeśli ktoś czegoś od niego oczekiwał - nie lubił tego. Dziewczyny traktował trochę przedmiotowo, niemniej jednak nie każda w jego oczach była tylko i wyłącznie obiektem seksualnym, który pozwolić ma na chwilę zatracenia w przyjemności jaką dawała fizyczność. Właśnie z Odey problem stanowiło to, że wciąż jeszcze nie wiedział, jak postrzegać ma tę relację. W gruncie rzeczy wierzyć chciał, że ich spotkanie na stacji było jednorazowe, a tymczasem okazało się inaczej. Właściwie czy ich dziwną grę można było nazwać relacją? Czy to do czego między nimi doszło coś zmieniło? Wciąż pozostawił przecież anonimowi i nikt z nich nie kwapił się, by ten stan rzeczy zmienić. On rozważania na temat miłości i wszystkiego co z nią związane wolał postawić niepoprawnym romantyczkom, które oczekiwały w życiu scen wyjętych z romansów, a później płakały, kiedy uderzała w nie szara rzeczywistość. Oczywiście nie twierdził, że dla tej jedynej nie stanie się romantykiem, jego matka mimo parszywego charakteru, jaki posiadał swoim wychowaniem zakotwiczyła w nim odpowiednie zachwianie oraz szacunek do kobiet, niemniej w tym wieku znacznie łatwiej było być niewzruszonym dupkiem. Na odpowiedź dziewczyny machnął ręką, robiąc minę w stylu "co ty tam możesz wiedzieć, nie znasz się", jednak szybko przekonał się, że Odey miała rację. Kolejne spotkanie z ziemią, tym razem z mniej dotkliwym skutkiem niż przy uderzeniu w twarz szybko zweryfikowało umiejętności motoryczne chłopaka, będące w opłakanym stanie. Na kolejne słowa chciał już odpowiedzieć, zaprzeczyć, bo przecież radził sobie świetnie!, jednak zanim zdołał wydukać chociaż słowo poczuł szarpnięcie za ramię. Nie było zbyt silne, lecz na tyle stanowcze i mocne, że w końcu uległ i z pomocą brunetki podniósł się do pozycji pionowej. - Eeejjj - jęknął, kiedy odkrył, że Od prowadzi ich w zupełnie przeciwnym kierunku do diabelskiego młyna, jednak kiedy spojrzał na nią i dostrzegł zacięcie na jej twarzy, tylko głośno westchnął, odpuszczając. Powłócząc nogami ruszył za nią, co jakiś czas spoglądając to na swoje stopy, to na idącą obok dziewczynę. - Odeya - powtórzył, kiedy bez zbędnego ociągania się odpowiedziała na jego pytanie. Uśmiechnął się - Ładnie - oznajmił, by po chwili zmarszczyć czoło gdy ta zasypała go gradem pytań, a przecież on ledwo co przetworzył jedno. - Po pierwsze - jedno pytanie na kolejkę, nie możesz tak od razu dowiedzieć się o mnie szystkiego - powiedział, spoglądając przed siebie. Wtedy dostrzegł karuzelę i aż oczu mu się zaświeciły z radości. - Jestem Daemon. Daemon Avrey - oznajmił. - Jestem tu, bo mam się integrować - wywrócił oczami na słowo integracja, którym mama katowała go przez dobry tydzień - z uczniami Hogwartu, bo od września będę studentem tej szkoły, wcześniej chodziłem do Dumustrangu. - powiedział, zdradzając jej kolejne informacje dotyczące swojej osoby, choć z natury nie był wylewną osobą to alkohol krążący w jego żyłach robił swoje. - Co było w notesie, który miałaś ze sobą na stacji? - zapytał, bo ta kwestia nie dawała mu wciąż spokoju, zwłaszcza, że tak zacięcie broniła skrytych tam sekretów.
Zt
Finn Gard
Rok Nauki : II
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 177
C. szczególne : Podkrążone oczy, nerwowość i spięcie widoczne w każdym ruchu i grymasie, trochę nieprzytomny wzrok.
zachowanie duchaI - obraził się na mnie i nie widzę go cały wątek, cool.
Sam fakt, że dał się tu zaciągnąć powinien zasługiwać na Order Merlina Pierwszej Klasy. Wesołe miasteczka nie są w jego stylu, a jedynie to, że jednak jest ono upiorne przemawiało na korzyść tego miejsca. Sama Areen nękała go o odwiedziny tutaj dobre dwie godziny zanim uległ. Sęk w tym, że gdy tylko znalazł się tu na terenie diabelskiego młyna okazało się, że obraził Areen. Nie był pewien czym - czyżby uraził ją jego cyniczny śmiech albo rzucona uwaga, że zazwyczaj wyciąga go w jakieś dziwne miejsca w których wpada w tarapaty? Tak czy siak został tutaj sam, a skoro już poświęcił te czterdzieści minut spaceru to nie zaszkodzi rzucić okiem na tę monstrualną budowlę. Skoro nie znajdzie tu żadnego mugola to kto wie, może uda się znaleźć coś ciekawego. Przesunął okulary przeciwsłoneczne z nosa na głowę i powolnym krokiem zbliżył się do wielkiej maszyny. Dopiero po jakiejś minucie kątem oka dostrzegł, że ktoś się jej też przygląda, a zważywszy na fakt, że nie ma tu żywej duszy... Odkąd Areen za nim łazi (no nie teraz, ale ogólnie) nabrał chęci na nawiązywanie relacji z przypadkowymi (młodszymi o dziwo) czarodziejami. Jakoś tak usta same cieszyły się na ich widok, a dziewczyna stojąca nieopodal wydawała się ledwie piątoklasistką. Podszedł w jej stronę jak gdyby nigdy nic i przywołał na usta swój półuśmiech. - Masz minę jakbyś przeprowadzała właśnie skomplikowany wzór matematyczny mający na celu podsunąć procent szans na upadek z samego szczytu tego młyna. - zagaił w niecodzienny sposób i wsunął ręce do kieszeni szortów. - Można poszukać drabiny albo poprosić mnie abym cię osłaniał zaklęciami gdy będziesz wspinać się do gondolek... bo planujesz to czy się mylę? - uniósł brew i o dziwo uśmiechał się przyjaźnie. Być może dzięki wpływowi Areen nawiąże wartościowe relacje w trakcie wakacji? Wstyd było przed sobą przyznać, ale przyzwyczaił się do ducha dziewczynki i nabrał wbrew wszystkiemu cierpliwości wobec młodszych od siebie. Choć Max nie ogarniał Cysi, sam Finn darzył ją sympatią której nie umiał wyjaśnić. Uśmiechał się zatem hojniej niż zazwyczaj i zachęcał dziewczynę do podjęcia ryzyka. Oczywiście jego intencje są jak najbardziej życzliwe.
Ebony Cassowary
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165
C. szczególne : Blizna, którą sama sobie wyryła, na środkowym palcu lewej dłoni. Przedstawiała węża. | Długie szpiczaste paznokcie.
zachowanie ducha:J - Duchowi bardzo podoba się twój wątkowy towarzysz. Wprost mówi o zaletach w wyglądzie osoby i chwali jej charakter. Może spojrzysz dziś na swojego kompana z innej perspektywy?
Ebony nawet przez myśl nie przeszło, że znajdzie się tego dnia w wesołym miasteczku. Jak zwykle szlajała się gdzieś samotnie w poszukiwaniu.. no właśnie. W poszukiwaniu czego? Sama nie wiedziała czego, a gdyby tego było mało to nawet samotna przy tym nie była. Ciągle śledził ją ten duch - Sally. To nie tak, że był natarczywy, wręcz przeciwnie, gdy Panna Cassowary okazywała jakiekolwiek przejawy humoru w stylu "mam cię dość", albo na jej twarzy pojawiał się znudzony, lekko poddenerwowany grymas - Sally znikała. To prawdopodobnie dlatego Ebony nigdy jej nie wypraszała, ani nie zostawiała samej w domku. Nawet w takich dniach jak ten, gdy cień zmarłej dziewczynki komentował wygląd każdego, z napotkanych na jej drodze rozmówców, tym samym rozpraszając dziewczynę. Zapewne to nawet ten duch jakoś omotał jej drogę i w ten oto sposób znalazły się obie pod ogromnym, "Okiem Zaświatów". W końcu mała Sally kochała Wesołe Miasteczko, mimo że to właśnie w nim zginęła. Była naprawdę osobliwym dzieckiem.
I to właśnie to osobliwe dziecko doprowadziło Ebony do sytuacji, gdzie przez kolejno dziesięć minut, stała wyprostowana, lustrując wzrokiem ogromną konstrukcję. Dobiegały z niej liczne krzyki, śmiechy, a przez bramę przewijała się masa czarodziejów oraz czarodziejek, a ona sama pewnie stałaby tak przez następne dziesięć minut, wpijając błękitne, skupione oczy w nicość, gdyby nie ten blondyn. Nieznajomy, a może znajomy chłopak stanął obok niej, jakby próbując zagadać. Był starszy oraz zdecydowanie wyższy. Dziewczyna uniosła głowę bardziej przyglądając się chłopakowi, w momencie, w którym ten skończył swoją wypowiedź, i już była gotowa rzucić chłodnym "Znamy się?", gdyby nie Sally. Zachwycona dziewczyna wyleciała zza pleców Panienki Cassowary wręcz przylepiając się do policzków mężczyzny. - Jakie cudowne, ahhh. Takie męskie kości policzkowe, opijane przez nieskazitelnie gładką skórę oraz morskie.. nie.. błękitne jak niebo oczy! - Zachwycała się Sally wpijając wzrok w Pannę Cassowary. - Są dokładnie jak twoje, Ebony! Macie te same oczy! - Dodała po krótkim zastanowieniu. Jej nieżywe dłonie wciąż znajdowały się na cerze chłopaka, za to ten był niczego nieświadomy. Cała sytuacja wydała się dziewczynie śmieszna przez co nieznacznie uniosła kąciki ust, w międzyczasie orientując się, że nie ma pojęcia o czym ten przed chwilą do niej mówił. To było to rozkojarzenie, które powodował duch dziewczynki, ale cóż - stało się. Dziewczyna wręcz marzyła o rzuceniu karcącej miny w stronę martwej Sally, co skutkowałoby jej zniknięciem, jednak nie chciała wyjść na wariatkę wśród nieznajomego. - Co mówiłeś? - Rzuciła rozkojarzona starając się odgonić niechciane myśli oraz fakt, że chłopak z którym rozpoczęła właśnie rozmowę ma pogwałcane jakiekolwiek zasady bezpiecznej odległości przez towarzyszącego, a co gorsza - widzianego tylko przez nią - ducha.
Spodziewał się wielu reakcji na jego interakcję jednak na samym końcu listy było… nie zwracanie na niego uwagi. Nie jest kameleonem ani jednostką zlewającą się z otoczeniem stąd jego autentyczne zaskoczenie. Zacisnął usta w bladą linię i powtórzył sobie w myślach, że to być może nie jest ignorancja a jedynie rozkojarzenie wszak po chwili poprosiła jednak o powtórzenie tego, co mówił, prawda? Samo to, że w ogóle zagadywał kogokolwiek nieznajomego bez większego powodu było czynem niebywałym a więc starał się nie zniechęcić od razu. Jego półuśmiech ograniczył się do normalnego ułożenia ust. - Pytam czy planujesz się wspiąć na diabelski młyn. Akurat do tego momentu trochę on opustoszeje. - powtórzył cierpliwie i wyciągnął z tylnej kieszeni spodni Błękitne Gryfy aby sprawdzić czy teraz będzie w stanie je palić. Tak bardzo doskwierał mu głód tytoniowy a przez wpływ Areen nie mógł go zaspokajać bo zazwyczaj kończyło się to silnym bólem głowy. To nie powstrzymywało chłopaka przed ponawianiem prób. Skoro nie ma Areen to może zdoła się tym nacieszyć? Krańcem różdżki podpalił fajka i już przy pierwszym zaciągnięciu wiedział, że to dalej się utrzymuje. Westchnął głęboko. - Widoki będą raczej kiepskie. Obskórna okolica. - skomentował ni to dziewczyny ni to do siebie. Nie miał pojęcia, że czai się przy nim jakiekolwiek inny duch. Nie czuł jego zimna, przynajmniej teraz. Gdyby miał przy sobie Areen to ta zapewne poinformowałaby go, że jakiś umarły próbuje naruszać jego strefe prywatności. Bez tego zachowywał się zwyczajnie, póki co niewrażliwy na standardowy chłód wydzielany przez duchy błąkające się po świecie. - Idziesz? - ruszył naprzód i zerknął na dziewczynę przez ramię. Równie dobrze mógł ją zostawić w spokoju chyba, że jednak ta za nim pomknie. Obiecał Areen zerknąć na górę. Niech już jej będzie, że dotrzyma danego słowa. Będzie miał co polecać swoim znajomym. Miał do wyboru wejść do gondoli znajdującej się na samym parterze albo… wejść drabinką na sam szczyt kiedy młyn jeszcze się nie ruszał, a następnie stamtąd wpakować się do górnego wagonika.
Ebony Cassowary
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 165
C. szczególne : Blizna, którą sama sobie wyryła, na środkowym palcu lewej dłoni. Przedstawiała węża. | Długie szpiczaste paznokcie.
Wpijała swoje błękitne oczy w nieznajomego gdy na jego twarzy pojawił się wymowny grymas. Zaciśnięte usta, zaskoczony wzrok, nawet postawa jakby mniej optymistyczna. Ona sama wzruszyła ramionami jakby do siebie, w końcu co ją to obchodziło? Uraziła go, a może to chłód, który powinien niedługo poczuć od Sally. Nie, ta mała dziewczynka znów skryła się za jej plecami jakby pesząc się przed nieznajomym, który nawet jej nie dostrzegał. I pewnie trwałaby w tej niezręcznej ciszy, gdyby nie on - chłopak postanowił powtórzyć swoje słowa, które wcześniej umknęły uwadze Panny Cassowary, po czym sięgnął do kieszeni po używkę. - Ja nie.. sama nie wiem. Wyszłam na spacer a jakimś sposobem zawędrowałam, aż tutaj, zapewne przez teg.. - Tu przerwała. Wiedziała, że on nie widział martwej dziewczynki, więc bez sensu było o niej wspominać. Tym bardziej, że mógłby to uznać za dziwne, a co gorsza - byłby ciekawy i musiałaby mu opowiedzieć wszystko od początku. - Nie ważne. - Dodała po chwili namysłu. W tym czasie rozmówca zdążył zapalić papierosa, jednak nie wydawał się z tego powodu zadowolony. O ile można być zadowolonym z palenia. Chodziło po prostu o to, że on wydawał się być obrzydzony, jak by dopiero pierwszy raz w życiu zapalił i poczuł obrzydliwy, gorzkawy smak w ustach, oraz nieprzyjemne gryzienie w gardle. Jednak dla niej jeszcze dziwniejsze wydały się jego słowa, Ebony kochała tą okolice. Była tajemnicza, intrygowała ją, i mimo, że widok z Oka mógł się okazać zgodny z opinią nieznajomego to i tak chciała go zaznać. Wspiąć się na samą górę i zobaczyć jak wszystko dookoła się prezentuje z takiej wysokości. Z myśli o tym wybił ją głos nieznajomego, który powoli zaczął się od niej oddalać, a ona sama nie wiedziała co ma zrobić. Pewnie zostałaby w miejscu, w którym była i dalej oglądała jak inni się bawią, po czym zrezygnowana wróciła do domu, gdyby nie Sally. Duch z impetem wyleciał zza pleców dziewczyny podążając za blondynem. - No chodź! - Krzyknęła. - Przecież on jest taki miły! - Młoda Cassowary na te słowa przewróciła jedynie oczami, mimo to idąc w ślady tych dwojga. Po chwili jednak przypomniała sobie o tym, jak powolne jest to ustrojstwo i na jak długo zatrzymuje się na samym szycie. Zniechęciło ją to. Bardzo. Nie była dobra w kontaktach międzyludzkich, a myśl o tym, że miała właśnie spędzić tak dużo czasu z nieznajomym, sam na sam, w ciasnej przestrzeni wywoływała u niej ciarki. Dlatego też rzuciła tą propozycją. - Może wejdziemy tędy. - Wskazała na na starą, zardzewiałą drabinę znajdującą się z boku młynu. Metalowe poręcze prezentowały się równie niebezpiecznie co ciekawie, a dziewczyna wręcz z niecierpliwością oraz zaciekawieniem, tym czy podejmie ryzyko, czekała na odpowiedź.
Tak, dziewczyna była rozkojarzona i musiał brutalnie wyrwać ją z zamyślenia. Najwyraźniej popełnił błąd, ale nie znał jej aby poczuć się z tego powodu cokolwiek źle. Sęk w tym, że nie miał pewności czy nie zniosą się tu jacyś mugole, a w takiej sytuacji wolałby mieć w podorędziu innego czarodzieja, aby w razie czego ta druga osoba rozmawiała z niemagicznymi. On zdecydowanie miał dosyć doświadczeń "z tym drugim" światem, aby jeszcze stresować się nieumiejętnością prowadzenia z takowymi rozmowy. Póki co zapowiadało się, że to miejsce nawiedzali jedynie czarodzieje, co zachęciło go do stanięcia tuż przy słupie wielkiego młynu. Gondolki wyglądały na świetną kryjówkę... albo schadzkę. Jeśli w środku nie będzie najgorzej to kto wie, może przywlecze tu Maxa... na chwilę rozmowy... sam na sam... z dala od oczu... Zamrugał gwałtownie powiekami uzmysłowiwszy sobie, że dziewczyna jednak za nim poszła. Wyrzucił papierosa na chodnik i zdeptał go czubkiem buta. Musi kupić nowe fajki; wierzył, że gdy wróci już do Hogsmeade to będzie mógł zaspokoić głód nikotynowy za wszystkie czasy. Nie wpadł na pomysł zrywania z nałogiem. Podszedł do zardzewiałej drabinki, chwycił ją z boku i szarpnął, aby sprawdzić jej stabilność. Zatrzeszczała, ale była solidnie przymocowana. Zamyślił się na moment i zerknął w górę jakby oceniając wysokość. - Hmm... mugole podobno często używają drabinki. Mam dwie propozycje: wejdę tam ja, zobaczę gondolkę i deportuję się na dół, aby teleportacją przenieść nas z powrotem albo wejdziesz tam najpierw ty, a ja będę w razie czego łapać cię zaklęciami. - przedstawił swoją ofertę bo choć nie był brawurowym uczniem Gryffindoru to jednak miał głowę na karku i takie szastanie swoim życiem i zdrowiem nie uszłoby mu na sucho. Od jakiegoś czasu utrzymywał pełne zdrowie, które tak łatwo wszak stracić to wolał dmuchać na zimne. Oczywiście teleportacja na tak niestabilny grunt, którym jest gondolka stanowi pewne niebezpieczeństwo, ale akurat takowe dałoby się podjąć. - Nie wiem jak ty, ale jak nam się umrze to mój duch nie da mi żyć... nawet w nieżyciu. - podrapał się po skroni zaś jego słowa były ostatecznym dowodem, że powoli wyłazi buciorami z depresji. Idzie coraz lepiej, oby tak dalej! Popatrzył na dziewczynę pytająco i dopiero teraz zauważył, że ma ładny odcień tęczówek, taki łudząco podobny do jego własnych. Poprzez to odkrycie wygiął usta w swoim standardowym półuśmiechu.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Jeśli dotychczas ktoś uważał Perpetuę Whitehorn za promienną osobę - musiałby zobaczyć ją teraz. Na pewno by nie oślepł - ale jest duże prawdopodobieństwo, że byłby zmuszony zmrużyć oczy, żeby przyjrzeć jej się dokładniej. Subtelna promienność, objawiająca się w uśmiechach i jasnych oczach - teraz zastąpiona została przez istną promienistość, wprawiającą w ruch powietrze wokół kobiety. Jej migocząca aura była niemal namacalna, kiedy sunęła, zadziwiająco płynnie - pomimo chromej nogi i laski - po uliczkach Nowego Orleanu. Prosto na spotkanie - nieplanowane i zupełnie spontaniczne. Na samą tylko myśl o nim - wywołujące na jej czerwonych wargach niedorzecznie szeroki uśmiech. Którego nawet nie myślała tym razem maskować. Paradoksalnie to właśnie teraz mając już - przynajmniej umownie - partnera, wydawała się mieć w sobie więcej wilej krwi niż zazwyczaj. A może to wcale nie była kwestia jej pochodzenia. Może nie dlatego tak teraz przyciągała wzrok, nie musząc nawet lawirować przez tłum zmierzający w kierunku Wesołego Miasteczka - który naturalnie ustępował jej pola, właściwie zamierając w onieśmieleniu, kiedy tylko znajdowała się bliżej. Nie emanowała magią, przynajmniej nie świadomie - była po prostu... radosna. Podążając w kierunku diabelskiego młyna - uznała, że będzie on idealnie 'w połowie drogi', jako doskonały punkt orientacyjny, w jednej dłoni dzierżyła laskę - w drugiej ściskała kurczowo jedno z pary lusterek, które dzieliła z Cainem. Niemal roześmiała się sama do siebie, na myśl, że nie tylko lusterko aktualnie z mężczyzną dzieliła. Teraz niemal na okrągło czuła się jak upojona szczęściem nastolatka - nie mogąc skupić myśli na niczym (ani nikim) innym poza osobą Shercliffe'a. I choć naturalnie, dalej zajmowali się swoimi sprawami, nie zajmując całej swojej przestrzeni... To już się nie mijali. Perpetua o to dbała. Dostrzegła go już właściwie z daleka, jeszcze ponad tłumem ludzi - wystarczyło, że tak typowym dla siebie gestem odgarnął przydługą grzywkę z czoła. Pod mostkiem zawirowało jej słodkie, błogie uczucie, kiedy przyspieszała kroku. — Caine! — zapowiedziała swoją obecność jeszcze zanim do niego dotarła - chcąc być pewna, że ją zauważy. Przepraszając kilka osób, które zatrzymały się na jej zawołanie - wylawirowała między nimi, by ostatecznie dopaść do Shercliffe'a. Zupełnie bezceremonialnie, acz zadziwiająco nie zakrawając nawet o granicę bezczelności w swoim spontanicznym geście - zarzuciła mu ręce na ramiona, z lekkim impetem - bardziej napędzonym tęsknotą, niż rzeczywistym pędem - odnajdując jego usta swoimi, w krótkim, acz... wylewnym pocałunku. — Wybacz — zawadiackie ogniki zatańczyły w jej roziskrzonych oczach, kiedy się od niego odsunęła - na niespełna kilka centymetrów, tylko po to, żeby złapać jego spojrzenie. I kciukiem zetrzeć z jego warg ślad pomadki. — Martwiłam się, że jednak będę musiała Cię szukać po mokradłach... zupełnie niepotrzebnie. Masz lepszą orientację w terenie ode mnie. Zaśmiała się krótko, perliście - poprawiając jego koszulę w miękkim, odrobinę przepraszającym geście. Choć jej uśmiech - nawet nie czający się w kącikach ust, a jawnie na nich wymalowany - zdradzał brak jakiejkolwiek skruchy w tym dość ostentacyjnym powitaniu.
Zbywał Malę chlodnym milczeniem bardzo długo. Jego duch należał jednak do tych zawziętych. Co było powodem, dla którego dotychczas udawało sięjej go przekonywać do wizyt w barach Nowego Orleanu. Mając jednak jedną alternatywę chodzenia po mokradłach i szukania wyimaginowanego pubu, a spędzenia wieczoru z Perpetuą, wybór był prosty. Mala długo upierała się przy powrocie na bagna, dopiero, kiedy dostrzegła Perpetuę, kojarząc jej widok z wcześniejszą, krótką wymianą zdań przez lusterka, powiązała ze sobą fakty. Zagwizdała. — Caine, masz dziewczynę?. Był prawie pewien, że gdyby zerknął na nią z ukosa, z intencją sparaliżowania ją swoją beznamiętnością, zagwizdałaby w przestrzeń. Zamiast tego wybuchnęła śmiechem puszczając mu oczko i… zniknęła. Co poniekąd okazało się dla Shercliffe’a tak samo frustrujące. Tylko dlatego nie odpowiedział na okrzyk Perpetuy. Stając w miejscu dmuchnął w przydługie pasma, które podczas pobytu w Luizjanie powinien był ściąć, a jednak z niesamowitą satysfakcją zaczesywał je w tył, przypominając sobie lata szkolne i kaskadę opadających prawie do ramion pasm włosów. Nie mówił o tym otwarcie, ale z sentymentem wracał do tamtych chwil. Zaraz wrócił spojrzeniem do złotowłosej, wobec której pozwalał sobie czasem na większe rozproszenie. Darzył ją odpowiednio dużym zaufaniem, żeby pozwolić jej podejść tak blisko i niespodziewanie, poza zakresem jego uwagi. Dlatego pojawiła się nagle. Najpierw poczuł intensywną woń olejku arganowego (raz dostrzeżony nie dał się zignorować), następnie lekki ciężar ramion na jego barkach, a potem napór jej ust na jego własne. W pierwszym momencie rozkładając ręce w powietrzu po obu stronach jej ciała, ostatecznie ulokował je na jej talii, oddając pocałunek. Z mieszanką przyjemności i zrezygnowania. Jeszcze rozważał czy powinien być bardziej zły, kiedy oderwała usta od jego, z powodu przerwania krótkiej pieszczoty czy z samego faktu zaczęcia w samym sercu Wesołego Miasteczka. Kiedy jednak po otwarciu oczu wpadł prosto w wariację zieleni i błękitu w jej tęczówkach, odchrząknął rozluźniając krawat jako symbol przyjęcia zwykłego faktu z rozluźnieniem. — Wybaczone. Dłoń automatycznie uniósł do jej policzka, zaczesując opadający pukiel z boku jej twarzy za ucho. Teraz kiedy nie musiał już podobnych gestów powstrzymywać. — Masz syndrom bohatera. Chciałaś mnie szukać na mokradłach – mruknął cofając rękę. Wzrok mimochodem od jej twarzy uciekł mu w dół, przez zarys jej sylwetki. Wyglądała jak zawsze. Perfekcyjnie. Rasowa wila. Jednakże nudnym byłoby jej powtarzać to za każdym razem, więc zachował ten komentarz na szczególne okazje. W ramach komentarza przełykając tylko suchość w gardle. — Jesteś pewna, że Tiara nie proponowała ci Gryffindoru? Zdaniem uczniów nie byłby to pierwszy raz kiedy się pomyliła. Podobno on powinien wylądować w Slytherinie. Podobno niektórzy nawet myśleli, że się w nim uczył. Co wyjaśniałoby przynależność obu jego dzieci do tego samego Domu… — Wchodzi ci to w nawyk — przechwycił jej nadgarstek z materiału swojej koszuli na piersi, układając sobie jej dłoń w łokciu — Według Mali istnieje miejska legenda, że temu, kto zaśpiewa kilka wersów ulubionego utworu na szczycie Oka Zaświatów, spełni się jedno marzenie. Można było podejrzewać, że nagle odzywa się w nim romantyzm i namiętna dusza. Można było to stwierdzenie podtrzymywać dłużej, gdyby już w następnych słowach nie ujawnił swojego pragmatyzmu. — A mi przyda się zastrzyk gotówki.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Przewróciła teatralnie oczami, słysząc o swoim syndromie bohatera - który sam z resztą u siebie zdiagnozowała już jakiś czas temu. Choć w stosunku do Shercliffe'a nazwałaby to zdecydowanie inaczej... Syndrom zakochanej kobiety? Brzmiało rozsądnie (właściwie to nie) - i bardzo zgodnie z aktualną rzeczywistością (tu już tak). Nie trzeba było mieć sokolego wzroku ani nawet rozwiniętej empatii - żeby gołym okiem widzieć jak złotowłosa rozpływała się pod każdym gestem Caine'a. Spojrzeniem, dotykiem... Nieważne. Bezwstydnie miękła mu w dłoniach - nawet nie próbując maskować dreszczy przebiegających jej po ramionach i subtelnego, nieco rozanielonego uśmiechu. Była w tym momencie jego - bynajmniej nie świadczyła o tym tylko czerwona malinka widniejąca na jej mlecznobiałej szyi. Której nawet nie zakrywała z resztą. Sama subtelnie afiszowała się - całą swoją aurą - o własnej przynależności. — Nie pamiętasz? Tiara ledwie zawisła mi nad głową, a ja już biegłam do stołu Hufflepuffu... Jeśli już ktoś miałby być hat stall - to Ty — stwierdziła, chwytając mężczyznę pod rękę i opierając głowę o jego ramię. Zdawał się być jej kotwicą - bo niemal unosiła się nad ziemią, podążając z nim w kierunku diabelskiego młyna. Nie odpuściła jednak rzuconego przezeń tematu. — Chociaż... dla mnie od zawsze byłeś Gryfonem — płynnie kontynuowała swoją myśl - czytając między wierszami i wiążąc ze swoim stwierdzeniem wielopoziomowość osobowości Caine'a. Nie rozumiała właściwie jak inni ludzie mogli przypisywać Shercliffe'a do Domu Salazara. Owszem, miał cechy pasujące i do Slytherinu - ale to tak jak każdy... Być może to właśnie w tych swoich ślizgońskich naleciałościach - Caine był na tyle przebiegły, maskując swoje serce Lwa za fasadą chłodu. Whitehorn przez tę fasadę przeglądała - właściwie już bez większych trudności. I tak, Shercliffe miał serce - wcale nie znowu takie małe i zasuszone jak mogłaby sądzić opinia publiczna. Z resztą na co komu opinia osób trzecich? Perpetua uśmiechnęła się do swoich myśli przyciskając ramię Caine'a do swojej piersi, w nieco nieporadnym - z racji ciągłego ruchu - półuścisku. Oboje lubili wracać wspomnieniami do czasów szkolnych w swoim towarzystwie. Z niejakim sentymentem i pewnym uczuciem - wspomnienia z tamtego okresu łączyło jedno: wiele z nich mieli wspólnych. Dopiero potem ich drogi się rozeszły - nigdy jednak do końca. A w tej chwili zaczęli tworzyć nowe. Tylko swoje. Teraz stali oboje w - zadziwiająco krótkiej - kolejce prowadzącej na diabelski młyn. A złotowłosa mogła zwyczajnie napawać się obecnością mężczyzny: w końcu jednoznaczną i jasną, dla wszystkich - dla ich dwójki także. — Caine, spaliłeś! — zaśmiała się w głos, unosząc podbródek ku górze, żeby podchwycić wzrok historyka. — Nie wiesz, że jeśli wypowiesz życzenie na głos, to się nie spełni? Ale teraz to już pobite gary... — Ciekawość brała górę - choć też nie zamierzała naciskać. — Kolejny latający dywan...? Nie mogła odmówić sobie lekkiej kąśliwości - skutecznie łagodzonej jednak przez roześmiane oczy. Naprawdę była ciekawa na co Caine potrzebował 'zastrzyku gotówki' biorąc pod uwagę fakt, że kupił ostatnio nie tylko motor - ale i nowy dom. Zaraz jednak tę ciekawość przyćmił inny fakt, który dopiero teraz wysunął się na pierwszy plan w myślach Perpetuy. Aż usta uchyliły jej się w wrażenia. — Chwila. Zaśpiewasz...? — Zadarła głowę w górę, spoglądając na szczyt Oka Zaświatów. Rozpromieniła się widocznie - łypiąc spod ciemnozłotych rzęs na Shercliffe'a. — Może ja też... zrobię Ci za chórki. Dwuznaczność gdzieś zginęła w jej ustach, wygiętych w słodkim uśmiechu.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Perpetua nie wiedziała tego, ponieważ nie było jej na ceremonii przydziału Shercliffe’a, ale tak naprawde Tiara wcale długo nie zastanawiała się nad wyborem. Caine emanował silną awersją do Slytherinu, więc pomimo, że może nawet mogłaby rozważyć jego przynależnosć do Domu Węża, zaśmiała się, zaraz później wykrzykując Gryffindor. Kącik ust Caine drgnął ledwie co, na to wspomnienie, a on sam zerknął na urodzoną Puchonkę kątem oka, zadając tylko jedno pytanie w tym kontekście: — Doprawdy? Żeby mogła się dalej zastanawiać czy faktycznie taki był z niego hat stall. Dalej, szybko dotarli do wagoników. Znacznie szybciej niż Caine zakładał. Nie cieszyły się dużą popularnością. Tylko dwoje staruchów takich jak oni, widocznie doceniało klimat i magię Magicznego Diabelskiego Młyna. Jeśli o nim mowa, Shercliffe musiał jeszcze rozważyć, czy na pewno chciał ją do niego zapraszać. Uniósł jej podbródek lekko, tak samo szybko przywierając palce do jej skóry, co je od niej odejmując, kiedy łagodnie uniósł jej twarz ku swojej. — Uważaj, bo się rozmyślę i jednak wybierzemy się na coś znacznie mniej emocjonującego. Rozejrzał się, ale wszystko w Wesołym Miasteczku wyglądało na stosunkowo ciekawe. Co prawda słyszał dziwne plotki o zrywających się łańcuchach karuzeli, na które sam osobiście wolałby nie wsiadać. Nie było odwagą wsiadać na maszyny, które wiedziało się na pewno, że się zepsują. Jedynie czystą głupotą. Dlatego wrócił do twarzy Perpetuy. Ostatecznie nie widział lepszej alternatywy. — Latające dywany… — zamarudził tylko zanim weszli do wnętrza wagonika. Gdyby wiedziała, na co wydawał ostatnio pieniądze, nie żartowałaby teraz o magicznych dywanach, w obawie, że jeszcze Shercliffe zmieni zdanie po samej złośliwości, wyczekując jej żywej reakcji. Otwarł drzwi, ręką przytrzymując je do ściany wagonika, żeby ona mogła bezpiecznie przejść. Mimo, że puścił ją przodem, zerknął z ciekawością do wnętrza, zastanawiajac się jaką formę przybierze ich kabina. Nie wiedział, czy był to wpływ jego, czy może Perpetuy, ale wnętrze do złudzenia przypominało fragment trawy pod dębem przy jeziorze na błoniach. nawet ułożenie konarów splątanych przy ziemi było identyczne. Pień wrastał w ścianę wagonika, ale bez dwóch zdań dało się w nim dostrzec znajome drzewo. — Ruszył cię sentyment, flądro? — uży bardzo kontrowersyjnego słowa, trytońskiego, które mogło znaczyć oba. Flądrę i rybkę. W odpowiedzi na jej pytanie czy będzie śpiewał. Kiedy tak o to pytała, nagle przechodziła mu na to ochota. Zaraz jednak chórki potrafiły zmienić jego perspektywę. Wszedł za nią do wnętrza wagonika. — Zdążysz się nastroić do chórków? Mimochodem zerknął na zegarek, ciekaw ile ta przejażdżka faktycznie może trwać. Za tym gestem kryjąc własną dwuznaczność. Jakby… jej nie zauważył, bo skupiony był na tarczy swojego zegarka.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
— Doprawdy? Najpierw zmarszczyła brwi na jego lakoniczne pytanie - zaraz potem jednak z rozbawieniem pokręciła głową. Podpuszczał ją - żeby tylko zaczęła się nad tym głębiej zastanawiać. I choć osiągnął swój cel - przynajmniej w połowie, bo rzeczywiście zaczęła się zastanawiać czy Caine podchodził pod definicję hat stall... Już, już zaczęła rozkładać ten obraz Shercliffe'a, który miała w głowie na części pierwsze, próbując dopasować jego cechy do konkretnych Domów - ale... Ujął jej podbródek w swoje palce. Ledwie na krótką chwilę - wystarczającą jednak, żeby puścić po jej kręgosłupie łagodny dreszcz i skupić jej wzrok na swojej twarzy. W sumie nawet nie skupiła się na słowach, które do niej kierował - wlepiła spojrzenie w jego usta, czując jak po dekolcie wspina jej się zdradliwy rumieniec na myśli, które napłynęły do jej głowy. Doszła do jednego wniosku - Caine zdecydowanie był Gryfonem. — Dziękuję — mruknęła krótko, sprowadzona na ziemię - zmuszona skupić się na czymś poza pochłaniającą jej uwagę postacią Shercliffe'a - i weszła do wagoniku. Przez krótką chwilę wstrzymała oddech, kiedy dostrzegła jego wnętrze - tylko po to, żeby uśmiechnąć się z rozczuleniem i... odetchnąć z ulgą. Wnętrze przypominało praktycznie 1:1 skrawek hogwarckich błoni - wraz z dębem pod którym kiedyś zwykli przesiadywać. Spodziewała się czegoś innego - biorąc pod uwagę swoje myśli przed momentem, widocznie i one sięgały znacznie głębiej niż sama Perpetua zakładała. Z jednej strony to dało jej do myślenia - z drugiej... absolutnie jej to nie zaskoczyło. Zaśmiała się krótko, w zgrabnym półpiruecie obracając się w kierunku dołączającego do niej Caine'a. Oczy jej błyszczały - znacznie poszerzając uśmiech. — To chyba dobrze, że moje myśli nie ograniczają się tylko do... wanny lub łóżka. Nie sądzisz? — odbiła piłeczkę, unosząc brew w pytającym geście - choć po prawdzie nie spodziewała się odpowiedzi. Łączyło ich więcej niż fizyczny pociąg. Więcej niż... ogromna wanna w domu i gabinecie Caine'a. Choćby: trytoński - a poza nim wiele starych wspomnień, i garść całkiem nowych. Chociaż oboje nie mogli sobie odmówić tych gierek. — O to powinieneś zapytać sam siebie... Caine — jego imię padło z jej ust miękko, sprzężone z niewinnym uśmiechem, gdy odnajdywała jego spojrzenie własnym. — Zdążysz mnie nastroić? — Przekrzywiła głowę, pozwalając by złote loki przelały się z jednego ramienia na drugie. Zupełnie przypadkowo odsłaniając przy tym czerwone znamię na jej szyi. Zaraz jednak błysnęła zębami - z cichym śmiechem obracając się w kierunku ich drzewa. W kilku płynnych krokach znalazła się przy imitacji pnia - zgrabnie odnajdując swoje miejsce między korzeniami. Siadając, przejechała dłonią po trawie, badając jej rzeczywistość - jakby spodziewając się, że iluzja rozpłynie się między jej palcami. Nic jednak z tych rzeczy. Urwała nawet źdźbło. — Podejrzewam, że spędzimy tutaj najbliższą godzinę. Możesz jeszcze zrezygnować. Gesty jednak przeczyły jej słowom - kiedy skinęła na miejsce tuż obok siebie, w zapraszającym geście.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Wiedziała, że prędzej czy później powinni porozmawiać i mimo wszystkich obaw, które jej towarzyszyły wolała, żeby odbyło się to jednak wcześniej. Znajdowała się w położeniu, w jakim jeszcze nie była i szczerze mówiąc nie była pewna, czy przypadkiem nie wyolbrzymia całej sprawy i czy ta rozmowa faktycznie jest tak konieczna, jak jej się wydaje. W głowie miała niezły mętlik i nie dawało jej to spokoju od... od rytuału. Bo to tam się wszystko zaczęło, chociaż słowo "wszystko" to chyba jednak było za dużo powiedziane. Co dokładnie miała na myśli? Sama nie wiedziała. Tak samo jak nie wiedziała, co ma sądzić o całej sytuacji i czuła się po prostu zagubiona, niczym dziecko w lesie po zmroku. Zabawne, ile jedna chwila jest w stanie zmienić. Miała nadzieję, że przynajmniej miejsce, w którym w pobliżu będą się kręcić inni ludzie sprawi, że przestanie się tak stresować, że wróci jej pewność siebie. Cholernie się przeliczyła. Im bliżej wesołego miasteczka była, tym szybciej biło jej serce i nerwowo wyłamywała palce, co zdarzało się jej niesamowicie rzadko. Głosik w głowie szeptał, że to tylko ona robi z igły widły i Ślizgon wcale nie przejął się tak całym zajściem, ale druga jej część pragnęła, aby to okazało się nieprawdą. Żeby tamte pocałunki i ich splecione dłonie nie były czymś zwyczajnym, bez znaczenia, a i jemu namieszały w głowie, tak jak jej. Cudem udało jej się uspokoić, przynajmniej do pewnego stopnia, w którym mogła normalnie funkcjonować, bo serce zdawało się jeszcze przyspieszyć swój już i tak szaleńczy bieg na jego widok. - Cześć! - przywitała się z promiennyn uśmiechem, tylko przez chwilę patrząc mu w oczy i uciekając spojrzeniem gdzie indziej, bo czuła, że to może ją zgubić. Jakby już sama jego obecność tego nie robiła.- Byłeś tu już wcześniej? Chris, wiesz, mój duch, opowiadał mi sporo o tym miejscu, ale do tej pory jakoś nie było okazji, żebym się do niego wybrała, a sama też nie chciałam i- O mateńko, diabelski młyn! - Potok słów sam się z niej wylał i nawet nie zwróciła uwagi, że na początku ostatniego zdania przerzuciła się na polski, żeby następnie zgrabnie wrócić do angielskiego, jak gdyby nigdy nic. Zdecydowanie robiła z siebie idiotkę i najchętniej zrobiłaby zwrot w tył i po prostu wróciła do pensjonatu. Może jednak lepiej było poczekać ze spotkaniem i ewentualną rozmową? Nie potrafiła zachować się w jego towarzystwie tak swobodnie jak wcześniej, choć pretensje miała o to wyłącznie do siebie, bo przecież sama wszystko wyolbrzymiała i się nakręcała, zapewne zupełnie niepotrzebnie. Ale oby nie. W każdym bądź razie liczyła, że tego wszystkiego nie spieprzy. Za nic w świecie tego nie chciała, ale tak bardzo się denerwowała. - Przepraszam, ja... Chyba poczułam się zupełnie jak dziecko, które jest w wesołym miasteczku po raz pierwszy i nie może się doczekać odwiedzenia atrakcji. Idziemy? - spytała z delikatnym uśmiechem, który wyrażał również zawstydzenie. Do kompletu na jej policzkach wykwitły dwie czerwone plamy.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Wydarzenia z rytuału nie dawały mu spokoju. Od tamtej nocy zaskakująco często łapał się na mimowolnym powracaniu myślami do tego, co miało miejsce między nim a Aleksandrą; do tych pocałunków, do splecionych dłoni, do uczucia błogości, które mu towarzyszyło, kiedy po prostu znajdowała się blisko. Wydawało mu się to ciut niedorzeczne, że tak często do tego wracał, ale nie był w stanie nic na to poradzić – im bardziej próbował o tym nie myśleć, tym częściej dokładnie to robił. Wiedział, że jedynie rozmowa z Puchonką pozwoli mu dojść do ładu z tym chaosem, który miał w głowie w związku z tym wszystkim i wyklarować sytuację, w której się znalazł, bo na ten moment nie miał zielonego pojęcia na czym w ogóle stoi. A im szybciej się to stanie, tym lepiej; naprawdę nie było co tego odkładać w czasie. Wesołe miasteczko wydawało mu się dobrym miejscem na spotkanie – prócz rozmowy będą mogli po prostu miło spędzić razem trochę czasu. W duchu cieszył się, że umówili się już na miejscu, gdzie zjawił się na dobrą chwilę przed czasem, bo dzięki temu miał jeszcze ten moment, żeby jakoś się uspokoić i ochłonąć. Zupełnym kłamstwem wszak byłoby powiedzieć, że w ogóle się nie denerwował – zżerał go lekki stresik na to spotkanie, co było do niego całkowicie niepodobne. Kiedy ostatnim razem stresował się na myśl o spotkaniu z jakąkolwiek dziewczyną? Czy w ogóle kiedykolwiek się przy czymś takim stresował? On, William Fitzgerald, tak zawsze pewny siebie i wszystkiego co robił. Merlinie, co się z nim działo. Tak bardzo mu jednak zależało, żeby wszystko poszło dobrze, a może nawet i lepiej niż tylko dobrze. Być może stawał właśnie przed szansą na coś dobrego i za nic nie chciał tego zaprzepaścić, więc chyba nic dziwnego, że odczuwał odrobinę zdenerwowania. Serce zabiło mu mocniej, gdy tylko wśród tłumu wypatrzył rudą czuprynę dziewczyny, a szerszy uśmiech samoistnie wygiął jego usta. — No cześć — odparł na jej powitanie, uzupełniając to o typowy dla siebie krótki salut. Czy jej uśmiech zawsze był tak ładny?, przemknęło mu przez myśl na widok jej promiennego uśmiechu, którym go obdarzyła; poczuł przy tym jak w jego wnętrzu rozlewa się przyjemne ciepło. Nawet nie próbował się wtrącić w jej mały słowotok, uznając to za całkiem urocze – włącznie z tym zupełnie bezwiednym wtrąceniem polskiego słowa, gdy z takim entuzjazmem zareagowała na widok diabelskiego młyna. Spojrzał w kierunku atrakcji, by następnie z powrotem zawiesić swoje ciemnobrązowe ślepia na Puchonce. Błysnął zębami w jej stronę, gdy jego uśmiech się pogłębił. — W porządku, taki już chyba po prostu urok wesołego miasteczka — rzucił z cichym śmiechem, gdy zaczęła się tłumaczyć, by następnie kiwnąć przytakująco głową w odpowiedzi na jej pytanie, a w jego oczach błysnęły figlarne iskierki. — Ale nie powiem, robi wrażenie. Mogę się wręcz założyć, że widok tam z góry musi być wprost obłędny. Chociaż przypuszczał, że to jednak nie na widokach będzie się skupiał. Nie było co zwlekać, więc wraz z Olką skierował się ku diabelskiemu młynowi, by następnie stanąć w – o dziwo – niezbyt długiej kolejce prowadzącej do tej konkretnej karuzeli. Kompletnie nie zwrócił uwagi na to jak blisko niej się znajdował, praktycznie stykając się z nią bokiem. — W ogóle jak samopoczucie po wiesz…? — zagaił, by nie stali tak zupełnie w ciszy, unosząc odrobinę rękę, na której przedramieniu widniał tatuaż z runą, żeby wiedziała o co chodzi, po czym wyszczerzył się, dodając: — Odkryłaś w sobie może jednak jakieś supermoce, czy coś w tym stylu? Oczekiwanie na ich kolej nie trwało zbyt długo i gdy tylko gondola zatrzymała się, otworzył przed rudowłosą drzwiczki i je przytrzymał, gestem godnym najprawdziwszego dżentelmena zapraszając ją jednocześnie do środka. A wszystko to oczywiście w akompaniamencie tak charakterystycznego dlań zawadiackiego uśmiechu.
Oczywiście, że już na samym początku musiała zacząć paplać z większym czy - ku czemu bardziej się skłaniała - mniejszym sensem. W gruncie rzeczy bowiem z jej ust wyszły same głupoty, całkiem nieistotne i na pewno dało się znaleźć co najmniej sto lepszych tematów do rozmowy, ale po prostu... wszystkie nagle postanowiły iść sobie na spacer i Puchonka nie była w stanie nic wymyślić. Poza tym zdecydowanie powinna zapanować nad słowotokiem, w który powoli, zdawało się, wpadała, ale sam Merlin wiedział, że jej plan był z góry skazany na porażkę. Prawie jak zawsze, tyle że dzisiaj naprawdę nie chciała zasypywać Ślizgona tysiącem słów na minutę, bo wiedziała, że ta jej ciągła paplanina może być okropnie męcząca i irytująca, a ostatnie czego by chciała, to go do siebie zniechęcić. Mimo że jej nie przerwał i jeszcze się do niej uśmiechnął. Jak w takim wypadku mogłaby się nie odwzajemnić tym samym? - O tak, na górze musi być niesamowicie - przyznała, błyszczącymi oczami wpatrując się w diabelski młyn. Nie było to może dla niej nic nowego, ale na palcach jednej ręki mogłaby policzyć ile razy była w wesołym miasteczku, choć nie z jakichś konkretnych przyczyn. Zaraz też ruszyli ku atrakcji, aby na własnej skórze przekonać się, czy widoki z góry faktycznie zapierają dech w piersi, aczkolwiek jeśli chodzi o Krawczyk to już samo stanie w kolejce wywoływało w niej równie silne emocje, a to wszystko przez to, że Ślizgon stał blisko niej. Bardzo. Z całych sił musiała powstrzymywać się przed zmniejszeniem tej odległości do absolutnego minimum i po prostu wtulenia się w niego, dokładnie tak, jak chciała to zrobić na rytuale, ale ostatecznie do tego nie doszło, bo... stchórzyła, nie dało się tego inaczej nazwać. W duchu modliła się, aby kolejka szybko minęła, ale patrząc na to, że kiedy tylko zadał pytanie, znowu zaczęła paplać jak najęta, nie mogło być inaczej. - Telepatia chyba jednak nie wchodzi w grę, przykro mi - odparła, nawiązując tym samym do ich rozmowy po ostatnim etapie rytuału i w geście bezradności rozłożyła ręce na boki. - Ale tak na serio to wszystko jest tak, jak wcześniej. No, może poza pewnymi momentami, w których faktycznie czuję skutki po tym przepłynięciu przez nas pierwotnej magii, ale w porównaniu do tego, z czym zmagałam się przez jeden dzień po rytuale to nic. Wystarczyło, żebym się poirytowała, była rozbawiona czy smutna, a na moich oczach działy się dosłownie... cuda na kiju. Straciłam w ten sposób mój ulubiony kubek, podpaliłam sznurówki u trampów, już nie wspominając o jakichś mniejszych obrażeniach na ciele spowodowanych upadkiem czy nagłym przyciągnięciem jakiegoś przedmiotu. O, tu mam jeszcze ślad po rozcięciu, którego nie dało się uleczyć żadnym zaklęciem - powiedziała, jednocześnie unosząc rękę i tak ją wykręcając, by faktycznie widoczna była ta mała rana. Jak się okazało, pod łóżkiem został jakiś zbłąkany kawałek po stłuczonym kubku i niespodziewanie wyleciał dziewczynie na spotkanie. Szczęście, że w ostatniej chwili zdążyła się odsunąć i nie wbił się w skórę, a jedynie ją przeciął. I tak się cieszyła, że to właśnie ten fragmencik postanowił zwiedzić ich domek, a nie na przykład scyzoryk czy nóż, które też się w nim znajdowały. - Nie wiem, może to coś ze mną wtedy było nie tak, ale nie mogłam zapanować nad magią. Wtedy czułam się jak dziecko jeszcze bardziej niż teraz - zaśmiała się lekko i opuściła rękę. - A ty? Miałeś jakieś ciekawe przygody czy zupełny spokój? Nim się obejrzała już wchodziła do wagonika z wyrazem podekscytowania na twarzy, które zmieniło się w zaskoczenie i zachwyt, gdy odkryła, że w środku wcale nie czeka na nią nudne, brzydkie wnętrze, a coś na podobieństwo okrągłego, wiszącego na gałęzi drzewa fotela, który z powodzeniem mógł pomieścić dwie osoby. - O-okej, tego się nie spodziewałam - przyznała, siadając na wygodnych poduchach i przyglądając się trawie pod stopami; z kolei u góry, tam gdzie powinien być dach, dostrzegła gałąź. To wszystko było tak nierealne, jak rodem ze snów, że przez chwilę po prostu siedziała z rozchylonymi ustami i zastanawiała się, czy to się dzieje naprawdę. - Jakby... serio. Chciałam się wcześniej pobujać, ale nie sądziłam, że będzie taka możliwość - parsknęła w końcu, kręcąc z niedowierzaniem głową i zapominając na chwilę, w jakim dokładnie celu się spotkali. - I czy to w ogóle byłoby bezpieczne? W sensie, to jest jakaś iluzja, nie? Nie chciałabym spaść, bo zachciało mi się buj- Boże, gadam takie głupoty, że aż mi wstyd.