C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Słyszałeś o strzelnicach umieszczanych w mugolskich Wesołych Miasteczkach? Oto magiczny odpowiednik tego przybytku. Jedyna różnica polega na tym, że tutaj, żeby ustrzelić sobie nagrodę, trzeba użyć dobrego zaklęcia! Jakiego? To na pewno nie zostanie ci powiedziane, musisz sam kombinować, co by tutaj zrobić, żeby dostać to, na co liczysz. Bo okazuje się, że nagrody na tej magicznej strzelnicy są naprawdę interesujące i może warto byłoby się nimi zainteresować?
Uwaga: każdy "strzał" kosztuje pięć galeonów, a opłata musi zostać odnotowana w odpowiednim temacie. W przypadku wygranej - zgłaszacie się po nagrody w odpowiednim temacie. By wiedzieć, czy coś wygraliście, rzucacie k100.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Kości:Reem, nuti, memortek, fartuch 6 strzałów, 4/6 udane Oliver:C Świetny żart! Twój duch nastraszył Cię w jednym z postów straszliwie, wyskakując znikąd. Niestety bardzo niefortunnie upadłeś i teraz masz ranę. Musisz to rozegrać wedle uznania.
Już wcześniej umówili się na to wyjście i Christopher nie zamierzał z niego rezygnować. To, że był nieco zły, nieco zirytowany, że pewne rzeczy leżały mu na wątrobie, nie znaczyło z miejsca, że nie zamierza jednak się bawić, a co gorsza, obrażać się jak dziecko. Dało się jednak spokojnie wyczuć jakąś kość niezgody, która stanęła im w gardle, na szczęście jednak ostatecznie Josh postanowił poruszyć tę sprawę, co gajowemu właściwie jakoś się spodobało. Sam może próbowałby zamieść to pod dywan, udawać, że nie stało się nic niesamowitego, że tak po prostu powinno być i nie istnieje żaden powód, dla którego miałby to poruszać. Problemy jakoś tak zawsze spychał na dno, by nie drażnić innych, a jednocześnie czuł, że powinien coś z tym zrobić, więc w gruncie rzeczy odpowiadało mu to, że przynajmniej Josh nie chowa głowy w piasek. Znowu. Bo to już był trzeci raz, kiedy profesor miotlarstwa brał wszystko w swoje ręce i zaczynał działać, jak na dorosłego człowieka przystało. Christopher miał wrażenie, że to własne zachowanie w tym zakresie również dość mocno go mierzi, to jednak było coś, musiałby przepracować sam ze sobą, gdzieś w głębi i na pewno w spokoju, a nie w towarzystwie Walsha, czy kogokolwiek innego. Na razie jednak pozwolił, by para uszła z gwizdka i po prostu spróbował mu wyjaśnić w drodze do pierwszej z atrakcji - w końcu dowiedzieli się, że faktycznie istnieje tutaj strzelnica, tylko rzecz jasna, magiczna - gdzie dokładnie leżał problem. - Po prostu nie znoszę oszukiwania, wiesz? Skoro wiedzieliście od samego początku, że Leo zaprasza nas na imprezę, to dlaczego o tym nie powiedzieliście? Naprawdę nie jestem na tyle wstrętny, żeby wydzierać na kogoś mordę, bo po prostu nie podoba mi się jego sposób spędzania czasu. Umiałbym spokojnie odmówić i podziękować, bo, co może was dziwić, potrafię też mówić - stwierdził, czując znowu, jak niesie go iskra gniewu. Nie chciał się w to zatapiać, bo naprawdę nie lubił tych niemądrych porywów, ale jednak nieco kuło go to, jak zachowała się Eleanore i Josh, jakby zakładali z góry, że mają przy sobie jakąś dwójkę nieposłusznych kotów, z którymi później sobie nie poradzą, jeśli z miejsca, od razu, nad nimi nie zapanują. Odetchnął głębiej, gdy zbliżyli się już do strzelnicy i starał się mówić sobie, że powinien się uspokoić, a później przypomniał sobie o tym, co dokładnie powiedzieli na bulwarze i zanim zapłacił za możliwość wzięcia udziału w zabawie, podał pięć galeonów Joshowi. - Co prawda nie mamy jeszcze kupionej skarbonki, ale trudno, będziesz musiał to dla mnie przechować, bo niestety zdecydowanie myślę o rzeczach, które nie są ani trochę przyjemne i których pewnie nie powinienem tutaj wnosić. Szkoda tylko, że to nie do końca ja do nich doprowadziłem - powiedział jeszcze, a potem zagryzł policzek od środka, bo ostatnia rzecz, jakiej chciał, to kłótnia na środku Wesołego Miasteczka. Mieli przyjść tutaj żeby się dobrze bawić, żeby znowu poczuć się jak kiedyś, może jak niemądre dzieciaki, nad którymi nikt nie miał już kontroli, a nie znowu pochylać się nad tym, co było złe. Chris miał czasem wrażenie, że próbuje zachowywać się jak jakiś treser dzikich stworzeń, gdy mówił, co było wolno, a czego nie wolno i zastanawiał się, jak Walsh jest jeszcze w stanie z nim wytrzymać. Teraz jednak cóż, teraz jednak chciał tę sprawę wyjaśnić, by nie dochodziło do kolejnych, całkowicie beznadziejnych nieporozumień. Nie traktował go jak wroga i nie chciał tak na niego spoglądać, więc pewnie dlatego, mimo wszystko, odsłaniał przed nim swoje myśli i uczucia, co nie należało do najłatwiejszych rzeczy pod słońcem, a już na pewno nie wtedy, kiedy całe życie spędzało się w ukryciu, na niemówieniu o tym, co leżało nam na wątrobie. Potarł skronie, przywitał się z mężczyzną, który obsługiwał tę magiczną strzelnicę, a później uiścił opłatę za sześć trafień, bo miał wrażenie, że mimo wszystko musi spróbować się wyładować, jeśli to miało cokolwiek zmienić w ich sytuacji. Poza tym ciekaw był, na jakie dokładnie niespodzianki można tutaj trafić. Kto wie, może mimo wszystko uda mu się coś wygrać? To byłoby całkiem przyjemne, jeśli tak można powiedzieć. Wyraźnie był jednak podenerwowany, bo całkowicie nie trafił pierwszym zaklęciem i aż westchnął głęboko, starając się nad sobą zapanować, ale miał wrażenie, że tak naprawdę leci na spotkanie jakiegoś muru. To ani trochę mu się nie podobało, ale nie mógł nic na to poradzić, mając wrażenie, że jeśli się z nim nie zderzy, to ostatecznie będzie tylko i wyłączenie gorzej. Nie chciał jednak brzmieć jak głupi moralizator, więc wziął głęboki oddech, starając się mówić spokojnie. - Udało się? W sensie... Było fajnie? - spytał w końcu, bo to, że on nie znosił takich impreze nie oznaczało jeszcze, że Josh również musi na nie krzywo patrzeć.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Prawdę mówiąc, nie wierzył, żeby mieli spokojnie porozmawiać tego dnia, a co dopiero iść na strzelnicę. Spytał o to, jedynie z jakiejś chorej chęci bycia obok niego, sam nie potrafił tego wyjaśnić. Nie chciał, żeby między nimi była tak napięta atmosfera, jak w tej chwili. Dośc miał po jednej nieprzespanej nocy, gdy wrócił do pokoju i nie potrafił zasnąć z nadmiaru emocji, wściekłości, frustracji. Nie chciał powtarzać tego kolejnej nocy, mając też zepsuty dzień przez nadmiar irytacji. Chciał wszystko wyjaśnić, uspokoić, wyciszyć i najwyżej znów dostać kolejne granice, których nie może przekraczać. Jak to się działo, ze przez cały czas ich znajomości, mieli dopiero jedno normalne spotkanie? Jedną rozmowę, gdy nic się nie wydarzyło złego, kiedy żartowali, nawet droczyli się? Dlaczego wszystko musiało ciągle iśc nie w porządku? Idąc powoli w stronę Wesołego Miasteczka, zastanawiał się, kolejny już raz, nad zostawieniem wszystkiego tak, jak jest, zrezygnowaniem. W końcu czy naprawdę miał o co się starać? Karty może i sugerowały przyszłość, ale nikt nie powiedział, że już teraz ma się o niego starać. Może powinien poczekać jeszcze parę lat? Nawet nie wiedział, z czym tak właściwie cały czas konkuruje, bo nie chciało mu się wierzyć, że jedynie z wyobrażeniem przyjaciela Chrisa. To wyglądało tak, jakby miał się starać, nie starając się, a to było coś, jak się okazuje, ponad jego siły. Nie potrafił. Nie mówiąc o tym, że zaczynały go nachodzić myśli, że nie tylko on powinien się starać, skoro miało się udać. Jeśli miał zrezygnować ze swojego sposobu bycia, z tego towarzyskiego flirtu, to czy Chris też nie powinien się w jakimś miejscu przemóc? Zrobić coś, co nie było zgodne z jego sposobem bycia? A jednak to znów Josh szedł, szykując się do wyjaśnień i przeproszeń. Jak pies, który wiecznie przeprasza, lecz nie potrafił tego zignorować. Chciał mieć czystą sytuację, bez niedomówień, nieporozumień. - Alex nie poszedłby, a sam uznał, że jesteście podobni do siebie. Widząc jednak, co się działo, gdy już przyszliście, też żałuję, że w ogóle do tego doszło. Mogłem po prostu iść z Éléonore i tyle. Albo nie iść wcale… Tak czy inaczej, zapamiętane, więcej prób nie będzie, więc nie martw się, takich oszustw też nie - odparł, nawet nie patrząc na Chrisa, czując się zżerany od środka przez nie wiadomo co. Wyrzuty sumienia, że zaciągnął ich do domku, to do jakiej wymiany zdań doszło między nimi, a Leo i Ezrą, szczególnie tym drugim. Wszystko przez to, że chciał miło spędzić czas ze wszystkimi, ale nie zapytał wszystkich. Brawo. Jak skończony idiota. Wciągnął powoli powietrze do płuc, próbując zapanować nad sobą i oczyścić myśli, bo rozgrzebywanie tego na pewno nie pomoże, kiedy Chris zatrzymał się. Przez chwilę patrzył na niego, nie rozumiejąc, o jakiej skarbonce mówi, aż przypomniała mu się ich umowa. Już miał się wtrącić w jego słowa, kiedy padło ostatnie zdanie, a sam poczuł się, jakby ktoś rzucił na niego drętwotę, albo inne zaklęcie, przez które nie mógł oddychać. Uniósł nieznacznie kącik ust ku górze w krzywym uśmiechu, niedocierającym do oczu, ale przecież zawsze uśmiechem maskował wszystko. Teraz wpatrywał się w twarz Chrisa, zastanawiając się, czy specjalnie tak dobiera słowa, żeby czuł się jeszcze gorzej, czy on nie potrafi ich zrozumieć. - W takim razie nie ty powinieneś do tej skarbonki to wkładać. Zostaw, wrzucę za nas dwóch - powiedział głucho, choć pilnował się, żeby brzmieć lekko. No tak, galeon za myśl o tych, co nas dołują. Jak cudownie, że Chris, aż pięć chciał wrzucić. Może od razu pójdą po watę cukrową? Dla wszystkich z wakacji. A także dla obsługi. Josh, opanuj się, strzelnica. Przymknął na moment oczy, krzywiąc się lekko i ruszając przed sobie w stronę pierwszej atrakcji. Nie chciał strzelać, wychodził z założenia, że tego nie potrzebuje, w końcu szybko się uspokoi, jesli tylko przestanie o tym myśleć. Próbował skupić się na oglądaniu wszystkiego wokół nich, próbie wypatrzenia ciekawszych atrakcji, szukając spojrzeniem ducha. Skoro już chciał go tutaj zaciągnąć, to niej się przyda na coś i odciągnie jego myśli. Drgnął, kiedy Chris się odezwał. Poważnie?! Wciąż rozmawiali o imprezie?! Co on chciał usłyszeć? Miał mu się teraz tłumaczyć, dlaczego został, albo z kim został i co robił? Jak z Biancą na zabawie w Dolinie? Dość był wściekły na siebie za ten durny pomysł z imprezą, nie potrzebował ciągle wracać do tego myślami. - Naprawdę chcesz rozmawiać o imprezie? - spytał bardziej burkliwie, niż przypuszczał, przez co zaraz zmarszczył brwi. Uniósł dłoń, zaciskając zęby, aby przeciągnąć nią po twarzy, po czym poprosił o trzy strzały. Zmiana zdania, jednak będzie potrzebował rozładować napięcie. - [b]Udała się. Nie piłem. Twój gumochłon spodobał się paru osobom - odpowiedział w końcu, po czym wycelował i trafił za pierwszym starzałem. Nagrodą był lampion wspomnień, który spotkał się z krzywym uśmiechem Josha. Pięknie… Co ma z nim zrobić? Może najlepiej od razu zapali i zobaczy, czy pojawi się w jego głowie coś miłego? Coś, co zagłuszy wspomnienia poprzedniego wieczora i poprawi mu humor, bo w takim stanie z pewnością nie ociepli relacji. Westchnął lekko, odkładając nagrodę na bok i robiąc miejsce Chrisowi. W końcu mężczyzna wykupił więcej strzałów. Starał się na niego nie patrzeć, a przynajmniej nie obserwować wprost, bo spojrzenie i tak mimowolnie do niego uciekało, rejestrując każde napięcie mięśni gajowego, jego ruch, gdy próbował trafić w cel. W końcu odetchnął, odwracając się zupełnie przodem do Chrisa. Nie mógł zachowywać się jak obrażona panienka, gdy to O’Connor był w gorszej sytuacji poprzedniego wieczoru. - Czego jeszcze nie lubisz? - spytał prosto, w myślach otwierając listę, na której zapisane były flirty, randki, komplementy, imprezy, alkohol, tłum ludzi. Ciekaw był, kiedy będzie musiał siebie dopisać do niej.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Wiesz, co mnie w tym wszystkim najbardziej boli? Mnie osobiście? Że założyliście sobie, że wiecie lepiej od nas, co będzie dla nas ciekawe, zabawne i interesujące, jakbyśmy byli dziećmi, które trzeba zaprowadzić na dodatkowe zajęcia, bo przecież same nie umieją wybrać tego, co lubią. Jestem dorosły, potrafię odmawiać kulturalnie, gdy coś mi nie odpowiada, ale wy nas oszukaliście, zwłaszcza Eleanore, nie jestem nawet w stanie zrozumieć, co dokładnie nią kierowało, kiedy mówiła, że to spotkanie opiekunów - powiedział. Josh brzmiał, jakby się obraził, co w pewien sposób Chrisa irytowało, bo to nie on został gdzieś siłą zaciągnięty, nie on został przymuszony do robienia czegoś, czego nie chciał, nie on został potraktowany jako skończony nudziarz, bo wiadome było, że za imprezami nie przepada. Być może to, a może fakt, że mieszkali teraz razem i Chris naprawdę nie chciał się z nim kłócić, powodował, że wyrzucał z siebie wszystko, zupełnie jakby znowu znajdował się pod wpływem czarów z banku. - Poza tym naprawdę nie wściekałbym się, gdyby byli tam sami opiekunowie. Podziękowałbym za alkohol, posiedział chwilę i wrócił do siebie, bo dłuższe przebywanie wśród grupy ludzi, która śmieje się, bawi i robi szaleństwa zwyczajnie mnie męczy, taki jestem. Ale wtedy bym został, porozmawiał z wami trochę i poszedł do domku, ale nie wtedy... kiedy opiekunowie bez najmniejszego zażenowania zapraszają na imprezę wszystkich, jawnie piją alkohol przy studentach i uczniach, kiedy zachowują się, jakby sami mieli szesnaście lat i nie mieli za grosz wyobraźni. Nie twierdzę, że nasi podopieczni nie łamią reguł, bo wszyscy je łamaliśmy, ale inaczej odebrałbym ukradkowe picie przy ognisku, którego nie da się powstrzymać, a inaczej odbieram przygotowanie imprezy przez opiekunów, którzy powinni brać odpowiedzialność za dzieciaki, zapraszanie ich tam, podstawianie pod nos alkoholu i twierdzenie, że wszystko jest w porządku. Twoi nauczyciele tak robili? Bo ja sobie nie przypominam, żeby kiedykolwiek doszło do podobnej sytuacji - powiedział, starając się skoncentrować na tym, co obecnie działo się dookoła nich, ale nie chciał zatrzymywać słów. Być może robił obecnie Walshowi wykład, być może sam mógł się zaliczyć do jakichś starych pryków, którzy powinni zastanowić się nad własnym postępowaniem, ale nawet Chris uważał, że sprawę wyjaśnić należy, tylko nie miał bladego pojęcia, jak do tego podejść. Skoro już temat padł, skoro zaczęli o tym mówić, to Josh mylił się bardzo, jeśli sądził, że miało się to skoncentrować jedynie na czymś krótkim i prostym, nic z tego. Skoro już zaczęli ze sobą rozmawiać, poważnie, bo jednak tak trzeba było podejść do części ich spotkania nad rzeką, to teraz gajowy nie zamierzał uciekać. Knut za jego myśli? Proszę bardzo, teraz Walsh miał już całkiem pokaźny stos galeonów, których drugi mężczyzna nie zamierzał od niego odsuwać, mowy nie ma. - Jesteś dorosły, Josh. Ja też. Ja nie muszę lubić takich imprez i mogę mieć co do nich poważne uwagi, a może raczej do sposobu jak zostało to zorganizowane, czy do sposobu, jak zostaliśmy oszukani. Nie każę ci tego nie lubić, bo jesteś innych. Podoba ci się takie spędzanie czasu? Proszę bardzo. Nie piłeś, to akurat mnie cieszy. Mogę tylko powiedzieć, że osobiście mimo wszystko żałuję, że nie upomniałeś Leo, który jest opiekunem Gryfonów. Niezwykle odpowiedzialnym, czyż nie? Naprawdę nie widzicie, co tak mocno mnie rozdrażniło? I również Alexa, co do tego nie mam właściwie wątpliwości - stwierdził, a później odetchnął i odwrócił się w stronę strzelnicy, unosząc nieznacznie różdżkę i rzucając proste avis, a ptaszki trafiły bezbłędnie w tarczę, zaś Chris otrzymał za to zabawkę memortka, która zaczęła poruszać się po jego dłoni, szukając najwyraźniej sposobu, by usiąść wygodnie i jakoś się rozgościć, by zostać z nim na dłużej. Na moment okręcił się wokół jego palca, jakby próbował zamienić się w obrączkę, na co gajowy lekko zmarszczył brwi, bo nie miał jeszcze do czynienia z czymś takim, ale wtedy właśnie przyszło mu coś do głowy. - Przepraszam za tego gumochłona, ale byłem wtedy naprawdę wściekły - powiedział prosto, patrząc wciąż na memortka, a następnie odwrócił się do Josha i złapał go za dłoń. Tak po prostu, bez skrępowania. Uniósł w górę jego rękę, przesunął nieco bransoletki, które miał na przegubie i położył tam trzymanego wcześniej memortka, który z miejsca oplótł się wokół ręki Josha, przyjmując tym samym kształt kolejnej z bransoletek. Miała odpowiedni kolor, wyglądała nieco jak splot rzemyków, a wizerunek samego ptaszka kołysał się lekko, jak przypinka, w niczym nie przeszkadzając. Chris patrzył na niego, jakby to miało cokolwiek zmienić, a jednocześnie nie puszczał dłoni Josha, chyba nie do końca świadom tego, że nadal go trzyma, że powinno go to jakoś peszyć, że powinien czuć się dziwnie. - Nie lubię oszukiwania, Josh. Po prostu. Chcesz, żebym zrobił ci jakąś specjalną listę, według której zamierzasz postępować, czy wolisz jednak zachowywać się dorośle i pozwolić na to, żeby cię poznać i żebyś ty poznał mnie? - spytał i uniósł spojrzenie, by na moment skoncentrować się na jego ciemnych oczach, jednocześnie czując, że zaczynają palić go policzki. Wtedy również dotarło do niego, że nie zabrał ręki, ale nie szarpnął się, a nawet podświadomie lekko zacisnął palce, jakby chciał w ten sposób przekazać Joshowi, żeby nie ważył się nawet odchodzić. Bo tak też było, chciał go zatrzymać, mimo tego, że mężczyzna miał wyraźnie zły nastrój, ale nie byli obrażalskimi dziećmi, przynajmniej z punktu widzenia Chrisa, więc wydawało mu się, że będą w stanie porozmawiać, dogadać się, tak jak powinni robić to dorośli ludzie.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Ze zdziwieniem przysłuchiwał sie słowom, które nagle zaczęły wypływać spomiędzy ust Chrisa. Nie poprawiały jego samopoczucia, ale przynajmniej dawały jaśniejsze spojrzenie na całą sytuację. Sprawiały, że zaczynał lepiej rozumieć mężczyznę i jego zachowanie i choć wciąż zżerały go wyrzuty sumienia, choć wciąż miał problem po prostu się uśmiechnąć i czuł się zwyczajnie parszywie, odnotował małą zmianę. Rozmawiali, mówili, co leży drugiemu na wątrobie, zamiast zbywać wszystko upartym milczeniem. Jeśli to nie był krok do przodu, to tłuczki powinny być zniczem. Nie wiedział, co miałby jeszcze powiedzieć, więc milczał, przyjmując wykład, monolog, wyjaśnienia, jakkolwiek to nie nazwać, przyjmował słowa Chrisa. Z pewnością nie powinien mówić, że był jeszcze pomysł namówić ich, wspominając, że mają jedzenie. To brzmiało jeszcze gorzej. - O uczniach nawet nie wiedziałem. Spodziewałem się, że mogą pojawić się studenci, bo w końcu partner Leonarda dopiero je skończył. Jednak… W całej zabawie było coś innego. On zachowywał się inaczej niż zwykle, a przynajmniej takie miałem wrażenie, choć może to zwyczajna próba tłumaczenia decyzji - powiedział w końcu wciąż nieco gorzko. Wiedział, że nie ma właściwie prawa do takiego zachowania i tonu, ale nie potrafił nad tym zapanować. Najdziwniejsze, że nawet nie chodziło o samą imprezę, co o ich pogmatwaną relację. Już przy rozmowie z Alexem pękł, wyrzucając z siebie wszystkie wątpliwości. Później nadeszła impreza i miał wrażenie, że właśnie ona wyraźnie zaznaczyła różnice między nimi. Przyjaciel kazał mu być cierpliwym, nie rezygnować z bycia sobą, ale też starać się dla Chrisa, dać mu czas. Wtedy wiedział, że źle zrobił, nie mówiąc mu o imprezie, nie pytając, czy chce iść, a zwyczajnie zaciągając tam, okłamując. Sam zachował się irracjonalnie i nie miał na to wyjaśnień. Chciał się bawić, a później poczuł się o wiele lepiej, gdy był w towarzystwie młodzieży. To nie było normalne. Znów przez głowę, przebiegła mu myśl, że powinien wrócić do tej relacji, gdy sam się uspokoi, a póki co dać sobie spokój, kiedy Chris ponownie strzelił do tarczy. Wciągnął powietrze, chcąc wypowiedzieć słowa na głos, ale uprzedził go gajowy ze swoimi przeprosinami, których zupełnie się nie spodziewał, ale nie to najbardziej go ruszyło. Z zapartym tchem obserwował, jak mężczyzna łapie go za dłoń, jak gdyby nigdy nic, jak przesuwa bransoletki na jego nadgarstku, czując się tak, jakby jego dotyk palił go żywcem. Poczuł dreszcze wzdłuż kręgosłupa, a serce zaczęło głucho rozbijać się w jego piersi. Nie, nie potrafiłby teraz zupełnie ignorować go. Stał z zaciśniętymi zębami, mając na wpół przymknięte powieki i obserwował, co robi Chris. Zaskoczyło go, że swoją maskotkę, którą przed chwilą wygrał, chciał mu dać, nie do końca rozumiejąc, o co chodzi z bransoletkami, aż nagle dostrzegł zachowanie pluszowego memortka. Czyli nowa bransoletka? Odetchnął powoli, nie wiedząc, czego może się zaraz spodziewać, ale na pewno nie tego, co usłyszał. A gdzie to wycofanie i oburzenie, gdy sam powiedział, że chciałby go lepiej poznać? Kij i marchewka… - Moim patronusem powinien być gumochłon - stwierdził, zaciskając palce na dłoni Chrisa, żeby sam nie uciekł i nie przejmował się tym, że pracownik stoiska wymownie odwrócił się w drugą stronę. - Alex poprawił go, zanim wyszedł, przez co chyba ostatecznie byłem borsukiem, albo czymś innym… - dodał jeszcze, wzdychając cicho. Wbił spojrzenie w ich dłonie, w swoją nową bransoletkę, czując się zbyt oszołomiony wszystkim. Gdzieś w środku jeszcze czuł gorycz, która zdecydowanie nie zniknie tak szybko, ale też nie mógł zignorować ciepła, jakie rozlewało się po nim, pod wpływem dotyku i prezentu. Wciągnął powietrze, wracając spojrzeniem do błękitnych tęczówek. Jeśli potrzebował zapewnienia, że mimo wszystko nie zepsuł wszystkiego, to właśnie je dostał, więc czego miał chcieć więcej? - Naprawdę przepraszam, wyszło gorzej niż głupio… I choć lista byłaby ciekawa, spróbuję poradzić sobie bez niej - odezwał się cicho, uśmiechając się lekko. Zacisnął odrobinę mocniej palce na jego dłoni, uznając, że nie należy dalej ciągnąć tematu. Dla wspólnego dobra. Wyprostował się, gestem wskazując, żeby Chris dalej trafiał do tarcz, samemu, przesuwając opuszkami palców po bransoletkach, w tym po nowej, nie panując nad lekkim uśmiechem, jaki pojawił się na jego twarzy. - Gdy będę mieć bransoletki do łokcia, pamiętaj, że dołożyłeś się do tego - nieomal szepnął, po czym sam wycelował w tarcze, rzucając aquamenti i zdobywając pluszaka Reemu.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Właściwie to Chris również nie spodziewał się, że zacznie mówić tak wiele, ale wszystko wskazywało na to, że najnormalniej w świecie właśnie tego potrzebował, że chciał to wszystko przekazać Joshowi, że chciał, żeby ich relacje były normalne. Bo naprawdę miło rozmawiało się im nad rzeką, nie było wcale tak tragicznie, jak mógł się spodziewać gajowy, a ostatecznie to nie była wina Walsha, że Leo zorganizował taką, a nie inną imprezę, aczkolwiek nie mógł się i tak powstrzymać przed tym, by nie zwrócić mu uwagi na to, że w gruncie rzeczy będąc nauczycielem, powinien jakoś zareagować. Zmarszczył nieznacznie brwi, słuchając tych kolejnych wyjaśnień ze strony Josha, ale nie zamierzał się z nim spierać, być może mężczyzna faktycznie miał rację, ale nawet jeśli - to Chris doszedł do wniosku, ze nie może się dalej zachowywać jak jakiś wariat i po prostu powinien podejmować nieco logiczniejsze decyzje. - Porozmawiam z Leo, jednak powinienem przekazać przede wszystkim jemu swoje zastrzeżenia. Nie mam najmniejszego pojęcia, skąd to wszystko się wzięło, ale po prostu wolałbym tego znowu nie oglądać, tylko tyle. I wolałbym wiedzieć, dokąd chce się mnie zabrać, bo wydaje mi się, że każdy ma prawo do własnego zdania - powiedział jeszcze, jakby chcąc to wszystko podsumować i dać znać, jak spogląda na sprawę. Nie miał Walsha za tępego kretyna, podejrzewał więc, że mimo wszystko, mimo całej tej powierzchowności, jest w stanie pojąć, co dokładnie go mierziło i w którym miejscu poczuł się urażony, dlaczego zareagował tak, a nie inaczej. Nie sądził jednak, by ciągnięcie tego tematu, zagłębianie się w niego ponad miarę, miało coś dobrego przynieść. Josh najwyraźniej nie chciał rozmawiać na temat tego, jak było i Chris zamierzał to uszanować, bo istniały jednak pewne granice, jakich nie wypadało przekraczać, a chyba obaj doskonale wiedzieli, jak na całą sprawę się zapatrywali. Być może profesor miał wyrzuty sumienia, może źle czuł się sam ze sobą, Chris wolał tego nie sprawdzać, zresztą, nie miał ku temu powodów, bo aż tak blisko z Walshem nie był, żeby próbować zrozumieć każdy jego ruch. Problem polegał na tym, że nawet własnych nie do końca pojmował, nie ma się zatem co dziwić, że ich relacja była wieczną podróżą na szalonej kolejce górskiej. Gdyby Josh zapytał go, co właściwie wyprawia, chyba nie byłby w stanie mu powiedzieć. To był zwyczajny impuls, coś go do tego popchnęło i nie umiał tego powstrzymać, dochodząc do wniosku, że to będzie najlepsze rozwiązanie. Nie uważał, żeby ten prezent miał być jakoś szczególnie zobowiązujący, ale skoro memortek faktycznie był w stanie przybrać postać zwyczajnej biżuterii... po prostu mu się z Joshem kojarzył, a na dokładkę dochodziła do tego sprawa pamięci tego zwierzęcia. Było dość symboliczne, tego był pewien, ale co tym chciał przekazać - znowu, nie wiedział. Może liczył po prostu na to, że profesor nieco się rozchmurzy? Nie chciał w końcu się z nim kłócić, ostatecznie nie po to opowiadał mu o wszystkim, co leżało mu na wątrobie, nie dlatego urządził sobie tutaj monolog i nie dlatego trzymał go za rękę. Chciał po prostu spokojnie spędzić z nim czas, po prostu chciał go poznać i zrozumieć może, co kierowało nim, kiedy dokonywał wyborów innych, niż on sam. - Trudno byłoby zapomnieć - powiedział tylko, na wcześniejsze słowa kiwając nieznacznie głową. Obaj mieli za co przepraszać i właśnie to zrobili, więc nie było sensu dalej maltretować tego samego. Odwrócił się zatem, by po Joshu spróbować swojego szczęścia, ale tym razem znowu mu nie wyszło, a rzucone przez niego zaklęcie przemknęło koło tarczy. Nie zamierzał się tym jednak zniechęcać. - Twój duch też jest taki uparty? Mam czasami wrażenie, że Oliver obraża się na mnie, kiedy nie idziemy na mokradła. Teraz nawet nie mam pojęcia, gdzie jest - rzucił dość lekko, nawiązując do kwestii, która go dość mocno ciekawiła. Ostatecznie mieszkali w końcu w jednym pokoju z kotem, lelkiem, dwoma pufkami i dwoma duchami. Czy nie było tego aby na pewno zbyt wiele? Poza tym Chris musiał przyznać, że trochę dziwnie czuł się z myślą, że koło jego łóżka czuwał Oliver, a na dokładkę kręcił się tam zapewne drugi duch, którego nawet nie widział.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Zdecydowanie wolał skupić się na tym impulsywnym dotyku, niż na kłótni, albo rozmowie o imprezie, która była ciekawa, ale o której wolał nie mówić. Nie chciał niepotrzebnych nieporozumień, więc wolał po prostu nie opowiadać, zachować wspomnienia imprezy dla siebie. Teraz za to ze zdumieniem odkrywał, że Chris nie ma problemu z bliskością i dotykiem, jeśli sam wychodzi z inicjatywą. Było to całkiem ciekawe, zaskakujące, ale i przyjemne. Ponownie odczuł pustkę, gdy puścił go, mając ochotę złapać go ponownie za dłoń, ale powstrzymał się od tego. Teraz chwycił go, żeby dać mu pluszako-bransoletkę, wcześniej, aby uchronić przez brzytwotrawą. Nawet w złości nie miał problemu go dotknąć, aby pomazać eliksirem po twarzy, zaś dla niego każda z tych chwil była małym krokiem do przodu. Może zbyt wiele sobie wyobrażał? Może nie powinien jednak przykładać do tego tak wielkiej wagi, jak mimowolnie to robił? Wiedział jednak, że będzie wracać myślami do tego spotkania nie tylko z powodu niespodziewanego dotyku, ale także kłótni i przeprosin. Jedno z gorzko-słodkich spotkań, jak taniec w czasie burzy. Zdusił westchnięcie, przyglądając się z nieznacznym uśmiechem, jak Chris próbuje trafić do tarczy i nie trafia. Czyżby emocje nie pozwalały mu zbytnio skupić się na oddaniu celnego strzału? Miał nieodpartą ochotę podejść do niego bliżej i w jakiś sposób pomóc mu się skupić, choć obrazy, jakie podsuwała mu wyobraźnia, raczej przeczyły zamiarom. Przymknął na chwilę powieki, uśmiechając się nieco szerzej pod nosem, gdy kolejny raz upomniał sam siebie, że powinien trzymać ręce przy sobie. Myśli także. Spojrzał ponownie na Chrisa, kiedy spytał o ducha, żeby zaraz zaśmiać się cicho. - O tak… Ma na imię Robert i ma trzynaście lat, a przynajmniej tyle miał w chwili śmierci i obraża się jak typowy dzieciak - odpowiedział, zerkając na boki, czy wspominany duch nie znajduje się gdzieś w okolicy. - Ciągnie mnie ciągle do Wesołego Miasteczka i wszystkiego, co dziecinne… Chyba nie miał okazji skorzystać z tego za życia… Ale bywa też przydatny - opowiadał o swoim duchu, dostrzegając go kątem oka i słysząc jego prychnięcie, uśmiechnął się szerzej. Typowy zbuntowany dzieciak, który nie szczędzi komentarzy na temat tych, z rodziny mugoli. Nawet w nim przeszkadza mu, że ojciec jest mugolem, więc wspólnie nie rozmawiają na temat rodziny, co najwyraźniej odpowiada Robertowi. Co ważniejsze, chłopak znał parę ciekawostek, odnośnie większych zabaw organizowanych w Nowym Orleanie. Stanął na wprost tarcz, zastanawiając się, czy nie powinien przypadkiem strzelić, gdy nagle duch zmaterializował sie obok niego z martwymi oczami błyszczącymi teraz ekscytacją. Strzelaj! Za mnie! Co bym trafił? Nie mógł dłużej opierać się dzieciakowi, więc zwyczajnie wycelował w tarczę, rzucając acusdolor, aby po chwili otrzymać nagrodę - eliksir felix felicis. Proszę, tego nie miał, a choć nie wiedział jeszcze, jak mógłby to wykorzystać, wiedział, że się przyda. Najwyżej użyje go do ciast, jeśli w końcu skończy remont i zrobi parapetówkę. - Przepraszam, chciał, żebym jeszcze strzelał… Czasem jest przydatny, bo wie, gdzie jest jakaś atrakcja. Powiedział o rytuale dziękczynnym dla dzikiej magii, czy jakoś tak… Niestety należy podejść do tego w dwie osoby. Chciałbym to zobaczyć, przekonać się czym jest, jak tutaj czczą magię… - mówił spokojnie, odsuwając się nieznacznie z miejsca, z którego należało strzelać, aby stanąć przy swoich nagrodach i wpatrywać się lekko w Chrisa. Jednocześnie, machinalnie, przesuwał opuszkami palców po nowym elemencie biżuterii, który zdobił jego nadgarstek. - Interesuje cię coś takiego? Sprawdzenie jak tutaj czczą magię? Z tego, co zrozumiałem, jest to stary rytuał. Moglibyśmy iść razem to sprawdzić - w końcu wyrzucił z siebie propozycję. Nie wiedział, czego może się tam spodziewać, a Robert uparcie milczał, mówiąc jedynie, że nie może, bo jakiś Ebenezer byłby zły i miałby problemy. Nie chciał dostarczać problemów swojemu duchowi, więc nie naciskał. Zamierzał po prostu iść na ten rytuał, ale skoro podchodziło się do tego w dwie osoby, musiał znaleźć sobie parę. Z wielką chęcią poszedłby tam z Chrisem, skoro zaczęli sie względnie dogadywać, ale nie czuł się pewnie, pytając. Mimo wszystko, lediwe zdążyli wyjaśnić spięcie z dnia poprzedniego, mężczyzna zwyczajnie mógł nie chcieć jego towarzystwa na jakiś dziwnych rytuałach. Wtedy pozostanie mu jedynie kusić Alexa i liczyć na to, że Élé nie będzie chciała iść.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Joshowi wydawało się, że Chris jest niesamowicie skomplikowaną jednostką, że jego zachowanie jest nie do końca logiczne, czy Merlin wie co jeszcze. To prawda, że gajowy nie raz i nie dwa musiał wprawiać go w konsternację i niepewność, ale to też nie było tak, że oszukiwał, kręcił, czy coś nadmiernie ukrywał. O pewnych sprawach nie mówił, ale jego stanowisko było bardzo jasne i wyraźnie wskazywało na to, że nie życzy sobie niepotrzebnego podrywu, flirtu, który nic by nie zmienił i tej całej otoczki, od której wręcz go mdliło. Teraz kiedy Josh postępował zgodnie z tymi regułami gry, wszystko stawało się proste, bo mógł go po prostu traktować jak każdego innego, mógł go naprawdę poznać, bez zestawiania z przeszłością, bez panicznego lęku, że znowu wpakuje się na randkę, która będzie go jedynie zniesmaczać, bez jakiegoś niepotrzebnego porównywania go z Charliem. To wszystko po prostu zniknęło, a jednocześnie pozwoliło mu na to, by działał zgodnie z własnymi emocjami, z impulsami, jakie go dotykały, nie myślał o tym, jak coś może zostać odebrane i traktował Josha dokładnie tak, jak traktował innych. Zresztą, zupełnie inaczej spoglądał na niego cokolwiek o nim wiedząc i nie posiadając przed sobą jedynie pustej skorupy, która opierała się na zaczepliwych uwagach. Być może, cóż, być może Walsh kiedyś zrozumie, o co dokładnie w tym wszystkim chodziło, aczkolwiek to też nie było tak stuprocentowo pewne, bo nawet Chris, chociaż wiedział, o co chodzi, choć sam to czuł, nie do końca potrafił wyrazić to słowami. Na całe jednak szczęście przeszli do nieco bezpieczniejszych spraw, do rozmów na temat duchów i doszedł do wniosku, że złość powoli mu mija. Faktem było, że Josh nie odpowiadał za to, co robił Leo, odpowiadał tylko za siebie i był w stanie przyznać się do tego, że postąpił źle, więc nie było sensu ciągnąć tego tematu i robić z niego jakiejś niesmacznej mordoklejki. - Nie mam pojęcia, w jaki sposób one nas wybrały - stwierdził. - Duch, który mi towarzyszy... Oliver wygląda, jakby umarł z głodu, nie może być szczególnie wiekowy i to nieco mnie przeraża, jest jednak dość rozsądny, więc nie męczy mnie dzień i noc o to, żebyśmy robili coś konkretnego. Ale chwilowo niepokoi mnie to, że nie mam pojęcia, gdzie on właściwie jest - dodał zaraz i przy okazji rozejrzał się, chcąc zorientować się, gdzie podział się jego duchowy przewodnik, ale nigdzie go nie dostrzegł, jakby ten postanowił dać mu czas na wyjaśnienie pewnych spraw w spokoju, bez swojej obecności, mniej czy bardziej natarczywej, która jednak momentami zdawała się niepokoić, a na pewno rozpraszała. - Rytuał dziękczynny dla dzikiej magii? Brzmi fascynująco. I równie niebezpiecznie, jak spotkanie z akromantulami. Jesteś pewien, że to właściwe miejsce dla kogoś, kto bez zastanowienia skacze w ogień? - rzucił i uśmiechnął się do Josha kącikiem ust. Nieco niepewnie, trochę jakby zaczepnie, jakby chciał się przekonać, jak on obecnie podchodzi do tej sprawy, czy nadal zastanawia się nad ich kłótnią dotyczącą wyprawy do Zakazanego Lasu, czy jednak nie. - Jest tutaj tyle fascynujących miejsc, do których chciałbym zajrzeć, że zastanawiam się, czy aby na pewno na wszystko starczy mi czasu. Chociaż nie do wszystkiego jestem przekonany. Oliver opowiada mi też nieustannie o terenie tutejszych wilkołaków i mam wrażenie, że według niego to najciekawsze miejsce w całym Nowym Orleanie. To musi być gdzieś na mokradłach, ale jeszcze nie wpadłem na właściwy trop... - zaczął, a potem zamrugał. Przecież nie zakładał do tej pory, że faktycznie pójdzie szukać tych ziem, dlaczego więc nagle zaczął mówić o tym tak, jakby sprawa była przesądzona? Potrząsnął aż głową, a później skoncentrował się na strzelnicy i rzucił w stronę tarczy niewerbalne aquamenti, które aż nią obróciło, a w jego ręce wpadło pluszowe nuti, do którego lekko się uśmiechnął. Musiał przyznać, że było całkiem urocze. - Chcesz spotkać takiego przyjemniaczka na bagnach?
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Swoim zachowaniem, kreśleniem granic, sam spowodował większe zainteresowanie ze strony Josha, który teraz zdawał się zapadać w tym wszystkim coraz bardziej. Nie nazwałby tego zauroczeniem, ale nie potrafił po prostu przestać interesować się gajowym, a z każdym spotkaniem chciał więcej. Nie miało znaczenia, że kłócili się częściej, niż z kimkolwiek innym w ciągu swojego życia. Zupełnie, jakby nie potrafili inaczej mówić o sobie wprost. Z drugiej strony, od pamiętnego tańca w deszczu, czuł się inaczej. Nie miał wrażenia, że musi się spieszyć, zanim ktoś inny zajmie miejsce, które sobie upatrzył. Był w jakimś spotniu pewny tego, do czego dążył i nie dopuszczał do siebie myśli, że coś może pójść niezgodnie z założeniami. Jeśli miał czekać, poczeka… Choć miewał gorsze dni i jednym z takich był właśnie pierwszy dzień w Luizjanie. Zrzucał to na karb wspólnego pokoju, gdzie bliskość Chrisa była ponad wszelką normę, a on sam miał się zachowywać, jakby mu nie zależało. No, przynajmniej nie w takim stopniu, w jakim okazywał to wcześniej. Nie znał tych zasad gry i gubił się w nich, ale skoro wciąż rozmawiali, skoro sam Chris chciał wszystko wyjaśnić, czym tłumaczył sobie danie mu memortka, był na dobrej drodze. Nie wierzył w to, że będzie zawsze dobrze, wręcz był pewny, że za chwilę znów będzie mieć wątpliwości, ale teraz, gdy strzelali kolejno do tarcz, nie chciał o tym myśleć. Następna sprzeczka za trzy spotkania, wtedy będzie się martwić. Uśmiechnął się nieznacznie, słuchając o Oliverze. Czy tylko jemu się wydawało, że jednak widział jakąś prawidłowość? Odważny Gryfon, dobrze czujący się w lesie został objęty opieką przez wielbiciela mokradeł, zaś nie w pełni dojrzały Puchon miał za towarzysza dzieciaka, przy których zawsze czuł się lepiej. Zachował jednak te myśli dla siebie, obracając bransoletkami na nadgarstku, przyzwyczajając się do widoku trzech, nie dwóch. Uniósł spojrzenie na Chrisa, uśmiechając się nieznacznie. Nawiązywał, kolejny już raz do sprzeczki z izolatki, do której nie miał ochoty wracać, ale wyglądało na to, że kiedyś będzie trzeba. Zupełnie, jakby słowa wtedy rzucone, tkwiły między nimi niewyjaśnione. Martwił się, za każdym razem, gdy tylko myślał o niebezpiecznej części pracy gajowego, obawiał się, w jakim stanie ten wyjdzie z Zakazanego Lasu. Jak się jednak okazywało, nie tylko w Lesie mogło mu się coś stać. W końcu jak było z jego oczami? Z drugiej strony nie miał prawa reagować tak, jak zareagował wtedy. - Jeśli pójdziemy, postaram się wyciągnąć cię z ognia, zanim się poparzysz - stwierdził prosto. Właściwie o to mu chodziło, aby w razie zagrożenia, nie był sam. Wtedy, gdy walczył z akromantulami, był sam i wzywał pomoc, w odczuciu Josha, za późno. Szczęśliwie nie wiedział, ile czasu zeszło Perp i Caine’owi na dotarcie do niego. Nie zamierzał dyskutować jednak o tym, co jest, a co nie jest niebezpieczne. Jeśli mógł, chciał pomóc mu, a rytuał… Sam nie wiedział, co ma o nim myśleć. Alex wspominał, że Nowy Orlean jest kolebką magii bezróżdżkowej, więc z pewnością sam rytuał miał jej dotyczyć, ale co więcej? Nie wiedział, czego można się spodziewać, ale chciał iść, chciał to przeżyć. Jak zwykle, gdy był w nowym miejscu, pragnął wynieść z podróży jak najwięcej, skorzystać z dużej ilości atrakcji, zebrać jak najwięcej wspomnień. Dlatego nie mógł odpuścić sobie rytuału, ale liczył na towarzystwo Chrisa. Nie wiedział, kogo jeszcze mógłby prosić o to, bo zakładał, że Alex będzie szedł z Éléonore. - Chris, jeśli będziesz szukać ich terenu… - urwał, nie wiedząc jak ubrać w słowa to, że niepokoiła go ta perspektywa. Jeśli miałby spotkać ich w ludzkich formach… Nie, to nie gwarantowało bezpiecznej wycieczki. Po prostu patrzył na gajowego, w jego spojrzenie błyszczało troską i obawą, których nie potrafił wyrazić słowami, żeby znów nie zepsuć niczego. Szczęśliwie po chwili mężczyzna ustrzelił kolejną maskotkę. Na jego pytanie musiał się uśmiechnąć. - Chętnie… Choć z pewnością zdążyłbym tego pożałować, gdy tylko pokazałyby się różnice między pluszową a żywą wersją - odparł, wzruszając lekko ramieniem. Naprawdę chętnie spotkałby magiczne stworzenia na żywo, większość znając tylko z ilustracji. Inna sprawa, że większość wiązała się z dużym ryzykiem, a nieznajomość podstaw opieki nad nimi sprawiała, że dość szybko byłby ich kolacją. - A co, planujesz poszukiwania?
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
To nie było tak, że Christopher całkowicie chciał go do siebie zniechęcić, nic z tych rzeczy, chciał jednak jasno mu pokazać, że są rzeczy, które nie sprawiają mu w ogóle przyjemności, dość mocno go mierżą, które powodują u niego reakcję obronną i całkowitą niechęć. Nie był jednak na tyle ślepy, by nie dostrzegać pod tą otoczką dobrego człowieka, co sam mu powiedział, przekazał mu to wiadomością skrytą w kwiatach, a ten oczywiście odczytał to zupełnie inaczej. Tak, uważał go za kogoś ciepłego, kto nie zostawi przyjaciół w potrzebie, kogoś, kto troszczył się o swoich uczniów, o to, co czeka ich w przyszłości i był dumny z sukcesów, jakie osiągali, a to w mniemaniu Chrisa było naprawdę ważne i pokazywało, że Josh nie jest takim pustym człowiekiem, jakiego czasami próbował zgrywać. Dokładnie tak to odbierał gajowy, te wszystkie uwagi, jakie powtarza się każdemu, na kim chce się zrobić wrażenie. Nie lubił tego, właściwie czuł się wtedy jeszcze gorzej i naprawdę miał wrażenie, że miałby stać się kolejną pozycją w menu, a tego absolutnie sobie nie życzył. Kiedy to wszystko odeszło na bok, miał w końcu okazję faktycznie popatrzeć na Josha, zacząć go poznawać, zacząć lepiej go rozumieć i doceniać to, że był w stanie poświęcić się dla własnej rodziny, chociaż też to nie zawsze było najlepsze na świecie. Granice, wbrew pozorom, były całkiem proste, ale być może nie wszyscy byli w stanie je odczytać, nie wtedy, kiedy właściwie nie spotykali na swojej drodze kategorycznej odpowiedzi i odsunięcia, jakie, było nie było, Chris na nim zastosował. Ponieważ Josh nic nie odpowiedział, wzruszył lekko ramionami i rzucił po raz kolejny aquamenti, by znowu trafić do tarczy i spojrzeć nieco niepewnie na nagrodę, jaką tym razem otrzymał. Fartuch? Zaśmiał się pod nosem, a później odwrócił w stronę Josha, by wręczyć mu ten przedmiot, bo wyglądało na to, że mężczyźnie mimo wszystko przyda się bardziej niż jemu. Wtedy też uświadomił sobie, że nie zdążył mu odpisać na list, bo za dużo było spraw na głowie przed samym wyjazdem i chyba sprawę tę należało nieco sprostować. - Orzechy. Mam alergię na orzechy - powiedział. - I pewnie dlatego nie przepadam za ciastami, bo zawsze boję się, że na nie trafię - dodał, zastanawiając się przy okazji, czy Josh połączy fakty, czy za chwilę będzie patrzył na niego bez żadnego zrozumienia. To było w sumie ciekawe, więc Chris nie chciał i nie próbował mu nic więcej wyjaśniać, po prostu zerknął na niego, kiedy ten znowu się odezwał i obiecał mu, że w razie czego, wyciągnie go z ognia, co było pewnego rodzaju obietnicą, ale mimo wszystko Chris nie wyczuwał tutaj żadnego fałszu i nie odnosił wrażenia, że Walsh próbuje w tym cokolwiek przemycić, ot, po prostu uznał, że nie pozwoli mu zrobić sobie więcej krzywdy. Gajowy poczuł, że nieco się zarumienił, ale skinął na to głową, znowu przypominając sobie tę szaloną sprzeczkę w skrzydle szpitalnym, która przyniosła więcej problemów, niż korzyści. Zacisnął zaraz palce na trzymanym pluszaku, kiedy Josh zaczął już chyba szykować się do jakiegoś ostrzeżenia i spojrzał na niego nieco ostrzej. - Nie chcę wcale szukać ich terenu. Oliver mówi na ich temat naprawdę wiele i trudno się od tego tak po prostu opędzić, jakby nie wiedział o niczym innym, co mogłoby okazać się ciekawe i czasami mam wrażenie, że po prostu powinienem się przekonać, czemu ta okolica jest taka wyjątkowa - wyjaśnił, siląc się na spokój, bo nie chciał wdawać się teraz w kolejną, całkowicie bezsensowną sprzeczkę. Obaj doskonale wiedzieli, że Walsh tak naprawdę nie może mu niczego zakazać, aczkolwiek rozumiał jego sposób rozumowania i był pewien, że sam, gdyby nie te natarczywe namowy ducha, nawet nie pomyślałby o tym, żeby wybrać się w to miejsce, bo kto wie, co mógłby tam znaleźć. Odetchnął nieco głębiej. - Nuti nie jest groźne. Jest zwodnicze, czasami wędrowcy podążają na mokradłach za światłem, jakie wydziela ich futro i gubią drogę, ale nie atakują ludzi, nie robią im żadnej krzywdy i nie trzeba się przed nimi chować - powiedział, kręcąc lekko głową. - I tak, chętnie zobaczyłbym je na wolności.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Bycie lekkoduchem, flirtujacym z każdym było nie tylko wygodne. Pozwalało udawać, że nie ma się żadnych problemów, żadnych zmartwień, z którymi zmagało się każdego dnia. Mógł po prostu bawić się i czerpać jak najwięcej przyjemności z każdego spotkania. Nie robił nic, co byłoby przesadnie wiążące, a gdy tylko zaczynało się robić poważnie, do tej pory zwyczajnie urywał całą znajomość, tłumacząc się koniecznością skupienia się na grze, na karierze. Nie mógłby powiedzieć, że nie bawił się również kosztem Chrisa. Bawiły go jego reakcje, chciał sprawdzić, kiedy przestanie się rumienić, albo co się stanie, gdy zbliży się bardziej, kiedy go dotknie. W którymś jednak momencie, którego naprawdę nie potrafiłby wskazać, zaczęło mu bardziej zależeć na tej znajomości, choć nie zmieniał swojego zachowania. Kwiaty, jakie dostał… Kiedyś będzie musiał usiąść z Chrisem przy własnych notatkach i spytać, gdzie popełnił błąd przy odczytywaniu ich. Dostrzegam twoją dobroć. Mając w pamięci rozmowę na bulwarze, uwagę Chrisa, że Josh martwi się o wszystkich Puchonów… Tak, zaczynał wierzyć, że kwiaty nie były uprzejmym koszem. Być może dlatego, że sam powoli zauważał, że zależy mu na tych dzieciakach. Przecież z początku były po prostu złem koniecznym, a teraz… A teraz był Brewer, który zdawał się otoczony pancerzem sarkazmu i podejrzewał, że ma problemy w domu, skoro nie chciał, aby nazywać go per Orzechowski. Była Davies, której zdolności kapitańskie były naprawdę imponujące, a przecież była dopiero uczennicą. Była Strauss, Callahan, Swansea, Fitzgerald, Ó Cealláchain, Bonnie, Gard, Nancy… Mógłby więcej wymieniać, niż myślał i o dziwo, nie miał ochoty uciekać przed tą falą opiekuńczości, jaką nagle zaczynał czuć. Może więc rzeczywiście Chris dostrzegł tę dobroć, zanim on sam otwarł na nią oczy? Zmarszczył brwi, gdy mężczyzna wręczał mu fartuch, nie rozumiejąc, dlaczego to robi, a po chwili wbił w niego spojrzenie, po którym jasno było widać, że szuka w pamięci chwili, gdy pytał go o coś, na co odpowiedzią byłyby orzechy. Zaraz jednak rozpogodził się, przypominając sobie ostatni list, w którym przekazał dalej ciastka. - A więc zapamiętam, żeby nie przygotowywać nic z orzechami, gdy przyjdziesz pomóc z ogrodem - odpowiedział lekko, odbierając od niego fartuch. Z nim mógł planować najtrudniejsze zadania, a i tak wyjdzie czysty. Dobry przedmiot, przydatny, ale wciąż nie rozumiał, dlaczego Chris go oddaje. Czyżby sam nie przygotowywał obiadów, czy innych posiłków? Nie marudził jednak, tylko przyjął fartuch, zamierzając korzystać z niego przy każdej okazji. Podziękował, uśmiechając się nieco zaczepnie. Dwa prezenty w ciągu jednego wyjścia? Ciekaw był, czy kryje się za nimi coś więcej niż "tobie bardziej się przyda". Rzeczywiście, w jego słowach nie kryło się nic więcej, poza zapewnieniem, że będąc obok nie pozwoli, aby gajowemu stała się krzywda. Przynajmniej na tyle, na ile będzie mógł. Jak w trakcie pomocy przy błotnych gejzerach, choć wtedy to Chris rzucał zaklęcia ochronne. Cień zadowolenia pojawił się w jego spojrzeniu. Gdy to zapewnienie zostało po prostu przyjęte. Zaraz jednak urwał sam swoje zdanie w takim miejscu, że nie zdziwiło go ostre spojrzenie mężczyzny. Zabrzmiał, jakby znów miał ochotę prawić mu wykład o bezpieczeństwie, a sam przed wakacjami trenował ze studentem przy użyciu kamienia, który posłużył im za kafel. - Brzmiałeś, jakbyś chciał ich szukać. Jeśli do tego dojdzie… Po prostu nie idź sam. Tylko tyle chciałem powiedzieć. Gdyby wilkołaki wiedziały, co robią po przemianie, zaproponowałbym, żebyś poszedł z Noxem, ale niestety tak dobrze nie jest - wyjaśnił swoje urwane zdanie, unosząc nieznacznie dłonie w obronnym geście. Ostatnie czego teraz chciał to kolejna sprzeczka. Rozumiał dobrze, co znaczy nagle myśleć o pójściu w jakieś miejsce, o którym marudził duch. W końcu obaj wylądowali w Wesołym Miasteczku. Robert wciąż jednak narzekał, że trzyma się samych dorosłych, a mógłby pobawić się z młodszymi. Czuł, że w końcu mu ulegnie, dla świętego spokoju. Najwyraźniej dwa lata dla trzynastolatka to było za mało. - Zapamiętać, nie iść za światłem na mokradłach innym, niż moje własne. Skoro Ty chcesz i ja nie miałbym nic przeciwko, to już mamy duet na wyprawę poszukiwawczą… Tropem nuti… A później można wyskoczyć między mugoli, posłuchać muzyki. Jazz, improwizacja… Aż żałuję, że nie gram na trąbce - zaśmiał się lekko, patrząc wprost na gajowego. Zastanawiał się, czy rzeczywiście jeszcze gdzieś wyjdą razem, poza rytuałem, na który właśnie się umówili, czy będzie musiał kombinować, aby "przypadkiem" gdzieś Chrisa wyciągnąć.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
Zmarszczył czoło, gdy usłyszał jej uwagę. No tego to się zupełnie nie spodziewał i szczerze mówiąc, był oburzony. – No wiesz co? – obruszył się. – Ty naprawdę w ogóle nie doceniasz mojego towarzystwa – skrzywił się, a w jego oczach zagnieździły się złowrogie gromy. Przez chwilę planował być obrażony, wobec czego skrzyżował ręce na piersi, ale nie potrafił zbyt długo zachować powagi. Jej nieco skonfundowane spojrzenie wywołało u niego salwę śmiechu. – M a r u d a – przeliterował bezgłośnie, przypominając dziewczynie o tasiemce, która dumnie zdobiła jej nadgarstek. Jakakolwiek siła ją tam przytwierdziła, ewidentnie była po stronie Aslana. Wirował i wirował, a kiedy dotarły do niego słowa Freli, złapał się za głowę, nie bardzo wiedząc co to znaczy być w serce czesanym. – Co???? – spytał przerażony. Nie po to wydawał u fryzjera kupę galeonów, żeby teraz pierwszy lepszy wiatr to psuł. Szybko przeczesał grzywę najlepszym grzebieniem dostępnym na rynku czyt. palcami, aby móc dalej w pełni rozkoszować się tą wspaniałą przejażdżką w filiżankach umarlaka. Śmiech Nielsen roznosił się echem po okolicy, powodując u Aslana szybsze bicie serca. Zmarszczki mimiczne i rumieńce, które zaczęły zdobić jej twarz, dodawały tylko uroku, więc zerkał na nią ukradkiem, unosząc automatycznie kąciki ust ku górze. Uniósł brwi w geście zdziwienia. – Jak to blady? – wyciągnął dłoń przed siebie, aby przyjrzeć się jej barwie. No i w zasadzie niewiele mu to pomogło, bo karuzela dość mocno go sprankowała, zmieniając wszystkie kolory dookoła. – Ty mi lepiej powiedz czemu masz fioletowe włosy. Farbowałaś się? Jak tak to wyrazy uznania, od razu idziemy do najbliższego salonu fryzjerskiego naprawić tę katastrofę – stwierdził tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Może to i lepiej, że zauważyłem dopiero teraz – mruknął cicho do siebie. – Ale Rosie w to nie mieszaj, ona naprawdę nic nie robi. Nawet nie wiesz jak się cieszy, że tu przyszliśmy! – krzyknął. Prawda była taka, że Aslan czuł pewnie większą radość od niej, mogąc tu być, ale przecież nie przyzna się na głos. Zadrżał, gdy jej dłoń powędrowała do jego czoła. Była przyjemnie ciepła. – No a jak mam się czuć? Dobrze – zerknął na kolejną atrakcję. – A będzie jeszcze lepiej jak pójdziemy tam! – wskazał palcem jakieś stoisko, całkiem niedaleko ich. Jeśli to było to, o czym myślał, to naprawdę niczego więcej do szczęścia nie potrzebował. Kiedy Freja kiwnęła główką, podszedł w stronę.. Tak, strzelnicy! – Idealnie, Merlinie, ale zaraz tu padną strzały – rozpromienił się. Odliczył odpowiednią sumę galeonów, wystarczającą na osiem rzutów (a co, właśnie dlatego nakurwiał nadgodziny w Mungu) i spojrzał na Krukonkę. – Słuchaj, jak jebnę Bombardę to będzie git?
Caelestine większość czasu na wakacjach spędzała samotnie. Towarzystwo w pokoju, choć jej nie przeszkadzało, a nawet mogłaby powiedzieć, że darzyła ich jak na siebie dużą sympatią, mimo to, budziło wrażenie, że wiecznie komuś przeszkadzała. W droczeniach, w rozmowach. Mieli swój język. Wspólny, którego nie chciała zakłócać swoją energią. Zbyt bierną, najpewniej. Słyszała o strzelnicy Hokus-Pokus Nagroda. Słyszała też, że chodziło tam wiele par. Chłopcy chcieli ustrzelić swoim dziewczynom pluszaki. Ces długo obserwowała znajdujące się tam osoby z dalekiej odległości. Wahała się czy podejść. Akurat dostrzegła znajomych krukonów @Freja Nielsen i @Aslan Colton pogrążeni byli w rozmowie. Aslan przymierzał się do kupna możliwości gry, wnioskowała po tym, jak wygrzebywał z kieszeni spodni galeony. Ona sama miała poczekać, ale ostatecznie chłopak ociągał się w tym postanowieniu. Schowała szkicownik do torby i minęła tę dwójkę. Mogli jej nawet nie zauważyć skupieni na sobie. Przyzwyczajona już w okresie trwania tych wakacji do tylko swojego towarzystwa, czasem nawet podejmowała rozmowy ze swoim duchem. — Nie chcę iść na mokradła — powtórzyła po raz kolejny. Jej duch był jednak nieustępliwy. Ledwie jednak skończyła siedemnaście lat. Dopiero od tego roku mogła korzystać z zaklęć poza szkołą. Była prawie pewna, że samotna wycieczka na bagna mogła się źle skończyć. Spróbowała najpierw swoich sił w strzelaniu zaklęciami do celu. Zapłaciła z trzy próby. Każda z nich, celna. Mimo to, kiedy właściciel postawił przed nią trzy różne pluszaki... czuła jakiś rodzaj zawodu. Powinna się bardziej ucieszyć. Mogłaby. Gdyby nie wygrała ich sama dla siebie. Przy tych wszystkich osobach, które tu przyszły, ona wyglądała niemal żałośnie. Sama zapewniając sobie rozrywkę i prezenty. Mimo to, zgarniając misie z lady, przytuliła je wszystkie do swojej piersi. Od tej pory też one mogły jej towarzyszyć podczas jednoosobowych spacerów po Luizjanie. Uśmiechnęła się słabo do Aslana i Freji odchodząc od nich, ale nic nie powiedziała. Zakodowała sobie jedynie w pamięci, że krukonce było twarzowo w każdym kolorze włosów. nawet we fiolecie.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Każdy miał swój własny sposób na to, jak przejść przez życie, jak ominąć jego pułapki, te bolesne miejsca, w które dało się wpaść tak po prostu, każdy miał swoją własną drogę i możliwości, każdy wiedział najlepiej, jak ukrywać coś, czego mieć się nie chciało. Chris wolał wszystko tłamsić, ignorować to, co mu nie odpowiadało i również omijał szerokim łukiem naprawdę angażujące relacje, uciekał od wielkich przyjaźni, mając już jednego człowieka, którego obdarzył zdecydowanie zbyt wielkim uczuciem i borykał się z nim latami, nie mogąc tak właściwie nic z tym zrobić. Nie był jednak zupełnie ślepy i skoro tylko zdecydował się na to, by odsunąć z oczu pewne przesłony, to dostrzegał również coś więcej, pewną głębię, której być może sam Josh nawet nie rozumiał, a może nie chciał jej wyłapać, tylko wadziło mu to wszystko, co było niesamowicie powierzchowne i trywialne, jakby Walsh ze wszystkich sił próbował ukryć to, jakim naprawdę był człowiekiem i co w nim siedziało, jaki był głęboko w sercu. Teraz zaś, mając jego lepszy obraz, wiedząc, że jego rodzina też nie była idealna i zaczynając pojmować, że musiał z pewnych rzeczy zrezygnować na rzecz innych, Chris doceniał go jeszcze bardziej. Tego prawdziwego, a nie tego głupiego bawidamka, któremu nie raz i nie dwa miał ochotę po prostu ochotę przyłożyć w zęby, tak dla opamiętania. Nie wiedział, jak jeszcze inaczej miałby wyrazić to swoje niezadowolenie, ale odnosił wrażenie, że starszy mężczyzna w końcu zrozumiał, o co w tym chodzi i zaczął po prostu być sobą, a nie zgrywał zdobywcy całego świata. Nie miał najmniejszych problemów z tym, by podarować mu kolejną rzecz. Skoro on nie gotował, to nie potrzebował czegoś takiego, a uważał, że Joshowi może się przydać. W końcu te ciastka, które mu wysłał, nie wzięły się raczej znikąd, prawda? Zresztą, jeśli się nie mylił, to sam Walsh wspominał mu o tym, że przecież gotuje. Nie wiedział, w którym momencie, ale gdzieś musiało mu się to obić o uszy, a jego kolejne słowa były tego potwierdzeniem. Chris uśmiechnął się nieco niepewnie, ale nie próbował jednak jakoś niesensownie zestawiać pewnych spraw. - Wystarczy mi wtedy woda, raczej nie będę zbyt głodny po długiej pracy - powiedział łagodnie, ale jednocześnie nieco niepewnie go obserwując, jakby chciał się dowiedzieć, co dokładnie miał na myśli. Ostatecznie bowiem, mógł to również odczytywać, jak nie do końca mądre zaproszenie na kolację, o czym starał się nie myśleć. Powinien nauczyć się przestać doszukiwać podtekstów, skoro Josh również przyjął jego warunki i zachowywał się całkiem naturalnie. To musiało działać w obie strony, jeśli faktycznie chciał z nim rozmawiać. Rzucił zaklęciem, nim Josh mu odpowiedział, więc nawet nie widział, że trafił w tarczę, nie zorientował się, że wylądował mnie przed nim zabawkowy reem, bo zaraz w pełni skoncentrował się na tym, co miał do powiedzenia Walsh. Patrzył wprost w jego ciemne oczy, jakby szukał tam czegoś, co mu się nie spodoba, ale nie było tam niczego, co byłoby według niego niestosowne, wydawało mu się, że mężczyzna mówił całkiem poważnie, że traktował to naprawdę bardziej jako chęć pomocy i coś na kształt troski, a nie powód do tego, żeby znowu się pokłócić. Chris poczuł, że nieznacznie zarumienił się z tego powodu, a później przeczesał włosy palcami. - Nie jestem na tyle szalony, żeby iść tam w pełnię, wierz mi. Trudno jednak walczyć z Oliverem, zwłaszcza gdy jest niezadowolony, bo kręcę się po mieście. Widzisz, teraz nawet go tutaj nie ma - powiedział jeszcze i pokręcił nieznacznie głową, a później westchnął, zastanawiając się znowu, gdzie podział się duch i w końcu odwrócił się ponownie w stronę strzelnicy, by spostrzec pluszaka, którego wziął do rąk. Nuti zasiadało dzielnie na jego ramieniu, więc reem musiał zadowolić się jego ramionami, nie było innej opcji. Uśmiechnął się lekko pod nosem na jego ostatnie słowa, a następnie znowu na niego spojrzał. - Wydaje mi się, że w zespołach jazzowych występują również instrume... - zaczął i właśnie wtedy Oliver wyłonił się dosłownie przed nim, zachowując się jak typowy duch z mugolskich historii grozy, więc Christopher zrobił krok w tył, czując, że noga mu się podwija, poczuł nieprzyjemne szarpnięcie w kostce, a chwilę później siedział już na ziemi z rozciętą skórą na dłoni, zaciskając dość mocno zęby. +
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Freja Nielsen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : śnieżnobiałe włosy; pojedyncze rzemyki na nadgarstkach
kostki:31, 75 wygrana: eliksir felix felicis, lampion wspomnień
- Nie dość, że blady, to jeszcze daltonista! - mruknęła niepocieszona, kręcąc z dezaprobatą głową na dzisiejsze pokłady cymbalstwa, którymi ją zaszczycał. Mimo to nie miała zamiaru się wykłócać czy obrażać; zerknęła badawczo jeszcze raz na jego skórę (zdecydowanie zbyt bladą) i lśniące tęczówki, które rozbiegane poszukiwały kolejnych atrakcji letniej nienocy. Wciąż się martwiła jego stanem, a jakaś dziwna nadpobudliwość pompowana adrenaliną uniemożliwiała utrzymanie go w ryzach i wystawienie konkretnej diagnozy. Na Merlina, to nie ona powinna bawić się w lekarza! - Wyglądasz, jak te duchy, które nam towarzyszą. Naprawdę tego nie widzisz? - zapytała z niepokojem, łapiąc go za ramię i podtykając mu jego własną rękę pod nos, aczkolwiek kolejna uwaga padająca z aslanowych ust skutecznie pozbawiła ją złudzeń co do resztek jego gramotności. Nie miała pojęcia, o czym on mówił, ale nie chcąc narażać się na ośmieszenie, sięgnęła po opadający na ramię kosmyk włosów. Nie zauważyła żadnych fioletowych tonów, które mogłyby zasugerować mu fryzjerskie metamorfozy czynione bez udziału jej świadomości. - To nie jest śmieszne, Aslan - bąknęła, zaczesując pojedyncze pasma do tyłu. Zanim zdążyła zaprotestować, ten już dyskutował na temat kolejnej atrakcji, na którą koniecznie musieli się udać. Nie mając sił na dalsze dyskusje, kiwnęła z westchnieniem głową, tym samym przystając na jego propozycję. - Hej, zaczekaj! - krzyknęła po chwili, bo ten wypruł jak strzała ku magicznej strzelnicy, zapewne postawionej pod patronatem Grzegorza Brauna. Kątem oka dostrzegła Caelestine, która najwyraźniej również chciała spróbować szczęścia. Odciągnęła delikatnie Aslana na bok, aby ustąpił jej miejsca i nie blokował formującej się kolejki. - Coś jest nie tak - Zaczęła zaniepokojona. - Te filiżanki coś spaprały. Mówiłam, że to nie jest najlepszy pomysł! - syknęła, marszcząc w oburzeniu brwi, bo zadziały się tu jakieś niezdiagnozowane trikasy i fikołasy, a on zdawał się to mieć głęboko w rzyci. Zaraz jednak podłapała ostrzegawczy wzrok Patricii, która cichutko jej przypomniała o połyskującej w okolicy nadgarstka tasiemce. W tym czasie Ces wykupiła trzy rzuty, a te w żadnym stopniu nie zostały zmarnowane. Odpowiedziała jej ciepłym uśmiechem, kiedy oddalała się wraz ze swoimi świeżymi łupami. - No dobrze, zacznijmy jeszcze raz - westchnęła, zbierając w sobie wszelkie ostatki posiadanych pokładów cierpliwości. - Ja - Wskazała palcem na siebie - Nie mam fioletowych włosów. A ty - Przeniosła palec na jego pierś - Jesteś blady jak prześcieradło i najwyraźniej masz problemy z odróżnianiem kolorów. Albo lecisz sobie w kulki, aby odwrócić moją uwagę - dodała po chwili, patrząc na niego uważnie. Naprawdę nie chciała psuć mu humoru, ale na litościwego trolla, zmysł wzroku był chyba ważny, nie? Zwłaszcza że zaraz miał strzelać ku konkretnym obiektom! - Aslaaan, to.. to doskonały pomysł! - zaczęła odpowiedź z nutą bezsilności, aby ostatecznie zakończyć ją w tonacji przepełnionej wesołością i lisią cwanością. Jak skutecznie pierdolnie, to cały ten cyrk się zamknie w pizdu. Stanęła tuż obok i mimowolny uśmiech pojawił się w kącikach jej ust, kiedy tak obserwowała jego zaangażowanie i niepohamowaną, dziecięcą wręcz radość. - Założę się, że spudłujesz - podżegała, zwiększając tym samym poziom jego many i motywacji.
Dotarły z Kotną do wesołego miasteczka, choć w tej podróży było zaskakująco dużo przypadku. Rozmowa z duchem układała się Davies wyjątkowo dobrze, kiedy już silniej zauważyła obecność białowłosej i pozytywny(?) wpływ, który miała na funkcjonowanie Gryfonki na wyjeździe. U boku ducha-towarzysza rzeczywiście wszystko było jakieś mniej obce, znacznie bliższe sercu i posiadało bardziej czytelną, a przy tym i całkiem przytulną atmosferę, choć pierwsze kroki poczynione w Nowym Orleanie kompletnie tego nie zapowiadały. W czasie wymiany zdań podczas marszu dziewczyny przedstawiły się sobie i pokrótce przybliżyły swoje historie. Marie, bo tak na imię miała Kotna, której pierwotny przydomek okazał się po prostu nazwiskiem, żyła w czasach samej Laveu, choć już w momencie, gdy ta na poważnie obrosła w legendę. Białowłosa była metamorfomagiem, a przy tym i, co niezbyt spodobało się Davies, drobną złodziejką oraz typową, dość bezduszną momentami, oportunistką. Pochodziła z imigranckiej rodziny pochodzącej z Polski, która początkowo osiedliła się gdzieś w Texasie. Kilka pokoleń później narodziła się Marie, będąca pierwszą osobą w rodzinie obdarzoną darem magii, co w tamtych czasach wcale nie należało do łatwych wyzwań, zwłaszcza, gdy chociażby jej włosy w emocjach potrafiły drastycznie zmieniać barwy z czerni na wszelkie jaskrawości. O losach rodziny i historii rozstania się z nimi nie chciała opowiadać. Za to chętnie zmieniła temat, gdy Davies zbliżyła się do strzelnicy z zamiarem upolowania choć kilku pamiątek.
- Zastrzel tego głąba, to wszystko będzie Twoje.
Oportunizm. Morgan cierpliwie pokręciła głową, doskonale zdając sobie sprawę, że nie musiała tłumaczyć duchowi zasad tej gry, a potem z dużym zaangażowaniem wzięła w niej udział, choć po kilku próbach kompletnie straciła świadomość dalszego rzucania zaklęć, gdy pochłonęła ją opowieść o Marie Laveau, która przecież była meritum całego tego spaceru.
- Była pielęgniarką i uzdrowicielką, a za odpowiednią opłatą uprawiała również dla ludzi czary. Szkoda, że voodoo to również magia biała, choć w Waszym świecie pewnie sądzicie zupełnie inaczej.
Nie miała już pojęcia, co powinna sądzić o voodoo, o czarnej magii, czy właściwie o każdej niekonwencjonalnej magii i czarowaniu. Czy powinno się oceniać metody, czy też może skutki? A może zamiary? Przecież niegodziwość była zawsze tym samym i nie wymagała wymyślnych rytuałów, morderczych zaklęć, czy nawet udziału magii. Jak to się miało do kręgosłupa moralnego Gryfonki i jej dotychczasowych zasad?
- Mówi się, że miała swoją bezpośrednią przeciwniczkę, Delphine LaLaurie. Nic zresztą dziwnego, skoro LaLaurie katowała swoich niewolników, a z mugolaków robiła sobie worki treningowe do ćwiczeń najbardziej parszywych zaklęć tego świata. Ale wiesz, to chyba jest opowieść na inną okazję.
Nawet Kotna była najwyraźniej poruszona okropnościami, których dopuszczała się Delphine dla własnej rozrywki i skrajnych przekonań. A może w jakiś sposób się z nimi spotkała, również będąc obdarzonym magią dzieckiem o 'brudnej' krwi?
- Może po prostu nie zaglądaj na 1140 Royal Street... Opowiem Ci ciekawostkę, Morgan. Mąż Marie zmarł, gdy ta miała 30 lat. Masz pojęcie, ile dzieci urodziła jakiemuś pyzowatemu croissantowi, z którym potem związała się do śmierci? PIĘTNAŚCIORO. Oczywiście jego śmierci. I wcale bym się nie zdziwiła, gdyby facet z tego wszystkiego padł na zawał.
Narracja trwała, przecinana raz na jakiś czas jakąś dygresją, puentą, odniesieniem z własnego życia białowłosej. Zanim Davies zorientowała się, musiała już zapłacić 150 galeonów za debilne 'rzutki', bo zaczęła z automatu rzucać transmutacyjnymi zaklęciami wszelkiej maści w kierunku tarcz. Zdecydowanie jednak nie wyszła z niczym. Widząc wszystkie otrzymane fanty, poleciła wysłać je prosto do Anglii jakimś towarowym świstoklikiem, pod ręką zostawiając sobie właściwie jedynie fiolkę Felixa. Chyba było warto wyłączyć się na tak długo?
[z/t]
Noah P. Williams
Rok Nauki : V
Wiek : 19
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 173
C. szczególne : gęste, rozczochrane włosy; prawa ręka pokryta bliznami
Noah przyszedł nieco wcześniej licząc na to, że zanim pojawi się Ode, uda mu się coś jeszcze lepiej przygotować. Całe to wesołe miasteczko napełniało go grozą. Większość z tych "atrakcji" na pewno go kusiła, ale... może lepiej nie teraz. W tej chwili jego uwagę przykuła strzelnica z nagrodami. Mugole też takie mieli u siebie, ale ta była jakaś... inna. Uznał, że jeśli zaryzykuje trochę pieniędzy, może uda mu się wygrać coś i dać Ode jako prezent? Oby jej się spodobał ten pluszak dużego, świecącego gryzonia, którego udało mu się wygrać za czwartym dopiero razem, kiedy już był kompletnie zrezygnowany, ale cały czas w uszach miał głos Doriana zachęcający go do podejmowania ryzyka. Nie mógł się powstrzymać przed wyłożeniem tych kolejnych pięciu galeonów po trzech nieudanych próbach i... chyba się opłaciło. Chyba... Oby tylko Ode się podobał, bo na pewno nie był warty całych dwudziestu galeonów...
/zt
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Pod pewnym względem byli podobni - obaj mieli jednego przyjaciela, który wiedział o nich wszystko. Josh może i przyjaźnił się również z April, ale kobieta nie wiedziała o nim tyle, co Alex. Jemu jednemu zwierzał się z większych życiowych problemów, jemu opowiadał o swoich mniejszych, czy większych pasjach. Był jedyną osobą, która wiedziała o nim więcej niż to, że nie ma pamięci do imion, że kocha quidditch oraz imprezy i mieszka z babcią. To wystarczało, a przynajmniej tak mu się wydawało, że jedna tak bliska osoba wystarczy. O tym, jak bardzo się mylił, dowiadywał się każdego dnia od blisko roku. Jednakże nie przeszkadzało mu to w dalszym trzymaniu maski lekkoducha na twarzy. Przecież nie musiał wszystkim mówić o własnych problemach. Nie chciał słuchać o tym, jak to musi mu być ciężko z babcią, albo "złotych" rad, co powinien zrobić ze starszą wiedźmą. Sam wiedział najlepiej i nie oczekiwał od innych zrozumienia. Jednak właśnie ta sytuacja sprawiała, że poza domem szukał po prostu zabawy. Czegoś, co nie będzie wymagało od niego większego zaangażowania. Żadnych wyrzutów, dlaczego nie przyszedł, dlaczego nie ma czasu. Szukał rozrywki. Cóż, do czasu, aż gajowy zainteresował go sobą bardziej i zaczęło zależeć mu na tyle, aby skupić się na tym, czego od relacji oczekuje Chris, jakie są zasady gry, do której go zaprosił. Teraz, gdy wiedział, że mężczyzna znacznie różni się od do tej pory poznawanych, nie zamierzał rezygnować, a wręcz starał się bardziej, mimo chwil zwątpienia. Najwyraźniej był na dobrej drodze ku polepszeniu relacji, skoro dostał aż dwa prezenty. Spojrzał na niego, marszcząc nagle brwi z lekkim oburzeniem w spojrzeniu. - Tam jest masa prac do wykonania. Trzeba zjeść porządny posiłek albo przed robotami, albo po. Dasz mi znać to odpowiedni przygotuję, ale na pewno nie pozwolę, żebyś był po prostu na wodzie - oznajmił tonem, po którym łatwo było poznać, że jakkolwiek Chris nie zamierzał z nim dyskutować, on nie przyjmie odmowy. Niejednokrotnie widział chłopaków, którzy po wysiłku fizycznym czuli się na tyle zmęczeni, że jedynie pili wodę i kładli się, albo ograniczali posiłki, twierdząc, że właściwie to nie są głodni. O nie, nie zamierzał pozwolić, żeby Chris nadszarpywał zdrowie przy pracy w jego ogrodzie i zamierzał przygotować obiad, albo ciepłą kolację dla nich, żeby mogli odzyskać energię. Nie było też konieczne doszukiwanie się drugiego dna, bo choć z ogromną przyjemnością będzie stać w kuchni, nie myślał o tym, przynajmniej w tej chwili, w kategoriach randki. - Nie wątpię, że nie chcesz iść tam w czasie pełni, ale i tak uważaj… Szczególnie, skoro Oiver tak znika. Nie wiesz, czy sam nie był za życia wilkołakiem? - spytał, uśmiechając się półgębkiem i odruchowo rozejrzał się wokół nich, choć podejrzewał, że duch i tak nie będzie chciał mu się pokazać. Zgarnął do ręki fartuch oraz lampion wspomnień, eliksir wkładając do kieszeni i był gotów do powrotu do domku. Uśmiechnął się szerzej, gdy tylko wyłapał, co chce Chris powiedzieć, ale zaraz zamarł. Wykonał ruch, chcąc złapać mężczyznę, ale nie zdążył. W efekcie kucnął obok niego, spoglądając ze zmarszczonymi brwiami na jego nogę i dłoń. - I mam się nie martwić, gdy idziesz na mokradła - mruknął nieświadom, że mówi na głos, wyjmując różdżkę z kieszeni. Vulnus alere rozbrzmiało w jego głowie, gdy niewerbalnie rzucał zaklęcie, lecząc wpierw skaleczenie dłoni. Następnie spojrzał na kostkę, a upewniwszy się, że wciąż boli skierował w jej stronę różdżkę, używając niewerbalnie episkey. Pomógł wstać i zebrać wygrane fanty, po czym wspólnie skierowali się do domku, bo choć mogli jeszcze rozejrzeć się po pozostałych atrakcjach, wypadało odłożyć pluszaki.
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Kostki:54, 95, 82 » 57 (darmowy przerzut z poprzedniego rzutu na duszka) Nagrody: fartuch, pluszak Reem, fartuch Duch:I - Twój duch obraził się na Ciebie i nie chce z Tobą gadać. Nie widzisz go cały wątek.
Skłamałaby, gdyby powiedziała, że nie wybrała się do wesołego miasteczka tylko po to, by spróbować coś wygrać. Tego dnia Ellen kompletnie się na nią obraził i zamiast rzucać jej od czasu do czasu wymowne, pełne złości spojrzenia, zniknął zupełnie i chyba nie miał już zamiaru się tego dnia pojawić. By poprawić sobie humor, Keyira postanowiła spróbować swoich sił w Hokus-Pokusie. Słyszała już kilkukrotnie, że w tej zabawie można ustrzelić naprawdę fajne nagrody, ale tak po prawdzie nie liczyła na zbyt wiele. Uznała, że cokolwiek jej się trafi, będzie zadowolona i nie uzna galeonów za zmarnowaną inwestycję. — Poproszę trzy próby — zwróciła się do osoby odpowiedzialnej za stoisko, wręczając jej odliczone 15 galeonów. Czy cena była zbyt wygórowana? Ciężko było powiedzieć, bo w dużym stopniu zależało to od trafionego prezentu. Keyira nie mogła się zdecydować na żadne konkretne zaklęcie, a więc rzuciła trzy różne, cele wybierając raczej na oślep. Z ostatnim strzałem miała mały problem, ale ostatecznie trafił w odpowiednie miejsce, co wywołało na jej twarzy pełen zadowolenia uśmiech. Keyira schowała różdżkę i odebrała swoje nagrody, przyglądając się im może dość sceptycznie, ale za to bez szczególnego żalu. Wiedziała, że pluszaka Reem sobie zatrzyma, ale dla dwóch fartuchów postanowiła poszukać innego właściciela. W ostateczności jeden być może sobie zostawi na prywatny użytek, ale drugi wykorzysta w jakimś zacnym celu. — Nie było tak źle — mruknęła do siebie pod nosem i odeszła na bok, by zrobić miejsce następnemu uczestnikowi. Zaraz potem postanowiła opuścić teren wesołego miasteczka i wrócić do pensjonatu. Uznała, że może warto jednak poszukać Ellena i przekonać go do zawarcia ugody. Może obieca, że wysłucha którejś z jego krwawych historii albo da się namówić na kolejny spacer po okolicy?
/zt
Fenrir Skarsgard
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.73 m
C. szczególne : Blady, szczupły, kruchy i delikatny. Blizny po ugryzieniu wilkołaka na brzuchu i plecach, wygląda tak jakby wilkołak chciał przegryźć go na pół; jedna, gruba blizna na przegubie nadgarstka, którą zakrywa bransoletką z łbem wilka. Tatuaż Runy Algiz (nie da się ukryć) widnieje na prawej dłoni między palcem wskazującym, a kciukiem.
Unikał takich miejsc. Wesołych, pełnych krzyków, uśmiechów i jeszcze raz krzyków. Samotne szwendanie się było niewskazane. Zazwyczaj inni chodzili w parach lub grupkach. Niekoniecznie. Właściwie nikt nie zauważyłby tego. Wszyscy interesowali się tylko sobą. Mógł dobrze się tu zamaskować i nie wyszedłby na żadnego dziwaka, prawda? Chodził sobie powoli, przechodząc obok przeróżnych atrakcji. Niektóre wydawały się straszne, ryzykowne — zapewne, gdyby był tu z pewną gryffonką, wyciągnęłaby go na jakieś niebezpieczne z pozoru atrakcje, a on całkowicie bez żadnych protestów zgodziłby się na to. Wesołe Miasteczko kojarzyło mu się z dziećmi, jednak jak bardzo się zdziwił, kiedy okazało się, że mają tu olbrzymi roller coaster, zwany tak samo upiornie, jak wyglądał Spiralą Duchów — wpuszczali tam tylko pełnoletnie osoby. Nic dziwnego. Pierwszy raz był w takim miejscu i to jeszcze sam. Nie przeszkadzało mu to szczególnie, ale też nie potrafił odnaleźć się w takich miejscach bez kogoś obok. Nie wiedział, co się robi i czego powinno się spróbować. Przez jeszcze chwile zastanawiał się, co w takich miejscach robią normalni ludzie, nie tacy jak on — dziwni. Zatrzymał się obok strzelnicy zwanej Hokus- Pokus Nagroda. O, chyba coś akurat dla niego. Może udałoby mu się trafić pluszaka? Nie wierzył zbytnio w swoje szczęście, ale różdżkę miał, a także kilka galeonów, które mógł wydać na takie pierdoły. Rozejrzał się dookoła, jakby w obawie, że ktoś go obserwuje, a następnie podszedł do owej atrakcji. Jeszcze jednak zastanawiając się, czy warto.
Rzeczywiście, ktoś go obserwował. Caelestine stała niedaleko. Obok niej trzy razy przeszedł pan sprzedający cukrową watę. Namawiał ją na zakup, niby nienachalnie, ale słodko-glukozowy zapach drażnił młodą Swansea, nieoblubioną w słodyczach. Miała się przesunąć tylko odrobinkę za każdym razem, kiedy to robił, ale w końcu znalazła się dziesięć metrów dalej od niego, i dokładnie tyle samo bliżej krukona, na którym skupiała spojrzenie. Nie tylko dzisiaj zresztą. Obserwowała go od kilku dni. Stave pchał ją w jego kierunku. Mówił jej, że… on ma tą aurę. On chce go poznać. Chce z nim porozmawiać. Ces nie była co do tego tak samo zdecydowana, ale w końcu zerknęła na swojego ducha, nie będąc nigdy bliżej tego celu. — W porządku, Stave. Tylko daj mi trochę ciszy. Przyłożyła dłoń do skroni. Ból głowy tlił się przez połowę nocy. Nie drażniło ją światło, ale silna aura rozsadzała jej czaszkę. To jednak trwało zbyt często, by zamknęła się w pokoju i położyła się spać. Starała się przytłumić migreny magicznym ziołem. Dlatego roznosił się za nią jego nikły zapach, choć dalej, po zidentyfikowaniu go, tak samo intensywny i charakterystyczny. Drgnęła wystawiając przed siebie dłoń, żeby Stave rzeczywiście na chwilę zamilkł. Już moment później, bezgłośnie znalazła się przy boku Fenrira, odzywając się tak, jakby już mieli okazję wcześniej rozmawiać. — Podobno jesteś wilkołakiem? To było pytanie, rzucone w sposób cichy, ledwie dosłyszalny, a jednak słychać w nim było obok dyskomfortu też zdecydowanie co do prawdziwości tego stwierdzenia.
Fenrir Skarsgard
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.73 m
C. szczególne : Blady, szczupły, kruchy i delikatny. Blizny po ugryzieniu wilkołaka na brzuchu i plecach, wygląda tak jakby wilkołak chciał przegryźć go na pół; jedna, gruba blizna na przegubie nadgarstka, którą zakrywa bransoletką z łbem wilka. Tatuaż Runy Algiz (nie da się ukryć) widnieje na prawej dłoni między palcem wskazującym, a kciukiem.
Trzymał kilka złotych galeonów w dłoni, które odbijały co jakiś czas ostry blask słońca. Poruszał nimi w dłoniach, jakby nadal się wahając. Nie liczył ich, doskonale wiedział ile przy sobie miał, ale nadal przebierał nimi delikatnie — może liczył na to, że ktoś mu powie, że to zły pomysł? Był już prawie mężczyzną, ale nadal chłopcem. Jego szare spojrzenie leniwie przemieszczało się po nagrodach, które można było tu zdobyć. Pluszaki! Chciał mieć miękką, puszystą maskotkę. Ten moment trwał zaledwie ułamek sekundy, kiedy w martwych oczach szatyna można było dostrzec podekscytowanie, jakby uwierzył, że jednak ma szanse coś wygrać. Zawsze tliła się w nim jakaś taka nadzieja, mimo że odczuwał w głębi swojego serca, że zaraz zostanie rozbita na tysiąc drobnych kawałków, a on ponownie będzie ją sklejać. Zrobił głęboki wdech, po czym wypuścił gwałtownie powietrze i poprosił o trzy próby. Przemiły pan przyjął złote monety i życzył mu szczęścia. Wyjął różdżkę i rzucił jedno podstawowe zaklęcie na trzy próby. Nie był zbytnio kreatywny. Magiczna wiązka pognała w stronę tarczy i wypadł pluszak błotoryja. Usta Fenrira zastygły w niemym "o", które sugerowały zaskoczenie. Ponowił próbę, a nagroda również okazała się pluszakiem Nuti. Ostatni strzał wydawał się już przesądzony, kiedy niewysoka, rudowłosa dziewczyna zaskoczyła go. Ręka lekko drgnęła. Pudło! Nie zwracał uwagę na to, że ostatni strzał został chybiony. Odwrócił się w stronę dziewczyny, tym razem jego oczy zastygły, a usta przybrały swoją zwyczajną pozę, z twarzy nie można było nic wyczytać. - Podobno? - Powtórzył, chyba wyrażając w ten sposób swoje zaskoczenie, które nie mogło inaczej ujść z jego ciała. - Podobno, tak. - Odparł, zastanawiając się przez ułamek sekundy, dlaczego użył słowa "podobno" drugi raz. Przecież to było już dawno przesądzone. Był wilkołakiem i będzie nic nie zamierzało się w tej kwestii zmienić. Świat nie zamierzał nic tu zmieniać, a on osobiście nie miał na to wpływu. Przyglądał się piegowatej dziewczynie przez chwile, aby następnie odwrócić od niej spojrzenie i odebrać swoją nagrodę — niebieskiego błotoryja i białego nuti.
Chłód jego spojrzenia nie wyjaśniał nagle oblewającej ją fali spokoju. Większość czasu w Nowym Orleanie czuła niepokój. A jednak obecność Fenrira odbiła się poczuciem ulgi w spiętym ciele Caelestine. Odetchnęła powoli, jakby dopiero teraz zeszło z niej całe powietrze jakie wstrzymywała w płucach od samego początku wyjazdu. Mimo to… kiedy pierwsze, oblewające ją opanowanie minęło, dostrzegła pewną marmurową i chłodną surowość z jaką na nią patrzył. Zupełnie bez emocji. Powinna w tym momencie, w zgodzie ze swoimi podejrzeniami skinąć mu głową i odejść, pozostawiając go w spokoju, bez namolnego zawracania mu głowy swoją osobą, ale Stave fruwał wokół niej cały w skowronkach. Jego aura udzielała się również i jej. Z jakiegoś powodu wcale nie chciała zostawiać niepoznanego nigdy bezpośrednio krukona samemu sobie. — Oczywiście, że jesteś — mruknęła bardziej do samej siebie, albo swojego ducha, niż do niego, a chwilę potem pozwoliła sobie stanąć bliżej niego, przy ladzie. — Jestem Caelestine — przedstawiła się dopiero teraz, kiedy już to sobie wyjaśnili. — Mogę spędzić z Tobą trochę czasu? Kiedy nie zastanawiała się nad tym wiele, bywała bardzo bezpośrednia. Najczęściej w momentach, w których wcale nie próbowała być, a jedynie dążyła do określonego celu. Tym, w tym momencie było zaspokojenie potrzeb swojego patrona. Stave był podekscytowany rozmową z wilkołakiem. I trochę zawiedziony, że chłopak go nie widział. Dlatego panienka Swanea, kupując sobie czas z nieznajomym, zapłaciła właścicielowi budki za sześć strzałów, mając nadzieję, że Fenrir wytrzyma w jej obecności chociaż tyle. — Stave, mój towarzysz spędził życie na studiowaniu natury linkantropii. Jest ciekawy, czy jesteś wilkołakiem z ugryzienia czy przez urodzenie? Gen wilkołaka przechodzi na potomstwo? Nad tym zastanowiła się głośno, posyłając porozumiewawcze spojrzenie swojemu duchowi, który już otwierał usta do odpowiedzi. Jego opinię znała. Chciała poznać inną perspektywę. Zweryfikować otrzymane tezy. W międzyczasie skoncentrowała się na chwilę na tarczy. Mając ją jednak przed sobą, być może była na niej skupiona aż za bardzo, bo oddała kolejno sześć celnych strzałów, a chociaż zyskała za nie cztery Eliksiry Szczęścia i dwa pluszaki, wcale nie wydawała się szczęśliwa. Eliksiry chowając do płóciennej torby, a pluszaki tuląc do piersi, spojrzała z zazdrością na pluszaka Fenrira, z pewnym, krótkim zawahaniem podsuwając mu swojego memortka. — Wymienisz się memortek za błotoryja? Ostatecznie... ich drogi prawdopodobnie stykały się ze sobą po raz pierwszy i ostatni. Dodatkowo wigor jej ducha i obecnosć wilkołaka w ich towarzystwie, napawała ją pewnością, jakiej zwykle w sobie nie miała.
- Ty może się zastanów nad karierą w Mungu, skoro rzucasz diagnozami na prawo i lewo – burknął, udając obrażonego. Wizja wspólnej pracy w szpitalu z Freją wydawała mu się na tyle ciekawa, że delikatny uśmiech wypłynął na jego usta. W zasadzie wszystko w jej towarzystwie jawiło się w aslanowej głowie jako coś, na co mógłby przystać. Coraz bardziej otwarcie przyznawał przed samym sobą, że ta relacja dużo dla niego znaczyła i nabierała kształtów i barw, jakich jeszcze nigdy w życiu nie widział. A uczucia, które nieśmiało podrygiwały w sercu, krzyczały z każdą kolejną chwilą coraz głośniej. – Czuję się dobrze, ale byłoby lepiej, gdybyś przestała w końcu marudzić i szukać niepotrzebnych przypadłości – odparł tonem nieznoszącym sprzeciwu. Chciał się bawić. Korzystać z danego im czasu i atrakcji. Chłonąć to miejsce całym sobą i rozkoszować się tym, że są tu razem. A wszystko, co złe, mają wybaczone i zapomniane. Zmrużył oczy i przyjrzał się swojej dłoni, która wyglądała tak jak zawsze – normalnie. – Może to ty masz jakieś problemy, co? – zerknął na nią z widocznym niepokojem. Ten jednak bardzo szybko zniknął, zepchnięty na skraj świadomości przez chęć odpoczynku. – Wyluzuj, serio. Jest git – posłał jej pokrzepiające spojrzenie, za pomocą którego przekazywał, że wszystko jest w porządku. A nawet lepiej. Roziskrzony ocean przeczesywał fanty, które mogli wygrać. Czując ciągnięcie w okolicach ramienia, odsunął się wraz z dziewczyną na bok, skupiając całą uwagę na niej. W międzyczasie posłał ciepły uśmiech w stronę młodej Puchonki, próbującej swoich sił na strzelnicy. Słysząc słowa Freli, niesiony instynktem, złapał ją za dłoń w pokrzepiającym geście, delikatnie ściskając jej palce. – Nawet jeśli coś poszło nie tak. To co z tego? Nie przejmujmy się – starał się brzmieć jak najbardziej przekonująco. Równocześnie oswajał się z formą my, do tej pory nieznaną i nieużywaną. I wydawało mu się, że już teraz mają wszystko wyjaśnione i mogą przejść do rzeczy. Freja jednak postanowiła zabawić się w żartownisia. A skoro taki front obrała, nie zamierzał na siłę go zmieniać. – Dobra, żarty się skończyły. Może ci się wydawać, że nie znam się na kolorach, ale nic bardziej mylnego. Tak wściekłego fioletu to jeszcze nigdy nie widziałem, to po pierwsze. Po drugie, nie prowokuj mnie, bo przegrasz i potem będziesz błagać, abym ci jakąś nagrodę oddał. Lepiej się przygotuj i pokaż na co cię stać – rzucił wyzwanie, a łobuzerski uśmiech rozświetlił jego buzię. – A po trzecie, patrz i ucz się – wyciągnął z dłoni różdżkę, celując nią w tarczę. Trzaskał zaklęciami równiutko; na te spudłowane spuścił zasłonę milczenia, szczerze licząc, że i Freja powstrzyma się od zbędnego komentarza. Ostatecznie dumnie dzierżył w dłoni cztery pluszaki i.. – Co do kurwy, fartuch? – wybałuszył oczy na łup, który ustrzelił jako ostatni. – Czy to znak, że powinienem zająć się gastronomią? Jeśli tak to mówię stanowcze nie – wzdrygnął się, przypominając sobie wszystkie próby przygotowania jakiegokolwiek posiłku. Zarówno w szkole, jak i w domu, z tego przykrego obowiązku wyręczały go skrzaty. I nie zamierzał tego zmieniać. – Która ci się bardziej podoba? – podstawił jej pod nos maskotki z zamiarem podarowania jej którejś. – No i jestem ciekawy jak ci pójdzie. Nie żebym w ciebie nie wierzył, ale.. Powodzenia – wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
Nigdy więcej strasznych domów, pomyślał Ignacy, przedzierając się przez tłumy dzieci i młodzieży w wesołym miasteczku przez które, według jakiegoś gościa, którego spotkał na ulicy, prowadził skrót prowadzący do pensjonatu. Z początku wizyta w tej tandetnej rezydencji wydawała się takim dobrym pomysłem. Ot, nawiedzony dom! Typowa atrakcja dla turystów spragnionych lekkich wrażeń. Po wejściu do środka nie spodziewał się niczego przesadnie zaskakującego, bo w końcu co kreatywnego, a jednocześnie w granicach zdrowego rozsądku można było wymyślić, aby przerazić czarodzieja z krwi kości? Chociaż nie, to czego tam doświadczył, nie przeraziło go, a po prostu do głębi zszokowało i wkurzyło. Gdyby teraz przemierzał bagna, wszystkie aligatory uciekałyby przed nim z powrotem do swoich legowisk, wyczuwając negatywną aurę, jaką roztaczał. A mógł zostać w tej cholernej kawiarni. Wtedy przynajmniej nie byłby przeobrażony w klauna rodem z horroru. Cóż, przynajmniej dzieci schodziły mu z drogi. Puchon nie miał pojęcia, jak długo będzie trwał ten efekt, ale miał nadzieję, że jak najszybciej wróci do domku i będzie miał szansę zaszyć się pod kocem z dala od reszty świata. To naprawdę nie było zabawne. Licząc, że uspokoi to nieco jego skołatane nerwy, zatrzymał się na moment przy strzelnicy, z nadzieją, że wyładuje wypełniającą go złość. Nawet udało mu się coś wygrać, więc po odebraniu fantów, wznowił swój spacer w kierunku ośrodka. Oby ta przeokropna maska, jak najszybciej z niego zeszła...
z/t
Freja Nielsen
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 169cm
C. szczególne : śnieżnobiałe włosy; pojedyncze rzemyki na nadgarstkach
- Nie będę robiła ci konkurencji – odburknęła i pokazała mu złośliwie język, bo choć irytowała ją jego ignorancja i bagatelizowanie sprawy, to jednak dalsze upieranie się przy swoim nie miało racji bytu. Oddział, który otrzymaliby pod swoje panowanie, w bardzo szybkim tempie uzyskałby miano oddziału zamkniętego. Przeczesała rękami pasemka włosów (zdecydowanie nie fioletowe!) i wypuściła powietrze z rezygnacją, starając powstrzymać się jednocześnie od zbędnych komentarzy, które uparcie cisnęły się na usta. Nie była jednak w stanie opanować się przed ostentacyjnym wywróceniem oczami, kiedy tak zarzekał się odnośnie barwy jej eleganckich pukli. - Już się nie martw, rozegram to elegancko. – uspokoiła go, a powodowany narastającą ekscytacją uśmieszek wykwitł na jej twarzy; adrenalina związana z rywalizacją nie należała do rzeczy, które zwykła doświadczać zbyt często. Uczucie to było dość nowe i rozlało się przyjemnym dreszczem po całym ciele. Podparła się łokciami o blat i ułożyła brodę na dłoniach, a Aslan dał popis swych umiejętności. Z uznaniem kiwała głową, gdy tak zgarniał kolejne pluszowe fanty, które – nie miała co do tego żadnych wątpliwości – miały niedługo zakwitnąć na blacie jej szafki nocnej. Obserwowała jak cały się puszy jak paw, kiedy tak dźwiga dumnie na swych barkach ustrzelone maskotki. Największą uwagę zwróciła jednak na fartuch, który ze śmiechem wyrwała mu z rąk, aby móc zaprezentować go ludzkości w całej swej okazałości. - Trzy spudłowałeś – zauważyła, nie mogąc już dłużej się powstrzymać, bo i jego życzenie powodzenia naznaczone było charakterystycznym wydźwiękiem, który nakazywał największą mobilizację. - Wszystkie są… urokliwe. Ale mnie interesuje co innego. – odpowiedziała, spoglądając na pluszowe sylwetki z rozbawieniem. Pasowały Aslanowi jak pięść do nosa. - Patrz i ucz się – powiedziała, pozbywając się dziesięciu galeonów i bezbłędnie strącając łupy, które interesowały ją najbardziej. Po chwili wymachiwała ostentacyjnie Aslanowi przed nosem Płynnym Szczęściem. - Dwa ustrzelone na dwa możliwe. K l a s a – przeliterowała, odbierając od miłego pana lampion, co do którego kiełkowały już w głowie konkretne plany. Ucieszona dała Coltonowi kuksańca w bok, a wspomnienie przeklętych filiżanek już dawno wykaruzelowało z jej umysłu. Było fajno! - Obawiam się, że twoja kariera w programie masterchef dobiegła końca. Oddawaj fartucha! - nakazała, wyrywając mu materiał z dłoni, co zachwiało maskotkową piramidą, która pięknie posypała się między ich nogi. Było tak cudnie, że bez problemu wydałaby kolejne 52,50 galeonów na obiad w jastarni możliwość następnego zaklęciowego pogromu w tej super strzelnicy.