Na pierwszy rzut oka jest to doskonałe miejsce do wspinaczki; konary skłaniają się ku ziemi wręcz zachęcająco, a zbłąkane liny wydają się być idealną pomocą nawet dla najmniej doświadczonych wspinaczy. Mało kto jednak wie, że to ten stary dąb był świadkiem wielu krwawych samosądów, egzekucji, a przede wszystkim samobójstw. Ci, którzy tego losu uniknęli, na długo potem wspominają okrutne szepty niesione przez wiatr, będące tworem niepozornego kwiatka, który to miejsce szczególnie sobie upodobał. Rozejrzyj się - u podnóża pnia wyrastają karmazynowe szeptniki. Czy będziesz wystarczająco silny, by oprzeć się ich działaniu?
Jeżeli: > Jesteś oklumentą. > Masz minimum 20 pkt w kuferku z zielarstwa i podejmiesz działanie zapobiegające wpływowi kwiatów. > Wyrzucisz dwie identyczne cyfry w k6. Możesz uznać, że szepty na Ciebie nie działają. Możesz również zebrać kilka liści szeptnika (porcję na 2 użycia fabularne)
Jeżeli nie spełniasz żadnego z powyższych punktów, rzuć k6 oraz k100:
K6:
1,3,5 - Karmazynowe szeptniki próbują Cię skłonić do popełnienia samobójstwa. 2,4,6 - Karmazynowe szeptniki próbują Cię skłonić do skrzywdzenia innej osoby.
K100:
0-20 - Musisz mieć bardzo silną wolę, ponieważ nie pozwalasz szeptom dostać się do Twojej głowy. Jedyne z czym będziesz się borykał w tej lokacji to wracające wypominki Twoich kompleksów/wad osoby, na której najbardziej Ci zależy. 21-40 - Czujesz bardzo dużą złość, którą potrzebujesz rozładować. Emocje podpowiadają, że najlepiej nada się człowiek, jednak wedle rozumu w pobliżu znajduje się wiele rzeczy, na których można rozładować napięcie. 41-60 - Bardzo łatwo Cię sprowokować. Jedno krzywe spojrzenie, jedno słowo za dużo, a może jedno własne potknięcie spowoduje u Ciebie wybuch, którego nie będziesz w stanie opanować. Potrzebujesz wykrzyczeć w stronę drugiej osoby wszystkie swoje złe myśli na jej/swój temat. Część z nich będzie prawdziwa, część wyrzucona pod wpływem impulsu. 61-80 - Czujesz ogromne zniechęcenie i żal, a Twoim jedynym pomysłem na pozbycie się ich jest przyćmienie przez inny rodzaj przeżyć. Bólem. Adrenaliną. To uczucie nie przejdzie dopóki nie spowodujesz lekkich obrażeń. 81- 99 - Być może nawet nie podejrzewałeś, że drzemie w Tobie aż tyle agresji. Czujesz nienawiść do wszystkich ludzi. Może i do samego siebie? To uczucie nie przejdzie dopóki nie spowodujesz ciężkich obrażeń, czyli takich, których nie usunie jedno zaklęcie uzdrawiające. 100 - Niezależnie od wylosowanej k6 - przeprowadź próbę samobójczą. Niezależnie od intensywności oddziaływania, potrzebujesz pomocy innej osoby, aby wyjść z tej lokacji.
Pamiętaj, że jeśli decydujesz się na wejście do lokacji, automatycznie zgadzasz się na wszystkie efekty. Zignorowanie rzutu ze względu na niepasującą kość może się wiązać z konsekwencjami fabularnymi.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Wakacje. Och, jak dawno na nich nie był. Ostoja wypoczynku, wydawania pieniędzy i przede wszystkim - braku jakichkolwiek zmartwień. Mógł przestać poniekąd udawać sztywnego ucznia. Mógł zacząć zwiedzać okolice mniej znane, mniej kojarzone, zapoznawszy się wcześniej z kulturą Luizjanny. Nietypowy kraj, w którym to istnieją obozy podzielonych czarodziejów - długo ze spokoju nie skorzystał, gdy to przykleił się do niego jak rzep do psiego ogona duch. Duch, który był tak zapalonym zoologiem, że odpowiadał mu dosłownie o wszystkim powiązanym ze zwierzętami, a w szczególności z aligatorami. Pierwszy dzień autentycznie spędził na słuchaniu słów Baltasara, dopóki nie otrzymał wiadomości od kogokolwiek - duch leciwego wieku w charakterystycznym ubraniu najwidoczniej nie był z tego zadowolony, a sam Puchon odnalazł sposób na ucieczkę z rozmowy. No cóż. Nikt nie powiedział, że będzie siedział przez cały czas z takim entuzjastą stworzeń. Przygotował się do wyjścia, zakładając standardowo czarny ubiór i wypuszczając kruka z klatki, który następnie ostał na jego ramieniu. Zwierzę to z każdym tygodniem słuchało się go znacznie bardziej, ale nie to się liczyło. Spojrzenie niebieskich oczu czarnej istoty zdawało się wyłaniać z niego bijącą wręcz inteligencję; ptak ten zdaje się być bardziej skubany, niż kiedykolwiek mógłby pomyśleć. Reaguje na proste polecenia, ale kiedyś przyjdzie czas na to, by zapoznał się z tymi bardziej zaawansowanymi. Na razie dał mu spokój i święty odpoczynek. Nawet w upały preferował czarną barwę; nic nie pasowało bardziej do jego ciała niż czarne koszulki i czarne spodnie. Ale, żeby się przypadkiem nie udusić, ubrał krótsze spodnie, sięgające do połowy ud. Chude, blade nogi zostały wyeksponowane na światło dzienne. Aż dziwne, że jeszcze się trzyma. Czekał chwilę tylko, gdy spotkał Aleksandrę Krawczyk, która to go uratowała wręcz. — Chryste, dzięki, że postanowiłaś się spotkać. — odetchnął wręcz z ulgą, zachowując jednak charakterystyczny spokój, tak typowy dla niego. Widać było mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, że poczuł pewnego rodzaju ulżenie, tudzież spadniecie kamienia z serca. — Też Cię nękają te duchy? — zapytał się, idąc z nią powoli na umówiony spacer, po okolicznych mokradłach. Na szczęście ścieżki, które obierali, były dość proste i nie stanowiły dla nich żadnego, większego wyzwania. Spokojnym krokiem powoli szli w nieznane - w stronę drzewa, które mogło im dać znacznie większą ochłodę, wypatrzonego gdzieś z oddali.
kostki:1 i 5, czyli przechodzę do dalszych kostek -> 4 i 59
Te wakacje były przez nią wyczekiwane jak chyba jeszcze żadne inne. Czuła w kościach, że przeżyje na nich wiele wspaniałych przygód, nawiąże jeszcze więcej znajomości, odkryje nowe smaki... Tyle było rzeczy do zrobienia, że to się nie mieściło w głowie! Od razu po przybyciu do domków miała ochotę zwiedzić całą okolicę tak, aby odkryć jej wszystkie sekrety. Nowy Orlean wręcz ją przyciągał, zupełnie jakby ktoś tam stał na jakimś placu i stopniowo zwijał sznurek, który miała przewiązany wokół talii. Spokojnie, masz czas. Te trzy słowa powtarzała sobie w myślach, ale nie pomagało to w opanowaniu ekscytacji. Energia wręcz ją rozpierała i nie potrafiła usiedzieć w miejscu, nic więc dziwnego, że po krótkim odpoczynku po przyjeździe i zapoznaniu się z terenami wokół domków, wybrała się na spacer z Felinusem. Jeśli miała być szczera, to martwiła się o jego stan, zwłaszcza po ich nauce, w czasie której to chłopak był fontanną krwi. No, może nie aż tak, ale jednak stracił jej wtedy sporo, a nawet uzupełnienie jej zaklęciem widocznie go osłabiło, czemu zresztą się nie dziwiła. Tak czy siak teraz miała wrażenie, że przez tamto zdarzenie bardziej zwraca uwagę na bladość Puchona, którą jeszcze podkreślał czarnymi ubraniami. Tak jak dzisiaj na przykład. - Nie sądziłam, że ktoś kiedykolwiek będzie mi tak dziękował za spotkanie - powiedziała z uśmiechem rozbawienia, bo naprawdę się tego nie spodziewała, a w dodatku ze strony Felinusa. Tutaj ją miło zaskoczył. - Tak! Chris wydaje się być bardzo przyjazny, ale nie zmienia to faktu, że wciąż stara się mnie wplątać w jakaś dłuższą rozmowę i jest to momentami dość męczące. Towarzyszył mi, kiedy zwiedzałam pensjonat i oczywiście gadał cały czas, ale mimo wszystko fajnie, że kogoś takiego... mam. Gdybym się poczuła samotna, to mogę a niego liczyć. A jak tam Twój duch? - zapytała, kończąc tym samym swoją trochę długą odpowiedź, w której i tak nie zawarła wszystkiego. Co prawda dopiero niedawno przyjechali i jeszcze nie miała okazji do lepszego zapoznania się z Chrisem, ale czuła, że się dogadają. Potrzebne było do niego po prostu trochę cierpliwości. Poza tym chciała też poznać inne duchy, o ile to będzie możliwe, bo słyszała, że każdy ma przydzielonego swojego, a w całej Luizjanie wręcz się od nich roi. Ileż można się było od nich dowiedzieć! Nie spieszyli się. Szli wolnym krokiem, rozglądając się na boki i podziwiając nowe tereny, które tak bardzo różniły się od tych, do których przyzwyczaili się w roku szkolnym. Było pięknie, po prostu. Krawczyk brakowało odpowiednich słów, żeby opisać swoje uczucia, wrażenia, jakie zalały ją po przyjeździe. Zapowiadały się dwa miesiące, które może nawet zapamięta do końca życia. - Niby zwykłe drzewo, a jednak coś w nim jest takiego, że przyciąga wzrok i aż prosi się, żeby się na nie wspiąć - powiedziała, kiedy wciąż zbliżali się do tego niemo obranego celu. Zamiast rosnąć w górę, słaniało się ku ziemi, umożliwiając skorzystanie z gałęzi jako siedziska, może niekoniecznie wygodnego, ale niewątpliwie pozwalającego na złapanie oddechu i przede wszystkim - odpoczynek od słońca. Oj tak, pogoda rozpieszczała, ale ileż można wytrzymać w takim cieple?
Rzadko kiedy brał tak naprawdę udział we wakacjach. Teraz mógł się rozluźnić - umieszczając matkę we własnym domu, wiedział, że nic złego jej tam nie spotka. Wiadomo, że umysł nadal przegryzały myśli o tym, iż coś może pójść nie tak, co nie zmienia faktu, iż ostatecznie... czuł ulgę. Jakoby kamień spadający z serca i znikający na dobre, choć tak naprawdę znajdujący się gdzieś za plecami, uderzający podmuchami powietrza w skórę na jego szyi, jakoby ostrzegając za każdym razem, iż ponownie może powrócić. Czuł się czasami jak niewolnik w klatce zwanej ciałem; nie zależało mu na nie wiadomo jakich osiągnięciach, a chciał po prostu już raz na zawsze zażegnać demony przeszłości, które odcisnęły piętno na jego obecnym zachowaniu. Nadal czuł jakoby źle uczynił, ale wakacje powoli zajmowały jego głowę, w sposób dość skuteczny wypędzając pasożytujące myśli na jego umyśle. Czuł się już lepiej, ale nadal stanowił jednostkę bladą, której to ciemny ubiór potęgował takie wrażenie. Siedzący na ramieniu kruk jeszcze bardziej zdawał się wpływać na ten stan rzeczy. Niebieskie ślepia ptaka spojrzały na nią zaintrygowane, niemniej jednak nie rozpoczynając żadnej konwersacji, tudzież zaczepiania. Ptak pozostawał w swojej stałej, niezmiennej pozycji. — No cóż... — powiedział, zazdroszcząc jej w sposób delikatny tego, na kogo trafiła. Owszem, nie wiedział, o czym ten dokładniej jej prawił, co nie zmienia faktu, iż takich ciekawostek na temat aligatorów jak on, to chyba nikt nie będzie posiadał. — Baltasar ciągle mówi o aligatorach i o wszystkim powiązanym z nimi. — naprawdę, porozmawiałby o czymś innym, ale trudno było przegryźć się przez barierę, jaką stawiał duch. Ciągle to samo. Budowa aligatorów, dieta aligatorów, charakterystyczne cechy... — Pierwsze dni, a mam już go serdecznie dość. — mruknął, wzdychając ciężko, aczkolwiek ostatecznie wychodząc z Aleksandrą na zewnątrz. Kruk rozprostował skrzydła i wzniósł się w powietrze na dość bezpieczną odległość, by tym samym zwiedzać. Poznawać. Obserwować. Nowe tereny fascynowały Felinusa, ale nie aż tak mocno. Wiedział, że każda nowa rzecz może przynieść również nowe zagrożenie, o którym może nie być świadom. Podchodził zatem ostrożnie do wszystkiego, co ich otacza; ostrożnie, bez nadmiernej ekscytacji, jaką to niektórzy mają w swojej krwi. Promienie słońca delikatnie muskały jego bladą skórę, nagrzewając czarne ubranie. Przyjemne uczucie. Stawiał kroki również ostrożnie, niemniej jednak, poprzez wydeptaną ścieżkę, mógł poniekąd nie zwracać na to uwagi. — Też prawda. — zbliżył się do drzewa, które niosło ze sobą coś nietypowego. Coś, co wzbudziło poniekąd jego niepokój. Gęsia skórka pojawiła się na jego skórze, a szepty, jakie wypowiadały nieznane istoty... nie działały na niego. Coś przeczuwał, że jest nie tak, niemniej jednak wyczyścił umysł w sposób dość prawidłowy; może nie był oklumentą, niemniej jednak starał się przygotować do bycia nim. Sama teoria na nic się nie zda, jeżeli nie poćwiczy; dla własnej kwestii bezpieczeństwa postanowił popróbować to, o czym się dowiedział - o wyczyszczeniu własnego umysłu i postawienia go w postaci białej, pustej kartki, na którym nic nie ma. A naprawdę trudno było na tym się skupić, skoro miał przecież rozmawiać z Aleksandrą. Skrył się pod drzewem, by skorzystać z rzucanego przez niego cienia. Zbyt duże natężenie światła nie jest przyjemnym uczuciem - w szczególności dla narządu wzroku. Dlaczego nie wziął sobie okularów przeciwsłonecznych? Kruk wylądował na jednej z gałęzi, by następnie chwilę odpocząć. — Potrafisz się wspinać? — zapytał. Sam potrafił, ale głównie jako dziecko - teraz w jego umyśle pojawiło się więcej uważności, tudzież szacunku dla własnego zdrowia i życia.
Przeklejam dla wygody: kostki:1 i 5, czyli przechodzę do dalszych kostek -> 4 i 59
Odpoczynek. Nareszcie. Tak długo na niego czekała, tak walczyła w ostatnim miesiącu nauki, zwłaszcza na egzaminach... Chociaż akurat nie musiała się obawiać, że rodzice nie pozwolą jej jechać, nawet jeśli na świadectwie widniałby jakiś nędzny czy okropny. Wreszcie mogła też zostawić szkołę i wszystkie sprawy z nią związane w tyle, co prawda na dwa miesiące, ale to i tak było dużo. Czuła się przepracowana, zmęczenie jednak minęło w chwili, w której przyszedł czas na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy. Zadziwiające, jak sama myśl o czymś przyjemnym potrafi wpłynąć na człowieka. Mierzyła się przez chwilę spojrzeniami z krukiem siedzącym na ramieniu chłopaka, aby ostatecznie krótko się zaśmiać z uporu ptaka. Nie wyciągnęła jednak ręki, żeby go pogłaskać, bo nie wiedziała, jak może zareagować. Nie znał jej, więc mógł ją dziobnąć, a nie chciała go niepotrzebnie denerwować i płoszyć. Sama doskonale wiedziała, jak niektóre zwierzęta potrafią reagować na niechciane próby chociażby najdelikatniejszego dotyku, dlatego zadowoliła się przypatrywaniem mu. - Tylko o aligatorach czy o innych zwierzętach też? - spytała. Gdyby duch gadał o różnych stworzeniach, to bardzo chętnie by takiego poznała, o ile byłoby to możliwe. Gorzej, jeśli na okrągło nawijał tylko o tych jednych, które zresztą można było spotkać w Luizjanie. Jeśli tak się sprawy miały - współczuła Puchonowi, bo ileż można słuchać jednego i tego samego? A tak jak zauważył, to był dopiero początek wakacji, więc tak naprawdę jeszcze cały pobyt przed nimi. Naprawdę cieszyła się, że Chris przynajmniej jej wysłuchiwał i kiedy dzisiaj poprosiła go o to, żeby nie towarzyszył jej na tym spacerze - posłuchał. Oczywiście nie było nic za darmo i przed wyjściem ucięli sobie wcale nie tak krótką szczerą rozmowę o swoich zainteresowaniach. Już po tym poczuła, że duch stanie się w pewnym sensie jej powiernikiem, bo miał w sobie coś, co skłaniało do zwierzeń i nawet dał jej radę, która nie brzmiała jak pierwsza lepsza. Ale tak, chwilami naprawdę mógłby pogawędzić z innymi kolegami duchami albo pójść spać. Cokolwiek, byle uwolniła się od jego obecności. - Hmm? Mówiłeś coś? - zwróciła się do Felinusa, bo albo jej zdawało, albo usłyszała jakiś szept, a przecież byli tu tylko we dwójkę. Może tak uciekła myślami, że głos chłopaka dotarł do niej stłumiony, jakby przebijał się przez jakąś niewidzialną barierę. Tak czy inaczej wolała usłyszeć to, co powiedział - jeśli coś powiedział - jeszcze raz niż dać jakąś odpowiedź, która nie miałaby żadnego sensu. Podeszli jeszcze bliżej do drzewa, chowając się w jego cieniu. Od razu poczuła różnicę i przemknęła zadowolona oczy... żeby zaraz szeroko je otworzyć. Teraz już nie miała wątpliwości - coś słyszała. I to coś próbowało nakłonić ją do skrzywdzenia chłopaka, podsuwając od razu jeden pomysł. Wzrygnęła się na samą myśl, że mogłaby takie coś zrobić, ale gdzieś z tyłu głowy jej to utkwiło. - Oczywiście, że potrafię. Co za głupie pytanie, nawet dziecko by się tu wspięło - prychnęła w odpowiedzi i zabrzmiało to ostrzej, niżby sobie życzyła. W ogóle taki ton nie był w jej stylu. Dla potwierdzenia swoich słów znalazła wiszącą nisko gałąź i chwyciła się jej, następnie opierając jedną stopę o wystającą pozostałość po ściętej czy też złamanej gałęzi. Podciągnęła się i przerzuciła drugą nogę przez gałąź, której się trzymała. Wystarczył zbyt duży lub zbyt mały zamach, ręka, która nagle się ześlizgnie... Było to ryzykowne, ale w tej chwili jakby w ogóle jej to nie obchodziło. Słowa chłopaka odebrała jako wyzwanie i musiała pokazać, że mu podoła. Skąd ta nagła chęć udawadniania czegoś komukolwiek? - Idziesz czy będziesz tak stał? - spytała, obracając ku niemu twarz z uniesioną brwią, jakby chciała powiedzieć "jestem dziewczyną i dałam radę, a Ty się poddajesz?". Zaraz też odwróciła się z zamiarem wspięcia się wyżej. Ujrzała wiszącą niedaleko linkę. Musiała jedynie przejść dwa, góra trzy kroki po gałęzi. To nie powinna być trudne, bo ta była dość gruba, aby postawić na nie stopę. Wstała powoli, chwiejąc się i przytrzymując pnia drzewa.
Mógł wreszcie celebrować. Mógł celebrować fakt, iż wreszcie zakończył pewien nieprzyjemny rozdział w jego życiu. Co prawda musiał uważać, aby ten przypadkiem nie powrócił, co nie zmienia faktu, iż ostatecznie ulga przebywała przez jego ciało ze zadziwiającą szybkością. Kupiwszy odpowiedni dom, wprowadzając do niego matkę... wszystko wydawało się być teraz znacznie prostsze. A, co najlepsze, mógł pożegnać się chwilowo z nauką, chociaż zamierzał posłuchać się rad profesor Cortez i ćwiczyć, mimo tego iż ten czas powinien być właśnie czasem swobodnego uwolnienia się z rąk pracy i ciągłego zamartwiania się o oceny. — Tylko o aligatorach. Niestety. — a miło byłoby czasem posłuchać o innych, bardziej fascynujących zwierzętach. Baltasar miłował wręcz te drapieżniki, chcąc podzielić się posiadaną wiedzą na ich temat w każdym, nawet najmniejszym stopniu. O ile na początku nie był to problem, o tyle teraz go to zwyczajnie nużyło; ile lat można badać jeden i ten sam gatunek? We własnych myślach pokręcił głową, jakoby chcąc oddać powagę tej sytuacji. Kruk zawsze znajdował jakieś cechy wspólne z innymi; najwidoczniej Krawczyk też go jakoś urzekła w ten sposób. Prawdopodobnie w ten sposób, bo przecież mógł się mylić. Długo ten stan walki na wzrok jednak nie potrwał; odbywając drobną podróż po okolicy, dość szybko dotarli do nieznanego drzewa o nieznanej dla nich przeszłości. Niepokoiło go to mocno. Od kiedy poczuł, jak jakaś bliżej nieokreślona dłoń próbuje pogrzebać w jego głowie, starał się uporczywie czyścić za każdym razem własne myśli, w ramach chociażby przysłowiowego treningu. Teorię kojarzył. Musiał nauczyć się wykorzystywać ją w praktyce, co stanowiło nie lada wyzwanie - bo mimo, że szepty na niego nie działały, to jednak czuł, iż gdy opuszczał gardę, te przekazywały mu znacznie więcej rzeczy, niż chciał, by mu przekazywano. Jakoby zwiększał przepływ informacji i ich wpływ na myśli; nawet jeżeli uważał, że umysł, który potraktował jako kartkę, oczyścił, to był w błędzie. Myśli nadal brnęły, niczym stado pegazów, ale w znacznie pomniejszonym stadzie. — Nie... nic a nic. — może to tylko stan charakterystyczny dla niego? A może przechodzi metamorfozę i zaraz zacznie mieć objawy charakterystyczne dla schizofrenika? Niepokoiło go to mocno, zważywszy na to, iż Aleksandra zdawała się też coś słyszeć, ale on był świadomy tego, by szeptów nie słuchać. — Dziecko tak, dorosły już mniej. — niestety. Umiejętność zanikała wraz z latami; świadomość niebezpieczeństwa przedzierała się przez skórę każdego, kto stawał się przeświadczony o tym, jakie konsekwencje mogą z tego wypłynąć. Kiedyś, kiedy był dzieckiem, posiadał taką możliwość - teraz oczywiście dałby sobie radę, ale z pewnego rodzaju dozą niepewności. Szepty zaczęły ponownie taranować jego umysł. Jeszcze raz spróbował wyciszyć się, tudzież stworzyć barierę, dzięki której mógłby się przed nimi obronić. Niepokoiło go to - chamska jak na Aleksandrę odzywka, do tego nagminna chęć zmuszenia go do wejścia do góry. Puchonka taka nigdy nie była - a przynajmniej nie kojarzył, by taka była. Szlag by to. — Wespnę się. — pójść na drzewo nie mógł, zostać tutaj - owszem, posiadał taką możliwość, co nie zmienia faktu, iż nie zamierzał tego robić aż tak szybko, starając się mieć jak największą dokładność własnych czynów i możliwość szybkiego dobycia różdżki w razie konieczności. — Co cię tak ugryzło? — zapytał się, mrużąc tym samym oczy, kiedy to bez większego problemu wspiął się na grubą gałąź, zachowując szczególną ostrożność.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
W wakacjach lubiła to, że dawały możliwość poznania kawałka świata. Znalazła się na zupełnie innym kontynencie, gdzie jej stopa jeszcze wcześniej nie zawitała i strasznie się cieszyła, że na pierwszy ogień poszła Luizjana, choć zapewne z nie mniejszym entuzjazmem zareagowałaby na któryś z pozostałych stanów Ameryki Północnej. Co prawda po wylądowaniu po podróży świstoklikiem miała mieszane uczucia i nawet przez chwilę myślała, że zaraz każą im rozkładać namioty i rozpalać ogniska, ale szybko okazało się, że nic z tych rzeczy, choć to też mogłoby być ciekawą opcją. Miała za to iście puchoński domek i lepszych współlokatorek chyba nie mogła sobie wymarzyć. - I czego interesującego się dowiedziałeś? - zagadnęła, zerkając na niego z wyrazem rozbawienia na twarzy. Jakąś tam wiedzę o tych zwierzętach też miała, ale to były same podstawowe informacje, a i tak raczej nie udałoby się jej ich przytoczyć. Poza tym czym innym było czytanie, a czym innym wysłuchiwanie o aligatorach z pierwszej ręki, bo skoro Baltasar tak o nich nawijał, to najwyraźniej musiał mieć z nimi dużo do czynienia. Może nawet się nimi w jakiś sposób zajmował, przecież było ich tutaj całkiem sporo i zapuszczając się na podmokłe tereny - których również wcale nie brakowało - nie miało się pewności, że się nie na trafi na jakiegoś osobnika. A wtedy, cóż, pozostaje życzyć szczęściarzowi powodzenia. - Dziwne - stwierdziła jedynie, marszcząc brwi i rozglądając się na boki w poszukiwaniu ewentualnego człowieka lub stworzenia, które mogłoby stać za tymi szeptami. Nic, zupełnie nic i nikogo jednak nie zauważyła, więc najwyraźniej musiała to sobie wmówić. Pewnie tylko wietrzyk zakołysał liśćmi drzew i stąd to wszystko. Tyle że nie wyjaśniało to myśli o zrobieniu chłopakowi krzywdy. - Oj już nie przesadzaj, gałęzie są grube i się nie złamią - powiedziała i przewróciła oczami. W zasadzie to nie miała pewności, że faktycznie gałęzie wytrzymają, ale Puchon był niesamowicie szczupły, więc skoro drzewo nie miało żadnych problemów, żeby utrzymać ją, to z drugim takim ciężarem też powinno sobie dać radę. Bo jakoś nie wydawało jej się, żeby Felinus był od niej cięższy. Zrobiła ostrożny krok do przodu, zwalniając tym samym miejsce, które przed chwilą zajmowała. Balansowała na gałęzi z wyciągniętymi na boki rękami, z pełnym skupieniem przekładając drugą nogę do przodu i szukając pewnego miejsca dla stopy. Lina była już prawie w zasięgu ręki, wystarczą jeszcze dwa kroczki... - Nic mnie nie ugryzło. Widzisz tu coś, co mogłoby to zrobić? - prawie że warknęła w jego stronę i mało brakowało, żeby nie błysnęła zębami, zupełnie jak jakieś zwierzę. Nie myślała teraz racjonalnie i władzę nad nią przejęły tajemnicze szepty, które nadal nie ucichły, a wręcz przeciwnie - zdawały się nasilać z każdą chwilą. Podsuwały przy tym coraz bardziej śmiałe pomysły co do tego, jak mogłaby potraktować chłopaka. Zazgrzytała zębami, kiedy do jej głowy wdarł się głosik sugerujący zepchnięcie Puchona z drzewa. - Och, zamknij się, do cholery jasnej! - podniosła głos, zwracając się oczywiście do niewidzialnego przeciwnika, już nie mogąc wytrzymać. Próbowała z tym walczyć, ale jakoś jej to nie wychodziło, a szepty okropnie ją drażniły, przez co sama stała się opryskliwa. Była przeciwieństwem normalnej siebie i nic nie mogła na to poradzić. Przegrywała walkę o władzę nad własnym umysłem. Sama nie wiedziała, jakim cudem utrzymywała się jeszcze na gałęzi. Po takim małym wybuchu pozostanie w górze zasługiwało na brawa. Zrobiła powoli następny krok i wyciągnęła rękę, próbując pochwycić linkę. Nawet nie zastanowiło jej to, skąd ta się tu wzięła, bo przecież ktoś musiał ją umocować.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Poznawanie innych części świata jest na pewno czymś niezwykłym, ale wiąze się w sumie z możliwościami uzyskania dodatkowych, złych wspomnień. Egzystencja, w której był aniołem upadłym, zdawała się już nie mieć na niego żadnego wpływu - on sam stał się tą egzystencją. Decydował o własnym losie w dość marnej sytuacji, ale na szczęście udało mu się uniknąć tragedii - teraz tylko jakoś utrzymać dom wraz z matką, która postanowiła znaleźć typowo mugolską pracę i wszystko będzie w porządku - o ile coś się przypadkiem nie zepsuje. Bo życie potrafi być przewrotne i przyczyniać się do występowania rzeczy nienormalnych, działających zazwyczaj na przekór. Tak samo musiał on zrobić - wystąpić na przekór samej ironii losu i wyjść z tej walki zwycięsko - nie bez powodu zatem zdawał się mieć ambicje znacznie większe, postawione znacznie dalej. Jakoby próbując udowodnić samemu sobie, że znaczy coś więcej, niż tylko i wyłącznie kolejną jednostkę, która posiada jedynie swój unikalny numer. Bez jakiegokolwiek wpływu na otoczenie i więcej. — Samica aligatora, by zachęcić ledwo co wyklute młode, bierze je do pyska i zachęca poprzez potrząśnienie nim młode do wejścia do wody. Sama składa około czterdziestu jaj, a młode wychowują się z nią od roku do aż trzech lat. — powiedział słowa, które przekazał mu Baltasar. Młode aligatory chyba były dla niego wyjątkowo urocze, bo trudno było tego nie zauwazyć, kiedy mu się oczy świeciły na mówienie o nich. Cud natury po prostu. W sumie, z ludźmi nie jest podobnie? Szczeniaki, kociaki, młode, słodko wyglądające istoty pokrywane są miłością i opiekuńczością, a jednak na niemowlęcia patrzy się naprawdę różnie. Sam jakoś ich nie lubił, mimo że nim sam kiedyś był. Sam wolał towarzystwo zwierząt pod tym względem - też nie widział siebie w roli ojca. Kruk wylądował na gałęzi i zaczął krakać wyjątkowo donośnie, trzepotając swoimi skrzydłami dynamicznie i dość chaotycznie. Felinus był pewien już jednego - to miesjce nie jest bezpieczne, a Aleksandrę należy stąd jak najszybciej zabrać... ale jak? Przecież nie opanował jeszcze teleportacji łącznej, by móc ją wykorzystać, a jeżeli sprobówałby to zrobić na własną rękę bez udowodnienia wcześniej posiadanych kompetencji, może zakończyć się to na rozszczepie. Szlag by to. Equinox dawał wyraźnie znaki, że coś jest nie tak. Zresztą, mógł to wywnioskować po późniejszym zachowaniu Puchonki? Jak ją jednak zmusić do tego, by zeszła na dół? Jakikolwiek chaotyczny ruch z jej strony może zakończyć się przede wszystkim nieszczęściem. Do tego boląca głowa od dłuższego przebywania w tym miejscu, podczas próby bronienia się przed szeptami, popartej przez posiadane szczęście... — Teoretycznie tak. — w praktyce mogło być naprawdę różnie. Z zewnątrz gałęzie mogą wyglądać na zdrowe i silne, a w środku mogą być spróchniałe i pozbawione swej wcześniejszej witalności. Wziął głębszy wdech, trzymając się w sposób bezpieczny najbliższej, grubszej gałęzi, coby przypadkiem nie zaliczyć gleby. Nie miał fobii przed wysokościami, co nie zmienia faktu, iż bycie plamą krwi ze znacznie większej odległości nie zdawało się być zbyt przyjemną wizją przyszłości. Powoli oparł się nogą o drzewo, by następnie się odbić trochę i tym samym dosięgnąć następnego, wyższego pułapu. — Nie podejrzewam, bym widział. — odpowiedział. Był wyjątkowo szczupły, w związku z czym mógł sobie pozwolić na swobodną eksplorację, co nie zmienia faktu, iż z Puchonką działo się coraz bardziej źle, a sam zaczał odczuwać skutki szeptów. Umysł bez jakiejkolwiek myśli. Skup się, Felinusie. — Aleksandro, chodź, zawrócimy stąd. To miesjce działa niebezpiecznie na umysł. — powiedział wprost, nie zamierzając już tego ukrywać, kiedy to dziewczyna chwyciła za linkę, która nie wiadomo co tutaj robiła. Czy aby na pewno była bezpieczna? Czy mógł zaufać temu czemuś po upływie tak długiego czasu? Zaczął się poważnie zamartwiać, a kiedy spuścił gardę, szepty zaatakowały ponownie. Musi nauczyć się pamiętać o tym, by w takich sytuacjach zachować trzeźwość umysłu.
Kostki Chwytasz linę, ale czy ona na pewno jest bezpieczna w taki sposób, jaki sobie życzysz? Nie wszystko da się przewidzieć, w szczególności zwracając uwagę na to, jak wiele burzliwych nocy i dni musiało przeżyć to drzewo. Wyciągasz palce, dotykasz i chwytasz ją. Rzuć k6, by przekonać się o przebiegu następnych zdarzeń.
1, 2 — lina jest stabilna i po dłuższym przetestowaniu jej wytrzymałości dochodzisz do jednego, prawidłowego wniosku - nie ma nic przeciwko, by z niej korzystać. Najwidoczniej nie jest ona stara na tyle, by się rozwalić przy dotyku... albo jest niezwykle wytrzymała.
3, 4 — chwytasz za zwisającą linę, ale czy aby na pewno jest to dobry pomysł? Materiał zdaje się być trochę zużyty. Jeżeli wylosowałaś 3, lina jest jeszcze zdatna do użytku i możesz jej użyć do spinaczki. Jeżeli wylosowałaś 4, po mocniejszym jej naprężeniu zwyczajnie pęka, a Ty na chwilę tracisz równowagę, nie spadając jednak z gałęzi. Ktoś nad Tobą ewidentnie czuwa.
5, 6 — to nie jest chyba Twój dzień. Postanawiasz skorzystać z liny, ale nie jest to zbyt dobry pomysł, zważywszy na występujące później konsekwencje. Jeżeli wylosowałaś 5, rzuć literką. Jeżeli wylosowana literka to spółgłoska, jedynie tracisz równowagę, ale nie spadasz z gałęzi. Jeżeli wylosowana literka to samogłoska, tracisz równowagę do tego stopnia, że ledwo co byłaś w stanie chwycić się dłońmi gałęzi. Jak długo jednak wytrzymasz w takiej pozycji? Jeżeli wylosowałaś 6, automatycznie przyjmujesz scenariusz z opcji 6 -> samogłoska.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Prychnęła, słysząc ciekawostki o aligatorach, ale musiała przed samą sobą przyznać, że ich nie znała. - To brzmi jak prosto z jednego z tych mugolskich programów telewizyjnych, które skupiają się na zwierzętach i z niezwykłą dokładnością opisują ich zachowania, wygląd, no wszystko! - stwierdziła, przypominając sobie, jak kiedyś u dziadków w Polsce oglądała w telewizji coś takiego i dowiedziała się chyba wszystkiego na temat pingwinów. Do czego jej była potrzebna aż tak rozległa wiedza, to chyba sam Merlin nie wiedział. A jednak, choć niektóre były ważne, to sporo z nich było niepotrzebnych, tak samo zresztą jak to wszystko, co miała w głowie. Zabawne było to, że to właśnie błahostki czy wręcz głupie rzeczy szybciej do niej wpadały, a to, co rzeczywiście było potrzebne, trzeba było niekiedy powtarzać po kilka razy. Nie zwróciła nawet większej uwagi na kruka, który zaczął się niespokojnie zachowywać, a jego krakanie do niej nie docierało - myśli bowiem miała zajęte przez natrętne szepty, których nie dało się pozbyć w żaden sposób. Rozgościły się w jej głowie - wydawać by się mogło, że na dobre - i uparcie przebijały włóczniami przebłyski zdrowego rozsądku, nie pozwalając im wziąć góry. Krawczyk była kukiełką w tej dziwnej, brutalnej wręcz grze, która z każdą kolejną chwilą szła coraz dalej, a jej końca nie sposób było przewidzieć. Mogło stać się dosłownie wszystko. Wspięła się przecież na gałąź, niską, ale jednak, i wcale nie miała zamiaru na tym poprzestawać, zupełnie nie przejmując się ewentualnymi konsekwencjami w razie upadku. Lęku wysokości na szczęście nie miała, to znaczy nie, inaczej - miała. Jeśli chodziło o miejsca na znacznej wysokości i nie ogrodzone niczym, nawet lichym płotkiem, to praktycznie od razu czuła zawroty głowy. O dziwo, nie obejmowało to quidditcha i wspinania się po drzewach. W tym drugim miała wrażenie, że jest dokoła osłonięta gałęziami, ale już stając w na kuchennym blacie, aby zdjąć coś z najwyższej półki, czuła rosnący w sercu strach. Może to przez sufit znajdujący się niedaleko od głowy, tego nie wiedziała, ale za każdym razem, kiedy nie pomyślała o użyciu Accio, przypłacała to wizją nagłego upadku i połamania się na milion sposobów. - Jak chcesz to sam sobie idź. Śmiało, wracaj do swojego nudnego życia - powiedziała z jadem w głowie, nawet nie odwracając się, aby spojrzeć na chłopaka. Nie zamierzała nigdzie się stąd ruszać, dopiero rozpoczynała zabawę i chciała wspiąć się jeszcze wyżej. Złapała jedną ręką za linkę i trzymając się jej, pokonała niewielką odległość ostatecznie ją od niej dzielącą. Zerknęła w górę, ku gałęzi, na której była zamocowana, a następnie wyciągnęła ręce najwyżej, jak umiała, i z całej siły chwyciła sznur. Zastanawiała się nawet nad podskoczeniem, żeby trochę sobie skrócić drogę, ale ostatecznie zrezygnowała z tego pomysłu. Już miała zacząć się wspinać, uwiesiła się całym ciężarem ciała na linie... kiedy ta niespodziewanie pękła z towarzyszącym temu trzaskiem. Krawczyk niebezpiecznie się zachybotała i odruchowo wypuściła ją z rąk, żeby złapać równowagę lub w razie czego złagodzić upadek. Prawdziwym cudem udało jej się utrzymać i na szczęście żadna gałąź nie spadła jej na głowę. - Powinni to ściągnąć - mruknęła. Ty za to powinnaś zejść z tego drzewa. Przebłysk świadomości, szybko zagłuszony szeptami. Fakt, mogła zostawić tę linę i jakoś ją wykorzystać. Smagnąć nią chłopaka jak biczem, przywiązać go do pnia, poddusić... Teraz jednak szansa przepadła, ale przecież jeszcze nic straconego, istniały inne sposoby! Ależ później to wszystko siądzie jej na psychice.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
O mało co się nie zaśmiał. Wyobraził sobie ducha jako kogoś o dużej twarzy w kształcie telewizora. Gdyby istniała taka możliwość, dorobiły tę funkcję Baltasarowi, byleby móc go wyłączać. Porównywanie ducha do kanału o zwierzętach nie było zbyt dobrym pomysłem... — Tylko duch jest dwadzieścia cztery godziny na dobę, a telewizję możesz wyłączyć w każdej chwili. — w grę nie wchodziło rzucenie ani Silencio, ani jakiegokolwiek zaklęcia odpędzającego duchy. A mimo, że za czasów młodości lubił te programy oglądać, opowiadania z ust badacza zdawały się być mnie atrakcyjne ze względu na brak możliwości obserwacji. Chociaż... gdyby ten wziął go na wycieczkę, na pewno mógłby się więcej dowiedzieć. Wystarczyłoby po prostu poprosić, czego nie lubił robić. Zastanawiał się, dlaczego świadomość zawiodła na drodze do panowania, powodując jej niszczenie. Aleksandra Krawczyk najwidoczniej nie zdawała sobie sprawy z istnienia głosów zachęcających do podejmowania się najróżniejszych, nieprzyzwoitych czynności. W umyśle jej nie czytał, skądże. Natomiast był pewny jednej rzeczy - że jej umysł wypełnia się nie jej myślami. Nie pamiętał jej takiej. Nie pamiętał, by była taka opryskliwa. Nie pamiętał, by kiedykolwiek wydawał pozwolenie na to, by szepty ponownie dostawały się do jego głowy, powodując wzburzenie i tym samym ponowny powrót do wcześniej przyjętej gardy. Drzewo to niesie ze sobą zbyt wiele niebezpieczeństw - nie bez powodu starał się przyczynić do odejścia z niego przez dziewczynę. Niestety, obecnie z mizernym skutkiem. Spojrzał na jedną z gałęzi, by zapamiętać jej lokalizację. Był taki zły, że żył swoim nudnym życiem? Wiedział, by tego nie brać na poważnie, dlatego ostatecznie nie brał, jednak zadecydowało to o jednej rzeczy - skupiwszy się na celu, osunął się w ciemność poprzez wolę oraz namysł, by następnie znaleźć się wyżej od niej na drzewie, na którym to obecnie rozgrywała się rywalizacja. Wiedział, że używanie teleportacji niesie ze sobą ryzyko rozszczepienia - nawet niezbyt pewnie wylądował na gałęzi niedaleko tej należących do Krawczyk. Wszystko miał? Chyba wszystko. — Doprawdy? — zapytał się, wiedząc, że jeżeli dojdzie do konfrontacji, to obydwoje będą w niebezpieczeństwie. Nie obchodziły go słowa o tym, jak nudne życie prowadzi, a zamiast tego wypełniał umysł pustką, by zniwelować u siebie działanie rośliny. — Jeżeli dla ciebie sposobem na bycie osobą pozbawioną nudności jest wspięcie się na drzewo, to czy będziesz w stanie z niego odpowiednio zejść? — być może to na nią zadziała. Rywalizacja. — Wygrasz - możesz się na mnie wyżyć za wszelkie grzechy, jakich dopełniłem. Przegrasz - odejdziemy w spokoju. — oczywiście, że zamierzał jej to umożliwić. Bo czemu nie?
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Tak, plusem telewizji było to, że w każdej chwili można było wcisnąć odpowiedni przycisk na pilocie i gotowe! Cisza i spokój. Z duchem faktycznie sprawa wyglądała zupełnie inaczej i bardziej skomplikowanie. Czy dało się ją rozwiązać? Cóż, jakiś sposób na pewno był, trzeba go było po prostu znaleźć, a to chyba już takie łatwe nie było. Ignorowanie nie działało, a przynajmniej w jej przypadku. Jeśli nie słuchała Chrisa lub odpowiadała mu półsłówkami, jej "stróż" szybko się denerwował i jeszcze bardziej atakował ją różnymi opowieściami, artystycznymi ciekawostkami, wypytywał o dosłownie wszystko... Zdawał się specjalnie robić Puchonce na złość, żeby tylko ta zwróciła w końcu na niego uwagę i poświęciła przynajmniej te pięć minut na zamienienie kilku zdań. A to chyba nie było dużo, prawda? Gdyby znała chociaż nazwę tego drzewa, z pewnością zachowałaby większą ostrożność, zbliżając się do niego, o ile w ogóle by się na to zdobyła. Równie dobrze mogłaby omijać to miejsce za każdym razem, kiedy tylko znalazłaby się w jego pobliżu. Historia drzewa mroziła krew w żyłach, a jeśli jeszcze wiedziałaby że lina, którą trzymała w rękach i której chciała użyć, aby wspiąć się wyżej, posłużyła do tego celu... Dramat. Ale przecież teraz liczyła się dla niej adrenalina. Ach, to uczucie było tak zwodnicze. Teraz się czuła, jakby mogła góry przenosić; nic nie było jej straszne i mogłaby nawet wspiąć się na sam szczyt drzewa i później zejść z niego bez żadnego trudu. Ha, no właśnie - i tu był haczyk. Schodzenie zawsze było gorsze od wchodzenia. Wzdrygnęła się, słysząc jego głos dochodzący z którejś z wyższych gałęzi. Jak on się tak szybko tam wspiął? Odwróciła się i uniosła głowę, przyglądając się chłopakowi spod zmrużonych powiek. Coś jej tu nie grało. Szepty jednak zachęcała ją do przyjęcia tego układu, od razu podsuwając krzywdzące myśli. Już nawet z nimi nie walczyła. Poddała się. - Z przyjemnością zaczekam na Ciebie na dole - syknęła po chwili zastanowienia nad ofertą, jaką jej przedstawił, bo to mógł być podstęp. Od razu przeszła do rzeczy, z wyciągniętymi na boki rękami ostrożnie stawiając krok za krokiem, aby dostać się do pnia. Plusem było to, że nie znajdowała się wysoko nad ziemią. Minusem, że po spojrzeniu w dół poczuła, jak zaczyna jej się robić gorąco. Błąd. Tak wielki, że aż miała ochotę pacnąć się w czoło za to zerknięcie w kierunku ziemi. Poczuła, jakby pod jej stopami nic nie było, a ona spadała, choć oczywiście to nie była prawda. Zamroczona czarnymi myślami kucnęła, trochę się trzęsąc, a następnie usiadła na gałęzi. Tu zrobiła dłuższą przerwę, bo musiała wziąć kilka głębokich wdechów. Jakim cudem dawała radę latać na miotle? Poszukała na pniu drzewa jakiejś wypustki, czegokolwiek, na czym mogłaby oprzeć stopę, ale nawet po znalezieniu nie była w stanie tak się przekręcić, żeby rozpocząć drogę w dół. Siedziała cały czas a tej samej gałęzi i kombinowała, jak by tu przełożyć nogę. - Nic z tego - powiedziała zła i fuknęła, a następnie zrobiła to, co przyszło jej do głowy jako ostateczność - przełożyła jedną nogę tak, żeby obie były po jednej stronie i trzymała się teraz jedynie rękami. Wisiała tak przez chwilę, aż w końcu się puściła. Wylądowała na ziemi, wśród splątanych korzeni i chyba ktoś musiał nad nią czuwać, skoro nie skręciła sobie na nich kostki. Podniosła się z podparcia i wytrzepała ręce, które były trochę podrapane od kory drzewa.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Gdyby mógł, to by zamontował swojemu duchowi jakiś czujnik na podczerwień i naprawdę, dobrego pilota by użył, aby ten mógł się wyłączyć. Ot tak. Jakoby był on zabawką płaczliwego dementora, którego zbytnio nie lubił, bo wiedział, że akurat te modele mają problem z tęsknotą za swoimi właścicielami, a który może to zostać wyłączony są pomocą przycisku. Ile dałby, by duch ten przestał już gadać głośnie i dumnie o aligatorach, by móc skupić się na czymś kompletnie innym. To nawet już czarodziejskie istoty magiczne wydawały mu się być bardziej fascynującymi niż te, którymi historiami dzielił się Baltasar. Ot, gdyby tylko większą ilość kanałów on posiadał, to na pewno rozmowa z nim byłaby znacznie przyjemniejsza, bo na różne tematy. A tak to niezależnie od tego, kiedy postanowił przyjść, ten miał w głowie tylko i jedną rzecz - słodziutkie gady, które są ciekawe, ale nudne na dłuższą chwilę. Nazwy tego drzewa również nie kojarzył; przecież nie gadali z okolicznymi mieszkańcami mokradeł. Ot, dla nich wydawało się być ono po prostu drzewem, prostym i nieskomplikowanym. Nie wiedzieli jednak o tym, jakie niesie ze sobą zagrożenie - nie bez powodu Felinus wzbraniał się przed szeptami, by zachować trzeźwość umysłu. Ale... czy zrezygnowałby z przyjścia właśnie tutaj, nawet jeżeli dowiedziałby się o nazwie tego miejsca i jego niezwykłych właściwościach? Na pewno zechciałby zweryfikować tę informację. Niestety, obecnie byli dość nieprzygotowani i pozostawało im tylko i wyłącznie bronienie się własnym doświadczeniem albo pełna manipulacja ze strony karmazynowych szeptników. Wybrał drogę ryzykowną, ale bodajże jedyną prawidłową do tego, by zmusić Aleksandrę do odwrotu z tego miejsca. Roślina ta tak łatwo nie zrezygnowałaby raczej z możliwości wyżycia się na nim, dlatego nie zdziwił się, gdy dziewczyna przyjęła układ... a raczej zrobiły to niebezpieczne kwiaty, widząc w tym możliwość wyżycia się na Puchonie. Tym bardziej, że ten miał utrudnioną drogę ze względu na położenie, ale lepszą sytuację ze względu na tężyznę fizyczną i długość kończyn. — Bardzo chętnie to zobaczę. — powiedział, spoglądając w jej stronę i czekając. Czekając, zanim ta podejmie się jakiegokolwiek działania, lecz nie podejrzewał, że ta postanowi zeskoczyć po dłuższej chwili namysłu; zaskoczyło go to, jak z łatwością roślina zmuszała ją do tego, czego normalny człowiek by nie zrobił. Wziął głębszy wdech i poczuł mocniejsze uderzenia serca, kiedy to dziewczyna postawiła na ten krok. — Aleks! — powiedział głośniej bez zastanowienia, słysząc docierające do jego umysłu szepty. Musiał się opanować. Musiał się uspokoić. Wziął głębszy wdech, by następnie jeszcze raz oczyścić umysł. Powoli, na spokojnie, bez zbędnego zdenerwowania, chociaż było to niezwykle trudne. Zauważał postępy - małe, aczkolwiek widoczne dla niego po dłuższej chwili namysłu. Zszedł spokojnie, wykorzystując do tego nie tylko gałęzie, lecz także teleportację. Takim to oszukańczym człowiekiem był, zanim to nie stanął obliczem samej rudowłosej dziewczyny - patrząc w jej oblicze czekoladowymi oczami. — Wygrałaś. — stwierdził tylko, gotowy do przyjęcia przegranej i tym samym kary.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Aleksandra Krawczyk nie była osobą, która robiła coś, cokolwiek, aby za wszelką cenę udowodnić komuś, że to ona ma rację. Że wcale nie pomyliła się, kiedy powiedziała, że zwierzę, które widzieli to jest właśnie to konkretne a nie jakieś inne. Że da radę przebiec tę odległość, choćby miała ducha wyzionąć. Że wespnie się na drzewo i później zejdzie z niego bez nawet najmniejszych problemów. Owszem, zdarzały się przypadki, kiedy dała się sprowokować, ale przez całe życie był nieugięty? Tym razem ostro się przeliczyła. Myślała, że... Wróć, n i e myślała. Nie, ponieważ głowę zaprzątały jej szepty, które skutecznie uniemożliwiały podjęcie takich działań, jakie w normalnych okolicznościach by wybrała. Z taką łatwością zdecydowała, że wspięcie się na drzewo będzie idealnym pomysłem, ale nie przyszło jej przy tym do głowy, że jakoś później będzie musiała z niego zejść. Nie mogła sobie poradzić z odpowiednim przekręceniem się, od którego mogłaby rozpocząć schodzenie, a dodatkowo przy tym wszystkim dał o sobie znać lęk wysokości. Zeskoczyła, bo co innego mogła zrobić? To wydawało się być najlepszą opcją, bo przecież nie poprosiłaby o pomoc Felinusa. Na pewno nie, to by była ujma na honorze i jeszcze zaczęłyby ją dręczyć wyrzuty sumienia, kiedy chciałaby mu zrobić krzywdę. Jej głowę znów zalały myśli, podsuwając jej coraz to bardziej straszne sposoby. Oczami wyobraźni widziała na trawie plamy krwi zupełnie jak te, które pojawiły się w pokoju nauki. Tak intensywny kolor... Nie zareagowała, słysząc jak woła jej imię. Po prostu dalej stała w miejscu i przypatrywała się swoim dłoniom. Przeskakiwała wzrokiem z jednej ranki do drugiej, jakby napawając się widokiem małych kropelek krwi w miejscach, w których kora drzewa rozdarła skórę. Nie bolało, a przynajmniej nie czuła bólu, w ogóle nic nie czuła. Wyprana z uczuć spojrzała na Puchona, który przed nią stanął. O czym on mówił? Że wygrała? Ale co? - Nie... Nie rozumiem - bąknęła tylko, wciąż patrząc tępym wzrokiem na jego twarz. Szepty ucichły, ale razem z nimi ucichły wszystkie myśli, pozostawiając w głowie pustkę. Może to skok i towarzyszący mu krótkotrwały ból przy lądowaniu spowodował ten stan, czy jednak był on lepszy od poprzedniego? I co ważniejsze - ile mógł trwać? W końcu przeniosła spojrzenie gdzieś za chłopaka, na ziemię, na której leżała zerwana lina. Nie ruszyła się z miejsca, stała ciągle tam, gdzie się podniosła i po prostu wpatrywała w sznur jak zaczarowana... Po chwili uświadamiając sobie, że wcześniej pod drzewem nic takiego nie było. Wszystko wróciło do niej tak nagle, że musiała na oślep się cofnąć i oprzeć o pień, potykając się przy tym o korzenie. - Jasna cholera - powiedziała zachrypniętym głosem, a jej oddech przyspieszył. Podniosła przerażone spojrzenie na Felinusa.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Sam Felinus, o ile nie miał konkretnego ku temu powodu, nie udowadniał tego, że ma jakąkolwiek rację - zamiast tego pozwolił wygrać dziewczynie, jakoby będąc kimś, kto ją z tego miejsca po prostu zabierze. Długo nie trwał jednak ten stan; wylądował na ziemi, kiedy to przeteleportował się wystarczająco blisko jakiegokolwiek podłoża. Z teleportacji korzystał stosunkowo dobrze na tak krótkie dystanse - nie sprawiało mu to żadnego większego problemu, kiedy nie dotyczyło to dość sporych odległości. Wykorzystywał do tego cienie własnych myśli, smakując w krwi własnej, popuszczonej, wyobrażając sobie to, jak się rozszczepia, choć nigdy go to jeszcze nie spotkało. Brak zaufania co do tej metody odznaczał się przede wszystkim wówczas, gdy próbował użyć jej do szybkiej podróży poprzez wiele kilometrów, jednorazowo. W takim przypadku jak ten, kiedy warunki były kontrolowane, a ryzyko utracenia jakiegoś mięśnia wystarczająco niskie, nie bał się stawiać coraz to odważniejszych kroków; opadłszy na ziemię, która to niosła ze sobą historię wielu poległych, oparł się dłońmi o twarde podłoże, by następnie wstać z przykuca i spojrzeć. Błysk czekoladowych tęczówek wylądował z początku na Aleksandrze, a potem na lianie. To miejsce ewidentnie jest niebezpieczne. I nie powinni tutaj przychodzić. To miejsce ich nie chciało. To miejsce ich potrzebowało tylko do tego, by otumanić szeptami. Szeptami, które delikatnie dochodziły do jego głowy, ale im dłużej pozostawał, tym bardziej odczuwał charakterystyczny ucisk, jakoby od zmęczenia. Grzesznicy umarli tutaj, skoro szeptniki znalazły w tym miejscu, jakąś historię musiały mieć ze sobą. To chyba one powodują taki, a nie inny stan rzeczy. Będzie musiał zebrać ich próbkę oraz popytać chociażby opiekunów w zakresie ich działania. Nie czytał w myślach dziewczyny, ale podejrzewał, co tak naprawdę może się w nich znajdować. Spojrzenie miał opanowane, myśli także. Starał się przede wszystkim nie dopuszczać dźwięków i szeptów, do jakich to przyczyniały się te cholerne rośliny. Wziął głębszy wdech, spoglądając na to, z jaką fascynacją dziewczyna patrzy na własne, pokaleczone dłonie. Kruk pokrakał jeszcze głośniej, a następnie wylądował na ramieniu chłopaka, drapiąc parę razy pazurami jego podkoszulkę; przekazywał wiadomość. Powinni stąd jak najszybciej pójść. Ale pierwsze Aleksandra. — Nie pamiętasz...? — zastanawiał się nad tym, jakie działanie mają te rośliny, ale ostatecznie nie wiedział do końca; nie posiadał wystarczającej wiedzy do podjęcia się takiej aktywności. Nie wiedział, że te są w stanie w pewnym momencie ucichnąć, a skoro na razie udało się uwolnić Puchonkę z ich objęć, powinni jak najszybciej stąd pójść. Dopiero potem nagły powrót wszystkiego zszokował dziewczynę w sposób zrozumiały; mało kto myśli o tym, by rozciąć komuś skórę, dostać się do tkanek i obserwować to, jak krew spływa zgodnie z rytmem pulsującego serca na ziemię. — Jest wszystko w porządku, do niczego złego nie doszło. — powiedziawszy te słowa, wystawiwszy do niej dłoń. Powinni stąd ewidentnie iść. — Chodźmy stąd lepiej, zanim znowu te dziwne szepty na ciebie zadziałają. — zaproponował, a jako że nie widział innej, bardziej prawidłowej opcji, nie mógł tak po prostu odstąpić. — Odkazimy jeszcze te rany na dłoniach później, dobrze? — bo przecież nie skrzywdziła go w żaden sposób.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Tak oto Krawczyk dostała nauczkę, żeby przed opuszczeniem pensjonatu zapytać "swojego" ducha czy też właściciela o miejsca niebezpieczne, w które nie powinna się zapuszczać. Przynajmniej dopóki lepiej nie pozna historii Luizjany i nie zacznie się choć trochę orientować, co jest gdzie. Teraz było na to za wcześnie; jaj by nie patrzeć, dopiero co dotarli na miejsce i zaczynali odkrywać jego mroczne sekrety. Dobrze, że nie przyszła tutaj sama, bo kto wie, jak by się to skończyło. Szepty, skądkolwiek się brały, na pewno nie dałyby biednej dziewczynie spokoju, a wykorzystały to, że nikogo z nią nie ma. Nawet nie chciała myśleć o ewentualnych końcach, bo czuła, że byłaby w stanie wybuchnąć płaczem, zupełnie jak małe dziecko. Z drugiej strony musiała liczyć się z konsekwencjami, jeśli nie zamierzała siedzieć cały czas w domku i chodzić jedynie do tych najpopularniejszych miejsc. Sama przecież chciała poznać Luizjanę od tej innej, niekoniecznie pokazywanej turystom strony, no i teraz w pewnym sensie jej się to udało. Szkoda tylko, że nie obroniła się przed szeptami, które zrobiły z niej zupełnie inną osobę, niż była. Miała spokój. Pytanie tylko, na ile. W jej głowie zagościła pustka, nie słyszała już żadnych głosów, ale bała się, że w każdej chwili mogą wrócić. Powinna się ruszyć, odejść od tego przeklętego drzewa, ale nie była w stanie zrobić nawet kroku. Była jeszcze bardziej podatna na wszelkiego rodzaju magiczne sztuczki, niż wcześniej, a co za tym idzie - znowu nie walczyłaby z tym czymś przejmującym kontrolę nad jej umysłem. Czy jednak rzeczywiście tak było? Czy te szepty zrobiły z niej swoją marionetkę, czy jedynie podsuwały jej to i owo, a to ona była odpowiedzialna za resztę i uwolniła siedzące gdzieś w głębi siebie zło? Zakręciło jej się w głowie. - Pamiętam - odparła po dłuższej chwili, już po tym, jak zobaczyła splątaną na ziemi linę i oparła się o drzewo. Tego było za dużo. Momentalnie opuściły ją wszystkie siły i mimo panującego ciepła, zrobiło jej się zimno. - Nie jest w porządku. Wiesz, jak mało brakowało, żebym naprawdę ci coś zrobiła? - odezwała się załamanym głosem i opatuliła ramionami. Przecież gdyby nie upadek, po którym w jej umyśle nagle nastała cisza, zapewne właśnie realizowałaby jeden z krwawych pomysłów. Pokiwała głową i niepewnie chwyciła dłoń chłopaka, żeby w końcu opuścić to miejsce. Miejsce, w którym niewątpliwie wcześniej stało się coś złego, i to niejednokrotnie. Świadczyć o tym mogły pozaczepiane na różnej wysokości liny, na które wcześniej ie zwróciła uwagi, ale gdy na odchodnym spojrzała w górę - dostrzegła ich jeszcze kilka. Gwałtownie się odwróciła i jeszcze przyspieszyła kroku, nie chcąc wracać do wydarzeń sprzed zaledwie kilku czy kilkunastu minut. Nie chciała tu więcej postawić nogi.
| zt x2
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Życie w Luizjanie wydawało się mieć własne zasady, własne zwyczaje i własną, niepowtarzalną kulturę, dzięki to której musiał dzielić pokój z innymi osobami - osobami, z którymi nie do końca chciał, ale musiał. Nie bez powodu zatem szukał bezpiecznego miejsca do praktykowania sztuk zakazanych; nie bez powodu wykorzystał zaufanie profesor Cortez, by następnie ukraść bez żadnych skrupułów podręczniki z Działu Ksiąg Zakazanych. Nie martwił się tym jednak; zepsucie dotyczyło nie tylko jego korzeni, lecz także samego rdzenia, znajdującego się gdzieś wewnątrz duszy. Za każdym razem, gdy popełniał wykroczenie, nie przejmował się konsekwencjami, wiedząc doskonale, że obecnie nikt nie ma na niego dowodów. Nie bez powodu zatem skryte książki, do nauki oklumencji, trzymał gdzieś w ukrytym miejscu w pokoju, byleby ciekawskie oczy pozostałych nie próbowały tknąć ich własnymi łapskami. Pomyślał o jednym, aczkolwiek dość niebezpiecznym miejscu. Był już tam wcześniej, wiedząc doskonale, że jest dobre do trenowania oklumencji - nie bez powodu znalazł się ponownie, zataczając błędne koło. Charakterystyczne, wymuszające na osobie odwiedzającej poszczególne zachowanie, choć Felinus wierzył tak naprawdę we własne zdolności. Jeżeli on nie będzie podkładać nadziei na własne, lepsze jutro, to tak naprawdę nikt nie będzie. Nie zamierzał tak łatwo się poddawać - tym bardziej, że ma tak naprawdę o co walczyć. Mokradła nie stanowiły dla niego większego problemu - wyzwaniem było tak naprawdę drzewo wisielców; do którego zmierzał spokojnie, z jednym podręcznikiem pod pachą. Wiedział, że jeżeli coś się nie uda, będzie tak naprawdę w dość sporych kłopotach. Najwyżej… no cóż. Skaleczy samego siebie lub popełni znacznie gorsze czyny. Wcześniej zdołał odczytać, że nie tylko oczyszczenie umysłu jest ważne, lecz także uwolnienie się od emocji, które drzemią w czarodzieju. Musiał się od nich odciąć - wziąć ostre narzędzie, by następnie przerwać nić; jakim jednak kosztem? Zbliżała się powoli pora wieczorna, kiedy to postanowił wykonać parę kolejnych kroków, by zmniejszyć odległość do drzewa i odczuć działające na umysł szepty. Powoli przejmujące myśli, powoli na nie oddziałujące, ale nadal, słabe jak na swoje możliwości. Czyżby znowu miał szczęście? Albo po prostu… zdobywał odpowiednie umiejętności? Zbliżył się do szeptników, które z każdym stukotem podeszwy butów o ziemię zdawały się działać coraz to mocniej, choć sam Felinus również zdawał się coraz to bardziej oczyszczać umysł. Pozostawić pustą kartkę, by poczucie winy za dawne czyny nie powodowało u niego jakiegokolwiek zgaszenia, tudzież występującej po nim złości. Zamknął oczy, czekając na jakikolwiek ruch ze strony otoczenia. Szepty, kiedy to otworzył książkę i starał się w jakikolwiek sposób skupić na jej treści, zdawały się przegryzać powoli przez mur, który postawił, jednak bez większego skutku. Skupił się przede wszystkim na czarnej magii, sztukach zakazanych. Nie chciał wierzyć, że profesor Cortez zrezygnowała z jej praktykowania; imię Wassago uważał natomiast za pewne tchnienie okultyzmu, z jakim kobieta musiała mieć do czynienia. Nie bez powodu jest podział kręgów demonicznych, prawda? Zaczął czytać coś więcej o sztuce nekromancji, choć nie do końca mógł pojąć, dlaczego ktoś decyduje się na tak… drastyczny krok. Wskrzeszanie zmarłych, pozbawianie ich spokoju, zmuszanie starych, stęchłych pokładów mięsa i kości do poruszania się na rzecz ich własnego pana. Chociaż, jak później wyczytał, to nie dusza zostaje ponownie przywrócona do naczynia; naczynie staje się jedynie czymś, co można kontrolować, ale i tak nie ma własnego umysłu bądź czegokolwiek innego, co pozwoliłoby jej działanie według własnej woli. Chociażby inferiusy, o których wiedział, że tylko istnieją, wszak mało kto zamierzał przekazywać o nich więcej informacji, co nie zmienia jednego, znaczącego faktu - w podstawach, które wcześniej ukradł, znajdowały się o nich bardziej dokładne rzeczy, wypisane prawdopodobnie przez przyszłego adepta czarnej magii lub jego fanatyka. Dowiedział się przede wszystkim, jak się przed nimi dokładniej bronić - gdyby stanął do walki z tym czarnomagicznym stworzeniem parę godzin wcześniej, na pewno poległby, a jego zwłoki zostały by skutecznie wbite w ziemię i tym samym pozbawione jakiejkolwiek, ludzkiej godności. Lumos, Lumos Maxima, Incendio. Musiał zapamiętać, bo o ile ciekawostka w sprawie rytuału została wypisana, to jednak nie pojawiły się żadne, szczególne informacje. Coś zapewne powiązane z runami… a przynajmniej tak podejrzewał, łącząc wszystkie informacje na temat symboli, z jakimi utożsamiane są demony. Jakby nie było, już wcześniej się na tym skupił, gdy był z Juliusem w bunkrze. Długo jednak nie ustał w tym miejscu; poczucie winy za stan własnej matki, poczucie winy za wszelkie błędy z przeszłości, tudzież poczucie winy w zakresie własnych błędów i niedoskonałości, przebijało się przez wszystkie jego membrany umysłu. Mimo odcięcia się od emocji, mimo nieprzywiązywania ponownie sznurka do poprzednich lat, problem zdawał się istnieć. Zawiódł? Możliwe. Niemniej jednak, starał się przy tym wytrwać dłużej i bardziej skupić się na zamknięciu własnych myśli, w związku z czym odłożył książkę i tym samym skierował całą swoją uwagę na pozostawieniu umysłu czystym niczym łza. Spędził w tym stanie, stanie spokojnym, trochę czasu; zanim spakował własne rzeczy, zanim uznał, że na ten dzień wystarczy, kiedy to siedział na jednej z gałęzi, kiedy to schował podręcznik do torby, pożegnał się jeszcze raz z tym miejscem. Pomagało mu ono zdobyć doświadczenie, które na szczęście zdobywał z każdym dniem, w którym to postanowił się podjąć jakiejkolwiek nauki.
[zt]
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Kotna: C Lokacja: mam wysokie zielarstwo i szeptnik na mnie nie działa, kradnę listki
Nie interesowało ją już nic więcej bezpośrednio związanego z Laveau, bo odnosiła wrażenie, że im więcej poznawała rzekomych faktów, tym te bardziej były domniemane, sprzeczne, dotyczące więcej niż jednej osoby. Bardziej zainteresowała się czasami, o których Kotna opowiadała jej przy okazji. Białowłosa (a przed śmiercią przecież brunetka obdarzona metamorfomagią) żyła w czasach tuż po wojnie secesyjnej, po XIII poprawce Konstytucji, w dużej mierze w okresie tzw. rekonstrukcji, ale i później. Duch był w stanie opowiedzieć jej kilka słów o budowie kolei transkontynentalnej i zakupie Alaski, choć zrobił to bez szczegółów, w końcu nie o tych rejonach wiedział najwięcej, nie takie przedsięwzięcia dominowany w życiu i świadomości osób żyjących w drugiej połowie XIX wieku w Luizjanie. - Mów do mnie. - zorientowała się, że zbliżyła się do miejsca, w którym dało się usłyszeć znajome szepty, słowa nawołujące do agresji, przemocy, krzywd. Kluczem w towarzystwie szeptnika było skupienie uwagi na czymś innym od niego, na podtrzymywaniu świadomości, być może też na nieprzerwanej dyskusji - ostatecznie zagłuszenie rośliny i trzymanie się od niej na odpowiedni dystans też powinno się całkiem nieźle sprawdzić. Ale Kotny już nie było. - Hej? - rzuciła w przestrzeń, jednocześnie decydując się na podejście do szeptnika, który najwyraźniej natychmiast wywołał u niej efekty, z których był znany. Czy Marie naprawdę uznawała nagłe zniknięcie za świetny żart? Wsłuchując się w 'słowa' wyciągnęła w pewnym momencie rękę w kierunku rośliny, jakby chciała w pełni doświadczyć jej mądrości, zbawczych treści jej przekazu. Głowa Morgan zaczynała stopniowo być w zupełnie innym miejscu, zaczynała sama dla siebie, ale i dla otoczenia, być niezwykle groźną bronią.
- No co chcesz wiedzieć, szajbusko?
Wylatując nagle zza rośliny chyba doskonale zdawała sobie sprawę, jakie działanie miał szeptnik, choć chyba niekoniecznie, jako duch, czuła jego wpływ na siebie. Jedno trzeba jej jednak było przyznać - wytrąciła Davies z równowagi na tyle, że, oprócz przewrócenia się podczas panicznego kroku do tyłu, przywróciła jej również trzeźwe myślenie. Po upadku, Gryfonka zorientowała się, że w palcach zostało jej kilka listków, więc pospiesznie je schowała, mając z tyłu głowy ich właściwości i możliwość skorzystania z nich. - Ty krowo.
-To całkiem zabawne, ale oni kompletnie nie wiedzieli, co powinni zrobić. Może i znieśli niewolnictwo, ale co potem? Dzieci we mgle miałyby bardziej moralne postanowienia.
Może dlatego, że byłyby dziećmi. Kotna kontynuowała, nie zważając na kąśliwą uwagę Morgan, a jednocześnie oddalała się od drzewa i szeptnika, w dużej mierze odciągając tym samym od nich również Gryfonkę. Czy miała na uwadze jej bezpieczeństwo? A może przyciągnęła ją tutaj wyłącznie dla własnej rozrywki?
- Chyba nie o to chodziło, by po wyzwoleniu Twój były właściciel otrzymał za Ciebie odszkodowanie. Nie o to, by nie mieć prawa wyborczego. Zdecydowanie nie o to, by jeszcze przez sto lat mieć styczność z segregacją rasową w codziennym życiu.
[z/t]
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Magia Luizjany udzielała jej się każdego dnia coraz mocniej. Pragnęła zobaczyć więcej i chłonąć jeszcze więcej. Każde kolejne, nowe doświadczenie było dla niej czymś cudownym i nie wyobrażała sobie, aby czas, jaki został jej ofiarowany w tym miejscu, mogła bezcześcić na rzecz bezsensownego leżenia czy gapienia się w sufit bez celu. Pragnęła wiedzy od zawsze, a w Luizjanie mogła zdobyć jej całe nowe zasoby. Nie ukrywała, że równie ważnym było dla niej, aby rozwijać się dalej pod względem eliksirowarskim. Tutejsza fauna i flora była tak kompletnie odmienna od tego, co oferowały jej wyspy Brytyjskie, że korzystała z każdej wolnej chwili, byle tylko znaleźć nowe rośliny i odkryć ich zastosowanie, które później umożliwi jej rozsławić jeszcze bardziej swoje i tak już bardzo dobre rzemiosło. Co najważniejsze w tym wszystkim, miała przecież kogoś, kto równie mocno podzielał jej pasję zdobywania nowej wiedzy i rozwijania się pod wieloma względami. Dlatego, kiedy tylko usłyszała o tym magicznym drzewie, które notorycznie przyciągało do siebie kolejnych turystów, wiedziała, że Nessa będzie idealną towarzyszką jej dzisiejszej wyprawy. Osobiście wątpiła, aby w tym miejscu chodziło tylko i wyłącznie o wspinanie się po pniu, czego sama też nie zamierzała robić. Wiedziała, że zginęło tutaj wielu czarodziejów, choć historie, które doprowadziły do ostatecznych wydarzeń, wciąż były dla niej nie znane. Nic jednak nie stało na przeszkodzie, aby je zbadać. Ubrała się odpowiednio, wciąż pozostając wierną swoim ulubionym, ciemnym barwom ale i faktowi, że wygoda jest tutaj ważniejsza, niż szpilki. W końcu żadna nie mogła przewidzieć tego, co mogło je spotkać na miejscu, ale pewne było jedno; Beatrice przewidywała naprawdę dobrą zabawę! Kiedy tylko przybyły na miejsce, Dearówna zaczęła czujnie rozglądać się po otoczeniu. Kompletnie go nie znała, a nauczona wydarzeniami, z jakimi przyszło jej się niejednokrotnie zmagać, od razu chwyciła swoją różdżkę w dłoń. Mierzyła wszystko swoimi czarnymi ślepiami, wyglądając potencjalnego niebezpieczeństwa. Nie dostrzegała go jednak w tym momencie, co było dla niej delikatnie irracjonalne. Przecież coś musiało powodować te liczne samobójstwa i zgony ludzi w tym miejscu... Postanowiła jednak w tym momencie się tym nie przejmować. - Nie wiem, skąd te wszystkie opowieści dotyczące tego miejsca - stwierdziła, z nutką rozczarowania w głosie. Miała nadzieję odnaleźć jakąś zakazaną czy zapomnianą wiedzę, a jedyne, co w tym momencie rzucało się w jej oczy, to dziwne, karmazynowe kwiaty u podstawy pnia wielkiego dębu. Zaintrygowana przechyliła delikatnie głowę i podeszła w tamtą stronę. -Widziałaś je wcześniej? - zapytała jeszcze Nessę po drodze. Dopiero w odległości metra bądź dwóch, zrozumiała co to była za roślina i jakie mogła powodować działanie. -Na Merlina, to szeptnik - wyszeptała sama do siebie czując, że ta przygoda jednak nie mogła się skończyć dobrze. Kwiaty miały bardzo proste a zarazem cholernie silne działanie. -Nessa, wiej! - odwróciła się w stronę rudzielca, modląc się w duchu, aby choć tym razem ją usłuchała. Jednak gdy zobaczyła ją ponownie, nie chciała już, aby Nessa uciekła z tego miejsca. Chciała ją skrzywdzić, bardzo dotkliwie, nieświadomie zaciskając swoją dłoń mocniej na dzierżonej weń różdżce.
Kostka:Nie dotyczy, mam 20 zielarstwa. Szepty nie działają i mogę zebrać listki.
Poniekąd rozumiała zachwyt tym miejscem, jednak Nessa nie podzielała aż tak dużego entuzjazmu i fascynacji. Opiewające mocą dzielnice, opowieści zamieszkujących to miasto duchów, a przede wszystkim jego straszna, ale i bardzo ważna historia były ciekawe, jednak sam klimat i aura.. Cóż, nie była w jej stylu. Nawet akompaniament tutejszej, pięknej i pełnej saksofonu muzyki nie pomagał. Poświęcała jednak czas na naukę, poznawanie nowych faktów i szukała materiałów do kontynuowania nauki korzystania z magii bez pomocy różdżki, nad którą od kilku miesięcy pracowała. Nie było to kwestią, tylko jej ambicji, ale również lepszego poznania i spędzania czasu z Shawnem, który poniekąd stał się jej inspiracją w tej dziedzinie. Dla kogoś tak biegłego w posługiwaniu się magią praktyczną możliwość rzucania czarów z pomocą gestów była bardzo pomocna, a do tego oszczędzała czas, który mogła lepiej wykorzystać. Nic więc dziwnego, że Lance spędzała wieczory nad książką i nad pracą nad kumulowaniem chaosu w dłoniach. Beatrice nigdy nie odmawiała, a więc propozycję wspólnego spaceru krajoznawczego uznała za doskonałą wymówkę, aby mogły razem spędzić trochę czasu. Wiedziała, że przyjaciółka była zajętą pracą nad nowym eliksirem, a do tego bardzo mocno stawiała na własną karierę oraz ambicje, chcąc rozwinąć wiedzę i znaleźć nie tylko nowe przepisy, ale również składniki umożliwiające przygotowanie nowych rzeczy. Widziała entuzjazm w jej oczach, nie mogąc przez to powstrzymać uśmiechu. Drzewo będące celem ich podróży kryło ze sobą wiele tajemnic i nawet Lance porzuciła obcasy na rzecz sportowego obuwia, na wypadek, gdyby spotkała je jakaś przygoda. Pogoda dopisywała, nic nie zapowiadało deszczu ani zbliżającej się katastrofy w postaci mącących w głowie szeptów. Nie przeszkadzała przyjaciółce w badaniu terenu, jednak sama miała różdżkę w pogotowiu. - Może to ma zachęcić turystów lub mieszka tu jakiś duch? - wzruszyła ramionami, zgarniając rudy kosmyk włosów za ucho i przesuwając spojrzeniem po rosnących nieopodal kwiatach, westchnęła cicho. W Japonii też mieli lasy samobójców. Może po prostu wydarzyło się tu coś, co skłaniało do tego typu myśli i było miejską legendą?- Hmm? Nie, nie zwróciłam uwagi, że tu rosły. To chyba szeptniki, co? Było o nich na egzaminie. Odparła, podążając za nią wzrokiem i starając się wytężyć umysł, szukała tam informacji na temat pięknie wyglądającego kwiecia. Dlaczego miała wrażenie, że wiązały się one z czymś niebezpiecznym, zwłaszcza dla osób o słabszej psychice i podatnych na wpływy lub emocje? Przygryzła dolną wargę, krzyżując ręce na biuście w zamyśleniu, kiedy ostrzeżenie przyjaciółki dotarło jej uszu. - Co? Powtórzyła tylko, nie ruszając się z miejsca. Od razu skupiła na niej wzrok, nieco zaniepokojona nagłym olśnieniem ze strony czarnowłosej, której ton głosu wskazywał na niebezpieczeństwo. Gdy ich spojrzenia się spotkały, cofnęła się pół kroku. Znała Dearówne na tyle, aby poznać po samym wyrazie oczu jej intencje. - Beatrice? Wszystko w porządku? -zapytała ze wciąż emanującym spokojem głosem, chociaż brew nieco drgnęła jej ku górze w niepokoju. Niewiele osób było w stanie sprawić, że ją coś obchodziło. Mimowolnie sięgnęła za plecy, zaciskając palce na rękojeści magicznego patyka z czarnego orzecha, gotowa rzucić niewerbalne zaklęcie, gdyby jej przypuszczenia okazały się prawdziwie. Nie umknęło jej uwadze też to, jak palce czarownicy zacisnęły się na jej własnej różdżce. - Wyglądasz na złą.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Nie dowierzała w teorię, jakoby jakikolwiek duch mógł tak skutecznie oddziaływać na to miejsce. Zarówno ona, jak i Nessa, były dosyć uczonymi kobietami i wiedziały, że to nie jest zwyczajnie możliwe. Poza tym, czarnowłosa dziewczyna nie wyobrażała sobie, jak maiło by to wyglądać. Ona sama nie przejmowała się czymś tak prozaicznym jak wspomnienia dotyczące miejsce. Była niedowiarkiem. Nigdy nie pozwalała sobie na to, aby w coś uwierzyć tylko na słowo. Sama musiała wszystko sprawdzić, zbadać, nim ostatecznie wyrobiła sobie osąd. Tak jak i w tym przypadku. Choć tutaj nie miała jeszcze świadomości, jak bardzo mogło to być dla niej zgubne. Należało trzymać się od tego miejsca byle dalej. Nie bawić się w wielkiego odkrywcę. Trzymać się utartych ścieżek i kurczowo podążać ich śladem do przodu... Dawna Beatrice zapewne działała by w ten sposób. Ta, którą się stała na przestrzeni ostatnich kilku lat, śmiało patrzyła w przyszłość i odważnie zmierzała swoimi ścieżkami, świadoma faktu, że tylko wytyczanie nowej drogi, może poprowadzić ją do sukcesu. Chyba nawet sama nie była do końca pewna przemiany, jaka się w niej dokonała. Jaką odważną i pewną siebie kobietą się stała. Jedno było natomiast bardziej, niż pewne; czuła się w swoim ciele i ze swoją osobą bardzo dobrze. Pierwszy raz od naprawdę długich lat, nie bała się unosić podbródka dumnie ku górze, zadowolona z tego, co osiągnęła. - Nie wiem, co te plotki mają na celu, ale z pewnością są skuteczne. Widziałaś kogokolwiek po drodze w promieniu dobrego kilometra? - jedna jej brew uniosła się ku górze, a na wargi wypłynął lekko kpiący uśmieszek. Jakby naśmiewała się z beznadziejnego podejścia ludzi względem tego miejsca. Pewność siebie, czy głupota? W tym momencie raczej to drugie... Przynajmniej można było to wywnioskować po tym wszystkim, co stało się potem. Jak jej wzrok nagle przestał być miły i radosny, a z oczu zaczęły się sypać w kierunku jej najlepszej przyjaciółki iskry, które miały na celu jedno; pokazać, że z Beatrice na pewno nie jest wszystko w porządku. Szeptniki zaczęły oddziaływać na jej organizm bardziej, niże Trice mogłaby podejrzewać, że jest w stanie na nie reagować. Kakofonia dźwięków wdzierała się do jej czaszki, mieszając się ze sobą, jednocześnie zlewając w całość i wyłuskując z jej myśli wszystko to, co najczarniejsze. Nagle uderzyło w nią przeświadczenie, mówiące o tym, że w zasadzie to przez Lanceley jej życie w niedawnej przeszłości było takie trudne. Wniosek ten był kompletnie irracjonalny i oderwany od rzeczywistości, jednak w tym momencie Dearównie wydawał się jedynym rozsądnym. Bo przecież gdyby Nessa okazała ci więcej wsparcia w tamtym czasie, na pewno wszystko skończyło by się lepiej szeptał jej jakiś głos w głowie. Zbyt zajęta była samą sobą, aby zwrócić uwagę na to, jak źle zaczyna się dziać dodawał drugi. A Beatrice przyznawała im rację... - Wiesz, to niesamowite, ale nigdy nie czułam się lepiej - odpowiedziała, nieświadoma faktu, że cała jej postura mówiła coś zupełnie innego. Włosy u nasady zabarwiły się na czerwony kolor, kompletnie niekontrolowane w tym momencie. Czarno-czerwona plątanina kosmyków, w połączeniu z całą posturą Dearówny musiała wyglądać przynajmniej przerażająco. - Wiesz, co do mnie dotarło? Że mnie zostawiłaś. W momencie, kiedy Cię kurwa najbardziej potrzebowałam - ostatnie słowa zostały wysyczane przez Beatrice z ogromną intensywnością w kierunku Nessy. -Jak mogłaś mi to zrobić?!
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
+18 dla potencjalnych wrażliwców, obrońców zwierząt.
Chciałby być silniejszy. Tajemnicze szepty, które się z niego śmiały, gdy przemierzał pensjonat, gdy starał się w jakimkolwiek stopniu skupić na własnym ja. Oczy, przymknięte, starające się wszystko przypomnieć zgodnie z rytmem zegara, zachować należyty spokój, stać się duchem w maszynie, którą sam kreował - nawet nie zastanawiał się, dlaczego rosnące kwiaty zaczęły gnić, a kiedy to kroki całkowicie ucichły, gdy przystanął i się zastanowił. Czy był słaby? Nie był silny? Dlaczego to wszystko zdawało się znajdować się poza zasięgiem jego wzroku? Dlaczego nie mógł w żaden sposób uchronić się przed tak prymitywnymi stworzeniami, jakie są syreny błotne? Dlaczego, do cholery jasnej, Violetta, zamiast po prostu rozpocząć procedurę ich zabijania, kazała, aby jedna z nich ją pocałowała? Zaciskając mocniej zęby, chwycił się za własne włosy, które wyrastały do niebagatelnych rozmiarów i tym samym były tego dnia niezbyt dobrze ułożone; musiał gdzieś iść. Musiał się przejść. Nie bez powodu wybrał miejsce, do którego miał pewnego rodzaju sentyment. Pierwsze, które odwiedził i pierwsze, które było zapowiedzią tragedii. Czy ten dzień powinien być dla niego łaskawy? Czy próby zostania oklumentą przypadkiem nie zostaną w pewnym stopniu przez niego zniszczone? Jego próby, delikatne niczym motyle, zdawały się być poniekąd namiastką udowodnienia samemu siebie, że potrafi nad sobą przywołać spokój, choć nie do końca w taki sposób, jaki zamierzał. Nie miał tym razem ze sobą podręczników do czarnej magii. Przedmiot zakazany, przedmiot, z którym zapoznał się coraz bardziej, których to podręczniki muskał dłonią w sposób ostrożny i rozważny, postanowił pozostawić w swojej bezpiecznej skrytce w domku. Nikt nie powinien w żaden szczególny sposób dostać się do tego, co tak naprawdę przydziela łatkę kogoś trędowatego. Nikt nie powinien przekraczać granic jego prywatności, których nie zamierzał ponownie pokazywać i używać do tego palca wskazującego. Nikt nie powinien w żaden sposób powodować takich obrażeń, jakie otrzymał podczas starcia ze syrenami - ciężkie westchnięcie wydostało się z jego ust, kiedy to postanowił zaczerpnąć świeże powietrze, jakie to znajdowało się podczas wędrówki po terenach należących do stanu Luizjany. Kiedy zbliżył się do drzewa, karmazynowe szeptniki zaatakowały mocniej; jakoby gwałcąc prywatność, jakoby opowiadając historię, która się tutaj zdarzyła - raz jeszcze, nagabując do tego, by zrobił komukolwiek krzywdę. Niestabilność emocjonalna zapewne przyczyniła się do mniejszej odporności na działanie rośliny, w związku z czym wargi krzywo wypełniły twarz samego młodzieńca. Znajdował się sam. Próbował usiąść, niemniej jednak czuł, że to jedynie spowoduje, iż będzie jeszcze bardziej rozleniwiony, niż zazwyczaj. Próbował jeszcze raz uspokoić własne myśli, jeszcze raz nie poddawać się w pełni presji ze strony magicznych roślin, tworząc wyimaginowane bariery własnego umysłu. Jeszcze raz, kiedy to poczuł natarcie negatywnych emocji, kiedy to starał się wyczyścić to, co znajdowało się pod kopułą czaszki, to, co zamierzały skazić swoim plugastwem i chorobą szepty; ale czy mu się to udawało na tyle, na ile zamierzał? Ta próba, w porównaniu z poprzednią, pozostawiała wiele do życzenia. Niepokojące myśli zdawały się powoli, wraz z czasem, coraz to bardziej wypełniać głowę Puchona, kiedy to przebywał w tym miejscu coraz dłużej i dłużej. Czuł wyjątkowe rozdrażnienie - jakoby jeden drobny element w otoczeniu był go teraz w stanie bez problemu sprowokować. Duch ponownie przechodzący przez jego ciało, powodujący niezliczone jednostki chłodu przenikające przez membranę skóry, który uznał, że pomysł ten będzie idealny. — Czy ciebie, do reszty, pokurwiło? — zapytawszy się ducha, nie uzyskał jednoznacznej odpowiedzi. Kto wie, może Baltasar tak naprawdę śmiał się z obecnego losu studenta, który najwidoczniej nie mógł sobie z tą sytuacją poradzić? Czuł złość. Czuł narastającą złość, którą musiał z siebie wypuścić. Nie mógł jej więcej trzymać, podejrzewając, że lepiej, aby wybuch nastąpił na czymś, czego nikt nie będzie po prostu szukał. Chciał przerwać emocje, które w nim drzemały, chciał je z siebie wypuścić, by te poczyniły coś, czego nie zamierzał początkowo, a co, być może, doprowadzi go do pewnego rodzaju odpowiedzi. A może tylko mu się wydawało, że drzemią w nim namiastki agresji i tylko jest to podbudowane przez czerwień znajdującą się w jego głowie? Mimo, że wcześniej świat, w którym był, stanowił jedynie stonowane odcienie szarości i ewentualnego niebieskiego, świadczącego o narastającym w jego duszy przygnębieniu? Nie bez powodu udał się na pobliskie mokradła, w dłoni trzymając różdżkę. Nie bez powodu jeszcze raz postanowił zmierzyć się z demonami, które jakimś cudem udało mu się stworzyć, choć nie zamierzał do końca walczyć ze syrenami wodnymi - szukając czegoś, na czym mógł się w pełni wyżyć, kierował się poczuciem wyższości oraz posiadanej dominacji względem danego osobnika. Chciał, aby uczucie, jakie będzie mu towarzyszyć, było podobne do tego, kiedy magiczne stworzenia były skrępowane linami. Chciał widzieć cierpienie i błaganie o litość. Przemierzanie przez gęstwiny traw nie było proste, aczkolwiek ostatecznie było opłacalne - zbyt długo na potencjalnego ochotnika nie musiał czekać. Zachowując należyte środki ostrożności, wzrok Felinusa wędrował po terytorium, tym samym znajdując ofiarę będącą po prostu jednym z kojotów, które najwidoczniej nic nie robiły sobie z tego, że ktoś może je zaatakować. A był jeden, oddalony, pozbawiony jakiejkolwiek opieki, bezbronny w bezpośrednim starciu; lekkie futro, dość mocno cenione w obrębie luizjańskiej społeczności, okrywało ssaka i tym samym odznaczało go na tle mokradeł. Bingo. Faolán musiał tylko się przybliżyć, unikając gałązek. Musiał wyładować na czymś złość, jaką odczuwał; musiał poddać się w pełni własnym instynktom, które ostatnio nim szarpały. Psy, które hodował we własnej głowie, gotowe były już do ataku; przyglądały się, jak tylko właściciel je spuszcza, kiedy to wstały na równe cztery łapy, warcząc i wypuszczając z własnego pyska sporą ilość śliny. Były głodne, pozbawione wcześniej możliwości aż takiego pokarmu, pozbawione przede wszystkim… siły. Immobilus zdawało się załatwić sprawę - snop jasnego światła wystrzelił z różdżki i trafił prosto w stworzenie, do którego zaczął się niebezpiecznie zbliżać. Spowolnione, pozbawione możliwości szybkiej ucieczki, warczące i wystawiające kły, gotowe do ataku - Felinus nie zamierzał odpuścić. Zamierzał zobaczyć ból i cierpienie w oczach drapieżnika; bez wycofywania się, bez jakichkolwiek skrupułów. — Icalius. — rzuciwszy, pnącza ciasno oplątały kończyny należące do kojota, uniemożliwiając mu tym samym jakąkolwiek ucieczkę. Czuł, jak serce szybciej zaczyna bić, jak adrenalina i poczucie władzy powodują, że umysł w pewnym stopniu przestaje zastanawiać się nad moralnością własnych czynów. Ale nie na tym zamierzał się skupić. Spojrzawszy dokładniej w oczy stworzenia, nie widział jeszcze strachu. Jeszcze, bo psowate ujadało i nie zamierzało równie łatwo odpuścić jak on. Pokręciwszy różdżką parę razy, ciche westchnięcie, jak również nietypowy, niecodzienny uśmiech zawitał na twarzy studenta. Szybko jednak zniknął pod osłoną chłodu, choć tak naprawdę dłonie same brnęły już do działania; już chciały się pobawić czyimś kosztem, już chciały popatrzeć, jak stworzenie cierpi, jak wije się z bólu, jaką ma nad tym władzę… Tak samo jak życie może w pewnym stopniu to u niego powodować. — Aquasudo. — skupił się na wszystkich inkantacjach, jakie powtarzał w ramach treningu, skupił się niesamowicie, napędzając własną duszę gniewem częściowo nieuzasadnionym. Musiał cholernie uważać podczas tego procederu, wszak odbite rykoszetem zaklęcie mogłoby się dla niego źle skończyć. Całe szczęście, nie dla zwierzęcia oczywiście, udało się - dziki pies zaczął się dusić i krztusić, stworzenie zaczęło jeszcze bardziej ujadać, plując wodą wydobywającą się z gardła i tym samym pokazując uległość. Skowyt wydostał się w powietrze, jakoby cała ta czynność sprawiała silny ból stworzeniu, co nie zmienia faktu, iż tak w rzeczywistości było - podkulony ogon i ciągłe plucie substancją nie zdawało się być czymś przyjemnym. Dziwne poczucie wyższości zawładnęło nad jego ciałem, co nie zmienia faktu, iż nie czuł tego samego, co wcześniej, kiedy to czuł, że naprawdę wygrał. Jakoby zgrzyt przedostający się niemiłosiernie przez cały proceder, pewnego rodzaju błąd w oprogramowaniu zwanym psychiką, jakoby położenie się do snu, kiedy to tak naprawdę czynności, jakie wykonywał, stawały się rzeczywistością pod wpływem amoku. Dłuższe utrzymanie zaklęcia zdawało się być czynnością trudną - nie tylko ze względu na to, jak zaawansowana jest ogólnie czarna magia, a również także poprzez uczucie współczucia. Pewnego rodzaju człowieczeństwo się w nim znajdowało. Opuściwszy różdżkę, stworzenie wypluło resztki wody, patrząc na czarodzieja z przerażeniem w oczach. Podobnym, jak do tego, kiedy czuł potęgę, ale jednak nie tak samo satysfakcjonującym. — Cistam Dolorum. — a może jednak tak naprawdę był kimś, kto ma gdzieś los innych? To zaklęcie, z biegiem czasu, stało się słabsze, bardziej słabe od Aquasudo, które wyprowadził, co nie zmienia faktu, iż kojot zaczął się dusić, czując ból w klatce piersiowej i tym samym piszcząc z przerażenia, kiedy to nieznane efekty zaczęły na niego oddziaływać. Felinus zaczął widzieć potęgę wynikającą z korzystania z takich czarów, jak również zaczął zauważać to, że tylko i wyłącznie w odpowiednich rękach jest w stanie przyczynić się do wzrostu umiejętności na polu walki. Zaczął zauważać, jak potężnym narzędziem jest, gdy inne metody zawodzą - a kiedy patrzył się czekoladowymi oczami na cierpienie stworzenia, poczuł czuć żal. Żal do tego, w jakim stopniu tak naprawdę się staje pewnego rodzaju… ślepy. Kiedyś znacznie bardziej był podatny na emocje, a teraz stawał się kimś z pogranicza maszyny, w której został zaszczepiony tylko i wyłącznie duch. Ręka mimowolnie drgnęła, zanim całkowicie wycofał czary, które to się udały mu całkiem nieźle, mimo posiadanych problemów z rzucaniem tych najbardziej podstawowych. Konary wypuściły przestraszone, uciekające w popłochu stworzenie na wolność, co nie zmienia faktu, iż Faolán nadal stał w tym samym miejscu, w którym to się znajdował. Jest silniejszy. Nie, zaprzeczył istnieniu samego siebie, zaprzeczył, że jest w stanie zapanować nad czarną magią, skoro nie jest w stanie zapanować nad sobą i własnymi popędami. Pięść mimowolnie uderzyła o pobliskie drzewo, a drzazgi skutecznie wbiły się w palce, kalecząc je i pozwalając na to, by czerwona posoka wydostała się z naczyń krwionośnych i tym samym pobrudziła kończynę należącą do Puchona. Zaciśnięte zęby pokazywały złość, ale tę wobec siebie, kiedy to postanowił zawrócić - kiedy to kroki stawiał spokojniej, aczkolwiek w pewnym stopniu z gniewem skierowanym ku samemu sobie; dlaczego? Kim tak naprawdę jest? Odpowiedzi na pytanie nie uzyskał; potrzebując przede wszystkim czasu, jeden prosty spacer w stronę pensjonatu nie wytłumaczy żadnego poszukiwanego zagadnienia.
Nie podchodziła poważnie do spraw duchów aż do przybycia tutaj i poznania swojej martwej opiekunki, której dusza w jakiś sposób nie mogła odnaleźć spokoju. Może też dlatego, że nigdy się nimi nie interesowała, bo wychodziły daleko poza sprawy magii praktycznej. O drzewie krążyły plotki, legendy i ludzie snuli domysły, ale niepodważalnym faktem było to, że znajdowano tu wiele ciał w ciągu ostatnich lat. Coś musiało być na rzeczy, tylko kto podejrzewałby niewinnie wyglądające o kwiatki, o których działaniu dziewczyny miały się niedługo przekonać? Były podobne przy wielu przeciwieństwach. Obydwie lubiły na własnej skórze przekonywać się o pewnych rzeczach, łączyć fakty i rozwiązywać zagadki. Trudno było mydlić im oczy, bo były inteligentne i elokwentne, od małego przecież rodziny stawiały wiele na ich edukację, zatrudniając nawet prywatnych korepetytorów lub nauczycieli w dziedzinach, których do perfekcji nie mogły opanować w ramach programu w Hogwarcie. Przyglądała się czarownicy w milczeniu, trudno było jednak Nessie powstrzymać kąciki ust, które unosiły się ku górze. Wyglądała znacznie lepiej niż rok temu. Jej oczy znów lśniły, nabrała pewności siebie i w końcu skupiała się na sobie, własnej ambicji oraz marzeniach. Nie była pewna, czy posada Profesora była jej wymarzonym zawodem, ale stanowiła doskonały start, początek do czegoś większego. Była dumna, odważna. Nawet cień ojca przestał unosić się za jej plecami. Dominik musiał sprawiać, że była naprawdę szczęśliwa i kwitła. Dobrze wspominała tatuażystę z równie dobrego rodu, co ich własne. Zauważyła, że w ciągu ostatnich miesięcy coraz lepiej rozumiała potrzebę styczności z drugim człowiekiem. Nie były aż tak głupie i zbędne, jak sądziła do tej pory, gdy jej umysł przyćmiewała chęć zdobywania wiedzy i otwierała się jedynie na Beatrice oraz Fillina, ignorując całą resztę świata. Zaprzeczyła ruchem głowy na jej pytanie, posyłając jej jeszcze wzruszenie ramion oraz uśmiech, zanim cały ten cyrk się rozpoczął. Nessa może nie była mistrzem zielarstwa czy eliksirów jak jej przyjaciółka, ale miała doświadczenie w magii praktycznej, a do tego była obserwatorem. Znała Beatrice na tyle, że potrafiła na podstawie spojrzenia ustalić, że coś było nie w porządku. Przełknęła ślinę, cofając się pół kroku i marszcząc brwi w zastanowieniu, wciąż poszukując definicji szeptników. Jej dłoń ukradkiem zaciskała się na różdżce, gdyby sprawy miały wymknąć się spod kontroli. Nie skrzywdziłaby Beatrice, jedynie unieszkodliwiła i zabrała z daleka od tego przeklętego drzewa. Gdy do uszu dobiegła nazwa kwiecia, Lance rozwarła usta w zaskoczeniu i wytrzeszczyła oczy. No tak, mamiące kwiaty. Zaginające rzeczywistość i napełniające agresją rośliny, które miały jeden z najskuteczniejszych systemów obronnych w magicznej florze. Zaklęła pod nosem, woląc już chyba teorię oo złym duchu. Spojrzenie, którym ją obdarzała, było bardzo niekomfortowe. - Mhmm.. -mruknęła jedynie, nie odrywając od niej wzroku. W magicznych pojedynkach, ale również zwykłych utarczkach ważna była analiza postawy napastnika. Jego nóg, rąk, spojrzeń. Wszystko spajało się w całość, tworząc dość wyraźny obraz, dający możliwość przewidywania. Z tego, co reprezentowała sobą Dearówna, nie mogło wyniknąć nic dobrego. Wcale się jej to nie podobało. Łagodny podmuch wiatru zakołysał leniwie rudymi kosmykami włosów, a na bladych policzkach zatańczył rumieniec, który trudno było jednoznacznie zinterpretować. - Nie zostawiłam Cię Beatrice, nie zawołałaś o pomoc, upierając się, że radzisz sobie świetnie sama. Robię tak samo. Zgadnij, kto jest moją inspiracją? - zapytała tylko, przekręcając głowę w bok. Pomimo dosadności słów, brzmiała łagodnie i cierpliwie, nie dając po sobie poznać, jak zarzuty przyjaciółki nią wstrząsnęły. - Nigdy Cię nie zostawiłam. To Ty wyjechałaś. Palce mocniej zacisnęły się na drewnianej rękojeści przyozdobionej skorupkami jajek, gotowe do reakcji obronnej. Miała jednak nadzieję, że czerwień na włosach złagodnieje i nie przejdą do bezmyślnego miotania czarami. Z drugiej strony, metamofromag zasiał w głowie Nessy ziarno niepewności, poczucie winy.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Beatrice równie mocno jak Nessa miała w głębokim poważaniu duchy i inne niematerialne byty, z którymi mimo wszystko w magicznym świecie, chcąc nie chcąc, człowiek miał styczność. Dla niej liczyło się praktyczne podejście do wielu różnorakich dziedzin magicznych. Może właśnie dlatego tak ukochała sobie eliksiry? Zdaniem Dearówny, w świecie magii nie było nic bardziej magicznego, jak właśnie staranne dobieranie składników oraz komponowanie ich, dzięki czemu mogła powstać mikstura śmiertelnie groźna, bądź największe antidotum, jakie tylko ludzie mogli sobie wyobrazić. Tak niewiele było potrzeba, aby stworzyć coś spektakularnego wręcz. Nie trzeba było znać wszystkich inkantacji z podręcznika, czy ich znaczenia. Niejednokrotnie brunetka czuła się niczym dyrygent mugolskiej orkiestry, decydujący o tym, jak przebiegnie całe przedstawienie. Jeden jej błąd wystarczył, aby miesiące przygotowań, czy prób spełzły na niczym. Tylko, niestety, każdy te błędy popełniał. Jej dzisiejszy błąd polegał na tym, że nie rozpoznała od razu zagrożenia, jakim były, niewielkie, czerwone kwiatki, których w pierwszym odruchu nie zauważyła. Gdyby tylko wiedziała, że Nessa się jej w tym momencie przyglądała, z takimi myślami, to zapewne nawet meteamorfomagia nie pomogłaby jej ukryć lekkiego zażenowania. Nie sądziła, że przyjaciółka może zwyczajnie cieszyć się faktem, że pierwszy raz, od naprawdę wielu lat, Beatrice czuła się po prostu dobrze. Wiedziała, co musi robić w życiu i na czym się skupić, aby jej działania przynosiły wymierne efekty. Miała jasno postawiony przed samą sobą cel i konsekwentnie do niego dążyła. Co nie oznaczało, że skupiła się tylko na samej sobie! Sama też zauważyła, że Nessa nie jest tą Nessą. Wiele zmian dokonało się w dziewczynie, choć sama pewnie niewiele o tym mówiła, bądź nie chciała mówić. Niemniej, ktoś taki, jak Trice, kto znał ją od lat i wiedział na jej temat niemalże wszystko, nie potrzebował wielu bodźców, by spostrzec, że jej przyjaciółka była kimś innym. Czy lepszym? Nie jej oceniać. Jednak teraz Dearówna nie potrafiła zauważyć nic ponad to, jak wiele krzywdy przydarzyło się w jej życiu za sprawą działań Lanceley. W normalnych okolicznościach zapewne srogo by się zbeształa za podobne myślenie. Niestety, okoliczności były dalekie od normalnych i tylko Merlin jeden raczył wiedzieć, co miało przynieść to spotkanie. Pewne było jedno; paskudne głosy goszczące w głowie brunetki, tylko nabierały na sile. To jest przyjaciółka?! Przecież nie potrafiła Ci pomóc. Zostawiła cię na pastwę samej siebie i swoich koszmarów. Miała w dupie przez długie miesiące to, co się z tobą działo, gdzie byłaś, czy w ogóle... żyłaś. Szepty nabierały na sile i znaczeniu, stając się coraz bardziej i bardziej przekonującymi. Kobieta delikatnie przekrzywiła głowę na bok, obserwując jak rudzielec cofnął się o krok czy dwa do tyłu. Czarne ślepia nawet na sekundę nie oddalały się od tej, która ponosiła całą odpowiedzialność za wiele z wydarzeń w życiu Beatrice. - Inspiracją? - powtórzyła to słowo, smakując je na języku. Szeptom się to nie spodobało. ŁŻE! Kłamie, byle tylko się wybielić! krzyczały w jej głowie, nie pozostawiając wątpliwości co do tego, co kobieta powinna sądzić na temat całej sytuacji. Gdzieś tam, bardzo głęboko, próbowała przedostać się na zewnątrz racjonalna część jej umysłu, jednak jej słowa były niczym szept w porównaniu do krzyków, które wciąż w niej rozbrzmiewały. Kosmyki włosów Beatrice coraz mocniej zabawiały się na kolor czerwieni, a brwi mimowolnie ściągały w wyraźnym grymasie niezadowolenia. - Czyli musiałam przyjść i błagać cię na kolanach o pomoc, aby ją uzyskać?! - wysyczała, robiąc kolejny krok w jej stronę. I znów dwie iskry wydostały się ze ściskanej przez kobietę różdżki. -Nessa, jak kurwa mogłaś?! - jej głos łamał się na tych słowach, a uczucia walczyły o władzę nad ciałem. Gniew, żal, nienawiść. Chyba żal na ten moment wygrywał, bo jedna czy dwie łzy wydostały się na zewnątrz, by swobodnie spłynąć po zaczerwienionych z gniewu policzkach. Szepty zawyły z uciechy w jej głowie...
Eliksiry z pewnością były bardzo subtelną i piękną sztuką, idealnie pasującą zdaniem Nessy do Beatrice. Pomijając już dziedzictwo oraz fakt, że talent miała we krwi, najzwyczajniej w świecie z nią było podobnie. Starannie dobierała przyjaciół, efekt bywał nieprzewidywalny, a i gdy ktoś podał zły składnik, mogło się to skończyć różnie. Warzenie mikstur według Lance było pełne gracji, tak, jak jej przyjaciółka, która pomimo pozornie twardej zbroi i wyszczekanej buzi, wewnątrz była delikatna i łagodna. Wystarczyło dotrzeć do ostatniego etapu gotowania lub zachwycania się gotową substancją w szklanej fiolce. Lubiła też, gdy miała wszystko w swoich rękach i to do niej należała ostateczna decyzja. Czerwone, niepozorne kwiaty musiały być powodem tak wielu dramatów, które rozegrały się pod koroną olbrzymiego drzewa. Jak wiele znały sekretów swoich ofiar? Obydwie powinny być ostrożniejsze. Człowiek zmieniał się ciągle. Rozwijał, ewoluował, uodparniał na to, co przynosili do życia inni. Nie były już tymi samymi, beztroskimi dziewczętami z głową pełną marzeń i optymizmem. Obydwie przyjęły wiele noży w plecy, wiele raniących słów dobiegło ich uszu. Niemniej jednak cieszyła się, że chociaż Beatrice odnalazła siebie i spokój, bo jej szczęście było dla Nessy znacznie ważniejsze, niż swoje własne. Ona sobie radziła, wypracowała technikę, coraz częściej uznając emocje za zbędny dodatek do codzienności, chociaż okazjonalnie przebijały się jeszcze przez jej srebrną zbroję. Miała nadzieję, że cokolwiek się wydarzy, zawsze będą za sobą i będą się akceptować, pomagając tej drugiej dojrzeć swoje najmocniejsze strony w chwilach zwątpienia. Obserwowała ją w milczeniu, ze skupieniem śledząc każdy jej ruch. Czuła niepokój, ale brakowało w tym wszystkich strachu, jakby ten już kompletnie nie dotyczył rudowłosej czarownicy. Analizując sytuację, łącząc fakty i tkwiąc w pogotowiu, była w stanie poradzić sobie w każdej sytuacji. Zwłaszcza że była doskonała w magii praktycznej, a do tego zaklęcia niewerbalne miała na najwyższym poziomie, chociaż nigdy się tym nie chwaliła i raczej robiła wszystko, aby wszelkich konfliktów uniknąć, zwykle nie angażując się tym samym w życie oraz reakcję innych. Jednak to nie był obcy. Ciemne włosy zmieniły barwę, jej śliczne oczy łypały z urazą i żalem, być może nienawiścią, które było jej bardzo ciężko znieść. Przeklęła w myślach szeptniki, zaciskając usta. Nie myślała logiczne, a z tym nie lubiła sobie radzić. - Nie. Nie ulegasz zwykle innym, a teraz kontrolują Cię opętane rośliny? Cudownie Bea. - westchnęła tylko, zaciskając mocniej palce na różdżce. Nie chciała jej nic zrobić, jednak teraz najlepszym rozwiązaniem byłoby unieszkodliwienie jej przemianą w żółwia, czy w inne zwierzę i zabrania z daleka od tego drzewa, gdzie mogłaby dojść do siebie i odzyskać ludzką formę, gdyby zamiast czerwonym gadem, była znów zielonym. Czy na zwierzęta w ogóle działa metamorfomagia? Włosy były coraz bardziej szkarłatne, policzki zakrywał Dearównie rumieniec. I te łzy, które sprawiły, że serce Lance zacisnęło się, odbierając jej na chwilę oddech. Nie umiała jednak tego już okazać tak, jak zrobiłby to przeciętny człowiek.- Przepraszam, że Cię rozczarowałam. Teraz to ja powinnam błagać o wybaczenie, że jestem tak beznadziejną przyjaciółką. Odpowiedź, która wydobyła się spomiędzy warg dziewczyny, była faktycznie pełna skruchy, ale i łagodności. Nie była pewna, czy jakkolwiek złagodzi to działanie kwiatów, jednak wiedziała, że powinna ją przeprosić. Faktycznie, był okres, gdzie się bardzo od siebie odsunęły i z pewnością była to winna Nessy, za co powinna wziąć odpowiedzialność. Może teraz ta chwila nadeszła? Nie umknęły jej uwadze wcześniej uwolnione iskry z magicznego kija, dzięki czemu wciąż zachowywała czujność i podzielność uwagi, gotowa do ewentualnej obrony. Nie była w stanie przewidzieć, co Bea zrobi.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Niewielu ludzi znało Beatrice tak dobrze, jak Nessa. Rudzielec był najważniejszą osobą w jej życiu i nigdy nie miało się to zmienić. Niekiedy zastanawiała się nad tym, jak to w ogóle możliwe, że pozwoliła sobie na takie działanie, jakim było kompletne uzależnienie się od drugiej osoby. Powierzenie jej większości swoich trosk, marzeń, myśli, zachowań. Pozwoliła bez skrupułów na to, aby Nessa wiedziała o niej wszystko i nie czuła się w żaden sposób z tym źle. Wręcz przeciwnie. Niejednokrotnie w życiu świadomość tego, że na Lanceley zawsze mogłaby liczyć, bez względu na to, jakich działań by się nie podjęła, dodawała jej skrzydeł. Pozwalała wierzyć, że niemożliwe nie istnieje. Mając za przyjaciela człowieka tak szlachetnego, mądrego i dobrego, nie mogło się myśleć inaczej. Bardzo doceniała to, co uzyskała z jej strony. I sama pragnęła ofiarować jej w zamian wszystko to, co w życiu najwspanialsze. Niestety, nie zawsze było to możliwym. Przecież nawet pośród najlepiej na świecie dopasowanych do siebie osobowości, zdarzały się momenty takie, kiedy jedno i drugie mówiło rzeczy tak kompletnie bezsensowne i nieprzewidywalne, że mogło to doprowadzić do katastrofy. Mogło to mieć przeróżne podłoże. Odmienne zdanie w spornej kwestii, nieodpowiednie zachowanie jednej ze strony. Czy jak i w ich przypadku, te nieszczęsne, zasrane kwiatki, które zbyt mocno działały na Beatrice. Kobieta kompletnie nie była w tym momencie sobą. Nie umiała zrozumieć tego, co działo się z jej ciałem i faktu, że szepty kwiatów tak bardzo głęboko do niej docierają. Gdzieś tam, bardzo daleko, dochodziły do niej jej własne głosy, które mówiły, że nic, kompletnie n i c z aktualnie głoszonej względem Nessy tyrady, nie było prawdziwym! Jednak czerwień kwiatów rozpylała wokół nich swój czar zbyt mocno. W normalnych okolicznościach, nigdy nawet nie przeszło by jej przez myśl, że mogłaby w jakikolwiek sposób skrzywdzić Nessę. Ukarała by się sowicie za tego typu myśli w momencie. Jak w ogóle mogłaby pragnąć krzywdy dla kogoś, kto był jej bliższy niż rodzina? Jednak ta sytuacja była daleka od normalnej tak bardzo, jak to tylko było możliwym. Łypała w jej stronę spojrzeniem, w którym nie było nawet grama litości, pozornie rozumiejąc wszystko to, co szeptniki pragnęły jej przekazać. Od dawna próbowała zgonić winę na wszystkich, tylko nie siebie. System obronny, który działał latami, ale teraz, wyzbyła się go. Tylko że to wszystko wracało do niej w tym momencie, znów była głupią smarkulą, nie pojmująca tego, co jest ważne, a co nie. Znów pragnęła tylko i wyłącznie swojego dobra, nie zważając na konsekwencje, jakie jej to przyniesie. A skoro miała to dobro uzyskać, ktoś musiał ucierpieć. Dlaczego by nie Nessa, która wciąż odmawiała jej pomocy? NIC MNIE NIE OPĘTAŁO! - ryknęła w jej stronę. Krzyk czarnowłosej wystraszył kilka ptaków, które zasiadały na pobliskich gałęziach drzewa. Jednak nie zwróciła na to uwagi. Całe swoje skupienie przelała na rudzielca, zbliżając się nieubłaganie w jej stronę. Czarne ślepia Dearówny wpatrywały się w nią uparcie, pragnąc ją zranić. Tak, aby poczuła, jak to jest być kompletnie opuszczonym przez wszystkich. Szeptniki podpowiadały jej, że to najlepsze rozwiązanie w tej sytuacji. Nie, jedyne! Prawa dłoń powoli zmierzała w kierunku lewego nadgarstka, na którym od dłuższego czasu zawsze znajdowała się złota bransoleta skrywająca w sobie ostrze Karona. Wiedziała, że nie może tego zrobić tak nagle i bezpośrednio, bo nie miałaby z Nessą żadnych szans w bezpośrednim starciu. Zajmowały się kompletnie innymi dziedzinami magii. Długi czas później, kiedy Beatrice sięgała wspomnieniem do tych wydarzeń, nie rozumiała, co chwilowo przełamało czar, jaki działał na nią w tym momencie. Czy słowa Nessy, czy jej zachowanie... Wciąż pozostawało to dla niej zagadką. Pewne natomiast było jedno; Beatrice w momencie poczuła się tak, jakby ktoś zdjął z jej oczu czarną przepaskę, która skutecznie zniekształcała jej widok na cały świat. W jej oczach pojawił się wyraz kompletnego niezrozumienia, który szybko został zastąpiony strachem. Oddech jej przyspieszył, a wargi niebezpiecznie zaczęły drżeć. Bała się. Cholernie się bała samej siebie i tego, do czego jeszcze namówią ją te rośliny. Przecież Nessa była dla niej najważniejsza! -Zabierz mnie stąd - wyszeptała pełnym bólu głosem. Miała szczerą nadzieję, że tym razem Nessa ją usłucha, nie tak jak kilka minut wcześniej.