Gdzieś na uboczu Plantacji, zapomniany przez czas i właścicieli stoi samotny krzyż. Jest on symbolem masowego pochówku pracujących tu niewolników, którzy umarli w chorobie lub w męczarniach, porzuceni przez swoich właścicieli. Zakopano ich w ziemi bez oznaczeń, nikt naprawdę nie wie, ile ciał zostało wrzuconych do dołu i o kim zapomniano. Miejsce to ma dziwną, pełną smutku oraz nostalgii aurę, sprawia, że człowieka przechodzi dreszcz..
Nie możesz zbliżyć się do krzyża, jeśli masz w kuferku jakikolwiek punkt w statystyce "Czarna Magia", strażnicy tego miejsca nie pozwalają na to, aby osoby o brudnym sercu zakłócały ich spokój.
Rzuć kostką, jeśli masz 0 punktów z Czarnej Magii!
Kostki:
1,6 Udaje Ci się podejść bardzo blisko krzyża, zupełnie jakby zamieszkujące go dusze chciały Twojego towarzystwa. Widząc zalegające dookoła śmieci, uprzątasz to miejsce i wyczarowujesz bukiet świeżych kwiatów. Gdy dotykasz krzyża, aby uwieńczyć swoją krótką modlitwę, Twoim oczom ukazują się potworne chwile z życia mieszkańców plantacji sprzed wielu lat. Robi Ci się smutno oraz ciężko na sercu, zwłaszcza na widok losów zamieszkującej to miejsce czarownicy, która umarła w wieku dziecięcym. Zyskujesz jeden 1 punkt do Historii Magii. Zgłoś się po niego w odpowiednim miejscu. 2,3 Zbliżasz się do miejsca pochówku, jednak chcesz zachować pewien dystans, bo nie wiesz, gdzie na dobrą sprawę grób się zaczyna. Przyglądasz się mu badawczo, a także oplątującej go, bujnej roślinności. Dostrzegasz mnóstwo znanych sobie ziół, a dodatkowo drzewo, w którego cieniu stoi krzyż okazuje się jednym z najprzydatniejszych w tworzeniu eliksirów. Znajdujesz ususzony kawałek kory, leżący gdzieś pomiędzy pokrzywami — parzysz dłoń, ale kora Wiggen trafia do Twojej kieszeni, zgłoś się po nią w odpowiednim miejscu! Cóż za ironia losu, że w miejscu, gdzie pochowane są ofiary chorób, urosło właśnie to drzewo.. 4,5 Możesz podejść do krzyża, ale czujesz niepokój. Masz wrażenie, że do uszu wdzierają Ci się szepty umarłych, ostrzeżenia oraz prośby o pomoc. Kolejne głosy są coraz donośniejsze, a Ty nie możesz zrobić nic, żeby im pomóc.. Udaje ci się oczyścić starą, wilgotną świecę oraz zapalić ją i zaczarować tak, aby nie podpaliła otaczającej tego miejsca roślinności. Chociaż tak możesz oddać im szacunek. W kolejnym wątku będziesz mieć szczęście i jeśli jest to jedna z lokacji na Plantacjach lub w Nowym Orleanie, gdy rzucisz najgorszą kostkę, możesz ją raz przerzucić.
Zagadnienia związane z historią świata czarodziejów zawsze Aidena interesowały. Nie mógł wyjść z podziwu dla czarodziejów, którzy musieli działać w czasach ich krwawych prześladowań. Wiedział, że do takowych dochodziło też i na Wyspach Brytyjskich, ale tamtejsze nie mogły w żaden sposób równać się z tym, co się działo w Ameryce w czasach osławionego polowania na czarownice. Obiecał sobie, że musi dowiedzieć się czegoś więcej na temat historii czarodziejów w tych okolicach, bardzo się więc ucieszył, kiedy się dowiedział o znajdujących się w okolicy plantacjach. Udał się tam następnego dnia po przyjeździe, bo pierwszy poświęcił na odpoczynek i orientację w terenie. Kiedy dotarł na miejsce, pierwszą rzeczą, jaką zauważył, był osamotniony i zaniedbany krzyż. Prawdę mówiąc, Aiden ledwo go zauważył, tak bardzo porósł różnymi zaroślami i był otoczony innego rodzaju śmieciami. Podszedł nieco bliżej, wyczuwając jakąś tajemniczą, magiczną aurę tego miejsca. Wyczuwał ją, choć nie bardzo wiedział z czego ona się właściwie bierze, nie widział w pobliżu żadnego źródła magii.
Ukucnął przed krzyżem i posprzątał go. Wszystkie zarośla i uschnięte, zgniłe liście usunął swoimi rękami, bez używania czarów. Dopiero po skończonej pracy wyjął z kieszeni różdżkę. - Chłoszczyść! - mruknął pod nosem, aby wyczyścić sobie obie ręce z ziemi i innego świństwa, które do nich przyległo. Kiedy już je oczyścił, użył zaklęcia Orchideus do wyczarowania pęku polnych kwiatów. Związał je w bukiet i położył obok krzyża, aby w ten sposób oddać cześć niewolnikom, którzy byli tutaj pochowani. I wtedy... wtedy wszystko się zaczęło. Poczuł się tak, jakby zasypiał albo w jakiś inny sposób tracił kontakt z rzeczywistością. Przed oczami ukazały mu się wszystkie te mroczne sceny sprzed wieków: zobaczył niewolników katowanych na śmierć na plantacji, zobaczył wygłodzone dzieci i starców - wszystko to sprawiło, że wpadł w bardzo silnie melancholijny nastrój. Siedział tam jeszcze przez chwilę czy dwie, roniąc łzę. Kiedy wstał na nogi i miał już odchodzić, zobaczył nieopodal jakąś dziewczynę. Siedziała pod drzewem i najprawdopodobniej była w nastroju mniej więcej takim samym, jak Aiden. Kiedy podszedł bliżej, zobaczył, że dziewczyna była bardzo piękna. Miała uroczą, choć smutną twarz i bardzo długie, rude włosy. Siedziała opierając się o drzewo i trzymając swoją głowę na kolanach, te zaś miała złączone i przytrzymywała je obydwiema rękami. Aiden zastanawiał się nawet, czy jest prawdziwa, czy jest tylko wytworem jego wyobraźni albo jakąś kolejną zjawą, która tym razem nawiedza tę plantację. - Wszystko w porządku? - zapytał smutnym głosem, kiedy zdobył się w końcu na podejście do niej. Ukucnął ku niej i nieśmiało położył jej rękę na ramieniu. Cóż, dzięki temu miał przynajmniej pewność, że jest realna, że jest człowiekiem, że cały czas żyje, a nie jest kolejnym duchem w tych okolicach...
C. szczególne : Burza długich, gęstych włosów, opadających wokół jej postaci w naturalnych rudych falach; blada cera i mnóstwo jasnych piegów na twarzy i rękach; kolczyk w pępku i septum w nosie
To był sam początek wyjazdu, a ona już szukała odosobnienia. To była dziwna istota, Saxa... Jednocześnie pragnęła mieć wielu znajomych, a z drugiej strony tylko w samotności ładowała baterie do dalszego życia. Musiała się zaklimatyzować w nowych okolicznościach, a sytuacji nie poprawiał fakt, że dzieliła domek z dwoma chłopcami. Owszem, była też Bonnie, a Skyler jest puchonem, ale ten drugi... Jakiś Ślizgon. Czuła się trochę niekomfortowo. Za to lepszym aspektem był duch, który postanowił robić jej za przewodnika. Bardzo pozytywna i optymistyczna Layla. Pomogła jej pozwiedzać okolicę i wpływała na nią jakoś tak uspokajająco. Tego dnia zwiedzała plantacje i dotarła gdzieś na ich zapomniany skrawek. Roślinność zrobiła się bujniejsza i bardziej dzika, nikt nie wyrywał chwastów, pozostawiając naturze pole do popisu. Miała też wrażenie, że zrobiło się ciszej, nawet ptaki poleciały wyśpiewywać swe trele gdzieś dalej. Saxa straciła poczucie bezpieczeństwa płynące od jej opiekuńczego ducha, a gdy ujrzała bardzo stary, drewniany krzyż, opleciony pędami roślin nagłe uczucie tak znanego jej smutku spłynęło na nią, paraliżując na kilka sekund. Miała nadzieję, że na wyjeździe będzie na tyle zaabsorbowana i zadowolona, że melancholia na chwilę zgubi do niej drogę. Marzenie ściętej głowy. Przez głowę przemknęła jej tylko myśl, że na szczęście przydarzyło się jej to tutaj, w samotności, na odludziu... Łzy napłynęły jej do oczu, kiedy z pewnej odległości przyglądała się mogile. Żeby odpędzić ponure myśli poczęła rozglądać się wokół, rozpoznając parę ziół, których używali na zielarstwie. Jedna z rzeczy przykuła jej uwagę. Podeszła bliżej i, nie zważając na rosnące tu pokrzywy, wyciągnęła dłoń po korę Wiggenu. Spojrzała na drzewo, z którego pochodziła kora, a potem na krzyż, który stał w jego cieniu. Nie mogła powstrzymać skradających się do niej cieni. Słońce jakby przyblakło, a ona odeszła parę kroków i schowała się za jakimś drzewem. Osunęła się po jego pniu i wpatrywała się w dal spojrzeniem, w którym nie było nawet iskierki nadziei. Czuła, jakby jakiś ciężar usiadł jej na piersi i powoli dusił. Oplotła ramionami kolana pociągnięte pod brodę, a gdy z oczu popłynęły jej w końcu łzy, oparła o nie czoło. Tak bardzo zatraciła się w swoich myślach, że nie zauwżyła, że ktoś przechodził niedaleko i ten sam ktoś znalazł się tuż obok niej. Krzyknęła krótko i drgnęła gwałtownie, gdy poczuła czyjąś dłon na ramieniu. Duchów się nie bała. Bała się ludzi. Odsunęła się na kilkadziesiąt centymetrów, gdy jej wzrok padł na nieznajomego. Jego łagodny głos pozwolił jej sądzić, że chyba nie ma złych zamiarów. Zresztą, czy to był do końca nieznajomy? Chyba zdarzyło im się zamienić parę zdań w Hogwarcie... - Och, tak, przepraszam, ja... - głos nadal jej drżał, podobnie jak dolna warga. Zrobiło jej sie okrpnie głupio, że tak zareagowała. Odchrząknęła i strzelała wzrokiem wszędzie, tylko nie na twarz chłopaka. - Jest... W porządku. Tak. To nic - jąkała się z silnym norweskim akcentem, który stawał się wyraźniejszy, gdy się denerwowała. Przypomniała sobie, że płakała, więc szybko przetarła dłonią policzki. - Nie chciałam nikomu tu przeszkadzać, już sobie idę - powiedziała i wstała, ale chyba zbyt szybko, bo zakręciło jej się w głowie i musiała oprzeć się o drzewo.
Dziewczyna zachowywała się dosyć dziwnie. O ile Aiden mógł zrozumieć, że niekoniecznie chciała mu zaufać (w końcu go nie znała...), ale ona wręcz wydawała się go bać. Jego? A może czegoś tudzież kogoś innego? - Nie bój się! Nie bój się! - mówił do niej dość głośno, tak, aby przekrzyczeć jej słowa, ale jednocześnie na tyle spokojnie, żeby jej nie wystraszyć jeszcze bardziej. Wyglądała na wstrząśniętą. Po jej pięknej twarzy spływały łzy, które próbowała otrzeć ręką, jednak Aiden, chcąc jej pomóc, wyciągnął różdżkę i skierował ją na jeden z liści, który spadł z drzewa. - Abcivio! - wypowiedział zaklęcie, chcąc zamienić go w chustkę. Nigdy nie był dobry z transmutacji. Choć zawsze się starał, nigdy nie był w stanie opanować tych wszystkich reguł i zawiłości tej dziedziny magii. SUMa jakimś cudem zdał, ale do OWuTeMa z tego przedmiotu nawet nie podchodził. W takim układzie, i to zaklęcie nie mogło pójść mu rewelacyjnie. Liść tak naprawdę jedynie uformował się w kształt niewielkiej chusteczki, ale wszystkie inne jego właściwości pozostały dokładnie takie same. Trudno, trzeba korzystać z tego, co jest. Aiden chwycił swoją "chusteczkę" i pomógł dziewczynie otrzeć łzy z policzków. - Już dobrze, wszystko w porządku! - starał się mówić najbardziej spokojnym tonem, na jaki tylko było go stać. Słyszał u dziewczyny silny, obcobrzmiący akcent, ale nie wiedział, czy oznacza on jej obce pochodzenie, czy też jej narządy mowy w taki sposób się zniekształciły na skutek jakiegoś wstrząsu, którego niewątpliwie musiała doznać. - Nikomu nie przeszka... - zaczął, ale za chwilę uciął, widząc, że z dziewczyną dzieje się coś niedobrego. - Halo, dobrze się czujesz? Jestem uzdrowicielem, możesz mi zaufać! - to nie była do końca prawda, bo Aiden w końcu dopiero po wakacjach miał rozpocząć swój staż w Świętym Mungu, ale jednak dość sporo wiedział na temat czarodziejskiego uzdrawiania. To jednak wyglądało mu na zwykłe omdlenie. Złapał dziewczynę za rękę i spróbował posadzić. - Usiądź, proszę - powiedział cicho, niemal szeptem, próbując delikatnie nakłonić ją do przyjęcia pozycji siedzącej. - Zaraz ci się polepszy, czekaj... - znowu sięgnął po różdżkę, którą skierował w stronę małego robaka, którego zauważył na okolicznym drzewie. - Vera Verto! - spróbował zamienić go w jakieś, przynajmniej niewielkie, naczynie, do którego będzie mógł nalać wodę. Udało mu się stworzyć niewielki naparstek. Cóż, lepsze to, niż nic. Szybko napełnił go wodą i podał dziewczynie do ust. Powtórzył taką operację kilkakrotnie, w końcu trudno było załatwić sprawę za jednym zamachem przy użyciu tak niewielkiego naczynia... - Spokojnie, nie bój się, zaufaj mi, będzie dobrze... - powtarzał jej w kółko, kiedy spróbował ułożyć ją w takiej pozycji, żeby krew spłynęła do jej mózgu. Aiden uznał, że ponieważ nie traci przytomności, zaklęcia będą w tej sytuacji zbędne. Czuł się jednak zobowiązany do udzielenia tej dziewczynie pomocy, w końcu... chciał być uzdrowicielem! I oto pierwszy raz w życiu miał tego namiastkę.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Słowa Kotny brzmiały na raczej pozbawione przejęcia losem wszystkich tych osób, które upamiętniał widniejący przed nimi krzyż. Trudno było jednak było wymagać empatii od, bądź co bądź, dość bezdusznego ducha. Odwiedziny przy tym grobie też nie należały do zaplanowanych, a jednak, kiedy już były na miejscu, Davies wolała zachować ciszę i oddać zmarłym hołd. Marie postanowiła jednak ciągnąć wcześniej rozpoczętą opowieść o Laveau.
- Nie chciała pozwolić, by voodoo dalej było kojarzone z jakimiś szatańskimi praktykami, więc wprowadziła do symboliki krzyże, postacie świętych i wpajała przychodzącym na jej nabożeństwa tłumom, że to wszystko odbywało się w ramach wiary katolickiej, rozumiesz? Magiczne rytuały, lalki przynoszące szczęście, wróżenie. Katolickie, jak sam papież, co?
Marie nawet nie kryła oburzenia całym tym podejściem Laveau do sprawy i ukazywaniem voodoo w niekoniecznie prawdziwym świetle. Czy było to rzeczywiście aż tak złe, by dla wzrostu liczby wyznawców voodoo pójść na kompromisy? Na pewno wszystkie kury koguty, którym w tej sposób darowano życie nie miały nic przeciwko.
- Jej najstarsza córka chciała pójść w jej ślady, być mambo, kapłanką. Kto wie, może teraz też tutaj leży z nimi.
Kotna dość jasno dała do zrozumienia, jaki los spotkał córkę Laveau, która zresztą była jej imienniczką. Pewnie niełatwo było przejąć od matki takie brzemię, zwłaszcza, gdy wokół legendarnej postaci obracało się tyle wątpliwości, niejasności, niedopowiedzeń i skrajnych ocen jej postępowania. - Daj mi chwilę. - przerwała duchowi wywód, by choć przez moment jakoś oddać cześć zmarłym, co najwyraźniej nie spodobało się białowłosej.
- Jasne, jeszcze złóż im ofiarę z białego koguta, na pewno im pomożesz!
Brzmiało całkiem trafnie, ale i boleśnie. Na szczęście po tych słowach zniknęła, zostawiając po sobie tylko parszywy humor. Skąd u osoby, która tak bardzo przepadała za bezwzględnymi rozwiązaniami oraz każdą odnogą czarnej magii uraz do upamiętniania zmarłych? Krzyż wydawał się przemawiać, opowiadać historie znajdujących się tutaj nieszczęśników. Nie licząc ilości wspomnień, wyglądał na dotknięty jakimś zaklęciem. A może po prostu zmarli tak mocno uzewnętrzniali swoje cierpienie przez drewnianą ozdobę? Życie na plantacji nie należało do tych radosnych żyć, a zawieszony na krzyżu, kwiatowy wieniec nie miał tego w żaden sposób zmienić. Ale może miał chociaż zwrócić uwagę żyjących na problem i przestrzec przed dopuszczeniem do jego powrotu? Podczas zakładania wieńca na krzyż przez przypadek dotknęła krzyża, doświadczając przy tym potwornej wizji tortur, śmierci z przemęczenia, głodu, czy pozbawienia najprostszych ludzkich praw. Zacisnęła zęby. O tym wszystkim łatwo się opowiadało, zwłaszcza dopóki bezpośredni kontakt z cierpieniem znajdował się w bezpiecznej odległości dwóch wieków. Dziś już nie palono na stosach, a i, przynajmniej w tych rejonach, wszyscy byli już wolni. Również dzięki temu, co przeszły na przestrzeni tysiącleci wszystkie ofiary niewolnictwa.
[z/t]
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Kostka:6 Duch:F - Dziś Twój duch opowiedział Ci zaskakująco dużo komplementów. Czujesz się znacznie lepiej. W następnej lokacji kostkowej lub evencie będziesz mógł przerzucić jedną z kostek! Bonus ten obowiązuje tylko jeśli Twój kolejny wątek będzie w takim miejscu lub podczas wydarzenia.
Nie planowała odwiedzać tego miejsca, nogi po prostu ją tu zaniosły, kiedy zdecydowała się wybrać na spacer po plantacjach - trochę z własnej ciekawości, a trochę za namową Ellena. Duch był tego dnia wyjątkowo przyjaźnie nastawiony i nie szczędził jej komplementów, chociaż Keyira podejrzewała, że miał w tym jakiś konkretny cel. Albo może w końcu doszedł do wniosku, że więcej much złapie na miód niż na ocet... "O, widzisz ten krzyż? Postawiono go, by upamiętniał wszystkich tych biednych niewolników, których pochowano tu w masowym grobie. Niektórzy umarli przez choroby, niektórzy w prawdziwych męczarniach. Większość z nich została porzucona przez swoich właściciel, umarli kompletnie przez nich zapomniani" - oznajmił z prawdziwym żalem i złością chłopiec, zbliżając się do podniszczonej, drewnianej konstrukcji. Keyira poszła w jego ślady z lekkim ociąganiem, przyglądając się swojemu towarzyszowi uważnie. On też był jednym z niewolników i nawet jeśli jego ciało tutaj nie spoczywało, na pewno utożsamiał się z wszystkimi ofiarami tego okrucieństwa. — Ellen — zaczęła, ale zaraz urwała, bo też nie wiedziała co dokładnie mogłaby mu powiedzieć. Że jej przykro? To było dość oczywiste, ale w obliczu podobnej tragedii nie znaczyło zbyt wiele. "W porządku" - mruknął, chyba trafnie odczytując wyraz jej twarzy i uśmiechnął się krzywo. Shercliffe zacisnęła usta i rozejrzała się po okolicy, a na widok śmieci westchnęła z rezygnacją. Niektórzy nie mieli żadnego szacunku dla zmarłych. Pozbierała cały ten syf, a zamiast niego wyczarowała bukiet świeżych kwiatów, który ułożyła pod krzyżem. "Byłem pewien, że strażnicy tego miejsca pozwolą ci podejść" - oznajmił Ellen, najwyraźniej odzyskując humor, a dziewczyna łypnęła na niego pytająco. "Tylko osoby o czystym sercu mogą podejść tak blisko" - wyjaśnił krótko, a Keyira zmarszczyła brwi. Raczej nie określiłaby swojego serca mianem czystego, ale jak widać, duchy miały swoje własne kryteria. Shercliffe położyła dłoń na jednym z drewnianych ramion i zaraz zastygła w bezruchu, gdy jej umysł zalała fala obcych dźwięków i obrazów. Cudze wspomnienia wdzierały się do jej głowy, a wraz z nimi okropny smutek i żal. Cofnęła dłoń, kiedy ukazała jej się historia młodej czarownicy, która została pochowana gdzieś pod jej stopami i zrobiła kilka kroków w tył. — Cholera — mruknęła, rozmasowując skronie.
Już miała wypytać Ellena dlaczego jej nie ostrzegł, kiedy kątem oka wychwyciła jakiś ruch. Obróciła się w tamtym kierunku i dostrzegła kolejnego ducha. Półprzezroczysty chłopak kręcił się w pobliżu, wyraźnie zagubiony. — Hej, czy jesteś jednym z... — urwała, kiedy przyjrzała się bliżej jego ubiorowi. Przez moment myślała, że być może był jednym z niewolników zakopanych w masowym grobie, ale jego strój był wyraźnie współczesny, co zbiło ją z tropu. — Skądś cię znam — stwierdziła, robiąc krok w jego kierunku. — Czy nie jesteś przypadkiem uczniem z Hogwartu? — zaryzykowała, próbując sobie przypomnieć gdzie dokładnie go widziała. Myśl, która nagle rozkwitła w jej głowie była bardzo niepokojąca. — Czy ty... Jesteś martwy? — dopytała z przejęciem, rozglądając się na wszystkie strony, jakby spodziewała się dostrzec gdzieś w zaroślach ciało dzieciaka. Jeszcze tylko tego im brakowało - śmierci uczniaka na wakacjach.
C. szczególne : Blady, szczupły, kruchy i delikatny. Blizny po ugryzieniu wilkołaka na brzuchu i plecach, wygląda tak jakby wilkołak chciał przegryźć go na pół; jedna, gruba blizna na przegubie nadgarstka, którą zakrywa bransoletką z łbem wilka. Tatuaż Runy Algiz (nie da się ukryć) widnieje na prawej dłoni między palcem wskazującym, a kciukiem.
Nie czuł się za dobrze. Pierwszy raz był na jakiejś wycieczce szkolnej i to tak daleko. Jeszcze jedyny dom, jaki miał utracił, dziadek umarł, a Fenrir momentami się tu dusił. Panicznie nachodziły go myśli, po co tu przyjechał, albo uczucie jakiegoś zamknięcia w klatce i spętania. Jeszcze bardziej odczuwał to przed pełnią, a wcale nie było lepiej po pełni. Cały czas doskwierały mu dziwne odczucia, z początku pomyślał, że to przez likantropie. W domku numer siedemnaście całkiem dobrze się spało. Często brakowało im światła, więc chłopcy musieli je sobie wieczorem do czarować. W nocy jednak nic ich nie niepokoiło. Tego dnia kładąc się do łóżka, Fenrir miał wrażenie, że coś tu będzie nie tak i wcale się nie mylił. Czy tak źle działał na niego nowoorleański klimat? Obudził się i wszystko wydawało się takie samo. Domek nie został zburzony. Współlokatorów nie było. Sądził, że wstał bardzo późno, skro znajdował się tu sam. Usiadł na łóżku, chcąc postawić nogi na ziemi, ale jak bardzo się zdziwił, że nie poczuł podłogi pod stopami. Przezroczystość. Prześwitywał niczym jakiś duch. Właśnie duch. Zaczął panicznie wołać Zacka, który nie zjawił się i nie miał zamiaru mu tego wyjaśnić. Na pewno żył. Kładł się wczoraj i był przekonany, że i może dziwnie się czuł, ale nie był poważnie chory. Prawda? Zaczął oddychać panicznie, dziwnie szybko i płytko, ale nawet oddychanie wydawało mu się nienaturalnie. Spojrzał za siebie, jeśli umarł, powinno tu być jego ciało. Na pewno! Nic. Łóżko było puste. Przerażenie wdarło się do jego głowy, a on zerwał się z łóżka i zaczął się rozglądać po pokoju, aby następnie złapać za klamkę od drzwi, która przeszła mu przez dłonie. Dziwnie, ale to go uspokoiło. Powoli zaczął przyglądać się swojemu ciału. Wyciągnął rękę przed siebie i pozwolił jej przejść przez drzwi. Spodobało mu się to. Nadal nie wiedział, czy to jakieś halucynacje, czy po prostu nie żyje albo to bardzo realistyczny sen — nieważne. Przeszedł przez drzwi i lekko unosząc się nad ziemią, jak prawdziwy duch udał się na luizjańskie plantacje. Z początku bawił się przy tym świetnie. Zapomniał o tym, że możliwe, że nie żyje. Dopiero kiedy znalazł się na masowym grobie niewolników, zaczęły go nękać jakieś złe wspomnienia. Śmierć. Czyżby przypominał sobie, jak umarł? Dziwne obrazy. Smutne melodie. Dziwne uczucia. Wieczne oczekiwanie. Dużo muzyki, smutnej muzyki. Nie wiedział, skąd zna owe melodie. Niespodziewanie wszystkie te odczucia i obrazy zniknęły, a pojawiło się coś innego. Gorszego niż własna śmierć? Zauważył krzyż, ale to nie on był czymś złym. Poczuł niepokój. Szepty. Dochodziły stąd dziwne szepty, krzyki, wołanie o pomoc. Miał wrażenie, że stawało się to coraz głośniejsze. Potrzebował skupić się na czymś, oczyścić. Jego uwagę przykuła stara, nieco wilgotna świeca. Zbliżył się do niej. Nie mógł jednak nic zrobić. Chciał ją zapalić. W taki sposób oddać im szacunek tym tutaj poległym, ale sam był duchem. Przez przedzierające się krzyki i wołania, zobaczył dziewczynę, która zaczęła do niego mówić. Żyła. Nie wyglądała jak on. Nie była przezroczysta. Potrzebował jej pomocy. Słowa ślizgonki wydawały mu się odległe. Nie odpowiedział nic, nie na pytania, na które chciała uzyskać odpowiedzi. Nie mógł. Nie teraz. - Mogłabyś? - Wskazał na starą, wilgotną świecę. - Proszę, zapal ją i odpowiednio zabezpiecz. Potrzebuje ciszy... oni potrzebują ukojenia. - Spojrzał na krzyż, mając ochotę zwinąć się w kłębek i zastygnąć w bezruchu. Miał nadzieje, że dziewczyna zrobi, to co on powinien uczynić.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Nawet, kiedy w końcu ją dostrzegł, zdawał się nie skupiać na niej szczególnej uwagi. Keyira przymrużyła oczy i zlustrowała go raz jeszcze. Z całą pewnością był prawdziwy; nie mógł być wytworem jej wyobraźni. Ciężko było jednak stwierdzić co go tak poruszało: jego obecny stan czy też może fakt, że ktoś go w tej sytuacji spotkał... A może coś jeszcze innego? W każdym razie, kiedy nie odpowiedział na żadne z jej pytań, studentka zmartwiła się tylko bardziej. Uniosła nawet dłonie w uspokajającym geście, jakby spodziewała się, że chłopiec ją zaatakuje. Na szczęście duch w końcu się odezwał. Shercliffe powiodła spojrzeniem we wskazanym przezeń kierunku. Faktycznie, dostrzegła tam świecę, chociaż kolejne słowa dzieciaka nie miały większego sensu. Przynajmniej do chwili, w której przypomniała sobie, jak duchy tego miejsca zalały ją falą wspomnień. — Słyszysz ich? — zagadnęła, posłusznie raz jeszcze zbliżając się do krzyża. Przykucnęła obok i najpierw odpowiednim zaklęciem wysuszyła świecę, a potem przy odrobinie kreatywności i wysiłku przetransmutowała ją w oszklony lampion. Dopiero wtedy podpaliła knot i zgodnie z życzeniem towarzysza, zamknęła szlane drzwiczki, zabezpieczając płomień. — No dobrze, zrobione — mruknęła, podnosząc się do pionu. — Czy teraz możesz mi powiedzieć co się z tobą dzieje? Szczerze mówiąc, zaczynam się trochę martwić — przyznała, machając ręką w jego kierunku. — No wiesz, twoją... Formą — zakończyła, krzywiąc się na własny dobór słów. Schowała różdżkę do pokrowca i oparła dłonie na biodrach, czekając na jakąś reakcję, a najlepiej konkretną odpowiedź. — Wszystko z tobą w porządku? Potrzebujesz pomocy? — dopytała zaraz po chwili namysłu. Jakkolwiek on się z tym czuł, to zdecydowanie nie była normalna sytuacja. Ludzie nie zmieniali się w duchy czy zjawy bez powodu. Czy w ogóle próbował szukać pomocy czy też błąkał się zagubiony od samego rana. A może uznał to za świetną okazję do żartów? Keyira zaczęła się mimowolnie zastanawiać czy mógł to być jakiś efekt jakiejś dziwnej magii, o którą w Luizjanie wcale przecież nie było tak trudno.
Uciekając przed efektami spotkania z posągiem wiedźmy, Noah biegł przed siebie, nawet nie patrząc na to, dokąd jego nogi go prowadzą. Zatrzymał się dopiero wtedy (i to dość gwałtownie!), kiedy nagle wyrósł przed nim jak spod ziemi krzyż. Bardzo szybko zrozumiał, że znalazł się przy jakimś grobie. Był wyjątkowo zaniedbany, zupełnie jakby nikogo nie było tu od lat. Na początku traktował ów krzyż z lekką nieufnością, w końcu jednak odważył się uprzątnąć te śmieci i go dotknąć. Kiedy to zrobił, doznał wielkiego wzruszenia. Grób musiał być zaczarowany w taki sposób, że kiedy ktoś go dotknął, zobaczył w swojej głowie wszystkie te okropieństwa, które spotkały niewolników. Obraz, który Gryfon zaobserwował, pozostał z nim aż do końca dnia. Nie był w stanie zrobić już nic więcej, tylko wrócił do pensjonatu, cały czas rozmyślając nad tym w zadumie i wzruszeniu.
/zt
Fenrir Skarsgard
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 19
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.73 m
C. szczególne : Blady, szczupły, kruchy i delikatny. Blizny po ugryzieniu wilkołaka na brzuchu i plecach, wygląda tak jakby wilkołak chciał przegryźć go na pół; jedna, gruba blizna na przegubie nadgarstka, którą zakrywa bransoletką z łbem wilka. Tatuaż Runy Algiz (nie da się ukryć) widnieje na prawej dłoni między palcem wskazującym, a kciukiem.
Ile warte było ludzkie życie? W masowym pochówku pogrzebano tu pracujących niewolników, którzy umarli w chorobie lub męczarniach. Zasługiwali tylko na ten krzyż, stojący gdzieś na uboczu Plantacji, zapomniany przez czas i właścicieli, niosący symbol tego, co kiedyś miało miejsce — zniewolenie. Czy nie zasługiwali na więcej? Zakopani bez oznaczeń. Ile ciał tu leżało kilkadziesiąt, setki, tysiące — już nikt tego nie zliczy. Odczuwalny smutek nie był tu niczym dziwnym, ale aura tego miejsca miała swoje piętno nostalgii. Gdyby odczuwał swoje ciało, normalnie przeszyłby go dreszcz. Teraz czuł się inaczej. Zrobiło mu się chłodno, ale jakby od duszy, czegoś, co nie można uchwycić wzrokiem fizycznym, jak reakcji ciała na każde subtelne czy gwałtowne poruszenie świata. Zawędrował tu, ale nie wiedział dlaczego. Czemu ciągnęło go do tak ciężkiego energetycznie miejsca? Może dlatego, że sam był duchem? Nie był do końca do tego przekonany. Nie widział swojego ciała, a przebłyski o jego śmierci, wydawały się jakieś niepasujące. Nic tu nie trzymało się żadnych zasad. Nie miało sensu, oprócz krzyków i cierpienia niczym po podaniu eliksiru rozpaczy. Słyszał je coraz głośniejsze. Od razu coś mu nie pasowało w tym miejscu, kiedy postanowił się zbliżyć i przeszył go dziwny niepokój. Pomoc, którą pragnęły uzyskać głosy za grobu — nie mógł im tego dać. Sam teraz potrzebował ocalenia. Ocalenia od tych, którzy cierpieli. Skinął głową do dziewczyny, nie zauważając z początku jej zaniepokojenia. Chciał się uwolnić od krzyków, wdzierających się brutalnie do jego głowy. - Dziękuje. - Odpowiedział, czując, że kiedy dziewczyna zapaliła świece, coś się zmieniło. Dźwięki pełne bólu powoli zaczęły milknąć, aż w końcu znikły. Westchnął i zamknął na chwile oczy, po czym zaczął przyglądać się swoim dłonią czy może i w nim coś uległo zmianie, ale nie. To samo głos dziewczyny tylko to potwierdził — nadal był duchem. - Nie wiem. - Rzekł zgodnie z prawdą. Nie czuł się ostatnio za dobrze na luizjańskich ziemiach, ale to nie znaczy, że miał umrzeć. Zasnął, aby troszkę odpocząć, a potem obudził się jako duch. Przezroczysta zjawa, którą był bliski gardzenia, kiedy serenady jego ducha przewodnika miały zamiar ciągnąć się przez kolejny miesiąc. Nie miał pojęcia czy potrzebował pomocy. - Ja... Nie znalazłem swojego ciała. - Zaczął dość nietypowo. Właściwie nie oznaczało też, że żył. - To chyba minie. - Jego głos zabrzmiał jakoś tak słabo, niżby chciał. Dziwnie się czuł martwy ze wspomnieniami swojej śmierci, która jednak nie należała do niego. To co właściwie się z nim stało? - Jestem Fenrir i tak przyjechałem tu na wakacje z innymi z Hogwartu. - Przedstawił się, jakby właśnie mieli zamiar prowadzić miłą, uroczą pogawędkę. Odpowiedział na wcześniejsze pytania dziewczyny, chyba chcąc, żeby nie uciekła od niego jak najszybciej. Na pewno milczenie byłoby drogą do katastrofy. Skarsgard towarzyski duch. Prychnąłby, gdyby było to zabawne, ale wcale takie nie było. Miał nadzieje, że ślizgonka nie zostawi go tu, zwłaszcza w tym miejscu. Jeśli głosy znowu wróciłyby? Nie wytrzymałby tego. Jak on się tu znalazł? Zresztą może i był duchem, ale sprawiało to wiele utrudnień. Nie mógł ingerować w świat fizyczny, a nawet zjeść. Nie wiedział, czemu pomyślał o jedzeniu, jednakże i tak nie odczuwał głodu.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Nie wiedział. I niby jak ona, na cycki Morgany, miała sobie z tym poradzić? Informacje, jakie posiadał ten chłopak, bądź co bądź, były w tej sytuacji kluczowe, więc Keyira wzięła głęboki wdech i zrobiła krok ku niemu, w ciągu kilku sekund wyraźnie łagodniejąc na twarzy. Nie chciała go niepotrzebnie martwić i nie chciała go też wystraszyć, a wiedziała już z doświadczenia jakie duchy potrafiły być drażliwe. Te obecne w Hogwarcie były przyzwyczajone do ciągłej obecności uczniów, ale wolne zjawy zdawały się mieć o wiele mniej cierpliwości i być o wiele mniej tolerancyjne. Nie wiedziała do której grupy blondyn się zaliczał, ale wolała nie ryzykować. — No dobrze, to może najpierw ustalmy co tak właściwie wiesz... — zaproponowała, przeczesując włosy, które po chwili namysłu związała jednak w końcki ogon. — Co jest ostatnim co pamiętasz? — uściśliła, bo powinni byli zacząć od początku, by uzyskać pełny obraz sytuacji. Albo chociaż uporządkowany, jeśli pojawią się jakieś luki. Zmarszczyła brwi, kiedy wspomniał, że nie mógł znaleźć swojego ciała. Dobrą wiadomością było to, że przynajmniej go szukał, a złą, że jego korpus gdzieś się zapodział. To mogło im utrudnić zadanie, ale mogło też sugerować kilka rozwiązań, na które by w innej sytuacji nie wpadli. — Miło mi cię poznać, szkoda tylko, że w takich okolicznościach — odpowiedziała, posyłając mu jednak uśmiech. — Jestem Keyira — przedstawiła się, idąc w jego ślady. Dzieciak mógł być kilka lat od niej młodszy; obstawiała jakąś czwartą albo piątą klasę, chociaż akurat ustalenie dzielącej ich różnicy wieku nie było w żadnym razie ich priorytetem. Ot, zwykła ciekawość. Shercliffe zastanowiła się przez chwilę, po czym rozejrzała się po okolicy raz jeszcze. Aura tego miejsca była wyraźnie wyczuwalna. Właściwie większość miejsc w Luizjanie zdawała się być wręcz przesycona magią, co miało swoje plusy, ale także - jak widać - minusy. Wolała się nawet nie stawiać na miejscu tego młodziaka. — No dobrze, Fenrirze — westchnęła, postanawiając podzielić się z nim swoimi przemyśleniami. — O ile faktycznie uważasz, że nie umarłeś, zapewne padłeś ofiarą potężnej magii... No shit, Sherlock... — Twoje ciało nie musiało zniknąć, po prostu pod wpływem klątwy albo uroku przybrałeś niematerialną formę — zasugerowała. — To prędzej jakiś nieznany urok, jeśli odczuwasz, że efekt w końcu minie. Jeśli to klątwa, na pewno znajdziemy kogoś, kto mógłby ją zdjąć — dodała na wypadek, gdyby ta informacja nadmiernie nim wstrząsnęła. — Mogę jeszcze trochę tu z tobą zaczekać jeśli chcesz, tak na wszelki wypadek, a potem pójdziemy zgłosić twój problem nauczycielowi, bo ktoś na pewno zacznie się w końcu poważnie o ciebie martwić — zauważyła, bo o ile ona była dorosłą studentką i mogła poruszać się dość swobodnie, o tyle młodsi uczniowie wciąż podlegali kontroli opiekunów. Nie musiał się martwić, że zostawi go samemu sobie, bo nie miała takiego zamiaru.
C. szczególne : Blady, szczupły, kruchy i delikatny. Blizny po ugryzieniu wilkołaka na brzuchu i plecach, wygląda tak jakby wilkołak chciał przegryźć go na pół; jedna, gruba blizna na przegubie nadgarstka, którą zakrywa bransoletką z łbem wilka. Tatuaż Runy Algiz (nie da się ukryć) widnieje na prawej dłoni między palcem wskazującym, a kciukiem.
W innych okolicznościach bycie duchem byłoby zabawne. Nie ograniczała go fizyczność. Przechodzenie przez ściany wydawało się ciekawym doświadczeniem. Jednak nie znalazł swojego ciała, ale nie przejął się tym szczególnie. Nawet fakt, że nie pamiętał, co właściwie się stało, również go nie martwił, dopóki stojąca przed nim dziewczyna nie uświadomiła mu tego. Gdyby był jedenastoletnim krukonem, zacząłby gwałtownie oddychać, powoli poddając się strachowi. Zdecydowanie tylko jednego był pewien, tego, że miał wizje śmierci, ale na pewno nie swojej. Z początku go to przeraziło, ale po głębszej analizie, podchodząc do tego w bardziej racjonalny sposób, zdał sobie sprawę, że ta śmierć nie należała do niego. - Śmierć. - Odpowiedział zbyt dobitnie, zdając sobie sprawę, jak musiało to zabrzmieć. Nigdy nie był dobry w prowadzeniu rozmów, nawet jako duch; nic nie miało się w tej kwestii zmienić. - To znaczy na pewno nie moją... - Przeniósł wzrok na krzyż jakby w obawie, że głosy powrócą, ale nic takiego nie miało miejsca. A może to wszystko było jakimś snem albo jego współlokatorzy z domku numer siedemnaście zrobili mu jakiś żart? Nie wydawało mu się, żeby byli aż tak dowcipni, a raczej okrutni. Keyira, bo tak przedstawiła mu się dziewczyna, wydawała się bardzo miła i uprzejma. No i przede wszystkim nie uciekła z krzykiem na jego widok, ale niby dlaczego by miała. Wszyscy tu mieli duchy, a Fenrir wcale nie był jakąś niezwykłą zjawą, pomijając to, że nie był tutejszy. Chciał jej powiedzieć, że ma ładne imię i bardzo mu się ono podoba, ale wydawało mu się to jakieś idiotyczne i nie ma miejscu. Zresztą jak zwykle nie wiedział, czy jest to taktowne. Pewnie powinien powiedzieć coś w stylu "mnie Ciebie również miło poznać", ale milczał, słuchając ślizgonki. Zdecydowanie była lepsza w te klocki od niego. - Nie, nie umarłem. - Przyznał, całkowicie pewien swoich słów, a może chciał usłyszeć swój głos, który przekonałby go na dobre do tego stwierdzenia. Shercliffe dobrze mówiła, aczkolwiek na wspomnienie klątwy, która mogłaby go dopaść na luizjańskich ziemiach, chyba się uśmiechnął. - Ja od zawsze jestem przeklęty. - Miał ochotę zacząć się śmiać, ale nie zrobił tego. Westchnął tylko i poruszył się lekko, sprawdzając, czy może jednak wróciło mu jego fizyczne ciało. - Właściwe to ciekawe. - Nabył doświadczenie, jeśli chodzi o pozbywanie się swojej fizycznej formy. Po śmierci będzie wiedział już, jak się czuje taki duch. Zagubiony? Przezroczysty? Eteryczny? A może z amnezją, pamiętającym jedynie swoją śmierć? Okrutna była pamięć zmarłych.
Keyira Shercliffe
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : magiczny tatuaż w formie węża | blizn zbyt wiele, by można je było zliczyć | tęczówki w odcieniu sztormu | jakieś zwierzę jako częsty towarzysz
Przyglądała się Fenrirowi uważnie, rejestrując przebłysk chwilowej paniki, która pojawiła się w jego oczach. To była w jej odczuciu zupełnie naturalna reakcja i gotowa była w każdej chwili udzielić mu ewentualnego wsparcia, gdyby go potrzebował. Nie znała się może na tym jakość szczególnie, ale uznała, że już sama jej obecność może być tutaj kluczowa. Jakby nie patrzeć, mógł czuć się nieco raźniej, mając u boku jakąś przyjazną duszę. Która chwilowo, w przeciwieństwie do niego, wciąż miała własne ciało. Mimo wszystko odczuła jednak pewną ulgę, gdy chłopak już nad sobą zapanował, bo to ułatwiało sytuację. Z drugiej jednak strony, pierwsze słowo, jakie wypowiedział po tej dłuższej chwili milczenia wcale nie rozluźniło atmosfery i nie przybliżyło ich do znalezienia rozwiązania - wręcz przeciwnie. "Śmierć" nie była dokładnie taką odpowiedzią, jakiej się po nim spodziewała, więc w pierwszym momencie po prostu zamarła. Na szczęście młodziak postanowił to sprostować i tym zdjąć jej z barków pewien ciężar. — Na przyszłość, błagam, podkreślaj takie rzeczy od razu — zaśmiała się z wyraźną ulgą i tym razem podeszła do niego już bez żadnych obaw. Gdyby mogła odczytać jego myśli, na pewno nie miałaby nic przeciwko takiemu komplementowi... Nie była szczególnie próżna, ale zawsze miło było usłyszeć coś pozytywnego na swój temat. — Dobrze, skoro jesteś pewien, że nie umarłeś, mamy jedno zmartwienie mniej — zauważyła. Zaraz jednak zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc co dzieciak ma na myśli, mówiąc o byciu przeklętym. Po tym, jak szybko przeszedł do następnej kwestii uznała, że lepiej będzie na razie nie poruszać tego tematu. — Wierzę ci na słowo — przyznała i obeszła go powoli, zwracając większą uwagę na jego formę. — Czy możesz czegokolwiek dotknąć? Czy możemy raczej wykluczyć, że jesteś poltergeistem? — dopytała. Jeśli nie, jej teoria o uroku miałaby większy sens, gdyż był to specyficzny rodzaj duchów. Keyira zatrzymała się w tym samym miejscu, z którego rozpoczęła marsz i przechyliła nieznacznie głowę. To był pierwszy taki przypadek, z którym miała styczność i uznała, że jeśli to faktycznie wina magii, która przepełniała wszystkie zakamarki Luizjany, to nabierze do niej nowego respektu. — Kto jest opiekunem twojej grupy? — zapytała, bo nagle przyszło jej do głowy, że zamiast zgłaszać tą sytuację komukolwiek i podnosić niepotrzebny alarm, najpierw odszukają osobę, która jest za Fenrira odpowiedzialna w pierwszej kolejności.
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
O tym miejscu usłyszał od Kath. Młody, choć większość czasu drażnił go, jak to typowy dzieciak, odznaczał się nadzwyczajną wiedzą jak na swój wiek. Chociaż Gunnar nie chciał tego przyznać, swoją energią i zafascynowaniem do kultur i mistycyzmu przypominał mu jego samego, kiedy byl młodszy. Decyzję o złożeniu hołdu umarłym niewolnikom podjął od razu po usłyszeniu ich historii. Krzyż zdawał się dawno przeżyć swoje lata świetności. Teraz, przekrzywiony i obrośnięty przez czas, nie reagował nawet na żadne zaklęcie, które mogłoby poprawić jego kondycję. Dlatego Ragnarsson w końcu zaprzestał prób poprawy. Przysiadł na trawie przed nagrobkiem, opierając dłonie na kolanach. Przymknął powieki, własne myśli przeznaczając ku pamięci poległych. Nie wiedział jak długi czas upłynął zanim w końcu uchylił powieki, poruszając się z miejsca. Kath zmienił swoje położenie. Najpierw stał obok niego, a teraz siedział na nagrobku. Ragnarsson chciał go skarcić w pierszym momencie, ale kontemplacyjny wyraz na jego twarzy wyraźnie wskazywał na to, że nie próbował okazać zmarłym niewolnikom braku szacunku, a raczej starał się znaleźć najbliżej nich. Dotknąć ich duszy, wysyłając im trochę wsparcia. Dlatego islandczyk machnął ręką na pokrętną logikę chłopca. Podpierając się na ziemi, doświadczył dwóch rzeczy. Pod palcami wyczuł charakterystyczną korę wiggen, ale, co odczuł bardziej dotkliwie to oparzenie pokrzywą. Przeklął siarczyście w rodowitym języku, ciesząc się, że nie demoralizował młodego. Chłopiec mimo to wybuchł śmiechem, podejrzewając co nerwowo wypowiedziane słowo mogło znaczyć. Dlatego powtarzał je rozbawiony jeszcze pięć minut drogi, kiedy oddalali się od grobu.