Marie Laveau jako pierwsza urodziła się jako wolna kobieta koloru, jednak tylko jej babcia faktycznie mieszkała na plantacjach. Matka i babcia służyły w domach zamożnych kobiet. Oczywiście one też doskonale znały się na magii rytualnej i vodoo, jednak cała ta wiedza była przekazywana z pokolenia na pokolenie. Podobno prababka Laveau była równie potężna jak ona sama, a receptury, których w przyszłości korzystała Marie, pochodziły właśnie od niej. Jej skromny domek na plantacji jest teraz niemal pusty i zaniedbany, jednak czuć, że jest w tym miejscu coś wyjątkowego. Każdy czarodziej uprawiający magię rytualną wyczuje to skupisko mocy. To z całą pewnością dobre miejsce, żeby uczyć się wyjątkowej, nowoorleańskiej magii. Duch babki Laveau czasem się tu kręci, jednak w większości milczy i jedynie przepędza niechcianych gości.
Na drzwiach wejściowych znajduje się niechlujnie wydrążony napis "To bezwin tèrbolizé fiyé ein tô gro mounn".
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Zachowanie ducha:I – Twój duch obraził się na Ciebie i nie chce z Tobą gadać. Nie widzisz go cały wątek.
Przebywając w Nowym Orleanie trudno byłoby nie usłyszeć chociażby wzmianki o Marie Leveau, ba, wydawało się wręcz, że na praktycznie każdym kroku można było natknąć się na jakieś informacje o niej i jej tajemniczym amulecie o bliżej nieokreślonej mocy, który przepadł w zasadzie bez śladu tuż po śmierci kobiety. Do tej pory nikomu nie udało się na niego natrafić czy chociażby poznać prawdopodobnego miejsca, w którym mógłby się obecnie znajdować. Nie da się ukryć, że to rozbudzało wyobraźnię i wręcz zachęcało do podjęcia poszukiwań ów przedmiotu. Oczywiście historia Leveau była niesamowita i wzbudzała podziw, ale to nie chęć jej dokładnego poznania skłoniła Williama do zainteresowania się tematem amuletu, a artefakt sam w sobie. To dopiero byłoby coś odnieść sukces tam, gdzie wielu przed nim poniosło porażkę! A poza tym takie poszukiwania brzmiały jak niesamowita przygoda i aż żal byłoby przejść obojętnie obok tego wszystkiego. Jednym z miejsc wartych odwiedzenia w związku z całą tą sprawą był z pewnością dom należący do prababki Leveau znajdujący się gdzieś na plantacjach, o którym napomknął mu bodaj jego towarzyszący duch, gdy próbował z niego wyciągnąć jakieś informacje odnośnie amuletu, licząc na to, że jego wiedza nie ogranicza się wyłącznie do słabych dowcipów i czarnomagicznych klątw. Oczywiście po uzyskaniu tej informacji stwierdził, że samotne szlajanie się po plantacjach w poszukiwaniu chatki będzie nudne, więc zdecydował się w to wciągnąć Strauss, będąc pewnym, że Krukonka także nie miała zamiaru przepuścić okazji do odnalezienia czegoś tak cennego, jak amulet Leveau. — Dobra, teraz wydaje mi się, że to już na pewno będzie ta — oznajmił, kiedy ich oczom ukazała się kolejna z rzędu chatynka z daleka niewiele wyróżniająca się na tle innych; wiedział jedynie, że dom jest gdzieś na plantacjach, ale już nie miał pojęcia, gdzie dokładnie, więc trochę po nich kluczyli. A Vladimir, menda jedna, jak akurat mógłby się do czegoś przydać, to postanowił strzelić na niego focha czy coś (może za to, że nie dał się namówić na obrabowanie jednego ze sklepów?) i od samego początku wyprawy na plantacje nie raczył się nawet pokazać. — Ta, to zdecydowanie nasz cel. Czujesz to? — Ledwie się zbliżyli, a od razu był w stanie poczuć wyraźne stężenie mocy otaczające to miejsce. No i do tego oczywiście jeszcze dochodził ten dziwaczny napis niechlujnie wyryty nad drzwiami. Nie było wątpliwości, że to była właściwa chata. — Myślisz, że to jakaś klątwa, która ma spaść na zbyt ciekawskich poszukiwaczy? — zwrócił się do brunetki, błyskając przy tym zębami w szelmowskim uśmiechu, ruchem głowy wskazując na bliżej niezrozumiały napis, którego sam nie był w stanie w ogóle przeczytać nie opluwając się tudzież nie łamiąc sobie przy tym języka. Nawet potrafił stwierdzić po jakiemu to w ogóle było napisane.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Z początku wzmianki o Marie Leveau można było ignorować, uznając je jedynie za jakąś miejską legendę. Jednak w pewnym momencie Strauss zaczęła się zastanawiać czy nie było w tym czegoś więcej. Przez pewien czas rozmawiała nawet na ten temat z Thomasem, który zdawał się znać naprawdę wiele nieprawdopodobnych opowieści. Choć nawet on nie mógł rozwiać jej wątpliwości, co do postaci właściwie legendarnej już czarownicy. Musiała zatem wziąć sprawy w swoje ręce. Szczęśliwie Will też zdawał się być zainteresowany tematem i być może to właśnie dlatego postanowili wspólnie zbadać dom prababki Leveau, licząc na to, że właśnie tam coś odnajdą. Byli naprawdę zdeterminowani i żądni przygód. Miała tylko nadzieję, że tyle wystarczy, by odkryć jakąś z tajemnic skrywanych przez tak znaną rodzinę. I mieć nadzieję na to, że nikt inny nie obrabował tego miejsca z jego sekretów. Przytaknęła jedynie, gdy Fitzgerald spytał ją czy wyczuwa obecną w powietrzu zmianę. Tego nie dało się łatwo przegapić. Z pewnością ten niepozorny domek był źródłem naprawdę silnej magii. Przyjrzała się uważni miejscu, w którym się znaleźli i podobnie jak Ślizgon zwróciła uwagę na wyryty na drzwiach napis. Przez dłuższą chwilę starała się rozgryźć chociaż w jakim języku był on wykonany, ale nie rozpoznawała go. Chyba był jednym z lokalnych. Podeszła do drzwi i przyjrzała mu się bliżej, sięgając dłonią do niechlujnie wyciosanych w drewnie liter i przesuwając po nich dłonią. Starała się wyczuć czy sam napis emanuje jakąś niebezpieczną magią, ale przynajmniej chwilowo nie wyczuwała w powietrzu żadnej czarnomagicznej klątwy. Choć patrząc na to jak skończyła się jej wizyta na mokradłach z Maxem powinna być dużo ostrożniejsza. - Nie wiem, co to oznacza, ale przynajmniej chwilowo nie wyczuwam nic, co mogłoby świadczyć o tym, że to miejsce jest przeklęte - stwierdziła po czym sięgnęła do zawieszonego na ramieniu plecaka, by wyciągnąć z niego stary notatnik, w postanowiła zapisać widniejące na wejściu słowa. Nie sądziła, by była w stanie je zapamiętać, a może ich znaczenie okaże się choć trochę pomocne? Będzie musiała o to kogoś popytać lub zacząć szukać po jakichś bibliotekach i archiwach. Chyba zabranie czegoś do pisania nie było takim złym pomysłem. Po prostu wydało jej się dosyć prawdopodobne, że w domku zamieszkiwanym przez czarownicę parającą się magią rytualną mogą znajdować się jakieś symbole, które mogą mieć dosyć istotne znaczenie, a poprawne przekopiowanie ich mogłoby im pomóc w dalszym researchu. - Nie sądzę, by dało to jakieś szczególne efekty, ale myślałam o tym, by prześwietlić podłogi i ściany przy pomocy Detegento, by zobaczyć czy nie ma tam jakiś skrytek. Chociaż te zapewne zostały magicznie zamaskowane. Może jednak warto spróbować, co myślisz? - spytała jeszcze chłopaka, zamykając notatnik, który trzymała w jednej dłoni, a drugą z kolei sięgnęła po różdżkę. Wolała już zawczasu przygotować na każdą ewentualność. Dopiero wtedy pchnęła drzwi, by oboje mogli wejść do tego małego przedziwnego budyneczku.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Fitzgerald również żywił sporą nadzieję na to, że wizyta w domu prababki Leveau nie okaże się wyłącznie stratą czasu i faktycznie znajdą tam coś użytecznego, mogącego im pomóc w dalszych poszukiwaniach. Jak to się mówi – co dwie głowy, to nie jedna, więc istniała mniejsza szansa, że coś przeoczą eksplorując to miejsce razem. Oczywiście rudzielec nawet nie miał nawet krzty wątpliwości, że nie byli pierwszymi, którzy zdecydowali się przyjść tutaj w pogoni za tą miejscową legendą i na pewno wielu przed nimi się przez ten dom przewinęło, więc jedynie mógł liczyć na to, że jeśli coś faktycznie dało się tutaj znaleźć, to wciąż tu było. Ponownie zawiesił spojrzenie ciemnobrązowych ślepi na wyżłobionym w deskach zdaniu, studiując je literka po literce, jakby mogło mu to pomóc w zrozumieniu tego tekstu, ale to tak niestety nie działało. Napis wciąż pozostawał dla niego kompletnie niezrozumiałym bełkotem, mogącym równie dobrze oznaczać właśnie jakąś klątwę, która miała spaść na poszukiwaczy przygód naruszających spokój tego miejsca. Obserwował, jak dziewczyna zbliża się do drzwi, by następnie opuszkami palców zbadać wyryte w drewnie tajemnicze słowa; mimowolnie w tym momencie się spiął, zaciskając dłoń na spoczywającej za paskiem spodni różdżce, gotów jej dobyć, gdyby coś zaczęło się dziać. Nic jednak nie nastąpiło – żadnych spektakularnych wybuchów magii ani nic w tym guście, wszystko wokół pozostało równie spokojne, jak w momencie ich przybycia; nic nie wskazywało na to, żeby zostali obłożeni jakąś paskudną klątwą. — Ufam ci na słowo, w końcu z nas dwojga to ty tu jesteś zdecydowanie większym ekspertem w tych dziedzinach — odparł na jej słowa z nieznacznym uśmiechem na ustach, kiwnąwszy przy tym przytakująco głową, nawiązując do pewnych szczególnych zainteresowań Krukonki. Idąc jej śladem zdecydował się również skopiować tekst do przyniesionego ze sobą notatnika, bo kto wie – może faktycznie jest to jakaś istotna wskazówka, a nie sądził, żeby był w stanie coś takiego zapamiętać. Potem na pewno warto będzie zajrzeć do jakichś archiwów czy innych księgozbiorów i/lub podpytać lokalnych, żeby chociaż ustalić w jakim dialekcie to jest zapisane. Upewniwszy się, że przepisał każdą literę dobrze, schował notatnik wraz z ołówkiem do kieszeni spodni; nigdy nie wiadomo wszak czy w środku nie natrafią na coś wartego zapisania, więc dobrze go mieć pod ręką. Przeniósł wzrok na Violettę, gdy ta się doń zwróciła i przytaknął. — Zawsze warto spróbować, nie mamy przecież nic do stracenia, a często najprostsze rozwiązania okazują się tymi najlepszymi — stwierdził, także sięgając po swój magiczny badyl; w końcu przezorny zawsze ubezpieczony, a nie wiadomo czy w środku nie czekają ich jakieś niespodzianki. Dziewczyna pchnęła drzwi do chatki, a ich oczom ukazało się bardzo proste, właściwie niemal puste wnętrze. — Nie powiem, to jest chyba ciut rozczarowujące — rzucił po zlustrowaniu izby i parsknął przy tym cichym śmiechem. Tylko w sumie czego właściwie się spodziewał? — Bierzesz podłogę czy ściany?
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Póki nie spróbują przeszukać całego domku to nie przekonają się o tym czy faktycznie było tam coś godnego uwagi, a czasem mogło być tak, że nawet mały i na pierwszy rzut oka niepozorny element stanie się istotnym elementem pewnej układanki, którą należałoby ułożyć, by dotrzeć do samego naszyjnika, który mógł skrywać w sobie tajemną moc. Tak wiele ryzykowała. Tym bardziej, że już jakiś czas temu podobnie się zawiodła w momencie, gdy dotknęła znajdującej się na mokradłach rzeźby, która okazała się być przeklęta. Tym razem mogło się skończyć na czymś o wiele gorszym niż silnym osłabieniu po wyssaniu energii życiowej. Tym bardziej, że z voodoo nie było żartów. Mimo wszystko zaryzykowała i okazało się, że wszystko jest w porządku. Przynajmniej chwilowo. - Nie ufałabym sobie na twoim miejscu. Czarna magia potrafi być dosyć podstępna - stwierdziła, mając nadzieję, że jednak nie prowadzi Fitzgeralda na pewną śmierć. Sama odwiedziła już wcześniej domki niewolników znajdujące się na plantacji więc wiedziała mniej więcej czego mogła się tam spodziewać. Choć oczywiście fakt, do kogo należała ta konkretna chatka sprawiał, że wyobrażała sobie, że znajdzie tam nie wiadomo co. - Obojętnie. Mogę wziąć ściany, bo jest ich więcej. Chyba, że nie chcesz łazić wiecznie pochylony - zaproponowała, przygotowując się do rzucenia zaklęcia i rozglądając się uważnie po swoim otoczeniu. Podeszła do jednej ze ścian i przyjrzała jej się uważniej, dostrzegając na niej jakiś symbol, który postanowiła skopiować jeszcze do notatnika przed prześwietleniem ściany przy użyciu zaklęcia.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
Shawn nie próżnował z poszukiwaniami informacji o Marii Leveau, nie zapomniał o amulecie, który był gwarancją władania potężną mocą. Jej historia opisana została przez wielu historyków, którzy nieustannie kłócą się w detalach dotyczących jej życia – niektórzy heroizują jej postać, inni wręcz przeciwnie, twierdzą, że niektóre przypisywane jej dokonania nie miały miejsca. Reed aż tak nie się nie interesował, by kwestionować każde zdanie, które przeczytał na jej temat – oczywiście ignorował pijarowe hasła wykorzystywane przez tutejszych przedsiębiorców – z pewnością restauracja z szyldem „Marie Leveau tu jadła!” nie zdobędzie uwagi mężczyzny, który takie slogany wolał przemilczeć i skupić się na kwestii wyraźnie istotnej. W tym celu, zdecydował się wyśledzić faktycznie miejsca związane z biografią czarownicy i w nich wykorzystać swoją wiedzę czarnomagiczną, a nawet pouczyć się czegoś nowego, co było bliższe tutejszej magii. Pierwszym miejscem, które Shawn chciał zwiedzić i wykorzystać, był domek znajdujący się na plantacjach i uznawany za zabytkowe miejsce, w przeszłości zamieszkujące przez babkę omawianej czarownicy, Catherine Leveau. O niej samej jest prawie tyle samo pogłosek i legend, a raczej o jej mocy, która według niektórych dorównywała tej Marii, co miałoby uzasadnienie, gdyby się spojrzało na fakt, że to ona z damskiej strony rodziny zamieszkiwała plantacje i była bliżej „źródła” swoich mocy. Gdy brunet zjawił się pod wspomnianym domostwie, zapadała już powoli noc, słońce zmieniło swoją barwę na krwistą, idealną do rytuału, którego chciał poddać się Shawn. Lola podążała za nim z ciekawością w oczach, chwaląc co jakiś czas jego zainteresowanie tematem, zaplatając je różnymi poradami co do samego rytuału. Shawn miał przy sobie również jedną z wielu czarnomagicznych ksiąg, których miał pełno na poddaszu, gdzie miał składzik tego typu rzeczy. Siedząc po turecku w środku pustego domku, otworzył stronę poświęconą pentagramom i innymi tego typu oznaczeniom, silnie powiązanym z magią rytualną i ofiarną, a tak obcą Reedowi. Z pomocą Loli zamierzał stworzyć pieczęć i wykorzystać ją do przywołania duchów, które pozwoliłyby mu dowiedzieć się więcej o tym miejscu. Oczywiście za tego typu magię trzeba było płacić, nie była ona tak dobrotliwa jak współczesna magia, do której używali różdżek. - [i]Musisz użyć krwi. Krwią narysuj okrąg i krwią stwórz pieczęć[/b] – powiedziała podekscytowana zjawa, która lewitowała nad głową mężczyzny i pokrzepiała jego odwagę i zaangażowanie po raz setny. Mężczyzna wyciągnął różdżkę i przyłożył ją do lewego przedramienia i szepnął coś cicho, czego efekt był natychmiastowy. Krew trysnęła na drewnianą podłogę i lała się, dopóki brunet nie zażyczył sobie inaczej. Czuł jak ręka mu pulsowała, będąc coraz słabszą poprzez utratę krwi, a jednocześnie w niewytłumaczalny sposób było to nieco przyjemne uczucie dla mężczyzny. Z krwi, metalowym palcem wyrysował pięciokątną figurę i odsunął się na chwilę, przykładając materiał oderwanej koszulki do rany, klnąc na siebie, że nie pomyślał o wzięciu bandażu. Teraz przyszła pora na najważniejsze – inkantacja zaklęcia, którego jednak nie było dane mu poznać i musiał zdawać się na wiedzę ducha. Shawn powtarzał po niej ostrożnie, całą swoją moc magiczną starając się skupić w tym jednym miejscu. Mijała jedna chwila, druga i jedyne co Shawn osiągnął to świst wiatru, który przedostawał się przez szpary drewnianych ścian budynku. Siedział tak jeszcze przez najbliższą godzinę, aż poddał się, uświadamiając sobie jak mało wiedział o czarnej sztuce magicznej tego regionu, co jednocześnie kwestionowało jego autorytet w tej dziedzinie magii i ekscytowało go coraz mocniej, że wciąż było tyle spraw niezbadanych przez niego, tylko gotowych, by mógł po nie chwycić i ujarzmić.
| zt
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
— Czasem jednak nie ma innego wyboru, jak jedynie zaryzykować i mieć nadzieję, że nic nie jebnie — odparł, wzruszając przy tym barkami, zdarza się w końcu, że inaczej czegoś sprawdzić się nie da, jak przekonać się o tym na własnej skórze, a poza tym jak to się mówi – no risk, no gain. — I zobacz, jeszcze nic w nas nie trzasnęło i wciąż jesteśmy w jednym kawałku, więc wydaje mi się, że możemy być dobrej myśli… chyba. Nikt wszak nie powiedział, że to w środku nie czekały jakieś urocze niespodzianki, które aktywują się jak tylko przekroczą próg tej niepozornej chatynki. Zamieszkiwała ją wszak potężna kapłanka voodoo i znawczyni magii rytualnej, z której receptur rzekomo korzystała w późniejszych latach sama Marie Laveau, więc podobny scenariusz wcale nie był aż tak nieprawdopodobny. Kobieta na pewno posiadała wiele tajemnic, które mogła zechcieć jakoś zabezpieczyć przed niepowołanymi oczami. Także śmieszki śmieszkami, ale rudzielec cały czas miał się na baczności, licząc na to, że Strauss mimo wszystko nie myliła się i brak czarnomagicznej aury oznaczał, że to miejsce faktycznie jest wolne od jakichkolwiek klątw. Nawet po wejściu do środka William nie spuścił swojej gardy, choć wewnątrz chata nie wyróżniała się niemal niczym na tle innych tego rodzaju budyneczków jakich można było bez liku znaleźć na plantacjach. Nikt pewnie nawet nie zwróciłby nań szczególnej uwagi, gdyby nie tamten napis i wyczuwalne natężenie mocy. — Nie ma problemu, ja nie dam rady? A poza tym jesteś starsza, to nie możesz się tak cały czas schylać, bo jeszcze zostaniesz w takiej pozycji i co ja wtedy zrobię? — rzucił w odpowiedzi, a jego usta rozciągnęły się w zadziornym uśmieszku, ukazując garnitur śnieżnobiałych zębów; nieważne, że chodziło tu o raptem pół roku. Podszedł do jego z rogów chaty i pochyliwszy się, zawiesił różdżkę nad deskami podłogi i niewerbalnym detegento zaczął ją badać kawałek po kawałku w poszukiwaniu jakichś utajonych skrytek. — W ogóle słyszałem, że czasem kręci się tu duch tej prababki Laveau, ale dziś chyba trafiliśmy na jej dzień wolny czy coś — odezwał się, zerkając przez ramię w kierunku brunetki. — I w sumie a propos duchów, to jak tam ci się układa z twoim ‘przydziałowym’?
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
- Chwilowo nic nie jebło. Miej oczy otwarte - ostrzegła go jeszcze choć oczywiście zapewne zdawał sobie z tego sprawę. Ryzykowali przychodząc tu, ale zapewne im się to opłaci jeśli tylko to miejsce nie było kompletnie ogołocone. Miała szczerą nadzieję, że tak nie będzie i uda im się coś znaleźć we wnętrzu domku. - Naprawdę szczycisz się byciem młodszym o całe pięć miesięcy - skomentowała, przewracając oczami. Wykonała odpowiedni ruch wyciągniętą różdżką i przesunęła nią wzdłuż ściany, szukając w nim jakiś schowków. Wciąż jednak zastanawiała się czy może nie istniał jakiś lepszy sposób na wykrycie tajnych przejść bez rzucania co raz zaklęć w losowe punkty. - Może jeszcze się pojawi - odpowiedziała, marszcząc brwi, gdy nie udało jej się kompletnie nic wykryć za jedną ze ścian. Uderzyła w nią nawet lekko pięścią, by upewnić się czy wydaje ona odpowiedni dźwięk, który mógłby świadczyć o tym, że ściana była lipna i coś się za nią kryło. - Całkiem dobrze. Chociaż co chwila chce mi się rzygać, bo przypałętał się do mnie marynarz niosący chorobę morską, a co u ciebie? - spytała jeszcze, przechodząc do kolejnej ściany, licząc na jakieś znalezisko.
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
— I oby tak pozostało — mruknął, skinieniem głowy dając znać, że wziął sobie do serca jej ostrzeżenie; nie było co aż tak głupio ryzykować – wystarczyło, że samo przyjście tutaj już mogło nim być – i się niepotrzebnie narażać czymś tak trywialnym jak własna nieuwaga. Miło byłoby jednak opuścić wnętrze tej chatki w dokładnie takim samym stanie w jakim tu weszli. Rozłożył ręce na boki i wzruszył przy tym nieznacznie barkami w odpowiedzi na jej komentarz, podtrzymując przy tym swój wyszczerz sprzed chwili. — Nie, ja tylko stwierdzam fakty — odparł wesoło i zarówno w tonie jego głosu, jak i całej postawie oraz iskierkach połyskujących w ciemnobrązowych ślepiach dało się wyraźnie wyczuć, że po prostu trzyma się go nieco głupawe poczucie humoru, nic więcej. W zasadzie bycie młodszym wcale nie było aż tak fajne, nawet jeśli w rachubę wchodziło tylko kilka miesięcy, bo automatycznie na sporo rzeczy musiał czekać przez to dłużej niż rówieśnicy i to bywało nieco frustrujące. Przesuwał różdżkę nad kolejnymi fragmentami podłogi, ponawiając przy tym zaklęcie, ale jak do tej pory znalazł w ten sposób jedno wielkie nic i powoli zaczął się zastanawiać, czy to ma w ogóle sens. Postukał w kilka losowo wybranych desek, nasłuchując przy tym czy przy którejś nie będzie głuchego odgłosu mogącego oznaczać, że pod spodem może coś być, ale to dało dokładnie takie rezultaty. Czyli w sumie nie dało ich w ogóle. — Albo uzna, że nie ma ochoty użerać z kolejnymi turystami wypytującymi o Marie Laveau oraz jej amulet i zrobi taktyczny odwrót, gdy zobaczy, że się tu kręcimy? — zastanowił się na głos i skwitował to cichym śmiechem. Ewentualnie spróbuje ich przegonić, też jakaś opcja, wcale by się nie zdziwił, gdyby miała już powyżej uszu naruszania spokoju swojego dawnego lokum. — W ogóle ten amulet. Masz może pomysł jaką on właściwie ma moc? Wszyscy jedynie zgodnie twierdzą, że jest potężny i nic poza tym. Nieznacznie się skrzywił, słysząc o dodatkowej „atrakcji” jaką zapewnia dziewczynie towarzystwo jej ducha. — Na szczęście bez sensacji żołądkowych. Trafił mi się Rosjanin lubujący się w czarnomagicznych klątwach i rasistowskich dowcipach o mugolach oraz mugolakach — odparł na jej pytanie i nieznacznie się uśmiechnął, przemieszczając się przy tym na drugi kraniec domku. — Do końca wyjazdu chyba stanę się w nich ekspertem, bo jak nie raczy mnie jednym, to drugim. Ewentualnie okazjonalnie próbuje jeszcze namówić do obrabowania sklepu. Przyjemniaczek, prawda? Przykucnął i ponownie zabrał się do badania podłogi, ale efekt był podobny do tego wcześniejszego – zaklęcie nie wskazało jakby pod deskami miało się coś kryć. Opukiwanie tak samo. Westchnął i podniósł się z powrotem. — Masz coś może? — zwrócił się do Strauss, licząc, że może jej oględziny ścian okazały się bardziej owocne niż te jego.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Przynajmniej żadne z nich nie urodziło się w grudni. Ci to mieli dopiero przerąbane, bo byli prawie młodszym rocznikiem i musieli na wszystko czekać najdłużej jeśli brało się pod uwagę dzień urodzenia, a nie jedynie rocznik przy wieku. Przerąbane totalnie. Uważnie przyglądała się kolejnym skrawkom ścian, które badała przy pomocy zaklęcia, przesuwając różdżką z góry na dół. Raz czy dwa wydało jej się nawet, że pomimo braku jakiegokolwiek wyniku prześwietlenia za danym fragmentem ściany musi się coś znajdować, bo deski układały się według niej nieco inaczej. Czuła jednak, że jedynie wmawiała to sobie, chcąc usilnie znaleźć w chacie cokolwiek, co odbiegałoby od normy i mogło być związane z postacią zamieszkującej ją czarownicy. Jednak nawet rzucone Dissendium nie ujawniło nic nadzwyczajnego. - Nikt nie ma pojęcia czym jest amulet. Może po prostu zwiększa potencjał magiczny? Może ma jakieś silne czarnomagiczne właściwości? Pomaga opanować silną bezróżdżkowość? Nie wiem, ale chętnie bym się przekonała - odpowiedziała, snując w głowie coraz to nowsze teorie odnośnie odnośnie tego jaka może być moc amuletu. Niestety bez żadnego konkretnego śladu wszystko co miała to były puste i niepoparte niczym domysły bazujące na tym, co dla niej mógłby oznaczać przymiotnik potężny. - Brzmi znajomo - mruknęła, gdy tylko usłyszała o duchu Rosjanina, który w pewnych kwestiach naprawdę przypominał jej niektórych członków własnej rodziny. - Daj mi znać jak będziesz chciał obrabować sklep. Może ci pomogę. W zamian za jakieś łupy. Zerknęła jeszcze przez ramię na Ślizgona, uśmiechając się do niego zawadiacko po czym wróciła do swojego zajęcia. Po raz kolejny badała ściany, wodząc po nich różdżką po czym wysłuchała pytania Fitzgeralda i westchnęła. - Nic. Jeśli nie liczyć tego symbo... - jeszcze raz spojrzała na fragment ściany, z którego wcześniej jedynie skopiowała rozmazany i wypłowiały symbol znajdując się na deskach. Dopiero teraz stwierdziła, że może to był jakiś lepszy trop. - Will... Myślisz, że za tym coś może się znajdować?
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Pokiwał głową, gdy Krukonka przedstawiła swoje przypuszczenia odnośnie talizmanu Laveau, bo to jedyne co mogli na ten temat snuć – wydawało się, że absolutnie nikt nie zna żadnych konkretów odnośnie tego bibelotu, jakby to był jakiś prehistoryczny artefakt, a nie coś co mogło zaginąć… ile? Jakiś wiek temu, może nieco więcej? Zupełnie jakby ktoś celowo wymazał wszelkie informacje, bo nawet nie było wiadomo czy amulet po śmierci mambo trafił w ręce jej córki, czy już w tamtym momencie przepadł jak kamień w wodę. — A może jest tym wszystkim na raz? — Wzruszył nieznacznie barkami. Taka potęga nie wydawała się aż tak niemożliwa, szczególnie przy ilości tajemnicy jaka to wszystko okrywała. — Każda z tych opcji wydaje się brzmieć prawdopodobnie, a może w ogóle okaże się być czymś zupełnie innym, jeden Merlin to chyba jedynie raczy wiedzieć. Albo wyjdzie na to, że wszyscy zostaliśmy wyrolowani i moc jaką skrywa ani trochę nie będzie się mieć do legend, jakie wokół niego narosły. — Zaśmiał się przy drugim stwierdzeniu, choć w gruncie rzeczy i tego tak naprawdę nie można było wykluczyć. Wszystko tak naprawdę okaże się, gdy komuś uda się go znaleźć. O ile się uda. — Jasne, masz to jak u Gringotta — zapewnił, błyskając w jej kierunku zębami. — Nie mógłbym sobie w końcu wymarzyć lepszej partnerki w takiej zbrodni — dodał, puszczając jej przy tym oczko. Wprawdzie nie planował skłaniać się ku podszeptom Vladimira i napadać na jakiekolwiek sklepy by okazać supremację czystej krwi nad mugolami i mugolakami, bo wydawało mu się to zwyczajnie głupie i niedorzeczne, ale jakby mimo wszystko go naszło to brunetka na pewno jako pierwsza zostanie w te plany wtajemniczona. Uderzył jeszcze stopą w kilka kolejnych losowo wybranych desek, tak dla upewnienia, ale żadna nie wydała dźwięku, którego oczekiwał, więc dalsze przeszukiwanie podłogi w tym punkcie uznał za raczej mijające się z celem i musiał pogodzić się z tym, że w tej części chatki także niczego tajemnego po prostu nie było. Strauss z kolei zdawała się mieć jednak odrobinę więcej szczęścia. Z różdżką w pogotowiu podszedł bliżej, by móc przyjrzeć się lepiej wspomnianemu przez nią symbolowi namalowanemu na jednej z desek; rozmazanie i wypłowiała barwa wskazywały, że jest dość leciwy, więc zapowiadało się na całkiem obiecujący trop. — Trudno stwierdzić — mruknął, przenosząc spojrzenie z powrotem w stronę Viol. — Samym gdybaniem na pewno jednak się o tym nie przekonamy, więc myślę, że nie mamy innego wyboru jak to po prostu sprawdzić. — I albo się srogo rozczarować, albo pozytywnie zaskoczyć. Ewentualnie oberwać przy tym jakąś paskudną klątwą na ryj, ale tym akurat się mogą pomartwić jak faktycznie nią dostaną.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Wydawało jej się to nieco nieprawdopodobnym, aby jeden talizman czy amulet posiadał tyle różnych właściwości, ale w końcu mówili o Laveau także wszystko mogło być możliwe. Wiedziała jedynie tyle, że póki nie znajdą tego przeklętego amuletu i nie doświadczą jego mocy na własnej skórze to z pewnością się o tym nie przekonają i nie będą mieli najmniejszego pojęcia o tym jak on działa. - Może i tak być. Mam po prostu nadzieję, że nie nakłada on automatycznie jakiejś klątwy voodoo, na każdego kto go dotknie. Wtedy mielibyśmy lekko przejebane - w końcu niewykluczone, że na amulet mogły zostać nałożone jakieś czary ochronne, które miałyby zabezpieczyć go i zapewnić, że nie trafi w niepowołane ręce, a efekty takich mogły być... cóż... naprawdę nieprzyjemne. Uśmiechnęła się jedynie, gdy Will zapewnił ją o tym, że będzie jego partnerką w zbrodni, gdy już do takowej dojdzie. Co prawda może lepiej, by nie wdawali się w podobne kłopoty w czasie wyjazdu lub też w ogóle, ale jeśli już coś takiego odwalić to jedynie razem. Może nawet wylądowaliby razem na mugolskim dołku i musieliby się stamtąd jakoś wydostać? O ile nie zabraliby im różdżek to mogłoby być naprawdę proste. Chyba jednak udało im się coś dostrzec. Przynajmniej o tym świadczył widoczny na ścianie symbol. To była ich najlepsza szansa, by coś odnaleźć... Tym bardziej, że w dalszej części domu zdecydowanie brakowało jakiś innych całkiem solidnych poszlak. Dlatego też przytakując po raz kolejny przyjacielowi Strauss uniosła wyżej różdżkę, by jak to miała w zwyczaju przy pomocy niewerbalnego zaklęcia ujawnić obecność ukrytego przejścia na ścianie w miejscu, gdzie widniał stary symbol, a następnie otworzyć je. Wszystko po to, by im oczom ukazało się niewielkie ukryte pomieszczenie z małym biureczkiem usłanym kawałkami pożółkłego pergaminu. Choć minęły zapewne dziesiątki lat jeśli nie stulecia to wyglądało to jakby po prostu czarownica (najpewniej) siedząca nad notatkami odeszła od swojego stanowiska dosłownie przed chwilą, przerywając swoją pracę. - Will... - głos Krukonki niemal uwiązł jej w gardle. Naprawdę nie mogła uwierzyć w to, że im się udało. - Chyba coś znaleźliśmy.
Alexander D. Voralberg
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 198
C. szczególne : wysoki i wychudzony | blady | blizny wokół ust i na twarzy | nienaturalnie białe oczy i mogące wywołać niepokój spojrzenie
Alex, Alex! - Alexander. Słucham, Claro? – wymruczał zrywając się ze swoich myśli i szukając sylwetki dziewczynki, która towarzyszyła mu odkąd znalazł się w Orleanie. Pojawiła się tuż przed nim, ale tym razem zdołał uniknąć niespodziewanego ataku na jego przestrzeń osobistą i penetrację jego wnętrzności. Nienawidził dotyku, ale chyba przenikających duchów bardziej a Clara straszliwie uwielbiała to robić. Na nic zdawały się jego upomnienia, zupełnie jakby o każdej północy jej pamięć się resetowała i akurat ten fakt wypadał jej z głowy. - Wybacz, nie wiedziałam, że wpadniesz w krzaki. – nie sądził, aby faktycznie miała wyrzuty sumienia, a bynajmniej chichot nie pomagał jej w utrzymaniu swojej wersji wydarzeń. Przyjrzał się jej uważnie, rzucając krótkie Prowadź do tej chaty proszę. i ruszył za nią, musząc uprzednio ruszyć przez wszystkie dostępne chaszcze jakie chyba istniały w Luizjanie. Aż dziw, że nie natrafił na żadne stworzenie, które zechciałoby mu odgryźć nogi. Nie. Tym razem jego droga była w miarę bezpieczna.Powiesz mi coś więcej o tym miejscu Claro? Tuż przed zadaniem tego pytania zatrzymał się na skraju lasu i zerknął na stojącą niedaleko chatę. Podszedł od dość dziwnej strony, ale czy to robiło jakąkolwiek różnicę? Przechylił głowę i wyjął notes i najzwyczajniejszy w świecie, mugolski i strasznie krótki ołówek, a następnie zaczął szkicować to miejsce dość szybko i niezgrabnie, starając się jednak złapać kilka szczegółów. Marszcząc brwi, podszedł bliżej i dorysowywał kolejne aspekty tego miejsca, zerkając przy okazji kątem oka na ducha, jakby oczekiwał, że za chwilę się odezwie. Była najwyraźniej dość wystraszona. - Yyy… umm… pojawia się tu czasami duch babci Marii. Miała chyba na imię Catherine i jest saatraaaszzzznaaaaaaa. – i zniknęła. No to to by było chyba na tyle. Przewrócił oczami i wszedł po schodkach zerkając na elewację. Dom był dość…stary. W sumie nie dziwił się, skoro przetrwał tu tyle lat po śmierci wymienionej babki. Dotknął palcami starego, spróchniałego drewna i choć przyglądał się całkowicie innemu miejscu, jego opuszki wyczuły wyżłobienie. Spojrzał na swoją dłoń, a później zwrócił spojrzenie na miejsce gdzie kończyły się jego palce, aby już po chwili machnąć ręką i odkurzyć…napis. Przechylił głowę i zmrużył oczy próbując przeczytać co było tam napisane i choć było to cholernie trudne, to w ostateczności zdołał przekopiować litery układające się najwyraźniej w zdanie. Nie miał pojęcia co było tam napisane i jaki był to język, ale być może uda mu się to rozwikłać w bibliotece. A może po prostu kogoś zapyta? W każdym razie zapisał. - Buu! – wzdrygnął się, rozpoznając dopiero po paru sekundach głos Clary i już miał ją pogonić, kiedy ponownie się odezwała. – Chyba dzisiaj jej nie ma. No w każdym razie była służką i nie lubi białych heteroseksualnych mężczyzn. – zerknęła na niego wymownie. Czy ona nie była za…młoda…? A zresztą. Mentalnie machnął ręką. – I też się znała na tym całym voodoo. Ponoć kochała robić te takie straszne laleczki, wiesz Alex… – Alexander… - te takie co wbijasz igiełkę i ktoś cierpi. – czasami go przerażała. Zaczął iść wzdłuż elewacji. Czuł, że im dłużej tu był tym czuł się coraz gorzej, tak jakby… miał ochotę ciskać zaklęciami na lewo i prawo. Obszedł domek dookoła, łapiąc jeszcze kilka szczegółów, ale nic więcej poza napisem nie zwróciło jego uwagi. Również wewnątrz. Wyszedł na zmarnowany ganek i przyjrzał się szkicowi, aby po chwili poczuć, że wiatr zaczyna go wypychać z chatki. Przez chwilę opierał się, odwracając się z ciekawością, ale wkrótce ruszył do przodu słysząc jedynie na odchodne spadające przedmioty. [zt]
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
— No to by było troszeczkę słabe – poświęcić tyle czasu i sił na poszukiwania tylko po to, żeby skończyć z jakąś paskudną klątwą — zgodził się z brunetką, kiwnąwszy przy tym przytakująco głową. I taką opcję niestety również trzeba było brać pod uwagę, ba, istniało nawet całkiem spore prawdopodobieństwo, że na ten amulet faktycznie zostały nałożone jakieś zaklęcia ochronne czy mające go ustrzec przed wpadnięciem w niepowołane ręce, szczególnie jeśli naprawdę jest aż tak potężny, jak wszyscy zgodnie twierdzą. Tyle pytań i zdawałoby się absolutnie żadnych odpowiedzi, ale ta aura tajemniczości jedynie podsycała chęć zagłębienia się w to i przekonania się jak to jest z tym naprawdę. Przynajmniej tak było, jeśli chodzi o niego. Tymczasem jednak całkiem możliwe, że udało im się wreszcie trafić na coś konkretnego i odwiedziny tej chatynki wcale nie okażą się być jednak marnotrawstwem czasu jak mu się w pewnym momencie zaczęło wydawać, kiedy przeszukiwanie kolejnych jej fragmentów nie dawało żadnych rezultatów. Przyglądał się jak Krukonka unosi różdżkę i zwraca jej koniec ku tajemniczemu symbolowi, by następnie przy odpowiednim ruchu nadgarstka i… Bingo! Nie starał się nawet powstrzymać szerokiego uśmiechu cisnącego mi się na twarz, gdy ich oczom ukazało się ukryte przejście. Mimowolnie zacisnął palce mocniej na swojej różdżce, kiedy dziewczyna pchnęła drzwi, odkrywając niewielki pokoik, którego dominującym punktem było nieduże biurko usłane pożółkłymi fragmentami pergaminów. Wyglądało trochę jakby prababka Laveau dosłownie przed momentem je opuściła, choć byłby się w stanie założyć, że trwało w takim stanie od dziesiątek lat. — W końcu kto, jeśli nie my? — rzucił z błyskiem w ciemnobrązowych ślepiach i poklepał Strauss z uznaniem po ramieniu, bo to ona w końcu zwróciła uwagę na ten znak na ścianie i dzięki temu nie wyjdą stąd zupełnie z niczym. Po tym ostrożnie wsunął się do środka – upewniwszy się wcześniej, że nie ma żadnych widocznych pułapek – niewielkiej izdebki, musząc przy tym nieco pochylić, żeby nie zawadzić głową o próg. — Dobra, a teraz zobaczmy co my tu mamy…
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
- Trochę bardzo. Chociaż ze wszystkim trzeba się liczyć - oby tylko nie powodował przedwczesnego gnicia ręki. Już raz przez to przechodziła i z pewnością nie chciała powtórki z plagrio. Zaraz jednak starała się odgonić nieprzyjemne myśli, stwierdzając, że czas na zmartwienia będzie dopiero, gdy uda jej się znaleźć amulet. Chwilowo tylko niepotrzebnie się zadręczała. Naprawdę nie sądziła, że to wszystko odniesie jakiś skutek, a jednak byli tu i spoglądali na ukryte za ścianą pomieszczenie, w którym znajdowało się niewielkie biurko i sterta pergaminu. Kiedy już pierwszy szok związany z niedowierzaniem minął, uśmiechnęła się równie szeroko w kierunku Willa. Jednak byli naprawdę zaradnym i zgranym teamem. - Jak nie my to nikt - przytaknęła po czym ruszyła za rudzielcem do ukrytego pomieszczenia, które było na tyle małe, że mieli już pewne trudności w tym, by zmieścić się tam w dwójkę i przeglądać widoczne na blacie papierzyska, które prezentowały się naprawdę interesująco. Głównie były to różnego rodzaju symbole, ale poza tym... - Część jest w tym języku z drzwi... - tyle stwierdziła. Dostrzegła gdzieś słowa przynajmniej podobne do tych, które widniały na wejściu. Stwierdziła, że najlepiej będzie zapisać to wszystko, bo nie była pewna czy zabieranie czegokolwiek z tego domu to był dobry pomysł. Już i tak plątał się po nim duch babki Laveau. Nie potrzebne było im jakieś przekleństwo. Jeszcze jakiś czas spędzili w pomieszczeniu przeglądając to wszystko i starając się coś z tego wywnioskować. Dopiero wtedy stwierdzili, że chyba najwyższa pora wyjść z chatki, bo nic więcej nie będą w stanie się dowiedzieć.
z|t x2
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Po raz pierwszy od bardzo dawna czuł, że choć daje z siebie dużo, wcale nie posuwa się naprzód. Nie było to zaskakujące kiedy chodziło o życiowe kwestie, ale w przypadku magicznych artefaktów i ich ewentualnego przemytu nie miewał raczej podobnych problemów. Co tu dużo mówić, był po prostu dobry, miał w sobie jakiś naturalny dryg do szemranych interesów i umiał odpowiednio go ukierunkować. Może problemem było to, że sprawa amuletu Leveau była nie tyle szemrana, co po prostu tajemnicza – może z tego powodu wykraczała poza jego kompetencje? Prawdę powiedziawszy, odczuwał brak Leonela na całym tym wyjeździe. Kumpel wyjechał w interesach już jakiś czas temu i zaczynałby się o niego niepokoić, gdyby nie niezachwiana wiara i zupełnie prawdziwa wiedza, że złego diabli nie biorą i nie ma szans, by coś dało radę utłuc Fleminga; można było mu co najwyżej pokrzyżować plany. Nate potrafił działać w pojedynkę, ale trzeba przyznać, że dobrze dobrany partner w danej sprawie często okazywał się nieocenionym wsparciem – a nie istniała lepiej dopasowana do niego osoba niż właśnie Leo, z którym rozumiał się i bez użycia słów. W obliczu chwilowego kryzysu postanowił połączyć pożyteczne z pożytecznym i na wycieczkę do domu Leveau zabrał ze sobą książkę, którą zakupił w połączonym z tą osobistością sklepie, a którą zamierzał zmęczyć już w barze, tuż przed spotkaniem z Lucią. Nie wyszło mu to wtedy, zdołał zagłębić się w zaledwie wstęp całej lektury; puby z reguły nie były najlepszym miejscem do czytania… tu odnalazł jednak ciszę i spokój. W pierwszej chwili rozejrzał się uważnie, odnotowując obecność tabliczki i zapisując ołówkiem na kartce książki cóż było tam napisane – nawet jeśli nic jeszcze z tego nie rozumiał. Upewniwszy się, że jest tu zupełnie sam i nic nie zakłóci jego spokoju, wybrał sobie stosunkowo zachęcający pieniek blisko domku i rozsiadł się na nim w celu pogrążenia się w lekturze. Ta okazała się być znacznie ciekawsza i bardziej zachęcająca, niż z początku się spodziewał. Nie była typową biografią, raczej historią opowiadającą tyleż o samej Laveau, co o czasach, w których przyszło jej żyć i świecie, który ją otaczał. Zaczęło się od historii samego miasta, choć autor tylko nakreślił najważniejsze wydarzenia, wzbudzając w nim potrzebę, by sięgnąć po inne źródła i dowiedzieć się z nich trochę więcej. Cała ta otoczka tajemniczości i swego rodzaju grozy, która spowijała Nowy Orlean, z dnia na dzień wydawała mu się coraz bardziej interesująca – w samym mieście było tak wiele kwestii, które można by zgłębiać tygodniami, a przecież historia stanu była jeszcze szersza, jeszcze bogatsza i ciekawsza. Czując, że wsiąka coraz bardziej, postanowił skupić się na historii samej Marie Laveau, mambo, królowej voodoo, szczególną uwagę poświęcając mocy, którą władała. Liczył, że kiedy pojmie, co takiego potrafiła robić, w czym dokładnie się specjalizowała, będzie mógł wywnioskować jakie moce chciałaby zamknąć w słynnym amulecie. Wziął w ręce ołówek i na marginesie zaczął naprędce bazgrolić swoje spostrzeżenia i pomysły. Wypisywał wszystko, co tylko przychodziło mu do głowy, a pojawiało się w niej w miarę czytania kolejnych wierszy tekstu. Uzdrowienia? Oczyszczające rytuały? A może oddziaływanie na emocje ludzi, kontrola nad ich umysłami? Co takiego mogło być dla niej najważniejsze? Wsiąkał coraz bardziej. Voodoo od samego początku wydawało mu się interesujące, ale mimo wszystko nie miał ochoty zgłębiać go zbyt mocno, nie w obliczu wielu innych dziedzin, które były znacznie bardziej przystępne, a mimo to nie miał na nie dość czasu lub wystarczająco dużo mocy. Pochłonięty lekturą, zaangażowany w odkrywanie kolejnych prawd na temat tej kobiety, nie zauważył nawet, że zaczyna się ściemniać. Dopiero kiedy niedobór światła znacząco utrudnił (by nie powiedzieć – uniemożliwił) mu lekturę, podniósł lekko nieobecny wzrok i rozejrzał się dookoła, zaszczycając tabliczkę ostatnim spojrzeniem. Przeklęte tabliczki, coś przecież musiały znaczyć. Powinien wrócić do domku, zdrzemnąć się, a na czekającym go dyżurze przejrzeć książkę pod ich kątem. Choćby miał czytać ją i dziesięć razy...