Granica mokradeł nie jest zwyczajnym bagiennym terenem... nie dla czarodziejów! Wystarczy przesunąć różdżką w powietrzu po obszarze trzech metrów a wówczas ukaże się kamienny piec z którego można śmiało skorzystać. Teren tutaj jest bardzo nierówny i miękki, a więc należy jednorazowo rzucić kością na czas pobytu w tym temacie:
Spoiler:
1 - stopa zapada Ci się w błocie aż do łydki i masz problem z uwolnieniem jej. 2 - krucha gałąź spada tuż za Twoimi plecami. Jedna z jej ostrzejszych części rani Twoje ramię. Potrzebujesz odpowiedniego zaklęcia do zagojenia rany. 3 - nadepnąłeś w złe miejsce - tuż za tym kamieniem spał sobie młodziutki diabeł tasmański. Dziabnął Cię głęboko w łydkę i dopiero po tym udało Ci się go przepłoszyć. Twoja łydka potrzebuje 1 porcji wiggenowego albo odpowiedniego zaklęcia leczniczego. 4 - masz szczęście, nawet się nie potkniesz, poruszasz się po tym nierównym terenie niczym wila. 5 - coś jest rozlane na mchu przez co ten przykleja się do Twojego obuwia. Znajdujesz pod nim starą sakiewkę z 30 galeonami w środku. 6 - póki stoisz i próbujesz się przemieszczać towarzyszy Ci wrażenie, że zaraz się przewrócisz. Musisz się czegoś/kogoś trzymać albo siedzieć. Gdy to robisz dostrzegasz na krzaku zawieszony woreczek mojo (+1 zielarstwo). Jeśli je oczyścisz z mchu będzie w sam raz do użytku.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Nie mógł już dłużej ignorować tego, że towarzyszący mu duch koniecznie chciał zabrać go na mokradła. Nie było mowy o tym, żeby sobie gdzieś to odłożył na bok, a ponieważ Oliver stał się tego dnia niesamowicie nieznośny, Christopher wzdychał jedynie pod nosem, mając wrażenie, że jeszcze trochę i poprosi go bardzo uprzejmie, żeby jednak dał mu spokój. Duch zagadywał do niego nieustannie i próbował zadawać pytania dotyczące jego zainteresowań, starał się wciągnąć go w dyskusję na temat wilkołaków i całej masy innych spraw, a Chris nieustannie próbował przekonać go, że chciałby spędzić nieco czasu w spokoju, skoro zamierzał obejrzeć okolicę. Teren, na który dopiero co wkroczył, był zdecydowanie nierówny i miękki, więc starał się zachowywać pełnię ostrożności, by przypadkiem nie zrobić sobie jakiejś krzywdy, czego potem by żałował i nie bardzo pewnie chciał się tłumaczyć z tego, co tutaj zaszło. Rozglądał się uważnie, mając wrażenie, że zbliża się do jakiejś magicznej bariery, ale nie był jeszcze w stanie tego wyczuć, a może nie umiał się na tym do końca skoncentrować, bo jednak gadanina Olivera powoli zaczynała działać mu na nerwy. Drgnął lekko, gdy usłyszał jakieś trzaśnięcie gdzieś za swoimi plecami, w pewnej odległości i obejrzał się od razu, po czym uśmiechnął się ciepło. - Nancy! - zawołał dziewczynę, choć nie miał pojęcia, dokąd ta się wybiera i czy jej przypadkiem w czymś nie przeszkadza. Pomyślał jednak, że chociaż była już dorosła i wkrótce miała kończyć przecież swoją edukację, to nie czułby się najlepiej, gdyby zostawił ją tutaj samą. Ostatecznie nie znajdowali się na zbyt bezpiecznym terenie, tak więc wolał mieć na nią oko, gdyby miała gdzieś przypadkiem wpaść albo trawić na mniej bezpieczne zwierzę. Westchnął, kiedy towarzyszący mu duch zaczął wypytywać, kim jest dziewczyna, czy jest może dla niego ważna i Merlin raczy wiedzieć co jeszcze, ale starał się już naprawdę na tym nie koncentrować, bo czuł się po prostu zmęczony obecnością zmarłego, który z jakichś względów nie chciał opuścić tego świata. Rozumiał, że Oliver może czuć się samotny, że może potrzebować kogoś, z kim chce porozmawiać, ale ile był w stanie znieść? Nawet Christopher miał pewne ograniczenia, jeśli chodzi o cierpliwość i nawet on lubił, kiedy po prostu otaczała go całkowita cisza. Liczył chyba również na to, że Puchonka usłyszy jego wołanie i jeśli zdecyduje się do niego podejść, po prostu duch da mu spokój na jakiś czas, dzięki czemu będzie mógł porozmawiać z Nancy bez jego ciągłej obecności, a jego umysł odpocznie od tych wszystkich opowiadać o wilkołakach, jakie Oliver próbował w niego teraz wmusić. Już i tak powinien się nieco uspokoić, skoro Christopher uległ jego namowom i jak widać, kręcił się właśnie po mokradłach, starając się poznać ich tajemnice, przekonać się, co dokładnie się tutaj kryje, co można tutaj spotkać, czy znajdzie jakieś ślady tutejszych zwierząt, czy może trafi na jakąś atrakcyjną roślinę, którą chciałby uwiecznić i dokładnie opisać.
Molly zdecydowanie nie była zadowolona z tego, że Nancy zamiast do tętniącej życiem francuskiej dzielnicy udała się na mokradła. Obraziła się na nią i zniknęła, odgrażając się, że więcej nie podpowie studentce, gdzie akurat odbywa się najlepsza impreza, w co Williams absolutnie nie wierzyła. Zdążyła już przez te kilka dni poznać swoją wakacyjną towarzyszkę na tyle dobrze, że doskonale zdawała sobie sprawę, że ta wcale tak łatwo jej nie odpuści. Tego dnia miała jednak ochotę nieco odpocząć od imprez i alkoholu i po prostu pozwiedzać okolice, w której miała mieszkać przez kilka najbliższych tygodni. W pierwszej chwili nie doceniła uroku mokradeł, a jednak z każdym kolejnym dniem coraz bardziej fascynowały ją te niecodzienne widoki i odkrywała w nich coraz więcej naturalnego piękna. Ileż niesamowitych gatunków roślin i zwierząt, niespotykanych w jej rodzinnych stronach, można było tutaj odnaleźć! Zazwyczaj na podobne spacery wychodziła z jakimś kompanem, tym razem jednak wszystkie jej współlokatorki gdzieś zniknęły, zajęte własnymi sprawami, dlatego postanowiła udać się na wycieczkę sama i może poświęcić trochę czasu na studiowanie okolicznej flory, co w towarzystwie z pewnością by się nie udało. Stawiała kroki dość uważnie, starając się nie hałasować i nie płoszyć mieszkańców mokradeł, ale nie od dziś było wiadomo, że Nancy nie była zbyt dobra w podobnych sprawach. Pani kapitan na ziemi nie grzeszyła koordynacją ruchową i wpatrując się w jakiś punkt wysoko na drzewie, potknęła się o wystający korzeń, a łapiąc równowagę nadepnęła na zbutwiałą gałąź, która pękła z trzaskiem. Już samo to wydarzenie spowodowało, że nieco się wystraszyła, a słysząc głos wypowiadający jej imię wręcz podskoczyła w miejscu. Jej wzrok napotkał znajomą postać, której wcześniej nawet nie zauważyła i odetchnęła z ulgą, kiedy okazało się, że nie spotkała żadnego nowego ducha ani, co gorsza, wilkołaka, ale szkolnego gajowego. - Chris! Miło cię widzieć! - przywitała się, uśmiechając się radośnie i skierowała się w stronę znajomego mężczyzny. Ominęła kolejny korzeń, uważając, żeby się o niego nie potknąć, niestety tym razem drzewo przyszykowało inną niespodziankę. Kiedy tylko jej stopa dotknęła ziemi po drugiej stronie wystającego korzenia, Williams poczuła przeszywający ból w łydce. Małe ząbki, młodziutkiego diabła tasmańskiego wgryzły się w gołą skórę, zostawiając po sobie liczne dziurki w jej ciele, a chwilę później zwierzak zawinął się i zwiał. Z gardła Nancy wydobył się krótki krzyk spowodowany po części zaskoczeniem, a o części bólem, który szybko rozszedł się po całej kończynie. No i proszę. Studiowanie fauny i flory Luizjany w praktyce. Szczęście, że to nie aligator. - O słodka Helgo, już wiem skąd ta nazwa... - syknęła, opierając się plecami o drzewo i osuwając się po nim powoli na ziemię. Zagubionym spojrzeniem odnalazła Chrisa, ciesząc się w duchu, że czystym przypadkiem akurat go tutaj spotkała, bo na uzdrawianiu znała się jak psidwak na eliksirach i nie bardzo wiedziała co zrobić. Już pomijając fakt, że chyba nie wzięła ze sobą różdżki...
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
To na pewno nie tak miało wyglądać. Chris, który kręcił się po tych mokradłach w niewiadomym celu, nie zakładał raczej, że w jego obecności coś się komuś stanie. Ostatnio to on miał pecha, ale cieszył się, że Ola nie skończyła tak jak on - w końcu ból oczu był paskudny i dopiero niedawno udało mu się właściwie całkowicie pozbyć tego wstrętnego szczypania, które towarzyszyło mu już od dobrych kilkunastu dni. Nie lubił, kiedy inni obrywali w jego obecności, bo czuł się za nich odpowiedzialny, na całe jednak szczęście, nauczony swoim doświadczeniem za akromantulami, nie wybrał się na ten spacer tak całkowicie bezbronny i poza różdżką, wziął ze sobą także przydatne eliksiry, a poza tym miał w plecaku jeszcze wodę i najzwyklejsze na świecie bandaże, gdyby nie był w stanie poradzić sobie magicznie z problemami, na jakie mógłby się tutaj natknąć. Wiedział, że znalezienie aligatora, czy nieco bardziej magicznego zwierzęcia, nie było w tych stronach wcale takie trudne, więc cóż, uważał, że przezorny zawsze ubezpieczony. Był jednak już nieco zirytowany zachowaniem towarzyszącego mu ducha i może właśnie z tego powodu jego reakcje były też nieco opóźnione, bo początkowo w ogóle nie wiedział, co się wydarzyło. Ledwo zdołała się z nim przywitać, ledwo ruszyła w jego stronę, a już coś poszło nie tak. Chris zamrugał, a później nie czekając dłużej, ruszył szybko w jej stronę, niemalże zgrzytając zębami z irytacji, gdy towarzyszący mu duch zaczął nagle załamywać ręce i opowiadać, jakie to groźne, że to wszystko było bardzo niebezpieczne i Merlin raczy wiedzieć, co jeszcze. Dzisiaj akurat Oliver niesamowicie go drażnił i miał nadzieję, że w końcu sobie pójdzie, bo naprawdę nie byłby w stanie przebywać z nim nazbyt długo, już teraz dostawał od niego do głowy i nie był w stanie nic na to poradzić, a przecież powinien zająć się Nancy. - Co się stało? - rzucił z miejsca, klękając przy niej, by sprawdzić, o co dokładnie chodzi. W tym momencie duch akurat się na coś przydał, bo podpowiedział, do czego tutaj przed chwilą doszło, ale potem znowu zaczął opowiadać, że trzeba użyć silnych leków i nie wiadomo czego, a Chris miał wrażenie, że w głowie mu aż z tego wszystkiego pulsuje. - Nie znam się na magii leczniczej... - zaczął, kiedy Oliver znowu wpadł mu w słowo i gajowy musiał głęboko odetchnąć, bo jeszcze chwila i naprawdę zacząłby krzyczeć. Mimo wszystko nawet on posiadał granice cierpliwości, których lepiej było nie naruszać, a duchowi szło dzisiaj tak wybitnie dobrze, że mężczyzna zaczynał powoli czuć już ból głowy. - Ale mam wiggenowy, bandaże i wodę. Spróbuję nieco przemyć rany, a ty w tym czasie wypił eliksir, dobrze? - powiedział, sięgając do plecaka, z którego zaczął wyjmować odpowiednie rzeczy, gdy już zdołał pomóc Nancy i usadził ją w miarę bezpiecznie pod drzewem, po którym się tak osuwała. Miał nadzieję, że dziewczyna nie poczuje się za chwilę gorzej, więc starał się robić wszystko jak najszybciej, pilnując ją jednocześnie, żeby faktycznie wypiła podany eliksir. W razie czego był gotowy wysłać patronusa po pomoc, ale wydawało mu się, że w tej chwili ważniejsze jest, żeby po prostu zadziałał jak najszybciej i powstrzymał największe problemy. Potem odprowadzi Nancy do Perpetui i będzie to zapewne najlepsze, co zrobi.
Nancy była osobą, która przyciągała pecha w każdej możliwej sytuacji. Kontuzje i wpadki były wpisane w jej plan dnia spisany przez ciążący nad nią, niezbyt szczęśliwy los. Spontaniczna wycieczka na bagna nie mogła skończyć się w inny sposób, chyba że zamiast małego torbacza mógł ją dopaść aligator, których przecież w okolicy nie brakowało. Brak doświadczenia w przemierzaniu nie do końca bezpiecznych terenów dał o sobie znać, bo Williams w przeciwieństwie do Chrisa nie wzięła ze sobą zupełnie nic, co mogłoby jej teraz pomóc. Może rana nie była zbyt duża, ale powrót do pensjonatu nie należałby do najprzyjemniejszych po tym spotkaniu. Miała ogromne szczęście, że zupełnym przypadkiem napotkała na swojej drodze gajowego, który w dodatku był przygotowany na podobne sytuacje i zaraz dobiegł do niej, by udzielić pomocy. - To chyba był diabeł tasmański. Występują tutaj, prawda? Musiał spać, a ja go wystraszyłam... Biedny maluch. - wyjaśniła szybko, spoglądając na pulsującą bólem nogę. W takich sytuacjach naprawdę żałowała, że w swojej edukacji nie skupiła się nieco bardziej na magii leczniczej. Tym bardziej od kiedy zaczęła grać w quidditcha. Już dawno postanowiła, że jako odpowiedzialny kapitan będzie nadrabiać zaległości, ale nie miała okazji się do tego zabrać, a później przyszły wakacje. Była w stanie jedynie wskazać kilka ziół, które mogą wspomóc gojenie, albo obniżyć ból, ale w tej sytuacji nie zdałoby się to na wiele. Zresztą zaklęcia też by się nie przydały, bo jej magiczny patyk, zamiast w kieszeni spodni, leżał sobie spokojnie przy łóżku w domku nr 8. - Nie szkodzi, to nic poważnego. - stwierdziła, spoglądając na Chrisa kiedy ten przyznał się, że również nie ma za dużej wiedzy z zakresu uzdrawiania. Kiwnęła jednak głową, kiedy mężczyzna zaproponował eliksir i usiadła na ziemi z jego pomocą. Wzięła do ręki buteleczkę i pociągnęła spory łyk, krzywiąc się przy tym nieznacznie. Nic przyjemnego. Oparła się głową o drzewo, czekając aż eliksir zacznie działać i spojrzała na swojego ratownika, uśmiechając się delikatnie. - Widzę, że jesteś... Jest pan przygotowany na wszystko. Dziękuję.- stwierdziła, gubiąc się w zwrotach grzecznościowych, o których wcześniej zapomniała. Czuła się przy mężczyźnie bardzo swobodnie, ale różnica wieku nie pozwalała jej na to, żeby zwracać się do niego po imieniu, przynajmniej póki on sam nie wyjdzie z taką inicjatywą. Chociaż czasem o tym zapominała, tak jak podczas powitania przy ich spontanicznym spotkaniu. Nie wydawało jej się jednak, żeby O'Connor mógł jej mieć to za złe. Ból w łydce powoli zaczął odpuszczać, a rana zdawała się sama zasklepiać pod wpływem działania eliksiru. Wyglądało na to, że sprawa załatwiona i Nancy spokojnie mogła kontynuować swój spacer w towarzystwie gajowego. Z małą pomocą podniosła się do pozycji pionowej i otrzepała spodnie, do których przyczepiły się kawałki podłoża, a chwilę później spojrzała na Chrisa, posyłając mu wesoły uśmiech. - Szuka tu pan jakichś roślin, czy na wakacjach wolne od ziółek? - zapytała swobodnym tonem, kierowana jedynie ciekawością.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Naprawdę się przestraszył. Nie miał pojęcia, co stało się z Nancy i dopiero kiedy zaczęła mówić o stworzeniu, zrozumiał, co mniej więcej musiało się wydarzyć. Nie zamierzał jednak przerywać swoich działań i ucieszył się, że dziewczyna była na tyle przytomna, by wypić samemu eliksir, jaki jej podał. Może nie był najlepszy na świecie, może nie był niesamowity, ale na pewno postawi ją na nogi o wiele lepiej, niż marne czary Christophera, który naprawdę nie miał pojęcia o magii leczniczej. To znaczy miał - teoretyczne, czysto książkowe, opierające się bardziej o kwestie związane z chorobami i tym podobnymi sprawami, ale to w niczym by im teraz nie pomogło. - Mam nadzieję, lepiej później pokażmy to jeszcze Perpetui, bo kto wie, czy na pewno eliksir zdziała takie cuda, jak nam się wydaje - powiedział jeszcze, by nieco rozejrzeć się po okolicy, starając się zlokalizować zwierzę, o którym mówiła Nancy i chyba nawet przez chwilę gdzieś je dostrzegał, a może tak mu się po prostu wydawało. Wolał zadziałać teraz, niż czekać, czy aby na pewno dziewczyna poczuje się lepiej, w końcu nie zamierzał testować jej wytrzymałości, czy czegoś takiego. Nie należał do takich osób, a poza tym czuł się w pewien sposób odpowiedzialny, ostatecznie bowiem to on był starszy i to on powinien dbać o bezpieczeństwo uczniów oraz studentów, a teraz Puchonka została ranna podczas gdy on miał ją, w pewnym sensie, na oku. - Jeśli chcesz, możesz mówić mi po imieniu, na pewno się nie obrażę - powiedział spokojnie. Widział i słyszał doskonale, że dziewczynie tak byłoby łatwiej, tylko najwyraźniej do tej pory nie udało jej się tego jeszcze zaproponować, ciągle gdzieś utykała, miała problemy i wątpliwości, czy powinna się tak do niego zwracać, czy jej wypada. Była jednak już całkiem dorosła, brakowało jej niewiele do ukończenia szkoły, a poza tym wydawała się mimo wszystko dość odpowiedzialna i Christopher nie sądził, by nagle zaczęła wykorzystywać ten prosty fakt, że pozwolił jej na takie zwyczajne zwracanie się do siebie po imieniu. - Tak właściwie to w dużej mierze wina Olivera. Uważa, że bagna są fantastyczne, podobno są tutaj również jakieś ziemie należące do wilkołaków i koniecznie powinienem je zobaczyć, chociaż na razie nie jestem przekonany. Ale chciałbym też zobaczyć nuti i inne miejscowe okazy zwierząt, część roślin, właściwie wszystko, co się da. I w efekcie jestem tutaj - odpowiedział, wyjaśniając jej pokrótce to, co sprowadziło go do tego nieco wątpliwego miejsca i pokręcił lekko głową, bo właściwie to miał okazję spotkać się z jednym z magicznych stworzeń, szkoda tylko, że to musiał ugryźć dziewczynę, doprawdy, jakby nie mogło inaczej dać o sobie znać. Choć oczywiście, myśląc logicznie musiał przyznać, że to wszystko było niewątpliwie wywołane szokiem, jakiego doznało zwierzę, gdy nagle pojawił się koło niego człowiek i niewiele można było na to niestety poradzić. - Czujesz się już lepiej? Chcesz jeszcze tak posiedzieć? - zagadnął już nieco spokojniej, bo chyba wszystkie te zabiegi odnosiły skutek i Nancy już nic nie zagrażało, co w dużej mierze go uspokoiło.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Opieka nad uczniami w czasie wakacji pewnie należała do jednego z obowiązków kadry szkolnej na wakacjach, ale z pewnością nie było to nic przyjemnego. Nic wielkiego na szczęście się nie stało, wystraszyła się bardziej niż powinna, bo zupełnie się tego nie spodziewała. Wskakując na miotłę miała gdzieś z tyłu głowy świadomość, że coś może pójść nie tak, tłuczek może przytulić się do jej żeber z nadmierną siłą, miotła może odmówić posłuszeństwa, czy cokolwiek innego. Nauczyła się już nie panikować w podobnych sytuacjach, ale tutaj wydarzyło się zupełnie co innego. Na szczęście eliksir szybko załatwił sprawę, tak jak poradził sobie ze złamaną przez tłuczek Hem kością, a tamta kontuzja była przecież zdecydowanie poważniejsza. - Myślę, że nie ma potrzeby zawracać profesor Whitehorn głowy. - powiedziała uspokajająco. Naprawdę nie czuła takiej potrzeby, ból ustępował, a rana za sprawą eliksiru wiggenowego powoli goiła się w oczach. Zresztą nawet jeśli tak by nie było, to też próbowałaby zaprzeczać, konieczności takiej wizyty. Zmartwienie gajowego wywoływało w niej lekkie zakłopotanie, bo to ona zazwyczaj była osobą udzielająca pomocy, a w przeciwnej roli zupełnie się nie odnajdywała. Wolałaby zacisnąć zęby i udawać, że wszystko jest w porządku, ale na szczęście nie było takiej potrzeby. W końcu diabeł tasmański to nie aligator. Propozycja Chrisa mocno ją zaskoczyła. Nie spodziewała się, że jej gapiostwo doprowadzi do takiego obrotu sprawy, ale w zasadzie mocno się z tego ucieszyła. - Oh... Ja... Na pewno będzie łatwiej. - odpowiedziała chaotycznie, kolejny raz plącząc się w swoich słowach, a potem po prostu uśmiechnęła się, z lekkim zakłopotaniem. Bardzo lubiła spędzać czas z O'Connorem, chociaż zazwyczaj ograniczał się on do wspólnej pracy w cieplarni, to była to dla niej czysta przyjemność. Przejście na mniej oficjalny ton mógł jej dać jeszcze więcej swobody, co było bardzo miłą wizją. Z pewnością nie zamierzała jednak wykorzystywać bliższych kontaktów z gajowym i opiekunem kółka do własnych celów. Chyba że poza zajęciami, w jakichś prywatnych sprawach. Z takie wiedzy przecież żal byłoby nie korzystać... - Mnie Molly wyciąga na imprezy, zamiast zachęcać do zwiedzania okolicy. Nie, żebym narzekała, ale ileż można... - przyznała z rozbawieniem, sprawdzając wcześniej, czy duch nowoorleanki nagle nie pojawił się gdzieś obok i jej nie słucha. Była dość obrażalska, ale mimo wszystko Nancy zdążyła ją polubić. - Też chciałam podglądać dzisiaj Luizjańską przyrodę, ale jak widać, nie byłam uważnym obserwatorem. - zażartowała, wskazując na swoją nogę. Na drugie imię było jej niezdarność, dlatego nawet nie dziwiła jej ta cała sytuacja. Zamiast obserwować faunę w naturze, nieumyślnie przestraszyła to biedne stworzonko i dostała to, na co zasłużyła. Na kolejne pytanie o jej samopoczucie przewróciła odruchowo oczami. Byli do siebie z Chrisem bardzo podobni. Gdyby to Williams znajdowała się na jego miejscu, reagowałaby dokładnie tak samo, ale w obecnej sytuacji jedynie delikatnie się irytowała nadmierną troską i niepotrzebnym zmartwieniem. - Wszystko w porządku, naprawdę. - powtórzyła po raz kolejny i jakby dla potwierdzenia swoich słów, wstała, opierając jedną dłonią o drzewo. Zmiana pozycji odezwała się lekkim pulsowaniem w ranie, ale nie było to nic, czym warto byłoby się przejmować.
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Chris nie chciał traktować ich wszystkich jak nieodpowiedzialnych dzieci, które nie mają pojęcia, co mają ze sobą zrobić i błądzą nadal jak we mgle, które nie są w stanie z niczym sobie poradzić i na siłę pchają się w paszczę aligatora, ale mimo wszystko miał poczucie, że powinien zdecydowanie czuwać i ich doglądać. Przejął się naprawdę mocno tym, że coś złego mogło spotkać Nancy i na pewno plułby sobie później w brodę, gdyby okazało się, że to coś zdecydowanie poważniejszego, że powinien ją natychmiast zaprać do Perpetui, czy zrobić coś podobnego. Na całe jednak szczęście dziewczyna wyglądała coraz lepiej, odzyskiwała kolory, a jej zapewnienie nieco gajowego uspokoiło, bo chyba nie starałaby się na siłę zgrywać bohatera. Przynajmniej tak mu się wydawało, aczkolwiek biorąc pod uwagę własne doświadczenia, własny sposób zachowania i to, że kiedy było to najmniej potrzebne, miał zwyczaj stawać się rycerzykiem, powinien zapewne zastanowić się o wiele bardziej nad tym, o czym właśnie rozmawiali. Nie znajdował jednak u Puchonki żadnych objawów świadczących o tym, że jest źle, że mocniej ją boli, że jednak rana była poważniejsza, niż mogło się im wydawać. Dlatego też uśmiechnął się w końcu spokojnie, a później pokiwał jeszcze nieznacznie głową. - Czasami zapominam, że ta okolica może być taka niebezpieczna - powiedział prosto, rozglądając się jeszcze, ale wydawało mu się, że teraz jest już naprawdę dobrze i nie wpadną za chwilę na jakieś stado rozzłoszczonych gawiali, czy coś podobnego, bo chyba jeszcze tylko tego by im brakowało. Nie chciał, żeby Nancy musiała mierzyć się u jego boku z jakimiś wściekłymi magicznymi stworzeniami, bo nie wiedział, czy dałby sobie z nimi radę w razie kłopotów - doskonale pamiętał swoje starcie z akromantulami i stan, w jakim udało mu się wrócić do zamku, wolałby jednak tego nie powtarzać na tym wyjeździe, bo chociaż przecież sam parł naprzód i nie raz i nie dwa wpadał w miejsca, w jakie nie powinien, bo po prostu nie zastanawiał się nad tym, co dokładnie robi, a po prostu starał się chwycić coś, co było zdecydowanie poza jego zasięgiem. - Nie powiedziałbym, że wolałbym wędrować od imprezy do imprezy, bo po prostu ich nie lubię, ale mimo wszystko spędzenie większości wakacji na spacerowaniu po bagnach też nie jest do końca tym, czego bym najbardziej chciał - powiedział na to, kręcąc lekko głową. - Na dokładkę tutaj co chwila można trafić na coś groźnego. To miejsce jest zupełnie inne niż Hogwart, nawet inne od Zakazanego Lasu i chociaż fascynujące, to mam wrażenie, że o wiele groźniejsze niż wszystko to, co do tej pory poznałem - dodał jeszcze, starając się wyjaśnić, o co dokładnie chodzi i jak na to spogląda. Nie umiał też do końca dobrze wyrazić tego, co w nim siedziało, jak to się prezentowało, co go nieznacznie blokowało i co powodowało, że miał pewien respekt przed tą okolicą. Spojrzał zaraz na Nancy i zapytał, czy ona również czuje tutaj tę dziwną aurę, magię, czy cokolwiek właściwie to było. Nie miał pojęcia, jak powinien traktować tę sprawę, ale zastanawiał się, czy może mieć to związek z tą dziką magią, o jakiej słyszał. - Jak ci się w ogóle tutaj podoba? Mam nadzieję, że trafiłaś do domku z jakimiś znajomymi? - zapytał, gdy był już pewien, że na pewno nic jej nie zagraża.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Caelestine była już bardzo blisko wyjścia z mokradeł. Drzewa pojawiały się już coraz rzadziej. Fakt, że nie były już tak gęsto był dowodem na to, ze zbliżała się do bezpieczniejszych terenów Luizjany. Mimo to, na sam koniec, ugrzęzła w bagnie po kolana. Musiała usiąść na miękkiej ziemi, żeby nie zapaść się w niej całkowicie. Pomocy szukała z zewnątrz. Chwytając się pobliskiego krzaka. Zamiast jednak gałęzi, dosięgnęła woreczka nieznanego pochodzenia. Początkowo upuściła go obok siebie, a dopiero później nie rozpoznając w nim zagrożenia, przyjrzała się mu uważniej. Czy to nie był woreczek mojo? Słysząc wcześniej o tym, jak jego zawartość sprzyjała nauce zielarstwa, schowała go do torby, mając nadzieję, że ten nie odbije się na niej niewybaczalną klątwą. Bo w końcu czy tego dnia mogło spotkać jej więcej niestworzonych historii niż spotkanie choćby kwartetu wystrojonych duchów po środku mokradeł? Oczywiście. Kiedy zanurzyła palce w torbie, wyciągając z niej rózdżkę, zaraz przed nią ukazał się kamienny piec. Nie myślała o tym, aby z niego skorzystać. Jej myśli bowiem skupiały się na szybkim powrocie do domków i zmyciu z siebie trudów i brudu z dzisiejszego dnia.
Wszystko to, co odnajdywał w książce sprawiało, że mokradła były dla niego bardzo pociągające. Choć nigdy nie był osobą żądną przygód, perspektywa znalezienia tam tak wielu ciekawych i użytecznych rzeczy sprawiała, że zaczął planować podróż w te okolice. Udało mu się też znaleźć miejsce (a właściwie ktoś mu o nim powiedział...), które było idealne do przygotowania się do takiej podróży - znajdujący się tuż przy wejściu na bagna piec. Machnął różdżką zgodnie z posiadanymi przez siebie wskazówkami, po czym natychmiast ujrzał swój cel. Ucieszył się widząc spokojne miejsce, gdzie będzie mógł przygotować sobie jedzenie, strój i wszystko inne. Jeszcze nigdy w życiu nie przygotowywał sobie jedzenia sam, a w każdym razie nie przygotowywał żadnych nieco poważniejszych i trudniejszych do przyrządzenia posiłków. Znalazł jednak w domowej biblioteczce lokalną książkę kucharską. Zainteresował go przepis na zupę nazywaną Gumbo. Trudno mu było wyobrazić sobie w jaki sposób miałby ją przechowywać na bagnach, uznał jednak, że tym będzie się martwić dopiero później. Przeleje ją sobie we fiolki czy coś takiego... Udał się zatem do Nowego Orleanu, by kupić potrzebne składniki i wrócił tu, aby przygotować zupę. Kiedy jednak przechodził przez te niezbyt równe tereny, wpadł na jakiś krzak. Jedna z gałęzi odłamała się, raniąc mu ramię. - Na brodę Merlina... - wysyczał cicho, odrzucając torbę i wyciągając różdżkę. - Vulnera Ferre! - jak to dobrze znać się na magii leczniczej, prawda? Zawsze to sobie powtarzał, kiedy coś mu nie szło - wiedział, że przynajmniej w jednym jest dobry. Ale teraz musiał zająć się czymś, w czym ewidentnie dobry nie był... Problem jednak polegał na tym, że piec był już przez kogoś zajęty. - O, cześć, Julia! - zawołał z uśmiechem na widok znajomej sobie twarzy Krukonki. - Podzielimy się jakoś?
Wystarczyło postawienie jednego kroku, aby Julia doszła do wniosku, że odwiedzenie mokradeł nie było dobrym pomysłem. Co prawda dziewczyna pochodzi z portowego miasta położonego nad samym morzem i do błotnistej gleby miała czas przywyknąć, ale to, co działo się pod jej nogami, przechodziło ludzkie pojęcie. Każdy krok był prawdziwą walką o przetrwanie. Co gorsza, nie było na to żadnego remedium. Czy stała, czy szła, miała wrażenie, że w każdej chwili może upaść i narobić sobie wstydu. - Co ja tu w ogóle robię? – pomyślała i zrezygnowana usiadła przy piecyku. Na to pytanie sama nie znała odpowiedzi. Nieco ponad miesiąc temu skończyła osiemnaście lat. Oznaczało to, że mogła legalnie kupić piwo czy pójść do klubu bez fałszywej legitymacji. Dlaczego więc wybrała mokradła w Luizjanie nad zabawę z dziewczynami w Southampton? Nie wiedziała. Siedziała więc przy piecyku, dumała i skrobała buty z błota, gdy kątem oka dostrzegła aksamitny woreczek zawieszony na pobliskim krzaku. - Ktoś go zgubił? – zapytała. – Nikt? Ok – dodała i ponownie usiadła przy piecyku. Dziewczyna była właśnie zajęta doczyszczaniem woreczka z mchu, kiedy usłyszała, że ktoś ją woła. Julia odwróciła się niespiesznie i jej oczom ukazał się znajomy chłopak. Aiden Gillen, ex-krukon, wciąż tak samo szczupły i zagubiony, jak go zapamiętała. I wciąż tak samo niewinnie uśmiechnięty. W dormitorium często rozmawiali o piłce nożnej, której chłopak był fanem. Julia nie pamiętała, kiedy ostatni raz go widziała, ale ucieszył ją widok znajomej twarzy. - O, cześć – odpowiedziała z uśmiechem i włożyła czysty woreczek do kieszeni. – Jasne, siadaj. Wszystko w porządku? – dodała, wskazując głową na rozcięcie wykonane przez gałąź.
Aiden spojrzał na swoje ramię, które dopiero co sobie poranił, myślał jednak, że całkiem nieźle udało mu się je uleczyć. Nie zlikwidował jednak rozdarcia na swoim ubraniu, to właśnie po tym Julia musiała się domyślić, co się tu dopiero stało. - A, to... - powiedział od niechcenia, poprawiając sobie bluzkę tak, aby nic nie było widać. - To nic takiego, głupia gałąź jakiegoś krzaczora... Cieszył się jednak na to, że mogli razem korzystać z pieca. Wyciągnął z kieszeni magicznie skopiowaną kartkę z przepisem na Gumbo i rozłożył ją przed sobą, po czym przystąpił do wypakowywania składników. - Co tam gotujesz? - zapytał, próbując podpatrzeć, co jego koleżanka robi. On sam nigdy się tym nie zajmował...
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Zdziwiona Julia zmarszczyła delikatnie brwi. Na samym początku myślała, że się przesłyszała, ale nie. Aiden spytał ją, co gotuje. Pytanie było bez sensu, bo nie gotowała nic. Na ogniu nie stał żaden rondel, nigdzie nie było składników ani przyborów kuchennych. Miała ochotę odpowiedzieć mu sarkastyczną uwagą, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Nie widzieli się tyle czasu, a poza tym nieco się obawiała, że jej żart może zostać odebrany w zły sposób. Często jej się to przydarzało i za każdym razem musiała się albo tłumaczyć, albo tkwić przez dłuższą chwilę w niezręcznej ciszy. Zignorowała więc pytanie i postanowiła pociągnąć temat rozdartej szaty. - Taaaa… jak nie komary i krzaki, to błoto – Julia wymownie podniosła buta, na którym wciąż było widać resztki niedoczyszczonego błota, po czym dodała: - Nic nie gotuję, po prostu staram się nie zabić. Wyszłam z całkiem prostego założenia, że nie wywinę orła, jeśli nie będę chodziła. Mądrze, co? Nic dziwnego, że trafiłam do Ravenclawu. Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło, kątem oka zerkając na kartkę, którą wyciągnął chłopak. Gumbo, znana lokalna potrawa, której każdy musiał spróbować. Julia już to zrobiła, podczas pierwszego dnia pobytu. Nie rozumiała za bardzo, czym się ludzie zachwycali, ale co kraj, to obyczaj. Zresztą, Anglicy też nie mieli za bardzo się czym poszczycić. Ryba z frytkami i cytryną to nie jest majstersztyk. - W czymś ci pomóc? – zapytała Julia. – Co prawda Jamie Oliverem nie jestem, ale gotować potrafię. I proszę, powiedz mi, że masz w tej swojej torbie na składniki jakieś zimne piwo. Nagięła tu nieco prawdę, bo jej specjałem była jajecznica na bekonie i kanapki z masłem orzechowym i dżemem, ale Aiden nie musiał o tym wiedzieć, prawda?
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Czw Lip 30 2020, 19:42, w całości zmieniany 1 raz
Aidenowi wydało się to dość naturalne, że skoro Julia zajmuje miejsce przy piecu, to znaczy, że coś gotuje. Może dopiero przyszła, tak, jak on, i jeszcze nic nie zdążyła wyjąć? Albo po prostu zastanawia się jeszcze co zrobić? Kto mógł to wiedzieć, co chodzi jej po głowie... Umysły Krukonów są często zagadką nawet dla nich samych, o czym Aiden mógł się przekonać podczas swojej dziesięcioletniej nauki w Hogwarcie. Jednak jej następna wypowiedź za bardzo zapachniała jej Talią, której się dopiero co ledwo pozbył, więc postanowił nie ciągnąć dalej tego tematu i zbyć go milczeniem. - O tym niestety nie pomyślałem... - roześmiał się cicho. Był jednak przekonany, że jego współlokatorzy trzymają kilka zgrzewek pod swoimi łóżkami. Nie należało liczyć na to, że są w tej chwili w swoich pokojach, uznał więc, że nie będzie aż taką straszną zbrodnią, jeśli zwędzi im dwie butelki. Później odkupi... - Ale mam kilka w pokoju! - wyciągnął różdżkę i zaklęciem przywołującym ściągnął tu dwie butelki, które kilka sekund później wylądowały obok nich. Oby tylko nie wybiły okien... - Hmm, może... - zaczął się zastanawiać. - Myślisz, że ten stary kocioł się nada? Na pewno! - skierował na niego różdżkę i spróbował niewerbalnie rzucić nań Locomotor. Nic tak nie cieszy Krukona, jak popisywanie się, prawda? Niemniej, udało mu się to! A na lekcjach nigdy mu nie szło... Również niewerbalnie podpalił ogień pod kociołkiem i napełnił go wodą. - Umiesz rzucać Scalpello? Nie pamiętam, czy chodziłaś na magię leczniczą... - zagadnął Julię. - Jak tak, to możesz posiekać plumki, a ja poczytam, co tu trzeba robić dalej...
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Julia z uśmiechem przyglądała się butelkom, które zwinnie lewitowały w ich kierunku. Była naprawdę wdzięczna chłopakowi za to, że pomyślał o tym, o czym ona na śmierć zapomniała – zakupie piwa. - Dziękuję – powiedziała, biorąc w dłoń butelkę i otwierając ją zapalniczką. – Cały poranek spędziłam na miotle i na nic nie miałam takiej ochoty jak na pintę zimnego piwa. Julia upiła z satysfakcją kilka łyków, kątem oka przyglądając się poczynaniom Aidena. Nawigowanie w powietrzu kociołkiem szło mu całkiem sprawnie, musiała to przyznać. Ona sama nigdy nie miała specjalnego zacięcia do zaklęć. Nie było to jednak lenistwo, a czysty pragmatyzm. Julia wychodziła z założenia, według niej samej – słusznego, że czarodzieje sami sobie utrudniają życie, a magia, choć oczywiście przydatna, często bywa niepraktyczna. Jest wiele rzeczy, których czarodzieje mogliby się nauczyć od mugoli, a ułatwianie sobie codzienności było jedną z nich. - Przepraszam, nie wydaje mi się – odpowiedziała, kiedy Aiden zapytał ją o zaklęcie – ale gdzie magia nie może, tam spryt pomoże. Julia uśmiechnęła się wesoło i wyciągnęła z kieszeni niewielki szwajcarski scyzoryk, a następnie położyła na desce składniki i zaczęła je siekać. Gotowanie nie było jej ulubioną czynnością, co to, to nie. Było w nim jednak coś przyjemnego i uspokajającego. I tak się właśnie teraz czuła – przyjemnie spokojna. - A tak w ogóle, to co u ciebie słychać? – zagaiła. – Jak ci się żyje poza murami Hogwartu? Podoba ci się dorosłe życie?
Aiden swojego piwa nie otworzył, w każdym razie nie od razu. Skupił się na wyciąganiu składników z torby i próbach zrozumienia czegokolwiek z magicznego przepisu. Dopiero, kiedy zrozumiał, co należy zrobić i zaczarował chochlę, by ta sama mieszała w kociołku, kiedy on dolewał tam porcjami oleju, drugą ręką chwycił butelkę z piwem, którą otworzył zaklęciem Uteraperio. - Twoje zdrowie! - powiedział z uśmiechem, po czym pociągnął łyk. Nie przepadał za piwem, pił je teraz właściwie tylko dla towarzystwa. Jeśli już, lubił to kremowe z Hogsmeade, ale to było zwyczajne, mugolskie piwo, do tego jedno z tych najtańszych, o których mugole mówią, że lepiej picia nie zaczynać... - Na miotle? - zapytał, kiedy już opanował skrzywienie swojej twarzy z powodu goryczy piwa. - Chcesz się dostać do drużyny? - odłożył butelkę i zaczął czytać dalej, starając się nie przestać jej słuchać. Obserwował z lekkim uśmiechem jej krojenie plumek małym scyzorykiem, co w sumie nie było głupie, po prostu nie spodziewał się, że Julia nosi coś takiego przy sobie. Zgodnie z przepisem, po dodaniu oleju i wymieszaniu go z wodą, przystąpił go ugniatania ziół w moździerzu. To też postanowił zrobić ręcznie. - Emmm... - zaczął, trochę nie wiedząc do powiedzieć. Dopiero co skończył Hogwart, przepracował ledwie kilka tygodni, do tego zbierał pieniądze tylko po to, aby móc dostać się na staż do Świętego Munga. Trudno więc było mówić o w pełni dorosłym życiu... - Nie narzekam. A w każdym razie się staram... Pracowałem przez kilka tygodni u Madame Malkin, ale robię to tylko po to, żeby zarobić trochę pieniędzy na staż do szpitala. Żądają sobie iście horrendalnych sum! Tyle tylko, że Madame Malkin doskonale zdaje sobie z tego sprawę, przez co nie jest za bardzo zainteresowana rozwijaniem mnie jako pracownika wiedząc, że i tak zostawię ten sklep, jak tylko zarobię wystarczająco dużo pieniędzy na staż. Zresztą, pewnie opuszczę go wcześniej. Wracam do Londynu w przyszłym tygodniu, powinienem spróbować dostać się na ten staż już w sierpniu. Nawet, jeśli się nie uda, i tak nie zostanę już w tamtym sklepie, ale popracuję trochę w Mungu, chociażby w głupiej kawiarence czy przy sprzątaniu, rozumiesz... Tak żeby poznać personel - mówił, nawet nie zwracając uwagi, że zioła są już ugniecione w drobny proszek. Kiedy się zorientował, dodał do nich oleju i sera, po czym wymieszał i wlał do gara.
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Julii nie przeszkadzał gorzki i tani smak mugolskiego piwa. Co więcej, pijąc je, uśmiechnęła się do siebie, czując namiastkę domu. Wszystkie tanie piwa smakują tak samo, a mianowicie młodością. Czując na podniebieniu goryczkę, wracała myślami do zeszłorocznych wakacji, kiedy to z mugolskimi przyjaciółmi z Southampton chodziła po opuszczonych dokach, pijąc piwo, paląc papierosy i słuchając muzyki puszczanej z głośnika bluetooth. Aiden, z zamyśleniem na twarzy przywodził jej na myśl starego mądrego mistrza, który stara się rozwikłać mechanizmy stojące za powstaniem wszechświata. -Chcę się utrzymać w drużynie. Wiesz, jak to jest. Co roku do drużyny dołącza wielu nowych zawodników, a nie dostaniesz miejsca w składzie za sam staż. Trzeba jeszcze pokazać, że się na nie zasługuje. Tak więc staram się nie zardzewieć przez te wakacje. Po cichu liczę, że po wakacjach uda mi się załapać na staż w drużynie Wędrowców z Wigtown. A potem, kto wie. Do tego jednak daleka droga. Ale od czego są marzenia, prawda? Dziewczyna zasępiła się na chwilę, ale szybko na jej twarz wrócił uśmiech. A kiedy Aiden zaczął opowiadać o swojej pracy, przechyliła delikatnie głowę i słuchała go z zaciekawieniem. Było jej trochę głupio, że zapomniała o tym, że chłopak skończył Hogwart zaledwie kilka tygodni temu. Nie wiedzieć czemu, myślała, że jest starszy. Może to przez to, że tak dawno ze sobą nie rozmawiali? Kiedy Aiden skończył, odpowiedziała. - Myślałam, że do staży nie trzeba dopłacać, zwłaszcza że i tak wykonuje się w nich pracę za darmo. W każdym razie mam nadzieję, że ci się uda i cię przyjmą w Mungu. Jaka specjalność cię interesuje? Zresztą, jak już będziesz w Londynie, to powinieneś spotkać się z moim starszym bratem. Kto wie, może będzie w stanie ci pomóc? Swoją drogą to niesamowite, jak daleko od siebie potrafią upaść dwa jabłka z tej samej jabłoni. Julia rozgadała się tak, jak nie zdarzyło jej się dawno. Jak widać, Luizjana zmienia ludzi w sposób, jakiego sami się nie domyślają.
Aiden słyszał kiedyś o jakimś zaklęciu zmieniającym smak, ale biorąc pod uwagę jego raczej mizerne zdolności z transmutacji, nawet nie podjął próby przypomnienia sobie w głowie formuły tego zaklęcia. Albo nie dopije tego piwa, albo rzuci na nie zaklęcie opróżniające, bo wylewać nawet jemu było szkoda... - No tak, tak, oczywiście... - jego samego nigdy Quidditch nie pociągał. Sam jeszcze w dzieciństwie grywał w piłkę nożną, ale ostatnie wypadki w zoo dały mu jasno do zrozumienia, że wyszedł z formy. - Może kiedyś uda mi się przyjechać do Hogwartu na jakiś mecz! Jak znajdę czas, oczywiście... - nikomu tego nie mówił, ale po cichu planował powrót do Hogwartu jako asystent profesor Whitehorn, przynajmniej na najbliższe trzy semestry - spodziewał się, że z dostaniem się do pracy w Mungu może mieć kłopoty w tym roku... - Do specjalisty to jeszcze długa droga... - zaśmiał się cicho. - Do tego potrzeba mnóstwa pracy i wielu dodatkowych szkoleń. A jaka? Tego nie wiem, zobaczymy co życie przyniesie. A to czym zajmuje się twój brat?
Kiedy Aiden męczył się ze swoim piwem, Julia była w połowie swojego. Do tego wyjęła z kieszeni paczkę papierosów – mugolskich Pall Malli. Włożyła jednego do ust, odpaliła, po czym podsunęła paczkę pod nos chłopaka. - Chcesz? – zapytała. – Byłoby fajnie, gdybyś przyszedł na mecz. Ostatnio zmieniłam pozycję ze ścigającej na pałkarza, więc nie wiem, czy wyjdę w pierwszym składzie, ale znajoma twarz na trybunach to dodatkowa motywacja. Julia zaciągnęła się i upiła piwa. Wiedziała, że powinna rzucić fajki, ale każdy ma jakieś wady, mniejsze lub większe, a nikotyna była jedną z tych przyjemniejszych. No i do tego papieros pomagał zająć czymś dłonie, a Julia często nie wiedziała, co z nimi robić podczas rozmowy. - Szczerze mówiąc, to nie wiem dokładnie, czym zajmuje się mój brat. Nigdy nie chce rozmawiać o pracy. Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że jest w departamencie tajemnic. W każdym razie to tego typ człowieka, który zna każdego. Bardzo możliwe, że ma jakiegoś znajomego w Mungu, który pomógłby ci ze stażem. Zawsze warto spróbować. Ciężka praca to jedno, ale czasem warto sobie ułatwić życie. Julia zaciągnęła się papierosem i wypuściła kółko, a następnie jeszcze drugie i trzecie. Kiedy odchyliła się do tyłu, dopiero teraz poczuła, jak bolą ją plecy od całego dnia na miotle. - Ej, jak ci idzie z zaklęciami? – zapytała, zmieniając temat. – Mam trochę zaległości i chciałam się z nich trochę podciągnąć. Niedługo zaczynam pierwszy rok studiów i nie chcę sobie narobić wstydu na pierwszych zajęciach. Może mógłbyś mnie trochę podszkolić?
Aiden spojrzał z nieco uniesionymi brwiami na Julię wyciągającą paczkę papierosów. Palenie było rzeczą, która komu jak komu, ale sportowcom jednak nie służyła... - Czyli to tak wygląda to twoje dbanie o formę i próby utrzymania się w drużynie? - spytał z uśmiechem, odmawiając gestem ręki wzięcia papierosa. Prawdę mówiąc, nie obwiniał jej o to, choć sam nie miał nałogów, rozumiał, że jakąś radość z tego życia trzeba mieć, nawet marną... - To chyba nic dziwnego, że nie chce mówić, co? Oni chyba mają zakaz... - odniósł się do jej uwagi o bracie. Nie wiedział, czy faktycznie mógłby mu pomóc, ale zakodował sobie ten fakt w pamięci. - A co konkretnie chciałabyś zrobić? - spytał, mieszając swoją zupę i uznając, że jest już prawie gotowa do nalania we fiolki.
Julia zaciągnęła się głęboko papierosem i spojrzała wymownie w oczy Aidena. - Najważniejsze to żyć w zgodzie z sobą – opowiedziała ze złośliwym uśmieszkiem na uwagę dotyczącą jej palenia. Wiedziała, że nie powinna palić. Wiedział to każdy palacz. A Julia kiedyś rzuci, ale jeszcze nie teraz. Dopóki potrafiła zejść poniżej 50 minut na 10 km, jak to zrobiła ostatnio podczas samotnego biegania po luizjańskich polach, nie musiała się biczować za jednego papierosa wypalonego do piwa. - Zastanawiałam się, czy masz może jakieś książki, które w jakiś przystępny sposób pomogą mi nauczyć się kilku zaklęć. Przyznam, że te, które znalazłam w bibliotece, są nie tylko grube i ciężkie jak życie na wsi, ale również napisane jak dla kogoś, kto studiował w piętnastym wieku. Zresztą, tak pewnie było, a Hogwart chyba nie myśli za bardzo o nowej podstawie programowej. Byłabym wdzięczna, gdybyś mi coś podrzucił, albo szepnął słówko komuś, kto mógłby mi pomóc. Julia dopaliła papierosa, dopiła piwo, po czym wrzuciła peta do butelki i zatkała ją kapslem. - Dziękuję za piwo – powiedziała, podnosząc wymownie butelkę. – Kiedyś się zrewanżuję. A jak ci idzie z twoją luizjańską potrawką?
Aiden słuchał tego, co Julia mówi jednym uchem, bo skupiał się w tej chwili na odczytywaniu kolejnych regułek z przepisu. Dochodziło do niego jednak wszystko (albo większość), co Krukonka do niego mówiła. - Hmm, ksiąg chyba nie mam... - powiedział szczerze, bo sam najczęściej korzystał z biblioteki. Nie kupował książek, a jeśli już, to bardzo rzadko, nigdy nie miał zbyt wiele pieniędzy i nie mógł sobie na to pozwolić. - Ale jeśli chcesz, to mogę znaleźć kogoś, kto z tobą poćwiczy! Aiden uznał, że zupa jest już gotowa, więc zaczął przelewać ją zaklęciem do fiolek. - No właśnie jest już chyba zdatna do jedzenia! Zatem... chyba muszę cię tu pożegnać. Miło było cię tu spotkać, pewnie spotkamy się jakoś w pensjonacie czy gdzieś tam... - uśmiechnął się do niej i pomachał na pożegnanie.
/zt
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Nagła „ewakuacja” Aidena, choć nieco zdziwiła Julię, sprawiła jednocześnie, że trochę jej ulżyło. Po całym dniu na miotle była porządnie obolała i zmęczona. Do tego wypite piwo i wypalony papieros zaostrzyły nieco jej apetyt, a nie miała ochoty bawić się w gotowanie. San Tzu, autor najsłynniejsze mugolskiej książki o prowadzeniu wojen mówił: „Wybieraj swoje bitwy. Jeżeli bitwa nie może zostać wygrana – nie walcz”. Gotowanie było właśnie dla Julii bitwą z góry skazaną na porażkę. Zamiast tego postanowiła, że odwiedzi stołówkę i sprawdzi, czy uda jej się załapać na jakieś resztki kolacji. Była tak głodna, że zjadłaby cokolwiek, nawet zimnego, byle nie musieć gotować.
- Jasne – odpowiedziała chłopakowi, podnosząc dłoń w pożegnalnym geście. – Jak będziesz coś wiedział, to odzywaj się na wizzbooku. Tak będzie szybciej. I łatwiej! Kiedy chłopak odszedł, Julia wstała, stawiając dopiero co doczyszczone buty na mokrym podłożu.
- Ehh – westchnęła pod nosem, po czym zagasiła zaklęciem kominek, wzięła w dłoń butelkę po piwie i ruszyła niepewnie przed siebie. Miała powyżej uszu tych mokradeł i marzyła za pewnym gruntem pod nogami, a także za czystymi i suchymi butami.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Rzeczywiście zdarzało jej się udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, kiedy tak naprawdę potrzebowała pomocy. To ona była od pomagania i ciężko było jej zaakceptować sytuację, kiedy sama stawała po tej drugiej stronie. Może i był to pewien rodzaj głupoty, ale w pewnych kwestiach była upartym osiołkiem i nie potrafiła odpuścić. Na szczęście tym razem rzeczywiście nic poważnego się nie stało i już po kilku chwilach można było zapomnieć o tej dość nieprzyjemnej sytuacji. - To tylko moje gapiostwo. - machnęła lekceważąco ręką, chociaż rzeczywiście zdawała sobie sprawę, że na mokradłach czaiły się różne niebezpieczeństwa, czyhające na zapominalskie Puchonki. Nie przejmowała się tym jednak specjalnie, bo w przeciwieństwie do Chrisa nie miała jeszcze żadnych nieprzyjemnych doświadczeń, związanych z samotnymi wędrówkami po siedliskach magicznych stworzeń. Ta beztroska mogła ją kiedyś jeszcze zgubić, ale póki co miała więcej szczęścia niż rozumu, tak jak dzisiaj, kiedy Chris uratował ją z tej małej opresji, dzięki czemu mieli okazję porozmawiać. Ilość słów wypowiedzianych w jednym zdaniu przez O'Connora nieco ją zaskoczyła, tym bardziej że nie rozmawiali na temat roślin. Kąciki jej ust same uniosły się w górę, by ułożyć się w ciepły uśmiech. - A czego najbardziej byś chciał? - pozwoliła sobie zadać bardziej osobiste pytanie, skoro już i tak przełamali te oficjalne tony. Nie chciała być wścibska, ale najzwyczajniej w świecie chciała poznać Chrisa trochę lepiej, bo naprawdę lubiła jego towarzystwo. Przechyliła lekko głowę, uśmiechając się przyjaźnie, ale po drugiej części jego wypowiedzi jednak nieco spoważniała. Porównanie mokradeł do Zakazanego Lasu jakoś bardziej podziałało na jej wyobraźnię. Odruchowo rozejrzała się dookoła, jakby miała zobaczyć za pobliskim krzakiem czającego się aligatora, albo innego, jeszcze groźniejszego stwora, aby po chwili powrócić spojrzeniem do mężczyzny i uśmiechnąć się delikatnie. Mimo ostrzeżeń czuła się przy nim bezpiecznie. W końcu czy na tym wyjeździe był ktokolwiek, kto lepiej znałby się na zagrożeniach płynących z natury? Szkolny gajowy zdecydowanie miał bagaż pełen doświadczeń i wiedział jak zachować się w niebezpiecznej sytuacji. Ale skoro nawet on wykazywał respekt przed tym miejscem, to coś musiało być na rzeczy... Przytaknęła na pytanie o tę dziwną, specyficzną aurę. Rzeczywiście ją wyczuwała, chociaż z początku zrzucała to na klimat i ogólną atmosferę panującą w Luizjanie, ale teraz zdawała sobie sprawę, jak bardzo tutejsza magia różniła się od tej, której uczyli w Hogwarcie. Na pytanie o pokój i znajomych powinna była się uśmiechnąć, w końcu mieszkała z przyjaciółkami z Hufflepuffu, a jednak spoważniała. Wróciła do niej rozmowa z Ofelią, którą odbyła na samym początku wyjazdu. Mogłaby zapytać Chrisa o ostatnie zioło, którego Willows wciąż nie zidentyfikowała, albo poprosić o przybliżenie tych mniej znanych właściwości tojadu, ale nie mogła nikogo dodatkowo angażować w tę sprawę. To było zbyt niebezpieczne. - Tak, mieszkam z moimi starymi i obecnymi współlokatorkami, więc czuję się dosłownie jak w domu. - uśmiechnęła się nieśmiało, starając się ukryć zdenerwowanie, które ją dopadło wraz z zadanym pytaniem. - A Luizjana... Jest piękna. Zupełnie inny świat. Nigdy nie byłam poza Europą i wszystkim się zachwycam. - przyznała, rozluźniając się nieco. Nancy łatwo zachwycała się naturą, a kiedy ta była tak różna od tego co znała, przychodziło to jeszcze szybciej. Pewnie dlatego tak beztrosko wpakowała się w sam środek niebezpiecznych mokradeł. - A pan? Ty... Dużo podróżujesz? - zapytała z ciekawością. Williams zdążyła się przekonać, że Chris miał ogromną wiedzę o roślinach i zwierzętach z całego świata. Znał ją jedynie z książek czy z własnego doświadczenia? Uśmiechnęła się wesoło, ciesząc się, że w końcu mieli okazję porozmawiać o czymś innym niż zawartość szkolnej szklarni. To była całkiem przyjemna nowość w ich relacji.
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Uważaj na siebie, dobrze? Wiem, że pewnie teraz brzmię, jakbym był niesamowicie przewrażliwiony, ale naprawdę nie chciałbym, żebyś przypadkiem się w coś wpakowała. Mnie udawało się to wiele razy i chyba wolałbym część z tych chwil po prostu pominąć milczeniem - powiedział na to, ale spojrzał na Nancy naprawdę poważnie, bo nie chciał, żeby spotkała ją jakakolwiek krzywda. Wierzył, że dziewczyna by sobie poradziła, bo w końcu była człowiekiem ambitnym i skorym do pomocy innym, ale jak widać, czasami to ją trzeba było dźwigać i pomagać stać prosto, by na pewno nie spotkało jej absolutnie nic złego. To wcale nie było łatwe, a Chrisowi wydawało się, choć nie był o tym całkowicie przekonany, że Nancy nie zawsze spogląda na siebie, a raczej w stronę innych ludzi, co było niesamowicie zgubne, jeśli zastanowić się nad tym głębiej. Sam również miewał z tym problemy, nie było sensu tego ukrywać i pewnie właśnie dlatego starał się pomagać innym, by nie wpadli w takie problemy, w jakie wpędził się sam, koncentrując się na szczęściu innych ludzi. - Na Merlina, to dość trudne pytanie - powiedział, śmiejąc się cicho, bo chyba nie spodziewał się czegoś podobnego i teraz nie do końca wiedział, co właściwie powinien ze sobą zrobić, jak do tego podejść, a przede wszystkim nie wiedział po prostu co miałby powiedzieć. - Pytasz bardzo ogólnie, czy w kontekście tego, co chciałbym robić teraz, tutaj? - dopytał jeszcze, unosząc nieco brwi i przypatrując się dziewczynie, starając się jednocześnie zgadnąć, co dokładnie kryje się w jej głowie. Nie miał pojęcia, czy faktycznie chciała poznać go jakoś lepiej, czy po prostu próbowała wypełnić czymś ich rozmowę, ale to też nie miało aż tak wielkiego znaczenia. Inna sprawa, że stawiając takie zagadnienie, poruszyła w Chrisie zdecydowanie wiele różnych myśli, wątpliwości i pytań, bo to nie było coś, na co dałoby się odpowiedzieć jednym słowem, czy wyjaśnić ledwie jednym zdaniem, był o tym całkowicie przekonany. Nie był aż tak prostym człowiekiem, zresztą, szczerze wątpił w to, żeby faktycznie istniał ktoś, kto składałby się z tylko jednej cechy, albo ktoś, kto nie poświęcałby więcej czasu na coś konkretnego, więc przez chwilę znajdował się w prawdziwej matni, zaraz jednak skoncentrował się na jej odpowiedzi i uśmiechnął się lekko. - Zakładam, że przyjemnie spędzacie czas - powiedział na to. - Podróżowałem po Europie. Przez dobry rok nie wracałem do domu, spałem pod gołym niebem, pracowałem w winnicach i gdzie się tylko dało, potrafiłem siedzieć nocami na plaży, bo sprawiało mi to niesamowitą przyjemność. To była podróż życia, która wiele mnie nauczyła, ale też bardzo wiele zmieniła. Poza tym jednak nie opuszczałem za często naszego rodzinnego skrawka ziemi, więc też pierwszy raz w życiu widzę takie rzeczy, jakie możemy spotkać tutaj - odparł, wzruszając lekko ramionami, ale przy okazji nieznacznie się uśmiechnął, bo wspomnienie tamtej podróży było mimo wszystko miłe i z przyjemnością do niego wracał, chociaż przecież wędrówka wiązała się z nieporozumieniami i problemami w jego życiu osobistym.
- Będę uważać. - obiecała, bo wcale nie próbowała zgrywać bohatera, ani nic w tym stylu. Doskonale wiedziała, że ma predyspozycje do pakowania się w kłopoty i wcale nie było łatwo jakoś temu zaradzić. Tym bardziej jeśli miało się tendencję do zapominania różdżki, która jakby nie patrzeć była dla niej jedyną możliwą formą obrony. Bez niej mogła co najwyżej szybko uciekać, albo zdzielić napastnika miotła po głowie, jeśli akurat miałaby ją pod ręką. Obietnica ta może nie była zobowiązująca, ale nie mogła odpowiedzieć inaczej na ten przejaw troski ze strony gajowego, na który uśmiechnęła się wesoło. Zdawała sobie sprawę, że dbanie o zdrowie uczennicy należało w pewnym sensie do jego obowiązków jako jednego z opiekunów, ale mimo wszystko zrobiło jej się jakoś cieplej na sercu. Chris po bliższym poznaniu okazywał się tak serdeczną osobą, że nie dało się nie poczuć do niego sympatii. Nawet nie zdawała sobie sprawy jak poważnie zabrzmiało pytanie, które zadała. Chciała po prostu zapytać o czas spędzany na wakacjach, ale skoro mężczyzna nie uniknął odpowiedzi, a chciał pytanie doprecyzować, to ujrzała w tym szansę na pociągnięcie go nieco za język, co nie zdarzało się często. - I ogólnie, i tutaj... - powiedziała pod wpływem impulsu, uśmiechając się nieśmiało, ale zaraz dotarło do niej, że chyba była jednak zbyt wścibska i trochę się zagalopowała. - To znaczy, przepraszam, to chyba zbyt prywatne pytanie. Chodziło mi o wakacje. - poprawiła się po chwili, nerwowo odgarniając kosmyk włosów za ucho. To, że przeszli na "ty" nie oznaczało przecież, że zostali przyjaciółmi. Wciąż była jedynie studentką, która czasem zajrzała do szklarni, by pomóc przy roślinach, albo podpytać Chrisa o jakieś zielarskie zagadnienia, jego życie prywatne nie powinno jej interesować... A jednak znowu zapytała, tym razem o podróże. Ciekawość nie była tak prosta do poskromienia, ale na szczęście tym razem nie wprawiła swojego rozmówcy w zakłopotanie. Z uśmiechem wysłuchała jego historii, nie kryjąc zaskoczenia, że gajowy wiódł niegdyś tak ciekawe życie. - Oh, jak to wspaniale brzmi! Też marzy mi się kiedyś taka podróż... Brzmi jak ogromna przygoda. - stwierdziła, uśmiechając się z rozmarzeniem. Spanie pod gołym niebem na plaży nie było jej obce, ale dotychczas była to plaża pod jej własnym domem, nic ekscytującego. Od lat marzyła o jakiejś szalonej wyprawie w świat, ale wciąż brakowało jej odwagi. I kompana do takiej podróży...