W tym drzewnym kręgu działa silna biała magia przejawiająca się wewnętrznym przymusem mówienia prawdy dopóty dopóki znajdujesz się na tym terenie.
Przed linią drzew widnieje tabliczka, na której widnieje zapis z nakazem szanowania tego miejsca - nie wolno tu rozpalać ognia ani naruszać struktury ziemi, gałęzi i liści. Działanie podobne do rozpylenia w powietrzu veritaserum. Można próbować tu kłamać jednak wówczas słowa się plączą, takowego czarodzieja dopada duszność i uczucie bycia niechcianym w tym dokładnie miejscu. Każda próba uszkodzenia tego miejsca wiąże się z natychmiastowym wyrzuceniem z tej części pensjonatu i surową karą u opiekunów/właścicieli. Pamiętaj, że prawdę można ukryć w bardzo zaowalonych wypowiedziach, a więc nie narażaj tego miejsca na bezczeszczenie kłamstwem.
Autor
Wiadomość
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Nie chcę oglądać gwiazd - powiedział, chociaż wcale nie zamierzał się odzywać. A przynajmniej nie to chciał wyartykułować, nie na tym chciał się skupić, nie na to chciał zwrócić uwagę. Nie wiedział, czemu ostatecznie stwierdził coś takiego, czemu tak naprawdę przyznał się do tego, że wcale go w tym momencie to nie interesuje. To było szybkie, to była błyskawiczna reakcja na to, co powiedział Josh. Mógł oczywiście wstać, pójść sobie, mógł zniknąć, kiedy tylko zdał sobie sprawę z tego, że nie jest tutaj sam i nie musiał się wcale zbyt długo zastanawiać nad tym, kto się obok niego pojawił. Był w stanie rozpoznać Walsha, kiedy ten się do niego zbliżał, co może było dziwne, biorąc pod uwagę całokształt dotychczasowej relacji, jaka się między nimi zawiązała, ale z drugiej strony, minęło już dostatecznie wiele czasu, by był w stanie zorientować się, kiedy znajduje się obok niego. I chociaż nie życzył sobie, żeby ten podchodził, chociaż nie życzył sobie, żeby ten się obok niego kładł, nie zrobił nic, co mogłoby powiedzieć Joshowi, żeby co najmniej dał sobie spokój, jeśli nie - zjeżdżał. Po prostu leżał nadal na trawie, czując, jak jej wilgoć i chłód powoli zaczynają przenikać do jego ciała, czując, jak w pewien sposób słabnie, choć tak naprawdę nie poczytywał tego, jako czegoś złego. Znowu się zapadał, ale całe jego życie było do tego podobne. Chciał coś zrobić, chciał czegoś dosięgnąć, później zaś budził się i orientował, że albo przegapił swoją szansę, albo tak naprawdę nigdy jej nie miał, a jedynie błędnie wierzył w jej istnienie. Miał świadomość tego, że większość życia spędził targany emocjami, jakich nie był w stanie w żaden sposób ukoić, że większość rzeczy robił dlatego, że robili je inni, a nie dlatego, że on sam tego chciał, ostatecznie orientując się, że jakkolwiek by nie postępował, zawsze w końcu znajdował się gdzieś sam. Być może zatem to właśnie samotność była mu pisana. Być może tylko na nią zasługiwał. To było, wbrew pozorom, całkiem prawdopodobne. Ostatecznie mając przyjaciół i rodzinę mimo wszystko znajdował się poza nawiasem ich życia. Trochę z własnej woli, to prawda, ale zdawał sobie sprawę z tego, że każdy żył własnym życiem, a on, jakkolwiek by na to nie patrzeć, był odrębną jednostką, która powinna posiadać własną historię, która powinna umieć żyć, umieć istnieć, tymczasem nic podobnego się nie wydarzyło, nic podobnego nie istniało, jako tako. Lubił to, co robił, lubił zacisze Hogwartu, ale jednocześnie miał świadomość, że faktycznie nie ma u jego boku nikogo, do kogo mógłby zwrócić się w dokładnie każdej chwili. I być może właśnie to powodowało, że dzisiejszy dzień bolał go jeszcze bardziej. Nie, nie liczył na cuda, nie liczył na opowieści niczym z baśni, czy coś podobnego. Owszem, może gdzieś na dnie serca chciał, by pewne rzeczy się spełniały, ale był już zdecydowanie zbyt dorosły i dojrzały na to, by imaginować sobie Merlin raczy wiedzieć co. Niemniej jednak zachowanie Josha spowodowało, że z każdą kolejną mijającą godziną, był coraz pewniejszy tego, że to wszystko nie miało w jego oczach żadnego znaczenia. Że zapewne zrzucił wszystko, co się wydarzyło, na karb działania magii, na ten jej dziki odłam, jakiego doświadczyli, na to wszystko, co było właściwe tylko i wyłącznie dla tego miejsca. I pewnie powinien to zaakceptować. Pewnie powinien przyjąć do wiadomości. Ostatecznie, zanim zaczął stawiać mu jakieś wymagania, Josh zachowywał się w sposób, cóż, dość oczywisty. Skoro zatem... Jego obecność mierziła Chrisa. Zdawała się go w dużej mierze palić. Palić, w sposób, w który dawniej spalała go obecność Charliego. Do cna. Teraz miał świadomość, że gdyby tylko przekręcił głowę, znowu znaleźliby się tak blisko, jak na plaży. Miał ochotę zapytać go, czy to nie miało dla niego żadnego znaczenia, ale chociaż gorycz paliła go od środka, żadne słowo nie wydobyło się z jego gardła, pozostało szczelnie zamknięte w sercu, które biło powoli, leniwie, jakby nie chciało za bardzo wracać do pełnego życia, jakby nie chciało tak po prostu zaakceptować pewnych spraw i wolało się zatrzymać. Dostał już właściwie odpowiedź, czyż nie? A zachowanie Josha w tej chwili było całkowicie i absolutnie oczywiste, najwyraźniej po prostu nie uważał, żeby istniało coś, o czym powinni porozmawiać. Chris wiedział, co powinien zrobić, wiedział, że powinien znowu to wszystko zakopać. Tym razem było łatwiej, w końcu to nie były lata, a ledwie kilka miesięcy. Tak po prostu. Wiedział, jak od tego się uciekało, wiedział, jak się to grzebało. Wiedział.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Nie wiedział, co powinien myśleć o tym, co działo się w czasie wakacji. Spokojne wyjścia, spacery, rozmowy, to było coś normalnego. Jednak parę dodatkowych chwil sprawiało, że miał mętlik. Sam sobie utrudnił wszystko, decydując się w trakcie rytuału, żeby rozluźnić się w konkretny sposób i zamiast stawiać spokojne kroki na nowym gruncie, musiał od razu zachłannie brać. Nie wiedział, co Chris o tym myśli i tak naprawdę bał się tego dowiedzieć. Znów wracał do początku, do tych samych niepewnych, które zaprzątały jego myśli przed przyjazdem. Potrzebował iść na statek, potrzebował szukać guza, jak mogliby to nazwać niektórzy, aby wiedzieć ostatecznie, czego tak naprawdę chce i co powiedzieć Chrisowi, aby oczyścić myśli. Ostatecznie może jego krok w przód nie był niemą prośbą, pozwoleniem, a po prostu zajęciem wyznaczonego przez Ebenezera miejsca? To było… Westchnął, urywając własne rozmyślania. Przesunął dłonią po włosach i kładąc się ostatecznie na trawie. Wszystko było zbyt skomplikowane, a jednocześnie proste. Był przekonany, że gdyby tylko porozmawiali o tym, udałoby się im dojść do jakiegoś porozumienia. Z drugiej strony - o czym mieli tak właściwie rozmawiać? Czy Chris nie postawił wszystkiego jasno już dawno temu? W czasie wspólnej pracy dla Gringotta. Wtedy powiedział, że nie lubi randek, że nie lubi komplementów, że nie jest zainteresowany. Skoro więc nie był, to nie powinien także chcieć, aby go pocałował. Skoro więc nie chciał, to z pewnością nie zrobił kroku właśnie po to. Przymknął oczy, samemu mając ochotę zasłonić je ramieniem, aby nie spoglądać na leżącego obok mężczyznę. Może nie zajmowali takich samych pozycji, co w czasie nocnego oglądania gwiazd na plaży, mając teraz nogi w przeciwnych kierunkach, ale bliskość była taka sama. Bał się, że znów nie zapanuje nad sobą. Z drugiej strony... - Więc na mnie też nie spojrzysz? - spytał, podnosząc się znów do siadu i odwracając, żeby w końcu opaść na trawę tuż obok Chrisa. - Choć właściwie gdybyś otwarł oczy i tak nie zobaczyłbyś wiele. Gałęzie tutaj za dużo zasłaniają - dodał lekko, siląc się na uśmiech, za którym zawsze zasłaniał wiele właściwych emocji. Dłonią, która znajdowała się obok gajowego, zaczął bawić się trawą, drugą rękę wkładając sobie pod głowę. Zastanawiał się, czy zmusi go tym do odwrócenia głowy w jego stronę, do spojrzenia na niego. Chciał przekonać się, co też dzieje się w głowie tego drugiego, w jego sercu. Liczył, że bliskość, wyczuwalny ruch dłoni tuż obok, pomoże w skuszeniu do odwrócenia w jego stronę głowy. Początkowo myślał, że będzie mógł leżeć w ciszy, ale zaczynał odczuwać ciężar milczenia. Myślami co rusz uciekał do wcześniejszych zdarzeń, zastanawiając się, jak zareagowałby Chris, gdyby sam spróbował znów złapać go za rękę… Nie. Nie powinien. Nie, dopóki wszystkiego nie wyjaśnią. Właśnie… Nie powinien był wychodzić z domku, nie informując o niczym Chrisa. Może wtedy przypomniałby mu, że nie mają magii, a raczej mają jej tak wiele w sobie, że znów nie będą mogli rzucać zaklęć, jak za czasów dziecięcych. Zamiast tego po prostu wyszedł. Zakładając, że O'Connor też chciał omówić rytuał i to, co się tam wydarzyło, to nie dał mu tej możliwości. Dodatkowo, gdy już wrócił do domku, zamiast rozpocząć rozmowę, zaciągnął go ze sobą do rozmowy z Bonnie. Westchnął nieznacznie, decydując się przestać z ukrywaniem za śmiechem. To i tak nie była odpowiednia metoda przy gajowym. - Porozmawiamy? - spytał cicho, odwracając głowę w stronę Chrisa, przyglądając się mu uważnie, na ile pozwalała noc. Nie zamierzał pozwolić, żeby temat po prostu przeminął, choć domyślał się, że mężczyzna może mieć pretensje o jego wyjście na statek. Cóż, to będzie ciężka rozmowa, jeśli nie będzie musiał bawić się w monolog. - Czy mam sam mówić?
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
To nie było tak, że nie rozumiał. Był zbyt, powiedzmy, doświadczony, by nie zrozumieć cienia fascynacji, zaciekawienia, jaki zaczął w niego wrastać, jaki zaczął go pociągać. Obserwowanie drugiej strony medalu było z całą pewnością zajęciem niezwykłym, ale również pozwalało mu zrozumieć, że Josh w niczym tak naprawdę nie przypominał Charliego, nie był nim i nigdy nie będzie. I nie było to nic złego, w końcu każdy człowiek był i powinien być sobą, choć była to prawda, której sam gajowy nauczył się naprawdę późno. Był już zdecydowanie dorosłym człowiekiem, kiedy ostatecznie doszedł do wniosku, że powinien robić to, czego chce, a nie to, czego chce jego przyjaciel, że nie powinien powielać jego dróg dlatego, że chciał zostać z nim blisko, na zawsze. Ktoś pewnie uznałby, że był od niego niezdrowo uzależniony i może nawet by się z tym zgodził, gdyby nie to, że mimo wszystko zdołał od tego wszystkiego odejść, stał się po prostu całkowicie niezależną jednostką, która nie miała żalu ani do siebie, ani do Charliego, po prostu pewnego dnia dojrzał do tego, że nie da się żyć cudzym życiem. Dlatego też tak naprawdę dość prędko przestał porównywać Josha do przyjaciela, dość prędko doszedł do wniosku, iż było to jedynie pierwsze, powierzchowne wrażenie, bo chociaż Walsh może tego nie przewidywał, a może nie był w stanie tego dostrzec, to Christopher od dawna wiedział, że pod tą jego błazeńską maską jest coś jeszcze. To było przeczucie, a może po prostu znał już na tyle dobrze ludzi, że był w stanie pewne sprawy rozpoznać, jeśli przebywał z nimi dostatecznie długo, był w stanie niektóre rzeczy złapać w lot, choć wcale nie musiał mówić o nich na głos, choć może nie zawsze się z nimi zgadzał, albo chciał podążać. I chociaż był pewnie nadal oszołomiony pewnymi sprawami, czy bezpośredniością Walsha, to był w stanie go docenić. Niemniej jednak musiał przyznać, że udało mu się to wszystko całkiem dobrze poszarpać, kiedy po prostu zniknął, jakby nic się nie wydarzyło, a ostatnie miesiące wcale nie miały znaczenia. Być może Christopher był zbyt sentymentalny, być może kierował się za często emocjami, gdy powinien jednak skupić się na chłodnej kalkulacji i po prostu umieć czekać, ale cóż z tego? Może powinien. Ale tego nie robił, nie był takim człowiekiem i nic nie było w stanie tego odmienić, dlatego też teraz czuł się zdecydowanie zraniony, porzucony w sposób, który piekł, ale jednocześnie nie znajdował, jak sądził, podstaw do tego, by głośno o tym mówić, by się skarżyć, krzyczeć, czy podejmować jakiekolwiek podobne akcje. Ostatecznie obaj byli dorośli i coś, co dla niego miało znaczenie, niekoniecznie musiało być tak samo ważne dla Josha. Starał się o tym pamiętać i nie zachowywać się tak, jakby mężczyzna doprowadził do zerwania wieloletniej znajomości. To nie było tak. - Nie - odpowiedział szczerze na jego pytanie, nie będąc ani trochę zainteresowanym patrzeniem na gwiazdy. To nie było coś, co go teraz pociągało, czy interesowało, chciał właściwie zostać sam, ale nie do końca umiał wyobrazić sobie to, jakby miał to powiedzieć. Te słowa po prostu umierały w jego gardle, na jego języku, zanim zdążył je z siebie wyrzucić. Tak byłoby łatwiej, po prostu wszystko odciąć, skończyć, powiedzieć, że nie ma już znaczenia. Problem polegał na tym, że to znaczenie istniało, choć Josh być może go nie dostrzegał. - Nie chcę rozmawiać - powiedział, właściwie bez chwili zastanowienia, nie wiedząc właściwie, dlaczego znowu jest tak szczery, ale to chyba jednak wymagało jakiegoś wyjaśnienia. Nie był ostatecznie kilkulatkiem, tylko dorosłym człowiekiem, a skoro tak, to powinien nauczyć się rozwiązywać swoje problemy, a nie uciekać przed nimi całkowicie niemądrze. - Chciałem porozmawiać rano, teraz nie mam ochoty na żadne wyjaśnienia, czy pytania. Możesz mówić, posłucham - dodał w końcu, chcąc, żeby to wszystko stało się jasne, żeby Josh wiedział. Nie miał co prawda pojęcia po co, ale ostatecznie chyba na to zasługiwali, obaj.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Problem polegał na tym, że wszystko, co działo się wcześniej, miało dla niego znaczenie. Ogromne. Do tego stopnia, że potrzebował wszystko ułożyć w swojej głowie, odpowiedzieć na kilka pytań, zanim był gotów spojrzeć na Chrisa. Zanim był gotów z nim rozmawiać. Teraz, kiedy obaj leżeli na trawie, w środku nocy, wyglądało na to, że się spóźnił. Chociaż, czy na pewno? Ostatecznie mógł próbować zmieść pod dywan wszystko, co wydarzyło się w trakcie wakacji, ale to nie sprawi, że zdarzenia znikną. Wszystko, co się wydarzyło, było, zmieniało relację, zmieniało postrzeganie. On sam już jakiś czas wcześniej odkrył, że to, co miało być zwykłą zabawą, za bardzo go pochłonęło, za bardzo zainteresowało i za mocno w to wsiąknął. Pragnął wiedzieć o nim więcej, doświadczać z nim więcej, ale musiał pamiętać, że musi stawiać niewielkie kroki. Nic na szybko, nic na siłę. Jednak w takich kategoriach widział pocałunek w trakcie rytuału. Jako coś sztucznie wymuszonego, coś, czego być może młodszy mężczyzna nie chciał, a to sprawiało, że miał ochotę jęknąć z bólu, który zapierał dech w piersiach. W końcu czym miałoby się różnić jego zachowanie po wypiciu feralnej herbatki w chatce Chrisa, a zachowaniem podczas rytuału? Poza tym, że teraz naprawdę pocałował mężczyznę i był gotów iść dalej, gdyby nie brak czasu. Uśmiechnął się gorzko, kiedy kolejne szczere słowa wypływały z ust Chrisa, przyjmując je, jak ciosy, które mu się należały. Koniec mydlenia oczu. Do tej pory twierdził, że nie musi mu się tłumaczyć z niczego, bo nie są razem. Jednak nigdy nie będą, jeśli wciąż będzie się tak zachowywać, a teraz zniknięcie... Cóż, właśnie dostał potwierdzenie, że gajowy chciał wcześniej rozmawiać, a co za tym idzie, z całą pewnością czekał. Czekał, gdy on sam pozwalał inferiusowi zadawać mu kolejne ciosy. Blizny na twarzy miały mu pozostać na dłużej, o czym został już poinformowany. Pięknie. Robił to, o co miał wcześniej pretensje do Chrisa, jeszcze zanim jakkolwiek można było powiedzieć, że rozmawiają na poważnie. Wtedy, gdy dostał kwiaty z prostą wiadomością, że potrzebuje czasu, że miał złamane serce przez pierwszą miłość. Charlie. Znowu poczuł irracjonalną zazdrość o kogoś, kogo nawet z nimi nie było. Znów miał ochotę zapytać Chrisa, czy czasem o nim myśli, czy nie żałuje, że to nie on się wokół niego kręci. Odetchnął ciężko, gdy uzyskał pozwolenie na mówienie. Może nie pogorszy tym wszystkiego? - Nie wiem, czy ta noc jest taka chłodna, czy to jednak twoja szczerość - rzucił, siląc się na lekki ton i nieznaczny uśmiech, który szybko spełzł mu z twarzy. - To może zacznę od końca. Chciałem wrócić do południa... Kiedy się obudziłem, miałem mętlik w głowie, potrzebowałem oczyścić myśli... Zabrałem więc Alexa ze sobą i poszliśmy do tego nawiedzonego portu. Prawdę mówiąc, myślałem, że to bujda z tym problemem z magią, ale różdżka jednak nie była przydatna. Do tego ją złamałem, więc już zupełnie nie ma z niej pożytku - dodał, ponownie starając się schować wszystko za cieniem śmiechu, ale nie udawało się. Wszystkie słowa, którymi starał sie zakryć prawdę nie chciały przejść mu przez gardło, przez co powoli, co jakiś czas przerywając na moment, tłumaczył się ze swojej nieobecności. - Przepraszam, że nie wróciłem tak szybko, jak planowałem - dodał jeszcze cicho, przygryzając na moment wargę. Zastanawiał się, jak powinien zacząć temat rytuału, co mógłby właściwie powiedzieć więcej, więc milczał. To było najlepsze rozwiązanie. Czekał, czy wyjaśnienia zostaną przyjęte, jak będą odebrane i czy nie będzie zwyczajnie poproszony o danie świętego spokoju.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Myśli i zachowania mają to do siebie, że lubią się odwracać całkowicie niepostrzeżenie, że czasami wystarczy jedna chwila, jedno mgnienie oka i wszystko po prostu staje na głowie, okazuje się inne, niż można było do tej pory przypuszczać i trzeba mierzyć się z czymś nowym. To prawda, że Christopher do tej pory umykał, chował się, nie chciał opowiadać o tym, co czuje, nie chciał rozmawiać o wielu rzeczach, ale on też się zmieniał, a to, co wydarzyło się w czasie rytuału było na tyle istotne, że po prostu nie mógł i zdecydowanie nie chciał tego pomijać. Tymczasem Josh zdecydował za nich obu, po prostu wyszedł i nie dał mu możliwości podjęcia tematu, teraz zaś gajowy nie miał już najmniejszej ochoty na to, żeby do tego wracać, chociaż musiał przyznać, że czuł bardzo nieprzyjemny ucisk w żołądku, chociaż nie czuł się najlepiej, to po prostu ponownie osuwał się w swój cień, w swoją samotność, dochodząc do wniosku, że to właśnie jest mu pisane, a nie coś innego, że nie powinien zastanawiać się nad rzeczami, jakie tak naprawdę są jedynie wątpliwym mgnieniem oka, które są jedynie czymś, co może istnieć, ale wcale nie musi. Wiedział doskonale, że zapewne po prostu pospieszył się we własnych myślach, że po prostu wykonał krok, który nie był wcale tak istotny, jak mogło mu się wydawać, a teraz musiał się z nim zmierzyć. Jak zawsze - sam. Musiał też przyznać, że to całe gadulstwo Walsha zaczynało go już irytować, tym bardziej ta uwaga na temat oziębłości, którą skwitował krótkim, zirytowanym parsknięciem, jasno wskazującym na to, że właśnie udało mu się całkowicie przegiąć i zranić go jeszcze mocniej, co dało się również wyczuć po jego prostym ruchu, kiedy odwrócił głowę w stronę przeciwną do Josha. Walsh robił właśnie wszystko, by całkowicie się zdyskredytować i dołożyć sobie kolejnych problemów oraz bolączek, na własne życzenie, skoro nie potrafił trzymać języka za zębami, albo co gorsza, skoro nie wiedział, że słowa mają większą moc niż pięści. Christopher mocno zacisnął zęby, bo nie chciał się wcale kłócić, ale w jego wnętrzu paliła się iskra bólu, irytacji, złości i niechęci. Nie chciał już rozmawiać, chciał zostawić to wszystko za nimi, chciał udawać, że nic się nie wydarzyło, skoro Josh najwyraźniej nie odczytywał tego w kategoriach czegoś naprawdę istotnego. Mógł nauczyć się z tym żyć, w końcu miał w tym naprawdę spore doświadczenie, a tak naprawdę, gdyby się nad tym na spokojnie zastanowił - nic właściwie w jego życiu by się nie zmieniło, wszystko toczyłoby się dalej po dobrze znanych mu torach, których nie było sensu porzucać. To było wędrowanie ścieżką, która prowadziła go od dawna, której trasę znał i powinien się jej trzymać, zamiast rozglądać się na boki, bo później kończyło się to dokładnie tak, jak w tej chwili, kiedy po prostu miał wrażenie, że jeszcze chwila i zapadnie się pod ziemię, że po prostu rozpłynie się albo zniknie, jak dawno, dawno temu, gdy zdał sobie sprawę z tego, że pozostaje mu jedynie patrzeć, słuchać i wiernie trwać, ale nigdy nie zdobyć tego, o czym marzył. Musiał jednak przyznać, że słowa Walsha spowodowały, że coś w jego wnętrzu po prostu eksplodowało nieskrywaną, dziką wręcz furią. Co to miało w ogóle być? Oczyścić myśli? Z czego niby? I jeszcze pójść do opuszczonego portu, żeby co, zabić się? Żeby nie musieć myśleć? Nie minęła nawet chwila, a Chris podniósł się. Wrzos poruszyła się niepewnie, próbując znowu się do niego przytulić, ale ona również wyczuwała to wszystko, co właśnie działo się we wnętrzu gajowego i zdaje się, że pierwszy raz w życiu nie była pewna, czy powinna zbliżać się do mężczyzny. O'Connor odetchnął głęboko, ale to nie miało żadnego znaczenia, bo jego jasne oczy zdawały się w tej chwili miotać lodowatymi błyskawicami, a wściekłość po prostu była wymalowana wprost na jego twarzy, w jego zaciśniętych mocno zębach, w tym jak głęboko próbował oddychać, jak poruszały się płatki jego nosa, czy jak drżały brwi, które z każdą kolejną chwilą marszczył coraz mocniej. - Wsadź sobie te przeprosiny bardzo głęboko i najpierw znajdź rozum - warknął. Nigdy się tak nie zachowywał w obecności Josha, więc mogła to być dla niego nowość, ale nawet on posiadał granice cierpliwości, po których przekroczeniu działo się Merlin raczy wiedzieć co. - Poszedłeś do opuszczonego portu po tym, jak dostaliśmy ostrzeżenie, że magia nie będzie nas słuchać. Do tego samego miejsca, w którym zmyła mnie wielka fala, gdzie prawie poważnie zachorowałem, a ty patrzyłeś na mnie, jakbym wpakował się w to na własne życzenie. Tymczasem to TY poszedłeś tam, bo miałeś mętlik w głowie. Wspaniałe rozwiązanie! Równie dobrze mogłeś od razu skoczyć na główkę do pustego basenu, efekt byłby dokładnie taki sam, ale może przynajmniej rozwiązałby twoje problemy na zawsze! - dorzucił, a jego jasne oczy zdawały się rozpalać coraz bardziej gniewem, którego już teraz nie tłumił. Proszę! Naprawdę tak bardzo nie rozumiał, co się stało, że musiał aż iść narażać się na jakieś chore niebezpieczeństwo? Po co? Żeby sobie ulżyć i poczuć, że naprawdę żyje? Chris aż sarknął pod nosem.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Nie spodziewał się takiej reakcji. Był przygotowany na chłód, lodowaty ton, nawet na milczenie, czy zwykłe odejście. Nie przypuszczał, że Chris może nagle być uosobieniem furii. Z jakiego powodu? Co tak naprawdę kryło się za tą złością? Uraził go? Jeśli tak, to byłby raczej pierwszy prawdziwy raz. Skrzywił się nieznacznie, gdy padły pierwsze słowa. Zdążył ugryźć się w język, zanim wyrzucił z siebie odpowiedź, której później mógłby żałować. Odpowiedź nawiązującą do pierwszej kłótni, do prostej konkluzji, że jest nieodpowiedzialny. Skoro taki był, to skąd brało się przekonanie, że miał rozum w tym konkretnym znaczeniu? Zachował jednak tę gorycz dla siebie. Nie chciał wracać do tamtej kłótni, do tego, co było powiedziane. Niestety skojarzenia przychodziły same, tak jak słowa, które nie chcialy jednak przejść przez jego usta. Westchnął nieznacznie podnosząc się do siadu i wbijając spojrzenie w Chrisa. Czuł, że należy mu się taka pogadanka, więc nie próbował się przed nią aż tak bronić, ale nie mógł poradzić nic na to, że sam zaczął powoli odczuwać irytację. - Wyjaśnij mi, o co jesteś tak naprawdę zły? Czuję, że czekasz na przeprosiny, ale nawet nie wiem od czego zacząć - zaczął nieco sztywno, wypuszczając z dłoni garść zerwanej trawy. - O to, że ryzykowałem, nie biorąc pod uwagę problemów z magia? Tak, przyznaję, poszedłem na własne życzenie do portu. Z początku nie pamiętałem o tym, a później nie miałem ochoty rezygnować. Nie byłem sam, nic mi się nie stało poważniejszego, wróciłem w jednym kawałku - wymieniał, czując, jak mimowolnie zaczyna się wszystko w jego wnętrzu trząść z nerwów. - O to, że nie było mnie cały dzień, żeby porozmawiać, że wyszedłem bez słowa? Tak, zrobiłem to, bo do tej pory unikałeś rozmów. Chciałem dać ci spokój i sam potrzebowałem uspokoić myśli. Miałem mętlik. Jeden, pieprzony mętlik, który potrzebowałem odsunąć na moment od siebie, żeby móc sobie z tym poradzić. Dlaczego? Bo to pierwszy raz, gdy tak mam - mówił dalej, a dłonie nieznacznie mu zadrżały. Zacisnął jedną w pięść, drugą zaczynając bawić się bransoletkami, jak zawsze w nerwowych chwilach. - A może jesteś mimo wszystko zły za rytuał? Właśnie o tym cały czas myślałem. O tym, jak bardzo przekroczyłem granicę i co za chwilę usłyszę. W końcu, jak sam to stwierdziłeś, nie jesteś radiem, żeby dawać sygnały. Więc pewnie źle zrozumiałem twoje zbliżenie się wtedy. W końcu nawet na plaży sam zrezygnowałeś z tego, co chciałeś zrobić. Wszystko mówiło mi, że nie powinienem. Co z tego, że mnie nie odepchnąłeś? Przecież obaj byliśmy pod działaniem amortencji. Mogłeś z tego powodu nie stawiać większego oporu - dokończył, wyrzucając z siebie również własne obawy, choć nie chciał tego mówić. Chciał powiedzieć, że nie miało to nic z nim wspólnego i nie chce o tym rozmawiać, ale słowa zamierały w gardle. Musiał być szczery. Może to i dobrze? - Nie szedłem tam z zamiarem zabicia się, ale na spacer z Alexem, sprawdzić statek. Mogliśmy iść gdziekolwiek indziej i mogło się skończyć dokładnie tak samo - dodał na koniec, nie potrafiąc zapanować nad gorzkim tonem. Może rzeczywiście lepiej było nie poruszać tematu i milczeć? Nie. Lepiej wszystko z siebie wyrzucić i wiedzieć, czy cokolwiek jeszcze zostało z budowanej relacji, czy była zamkiem z piasku.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Nie wiedział, w którym dokładnie momencie puściły mu nerwy. Naprawdę był cierpliwą osobą, naprawdę był w stanie wiele znieść, ale takie zachowanie Josha zaczynało doprowadzać go do szewskiej pasji, nic zatem dziwnego, że w końcu nie wytrzymał. Co prawda nie spodziewał się, że zareaguje w taki sposób, nie spodziewał się, że nerwy puszczą mu aż tak mocno, ale nawet nie zatrzymywał się, kiedy po prostu postanowił go uderzyć - w twarz, z całą siłą, jaką miał, a przy okazji z iskrami, które wzięły się nie wiadomo skąd. Pamiętał oczywiście, że nie panuje obecnie nad magią, że ta podlega działaniom zewnętrznym, albo wewnętrznym, które odnoszą się do jego rozchwianych emocji. Wydał z siebie głuche jęknięcie, kiedy jego pięść spotkała się z twarzą Josha i może jakaś jego część żałowała tego, co właśnie zrobił, z drugiej jednak strony miał wrażenie, że właśnie to było mu potrzebne, żeby w ogóle móc złapać oddech, żeby w ogóle móc cokolwiek zrobić, jakikolwiek krok naprzód, a nie miliony kroków wstecz. Złapał głęboki oddech, próbując zapanować nad tą burzą, jaka się w nim rozgrywała, ale nie miał nad nią najmniejszej kontroli, nic zatem dziwnego, że obok lśniącego, lodowatego spojrzenia, pojawiały się właściwie wyładowania magii, która próbowała znaleźć dla siebie ujście. - Czy ty masz jakiekolwiek resztki rozumu, czy jednak zamieniłeś się na mózgi z gumochłonem? - warknął. - Poszedłeś na ten statek wiedząc, że może stać ci się coś złego! Wiedziałeś, że magia nie działa tak, jak powinna, ale oczywiście musiałeś się tam wpakować. Ale to na mnie patrzysz z wyrzutem, kiedy zdarzają mi się podobne rzeczy, rozumiem, że tobie po prostu wolno tak postępować?! Wkurzasz mnie! Jakbyś nie mógł wstać rano i powiedzieć: muszę pomyśleć, ale porozmawiamy! - dodał, a jego głos drżał. Krzyczał. Nie powstrzymywał się już w ogóle, nic zatem dziwnego, że Wrzos nieco się zjeżyła i odsunęła, chyba bojąc się tej burzy, jaka nagle się nad nią rozpętała, choć przecież - w żadnym wypadku nie dotyczyła jej osoby, nie była ostatecznie powodem, dla którego Chris miał ochotę roznieść całą okolicę. I nie zastanawiał się już nawet nad tym, dlaczego mówi cały czas dokładnie to, co myślał, dlaczego nie próbuje tego jakoś zasłonić, ukryć, czy cokolwiek podobnego. Słyszał szum krwi w uszach, czuł, jak serce wali mu wściekle, z każdą kolejną chwilą mocniej, jakby nie zamierzało już w ogóle zwalniać, ale nie czuł w tym wszystkim ani cienia strachu, jedynie gniew. Miał wrażenie, że te wszystkie wyjaśnienia Josha można wsadzić sobie głęboko w nos i tyle z nich mieć, w jego odczuciu zachowywał się teraz dokładnie jak dziecko, które nie dostało tego, czego chciało i próbowało jakoś pozbyć się uczucia goryczy, jakie się w nim rozwinęło. Mniej więcej, bo oczywiście nie był w stanie tego dokładnie opisać, nie był w stanie powiedzieć, co się za tym kryje, aczkolwiek w dużej mierze rozumiał to, co się działo. Musiał jednak złapać kolejny głęboki oddech, zaraz po tym, jak wydał z siebie głośny, zupełnie nieartykułowany odgłos, który przypominał wściekłe warknięcie psa, aczkolwiek był przeciągły i miało się wrażenie, że jeszcze chwila i po prostu mężczyzna zamachnie się znowu, żeby uderzyć Josha. - Walsh! - warknął. - Czy tobie przyjemność sprawia robienie jakiś własnych interpretacji moich zachowań, czy po prostu lubisz być taką niezrozumiałą księżniczką?! To samo było z wiadomością, jaką dla ciebie ułożyłem, nie wiem, gdzie ty w niej wyczytałeś: odczep się, ale widać tak już masz, bo ZNOWU to robisz! - dodał wściekle.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Dobrze, tego naprawdę się nie spodziewał. Złość była zrozumiała, nie dziwił się nawet po części, ale cios… Nie, zdecydowanie nie spodziewał się uderzenia ze strony spokojnego zwykle gajowego. Prosto w policzek, zmuszający go do odwrócenia twarzy. Poczuł jak wargą zahacza o zęby, jak delikatna w tym miejscu skóra rozrywa się. Gdzieś z tyłu świadomości miał myśl, że chyba niezbyt często Chris kogoś bije, skoro wydał z siebie jęk, ale nie miał czasu nad tym się zastanawiać. Nawet nie chciał. - Wystarczyło powiedzieć, że mam się zamknąć - syknął, kiedy ból rozlał się po jego szczęce, a w ustach poczuł metaliczny posmak. Ciemne spojrzenie błysnęło irytacją, którą próbował stłumić. Czy naprawdę najwięcej dowiadywał się o tym, co myśli gajowy tylko wtedy, gdy ten był wściekły? Mógł chyba sobie pogratulować, bo właśnie wyprowadził go z równowagi. Ciekawe, ilu osobom do tej pory to się udało. Jednak nie sam cios był tak zaskakujący, co prawdopodobny powód. Serce uderzało głucho w jego piersi, gdy powoli nabierał przekonania, że nie jest całkiem obojętny mężczyźnie. Cóż, albo to, albo po prostu go wkurwił swoją głupotą, co nie było pewnie aż tak niemożliwe. Słuchał go, odruchowo pocierając policzek w miejscu, w które chwilę wcześniej trafiła pięść gajowego. Nagle prychnął pod nosem z niedowierzania. - Czy ty naprawdę myślałeś, że nie będę chciał o tym porozmawiać? Tłumaczyłem ci się z bycia umówionym z Biancą na potańcówke w Dolinie, ale nie miałbym rozmawiać z tobą o pocałunku? - cedził słowa, czując jak chłód powoli opada na niego, jak sam ma ochotę odejść w drugą stronę i rzeczywiście nie poruszać tematu. W końcu czy naprawdę mogli się dogadać? Tak, zachował się jak ostatni kretyn kontynuując wyprawę na statek, ale czy to naprawdę był aż taki problem? Nie. Nie o to chodziło. Raczej o to, że nie powiedział, że wychodzi, a Chris chciał pogadać. Poczuł się odrzucony? Nie taki był zamiar. Cóż, nie myślał wtedy. Zdecydowanie nie myślał i teraz zbierał tego konsekwencje. Powoli też rozumiał, że lepiej jednak, gdy nic nie mówi. Zaraz potem sam nie wytrzymał i roześmiał się, choć brakowało w jego głosie wesołości. Był to gorzki śmiech rozczarowania samym sobą. - Niezrozumiałą księżniczką? A ty jesteś niezdecydowanym księciem? - syknął, gdy warga ponownie pękła. Czubkiem języka zlizał krew, jaka pojawiła się na rance, czując się coraz gorzej. - Może zwyczajnie powiesz czego chcesz, zamiast zostawiać mnie na etapie zgadywanek. Jak widzisz nie idzie mi odczytywanie twojego zachowania - wycedził, nie dbając już o nic. - Mogę być gumochłonem, możesz znowu mnie uderzyć, jeśli poprawi ci to humor, ale nie mów, że błędnie interpretuję twoje zachowanie, kiedy najwyraźniej sam nie wiesz, co pokazujesz. Choćby głupi przykład randek. Twierdzisz, że ich nie lubisz, tak? To powiedz mi, czym była noc na plaży? Czym było wyjście do wilkołaków? Dla mnie to były randki. Jeśli dla ciebie nie, to nie dziw się, że źle wszystko odbieram - mówił z pozoru spokojnie, choć z nadmiaru emocji głos drgnął mu parokrotnie. Zacisnął zęby, czując samemu chęć uderzenia w coś, odreagowania. Był wściekły na samego siebie, że znowu zrobił i powiedział coś, co zaczynało psuć wszystko, co udało mu się osiągnąć. W innej sytuacji rzuciłby, że to nie ma sensu i odszedłby, ale nie potrafił. Nie tu. Czuł, że język zacząłby mu się plątać. Pozostawało więc siedzieć na trawie i czekać na odpowiedź, albo na kolejny cios.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Tak, myślałem, że nie chcesz o tym rozmawiać, że dla ciebie to jednak nie miało żadnego znaczenia - rzucił na to, niemalże sycząc z wściekłości. Pewnie był w błędzie, pomylił się, to wszystko zapewne nie było tak, jak mu się wydawało, ale teraz jego serce biło jak oszalałe i nie mógł go w żaden sposób zatrzymać, tak samo tych wszystkich słów, jakie wypowiadał. Wiedział, że będzie ich później żałował, ale nie był w stanie kazać sobie przestać, nie był w stanie zacząć zachowywać się, jak na dorosłego człowieka przystało, pozwalał na to, by nagromadzona złość i gorycz po prostu się z niego wylały, w sposób, nad którym nie umiał zapanować. Czuł, że dłonie mu się trzęsą i obawiał się, że jeszcze chwila i po prostu jeszcze raz uderzy Walsha, jakby to miało mu w czymś pomóc, jakby miało dać mu spokój, którego teraz mu brakowało, chociaż tak naprawdę nie mógł nic na to poradzić. Dawno temu przestał panować nad emocjami, które zmieszały się i stanowiąc mieszankę wybuchową, po prostu cudownie uderzyły mu do głowy. - Spotkaniem - rzucił, kiedy już wydał z siebie wyraźnie zirytowany dźwięk. - Dlaczego ty musisz wszystko odbierać tylko w jednych kategoriach! Na Merlina! Wszystko jest dla ciebie albo czarne, albo białe i nie ma nic pośrodku? Ktoś albo wskakuje ci do łóżka, albo cię nie chce? - dodał jeszcze, nim złapał go gwałtownie za przód koszuli i szarpnął w swoją stronę. - WIEM, co pokazuję, wiem co robiłem i wiem, czego chciałem, ale oczywiście ty musisz uważać, że wiesz lepiej - rzucił, zaciskając bardzo mocno palce, aż pobielały mu kłykcie. Nie panował zupełnie nad magią, nic zatem dziwnego, że nadal objawiała się w sposoby, jakich nie można było łatwo przewidzieć, wciąż pojawiały się iskry, wciąż widać było, że bardzo chętnie, gdyby tylko był w stanie, jeszcze raz by go uderzył, może już nie tak mocno i na pewno nie w twarz, ale jednak nadal miał wrażenie, że to właśnie Joshowi się należało. Irytował się, bo wydawało mu się, że jest dość oczywisty w swoich zachowaniach, ale oczywiście, Walsh musiał wybrać własną drogę i robić jakieś niesamowite szpagaty, żeby dojść do takich, a nie innych wniosków, nie mówiąc już zupełnie o tym, że właśnie przerzucił całą winę i odpowiedzialność na Chrisa, jakby to on sam decydował, jakby to była jego wina, że nie był tak prosty i oczywisty, jak wszystkie poprzednie osoby, z którymi Walsh się umawiał. Nie był. Jak mu się to nie podobało, to powinien po prostu odpuścić, to powinien po prostu iść i zostawić za sobą całą tę rozmowę. Jasne oczy Chrisa zdawały się płonąć jakimś lodowatym ogniem, w którym kryło się tyle myśli i słów, jakie kłębiły się w jego głowie, ale nie umiał ich z siebie wyrzucić, nie miały sensu, gdy próbował składać je w całość, stanowiły jeden, potężny bełkot, któremu nie umiał się przeciwstawić. Kotłowało się w nim tak wiele, ale nie wiedział nawet, co powinien z siebie wyrzucić, bo sporo z tych słów było jedynie wściekłym, zirytowanym bełkotem, składającym się z irytujących słów, że nie jest taki łatwy, czy innych bzdur, które po prostu brzmiały śmiesznie i nawet nie chciał, żeby przeszły przez jego gardło.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Za dużo. Zbyt wiele. Nie wiedział już, co ma myśleć o napadzie złości Chrisa, gdzie szukać powodu. Kto był winien? Obaj. Nie próbował wybielić siebie, ani zrzucić całości odpowiedzialności na gajowego, ale prawdą było, że nie potrafili się porozumieć. Kręcili się wokół siebie bez ładu, próbując do siebie dotrzeć, ale im bardziej się zbliżali, tym mocniej się odbijali od niewidzialnych ścian. Jak para motyli po dwóch stronach szyby. Zadziwiające, że im mocniej Chris się denerwował, im bardziej przypominał ludzką furię, tym bardziej nieruchomiał Josh. Nie w przypływie lęku, a jakby w ramach zrównoważenia złości. Był zirytowany, miał sam ochotę kogoś uderzyć, ale nie chciał teraz zachowywać się jak Chris i doprowadzać do bójki. Niestety, wszelkie resztki zdrowego rozsądku minęły, gdy został gwałtownie szarpnięty za koszulę i przyciągnięty do mężczyzny. Wpierw uderza, później szarpie? Ciemne spojrzenie błysnęło złością i nie tylko, gdy sam złapał go dość mocno za przedramiona próbując poluzować uścisk na własnym ubraniu. - Gdyby zależało mi jedynie na zaciągnięciu cię do łóżka, już dawno zrezygnowałbym z czekania - warknął, czując mimo wszystko ukłucie żalu. Myślał, że ten temat mieli za sobą, że już to wyjaśnił, gdy naprawiali skrytki w banku, a tymczasem znów był posądzany o zwykłą zabawę. Nie wiedział, czy rzeczywiście Chris tak go postrzegał, czy górę brało teraz rozgoryczenie. Pomyśleć że jedno nieporozumienie mogło doprowadzić do takiej burzy. - Wyraźnie jednak rozumiemy wszystko inaczej. Na zwykłych spotkaniach nie mam ochoty kogoś pocałować, ale powstrzymuje się z całych sił, żeby nie przekroczyć nakreślonych przez tę osobę granic. Na zwykłych spotkaniach nie mówię wszystkiego o sobie, o swojej rodzinie - dodał nieco chłodniejszym tonem, niż chciał, czując, że emocje biorą nad nim górę. Znów byli blisko siebie, przez nerwy czuł wręcz gorąc bijący od drugiego mężczyzny i najchętniej nachyliby się odrobinę, aby zając usta czymś przyjemniejszym niż sprzeczka. Zamiast tego kontynuował. - Ale skoro ciągle się mylę, to mnie popraw! Powiedz, czego chcesz! Zacznij od tego, czy naprawdę chciałeś żebym cię pocałował, czy była to zwykła chwila słabości przez amortencję? - wyrzucił z siebie, nieznacznie unosząc głos. Miał ochotę potrząsnąć nim i nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że pchnął go w tors. Nie na tyle silnie, aby przewrócić go, ale odczuwalnie. Miał dość zgadywanek, choć z każdym kolejnym słowem zaczynał mieć przeczucie, że zaczyna dziać się to, czego chciał - przestawał być elementem szarej masy, być obojętny. Jednak to znów była jego interpretacja, która zwyczajnie mogła być błędna. Chciał to usłyszeć, a kiedy miał pytać, jak nie teraz? Wpatrywał się w jasne oczy, widząc obecną w nich wściekłość i nie próbował nawet oderwać od nich wzroku. Sam odsłaniał żal, który mimowolnie odczuwał, irytację ciągłymi sprzeczkami. Mógł na spokojnie trwać u jego boku i czekać, ale chciał wiedzieć, że to co robi ma sens. Tymczasem okazywało się, że wszystko rozumieli inaczej. Kosza nie dostał, ale wytyczone ramy, w których ma się trzymać. Każde ich przekroczenie kończyło się sprzeczką. Teraz zupełnie przeskoczył granice, a wychodziło, że największym problemem było to, iż wyszedł bez słowa i poszedł w niebezpieczne miejsce bez możliwości obrony. Kolejne pytania, całkowicie absurdalne, nasuwały się do jego głowy, więc spróbował przestać myśleć, skupiając się tylko na odbiorze reakcji Chrisa, na jego odpowiedzi.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
- Merlinie! A jaka jest różnica? Po co nazywać coś w konkretne sposoby, po co mówić, że to, czy tamto jest tym, czy tamtym? To ma dla ciebie naprawdę takie wielkie znaczenie? To brzmi zupełnie, jakbyś poza randkami nie chciał być z kimś, z kim może jednak chciałbyś być - rzucił na to, przesuwając dłonią po twarzy, bo miał wrażenie, że Josh nie potrafi spojrzeć szerzej na cały problem i czepia się jedynie pewnych elementów, które były tak absurdalne, że aż nie chciało mu się w to po prostu wierzyć. Później spojrzał na Walsha spomiędzy palców, jakby nie do końca dowierzał w to, o czym ten mówi, o co go zapytał, to wszystko bowiem w żaden sposób nie mieściło się w jego głowie. W porządku, może nie był najlepszy w okazywaniu tego, czego chciał od życia, może nie był jedną z tych osób, które wprost pokazują, kiedy im na czymś zależy, ale czy naprawdę Walsh musiał być aż tak głupi, że nic do niego nie docierało? Interpretował wszystko po swojemu, robił to, jak mu się podobało, brał za pewniak coś, co sobie wymyślił i to po prostu spowodowało, że Christopher wydał z siebie wściekły pomruk, który znowu nie składał się z żadnych konkretnych słów, a raczej zirytowanego bełkotania, które świadczyło o tym, że znajduje się naprawdę na granicy wytrzymałości i jeszcze chwila i naprawdę znowu walnie Josha, bo po prostu mu się to należało. - Chciałem! - warknął w końcu, jakby miał wrażenie, że musi wytłumaczyć coś kilkuletniemu dziecku, które jest bardziej uparte niż jakiś osioł, które uznało, że skoro według niego słońce jest niebieskie, to tak na pewno jest i nic nie zmieni jego zdania. Nie miał pojęcia, skąd w Joshu brało się to wszystko, jakim cudem miał tak szalone przeświadczenia, które nie pokrywały się w ogóle z rzeczywistością, ale jeśli właśnie tak świetnie radził sobie ze wszystkimi swoimi związkami, to właściwie gajowy już wcale się nie dziwił, że do dzisiaj był tak naprawdę sam. On swoje, Walsh swoje i wyglądało to mniej więcej tak, jakby mówili w różnych językach, znajdując jedynie wspólne słowa raz na kilka lat. - Jesteś tak niewyobrażalnie głupi...! - jęknął wściekle, nie umiejąc po prostu pojąć, jakim cudem dotarli do tego miejsca, jakim cudem zastanawiali się, jak określić zwyczajne spotkania, dlaczego musiał go pytać, czy na pewno chciał, żeby go pocałował. To było tak nieprawdopodobne, że furia wręcz parowała z Chrisa, rozlewała się po nich w formie zaklęć, nad jakimi nie panował, czy po prostu jako magia, która nie miała żadnego innego ujścia i przeskakiwała po nich z przyjemnością. Czy Walsh naprawdę nie posiadał oczu, czy nie posiadał rozumu? Czegoś na pewno mu brakowało, bo według Chrisa wszystko, co robił w czasie tych wakacji było tak jasne, jak tylko się dało. Nawet kwiaty niosły ze sobą przesłanie, którego najwyraźniej mężczyzna tak naprawdę nie rozumiał, które zostało w jakimś sensie zignorowane albo zakręcił się na myśli, że ma dać sobie spokój. O'Connor miał wrażenie, że za chwilę od tego wszystkiego po prostu pęknie mu głowa, albo pobiegnie daleko przed siebie, nie zatrzymując się ani na moment, ale zamiast tego szarpnął Walsha jeszcze mocniej, już niczym się nie przejmując i pocałował go gwałtownie. Serce biło mu jak oszalałe, czy to z wściekłości, czy to z podekscytowania, któż to zgadnie. Wszystko jednak w nim krzyczało, wszystko wręcz wyło, że skoro tak Joshowi zależy na zrozumieniu tego, co się stało, na zrozumieniu tego, czego chciał, to powinien mu to pokazać, jednoznacznie określić, tak wyraźnie, żeby przypadkiem nie zaczął znowu szykować własnych pomysłów, własnych interpretacji, by nie doszukiwał się drugiego dna tam, gdzie go zupełnie nie było. Chwycił zębami jego dolną wargę, zaciskając palce na jego koszuli i mając wrażenie, że wszystkie myśli gwałtownie wyparowały z jego głowy, rozlały się wszędzie, gdzie to możliwe, umknęły jego uwadze i skoncentrowały się tylko na tym, co właśnie zrobił. Na tej bliskości, na cieple, jakie biło od Josha, na tym, że znowu miał go tak blisko siebie. Niemalże parsknął pod nosem, gdy zdał sobie sprawę z tego, że znowu czuje doskonale zapach pasty miotlarskiej, jakby faktycznie miał wtedy rację, jakby faktycznie po prostu Walsh zawsze nią pachniał. Czuł na wargach, na języku, posmak słodkiej, owocowej herbaty, którą sam nie tak dawno mu przyniósł. Czuł absolutnie wszystko, jakby jego zmysły w pełni skupiły się jedynie na tej chwili, dokładnie na tym jednym momencie i zupełnie już nie panował nad tym, że przyciągał Josha coraz mocniej, że być może wkładał to w tak wiele sił, że był w stanie potargać jego koszulę. Już nic się nie liczyło.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Słuchał odpowiedzi, czując jak zalewa go na przemian fala irytacji z gorzkim rozbawieniem. Siedzieli na środku jakiegoś dziwnego kręgu, w nocy, kłócąc się o coś, choć on sam zgubił już wątek. Myślał, że jest zły o to, że poszedł na statek. Później, że jednak o to, że nie porozmawiali. W końcu zaczął myśleć, że jest zły o sam rytuał, a teraz wrócił nieomal do początku, orientując się, że zupełnie inaczej patrzą na dotychczasowe ich spotkania, ale prawdopodobnie widzą ten sam cel. Jak to było możliwe? Jakby ścieżka z każdej strony wyglądała inaczej i teraz sprzeczali się, po jakim terenie idą. Wydał z siebie bliżej niezrozumiały dźwięk, gdy tylko Chris skończył mówić o spotkaniach. Nie ciągnął już tego tematu, starając się zapamiętać, żeby kiedyś do tego wrócić. Dla niego były znaczne różnice między randkami a po prostu spotkaniami, ale nie było to aż tak istotne, gdy przyrównało się to do postawienia jasno ich sprawy. Tym bardziej, że czasem sam wychodził na niezobowiązujące "randki", a nie chciał, żeby za takie Chris brał ich spotkania. Tak, pytał, czy chciał tego, co się stało, żądając jasnej odpowiedzi. Miał dość zgadywanek i miliona kluczy, bo zawsze wybierał zły, co właśnie wyszło na jaw. Dostawał tyle sprzecznych sygnałów, że kiedyś musiał nadejść dzień, że zwątpił we wszystko. Niby w trakcie wakacji spędzali naprawdę wiele czasu razem, poznawali się, rozmawiali, niby wszystko toczyło się w odpowiednim kierunku, ale… Ale miał w pamięci wzmiankę o pierwszej miłości i najwyraźniej to mu najbardziej przeszkadzało. Niepewność, czy już minęło wystarczająco dużo czasu, żeby mógł chcieć czegoś więcej od ich spotkań. Później była chwila, dość znacząca, w trakcie oglądania gwiazd na plaży i wszystko znów stanęło na głowie. Choć teraz, obserwując wściekłość i niedowierzanie Chrisa, zaczynał dostrzegać błędy we własnym rozumowaniu i sam najchętniej uderzyłby siebie w twarz. Cóż, gajowy go uprzedził. Chciałem. Proste słowo, potwierdzające zdanie Alexa, że gdyby nie chciał, nie zrobiłby tego. Proste potwierdzenie, które padając, zupełnie odsłoniło błędy, jakie w ciągu jednego dnia on sam popełnił, a które doprowadziły do sprzeczki. Znieruchomiał, nie wiedząc, co właściwie czuje. Emocje mieszały się ze sobą, tworząc jeszcze większy chaos w jego myślach, niż był zaraz po przebudzeniu się tego dnia. Ulga, radość, ale także irytacja, gorycz, niepewność. Do tej pory nie pamiętał, żeby naprawdę zależało mu na jakiejś relacji w takim stopniu. Zazwyczaj po prostu były, w jakiś magiczny sposób nagle był w związku, z którego czerpał przyjemność, ale gdy się kończył, nie rozpaczał. W tej chwili nie mógłby powiedzieć, że jest związany z gajowym, ba, nie mógłby nawet powiedzieć, że mają romans, choć chciał, żeby tak było, ale już czuł ciężar strachu o to, że cokolwiek między nimi było, mogłoby się zepsuć. Gdyby tak się stało, mógłby winić tylko siebie, wiedział o tym. Wciągnął głęboko powietrze, próbując się uspokoić. Zaraz kolejna iskierka irytacji zapaliła się w jego spojrzeniu, gdy usłyszał, jak bardzo jest głupi i miał się odezwać, gdy został gwałtownie szarpnięty, a jego słowa zostały zduszone przez usta młodszego mężczyzny, zostając sprowadzone do krótkiego, niezrozumiałego dźwięku. Był niewyobrażalnie głupi? A może wystarczyło jasno powiedzieć, czego się oczekuje? Dać znać, że przeszłość nie ma większego znaczenia, że coś się zmieniło? Tak wiele wściekłych pytań przetoczyło się przez jego myśli, gdy odwzajemnił ten gwałtowny, niespodziewany pocałunek. Czuł, że materiał koszuli próbuje stawiać opór, że szwy trzeszczą, jakby miały się za chwilę rozerwać. Być może nawet gdzieś powstały dziury, ale nie przejmował się tym w tej chwili. Potwierdzenie w formie krótkiego "chciałem" wystarczało, ale nie mógł powiedzieć, że taka demonstracja tego, czego naprawdę gajowy chciał, nie podobała mu się. Poczuł, jak gęsia skórka pojawia mu się na przedramionach, w chwili, w której jego warga została przygryziona. W tej chwili przestał myśleć o czymkolwiek, pozwalając sobie stracić kontrolę nad sobą. Zupełnie, jakby miała to być ostatnia szansa na pocałunek, jakby za chwilę miał usłyszeć, że wszystko zaprzepaścił. Otoczył go jednym ramieniem, pozwalając się przyciągnąć, jak najbliżej mógł, samemu zaciskając dłoń na materiale koszuli na jego plecach. Nie pozwalał mu się odsunąć, a jakby dla pewności, że nie ucieknie mu tak szybko, drugą dłoń położył na karku Chrisa, przytrzymując. Choć pocałunkowi daleko było do delikatności z rytuału, przelewał w niego wszystkie przeprosiny, jakie chciałby wypowiedzieć, ale nie potrafił znaleźć słów. Przesunął jeszcze czubkiem języka po jego dolnej wardze, nie potrafiąc odsunąć się od niego. Serce uderzało w szalonym rytmie w piersi, pragnąc wydostać się z klatki, gdy oparł się czołem o jego czoło, zaciskając mocniej palce na jego koszuli. Tak, był głupi.
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Tak naprawdę mogli kłócić się wręcz w nieskończoność. Dla niego spotkanie było spotkaniem, randka była czymś zupełnie innym i nie traktował tak tego, co się między nimi działo, nie patrzył na to w ten sposób, bo mimo wszystko nie był w stanie zestawić ich wyjść z tym, czego doświadczał do tej pory, co było udziałem jego niepowodzeń, które ostatecznie zapisały się w jego głowie jako coś, czego wolał po prostu nie poruszać. Ostatecznie jednak dokładnie tak jak sam powiedział, nie miało to najmniejszego znaczenia, bo liczyło się to, co działo się w głowie, w sercu, liczyło się to, na czym tak naprawdę im zależało, nie zaś to, co pokazywali na zewnątrz. Wiecznie się mijali właśnie z tego powodu, że pewne rzeczy rozumieli zupełnie inaczej, coś, co dla Chrisa było białe, dla Josha było najwyraźniej czarne i choć ostatecznie spoglądali w tym samym kierunku, dostrzegali zupełnie inne szczegóły całego obrazu, co niewątpliwie mogło frustrować, ale znowu trzeba było przyznać, że mężczyzna nie zamierzał się z tego powodu poddawać. Kiedyś, dawno temu, któreś z jego dziadków wspomniało coś na temat tego, że miłością nie jest patrzenie na siebie, lecz nieustanne spoglądanie w tym samym kierunku i być może właśnie dlatego nie traktował tak tragicznie źle tego, jak toczyły się losy jego i Josha. Być może był nieco oszołomiony, być może nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, czego dokładnie chce, bo było to pytanie wykraczające poza jakiekolwiek jego pojmowanie, było to coś, co znajdowało się gdzieś powyżej wszystkiego tego, co dobrze znał, znajdowało się gdzieś, gdzie do tej pory nie sięgał, ale w ogólnym rozrachunku wiedział niewątpliwie jedno - nie chciał się poddawać. Zrobił to już raz, co nadal mu w pewien sposób ciążyło, bo mimo wszystko nie było wcale tak łatwo tego zapomnieć, czy wymazać z głowy, z serca, nie chciał jednak, żeby dalej mu to towarzyszyło, a już na pewno nie czuł potrzeby powtarzania tych samych błędów, które były dla niego niepoprawną wręcz goryczą. Powinien zacząć uczyć się na własnych błędach, nic zatem dziwnego, że ostatecznie ta złość, ten gniew, jakie się w nim zapaliły, poprowadziły go do miejsca, od którego zapewne jeszcze kilka miesięcy wcześniej po prostu by uciekł. Nie miał pojęcia, że potrafi mieścić w sobie tak wiele emocji, że jest w stanie tak gwałtownie czegoś chcieć, jednocześnie mając nieodpartą ochotę walczyć z całym światem, choć bez wskazania jak, z kim i po co właściwie. Złość rozlewała się po nim falami, nie chciała od niego odstąpić, a jednocześnie dawał się coraz mocniej wciągać w ten pocałunek, który przecież sam zainicjował. Nigdy nie spodziewał się, że może dojść do takiej sytuacji, że może w ogóle znaleźć się w takim miejscu, że to może się w ogóle wydarzyć. Zawsze wydawało mu się, że jest na to zbyt słaby, zbyt zasklepiony w swojej samotności i oddaleniu, żeby wyrazić tak jasno to, czego chciał naprawdę. Wiedział doskonale, co powiedziałby mu w tej chwili Paul, wiedział, co chciałby mu przekazać i może powinien w końcu przyznać mu rację, może powinien w końcu w pełni skupić się na swoim życiu i na tym, czego od niego oczekiwał, na tym, czego zdawał się potrzebować, a nie na wiecznym wycofaniu. Mógł uciekać, to prawda, ale wtedy właściwie nie przeżyje życia, a skończy ukrywając się, jakby robił coś złego, czy nieodpowiedniego. To też nie było coś, co przychodziło mu łatwo, oswojenie się z nową myślą, zupełnie inną od tej, jaką nosił w sercu do tej pory, być może zbyt uparty, być może zbyt złamany, by faktycznie brać pod uwagę pewne kwestie, by naprawdę się nad nimi zastanawiać i pochylać. Tak więc nawet, teraz kiedy Josh się odsunął, po prostu siedział przy nim dalej, oddychając głęboko i wpatrując się w ziemię spod przymkniętych powiek. Nie wiedział, dlaczego aż tak bardzo go poniosło, ale jego emocje rozwinęły się same, niezdolne do tego, by chociaż na chwilę się zatrzymać.
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
beautiful
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
Pozostawało tylko jedno wyjście – kiedyś będą musieli na spokojnie usiąść i porozmawiać, bez emocji. Jeśli oczywiście było to możliwe. Takie krążenie wokół siebie, szarpanie się, odbijanie od siebie, odsuwanie tylko po to, żeby ze zdwojoną siłą znów w siebie uderzyć, nie mogło trwać wiecznie. Na swój sposób było pociągające, emocjonujące, ale ciągły strach o to, czy uda się wrócić, zjadał go od środka i niszczył. Przypominało to żegnanie się rano z obawą, że nie zobaczy się znów wieczorem. Nie chciał tego, a jednocześnie widział, że jeszcze musi minąć trochę czasu, zanim zupełnie się dotrą. Nie przeszkadzało mu to, choć miewał chwile zwątpienia, gdy rozważał zostawienie wszystkiego za sobą, pierwszy raz uciec. Szczęśliwie wtedy działo się coś, co zatrzymywało go w miejscu, uświadamiając, że pozostanie jest właściwym wyborem. Pozostanie i nie poddawanie się, walczenie o coś więcej, trwanie u jego boku, poznawanie. Jak teraz – przyciągnął go do pocałunku, sam go zainicjował, a przez cały czas zdawało się, jakby naprawdę miał go dość, jakby trzymał go na dystans i nie chciał mimo wszystko bliżej. Teraz, zatracając się w pocałunku z każdą kolejną sekundą, każdym naprędce zaczerpniętym oddechem, docierało do niego, jak bardzo się mylił. Choć gdzieś w tle świadomości czuł niepewność z powodu rywala z przeszłości, a może raczej wyobrażenia o nim, miał teraz pewność, że bynajmniej nie został odtrącony. Najwyraźniej ucieczka na plaży nie była wywołana zorientowaniem się o tym, kto jest przed gajowym... Tak, wszystko odwrotnie rozumiał, a jednak wciąż szli w tym samym kierunku. Świadomość tego zapierała mu dech w piersiach, wywołując lekkie drżenie serca. Odetchnął głęboko, próbując się uspokoić, kiedy zwyczajnie opierał się czołem o czoło Chrisa. Kręciło mu się lekko w głowie z nadmiaru wrażeń, emocji. Czuł się dziwnie... Słodko-gorzko. Nie mógł zaprzeczyć, że nie rozrywało go z radości, z podekscytowania, mając świadomość, czego chce siedzący przy nim mężczyzna, że chcą prawdopodobnie tego samego. Jednak była jeszcze gorycz, żal, irytacja, wymierzone głównie w siebie samego z powodu braku logicznego myślenia wcześniej. Puścił go, powoli wycofując ręce w swoją stronę, otwierając zamknięte do tej pory oczy. Rękę, którą wcześniej go obejmował, wsparł na ziemi, drugą pozostawiając jednak przy policzku Chrisa. Przesunął po nim ostrożnie kciukiem, szukając odpowiednich słów, które chciałby powiedzieć. Ostatnim, czego teraz pragnął, to zepsuć chwilowy spokój. Może powinien w takim razie zostać cicho? Nie. To budziło więcej nieporozumień. - Przepraszam – nieomal wyszeptał, nieznacznie zachrypnięty. - To jest dla mnie ważne i najwyraźniej tak bardzo nie chciałem niczego znów spieprzyć, że wyszło odwrotnie. Przepraszam… - dodał, uśmiechając się gorzko i znów przesuwając ostrożnie kciukiem po jego policzku. Powoli docierała do niego świadomość tego, jak bardzo wszystko się nagle zmieniło, wywróciło. Czy naprawdę ten zawsze speszony, zarumieniony mężczyzna całował go przed chwilą przepełniony tak gwałtownymi emocjami, jakby wewnątrz niego szalał huragan? Czuł się oszołomiony tym, co się stało i zamilkł w końcu, nie chcąc nawet szukać więcej słów. Odsunął się jedynie na tyle, żeby odszukać wzrokiem jasne tęczówki Chrisa, chcąc znaleźć w nich zapewnienie, że już w porządku, że burza minęła.
+
______________________
Peace in your gardens and light from your eyes
No one can hold me the way you do
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Szczerze mówiąc sam Chris nie miał pojęcia, że potrafi przeżywać coś tak gwałtownie, tak mocno, że przypomina burzę, że jest niczym huragan, którego nie da się zatrzymać w żaden sposób. Całe życie spędził raczej spokojnie, w cieniu innych osób, bez zastanawiania się nad tym, czy aby przypadkiem nie powinien jednak jakoś zareagować, czy nie powinien czegoś zmienić, postąpić w którymś momencie inaczej, niż do tej pory. Przyjmował to, co było, dokładnie takim, jakim było i zdaje się, że to stanowiło jego główny problem. Kiedy w końcu emocje postanowiły zerwać się z uwięzi, kiedy w końcu zdał sobie sprawę z tego, że jest w pewien sposób znużony tym, co się z nim działo, dotarł do momentu, w którym właśnie znajdowali się razem z Joshem i ostatecznie nie wiedział nawet, co powinien powiedzieć, nie znajdował bowiem ani jednego słowa na wyrażenie tego, co się z nim działo, czy na przekazanie w logiczny sposób tej zawieruchy, jaka przetaczała się przez jego umysł i ciało. Prosto było powiedzieć, że się czegoś chciało, o wiele trudniej było sobie poradzić z tym, co to dawało i dokąd prowadziło, bo tak naprawdę Chris nie znał ani słów, ani właściwych wyjaśnień, nie miał również pytań, które mógłby zadać, żeby w pełni zrozumieć wszystko to, co ich dotyczyło. Pewnie właśnie dlatego nie był w stanie patrzeć na Josha, nie był w stanie się na nim skoncentrować, bo miał wrażenie, że cały czas dzwoni mu w uszach, że po prostu jest tego za dużo. Jakaś jego część chciała po prostu pozostać w miejscu, dokładnie tutaj i niczego nie mówić, o niczym nie rozprawiać, nad niczym się nie zastanawiać. Z drugiej strony chciał uciec i znowu się ukryć, żeby Josh nie mógł go znaleźć, żeby nie musieli rozmawiać, bo jedynie Merlin raczy wiedzieć, co dokładnie by z tego wyszło. Odetchnął głęboko, próbując zmobilizować się do tego, żeby naprawdę coś powiedzieć, ale wtedy odezwał się Walsh, a gajowy spojrzał na niego nieco niepewnie spod rzęs, pozostając z nieznacznie rozchylonymi wargami. - Mm - mruknął w końcu jedynie, bo widać było wyraźnie, że żadne inne logiczne stwierdzenie, sformułowanie, żadne słowa nie będą w stanie przemknąć przez jego ściśnięte gardło. Zresztą, co miał mu powiedzieć? Że przeprosiny zostały przyjęte? To brzmiało całkowicie nieodpowiednio, wręcz absurdalnie i Christopher miał wrażenie, że takim postawieniem spraw, doprowadziłby do jeszcze gorszego finału. Prawda była taka, że miał wrażenie, iż w końcu do czegoś doszli, chociaż nie miał pojęcia do czego, bo po prostu nie umiał tego określić, nie umiał znaleźć właściwego położenia dla sytuacji, w jakiej się znaleźli, jego umysł, nie mówiąc już o sercu, nigdy nie dotarł do takiego momentu w całym, dość długim już życiu i teraz po prostu całkowicie odmówił współpracy. Ponieważ nie umiał wydusić z siebie nic, co miałoby sens i wyjaśniało całą tę furię, którą właściwie zdążył już zawrzeć we wcześniejszych wyjaśnieniach, jedynie ostrożnie przytulił policzek do jego dłoni i zamknął oczy, starając się uspokoić bijące wściekle serce, które nie chciało się opanować. Nie wiedział, co dalej, nie wiedział, co ma o tym sądzić i chyba wolał nawet nie zadawać dziecinnych pytań, tym bardziej że nie znał odpowiedzi na pytanie, czego dokładnie chce. Bo to, że chciał go pocałować, było dla niego jasne. Pytanie, czy chciał czegoś więcej. Czy chciał coś sprawdzić, czy... Tylko dalej tu siedział i chciał zostać z Joshem. Tylko tyle i aż tyle, szkoda tylko, że jego własne serce nie mogło zdecydować, co to oznacza. + zt x2
______________________
After all these years you still don't know The things that make you