Domek jest drewniany, jest to studio, więc znajdują się tu dwie oddzielne sypialnie oraz jedna wspólna toaleta. Pomiędzy bliźniaczymi pokojami znajduje się niewielki salon z kanapą i stolikiem do kawy. W samych sypialniach nie brakuje dwóch oddzielnych szaf, małego wspólnego biurka z dwoma krzesełkami, wazonika z kwiatkami i portretu z pierwszą nowoorleańską wiedźmą, która zawsze, ale to zawsze na Was patrzy.
Uwaga. Pokój jest pełen magii, a więc należy rzucić kością, aby dowiedzieć się z czym będziecie mieć "problem". Pierwszy rzut jest obowiązkowy i będzie Wam przeszkadzać przez cały czas pobytu na wakacjach. Dodatkowe efekty możecie sobie dobierać wedle uznania.
Spoiler:
1 nocni goście - gdy zapada zmrok dowiadujecie się, że gdzieś nieopodal Waszego domku urzęduje gniazdo chochlików kornwalijskich. Co noc będą drapać pazurkami w ściany i okna przeszkadzając w odpoczynku. Aby pozbyć się tych dźwięków co noc musicie nakładać na domek odpowiednie zaklęcie ochronne/wyciszające.
2 światło - czar magicznej kuli wyczerpuje się co cztery godziny, a świetliki uciekają/gasną po trzech. Wieczorem musicie doczarowywać sobie światło.
3 gryzący dywan - lepiej wyrobić sobie nawyk stawiania wysokiego kroku po wejściu na dywan bowiem wyrobił sobie zdolność podgryzania palców u stóp, jeśli tylko jakieś znajdą się przy jego brzegu. Nie, dywanu nie da się zwinąć, jest przyklejony Trwałym Przylepcem.
4 chichocząca klamka - ma z Was niezły ubaw w bardzo dziwacznych porach dnia i nocy. Najlepiej jest ją regularnie wyciszać inaczej wybucha śmiechem nawet w środku nocy.
5 zaszroniona szyba - wystarczy, że domek jest pusty, a szyby pokrywa szron. Jeśli go nie usuniecie jakaś niewidzialna siła (duch?) rysuje po nim paznokciami. Najlepiej jest zadbać o temperaturę domku.
6 trzeszczenie podłogi - każdy krok wiąże się z trzeszczeniem desek podłogowych. Po siódmym kroku dźwięk robi się nieznośny i trzeba wyciszać albo regularnie rzucać "reparo" na podłogę - a ta i tak po upływie paru godzin na nowo zaczyna trzeszczeć.
Lokatorzy:
Pokój 1 1. Camael Whitelight 2. Beatrice L. O. O. Dear
Pokój 2 1. Nathaniel Bloodworth 2. Mefistofeles E. A. Nox
Autor
Wiadomość
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Nie oczekiwał od nikogo, że się nim zajmie. Był dorosły i powinien sam sobie radzić z problemami, a przynajmniej tak właśnie sobie wmawiał, siedząc w nocy na kanapie z podkulonymi pod brodę nogami i udając, że wszystko było w najlepszym porządku, a wszelkie pytania zbywał. Wiedział jednak jak paskudnie się czuje i choć uparcie wypierał z siebie tę świadomość, nie chcąc nikogo niepokoić, to miał nieodparte wrażenie, że coś jest zdecydowanie na rzeczy. Posmak słonej wody był już jego wyobrażeniem, choć wyobraźnia pracowała niezwykle wytrwale skoro od tylu dni wrażenia się pozbyć nie mógł. Może faktycznie powinien po prostu pójść do jakiegoś baru i wziąć najmocniejszy alkohol, a potem spróbować zasnąć, licząc na to, że sny dadzą mu spokój. Palił lordka, głęboko pogrążony w swoich myślach, choć prawdę mówiąc – nie myślał o niczym. Jego głowa była pusta, walcząca z ciężkimi powiekami i suchymi oczami. Przymknął oczy, biorąc głęboki oddech, by zaraz potem zaciągnąć się nikotyną i tym wszystkim co miał w sobie papieros, który skończył się zdecydowanie zbyt szybko. Niewiele więc myśląc, wyjął z paczki drugiego, uświadamiając sobie, że najpewniej wszyscy bliscy zrobiliby mu kazanie na temat tego jak bardzo szkodliwe to było. Wzruszył jednak ramionami do samego siebie, stwierdzając, że bardzo mu to wszystko jedno. Oparł łokcie na kolanach, po długich próbach odpalenia papierosa drżącymi dłońmi, i patrzył w dal, choć niewiele widział. Nawet nie zorientował się, że słona łza spłynęła po jego policzku, kreśląc mokrą ścieżkę na cienkiej membranie skóry. Był wrakiem, wrakiem samego siebie i był pewien, że nawet ślepiec by to dostrzegł. Do jego uszu dobiegł charakterystyczny trzask aportacji, jednak umyślnie go zignorował, mając nadzieję, że to nikt do niego. Nie miał siły na odwiedziny. Szybko jednak wylądował na cmentarzu pogrzebanych nadziei, kiedy usłyszał własne imię. Szybko rozpoznał czyj to głos, jednak nie podniósł głowy, bo i po co? Nie był sobą, do siebie było mu bardzo daleko, a on nie potrafił się nawet zmusić, żeby cokolwiek z tym zrobić. Był zmęczony. We wszystkich możliwych aspektach tego słowa. Usłyszał jej pytanie, usłyszał je wyraźnie, choć nie odpowiedział od razu. Przełknął ślinę i rozważał jaki był sens oszukiwania Perpetuy. Mógł wodzić za nos innych, nawet samego siebie, ale był pewien, że kobiety zwyczajnie nie jest w stanie. Rozprostował więc długie i smukłe palce u dłoni, wyciągając ją z uścisku Perpetuy, dokładnie jej się przyglądając i cienkim liniom, które zdobiły ich powierzchnie – pamiątce po licznych rozcięciach, pamiątce po tamtej chwili, których do końca nie zaleczył. Ostatecznie zacisnął ją ponownie w pięść, jednak wciąż nie patrzył na Whitehorn. — Nie mogę spać. — powiedział i choć nie było to kłamstwo, to nie była także cała prawda. Nie potrafił się jednak zmusić do opowiedzenia jej co było tego przyczyną, a przecież dokładnie ją znał. Nie chciał wracać myślami do tamtego momentu, jednak ten nigdy ich nie opuściła, będąc tam niemalże stałym gościem, który nie zamierzał wystąpić z jego głowy. @Perpetua Whitehorn
______________________
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Beatrice L. O. O. Dear
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : Czarne oczy, przenikliwe spojrzenie, blizny na dłoniach, ukryte po metamorfomagią, tatuaż na łopatkach (kuferek)
Oczywiście, że starała się jej wszystko wyjaśnić. Nie była tym typem osoby, która wrzucała od razu na głęboką wodę, święcie przekonana o fakcie, że to jedyny sposób, aby kogoś czegoś skutecznie nauczyć. Zamiast tego wolała wytłumaczyć wszystko odpowiednio, by mieć pewność, że nikt nie popełni błędów, które mogłyby kosztować utratę całej zabawy. Girls just wanna have fun, czy jakoś tak, a jak dotychczas, szło im z Violettą naprawdę dobrze! Do tego stopnia dobrze, że Beatrice z utęsknieniem wyglądała na efekty końcowe ich zabawy! Wszystko szło w idealnym tempie i kierunku, gdzie Dear nie musiała już więcej instruować swojej uczennic. Widać było wyraźnie, że dziewczyna odważyła się na działania, które przynosiły jej samozadowolenie. I zaspokojenie.
Temperatura w pomieszczeniu wzrastała w zaskakująco szybkim tempie. Beatrice czuła, jak pomiędzy jej piersiami spływa strużka potu, do czego z pewnością przyczyniła się dziś Strauss. Musiała przyznać, że jej uczennica wykazała się dzisiaj świetnie i należała jej się ogromna pochwała. - Jeszcze tylko chwila - zdążyła tylko powiedzieć. Dear czuła, jak gorąco rozlewa się po jej ciele. Jęknęła przeciągle, zamykając oczy i błagając wszystkie bóstwa, aby pomogły jej to przetrwać! - O kurwa! - krzyknęła głośno, nie podejrzewając samej siebie, że podobne słowa mogą wydostać się z jej krtani. Przynajmniej uciszyły ten jęk...
Oddychała ciężko, próbując poradzić sobie z tym, co właśnie się stało, ale to wcale nie było łatwym zadaniem. Dawno nie czuła się w ten sposób... Obnażona... I to jeszcze przed uczennicą?! -Nikomu nie możesz powiedzieć, co tutaj się stało - rzuciła w kierunku Violetty. Nie potrzebowała więcej plotek.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Takiej nauczycielki to ze świecą szukać. Lub coś podobnego. Naprawdę zastanawiała się czemu wcześniej nie podeszła do Dear. Przynajmniej dzięki temu mogłaby mieć już za sobą kilka miesięcy bezcennego doświadczenia. Wyglądało na to, że teraz musiały po prostu nadrobić zmarnowany wcześniej czas.
Było zdecydowanie gorąco. I duszno. Oddech w zasadzie sam przyspieszał i stawał się cięży w podobnych warunkach, a pot skraplał się na skórze. Niemniej jednak wciąż brakowało im jeszcze nieco do finiszu. Strauss starała się zrobić wszystko, co tylko mogła, by móc zadowolić swoją nauczycielkę. Tym bardziej, że tak niewiele im brakowało...
- Pani profesor! - krzyknęła niemalże w tym samym czasie, co Dear, czując jak jej mięśnie się napinają Przygryzła jeszcze boleśnie dolną wargę starając się, by przeciągły jęk nie opuścił jej gardła w momencie, gdy sięgała do dłoni Beatrice. - Rozumiem, pani profesor - przytaknęła jej jeszcze posłusznie po czym rozejrzała się po pokoju, który nieco ucierpiał w czasie ich zabawy, a następnie przeniosła spojrzenie na Dear, która wciąż wydawała się dochodzić do siebie po tym wszystkim. - Pomogę się pani doprowadzić do porządku... I nieco tu posprzątać - powiedziała jeszcze, podnosząc się z podłogi, którą nieco ubrudziły. Miała tylko nadzieję, że te mokre plamy uda się dosyć łatwo usunąć przy pomocy Chłoszczyść. Pomogła również Beatrice schować powyciągane przyrządy, z których korzystały tak chętnie i upewniwszy się, że na pewno wszystko jest w porządku, pożegnała się z kobietą, kierując się do własnego domku.
z|t x2
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Otaczała go ciemność tak nieprzebrana, że nawet moment teleportacji niczego nie zmienił. Gdyby nie szarpnięcie w żołądku i utrata gruntu pod nogami, wcale nie poczułby, że udało mu się gdzieś przenieść. Paradoksalnie, choć nogi w przeciwieństwie do oczu miał w znamienitej formie, po aportacji w domku numer cztery przewrócił się na podłogę jak długi, tak jakby to właśnie one odmówiły mu posłuszeństwa; zupełnie nie był w stanie złapać równowagi bez wsparcia w postaci wzroku. Jęknął, również ze względu na silniejsze niż zwykle poteleportacyjne mdłości. Wsparte strachem, ściskały jego żołądek boleśnie, grożąc, że poczęstuje dywan zjedzoną dziś kolacją. — Emma? — szepnął, bardziej w odruchu niż z rzeczywistej potrzeby rozglądając się na boki. — Czy to mój domek? Czy ktoś tu jest? — wolał upewnić się, że dobrze trafił, a to był w tym momencie najlepszy na to sposób. Kiedy uzyskał podwójne potwierdzenie, podniósł się do pozycji siedzącej i oparł plecami o najbliższy mebel. Uspokoił oddech i starając się ignorować harce żołądka, przywołał w pamięci szczęśliwe wspomnienie. W obecnej sytuacji nie było to łatwe, co najmniej kilka razy próbował bez skutku (o czym wiernie informowała go duszka), ale w końcu się udało. „Emily, przyjdź do czwórki, to pilne. Proszę." Ostatnie słowo było bardziej znaczące, niż można było się spodziewać, wykluczało żarty – w każdym razie w jego przypadku. Głos miał zresztą drżący, pełen strachu, którego żadnym sposobem nie umiałby ukryć. Skulony w ciemności – czekał.
Akurat była u siebie. Czytała książkę i przewracała się z boku na bok, niezbyt mają ochotę na jakieś spacery. Nowy Orlean bardzo jej się podobał, ale czasami brakowało jej już samotności, a teraz w domku akurat nikogo nie było. Żal było nie wykorzystać okazji. Błysk światła zaskoczył ją, ale przyjrzała się patronusowi z uwagą i prawdę mówiąc, trochę przestraszyła. Wątpiła, żeby w normalnych okolicznościach Nate przysyłał wiadomość w takiej formie, a już na pewno nie ubrałby jej w takie słowa. Zerwała się więc z łóżka natychmiast i ruszyła w tamtym kierunku, ignorując fakt, że generalnie starała się unikać tego domku przez zamieszkującą go mieszankę wybuchową, dla której mogła być niepotrzebną iskrą. Sprawy między nimi zrobiły się dziwne. Po ich ostatnim spotkaniu weszły na tory, które trudno było jej zdefiniować. Normalnie kończyli skłóceni, albo przynajmniej sceptycznie do siebie nastawieni. Teraz było trochę inaczej i poukładanie tego w głowie było trudniejsze, niż mogła przypuszczać. Na szczęście tym razem nie miała czasu się tym zestresować, bo kiedy zobaczyła go siedzącego na ziemi skupiła się tylko na tym, że coś zdecydowanie jest nie tak. Przykucnęła przy nim natychmiast. - Ej, co jest? Dobrze się czujesz? - zapytała, nie mając pojęcia, co się dzieje. Był przytomny, nie wyglądało na to żeby krwawił. Jedyne co zauważyła, to że nie obdarzył jej spojrzeniem, co mogło być dziwne, ale wiedziała, że może być zwyczajnie przygnębiony i nie wiedzieć jak się zachować. - Piłeś? - zapytała jeszcze i trudno jej się było dziwić, że to był jej pierwszy stan. Mimo wszystko, nie uderzył jej znajomy odór alkoholu, więc nie mogło być tak źle.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Na dźwięk zbliżających się kroków wyłaniający się z mroku jak małe światełko, uniósł głowę, choć jednocześnie zamknął powieki, by nie wodzić po pomieszczeniu ślepym, bezużytecznym wzrokiem. Srebrny lis spisał się na medal, sprowadził ją tutaj, tak jak tego potrzebował. Nie była logicznym wyborem; nie miała w sobie nic, co mogłoby być teraz przydatne, nic, co mogłaby mu zaoferować. Był zupełnie przekonany, że nie da rady mu pomóc... A jednak była jedyną osobą, do której był w stanie teraz się zwrócić. Ostoją, ascendio rzuconym prosto z ciemnych głębin, wyciągającym na bezpieczną powierzchnię. Tylko ją chciał teraz oglądać – w bezsilnej złości zacisnął dłonie w pięść, bo jednocześnie nie mógł jej zobaczyć. Próbował się odezwać, ale wargi zadrżały zdradziecko, a głos uwiązł mu w gardle. W głowie rozbrzmiała gorzka myśl, że jeszcze tylko brakuje mu tego, by oniemiał, lecz nie miał w sobie dość siły, by roześmiać się na tę ironię losu. Pokręcił głową, wyciągając ku niej rękę i szukając jej dłoni. Tylko dotyk mógł przecież upewnić go w tym, że naprawdę tu jest, że wcale nie jest tak, że tylko mu się to wydaje. To chyba dodało mu siły. — Nie, ale... na dnie walizki mam butelkę whisky. Podaj mi ją, proszę — wolną dłonią przesunął po włosach, w całkiem fizyczny sposób próbując doprowadzić do ładu roztrzęsioną psychikę. — Muszę się napić, Ems, jak nigdy dotąd. Ja nie... — przełknął ślinę, bojąc się wypowiedzieć to na głos. Ale przecież nie mógł liczyć, że sama się domyśli, musiał przepchnąć przez gardło tę niewygodną gulę. — Muszę się napić. — Zagryzł wargę. Czy nie było tak, że jeśli wypowie to na głos, rzecz stanie się prawdą? Może da się to jeszcze odkręcić? Głęboko wierzył, że alkohol przyniesie nie tylko ulgę, ale i rozwiązanie.
Uwierzyła, że nie kłamie co do alkoholu - po dłuższej chwili była już pewna, że nie jest pijany. To w zasadzie tylko bardziej ją przestraszyło, bo skoro był w pełni trzeźwy i świadomy, to coś naprawdę poważnego musiało się stać, a on nie mógł z siebie wydusić co to takiego. Już nawet odwróciła się w kierunku jego walizki, ale zawahała się i wróciła wzrokiem do niego. - Jak to podaj? Co się dzieje? Nie możesz wstać? - to był najbardziej oczywisty strzał, skoro siedział tutaj i wyglądał totalnie bezradnie. Dziwiło ją tylko to, że nie ma żadnych wizualnych oznak tego kalectwa. - Podam, ale powiedz co jest grane - powiedziała stanowczo i nie było to złośliwe, ale nie zamierzała pomagać mu w zalewaniu się alkoholem, kiedy nie wiedziała, o co dokładnie chodzi. Nie chciała mu zaszkodzić, a w końcu on sam sobie z całą pewnością by mógł. Chciała mu pomóc wstać z podłogi, ale bała się, że gwałtownie go poderwie, kiedy rzeczywiście może mu coś być. Wolała więc poczekać na szczegóły, przed wykonaniem jakiegokolwiek ruchu. Patrzyła na niego i ściskała jego dłoń, trochę zirytowana tym, że nie próbował nawet patrzeć jej w oczy, kiedy ona próbowała wychwycić jego spojrzenie. Generalnie, było jakieś puste, jakby zamyślone. Zaczynało ją to coraz bardziej stresować
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Pokręcił głową; nie tak, jak robi to zdrowy na umyśle człowiek, ale znacznie gwałtowniej, znacznie dłużej niż było to konieczne, jakby tym jednym gestem był w stanie zastąpić wszystkie słowa. Ale nie był, wiedział, że nie było szans, by taka odpowiedź ją usatysfakcjonowała. Dopytywała, drążyła. Zdenerwowała go tym, bo przecież prosił tylko o jedno – o tak niewiele. Skrzywił się i puścił jej dłoń, wyszarpując swoją z ciepłych objęć drobnych palców. Wymacał dłonią wolną przestrzeń, a potem natrafił nią na kant łóżka. W głowie próbował zwizualizować sobie pokój, mając w pamięci, z której strony usłyszał jej kroki. W końcu podniósł się na kolana i niesiony złością dotarł do swojego, jak miał nadzieję, łóżka, przy którym stała walizka. Do samego końca nie był pewien, czy przeszukuje właściwe miejsce, dopiero w momencie gdy dogrzebał się do drugiego dna i ukrytej w nim butelki, wiedział, że trafił na swoją własność. Oparł się plecami o łóżko i odkręcił zakrętkę, a kiedy tylko dorwał się do zamkniętej w szkle cieczy, spijał ją tak łapczywie, jakby był znów na Saharze i po długiej wędrówce dostał w ręce bukłak pełen czystej, zimnej wody. Pił, jakby miał nigdy nie przestać; pił, dopóki palenie w gardle nie sięgnęło stopnia, który zmusił go do ataku kaszlu. Ukochana whisky spłynęła po brodzie i wsiąkała w koszulkę, gdy walczył z nią o oddech, a kiedy w końcu wygrał tę bitwę, otarł usta rękawem. Nie czuł się wcale pokrzepiony. — Nic nie widzę, Emily. Nic. — Gdyby odezwał się przed momentem, głos miałby pełen złości; teraz była w nim już tylko rezygnacja. Napił się znów z butelki, choć już nie tak łapczywie, po czym zacisnął wargi i po krótkiej chwili odezwał się znowu, dodając do tego fałszywy, kwaśny uśmiech. — Znalazłem dom Laveau. Możesz mi pogratulować.
Westchnęła, kiedy postanowił o własnych siłach dotrzeć do butelki, ale nie zdążyła nawet zaprotestować. Zresztą, jaki byłby w tym sens? Trzymanie dystansu między nim, a alkoholem było wyzwaniem, którego nie próbowała się nawet podejmować. No, przynajmniej póki co. Na pewno nie teraz, kiedy był taki roztrzęsiony. Czekała jedynie na jakieś wyjaśnienia w nadziei, że nie jest tak źle. - Co? Jak to? - to zdecydowanie pasowało do jego dziwnego zachowania, ale i tak nie bardzo potrafiła zrozumieć, jakim cudem nagle nic nie widzi. - I tam ci się coś stało? - domyśliła się, bo legendy o Leveau były dziwne, pokręcone i to co próbował osiągnąć z całą pewnością nie było bezpiecznie. Usiadła na przeciwko niego, przyglądając się jego twarzy uważnie i łapiąc jego policzki, jakby chciała upewnić się, że nie dolega mu nic innego. - Musimy iść do jakiegoś lekarza, może teleportować się do domu? - w jej głosie dopiero teraz zaczęła pojawiać się panika, kiedy już dotarło do niej, że sytuacja jest naprawdę nieciekawa. - Może to tylko chwilowe. Albo wystarczy jakiś eliksir... co dokładnie się wydarzyło? - dopytała, sięgając w odruchu po swoją różdżkę, ale przecież nie miała pojęcia jakie zaklęcie mogłaby wypowiedzieć, żeby mu pomóc. - Nie masz przy sobie żadnego eliksiru? - dopytała i chociaż domyślała się, że byle jaki nie załatwi sprawy, warto było spróbować z czymś uleczającym, żeby choćby osłabić efekt. W końcu kto jak kto, ale Nate chyba zawsze powinien mieć jakąś przydatną miksturę pod ręką.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
— Tam. Zapłaciłem za kamień własnymi oczyma. Nie było warto, jeśli Cię to ciekawi. — Sięgnął do kieszeni, w której wciąż trzymał dwa kamyki i wyciągnął jeden z nich na światło, jeśli w ogóle było tutaj jasno. Pokazał go jej, a potem zacisnął w dłoni, jakby pod wpływem odpowiedniego nacisku miał mu przywrócić to, co tak bezczelnie mu odebrał. Może gdyby go tam wyrzucił, coś by się wydarzyło? Nie zrobił tego tylko dlatego, że nie wierzył w podobne bajki. Wolał wziąć go ze sobą, dać do przebadania specjalistom, których poznał dzięki przemytnictwu i w ostateczności wrócić w to przeklęte miejsce, by zrobić, co należy. Kiedy dotknęła jego skóry, odruchowo otworzył oczy, by na nią spojrzeć. Rozczarowanie było najpewniej widoczne na jego twarzy, nawet nie próbował się z nim kryć. Oblizał wargi, tocząc szybką wewnętrzną walkę. Nie musiał zgrywać silnego, sam fakt, że nie mógł na nią spojrzeć, czynił z niego słabeusza; tak czy inaczej nie dało się już tego ukryć, zamiast więc robić dobrą minę do złej gry, przykrył jej dłoń swoją własną i wtulił w nią mocniej szorstki policzek, znajdując w tym dotyku jedyne ukojenie. Zaraz mruknął coś niezrozumiałego, wyrażającego niezbyt entuzjastyczną aprobatę; nie lubił lekarzy i szpitali, ale wiedział, że głupotą byłoby nie spróbować. Mimo wszystko nie sądził jednak, by miał gonić go czas – co się stało, to się nie odstanie, zapłata była natychmiastowa i nie zaobserwował, by cokolwiek się w nim jeszcze zmieniało. Na jej pytanie wzruszył ramionami. — Znalazłem krąg i najwyraźniej nieświadomie zgodziłem się na taką zapłatę. Przeklęta wiedźma dobrze schowała amulet... ale to i tak moja wina, powinienem był to przewidzieć. — Potarł skronie, czując, że od tego wszystkiego zaczyna go boleć głowa. Chwilowo nie pił, bo przypomniała mu o eliksirze, a każdy dureń wiedział, że nie należy tego łączyć. — Powinienem mieć w torbie wiggenowy, ale... — westchnął, po czym znacznie szybciej i mniej wyraźnie – tak jakby wcale nie chciał, by było to słychać – dodał — nie rozróżniam buteleczek.
Miała ochotę zganić go za taką głupotę - po co było narażać się dla jakiejś dziwnej niewiadomej? Wiedział w ogóle czego szuka? Czy znajdzie tam cokolwiek wartego poświęcenia? Już nawet otwierała usta, żeby wyrazić swoją dezaprobatę, kiedy przypomniała sobie, jak ona spędziła sporą część tę wakacji. Jak spędziła ostatni rok. W poszukiwaniu nieistniejących odpowiedzi, w czytaniu o rzeczach, które prowadziły ją do niczego, odwiedzaniu miejsc, które nie były ani bezpieczne, ani warte odwiedzenia. Zamknęła więc usta i nie skomentowała jego działania, zwłaszcza, że ostatnie czego potrzebował, to dobicie w tym wszystkim. W końcu pewnie sam żałował, że tam poszedł. - Co one robią? - zapytała, zerkając na kamienie, które wyglądały dość zwyczajnie, pewnie w moment zniknęłyby w tłumie na każdej mijanej drodze. Nie epatowały niczym, nie wyglądały na warte jakichkolwiek starań, nie mówiąc o kalectwie. Westchnęła cicho i zbliżyła się do niego, żeby musnąć jego czoło, a potem usta i kiedy zabrała dłonie z jego policzków, zrobiła to po to, żeby wtulić się do niego lekko. - Spokojnie. Dobrze, że nie stało się nic gorszego. To na pewno da się wyleczyć - zapewniła, chociaż skąd niby mogła mieć taką pewność. Trudno było o nią, kiedy wchodziło się do tajemniczego domu w przesiąkniętym czarną magią Nowym Orleanie. Kiedy wspomniał o eliksirze natychmiast sięgnęła do jego torby i po krótkich poszukiwaniach chwyciła właściwą fiolkę. Odkorkowała ją szybko i zbliżyła do jego ust. Wiedziała, że to dla niego nie byle co, ale raczej ufał jej na tyle, żeby go wypić. Zresztą, nie miał zbyt dużego wyboru.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
W zaciśniętej pięści czuł wyraźnie kształt nagrzanego ciepłem dłoni kamienia. Niewielki, obły, ale w tej obłości wciąż naturalnie nieregularny. Choć niewielki, ciążył mu w ręce jak głaz. Na jej pytanie wykrzywił wargi w gorzkim, ironicznym uśmiechu, ledwo powstrzymując się od parsknięcia panicznym śmiechem. Nie zasługiwała na jego złość i kpinę, wiedział o tym i starał się jej tego oszczędzić – choć nie było to łatwe. — Na pewno można im znaleźć jakieś zastosowanie; może przetransmutuję je w popielniczkę? Westchnął, bo i bez jej pomocy wiedział, że zachował się jak głupiec, a teraz, kiedy wypowiedział na głos te słowa, dotarło to do niego ze zdwojoną siłą. Nie miał pojęcia, czy robią cokolwiek, ba, nie wiedział nawet, czy zbieranie ich w domu Laveau miało jakikolwiek sens. Sam fakt, że jeden z nich pojawił się w jego ręce po dokonaniu niefortunnej zapłaty, wskazywał na to, że nie było to kompletnie bezcelowe... ale trudno było ufać temu przeświadczeniu kiedy ostatecznie i tak nie weszło się w posiadanie amuletu. — Nic gorszego? — powtórzył po niej głucho, zupełnie bez zrozumienia. Czy miała pojęcie, jaka była sytuacja? Czy mogła wyobrazić sobie, jak przerażające było tkwienie w ciągłej ciemności, gdy myśli wypełniało tak wiele mrocznych elementów? Minęło zaledwie kilka chwil, a on już zdążył poczuć się tak zagubiony, jak jeszcze nigdy dotąd. Oczywiście miała rację, mogło być gorzej, mógł zginąć, stracić część kończyn, skończyć jako kompletna kaleka... a jednak nie potrafił cieszyć się tą myślą, gdy spotkał go taki los. Nie myślał trzeźwo, lecz powiedzmy sobie szczerze – miał do tego pełne prawo. Nim wypił eliksir, na kilka sekund chwycił ją za nadgarstek, potem jednak przemógł się w sobie i posłusznie przełknął zawartość buteleczki, powtarzając sobie w myślach, że to nic takiego – że przecież sam wypełnił ją odpowiednim eliksirem. Oblizał wargi, spijając z nich resztkę niezbyt smacznej mikstury. Potem objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie, chcąc mieć pewność, że nie wymknie się z zasięgu jego rąk; wówczas całkiem by dla niego przecież zniknęła. — Muszę wyjechać — oznajmił szeptem; gdy siedział tu, w tej ciemności, ta myśl pojawiła się znikąd i choć nie potrafił jej dobrze uzasadnić, wiedział, że jest właściwa. — Do Francji, do dziadków. Nie wytrzymam spotkania z ojcem, a tam nie odważy się pojawić. Mówił szybko, gorączkowo. Zaraził się tą myślą, w pełni jej się oddał. Bał się, lecz nie mógł się doczekać. Porzucił ten raj lata temu... i chyba właśnie odkupił grzechy na tyle, by znów mieć do niego wstęp.
Nie mogła. Myśl o utracie jakiekolwiek zmysłu była jednym z największych lęków, który chyba każdy kiedyś odczuwał. Zastanawiał się, czy lepiej utonąć w ciemności, czy ciszy i każda z tych opcji wywoływała nieprzyjemny dreszcz, który na szczęście szybko znikał, kiedy myśli znajdowały inny bezcelowy temat do rozmyśleń. Nie była w stanie wyobrazić, jak to jest, kiedy ta obawa się urzeczywistnia. Mogła tylko się domyśleć, jak zagubiony i bezradny musi czuć się Nate. I chociaż dla każdego byłaby to tragedia, nie dało się ukryć, że trafiło wyjątkowo pechowo. Ją też ogarniała panika, chociaż z pozoru wydawała się dziwnie spokojna i trzeźwo myśląca. W rzeczywistości podświadomie przeanalizowała już milion scenariuszy, zdążyła już zapłakać nad tym, że dopiero co zaczęli próbować znaleźć jakiś fragment normalności, który między nimi został, aż nagle sytuacja znowu skomplikowała się, tym razem zupełnie niespodziewanie. Myśl o jego wyjeździe nie spodobała jej się od początku. Nie była pewna, jakie ma relację z dziadkmi, nie mogła wiedzieć, czy to nie jest po prostu szukanie całkowitej samotności, a to nie było coś, co wydawało jej się teraz dobrym pomysłem. Będzie próbował to zapić? A może gorzej? Trudno było powiedzieć po jakie rozwiązanie sięgnie. I bez takiego szoku nie był w świetnym stanie psychicznym. Nie czuła się jednak w pozycji, żeby protestować. Nie do końca czuła się też w pozycji, żeby proponować wyjazd razem z nim, chociaż oczywiście - cisnęło jej się to na usta. Ale coś w jej głowie podpowiadało, że nawet jeśli ich relacja nigdy nie mieściła się w żadne logiczne, typowo-związkowe struktury, nie może po tak krótkim czasie od kiedy zbliżyli się do siebie trochę oficjalniej, zachowywać jakby tkwili w tej relacji od lat. Jakby faktycznie była jego narzeczoną. - Okej - wtuliła się w niego, starając się dać mu jakiekolwiek oparcie, którego zupełnie nie umiała wyrazić słowami. - Tylko... odezwij się, jakbyś czegoś potrzebował. Czegokolwiek - szepnęła i zacisnęła dłoń na jego dłoni, starając się opakować ogarniający ją niepokój. Już widziała te niespokojne noce ze świadomością, że za ścianą jej mieszkania został tylko wesoły zwierzyniec, bez zgorzkniałego właściciela, na którego mogłaby mieć oko.