Zbliżał się koniec roku szkolnego – więc i, teoretycznie, moment, w którym Ruben będzie zmuszony wrócić do Łotwy.
Do Ingusa.
Nie chciał wracać. Nawet jeśli wymiana nie wyglądała wcale tak, jak przewidywał, nie chciał wracać. Nie był na to gotowy – o ile kiedykolwiek będzie. Może w momencie w którym będzie w stanie zmierzyć się z ojcem na swoich zasadach, nie na jego – ale ten moment zdecydowanie jeszcze nie nadszedł (zezwolenie na wstęp do Dział Ksiąg Zakazanych wciąż leżało wśród jego notatek, nieużyte ani razu).
Przede wszystkim nie chciał wracać dlatego, że teraz mógł wraz z nadejściem weekendu teleportować się do Londynu, żeby zobaczyć wciąż jedyną prawdziwie bliską mu osobę – i wciąż ulubionego rozmówcę, nawet jeśli ciągle nie doczekał się jakiejkolwiek odpowiedzi na swoje słowa.
Skinął głową recepcjoniście, z ulgą zauważając, że tym razem za ladą nie siedzi nikt, kogo widywał też w szkole i udał się prosto na czwarte piętro. Pracownicy doskonale go już znali i nauczyli się, że nie ma sensu go zaczepiać i zagadywać w innej sprawie, niż stan zdrowia Penelopy Murphy – a ten nigdy się nie zmieniał, więc Ruben mógł obejść się bez zamienienia słowa z kimkolwiek. A wyjątkowo... wyjątkowo ucieszyłby się wraz z nadejściem dnia, w którym mogłoby być inaczej.
–
Cześć, mamo – przywitał ją. Na początku roku czuł się trochę naiwnie, przemawiając do osoby, która nie mogła mu odpowiedzieć – kto wie, czy mogła, czy nie mogła go usłyszeć – ale z biegiem czasu przyzwyczajał się do brzmienia swojego własnego głosu, odbijającego się w sali. Przy nikim innym nie był tak gadatliwy – i w zasadzie czuł ulgę, że może przynajmniej tutaj wyrzucić z siebie wszystko, co akurat na nim ciążyło.
Rozejrzał się po pomieszczeniu – dziś nie było tu żadnych innych pacjentów oprócz upiornie wyglądającej staruszki, która – jak zdążył się już dowiedzieć – również cierpiała na somnium mortiferum. Żadnych pielęgniarek w zasięgu wzroku. Idealnie.
Podszedł do łóżka, rzucił swoją torbę na ziemię obok krzesła i usiadł, wychylając się, by chwycić sztywną dłoń matki. Westchnął przeciągle. Przez chwilę milczał, przyglądając się tej dłoni – chociaż Penelopa nie mogła rzucić mu jednego ze swoich spojrzeń, i tak nie potrafił się dzisiaj zmusić, by spojrzeć prosto na jej twarz.
–
Niedługo kończy się wymiana – zaczął drżącym głosem. Bezsilny uśmiech – wcale nie wesoły – wpłynął na jego wargi. –
Powinienem wrócić do Łotwy... ale nie mogę. – Głośno wydmuchnął powietrze z płuc. –
Nie... póki... nie będę wiedział... jak z nim walczyć. – Ledwo mówił. Jego palce bezwiednie coraz mocniej zaciskały się na jej dłoni. Musiał przywołać się do porządku, bo drobne palce Penelopy wydawały się wyrzeźbione z porcelany, jakby ten przypływ emocji mógł równie dobrze je skruszyć.
Puścił ją na wszelki wypadek, czując, że to coś dopiero zaczyna w nim wzbierać. A już teraz drżał. Splótł ze sobą swoje ręce i oparł na nich czoło, mocno zaciskając powieki.
–
Mam zamiar się nauczyć – wyrzucił z siebie w końcu. Wiedział, że Penelopa już teraz zrozumiałaby, o co dokładnie mu chodzi, że nie musiałby wcale tłumaczyć. Czytała go przecież jak otwartą księgę. Nigdy nie potrafił długo czegoś przed nią ukrywać. Oczami wyobraźni już widział jej furię, już słyszał podniesiony głos, rodzicielską złość zmieszaną z czystą trwogą. Penelopa nigdy by nie pozwoliła, żeby zanurzył się w czarną magię.
Nie pozwól mi, wzywał w myślach.
–
Jeśli się nie zgadzasz – powiedział cicho –
to się obudź.Przez chwilę czekał w napięciu – sam nie wiedział, na co. To nie był pierwszy taki zakład z losem, jaki obstawiał w tym pokoju – i jeszcze nigdy nie zadziałał. Cisza dudniła mu w uszach – a gdy po chwili spojrzał wreszcie na twarz swojej matki – nie dostrzegł na niej żadnej zmiany. Wciąż spoczywała w bezruchu pośród kaskady płomiennych włosów.
Nie robił sobie nadziei na nic innego – ale i tak zabolało to bardziej, niż zwykle. Skrzywił się, zapadł w sobie, jakby chciał ścisnąć ten żal, ten smutek, i je w ten sposób unicestwić. Ale to też nigdy się nie udawało, nieważne, jak bardzo próbował.
–
Czyli jutro zaczynam lekcje czarnej magii – oznajmił sarkastycznym tonem, naśmiewając się w duchu z samego siebie – że, skoro ciągle próbował, najwyraźniej wciąż istniała w nim jakaś część, która wierzyła, że za którymś razem Penelopa naprawdę się przebudzi, by wytargać go za ucho, przemówić do rozsądku, przywrócić do porządku, a potem – może...? – wybaczyć.
Ta część powinna jak najszybciej przepaść.
@Cali Reagan