Znajdująca się w Nowym Orleanie bazylika Króla Francji, Świętego Ludwika jest najstarszą katedrą w użyciu w Stanach Zjednoczonych. Pierwotnie budynek ten spłonął w wielkim pożarze w 1788 r., jednak została rozbudowana, w dużej mierze przebudowana i ukończona w latach 50. XIX wieku. Znajduje się w samym sercu miasta, w centralnej części dzielnicy Francuskiej. Katedra jest widoczna z większości zakątków Nowego Orleanu i stanowi główny punkt odwiedzany przez turystów. Wnętrze utrzymywane jest w bieli oraz beżu z akompaniamentem złota. Wysoki sufit nad głównym korytarzem prowadzącym do ołtarza jest bogato zdobiony malunkami, otaczają go kolumny oraz łuki, gdzie wetknięte są flagi. W bazylice panuje chłód, każdy szept zdaje się roznosić echem. W oknach po bokach znajdują się kolorowe witraże, są też rzeźby aniołów. Często panuje w niej półmrok przez efekty związane ze wpadającym światłem i tlącymi się, wysokimi świecami. Otaczające ją ogrody i tkwiące w nich pomniki cieszą się popularnością i kontrastując ze znajdującym się za nią cmentarzem, do którego dostać się można przez jedną z dwóch bram. Jest on miejscem pochówku kapłanki Voodoo Marie Laveau, której grób przyciąga setki pielgrzymów — zarówno wśród mugoli, jak i amatorów czarnej magii ze świata czarodziejów. Większość grobów to podziemne sklepienia zbudowane w XVIII i XIX wieku. Poza tym cmentarzem, w mieście znajdują się jeszcze dwa o tej samej nazwie, jednak ten jest najstarszy.
Rzuć Kostką, aby przekonać się, co Cię spotka! Kostką można rzucić tylko raz, niezależnie od ilości wizyt.
Kostki:
1,5 Wybrałeś popołudniową porę na wyprawę do katedry i obejrzenie witraży, łudząc się, że trafisz na mniej turystów. Miałeś rację. Ze spokojem możesz rozejrzeć się wnętrzu zabytku, przyglądając się detalom tkwiących tam figur czy obejrzeć ołtarz. Gdy przyglądasz się leżącej tam księdze, podchodzi do Ciebie młody ksiądz i zaczyna Ci opowiadać o tutejszych skarbach kościelnych, widząc, że nie jesteś miejscowym. Okazuje się, że ma duże pojęcie o sztuce, przez co nad zdobionym sufitem i największym z witraży kontemplujecie prawie pół godziny. Dowiedziałeś się bardzo dużo o technikach malunku stosowanych przez artystę oraz kolorach nałożonych na siebie w szkle tak, aby tworzyły, jak najlepszą grę świateł wewnątrz. Otrzymujesz 1 punkt DA. Zgłoś się po niego w odpowiednim temacie! 2,6 Przechadzasz się ogrodami, oglądasz kwiaty i relaksujesz się przy muzyce saksofonu, na którym gra nieopodal jakiś artysta. Miejsce to jest niezwykle zadbane, każdy krzew jest odpowiednio przycięty, a niewielkie fontanny są ulubionym miejscem schadzek mniejszych ptaków, dokarmianych tak chętnie przez osoby starsze, turystów, a nawet i opiekującymi się tym miejscem duchownymi. Obserwując ich taniec na niebie, zapatrzyłeś się i potknąłeś o kamyk, wywracając się na środku ścieżki i zdzierając kolano. Jeden z ptaków akurat postanowił się załatwić przelatując nad Tobą, więc na nadmiar złego, masz na czole ptasią kupę. Podobno to na szczęście! Kilka osób z pewnością będzie miało dzięki Tobie lepszy humor. 3,4 Na cmentarzu panuje cisza i spokój. Pomimo tego, że to miejsce spoczynku zmarłych, atmosfera tu jest przyjemna. Stare grobowce i zdobione figury cieszą oko w akompaniamencie kruczych skrzeków. Alejki są zadbane, chociaż niewiele tu miejsca to z łatwością jesteś w stanie przechodzić pomiędzy kolejnymi grobami sławnych mugoli oraz czarodziejów, pamiętając, że niektóre epitafia zobaczysz tylko przez dotknięcie różdżki. Gdy przechodzisz obok wielkiego, podniszczonego grobowca — metalowa furtka uchyla się i czując, jak zewnątrz wydobywa się świszczący podmuch wiatru, oplatujący Twoją postać. Widząc napis, przechodzi Ci dreszcz: to grób Marie Laveau! Rzuć kostką raz jeszcze! Parzysta: Czujesz chłód. Nieprzyjemne uczucie sprawia, że robi Ci się słabo oraz niedobrze. Gdy chcesz podejść do grobowca, metalowe drzwiczki zamykają Ci się z hukiem przed nosem, jakby odrzucając Twoją obecność. To klątwa! Przez kolejne dwa wątki nic Ci nie wychodzi, potykasz się i wszystko leci Ci z rąk. Nieparzysta: Przyjemne ciepło sprawia, że otaczają Cię nowe siły. Zupełnie tak, jakby dusza kapłanki chciała Ci coś przekazać, zapraszając Cię do środka. Zaintrygowany schylasz się i wchodzisz do kamiennego, surowego wnętrza. Po bokach stoją kamienne sarkofagi, tkwią na nich zasuszone kwiaty oraz świece. Wyciągasz ręce i chcesz dotknąć jednego z nich, gdy czujesz uścisk w żołądku i zostajesz teleportowany do sklepu Violetty Beauvais, gdzie możesz od razu kupić nową różdżkę z bonusem do Czarnej Magii, mając błogosławieństwo Marie. Poza tym, w następnym wątku masz szczęście!
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Na dobre się nie rozpakował. Czy była taka potrzeba? Oczywiście, że nie. Nie zamierzał spędzić w swoim łóżku więcej, niż było to potrzebne. Klimat panujący w Luizjanie całkowicie mu odpowiadał, chociaż pot lubił przyklejać odzienie do jego ciała. Duszność, wilgoć... Mógłby tak żyć, chociaż wiadomo, że nigdzie nie zagrzałby dłużej miejsca. W końcu musiałby ruszyć, pójść dalej, zobaczyć więcej... Zasmakować. Czego? Wszystkiego. Był w końcu nienasyconym człowiekiem, któremu zawsze było mało. Nigdy nie wychodził z planem w rękach, czy nawet w głowie. Nie wiedział, dokąd uda się konkretnego dnia, co powinien zobaczyć, do jakiego miejsca zajrzeć. Jaki bar odwiedzić? Było ich tutaj mnóstwo, chociaż tym razem nie wybierał tłumów. Rzekłby, że unikał śmiechu, unikał zgromadzeń i niepotrzebnego zbliżenia. Zadziwiająca była zmiana jego nastroju, jego całego nastawienia. Wyglądał, jakby ledwo co wyszedł z łóżka, zakrywając ramiona lekkim materiałem, krótszym od normalnego domowego szlafroku, jednak wciąż go przypominającym. Co właśnie na siebie narzucił? Nie były to jego ubranie. Był odurzony. I nie, nie kolorami i muzyką, którą słyszał na każdym kroku... Chociaż musiał przyznać, że po wzmocnieniu, którego skosztował, jego mięśnie same się poruszały, nakazując mu powolnych, swobodnych ruchów w rytm narzucony przez dźwięki dochodzące z każdego zakamarka, również tych, które znajdowały się w jego ciele. Palce w kieszeniach spodenek poruszały się we własnym rytmie, a choć w każdym momencie mógł przejść na tryb jasności umysłu, pozwalał sobie na pozostanie w tym stanie. Jeszcze nie czas. A kiedy jego wzrok powędrował za znajomą figurą, ruszył za jej śladem. Gdyby nie jaśniejsze przebłyski w jej włosach, nigdy nie zwróciłby na nią uwagi, wodzący za nowymi smakami, których chciał skosztować. Oh, te dwie rzeczy miały ze sobą tak wiele wspólnego, dlatego to połączenie wcale go nie zdziwiło. W sumie to nie wiedział dokładnie, dokąd zmierzała, a zorientował się, dopiero kiedy przekroczył bramy cmentarza. Na moment przystanął. -Na pewno knujesz coś niedobrego.-Zawołał za nią, chociaż nazwałby to raczej głośnym zwróceniem się w jej kierunku. Jego uśmiech się rozszerzył, a spojrzenie z delikatnie mętnego, stało się ostrzejsze. Wracał do rzeczywistości? Oh, zawsze w niej pozostawał. Podszedł bliżej, niemal dotykając jej ciała swoim. Nawet upał Luizjany nie sprawi, że nie będzie w stanie wyczuć ciepła drugiej istoty. Szczególnie tak żywej i barwnej.
Gabrielle Levasseur
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : długie, blond włosy, w okresie letnim - piegi na nosie i policzkach, tatuaż kwiatu niezapominajki na prawym obojczyku
Gabrielle nie byłaby sobą, gdyby spośród atrakcji jakie oferował Nowy Orlean jej wybór nie padł na osobliwą katedrę oraz przynależący do niej cmentarz; według wielu przewodników jest to najstarsza w Stanach Zjednoczonych budowla, która wciąż sprawuje funkcję, jaką miała w swoim pierwotnym założeniu. W dodatku wśród mogił cmentarza znaleźć mogła było miejsce pochówku kapłanki Voodoo Marie Laveau, które przyciągało zarówno mugoli, jak i amatorów praktykujących czarną magię ze świata czarodziejów. I choć Puchonka nigdy nie interesowała się tą dziedziną magii, to kierowana zwykłą, ludzką ciekawością postanowiła odwiedzić to miejsce. Odziana w typowo wakacyjny strój składający się z jeansowych spodenek i białek bluzki oraz żółto-czarnych trampek wędrowała wśród alejek podziwiając nie tylko pięknie zdobione groby, ale również roślinność porastającą tę część miasta; wydawało się, że wszystko współistniało tu w harmonii, której Levasseur potrzebowała teraz w swoim życiu bardziej niż czegokolwiek innego. Przymknęła na chwilę oczy cisząc się chwilą spokoju, w tej części Luizjany powietrze było mniej wilgotne, a przede wszystkim ilość insektów przypadających na metr kwadratowy była znikoma. Chwilę później ruszyła w dalszą wędrówkę nie będąc świadomą tego, że właśnie stała się obiektem obserwacji. Dotarło to do niej w momencie, kiedy usłyszała za sobą znajomy głos. Instynktownie odwróciła się do tyłu widząc przed sobą uśmiechniętą twarz nikogo innego jak Dicka. Spojrzała na niego z zaskoczeniem wymalowanym w zielonych tęczówkach, jakby nie spodziewała się ujrzeć go na szkolnym wyjeździe, zwłaszcza, że wraz z zakończeniem roku wykona międzyszkolna dobiegła końca. Pytanie "co ty robisz" zawisło w powietrzu, gdy ten zbliżył się do niej, wręcz wydzierając się w przestrzeń osobistą blondynki. Jego ciepły oddech owiał twarz dziewczyny, mamiąc swoim słodko - gorzkim zapachem. Mimowolnie cofnęła się, robiąc jeden krok w tył, a wtedy wydarzyło się kilka rzeczy na raz; poczuła jak nagle przed jej butem pojawia się przeszkodą, o którą niespodziewanie zahaczyła, kolejne było szarpnięcie ciała, które sprawiło, że dziewczyna niefortunnie upadła na kamienną drożne, zdzierając kolano. Ostatnimi czasy koordynacja ruchowa Gabrielle wołała o pomstę do Merlina, jednak tym razem towarzyszyła temu kompromitacja przed brunetem. Zachowując resztki godności wstała, delikatnie otrzepując poranione kolano, co wywołało cichy syk bólu opuszający różowe usta. Zmroziła wzrokiem rozbawionego chłopaka i właśnie w tym samym momencie lecący nad nimi ptak, wybrał sobie ją jako ofiarę zrzucając balast swoich wnętrzności prosto na jej czoło. - Nosz kurwa! - zaklęła na tyle głośno by zwrócić uwagę przechodzących obok nich ludzi, automatycznie na policzkach Puchonki pojawił się dobrze znany rumieniec zawstydzenia.
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Dick zdecydowanie nie wiedział, do którego dokładnie wieku sięga historia tego miejsca. Kiedy i kto musiał umrzeć, aby faktycznie to miejsce mogło nazywać się cmentarzem. Nie był znawcą historii, raczej unikał tych zajęć, nawet kiedy w jego macierzystej szkole takowe lekcje obowiązywały. Czy tam ktokolwiek przejmował się jednym, bądź trzema uczniami, których nie ma na zajęciach? Dobrze wspomina wszelkie pomysły na urozmaicenie sobie wagarów. W końcu Dick zawsze znajdzie sposób, nieprawdaż? Tak, jak w tym momencie. Nigdy nie przypuszczał, że dane mu będzie spędzić tę chwilę (nie wiadomo czy krótkie, w końcu ni zależy to tylko od niego), w tak doborowym towarzystwie. Pociągnięty przez własne wyobrażenia, ruszył w ślad za niewielką postać. Jak złoczyńca, który zakrada się za niewinną istotę. Chociaż nie użyłby takiego określenia, jeżeli chodzi dokładnie o TĘ postać. Czy cieszyłaby się bardziej, gdyby to nie on stał w tym miejscu? Wymiana międzyszkolna jeszcze trwała, a to, co wydarzy się we wrześniu, owiane jest tajemnicą. Spodobało mu się tu? Postanowi zostać na dłużej? Co takiego szczególnego mogłoby sprawić, aby ten obieżyświat pozostał w jednym miejscu... Raczej nic. Bliskość była dla niego tak naturalna, że przestrzeń osobista dla niego nie istniała. Był to wymysł ludzi, którzy czuli się niekomfortowo we własnej skórze, powiedzmy, że to dobre wyjaśnienie, gdyby kogoś naprawdę to interesowało. Nie było więc żadnego problemu, przynajmniej w jego mniemaniu. Dlatego też ze spokojem wymalowanym na twarzy przyglądał się jej poczynaniom, a mianowicie odsunięciu się o krok od jego osoby. Nie uraziło go to w żaden sposób, tylko zastanawiał się, jak jeszcze daleko zamierzała od niego uciec. Ciąg wydarzeń to naprawdę zabawna sprawa. Nie wiemy, jak jedna nasza czynność, może wpłynąć na resztę rzeczy, które nas otacza, czy na nas samych. Jak w przypadku Gab. Czy mogli przewidzieć jej spektakularny upadek? Nic nie zapowiadało, aby miała doznać bliskiego spotkania z ziemią... I chociaż rozbawienie powinno wypełnić jego twarz, nic takiego się nie wydarzyło. Przerażający spokój i spokojne obserwowanie jej na ziemi, nie było czymś nienaturalnym dla Dickensa. W końcu wiele razy widział podobny obraz. Zdarcie kolana? To tylko draśnięcie w porównaniu z tym, co faktycznie mogła sobie zrobić przy niespodziewanym upadku. Jednak kiedy ptak nasrał jej na czoło, chłopak spuścił wzrok i westchnął, jakby nie była to wcale wina ptaszyska, a samej blondynki. Podszedł do niej i sięgnął po połę swojej rozpiętej koszuli, aby wytrzeć gówno z jej gładkiego czoła. Drugim ruchem chwycił lewy skrawek materiały i go oblizał, aby wyczyścić jej czoła do końca. Zapewne były inne, szybsze i bardziej higieniczne sposoby, aby pomóc dziewczynie. Była to jednak jedyna rzecz, którą zrobił automatycznie. -Jeszcze pomyślę, że to moja osoba jest sprawcą Twojego nieszczęścia.-Uśmiech leniwie rozciągnął jego wargi, jakby ta perspektywa była o wiele zabawniejsza od tego, czego był świadkiem kilka chwil temu.-No i znowu wyglądasz zjawiskowo. Chociaż nawet kupa nie odejmowała Ci uroku.-Poprawił jej włosy i puścił w jej kierunku perskie oczko, lekko wydymając wargi, wzrokiem przesuwając po jej sylwetce, aż zatrzymał się na kolanie.-Z tym też mam pomóc, czy dasz radę?-Uniósł nieznacznie brwi, ponownie niwelując uśmiech, pozostawiając miejsce dla zobojętnienia.
W oczach Gabrielle chłopak nie uchodził ani za pasjonata historii, a tym bardziej jej znawcę. Przez chwilę zastanowić musiała się, co też sprawiło, że wybrał właśnie to miejsce na spacer i śmiała twierdzić iż zwyczajnie trafił tu z zupełnego przypadku. Ten bardzo często rządził ludzkim życiem, często ignorując wewnętrzne pragnienia pojedynczych jednostek. W gruncie rzeczy wciąż nie wiedziała co powinna o nim myśleć i czy jego osoba w zasadzie powinna zaprzątać jej głowę. Ich ostatnie spotkanie było dość… intrygujące, jednak wydarzyło się tak dawno temu, że jego szczegóły powoli, aczkolwiek systematycznie znikały w plątanie innych wspomnień - tych świeższych. Czy miał więc prawo przypominać o sobie, pojawiając się tak nagle? Czy zrobił to specjalnie, skoro kiedy ją dostrzegł mógł niezauważony odejść dalej? Blondynka oczywiście nie miała nic przeciwko jego obecności, która jawiła się jej niczym powiew chłodnego wiatru w upalny dzień, niemniej jego bliskość, tak nagła, jak niespodziewana burza obudził u niej swego rodzaju dyskomfort,z zmuszając do ucieczki. Nigdy nie miała problemu z że fizycznie jej ciało znajdowało się blisko drugiego, nie to ją zaskoczyło, a fakt, że nastąpiło to tak nieoczekiwanie. Wielokrotnie na swojej skórze Puchonka przekonać mogła się, jak okrutny bywa los. Dwa kroki w tył kosztowały ją znacznie więcej niż bliskość Dickensa. Zażenowanie i wstyd mimochodem odbiły się na ślicznej twarzy dziewczyny w postaci czerwonych plam zdobiących policzki. Spodziewała się usłyszeć śmiech, który byłby idealnym podsumowaniem tego, co wydarzyło się sekundę wcześniej, jednocześnie drażniąc jej uszy, lecz zamiast tego usłyszała tylko głośne, pełne osądu westchnięcie. W tym samym momencie gdy do niej podszedł podniosła spojrzenie na chłopaka robiąc sarnie oczy. - A co? Rzuciłeś na mnie jakiś urok? zapytała w odpowiedzi, choć wiedziała, że jest to mało prawdopodobne. Ostatnio często zdarzały się jej wpadki, które pozornie wywoływały u blondynki złość, ale były też w pewien sposób zabawne. Wpatrywała się w niego z wyraźnym zaskoczeniem malującym się na twarzy, kiedy niczym przykładna mama pozbył się z jej czoła kleksa. - Dziękuję - szepnęła, kiedy zaczął lustrować ją spojrzeniem przy okazji komplementując. - Taka już moja natura - oznajmiła zagadkowo odnosząc się do jego słów, subtelnie się uśmiechając. - Dam radę - dodała, wyciągając różdżkę, po czym przy pomocy prostego zaklęcia pozbyła się szramy na kolanie. - Więc powiesz mi co tu robisz? Poza tym, że jesteś na szkolnej wycieczce. Zostałeś w Hogwarcie? - pytanie za pytaniem opuszczało usta blondynki, którą temat ten niezmiernie ciekawił.
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Dickens zakres swoich zainteresowań miał naprawdę szeroki, w końcu to okropne skupiać się na jednej rzeczy, a całą resztę pozostawiać nienaruszoną, prawda? Nie chciał być ignorantem, a chociaż historia faktycznie to bardzo ciężki kaliber, coś tam wiedział. Chociaż niekoniecznie o tym konkretnym miejscu. Dlaczego nie zostawił jej w spokoju? Nie mógł przepuścić takiej okazji, a przecież nie zdarzają się one zbyt często. Nawet na urodzinach Lucasa, pomimo ich obecności, nie udało mu się do niej dotrzeć. Jak nie ta, to inna okazja... Gdyby faktycznie go nie chciała, a jego obecność zakłócałaby jej wewnętrzny spokój, wystarczy powiedzieć. Nie uniesie się dumą, honorem, czy inną pierdołą. Przecież to nie tak, że świat się kończył... Chociaż nie powie, szkoda byłoby zmarnować takie możliwości. Pamiętał, co mówił, kiedy się pierwszy raz spotkali... Pamiętał, jaką energię wtedy czuł. Niestety, nie było okazji do spełnienia tego, czego chciał. Dla obopólnej przyjemności. I niech sobie nie dopowiada, spokojnie, nie skalałby jej swoimi haniebnymi łapkami. Każdy moment był odpowiedni, na działanie. Kto powiedział, że coś musi być już, teraz. Nie widział powodu do śmiechu, bo widok, który przed nim się objawił, był zwyczajnie żałosny. Nie widział jeszcze takiego przypadku, w którym chwila po chwili, dzieje się coś podobnego... To dopiero pech lub zwyczajnie wpływ tego miejsca. W końcu nie znajdowali się na uroczej polance, a na cmentarzysku, gdzie działy się rzeczy, o których mogą nie mieć pojęcia. A ich wyobrażenia, mogą być zaledwie kilkoma procentami prawdziwych możliwości tutejszego kultu. Podobało mu się, wszędzie czyhały na niego niespodzianki, nowe możliwości, wiedza, którą mógł przyswoić. Zaśmiał się.-Chciałbym. Jednak trudno zawładnąć takim stworzeniem jak Ty.-Powiedział spokojnie, kończąc swoje dzieło. Nie była to oznaka żadnej troski, chociaż tak to wyglądało na pierwszy rzut oka. Zwyczajnie chciał się pozbyć czegoś, co kompletnie nie pasowało do tych lśniących włosów. Ptasia kupa to zdecydowanie zła kombinacja. Wywrócił teatralnie oczyma, jakby dokładnie takiej odpowiedzi i postawy się spodziewał. Wsunął dłonie do kieszeni spodenek i przyglądał się jej sprawnym paluszkom na różdżce. Westchnął przeciągle, jakby ciąg jej pytań, a może same odpowiedzi, były niezmiernie męczące. Ruszył do przodu, w kierunku, w którym sama jeszcze chwilę temu zmierzała. Nie obejrzał się przez ramię, czy szła za nim. Jednak jego usta otworzyły się w odpowiedzi.-Tu, w Luizjanie. Tu, na cmentarzu? Musisz doprecyzować swoje pytania, a może raczej odpowiedź, którą chcesz usłyszeć.-Postukał palcami o uda, wybijając rytm, który grał mu w głowie od momentu przekroczenia bram cmentarza.- Czy zostaję?-Wzruszył lekko ramionami, chociaż było w tym wiele napięcia, którego się nie spodziewał, ani nawet nie zarejestrował.-Nie zrobiłem tego, czego chciałem... A chcesz mnie zobaczyć w nadchodzącym roku szkolnym?-Uniósł lekko brwi, tym razem on ciekawy poznania odpowiedzi. Spojrzał na Gabrielle, uśmiechając się konspiracyjnie.
Obecność Dickensa w pewien sposób zaburzała funkcjonowanie rzeczywistości w jakiejś żyła dziewczyna, jednak ona sama nie utożsamiała tego z czymś złym. Chłopak stanowił dla niej rodzaj zagadki, której nie potrafiła rozwikłać, bo kiedy wydawało się jej, że rozumie jego zachowanie nagle robił, coś co zupełnie zaburzało tworzoną przez Gabrielle wizję jego osoby. Nie była też do końca pewna czy takie zachowanie było u niego naturalne czy może stanowiło tylko i wyłącznie pozę, w którą wsiąknął tak bardzo, że teraz nie był w stanie nie grać w swoją dziwną grę. Ona również wciąż w pamięci miała ich ostatnie spotkanie i złożoną przez chłopaka dziwną propozycję, której nadal nie rozumiała, a mimo to wówczas pchana nie tylko ciekawością ale poniekąd ryzykiem jakie ze sobą niosła zgodziła się na nią. Problem polegał na tym, że właściwie na słowach się skończyło, a przecież Gab należała do osób, które od pustych zdań opuszczający usta wolała działanie. Słysząc odpowiedź bruneta kąciki ust Gab uniosły się delikatnie ku górze, tworząc coś na kształt uśmiechu, w którym ukryta była tajemnica. - To prawda, ale zawsze można próbować - powiedziała zagadkowo, patrząc na niego jakby z niemym wyzwaniem w spojrzeniu. Oczywiście z wdzięcznością przyjęła pomoc Dicka, który swoim zachowaniem po raz kolejny wywołał u niej zaskoczenie. Jak mogła konkurować z kimś kogo kompletnie nie rozumiała? Czy postać Ślizgona budziła podobne odczucia również w innych? A może to z nią było coś nie tak? Westchnęła, widząc, że chłopak ruszył naprzód i choć w pierwszym momencie pomyślała, żeby tym razem pójść w zupełnie innym kierunku ponownie jej ciekawa natura wzięła nad nią górę - ruszyła za nim. Wywróciła teatralnie oczami, kiedy migał się od udzielenia odpowiedzi, zrzucając na nią winę o brak precyzyjności. Doskonale zdawała sobie sprawę, że chłopak wie, co dokładnie ma na myśli, a jednak wciąż próbował utrzymać wokół siebie tą aurę tajemnicy. - A czy ja powiedziałam, że chcę abyś został w Hogwarcie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, równając z nim krok. - Takie słowa nie opuściły moich ust - dodała, uśmiechając się trochę kpiąco. - To teraz skoro masz ku temu okazję, to wyjaśnisz mi to co chciałeś zrobić - zaproponowała, choć nie sądziła, że wydobycie z niego tej informacji będzie proste. Pochyliła delikatnie głowę patrząc na swoje nogi, jakby z obawą, że czyha na nią kolejne niebezpieczeństwo w postaci wystającego kamienia, jednak kiedy niczego takiego nie dostrzegła, wróciła spojrzeniem do Dicka, zagarniając kosmyk włosów za ucho.
Kotna: G, kłótnia i zły nastrój przez 2 posty 6 - same nieszczęścia dammit Chłoszczyść - udane
W towarzystwie ducha i atmosferze poznawania trupich sekretów nie było lepszego miejsca, niż cmentarz, aby oddać się lekturze i poczuć na skórze nastrój tajemnic, śmierci, czy nieoczywistych faktów, które łączyłyby się w sylwetkę Marie Laveau. Nauka byłaby jednak znacznie prostsza, gdyby nie humorki Kotny, która najwyraźniej uparła się na przylgnięcie do jednego tematu i miała zamiar wmusić w Davies swoją rację.
- Nie używasz czarów, jesteś, tą, charłoczką?
Gadanie do duchów nawet na cmentarzu byłoby niezdrowe, a ona jeszcze nawet do niego nie dotarła. Mijała ogrody wokół kaplicy, rozważając przy okazji, czy o żadnej pozycji do przeczytania nie zapomniała. Pewnie umknęło jej kilka, czy też i kilkadziesiąt dostępnych lektur, jednak zainteresowała się przede wszystkim powszechnie znanymi faktami, które widniały niemalże wszędzie w podobnej formie, a oprócz tego złapała za te z książek, które wspominały o legendach, niepotwierdzonych przypuszczeniach, niejednokrotnie i oskarżeniach i pomówieniach, coś jakby dopadła do którejś z prac Skeeter, uznając, że spróbuje odnaleźć tam choć ziarno prawdy.
- Boisz się magii.
Przecież właśnie miała zamiar zacząć czytać o niczym innym oprócz magii w czystej postaci. O Królowej Voodoo i jej życiowych osiągnięciach, potknięciach, o jej chwiejnym losie i szeroko pojętych przygodach. Ale czarowanie miała teraz bardzo daleko w hierarchii priorytetów i chęci, a wyglądało na to, że Kotna postawiła sobie za kwestię honoru, życia i śmierci, by przekonać Gryfonkę, że używanie różdżki nie było takie złe. Na szczęście białowłosa nie miała już ani życia, ani za jego trwania nie dorobiła się honoru.
- Co z Ciebie za czarownica?
- Żywa. Zamknij się. - skorzystała z tego, że mijała jakiś względnie odludny zakątek i zaczęła mówić 'do siebie'. Pech chciał, że kiedy skupiła się na kierunkowaniu złości na ducha, potknęła się i, zdzierając kolano, runęła na ziemię. Odwróciła się na plecy i ze znudzeniem przyjrzała niebu, póki co bez zamiarów wstawania. Zaczęłaby pewnie kląć na kocie łby i zaniedbane alejki, ale jakieś ptaszysko zachwycone tutejszą stołówką postanowiło ją zbombardować. - Chłoszczyść. - ledwie złapała za różdżkę przy pasku i nakierowała ją w kierunku grzywki. Bała się czarowania w tym miejscu nie tylko ze względu na swoje umiejętności, ale i otoczenie, które przecież wypełnione było niemagami. Zaklęcie zadziałało, a ona została już tylko z rozbitym kolanem. Podniosła się na tyle, by usiąść na kamiennym podłożu. Kotna uśmiechnęła się z jakąś nieodgadnioną satysfakcją i zniknęła, najwyraźniej osiągając, czego chciała. Dzień dopiero się zaczynał. Co jeszcze ją czekało i czy powinna już zmieniać plany?
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Zdecydowanie wciągnęła się w całą historię Marie Laveau. Pierwszym o czym pomyślała było odnalezienie jakiejś biblioteki w Nowym Orleanie, uznając, że przecież miejsce, gdzie przechowywane są książki jest najlepszą lokacją do tego, by przeprowadzać jakiś teoretyczny research. W końcu tam mogła do woli przebierać w materiałach i znaleźć coś na temat historii samego miasta oraz postaci Królowej Voodoo. Nie było to jednak wystarczająco. Przynajmniej nie w jej mniemaniu. Potrzebowała jakiś konkretów. I być może dlatego postanowiła udać się do katedry położonej przy cmentarzu, na którym podobno znajdował się grób Marie. Wnętrze budynku było naprawdę zniewalające. Strauss spędziła sporo czasu podziwiając znajdujące się w nim rzeźby czy obrazy. Wydawało jej się, że wszędzie czai się coś niezwykle interesującego i jakiś fragment tajemnicy otaczającej całe to miejsce. Miała wrażenie, że znajdowało się tu gdzieś blisko źródło dosyć potężnej magii. Wpierw jednak chciała zbadać dokładnie wnętrze katedry. Nawet nie zauważyła jak w pewnym momencie podszedł do niej pełniący posługę w tym miejscu ksiądz. Choć wydawał się być niewiele starszy od niej to jednak posiadał całkiem sporą wiedzę na temat tego miejsca i z ogromną chęcią opowiadał jej o katedrze i znajdującym się przy nim cmentarzu nakreślając jej nie tyle historię samej budowli i pobliskich terenów, co obecnych w środku dzieł. Wysłuchiwała go z zainteresowaniem, czując, że mogła to być okazja do tego, by się dowiedzieć czegoś ciekawego. Zagadywała go, dopytywała o pewne rzeczy. I choć nie powinna, zaczęła nawet go prosić o dostęp do katedralnego archiwum, twierdząc, że jest naprawdę zaciekawiona wieloma rzeczami. Nie było łatwo, ale w końcu udało jej się go nakłonić do tego, by pozwolił jej tam się udać. Wiedziała, że Laveau została tutaj pochowana. Chciała dotrzeć do akt, które by jej dotyczyły i zobaczyć czy może z nich uda jej się coś wyczytać. O ile było to tylko możliwe. Spędziła tam naprawdę sporo czasu zawzięcie wertując dokumenty i czytając każdy skrawek, który wydał jej się interesujący i przydatny. W końcu jednak opuściła katedrę i postanowiła przejść się po cmentarzu, licząc na to, że może uda jej się znaleźć grób Laveau. - Poddaj się, to jebany labirynt. I ciasny... Cieszę się chyba, że moje ciało spoczywa na morzu - mówił raz po razie Thomas, unosząc się tuż za nią. Strauss jednak nie zwracała na niego większej uwagi. Tym bardziej, że niedaleko wypatrzyła dosyć jej znaną postać. Naprawdę nie spodziewała się tego, że wpadnie na Moe akurat w takim miejscu. Nie zastanawiała się długo nim podeszła do Gryfonki i położyła jej dłoń na ramieniu, całkowicie ignorując to, że właśnie może ją przyprawić o zawał tak nagłym pojawieniem się zza jej pleców. - Hej, Momo. Wyszłaś na spacer? - zagadnęła ją, rozglądając się wokół, by rzucić szybko okiem na otaczające je groby i szybko stwierdzić czy któryś z nich nie jest przypadkiem dosyć istotny.
Dickens V. Vardana
Rok Nauki : I
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : ścięte na wojskowo włosy, kilka tatuaży, kolczyk w uchu, jednak najbardziej charakterystyczne jest jego zagryzanie dolnej wargi lub własnych kości u dłoni
Nie powinno to zawracać jej główki. Niech się nad tym nie zastanawia, niech nie zastanawia się nad nim, nad jego osobowością, pozami, które mógłby przyjmować. Po co jej wiedzieć, czy to, co widziała, jest prawdziwe? Nie był przecież dla niej kimś istotnym... Więc mogła odpuścić. Czasem grzebanie w czymś, jedynie sprawia, że zaczyna śmierdzieć... Niekoniecznie przynosi odpowiedzi. Odpowiedzi wiążą się z pewnymi oczekiwaniami, czy tego chcemy, czy też nie. Po co psuć to, co przychodzi tak swobodnie i lekko? Nie powiedział, kiedy do tego dojdzie. Niczego nie obiecywał, chociaż tak to mogło wyglądać z innej perspektywy. Która całkowicie go nie obchodziła. Gdyby znała go na tyle dobrze, wiedziałaby, że jest typem działacza, nie mówcy, chociaż zawsze wiedział co powiedzieć. Czas. Zaśmiał się pod nosem, uznając jej odpowiedź za tylko i wyłącznie zachętę do działania. Przyjmował każde rzucone w jego kierunku wyzwanie, bo nie byłby chyba sobą, gdyby nie próbował. Nie ma nic lepszego od przechodzenia ludzkiego pojęcia, czy granic, wyznaczonych przez innych... Nie wiemy, do czego jesteśmy zdolni, do momentu, w którym nie zostaniemy postawieniu w danej sytuacji. Jak teraz. Czy normalnie starłby gówno z czoła drugiej osoby? Czy to może wdychane przez niego magiczne opary? Nie był człowiekiem pomocnym, szczerze było mu wszystko jedno, z kim w danym momencie przebywał i co się z kimś wtedy dzieje. I dlaczego miałaby z nim konkurować? Po co? Czy na końcu znajdowała się jakaś nagroda? Niczego wokół siebie nie utrzymywał, zwyczajnie chciał poznać więcej szczegółów. To przecież nic wielkiego, prawda? Czemu od razu się irytowała? Czemu była taka podejrzliwa? Może wcale niczego nie ukrywał, żadnych motywów, ukrytych intencji... Westchnął i dopiero teraz na nią spojrzał.-Tego również nie wcisnąłem w Twoje piękne usta. Spytałem tylko, czy chcesz mnie widzieć... Bo może chcę, abyś tego chciała. Chociaż odrobinkę.-Powiedział, podnosząc dłoń i robiąc niewielką przerwę między kciukiem, a palcem wskazującym. Jedno, szybkie i lekceważące spojrzenie ruszyło w jej kierunku. -Tego nie musisz wiedzieć.-Uśmiechnął się lekko, bo faktycznie ta kwestia jej nie dotyczyła.-Za to na pewno dotyczy Cię to, o czym wtedy rozmawialiśmy.-Jego usta rozszerzyły się bardziej, tworząc coś na wzór szaleńczego uśmieszku.-Jak Twoje sprawy sercowe, Gab?-Był tego bardzo ciekawy, bo tak jak ona, miał ciekawską naturę... Poza tym, czy nie miało to w związku z tym, o czym wtedy myślał, kiedy z nim była? Wywoływała w nim mieszane uczucia, które zaburzały porządek, który przez lata szlifował. A przecież o to chodziło w tej całej wymianie, o zaburzenie.
Stając twarzą w twarz z taką osobą, jaką był Dickens, ciężko było oderwać od niej myśli, zwłaszcza jeśli zachowanie chłopaka wykazywało wiele nieprawidłowości. Czym one były? Zdaniem Gabrielle zachowywał się odwrotnie do tego, czego oczekiwali od niego inni oraz tego, co sobą reprezentował, gdyż w życiu nie pomyślałaby, że w taki sposób pozbędzie się ptasiej kupy z jej czoła. Potrafił zaskoczyć, zaburzyć pewien obraz przez co zapadał w pamięci. Próbowała go rozgryźć, w końcu każdy człowiek w swoim zachowaniu posługuje się pewnego rodzaju schematem - im dłużej się mu przyglądamy, analizujemy tym szybciej jesteśmy w stanie przewidzieć kolejny krok, ale nie on. Problem Puchonki polegał na tym, że u niej ciekawość była znacznie silniejsza od argumentów zdrowego rozsądku. Często brnęła w sprawy, które powinna zignorować. Dlaczego miałaby dopuścić tym razem? Gdyby to zrobiła poniekąd kłóciłoby się to z naturą blondynki. Spojrzała na niego marszcząc czoło wyraźnie zdziwiona doborem słów, których użył. Trzeba przyznać, że Ślizgon był naprawdę dobrym mówcą, potrafił odwracać kota ogonem w taki sposób, że Gab musiała dać sobie chwilę na przyswojenie tego, co powiedział. W zastanowieniu przygryzła dolną wargę, by sekundę później przejechać po niej koniuszkiem języka. - Dlaczego chcesz mnie widzieć? - kolejne pytanie opuściło usta dziewczyny, a w głowie mimowolnie pojawiło się kilka kolejnych. Oczywiście przyzwyczajona była do zainteresowania chłopaków jej osobą, niemniej jednak to Dicka miało w jej odczuciu ukryte zamiary, których nie rozumiała. Teoretycznie wszystko co mówił i robił nie było podsycone jakimś rodzajem nieszczerości czuła to, a jednak odnosiła wrażenie, że kryje się w tym jakaś tajemnica. W przeciwieństwie do niej brunet był naprawdę skomplikowanym człowiekiem. Ona choć dobra była w prowadzenie gierek, komplikowaniu własnych relacji mimo wszystko była naprawdę prostą dziewczyną. - Właśnie rozmawialiśmy, a gdzie czyny? - uniosła prawą brew - Już dawno straciłam nadzieję, choć zapowiadało się naprawdę ciekawie - stwierdziła, wówczas zgodziła się na coś o czym wciąż nie miała kompletnie pojęcia. Może teraz chłopak w końcu jej to wyjaśni? - A pytasz o te sprawy sercowe boooo? - zapytała, unosząc do góry dłonie, przeciągając się. - Zakochałeś się? - dodała z szerokim uśmiechem, odgarniając do tyłu kosmyki włosów.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Westchnęła, kiedy podnosiła się z bruku, krzywiąc się lekko na znaki dawane przez zranione kolano. Była na tyle zrezygnowana po porażkach sprzed chwili, że dotknięcie i słowna zaczepka Violki prawie umknęły jej uwadze. Kotna zniknęła bez słowa, zostawiając ją samą i wściekłą na wszystko wokół. Chyba potrzebowała jakiegoś rozluźnienia. A może skupienia uwagi na jakiejś wciągającej rzeczy? Jeżeli tak, w obu przypadkach Strauss była całkiem niezłym rozwiązaniem. - M-m. Szukam grobu Laveau. Według plotek to byłby już chyba siódmy w Nowym Orleanie. - pokręciła niecierpliwie głową, choć jednocześnie bawiło ją, jak bardzo wszystkie te plotki się nawarstwiały i przeczyły sobie nawzajem. Legenda Królowej Voodoo najwyraźniej zasługiwała na siedem różnych pochówków, skoro wszyscy chcieli potem te groby odnaleźć, rozkopać i poznać tajemnice truposzki. - O... O. Dzień dobry. Ciebie też opętał zły duch? - Tom dość szybko rzucił jej się w oczy, pierwszy raz przecież spotkała się z tym, że widziała zjawę przywiązaną do człowieka, nie będącą przy okazji Kotną. Co więcej - słyszała go, co w ogóle było chyba jakimś wyjątkiem od reguły. - Pomodliłaś się o cierpliwość Voralberga? - rzuciła zaczepnie, znając potencjał Krukonki do znajdowania problemów aż za dobrze. Nie miała jednak na celu tylko dzielenia się złośliwymi uwagami. W końcu były wakacje, Alexander miał swoje sprawy i nie prześladował uczennic w Dziale Ksiąg Zakazanych. - Czytałam, że Laveau próbowała połączyć duchowość voodoo z wiarą katolicką. - szybko przeszła do dzielenia się wskazówką, jakby jednocześnie chciała podpowiedzieć, że może rozsądnie byłoby stworzyć Voralbergowi laleczkę Voodoo i dźgać wapniaka igłami, żeby nie biegał po korytarzach. Z drugiej strony - chodziło też o absurd i dystans, jaki dzielił rytualne praktyki voodoo od wierzeń wywodzących się z Europy. A może faktycznie nie było im od siebie tak daleko?
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Wyglądało na to, że obie miały chwilowo ten sam cel. Tylko, że Morgan najwyraźniej kluczyła nieco bardziej, wysłuchując plotek, które miały po kilkanaście różnych wersji i sprawiały, że przez to człowiek krążył nie tam gdzie trzeba i zdobywał jedynie sprzeczne informacje i musiał wybierać sobie w co by uwierzył. - Z cmentarzem dobrze trafiłaś. Problemem będzie tylko znalezienie odpowiedniego grobu... - mruknęła, rozglądając się wokół. Groby znajdujące się wokół zdecydowanie nie przypominały jej tych, do których widoku przywykła w Anglii. Poza tym zaczęła się zastanawiać czy na pewno grób Laveau znajdował się tutaj. Niby był to dosyć solidny szlak, ale z drugiej nawet jeśli oficjalnie pogrzeb odbyłby się tutaj to zawsze ciało Marie mogło się znajdować gdzie indziej... Mniej więcej w tym samym czasie usłyszała komentarz odnośnie złego ducha, który się do niej przypałętał. Thomas zdecydowanie nie był zadowolony z tego miana i jedynie prychnął, pochylając się w stronę Strauss. - Zawsze zadajesz się z takimi rasistowskimi białaskami? - spytał ją, zerkając wrogo w stronę Davies. - A chciałbyś poznać moją rodzinę magicznych purystów? - odpowiedziała mu, wzruszając ramionami. Chociaż w sumie jakby nie patrzeć momentami faktycznie Tom ją prześladował o czym co chwila przypominały jej mdłości, które czuła raz po raz. - I nie. Jestem niewierząca. Wiedziała, że w Hogwarcie zdarzali się uczniowie, którzy byli wyznawcami różnych religii, ale jej to nie dotyczyło. Jej rodzina nigdy nie była religijna. Być może miało to związek z ich statusem krwi. W końcu ciężko było wierzyć chociażby w kolesia przemieniającego wodę w wino skoro samemu można było zrobić to samo przy pomocy różdżki. - To prawda. Kiedyś religia voodoo była niezwykle negatywnie kojarzona. Wiesz czarna magia, szatan i te sprawy. Laveau przez dodanie większej ilości elementów związanych z chrześcijaństwem chciała zmienić tę opinię - przynajmniej tyle udało jej się dowiedzieć. Szkoda tylko, że nie miała przy sobie jakiegoś eksperta do voodoo, który mógłby jej nieco bardziej pomóc.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Nasunęła jej się myśl, że być może grobów, czy upamiętniających Laveau miejsc była cała masa, jednak wcale nie było powiedziane, że w którymkolwiek z odwiedzanych miejsc rzeczywiście dałoby się odnaleźć jej ciało. Nie tylko ze względu na to, że w te prawie 150 lat zdążyłaby się rozłożyć i użyźnić cmentarną glebę. Co jeżeli wcale nie umarła? Abstrakcja. - Pamiętaj, że trochę Ci się zbladło po śmierci. Białasku. - odparła mu, być może jeszcze zaogniając swój konflikt z Tomem, który chyba nie był szczególnie pocieszony jej pierwszą reakcją na jego osobę. Podejrzewanie Davies o rasizm było mniej więcej jak oskarżanie tłuczka o to, że na kogoś się uwziął. U Gryfonki też każdemu obrywało się zwykle po równo, jeżeli już była w bojowym nastroju, albo odpowiadała na agresywne zaczepki. Skoro sama chciała być dowodem na to, że podziały ze względu na czystość krwi były idiotyzmem, dlaczego miałaby wspierać dowolny inny rodzaj segregacji? - Zdążyłaś trochę wsiąknąć, co? - zauważyła po stwierdzeniu Violi na temat samej religii voodoo, historii jej upodabniania do 'akceptowanych' wierzeń i działań Laveau w tym kierunku. Chyba znalazła właśnie odpowiednią kompankę do podsumowania znanych faktów, a być może również mogłyby sobie wzajemnie pomóc. - Usiądziemy? Mam ze sobą trochę literatury na ten temat. Zresztą, naczytałam się już i nasłuchałam trochę, Ty pewnie też. - Nie za bardzo do mnie przemawia, że po śmierci męża, gdy miała trzydzieści lat, dorobiła się jeszcze piętnaściorga dzieci. Kiedy ona miała czas na reformowanie voodoo? - a przecież salon fryzjerski i całą karierę kapłanki zaczęła ponoć najintensywniej dopiero po tym, jak Jaques Paris zszedł.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Czasami zastanawiała się czy tak ogromna ilość przeczących sobie informacji dotyczących jednej konkretnej rzeczy wynikała raczej z tego, że na tyle lat historia Laveau przechodziła z ust do ust przez do dochodziło w niej po pewnym czasie do zniekształceń czy może ktoś celowo przy tym wszystkim majstrował. W sumie podobno żyło o wiele więcej kobiet nazywających się tak jak Królowa Voodoo... co jeśli każda plotka dotyczyła innej z nich, a ludzie zaczynali je plątać i mieszać? - Przypomina mi pewnego okrętowego, któremu szczałem do rumu... - mruknął jeszcze duch w kierunku Krukonki, która starała się trzymać z dala od tego konfliktu. Dużo bardziej poświęcała się teraz rozmyślaniom poświęconym Marie. Chciała to wszystko jakoś rozgryźć, ale nie bardzo jej to wychodziło przez co była jedynie coraz bardziej sfrustrowana. - Trochę - potwierdziła, a następnie przysiadła się do Moe, gdy ta stwierdziła, że mogłyby dokonać szybkiego podsumowania. - Cóż... wydaje się nieco nieprawdopodobne. Chociaż wtedy były zupełnie inne czasy, a dzieciaki czasem potrafiły wypierdalać z macicy jak popcorn z patelni, by potem być puszczonymi samopas... - cóż za poetyckie porównanie w jej wykonaniu. Chyba humor Toma się niej trzymał. - Chyba że... Przypisano jej dzieci, które miała któraś z jej córek. Chyba dwie z nich też nazywały się Marie Laveau. Z drugiej strony... mówi się ile urodziła, a nie ile przeżyło do dorosłości.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
A już miewała momenty, gdy to Kotnę uznawała za wredną jędzę i nie nadającą się do życia towarzyszkę. Choć akurat nie nadawanie się do życia było całkiem słuszną uwagą... - Czyli możemy zakładać, że cokolwiek wiemy, może odnosić się do dowolnej spośród żyjących kiedykolwiek Marie Laveau i pewnie jeszcze kilku innych postaci związanych z voodoo. - urwała dyskusję z duchem, skupiając się na bardziej palących sprawach, bo zapowiadało się na to, że w całym procesie wyciągania wniosków może się pojawić cała masa trudności. - Jedna z jej córek zresztą spróbowała zastąpić matkę w roli mambo po jej śmierci, ale dość szybko słuch o niej zaginął. - dodała kolejną znaną sobie ciekawostkę zanim dokopała się do zawartości plecaka, w którym znajdowały się odłożone na później lektury. Być może niektóre z nich powinna sobie przeznaczyć na aktualne brnięcie w jakiekolwiek konkrety dotyczące Królowej Voodoo? Ile ciekawostek było zmyślonych? Ile dotyczyło zupełnie innych osób, czasów, sytuacji? Kim naprawdę była Marie Laveau oraz do czego realnie służył jej medalion, amulet, czy tam inna biżuteria, z którą była kojarzona? - Na pewno jako potomkini czarnoskórej kobiety i magiczka związana z pogańskim voodoo musiała dorobić się konfliktu z LaLaurie. Chcemy o niej rozmawiać? - swoje pytanie zadała z niekrytym niesmakiem, który chyba nawet Tomowi powinien wydać się szczerym i oburzonym postępowaniami Delphine. O ile ją znał, bo życie spędzone na morzu niespecjalnie sprzyjało poznawaniu tajemnic wydarzeń spoza łajby.
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
- To może być jedno wytłumaczenie. Ot ktoś wspomniał o jakiejś Marie Laveau i od razu informację powiązano z tą konkretną, która była najbardziej znana. Stąd te plotki, które sobie przeczą lub nie mają sensu - stwierdziła, rozsiadła się nieco wygodniej, spoglądając na Moe i przytakując na kolejne słowa, które usłyszała. Ciekawiło ją bardzo, co stało się z córką wielkiej kapłanki, ale skoro wszelki słuch po niej zaginął i to dosyć szybko to nie było bata, by nagle udało im się po tylu latach rozwiązać tę zagadkę bez żadnych konkretnych śladów. Czemu to wszystko było takie trudne? - Na pewno ją znała, bo LaLaurie była ważną postacią w kreolskim społeczeństwie... Chociaż podobno dobrze się maskowała z tym jak traktowała niewolników. W sumie. Może LaLaurie była jedną z jej klientek... Domysłów i teorii mogły mieć sporo. Szkoda tylko, że nie bardzo miały jak to wszystko zweryfikować. Mogły jedynie kierować się wszelką papierologią, którą dosyć łatwo było podrobić nawet gdyby dostały się do jakiegoś boskiego archiwum.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
- Prawdziwa Marie była w stanie zjednać sobie przedstawicieli każdej rasy, wyznania i statusu. Rzadko spotyka się religię, która tak bardzo potrafi łączyć ludzi. - przyznała z uznaniem, choć domyślała się, że nie musiało wcale w tym wszystkim chodzić o samo voodoo, jego symbole, działanie, czy wspólne rytuały, a właśnie o sama postać Laveau. Może była na tyle charyzmatyczną mambo i tak mocno potrafiła zjednywać sobie słuchaczy, że wcale nie potrzebowała do tego żadnej religijnej otoczki? A z drugiej strony... - Słyszałam też plotkę, że potrafiła posługiwać się hipnozą. - jeżeli to była prawda, to właśnie udało jej się znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Jak połączyć skrajnie różne jednostki w jednej idei? Jak zażegnywać konflikty, zmieniać ludzkie życia, pomagać w trudnych chwilach? Odpowiedź była, jak na dłoni. Tylko, czy rzeczywiście miała cokolwiek wspólnego z prawdą? - Myślisz, że Delphine poprosiłaby o pomoc przedstawicielkę kolorowych? - ludzie koloru, tak właśnie nazywani byli wszyscy ci, którzy nie należeli do kultury (?) Anglosaskich protestantow raczej nie rysowali się zbyt dobrze w oczach LaLaurie. W końcu w jej rezydencji dochodziło do niewymownych zbrodni właśnie na czarnoskórych, chociażby ze względu na gorszy humor i widzimisię właścicielki domu. Jakie tajemnice mogła jeszcze kryć Delphine oraz relacja, która łączyła ją z Laveau? Czy były przeciwniczkami? Czy rzeczywiście kiedykolwiek współpracowały? Znały się bez wątpienia - w końcu zbyt wiele znaczyły w swoich czasach na tych terenach, by istnieć obok siebie bez wzajemnych oddziaływań.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
- To między innymi przez to, że wprowadziła więcej elementów chrześcijańskich do voodoo. Dzięki temu biali zaczęli się do niej coraz bardziej przekonywać i fascynować się nią - przypomniała raz jeszcze o kwestii, którą poruszyły jeszcze chwilę temu. Poza tym ludzie byli niezwykle ciekawi i interesowali się niezmiernie wszystkim, co egzotyczne i nowe. - Też o tym słyszałam. Myślisz, że to może być powód dla tych wszystkich niejasności i plotek? Hipnotyzowała ludzi i dlatego nie pamiętali pewnych szczegółów? - zapytała, próbując po raz kolejny wysnuć jakaś teorię. W takim razie może medalion wzmacniał moce hipnotyzerskie? Nie. Za wcześnie na to, by wybiegać aż tak w przód i dorabiać nieistniejące teorie. Musiała się opanować i skupić na tym, co wydawało się chwilowo najbardziej prawdopodobne. Albo przynajmniej spróbować znaleźć to, co mogłoby mieć najwięcej sensu. - Nie wiem. Zależy może w jakiej by to było sprawie... Z drugiej strony... Może Marie nałożyła na nią jakąś klątwę jeśli wiedziała o tym, co się działo w jej domu? - w końcu gdyby nie nagły pożar w jej domu zapewne nikt nie dowiedziałby się o tym całym procederze. Może zatem ten pożar nie był taki przypadkowy...
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Skinęła głową, zgadzając się z wpływem nowej symboliki na nowe postrzeganie wierzenia, jednak nie wszystko jej w tym tak do końca pasowało. Nadal mowa była o czymś bardzo obcym katolikom, kojarzącym się raczej z bardzo pogańskimi praktykami. - No i swoimi rewolucjami uratowała życia wielu kur i kogutów. - Biały kogut, czarna kura. Ciekawe, jakich jeszcze zwierząt używało się do rytuałów mających przywołać loa - tutejszych zamienników (?) bogów. Fakt, że Laveau całkowicie z tego zrezygnowała mógł oznaczać, że straciła kontakt z siłami wyższymi, przynajmniej podczas odprawiania masowych 'mszy'. - Zostaje jeszcze ten jej amulet. Może to on miał wpływ na jej hipnotyczne umiejętności? Albo, hm, pozwalał jej na bezpośrednią komunikację z loa, wzmagał moc jej zaklęć, oferował długowieczność? - każdy z tych argumentów wydawał się mieć sens, a jednocześnie żaden z nich nie wykluczał poprzednich. Być może wiele odwołań do Marie Laveau nie oznaczało wcale, że dotyczyły one różnych osób. Czy Królowa Voodoo mogła mieć więcej wcieleń? Czy zrezygnowanie z rytuałów rzeczywiście przesądzało o odrzuceniu bliskości loa? A może miała ją na co dzień i bez tego? Czy amulet miał wpływ na jakieś masowe, hipnotyczne sesje, dla których wspólna modlitwa była zaledwie wymówką? Ah, tyle pytań. A każde z nich kazało się przy okazji zastanowić nad naturą Laveau. Co chciała ostatecznie osiągnąć? Jakie miała pobudki, co o tym wszystkim mówiła jej moralność? - Słuszna uwaga. Każdy mógłby się oburzyć na to, co LaLaurie tam wyczyniała. A że padło na kogoś o takich mocach... - być może nawet ktoś jej dostarczył takich plotek, albo dysponował jakimś świadectwem działań Delphine, choćby w postaci urazów swojego ciała, o ile kobieta kiedykolwiek wypuszczała niewolników poza rezydencję. Nie trzeba było wiele, aby będąca mulatką Laveau zechciała w gniewie obrócić to wszystko w popiół. - Ależ ta baba ma plotkarski potencjał. - prychnęła w końcu z rozbawienia, zdając sobie sprawę, jak bardzo obie zapuściły się w te wszystkie meandry domysłów i opowieści.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Trudno było właściwie stwierdzić, co się kryło za sukcesem Marie. Strauss była przekonana, że był to wynik wielu zmiennych, które nałożyły się na siebie i dzięki temu były w stanie wykreować postać potężnej szamanki voodoo. Z pewnością oprócz ogromnej mocy musiała też posiadać wypracowaną ciężko pozycję społeczną oraz niebywałą charyzmę. - Kto wie czy nie urządzała takich bardziej krwawych rytuałów w dużo bardziej ograniczonym gronie - w końcu mogła nie zrezygnować do końca z tych praktyk, a jedynie ograniczyć je do tego stopnia, by nie zrazić do voodoo tych co bardziej wrażliwych ludzi, którzy nie zdzierżyliby krzywdy zwierząt składanych w ofierze w czasie rytuału. - Też o tym myślałam. Choć rozważałam jeszcze opcję czy nie wzmacniał magii bezróżdżkowej. Dzięki niemu mogłaby dyskretnie rzucać silne zaklęcia w podobnej formie - nie wiedziała czy w ogóle jest to możliwe, ale to był trop jak każdy inny. Właściwie kiedy przychodziło do Laveau to wszystko było możliwe. - Myślę, że najszybciej inni przedstawiciele społeczności niewolników mogliby zwrócić uwagę na fakt ile osób ginęło podczas służby LaLaurie. Jeśli tak to całkiem możliwe, że któryś mógłby szukać pomocy u wielkiej mambo - choć jeśli chodziło o kwestie związane z amuletem to raczej nie miało to większego znaczenia. Przynajmniej takie odnosiła wrażenie. Cóż dopóki Laveau nie zdecydowałaby się ukryć swojego amuletu w posiadłości LaLaurie. - To wszystko przez to, że mamy za mało konkretnych informacji, ale wciąż wystarczająco dużo, by móc sobie coś dopowiedzieć... - i to z jeden strony było naprawdę denerwujące, bo jedynie zapędzały się i prawdopodobnie same siebie odganiały od prawdy.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Korzytanie z wiedzy z notatek i zaznaczonych w różnych książkach fragmentów tekstu sprowadziło się koniec końców do tego, że wiedziała bardzo wiele, jednak poniekąd 'o niczym', bo przecież zarówno kontekst pozostawał dla niej bardzo obcą sprawą, ale i prawdziwość wydarzeń, która sprowadzała się trochę do zgadywania, a trochę dedukcji i łączenia tych niewielu kropek, które mogłyby uznać za jakikolwiek pewnik. Pokiwała głową na wspomnienie o krwawych rytuałach. Na tych terenach nie brakowało dziczy, opuszczonych polan i miejsc opuszczonych przez ludzkość nawet w czasach współczesnych. Dwa wieki temu jeszcze łatwiej byłoby przecież o taką lokację. Czy jednak w którymś momencie takie praktyki nie przeszłyby jednak do świadomości społeczeństwa? Niekoniecznie nawet za życia Laveau, ale chociażby później. - Stara wiedźma. - podsumowała wszystkie te nowinki w najbardziej infantylny sposób, w jaki chyba się tylko dało, ale czuła się już w dużej mierze przeładowana tymi wszystkimi wiadomościami i teoriami, które otrzymały zdecydowanie zbyt dużo czasu na ewoluowanie i zawierały w sobie zdecydowanie zbyt wiele postaci, wydarzeń, czy domysłów. - Cokolwiek robił amulet, mógłby się okazać głównym atrybutem Laveau i czymś, co doprowadziło ją do statusu legendy. Zwłaszcza, że już jej córce nie poszło tak łatwo. - objęcie roli po matce z pewnością nie było łatwe, ale jednak powinna trafić na podatny grunt, w końcu wierzący potrzebowali pasterza, przewodnika, osoby odpowiedzialnej za zapewnienie im pomyślności z niebios, czy też innego duchowego świata. Chyba, że po zakończeniu działania amuletu obudzili się z głębokiego snu i postanowili się zemścić za lata robienia wody z mózgu. - Ciekawe, na ile faktycznie była krwawą kapłanką. - znów zastanowiła się nad pobudkami i moralnością Marie, która coraz bardziej stawała w jej oczach pod znakiem zapytania. O ile kompletnie nie miała zamiaru oceniać ewentualnego aktu zemsty na LaLaurie, tak domniemane oddziaływanie magią na tłum i czynienie z ludzi wyznawców obcego im dotąd nurtu brzmiało jak wyjątkowo nieczysta zagrywka. Czy rzeczywiście tak było? I czy miałaby w tym jakiś osobisty interes?
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Nieważne po jakie źródło informacji sięgały w końcu i tak można było poddać je w wątpliwość. Zawsze mogło zostać sfałszowane, a plotki miały to do siebie, że przekształcały się samoistnie w trakcie ustnych przekazów i to na tyle, że po pewnym czasie dotarcie do oryginalnej wersji mogło się okazać niemożliwe. Poza tym, co jeśli wiele materiałów uległo zniszczeniu i nie mogły mieć do nich dostępu? To wszystko było zdecydowanie zbyt skomplikowane. Niemniej Krukonka pochyliła się nieco bardziej nad książką, którą trzymała Davies i przesuwając wzrokiem po znajdujących się tam literach, starała się odnaleźć coś więcej w znajdujących się tam słowach i licząc na to, że w końcu uda jej się gdzieś trafić na konkretny trop prowadzący do Marie czy też raczej jej amuletu. - Jej córka po prostu zniknęła... Amulet również. Myślisz, że mogła go mieć ze sobą i dlatego nikt nie jest w stanie go odnaleźć? Może więc pora na zmianę taktyki i studiowanie życia młodszej Laveau. Choć o niej wiadomo jeszcze mniej... - cóż wydawało jej się to w miarę logiczne, że wraz z tytułem matki młoda Marie mogłaby również przejąć jej własności. W tym tajemniczy amulet, o który się rozchodziło.Jednak czy na pewno tak było i dawało im to jakieś szanse na odnalezienie amuletu?
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
- Właściwie to wcale nie mamy pewności, czy czytając o rzekomo o tej pierwszej, nie czytamy przy okazji jakiejś rodzinnej kompilacji. - westchnęła ze znużeniem, w które przerodziło się wcześniejsze zniecierpliwienie. Niby jak to miało wyglądać? Były uczennicami, w porywach studentkami, które mniej lub bardziej interesowały się historią i cokolwiek zdążyły już wynieść chociażby z lekcji run. Do archeologii daleka droga, a właśnie na to zapowiadały się wysiłki związane z całym tematem Marie. - Wiemy coś o rytuałach, jakie przeprowadzała? - spróbowała ugryźć temat z dowolnej innej strony, niż podejścia osobistego względem legendarnej kapłanki. Skoro postać mambo była tak bardzo nieodgadniona, być może czynności, z których była znana mogłyby się okazać choć trochę lepsze w kwestii podpowiadania, o czym w ogóle powinny rozmawiać i w jakim kierunku dążyć. - Rozumiem, że odrzucamy dodanie katolickiej symboliki jako próby wzmocnienia zaklęć? - czy mogły odrzucać cokolwiek w momencie, gdy nie były niczego pewne? W końcu pierwiastek wizerunkowy mógłby być jednocześnie wyłącznie wymówką, a odpowiednio przygotowane 'krzyże' wokół znaków związanych z wierzeniami voodoo równie dobrze mogłyby się okazać skrzętnie zastosowanymi runami. Czy poszła w swoich domysłach już o krok za daleko?
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
- Wszystko zależy w sumie od źródła lub dat, które mogłyby się tam przewijać. Jeśli dotyczyłoby to czasów, w których ta mała Marie była dziewczynką to automatycznie mogłoby dotyczyć oryginalnej Laveau. Chociaż wiesz co... Już chyba się gubię w tym co mówię - stwierdziła w końcu, przyglądając się uważnie trzymanej przez Morgan książce, która również mogła być napisana na podstawie wątpliwych dowodów lub domniemań. - Głównie to, że przynajmniej w tych prowadzonych w szerokim gronie unikała stosowania ofiar ze zwierząt i wprowadziła elementy chrześcijańskie na szerszą skalę. Mogę zawsze poszukać czegoś więcej. A w twoich lekturach było coś na ten temat? - dopytała, bo może Morgan udało się dojść do czegoś, co Krukonka ominęła. - Raczej nie wiem w jaki sposób miałyby to zrobić. Chyba, że byłyby to jakieś stare artefakty i inne przedmioty o charakterze magicznym. Traktowałabym to jednak raczej jako elementy estetyczne. Choć można nieco o tym poczytać - powiedziała jeszcze w kwestii symboliki katolickiej, którą Marie wprowadziła do voodoo.
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
- Warstwa plotek na warstwie innych. Ale rzeczywiście, wszystkie notatki do około połowy dziewiętnastego wieku możemy raczej śmiało przypisywać Królowej Voodoo. O ile są prawdziwe i ktoś nie strzelał z zapisywaniem daty. - czyli jak zwykle, nic pewnego. Historię spisywało się niestety po czasie, a przecież większość znanych dziś ksiąg o Laveau zostało ukończonych na długo po jej śmierci. Przez niedocenienie mulatki za jej czasów? A może ze strachu? - Mam tylko wzmiankę o tworzeniu amuletów, ale na pewno nie robiła tego masowo i przy dużych okazjach. Chodzi o gris-gris. Sprzedawała je, czym zdobyła sporą popularność. - czyli na pewno nie chodziło o nic, co mogłoby być tym amuletem. - Znała pastora katedry, przy której siedzimy, ojca Antonio. I wygląda na to, że to on zaczął prowadzić obrzędy dla najniższych warstw społecznych. Być może za namową Laveau, bo sama pomagała je prowadzić. - przeszła do faktów (i kolejnych domysłów) związanych z postaciami wokół Marie. Osoba Antonio wydawała się być początkiem wszystkich późniejszych spotkań, już na tle voodoo. - No i podobno całą posiadaną wiedzą o voodoo podzielił się z nią jakiś legendarny szaman. - skrzywiła się, wypowiadając ten tytuł. - Szkoda, że wiemy jedynie, że znany był jako doktor John...