Dla mugoli to jedynie nieruchome, zwyczajne pomniki i głośnik, z którego wydobywa się przyjemna melodia. Czarodzieje jednak widzą znacznie więcej - pomnij się porusza, gra z niemałym zaangażowaniem przez całą dobę, niczym prawdziwa kapela. Obok znajduje się mała kawiarnia w której można usiąść i wypić kawę w akompaniamencie tego wyjątkowego zespołu. To dosyć turystyczne miejsce, ale i tak ma swój wyjątkowy klimat.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Pomnik muzyków przynosi ci szczęście. Za każdym razem, kiedy odwiedzisz te miejsce i napiszesz w nim wątek (minimum 5 postów na osobę), lub jednopostówkę na 3 tysiące znaków, przy następnej okazji przysługuje ci jeden przerzut kością.
Choć nie potrafiła cieszyć się z powrotu w rodzinne strony to jednak obecność Boyda sprawiała, że nie było tak źle jak mogłoby być bez niego. Kilka godzin po wylądowaniu w Luzijanie wyciągnęła go z jego domku bowiem stwierdziła mu, że skoro już naprawdę muszą spędzić dwa miesiąc w jej rodzinnym mieście (!) to ona rości sobie prawo, aby być pierwszą osobą, która go zaprowadzi w jedno z umuzykalnionych miejsc. Sytuacji nie ułatwiał fakt gadatliwości Virgo, przez którą non stop, bez przerwy chodziła zaczerwieniona nie tylko na policzkach ale też na krańcach uszu, które to musiała zakryć wyjątkowo rozpuszczonymi włosami. Poprosiła ducha jakieś dwanaście razy o zaprzestanie rzucania w jej stronę masy komplementów, a gdy ta wzięła sobie to do serca to postanowiła stwierdzić, że Bons ma złe biodra to trochę się jej zmizerniało. Tylko to zrozumiała i poczuła się kiepsko, a więc czym prędzej dobiegła do Boyda i go zabrała na spacer wierząc, że Virgo trochę odpuści gdy zobaczy, że chce spędzić czas z chłopakiem. Trzymała go za rękę. To było cudowne uczucie móc splatać ich palce i iść razem jedną z urokliwych uliczek, które zwiedzała niegdyś z mamą. Mogła teraz pokazać to wszystko Boydowi skoro mają tu spędzić masę czasu. Choć nie miała wspaniałego humoru to uśmiechała się do chłopaka, bo przecież nie dało się reagować inaczej na jego zaciekawienie całą Luzijaną. - Ta uliczka podobno przynosi szczęście. Zaraz zobaczymy tańczące posągi. - i faktycznie, gdy skręcili to uliczka jakby ożyła, jeden posąg ukłonił się przed nimi i zaczął grać na kamiennych skrzypcach (z prawdziwymi strunami), dwa pozostałe gibały się delikatnie w rytm muzyki, a gdzie nie spojrzeć malowała się czysta magia. - Virgo trajkocze, abym odwiedziła kilka barów i tak pomyślałam, że możemy tam później skręcić, może posmakuje ci jakiś tutejszy drink... a potem możemy iść do Jackson Square gdzie jest dużo ulicznych grajków. - opowiadała, byleby zagłuszyć poszeptywania ducha, który właśnie w tym momencie szepnął, że włosy ma tak piękne, że chciałaby mieć takie za życia. Bons oczywiście poczerwieniała i uciekła wzrokiem, a gdy podeszli bliżej pomników przytuliła się nieznacznie do ramienia Boyda. Chciała spędzić z nim każdą możliwą chwilę (ach te pierwsze etapy bycia parą!), aby pocieszyć się po nieudanym czerwcu. Potarła kłykciami czerwony policzek i dyskretnie odetchnęła z ulgą, gdy zauważyła, że Virgo poszła gdzieś... gdziekolwiek by nie była, cieszyła się, że mogła mieć trochę prywatności ze swoim chłopakiem. Specjalnie na ten spacer postarała się wyglądać odrobinę ładniej (w końcu nie może nie musi się ukrywać już pod czarnym mundurkiem), choć bardziej mugolsko - ciemne dżinsy (kolor wyszczupla) i oczywiście czerwona elegancka koszula (luźna, zakrywająca wszystkie fałdki po bokach).
kostka na ducha: A + zyskuję przerzut - wydaję hajs
Bardzo to był dziwny zbieg okoliczności, że na wakacyjnym wyjeździe wylądowali akurat w rodzinnym mieście Bons, do którego ta raczej nie miała zbyt wielkich chęci wracać. Gdy już wyszło na jaw, w którą część świata zabrał ich świstoklik, to trochę się martwił czy dziewczyna nie będzie rozczarowana i w złym humorze, no bo co to za zabawa spędzić dwa miesiące na wyjeździe w domu, ale całe szczęście, szybko okazało się że Bonnie podeszła do tego w raczej optymistyczny sposób i postanowiła wykorzystać tę okazję do pokazania mu miasta, skoro już tak doskonale je znała - właściwie to całkiem mu się to podobało, że będzie mógł poznać to miejsce, w którym się wychowała. Może dzięki temu lepiej pozna i ją? Tuż po przyjeździe, gdy zdążyli się ogarnąć po podróży i zadomowić w pensjonacie, Bons porwała go w jakieś podobno niesamowite miejsce, szli za rękę, rozmawiając o pierdołach i zapowiadał się wspaniały wieczór, było bardzo miło, wydawałoby się, że nic nie zmąci tej sielanki. A jednak. Tuż przy ramieniu Boyda lewitował wyjątkowo upierdliwy duch, który z jakiegoś powodu upodobał sobie jego towarzystwo i nie chciał się odpierdolić. Na początku wydawał mu się całkiem zabawny: twierdził, że kocha piwo, kobiety i jazz i na wszystko miał sprośny komentarz (prawie jak Fillin). Czar prysł jednak po pięćdziesiątym w ciągu godziny dowcipie o erotycznym zabarwieniu, a także po tym jak Boyd odkrył, co znajduje się pod długim płaszczem ducha. A mianowicie: nic. - Najwięcej witaminy mają orleańskie dziewczynyyyy - zawodził Clark, majtając zalotnie przezroczystymi brwiami w stronę Bonnie, gdy przystanęli przed tańczącym, magicznym pomnikiem. - ZAMKNIJ RYJ - fuknął na niego, mocno zirytowany niechcianym towarzystwem, które rujnowało mu randkę, i dopiero potem odwrócił się do towarzyszki, odezwać się znacznie milszym tonem niż przed sekundą - Nie ty. On - uściślił na wszelki wypadek i próbował skupić się na podziwianiu rzeźby i słuchaniu płynącej z niej muzyki, co było dosyć trudne, bo Clark cmokał mu teraz lubieżnie nad uchem i wydawał inne sugestywne dźwięki zagłuszające melodię; jego cierpliwość była na krawędzi i chyba tylko łagodny głos Bonnie i jej dłoń, którą trzymał mocno, powstrzymywały go od rozpierdolenia czegoś. Czegokolwiek. Najchętniej tego ducha, ale że to nie było możliwe, to wystarczyłoby mu cokolwiek. - Fajnie tu - ocenił mało błyskotliwie, rozglądając się po uroczym zakątku; byłoby dużo milej, gdyby byli tu sami - Chcę zobaczyć wszystko, musisz mi pokazać cały Nowy Orlean! Wszystkie twoje ulubione miejsca - dodał entuzjastycznie - Oczywiście zrobię to tylko po to, żebym potem w odwecie mógł cię zmusić do zwiedzenia wszystkiego w Cork - dorzucił konspiracyjnie i ani trochę nie poważnie; był szczerze zainteresowny tym miejscem, a pewnie gdyby to było jakiekolwiek inne amerykańskie miasto, nie mające związku z Bons, miałby je w nosie i tylko kręcił po pensjonacie i barach. - O, pewnie, do baru to mnie dwa razy nie trzeba zapraszać. Tylko mnie nie upij - zastrzegł żartobliwie, bo przecież był poważnym sportowcem i już nie spożywał napojów wyskokowych w nieprzyzwoitych ilościach. - Upij go, będzie łatwiejszy- zawołał Clark i zaśmiał się rubasznie, po czym podleciał do przodu by przyjrzeć się Bonnie łasym spojrzeniem i zaczął ją, w swoim mniemaniu, komplementować - No, no, taka zgrabna dziewczyna, ładna, mmm, mogłaby założyć coś krótszego, odpiąć trochę tych guziczków, żeby pokazać cy... - końcówka zdania utonęła w skrzekliwym rechocie, który wydobył się z jego ust gdy Boyd zamachnął się na niego w końcu, co oczywiście było bez sensu, bo duchowi nic się nie stało, a on zaś poczuł to nieprzyjemne, zimne uczucie towarzyszące przenikaniu przez ducha - Spierdalaj, stary zboku. Bonnie, wyglądasz bardzo elegancko - zapewnił ją wciąż w akompaniamencie chichotu ducha; naprawdę było jej ładnie w tej koszuli, aż pożałował, że sam się bardziej nie wystroił tylko wyskoczył w jakiejś zwykłej koszulce. Został jednak porwany z domku tak niespodziewanie, że nie miał nawet czasu tego przemyśleć. - Ugh, przepraszam cię za niego. Jest jeszcze gorszy niż Fillin, ale nawet nie mogę mu przyjebać, więc musimy znaleźć jakichś łowców duchów, żeby nas uwolnili od tego potwora - skwitował, przekrzykując Clarka, który teraz śpiewał operowym głosem "brunetki blondynki ja wszystkie was dziewczynki całooooować chcęęęę" wskazując przy tym na usta Bonnie. Objął dziewczynę ramieniem, żeby jakkolwiek odgrodzić ją od starego erotomana, choć najchętniej to teleportowałby ich z powrotem na Wyspy.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Jeśli tak dalej pójdzie to wszyscy turyści z Hogwartu będą rozmawiać w podobny sposób - łagodne słowa kierowane do rozmówcy, by w następnej sekundzie wrzasnąć na niematerialne towarzystwo z sugestią o zachowanie ciszy. Zauważyła, że w pensjonacie zagnieździła się spora ilość duchów zachwyconych "świeżą krwią" - każdy z uczniów zostawał otoczony opieką przez takowego... ale ich cechy były po prostu nie do zniesienia. - Domyśliłam się, że to do niego. Pewnie ci trajkocze... oj, czemu go widzę? - zamrugała ze zdziwieniem kiedy dostrzegła za jej Boydem półprzeźroczystą postać. Widywała je zazwyczaj jako załamanie w powietrzu, a teraz mogła zauważyć całą sylwetkę, choć (na szczęście) bez większych detali. - Dzień dobry... duchu. - przymrużyła jedno oko bo nie wiedziała jak go tytułować. Najwyraźniej przez to powitanie zwróciła na siebie jego pełną uwagę bowiem zazwyczaj duchy nie były traktowane zbyt poważnie przez czarodziejów. Virgo najwyraźniej postanowiła dać jej święty spokój i szczerze powiedziawszy nie miała nic przeciwko. Przysunęła się bliżej chłopaka i drugą dłoń oparła gdzieś na wysokości jego łokcia, a więc teraz mogli spacerować dalej, próbować oglądać zaczarowaną uliczkę, a ona starała się ignorować natarczywe spojrzenie Clarka. - Skoro tak stawiasz sprawę to jestem zainteresowana. - od razu wywołał na jej twarzy szeroki uśmiech, a szare oczy zabłyszczały z radości. - Może zabierzemy któregoś razu Filina i tę jego Victorię? Słyszałam o kilku fajnych miejscach nawet jeśli tam nie byłam. Wiesz, że gdzieś na mokradłach jest sklepik prowadzony przez wilkołaka? Niedługo będzie przypominać Greybacka. Czasami trafia do tutejszych gazet. - postanowiła sprawdzić czy taka tematyka go zainteresuje bowiem nie znała jego podejścia do osób zarażonych likantropią. Sama Bons była wychowana w duchu tolerancji, a więc tutaj nie było żadnych wątpliwości co do jej zdania. Chwilę później do rozmowy wtrącił się Clark, a sposób w jaki się w nią wpatrywał i insynuacje jakie podsuwał sprawił, że zrobiło się jej tak źle, że raz dwa rumieniec z jej policzków grzecznie zbladł. Zamknęła oczy wszak to był jej sposób ucieczki przed czymś złym. Nie umiała odszczeknąć, zawalczyć o swoje ani też zasugerować, żeby dał jej spokój. Drgnęła, gdy Boyd zamachnął się pięścią, a Clark w odpowiedzi wybuchnął śmiechem. Jest niemożliwy i okropny! Złość zawrzała w jej żyłach, ale nie umiała ukierunkować jej w dobitne słowa; to było już domeną Boyda. Wtuliła się w niego nawet jeśli musieli przez to stanąć i zaprzestać spaceru. Od razu trafiły ją negatywne myśli czy aby nie jest niewłaściwie ubrana lecz szczęśliwie Boyd uspokoił ją zanim miała zacząć się zamartwiać. - Wolę milion Filinów niż jego. Jest taki.... taki... bezczelny. - wzdrygnęła się i mogli ruszyć dalej, gdy tamten na moment ucichł, najwyraźniej szczerze rozbawiony poziomem jej zażenowania. - Chodźmy, może nas zosta...NA MERLINA! - krzyknęła, gdy znienacka ze ściany wyskoczyła Virgo, wrzeszcząc jej ze śmiechem tuż przed twarzą. Sama Bons cofnęła się i gdyby nie Boyd to by wyrżnęła na chodnik. Tymczasem źle postawiła stopę i chyba sobie coś w niej naciągnęła, jeśli wierzyć temu ciągnącemu bólowi, który wybuchł w jej stopie. - Virgo! Auuu, czemu to robisz. - jęknęła i nie puszczając chłopaka schyliła się, aby złapać się za kolano, bowiem obawiała się dotknąć swojego buta. - Powiedz im, żeby sobie poszli. - proszącym tonem wydusiła słowa do Boyda, bo sama nie miała odwagi nawrzeszczeć na Virgo, choć miała na to ogromną ochotę. Zaciskała zęby i wyprostowała się, ale stała i trzymała się chłopaka. - Mówi, że chciała mnie rozśmieszyć po tym jak ten stary cap mnie zdenerwował. Wygonisz ich? - popatrzyła na Boyda z taką nadzieją, iż może jej nie odmówi? Oparła stopę na pięcie i zaciskała mocno zęby, bo może nie miała w sobie ani grama odwagi to jednak starała się wytrzymywać jakiekolwiek bóle.
- Wilkołak na mokradłach? Brzmi jak przygoda. Podoba mi się, musimy tam iść - ocenił, całkiem zaintrygowany tematem i zdecydowany, że musi to zobaczyć, z nadzieją że wyprawa dostarczy im dreszczyku emocji, a wspomniany przez Bonnie osobnik będzie rzeczywiście przypominał Greybacka, a nie będzie jakimś kapciem w średnim wieku z zamiłowaniem do krwistych befsztyków - nie rozmyślał nigdy w ogóle nad tym, jaki ma stosunek do osób zarażonych wilkołactwem, więc zdecydowanie nie miał nic przeciwko nim; ot, przykra (choć nie dla wszystkich) przypadłość, dla osoby postronnej całkiem interesująca nawet. Propozycja zaproszenia na którąś wycieczkę Fillina razem z Victorią też przypadła mu do gustu, właściwie sam już wcześniej o tym myślał, bo wydawało mu się, że spędzanie czasu nie tylko w dwójkę ale i z innymi ludźmi z otoczenia też stanowiło istotną część związku; w końcu Fillin odgrywał ogromną rolę w jego życiu, Viks zaś była z nim w bonusie, dlatego zdecydowanie wszyscy powinni się dobrze poznać. Nie sądził, że dożyje tej wzniosłej chwili, w której będzie mógł iść z ziomkiem na podwójną randkę, bo nastąpi taki cud, że oboje będą mieli dziewczynę w tym samym czasie, a tu proszę, jaka niespodzianka. Jak wspaniale. - Zabierzemy, pewnie że tak. Dobry pomysł - odpowiedział, posyłając jej uśmiech; nawet go ucieszyło, że to Bons wyszła z taką inicjatywą, bo z tego co zdążył zauważyć, raczej nie była wielką duszą towarzystwa - Ej, masz tu dużo znajomych, wiesz, z dzieciństwa i wakacji? - zainteresował się, kierując się własnym przykładem; oczywiście, relacje zawarte z poznanymi podczas powrotów do domgu kolegami z mugolskiego środowiska nie były zbyt głębokie i opierały się w dużej mierze na kłamstwach dotyczących przebywania w jakiejś rygorystycznej szkole z internatem i kontakcie odnawianym kilka razy w roku, gdy bywał w Cork, ale zawsze miło jest mieć dookoła siebie jakieś znajome twarze i kogoś do wyjścia na piwo, by osłodzić sobie mało przyjemne wizyty w domu rodzinnym - Bo wiesz, jak masz i byś chciała, to ja ich chętnie poznam - zaproponował luźno, bo zwyczajnie był ciekawy jej środowiska, jej świata; sam teraz był jego częścią. Zarzuciwszy tym pomysłem (którego nie planował już ponawiać, bo przecież nie miał zamiaru się nigdzie wpraszać, ot tak dał znać, że jakby co to jest zna), musiał na chwilę porzucić konwersację z Bonnie, bo Clark robił się coraz bardziej lubieżny i upierdliwy, a duch towarzyszący dziewczynie, którego Boyd niestety (a może na szczęście) nie widział, chyba mu pozazdrościł bo postanowił ją wystraszyć. Nie trzeba go było zachęcać, żeby zabrał się za przepędzanie zjaw; jedną ręką przytrzymując Bons, a drugą przeganiając lewitujące nad nimi postacie, zrobił im straszliwą awanturę, w której nie szczędził straszliwych obelg i wulgaryzmów, rozczarowania ich skandalicznym brakiem kultury(!) oraz obietnic pozbawienia kończyn i innych części ciała, zwłaszcza tych na których zależało sprośnemu Clarkowi. Oczywiście, wszystko to były groźby bez pokrycia i duchy z pewnością się ich nie przestraszyły, ale ponieważ chyba nikt, nawet martwy, nie lubi jak się na niego wydziera, to Clark po chwili rozpłynął się w powietrzu, robiąc uprzednio urażoną minę; Virgo nie widział, ale najwyraźniej też poszła w ślady kolegi. - No dobra, mamy spokój. Pierdolone duchy - oznajmił i odetchnął sobie, żeby trochę się uspokoić i niechcący nie zacząć drzeć ryja też na Bonnie. Rozprawiwszy się z duchami, spojrzał na dziewczynę, zmartwiony, bo wyglądało na to, że zrobiła sobie coś w nogę; nie widział dokładnie, co, bo był zajęty odganianiem nieproszonych gości. Na szczęście teraz jednak mógł się w końcu w całości skupić na towarzyszce - Co się stało? - spytał i od razu rozejrzał się, by zlokalizować jakieś miejsce do siedzenia; kawałek dalej dostrzegł stojącą przy jakimś innym pomniku ławeczkę - Zaraz to ogarniemy, tam jest jakaś ławka. Dasz radę iść czy mam cię zanieść?
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Przystawał na jej propozycje jakby naprawdę o tym samym pomyślał i chętnie poszedłby tam, gdzie by go zaprowadziła. Cieszył się jej pomysłami i to było wspaniałe, przypominało jej non stop dlaczego go pokochała (o czym nie wiedział, bo oficjalnie jest w nim zakochana, prawda?). Odkąd pomogła podleczyć ślady po pazurach na twarzy Filina zaczęła się przy nim czuć jeszcze swobodniej i chociaż wizja spotkania się z tą ładną Victorią trochę ją peszyła to przecież będzie miała obok siebie Boyda, prawda? Z nim nic nie wydaje się straszne, nawet powrót do rodzinnego miasta, gdzie można spotkać znajomych... a propos ich, Boyd chyba naprawdę czytał jej w myślach i skoro na nią spoglądał to mógł bez problemu zobaczyć, że nagle się zmieszała. Uciekła wzrokiem i nie odpowiadała na pytanie, a gdy zaczął soczyście przeklinać to aż zacisnęła powieki, bowiem dawka bluzgów była na dosyć wysokim poziomie, przez co mogła zorientować się, że był naprawdę wkurzony. Wiedziała, że jest bardzo gorącokrwisty i przeklina często, ale teraz pokazał chyba pełnię swoich słownych oszczerstw i nawet Bons była pod wrażeniem. To była jego wada, a ona nie zamierzała jej eliminować, bowiem z niej składał się Boyd i nigdy nie wyrzuciłaby niczego, co było jego definicją. Poczuła ulgę, gdy obrażona Virgo odleciała; najwyraźniej oczekiwała od Bons wstawienia się, ale naprawdę dziewczyna potrzebowała być sam na sam ze swoim chłopakiem bez tych wszystkich zbędnych rozpraszaczy. Przez orleańskie duchy nie mogli się nacieszyć muzyką i przez to wszystko jeszcze bolała ją stopa. - Pójdę sama, to nic takiego przecież. - oczywiście, że to bagatelizowała jak wszystko co miało związek z jej zdrowiem, dietą czy czymkolwiek co mogłoby powodować zmartwienie. Trzymała jednak mocno rękę Boyda, dawała się asekurować i wspierać i jakoś dokuśtykała do ławki, na którą ochoczo opadła. Zdjęła buta zahaczając o niego czubkiem drugiego i pozwoliła stopie oddychać, wierząc, że wszystko się tam samo unormuje i nie będzie musiała martwić się zaklęciami leczniczymi. Nie chciała psuć wieczoru, a już to robiła obolałą stopą! - Boyd? To ja będę z tobą szczera. - odezwała się nieco innym tonem i ignorując ból odwróciła się przodem do chłopaka i niepewnie zajrzała do jego ciemnych oczu. Od razu zaczęła wyginać swoje palce i przygryzać kącik ust. - Ja wcale... ja wcale nie mam jakoś dużo znajomych. Znaczy no wiesz... - musiała nabrać powietrza do płuc dla odwagi. - Nie lubię Ilvermorny i ludzi stamtąd, a moich... milszych znajomych policzę na palcach jednej ręki. I... i nie chcę żeby wiedzieli, że tu jestem. Będą mnie pytać czemu się przeprowadziłam i w ogóle... - nie chciała aby myślał, że była popularna, przez wszystkich lubiana. Nie, ona była wyśmiewana, niejednokrotnie stawała się kozłem ofiarnym i Nowy Orlean choć przepiękny, bogaty w historię, kulturę, duchy... to jednak kojarzyła z tym miejscem wiele przykrych wspomnień i nie chciała do nich wracać. Próbowała wyjaśnić to Boydowi ale bez zdradzania jaką ofermą i pośmiewiskiem tu była. - Poza tym... moja mama wie, że tu jestem i czekam lada moment na wyjca za oceny z Owutemów i no, że nie uprzedziłam jej, że będę w domu. - nie mogła przestać wyginać palców, nie potrafiła się na nowo wczulić w muzykę, bowiem nadszedł ten moment, aby wprowadzić Boyda również w tę mniej miłą stronę jej życia. - Ale chętnie pokażę ci fajniejsze miejsca i nie pozwolę, aby ktoś naciągnął cię na galeony. - ratowała wypowiedź chociażby jedną pozytywną nutą. Stopa może ją boleć do jutra, ważne, aby Boyd nie był nią (Bons, nie jej stopą) rozczarowany.
Być może (na pewno) powinien się jakoś opanować i w bardziej kulturalny, może dyplomatyczny sposób pożegnać się z duchami i poprosić ich o chwilę spokoju, zamiast zmuszać Bonnie do wysłuchiwania malowniczej wiązanki rynsztokowego słownictwa, ale nie miał w tej chwili cierpliwości na podejmowanie prób dogadywania się z upierdliwymi zjawami. Spodziewał się nawet, wiedziony wcześniejszymi doświadczeniami, że dziewczyna się oburzać, że upomni go za brak ogłady albo coś w tym stylu, nic takiego jednak nie miało miejsca; wtedy też uderzyła go refleksja, że Bons jak dotąd nie przypierdoliła się do niego o żadną pierdołę. Ani o szpetne przeklinanie, ani o okazjonalne bycie bucem, ani o łażenie z obitą mordą, o nic, dosłownie, zupełnie jakby uważała, że jest zupełnie w porządku taki jaki jest z całym bagażem nie do końca fajnych cech. Albo to, albo była zaślepiona uczuciami i zwyczajnie jeszcze tego nie dostrzegała, ignorowała - w tym przypadku pytanie brzmiałoby, jak długo to potrwa. Oby jak najdłużej. - Na pewno? - rzucił, by się upewnić, bo wydawało mu się, że twierdzi tak, żeby nie pokazać słabości (skąd on to znał!), ale że nie chciał być nadgorliwy, to posłuchał dziewczyny i pomógł jej dotrzeć do najbliższej ławki, chociaż widział, że jest to dla niej bardzo nieprzyjemne - Zepsułaś moją szansę na pokazanie ci jaki jestem silny i męski - pożalił się żartobliwie, doprowadzając poszkodowaną Bons do siedzenia i usiadł obok, gotowy wyjąć różdżkę by pomóc jej uporać się z bólem; nim jednak zdążył to zaproponować, dziewczyna nagle przyjęła poważny ton i zapowiedziała mu szczerość, co w połączeniu z nerwowymi gestami nie zapowiadało niczego dobrego. Chwytanie jej dłoni by powstrzymać ją przed tym wyginaniem palców weszło mu już chyba w nawyk tak, że nawet nie rejestrował, że to robi. - A, no jasne, czaję. Lepiej nie mieć znajomych niż się trzymać z jakimiś zjebami - skwitował, bez wyrażania jakiegoś zdziwienia czy niezrozumienia; owszem, było to raczej niespotykane i ciężko było mu sobie wyobrazić, że z całej ogromnej szkoły i wielkiego miasta można dogadywać się tylko z kilkoma osobami, ale nie kwestionował tego, bo wierzył, że Bons zwyczajnie miała ku temu powody, tak samo jak ku temu, by nie przyznawać się nikomu, że wróciła do rodzinnego miasta. Jeśli nie miała ochoty się widzieć z tymi ludźmi, to przecież nic na siłę; na pewno nie miał zamiaru jej do tego zachęcać, namawiać czy dopytywać o szczegóły - Dobra. Będziemy incognito - obiecał, posyłając jej łagodny uśmiech i wciąż nie puszczając dłoni, którą za to pogładził po wierzchu. Gdyby wiedział, że zestresuje ją tematem znajomych, to by go nie poruszał; nie przemyślał tego i zwyczajnie myślał, że w rodzinnym mieście miała ciekawsze towarzystwo niż wspominanych przez nią wcześniej nieprzyjemnych ludzi ze szkoły. Uniósł brwi na wzmiankę o wyjcu. - Czekaj, czekaj, a co jej do twoich owutemów? Pisała chyba własne sto lat temu, nimi niech się zajmie. Poza tym... wszystkie zdałaś, nie? - fuknął, zirytowany postawą pani Webber; w końcu sam był przyzwyczajony raczej do chroniczego braku zainteresowania takimi sprawami ze strony rodziców i sama myśl o tym, że k t o ś inny niż on sam mógłby mu się tak wpierdalać i robić awantury o takie rzeczy nie mieścił mu się w głowie - Jak miałaś ją uprzedzić, jak sama do teraz nie wiedziałaś że tu przyjedziemy? Co za baba. O wszystko się tak przypierdala? - spytał wprost, może dość nieelegancko się wyrażając o kobiecie (TEŚCIOWEJ), ale po słowach Bonnie nie jawiła się mu ona jako przyjemna osoba i nie miał zamiaru tego ukrywać. Zajęty tą dyskusją, dopiero po chwili zreflektował się, że przecież dziewczyna jest obolała po niefortunnym wypadku, pospiesznie sięgnął więc w końcu po różdżkę. - No dobra, ale z rozjebaną nogą to niewiele mi pokażesz. I nie mów, że nic takiego, bo widzę, że cię boli, mnie nie oszukasz. Zaraz ci to naprawię - oświadczył, obracając w palcach różdżkę i zastanawiając się, jaka inkantacja będzie odpowiednia; całe szczęście, że tak wkuwał uzdrawianie przed egzaminami i zdał je śpiewająco, to był całkiem pewny tego, że pójdzie mu gładko. Był też przekonany, że Bonnie dałaby radę uleczyć sama siebie, i może nawet wolałaby to zrobić, ale nie będzie jej przecież fatygował. W końcu była prawie ranna - To chyba tylko naciągnięcie, nie? Nie wygląda na zwichniętą ani nic. Pokaż mi, gdzie dokładnie boli - poprosił, a gdy już wiedział, rzucił w obolałe miejsce Musculus dolet -I jak? Lepiej? Czy powtórzyć? Czy coś innego spróbować? - zarzucił ją troskliwymi pytaniami, gotów w razie czego ponowić próbę - Jak cię wyleczymy to pójdziemy zjeść coś dobrego na pocieszenie do jakiejś twojej ulubionej knajpy - zaproponował, przekonany, że Bons zachęci taka wizja, no bo kogo nie ucieszyłaby taka miła perspektywa?
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Och, ona widziała w nim wady. Skoro spędzali ze sobą więcej czasu to niektóre zaczynały do niej docierać, ale to wcale nie umniejszało jej uczuciom. Bons zwyczajnie nie chciała sprawiać wrażenia, że chce go na siłę zmienić na własne widzimisię. Jeśli by go drażniła ciągłymi uwagami, aby nie przeklinał to może wtedy stwierdzi, że jednak jej nie chce i zerwie zanim na dobre się nim nacieszy? Non stop brakowało jej pewności siebie, a więc starała się być jak najmniej konfliktowa, byleby nie dawać Boydowi powodów do złości na jej osobę. Zdziwił ją swoimi słowami, a więc aby tylko nie poczuł się przez nią źle pogładziła jego szeroki policzek tak czule jakby robiła to pierwszy raz. - Przecież ja doskonale wiem jaki jesteś silny i męski. - zapewniła, uśmiechając się do niego ciepło, choć już z wyczuwalną nerwowością związaną oczywiście z tematem, który po chwili poruszyła. Nie zdawała sobie do końca sprawy jak bardzo wygina swoje palce i za każdym razem gdy Boyd je zatrzymywał to dopiero wówczas orientowała się w swoim zachowaniu. Ścisnęła jego dłonie zdradzając tym samym, że temat jest dla niej trudny, ale konieczny do obgadania, aby nie miał o niej zbyt wysokiego mniemania. Nie jest taka popularna i fajna jak to mogłoby być w mugolskich filmach - przyjezdna ze Stanów Zjednoczonych, popularna, śliczna i inteligentna dziewczyna. Nie, ona była tą szczurzycą, jak ją nazywali w dawnych latach. Otrzymawszy od niego rozbrajająco zrozumienie mogła trochę odetchnąć z ulgą. - Miałam tu przyjechać najwcześniej na bożonarodzeniowe święta, ale skoro tak to skorzystam i ci pokażę miejsce gdzie się wychowałam. Jest przesiąknięte na wskroś magią. - i teraz mogła rozluźnić się trochę, kiedy posąg na nowo zaczął przygrywać przyjemną muzyczkę, a oni siedzieli na brązowej ławeczce, obok zapłonęła pojedyncza latarnia... Uliczka tworzyła romantyczną aurę, jakby chciała odebrać im zmartwień i zachęcić do cieszenia się chwilą. - Zdałam ale okropnie słabo, a jeśli się o tym dowie to jeszcze uzna, że mam wracać do Ilvermorny skoro poszło mi źle w Hogwarcie, a zachwalałam jej, że jest tam wysoki poziom. - pokręciła nosem, ale wyjaśniła swój punkt widzenia. Skuliła nieznacznie ramiona, gdy tak fuknął w kierunku jej mamy, która choć surowa to była dla Bons trochę wzorem do naśladowania. Zacisnęła usta chcąc to przemilczeć, ale wiedziała, że Boyd będzie mieć jej za złe jeśli utrzyma to w tajemnicy. - Och... moja mama po prostu się bardziej martwi, a nie... a nie... no wiesz. - przekleństwo nie chciało przejść przez jej gardło. - Zawsze miała mnie na widoku w Ilvermorny a tu teraz spora rozłąka. - wzruszyła ramionami jakby chciała to zbagatelizować, ale jej to nie wyszło bo mimo wszystko się tym przejęła. Pokazała posłusznie swoją stopę oraz miejsce gdzie najbardziej zabolało, choć miała na końcu języka zapewnienie, że wcale nie boli tak bardzo. Najwyraźniej zdążył się już na niej poznać w kwestii drobnych oszustw. Miała nadzieję, że uda się jej jak najdłużej ukrywać swoją dietę. Oczywiście nie jadła zbyt obszernego obiadu, ledwie kilka warzyw i dużo wody pomna tego jak wujek Josh był na nią wściekły, gdy wydało się, że zaniedbała swoje posiłki. Poruszyła stopą, gdy zaklęcie wsiąkło w jej skórę. - Nic już nie boli. - w ramach podziękowań odważyła się nieco wyciągnąć, by uszczknąć malutki pocałunek wprost z jego ust za którymi zaczynała już coraz bardziej tęsknić zwłaszcza, że okolica robiła się całkiem miła, przytulna i romantyczna. - Okej, nadmorska tawerna, dużo chantów. - uśmiechnęła się do niego wciąż blisko jego twarzy, jakby chcąc pocieszyć się jego ciepłem i oddechem. - I oczywiście ty to wtedy będę czuć się bardzo pocieszona. A potem pójdziemy tam gdzie masz ochotę. - zapewniła i spoglądała w jego ciemne oczy nieco łagodniej, gotowa uciec od trudnych tematów skoro już tak szybko i zwięźle je przedstawiła.
- No tak, no fajnie, że się martwi, bardzo miło z jej strony, ale może powinna, no nie wiem, wziąć pod uwagę to, że wylądowałaś na drugim końcu świata, przez pierwsze pół roku pewnie nie docierałaś na część zajęć, bo ten zamek jest skomplikowany nawet dla ludzi, którzy do niego chodzą od lat, nie wiedziałaś czego się spodziewać po którym nauczycielu no i musiałaś nadrobić różnice programowe. Nie szukam ci wymówek, mówię jak jest. Jak jest taka troskliwa, to powinna cię trochę wesprzeć, a nie stresować i wysyłać wyjce. Wystarczająco już się nadenerwowałaś tymi egzaminami, nie musi ci dokładać - wydał swój werdykt, i być może taka dezaprobata z jego ust brzmiała groteskowo, biorąc pod uwagę, że sam zazwyczaj załatwiał sprawy w mało subtelny sposób i był pierwszy do wszczynania awantur; robił to jednak, w swoim mniemaniu, zawsze tylko w słusznej sprawie, a ta, którą przedstawiła mu Bonnie, zdecydowanie takową nie była. Zresztą, po latach praktyki bycia niańką dla rodzeństwa zdążył zauważyć, że metoda krzyków i gróźb w ogóle się nie sprawdza w przypadku osób, na których nam zależy i jest niezawodna tylko w przypadku jakichś tam frajerów (i duchów, jak się dziś okazało); dlatego jako samozwańczy ekspert do spraw wychowania nie omieszkał jej wyłożyć innego punktu widzenia, gdy tylko usłyszał, że dziewczyna usprawiedliwia jej zachowanie, chociaż doskonale było widać, że przejmuje się sytuacją - Zresztą, przecież wcale jej nie musisz pokazywać swoich wyników, jak nie chcesz - dodał i wzruszył ramionami, jakby to było najbardziej oczywiste rozwiązanie na świecie; odnosił wrażenie, że Bonnie brzmi jakby była w jakiś sposób zależna od rodzicielki, jakby chciała spełnić jakieś jej oczekiwania, a do tego jeszcze musiała jej słuchać, gdyby ta kazała jej wrócić do starej szkoły. A przecież była dorosła. W ogóle nie mieściło mu się to w głowie - A jak uzna, że masz wracać do Ilvermorny, to co? Pojedziesz? To jej decyzja? - spytał powoli, chcąc jej uświadomić, że to co mówi zupełnie nie ma sensu, bo przecież wszystko i tak zależało od niej. Już miał na końcu języka, że to w ogóle bzdury i do żadnej Ameryki nie pojedzie, bo on jej nie puści, ale w porę uświadomił sobie, że narzucanie swojego zdania podczas pogadanki o niezależności i odpowiedzialności za samego siebie może być nie do końca na miejscu, powstrzymał więc te autorytarne zapędy i spróbował skierować swoje myśli na inne tory, by móc skupić się w pełni na udzieleniu Bons pomocy. Precyzyjnie rzucone zaklęcie na szczęście zadziałało od razu, tak przynajmniej twierdziła sama zainteresowana; zerknął na nią podejrzliwie, by się upewnić, że znów nie ściemnia i nie bagatelizuje bólu. Rzeczywiście wyglądała jakby odczuła ulgę, miał wrażenie, że z twarzy zniknęło jej ledwo dostrzegalne, starannie maskowane napięcie, a lekki pocałunek ostatecznie utwierdził go w przekonaniu, że wszystko już w porządku. Interwencja udana, zdał dzisiejszy egzamin na porządnego chłopaka, mogli się teraz zająć znacznie przyjemniejszymi rzeczami niż naciągnięte mięśnie; zaczynało się ściemniać, pobliska latarnia rzucała ciepłe światło na okolicę pomnika, sprośne rechoty Clarka zostały zastąpione miłą dla ucha muzyką sączącą się z posągu i po prostu grzechem byłoby nie skorzystać z tak romantycznej atmosfery. Korzystając z tego, że byli w zaułku sami, jeśli nie liczyć jakiejś pary turystów majaczącej w oddali pod innym pomnikiem, przyciągnął dziewczynę do siebie, zamykając w objęciach i pocałował, a dopiero gdy ich usta zetknęły się na dłużej, uderzyło go że też zdążył się już za nimi stęsknić, choć od ostatnich czułości minęło przecież wcale nie tak dużo czasu. Za każdym razem jednak miał wrażenie, że zdążył już zapomnieć, jakie to cudowne uczucie, i za każdym razem fajerwerki emocji w jego głowie eksplodowały tak samo jak za pierwszym. Po dłuższej chwili odsunął się na tyle, by móc na nią spojrzeć, ale wciąż trzymał ją w ramionach, gdy oferowała, że mogą pójść gdzie tylko będzie miał ochotę. Do mnie czy do ciebie?, pomyślał od razu (Clark byłby dumny), ale coś mu podpowiadało, że Bonnie niekoniecznie jest osobą, która mogłaby z radością przystać na taką subtelną propozycję, więc tylko wydał z siebie jakieś "hmmm" w głębokim zamyśleniu, zastanawiając się nad jakąś bardziej przyzwoitą ripostą. - Z tobą to mogę gdziekolwiek, nawet, nie wiem, iść obierać ziemniaki albo dać się zeżreć wampirom - zapewnił, romantyk jeden, i pogładził ją po policzku, odsuwając przy okazji jakiś niesforny ciemny kosmyk - Ładnie ci w rozpuszczonych włosach - wtrącił, uśmiechając się, bo jak tu się nie uśmiechać, jak się miało przed sobą kogoś takiego jak Bonnie? - Tutaj też mógłbym zostać, ale chyba powinniśmy znaleźć mniej publiczne miejsce, o ile nie chcemy znowu paść ofiarami interwencji Josha. Już mi zapowiedział, że będzie strzegł niewinności na wakacjach i uprzejmie radził żebyśmy nie randkowali na widoku. Także uwaga, może zaraz wyskoczyć zza którejś rzeźby - ostrzegł ją, przypominając sobie remontową pogawędkę z profesorem.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Bardzo głęboko westchnęła, gdy Boyd wpadł w potok słów, który poprzez jego silny akcent sprawił, że przez chwilę miała problem ze zrozumieniem poszczególnej części zdania. - Chciałabym, aby była taka wyrozumiała. - bąknęła pod nosem i uciekła wzrokiem do ich złączonych dłoni, kochała ten widok, to uczucie, ciepło jakie z nich płynęło i poczucie bezpieczeństwa. Boyd przedstawiał sensowne argumenty, niejako miała prawo zawalić egzaminy, a dała z siebie jednak wszystko, choć poszło jej źle przez przemęczenie, stres i brak apetytu. Nie chciała już rozdrabniać tego smutnego tematu, bo jeszcze Boyd dowie się, że zależy jej na aprobacie mamy. Chciałaby jej nie wysyłać wyników, ale wiedziała, że prędzej czy później pojawi się zainteresowanie rodzicielki i będzie musiała jakoś wybrnąć. Drgnęła i podniosła wzrok na przystojną twarz Boyda (nigdy się nie napatrzy na jego idealne rysy). - Nie mogę wrócić do Ilvermorny ani zostać w Nowym Orleanie. Ja... ja... och, ja muszę zrobić coś bardzo ważnego w Hogwarcie. Przyjechałam tu też ze względu na jedną osobę, która mnie nie pamięta. Ale nie wiem czy chcesz żebym ci opowiadała teraz te wszystkie zawiłe rzeczy. - zmarszczyła brwi i wyjątkowo w jej głosie dało się słyszeć jakąś tam pewność siebie i... determinację. Powód przyjazdu do Wielkiej Brytanii wiązał się nie tylko z chęcią ucieczki z Ilvermorny. Powinna wprowadzić w to Boyda choć obiecała sobie przecież, że nie będzie wciągać w to ludzi, aby im też się nie oberwało. Wiedziała jednak, że już za późno na trzymanie języka za zębami, ale czuła, że będzie czasem potrzebować wsparcia i od niego i od Josha nawet, jeśli nie będzie mogła pozwolić im działać w jej sprawie. Ból w stopie ustąpił, ale wiedziała też, że najlepiej jeszcze posiedzieć i jej nie obciążać, aby przypadkiem nie przyspieszyć zakończenia działania zaklęcia. Ostatnimi czasy Boyd spoglądał na nią nieco wnikliwiej niż zazwyczaj, a to jawny znak, że zaczynał dostrzegać, że ta mała szara Bons jednak ma sekrety, których na pierwszy (ani drugi) rzut oka wcale nie widać. Nie planowała prowokować pocałunków, ale gdy tak pomyślała to przecież było to niemym zaproszeniem. Wstrzymała na moment oddech, gdy otoczył ją ramionami i do siebie przygarnął tak jak bardzo to lubiła. Otoczyła ją fala ciepła, oddała ten długi pocałunek, chętnie przechodząc w następny i kolejny, a uznała, że mogłaby go tak całować bez końca. Przesunęła dłońmi po jego ramionach, do szyi, gdzie którymi go oplotła i ani trochę nie przejmowała się, że ktoś mógłby ich nakryć. Za każdym razem gdy wyłapywała od niego pocałunek, choćby najkrótszy to nie mogła wyjść z podziwu, że jej marzenie - którym był on - ziściło się i przybrało tak cudowną formę. - Nie lubię niczego co chciałoby cię zjeść. - oznajmiła buńczucznie, opierając palce o jego kark, który to sobie pogładziła skoro miała tę nieczęstą okazję mieć Boyda na wysokości swojej twarzy. - Naprawdę? - nie byłaby sobą gdyby nie poprosiła o jeszcze jedno zapewnienie w kwestii noszenia rozpuszczonych włosów. Choć Virgo powiedziała jej to samo jakieś milion razy tak słowa otulone głosem Boyda miały znacznie czulsze wyrażenie i to jemu uwierzyła. Ba, gotowa była chodzić w rozpuszczonych jak najczęściej, aby mu się wciąż podobać. Szok związany z pojawieniem się wzmianki o Joshu szybko ewoluował w śmiech. - Naprawdę tak ci powiedział? Przecież... och, on nie musi się o nic martwić. - wzniosła oczy ku niebu. - To, że mam pierwszego chłopaka nie znaczy, że musi teraz się niepokoić, że to się jakoś popsuje czy coś. - bowiem odnosiła wrażenie, że gdyby miała któregoś z kolei chłopaka to może Josh by się tak nie martwił i nie musiał rozmawiać z Boydem? Na wzmiankę "o niewinności" po prostu bardziej się zaczerwieniła.
Po swoim monologu zaniechał tłumaczenia Bonnie swoich racji, bo nie dość, że nie wyglądała na przekonaną, to jeszcze ciężko westchnęła w odpowiedzi na jego słowa. Liczył na to, że może uda mu się jej uświadomić, że jej matka powinna zachować się inaczej, że może ją trochę zmotywuje do tego, żeby nie przejmować się aż tak reakcjami kobiety; zazwyczaj nie poddawał się tak szybko i był gotów do niekończących się dyskusji, ale w tym przypadku za bardzo nie miał z czym dyskutować, bo Bonnie niby mu przytakiwała, ale w taki sposób, że wyczuwał, że robi to, żeby dał jej spokój. Jak tu się kłócić w takiej sytuacji? No nie da się. Westchnął sobie też, niepocieszony, że nic nie wskórał, i zamiast gadaniem zajął się uspokajającym głaskaniem jej dłoni, jakby chciał jej przekazać, że to nieważne, że nie ma się czym przejmować i że teraz, w tym momencie, nie musi się ani trochę martwić, bo ma go obok. Na chwilę zapadła cisza i już miał zabierać się za rzucanie leczniczego zaklęcia, gdy Bonnie nagle zupełnie niespodziewanie ożywiła się, jakby wyrwała z krótkiego zamyślenia i zaczęła do niego mówić zupełnie innym niż zwykle tonem, zaś słowa, które padły, zaskoczyły go chyba jeszcze bardziej. - Co? - spytał głupio, jakby czegoś nie dosłyszał, bo dziewczyna brzmiała, jakby chciała mu właśnie opowiedzieć o jakiejś tajnej misji, którą ma zamiar wypełnić i to tak bardzo do niej nie pasowało, że w pierwszej chwili pomyślał, że żartuje sobie i opowiada jakieś niedorzeczności. Była jednak poważna, żadne wesołe iskierki nie skrywały się w szarych oczach, gdy na nią spojrzał. - No chcę, no co się głupio pytasz, zawsze chcę żebyś mi opowiadała wszystko - odparł, i przyłapał się na tym że zabrzmiał na zniecierpliwionego, a przecież wcale nie chciał, chciał ją tylko gorliwie zapewnić, że nie musi się upewniać bo jego interesuje absolutnie wszystko, co ona ma do powiedzenia; podniósł jej dłoń do ust i pocałował szybko, posyłając łagodniejszy uśmiech żeby zatrzeć tamto kiepskie wrażenie i zachęcić ją do kontynuowania opowieści. Zaśmiał się cicho na jej buntownicze oświadczenie, ale zaraz spoważniał, gdy musiał ją po raz kolejny zapewnić, że naprawdę miał na myśli wypowiedziany przed chwilą komplement; Bonnie bardzo często, jeśli nie zawsze, potrzebowała takich potwierdzeń, powtarzał jej więc cierpliwie to samo za każdym razem, z nadzieją, że w końcu przestanie odruchowo wątpić w jego słowa. Nie wiedział, skąd to się brało. Nie miała przecież żadnych powodów, żeby nie wierzyć w siebie, pod jakimkolwiek względem, a tymczasem można było odnieść wrażenie, że bagatelizuje samą siebie tak samo jak zranioną nogę, relację z mamą czy właściwie jakikolwiek problem, który jej dotyczył. Niedobrze. Nie powinno tak być. Wzmianka o Joshu być może zburzyła nieco romantyczny klimat, ale nie mógł się powstrzymać, żeby o nim nie wspomnieć, wszak fajnie byłoby, gdyby Bonnie też miała świadomość, że są pod obserwacją troskliwego opiekuna; nie traktował tego oczywiście na serio i też chciało mu się śmiać, gdy mówił o planach Josha i strzeżeniu niewinności. Rumieniec Bons dyplomatycznie przemilczał. - Naprawdę. Nawet groził mi deską. - zrelacjonował dość ogólnikowo i wcale nie na poważnie, przywołując w myślach widok Walsha, który pouczał go o zachowaniu dyskrecji znad zdezelowanej podłogi, a potem wzruszył ramionami - Nie wiem, może spodziewa się po mnie najgorszego, bo sam w młodości był draniem i łamaczem serc. Może mu powiedz, że miałaś już piętnastu chłopaków, to się poczuje spokojniejszy, że wiesz co robisz. Że takie szaleństwa jak Solberg z Sorrento już masz za sobą i już nie musi się martwić. To go na pewno przekona. - odparł ze śmiechem, nawet nie próbując sobie wyobrazić reakcji wuja na taką informację, potem zaś spoważniał wreszcie i ścisnął lekko jej dłoń, którą po pocałunkach ponownie chwycił, i zajrzał z uwagą w jej oczy - Nie przejmujesz się nim tak na serio, prawda? - upewnił się na wszelki wypadek, bo naprawdę, ostatnie czego teraz potrzebowali to stresowanie się Joshem.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Nic dziwnego, że wzbudziła w nim zniecierpliwienie skoro napomknęła na ciekawy temat i nagle stwierdziła, że jednak nie powie ani słowa. To było z jej strony okropne, powinna się wstydzić i jednak wtajemniczyć Boyda w te wszystkie zawiłe sprawy. Rozczulił ją tym drobnym acz bardzo ciepłym pocałunkiem w wierzch dłoni, to było romantyczne, miłe, lekkie, aż chciało się wykrzyczeć jak bardzo go kocha i jakie to dziwne, bo przecież byli świeżakami w tym związku. Pogładziła kciukiem jego skroń i uśmiechnęła się ładnie (miała taką nadzieję), bo przecież nie musiał jej za nic przepraszać to prędzej ona jego. - Nie umiem ci chyba odmówić. Josh nie byłby zadowolony. - oznajmiła, już pogodniej, bo choć w jej głowie tkwił obraz Nathaniela to jednak miło było raz po raz wracać prosto w objęcia ciepłego spojrzenia Boyda, którego miała na wyłączność! Nie musiała dzielić się nim ani z Fujem ani z Filinem i żadną inną osobę, mogła zaskarbić sobie jego pełną uwagę, a jeszcze miesiąc temu było to spełnieniem jej marzeń. - Mam ci wierzyć, że ten ultra mega maksymalnie łagodny misiowaty Josh groził ci deską? Ten kłębek wielkiej miłości? - uśmiechnęła się już szeroko dzięki temu mimika przesłoniła ten czerwony rumieniec. Usiadła teraz tak, aby stykali się kolanami, bo przecież wtedy czuła się tak blisko, czasami jednak było to jeszcze za daleko. - Nie uwierzy mi, bo nie umiem za dobrze kłamać. Brrr, nie wiem co im strzeliło do głowy, ale słyszałam, że Josh długo był zdenerwowany a jego to chyba ciężko wściec, prawda? - pytała choć przecież i tak nie mogli go znać zbyt dobrze skoro Josh nie był w zamku od zawsze. - To mój wujek to będę się nim przejmować ale nie w taki sposób jak myślisz. - wyciągnęła szyję w jego kierunku i go krótko pocałowała, z uśmiechem, tak słodko i uroczo jak to potrafiła. Miała nadzieję, że jednak nie jest przy tym jakoś mdła. - Skoro mnie chcesz to już cię nie zostawię nawet jeśli Josh będzie gęgał, że jesteś niedobry. - dodała dla rozwiania wszelakich wątpliwości i zakryła drugą dłonią ich już jedne złączone. - Muszę porozmawiać z Nathanielem Bloodworthem, Boyd. To on głównie zwabił mnie do Hogwartu ale gdyby o losie nie on to bym nie poznała ciebie, Saxy, Jess, Filina, Victorii, Oli, Chloé i wielu fajnych osób. - to było dziwne musieć coś zawdzięczać temu człowiekowi. - Ale jeśli mam ci powiedzieć więcej to musisz mi przysiąc na Fuja i wszystkie irlandzkie monety, że nie powiesz o tym nikomu, nawet Joshowi. I przede wszystkim nie będziesz chciał iść do niego ze mną ani beze mnie bo... bo muszę to załatwić sama, bo sobie i jeszcze komuś to obiecałam. - tutaj spoważniała i w jej oczach pojawiła się determinacja jaka zdarzała się nieczęsto, a jednak widniała w jej duszy i wyzwalała się w kwestiach absolutnie dla niej ważnych.
Nie mógł powstrzymać parsknięcia śmiechem, gdy Bonnie wyraziła się w tak bardzo pochlebny sposób o swoim wujku; pewnie i miała w tym sporo racji, Walsh nie należał do najgroźniejszych, najmroczniejszych typów, zazwyczaj był zwyczajnie, po ludzku miły i raczej niewiele osób miało powód, by się go bać, na lekcjach był opanowany i wyrozumiały nawet jak ktoś ledwo trzymał się na miotle i można było bez problemu się z nim dogadac, ale bezkompromisowy dobór słownictwa dziewczyny bardzo go rozbawił. - Myślę, że go nie doceniasz - stwierdził, uśmiechając się pod nosem, bo w jego odczuciu Josh, chociaż szalenie sympatyczny, był jednocześnie człowiekiem, który, wiecie, nie da sobie w kaszę dmuchać - I nie jestem pewny, czy jego męskie ego byłoby zadowolone z tego ultra mega maksymalnie łagodnego misiowatego kłębka wielkiej miłości. Brzmi jakbyś opisywała puszka pigmejskiego - zaśmiał się, choć tak naprawdę nie wiedział, może wuj by docenił te piękne, poetyckie niemalże słowa i poczuł się mile połechtany. Odwzajemnił uśmiech i pocałunek dziewczyny i trzeba przyznać, że poczuł ukłucie ulgi, gdy zapewniła go z takim przekonaniem, że nie ma zamiaru sugerować się zdaniem Josha w kwestii ich związku - Dobra. W ogóle nie słuchaj, co mówi Josh, chyba że powie, że jestem super, to wtedy koniecznie weź pod uwagę jego opinię - zastrzegł półżartem, chociaż tak naprawdę to miał nadzieję, że nigdy nie będzie musiała stawać przed tym dylematem, bo wuj będzie miał na jego temat do powiedzenia same superlatywy. W końcu całkiem nieźle im się rozmawiało o życiu i remontach, wydawało mu się, że nie robił na nauczycielu tak fatalnego wrażenia, jakie czasem potrafił wywierać na ludziach; generalnie był dobrej myśli, nie wydawało mu się, by Josh miał w jakimś kluczowym momencie ich życia wbiec z okrzykiem "Nie zgadzam się!". Tak czy inaczej, miło było wiedzieć, że Bonnie jest zdeterminowana. I to nie tylko w kwestii ich relacji, ale i czegoś jeszcze, o czym opowiedziała mu po chwili; czego jak czego, ale opowieści o Bloodworthcie kompletnie się nie spodziewał. Najpierw spojrzał na nią zaskoczony, aż przerwał bezwiedne gładzenie jej dłoni, które uskuteczniał do tej pory, a z każdym słowem jego konsternacja tylko wzrastała. Nie brzmiałoby to wszystko aż tak dziwacznie - okej, mogła mieć jakąś sprawę do Nathaniela - gdyby nie prośba o zachowanie wszystkiego w wielkim sekrecie i wzmianka o wielkiej obietnicy. Nie podobało mu się to, oczywiście. Pokręcił głową. - Nie składam takich obietnic. Nie jestem jasnowidzem, nie mogę ci nic obiecać, dopóki się nie dowiem, o co chodzi - odparł, bo choć nie miał zamiaru biec od razu ze świeżymi ploteczkami do Josha i nie planował się wpierdalać w nie swoje sprawy i interesy Bons z nauczycielem eliksirów, to nie składał obietnic bez pokrycia, a w tym przypadku nie miał pojęcia, czy będzie mógł dotrzymać słowa - Przecież jak się okaże że masz jakieś kłopoty, to będę musiał ci pomóc. Po prostu mi powiedz. Zaufaj mi. - poprosił, zażądał, sam nie wiedział co; bardzo chciał się dowiedzieć, co to za tajemnica, ale nie na jej warunkach. Żeby potem nie miała pretensji, jeśli wplącze się w coś, z czego on będzie musiał - chciał - ją wyciągać.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Uśmiechnęła się od ucha do ucha gdy mogli bardzo pozytywnie odgadywać wujka Walsha. Zdawała sobie sprawę, że jej opis nie ma w sobie za knuta męskości jednak ilekroć myślała o Joshu to nachodziła ją myśl, aby schować się w jego szerokich ramionach. - Dlatego mówię to tobie a nie jemu. Poza tym domyślam się, że jest silny, w końcu zawodowo zajmuje się sportem. - nie widziała Josha w akcji choć pamiętała wyraz jego wściekłej twarzy, gdy opieprzał ją za zaniedbanie swojego żywienia. Przez tamtą przestrogę starała się jeść częściej… ale i tak kończyło się na miseczce winogron czy sucharkach. Coraz ciężej szło poranne wstawanie jednak zapierała się w sobie, głód tłumiąc piciem sporej ilości wody. Zamrugała trochę szybciej aby pozbyć się nieprzyjemnych rozważań na rzecz uśmiechania się do Boyda. - Określenie "super" jest skrajnym niedopowiedzeniem. - popatrzyła na niego tak czule i ciepło, z takim uwielbieniem które w sobie tłumiła przez cały ten czas zanim ją zaprosił na prawdziwą randkę. Teraz już nie musiała z tym walczyć, mogła wpatrywać się w niego z takim zakochaniem jakim tylko chciała. Zmartwiła się bardzo gdy odmówił złożenia takiej obietnicy. Kąciki jej ust opadły i zastanawiała się na szybko jak to obejść. - Boyd, to naprawdę jest delikatna sprawa. - musiała zerknąć na bok, aby przypadkiem nie doszukał się w jej spojrzeniu jakiegoś przejawu strachu bo wtedy nigdy w życiu nie wyciągnie od niego obietnicy, że nie będzie reagować. Nie do końca jeszcze zdawała sobie sprawę, że profilaktycznie prosi go o bezczynność. - Och, ale po prostu nie chciałabym żebyś reagował gwałtownie gdyby… gdyby… - gdyby Nathaniel Bloodworth chciał zrobić coś co mogłoby się jej nie spodobać? - ... gdybym się z nim na przykład pokłóciła a tak będzie, Boyd. - dopiero teraz podniosła nań wzrok i czuła, że może mu zaufać pomimo swoich obaw, że interwencja osób trzecich może nanieść sporo zamieszania i szkód. Przygryzła kącik ust i zastanawiała się jak to wszystko ująć. - To… to chociaż zachowaj to tylko dla siebie tak długo jak będzie to możliwe, dobrze? - tyle czasu trzymała ten sekret w ukryciu, ciążył na jej barkach i był cieniem w myślach, a więc podzielenie się nim z kimś kogo ewidentnie kocha… co dwie głowy to nie jedna? Może on mógłby rzucić jakieś światło na tę sprawę? Przysunęła się bliżej Boyda jakby już teraz chciała się schować, a jednak zaciskała mocno blade usta w przejawie determinacji. - Nathaniel Bloodworth był narzeczonym mojej nieżyjącej kuzynki. On mnie nie pamięta, bo gdy mnie ostatnio widział to byłam… - gruba, mała, pulchna, spasiona i brzydka - ... młodsza, miałam jakieś osiem lat. Przyjechałam tutaj po to by wyciągnąć z niego informacje, dowiedzieć się prawdy… ale to trudne bo on pochodzi z elitarnego rodu, a ja jestem półkrwi i w tej kwestii to się liczy. Muszę być ostrożna. - nie mówiła wszystkiego od razu, aby nie przygnieść Boyda całą masą przykrych informacji. Nathaniel był potężną osobistością a ona marną czarodziejką, która nawaliła SUMy. Mimo wszystko była jedyną osobą, która interesowała się przyszłością i nie mogła tego zaprzepaścić. Chciała poznać prawdę zatem musiała skonfrontować się z szanowanym czarodziejem wysokiego rodu.
Rozumiał, z jakiego powodu dziewczyna może go prosić o dyskrecję i to było w porządku - skoro chodziło o jakąś delikatną, osobistą sprawę, to nic dziwnego, że chciała się upewnić, że nitk niepożądany się o niej nie dowie, ale wymaganie bezczynności było nie do przyjęcia; wydawało mu się, że Bonnie zdążyła poznać go na tyle, że nie zdziwi jej odmowa złożenia obietnicy siedzenia z założonymi rękami, kiedy ona pakuje się w jakieś tarapaty, tymczasem wyglądała jakby naprawdę myślała, że tak właśnie będzie. Rozpoczęła dość enigmatyczne, żeby nie powiedzieć mętne, wyjaśnienia, które zamiast naświetlać sprawę, tylko bardziej ją gmatwały. O co miałaby się kłócić z Bloodworthem? Skąd w ogóle go znała, bo raczej nie ze szkoły, skoro miała jakiś powód do sprzeczek z nim? Dlaczego sprawa była taka delikatna? Co się, kurwa, działo? Jedyne stosunki, które myślał że mogłyby ich łączyć, to relacja uczeń-nauczyciel, ale nie sądził, by chodziło tu o pracę domową z eliksirów. Nasuwało mu się mnóstwo pytań po tym wstępie, powstrzymał je jednak, chcąc najpierw dać szansę Bons na szersze opisanie sytuacji. - Dobrze, nikomu nie powiem bez potrzeby - zapewnił ostatecznie, bo to akurat był w stanie obiecać; trochę miał nadzieję, że tak naprawdę wcale nie dzieje się nic niepokojącego i chodzi o zupełnie zwyczajną sprawę, którą dziewczyna zwyczajnie wyolbrzymia, choć zarazem nie wydawało mu się, by Bonnie miała takie tendencje. Objął ją i pogładził po ramieniu, gdy się przysunęła; gdy zaczęła mówić, wyglądała bardzo poważnie. Wysłuchał wszystkiego, co miała do powiedzenia i choć wreszcie z grubsza dowiedział się, w czym tkwi problem, to wciąż do końca nie rozumiał. Patrzył chwilę przed siebie, jakby obserwował śpiewający pomnik, ale w rzeczywistości wcale go nie podziwiał, tylko myślał intensywnie, układając w głowie to, co zdradziła mu Bonnie na temat Bloodwortha i swojej kuzynki. Niby wyjaśniła to i owo, ale pytań kłębiło mu się w głowie jeszcze więcej. Zaczął od najprostszego. - Myślisz, że on ma coś wspólnego z jej śmiercią? Że co, że ją zabił? - spytał wprost, bo nie do końca zrozumiał, jakie dokładnie informacje dziewczyna chce wyciągać od mężczyzny. W tym momencie wydało mu się to mało prawdopodobne - choć dobrze wiedział, że argument "kojarzę faceta ze szkoły, wydaje się w porządku" byłby tu zupełnie nie na miejscu - a takie oskarżenie zaś bardzo poważne, wstrzymał się jednak od dalszych komentarzy i osądów, czekając aż Bons zdradzi mu więcej szczegółów tej historii.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Zadrżała mocno kiedy zapytał prosto z mostu czy Nathaniel przypadkiem nie odpowiada za śmierć kuzynki. To nią tak wstrząsnęło (choć poniekąd domyślała się, że mógł mieć z tym coś wspólnego), że sama się zdziwiła. Cieszyła się, że ją objął, czuła się znacznie pewniej i mogła dosyć szybko się ogarnąć, aby dopowiedzieć więcej informacji. - Nie, nie. O Merlinie, to straszne. Nie, Alicia zapadła w śpiączkę. - potrząsnęła głową, rozmasowała policzek jakby chcąc się tym gestem ocucić z tego szoku. Nabrała powietrza do płuc. - Wyobraź sobie, że zdrowa, energiczna i głośna nastolatka z dnia na dzień zapada w głęboką śpiączkę a jakiś czas później umiera. Nikt nie potrafił powiedzieć skąd się to wzięło. I to Nathaniel przy tym teoretycznie był. Nikt mi tego nie potwierdził, ale był nierozłączny z Alicią. - streściła mniej więcej jak to wyglądało, ale też nie chciała Boyda zarzucać zbyt wieloma niepotrzebnymi szczegółami. Czuła ulgę mogąc się tym podzielić z dugą osobą pomimo początkowych obaw i wątpliwości. Ufała Boydowi, wiedziała, że może na nim polegać i będzie nad nią czuwać, bo z jakiejś przyczyny ją lubi. Sięgnęła po jego dłoń i mocno ją ścisnęła. - A on milczał, nic nie mówił. Nie był przy jej łóżku gdy umierała, nie było go na pogrzebie. Wyjechał. A ona umarła. Boyd, ona miała siedemnaście lat. - posmutniała co też zdradzało, że miała cieplejszą relację ze starszą od siebie kuzynką. - Chcę wiedzieć dlaczego to się stało. Ubóstwiałam ją, była moją idolką. Nikt mnie nie słuchał kiedy mówiłam, że to dziwne. - poskarżyła się cicho, ale towarzyszyło jej uczucie, że dobrze zrobiła. Wyjaśniła swoją obecność w Wielkiej Brytanii i o ironio, mogła podziękować teraz Nathanielowi za to, że ją tu przyciągnął (oczywiście nieświadomie) bo dzięki temu poznała Boyda i się w nim intensywnie zakochała. Mimo wszystko chciała sprawiedliwości, a to była wszak jedna z pożądanych cech uczniów Helgi Huffelpuff. - Będę mu zadawać niewygodne pytania. Jeśli się zdenerwuje to znaczy, że coś ukrywa, a ja jestem pewna, że coś wie. Czuję to w kościach.
Po jego może dość niedelikatnym, ale w jego mniemaniu kluczowym pytaniu, Bonnie wreszcie zaczęła zagłębiać się w szczegóły tej sytuacji z Bloodworthem, pozwalając mu na zrozumienie nieco więcej, przede wszystkim tego, dlaczego tak jej zależało na dotarciu do prawdy. Historia o śmierci kuzynki była bardzo przykra i ciężko byłoby tu znaleźć nawet jakieś banalne słowa pocieszenia - gdy odchodził ktoś młody, wytrącało to z ręki wszystkie te choć trochę pomagające pogodzić się ze stratą stwierdzenia, że osoba ta przeżyła długie, wspaniałe życie, że taka jest kolej rzeczy i na każdego przychodzi w końcu czas. W tym przypadku czas nadszedł, gdy całe życie miała dopiero przed sobą; milczał chwilę i uścisnął Bons mocniej, dając niemy wyraz temu, jak bardzo mu przykro, bo żadne słowa, które nie brzmiały zupełnie sztampowo, nie przychodziły mu do głowy. Skupił się więc na faktach. - Masz rację, to wszystko brzmi... bardzo dziwnie - przyznał w końcu, nadal zamyślony, analizując to wszystko co usłyszał. Nie był w stanie wysnuć żadnej teorii co do tego, jaki był udział Nathaniela w całej sprawie, ale jedno pozostawało pewne: jakiś na pewno był - Skoro nie dociekał, co się stało, to wygląda, jakby faktycznie już wiedział, albo go to nie obchodziło, a skoro tak ją kochał, to raczej to drugie odpada - stwierdził powoli, utwierdzając dziewczynę w przekonaniu, że sprawa wymaga wyjaśnienia - A reszta rodziny? A medycy? Nic nie zdiagnozowali? - dopytał, trochę nie dowierzając; możliwości magicznych uzdrowicieli były przecież ogromne, dużo większe niż mugolskich lekarzy. Taka zupełnie niewyjaśniona przyczyna śmierci musiałaby być albo bardzo nietypowa albo... celowo przez kogoś zatajona. Musiał przyznać, że - choć większość osób pewnie uznałaby grzebanie w tak bolesnej sprawie za nierozsądne i nic nie zmieniające - zaimponowała mu determinacja i odwaga Bonnie, która nie godziła się na zamiecenie pod dywan śmierci ważnej dla siebie osoby; wydawało mu się, że niewielu ludzi by się na to zdobyło. Sprawiedliwość sprawiedliwością, ale bardzo często wolimy mieć po prostu spokój. - Dowiemy się, co się stało - oświadczył spokojnie, ale pewnie, tak jakby zaraz mieli załatwić sprawę; tak jak obiecał, nie zamierzał się wpierdalać, ale skoro został wtajemniczony w sytuację, to automatycznie poczuwał się do pomocy i współpracy - Myślisz, że nie zachowa zimnej krwi? Nie wiem, nie znam go, ale równie dobrze może być niezłym manipulatorem - stwierdził w odpowiedzi na plan dziewczyny i zaraz też podzielił się swoim własnym, mniej subtelnym zdecydowanie - Ale gdybyśmy mieli veritaserum...
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
Poczuła ogromną ulgę. Nie mogła się ona równać dosłownie z niczym - ktoś przyznał jej rację! Boyd był jedyną osobą, która po zapoznaniu się z tematem określiła, iż sytuacja jest dziwna. To znak, że Bons się nic nie wydawało, bowiem brak oparcia w drugiej osobie (w kwestii Alicii) sprawiał, że czasem wątpiła czy aby sobie wszystkiego nie wmówiła. Postawa Boyda przegnała wszelakie wątpliwości i z radości pogłaskała go po poliku, bo to było dla niej tak szalenie ważne. To kolejny powód do kochania tego człowieka. Opuściła rękę i wydała z siebie westchnienie pełne rezygnacji gdy padło pytanie co na to inni. - Rodzina nie chce mnie słuchać, bo Bloodworthowie są tacy szanowani, zamożni i popularni. Fakt, przyznali, że to dziwne zapaść w śpiączkę w tak młodym wieku, ale z tego co uzdrowiciele mówili mogła - ale nie musiała - natrafić na jakąś poplątaną wiązkę starych zaklęć, którymi oberwała. Nie wiem, Boyd. To wszystko mi do siebie nie pasuje. A chcę wiedzieć. - opuściła głowę najwyraźniej już mocno zmęczona opowiadaniem o trudnych tematach. Cieszyła się jednak, że podjęła mądrą decyzję wprowadzenia Boyda w temat. - Teraz wiesz czemu nie chcę, aby Josh wiedział? Może iść pytać Nathaniela. A muszę zrobić to sama. - wszak dotychczas Bloodworth był asystentem profesor Sanford, a więc nie mogła póki co mieć "wtyki" w kadrze. Czuła potrzebę samodzielnego rozwiązania problemu. Wzruszyła ramionami po chwili i wsunęła kosmyk włosów za ucho. - Po nim lepiej spodziewać się wszystkiego. Wolę póki co nie ryzykować za dużo dopóki nie wybadam gruntu, ale… - rozejrzała się po ciasnej i całkiem romantycznej uliczce. Jak oni mogą rozmawiać o Nathanielu kiedy są sam na sam w tak urokliwym miejscu? ... mieliśmy iść coś zjeść. Nieopodal jest fajna pizzeria dla czarodziejów. - uśmiechnęła się weselej i póki co nie zorientowała się, że wyjście do pizzeri oznacza, że będzie musiała zjeść choć maleńki kawałek. Teraz koncentrowała się na tym, aby pokazać Boydowi fajne miejsce. Splotła ich palce i po chwili intensywnej rekomendacji mogła w lekkim pośpiechu zaciągnąć go w kilka fajnych miejsc w Luziajnie. Mijają miesiące, a ona nadal nie może się nacieszyć tym, że Boyd ją zechciał, polubił i w ogóle chce z nią być. Niedowierzanie zawsze będzie nieodłącznym elementem życia zakompleksionych szarych myszek.