W ciągu dnia roi się tu od mugolskich turystów jednak po godzinie dwudziestej drugiej budowla zamykana jest dla niemagicznych, a otwierana dla czarodziejów.
Laffite Blacksmith to jedna z najstarszych budowli Nowego Orelanu. Można wypić tu dobre piwo, posłuchać i potańczyć do muzyki płynącej z szafy grającej, a także spotkać... ducha pirata Jean Laffite's. Wyłania się wieczorem ze ściany; zazwyczaj siedzi przy kontuarze i popija duchowe whiskey. Przeklina co drugie słowo, śmieje się donośnie, w najpiękniejszym paniom uchyla rąbka kapelusza.
Jeśli chcesz to rzuć kością na interakcję z duchem. Uwaga, przysługuje Ci rzut jednorazowy.
Spoiler:
1, 2 - duch nawet na Ciebie nie spojrzał. Siedzi przy blacie, sączy piwo, co rusz mu się odbija a Ciebie albo ignoruje albo... jest na tyle "pijany", że nie dajesz rady go zagadać. 3, 4 - wystarczyło, że się przywitałeś, a zareagował na Twój widok donośnym "ahoj!" i... przysiadł się do Twojego stolika. Jeśli jesteś mężczyzną zaczął opowiadać Ci sprośne żarty, jeśli kobietą to zaśpiewał Ci morskie chanty. W międzyczasie opowiedział Ci krótko o swoim statku, o zwyczajach jakie tam panowały. Nie dawał sobie przerwać, po prostu mówił, wybuchał rubasznym śmiechem i przeszkadzał Ci w delektowaniu się piwem. Dopiero zawołany przez oberżystę dał Ci spokój. Dowiedziałeś się trochę o duchu, a więc zyskujesz +1 punkt do Historii Magii. 5, 6 - wpadłeś mu w oko bez względu na Twoją płeć. Puszczał Ci oczko, a po pewnym czasie postawił Ci butelkę ognistego bimbru - wystarczy zrobić łyk, a dostajesz zawrotów głowy. Upić się można po pierwszym kuflu.
Autor
Wiadomość
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Artyści mieli swój własny sposób patrzenia na świat, który mógł być niezwykle podobny bez względu na to w jakiej dziedzinie się specjalizowali. Wszystko było kwestią tego jak traktowali swoją sztukę: czy jedynie jako pracę odtwórczą, źródło zarobku, a może powołanie... I chociaż wyraźnie dało się wyczuć różnicę pomiędzy swoją własną kompozycją, która miała wyrazić autora i uzewnętrznić go w jak najbardziej szczery sposób to również czasem można było to zrobić również odtwarzając czyjeś dzieło. Może w niektórych profesjach było to nieco trudniejsze, ale z pewnością nie niemożliwe jeśli tylko tego się chciało. Czasami chodziło po prostu o odpowiednią interpretację oryginału, zrozumienie go i próbę przekazania tego samego. Choć nie można ukryć, że często po prostu nie miało się żadnego wyboru ani wpływu na to czego życzył sobie pracodawca czy też klient. Wtedy można było jedynie postarać się wczuć w dane dzieło lub je zrozumieć i dopiero wtedy odtworzyć. Yuuko starała się być otwarta na wiele dziedzin sztuki. Nawet jeśli nie była w nich utalentowana. Po części dlatego, że potrafiła odnaleźć w nich piękno i je docenić, ale także dlatego, że czasami mogła w nich znaleźć jakieś źródło inspiracji. Choć oczywiście to muzyka była jej główną dziedziną i sprawiała, że często zwracała największą uwagę na dźwięk. Podobnie było i teraz. Mogła zwrócić uwagę na ogólną aparycję blondynki, cieszyć oko jej wyglądem oraz przez krótką chwilę poczuć pod palcami fakturę podniszczonej farbami i dosyć szorstkiej choć dalej przyjemnej w dotyku dłoni, ale i tak największą uwagę przykuwała do jej głosu. Do tego jaką miał barwę, jak rozbrzmiewał i komponował się w całym harmidrze baru. Wyczulony słuch bez większego problemu mógł wychwycić także akcent Zakrzewski oraz to w jaki sposób wymawiała poszczególnych dźwięków. I musiała przyznać, że Bianca miała naprawdę melodyjny głos, którego mogłaby słuchać o wiele dłużej. - Jak sobie życzysz - odpowiedziała, odwracając się na chwilę do barmana i zamawiając dwa bezalkoholowe napoje, składające się głównie z cytrusów osłodzonych odrobiną cukru trzcinowego. Najwyraźniej był to jakiś lokalny specjał, który serwowano głównie osobą, które chciały się nieco otrzeźwić po zbyt dużej ilości alkoholu. Chociaż sam drink był na tyle smaczny, że mógł być pity również bez potrzeby przywrócenia trzeźwego myślenia. Uśmiechnęła się jedynie, gdy blondynka zadała jej pierwsze pytanie, przy którym nieco się zamotała najwyraźniej chcąc, żeby jej wypowiedź zabrzmiała nieco inaczej niż wyszło jej to w rzeczywistości, ale Kanoe nie miała nic przeciwko temu. Wiedziała, że Bianca nie miała złych intencji. Poza tym... chyba nawet trafnie ją określiła. - Nie, naprawdę nie szkodzi. W sumie chyba masz nawet rację - odparła, mieszając słomką zawartość wysokiej szklanki z drinkiem. - Nie jestem typem imprezowiczki, ale niektóre miejsca mają w sobie po prostu jakąś atmosferę, która sprawia, że chce się w nich spędzić nieco czasu. Tym bardziej jeśli w grę wchodzi muzyka na żywo. Także... chyba o to chodzi. Poza tym chyba przywykłam już trochę do tych wszystkich barów - stwierdziła również delikatnie wzruszając ramionami, nie wiedząc jak powinna to lepiej ubrać w słowa. - A ty co tu robisz? Bo szczerze powiedziawszy to też nie wydaje mi się, żebyś była stałym bywalcem takich miejsc... Klasyczne odbicie pytania, ale przynajmniej chwilowo nie bardzo wiedziała o co właściwie mogłaby jeszcze ją spytać. Jakimś cudem wszystkie jej umiejętności społeczne przestawały współpracować i podsyłać jej ewentualne tematy do rozmów. Możliwe, że po prostu musiały przebrnąć przez jakiś niezbyt ekscytujący zaczątek dialogu, by potem móc swobodnie toczyć normalną rozmowę. Przynajmniej Yuuko miała taką nadzieję.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
Naprawdę nie wiedziała, czemu postanowiła jeszcze dłużej pokręcić się po French Quarter, licząc na to, że może natknie się na coś istotnego, co mogłoby jej pomóc w sprawie Laveau. Może jeszcze napotka kogoś, kto byłby skory do tego, by podzielić się z nią swoją obszerną wiedzą? Z jakiegoś powodu postanowiła przy tym zajrzeć do tawerny Lafitte's Blacksmith. W zasadzie powody były dwa: pierwszym było to, że Lafitte’s było najstarszym tego typu przybytkiem w całym Nowym Orleanie, ergo, Marie mogła tam bywać za swojego życia. Drugim było to, że rezydował tam słynny duch pirata, który był niejako patronem całego lokalu. Miała nadzieję, że od niego będzie mogła się dowiedzieć czegoś więcej. W końcu może znał Laveau i mógłby być w stanie jej pomóc i zdradzić coś na temat Królowej Voodoo? Niemal od razu poczuła mocny zapach piwa i potu przebywającej w środku klienteli. Było naprawdę duszno i musiała przyznać, że chyba to nie było miejsce dla niej. Dosyć szybko jednak odszukała wzrokiem sylwetkę ducha przy barze i usiadła tuż obok niego, by zagadnąć go z promiennym uśmiechem (i wyraźnie widocznym dekoltem, który eksponowała opierając się od ladę, za którą stał barman). Naprawdę sądziła, że to wszystko będzie o wiele trudniejsze, ale najwyraźniej poczciwy Jean miał słabość do młodych dziewcząt, które okazywały mu należyte zainteresowanie. Musiała przyznać, że dzięki towarzystwu Toma dowiedziała się co nieco o żeglarstwie i mogła od tego zacząć ich małą rozmowę, by następnie skierować ją na Nowy Orlean i postać samej Laveau. W tym czasie Lafitte zamówił dla niej jakiś miejscowy bimber. Już sam zapach wyraźnie wskazywał na to, że był to niezwykle mocny trunek. Mimo wszystko Strauss radośnie uniosła kufel i pociągnęła pierwszy łyk bimbru, który niemal od razu uderzył jej do głowy. Starała się jednak tym nie przejmować. Dalej drążyła temat Laveau, chcąc uzyskać od ducha jakieś bardziej konkretne informacje na temat samej czarownicy i praktyk, które uprawiała za życia. Być może to mogłoby jej pomóc w poszukiwaniach amuletu. Całe szczęście, że wpadła mu w oko, bo dzięki temu Jean zdecydowanie nie miał dosyć jej towarzystwa. Musiała jedynie siedzieć obok niego i uśmiechać się raz po raz i zadawać odpowiednie pytania, by spróbować wyciągnąć od niego to, co sam wiedział i co mogło się okazać dla niej przydatne. W pewnym momencie nawet próbowała się uwiesić się na niematerialnym ramieniu Laffite’a pod wpływem wypitego bimbru, co raczej nie było zbyt przyjemne i zaowocowało jedynie naprawdę przejmującym lodowatym dreszczem, który przeszył całe jej ciało. Zapamiętać: nigdy więcej czegoś podobnego nie odpierdalać. Zamieniła jeszcze kilka słów z duchem, a następnie odstawiła niedopity trunek na bar, starając się w nieco przytępionym alkoholem umyśle poukładać jakoś to wszystko, co usłyszała. Musiała to spisać póki wszystko pamiętała, a następnie przeanalizować znane sobie fakty. Z pewnością dzięki temu zbliży się do rozwiązania tajemnicy amuletu. Jeszcze wpadnie on w jej ręce i będzie mogła poczuć w swoich dłoniach moc Laveau.
z|t
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
- Obiecuję, że będziesz pierwszą, która dostanie zaproszenie. - obiecała, szczerząc się od ucha do ucha. Co prawda po wakacjach w towarzystwie Molly pewnie będzie miała dość imprez przez dłuższy czas. Alkohol już i tak skutecznie pokrzyżował jej treningowe plany na lato. Mogła zwalać wszystko na swojego ducha, ale prawda była taka, że w ogóle nie próbowała się kontrolować i trochę traciła umiar. Tak jak teraz, kiedy mimo stanu upojenia alkoholowego, kolejny raz sięgnęła po szklaneczkę z bimbrem. Będzie żałować, ale po co przejmować się na zapas? - Ahoj szczury lądowe! Refuj bukszpryt! - krzyknęła, wcielając się w rolę kapitana ich bujającego statku, na tym wspomnianym przez Aleksandrę wzburzonym morzu. Tak naprawdę nie wiedziała, co to właściwie znaczy, aż tak żeglarstwem się nie interesowała, ot przypadkowe słowa wyłapane w porcie, ale brzmiały całkiem mądrze. Pokiwała głową, zgadzając się z przyjaciółką co do Jeana i jego nalewek i nawet uśmiechnęła się ładnie do pirata. To była jedyna waluta, jaką była w stanie mu zapłacić za tą wątpliwą przyjemność picia jego diabelskiego napoju. Paskudne, ale trzeba było przyznać, że kopało mocno. A chyba po to przyszły do tawerny, nie? Tak jej się wydawało, ale pamięć powoli zaczynała brunetce szwankować od tych wszystkich procentów. Aż klasnęła w dłonie z radości, kiedy Aleks tak ochoczo zareagowała na jej pomysł. Nie mogły zostawić tego biednego stworzenia w takim niebezpiecznym miejscu! - Dawaj, pomogę ci. - powiedziała, wyciągając ręce, by dziewczyna mogła się na nich wesprzeć. Wszystko zdawało się być pod kontrolą, napotkano tylko mały problem. Nancy była jedna, a bar miał dwie strony. I pech chciał, że Krawczyk postanowiła polecieć akurat na tę drugą! - Słodka Helgo! Żyjesz?! - krzyknęła z niemałym przerażeniem, wychylając się zza blatu, by sprawdzić, co się stało. Kiedy upewniła się, że jej towarzyszka jest na pewno cała i zdrowa Williams, choć bardzo się starała zachować powagę, wybuchła śmiechem. - Bałaś się, że Jean przeleci ciebie, a to ty przeleciałaś Jeana... Przepraszam. Przez Jeana... - wydusiła między kolejnymi salwami śmiechu, ocierając łzy rozbawienia, które pociekły po policzkach. Wyciągnęła ręce, by pomóc Oli przejść na odpowiednią stronę baru i jeszcze raz upewniła się, czy na pewno nie odniosła większych szkód niż kilka siniaków. Puchonka była już bezpieczna, ale ćma wciąż pozostawała w tarapatach. Przyszła więc kolej na drugą ratowniczkę. - Dobra, ja się tym zajmę. - stwierdziła, rozglądając się dookoła, szukając jakiejś inspiracji co do drogi ratunku dla małego owada. Jej uwagę przykuł stolik zajmowany przez kilku młodych mężczyzn. W jej głowie od razu pojawił się nowy plan, dlatego złapała młodszą koleżankę za rękę i pociągnęła w stronę stolika. - Chodź, oni nam pomogą. - powiedziała bez cienia wątpliwości. W końcu kto by odmówił pomocy dwóm tak uroczym damom? Podeszła do stolika i bez krępacji nakreśliła panom ich problem. Tak jak myślała, towarzystwo było już w takim stanie, że polowanie na ćmę nawet ich nie zdziwiło, a jedynie dodatkowo rozbawiło. Ochoczo wrzucili Nancy na stół, a stamtąd już niewiele brakowało to złapania owada. Niewiele, ale wciąż pozostawał poza jej zasięgiem. Wspinała się na palce, najwyżej jak umiała, a jednak wciąż brakowało jej kilkunastu centymetrów. Spojrzała na Aleks, bezradnie rozkładając ręce na boki. Czyżby były skazane na porażkę?
@Aleksandra Krawczyk Parzysta: Brakuje tak niewiele! Jakby tak wejść Nancy na plecy i stamtąd sięgnąć do sufitu, to z pewnością wszystko by się udało! Nie zastanawiając się dłużej, z pomocą miłych panów dołączasz do Williams, a następnie wskakujesz jej na barana, tworząc żywą wieżę! Jesteś w stanie bez problemu sięgnąć sufity, ale uważaj, bo każdy gwałtowny ruch może wytrącić panią kapitan z równowagi i obie wylądujecie na ziemi. nieparzysta Przecież wystarczy na stole postawić krzesło i problem rozwiązany! Plan idealny, tylko że wszystkie krzesła przy stoliku są zajęte przez miłych panów. Musisz przekonać któregoś z nich, żeby oddał ci swój stołek. Niestety nie jest to takie proste, bo świetnie się bawią obserwując trudy dwóch Puchonek i nie są już tak skorzy do pomocy. Może jakieś przekupstwo?
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Roześmiała się, może nawet bardziej niż to rzeczywiście było konieczne, ale słowa Nancy niesamowicie ją rozbawiły i nieważne, że kompletnie nie miała pojęcia, co znaczył drugi okrzyk. Nawet nie byłaby w stanie go powtórzyć, a teraz w stanie upojenia alkoholowego tym bardziej było to niemożliwe. Prędzej połamałaby sobie język albo sięgnęła po raz kolejny po szklaneczkę z bimbrem, chcąc znaleźć jakieś pocieszenie po porażce. Swoją drogą ciekawe, że dopiero teraz dowiedziała się, że ojciec Puchonki jest marynarzem... Życie na statku musiało być naprawdę interesujące! - Nie szczerz się tak do niego, bo jeszcze zaraz się okaże, że nie tylko ja mu wpadłam w oko - rzuciła, widząc jak dziewczyna wdzięczy się do ducha kapitana i szturchnęła ją zaczepnie łokciem. Albo jej się zdawało, albo już oglądał się za jakąś blondynką, która niedawno usiadła za barem. Nic jej to zresztą nie obchodziło, niech sobie robi co chce ze swoim (nie)życiem, a jeśli znalazł sobie inny obiekt westchnień - chwilowych, ale co tam - to nawet lepiej dla nich, bo czuła się ciut nieswojo, kiedy tak siedział i po prostu na nie patrzył, nie wdając się w żadną rozmowę. Plan dwóch Puchonek był zdany na porażkę od samego początku. I choć Krawczyk doskonale o tym wiedziała, to jednak za sprawą alkoholu zgodziła się na propozycję, której normalnie w życiu by nie przyjęła. A przynajmniej bez wcześniejszego upewnienia się, że na barze nie ma żadnych mokrych plam, że krzesełko stoi stabilnie, że kontuar jest na tyle szeroki, że stopa się z niego nie ześlizgnie. Ale po co? Teraz przecież nie liczyło się nic prócz ćmy, która musiała opuścić to niebezpieczne miejsce pełne lamp i ludzi, którzy mogli ją zabić. Chodziło w końcu o życie! - Żyję - wydukała, leżąc na podłodze i na razie nie próbując się z niej podnosić. W gruncie rzeczy było jej tam całkiem wygodnie, no jedynie tyłek ją trochę bolał po niefortunnym i niewątpliwie spektakularnym upadku, ale niewiele sobie z tego robiła. Nic sobie nie złamała? To się liczyło! Siniaki prędzej czy później zejdą, a poza tym co ją nie zabije, to ją wzmocni. - To było śmieszne za pierwszym razem, okej... Teraz już nie, musisz się bardziej postarać - powiedziała, ale mimo tych słów musiała przerywać co chwila na wybuchy śmiechu. - Ale patrz, ty się nie możesz nikomu pochwalić, że przeleciałaś przez ducha - dodała i uśmiechnęła się do niej z wyższością, dziękując zaraz za pomoc przy pozbieraniu się z podłogi. Póki co postanowiła trzymać się z daleka od kapitańskiego trunku, bo akcja ratownicza nie była jeszcze zakończona, a przecież nie mogła zostawić Williams samej. Podążała spojrzeniem w - chyba - tych samych kierunkach co ona i uniosła brwi, kiedy dziewczyna zaproponowała podejście do stolika otoczonego gromadką młodych panów. Całkiem przystojnych, to musiała przyznać. Nie zdążyła zareagować w żaden sposób, bo po prostu została pociągnięta w tamtą stronę, a później wszystko stało się bardzo szybko i nawet nie wiedząc kiedy Nancy wylądowała na stole. Szkoda tylko, że nadal nie mogła dosięgnąć ćmy i po bezradnym spojrzeniu, jakie jej posłała mogła wywnioskować, że teraz przyszedł czas na wkroczenie do akcji. Rozejrzała się po zgromadzonych mężczyznach i nagle wpadła na pomysł, który po prostu nie mógł się nie udać. - Przepraszam, byłby któryś z was tak dobry i na chwilę użyczył nam swojego krzesła? - zapytała, przebiegając spojrzeniem po ich twarzach i uśmiechając się nieśmiało. Oni jednak ewidentnie wyśmienicie się bawili obserwując starania dziewczyn i tym razem nie byli tak chętni do pomocy. Albo może inaczej - chcieli coś w zamian. A co one mogły im dać? Nie zamierzała się w żaden sposób wdzięczyć ani nic w tym rodzaju, zamiast tego odchodząc na chwilę od stolika. - Pożyczam. - Uśmiechnęła się do Jean'a i zgarnęła z baru butelkę z bimbrem. Skoro nie chcieli po dobroci, to może uda się przekupić ich alkoholem. To wydawało się być najlepszym wyjściem z całej tej sytuacji, bo w końcu byli w barze, więc kto by odmówił? Nie kłopotała się nawet tym, że raczej nie będzie miała jak oddać Jeanowi bimbru, ale duch najwyraźniej nie miał jej tego za złe, bo tylko machnął ręką i wrócił do obserwowania blondynki. - A może teraz któryś da się namówić? - Postawiła na stole dwie szklanki - swoją i Nans - i uniosła w górę butelkę, lekko nią potrząsając. To musiało się udać, innej opcji nawet nie brała pod uwagę. I też wcale nie musiała, bo jak się okazało, panowie jeden po drugim zaczęli oferować krzesła i pomoc w asekurowaniu znajdującej się w górze Puchonki. Błysnęła zębami w szerszym uśmiechu i wróciła do obserwowania Williams, która już miała przed sobą stołek.
parzysta: Nagle dopadają cię obawy, czy wejście na krzesło jest dobrym pomysłem? Łyk ognistego bimbru ze szklaneczki podanej przez jednego z miłych panów szybko je odpędza! Wspinasz się na stołek i choć trochę się chyboczesz na boki, to udaje ci się złapać ćmę; co więcej, bezpiecznie schodzisz z powrotem na ziemię, ubezpieczana z każdej strony przez nowych kolegów. Zwycięstwo! nieparzysta: Plan jest idealny i banalnie prosty, więc co może pójść nie tak? Okazuje się, że wiele. Jesteś tak zaaferowana swoją misją, że nieco za bardzo się wychylasz i tracisz równowagę. Masz szczęście, że jeden z mężczyzn zdążył cię złapać i uchronić przed bolesnym upadkiem. Prawdziwy bohater! Nie zauważasz nawet, kiedy ćma umyka przez otwarte drzwi tawerny, bo twój wybawiciel nie daje się łatwo spławić.
Ostatnie dni mijały jej szybko, przez skupienie w dużej mierze na nauce oraz poznawaniu historii Nowego Orleanu, która była ciekawsza, niż sądziła. Shawn musiał wyjechać nieco wcześniej w interesach, bo nadarzyła się w sklepie jakaś okazja, a Fillin i Boyd skupieni byli na własnych sprawach. Lance przesunęła dłonią po oczach, zamykając księgę prawiącą o magii bezróżdkowej, którą czytała kolejny już raz. Spotkanie z Voralbergiem i wskazówki od niego dały jej naprawdę dużo, podobnie jak list od Bergmanna, który wciąż przebywał we Francji. Spojrzenie karmelowych oczu pomknęło do wiszącego na ścianie zegara. Dochodziła dwudziesta druga, siedziała już nad tym od trzech godzin. Poza skupieniem się na teorii ćwiczyła również koncentrowanie chaosu w dłoni, od czego mrowiły ją palce. Gwałtownie usiadła, ruchem głowy zgarniając pasma włosów na plecy. Dość na dziś. Plotki o tej tawernie od dawna krążyły po pensjonacie. Miała renomę zarówno wśród czarodziejów, jak i mugoli, będąc popularnym punktem turystycznym. Dotarła na miejsce przed dwudziestą trzecią, rozglądając się z ciekawością dookoła. Budynek był stary, ale miał klimat, tak unikalny dla Nowego Orleanu. Miała ochotę na zimne piwo i nie przeszkadzał jej brak ewentualnego towarzystwa, zważywszy na to, że nawet Beatrice gdzieś przepadła. Weszła do środka po uprzednim pokazaniu różdżki, od razu zauważając dobrą muzykę w tle oraz czując w nozdrzach zapach chmielu, oraz dymu papierosowego. Było tu sporo ludzi, zwłaszcza młodych, cieszących się ostatnim tygodniem wyjazdu. Wsunęła dłonie do kieszeni czarnych szortów z wyższym stanem, które ubrała i ruszyła w głąb lokalu, kierując się w stronę barowego szynku. Usiadła, rozglądając się dookoła i właśnie wtedy zauważyła znajomą postać na stołku obok, co sprawiło, że zacisnęła usta, czując zaskoczenie malujące się na jej własnej twarzy. Ruchem dłoni zgarnęła kosmyk włosów za ucho, zastanawiając się, co powinna zrobić. Znali się od dziecka, spędzali kiedyś razem sporo czasu, bo przecież ich rodziny się przyjaźniły, a oni wbrew wszystkiemu byli do siebie podobni. Tylko jak było teraz? Oczywiście rozmawiali czasem na korytarzu, wymieniali spojrzenia czy kiwnięcia głowami, jednak nijak się miało to do konwersacji, które prowadzili jeszcze w czasach trzeciego czy czwartego roku. A może to duchy tego miejsca sprawiły, że ich los splątał się ze sobą? Zaśmiała się pod nosem, kręcąc głową na swoje myśli. Była kobietą inteligentną, a jednak atmosfera Luizjany i wszechobecne duchy sprawiały, że podejście do niektórych spraw odrobinę się zmieniło, przynajmniej na chwilę. Założyła więc nogę na nogę, opierając dłonie o blat barowy zaraz po tym, jak zawołała barmana. - Duże piwo dwa razy. -jej głos tylko odrobinę wyróżnił się na tle tego gwaru dookoła, jednak wystarczająco, aby zwrócić uwagę starego znajomego. Odwróciła twarz w jego stronę, przesuwając spojrzeniem po jego buzi i napotykając jego wzrok, uśmiechnęła się w dość naturalny sposób, wzruszając niewinnie ramionami. - Bo chyba piwa mi nie odmówisz, co? Dawno się nie widzieliśmy. Dodała z jakąś nostalgią w głosie, mając wrażenie, że tak jak zwykle miała gdzieś ludzi i była obojętna na ich życie, tak teraz miała niewymowną potrzebę dowiedzenia się, co u niego. Miała nadzieję, że było dobrze.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Piracki bimber szumiał w głowie już bardzo intensywnie, skutecznie uniemożliwiając jakiekolwiek myślenie i analizowanie zaistniałej sytuacji. Już od jakiegoś czasu Nancy wykonywała wszystkie głupoty, które tylko jej przyszły do głowy, kompletnie się nad niczym nie zastanawiając. Skakanie po stołach, picie do utraty tchu i ratunek ćmy, która nawet nie była świadoma, jak dwie młode Puchonki właśnie się dla niej poświęcają. Co chwilę wybuchała kolejną salwą śmiechu, w reakcji na kolejną głupotę, którą powiedziały, albo zrobiły. Można by się zastanowić, czemu barman jeszcze ich nie wyprosił, ale chyba po prostu podobne zachowania były w tym lokalu codziennością, a Jean nie pierwszy raz doprowadził młode dziewczęta do podobnego stanu, ku uciesze czarodziejów, których stolik właśnie okupowały. Balansując na stole, obserwowała poczynania Aleksandry, która starała się skombinować jakieś krzesło, które miało być rozwiązaniem ich wszystkich problemów i doprowadzić do zakończenia tej trudnej misji. Trochę jej się smutno zrobiło, kiedy zobaczyła, że ceną za uwolnienie ćmy była resztka alkoholu, która wciąż czekała na nie w butelce, ale powszechnie wiadomo, że są rzeczy ważne i ważniejsze. Była gotowa na to poświęcenie. Zanim jednak butelka bimbru trafiła w ręce przystojnych czarodziejów, Williams na moment ją przejęła, by wypić ostatnie kilka łyków palącego w gardło trunku. - Na odwagę. - puściła oczko do Krawczyk, szczerząc się głupkowato i postawiła butelkę na blacie, by panowie mogli się częstować. Ledwie chwilę później tuż przed jej nosem pojawiło się krzesło, a Nancy niezdarnie wdrapała się na górę, walcząc z grawitacją i falującym stołem. Czyżby zbliżał się jakiś sztorm? W końcu się wyprostowała, by wyciągnąć swoje ręce w stronę małego owada siedzącego na lampie. Już. Prawie. Jeszcze. Tylko kawałek. MAM! Krzyk, który wydarł się z jej gardła, kiedy straciła oparcie pod stopą i poleciała na dół, machając rękami, zwrócił na nią uwagę całego towarzystwa, które aktualnie bawiło się w tawernie. Już widziała swoją twarz rozplaszczoną na brudnej, drewnianej posadzce, kiedy wpadła w ramiona jednego z mężczyzn. Zamrugała kilkakrotnie, zaskoczona takim obrotem sprawy, przypominając sobie nagle wszystkie mugolskie filmy romantyczne, które zawierały podobne sceny i uśmiechnęła się głupkowato. Tak samo zresztą jak trzymający ją pan. - ĆMA! Co z ćmą?! - krzyknęła, bezlitośnie niszcząc tę romantyczną scenę i wyrwała się z objęć, by rozejrzeć się dookoła, ale owada już nie było nigdzie widać. - Poleciała? Merlinie, mam nadzieję, że jej nie zgniotłam... - szepnęła konspiracyjnie, kiedy podeszła do Oli. Nie chciała, żeby oskarżono ją o morderstwo podczas akcji ratunkowej... Kątem oka dostrzegła zbliżającego się w ich kierunku barmana, który zamiast obojętnego uśmiechu, miał teraz minę dość groźną. Wyglądało na to, że czas najwyższy był zmywać się z tego miejsca, dokładnie tak jak przed chwilą zrobiła to ćma. - Uznajmy, że misja została zakończona sukcesem... Bo zakładam, że jej nie zabiłam, to byłoby straszne... I zmywajmy się stąd. - stwierdziła, chwytając przyjaciółkę za rękę i podziękowawszy miłym panom za pomoc, wymknęły się z knajpy na zewnątrz, zahaczając po drodze o kilku nowych klientów. Droga do pensjonatu zdawała się być kilka razy dłuższa niż kiedy szły w przeciwnym kierunku. To na pewno wina fal, to przez nie kilka razy zamiast w prawo skręciły w lewo i tak jakoś wyszło. Najważniejsze, że w końcu, w szampańskich nastrojach, trafiły do swoich łóżek, a kiedy tylko położyły głowę na poduszce, od razu zasnęły, nie przejmując się jeszcze tym, co będzie czekać je rano.
Wakacje powoli zmierzały ku końcowi i Aslan uświadomił sobie, że wkrótce zaczyna ostatni rok studiów. Pomijając pogodzenie pracy z nauką i pisaniem pracy dyplomowej, czekała go batalia do stoczenia w domu. Rodzice wciąż nie przyjmowali do wiadomości, że ich pierworodny syn z taką łatwością odrzuca tradycje rodzinną i nie planuje swojej przyszłości jako auror. Nie wiedział w jaki sposób ma im po raz kolejny wytłumaczyć, że ma prawo podejmować własne decyzje i żyć po swojemu – jednocześnie niezgodnie z ich wolą i maksymami, które od dziecka wtłaczali mu do głowy. Im dłużej o tym rozmyślał, tym bardziej czuł się bezradny, a skroń pulsowała tępym bólem, uniemożliwiając jakiekolwiek ruchy. I chociaż klimat Luizjany nie sprzyjał piciu (bo zawsze kończyło się to potwornym kacem, nawet po jednym piwie), nie potrafił odmówić sobie pójścia do pierwszego lepszego pubu. Gdy natrafił po drodze na tawernę, zajrzał do środka, z ulgą zauważając puste miejsca przy barze. Rozsiadł się wygodnie i oparł dłoń o policzek, przymykając powieki. Nie miał ochoty jeszcze nic zamawiać, toteż siedział pogrążony w swoich myślach. Ponure wizje zalewały zmęczony umysł, a on z każdą kolejną chwilą czuł jak zapada się w sobie. Pokłady odwagi, które długo w sobie zbierał, błyskawicznie się ulatniały, pozostawiając go z przeświadczeniem, że do końca życia będzie robił to, czego wymagają od niego inni. A przecież tak bardzo chciał tego uniknąć. Z rozmyślań wyrwał go znajomy głos. Otworzył oczy i rozejrzał się po pomieszczeniu w poszukiwaniu źródła. Dopiero widok ognistych włosów sprawił, że zębatki w głowie przeskoczyły i dopasowały głos do sylwetki – niegdyś tak bliskiej i rozumiejącej jego położenie, bo sama poniekąd borykała się z wygórowanymi ambicjami i oczekiwaniami rodziny. Odwzajemnił uśmiech dziewczyny, czując jak odrobina ciężaru spada z jego ramion. Nie wiedział czy to obecność Nessy była kojąca czy zalewająca go fala wspomnień z dzieciństwa, kiedy trzymali się razem i nawzajem motywowali, aby przetrwać. – Kim ja jestem, żeby odmówić napicia się z tobą piwa? – wyszczerzył zęby, przysuwając się do niej. Spoważniał, słysząc jej ostatnie zdanie. Nie pamiętał kiedy ostatni raz mieli okazję usiąść i porozmawiać, podzielić się urywkami i strzępkami własnego życia. – Faktycznie trochę minęło. Ale może nie bez powodu wpadliśmy tu na siebie – uniósł delikatnie kącik ust ku górze. – Albo pewnie czatowałaś pod każdym barem w Nowym Orleanie i tylko czekałaś aż się tu zjawię – parsknął śmiechem, nie mogąc darować sobie tej uwagi. Wciąż był przygnębiony, co było widoczne w jego oczach, ale nie zamierzał psuć ich spotkania dylematami, które ciągnęły się za nim od narodzin. Przyjrzał się rudowłosej, próbując wychwycić w jej twarzy lub spojrzeniu jakąkolwiek podpowiedź co się u niej w życiu dzieje. Po chwili jednak stwierdził, że nie ma sensu samemu się doszukiwać znaków, tylko po prostu zapytać. – Zredukowałaś już chociaż liczbę planów co zrobisz po studiach tak do.. pięciu? Bo znając ciebie i twoje umiejętności, możesz przebierać w ofertach. Z zaciekawieniem czekał na odpowiedź – nie było tajemnicą, że Lanceley jest dobra we wszystkim. A w związku z tym miała nieskończoną liczbę możliwości i Colton był ciekawy którą z nich wybierze.
Rody czysto krwiste dzieliły te same problemy, chociaż dla postronnych obserwatorów wydawały się one jedynie fanaberią. Rodzice zawsze od nich wymagali, wyznaczali im ścieżki oraz oczekiwali, że podążą ich śladem. Gwarantowało to bezpieczną przyszłość, zachowanie dobrego imienia, stabilność. Nie mogli się sparzyć w środowisku, gdzie ich rodzina miała znajomości i pociągała za większość sznurków. Z nią było tak samo. Bycie Lanceleyem, a do tego jedynym dzieckiem głowy rodu sprawiało, że automatycznie wierzono, że Nessa zajmie się biznesem, tworząc doskonałe instrumenty oraz grając. Najtrudniej było się postawić, zrobić pierwszy krok i wypowiedzieć na głos swoje własne plany oraz marzenia. A potem wystarczyło przetrwać, prędzej czy później muszą się z tym pogodzić, a strach ma wielkie oczy. Chociaż wiadomo, zdarzały się czasem wydziedziczenia lub inne dramaty rodzinne. Nie sądziła, że spotkają się w barze w Luizjanie, gdy tak ciężko było im znaleźć dla siebie chwilę wśród szkolnych korytarzy. Zapewne z jej winy, bo przecież ciągle miała obowiązki naczelnego, korepetycję i jeszcze pracę, znajdując jeszcze czas na treningi animagiczne i doskonalenie się w magii, aby pracować nad opanowaniem bezróżdkowej. Szło jej to coraz lepiej, małe sukcesy motywowały do działania, a z gromadzeniem chaosu nie miała już problemu. Usiadła wygodnie na krześle, zakładając nogę na nogę i zlustrowała go wzrokiem, ignorując łaskoczący ją kosmyk rudych włosów. Wyglądał na zmartwionego, może udręczonego. Piwo wydało się pomysłem doskonałym, bo, co więcej, mogła dla niego zrobić? Niezależnie od rozwidleń, które były na ich drodze, był jej przyjacielem. A ona była niezwykle lojalnym człowiekiem. Nie potrzebowała widywać kogoś codziennie, aby o tym pamiętać. Raz nawiązane więzi, nie wygasały łatwo, szybko. Były trwałe. Odpowiedziała uśmiechem, wzruszając delikatnie ramionami i stukając paznokciami w barowy szynk, chociaż dźwięk ginął gdzieś w harmidrze dookoła. - Czyżbyś wierzył w przeznaczanie, Alsanie? - zapytała z ciekawością na jego dalsze słowa, teraz już swobodnie lustrując twarz studenta karmelowymi oczyma. Zmężniał, wyprzystojniał i z pewnością był jeszcze bardziej uroczy, niż kiedyś, jednak ona wciąż miała przed oczyma tamtego chłopca, który tak często spacerował z nią po ogrodach rezydencji, dzieląc się marzeniami w sekrecie przed resztą rodziny. - Ups... Masz mnie. Co teraz? Jakaś kara za śledzenie? Dodała zaczepnie, puszczając mu oczko, chociaż wciąż dostrzegalne zaniepokojenie czy też smutek na jego twarzy sprawiały, że nie mogła w pełni cieszyć się wspólnym, przypadkowym piwem. Właściwie był tym, na którego towarzystwo miała najbardziej ochotę. Przejęła od barmana zamówione piwa, rzucając mu odliczone galeony i podsunęła jedno chłopakowi, łapiąc kufel w dłoń. Wyciągnęła ją, aby się stuknęli. - Za spotkanie. -zarządziła z entuzjazmem, a gdy brzdęk uderzanego szkła dotarł jej uszu, upiła solidnego łyka, zaraz pozbywając się z nadmiaru chmielowej pianki z ust. Na jego komentarz parsknęła, przeczesując dłonią włosy i zaprzeczyła ruchem głowy. - Absolutnie nie. Nie mam pojęcia, co zrobić ze swoim życiem i najchętniej wróciłabym jeszcze na studia. Umiejętności to nie wszystko, a nadmiar możliwości to nic dobrego. -zaczęła z westchnięciem, dzieląc się z nim swoją małą mądrością życiową. Kto nie był w jej położeniu, nie był w stanie pewnie tego zrozumieć. Faktycznie, kwalifikacje otwierały jej wiele możliwości, tylko która była tą właściwą? Merlin jeden wiedział, bo nie ona. I wcale nie była dobra we wszystkim, sporo dziedzin pozostawało na przyzwoitym, ale nie wyróżniającym się poziomie, dając dominować magii praktycznej. - Myślałam o nauczaniu, ministerstwie lub kontynuowaniu kariery muzycznej, chyba tak najintensywniej. A Ty? Zdecydowałeś już, jak postąpisz w związku ze swoimi marzeniami? Wciąż są aktualne i nie chcesz być aurorem, jak wuj zarządził? Stuknęła tym razem palcami w trzymany kufel, posyłając mu zaciekawiony uśmiech. Wierzyła, że czas nie wpływał na umiejętność konwersacji i wciąż umieli mówić sobie praktycznie wszystko, oczekując w zamian szczerej rady lub opinii. Nessa była rzeczowa i konkretna, niezbyt dobra w błahych rozmowach.
Aslan Colton
Wiek : 24
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 189 cm
C. szczególne : rodowy sygnet na palcu, multum durnych tatuaży
- Czasem los podsuwa nam pod nos różne okazje albo.. różne osoby – uśmiechnął się w odpowiedzi na jej pytanie o przeznaczenie, mając na myśli pewnego chochlika, który skutecznie od dwóch lat wywracał jego życie do góry nogami. Zawsze był sceptykiem, podchodzącym do życia z dystansem i rezerwą, głównie układając w głowie scenariusze pesymistyczne. Ale od niedawna, mając u boku Nielsen, nauczył się, że niekoniecznie musi być źle. Delikatny rumieniec wypłynął na jego policzek; potarł dłonią twarz, starając się odwrócić uwagę Nessy od tej niecodziennej reakcji. – Ale i tak wszystko zależy od nas samych – wzruszył ramionami, pozwalając tej zgredziałej części siebie zabrać głos. Może i wstąpił na drogę ku niespodziewanej i ogromnej przemianie, ale wciąż nie potrafił wyzbyć się myśli, że tak naprawdę nic nie dzieje się ot tak. Zbyt długo był biernym obserwatorem, aby teraz pozwolić losowi działać za niego. Musiał podejmować własne decyzje – i tego twardo się trzymał. Pomimo że nie było łatwo. Parsknął, po czym jak najszybciej nałożył na twarz maskę sugerującą powagę najwyższego stopnia. – Minus sto punktów dla Slytherinu, panno Lanceley. Bo pewnie nawet będąc poza Hogwartem, wciąż kibicujesz tym żmijom w walce o puchar – prychnął, teatralnie przewracając oczami. Z nostalgią zerknął na kobietę, z rozczuleniem wspominając ich dziecięce spory o to który dom jest lepszy – Slytherin czy Ravenclaw. I po chwili doszedł do wniosku, że wiele by oddał, aby to był jego jedyny problem. Chciał wrócić do czasów, w których wymieniał z Nessą niezliczoną liczbę argumentów jaki kolor krawatu był ładniejszy: błękitny kontra szmaragdowy. Teraz nie miało to dla niego żadnego znaczenia, równie dobrze Hogwart mógłby usunąć podział na domy – nawet by nie zauważył. – Swoją drogą, ta szkoła bez ciebie jebnie – wziął kufel, kurczowo zaciskając na nim dłonie. – Za spotkanie, Ness. Do jutra – zaśmiał się, używając toastu, którym zwykle rozpoczynał imprezy z Lyallem. Nie sądził, aby ich dzisiejsza posiadówa skończyła się rozpierdolem, amnezją i kurwitnym bólem głowy, ale to ani trochę nie było w tym momencie istotne. Nawiązywał tym samym do kilku interwencji rudowłosej, która jako prefekt przyłapała go na krążeniu po korytarzach w stanie mocno odbiegającym od trzeźwości. Dziś, w tych okolicznościach, oboje mogli sobie pozwolić na odrobinę rozluźnienia. Zamoczył usta w piwie, oblizując je leniwie. Był wdzięczny, że siedzi tu z nikim innym, a właśnie z Nessą. Nieważne ile ich dzieliło – to, co niegdyś ich łączyło, było o wiele silniejsze. Znali się aż nazbyt dobrze, czytając z siebie jak z otwartej księgi. Dlatego westchnął ciężko; nie musiała głośno mówić o swoich rozterkach, aby Aslan wyczuł dylematy, złowrogo odbijające się w jej czaszce. Tak cholernie ją rozumiał. – Kto jak to, ale ty na pewno wybierzesz dla siebie odpowiednią drogę. I wiesz, że w głębi duszy doskonale wiesz czego chcesz – wygiął wargi w łagodnym uśmiechu. Naprawdę w to wierzył. – Tylko daj sobie czas, nie musisz być tytanem, który non stop napierdala na pełnych obrotach. Odpocznij, dopiero co skończyłaś studia. Pewnie niełatwo na chwilę przystanąć, coś o tym wiem, ale może dystans pomoże ci znaleźć odpowiedź na te wszystkie pytania – zerkał na kobietę pokrzepiająco, niezmiernie zaskoczony tymi radami, którymi sypał jak z rękawa. Czemu nie potrafił odnieść tego do siebie? Czemu sam nie potrafił się do nich wszystkich dostosować? Spochmurniał, gdy z ust Nessy padło pytanie o jego plany. – Wuj, ciotka, babka, prababka, pradziadkowie, matka, ojciec, młodszy brat.. – zaczął wymieniać z zastygłymi rysami twarzy. – Nie jest łatwo być pierwszym Coltonem, który zmienia rodzinną tradycję – wziął głęboki wdech, upijając kolejny łyk piwa. - Nie jest łatwo być nieodważnym lwem, który próbuje być sobą – smutek wręcz wylewał się z jego oczu, gdy zdobył się na szczerość – nie tylko przed nią, ale i samym sobą. Nessa miała jednak to do siebie, że przy niej mógł mówić prawdę, bez obaw, że zostanie oceniony lub zdeptany. – Ale jak wrócisz do Hogwartu jako asystentka nauczyciela to liczę na jakieś przywileje. Ze względu na starą, dobrą znajomość – puścił jej oczko, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.