W ciągu dnia roi się tu od mugolskich turystów jednak po godzinie dwudziestej drugiej budowla zamykana jest dla niemagicznych, a otwierana dla czarodziejów.
Laffite Blacksmith to jedna z najstarszych budowli Nowego Orelanu. Można wypić tu dobre piwo, posłuchać i potańczyć do muzyki płynącej z szafy grającej, a także spotkać... ducha pirata Jean Laffite's. Wyłania się wieczorem ze ściany; zazwyczaj siedzi przy kontuarze i popija duchowe whiskey. Przeklina co drugie słowo, śmieje się donośnie, w najpiękniejszym paniom uchyla rąbka kapelusza.
Jeśli chcesz to rzuć kością na interakcję z duchem. Uwaga, przysługuje Ci rzut jednorazowy.
Spoiler:
1, 2 - duch nawet na Ciebie nie spojrzał. Siedzi przy blacie, sączy piwo, co rusz mu się odbija a Ciebie albo ignoruje albo... jest na tyle "pijany", że nie dajesz rady go zagadać. 3, 4 - wystarczyło, że się przywitałeś, a zareagował na Twój widok donośnym "ahoj!" i... przysiadł się do Twojego stolika. Jeśli jesteś mężczyzną zaczął opowiadać Ci sprośne żarty, jeśli kobietą to zaśpiewał Ci morskie chanty. W międzyczasie opowiedział Ci krótko o swoim statku, o zwyczajach jakie tam panowały. Nie dawał sobie przerwać, po prostu mówił, wybuchał rubasznym śmiechem i przeszkadzał Ci w delektowaniu się piwem. Dopiero zawołany przez oberżystę dał Ci spokój. Dowiedziałeś się trochę o duchu, a więc zyskujesz +1 punkt do Historii Magii. 5, 6 - wpadłeś mu w oko bez względu na Twoją płeć. Puszczał Ci oczko, a po pewnym czasie postawił Ci butelkę ognistego bimbru - wystarczy zrobić łyk, a dostajesz zawrotów głowy. Upić się można po pierwszym kuflu.
Autor
Wiadomość
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Specjalnie nie poświęcał jej zbyt wiele uwagi. Wiedział, że wtedy skupiłby ją na elementach, które rozproszyłyby jego słuszne rozdrażnienie. Dlatego chociaż patrzył w jej kierunku, myślami był zupełnie gdzie indziej. Starał się nie interpretować obrazów, jakie pojawiały mu się przed oczami. Mimo to, ruszając za Perpetuą do wnętrza lokalu, to kłaniających się jej mężczyzn zauważył jako pierwszych. Nieprzypadkowo zajął miejsce tyłem do nich wszystkich, w tym celu przesuwając sobie nawet krzesło na drugą krawędź stołu, tak samo przemyślanie – tą, która była możliwie najdalsza do Perpetuy. — Nie bądź taki, Caine. Widzę w niej potencjał na dobrą zabawę. Mala cały czas wypowiadała się superlatywami. Słyszał ją rozdrażnioną tylko raz, kiedy nie rzucił knuta ulicznym artystom. Od tej pory zawsze to robił, bo nie było nic gorszego niż rozgoryczona kobieta, która podąża za tobą przez całą dobę. Tym razem, zasiadła swobodnie, wygodnie na kanapie obok Perpetuy, szukając w jej spojrzeniu tych ogników, z jakimi ich powitała, a które na moment zgasły. — A jej głos… ty wiesz, jakie skale ten głos mógłby osiągać w… Nie dał jej skończyć. Podejrzewał jaką puentą chciała zakończyć to pytanie. Leniwie wstępująca na jego czoła bruzda była wyraźnym dowodem na jego niezadowolenie, a konsternacja na twarzy jedynie je potwierdziła. Podniósł spojrzenie do ducha, znajdującego się obecnie tuż nad ramieniem Perpetui, więc łatwo można było się pomylić, że zwrócił się do niej, a nie do eterycznej zjawy. — Zamilcz, bo cię spetryfikuję — słowa ledwie przebiły się przez dźwięki muzyki i rozmowy w tawernie, więc Caine mógł jedynie liczyć, że nie dotarły do perpetuowych uszu, ponieważ zaraz później, zanim zdążył to wyjaśnić, donośne: “Ahoj!” zaalarmowało o przyjściu kolejnego ducha do ich stołu, który oprócz żeglarskiego żargonu przywitał ich również szantą zaadresowaną głównie do Perpetuy. Mala zaśmiała się donośnie. Nagle groźba petryfikacji zdawała się bardzo odległa, kiedy Caine gromiste spojrzenie burzowych oczu przeniósł na Jeana Laffite’a, gospodarza tawerny. Mimo swoich oporów poderwał się z miejsca, zasiadając na obitym skąpo skórą meblu. Jedną z rąk ułożył na oparciu za plecami Perpetuy, na co kapitan zareagował natychmiastowym przypomnieniem sobie dowcipu: — A znacie to: Co to jest małe, brudne, nieogolone i lata miedzy majtkami? Caine zdziwił sam siebie, ale znał odpowiedź. Jednak przebywanie czasu w szkole z samymi gryfonami niesie ze sobą swoje skutki. — Bosman – odpowiedzdział spokojnie, paląc swoją tonacją dowcip.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
To co poczuła, kiedy zajął miejsce tak daleko od niej - zawód i niezręczność, to mało powiedziane. Zawód - bo jednak liczyła na... coś innego, biorąc choćby pod uwagę ich ostatnią posiadówkę - krótką i nad szklanką wody, ale jednak - w pubie. Niemal poczuła widmo jego dotyku pod kolanem - aż musiała poprawić się na skórzanej sofie, chcąc zniwelować to wrażenie, tak dalekie od stanu rzeczywistości. Niezręczność - bo... właściwie czy powinna na cokolwiek liczyć? Wszystkie znaki na niebie i ziemi - w tym usta Caine'a na swoich, których smaku nie potrafiła wyprzeć z pamięci, nawet pomimo czasu, który minął od tamtej pory - mówiły, że tak. Choć teraz, w tym momencie, miała wrażenie, że cała ta elektryzująca magia między nimi zastygła, zmrożona zaklęciem - znieruchomiała. Czuła na skórze napięcie - jednak nie czuła dreszczy, których tak... wyczekiwała. Kompletnie nie wiedziała skąd ta ściana między nimi. Bardzo jednak pragnęła się jej pozbyć. Zgłupiała jeszcze bardziej - kiedy nieśmiało lustrując twarz Caine'a, odnotowała tak drastyczne - jak na niego - zmiany w mimice. Bynajmniej nie na plus - aż rozchyliła usta w wyrazie kompletnej konsternacji, zwłaszcza, kiedy jej czujne ucho wyłapało jego słowa. — Przecież ja nic... — Przecież ona nic... Widocznie nie tylko sama złotowłosa została tym zdaniem zaskoczona, bo i bliźniaczki - dalej uprzejmie schowane w swych niewidzialnych formach - zawtórowały jej. Nawet Luna, która do tej pory pozostawała milcząca. I nawet szanta - zaśpiewana z prawdziwą wprawą wilka morskiego! - skierowana konkretnie ku jej osobie przez Jeana, nie była w stanie oderwać pytającego spojrzenia Perpetuy od Shercliffe'a. Właściwie to nawet nie do końca przyswajała słowa - zapewne... płomiennej - przyśpiewki, zastygając w pełnym oczekiwania bezruchu, gdy nachmurzony, zaproszony przez nią historyk poderwał się z miejsca i zaraz przysiadł obok niej - z nie do końca zrozumiałych przez nią powodów. Odnotowała jedynie to - że minimalnie nachyliła się w jego stronę, paradoksalnie nie spinając się w obliczu bliskości mężczyzny. Wręcz przeciwnie, jej odruchy zupełnie się zmieniły - teraz miękko lgnąc ku niemu, ufnie, jakby w oczekiwaniu. Wszystko, dosłownie wszystko potwierdzało jej dotychczasowe domysły - tym bardziej zacisnęła drobne pięści na spódnicy, a iskra irytacji na nowo zatańczyła w trzewiach. Zwyczajowo zaśmiałaby się uprzejmie na żart kapitana Laffite'a - jednak teraz było ją stać jedynie na ciche prychnięcie. Dzięki Merlinowi, że Caine go spalił. Żart. Nie Ducha. — Na mojej Orleańskiej Perle to był przedni dowcip — obruszył się Jean, z rozmachem ściągając swój widmowy kapitański kapelusz i kładąc go na stole przed nimi. Sam rozsiadł się na zwolnionym przez Shercliffe'a krześle - chwilę wcześniej przysuwając je jednak bliżej, od strony Whitehorn. — Może wolicie poważniejsze historie? Ten twój szczur lądowy, na pewno, kochanieńka... Ja w każdym porcie... — zaczął swoją opowieść, którą jednak Perpetua przerwała, z uroczym uśmiechem. — Zawsze wolałam jednoportowców, mniej zachodu z leczeniem Anoplury — skwitowała, dając wyraz swojej irytacji - nie tyle duchem kapitana, co sytuacją między nią a Cainem. Podniosła się z sofy, wychylając znad paproci - czym od razu przykuła uwagę oberżysty, czujnego na każdy ruch w lokalu. — Dwa piwa poproszę! — Kompletnie nie miała ochoty na alkohol w Luizjanie, ale w tej chwili miała wrażenie, że naprawdę przyda jej się kilka łyków trunku. A jeśli nie jej, to na pewno Shercliffe'owi. Szczęśliwie Laffite chyba zrozumiał jej aluzję - bo rzucił jeszcze kilka uwag odnośnie tego, że kobiety na statku przynoszą nieszczęście - ale wycofał się ku swojej miejscówce przy kontuarze. Mimo wszystko raz jeszcze uchylając jej kurtuazyjnie zgarniętego ze stołu kapelusza. Złotowłosa poczuła się niemal głupio. Opadła z westchnięciem z powrotem na sofę - zbierając się przez krótką chwilę. By zaraz potem, dość gwałtownie obrócić się w kierunku Caine'a. — Nie zniszczyłam Twojej książki, jeśli to Cię tak mierzi.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Chciał usłyszeć, co kapitan robił w każdym porcie. Trochę przez swoje historyczne zamiłowanie, a trochę w celu przerzucenia swojej uwagi. Oprócz jednej, zdawkowej opowiastki nie usłyszeli nic więcej na temat życia ducha. Perpetua przerwała kapitański wywód, a Caine zerknął na nią w tym samym czasie. Nie było w jego spojrzeniu irytacji, a zamiast tego ten bezwzględny spokój, jakim stworzył wokół siebie bańkę nietykalności. Nawet jeśli znajdował się tak blisko, zdawał się bardzo odległy. Pomimo, że jego ramię od jej pleców dzieliły centymetry, a Perpetua nachylała się w jego kierunku. Tym bardziej dystans między nimi rósł, kiedy to zrobiła. Shercliffe pochłonięty tą właśnie zmianą postawy, nie dał żadnego sygnału reakcji na odejście Jeana. Cały czas wzrok zawieszony miał na Perpetui. Powoli sam godził się z własnym nieporządkiem w głowie i odganiał swoje wymówki. NIe był zazdrosny o naukę. Był zazdrosny o Perpetuę. Nie o książkę. A o czas jaki poświęcała Jahaelowi, z którym najwyraźniej wiązały ją bardzo zwięzłe relacje. Tyle wnioskował po łatwości ich porozumiewania się podczas kursu trytońskiego, jak i nawet teraz na wakacjach. Myślałby ktoś, że powinien mieć jakąś przewagę z dzielenia z pół-wilą pokoju. NIc bardziej mylnego. Ta dwójka mijała się prawie tak samo skutecznie, jak siły przyciągały magnetycznie Jaha i Perpe do siebie. Spojrzał na bok sali, powstrzymując się w swoim opanowaniu od prychnięcia. — Nie każdy kilkuportowiec musi się od razu nabawić choroby — mruknął, w sumie bardziej do siebie, niż do niej, bo i ten temat go ubódł. Nie wiedziała, że i Caine w swoim życiu znajdował się w punkcie, w którym przybijał do dwóch portów jednocześnie. A przynajmniej próbował, bo przy jednym nie chciała mu chwytać kotwica… — Oba dla ciebie? Nawet nie próbował być wredny, a zwyczajnie rozsądny i analityczny, kiedy o to pytał, ale przez wydźwięk wcześniejszych słów i samego otoczenia, aury i sytuacji, zdawałoby się, że w jego tonie przedzierała się kąśliwość. Całkowicie przypadkowa. Pomimo swojego rozdrażnienia, w żaden sposób nie chciał sięgać po tak prostackie formy kontaktu. Wciągnął w płuca większy haust powietrza, wracając spojrzeniem do jej twarzy. Naprawdę mógł uwierzyć, że mogłaby pochłonąć w tym momencie dwa piwa jednocześnie. Chciałby móc powiedzieć, że nie wiedział o jaką książkę go pytała. Albo udać, że nie wie. Ale na jedno był zbyt czujny, a drugie nie mieścilo się w jego pojmowaniu szlachetności, więc przez chwilę milczał, myśląc nad tym jak obejść temat, który zupełnie go nie obchodził. Pisał jej niedawno na wizbooku, że już nie będzie poruszał jej życia intymnego z innymi mężczyznami, a mimo to, na usta cisnęło go pytanie, jak nauka z Jahaelem. A może… czego owa dotyczyła. Powstrzymując się od komentarza, miał napiętą, skamieniałą twarz, kiedy na nią patrzył. — W porządku. Wierzę. Odpowiedział ostatecznie neutralnie. Czy spodziewała się po nim, że coś jeszcze doda? Odchylił się jedynie w tył, ledwie dostrzegalnie. Jej ruch był tak gwałtowny, że nie sposób było tego nie zrobić. Otaksował ją od góry do dołu, oceniająco i w końcu zagadnął, zahaczając o temat jej kolegi, ale niebezpośrednio. — Nie lubię pożyczać swoich rzeczy obcym.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Nie chciała spędzać tutaj czasu z duchem - nawet tak znanym jak Jean Laffite's - w zupełności wystarczyła jej obecność bliźniaczek na co dzień, które skutecznie potrafiły pochłaniać jej uwagę. Przyszła tutaj, żeby spędzić czas z Cainem - przyjemny czas, beztroski czas urlopu. Skorzystać z tego, że w Luizjanie nie mieli praktycznie żadnych zobowiązań - i zwyczajnie ze sobą... pobyć. Po prostu. Zobaczyć czy coś, co między nimi od kilku miesięcy kwitnie, w końcu rozwinie się w coś, co miałoby swoją nazwę - skoro mieliby ku temu okazję. Jak na złość, oboje się mijali - i z każdym takim pominiętym dniem, Whitehorn odczuwała... brak. Brak tego burzowego spojrzenia, trafnych słów i obecności mężczyzny, który zawsze - jakimś magicznym sposobem - pojawiał się obok. I w tej całej pustce musiała coś ze sobą zrobić - czy takim dziwnym pomysłem było poszerzenie wiedzy z dziedziny, którą właśnie ten konkretny człowiek się parał...? Od zawsze, gdy się uczyła, zasięgała rad i pomocy do kogoś bardziej doświadczonego. A tak się składało, zupełnym przypadkiem... że otaczali ją sami mężczyźni obracający się w tematach historii magii i run. — Tobie bardziej się przydadzą — oboje nie chcieli być kąśliwi - i oboje na kąśliwych wychodzili. Perpetua czuła jak po skórze pełza jej to szorstkie napięcie, jak iskra jej irytacji wcale - w ogóle - nie gaśnie. Nie lubiła niejasności - a i ona i Caine uparcie w nią dążyli, jakby podjęcie jakiegokolwiek kroku w przód kosztowało ich za dużo. Wcale nie uspokoiła ją jego odpowiedź - wręcz rysy jej twarzy ściągnęły się, nadając jej posągowego wyrazu - niemal identycznego, jaki przybrał Caine. Doskonale znała te jego - pozornie - neutralne odpowiedzi. Za każdym takim wyważonym słowem stało zamaskowane zdanie. Jej emocje przy Shercliffie były istną huśtawką - wyraźnie odbijały się w jej mieniących tęczówkach. Walczyła z tym, żeby zachować jasność spojrzenia. Dosłownie. — Obcym...? — powtórzyła za nim, unosząc idealnie skrojone brwi w pytającym geście. Zastanowiła się przez krótką chwilę - w moment pojmując, że Caine'owi nie chodziło o nią. Bolesną impertynencją byłoby nazywanie jej obcą. Musiał więc wiedzieć, że uczyła się historii magii i to nie sama. Skąd? Właściwie nie było to ważne - bo nawet tego nie ukrywała. Nie miała powodu, by to robić. — Nikt inny nie miał jej w rękach — rzuciła, być może podświadomie - nieco dwuznacznie, prostując się i sztywno opierając łokieć o blat stołu. Nie spuszczała uważnego wzroku z jego twarzy - nie pozwalając swoim myślom rozbiec się, kiedy w końcu z tak bliska, znów, mogła odczytywać tę oszczędną mimikę. Zacisnęła drobną dłoń w pięść, aż zbielały jej knykcie. Uderzył ją fakt, że zwyczajnie, po ludzku - stęskniła się za nim. Nie mogła teraz jednak zmięknąć - poza tym i tak odbiłaby się od ściany, którą Shercliffe między nimi ustawił. Czuła ją każdą komórką swojego ciała. Prawie boleśnie. — Caine — zaczęła, zaskakująco miękko, choć ton jej podszyty był pewnym napięciem. Upomnieniem. — Wyrażaj się jaśniej. Widzę jak na dłoni, że nie o to chodzi. Nie drgnęła - ani się nie przysuwając, ani nie oddalając, zachowując ten minimalny, narzucony przez niego dystans. — Chyba, że chcesz, żebym znów zaczęła sobie dopowiadać.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Więc zamierzała udawać, że rozmawiają o książce? Cisza i jego spojrzenie było bardziej wymowne niż jakiekolwiek słowa. Poprawił ramię na oparciu sofy, zmieniając swoje położenie zaledwie o milimetry, nie obstawiał nawet w którą stronę, w jej kierunku czy przeciwnym do niej. Jakkolwiek się nie przesunął, jego spojrzenie zdawało się jeszcze bardziej intensywne i przewiercające niż moment temu, jakby w odpowiedzi na jej posągową postawę. Naprawdę, w tym momencie, prowadzili jakiś ciąg dalszy nigdy niewypowiedzianej głośno psychologicznej wojny. Nie jego winą było, że w tym momencie dała sugestię, jakoby szala zwycięstwa przechylała się na jej stronę. Jak miał potraktować jej słowa? Jaką dokładnie jego książka miała rolę w jej spotkaniach? Co się na nich działo, jeśli jej nie czytali? Ściągnął łopatki, wyraźnie wciągając przez nos powietrze, ale nie wypuscił go. Utrzymał je w płucach. Jej ton powinien go otrzeźwić, ale wydawał się niezmiennie obruszony tym tematem. Nawet jeśli nie okazywał tego na zewnątrz. Gorąca fala zalewająca mu klatkę piersiową była idealnym dowodem na puszczające mu nerwy. A co on robił, jak nie wyrażał się jasno? Był dobitnie konkretny. Zarówno w Londynie w mieszkaniu, jak i później w barze. Mimo to, dalej się nie rozumieli. — Nie o to chodzi — potwierdził bezowocnie, bo te słowa nic nie wniosły do tej rozmowy. Zwyczajnie przyznał jej rację, ale przecież o tym już wiedziała. Wcale nie potrzebowała jego zatwierdzenia, a rozwinięcia tej tezy. Dowodów. Nie chciał jej ich dać. Niczego jej ułatwiać. Był bezpośredni. Mówił wprost, czego chciał, a nawet wydawało mu się, że w którymś momencie zahaczył o to, co uznawał za tabu – “co czuł”. Nie słuchała. Powinna była. Bo nie lubił się powtarzać. — Wiesz… to, co sobie dopowiesz od teraz niech zależy tylko od ciebie. Piwa postawiono na ich stoliku Caine nie zauważył nawet kiedy Mala, widząc, że skończyła się dobra zabawa, ulotniła się i zamiast mu towarzyszyć, dosiadła się do właściciela lokalu. Śmiała się z nim obecnie i śpiewała szanty, co Shercliffe zauważył jedynie po przelotnym spojrzeniu w tamtym kierunku, nie analizując tego głęboko więc i nie zinterpretował tego jak należy. — Tym razem ty wyraź się jasno. Czego ode mnie w tym momencie oczekujesz? Czy w ogóle… Utkwił w niej spojrzenie, bo jak dotąd tylko on w tej kwestii się przed nią otwierał. Nic dziwnego, że obejmowała przez to między nimi pewna przewagę… z której nie potrafiła skorzystać. Jakby totalnie nie zrozumiała, co jej ostatnio powiedział. Ostatnie dwa razy nawet. Teraz przyszła kolej na nią i jej wyjaśnienia. — Potrzebujesz innej książki? W porządku, nie wziąłem ze sobą całej biblioteczki, ale coś znajdę. Nie dał jej czasu na odpowiedź. Udzielił ją za nią.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Nie widziała żadnej zewnętrznej zmiany w jego mimice - zastygł dosłownie tak, jak marmurowy posąg, za który podawał się w jej oczach. Skrzyżował jedynie z nią wzrok - jeszcze bardziej intensywny. A jednak wyczuła pewną zmianę - w jego aurze, która nagle stała się... gęstsza. Nieco nawet przytłaczająca - i Perpetua mogłaby powiedzieć, że była zaskoczona tym, jak jej ciało chciało na to zareagować. Jak sama chciała zareagować. Ale w tym momencie już nie była zdziwiona. W obliczu tak ciężkiej atmosfery człowiek zazwyczaj by się wycofał - ona chciała ją przełamać. Rozproszyć. Nie chciała, żeby się oddalał. A jednak, robił to. Zmusiło ją to do zastanowienia się - co robili nie tak. Co ona mogła robić nie tak, że zamiast pójść w przód, zwyczajnie się cofali - i kiedy tylko zadała sobie to pytanie... wiedziała. Wiedziała od razu. Zbyt długo uważała go za kogoś niedostępnego - zbyt długo krążyli wokół siebie, bez żadnych znaków - za bardzo weszło jej to w krew. I paradoksalnie, kiedy to Caine - na Merlina, właśnie ten, powściągliwy Caine - przełamał coś, co oboje wokół siebie budowali latami... to ona musiała się z tym oswoić. Nauczona uwagi od wszystkich - odzwyczajona od tej jednej, szczególnej. I to jeszcze z tak niespodziewanej strony - osoby. Ponownie wystarczyło kilka słów, żeby momentalnie złagodniała... — Jesteś o mnie zazdrosny — rzuciła cicho, acz zaskakująco pewnie, mrużąc delikatnie oczy. Przecież nie była ślepa - i nie zliczyłaby ile razy w swoim życiu była już obiektem zazdrości, doskonale potrafiła tę emocję zidentyfikować. Zwłaszcza, że przez nią również rozpadło się jej małżeństwo - choć akurat świadomość, że to Shercliffe ją wobec niej odczuwa... Była raczej pokrzepiająca - łechtająca jej kobiece ego, które nagle postanowiło się przebudzić. — Zupełnie niepotrzebnie. — Nie byłaby sobą, gdyby tego nie dodała. Sięgnęła dłonią po piwo w wysokiej szklance - ewidentnie przeznaczone dla niej, gdyż drugie polane zostało do kufla. Przyciągnęła trunek do siebie, na chwilę odrywając wzrok od twarzy mężczyzny - zaraz tam jednak wracając, słysząc jego kolejne słowa. Od razu podjęła, bez chwili zwłoki, chcąc w końcu wyrazić się jasno, tak jak ją o to prosił: — Chcę tylko — zaczęła... ... i ponownie wystarczyło kilka słów, żeby zrodziła się w niej furia. W porządku. Spojrzenie, które jeszcze przed chwilą było już zupełnie jasne - aksamitne wręcz, szczere w tym, co się w nim rodziło - momentalnie stężało, zachodząc niemal granatem. Kpina w takim momencie - kiedy zaprosiła go tutaj, chcąc spędzić z nim czas i rzeczywiście, była gotowa wyjawić swoje oczekiwania - ubodła ją. Szklanka pękła w jej dłoni - a raczej to Perpetua zgniotła w dłoni szklankę. Jasnozłote piwo rozlało się po stole i po jej śnieżnobiałej koszuli - mieszając się z ciemnoczerwoną barwą krwi - ból przeszył jej przedramię, nie syknęła jednak nawet. Zdjęła jedynie spojrzenie z historyka. I wstała gwałtownie od stołu - ignorując ciekawskie spojrzenia, które się do niej przylepiły wraz z jej zrywem. — Tak, książka to jest jedyne, czego mogę oczekiwać. Coś mi polecisz, Shercliffe? Ewidentnie już kpiła - choć jej głos zdradzał zwyczajną żałość i rozedrganie.
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Nie zareagował w żaden sposób na zarzut bycia zazdrosnym. Poniekąd dlatego, że wiedział, że to nie jest tak naprawdę żaden zarzut, tylko zwykłe stwierdzenie faktu. Do tego właśnie wniosku doszedł przed chwilą i chociaż fakt ten nie odpowiadał mu i nie chciał się na niego godzić, przystał na to, bo nie było już sensu udawać nawet przed samym sobą, że jest inaczej. Kącik ust drgnął mu lekko w parodii uśmiechu, jakby nim chciał zbyć ten temat. Nieskutecznie, bo on już się toczył. Nie dało się uznać, że nie wyszedł na wierzch i, że go nie poruszali. Łagodność Perpetuy powinna go nieco przytłumić. Caine jednak znacznie wolniej się wypalał. Kiedy już zawrzał, nie dało się go tak po prostu ugasić. Jego rozdrażnienie utrzymywało się na dłużej, nawet jeśli z zewnątrz mógł wyglądać na spokojnego. Perpetua znała go jednak dość długo, by wiedzieć, że to tylko słaba fasada, skoro potrafiła przez nią przejrzeć. Teraz już, kiedy ją rozzłościł, był już za dumny, żeby przyznać jej rację, że mógł się pomylić w podejściu, w wyprzedzeniu faktów, w postawie. Szklanka pękła w jej dłoni, a piwo już się rozlało. Szczęśliwym trafem nie wyrządzając wokół siebie wielkich szkód. Zacisnął jednak palce na oparciu, obserwując jak krew toczy się z wcięć na jej porcelanowej skórze. Odezwała się w niej nieprzenikniona natura wili. On, chociaż dalej uparty i obstawiający przy swoim, miał w sobie na tyle rozsądku, żeby jej teraz dodatkowo nie drażnić. Milczał więc, choć może to jeszcze bardziej ją frustrowało. Ale miał wrażenie, że słowem mógłby wywołać jeszcze większe rewolucje. Odezwał się dopiero wtedy, kiedy ona zakończyła swoją wypowiedź i pozostawiła mu przestrzeń do reakcji. — I właśnie tego chcesz? Polecenia? Nie. Kpiła. Słyszał to w jej tonie. Ale jak inaczej mógłby zachęcić ją do podania mu prawdziwego stwierdzenia? Wzrok błądził mu od jej oczu do czerwieni oblepiającej jej palce. Powstrzymał się siłą, żeby tego nie skomentować. Ostatnią wolą, żeby nie wstać i jej z tym nie pomóc. Najlepsze działania jednak mogła podjąć ona sama. Z ich dwojga to ona była tu uzdrowicielem. Co mu się nie udało, to nie patrzeć na nią z pretensją, że sobie to zrobiła. — Usiądź. To była prośba, wbrew ogólnemu jej brzmieniu, jakoby wydawał jej polecenie. Miał wrażenie, że zmierzają ku niebezpiecznej linii, przy której zaraz ich drogi się rozejdą i oboje zostaną po obu jej, przeciwległych, stronach. Nie chciał, żeby Perpetua zaraz wyszła, ale wszystko co robił właśnie do tego sprowadzało. Nie zasugerował swojej pomocy, nie wyraził otwarcie swojego zaniepokojenia jej zranieniem, nie uspokoił jej w żaden sposób. A nawet wydawał się teraz odrobinę zły nie tylko na siebie i sytuację, ale też na nią. Odkąd szklanka rozbiła się w drobnicę wokół nich. Czy z ręką w porządku? czaiło się mu na końcu języka, ale nie spytał.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Natura wili była nieubłagana - Perpetua musiała z nią walczyć każdego dnia, godzić się z nią i nie dać zawładnąć tej iskrze, która rodziła się w jej trzewiach. Opanowała to już do perfekcji po tylu latach - ale czasem, kiedy ponosiło ją zbyt wiele znaczących emocji, górę brały destrukcyjne zapędy. Krótkie - jak iskra wykrzesana w całkowitej ciemności, która zaraz ginie na mroźnym powietrzu. Nie kierowała ich jednak nigdy na kogoś - starając się stłumić je w zarodku, tak by ich odbicie zaczęło i skończyło się w jej oczach - nie zawsze jej się to jednak udawało. Ciepła krew sącząca się z jej lewej dłoni i wsiąkająca w mankiet koszuli powinna zadziałać na nią trzeźwiąco - emocje jednak dalej miotały się pod jej mostkiem, wybijając szybko bijące serce niemal do podniebienia. Struny głosowe oblepiło jej rozgoryczenie - nie tak ten wieczór miał wyglądać. Kompletnie. Nie zakładała, że będzie choćby w części tak, jak w tych wszystkich beznadziejnych harlekinach, które czytała - nie była na tyle naiwna i oderwana od rzeczywistości. Wbrew wszelkim pozorom - daleko było jej do kobiety bujającej w obłokach. Naiwnie jednak wierzyła, że odnajdą wspólny język, jak zawsze. Widocznie ani jedno ani drugie nie było jednak dziś wieczorem w stanie przeskoczyć tego dystansu, który pojawił się między nimi odkąd przybyli do Luizjany. Który paradoksalnie jedynie się zwiększał w im bliższej byli ze sobą interakcji - zupełnie na odwrót, zupełnie nie tak. Złotowłosa mogłaby próbować zbyć to wszystko śmiechem i słodkim uśmiechem - gdyby... tak bardzo jej nie zależało. — Nie, nie tego chcę — odpowiedziała - choć oboje przecież nie potrzebowali tej odpowiedzi. Na pewno nie takiej. Zdecydowanie nie takiej, ale w tej chwili, pod jego spojrzeniem pełnym pretensji - sama już nie wiedziała co było jej powodem, prócz tego, że na pewno Ona - nie potrafiła... wyrazić się jasno. Słysząc jego polecenie, zacisnęła zakrwawioną dłoń, opuszczając ją swobodnie wzdłuż ciała - i skrzyżowała z nim spojrzenie. Balansujące na granicy światła i ciemności - nagle zamglone wilgocią, która osiadła na jej ciemnozłotych rzęsach. Mogła teraz po prostu uśmiechnąć się i usiąść. Westchnąć głęboko - jednym tylko zaklęciem wyleczyć swoją dłoń - i wszystko Caine'owi wyjaśnić, wyłożyć swoje karty na stół, dać mu do talii wszystko, co miała do zaoferowania: Co chciała mu dać. I co on zechciałby wziąć. Zamiast tego, nie będąc w tym momencie w stanie obejść jego statyczności - czując rosnącą w gardle gulę żółci - sięgnęła do ukrytej kieszeni spódnicy i położyła na stole kilka galeonów. — Za piwa i szklankę — wyjaśniła, zachrypniętym nagle głosem. Czuła, że niewiele słów pozostało jej do wybuchu. A ten nie mógł mieć miejsca tutaj. — Dzisiaj będę spać w hotelu. I choć całe jej ciało krzyczało, żeby tego nie robiła, a serce skurczyło się boleśnie - rzuciła Shercliffe'owi krótkie, smutne spojrzenie - i teleportowała się.
Nawet widok ciągle niezagojonych blizn na ręku będących pamiątką zeszłorocznego, niezbyt przyjemnego w skutkach spotkania z onyo na Saharze, nawet wspomnienie owej wywołującej schizy chaty, wszystkie te reminiscencje zeszłorocznych wakacji nie mogły sprawić, by pozbył się wrażenia, że tegoroczny urlop w Nowym Orleanie jest dla niego najgorszym w życiu. Ukradziono mu dwadzieścia galeonów, prawie zemdlał w pogoni za niuchaczem (on, magomedyk!), do tego ten przeklęty duch wilkołaczki, który zwłaszcza dzisiaj był wyjątkowo upierdliwy. - Talia, do jasnej cholery, stul wreszcie swoją piękną buźkę! - ale na niewiele to się zdawało. Duch ciągle opowiadał mu tym swoim tajemniczym głosem o wspaniałym i szlachetnym życiu wilkołaków, które zdecydowały się żyć zgodnie ze swoją naturą. Wszędzie za nim łaził, dziś Aiden nie mógł się nawet odlać bez obecności Talii. Nie pozbył się jej też wieczorem (nie był w stanie...), kiedy zmęczony i przybity wyjątkowo ciężkim dniem postanowił pójść do Nowego Orleanu i napić się czegoś, a fakt, że normalnie nigdy tego nie robił oznaczał tylko, że ten wyjazd był dla niego bardzo ciężki. Cieszył się, że dobiega on końca, bo z początkiem sierpnia planował wrócić do Londynu, żeby spróbować dostać się na staż do Munga. Myślał też o zatrudnieniu się tam, choćby w głupim sklepiku (o ile będzie oferta...), żeby poznać tamtejsze środowisko i sposób działania szpitala. Pracy u Madame Malkin, która była dla niego o wiele bardziej stresująca, niż praca w "Hibiskusie" (co wcześniej wydawało mu się niemożliwe...), nie chciał już kontynuować. Jedyne, czego chciał, to zarobić na staż...
Słyszał co nieco o tej tawernie. Podobno po zmroku zamyka się ona dla mugoli (co Aiden uznał za dość dziwne, bo za dnia mało kto odwiedza takie przybytki...), a wieczorem, kiedy są tu już sami czarodzieje, można spotkać ducha pewnego pirata! Aiden nie mógł się powstrzymać przed odwiedzeniem tego miejsca, choćby i dla samego spotkania Jeana Laffitte'a. Jego pierwsze wrażenie o tym miejscu nie było najlepsze, choć musiał przyznać, że wewnątrz wyglądało tu już nieco lepiej. Niestety, gorzej było z miejscem... Jedyne wolne, które wypatrzył, znajdowało się przy stoliku, gdzie siedziała już jakaś dziewczyna. - Można? - zapytał, sam poruszony swoją śmiałością Aiden. - Tak, tak, wiem, że tutaj zabijano wilkołaki, wiem! Nie musisz mi tego powtarzać co dziesięć minut, kiedy mijamy każdy jebany kamień w tym mieście! Wybacz, to nie do ciebie, to duch, rozumiesz... - te słowa wyrywały mu się z płuc, a on nie do końca potrafił nad nimi panować. Był już tak zmęczony i zły, że słowa same cisnęły mu się na usta. Wypadało tylko mieć nadzieję, że nie zostanie uznany za wariata...
Caine Shercliffe
Wiek : 47
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : drogie garnitury, burzowe spojrzenie
Dostrzegł je. Pierwsze oznaki wilgoci w jej oczach. Te oczy zwykły błyszczeć, ale nie w ten sposób. Zamilkł na tą zmianę. Z postawy pasywno-agresywnej wchodząc w całkowitą bierność. Jeszcze nie był pewien, jak zareagować. Kiedy rozsądek odmawiał mu porad, reagował instynktem. Intuicji z kolei w tym momencie nie słuchał, bo zakłócało mu ją buzowanie krwi w żyłach. Czuł tylko to. I dziwny efekt zmiany jej twarzy, który na chwilę go pohamował, ale nie zmusił do żadnej łagodniejszej reakcji. Wysłuchał ją do końca, szukając rozsądnego rozwiązania sytuacji. Perpetua reagowała zaś impulsem. Takie miał wrażenie, bo kiedy skończyła wypowiedź, decydując się zmienić swoje miejsce zakwaterowania, nie czekała na jego reakcję. — Nie… … skończył. Więc chyba nie miało znaczenia co tak naprawdę chciał powiedzieć. Głośny trzask rozbił się po pomieszczeniu. Niektórzy nie zwrócili na niego uwagi, przyzwyczajeni do odgłosu teleportowania, inni zerknęli tylko przelotem. Caine zaś pozostawił spojrzenie na tym samym punkcie w którym zniknęła na kilkanaście sekund, zanim dynamicznie oparł się na sofie, zwracając twarz ku sufitowi. Nie klął. Nie trzaskał pozostałą szklanką. Nie bulwersował się. Zaciskał jedynie dłoń na drewnianym oparciu siedziska. Jean choć poleciał w jego kierunku, chcąc skończyć kilka żartów, ominął jego stolik. Mimo jego pozornego opanowania, budził aurę: Nie podchodzić. Dlatego nikt nie zakłócił jego spokoju przez następną godzinę. Chociaż nie zamówił nic więcej oprócz tego nieszczęsnego piwa, którego nie tknął. Chociaż obsługa tawerny przechodziła wiele razy obok stolika, zastanawiając się, czy będzie to pił, czy mogą to zebrać, nikt nie miał odwagi tego zrobić. Dopiero kiedy wstał i wyszedł, oberżystka zgarnęła pieniądze za szklankę i piwo i posprzątała burdel, bliżej znany jako wrażliwe konsekwencje drażnienia wili.
zt
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
Nie miała dziś ochoty na cudze towarzystwo. Nie czuła się na siłach, aby bez problemu sprostać jakimkolwiek towarzyskim obowiązkom i oczekiwaniom, jakie mogłyby ją spotka ze strony potencjalnego rozmówcy. Nie chciała pocieszeń, nie pragnęła czuć się wspierana w tym jakże trudnym czasie. To nie było w jej stylu i doskonale o tym wiedziały osoby, które choć w niewielkim stopniu ją znały. Chyba nawet jej duch to wyczuwał, bo tego wieczoru pozostawił ją samej sobie, nie racząc kolejnymi opowieściami ze swojego brawurowego życia. Uznawszy, że nie będzie jej potrzebny, po prostu ją opuścił, pozwalając na samodzielne rozkoszowanie się bólem ze strony Lary Burke. Każdą komórką swojego ciała przeczuwała, że lada dzień będzie musiała stawić czoła czemuś, z czym nie powinna być zmuszona do poradzenia sobie żadna nastolatka. Postanowiła udać się do tawerny, gdzie jak wiedziała, raczej nikt nie będzie je szukał. I dobrze, nie zależało jej kompletnie na tym. Zamówiła przy barze jakiś alkohol, polecany jako tutejszy rarytas i udała się do najbardziej oddalonego stolika od wszystkich innych, gdzie było na tyle ciemno, że raczej nikt nie powinien jej nagabywać. Rozsiadła się wygodnie na krześle, wyciągając przed siebie swoje długie nogi i upiła niewiele ze swojego drinka. Chwilę później pożałowała, że jednak go zamówiła, ale chyba nie było już w tym momencie odwrotu od tego. Przełknęła niezadowolona trunek, krzywiąc się przy tym dosyć mocno, akurat w momencie, kiedy do stolika podszedł jakiś nie do końca jej znany chłopak. Musiało to wyglądać pięknie w jej wydaniu, bo przywitała go z bardzo skwaszoną miną, nie do końca powiązaną z tym, że ośmielił się zakłócić jej spokój. Jedna jej brew uniosła się ku górze, kiedy chłopak zaczął wykrzykiwać jakieś dziwne słowa związane z wilkołakami. Rozejrzała się dookoła, ale nie zobaczywszy nikogo uznała, że również i on padł w tym miejscu ofiarą jakiegoś dziwnego przyciągania przez duchy. Po chwili sam potwierdził jej domysły, a ona łaskawie wskazała dłonią na wolne krzesło przy zajmowanym przez nią stoliku. - Więc przez ten wyjazd, czujesz fascynację wilkołactwem? - nie omieszkała zapytać, trochę tym faktem zaintrygowana i rozśmieszona. To dziwne, do jakich rzeczy zmuszały ludzi w tym miejscu duchy, które rzadko kiedy dawały od siebie odpocząć. -Spoko, ja robię pewnie dziwniejsze rzeczy, ale dziś mój duch postanowił mi odpuścić - dodała po chwili, jakby próbowała wytłumaczyć, że w tym miejscu nienormalność jest czymś kompletnie normalnym i tradycyjnym. Przynajmniej tak jej się zadawało na podstawie obserwacji, które zdążyła poczynić przez ten czas, jaki poświęciła na zwiedzanie Nowego Orleanu i jego okolic.
Aiden zmusił się do lekkiego uśmiechu w stronę dziewczyny, kiedy pozwoliła mu usiąść naprzeciw siebie. Nie obwiniał ją o kwaśną minę, domyślał się, że nie była kierowana w jego stronę, lecz był to efekt wypicia jakiegoś niezbyt smacznego trunku. Doskonale ją rozumiał, bo sam pewnie zareagowałby podobnie, jako że nie był nawykły do picia alkoholu. Zresztą, czy ci, którzy gorzałę piją jak wodę, nie krzywią się? Może tylko udają? Trzeba im się kiedyś lepiej przyjrzeć. - Dzięki - wymamrotał, siadając przy stoliku i patrząc na menu wypisane na tablicy za ladą zastanawiając się co wziąć, albo raczej - czy cokolwiek wziąć. - Fascynację wilkołactwem? - prychnął. Z Talią przy boku, na początku - faktycznie chciał dowiedzieć się czegoś o wilkołakach, zwłaszcza o ich lokalnej kolonii, o której słyszał, ale teraz... - Faktycznie, wielką przyjemność sprawia mi słuchanie o tym, jak zły król Gotaland zaprosił rodzinę wnuka Odyna na ucztę, gdzie zabił głowę rodu, a resztę wtrącił do więzienia, gdzie co wieczór wpuszczał wilkołaka, aby zjadał po jednym więźniu, dopóki nie został jeden, który wysmarował sobie wargi miodem, aby wilkołak wsadził mu język do ust, a wtedy ten odgryzł mu język i zabił wilkołaka. Okropieństwo... - faktycznie, na wyobrażenie sobie tej legendy opowiedzianej mu przez Talię, aż mu się pić odechciało. - I zapewniam cię, Talia, że jak się kurwa nie odpierdolisz i nie zostawisz mnie w spokoju, to wykupię cały jebany miód w Londynie tylko po to, żeby poodgryzać języki wszystkim w dupę jebanym wilkołakom na całej wyspie! - w pewnym momencie podpalił się tak, że zaczął uderzać pięścią w stół, powodując jego chwianie się. Po chwili, jednak, nieco się uspokoił. - Ehh, przepraszam... - powiedział cicho do dziewczyny, opierając swoją głowę na ręku.
Kotna: F, komplementuje Lafitte: 4, śpiewa i opowiada o statku
Dzień poszukiwań wiedzy na temat Marie zapowiadał się na dość długi i wyczerpujący nie tylko ze względu na towarzystwo uciążliwego ducha Kotny, choć i ona zapowiadała się na kogoś, kto mógłby dołożyć do tego wszystkiego cegiełkę. Czy książkowa wiedza wystarczyła Morgan, aby szukać amuletu? Być może, choć jakikolwiek pomysł był aktualnie dla niej wyjątkowo odległą perspektywą - miasto było zwyczajnie zbyt duże, zbyt intensywnie przepełnione legendą Laveau oraz całą magią voodoo. Czy duchy mieszkające w mieście miały jej jakoś w tym pomóc? Bardzo chciała w to wierzyć, więc kiedy tylko usłyszała o Lafitte'cie, natychmiast udała się do wskazanego lokalu. Oczywiście po zmroku, kiedy już knajpa była zarezerwowana dla społeczności czarodziejów. - To pirat, jak on nie będzie wiedział, to kto mi pomoże?
- Jak słusznie zauważyłaś, to p i r a t. Nic nie wie. Opowie Ci o statku, załodze, portach, wyjątkowych talentach napotkanych kurew i rumie leczącym szkorbut.
Moe aż odwróciła głowę i posłała dziewczynie niedowierzające spojrzenie, zauważając przy okazji, że końcówki białych włosów ducha nabrały jakiegoś nieco bardziej czerwonego koloru. Nie miała zamiaru o to pytać.
- Żaden z niego pirat, jeżeli powie Ci cokolwiek o Laveau. To nie jego sprawy.
- Przecież ma w Luizjanie własne miasto. To patriota, jeden z obrońców miasta, patron jakiegoś parku narodowego. Zresztą... miał jakieś dwieście lat na to, żeby poszerzać swoją niepiracką wiedzę. - I broniłem Nowego Orleanu przed Brytolami nie po to, by słyszeć w nim ich plugawy akcent! Zamarła, bo duch, którego obgadywały w tym właśnie momencie je zaczepił. Biorąc głęboki wdech, powoli się ku niemu odwróciła, kompletnie nie spodziewając się zastanego, łobuzerskiego uśmiechu. - Na syrenie łuski mojej matki, żartowałem przecież! Całuję rączki, piękne panie. - widział Kotnę? To już coś nowego. Potem jednak nieco spoważniał, nawet, jeżeli w towarzystwie kobiet nadal zachowywał dużo większy poziom słownictwa, niż ją na to przygotowano. Miał kurwić co drugie słowo, być chamem i nieznającym wstydu bawidamkiem. Zamiast tego, po pierwotnej, żartobliwej zaczepce, chyba trochę spoważniał. Posępił się, przybrał pozycję, która kojarzyła jej się z urażoną dumą. - Przyszłaś do pirata na plotki i nie chcesz rozmawiać o jego statku? Wynoś się, albo siadaj na tyłku i śpiewaj ze mną, to może się nie obrażę. - chyba nie miała wyjścia, a Kotna mniej lub bardziej okazała się mieć rację już od samego początku. Nie zapowiadało się na uzyskanie wiedzy o legendarnej królowej voodoo. Białowłosa jednak nie przejęła się tym, że nie wszystko poszło zgodnie z planem. Była zachwycona każdą przyśpiewką, każdą opowieścią, czasem coś dopowiadała, albo i była w stanie dzielić narrację z piratem - w końcu żyli w podobnych, niemalże przecinających się czasach. A Kotna miała przecież sporo słabości do 'tych złych', czy też po prostu do występku i łamania prawnie narzuconych schematów. Ostrzeżenie dotyczące opowiadać o statku sprawdziło się aż za dobrze, a jej duch z każdym zdaniem coraz bardziej się do tego przykładał, ciągnąc pirata za język, wyciągając od niego szczegóły, daty, ciekawostki o łajbie, załodze, bitwach, czy łupach. A zwłaszcza o tym ostatnim. Opowieści długo się nie kończyły, choć Morgan nie potrafiłaby przyznać, że się nudziła. Jako osoba z historyczną żyłką i pasją do map chłonęła słowa, instrukcje, współrzędne i postacie. Koniec zaskoczył ją nie tylko tym, że Lafitte przerwał wypowiedź bez ostrzeżenia, niemalże w środku zdania, bo został wywołany przez barmana/karczmarza/zwał jak zwał. Jego ostatnie słowa mocno dały jej do myślenia. Czy za bardzo biegała za amuletem, by zainteresować się tym, kto znajdował się tuż pod jej nosem, towarzyszył jej ramię w ramię i dzielnie znosił jej ignoranckie podejście do swojej osoby przez tyle czasu? - Wiesz, kto powie Ci więcej o Laveau? Jej imienniczka. - pirat wymownie spojrzał na Kotnę, a potem dosłownie zapadł się pod ziemię, by wyłonić się za barem i zagadać kolejnego z gości. Cała ta rozmowa była pouczającym doświadczeniem. Albo przynajmniej - mogła być, gdyby Davies w pełni pojmowała o co chodzi.
- Ciągle tylko ta Marie i Marie. Spadajmy stąd, to w końcu Ci o niej opowiem.
- A o sobie? - oczy Kotny rozbłysły, a jej włosy przeszły barwą złota. Czy właśnie tego potrzebowała, aby stać się dobrym kompanem na dobre i na złe podczas tych szalonych wakacji?
Uwielbiała wakacje! Była tak bardzo szczęśliwa, że udało jej się poodmykać wszystkie zlecenia i sprawy związane z pracą i z czystym sumieniem udać się na hogwarckie wakacje, do których nie dość, że miała ogromny sentyment, to jeszcze mogła spędzić więcej czasu ze swoimi szkolnymi przyjaciółmi. Była w szoku jak szybko minął jej czas i nagle zarówno Ezra jak i Leo byli wakacyjnymi opiekunami i co ważniejsze – ona nim była. Miała wrażenie, że czas jej ucieka przez palce i biegnie tak szybko, że za chwilę będzie karmić swoje wnuki. No dobra, może trochę przesadzała, niemniej jednak była przekonana, że musi wykorzystać każdą chwilę jak najlepiej i jak najbardziej produktywnie, bowiem miała tylko jedno życie i nie mogła go zmarnować. Przyznawała się bez bicia, że ostatni rok poświęciła swojej karierze, zaniedbując wszystko inne i teraz harowała jak wół, nie żeby to była jakaś odmiana, nad naprawą wszystkich podupadłych relacji. Czuła, że właśnie teraz miała ku temu świetną okazję, a Hogwart jak zawsze jej nie zawiódł, więc cieszyła swoje oko luizjańskimi krajobrazami. Zresztą, odkąd tylko postawiła swoje stopy w Luizjanie, miała tyle energii, że mogła góry przenosić. Tego wieczoru postanowiła iść, cóż, nie miała pojęcia gdzie, ale gdzieś na pewno. W drodze przez Nowy Orlean słuchała od swojego ducha tylko i wyłącznie o tutejszym wesołym miasteczku, właściwie od kilku dni o nim słyszała i musiała przyznać, że nawet jej cierpliwość, która do najmniejszych nie należała, zaczynała nie wystarczać. Poskutkowało to tym, że wdała się z Raphem w kłótnie. – Nigdy dla nikogo nie masz czasu, nie dziw się, że zawsze jesteś sama. – powiedział obrażony chłopiec i… zniknął, a Bianca zaniemówiła. Nie sądziła, że jej dobry nastrój może z niej ulecieć niczym powietrze z przebitego balonu. Przymknęła oczy i wzięła głęboki wdech, starając się nie myśleć o tym jak bardzo duch miał rację. Pokręciła głową i wznowiła swój spacer, przejeżdżając dłonią zniszczoną od terpentyny po swojej twarzy. Przecież się starała! Wiedziała, że spierdoliła po całości pewne rzeczy, ale nie potrafiła wyjaśnić jak dokładnie to się stało. Całe to dorosłe życie nagle zaczęło ją ogromnie przytłaczać. Weszła więc do pierwszego lepszego baru, czy tam tawerny, na który trafiła i rozejrzała się po pomieszczeniu. Mogło być, było jej bardzo wszystko jedno. Podeszła do baru i zamówiła wodę, bowiem od początku wakacji nie miała ochoty na nic co miało w sobie alkohol, a nie będzie się przecież do niczego zmuszać. Próbowała wygonić wszystkie niechciane myśli z głowy, które pojawiły się tam za sprawą słów Rapha. Może jednak nie powinna dzisiaj wychodzić?
Z pewnością te wakacje były niezwykle szalone. A dopiero po raz pierwszy przyszło jej wyjechać na wycieczkę z hogwarcką świtą, a tu już tyle się działo. Nie wiedziała nawet czy to dobrze czy źle. Przede wszystkim jednak nie mogła się pozbyć prześladującego ją ducha, który co jakiś czas naprawdę uprzykrzał jej życie. I nie dawał zapomnieć o pewnych rzeczach. Tym razem jednak przegiął. I to wyraźnie. Carl bowiem postanowił spłatać jej figla, gdy schodziła po schodach w centrum Orleanu i wystraszyć ją jakimś głupim żartem. Nie skończyło się to zbyt szczęśliwie, bo Puchonka wystraszona potknęła się i zjechała z kilku ostatnich schodków, obijając i obcierając sobie żebra. Nie było to zbyt przyjemne uczucie. Miała tylko nadzieję, że nie będzie jej to zbytnio przeszkadzać. Sama nie wiedziała, co właściwie podkusiło ją, by wejść do Latiffe's Blacksmith, ale chyba potrzebowała nieco rozrywki. I choć nie była zbyt imprezową osobą to jednak czasami musiała poczuć pewną barową atmosferę przesyconą głośnymi rozmowami i muzyką, często grającą na żywo. Nie sądziła jednak, że uda jej się trafić do tawerny w dniu, gdy właściciele urządzali wieczór karaoke z dobrze znanymi każdemu hitami sprzed kilku czy też raczej kilkunastu lat. Przez jakiś czas jedynie siedziała przy barze, popijając jakiś zamówiony sok, bo nie miała ochoty na nic alkoholowego i przysłuchiwała się kolejnym wykonaniom kolejnych utworów. Niestety minus był taki, że wszelkie pozytywne doświadczenia z pewnością zaburzał jej latający wokół Carl, który co chwila musiał głośno komentować wdzięki znajdujących się w pobliżu kobiet. Nie mogła już tego dłużej znieść. Wstała z zajmowanego barowego krzesła i ruszyła w kierunku sceny, gdy tylko prowadzący imprezę zaczął szukać kolejnego ochotnika do przejęcia mikrofonu. Yuuko podjęła wyzwanie zmierzenia się z przebojami minionych lat. Głównie dlatego, że naprawdę ostatnimi czasy brakowało jej śpiewu. Oraz miała nadzieję, że dzięki temu zagłuszy chociaż na pewien czas komentarze swojego nachalnego ducha, który stawał się dla niej coraz bardziej uciążliwy. Postanowiła samej wybrać utwór, który chciałaby zaśpiewać zamiast skorzystać z opcji losowania hitów lat 00'. Zawsze starała się wczuć jak najlepiej w otaczającą ją muzykę oraz towarzyszący jej tekst. Czasami wyśpiewywanie poszczególnych linii przynosiło jej swego rodzaju ukojenie, osobiste Katharsis, które pomagało jej przeżywać odczuwane emocje przebrane w odpowiednie słowa i melodię. To między innymi dzięki temu większość jej występów mogła być naprawdę emocjonalna jeśli tylko mogła samodzielnie dobrać sobie repertuar. - Te amo, te amo, she says to me... - zaczęła, a słowa piosenki przy akompaniamencie podkładu z taśmy profesjonalnej wypełniły całe pomieszczenie. I tak jak przypuszczała komentarze Carla na moment ucichły, gdy tylko duch zdał sobie sprawę z tego, że Yuuko nie zwracana niego najmniejszej uwagi, całkowicie poświęcając się temu, by jej aksamitny głos przekazywał dalszą część ukrytej w utworze historii z każdym desperacko wyśpiewanym 'Te amo'. Spojrzeniem powiodła po zgromadzonych w tawernie gościach, studiując szybko ich reakcje, a następnie zatrzymało się nieco dłużej na siedzącej przy barze blondynce, która z pewnych względów po prostu przyciągała jej wzrok. - Te amo, te amo, she's scared to breathe. I hold her hand, I got no choice - sama nie wiedziała czemu jej głos zadrżał delikatnie, gdy brała kolejny wdech, by wyśpiewać dalszą część zwrotki. Prawdopodobnie była to wina adrenaliny, która uwalniała się za każdym razem, gdy stała na scenie, skupiając na sobie uwagę innych na przemian zatracając się w otaczającej muzyce i będąc niezwykle świadomą tych par oczu, które się w nią wpatrywały oraz uszu, do których docierał jej głos. Uwielbiała to uczucie. I miała nadzieję, że jeszcze nie raz będzie miała okazję je poczuć. Mimo, iż chwilowo pierwsza z piosenek dobiegła końca, zmuszając ją do chwilowego opuszczenia sceny i dania pola do popisu dla kolejnych chętnych osób.
Nancy A. Williams
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Burza brązowych loków na głowie i uśmiech przyklejony do twarzy, tatuaż z runą algiz na lewej kostce
Dobry humor, podsycany niewielką (jeszcze) ilością mocnego alkoholu bardzo jej się udzielił. Nie spodziewała się, że niewinny żarcik przerodzi się w temat do dyskusji, ale skoro już tak wyszło, to zamierzała ciągnąć ten temat. Tym bardziej że po kilku łykach pirackiego bimbru zaczęło śmieszyć ją dosłownie wszystko. - Aleks... Twoje słowa ranią mnie dogłębnie. Proszę cię, jestem najgrzeczniejszą Puchonką w zamku. - stwierdziła, przykładając dłoń do serca, jednak nie wytrzymała długo tej powagi i po sali znowu poniósł się jej głośny śmiech. Cóż, jeszcze do niedawna nie można by się z tym stwierdzeniem nie zgodzić, ostatni semestr przyniósł jednak wiele przewrotów i zaskoczeń w jej nudnym i monotonnym życiu. Od dłuższego czasu nie była już wcale wzorem do naśladowania, liczne imprezy z dużą ilością alkoholu, romanse, a nawet palenie oprylaka czy włamanie do gabinetu. To był coś, co dla dawnej Nancy było wręcz nie do pomyślenia, a tymczasem zaczynała jej się podobać ta nowa, nieco bardziej szalona wersja siebie. Dlatego bez zbędnego przedłużania kolejny raz sięgnęła po szklankę z pirackim bimbrem, bo skoro humor dopisywał, a świat zaczynał przyjemnie falować, to trzeba było jakoś ten stan utrzymać. Tym bardziej że Jean nie odrywał od nich ponaglającego spojrzenia. Czyżby coś niestosownego chodziło mu po głowie? Oby nie, bo Williams w tym momencie dałaby już się namówić na wszystko, łącznie z opróżnieniem do dna butelki tego piekielnego napoju. Na razie jednak ograniczyła się do sporego łyka, pociągniętego ze szklanki wraz z Krawczyk, a kiedy szklanka stuknęła o blat, Nancy skrzywiła się niemiłosiernie. Paskudne w smaku, a jednak nie dało się przestać pić, kilka chwil przerwy dla podrażnionego płynnym ogniem gardła i zaraz chciała wrzucić w siebie kolejną porcję trunku. - Wiruje? Aleks, ja tu już płynę na pełnym morzu. Podczas sztormu.- odpowiedziała rozglądając się dookoła, czego szybko pożałowała. Gwałtowny ruch spowodował silną falę zawrotów głowy, do tego stopnia, że musiała przytrzymać się blatu, by nie osunąć się z krzesła barowego na ziemię. - Merlinie, to musi być podrasowane jakimiś eliksirami. - sapnęła, kiedy udało jej się wyprostować, by spojrzeć na swoją towarzyszkę z głupkowatym uśmiechem. Wciąż nie przekroczyła tej cienkiej granicy, kiedy alkoholowa zabawa zamieniała się w męczarnię i dopisywał jej wyśmienity humor. - Co? Jaka ćma? - zapytała, mrugając oczami zdezorientowana, a kiedy odruchowo uniosła głowę w górę, we wskazanym kierunku, znowu zachwiała się na stołku. - O faktycznie! Jaka piękna! - zachwyciła się małym stworzonkiem bardziej niż by wypadało i aż wstała, by przyjrzeć się mu bliżej. - Ale... Ale ona nie może tu zostać... Ktoś ją zaraz pewnie pacnie. Musimy ją wynieść, uratować. - układanie zdań w odpowiednie słowa przychodziło z coraz większą trudnością i chyba zaczynała już trochę bełkotać. Dodatkowo w tym momencie sprawa uratowania ćmy urosła w jej oczach do rangi jakiejś ważnej misji, którą będą musiały wykonać. Przed wyruszeniem w drogę należy jednak się napoić. I tak właśnie szklaneczka z alkoholem kolejny raz powędrowała do jej ust.
Podły humor jej nie opuszczał, a ona nie potrafiła nic z tym zrobić, chociaż tak bardzo się starała. A jej starania jak zwykle były niewystarczające. Wiedziała, że duch ugodził w jej najczulszy punkt, który wywoływał w Biance ogromne pokłady poczucia winy. Czuła jak powoli ją pożerało, przypominając o wszystkich błędach z przeszłości, nachodząc paskudnymi cieniami, które zatruwały jej umysł, a przecież obiecała sobie, że na wakacjach nareszcie odpocznie. Miała ochotę wstać i wyjść, by pójść nie wiadomo gdzie, zaszyć się gdziekolwiek. Uświadomiła sobie jednak, że przecież już to zrobiła, a jeśli chciała dać upust swoim emocjom musiała coś… narysować. Po raz pierwszy od bardzo dawna nie wzięła ze sobą szkicownika, ani jednej magicznej kredki, pamiętając niewypowiedzianą obietnicę, którą złożyła samej sobie, że nie będzie robić nic związanego z pracą tego wieczoru, choć ta była jej całym życiem, czego tak uparcie nie chciała przyznać, wmawiając sobie, że przecież to kochała. Ale czym różniła się praca, którą tak lubiła od każdej innej? Czy praca nie była po prostu, cóż, pracą? Siedziała zagłębiona we własnych myślach, przesuwając swoim długim palcem po brzegach szklanki z wodą, zupełnie odcinając się od całego otoczenia. Miała ochotę przeszukać wszystkie księgi zaklęć i odpędzić swojego ducha na dobre. Była zła i zdenerwowana, a jeszcze bardziej irytował ją fakt, że Raph miał absolutną rację. Westchnęła pod nosem i przez jej umysł przebrnęła krótka myśl, by zamówić coś naprawdę mocnego. Ta jednak szybko się ulotniła, a Bianca nie miała pojęcia dlaczego. Nie należało do wielkich smakoszów alkoholi, ale także nie była abstynentką. Jej ponure rozmyślania przerwał głos, który zdecydowanie wyróżniał się na tle innych, które Bianca słyszała już tego wieczoru, niemal od razu wypychając je ze swojej świadomości. Nie znała się na muzyce prawie wcale, ale mimo to potrafiła wychwycić czyjś talent, czyż nie tym kiedyś chciała się zajmować? Stop, nie myśl o pracy. Odwróciła swoją głowę w stronę skromnej sceny i zawiesiła swój wzrok na dziewczynie, do której ów głos należał. Nadal miała paskudny humor, ale teraz przynajmniej coś oderwało ją od własnej głowy. Rozciągnęła delikatnie swoje pełne wargi w uśmiechu, obserwując jak dziewczyna w całości oddaje się śpiewanej piosence. Czy właśnie tak wyglądała Bianca kiedy malowała, nie na zlecenie? Kiedy ich wzrok się połączył, uśmiech Zakrzewski się powiększył, a ona mimowolnie stwierdziła, że może ten wieczór wcale nie będzie stracony. Kiedy piosenka się skończyła, Bianca wypuściła powietrze z płuc w długim wydechu, uświadamiając sobie, że go wstrzymywała. Chwilę później widziała jak ciemnowłosa schodzi ze sceny, a malarka niewiele myśląc wstała z krzesła. Przecież nie będzie cały wieczór siedzieć sama, nie miała zresztą nic do stracenia. Odszukanie Japonki nie zajęło jej wiele czasu. – Creo que tienes una gran voz.* – rzuciła po hiszpańsku, kiedy już przed nią stanęła, uświadamiając sobie jak dawno nie używała tego języka i puszczając doń perskie oczko. – Jestem Bianca. – dodała już po angielsku i wyciągnęła zniszczoną malarską terpentyną dłoń w jej kierunku.
@Yuuko Kanoe *korzystałam z google tłumacza, nie mam pojęcia czy to jest poprawne, przepraszam XDD
Yuuko Kanoe
Wiek : 23
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 166cm
C. szczególne : azjatycka uroda, zawsze na nadgarstku ma bransoletkę z wiecznych fiołków i drugą czarno-żółtą z zawieszką borsuka
Nawet jeśli była w pełni oddawała się swojemu zajęciu to jednak pewnych rzeczy nie mogła przeoczyć. Jak chociażby tego momentu, w którym wargi blondynki ułożyły się w niezwykle czarujący i szeroki uśmiech, gdy tylko ich spojrzenia się spotkały. Sama nie wiedziała czy podobne gesty sprawiały, że cały występ potrafił się stać o wiele bardziej stresujący przez świadomość tego jak czyjaś uwaga jest na niej skupiona oraz poczuciu, że powinna sprostać wysokim oczekiwaniom jakie ktoś może żywić czy może raczej czuła coś na kształt dumy i swego rodzaju zadowolenia z siebie, gdy tylko pomyślała o tym, że jej występ mógł przypaść komuś do gustu lub poprawić mu humor i sprawić, że coś poczuł. Chyba właśnie dla tych ostatnich dwóch rzeczy wchodziła tak często na scenę... Oraz dlatego, że po prostu kochała muzykę. Niewątpliwym minusem tego, że cały występ dobiegł końca był fakt, że dzięki temu Carl mógł dalej ją męczyć swoimi niezwykle błyskotliwymi komentarzami, które dziewczyna starała się jakoś zbyć lub zignorować. Tym bardziej, że dotyczyły one kobiet znajdujących się w lokalu. I w szczególności dostrzeżonej blondynki, która nie uszła również jego uwadze. - Dawno nie widziałem kogoś takiego. Cuudowna kobieta. Z taką to mógłbym... - nie chciała tego słuchać. Zdecydowanie fantazje prześladującego ją ducha nie były czymś, co chciała znać. Dlatego też zająwszy jedno z wolnych miejsc niedaleko sceny, starała skupić się na czymś zupełnie innym niż komentarze Carla, które w pewnym momencie zostały nieco przytłumione nie tylko przez kolejnego ochotnika w zabawie karaoke, ale i przez melodyjny głos, który usłyszała tuż obok siebie. Jej wzrok od razu powędrował do jego właścicielki, którą okazała się być ta sama blondynka, na temat której wysłuchała już naprawdę sporo wulgarnych uwag. Z początku Kanoe wydawała się nieco zbita z tropu usłyszanym po hiszpańsku komplementem (którego znaczenie w zasadzie bardziej odgadła na bazie nieco znajomych słówek i ogólnego tonu jakim się posługiwała nieznajoma), ale już po krótkiej chwili odwzajemniła jej uśmiech, ignorując chwilowo irytującego ducha. - Yuuko - odpowiedziała, sięgając do wyciągniętej w jej kierunku dłoni, by delikatnie ją uścisnąć. I musiała przyznać, że choć był to drobny gest to sprawił on, że przeszedł ją dreszcz, który choć nie był szczególnie mocny to jednak przywodził jej na myśl pewną wilę, która... Nie. Nie myśl o niej. Za późno. Policzki Yuuko mimowolnie pokryły się szkarłatnym rumieńcem, gdy tylko przypomniała sobie pewne wydarzenia z Hogsmeade, co oczywiście nie uszło uwadze jej ducha, który postanowił wykorzystać sytuację. - Wpadła ci w oko, co? - jak zwykle ignorowała Carla, gdy tylko znajdowała się w otoczeniu innych osób, co dawało mu świetną okazję do tego, by zamęczać ją swoimi niezwykle trafnymi uwagami. - Nie dziwię się. Niezła z niej sztuka, aż żałuję, że nie mam własnego ciała... Korzystaj póki możesz. Postaw jej drinka czy coś na sam początek. Inaczej nie dam ci spokoju... - Napijesz się czegoś? - spytała jeszcze Biancę, gdy tylko puściła jej dłoń. Może było to nieco nerwowe pytanie, ale z pewnością nie zadałaby go, gdyby nie magiczne słowa ducha, który niejako obiecał jej spokój jeśli tylko to zrobi. Z pewnością kilka chwil ciszy warte było tego, by się przełamać i chociażby zaproponować dziewczynie drinka.
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Roześmiała się głośno na słowa Nancy. Dobre sobie! Krawczyk w takim razie była księdzem. Nie dało się, no po prostu nie dało się być cały czas potulnym i grzeczniutkim dziewczęciem. Trzeba by chyba siedzieć w jednym pomieszczeniu i nie wychodzić do ludzi, choć czy to faktycznie by coś dało? Nie da się ukryć, że i ona miała czasem dni, w których miała ochotę przekreślić wielkim czerwonym iksem wszystkie zasady i postępować wbrew nim. Zresztą, każdy niekiedy miał taki "skok w bok" i nie było w tym nic złego. - Nans, błagam. Mam ci przypomnieć o puchońskiej orgii, jak to ładnie ujął Obserwator? - spytała, patrząc na dziewczynę z uniesionymi brwiami i uśmiechem triumfu błąkającym się po wargach. Chciała zyskać przynajmniej jeden punkt w tej ich potyczce słownej, ale szczerze mówiąc, nie za bardzo na to liczyła i obstawiała, że koleżanka zaraz uciszy ją jednym zdaniem i znów okaże się górą. Sama uczestniczyła we wspomnianej imprezie i choć wpis tajemniczego obserwatora skwitowała niezadowolonym cmoknięciem - bo jaka znów orgia? Wszyscy byli grzeczni! - to jednak teraz się z tego śmiała. Plotki, ploteczki, plotunie... Ludzie je kochali. I znowu uniosła szklankę do ust. - Tylko mi nie mów, że masz chorobę morską, bo może być problem - powiedziała, odsuwając się trochę od dziewczyny, jakby tym samym chciała zachować bezpieczną odległość i nie narażać się na ewentualne nieprzyjemności, jeśli Williams rzeczywiście zrobiłoby się niedobrze. Dla nich obu byłoby lepiej, gdyby nic takiego się nie stało. Fakt faktem, że z każdym kolejnym łykiem bimbru utrzymanie się na stołku barowym stawało się coraz trudniejsze, a świat wirował coraz bardziej, ale tego po prostu nie dało się przestać pić. Była skłonna zgodzić się, że do alkoholu zostały dodane jakieś eliksiry. - A co, jeśli on serio chce z nami iść? - zapytała szeptem, wcześniej nachyliwszy się do Nancy i szerzej otworzyła oczy, przerażona tą perspektywą. Dobra, Jean był duchem, więc teoretycznie nie powinien móc zrobić im krzywdy, ale w praktyce to kto go tam wie? - No tam, zobacz! - rzuciła podekscytowana, palcem pokazując na wcale nie taką małą ćmę krążącą przy lampach. Nie wydawała się wołać o pomoc, ale skoro tylko został wspomniany pomysł o uratowaniu jej, nagle okazało się to być jedyną słuszną opcją. No bo co, jeśli biedna się spali albo ktoś ją zabije? Przecież nie mogły na to pozwolić, one, które obie tak uwielbiały stworzenia! - Ale ona jest tak wysoko - jęknęła, patrząc bezradnie na Nancy. Wysokość była pewnym problemem, ale oczywiście po kolejnym łyku bimbru nic im nie było straszne, a w głowie pojawiło się co najmniej kilka pomysłów, jak złapać ćmę i wypuścić ją na świeże powietrze. - Zaklęcie spowalniające? Bo nie wiem, czy wchodzenie ci na barana byłoby mądre w tym stanie... Hm, a może poszukamy jakiś długich kijów z siatkami? - zaczęła zastanawiać się na głos, mówiąc wszystko to, co przyszło jej do głowy. Tak, na pewno miały szanse na znalezienie specjalnych siatek.
Teatralnie wywróciła oczami na wspomnienie wpisu obserwatora, a z jej gardła wydobyło się głośnie westchnienie. Kiedy post pojawił się na wizzbooku dość mocno go przeżywała. Jej urodziny zostały opisane jakby działy się tam jakieś niestworzone i niemoralne rzeczy, a sprawy nie poprawiał wcale fakt, że sama Nancy tak naprawdę nie za wiele pamiętała, szczególnie z końcówki imprezy. Nie było jednak sensu przeżywać jakichś bzdur na portalach plotkarskich, tym bardziej że na miejscu była chyba połowa szkoły i wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę jak było naprawdę. A przynajmniej tak sobie Williams wmawiała, żeby poczuć się z tą sprawą trochę lepiej. - Dobra, masz mnie, nic mnie tak nie bawi jak orgie z połową szkoły, we własnym domu. - stwierdziła, unosząc w górę ręce w obronnym geście, po czym parsknęła śmiechem. Tutaj musiała przyznać punkt Oli, bo nie miała jak się obronić. W końcu Obserwator pisze prawdę i tylko prawdę, orgia w puchońskiej komunie była argumentem nie do podważenia... - Zresztą wiesz doskonale, sama tam byłaś. - dodała po chwili, unosząc brwi z rozbawieniem i puszczając zaczepnie oczko. Skoro młodsza Puchonka już wyciągnęła ten argument, to niech nie zapomina, że sama brała udział we wspomnianych zabawach. Świat dookoła falował, jakby cała tawerna wraz z wyposażeniem znajdowała się w formie płynnej. Kiedy patrzyła na wprost to nie było jeszcze tak źle, problem zaczynał się kiedy poruszała głową w jakimkolwiek kierunku. Mimo wszystko trzymała się nieźle, a zawartość żołądka cały czas grzecznie siedziała na swoim miejscu, ale nic nie stało na przeszkodzie, żeby kolejny raz zażartować w bardzo niewyszukany sposób. - No nie wiem... Chyba mam... - powiedziała cicho, jedną ręką łapiąc się za brzuch, a drugą zasłaniając usta. Nachyliła się przy tym do Aleks, żeby trochę ją nastraszyć, ale zamiast wydać z siebie jakieś nieprzyjemne dźwięki to wybuchnęła śmiechem i uniosła się w górę, by zobaczyć jej minę. - Chorobę morską?! Dziewczyno jestem córką marynarza. - wydukała, starając się opanować chichot. Jeśli miało jej się zrobić niedobrze, to tylko i wyłącznie od nadmiaru pirackiego bimbru, bo falowanie nie robiło na jej organizmie dużego wrażenia. Pytanie o to, co zrobić z natrętnym duchem zmusiło ją do chwili namysłu. Czy faktycznie powinny przejmować się tym starym dziadem? Nawet jeśli nie mógł im zrobić fizycznej krzywdy, to wizja pirata stojącego tak bez słowa nad ich łóżkami i gapiącego się na śpiące studentki wcale nie była zachęcająca. - Nie wiem... Myślisz, że będzie chciał zapłaty za to? - zapytała niepewnie, ściszając głos do szeptu. Wskazała na szklankę z bimbrem, ale zamiast szybko ją odłożyć i grzecznie podziękować, to odruchowo ponownie przystawiła ją do ust, by wlać w siebie kolejną dawkę diabelskiego płynu. Nie dało się go tak po prostu odstawić... Rozważania nad ewentualną zapłatą szybko zeszły na dalszy plan, bo okazało się, że zapalone miłośniczki zwierząt mają teraz ważniejsze sprawy na głowie. Ratowanie ćmy z pirackiej tawerny zdawało się być teraz sprawą życia i śmierci. - Zaklęcia? Chyba nie wzięłam różdżki... Poza tym mogłybyśmy ją uszkodzić, jest taka delikatna... Kijów z siatkami też nie widzę... - wstała ze stołka, zastanawiając się na głos nad możliwymi opcjami ratunku, ale tylko jedna słuszna opcja przyszła jej do głowy. - Dawaj, wskakuj na bar, podsadzę cię. - zaproponowała i od razu rzuciła się do wykonywania zadania. Co prawda wskoczenie na blat nie rozwiązywało do końca ich problemu, ale w tym momencie jeszcze nie przejmowała się dalszą częścią planu. Coś się przecież wymyśli...
parzysta: Z pomocą Nancy udaje ci się wgramolić na bar. Jean zdaje się być zainteresowany tym co wyczyniasz i cały czas się na ciebie gapi z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Próbujesz sięgnąć do ćmy, ale sufit wciąż pozostaje poza zasięgiem twoich rąk. Co dalej? nieparzysta: Udaje ci się wgramolić się na blat, ale niestety, zanim w ogóle zdążyłaś się wyprostować, poślizgnęłaś się na mokrej plamie po jakimś drinku. Tracisz równowagę i spadasz prosto w niematerialne ramiona Jeana... Oj będą siniaki... @Aleksandra Krawczyk
Jej podły humor zniknął tak szybko jak się pojawił, kiedy tylko całe swoje skupienie skierowała na czarnowłosą, która zdecydowanie przykuła uwagę Bianci. Nie miała pojęcia dlaczego i nawet nie próbowała sobie tego wytłumaczyć, zwyczajnie poczuła się absolutnie oczarowana jej osobą, co rzecz jasna zamierzała wykorzystać. Gdzieś z tyłu głowy o ściany jej umysłu odbijała się myśl, że jest egoistką i bezceremonialnie próbowała poprawić sobie humor. Jednak szybko stłumiła tę irracjonalną myśl, jak tylko pojawiła się w jej głowie. Nieznajoma nie musiała sprostać jej oczekiwaniom, bowiem Bianca… nie miała żadnych. Nie oczekiwała niczego od nikogo już tak wiele czasu, że zapomniała dlaczego powinna, tudzież nie powinna, tego robić. Nie znała się na muzyce i choć była prawdziwą artystką, to jej zdolności oscylowały wokół zgoła innych aspektów artystycznego półświatka, do którego należała już tak długo. Nie miała pojęcia o zwiększeniu stresu Yuuko, ale gdyby tylko wiedziała – momentalnie uderzyłyby w nią wyrzuty sumienia. Zakrzewski łapała się na tym, że zawsze chce dla wszystkich dobrze, wyrzucając sobie każde niepowodzenie, które zahaczało o dobre samopoczucie innych, zupełnie zapominając, że tak się przecież nie dało. Być może dobrze, że nie słyszała ducha towarzyszącego Puchonce, choć młodą Zakrzewski nie tak łatwo było speszyć. Mimo skończenia szkoły, a tak właściwie rzucenia studiów, które do niczego jej potrzebne nie były, gdzieś w jej wnętrzu wciąż drzemała ta gryfońska odwaga, a obracanie się w galerianych kręgach, sprawiło, że nie z jedną osobowością potrafiła sobie poradzić, a może to kwestia tak różnorodnych klientów, którzy zamawiali jej obrazy. Mimowolnie przypomniała sobie o zleceniu od samego Ministra Magii, który… Przerwała swoje myśli, które zbaczały na niebezpieczne tory, a przecież miała humor sobie poprawić, nie jeszcze bardziej zepsuć. Nie mogła powstrzymać się od komplementu, a niewielki nawet ślad hiszpańskiego w piosence, sprawił, że nie potrafiła oprzeć się pokusie. Skoro posługiwała się kilkoma językami, dlaczego miałaby ich nie używać? Nie wiedziała czy Yuuko wiedziała co znaczyły słowa Bianci, ale skoro nie zapytała – Zakrzewski nie miała podstaw do sądzenia, że nie. Chwyciła jej dłoń w delikatnym uścisku i zatrzymała ten gest o sekundę zbyt długo niż było to konieczne, ale znów – jej silna wola jakby wyparowała. Miękka skóra dziewczyny sprawiła, że Biance odrobinę mocniej zabiło serce, choć umiejętnie ten fakt zignorowała, a także ten, że policzki brązowookiej pokryły się rumieńcem. Bianca nie wiedziała czy to ona była jego powodem, ale uznając, że tak, zrozumiała jak bardzo jej to schlebiało. Była przyzwyczajona do wzroku innych ludzi, które znosiła już tyle lat, a których powodem były jej geny i niebywałe podobieństwo do matki, po której odziedziczyła jednak tylko część umiejętności. Puszczając jej dłoń, przesunęła długimi palcami po cienkiej membranie skóry nowopoznanej dziewczyny. Nerwowe pytanie sprawiło, że Bianca uśmiechnęła się ciepło i chociaż absolutnie nie miała ochoty na jakąkolwiek używkę, a już na pewno nie na alkohol, to miała wrażenie, że odmowa spotka się z karą boską, wymierzoną w stronę blondynki. — Chętnie. — skinęła głową i zaczęła się kierować w stronę baru, zerkając na tutejszego ducha, który kompletnie ignorował otoczenie. Może to i lepiej? Przynajmniej nic nie odwracało jej uwagi od uroczej dziewczyny, która tak bardzo zakręciła jej tego wieczoru w głowie. @Yuuko Kanoe
Lara Burke
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175 cm
C. szczególne : Kolczyk w nosie, oraz obok dolnej wargi, bardzo jasne włosy często ma przy sobie swojego nieśmiałka. Powoli wraca na właściwe tory
W pewnym momencie jej życia, kwaśna mina, była dosyć charakterystycznym znakiem dla gryfonki, dzięki któremu skutecznie pozbywała się nazbyt natrętnych ludzi oraz ogólnie izolowała się. Silna bariera ochronna, którą tylko niektórzy skłonni byli pokonać, aby poznać ją dalej. Jak widać, w tym wypadku nie zadziałała ona najlepiej, bo chłopak i tak postanowił się przysiąść do niej, choć Lara miała nadzieję, że jednak do tego nie dojdzie. Nadzieja pozostawała matką głupich, mówiono tak od zawsze. Widać, jak bardzo prawdziwe były te słowa. Poza tym, ten zamówiony przez nią drink był naprawdę bardzo niesmaczny i nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego w ogóle zdecydowała się go dzisiaj spożywać. Powinna postawić na coś innego, coś mniej obleśnego, ale teraz było już za późno. Kiwnęła skrzętnie głową w ramach odpowiedzi na posłane w jej kierunku podziękowanie, a nawet postanowiła na chwilę odpuścić trochę krzywy uśmiech, na rzecz tego bardziej przyjaznego, którego głównym zadaniem nie było odstraszać od niej ludzi. Zmieszana zmarszczyła brwi, kiedy zaczął opowiadać tę dziwną anegdotę, bezpośrednio dotyczącą tego, jak to wilkołaki stały się dla niego bardzo istotne. Ze dwa razy w czasie tej opowieści otwierała usta, skłonna coś powiedzieć, ale ostatecznie nie znajdywała odpowiednich słów i po prostu zamykała swoje usta ponownie. Dopiero po chwili czy dwóch zauważyła, że jej własny duch, Philip, błąkał się tuż obok niej z dziwnym uśmieszkiem tkwiącym na jego zimnych, martwych wargach. –A na mnie to narzekasz, co? Ja tylko opowiadam Ci niezwykłe historie i skłaniam do… mniej skoordynowanych działań – rzucił w jej kierunku, a ona tylko wywróciła oczami na te słowa. Z tego, co słyszała od innych ludzi, to naprawdę mogła trafić dużo gorzej. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, kiedy chłopak zaczął przemawiać bezpośrednio do swojego ducha, bo w jakiś dziwny sposób było to pokrzepiające, że nie tylko Lara miała w tym miejscu okropne problemy z tym, aby dogadać się ze zjawą, która się do niej przyczepiła tak bezpardonowo w ostatnich dniach. – Wyluzuj chłopie, nie ma się czym przejmować. Poza tym, to w pewien sposób pokrzepiające, że nie tylko mój duch jest upierdliwym dupkiem – to powiedziawszy przeniosła spojrzenie, jak mogłoby się zdawać Aidenowi, w pustą przestrzeń, gdzie jak wiedziała, znajdował się delikatnie obrażony za te słowa Philip. – Tak, to było do ciebie – potwierdziła jeszcze bardziej dosadnie, mając nadzieję, że to wystarczy, aby tego wieczoru miała już spokój. Ponownie spojrzała na chłopaka, przypominając sobie, że chyba nawet nie zna jego imienia. – Tak w ogóle to Lara jestem – powiedziała, wyciągając dłoń w jego stronę. Chyba należało się przywitać, skoro już siedzieli przy jednym stoliku i rozmawiali.
Naprawdę Bianca nie miała powodów, do tego by czuć się winną. To nie był paraliżujący rodzaj stresu, a raczej ten przyjemny i pozytywny, który sprawiał, że serce zaczynało bić mocniej, a ona sama chciała starać się jeszcze bardziej, by pozostawić po sobie tak dobre wrażenie jak tylko było to możliwe. Nawet jeśli było to chwilowe to ktoś zwracał na nią swoją uwagę, chciał jej słuchać, a ona mogła jedynie włożyć w serce w cały występ i sprawić, by nie został on tak łatwo zapomniany, a wzbudził odpowiednie emocje i przez jakiś czas jeszcze został w pamięci słuchacza. Było coś ekscytującego w tej wymianie wrażeń - płynącego z jednej strony zainteresowania oraz pragnieniu zaspokojenia go znajdującego się po drugiej stronie, wzajemnym karmieniu się własnymi odczuciami. W przypadku Yuuko były to emocje, które za każdym razem próbowała przekazać w wykonywanym utworze. W zamian mogła obserwować to czy jej wysiłek przyniósł oczekiwany skutek, przyglądać się reakcjom, starać się wyczuć panującą wokół atmosferę, do której mogła się dostosować lub spróbować wpłynąć na nią poprzez wybór odpowiedniego repertuaru i jego interpretację. Kochała to. Gdyby tylko obok nie było tego irytującego ducha. Kanoe z chęcią pozbyłaby się go przy pierwszej lepszej okazji, gdyby tylko ktoś zdradził jej magiczny sposób na to jak mogłaby go od siebie odpędzić bez wyrządzenia mu większej krzywdy. Chociaż... czy duchy można było skrzywdzić? W każdym razie za każdym razem, gdy tylko wysłuchiwała kolejnego lubieżnego komentarza Carla czuła się niesamowicie niekomfortowo i miała ochotę zapaść się pod ziemię. Jej uwadze z pewnością nie uszedł fakt, że Bianca przytrzymała jej dłoń nieco dłużej niż było to konieczne. Nie wiedziała jednak czy powinna temu przypisywać jakieś większe znaczenie czy po prostu był to zwykły gest, którym nie powinna zaprzątać sobie głowy. Wiedziała jedynie tyle, że z jakiegoś powodu ten delikatny dotyk sprawił, że poczuła jak jej ciało oblewa powoli fala gorąca, która raczej niewiele miała wspólnego z nieco dusznym wnętrzem tawerny i klimatem Luizjany, a raczej związana była z obecnością przepięknej blondynki i rumieńcem, który pokrywał jej policzki z jej powodu. - Och, wyczuwam tutaj mocne seksualne napięcie. Może przejdziecie gdzieś indziej, by je rozładować? Znajdźcie sobie jakiś pokój! - nagła uwaga Carla nie dość, że przyprawiła ją o jeszcze większe zmieszanie to również udało mu się ją nieco wystraszyć. Na chwilę kompletnie zapomniała o jego obecności i szkoda, że ten stan nie mógł trwać dalej, bo niematerialny mężczyzna jedynie rujnował całą atmosferę. Zignorowała jego uwagę, czując jak przechodzi ją delikatny dreszcz, gdy tylko blondynka przesunęła palcami po jej dłoni. Były długie i smukłe. Przez chwilę Yuuko pomyślała o tym, że idealnie nadawałyby się do gry na pianinie. Oczami wyobraźni widziała to jak układają się one na odpowiednich klawiszach, by ożywić instrument i wykrzesać z niego przepiękną melodię. I choć zdecydowanie podobała się jej ta wizja to jednak musiała pozostać w rzeczywistości. Chociaż wciąż czuła się lekko nerwowo w towarzystwie blondynki, która najprościej w świecie po prostu ją onieśmielała to jednak jej usta ułożyły się w niekontrolowany i pełen zadowolenia uśmiech, gdy tylko Bianca przyjęła propozycję drinka. Ucieszyło ją to. I musiała przyznać, że chyba przejęcie inicjatywy raz na jakiś czas choćby w tak subtelny sposób było całkiem przyjemnym uczuciem. Obie udały się do baru, przy którym kawałek dalej siedział miejscowy duch. Zdawał się być kompletnie niezainteresowanym pozostałymi klientami tawerny, na których nie zwracał uwagi. Gdyby tylko prześladujący ją Carl mógł się tak zachowywać. Życie byłoby o wiele lepsze i łatwiejsze... - Masz ochotę na coś konkretnego? Jakiś drink czy coś bez alkoholu? - spytała jeszcze swoją towarzyszkę zanim złożyła zamówienie u barmana. Nie chciała podejmować za nią podobnej decyzji. Sama raczej nie przepadała za alkoholem i nie pijała go zbyt często także liczyła się z tym, że więcej osób może mieć podobne odczucia lub powody do unikania procentowych napojów. I musiała to uszanować. Podobnie jak inne restrykcje...
Aleksandra Krawczyk
Wiek : 22
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 162cm
C. szczególne : Podłużna blizna przy prawym obojczyku; pierścień Sidhe na palcu;
Trzeba przyznać, że i Krawczyk trochę poniosło na wspomnianych urodzinach, co zresztą odczuła kolejnego ranka, ale nie żałowała niczego. Bawiła się jak nigdy i wciąż ze śmiechem wspominała grę w fuck, mary, kill i butelkę, którą już jednak pamiętała jak przez mgłę, nie mówiąc o samym końcu imprezy. A szkoda, bo dała niesamowity popis wokalny! Aż dziwne, że do tej pory pozostała niezauważona przez producentów muzycznych, ale cóż, najwyraźniej byli ślepi, że nie widzieli takiego potencjału. - Ano byłam, a jakże. Nie wiem, jakim cudem wyszliście z tego bez żadnych większych konsekwencji, skoro wzięliście sobie za zadanie gorszenie młodszych, ale chyba nawet nie chcę tego wiedzieć. To znaczy wiesz, nie że mi się nie podobało, bo było super, nie... I w ogóle kiedy powtórka? - zapytała, szczerząc się do Puchonki, a po tonie, jakim to powiedziała można było się domyślić, że nie oczekuje odpowiedzi. Nie mogło przecież urządzać takich orgii zbyt często, bo Obserwator i inni nie daliby im spokoju. A oni byli tylko biednymi Puszkami! Gwałtownie się odsunęła na drugi koniec krzesła, kiedy Nans pochyliła się w jej stronę. Chwyciła dziewczynę za ramiona, chcąc utrzymać ją w jak najdalszej od siebie odległości. - Weź się! W drugą stronę! A kysz! - wydusiła między kolejnymi wybuchami śmiechu. Przez ten napad radości trochę zbyt szybko odchyliła głowę w tył, co skutkowało przymusowym złapaniem się blatu, bo nagle poczuła, jakby zaraz miała zrobić fikołka. I to jej się nie podobało. - O Merlinie... Ja za to nie jestem, więc miej się na baczności, bo nie wiem jak mój żołądek zareaguje na rejs po tak wzburzonym morzu - poinformowała, utrzymując całkiem poważny wyraz twarzy. Nie miała do tej pory zbyt wielu okazji do płynięcia statkiem czy łódką, z alkoholem też nie przesadzała, więc do takiego wirującego świata nie była przyzwyczajona. Czy w ogóle dało się do tego przywyknąć? - Ja się o nic nie prosiłam, sam nam to dał, więc nie powinien chcieć pieniędzy - stwierdziła, obracając szklankę na blacie. Taka była prawda - Jean sam do nich podszedł i ni z gruchy ni z pietruchy postawił butelkę bimbru, a one... po prostu nie mogły mu odmówić, bo byłoby to niegrzeczne. Wykazał się dobrą wolą, a za to chyba nie trzeba było nikomu płacić. - To już z nią koniec, ja nie mam żadnych więcej pomysłów. Ale tak mi jej żal, Nans - powiedziała płaczliwym głosem, unosząc głowę i przez chwilę śledząc spojrzeniem ćmę. Biedna musiała zabłądzić w drodze na spotkanie z koleżankami i wleciała do tawerny, a teraz nie umiała znaleźć wyjścia. To było tak smutne! - Zwariowałaś? W takim stanie nie da- Ale będziesz mnie asekurować? - zapytała, błyskawicznie przechodząc z wątpliwości co do słuszności pomysłu do zgody, bo chodziło o uratowanie niewinnego stworzenia. Jak mogła odmówić? Poza tym Williams miała jej pomóc, więc nie może być tak źle. - Okej, okej, wchodzę... - powiedziała i wzięła jeszcze głębszy oddech, tak na dodanie sobie odwagi. Po szklankę wolała już na razie nie sięgać. Postawiła jedną nogę na stołku i wspomagając się trzymaniem Nancy z ręce, zaraz stała na całkiem ładnym podwyższeniu, skąd niedaleka droga dzieliła ją od blatu, ale nie ma tak łatwo! Nie zdążyła nawet dobrze stanąć na barze, bo poślizgnęła się na jakiejś mokrej plamie i zaliczyła spektakularny upadek wprost w ramiona Jean'a. Prawie. - No cześć, Ola jestem - wystękała, patrząc na niego od dołu i siląc się na lekki uśmiech, pomimo że wszystko ją bolało. Duch jej bowiem nie złapał, ale szybko mu to wybaczyła, bo pewnie po prostu nie był gotowy na taki obrót spraw. Widziała spoglądające na nią twarze klientów tawerny, którzy zapewne myśleli, że zwariowała albo zaraz odstawi jakiś występ na tym barze, ale nie spieszyła się z tłumaczeniami i zbieraniem z podłogi. Nie wiedziała, jakim cudem nie nadziała się na krzesełko, nie złamała sobie ręki czy coś jeszcze gorszego, a tylko trochę poobijała. Chociaż fakt, że bimber mógł ją znieczulić i wszystko się okaże jutro. - Chyba mi się nie udało - zachichotała i podniosła się do siadu, aby zaraz wyciągnąć do Nancy łapki. - Poooooomóż - zawyła, poruszając palcami i kiedy z pomocą dziewczyny dźwignęła się na nogi, mało brakowało, a znowu skończyłaby na dole. - Operacja ćma zakończona porażką. Poległam, kapitanie - wybełkotała ze smutną minką i jedną rękę położyła na sercu. Może Nancy postanowi podjąć się misji? O ile wcześniej nie postanowią ich stąd wywalić po tym pokazie z serii "jak skończyć pod barem". - Ty jesteś naszą nadzieją - dodała i położyła dłoń na ramieniu Nancy, jakby w ten sposób chciała jej dodać otuchy, zanim jeszcze dziewczyna postanowi wyruszyć na ratunek ćmie.
Parzysta: Obierasz dokładnie tę samą drogę, co Aleksandra. Wspinasz się na krzesło i już masz stawiać na barze drugą nogę, kiedy nagle stołek się przewraca! Zęby całe? Nieparzysta: Najwyraźniej wyciągnęłaś wnioski z upadku Oli, bo zamiast wąskiego i mokrego od rozlanych drinków baru wybierasz... stół, który zajmuje czwórka młodych mężczyzn. Możesz liczyć na ich pomoc i już po chwili patrzysz z góry na klientelę, a ćma jest tak blisko! Uważaj jednak, żeby zanadto nie zbliżyć się do krawędzi stołu, bo chyba nie chcesz skończyć pod nim?
Ostatnio zmieniony przez Aleksandra Krawczyk dnia Wto 18 Sie 2020 - 14:19, w całości zmieniany 2 razy
Gunnar Ragnarsson
Wiek : 26
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 188 cm
C. szczególne : blizna z pazurów wzdłuż kręgosłupa do połowy pleców; na ramionach tatuaże run nordyckich wpisanych w islandzką, mistyczną symbolikę i zarys skalnych grani
Wizytę w Tawernie potraktował jako możliwość nauki w przyjemnej atmosferze. Chłonął cały klimat Luizjany. Wyjazd powolnymi krokami chylił się ku końcowi, dlatego chciał go wykorzystać do cna. Przysiadł przy barze, pomimo braku zainteresowania nim kogokolwiek, kto się tu znajdował, samemu przyglądając się właścicielowi – duchowi, o którym słyszał już od Katha. Poświęcił mu kilka chwil – Lafitte’owi, nie dzieciakowi – a dopiero chwilę później rozłożył się na ladzie z notatkami. Zamawiając kilka szklaneczek whisky, liczył na to, że wiedza, w rozluźnieniu szybciej wbije mu się do głowy. Książkę, przyniesioną tutaj razem z pergaminami, ułozył na blacie przed sobą. Wszyscy lubili się uczyć wyłącznie o majestatycznych zwierzętach, jak smoki. Każdy chciał zostać smokologiem czy ich opiekunem. Gunnar miał zupełnie inne ambicje. Bardziej niż jeden gatunek, interesowały go wszystkie stworzenia i opowieści, jakie wokół nich istniały. Teraz, ostatnimi wędrówkami zainspirowany do poznania nowej wiedzy o gnomach i chochlikach kornwalijskich, właśnie o nich spisywał kilka faktów z wypożyczonej książki. Tomik był dostepny tylko w Luizjanie i zawierał informacje o tych stworzeniach, wraz z tłem zahaczającym o folklor Nowego Orleanu. Islandczyk nic nie mógł na to poradzić, że wczytując się w stronnice unosił kąciki ust ku górze, zainteresowany każdą wzmianką i każdą nową informacją o elfach i pochodnych gnomów. Nie zauważył nawet, kiedy z nich, przeszedł do czytania o zupełnie innych gatunkach, charakterystycznych dla terenów Luizjany. Poznawał się z fauną i florą, choć z fauną z większym sercem i zaangażowaniem. Pochłonął prawdopodobnie pół butelki whisky w samotności, przewracając jedną kartkę za drugą. Aż w końcu przeczytał jedną trzecią książki. Robiąc sobie tylko krótkie chwile na relaks. Wszystkie z gatunków, o których czytał wydawały mu się tak samo pasjonujące. Bagnowyj, który do złudzenia przypominał mu stworzenie, jakie znane w innych kulturach było jako wilkołak. Gawial miłosny pożerający serca romantyków wywołał nawet krótki śmiech z ust islandczyka (a może to wpływ Katha, który wpływal na lepszy nastrój Gunnara). O grappie pospolitym słyszał już o Katha, który jako dzieciak, nie był wyjątkiem od reguły i wypowiadał się o nim w sposób bardzo pochwalny. Gunnarowi przywodziło to na myśl uwielbienie młodych dziewcząt w Hogwarcie do pufków. Widocznie był to jeden z tych rodzajów domowych zwierzątek sprzyjających dzieciom. Lignitecana prawdopodobnie nawet widział podczas licznych wędrówek po mokradłach, chociaż nie miał z nim bezpośredniego kontaktu. Co tyczyło się syren bagiennych, poznanie nowej rodziny trytonów wzbudzilo bardziej zainteresowanie islandczyka niż prawdziwe zafascynowanie. Wolał ten wizerunek jaki znany był mu z morskich legend. O syrenach jako pięknych istotach zwodzących mężczyzn. Był to mit na jakim wyrósł i który zdawał się bliższy jego duszy, a przede wszystkim wyobrażeniom jego ojca. Nie chcąc psuć sobie tego wizerunku, potraktował tą wiedzę bardziej jako ciekawostkę niż faktyczne przywiązanie do tej wizualizacji. Wendigo, niosło ze sobą cały mistycyzm i hipnotyczną, groźną naturę Luizjany. O nich słyszał jeszcze przed przyjazdem do Nowego Orleanu, choć oczywiście nigdy nie miał okazji czytać o nich tak przenikliwego tekstu. Tylko Złote Nuti nie wywarło w Gunnarze prawie żadnych emocji. Sumując jednak nabytą wiedzę, żałował, że nie miał okazji zagłębić się w magiczne środowisko Nowego Orleany głębiej. W praktyce.
Były podobne pod pewnymi względami, choć obie nie zdawały sobie z tego sprawy. Yuuko wyrażała siebie poprzez muzykę, natomiast Bianca przez farby, przez subtelne pociąganie zabarwionym pędzlem na białym płótnie, wkładając w każdy namalowany obraz cząstkę samej siebie, cząstkę własnej duszy. Uwielbiała obserwować reakcje ludzi na jej twórczość, wychwytywać najmniejsze zmiany w wyrazie ich twarzy, które potrafiły jej powiedzieć więcej niż słowa. Zakrzewski potrafiła czytać w ludziach i być może była to kwestia umiejętności przedstawienia każdej, nawet tej najbardziej skomplikowanej, emocji za pomocą farb. Była jednak różnica w obrazach, które wychodziły spod jej ręki na zlecenia, a tych, na które przelewała własne uczucia, własne ja, sprawiając, że stawały się czymś niezwykle prywatnym, niemalże intymnym, czymś, co nie było przeznaczone dla oczu każdego. Poczuła nagłą ochotę namalowania stojącej przed nią dziewczyny, powstrzymując się ostatkami sił, by nie wypalić nagle z pytaniem, czy nie zechce przypadkiem jej zapolować. Zamiast tego jednak przyglądała jej się uważnie, pragnąc zapamiętać jak najwięcej szczegółów, kompletując już feerie kolorów, którą będzie musiała pomieszać, by uzyskać odpowiednią barwę oczu, nie tracąc swojego blasku. Jej myśli sprawiły, że delikatny uśmiech zagościł na jej twarzy, zbyt delikatny, by ktoś mógł go zauważyć, a jednak tam był, towarzysząc myślom Zakrzewski, która komponowała już całą swoją przyszłą pracę. Nie słyszała ducha Yuuko, a chwilowa cisza, która pojawiła się między dwójką młodych kobiet, bynajmniej nie była niezręczna. Czuła jak błądzi we własnych myślach, zatracając się w nich i tworząc nowy projekt. Nie potrafiła jednak przestać, a właśnie to było tak charakterystyczną częścią jej osobowości. Nie bez powodu ojciec zawsze powtarzał jej, że patrzy na świat inaczej niż większość ludzi. Bianca patrzyła nań oczami artystki, wychwytując szczegóły, które umknęły innym, skupiając się na tym, co dla innych było bez znaczenia, a dla niej – nadawało znaczenia wszystkiemu. I choć jej dłonie mogły być delikatne niczym dłonie pianistki, to jednak tak często ubrudzone były farbami, o których szybko zapominała, by je domyć, które stały się już częścią jej. Dlatego też były tak szorstkie, zniszczone malarską terpentyną, której używała tak często, wysuszone od częstego mycia, od nieprzeznaczonych na skórę farb. Yuuko nie tyle musiała pozostać w rzeczywistości, co zmienić swoją wizję, zastępując ją Biancą w kompletnym nieładzie, trzymającą pędzel, będący przedłużeniem jej dłoni, zamiast biało-czarnych klawiszy instrumentu. Blondynka była zafascynowana nowopoznaną dziewczyną, zarówno jako artystka, doceniająca jej nieprzeciętną urodę, jak i zwyczajna Bianca, która byłą urzeczona sposobem bycia Kanoe, jej delikatnością, subtelnym śladem rumieńców na policzkach. I zanim się obejrzała siedziała już z nią przy barze, nie żałując niczego, a jedynie przerywając gonitwę swoich myśli, by posłuchać jej głosu. — Chyba zrezygnuję z alkoholu, może być coś fancy i bez niego. — zaśmiała się, zdając się zupełnie na gust czarnowłosej. Nie była wybredna i ceniła sobie nowe smaki, więc absolutnie nie obawiała się, że dziewczyna wybierze akurat coś czego nie znosi. Kiedy już trzymała drinka w dłoni, postukała w szło swoimi palcami, patrząc na Yuuko i przerywając krótką ciszę. — Co cię tu sprowadza? Nie zrozum mnie źle, występ był fenomenalny, po prostu nie wyglądasz na kogoś, kto spędza wieczory w barach. – wzruszyła ramionami i po chwili parsknęła.— Merlinie, to brzmi okropnie, przepraszam, w mojej głowie brzmiało lepiej. @Yuuko Kanoe