Adara Alexopoulos i jej rodzina od lat zajmuję się Domem Starości stojącym na obrzeżach Doliny Godryka. Od kiedy miasteczko zaczęło ponownie rozkwitać jest obecnie najpopularniejszym i najbardziej magicznym domem dla seniorów w całej Anglii. Odbywa się tu wbrew pozorom mnóstwo atrakcji i magicznych warsztatów prowadzonych przez czarodziei najróżniejszych profesji. Szczególnie popularny jest wśród eliksowarów oraz magicznych historyków. Przez tych pierwszych, przez to że posiada najróżniejsze magiczne eliksiry próbujące odmłodzić, wyleczyć czy podtrzymać przy życiu seniorów. Zaś drugich ponieważ oczywiście najstarsi czarodzieje mają najciekawsze historie!
Autor
Wiadomość
Loulou Moreau
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173cm
C. szczególne : francuski akcent, burza loków, ciemniejsza karnacja
Nie potrafiła się w pełni skupić, gdy siedziała w jednej sali z Maxem i mimowolnie myślała o nieudanej próbie, a także tym, że potrzebowała pomocy z tarotem. Chciała poprosić go o pomoc, nie znając nikogo innego, a jakoś nie przepadała za chodzeniem do profesorów, gdy tylko miała z czymś problem. Chciała spróbować układu "tak/nie", ale nie w pełni go rozumiała, a w każdym razie nie rozumiała kart. Jeszcze. Jednak nie podejrzewała, aby Gryfon z chęcią udzielił jej pomocy. Podejrzewała, że zwyczajnie odmówi, a nawet jeśli zgodziłby się, musiałaby wyjaśnić mu, dlaczego używa i zadać pytanie... Nie, lepiej nie. - Nie widzę... - mruknęła, gdy kolejny raz nie potrafiła nic zobaczyć. Zniecierpliwiona wstała na moment z krzesła, aby oczyścić umysł, przestać za wiele myśleć o własnych problemach i skupić się na wspomnieniu, które mieli znaleźć. W swoim obecnym stanie nie widziała nic. Zawsze miała problem z cierpliwością i irytacją, ale nie mogła sobie teraz pozwolić na błędy. Nie robiła tego dla siebie, ale dla tych staruszków. Usiadła na nowo na krześle, nieświadomie nucąc mugolską, dość spokojną piosenkę, która z niewiadomych przyczyn przyszła jej do głowy, a pomogła nieznacznie się uspokoić. Miała nadzieję, że teraz uda jej się coś zobaczyć i wnieść nieco więcej do tej wizji. W przeciwnym razie zacznie podejrzewać, że nie powinna próbować swoich sił we wróżbiarstwie.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Być może było pomiędzy nimi zbyt wiele pierdolonej, negatywnej energii, kto wie? Tak czy inaczej, nie szło im zbyt dobrze, nie wiedzieli chyba również, jak powinni do tego podejść i miotali się jak wściekli, bo chcieli coś znaleźć, a w efekcie widzieli tylko mgłę. Kiedy Lou znowu się odezwała, a później wstała, Max całkiem się zdekoncentrował i poczuł, jakby wyłaniał się z głębokiej wody. Zamrugał. Kurwa, to się ani gówna, ani chuja nie trzymało, nie dało się znaleźć nic, o czym mogliby opowiedzieć i podejrzewał, że za chwilę będą musieli spierdalać oknem, bo okaże się, że chujowi z nich wróżbici. Chociaż, czy właściwie tak można było ich nazwać? Nie przewidywali w tej chwili przyszłości, a pierdolili się z jebaną przeszłością, która, jak widać, miała jeszcze większy problem z tym, żeby do nich przyjść. Czuł się trochę, jakby chciał wyrwać jakieś jebane wspomnienie pierdolonemu nieboszczykowi, ale szło mu to tak po grudzie, że aż chciało mu się z tego wszystkiego kurewsko wyć. - Zawsze możemy go zapytać, czy przypomina sobie nadmorskie miasteczko - burknął, na znak, że to może w końcu jakoś pobudzi wspomnienia staruszka, z drugiej jednak strony nie byli nawet pewni, czy to o niego, kurwa, chodziło. A może to dotyczyło kogoś innego? Chuj wie, ale pozostawało im jeszcze nieco się skupić i spróbować dotrzeć do sedna sprawy, a nie tak zapierdalać z miejsca w miejsce, bez jakiegoś sensu.
Zdecydowanie wcześniejsze spięcie i późniejsze sytuacje nie ułatwiamy współpracy sam na sam. Choć nie chciała tego przyznać, bardziej jej przeszkadzała atmosfera między nimi, niż mogłoby się zdawać. Być może przez to nie potrafiła w pełni skupić się na zadaniu? A może chodziło jednak o to, że próbowali wywróżyć przeszłość? Tutaj bardziej pomogłaby hipnoza niż kryształowa kula i musiała się hamować, żeby o tym nie wspominać. Już i tak wystarczyło, że przez jedną rozmowę Max był w stanie założyć, że ona zna zakazane zaklęcia. Nie była pewna, czy jedynie strzelał, czy rzeczywiście się domyślał, ale nie chciała ryzykować. Wpatrywała się w mgłę tkwiącą w kuli, czując, jak z każdą nieudaną próbą zaczyna mieć tego dosyć. Mogła wróżyć przyszłość z fusów, nawet z tarotem mogła się bawić, ale kule? Przeszłość? Podejrzewała, że do zaglądania w minione dzieje służy jeszcze coś innego, dym z palonych ziół, czy kości. Pewności nie miała, nigdy nie była wybitna we wróżbiarstwie, jedynie się nim interesując przez wzgląd na babcię. Teraz miała efekty - nie widziała kompletnie nic ponad wcześniejszy zarys łodzi, który po prostu mógł sugerować wszystko. Od bycia marynarzem przez staruszka, aż po nadmorską mieścinę. Aż zgrzytnęła zębami zirytowana. Zmarnowany czas!
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max podejrzewał, że cały jebany problem leżał w tym, że szukali przeszłości, a nie przyszłości i za chuja pana nie wiedział, co ma z tym zrobić. Czuł się jednak w chuj źle i miotał się, próbując się skoncentrować i pozwalając obrazom na to, by do niego przychodziły, ale jak łatwo można było się zorientować, to dokładnie gówno dawało, bo nawet z taką bramą, z takim pozwoleniem, widział jedynie mgłę i zaczynał mieć, kurwa, podejrzenie, że to pierdolone miasteczko było tylko jakimś ich wymysłem, z którym nie mógł sobie normalnie, kurwa, po ludzku poradzić. Odetchnął głęboko, ale serce waliło mu jak wściekłe, a w głowie zaczynało mu huczeć, wiedział więc, że musi odpocząć, bo jeszcze chwila i zacznie tutaj, kurwa, rzygać albo dawać inne jebane popisy, kiedy więc w szklanej kuli znowu dostrzegł tylko i wyłącznie mgłę, przycisnął palce do skroni i wstał, by podejść do okna. Potrzebował odpoczynku, już zdawał sobie z tego sprawę, czuł, że sytuacja zrobiła się co najmniej chujowa, czuł, że dalej nigdzie nie przeskoczy. - Mam dość. Łeb mnie napierdala, nie zobaczę nic więcej - stwierdził i pokręcił głową. Mieli spróbować, do chuja pana, to spróbowali, ale teraz wszystko i wszyscy mogli się jebać, nie zamierzał się z tym zadaniem pierdolić do następnego poranka, bo już teraz miał, kurwa, dość. - Jak nic nie zobaczysz, to spierdalamy. Powiemy, że się nie udało i tyle - dodał jeszcze, opierając się czołem o dość chłodną, na szczęście, szybę.
Karuzela śmiechu. Przyszła dwójka z koła wróżbitów, która miała znać się na rzeczy. Jedno z nich to nawet przewodniczący! Biegły w kilku sposobach, bo podejrzewała, że nie zna się jedynie na tarocie. Przyszli, usiedli, zaczęli coś wyłapywać i… Wszystko się posypało. Śmiejąc się dalej, wizja poszła z dymem. Wpatrując się w kulę, miała wrażenie, że nie widzi tam już niczego innego jak shake’a, na który nabierała ochoty. Nie miała jednak rozmyślać o słodyczach, a szukać wspomnienia. Drgnęła, gdy Max wstał, spoglądając na niego uważnie. Widać, nie tylko ona zaczynała mieć tego dosyć. Wciągnęła powietrze, ponownie próbując uspokoić myśli, ale od wytężania umysłu zaczynała boleć ją nie tylko głowa, ale też kark. Położyła na nim dłoń, żeby nieznacznie uciskać bolące miejsca, po czym na nowo spróbowała skupić się na kuli, ale nie była już pewna, czy to przez zmęczenie, czy irytację, dym pozostawał dymem, a wspomnienie uciekło. - Mam dość, od tego jest hipnoza, a nie wróżenie - mruknełą wstając nieco zbyt szybko, przez co kula została strącona i spadła ze stołu, tocząc się po podłodze. Wpatrywała się w nią chwilę mało przyjemnym spojrzeniem, po czym zignorowała ją. - Chodźmy, może komuś innemu się uda - dodała, mało przekonującym tonem i wyszła z pokoju wyraźnie zirytowana bezproduktywnym siedzeniem przy kuli. Nie udało im się odnaleźć żadnego wspomnienia, co doprowadzało ją do szału, biorąc pod uwagę, jak chciała pomóc. Trudno, może innym się uda.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ledwo zdążył dziś złapać świstoklika, aby dotrzeć do Doliny Godryka. Skupił się na pracy domowej i nawet nie zauważył, jak uciekł mu czas. Zerwał się więc z biblioteki i oto tu był. Znowu. Jakoś średnio się cieszył na kolejny dzień zmieniania pieluch staruszkom, ale jak trzeba to się zagryza zęby i idzie. Życie było mu milsze, bo mimo, że tutaj nie mógł jej używać, to w końcu odzyskał swoją różdżkę. Przywitał się z personelem i już miał zabierać ze składzika środki czyszczące, gdy zatrzymała go jedna z sanitariuszek. Poinformowała go, że stażyści wykonali już jego zadania i dzisiaj będzie pomagał w porządkowaniu sal. Emeryci mieli teraz obiad, a następnie wieczorek bingo, czy innego starczego gówna, więc na spokojnie mogli zmienić pościele i uzupełnić flakoniki z eliksirami. Wszedł do pierwszej sali w towarzystwie sanitariuszki, która pokazała mu dokładnie, co musi zrobić. Z pozoru zadanie łatwe, ale wolał jeszcze się tak nie cieszyć. Po kolei wchodził więc do sal i zaczynał według tego samego schematu. Najpierw otwierał okna, aby trochę wywietrzyć pomieszczenie, następnie zagarniał puste naczynia i mył je w przypokojowej łazience. Gdy fiolki schły, zajmował się uprzątaniem wszelkiego rodzaju śmieci, papierów. Później zdejmował starą pościel i chował do worka, a nową ubierał. Na końcu uzupełniał eliksiry i szedł do następnego pokoju. Dziwił się, jak niektóre staruszki utrzymywały porządek. Z kolei niektóre pokoje były tak zaniedbane, że aż nie mógł uwierzyć, do jakiego stanu można doprowadzić pomieszczenie w tak krótkim czasie. Przede wszystkim naoglądał się podczas sprzątania wielu rodzinnych pamiątek. Zdjęcia, medaliki, notesy... To wszystko starannie czyścił i odkładał na miejsce. Zapewne były to cenne przedmioty dla rezydujących tu osób. Niekiedy musiał uważać, gdzie stawia kroki, bo w pokojach walało się porozbijane szkło, czy porozlewane substancje. W kilku pokojach znalazł poukrywane pod pościelą słodycze, czy galeony. Gdy wymieniał poszewki, dbał, aby położyć te skarby w to samo miejsce. Nie chciał być posądzony o kradzież, a jeżeli to nie był zamierzony schowek, ktoś mógł się miło zaskoczyć znajdując pod poduszką monetę, czy dwie. Kilku emerytom nawet ustawił koło łóżka kociołkowe pieguski. Zdążył już się dość dobrze dogadać z paroma z nich. Zaczęło się już ściemniać, gdy ukończył porządki w pokojach. Zaniósł więc wór z brudną pościelą i zaczął prać. To też należało dzisiaj do jego obowiązków. Spędził tutaj dziś dużo więcej czasu niż się spodziewał. Gdy jednak prał kolejny komplet pościeli, jeden z sanitariuszy przyszedł mu pomóc. pogawędzili trochę nad mydłem i wodą i w końcu pozostało im tylko wywiesić to, co właśnie wyprali. Dowiedział się, że staruszek, który bał się wody przeżył katastrofę statku i dlatego teraz niechętnie spotykał się z tym żywiołem, a jedna z emerytek - Louisa, w młodości hodowała i nielegalnie handlowała ognistymi krabami. Na podstawie życiorysów rezydentów tego domu można by napisać nie jedną ciekawą historię. Gdy pościel była już ogarnięta wszedł do środka i pomógł staruszkom wrócić do pokojów. Niektórzy gorzko komentowali, że gra była oszukana i ustawiona, a obiad za słony, podczas gdy inni z uśmiechem gawędzili o przyjemnych rzeczach, czy dzielili się wspomnieniami. W kilku pokojach zabawił dłużej pytając o pamiątki rodzinne. Zaczynał czuć się tam naprawdę komfortowo. Właśnie rozmawiał z jednym staruszkiem, gdy sanitariusz przyszedł i powiedział, że jeżeli chce zdążyć na transport do Hogwartu, musi się już zbierać. Pożegnał się więc z emerytem i opuścił ten przybytek.
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Ostatni dzień jego miesięcznego szlabanu w Domu Spokojnej Starości. Max musiał przyznać, że dziwnie się czuł wiedząc, że to ostatnie jego regularne spotkanie tutaj. Zdążył się już polubić z niektórymi staruszkami i członkami personelu. Był ciekaw, co dzisiaj będzie mu przydzielone do roboty. Praktycznie nie miał już problemu z żadnym zadaniem. W końcu gorzej niż mysie starców i sprzątanie nocników raczej już nie trafi. Z uśmiechem na twarzy przekroczył więc próg Domu Starców i przywitał się z jednym z pielęgniarzy, który od razu powiedział mu, że dzisiaj będzie pomagał karmić staruszków i jak ostatnio, czeka go zmiana pościeli. Poszedł więc się przebrać i ruszył prosto na stołówkę umieszczoną praktycznie na końcu budynku. W drodze natknął się na Dennise, jedną z emerytek, które tutaj mieszkały. Wziął ją więc pod ramię i pomógł staruszce doczłapać się na miejsce, prowadząc po drodze miłą pogawędkę.Gdy usadowił już ją na swoim miejscu udał się do swoich obowiązków. Wbrew pozorom nie było to aż tak proste zadanie. Wiele staruszków miało problemu z utrzymaniem pokarmu w ustach i Max musiał pomagać im się oczyścić co jakiś czas. Jedna emerytka narzekała na menu, które tego dnia obowiązywało i odmawiała zjedzenia czegokolwiek w kolorze zielonym, co lekko irytowała Solberga, ale z uśmiechem na ustach starał się ją przekonać, że jeść mimo wszystko trzeba. Max miał też ze sobą listę rezydentów, których musiał przypilnować, aby wzięli do posiłku swój eliksir. Nie wszyscy byli skłonni go słuchać. Solberg miał wrażenie, że niektórzy staruszkowie zachowują się jak rozwydrzone dzieci, które będą wrzeszczeć dopóki nie postawią na swoim. Na szczęście przez ten miesiąc miał wystarczająco czasu, aby chociaż trochę ich poznać i wyrobić sobie metody przekonywania ich do różnych rzeczy. Obiad był podzielony na kilka tur, więc Max spędził dobre parę godzin wpychając emerytom jedzenie do ust. Gdy skończył, sam dostał posiłek, aby zregenerować sił i gdy już był najedzony udał się zmieniać pościele. Jak zawsze zaczął od pokoju Roberta, który dzisiaj był na spacerze z odwiedzającą go wnuczką. Tutaj poszło mu sprawnie. Gorzej było za ścianą, gdzie jakimś cudem pościel była umazana cała jakimś tajemniczym niebieskim płynem. Max wolał nie wnikać w to, co się tam wydarzyło. Gdy ściągał pościel zastosował jednak rękawiczki, aby przez przypadek nie uszkodzić się, gdyby niebieska substancja okazała się niezbyt bezpieczna. Chodził od pokoju do pokoju ciągnąc za sobą dwa worki: ten z czystą pościelą na zmianę i ten, do którego chował zużyte poszewki. Największe zdziwienie zastało go w pokoju staruszka, który ponoć bał się wody. Max zastał bowiem emeryta siedzącego w wózku inwalidzkim przed oknem. Zmienił mu więc pościel i postanowił chwilę z nim porozmawiać. Staruszek ponoć źle się dzisiaj czuł i postanowił nie opuszczać pokoju. Chciał też nacieszyć się pięknym widokiem, jaki rozciągał się za jego oknem. Solberg został z nim do momentu, aż czarodziej nie usnął w swoim wózku. Gdy to się stało postanowił, że położy go do łóżka. Gdy staruszek leżał już spokojnie w czystej pościeli Max udał się dalej. Nie wiedział czemu, ale zaczęło go dręczyć jakieś dziwne, nieokreślone przeczucie. Sprawnie jednak wykonywał swoje dalsze obowiązki i gdy już skończył udał się wyprać brudne pościele. Zajęło mu to chwilę, bo dzisiaj nie miał kto mu pomóc. Większość personelu była zajęta tym co zwykle, a kilku pielęgniarzy nagle poruszonych pobiegło gdzieś. Solberg więc pilnował swojego nosa i dalej stał nad brudnymi pościelami. Gdy wieszał jedną z ostatnich poszewek, aby wyschła na świeżym powietrzu, przyszedł do niego jeden z sanitariuszy z dość smutną miną. Okazało się, że staruszek, który ponoć nie lubił wody zmarł. Solberg lekko się przeraził i ogarnął go smutek. Mimo całej swojej upierdliwości zdążył przywiązać się do tego czarodzieja. Gdy skończył swoje obowiązki i przebrał się już w swoje prywatne ubrania, ostatni raz zajrzał do pokoju emeryta, z którym jeszcze przecież dzisiaj rozmawiał. Pielęgniarze pozwolili mu się z nim krótko pożegnać. Lekko przybity Max nie miał nawet ochoty odwiedzać dzisiaj pegazów. Pożegnał się ze wszystkimi i ruszył w stronę świstokliku powrotnego cały czas myśląc o staruszku, który ponoć nie lubił wody.
widziadłaG - nie psoty fogsa2 - pogryziona różdżka
Kiedy tylko dowiedział się, a nie było to proste, że pani Dorothea Pompetzki została odesłana do domu spokojnej starości, miał mieszane uczucia. Cieszył się, że kobieta wydobrzała, ale nie rozumiał, dlaczego nie wróciła do swojego mieszkania. Nie miał pewności, czy w domu spokojnej starości mogli posiadać zwierzęta, ale i tak postanowił zabrać ze sobą szczeniaka. Wpakował go do plecaka, wcześniej chwilę siłując się z nim, aby oddał mu różdżkę, na której ostatecznie zostały ślady zębów szczeniaka. Przeklinając pod nosem, pakował psa do środka, pozwalając mu jednak wystawić głowę. Trzymając plecak przed sobą, mając go założony na brzuch, teleportował się do Doliny Godryka i skierował się w stronę właściwego domu. - Dzień dobry, ja do pani Pompetzki - przywitał się z pracującą czarownicą, która zmierzyła go uważnym spojrzeniem, a zaraz po nim spojrzała na szczeniaka, jakby chciała powiedzieć, że powinien zostawić go na zewnątrz. Ostatecznie wskazała mu drogę do ogródka, gdzie miał znaleźć staruszkę. Jamie stanął jednak w wejściu do ogrodu i poczuł, że nie chce tu być. Miejsce, choć nie mógł powiedzieć, aby było nieprzyjemne, miało dziwną aurę. Było niczym poczekalnia do śmierci i nie mógł pozbyć się tego wrażenia. Szczeniak zaszczekał radośnie i Norwood, choć bardziej wyczuł jego zachowanie, niż usłyszał rzeczywisty szczek, podążył za jego spojrzeniem, dostrzegając w końcu kobietę. Wciągnął powietrze i ruszył do niej z lekkim uśmiechem na twarzy, starając się jej nie odstraszyć zmarszczonymi brwiami. - Witam pani Dorotheo, przyniosłem pani szczeniaka - odezwał się, kiedy podszedł do kobiety i otwarł plecak, aby wyjąć z niego fogsa.
Pani Pompetzki nie była szczęśliwa. Owszem, była w zdrowszym i bezpieczniejszym dla siebie miejscu, ale nie potrafiła się nim cieszyć wiedząc, że ma problem rozdzierający jej serce. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie może już sprawować opieki nad Royem, ale nie wyobrażała sobie sytuacji, w której malec trafia w kompletnie obce miejsce i raz na zawsze traci z nią kontakt. To nie był zwykły pies. Roy nie był pozbawionym szerszej historii stworzeniem, z którym wszystko jedno co się stanie. W tym momencie siedziała w ogrodzie trzymając fotografię fogsa i wpatrywała się smutno w rabatkę przed sobą niewidzącym spojrzeniem. Zamrugała słysząc znajomy głos. Wyciągnęła z kieszeni okulary, nałożyła je i spojrzała w kierunku gości. - Rojber! - ucieszyła się i wyciągnęła ręce w jego kierunku. Malec zerwał się z miejsca i zamiatając ogonem jak szalony podbiegł do kobiety, liżąc ją po dłoniach i kręcąc się dookoła nadstawiał do pieszczot odpowiednie partie. Jego powitanie było entuzjastyczne i pełne radości, ale kiedy dobiegło końca szczeniak wrócił do Jamiego i z wywalonym jęzorem patrzył na niego wyczekująco. Dorothea westchnęła, wpatrując się w nich z czułością. - Roy wygląda na szczęśliwego. Bardzo dziękuję za pomoc. Przepraszam, że nie wstanę, uzdrowiciele zabronili mi obciążać nogę. Ja... Ja... Och, panie Jamie! Chciała do niego wyciągnąć rękę na powitanie i żeby uścisnąć półwila z wdzięczności, ale głos jej zadrżał i po policzkach kobiety popłynęły łzy. - Sama nie wiem jak to panu powiedzieć. Czy... Czy możemy sobie mówić po imieniu? Przyjaciele mówią... mówili na mnie Dora.
Pies może i był szczęśliwy, ale Jamie sobie tego odmawiał. Szczeniak był uroczy, skradł jego serce, ale należał do kogoś innego i w obecnej chwili Ślizgon nie wiedział, co powinien tak naprawdę zrobić. Z jednej strony miał ochotę zabrać psa ze sobą, bo ten przecież nie mógł zostać w tym miejscu. Jednak wiedział, że to tak naprawdę nie byłoby dobre, byłoby niemal kradzieżą. Z drugiej strony nie mógł go również zostawić kobiecie w domu starości, bo wyrzuciliby szczeniaka, jak tylko znaleźliby go pod jej łóżkiem. Był rozdarty, a Roy, patrząc na niego z wyczekiwaniem, nic nie ułatwiał. - Co chcesz ode mnie, idź się łasić dalej - mruknął do szczeniaka, ale zaraz zamilkł, gdy tylko kobieta się odezwała. Była słaba, co było wyraźnie widoczne w jej zachowaniu, w tym jak mówiła i jak nie mogła wstawać. Słaba, a tacy zostawiali najbliższych w żałobie… I choć chłopak trzymał dystans, nie wiedział, jak ma zareagować, kiedy kobieta zaczęła się zachowywać, jakby była o krok od lamentowania. Spojrzał znów na szczeniaka, mając ochotę pogonić go w stronę kobiety, aby jakoś jej pomógł. - Po prostu Jamie, proszę - powiedział w końcu, robiąc krok w stronę kobiety, wyciągając ku niej rękę, gdy tylko dostrzegł gest, jaki chciała wykonać. Nie czuł się swobodnie, część niego chciała po prostu wyjść, ale nie potrafił tego zrobić. - Dobrze, Doro… Skoro uzdrowiciele kazali nie przemęczać nogi, to trzeba wierzyć, że wiedzą co robią. Roy był przez ten czas w moim rodzinnym domu, doglądany przez skrzata domowego, kiedy byłem na zajęciach. Psotny jest - powiedział, ostatecznie siadając na krześle obok kobiety, wyciągając z kieszeni smaczki dla fogsa.
Kobieta uściskała rękę Jamiego i popatrzyła ze szczerą wdzięcznością w jego oczy. Teraz miał szansę lepiej się jej przyjrzeć. Była drobniutka, a zmarszczki na jej pomarszczonej twarzy wyraźnie świadczyły o tym, że niegdyś często się uśmiechała. Zaprosiła go gestem, żeby zajął miejsce na krześle obok niej, a potem wyciągnęła materiałową chusteczkę i otarła łzy. Widać, że było jej ciężko, ale opanowała emocje, które przed chwilą wytrąciły ją z równowagi. - O tak, bardzo psotny. Dlatego wołam na niego Rojber. Lękam się, że sprawił ci wielki kłopot. Czy wyrządził jakieś szkody? Maluch szczeknął i zaczął się rozglądać po ogrodzie. Ciekawiły go wszystkie krzewy i rabatki. Węszył, kluczył, wreszcie zniknął gdzieś za obsypaną pachnącym, białym kwieciem tawułą. - Jest bardzo ciekawski. Jego matka, moja Betty też taka była. Miała doskonały rodowód. Przyjaciółka przywiozła mi ją aż z Finlandii! Była wtedy jeszcze mniejsza niż obecnie Roy. - pani Pompetzki westchnęła z tęsknotą do własnych wspomnień. - A potem wyrosła na wyjątkowo zdolnego psa pasterskiego. Wygrywała zawody! Może teraz na to nie wyglądam, ale kilka lat temu wciąż byłam bardzo sprawną czarownicą. Ale starość dopada każdego... Czy ja przypadkiem nie zanudzam cię na śmierć, mój drogi? Czarownica zreflektowała się, że może młodzieniec nie ma ochoty wysłuchiwać jej opowieści. Za to jej mówienie było potrzebne. Nie odważyła się przejść od razu do sedna. Musiała zatoczyć koło albo dwa wokół tematu, który powinna wreszcie poruszyć. No i od dawna nie miała okazji, by porozmawiać z kimś tak młodym, kto nie należał do personelu i komu nikt nie płacił za przebywanie z nią.
Nie był przyzwyczajony do podobnych gestów obcych mu ludzi, ale nie pokazywał tego po sobie. Usiadł obok kobiety, orientując się, że w przeszłości musiała być ładną i wesołą kobietą. Teraz, gdy wycierała łzy z oczu, nie wiedział co ma robić, więc spoglądał w bok, na ogródek, w którym siedzieli i szczeniaka. Zaraz jednak wrócił do niej spojrzeniem, kiedy pytała o szkody Roya i przed oczami stanęły mu wspomnienia pogryzionej różdżki, pogryzionego krawatu, poszarpanych ubrań i dziur w kocu, który zarzucał na swoje łóżko. - Nie tak wielkie, żeby nie można było ich naprawić – odpowiedział spokojnie, spoglądając na szczeniaka od razu, gdy tylko usłyszał jego ciche szczeknięcie, które mogło zaalarmować personel. Szczęśliwie nikt nie przychodził, aby ich wygonić, więc mieli jeszcze trochę czasu na rozmowę. Czy też może monolog, którego jednak przyjemnie było posłuchać. - Nie zanudza pani. Kiedyś też miałem fogsa, ale byłem naprawdę młody, kiedy niestety przyszedł jego koniec. To był samiec, więc nie został nam żaden szczeniak po nim, a jedynie zdjęcia – odpowiedział, czując, że mimo wszystko powinien coś powiedzieć od siebie, choć czuł się z tym naprawdę dziwnie. Coś pomiędzy irytacją a skrępowaniem. Zastanawiał się, czy nie było możliwości aby zostawić szczeniaka u niej i wyjść, zanim zacznie sugerować jej coś niewłaściwego. Jednocześnie zastanawiał się na jak długo trafiła do domu starości. Na zawsze, czy jednak istniała szansa, że wróci do domu?
- Lepiej pilnuj różdżki, młodzieńcze. Roy lubi je podkradać. Ale oprócz tych z ptasim albo gadzim rdzeniem zwykle ich nie niszczy. Mam nadzieję, że nie masz rdzenia z bystroducha? Rojber jest względem nich szczególnie zaciekły - Dora z zatroskaniem spojrzała na Norwooda, nieco speszona tym, że jej szczeniak wyrządził w gościach szkody, nawet jeśli były łatwe do naprawienia. - Bystroduch zabił jego matkę i rodzeństwo. Zaatakował nas w trakcie spaceru, a że daleko mi do dawnej sprawności, nie zdążyłam unieszkodliwić go magią. Betty nas uratowała. Mnie i Roya. Zawdzięczam jej życie... Chociaż czasem tego żałuję. Jestem stara, mogła mnie przeżyć. A Roy... Po policzkach kobiety popłynęły dwie wielkie łzy, ale nie dała zapanować nad sobą rozpaczy. Swoje już wypłakała. Otarła oczy chusteczką i opuściła wzrok, który w tym momencie wyglądał na bardzo nieszczęśliwy. - Zniedołężniałam, Jamie. Nie jestem w stanie się nim zajmować tak, jak Roy tego potrzebuje. Wiem, że nadużyłam już twojej życzliwości, ale czy mogę prosić, żebyś zajął się nim jeszcze przez jakiś czas? - czarownica wreszcie wyrzuciła z siebie to, czego tak się bała. Cierpiała wypowiadając te słowa, ale wiedziała, że to nieuniknione. - Postaram się znaleźć kogoś, kto przejmie opiekę na stałe. Ale to nie może być pierwszy lepszy chętny. Z takimi już rozmawiałam. Nie. To musi być ktoś, kto rozumie potrzeby fogsów. Kto zapewni mu tyle aktywności i wolności, na ile ten dzielny maluch zasługuje. I ktoś... Ktoś, kto zechce czasem mnie odwiedzić i przyprowadzić Roya. Serce mi pęknie, jeśli Roy zniknie z mojego życia. To byłoby tak, jakbym umarła jeszcze za życia.
Jamie uśmiechnął się krzywo i potarł dłonią kark, nim wyjął różdżkę, aby pokazać kobiecie widoczne na niej ślady zębów. Miał już okazję sprawdzić, jak bardzo szczeniak był chętny do gryzienia magicznych patyków. Zaskakująca była jednak historia kobiety i jej wcześniejszego psa. To tak naprawdę wiele tłumaczyło. W tym zażyłość między kobietą, a szczeniakiem, który zdawał się ciągle być uważnym i rozglądać wokół. - Jak już mówiłem… Miałem fogsa. To, czego nie wspomniałem, to, że chciałbym zająć się ich hodowlą, więc jeśli jesteś gotowa powierzyć mi go tymczasowo, mógłby po prostu u mnie zostać - powiedział ostrożnie, spoglądając na kobietę, po czym wyciągnął ku niej rękę, aby uścisnąć lekko jej dłoń. - Być może nie powinienem tak tego proponować, ale skoro myślisz o tym, żeby dać mu odpowiedni dom, to czy nie lepiej zostawić go u kogoś, do kogo już się przyzwyczaił? Mieszkam w rodzinnym domu, nasz skrzat polubił Roya, a do tego ma dużo bezpiecznego terenu do biegania. Jeśli nie widzisz w tym niczego złego, chętnie nim się zaopiekuję - zapewnił, nim przywołał szczeniaka, który w końcu wybiegł zza kwiatów i przybiegł do nich, aby usiąść i czekać na nagrodę.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Policzki pani Pompetzki zaróżowiły się lekko z zakłopotania, kiedy zobaczyła pogryzioną różdżkę. Zapewniła Jamiego, że pokryje wszelkie koszty ewentualnych napraw, tylko żeby jej przysłał rachunek. Za to kolejne słowa wzbudziły w niej równie wiele radości, co i smutku. Wyglądało na to, że jej problem postanowił rozwiązać się sam. Tylko że Dorothea miała nadzieję, że sprawa się przeciągnie, i że będzie miała szansę oswajać się stopniowo, kręcić nosem na potencjalnych kandydatów i ich odrzucać. Jamie był kandydatem idealnym. A to oznaczało, że sprawę Roya mogła zakończyć tu i teraz, tracąc go już bezpowrotnie. - To brzmi perfekcyjnie - szepnęła, a choć mówiła o szczęśliwym rozwiązaniu problemu, jej usta drżały. Kobieta czuła, że ma względem Norwooda taki dług, że nie wypada jej prosić go o nic więcej. Z pewnością nie byłby zainteresowany odwiedzaniem jej w tej umieralni, do której ona sama również miała wstręt. Gdyby tylko była sprawna, albo gdyby miała rodzinę, kogoś bliskiego, kto by się o nią zatroszczył, nigdy by się nie zdecydowała na zamieszkanie tutaj. A teraz wiedziała, że nie wyjdzie stąd do końca swoich dni. - Jestem pewna, że dobrze zaopiekujesz się moim małym chłopczykiem. Lepszego opiekuna nie mogłabym sobie dla niego wymarzyć. Uśmiechnęła się do czarodzieja, ale jej oczy nie były radosne. Dora w końcu poczuła, że jest naprawdę bardzo, bardzo stara i najzwyczajniej w świecie bezradna.
Norwood zaraz zaprzeczył, tłumacząc, że absolutnie nie było mowy o tym, żeby pokrywała koszty naprawy. Różdżka działała i nie sprawiała problemów, za to można było powiedzieć, że nabrała charakteru, a to przecież było coś pozytywnego. Uśmiechał się do niej lekko, trzymając swój urok na uwięzi, ale nagle nawet ten uśmiech znieruchomiał, gdy tylko dostrzegł łzy w jej oczach i wyraźny smutek. Chciał okłamać samego siebie, twierdząc, że nie rozumiał absolutnie jej zachowania, bo jak mogła się smucić, gdy wskazywał jej idealne rozwiązanie dla problemu, z jakim się borykała. Jednakże wiedział, że to nie było łatwe oddać komuś innemu coś, co się kochało. Dla jednych były to miotły, na których wygrali wiele rozgrywek, a dla drugich były to zwierzęta. Jamie rozumiał to, ale jednocześnie czuł irytację na widok łez kobiety. Irytację, którą przełknął wraz ze słowami, których nie powinien jej w tej chwili mówić. - Przecież to nie jest pani ostatnie spotkanie z Royem – powiedział szybciej, niż zdążył pomyśleć. – Możemy umówić się, że będę regularnie z nim przychodził po zajęciach, bo w weekendy pracuję. Będzie mieć pani z nim kontakt, a on opiekę kogoś, kogo już poznał. Codziennie nie będę w stanie przychodzić, ale mogę spróbować raz w tygodniu – dodał jeszcze, w myślach przeklinając samego siebie i impulsy, jakich się dopuszczał, gdy chodziło o psy. Był miękki, gdy chodziło o nie i wiedział, że to nie było dobre, że nie powinien, ale nie był w stanie tego w żaden sposób pokonać. O ile łzy kobiety go nie ruszały, tak domyślał się, że dla szczeniaka spotkania z nią również będą miłe, szczególnie gdy dzielili tak traumatyczne wspomnienia.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Pani Pompetzki przeżywała trudne chwile, nic więc dziwnego, że jej emocje zmieniały się jak w kalejdoskopie. I tak wspięła się na wyżyny opanowania, jak na swoje skromne możliwości. Wspomnienie o charakterze różdżki znów obudziło sentymenty, bo przecież własną straciła całkiem niedawno, kiedy spadła z górskiego osuwiska, łamiąc i ją, i siebie. Za to propozycja odwiedzin obudziła w niej nadzieję, że to jednak jeszcze nie koniec, i że czeka ją jeszcze coś dobrego w życiu. - Och Jamie, ale czy to nie będzie za duże obciążenie? Zrobiłeś dla mnie tak dużo dobrego, nie wiem czy mogę się zgodzić, żebyś angażował w to jeszcze więcej swojego czasu niż dotychczas - Dorothea miała opory, ale po jej oczach było widać, że jest szczęśliwa i podekscytowana perspektywą cotygodniowych spotkań. Nie tylko ze względu na szczeniaka. Cieszył ją sam fakt, że ktokolwiek będzie ją odwiedzał. Dlatego szybko dodała, zanim Jamie dałby się przekonać jej wątpliwościom - Choć oczywiście sądzę, że to byłoby dobre dla Roya, on potrzebuje dużo ruchu, świata, to nie pies do ogródka, nawet dużego. Tak, to może być dobre rozwiązanie. Czy chciałbyś może... Zamierzała zaprosić go na herbatę, ale wtedy pojawiła się puszysta blondynka w różowej sukience z przypiętym identyfikatorem, lewitująca przed sobą tackę pełną różnokolorowych fiolek. Stało się jasne, że kobieta należy do personelu, a wizyta Jamiego musiała dobiec końca. - Pani eliksiry, pani Pompetzki - powiedziała, uśmiechając się do kobiety życzliwie. Zanim jednak doszła do siedzących, zatrzymała się na ścieżce przed krzakiem tawuły. - Na Merlina, co tu się stało?! Kto wykopał tulipany?! Podniosła wzrok na Norwooda, jakby to on osobiście wygrzebał z ziemi kolorowe kwiatki, których z miejsca, w którym siedzieli, nie byli w stanie nawet dostrzec.
No i się wkopał. Widział to, gdy tylko oczy kobiety nabierały nadziei, a on sam miał ochotę strzelić sobie w czoło. Nie był znany z tego, że robił coś dla innych, że wykraczał poza własną strefę komfortu, aby tylko komuś pomóc, czy poprawić mu humor. Wręcz przeciwnie, zwykle warczał na innych, zachowywał się jak obrażony na cały świat, próbując unikać sytuacji, gdy inni czuliby się przez niego mniej lub bardziej mamieni. Teraz za to radośnie zaproponował, że będzie kobietę odwiedzał raz w tygodniu… Zapowiadało się wiele historii o niczym. - Gdyby miało to być za duże obciążenie, nie proponowałbym tego – powiedział kurtuazyjnie, mając wrażenie, że słyszy w tle śmiech siostry na jego zachowanie. Jednak wiedział, jak samotny może się czuć człowiek, który nagle zostaje pozbawiony ukochanego towarzysza. Podejrzewał że utrata małżonka, rodzica mogła być adekwatna do tego, jak teraz czuła się Dorothea, gdy oddawała swojego szczeniaka. Chciał już mówić, że niestety, ale musi wychodzić, mając wrażenie, że kobieta chce coś jeszcze od niego wyciągnąć, ale przyszła pielęgniarka, a wraz z nią świadomość, że od jakiegoś czasu nie widział fogsa. - Cóż, to może być częściowo moja wina, ale już wszystko poprawiam – powiedział, wstając i zabierając ze sobą od razu plecak. Po drodze mrugnął porozumiewawczo do Dory. Podszedł szybko do rabatki, aby zaklęciem pomóc sobie w ostrożnym posadzeniu na nowo tulipanów, ciesząc się, że Walsh pokazywał im różne rzeczy na zielarstwie. W tym samym czasie szukał spojrzeniem fogsa, a gdy go znalazł, nakazał mu gestem wejść do plecaka i miał nadzieję, że szczeniak to zrozumie. Szeptem powiedział, że wracają do domu i czekał aż fogs wejdzie do plecaka, licząc na to, że pielęgniarka tego nie zauważy.
______________________
Cleanse my soul free me of this anger that I hold and make me whole
Wraz z pojawieniem się opiekunki dla Dorothei stało się jasne, że ich szalenie miłe spotkanie dobiegło końca. Nie mogła dłużej zatrzymywać Jamiego, nie chciała też zaalarmować personelu obecnością psa, więc szybko przeszła do działania. - Oj ojojoj o jak mnie boli! - rozkleiła się w iście babciny sposób, ściągając na siebie uwagę nowoprzybyłej. Blondynka szybko do niej podbiegła i zaczęła odkorkowywać fiolki, i dodawać nowe porcje do szklanki. Gdy tylko się pochyliła, pani Pompetzki mrugnęła konspiracyjnie do Norwooda, a potem wróciła do swojej pełnej udręczenia roli. - Och, to chyba tylko skurcz, ale jakbyś mogła kochanieńka przynieść mi ten termofor magiczny! Jest dużo skuteczniejszy niż zaklęcia... Kiedy spławiła już opiekunkę, uśmiechnęła się do Jamiego, zadowolona, że udało jej się pomóc w zatajeniu obecności Roya. Zamienili jeszcze kilka słów, a potem pożegnali się. Może i Dorothei było trochę smutno, ale nie aż tak jak na początku ich rozmowy. Teraz zaczęła dostrzegać same plusy ostatecznego rozwiązania, a kiedy ostatecznie wizyta dobiegła końca, czarownica cieszyła się już na spotkanie w przyszłym tygodniu. Pozostawało mieć tylko nadzieję, że dla Jamiego nie będzie to tak nużące, jak się zapowiadało, tym bardziej że pani Pompetzki miała ciekawe życie, z którego obecnie pozostało jej całe mnóstwo anegdot do opowiadania.
Kiedy doszły ją słuchy, że dawna mała Scarlett teraz para się warzeniem eliksirów, ucieszyła się niezmiernie. Oczywiście natychmiast opowiedziała o tym fakcie wszystkim swoim koleżankom i kolegom w domu starości, bo w ich wieku i przy ich stanie zdrowia posiadanie znajomego mistrza eliksiroweggo było naprawdę wielkim benefitem. Wysłała nawet list gratulacyjny Norwoodównie, ot tak, w ramach pamięci. Aż nadszedł dzień, kiedy okazało się, że rzeczywiście taka koneksja może się jej przydać. Życie emeryta nie jest usłane różami, nie każdy też ma tyle pieniędzy, by móc zarówno opłacać swój pobyt w domu opieki, jak i pozwalać sobie na dodatkowe wydatki czy zakupy ponad podstawowe potrzeby. A przecież dziadki i babcie też chcą jeszcze poszaleć! ...na tyle, na ile pozwala im zdrowie. Napisała więc do Carly pocztówkę, z prośbą, by ta może odwiedziła ją kiedyś, w wolnej chwili, by mogła porozmawiać z nią o kilku eliksirach. Zapewniła, że poza nią jest tu też kilku innych potencjalnych klientów i takie odwiedziny na pewno się jej opłacą! A w ustalony dzień? Czekała na nią od samego rana, wypatrując godziny spotkania.
| Lockie
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Carly nie spodziewała się, że pani Adams postanowi się z nią skontaktować, nie spodziewała się również, że jej babcia faktycznie spędzi czas na rozmowach ze znajomymi, oznajmiając im, że jej wnuczka zajęła się na poważnie sztuką warzenia eliksirów. Najwyraźniej jednak starsza pani była z niej niesamowicie dumna i nie mogła się powstrzymać, dochodząc do wniosku, że musi się tym pochwalić i, być może, nakłonić wnuczkę do tego, żeby zajęła się poważnie własnym rozwojem, szukaniem dla siebie miejsca na tym świecie. Carly była babci wdzięczna, naprawdę wdzięczna, wiedziała, że może na nią liczyć, chociaż może nieco denerwowała się tym, że miała zrobić coś całkowicie samodzielnie. Robiła to wcześniej, ale właściwie nie była pewna, czy zdoła sobie z tym poradzić zgodnie z czyimiś wymaganiami. Jednak, jak to ona, nie pokazywała po sobie niczego podobnego i szła pewnie przed siebie, dlatego też kiedy zjawiła się na umówionym spotkaniu, od razu uśmiechnęła się promiennie, pomachała i prędko podeszła do kobiety, która na nią czekała, a wcześniej wysłała jej piękną kartkę. - Dzień dobry, mam nadzieję, że się nie spóźniłam? – przywitała się od razu, siadając przy niej i zmarszczyła z rozbawieniem nos. – Dziękuję za piękną kartkę, napawa optymizmem i chęciami do pracy! Mam tylko nadzieję, że nie zawiodę pani oczekiwań, aż boję się zapytać, co babcia pani obiecywała i naopowiadała – stwierdziła, śmiejąc się cicho, zaraz zapewniając, że była tutaj, żeby uważnie wszystkiego wysłuchać i wszystko zrobić, jak trzeba.
Ekscytacja związana z odwiedzinami zawsze eskalowała w dzień tychże odwiedzin w każdym z seniorów mieszkających w Domu Spokojnej Starości, ale tym razem było nawet lepiej, bowiem Carly miała tu im zapewnić nieco więcej rozrywki, niż typowe odwiedziny, by pograć w brydża. Życie emerytów miało niewiele ekscesów, co mogło się zmienić, jeśli młoda czarownica skłonna byłaby im tu zapewnić trochę odżywczych eliksirów, a niejeden senior miał w skarpecie pod łóżkiem wystarczający zapas galeonów, by sobie raz na jakiś czas pofolgować. - Dzień dobry, dzień dobry! - powiedziała entuzjastycznie, machając w jej stronę i podpierając się laseczką - Proszę, wchodź, tutaj. - poklepała poduszkę na wiklinowej kanapie koło siebie, kiedy kilka domowych skrzatów pracujących w Domu Opieki przemykało przez pomieszczenie, sprzątając po podwieczorku. - To zawsze wspaniałe wieści, Scarlett, jak się człowiek dowiaduje, że dziewczynka, która jeszcze wczoraj była taka malutka - tu pokazała nieco trzęsącą się ręką wzrost może sześcioletniego dziecka - teraz już jest niezależną bizneswoman. - uśmiechnęła się, poprawiając nieco włosy, spod których błysnęły perłowe kolczyki - Nic szczególnego, wiesz, my tu mamy zapewnione leki na co dzień. - pomachała wolną ręką, drugą wciąż podpierając się na eleganckiej laseczce - Ale nie zawsze mają to, co byśmy chcieli i niektórym, w tym mi, ciężko chodzić do Apteki w Dolinie. - poklepała się po udzie - Mantykora. Za moich czasów nie było dobrych antidotów na jej jad i straciłam pół mięśnia bezpowrotnie. - uśmiechnęła się, wyjaśniając, czemu chodzenie było trudne- Ale za to mam całą kolekcję pięknych laseczek.
| Lockie
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Carly domyślała się, że prośba, jaką miała spełnić, nie była wcale taka łatwa, jak mogło się wydawać, w końcu na pewno wszyscy tutaj o seniorów dbali, ale nie zamierzała odmawiać. Ostatnim, czego potrzebowała, to utrata klientów już na dzień dobry, chociaż nie umiała sobie do końca wyobrazić, czego ci mogliby od niej oczekiwać. Z drugiej jednak strony wierzyła, że nawet oni byli skłonni do różnych szaleństw, a co za tym szło, łapania się choćby amortencji, czy czegoś równie szalonego i fikuśnego. To było całkiem miłe, pomyśleć sobie, że coś podobnego zwyczajnie mogło mieć miejsce, ale wolała na razie nie wyskakiwać jak z jakichś krzaków i z góry przesądzać, o co chodzi. - O, nie, nie, do tego bardzo daleko! Dopiero niedawno rozwiązałam swoją umowę w piekarni, a co dalej, to się okaże, na razie zaczynam i myślę, że to jest bardzo dobre ujęcie tego, co się dzieje. A skoro zaczynam, to zamieniam się w słuch - powiedziała, śmiejąc się ciepło, ale widać było po niej, że mimo wszystko była podekscytowana tym spotkaniem, że korciło ją, pociągało, kusiło i wiedziała, że kryje się w nim wielki potencjał, jakiego, rzecz jasna, nie mogła zmarnować, bo później potwornie by tego żałowała. Dlatego też podeszła do kobiety, zajmując wskazane miejsce. - Z pewnością bardzo pięknych i poręcznych. Szkoda, że niektórych rzeczy wcześniej nie odkryto, ale wie pani, czasami jest tak, że geniusz, który na to wpadnie, dopiero niedawno się urodził - stwierdziła, jakby miała mówić o sobie i zaśmiała się perliście. - Ale, ale, zanim do tego przejdziemy, to jednak naprawdę spróbuję zrobić wszystko, żeby pomóc już teraz. Zanim przyjdą mi do głowy jakieś pomysły na szalone wywary.
Babuszka nachyliła się w jej stronę lekko, wpierw oglądając się, czy żaden z pielęgniarzy nie nadstawia ucha. - Wiesz, powiem Ci, że głównie potrzebujemy i tak te eliksiry, które oni nam dają. - kiwnęła brwiami jakby w kierunku dyżurki - Coś na spanie, coś na wzmocnienie, coś na skurcze. Tylko niestety dostajemy tu takie rozwodnione dawki, że Humphrey dalej nie może w nocy spać, jak go złapią skurcze. Jasne, lekarz mówi, że to psychosomatyczne, ale człowieka po prostu boli... - pokręciła głową, w zamyśleniu dotykając swojej słabszej nogi. Ludzie tak często zapominali, że nawet jeśli coś ma podłoże w głowie, to przecież nie znaczyło, że ból nie był całkowicie prawdziwy. A seniorzy nie mieli już takich sił, by udźwignąć to, co by mogli, kiedy byli jeszcze młodzi. Niektórzy chcieli już tylko bezboleśnie i w spokoju dożyć swoich ostatnich dni. Pogmerała ręką w kieszonce eleganckiego sweterka w pepitkę, by wyjąc złożoną karteczkę. Na niej, eleganckim pismem typowym ludziom z minionego wieku, zapisane były imiona i pojedyncze nazwy eliksirów. - Spójrz proszę, czy to jest coś, czym mogłabyś się zająć? - dopytała. Głównie były to zamówienia na eliksiry regenerujące, łagodzące i rozluźniające mięśnie, ale z jakiegoś powodu pani Delfina chciała noperun, a pan Antoni menstruacyjny. Może to jakaś pomyłka..?
| Lockie
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Carly wiedziała, że zmierzch życie nie zawsze jest przyjemny, wiedziała, że nie wszystko w jego zakresie musi być wspaniałe, wiedziała, że ludzie różnie to przechodzą i miała jedynie nadzieję, że jej dziadkowie się nie złamią, bo wiedziała, że to będzie niesamowicie trudne. Kiedy obserwowała ludzi mieszkających w Domu Opieki miała jedynie szczerą nadzieję, że faktycznie spokojnie i dobrze spędzą ostatnie lata swojego życia, nie musząc się niczym martwić, kłopotać, ani nie musząc odczuwać bólu. Miała świadomość, że nie była uzdrowicielem, że jedynie przygotowywała eliksiry i mogły komuś zaszkodzić, ale również była przekonana, że podstawowe zlecenia nikomu nie zrobią krzywdy. W pewnym wieku ceniło się wyżej komfort, niż potencjalne uzależnienie, a skoro staruszkowie i tak musieli przyjmować nieustannie leki, to zasadnym wydawało jej się zwyczajnie jakoś im pomóc. - Rozumiem, że to mocno komplikuje życie, nikt z nas nie chce niepotrzebnie cierpieć – zgodziła się, kiwając lekko głową na uwagi staruszki, domyślając się, że nie wszystko było tak, jak ta mówiła, ale też nie zamierzała się z nią kłócić. Ostatecznie to ona tutaj mieszkała i pewnie znała niektóre praktyki, może doświadczała ich nawet na sobie, a tego nie mogła jej w żaden sposób odebrać, czy powiedzieć, że nie miała racji. Uśmiechnęła się ponownie, gdy ta podała jej kartkę i przesunęła spojrzeniem po starannie wykaligrafowanych nazwach. - Ależ oczywiście, to nie są eliksiry, które sprawiałyby jakiś szczególny problem, na pewno będą wymagały nieco czasu, bo będę musiała kupić składniki odpowiedniej jakości. Nie lubię korzystać z pierwszego lepszego wysypu, to często osłabia moc mikstury. Muszę jednak zapytać, czy wszystkie pozycje zostały dobrane z pełną starannością? – powiedziała spokojnie, wskazując kobiecie na dwa rzeczone eliksiry, jakie wydały jej się nieco dziwne. – Oczywiście, mogę je wykonać, to nie będzie skomplikowane, ale rozumie pani, wolałabym jednak przygotować coś, co na pewno się przyda, a nie brać po prostu pieniędzy – wyjaśniła z powagą, doskonale wiedząc, w co by się wpakowała, jeśli zrobiłaby coś nie tak, tym bardziej kiedy dopiero zaczynała swoją karierę.
Kobieta uśmiechnęła się ciepło. Oczywiście, nierzadko można było założyć, że się dziadki po uzależniały od eliksiru na słodki sen, ale co im tak naprawdę u zmierzchu życia zostało? Czy nie warto dać im tych słodkich snów i świętego spokoju? Uśmiech babci poszerzył się nieco bardziej, kiedy młoda Norwoodówna potwierdziła, że zamówienia są wykonalne. - To bardzo wspaniałe wieści, Scarlett. - pokiwała głową, podpierając dłonie na laseczce - Och, coś jest nie-tak? - uniosła brwi i wzięła papierek znów w swoje chude palce. Potrzebowała sięgnąć do drrugiej kieszonki eleganckiego żakiecika w pepitkę, by wydobyć okulary, założyć je na nos, a potem i tak kilkukrotnie przybliżyć i oddalić od twarzy zapiski, by złapać ostrość. Wszystko zajmowało babci wyjątkowo długo, więc cierpliwość była wskazana, ale też, prawdę mówiąc, co innego taka babcia miała do roboty, ażeby się spieszyć? Zamyśliła się, śledząc wzrokiem imiona klientów i ich oczekiwane mikstury: - Och tak, wszystko się zgadza. Mówisz o tym... - nachyliła się lekko i dodała szeptem noperunie i o menstruacyjnym? - spojrzała na nią, a okulary w śmieszny sposób powiększały jej oczy. Zaśmiała się cicho - Delfinka dla córki chce zamówić, w prezencie na imieniny, a Antoni mówił, że jego wnusia zaczęła miesiączkować. Bardzo boleśnie. - machnęła ręką - Och, czy to problem? Bo wiesz, jeśli tylko dla siebie możemy u Ciebie zamówić, to też im wyjaśnię. - zapewniła.