Wchodząc głównym wejściem do zamku, pojawia się w tym miejscu. Stąd można dostać się do wszystkich innych innych części Hogwartu, jak Wielkiej Sali, schodów oraz podziemi. Sklepienie jest tak wysoko, że niemal niemożliwe jest jego zobaczenie. Jest to miejsce spotkań uczniów, szczególnie gdy są z innych domów. Pierwszego września panuje zazwyczaj straszny tłum, gdy wszyscy cisną się do Wielkiej Sali.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 18:18, w całości zmieniany 1 raz
Prychnęła, widząc, jak Krukonka podziwia swoje paznokcie. Aż taka niewychowana? Kiedy się z kimś rozmawia, patrzy się temu komuś w oczy, czyż nie? Widocznie nikt jej tego nie nauczył. Beato zdziwiła się, że jeszcze nie została nazwana "siwą", czy też synonimami tego określenia. Nikt nie wierzył w prawdziwość jej włosów. Ale i też nie widział żadnych odrostów. Zaprzeczał sam sobie, czyż to nie głupie? Złożyła ręce na biodrach, czekając na jakiś ruch ze strony szóstorocznej. Miała wszystko gdzieś, jak widać. - Następnym razem patrz, gdzie stawiasz nogi. - Rzekła zimno, zarzuciła białe włosy do tyłu, wprawiając je w ruch i obojętnie minęła swoją nadętą rozmówczynię. Przecież nie będzie dla niej tracić swojego cennego czasu... !
Jacqueline nie zamierzała się przejmować. W rozmowie z nielubianymi, beznadziejnymi osobami właściwie nie istniały dla niej dobre maniery. Nie będzie patrzeć w te oczy, jej paznokcie są znacznie ładniejsze i bardziej interesujące. I nie są wredne - kochają ją mimo wszystko. Zachichotała, na chwilę tracąc wątek "rozmowy" (jak to miała w zwyczaju ostatnimi czasy). Mruknęła coś niezrozumiałego - może szydercze "jasne", może złośliwe "skąd masz siwą farbę?" a może po prostu jedną z jej ulubionych kwestii "oddal się pospiesznie, młoda damo, bo popamiętasz?" (cytat w formie metafory, gdyż jego prawdziwy sens był mniej więcej taki sam, zaś słowa w które je ujęła, niekoniecznie). Tak czy siak, było to obojętne mruknięcie, którego nikt nie mógłby rozszyfrować. Wzruszyła ramionami i ruszyła w przeciwną stronę.
Nawet się nie zorientowała, kiedy po korytarzu przeszedł jakiś nauczyciel. Zapewne musiałby dopiero się do nich odezwać, aby oderwała wzrok od Cherry i zwróciła na niego uwagę. Jednak, skoro to nie nastało, tym lepiej się składało, przecież wcale nie zamierzała odwracać swojej uwagi, od pięknej dziewczyny, która tak na nią działała. Ostatni raz jeszcze posmakowała tych cudnych ust i chwyciwszy dłoń Gryfonki, skierowały się razem w obranym kierunku. Choć Fran tak na prawdę bardzo niechętnie się od niej oderwała. O wiele byłaby szczęśliwsza gdyby od początku znajdowały się jakimś lepiej dobranym miejscu. No ale dobrze panno Gray, cierpliwości!
Pchnęła wielkie drzwi i tak znalazła się w sali wejściowej. Miała na sobie czarne rurki, trampki i kolorową koszulkę. Żałowała tego, że nie zabrała ze sobą bluzy i zmarzła. Przeczesała palcami lekko wilgotne włosy od kropli deszczu i westchnęła teatralnie. Zaczęła błądzić wzrokiem po schodach, obrazach i ścianach. Całe szczęście, że była tu sama. Po chwili oparła się plecami o drzwi i przymknęła oczy myśląc nad czymś intensywnie.
Am nareszcie przystanęła. Niestety, po raz kolejny udowodniła jedną ze swoich bardziej dołujących tez - poruszanie się po tym miejscu jest najprawdziwszym koszmarem. Szczęśliwie, załatwiła wszystko co chciała za jednym zamachem, dlatego od teraz miała wolne. No. Jednakże na myśl, że oprócz dotarcia do samego punktu strategicznego szkoły należy jeszcze trafić do sali eliksirów albo do gabinetu - postanowiła przystanąć i odpocząć. Oparła się więc o jedną ścian i ze zmarnowaną miną próbowała dojrzeć sklepienie.
Szuuuuuu. Ktoś obserwował ją od dłuuższej chwili i z rozbawieniem połączonym z troską obserwował zmagania Amelie z Hogwartem. A OFEROWAŁ SWOJĄ POMOC W PORUSZANIU SIĘ! Ale nienie, poradzę sobie, wszystko jest świetnie, jak niby może mi pomóc jakiś umarlakduch, w Hogwarcie na pewno nie można się zgubić, jestem inteligentna, no ale ojej, właśnie się zgubiłam, i czekam teraz na księcia z bajki albo ucznia z kapslem. No nic. Zakończywszy przygnębiający monolog wewnętrzny, Emil zmaterializował się nonszalancko tuż obok Amelie. Tak, że skąd, nie mogła wiedzieć, że śledził ją od pół godziny, po prostu PRZYPADKIEM przechadzał się za ścianą w oddali. -O, witaj. -skłonił się z galanterią i rzucił z równą nonszalancką obojętnością kogoś, kto nie domyśla się problemów z ogarnięciem planu zamku. -Podziwia panienka sklepienie?
Amélie niestety nie mogła opanować w sobie zduszonego krzyku a także odruchu, który spowodował, że odskoczyła. -Monsieur! - właśnie, sama nie wiedziała, raz byli na Ty a raz nie, ale to w sumie.. to w sumie było w ich rozmowach dość czarujące. W zasadzie to odpoczywam, zastanawiam się nad koszmarnymi schodami i rozkładem pomieszczeń, cieszę się że po drodze do lochów nie mam problemów z wrednym elementem architektoniki zamku, a przy okazji.. -Bardzo bym chciała, ale jest tak wysoko, że niestety wszystko spełza na dobrych chęciach. - uznała, wzruszając ramionami. To interesujące że tak często na siebie wpadali. Emil najwyraźniej ze swobodą przechadzał się po całym zamku a także po wszystkich terenach okalających go. -Obiecuję, następnym razem jak nie będę mogła się tu odnaleźć, poproszę Pana o pomoc, tylko jak ja będę mogła Pana wezwać? - przyznała z rozbawieniem. Biorąc pod uwagę jego łatwość w szybkim poruszaniu się - będzie mógł być absolutnie wszędzie.
-Przestraszyłem mademoiselle? Przepraszam najmocniej. -skłonił się znów, z duawanym skruszeniem. -Chociaż z drugiej strony, oprócz nauczania historii sztuki, to właśnie moja funkcja w tym zamku. -dodał, puszczając Amelie perskie oko. ... ... ...wcale nie zamierzał tego zrobić. To było niecne. Nieprzyzwoite. I WULGARNE. Przynajmniej w pojęciu Emila i jego hm, konserwatywnych zasad. Na moment umilkł, zbierając z powrotem do kupy swoją psychikę, aż z letargu wyrwały go niespodziewane, i nadspodziewanie miłe słowa Amelie. OBIETNICA, wezwanie, ojej, no proszę, czyżby go doceniła? Uśmiechnął się szeroko. -Może mademoiselle posłużyć się jakimś hasłem, na które spróbuję reagować. Proszę mi wierzyć, że jako nadprzyrodzona istota mam nadprzyrodzone słuchowe zdolności. -to akurat średnio prawda, ale biorąc pod uwagę że z wyjątkiem lekcji historii magii nie miał lepszego zajęcia niż śledzenie panny de Cheverny (o czym nie wiedziała), nie będzie to problem. -Między innymi wzlatywanie pod samo sklepienie, niestety bez możliwości podwózki, bo każdy by przeze mnie przeniknął i spaadł... -dodał przeciągle, zerkając na Amelie z wyraźną aluzją. Nawet jeśli właśnie bezczelnie flirtował, to jeszcze to do niego nie dotarło.
-Mnie? No dobrze, zapamiętam to, Monsieur. - uznała miłosiernie, nie chcąc odbierać mu przyjemności ze straszenia jednej z osób związanych z tym miejscem. Puszczenia jej perskiego oczka nie potraktowała jako czynu wielce zbereźnego i obrzydliwego. Właściwie, w zamian odmrugnęła mu porozumiewawczo. Chyba, że nieświadomie była niezwykle wulgarną dziewczynką. No nic. Ale to miło, że tak się przejmował i myślał nad tym, co robi w jej obecności. Nagle poczuła się jakoś dziwnie. On naprawdę słyszy.. No, wszystko? Teraz z kolei to ona poczuła się jakoś zakłopotana i poczuła wewnętrzną blokadę, która odtąd będzie kazała się jej pilnować przy robieniu/mówieniu czegokolwiek. Brrr! To zapewne na nic - nikt i nic jej nie uchroni. -Może zatem będę Pana wzywała, używając Pańskiego imienia. - Emiluu! Ratuj! Gdzie jest łazienka? Definitywnie, brzmiało słodko. Ona zaś nie widziała tu ani odrobiny bezczelnego flirtu. Uśmiechnęła się za to szeroko. Właśnie zaoferował jej skorzystanie ze wspaniałej szansy na interesującą podróż! I nie wiedzieć czemu, odnosiła wrażenie, iż może mu zaufać i nie spadnie. A nawet jeśliby spadła, długo nie mogłaby się na niego gniewać - zmarłaby na miejscu. -Zabrałby mnie tam Monsieur? - spytała z uroczo błagalną miną. Jak nastolatka!
Poczuł się tym...flirtem, czy puszczaniem oczu, czy jakkolwiek to nazwać, bardzo zdezorientowany, niemniej również jakoś dziwnie ucieszony. Zresztą sytuacja rozwijała się coraz szybciej i coraz pomyślniej, tak że nie było czasu na myślenie. -Oczywiście... -rzucił na jednym wydechu (znaczy tak to brzmiało, Emil w końcu nie oddychał). Jego imię. Jego imię. Musiała cudownie wymawiać jego imię, miodowo kwieciście... Słodką tajemnicą Emila pozostanie jak do jasnej cholery imię może brzmieć MIODOWO KWIECIŚCIE, może to kwestia tego, że język angielski ostro ewoluował przez ostatnie sześcset lat. Jego uśmiech jeszcze się poszerzył, o ile w ogóle było to możliwe. Skłonił się z galanterią, już chyba trzeci raz. -Oczywiście, mademoiselle. Zawsze do usług. -obwieścił, i chyba dopiero po tym oświadczeniu dotarło do niego, że ona naprawdę zadała to pytanie, że to naprawdę możliwe, i że to naprawdę się wydarzy. Chyba mało co go tak ostatnio ucieszyło. Dlatego dłonie mu lekko drżały, gdy zapytał czy "Można, mademoiselle?" i niepewnie wyciągnął je w stronę talii kobiety. Ale bardzo się starał, aby nie zauważyła!
O dziwo, to nie ona w tym przypadku czuła dezorientację. Bardziej zdezorientowały ją jego "nadnaturalne zdolności". Brzmiało to przerażająco w kontekście tego, że widzi i słyszy absolutnie wszystko. Cieszyła się jednak, że w chwili potrzeby będzie zawsze na wyciągnięcie ręki. No. A tak poza tym, to właściwie tego nie zauważyła, a jeśli zauważyła cokolwiek - uznała to wyłącznie za drobne wahanie związane z dobrym wychowaniem, które nakazało mu się zatrzymać wówczas, gdy miał wkraczać w jakąkolwiek sferę intymności kobiety. Ukłoniła mu się więc i uśmiechnęła szeroko. -Allez-y, Monsieur. - zasugerowała, samej podchodząc w taki sposób, że obecnie wystarczało, aby tylko trochę przesunął ręce. Niesamowite, dalej nie czuła ani strachu, ani wątpliwości. Czyżby ufała mu aż tak bardzo?
Szkoda tylko, że nadnaturalne zdolności nie istniały. No ale cóż, "plotka" się wypsnęła i zaczęła żyć własnym życiem. Spojrzał jej w oczy, usiłując dopatrzeć się śladu jakieś niepewności, odrazy, zawstydzenia, czy samego zaskoczenia bądź ekscytacji wobec hm... bliskiego kontaktu z osobą zmarłą i niematerialną. I nic. Zupełnie nic. Zupełnie jakby mu...ufała? Albo uznawała taką sytuację za normalną? Dziwne. Dziwne. I...miłe. Nie musiał wstrzymywać oddechu, więc po prostu wyciągnął ręce i delikatnie, acz odpowiednio mocno aby jej pod żadnym pozorem nie wypuścić, objął Amelie w talii. Przeszedł go lekki dreszcz, ale jak na dżentelmena przystało, skupił się na celu, czyli na sklepieniu. I uniósł z nią w powietrze. I wyżej. I wyżej.
Amélie zadrżała, gdy objął ją w talii. Nie przeszkadzało jej to, w żaden sposób, przywykła do tego - w końcu uwielbiała taniec.. Pomimo wszystko, zawsze wywoływało to jakieś emocje. Co zrozumiałe w przypadku człowieka - gdy tylko oderwała się od ziemi, poczuła się dziwnie. Nieczęsto latała na miotle, więc ten stan również towarzyszył jej dość często. Teraz leciała z duchem - nic dziwnego, że czuła się jeszcze lepiej, lecz o dziwo - pewniej. Bo miała do Emila znacznie większe zaufanie niż do kawałka drewna złączonego z gałązkami. Wydała z siebie ciche westchnienie zdumienia i zaczęła bacznie się rozglądać. To było niesamowite uczucie! Tak sobie lecieć, z nim...
Cóż, Emil drżałby mocniej, ale się opanował. I skupił na sklepieniu. Może łatwiej było dlatego, że to było jak sen. Tak sobie lecieć. Z Nią.... Sklepienie oglądał wielokrotnie, toteż jego wzrok co chwila błądził na twarz Amelie, i duch nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Jak Sen. Sen. Sen. -Nad nami Orion... -szepnął, i zaraz zamilkł, jakby bojąc się, że ten szept zburzy całą idealną rzeczywistość. Ale nie, Amelie trwała, realna jak nigdy. Czuł ciepło jej ciała, pulsującą krew i mięśnie poruszające się przy każdym oddechu. To było takie nierealne. Żyć.
Gdyby kobieta zdawała sobie z tego sprawę, z pewnością bardziej kontrolowałaby wszelkie wyrazy zachwytu wymalowujące się na jej fizys. To sklepienie widziała po raz pierwszy, i choć mimo wszystko zdawała sobie sprawę z tego co widzi, nie przerywała Emilowi, pozwalając mu na bycie "dobrym przewodnikiem". Może pośrednio miała też brutalny zamiar sprawdzenia tego, czy dalej będzie się starał! Dzięki niemu czuła się teraz wyjątkowa i chyba po raz pierwszy zrozumiała, jak bardzo cenną jest możliwość bycia dotkniętą przez niego. I sam fakt, że mógł ją dotykać - niewytłumaczalny cud!
Uśmiechał się lekko, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Bładząc lekko nieprzytomnym wzrokiem (ale mogąc udawać zachwyt...e...gwiazdami! Odbijającymi się w oczach Amelie co prawda, ale zawsze!) po sklepieniu i twarzy kobiety, objaśniał cichym, łagodnym i nieco zachrypnięetym głosem, lokalizację i historię każdej konstelacji, barwnie łącząc to z mitologią... Mówił dużo, w sumie po to, aby się uspokoić. Tak. Miał zajęcie. To uspokajało. Powoli zataczał z Amelie koło wokół sali, celowo zwalniając. Aby to dłużej trwało.
Po jej głowie mimochodem kołatały się najrozmaitsze myśli. Czy Emil męczył się, trzymając ją tak wysoko? Czy w ogóle znał fizyczne umęczenie w swojej obecnej postaci? Czy czuł też może zmęczenie psychiczne, sprowokowane tym, że to głównie jego psychika sterowała jego niematerialnym ciałem? Niematerialne ciało. Jego ciało w obliczu niematerialności było dla niej absurdem. W takich chwilach bywał dla niej bardziej materialny niż ktokolwiek inny. Nie wiedziała aż tylu rzeczy, co on. Tradycyjnie, posiadała informacje odnośnie tych konstelacji, których układy - wedle niektórych teorii - miały mieć wpływ na warzenie eliksirów. Co do całej reszty - słuchała z niezwykłym skupieniem, mając wielką nadzieję na to, że zapamięta to wszystko i kiedyś będzie mogła odwdzięczyć się Emilowi za wiedzę, którą jej przekazał, oczywiście wykorzystując ją w mądry sposób. Nie uważała, aby cokolwiek było obecnie sztucznie przedłużane, nie widziała więc żadnego problemu.
Objął ją nieco mocniej. Żeby...mieć pewność, że nie wypadnie. Trzymał ją mocno i delikatnie zarazem, tak aby czuła się bezpiecznie. I bez żadnych podtekstów, po prostu tak, jak mężczyzna trzyma kobietę, o którą się trozczy i którą chroni. Nie tylko przed upadkiem, przed wszystkim. Wreszcie zamilkł, z rezygnacją czując, że nie ma już nic do dodania. Może nazajutrz albo za tydzień, gdy niebo się zmieni. Powoli opuścił się wraz z Amelią na ziemię i ostrożnie odstawił ją na posadzkę. -Podobało się? -zapytał niepewnie.
Kobiecie nie sprawiało to najmniejszego problemu. Dzięki temu mogła się czuć jeszcze bezpieczniej, a to było wyłącznie zaletą. Była w jakiś sposób przyzwyczajona do takich form dotyku - w końcu ramy w tańcu wyglądały różnie. A taniec uwielbiała. Ponownie poczuła się nieswojo, gdy schodzili na dół, niemniej ani przez chwilę nie obawiała się, że Emil ją wypuści. Ufała mu mimo wszystko. Obiecał jej, że jej nigdy nie okłamie, wobec tego na pewno nie pozwoliłby sobie na taką wycieczkę, gdyby miał jakiekolwiek podejrzenia, iż mógłby jej nie utrzymać. Na jego pytanie roześmiała się wesoło. -C'était merveilleux! - wydusiła z siebie z rozbawieniem. Nie wiedzieć czemu, to ich spotkanie i wycieczka naprawdę mocno poprawiły jej humor i przysporzyły dużo radości. Tak bardzo, że ledwie zorientowała się, a zakręciła nim tak, jakby miała zaraz tańczyć..
Uśmiechnął się z mieszaniną ulgi i satysfakcji. -Cieszę się -NIEZMIERNIE!- że się podobało. -uznał skromnie, a "zaproszenie do tańca" tak go zaskoczyło, ale i "ożywiło", że zanim się namyślił i zorientował, już odruchowo chwycił Amelie w ramę do tańca. Za jego czasów dużo się tańczyło, jedna z nielicznych rozrywek.
Cóż, w jej wyjątkowym wypadku to akurat też była jedna z nielicznych rozrywek. Ale jakże przez nią lubianych! Am od zawsze była mistrzynią tańca. Prawdziwie kochała się poruszać w rytm muzyki, albo i nawet bez niej, wszystkie jej ruchy były naznaczone niewymuszoną starannością, dbałością o szczegóły i prawdziwą gracją. Tak, zdecydowanie to kochała. I biorąc pod uwagę specyfikę jej pochodzenia - znała tańce każdej epoki. Także bez problemu mogła dopasować się do Emila, który najprawdopodobniej wiele lat temu nie raz nie dwa tańczył z przedstawicielkami jej rodziny. Na jej ustach zapanował niezbyt szeroki uśmiech - wszystko miało wyglądać elegancko, tak? Niemniej każdy ruch podejmowała z niezwykłą radością i ochotą. Jej suknia i szata szeleściły i powiewały gdzieś za nią, pod wpływem jej szybkich, pełnych gracji ruchów. Znikąd nie słyszeli muzyki, ale to przecież niczemu nie przeszkadzało i w żaden sposób nie czyniło tańca mniej widowiskowym. -Monsieur lubi tańczyć? - spytała powątpiewającym tonem, w zabawny sposób przechodząc na jakże oficjalną formę wypowiedzi.
W jego głowie momentalnie rozbrzmiały nuty jednego z dawnych tańców, tańców, jakie tańczył z pannami de Cheverny. Od razu widać po kim Amelie odziedziczyła grację, i wspaniałe wręcz wyczucie kroków. Lekko uniósł kąciki ust, przyśpieszając nieco, i obracając ją z gracją i finezją. Zmienił nieco rytm, prowadząc łagodnie partnerkę. Uniósł brwi. -Mademoiselle śmie wątpić? -rzucił niby to z urazą, i przechylił ją w stronę podłogi. Znajdując się nad Amelie, spojrzał jej głęboko w oczy. -Panienki prababka umiała dobrać stosowne komplementy po przekonaniu się o moich...umiejętnościach. -ostrzegł, wyraźnie spodziewając się tego samego z jej strony.
Amélie zrobiła taką minę, jakby co najmniej uraził ją wytknięciem braku należnej kobietom delikatności. Nie przeszkodziło jej to w żaden sposób w kontynuowaniu efektownego tańca. Jak to dobrze, że ta forma aktywności towarzyskiej mogła sprzyjać rozmowom. O, ale to za chwilę, gdyż właśnie ją obrócił po raz kolejny. -Monsieur, ależ mistrzostwo w tańcu nie musi łączyć się z zapamiętałą pasją, którą można odczuwać podczas wykonywania go. - uznała "nieco obrażona", mówiąc oczywiście bardzo słusznie i mimo wszystko zawierając w swoich słowach komplement dla Emila. Oho! Pięknie ją przechylił, ta figura wymagała dużo zwinności! -Monsieur jest zaiste wybornym partnerem. - przyznała. Choć jej mina nadal nie wyglądała na w pełni ukontentowaną. Czyżby za jego czasów nie doceniano dobrych partnerek?
Uśmiechnął się szerzej, wyraźnie uradowany i podłechtany komplementem. -No dobrze, dobrze. Uwielbiam tańczyć. -odparł z ociąganiem, podnosząc ją i obracając szybko, kładąc dłoń na jej łopatce a chwilę później zjeżdżając na talię i biodra. Brak pasji?! Hm?! -Nawzajem, mademoiselle. -docenił wreszcie, wyszeptawszy jej to do ucha. Za jego czasów kobiety były tylko ozdobną dekoracją, ale rozumiał, że mieli XXI wiek.
Ktoś zbiegł z góry. Była to niewysoka postać, na pierwszy rzut oka jakaś dziewczyna, do tego ubrana nieco... dziwacznie. Osobistość ta na głowie miała pomarańczowy, rażący po oczach, moherowy beret z antenką, na szyi długi szalik w barwach Slytherinu. Pośpiesznie zapinał brązowy płaszcz z barankiem na kapturze i klapach. Na nogach natomiast miał skórzane spodnie, których nogawki wciągnięte były w długie glany z kolorowymi sznurówkami. Chłopak zatrzymał się niedaleko drzwi, oparł o ścianę i odetchnął kilka razy, przy okazji rozejrzał się dookoła poszukując swojej kuzynki.