Wchodząc głównym wejściem do zamku, pojawia się w tym miejscu. Stąd można dostać się do wszystkich innych innych części Hogwartu, jak Wielkiej Sali, schodów oraz podziemi. Sklepienie jest tak wysoko, że niemal niemożliwe jest jego zobaczenie. Jest to miejsce spotkań uczniów, szczególnie gdy są z innych domów. Pierwszego września panuje zazwyczaj straszny tłum, gdy wszyscy cisną się do Wielkiej Sali.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 18:18, w całości zmieniany 1 raz
Autor
Wiadomość
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Sama nie wiedziała, co ją podkusiło do wystartowania w szkolnej lidze pojedynków. Nie miała sobie wiele do zarzucenia i uważała się za całkiem przyzwoitą czarownicę, ale doskonale zdawała sobie sprawę, że przy takiej Vicks czy UberStrauss prezentowała się co najmniej blado. Zwłaszcza że jej umiejętności czarnomagiczne czy transmutacyjne były na wyjątkowo marnym poziomie. Gdyby to była liga bludgera, nie miałaby żadnych wątpliwości, że znajdzie się w finale. Teraz jednak chciała się tylko sprawdzić i choć na jakiś czas zająć myśli czymś innym, niż wieczny pech, egzaminy, liga quidditcha czy ranna nóżka. Ubrała się wygodnie. Czarny top, czarne legginsy, czarne trampki, a w dłoni różdżka Fairwynów z owijką ze smoczej łuski. Jej przeciwniczką miała być rok starsza Ślizgonka, @Emily Rowle, którą znała jedynie z widzenia. W oczekiwaniu na dziewczynę poprawiła jeszcze grzywkę i zaczęła się rozciągać, jak gdyby miała wsiąść na miotłę, a nie miotać zaklęciami w urocze blondynki.
Ostatnio zmieniony przez Julia Brooks dnia Sro Cze 08 2022, 08:59, w całości zmieniany 1 raz
Murphy M. Murray
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Jestem tutaj w zasadzie z przypadku. Gdyby nie to, że zaśmiewaliśmy się z Marlą, że wygramy to wszystko jak nic z naszym opanowaniem chłoszczycia, aż w końcu tak, o, się zgłosiliśmy, to by mnie tu nie było. I niemal zapomniałem przyjść, ale uznałem, że nie mam nic lepszego do roboty (egzaminy co?), więc jestem i nawet trochę przez chwilę udaję, że jestem tu na swoim miejscu, słuchając przemowy Voralberga. Kiwam głową z poważną miną, posyłając Marli baczne i gotowe spojrzenia. Oddalam się potem do sali wejściowej, gdzie podaję rękę przeciwniczce, zanim nie ustawiam się na swoim miejscu. Może to dlatego, że nie przyszedłem tu z żadnymi oczekiwaniami, ale zaskakująco dobrze mi idzie! Udaje mi się nie sknocić żadnej obrony, i chociaż jedno z moich zaklęć ofensywnych pozostawia trochę do życzenia, generalnie trzymam poziom. I udaje mi się wygrać, czym sam jestem zaskoczony. Parskam nawet śmiechem i gratuluję przeciwniczce zaciętej walki.
Robin Doppler
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 166 cm
C. szczególne : Podobnież duże oczy, trzy podłużne blizny po pazurach od lewego nadgarstka aż do łokcia, bardzo jasne, blond włosy
Kiedy usłyszała o lidze pojedynków magicznych, czuła, że powinna wziąć w tym udział. Nie była jakaś wybitna, z tym nikt nie mógł dyskutować, ale po prostu lubiła pojedynki i zazwyczaj radziła sobie w nich całkiem nieźle. Dlaczego więc by się tutaj nie spróbować? W odpowiednim dniu stawiła się w Wielkiej Sali, gdzie miało nastąpić rozpoczęcie. Zaraz to skierowano ją i jej partnera do sali wejściowej, gdzie mieli odbyć swój pojedynek. Zaskoczona uśmiechnęła się szeroko gdy zobaczyła, że jej przeciwnikiem miał być właśnie @Drake Lilac. Podeszła do chłopaka, aby uścisnąć jego dłoń. - Powodzenia! - Dla niej była to przede wszystkim zabawa, dlatego nie opuszczało jej pozytywne nastawienie i kulturalne zachowanie. A to, wymagało od niej, aby faktycznie życzyć jak najlepiej Drake’owi nawet jeśli los chciał, że był jej przeciwnikiem. Chwilę później należało skupić się na pojedynku, toteż zniknął miły uśmiech z ust dziewczyny, a pojawiła się powaga, tak charakterystyczna dla niej, gdy podejmowała się jakiegoś ważnego dla niej zadania. Drake wyprowadził pierwszy atak tym samym wykazując się o wiele lepszym refleksem. Na szczęście Robin sparowała zaklęcie i zaraz odpowiedziała mu expeliarmusem. Okazało się, że jej przeciwnik nie był łatwym do pokonania. Szybko ją zablokował i rzucił czar z nawiązką. Tym razem Doppler nie miała tyle szczęścia. Zaklęcie ugodziło ją i potrzebowała chwili, żeby dojść do siebie. Może przez to jej kolejny atak był raczej marny? Oczywiście Drak nie potrzebował większych umiejętności, aby się przed tym atakiem obronić, jednak wykazał się wspaniałym refleksem, od razu atakując Ślizgonkę tak, że nie pozostawił jej żadnych złudzeń. Została trafiona po raz drugi i doskonale wiedziała, co to oznaczało. Dla niej turniej dobiegł końca.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Kuferek: 77 Zaklęcia, 5 Czarna magia, 30 Transmutacja Magia dominująca: Zaklęcia Magia poboczna: Transmutacja Litera:C - zaczynam Potencjał magiczny: 92 Średnia potencjału: 127/2= 63,5 = 64 Progi: 84pkt/114pkt/154pkt K100:tu się zaczyna Skuteczność magiczna: Atak1: 92+7 = 99 | zaklęcie umiarkowane, Robin obroniła Obrona1:92+81=173 | zaklęcie idealne, Drake się obronił Atak2: 92+2044=136 | zaklęcie dobre, Drake trafił, 1:0 Obrona2: 92+26=118 | zaklęcie dobre, Drake się obronił Atak3: 92+2194=186 | Zaklęcie Idealne, Drake trafił 2:0 - WYGRYW Pozostałe przerzuty: 0/2 - Poszło wszystko
Szczerze to kiedy tylko ogłoszono szkolną ligę pojedynków, to wręcz nie spał z rosnącej w nim ekscytacji. Nic dziwnego. W końcu chodziło o całkowicie legalne mordobicie na zaklęcia w kontrolowanych warunkach. Jako że był gryfonem, to rajcowało go to jeszcze bardziej. Kiedy tylko ich profesor zaklęć wytłumaczył im zasady ligi, przeszedł do wyznaczonego miejsca. Okazało się że pierwszym przeciwnikiem miała być dla niego znajoma ślizgonka. Uśmiechnął się do niej, kiedy do niego podeszła i uścisnął jej dłoń. Delikatnie oczywiście.- Dzięki, wzajemnie. - I zaraz po tej krótkiej wymianie zdań, zabrali się do pojedynku. Zaczął z najprostrzej w świecie Drętwoty, z którą Robin bezbłędnie sobie poradziła i szybko wyprowadziła kontratak. Dlatego też szybko zasłonił się zaklęciem tarczy i dosłownie chwilę po nim rzucił w kierunku blondynki niewerbalne zaklęcie Iuvenitae, które na szczęście ją trafiło co dawało mu już przewagę jednego trafienia. Kiedy już się po nim pozbierała odpowiedziała mu prawdopodobnie mało przyjemnym zaklęciem, przed którym zdołał się zasłonić zaklęciem ochronnym. Nie tracąc więc czasu rzucił na nią Orbis. Było to już jego drugie trafienie, które dało mu zwycięstwo i pozwoliło przejść do następnego etapu szkolnego turnieju.
Prawdę mówiąc, nie wiedział, dlaczego zdecydował się zapisać do Ligii Pojedynków. Być może jedynie po to, żeby nie żałować, że nie spróbował, skoro wciąż jeszcze był studentem. Miał jednak nadzieję, że nie trafi od razu na kogoś, kto będzie od niego niesamowicie lepszym. Ostatecznie wiedział, że ma raczej dwie lewe ręce do zaklęć, więc jakikolwiek pojedynek miał większe szanse skończyć się, zanim się zacznie, ale i tak liczył na zabawę. Nic więc dziwnego, że ucieszył się, widząc przed sobą @Nanael O. Whitelight. - Tylko bądź delikatna - rzucił, uśmiechając się lekko kącikiem ust do Ślizgonki, po czym stanął na wyznaczonym miejscu. Niewiele później dziewczyna zaczęła atakować, a jemu nie pozostało nic innego, jak rzucać Protego. Choć początkowo nie był pewny, czy powinien próbować atakować ją, czy nie i pierwszy atak zupełnie się nie powiódł już w następnym trafił zaklęciem Rictusempra Nanael. Przez chwilę obserwował, jak dziewczyna się śmieje, zanim nauczyciel nie zdjął z niej zaklęcia i wrócili do wymiany ataków i obrony. Chciałby powiedzieć, że podłożył się i specjalnie dał się jej trafić, ale prawdę mówiąc, nie zdołał rzucić odpowiednio silnego zaklęcia obronnego. Dwa razy. Mimo to, gdy podszedł do dziewczyny podziękować za pojedynek, wciąż lekko się uśmiechał. - Trochę szkoda, ale mam nadzieję, że poradzisz sobie z następnym równie dobrze - powiedział, dziękując za pojedynek i chowając różdżkę. Jemu zostało już tylko obserwowanie zmagań innych.
Kuferek: 30 zaklęcia Magia dominująca: Zaklęcia Magia poboczna: - Litera:E Potencjał magiczny: 30 Średnia potencjału: 52 Progi: 72pkt/102pkt/141pkt K100: 2--> 63, 6, 5, 83, 82, 62, 61 Skuteczność magiczna: Wszystko zalinkowane u Julki, ale po kolei: atakuje, Julka się broni, Julka atakuje i trafia, nie udaje mi się zaatakować, Julka atakuje a ja się bronie, ja atakuje, Julka się broni, Julka atakuje i znowu trafia Pozostałe przerzuty: 0/1
Pojedynki to dla niej zawsze miało pozostać dziwne terytorium. Zgłosiła się nie bez wahania, doskonale wiedząc, że to przywoła wspomnienia. Może właśnie dlatego ostatecznie to zrobiła, żeby się z tym mierzyć i zrobić krok do przodu. Oczywiście nie bez powodu wybrała szkolne pojedynki - póki mogła. Ryzyko dobrania niebezpiecznego partnera było tutaj zerowe. Uśmiechnęła się do dziewczyny, która się pojawiła na miejscu. Nie znały się za bardzo, więc uznała to za idealny typ partnera, bo chociaż była bardzo skłonna do zatopienia się w rywalizacji, to nie był dzień, w którym chciała całkiem się w tym pogrążyć. Sam udział sporo ją kosztował. Szybko okazało się, że ta walka skończy sie dla niej szybko. Udało mi się zacząć, ale dziewczyna miała dobry refleks i obroniła się w sekundę, więc moja drętwota niestety nie przyniosła najmniejszego efektu. Jej natomiast - tak. Sekundant pomógł mi wrócić do normy, ale nie na tyle, żebym była w stanie trzeźwo myśleć przy kolejnym ataku. Na szczęscie, przy kolejnej obronie - już jak najbardziej. Idąc za ciosem wydawało mi się, że moja kolejna drętwota będzie równie skuteczna co obrona, niestety krukonka szybko się przed tym uchroniła i zafundowała mi kolejne uderzenie, które ostatecznie kończyło nas pojedynek. Pokręciłam głową, kiedy zostałam przywrócona do normy. - Cóż, to było dość żenujące. Gratuluje - uśmiechnęłam się, mniej dotknięta, niż kiedykolwiek byłam w życiu przegraną. To był tak łagodny, tak niewinny pojedynek i poczułam, że pozwolił mi stanąć trochę na nogi.
Nanael O. Whitelight
Wiek : 24
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 171cm
C. szczególne : Niezwykle jasne i mocno pomalowane oczy, styl vintage, taneczna gracja przy każdym ruchu, wiecznie perfekcyjnie pomalowane paznokcie
Ledwo wróciła do Hogwartu, a już dawała się skusić liście chętnych do Ligi Pojedynków - sama nawet nie była pewna, dlaczego. Chyba chciała poczuć jakąś kontrolę, stanąć nieco pewniej i przynajmniej udawać, że wszystko jest w porządku, by świat miał jakąś szansę w to uwierzyć. Nie spodziewała się, że pójdzie jej jakoś lepiej, ale zakładała, że samo uczestnictwo już będzie pozytywnie odbierane przez otoczenie. Zresztą, nie miała wcale wiele do roboty, bo i poddała się w kwestii przygotowywania do egzaminów końcowych, skoro miała świadomość, że i tak nie ma szans z porzuconą przez odwykchorobę pracę dyplomową. - Idealne dopasowanie - stwierdziła na widok @Larkin J. Swansea i uśmiechnęła się szerzej, nim nie zabrali się za rozpoczęcie pojedynku. Najbardziej podobało jej się to, jak eleganckie były zasady - kto kiedy atakuje, jaka powinna być zachowana odległość. Odruchem Nanael było atakowanie zaklęciami rozbrajającymi, jednak kiedy pierwsza z jej obron okazała się nieskuteczna i zaklęcie LJa wyrwało z niej śmiech, postanowiła również zmienić taktykę. Nadzieja wezbrała w niej dopiero w momencie, w którym udało jej się spowolnić Krukona trafionym Immobilusem. - Wystarczająco delikatne? - Dopytała, ciekawa jak dalej będzie wyglądał pojedynek - przez chwilę wydawało jej się, że potrwa w nieskończoność, a oni już zawsze będą zgrabnie odbijać rzucane w siebie zaklęcia. Absolutnie nie spodziewała się, że niemal żartobliwie rzucone Herbifors faktycznie zadziała i będzie mogła zobaczyć jak loczki Swansea zmieniają się w fioletowe dzwonki na długich łodygach, przez co natychmiast opadły mu nie tylko na oczy, ale i na nos. - Świetny pojedynek, dziękuję - pochwaliła przyjaciela, gdy z jego głowy już zniknęły kwiaty. Trochę obawiała się jaki przeciwnik teraz jej się trafi, ale jedno zwycięstwo to i tak było więcej, niż oczekiwała.
Marla O'Donnell
Wiek : 21
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 168 cm
C. szczególne : szeroki uśmiech, koścista sylwetka, bardzo ekspresyjny sposób bycia, irlandzki akcent, często wplata kolorowe apaszki we włosy
Szpagatami wręcz biegła do sali wejściowej, gdzie z trudem wywalczyła miejsce w pierwszym rzędzie, gotowa oddać duszę diabłu, byleby tylko wspierać Murraya w jego walce. – Murphy, dajesz!!!!! – wrzasnęła, gdy chłopak stanął naprzeciw jakiegoś randoma i jedyne, czego żałowała, to że nie miała ze sobą jakiegoś spektakularnego transparentu. Dlatego prędko transmutowała swoją koszulę w taką, na której była jego morda z eleganckim brokatowym napisem „Murphy to frajer, ale i tak przejdzie dalej”. Kiedy więc wygrał, omal nie zesrała się pod siebie z wrażenia, wrzeszcząc do niego, aby podszedł. – WIDZISZ TO? – wskazała ręką na koszulkę z dopingującym hasłem. – Wiem, że dasz radę, idź teraz nie wiem, rób wdechy i wydechy, skup się i pokaż im, że jesteś najlepszy – pocałowała go w policzek, po czym podbiegła do zwycięskiej @Nanael O. Whitelight, aby ją uściskać. – Nie krępuj się z wygraną, ja go odpowiednio pocieszę – zaśmiała się, wspierając przyjaciółkę, bo chociaż była rozdarta komu kibicować – bff czy chłopakowi, to nie zamierzała pozbawiać Ślizgonki swojej wspaniałej, motywującej przemowy. Dlatego gdy nadszedł pojedynek Nany i Murphy’ego, trzymała z całej siły kciuki za ich obojga, drąc się wniebogłosy. Każdy był dla niej wygrany, toteż po skończonej rundzie wcale się nie krępowała i od razu pofrunęła w ich stronę z ogromnym uśmiechem. – Nans, wynagrodzę ci to – ucałowała ją w czubek głowy, szepcząc jej do ucha ze zduszonym chichotem: jego wystarczającą karą za to, że cię pokonał, jest bycie moim chłopakiem, a potem wtuliła się w Gryfona. – MÓWIŁAM – objęła jego twarz dłońmi. – M ó w i ł a m, że ich rozkurwisz. Teraz masz ogromną presję, żeby mnie bronić w każdej sytuacji, ale i tak nie przyznam, że jesteś lepszy ode mnie – dźgnęła go w bok. – Kto następny w kolejce? Postawiłam na Victorię 10 galeonów, więc jeśli ona to ofc musisz przegrać – spojrzała poważnie na @Murphy M. Murray.
______________________
Murphy M. Murray
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Kuferek: 7 Zaklęcia, 0 Czarna magia, 25 Transmutacja Magia dominująca: Transmutacja Magia poboczna: Zaklęcia Litera:G Potencjał magiczny: 29 Średnia potencjału: 26 Progi: 46pkt/76pkt/116pkt K100:tu się zaczyna Skuteczność magiczna: Atak: 29+89=118 —> atak idealny, 1:0 dla mnie Obrona: 29+84=113 —> dobra obrona Atak: 29+ 7 18=47 —> atak umiarkowany, Nana się broni Obrona: 29+40=69 —> nie bronię się, 1:1 Atak: 29+80=109 —> dobry atak i 2:1 dla mnie, wygrana Pozostałe przerzuty: 0/1
Z mieszanką ekscytacji i zawodu przyjmuję obecność Marli na trybunach – bo z jednej strony super, że będzie mi kibicowała, ale z drugiej oznacza to, że sama już odpadła z rozgrywki. Fakt ten przyjmuję z zaskoczeniem, bo byłem przekonany, że zajdzie dużo dalej, niż ja. Parskam śmiechem, widząc jej koszulę. — To jest jedyny powód, dla którego ciągle się tu trzymam chyba — mówię, wskazując słowo "frajer", bo w końcu głupi zawsze ma szczęście. To, że w ogóle ciągle jestem w grze, jest dla mnie niesłychanie zabawne, bo w ogóle nie powinno mnie tu być. Uśmiecham się głupkowato niemal cały czas pogrążony w swojej zadumie nad tym faktem. Zupełnie nie rozumiem, co się dzieje, ale kiwam głową swojej przeciwniczce i podchodzę uścisnąć jej rękę, gdy słyszę ogłoszenie o rozpoczęciu kolejnej rundy. Odwracam głowę przez ramię i posyłam kciuk w górę w stronę Marli. — Powodzenia! — mówię do @Nanael O. Whitelight, kłaniając się lekko, i mam ochotę dodać, że nie będzie jej potrzebne, ale staram się zachować chociaż minimum pozorów. I nie mogę wyjść ze zdumienia, gdy się okazuje, że może i by się przydało to powodzenia, bo wygrywam. Walka jest szybka, ale wyrównana, a ostatecznie wychodzę z niej zwycięsko i zakrywam usta dłonią, żeby nie roześmiać się głośno, bo autentycznie w to nie dowierzam. Że niby przeszedłem do półfinału? Niezłe jaja. — Dzięki, gratuluję dobrej walki — mówię, uśmiechając się pokrzepiająco do przeciwniczki. Zaraz potem odwracam się w stronę trybun, wyszukując wzrokiem Marlę i robię głupią minę, rozkładając ręce na boki w geście świadczącym o tym, że nie mam pojęcia, co ja tu dalej robię. — Ty to chyba serio powinnaś być wróżbitką, bo ja bym się tego ni chuja nie spodziewał — parskam, przyciągając ją do siebie i całuję ją w policzek. — No bo nie jestem... co? Nie postawiłaś pieniędzy na mnie?! — oburzam się niby, ale tak naprawdę w myślach gratuluję jej rozsądku w dysponowaniu pieniędzmi.
Violetta Strauss
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 168cm
C. szczególne : wyjątkowo niski i zachrypnięty głos | tatuaż z runą algiz na wnętrzu lewego nadgarstka | na palcu prawej dłoni zawsze obrączka Bruhavena, a nad nią krwawy znak | blizny: na palcach i wierzchu lewej dłoni oraz jedna biegnąca w poprzek jej wnętrza, na łydce po ugryzieniu inferiusa, w okolicach zregenerowanego lewego ucha
W kolejnej rundzie stało się tak, że miała zmierzyć się z Augustine'em. Cóż Krukonów w lidze było wielu także nieuniknione byłoby starcie w obrębie domu. Miała nadzieję, że ten pojedynek będzie jakimś wyzwaniem i pokaże jej, że jednak konkurencja była zacięta. Wyglądało jednak na to, że i tym razem poradziła sobie całkiem świetnie. Zupełnie jakby pojedynek z Williamem był swego rodzaju rozgrzewką, która miała ją przygotować do dalszych starć i pozwoliła jej się rozkręcić. Protego przychodziło jej z łatwością dzięki krótkiemu i szybkiemu ruchowi nadgarstka, a zaklęcia chłopaka odbijały się o wyczarowaną barierę, nie mając szansy na dosięgnięcie Strauss. Jej ataki również były precyzyjne i trafiały tam gdzie tego chciała z siłą, która nie pozwalała Edgcumbe'owi na zastosowanie skutecznej obrony. Dosyć szybko zgarnęła potrzebne do zwycięstwa w pojedynku dwa trafienia, które przybliżyły ją do półfinałów. Zdecydowanie grono się zawężało, a wraz z tym z pewnością rósł poziom trudności.
Kuferek: 3 Zaklęcia, 0 Czarna magia, 20 Transmutacja Magia dominująca: Transmutacja Magia poboczna: Zaklęcia Litera:J XD Potencjał magiczny: 22 Średnia potencjału: 26 Progi: 46/76/116 Tura 1: Atak Murpha: udany, idealny Obrona Nany: nieudana, 1:0 dla Murpha K100:24 Skuteczność magiczna: 46 Atak Nany: udany, umiarkowany Obrona Murpha: udana, dobra Tura 2: Atak Murpha: udany, umiarkowany Obrona Nany: udana, dobra K100:57 Skuteczność magiczna: 79 Atak Nany: udany, dobry Obrona Murpha: nieudana, 1:1 Tura 3: Atak Murpha: udany, dobry Obrona Nany: nieudana, 2:1 dla Murpha Pozostałe przerzuty: 0/0
- Tylko nie zapomnij o pocieszaniu mnie, jeśli to Murphy wygra - zaśmiała się lekko do @Marla O'Donnell, niby już czując smak nadziei dzięki pierwszemu zwycięstwu, a jednak dalej nie potrafiąc w to w pełni uwierzyć. Musiała jednak na chwilę przestać marzyć czy powątpiewać, by skupić się na kolejnym pojedynku. - I nawzajem - przytaknęła @Murphy M. Murray, w gruncie rzeczy nie do końca wiedząc czego się po nim spodziewać - znała go raczej głównie jako chłopaka Marli i wydawało jej się, że muszą rozmawiać na jego temat zdecydowanie za mało, skoro teraz wcale nie czuła, że zna jego magiczne możliwości. Już pierwszym atakiem Gryfon udowodnił, że ten pojedynek nie będzie prosty - Nanael nie zamierzała się jednak za szybko poddawać, a kiedy udało jej się trafić go zaklęciem rozbrajającym, to nawet doszła do wniosku, że nie jest tak źle. Ewidentnie byli dobrze dobranymi przeciwnikami, ale wreszcie komuś musiała się omsknąć różdżka... i tym kimś była, rzecz jasna, Whitelightówna. Nie powinna się dziwić, przystępując do Ligi bardziej dla pozorów niż nadziei na zwycięstwo, a jednak potrzebowała chwili na złapanie pewniejszego oddechu, który nie urwałby się pod przyduszającą ją frustracją. - Trzymam za słowo - zapewniła Marlę, uśmiechając się pod samą świadomością, że nawet jeśli zniknęła, to jej powrót nie równał się samotności i choćby teraz mogła przypadkowo wpaść na kogoś przyjaźnie nastawionego. - Gratuluję zwycięstwa! - Odbiła za to komplement Murphy'ego, wreszcie jednak po prostu wycofując się z tego nieszczęsnego pola walki.
Joshua Walsh
Wiek : 37
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 193cm
C. szczególne : runa algiz za lewym uchem, obrączka z bladoróżowej muszli, bransoletki na lewym nadgarstku
W pewnym stopniu czuł się uspokojony, gdy tylko wszystko mu wyjaśniła, stopniowo układając w swojej głowie wszystko na odpowiednie miejsca. Zupełnie nie znał się na ciążach, więc słysząc, że początkowo była zagrożona, od razu uznał, że jest tak w dalszym ciągu. Najwyraźniej kobieta miała więcej jednak szczęścia, niż jego wyobraźnia podpowiadała. Ostatecznie raczej żaden uzdrowiciel nie zgodziłby się na jej powrót do pracy, gdyby uznali, że będzie to stanowiło zagrożenie dla dziecka. W to przynajmniej wierzył tak jak w zdrowy rozsądek Beatrice oraz Camaela. - O tak, urody zawsze można wam zazdrościć - odpowiedział Josh, podchwytując jej ton i uśmiechając się szeroko, ciepło. Zaraz też wyraził aprobatę dla profesora transmutacji, który mocno musiał wspierać swoją żonę, skoro wyrażała się w taki sposób o nim. To było coś, czego można było zazdrościć. Przez moment mężczyzna zatopił się we własnych wspomnieniach z czasów, gdy jeszcze mógł obserwować rodziców, jako małżeństwo, jak się wspierali. Wiedział, że było to coś ważnego i wiedział również, jak kruchym tworem było małżeństwo, wzajemne zaufanie. Nie było to coś, o czym chciałby rozmawiać z Beatrice, ale miał nadzieję, że rzeczywiście jej małżeństwo z Camaelem przetrwa wszystko, skoro na początku mieli trudności. Słuchał słów Beatrice z uwagą, starając się zestawić to z własnym pierwszym wrażeniem nowej dyrektor, z którą rozmawiał przy okazji powrotu i teraz, próby powrotu na stanowisko opiekuna domu. Prawdą było, że była inna od Hampsona, ale też wiedział, że do niego nowa dyrektor może podchodzić zupełnie inaczej, niż do uczniów i studentów. Jednak słowa opiekunki Slytherinu napawały go optymizmem, którego nie chciał jeszcze czuć. To jedno, czego nauczył się przy Chrisie, to nie dawać się od razu ponieść emocjom i własnym przekonaniom, bo można zupełnie inaczej odczytywać czyjeś intencje. - Mam też taką nadzieję… Najważniejsze, żeby nie kwestionowała metod nauczania naszych przedmiotów i była otwarta na potrzeby uczniów i studentów. Skoro wygląda na to, że tak jest… Może wszystko zacznie się poprawiać - zgodził się cicho, nie chcąc mimo wszystko, żeby portrety wiszące na ścianach zaczęły za chwilę plotkować o tym, o czym oni rozmawiali. - Byłem u niej w sprawie posady opiekuna Hufflepuffu. Ma się zastanowić i dać odpowiedź, gdy skontaktuje się profesor Whitelight… Jeszcze chwila i pomyślę, że rodzina twojego męża zaczyna przejmować Hogwart. Gdzie nie spojrzysz jakiś Whitelight - zdradził, nie omieszkując zaśmiać się z okoliczności. Nie wiedział, dlaczego poprzednia opiekun Hufflepuffu odeszła, nie dopytywał o to, dostrzegając jednocześnie okazję dla siebie, której nie zamierzał zmarnować. Odprowadził kobietę do miejsca, gdzie się udawała, upewniając się jeszcze po drodze, że na pewno nic jej nie dolega, że naprawdę wszystko było w porządku, nie potrafiąc tak w pełni pozbyć się poczucia, że być może powinna bardziej uważać. W końcu uśmiechnął się szeroko, ściskając ją na pożegnanie, zamierzając skierować się do swojego męża i powiadomić go o swoich próbach odzyskania funkcji opiekuna Puchonów. Była to okazja do świętowania, więc zamierzał upiec wcześniej trochę ciastek, choć nie był pewien, czy zdoła dotrzeć do kuchni. Pożegnał się i czym prędzej ruszył w swoim kierunku. +
Ostatnio zmieniony przez Joshua Walsh dnia Wto Lip 05 2022, 21:38, w całości zmieniany 1 raz
Murphy M. Murray
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Kuferek: 7 Zaklęcia, 0 Czarna magia, 25 Transmutacja Magia dominująca: Transmutacja Magia poboczna: Zaklęcia Litera:D Potencjał magiczny: 29 Średnia potencjału: 61 Progi: 81pkt/111pkt/151pkt K100:tu się zaczyna Skuteczność magiczna: a się będę rozpisywać, nie udaje mi się rzucić ani jednego zaklęcia, Drake wygrywa XD Pozostałe przerzuty: 0/1
Nie udaje mi się dowiedzieć nic o tym, dlaczego moja własna dziewczyna żałuje pieniędzy, żeby postawić na mnie w zakładach, bo ogłoszony zostaje kolejny etap, a ja lecę uścisnąć rękę rywalowi. — Powodzenia — mówię do @Drake Lilac i tym razem nie udaje mi się nawet zachować pozorów, bo wymyka mi się parsknięcie. Nie wiem, czy dalszy ciąg tego pojedynku to wynik tego śmieszkowania, czy może oprócz metamorfomagii odziedziczyłem jakiś dar jasnowidzenia albo coś, w każdym razie już na starcie PRZEJĘZYCZAM się przy rzucaniu najprostszego Expelliarmus, przez co nawet pół iskry nie wydobywa się z mojej różdżki. Mój przeciwnik zwinnie wykorzystuje moje niepowodzenie i celuje we mnie sprawnym zaklęciem, a ja zupełnie rozproszony, nie bronię się na czas. Pojawia się znajome uczucie na szczytach skroni, a gdy wyciągam rękę, by to sprawdzić, wyczuwam pod palcami znajome zrogowacenia. — Nie trzeba było, sam sobie mogłem dorobić — rzucam w żartach, które zajmują mnie chyba za bardzo, żeby kolejny atak jednak wyprowadzić. Moja pojedynkowa kariera upada na moich oczach, ale w gruncie rzeczy i tak trwała dłużej, niż bym się tego spodziewał.
Ostatnio zmieniony przez Murphy M. Murray dnia Sro Cze 15 2022, 19:42, w całości zmieniany 1 raz
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Kuferek: 77 Zaklęcia, 5 Czarna magia, 30 Transmutacja Magia dominująca: Zaklęcia Magia poboczna: Transmutacja Litera:I - Murph zaczyna Potencjał magiczny: 92 Średnia potencjału: 61 Progi: 81pkt/111pkt/151pkt K100:zaczyna się tu Skuteczność magiczna: Obrona: murph nie trafia Atak: 92+29=121 | zaklęcie dobre, Drake trafia. (D 1:0 M) Obrona2: murph nie trafia again Atak: 92+81=173 | zaklęcie idealne, Drake trafia. (D 2:0 M), gg Pozostałe przerzuty: 0/2
I jak się okazało kolejną osobą z którą miał się pojedynkować był @Murphy M. Murray . Podszedł do niego i przed całością uścisnął mu dłoń. - Dzięki, nawzajem. - Nie był do końca pewien co oznaczało parsknięcie drugiego gryfona, ani czemu do niego doszło. Uśmiechnął się jeszcze do @Marla O'Donnell która widocznie obserwowała zmagania Murray'a. Może parsknął bo go wcześniej czymś rozbawiła? Pojedynek się zaczął, a pierwszy atak przeprowadził jego przeciwnik. Przynajmniej Drake tak myślał, bo już mając rzucić zaklęcie tarczy zauważył że gryfonowi ten atak za bardzo nie wyszedł. Skorzystał więc z okazji i szybko rzucił w jego kierunku zaklęcie Anteoculatia. Może było to pozornie nieszkodliwe zaklęcie, ale przecież pojedynkowali się na trafienia. Murphy nie był też Irvette żeby rzucać w jego kierunku Turbonisem albo innym mniej bezpiecznym zaklęciem. Lekko się uśmiechnął na komentarz odnośnie rogów. Nie zmieniało to faktu że następnym razem zamiast mu sprawić zajebiste poroże, rzuci zaklęcie którego nie rzucał chyba od trzeciej klasy.
Murphy M. Murray
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 173
C. szczególne : często chodzi po szkole z rogami lub ogonem, a w chwilach wzmożonych emocji włosy zawsze informują o tym otoczenie swoim kolorem; blizna po ranie ciętej na lewym boku na wysokości pępka
Już sobie myślę, że chociaż jedno zaklęcie uda mi się rzucić, ale brakuje mi ułamka sekundy – udaje mi się wymówić proteg, gdy drugie zaklęcie mnie trafia, prowokując niezgrabny taniec, gdy czuję, jak moja bielizna wywraca się na drugą stronę. — Aaa, kur... zapomniałem, że to zaklęcie istnieje! — rzucam, zapisując je sobie z tyłu głowy, bo to zdecydowanie mój styl walki. — Dzięki, stary, dobra robota! — mówię, wcale nie ironicznie, tylko szczerze gratulując Drake'owi występu w pojedynku. Mogę jednak brzmieć na nieco nieobecnego, bo staram się zrobić porządek z moimi majtkami, co akurat w obecnej sytuacji jest niemożliwe. — Powodzenia w finale! — rzucam jeszcze do gryfona i odwracam się w stronę @Marla O'Donnell, przemierzając dzielącą nas odległość pokracznym krokiem. — Dobrze, że przynajmniej zdążyłaś zobaczyć ten poprzedni pojedynek, bo jakby ten był jedynym, który oglądałaś, to... — Nie mówię co, tylko kręcę głową z zaciśniętymi ustami, aczkolwiek oczy mi się do niej śmieją.
/ztx2 z Marlą
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Tak, prawdopodobnie większość ludzi zapomina o istnieniu zaklęcia, które wywracało bieliznę na drugą stronę. Niby nieszkodliwe, ale jak już się je rzuci... To lepiej nie być jego ofiarą. No chyba że ktoś nie nosi majtek. Wtedy te staje się całkowicie bezużyteczne. Na szczęście Murphy majtki nosił, a Drake'owi udało się go trafić. Zauważył że drugiemu gryfonowi nie udało się rzucić żadnego zaklęcia, ale zakładał że to przez zmęczenie po serii pojedynków, które już też powoli zaczynał odczuwać. - Dzięki, przyda się. - Zwłaszcza jeśli będzie musiał pojedynkować się z Violką. Co jak co, ale miał podejrzenia że jeśli nie dałby z siebie wszystkiego, to przerobiłaby go na mielone. Ruszył więc z powrotem do Wielkiej Sali żeby ostatecznie się przekonać z kim mu przyjdzie walczyć w finale.
Augustine Edgcumbe
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 188
C. szczególne : zmieniający się kolor brwi | dresiki i bluzy z kapturem | okrągłe kolczyki w uszach | szkocki akcent | pachnie super kosmetykami czarodidasa
Nie wrzucam kodu, bo nie rzucałem, bo nie mam szans nic obronić ani trafić, bo Viola ma znacznie większy potencjał! Jak coś to bić mnie.
Po tym jak skończyłem mecz z rudą prefektką, który był swoją drogą całkiem wyrównany, przyszło mi się zmierzyć z krukonką. Gdyby nie fakt, że wiecznie wyglądam jakbym był zbalazowany i poirytowany, może ktoś by się zorientował, że wcale mi się nie uśmiecha walczyć akurat z nią. Chyba wszyscy wiedzieli, że Strauss jest świetną zaklęciarą, a do tego dużo osób też zdawało sobie sprawę z tego, że para się gdzieś tam czarną magią. Wciąż nie wiedziałem dlaczego tylu ludziom to uchodzi na sucho... W każdym razie moje zaklęcia oczywiście ledwo muskały niesamowicie silną tarczę Krukonki i nie miały szans przebicia. Zaś jej przechodziły jak przez masło kiedy starałem się użyć jakichkolwiek barier. Pojedynek trwał szybko i nie miałem szans zbyt wielkich na wygraną. Rzuciłem tylko powodzenia do dziewczyny kiedy już mnie pokonała.
|zt|
______________________
I'm almost never serious, and I'm always too serious.
Terry Anderson
Rok Nauki : VI
Wiek : 16
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 173 cm
C. szczególne : mocny szkocki akcent, piegi na całym ciele, kilka pryszczy na twarzy, niedawno przeszedł mutacje
Po raz setny spróbował ułożyć włosy, które jak na złość postanowiły dzisiaj sterczeć każdy w inną stronę. W wakacje podciął je tylko odrobinę, były więc dłuższe niż zazwyczaj, kręciły się też zdecydowanie mocniej i choć co do zasady chłopak był z tej fryzury zadowolony, to jednak w takie dni jak dzisiaj kusiło go, by ogolić ten głupi łeb na łyso. Ostatni raz przejrzał się w lustrze, poprawił jeansową kurtkę upstrzoną najróżniejszymi naszywkami i wyszedł z dormitorium, mijając po drodze uczniów wracających z późnego śniadania. Sam wstał dziś aż nadzwyczaj wcześnie, podekscytowany wizją spędzenia całego dnia w Hogsmeade, zdążył już więc zjeść obfitą porcję gofrów z konfiturą, wrócić do pokoju, przebrać się i zapakować prezent dla Fern, a i tak był na miejscu przed czasem. Dobrze, nie wypadało się spóźniać, zaprosiwszy kogoś na wspólne wyjście. Czekając na Ślizgonkę, oparty plecami o jeden z kamiennych filarów obserwował wchodzących i wychodzących uczniów, czując się trochę jak na dworcu centralnym – niektórzy dopiero opuszczali Wielką Salę, inni już wychodzili do wioski, a nieliczni szaleńcy wracali z porannego treningu. Sobotnie poranki miały to do siebie, że sala wejściowa buzowała i pękała w szwach i być może Terry dostrzegłby w tym chaosie jakieś piękno, gdyby w ostatnim czasie nie nabawił się tak serdecznej awersji do Hogwartu i jego mieszkańców. Nie przyszedł tu jednak dla nich, skanował więc tłum w poszukiwaniu znajomej burzy loków.
Kręcone, niesforne włosy, skąd ona to znała im krótsze, tym bardziej sterczące w każdą stronę, a im mokrzejsze, tym bardziej układające się w sprężynki. Lubiła swój puch na głowie, nawet jeśli kiedy stała nad kociołkiem i warzyła mikstury, te zmieniały się w całkowicie inną fryzurę. Chociaż były z nimi problemy przy rozczesywaniu to jednak zawsze układały się ładnie i sprawiały wrażenie włosów, których nie trzeba w ogóle czesać. Dzisiaj jednak były mniej pokręcone, ale wszystko mogło się zmienić, bo chłodny wiatr ostatnio przywoływał ciężkie, deszczowe chmury swym zawodzeniem. Normalna angielska pogoda, do której już dawno trzeba było się przyzwyczaić. Fern ostatnio zwracała i na to uwagę, na podmuchy chłodnego powietrza, na krople spadające z nieba, na słońce. Po jesieni miała nastąpić zima i nikt nie spodziewałby się, że ma się cokolwiek poprawić, ale jej się poprawiało. Może to za sprawą czasu, Aiyany, albo Terrego, który napisał pewnego wieczoru, a dzisiaj rano wstała gotowa na przygody w Hogsmeade. Dawno nie widziała się z chłopakiem, chociaż byli z tego samego roku, lecz ona nie zdała i musiała ponownie dzielić rok z młodszymi uczniami, sama będąc o rok starszą. Nie przeszkadzało jej to, właściwie nie zależało jej, a jednak przykładała się, chodziła na zajęcia, na kółka pozalekcyjne. No i próbowała nowych rzeczy. Rozgrywki bludgera, dołączenie do drużyny quidditcha, czy nawet transmutacja. Chociaż nie była tak dobra jak Terry, to z chęcią korzystała z jego pomocy pewnie dzięki niemu Craine nie mógł spać po nocach, kiedy oddała mu ostatnią pracę domową o Zasadzie Quasi Dominacji. Na śniadanie zjadła smażone kiełbaski, jak nigdy miała apetyt i całkiem dobry humor. W takich chwilach człowiekowi wydaje się, że naprawdę żyje, a wszystkie przykre rzeczy, które się wydarzyły, nie mają wpływu na teraz. Nadal jednak była głucha i tego nie mogła zmienić. Nawet jeśli sama sobie tą blokadę nałożyła według uzdrowicielki, to nie umiała jej tak po prostu zdjąć. Dlatego pogodziła się z tym, zauważyła, że bycie głuchym wcale nie jest takie złe, zwłaszcza jak ktoś paplał bezsensu, albo nauczyciele poświęcali jej więcej uwagi niż innym. Co prawda nie miała łatwej, również musiała się starać, ale też nie była kolejną uczennicą, którą należy zignorować. Ubrała się ciepło, ale zrezygnowała z czapki. Zaczęła rozglądać się za znajomą twarzyczką, cisza jedynie pomagała jej skupić się na poszukiwaniach puchonach podobnego wzrostem do niej. Za nim podeszła do niego nakreśliła szybko w swoim notesie wiadomość i dopiero wtedy pojawiła się przed Terrym z delikatnym uśmiechem, którego ostatnio nie można było zaobserwować, chyba że w obecności Aiyany. Mały borsuk dysponował potężną mocą, nawet obojętna, apatyczna Fern, która zamroziła wszystkie swoje emocje już dawno, pozwalała, aby ten lód przy Mitchelson pękł. Anderson trochę jej przypominał tę dziewczynkę, był również miły i sympatyczny jak ona. Hej. To jaki masz plan naszej wycieczki po Hogsmeade, Terry? Jej piwne oczy na chwile skrzyżowały się z jego niebiesko-zielonymi. Była ciekawa, co Anderson planował, a może nie miał żadnego planu i chciał rzucić się w wir małego szaleństwa zarezerwowanego tylko dla nich.
Postronny obserwator mógłby z łatwością określić moment, w którym Puchon wyłowił spojrzeniem przedzierającą się przez tłum Fern. Piegowata twarz pojaśniała, rozpromieniona szerokim uśmiechem. Pomachał do niej ponad głowami krzątających się niby mrówki uczniów, choć nie mogło być wątpliwości, że dziewczyna także go dostrzegła, zmierzała wszak prosto w jego stronę, na przekór powodzi wypływającej z Wielkiej Sali i kierującej się prosto do wyjścia z zamku. Nie myśląc wiele, zamknął Ślizgonkę w przyjacielskim uścisku, rozwiewając jakiekolwiek wątpliwości, co do swojego podekscytowania czekającą ich wycieczką. Gdy wyprostował ramiona, omiótł dziewczynę spojrzeniem od stóp go głów, szczerząc zęby w jeszcze szerszym uśmiechu, a następnie skupił uwagę na nakreślonej przez nią wiadomości. Odebrał od niej notes i w pośpiechu, pismem zdecydowanie mniej eleganckim napisał następującą odpowiedź:
"Hej Fern! Jak się miewasz? W końcu nie muszę zadzierać głowy, kiedy z Tobą rozmawiam :D"
Trącił lekko koleżankę łokciem, na znak, że tylko się z nią przekomarzał, nim wrócił do pisania.
"Mam coś dla Ciebie, mam nadzieję, że Ci się spodoba."
Oddał Fern notesik i poczekał, aż dziewczyna skończy czytać, a następnie wyjął z torby prostokątne pudełko zawinięte w kolorowy papier ozdobny. Z lekkim rumieńcem na piegowatych policzkach wręczył koleżance pakunek, wewnątrz którego znajdowało się zamówione specjalnie dla niej samopiszące pióro, które Anderson następnie transmutował w elegancki, czarny długopis z wygrawerowanymi srebrnymi literami inicjałami F.A.Y. Na drugim końcu długopisu wbudowana była mała, czarna gumka.
"To samopiszące pióro, tylko lekko zmodyfikowane. Powinno samo ścierać to, co napisało, zaraz po tym, jak to przeczytasz, żeby nie marnować stron w zeszycie. Co prawda jeszcze nie wymyśliłem, jak zrobić, żeby zapisywało też to, co Ty chciałabyś powiedzieć, ale pracuję nad tym! Póki co pomyślałem, że może trochę ułatwi Ci porozumiewanie się."
Zapisał w notatniku, podczas gdy Fern rozpakowywała prezent, a następnie przyjrzał jej się uważnie, ciekaw, czy prezent przypadł jej do gustu.
Fern A. Young
Rok Nauki : V
Wiek : 16
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.71 m
C. szczególne : długie kręcone włosy, pieprzyki po lewej stronie twarzy
Izolowała się, odkąd jej rodzice umarli nie chciała być już częścią świata, do którego należała za ich życia. Pogodna, zaradna i sprytna. Gadatliwa, dusza towarzystwa, wrażliwa, znajdująca ukojenie w krótkich chwilach, które zatrzymywała za pomocą swojego polaroidu, czy w dźwiękach gitary rozbrzmiewających w pokoju cichymi melodiami lub głośnymi wrzaskami. Nie chciała już tego, nie mogła tak po prostu chwycić za aparat, a cisza, która ją otaczała, mówiła jej, że za struny już nie trąci. Początek roku szkolnego zapowiadał się nostalgicznie, przytłaczająco i apatycznie, dopóki Fern nie wdała się w dyskusje z Aiyaną, a potem nie spędzała z nią prawie każdych zajęć. Nie przeszkadzało jej to, chociaż czasami męczyło odpisywanie na pytania dziewczynki, które nigdy się nie kończyły. Może dlatego nie odmówiła Terremu wyjścia do Hogsmeade? Skoro ten dzień zapowiadał się całkiem ciekawie i przyjemnie, chciała skorzystać z tego, zapominając, chociaż na chwile o przeszłości i szarej codzienności. Odwzajemniła uścisk, czując się jak radosny borsuczek niż ponury wąż. Sama rozpromieniła się na widok puchona, a kiedy ją zilustrował spojrzeniem, zmrużyła oczy, nie wiedziała, o co chodzi i pierwsze co pomyślała to to, że ma coś między zębami, albo na swoich puszystych włosach, w które zaplątywały się przeróżne śmieci. Przejechała ręką po puchu, ale nic nie znalazła, dopiero gdy odczytała wiadomość, wszystko stało się jasne. Uśmiechnęła się, kiedy szturchnął ją łokciem. Chciała mu napisać, że niedługo sama będzie musiała zadzierać głowę. Nie sądziła, aby jeszcze trochę miała urosnąć, ale Terry z pewnością może kiedyś wygra pojedynek na spojrzenia z Lockiem. Obserwowała jak nadal skrobie kolejne wiadomości na kartce dla niej. Myślała, że to zwykły wypad do Hogsmeade, ale może to była tylko wymówka, aby się spotkać, żeby dać jej spóźniony prezent? Urodziny obchodziła na początku września. Z ciekawością przyglądała się, jak chłopak wyciąga pakunek. Prostokątne pudełko w kolorowym papierze skrywało w sobie długopis z jej inicjałami. Wyglądało na eleganckie, przyglądała mu się przez chwile, aby zaraz to odczytać wiadomość od Terrego. - Dziękuje. - Przytuliła puchona i wyszeptała mu do ucha lekko zachrypniętym głosem. Mogła mówić, chociaż nie robiła tego często, ale z pewnością to zawsze zaskakiwało, zwłaszcza tych, którzy uważali, że jest głucha od urodzenia. Zaraz to odsunęła się jednak od chłopaka i zaczęła skrobać w notesiku.
Jakby zapisywało to co chciałabym powiedzieć to... byłbyś bogaty!
Fern nie orientowała się, jak jest na rynku samopiszących piór, ale z pewnością takie jeszcze nie istniało. Musiałoby umieć czytać w myślach! Tak sądziła.
Mam jedno takie na zajęcia, profesor O'Malley mi załatwił, ale to jest niesamowite. Takie moje i będę mogła go używać normalnie po zajęciach. Jest super! Powiedz coś, wypróbujmy je.
Na pewno Terry trafił z prezentem, bo dzięki temu Young mogła oszczędzić kłopotu innym. Aoife będzie zadowolona, że rozmowy z Fern nie będą wymagać dłubania wiadomości w notatniku lub pisania za pomocą różdżki w powietrzu.
Dużo by dał, by któregoś dnia spojrzeć na Lockiego z góry, obawiał się jednak, że nastąpi to dopiero, kiedy Ślizgon zacznie się kurczyć na starość – o ile oboje do tego momentu dożyją i będą nadal utrzymywać kontakt. Terry nie wybiegał jednak myślami tak daleko w przyszłość, póki co ciesząc się z tego, że znów rozmawiali, a Swansea wcale się na niego nie gniewał. Prawdę powiedziawszy od ostatniego spotkania z Lockiem humor Puchona zdecydowanie się poprawił, jakby ta jedna rozmowa zdjęła z jego ramion niewyobrażalny ciężar. Różnicę można było dostrzec już na pierwszy rzut oka – stał prosto, nie uciekał wzrokiem, a na piegowatej twarzy widniał szeroki uśmiech, szczególnie teraz, kiedy wypiekami na policzkach przypatrywał się odpakowującej prezent koleżance. Do końca nie był pewien, czy nie przestrzelił z prezentem, w końcu ostatnie, czego chciał, to żeby się na niego obraziła, że przypomina jej o głuchocie. Mimo wszystko liczył, że jednak w jakiś sposób ułatwi jej funkcjonowanie w Hogwarcie, który jakby nie patrzeć, nie był instytucją szczególnie przygotowaną do przyjmowania uczniów ze szczególnymi potrzebami. Odetchnął z ulgą, kiedy dziewczyna ponownie go przytuliła i tym razem pozwolił sobie zatrzymać ją w tym uścisku chwilę dłużej. Cieszył się, że prezent jej się spodobał, cieszył się że ją widział, że mieli spędzić razem czas i że choć odrobinę mógł poprawić jej humor. Przeczytawszy kolejną jej notkę wzruszył lekko ramionami, a jednak na jego lico wstąpił delikatny rumieniec. Nawet nie zastanawiał się, ile warte mogłoby być pióro zapisujące cudze myśli – pewnie sporo, chociaż bardziej niż na pieniądzach zależało mu na ułatwieniu koleżance życia. Było to jednak przedsięwzięcie wymagające znacznie więcej wiedzy i umiejętności, póki co skupił się więc na tym, co mógł załatwić od ręki. Poczekał, aż Fern rzuci odpowiednie zaklęcie, by pióro-długopis zaczęło zapisywać wypowiadane przez niego słowa, a następnie odchrząknął teatralnie. - Próba mikrofonu, raz dwa raz dwa. Czy wszystko działa? – powiedział imitując głosem znanych radiowców, choć wątpił, by magia była w stanie oddać ten zabieg humorystyczny. Zaraz zresztą nachylił się i zerknął Ślizgonce przez ramię, upewniając się, że długopis zanotował wszystko tak, jak powiedział. – Mam nadzieję, że nie będzie przekręcać żadnych słów. Ciekawe czy reaguje na zmianę akcentu? – odchrząknął po raz drugi i przerzucił się na prawdziwie snobistyczną angielszczyznę - Dzień dobry panienko, jak się panienka miewa? Okropną mamy pogodę nieprawdaż? Niemniej mam nadzieję, że pozwoli panienka sobie potowarzyszyć w drodze do wioski. – wyszczerzył się, licząc, że robieniem z siebie kretyna choć trochę rozbawi koleżankę.
Na chwile skoncentrowała się na prezencie od Terrego, rzuciła odpowiednie zaklęcie, aby zaraz to, obserwować jak pióro z jej inicjałami porusza się po kartce. Nie słyszała jego teatralnego chrząknięcia, ani jak imituje głosem znanych radiowców, a dałaby wiele, żeby usłyszeć jego głos, to jak go zmienia i moduluje właśnie dla niej. Śledziła słowa pojawiające się na pergaminie i uśmiechała się pod nosem. Zaśmiała się cicho, kiedy wspomniał o akcencie. Starała się przywołać w myślach, jak mógłby brzmieć Terry, zmieniający właśnie akcent na snobistyczną angielszczyznę, ale nie umiała tego zrobić. Nie martwiło ją to jednak. Chyba po prostu ciężko było wyobrazić sobie jak najmilszy puchon pod słońcem zmienia się w snoba.
Pozwolę sobie potowarzyszyć.
Odpisała mu, nadal się uśmiechając, chociaż w głębi duszy bardzo ją to ukuło, że nie mogła mu tego tak po prostu powiedzieć, że jej słowa musiały brzmieć dziwnie, kiedy się odzywała, że cała rozmowa z nią musiała być pełna niewypowiedzianych pauz, pożeranych przez pustkę i długie oczekiwania. Anderson jednak nie wyglądał na takiego, któremu przeszkadzałoby to. Zmusiła pióro do lewitacji i mogli ruszać na podbój Hogsmeade, w końcu na to się umówili. Za nim jednak skierowali się w stronę wioski, Fern sięgnęła do torebki, wyciągając dwie czekoladowe żabki. Podała jedną chłopakowi, a drugą zaczęła rozpakowywać. Płaz okazał się nieruchliwy, wręcz wyglądał, jakby miał głęboką depresję i wtedy ślizgonce przypomniało się, jak to Aiyana pytała się jej czy przypadkiem nie jest przeterminowana, ale czy czekoladowe magiczne żaby mogły się przeterminować? Young jak żyła na tym świecie, nie wiedziała. Musiała zapytać o to profesor Honeycott, chociaż było to pytanie w stylu Mitchelson. Spojrzała na kartę, o tej jeszcze nie miała. Nie w tym życiu. Hengist z Upper Barnton olbrzym, który zamieszkiwał miasto Upper Barnton, a raczej je terroryzował. Za nim jednak dziewczyna doczytała kolejne informacje o zdobytym olbrzymie do kolekcji, zjadła swoją słodycz, która rozpłynęła się w jej ustach tak samo leniwie jak egzystencjalnie przemyślenia płaza w czekoladzie.