Wchodząc głównym wejściem do zamku, pojawia się w tym miejscu. Stąd można dostać się do wszystkich innych innych części Hogwartu, jak Wielkiej Sali, schodów oraz podziemi. Sklepienie jest tak wysoko, że niemal niemożliwe jest jego zobaczenie. Jest to miejsce spotkań uczniów, szczególnie gdy są z innych domów. Pierwszego września panuje zazwyczaj straszny tłum, gdy wszyscy cisną się do Wielkiej Sali.
Ostatnio zmieniony przez Bell Rodwick dnia Sob Wrz 06 2014, 18:18, w całości zmieniany 1 raz
Jego uwaga mnie nie zdenerwowała. Jak zwykle byłam ostrożna. - No dobra - mruknęłam niechętnie. Zobaczyłam jak chłopak zacisnął rękę na wisiorku w kształcie serca, który spoczywał na jego szyi. Wyglądało to na zwyczajny odruch, zupełnie tak jakby zrobił to nieświadomie. Nie wiedziałam jednak przez co tak się zachował. Słuchałam jego słów uważnie. - A ty nie jesteś na balu? - zapytałam. Trochę mnie to dziwiło, że nie brał udziału w imprezie i z nikim nie tańczył. Nawet nie wiedziałam po jaką choinkę się go o to pytam, czemu raptem zainteresowałam się jego życiem. Z resztą byłam pewna, że nie odpowie mi na to pytanie. - Wybacz, nie powinnam się tym tak interesować - powiedziałam zanim ten zdążył odpowiedzieć na moje pytanie. Słowa, które wypowiedziałam, szczerze mnie zaskoczyły. To był kolejny szok. - Mam nadzieję, że zdążę załapać które są które zanim przez nie nie zginę - mruknęłam. Widziałam jak wchodzi na schody. Poszłam za nim w którymś momencie go wyprzedziłam, nie wiedząc nawet kiedy. Spojrzałam na jego twarz, było widać, że coś go gryzie. - Wszystko w porządku? - zapytałam. Moje odwrócenie głowy było zgubne, bo potknęłam się i zaczęłam lecieć na dół.
- Wiesz ostatni bal dla mnie skończył się z o mało co nie połamanymi kończynami, ale za to ze złamanym sercem to na pewno - Tak w telegraficznym skrócie powiedział jej dlaczego nie jest na tym balu. - Zresztą nie lubię tłumów - Wyjaśnił jej spokojnie. Nadal podtrzymywał to, że miła z niej dziewczyna. Pomimo tego, że zachowywała się tak a nie inaczej. Cóż on też wolał odpychać od siebie ludzi. Tak było bezpieczniej. Nikt nie mógł go zranić. Pewnie dalej oddawał by się wspomnieniem gdyby nie pytanie dziewczyny. Otworzył już usta aby coś odpowiedzieć, ale zobaczył tylko plecy dziewczyny które lecą prosto na niego. Szybko chwycił ją w ostatniej chwili. Wbił swoje brązowe oczy w jej. Dopiero teraz dostrzegł to, że Corin ma bardzo ładny kolor oczu. Postawił ją na nogach i odgarnął jej włosy - Nic ci nie jest ? - Zapytał się nadal patrząc na nią. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, co wyprawia. - Gome. To nie odpowiednie miejsce - Mruknął cicho do siebie. Ta uwaga była raczej skierowana do tego co się tutaj wydarzyło.
- Przykro mi to słyszeć - powiedziałam szczerze. Przy nim zaczęłam wariować, byłam szczera. Nie do końca mi to odpowiadało. - Też nie - przyznałam. - Im mniej osób tym lepiej. Mimo że w poprzedniej szkole oblegały mnie tłumy to i tak zawsze wolałam jak ludzi było mało, strasznie mało. No chyba, że były to szlamy. Nad takimi lubiłam się znęcać dlatego im było ich więcej tym lepiej. Gdy zaczęłam spadać myślałam, że będą to moje ostatnie chwile życia jednak poczułam, że ktoś mnie łapie. Kame zdążył pochwycić mnie w ostatniej chwili. Gdyby nie on skończyłabym jako mokra plama. Wpatrywałam się w jego brązowe oczy, które teraz wydały mi się zupełnie inne niż wcześniej. Nie mogłam przestać się na nie patrzyć. Chłopak postawił mnie na nogach i odgarnął mi kosmyki moich blond włosów z twarzy. - Nic - odpowiedziałam wciąż wpatrując się w jego oczy. - Dziękuję - powiedziałam spuszczając wzrok, co mi się po raz pierwszy zdarzyło. Gdyby nie ten chłopak to z pewnością byłabym martwa. Spojrzałam na niego zaskoczona. - Nieodpowiednie miejsce na co? - spytałam. Po prostu myślałam, że zwrócił się do mnie.
- Nie nic nie ważne - Odburknął. No tak chłopak z tajemniczą przeszłością. Nie nie było to tajemnicą, ale po prostu nie lubił zanudzać ludzi swoja historią. - Jak mówiłem trzeba tutaj uważać na to aby się nie przewrócić. Bo jak ktoś ciebie nie złapie w ostatniej chwili to może być ciężko. Skończy się na złamaniu nogi, albo innej części ciała - Mruknął i wsadził sobie ręce do kieszeni swoich jeansów. Skoro był bal nie miał obowiązku chodzenia w mundurku szkolnym. Z resztą on i tak nienawidził tych szmat. Nie lubił kiedy ktoś mu mówił jak ma się ubierać. Zresztą i tak bardzo rzadko nosił mundurek. Przez co często miał problemy z nauczycielami. No tak znowu jego problemy. Czy tylko on ma tyle problemów, czy wszyscy inni też.
Trochę wydawało mi się to dziwne, że chłopak tak nagle zmienia tematy, ale miał do tego prawo no i ja za bardzo nie chciałam naciskać. Spojrzałam na schody przez które omal nie zginęłam. - Czy w tej szkole są jeszcze takie niebezpieczne miejsca czy tylko te schody to wyjątek? Miałam nadzieję, że powie mi iż tylko przez te schody można się tutaj zabić. Poprawiłam swoją białą bluzkę i znów spojrzałam na chłopaka. - Uczęszczasz do tej szkoły od pierwszej klasy czy też się przeniosłeś? Mój wzrok znów powędrował do niebezpiecznych schodów i jeśliby te schody był żywą istotą to na pewno padłyby trupem. Już na przywitanie ta szkoła mnie odstraszyła. Gdyby nie Kame po raz pierwszy bym sobie coś złamała. Nie wiedziałam, że kiedyś dojdzie do tego, że będę komuś wdzięczna.
- Teoretycznie jak nie będziesz się zbliżała do zakazanego lasu to raczej nie musisz się martwić. No może oprócz rozszalałych pierwszaków. Biegają w lewo i w prawo kompletnie nie zwracając uwagi na to czy taranują kogoś czy też nie. Więc jak usłyszysz jakieś wrzaski to pewnie ja wydzieram się na nich. Bo nie wiem dlaczego wpadają zawsze na mnie - Powiedział i uśmiechnął się lekko. Na kolejne pytanie dziewczyny było mu stosunkowo ciężko odpowiedzieć. Przecież nie powie jej, że przenieśli się z rodziną tylko dlatego, że lubił mugoli. Nie widział w nich nic złego. - Przed moimi jedenastymi urodzinami razem z rodzicami przenieśliśmy się z Japonii tutaj. Więc chciał nie chciał musiałem iść tutaj - No tak to była chyba najlepsza odpowiedź. Oczywiście zataił powód przenosin.
- Rozumiem, oprócz schodów zagrożeniem są też pierwszaki, a więc muszę uważać na tłum tych dzikich bestyjek - mruknęłam i też się uśmiechnęłam jednak nie był to zły uśmiech jak zawsze, który gościł na mojej twarzy. Po raz pierwszy od chyba dwóch lat mój uśmiech nie był złośliwy tylko pojawił się przez to, że słowa chłopaka mnie rozbawiły. Już dawno nie śmiałam się z niczego, co nie było powiązane z nieudolnymi szlamami czy mugolami. - Ja wprowadziłam się niedawno. Wcześniej mieszkałam w Chicago. Nie powiedziałam mu powodu, dla którego się przenieśliśmy, po prostu było mi głupio przyznać, że w mojej rodzinie jest szlama i że mój kuzyn nie jest czystokrwisty. Wstydziłam się tego, nienawidziłam ich za to, że ośmieszyli moją rodzinę. Wuja zhańbił przez to nasze nazwisko. Wiedziałam, że jeśli to ujrzy światło dzienne to skończę jako pośmiewisko całej szkoły dlatego wolałam przemilczeć powód moich przenosin.
On nie zatajał powodu swoich przenosin dlatego, że wstydził się tego. Tak naprawdę wstyd było mu za jego rodzinę. Chciał już szybko zejść z tego tematu, tak więc chwycił się jedynej rzeczy której mógł. - Dobra chodźmy najpierw do lochów pokażę ci gdzie jest klasa eliksirów i takie tam - Powiedział i zmienił kompletnie kierunek. Zaczął teraz iść na dół. Ręce nadal miał w kieszeniach i ewidentnie ponownie myślami odpłynął w zupełnie innym kierunku. z/t
- Dobra - zgodziłam się na to. Trochę zaskoczyła mnie ta zmiana kierunku, jednak w głębi duszy cieszyłam się z tego, że teraz schodziliśmy. Miałam dość tych schodów przez które omal nie zginęłam. Im było niżej tym lepiej dla mnie. Poszłam zaraz za chłopakiem. Od razu co zawitałam w tej szkole a wszystko wydawało mi się dziwne, a szczególnie moje zachowania. Miałam nadzieję, że długo to nie potrwa. Chciałam być po prostu sobą, taką jak zawsze, a nie tą dziwną dziewczyną. Po prostu przy tym chłopaku wariowałam. Im szybciej oprowadzi mnie po szkole tym lepiej dla mnie.
Poszły. Tak po prostu opuściły dormitorium, każąc jej spać, ale jak ona miała spać, kiedy w jej głowie pojawił się wielki mętlik? Może po prostu histeryzowała? Przecież to stało się pewnie jeszcze przed tym, jak pierwszy raz ze sobą rozmawiali. To musiało stać się przed tym i możliwe, że Alan jeszcze o tym nie wie. Więc co ją tak bardzo bolało? Dlaczego od kilku dni tak po prostu go unikała? Kurczyła się w sobie, kiedy zobaczyła chłopaka gdzieś na końcu korytarza, automatycznie zawracała, żeby tylko nie musieć patrzeć na niego. Czuła, że niepewność przejmuje nad nią kontrolę. Tamtej nocy już nie zasnęła. Następnego dnia do nikogo się nie odzywała, milczące dni miały przynieść jej otrzeźwienie, a spowodowały tylko, że jest jeszcze bardziej ospała. Dlaczego znalazła się w sali wejściowej? Już nie pamiętała. Błądziła korytarzami jak zawsze, mijała drzwi, co jakiś czas zatrzymując się, żeby spojrzeć przez okno. Chyba chciała wyjść na świeże powietrze, ale to ją przerosło. Nie potrafiła zdobyć się na odwagę, by przekroczyć próg zamku. Irracjonalne lęki ponownie zaczęły bawić się jej umysłem. Wysłała list. Chyba tylko Mija mogła ją teraz zrozumieć. A może nie? Może pokładała w niej zbyt duże nadzieje? Dokładnie tak samo jak zrobiła to z Howettem? Usiadła gdzieś pod ścianą. Powinna przestać. Świat się przecież nie skończył, dlaczego więc nie potrafiła się do tego zdystansować? Trudno, kiedyś będzie następny taki Alan, ma przed sobą jeszcze całe życie. Głupia, puchońska maniera. Już chyba wiem, dlaczego tiara przydziału ją tam wrzuciła.
Siedział. Spokojnie. W bibliotece, bo innych fajnych zajęć nie miał. Wkuwał całymi dniami do lekcji, odrabiał innym prace domowe, bo starsi (i nawet młodsi) koledzy grozili mu, że jego cudowne majtki w serduszka ujrzy cały Hogwart. Kurczę, szkoda mi tego Mariana. Biedaczek musi radzić sobie z takimi osiłkami. Czasem nawet i mózg nie wystarcza do takich spraw. Chojrak Marione właśnie kończył odrabiać ostatnią pracę domową jakiemuś mało rozgarniętemu gryfonowi, którego nawet lubi. Miał mu wytłumaczyć coś z zielarstwa, ale ten wolał siedzieć z kolegami w wielkiej sali, więc pozostało mu tylko dokończyć tą pracę. Swoją drogą szkoda, że nie mam takiego osobistego odrabiacza prac Mariana, wtedy to bym kozaczyła w szkole. hehezki. Dobra, koniec. Wyszedł z biblioteki z masą kartek, książek i innych dupereli. Niestety jego pedalska torba nie mogła pomieścić tych wszystkich ksiąg, więc większość musiał po prostu wziąć w ręce. Na trzecim piętrze czekała dość spora grupa ludzi, która czekała na prace domowe zrobione przez krukona. Zadowoleni odeszli w swoją stronę, zaś chłopaka zostawili samego bez żadnego głupiego 'dzięki' czy 'uratowałeś nam tyłki'. Co z brużuje no. Ale i tak nadal będzie im robił te prace, byleby jego majtki nie wyszły na jaw. Przybity szedł korytarzami rozmyślając o jakiejś przemianie wewnętrznej. Marione Wielki Filozof, jeju jeju jak to fajnie brzmi. Z tego całego filozofowania potknął się o jakiejś nóżki i książki poleciały gdzieś w kąt. Jego okularki oczywiście zsunęły się z nosa i zaczął po omacku ich szukać.
Marianka nie dało się nie zauważyć. Był osobnikiem bardzo charakterystycznym, a może to po prostu Jude tak bardzo zwracała na niego uwagę? Nieważne. Lubiła go i wcale nie dlatego, że mógł jej tłumaczyć transmutację i łapać, kiedy z miotły spadała. Właściwie to bardzo rzadko się takie wybryki między nimi odgrywały. Uśmiechnęła się nawet delikatnie, ale chłopak chyba jeszcze jej nie widział i jak okazało się chwilę później, miał marne na to szanse. Nie zdążyła w odpowiednim momencie przesunąć się w bok i zalała ją lawina książek. Potrzebowała kilkunastu sekund, żeby zrozumieć, co się właściwie stało i dopiero wtedy ruszyła z pomocą. Ona nie była ślepa jak kret, sięgnęła więc po okulary krukona i włożyła mu je na nos. To takie przyjacielskie i w ogóle. Miała ochotę się do niego przytulić, bo taki ciapowaty to nawet uroczo wyglądał. Czasem Jackson zastanawiała się, dlaczego Marian trafił do Ravenclawu. Może lepiej by mu się żyło z puchonami? U nich trwała wieczna zabawa i radość z życia! - Tu są. - Uśmiechnęła się jeszcze raz, tak na powitanie i zaczęła zbierać jego zwoje, papiery i inne książki. Ciężkie on musiał mieć życie, wszędzie chodził taki obładowany, wiecznie latali za nim leniwi, wymyślając przeróżne bzdury, żeby tylko odrobił im zadania domowe, a przecież takie gatki w serduszka wcale nie były jakimś wielkim sekretem. Przecież wszyscy i tak się domyślali, że Marian takie ma! To było widać, to było wypisane na jego twarzy. Ale co się Jude będzie zastanawiała nad przeciwstawieniem się innym, skoro jej samej wychodzi to marnie.
Nienawidzi tych ludzi! Tak bardzo, że chciałby zdzielić ich jednym z jego podręczników. Oczywiście jest uważany za tego ciapowatego, abstynenckiego krukona, który z tej całej samotności wyimaginuje sobie przyjaciół, to takie smutne. Czy żyłoby mu się lepiej w pucholandi? Wiele razy o tym rozmyślał, szczególnie w porach obiadowych, gdy ten musiał zasiadać stół dla niebieskich. Wiele razy przyglądał się tym puchońskim twarzom, na których niemal zawsze widniał promienny uśmiech. Krukoni też nie są tacy źli. Ma paru dobrych ziomków tam z którymi może normalnie pogadać. Ma jeszcze oczywiście Freda, najlepszego przyjaciela z którym może o wszystkim gadać, kochani abstynenci. Jest jeszcze Mijka, która jest tak bardzo uroczo dobra dla chłopaka. Dzięki tym osobom ma świadomość, że da radę! W końcu widział! Jak dobrze! Kto był taki wspaniałomyślny, żeby pomóc chłopakowi w poszukiwaniu okularów? Ach to Jude! Ta miał puchonka, która nie śmieje się z Marianka. Jest bardzo fajna. lubi ją! I dobrze, że mu pomogła, bo inni to by położyli okulary na parapecie i niech dalej frajer radzi sobie sam. - Dzięki Jude, jesteś kochana - bo była! To znaczy jest, bo jeszcze nie zmarła. I niech nie umiera, nawet z samotności, bo Marian umierał z dwadzieścia razy, nie jest fajnie. Niezgrabnie wstał z podłogi przy czym pomógł dziewczynie wstać i dokładnie jej się przyjrzał. - Mam nadzieję, że nie poobijałem Cię tymi książkami. - zmartwił się chłopaczyna. On to nie ma podejścia do kobiet. Całe życie na przypale. Może dlatego Tamara go rzuciła? Kurczę, ale to smutne.
Ojej, gdyby tylko Jude dowiedziała się o złamanym serduszku Marianka...Wtedy już z pewnością nie dałaby mu spokoju, chodziłaby za nim, śpiewając po cichu jakieś wesołe piosenki i opowiadając bajki, w których dziewczę, które go tak straszliwie skrzywdziło, grałoby rolę złego i potwornego, czarnego charakteru. Może to trochę obsesyjne i nad wyraz dziecinne, ale dla ludzi, których lubi dziewczyna miała nieskończone pokłady empatii. I pewnie, że da radę! A jeśli będzie taka potrzeba to JJ może się czasem do niego przesiąść i udawać krukonkę, bo jeść na obiedzie raczej i tak nie będzie. Tak się fajnie złożyło, że przecież Mijka to jej przyjaciółka, a Fred to jej przyjaciel. Piękny czworokąt. Istniała też opcja przemycenia Mariona do puchońskiego królestwa, to by dopiero była misja stulecia. Hera i Laila powinny się zajmować takimi przemytami, a nei nabierać perfidnie Dżudka. - Może to mnie czegoś nauczy. Na przykład, żeby nie siadać gdzie popadnie. - Powiedziała cicho, uśmiechając się delikatnie. Taka lawina wiedzy! I wtedy już nigdy nie wybuchłaby jej różdżka! O właśnie, a może Marianek nauczy ją, jak walczyć z boginami? - Gdzie się tak śpieszysz? - Trochę lepiej się jej zrobiło, kiedy przyszedł Shelley. Na chwilę udało się jej oderwać od poprzedniego, wielkiego problemu, bo teraz zmartwieniem były tylko jakieś blade siniaki na rękach. Czując jednak, że to jej nie rozproszyło dostatecznie postanowiła rozpocząć rozmowę z Marionem, choćby miała być o największych głupotach.
Jak on bardzo tęsknił za Tamarą! Kij z tym, że go rzuciła i tak nadal w jego sercu jest jakaś część tej uroczej puchonki. Gdzieś się ulotniła. Nie wie gdzie, kontaktu z nim także nie utrzymuje, żadnych listów, martwi się o nią. Może znowu trafiła do Munga? Oby tylko nie, bo przecież tak dobrze się trzymała. Marione dbał o nią, czuwał przy niej, żeby tylko nic sobie nie zrobiła. I gdzie to wszystko przepadło? Nic mu nie powiedziała gdzie się wybiera, nawet się nie pożegnała. Teraz Shelley nie miał dla kogo żyć. Bardzo kochał Tamarę i nie wyobrażał sobie bez niej życia. Jednak nadal życie, a jej już nie ma od kilku miesięcy. Wtapia smutki w jakieś książki, intensywniej zaczął przygotowywać się na zajęcia, zapomniał o przyjemnościach, pełna asceza. Myśli, że tym prędzej zabije czas i nagle zza półki pojawi się Tamara. Jego najukochańsza istotka, która umiała poprawić nastrój Mariankowi. Na próżno siedział dodatkowe dwie godziny czekając, kiedy jej promienna twarz wyjrzy zza półki. Niestety tego już nie ma. Ona już go nie wita jak to miała w zwyczaju. On jednak codziennie wieczorem schodzi do kuchni i piecze jej ulubione czekoladowe ciasteczka, żeby potem jej podarować. Zawsze ma w torbie małą paczkę ciastek, które puchonka tak bardzo je ubóstwia. Niestety jej nie ma, a ciastka kończą w brzuchu jakiegoś głodnego pierwszaka. Troszkę się zawiesił i nie usłyszał co dokładnie Jude mówiła, skupił się na swojej byłej, jeju jaki on biedy. - Ja? Nigdzie. To znaczy staram się być niezauważalnym, bo jeszcze jakiś osiłek będzie chciał, żebym mu pracę odrobił, a mózg już mi pęka. Mam nadzieję, że ty nie chcesz. - to taki mały zwyczaj. Kiedy z kimś rozmawia to zawsze pojawia się pytanie to pytanie. Jednak Jude jest za miła, żeby prosić Marianka o pracę. Woli jej wytłumaczyć, bo wie, że jest inteligentna od tych innych bez mózgów co nie potrafią poświęcić godziny na naukę. Wystarczy, że musi odrabiać za tego całego Alana, za którym Jude tak naiwnie się ugania, heheski.
Cóż to w ogóle było za pytanie?! Uraziło Jude, naprawdę! Poczuła się jak mały pasożyt, a przecież nigdy nie zmuszała Mariana, do odrabiania lekcji, ba nawet nie chciała, żeby robił to za nią. To był przecież jakiś rodzaj kłamstwa, prawda? A tym brzydziła się najbardziej. Jej głupia praworządność kiedyś pewnie wpędzi ją w tarapaty, ale nie przy Marionie, prawda? To było bardzo urocze. Jude wielokrotnie spotykała Shelleja w kuchni, kiedy męczył się z mąką i jajkami, żeby tylko nie zawieść Tamary. Co do samej dziewczyny, nie znała jej za bardzo, mijały się czasem w dormitorium, ale chyba nigdy nie porozmawiały. Jackson uśmiechała się za każdym razem, kiedy przypominała sobie, jak bardzo Marian jest zakochany. Może to strasznie smętne i przesłodzone, ale JJ lubiła patrzeć na szczęśliwe twarze! Naprawdę! Byli uroczy i nagle to wszystko się skończyło. Blask w oczach Marianka zgasł i on sam stał się jakiś taki...smutny. Czy teraz i ona będzie takim chodzącym smutkiem? Ona też miała przecież osobę, za którą tęskniła i to ona sama się od niej odcięła. Więc czy zrobiła Alanowi taką samą krzywdę, jaką Tamara wyrządziła Marionowi? Czy to oznacza, że Jude jest złym człowiekiem? - Ja? - Spojrzała na chłopaka, jakoś tak zdezorientowana. - Nienie, Marion, przecież wiesz, że ja bym... - Westchnęła ciężko, bo jak w ogóle miała się z tego wytłumaczyć? Może zbyt nachalnie zbierała jego książki? Może właśnie dlatego teraz patrzył na nią taki zmęczony, a w oczach miał błagalną prośbę, żeby tylko dała mu spokój. Spuściła wzrok, zastanawiając się, co powinna teraz zrobić i przyszło jej do głowy, że przytulenie krukona będzie najlepszym wyjściem. Więc delikatnie się do niego przytuliła, tak jak to zawsze miała w zwyczaju, przecież był jej 'misiem przytulaskiem XD' przyjacielem. Tak jej się przynajmniej wydawało. A co do Anala, to Jude nie miała pojęcia, że chłopak męczy Szeleja swoimi zdaniami, nawet nie przyszło jej to do głowy, a i sam pokrzywdzony nigdy o tym nie wspominał, krzywił się tylko, kiedy szli razem korytarzem, a ona jakoś dziwnie utrzymywała kontakt wzrokowy z Howettem.
Głupi nie pomyślał, że mogło to Dżud jakoś urazić, bo przecież wie, że ona nie jest zdolna do ściągania. Z resztą sam widzi jak puchonka męczy się w bibliotece z zadaniami domowymi, zaś Marione jako ten dobry krukon pomoże młodszej koleżance. Tak bardzo go boli, kiedy ktoś naprawdę stara się coś zrobić, a kompletnie nic nie wychodzi. Oczywiście jeżeli chodzi o naukę, bo te fizyczne sprawy raczej go nie obchodzą. Wystarczy, że w piątej klasie wygłupił się i poszedł na trening i oberwał kilka razy tłuczkiem co skończyło się tygodniem w skrzydle szpitalnym. Z resztą Marian to chudzinka i ledwo co trzyma się na tych swoich tyczkach. Biedaczek z tego całego stresu i natłoku obowiązków zapomniał o odżywaniu się. Czasem może skubnie sobie ciasto jego własnej roboty, bo przecież musi coś dla Tamary zostawić. To dziwne, że każe Jude jeść, sam doprowadza się do anoreksji, co za ironia losu. Trochę zaczął się krępować, gdy ta zaczęła do niego się tulić. Rozumie, że to jego przyjaciółka, która zawsze pomoże, ale jednak od czasu, kiedy Tamara odeszła z żadną dziewczyną się nie tulił. Nawet jeśli było to w ramach pocieszenia. Czuł się dziwnie, ale nie chciał zrobić przykrości dziewczynie, więc po prostu w milczeniu przyjął przyjacielski gest po czym delikatnie się od niej oddalił. - Właśnie Jude, jadłaś coś dziś? - akurat mu się przypomniało. Może ona dziś nic nie tknęła do ust? Przecież ona jest taka chuda, nie długo nam ze świata zniknie. Dobrze, że Shelley miał w swojej pedalskiej torbie trochę ciasteczek, które upiekł wczoraj. Tak więc wyjął je i wcisną na siłę dziewczynie do rąk. Ma to zjeść, bo inaczej on sam ją tym nakarmi, chociaż skończy się na tym, że pozwoli jej wyrzucić jego wypieki.
No tak. Jude często czegoś nie rozumiała, nie potrafiła. A najgorzej było, kiedy robiła z siebie pośmiewisko na zajęciach. O tak, nadal pamięta, jak różdżka jej wybuchła. Tak się zestresowała, że zobaczyła swoją matkę...presja ją przygniotła i stało się. Ponad tydzień latała bezbronna, bez różdżki bo wmówiła sobie, że przecież i tak nie będzie potrafiła się obronić, na nic się jej ona zda. Dziwne, ale Jude naprawdę rozważała wtedy pozostanie w takim bezróżdżkowym stanie, ba! Nawet powrót do domu! Zdecydowanie za niską miała samoocenę. Nie chciała go za bardzo maltretować, dobrze wiedziała, że nigdy nie reagował odpowiednio na przytulanie i inne takie, bardziej fizyczne kontakty. Często odskakiwał oparzony tylko dlatego, że niespodziewanie zaczęła bawić się jego włosami. Śmiesznym był człowiekiem, ale chyba właśnie dlatego go tak lubiła. Nie. Było mnóstwo powodów, dla których go lubiła, ale jakoś nigdy się nad tym nie zastanawiała. Przygryzła dolną wargę i wbiła wzrok w podłogę, kiedy spytał ją o jedzenie. Nie mogła powiedzieć, że jadła, to nie była prawda, musiałaby skłamać, a przecież tak bardzo tego nie lubiła. Przejrzał ją. Przecież wiedziała, ze tak będzie, on zawsze miał ze sobą jedzenie, nieważne jaka byłą to pora dnia. Czasem Jude dziwiła się, dlaczego nadal jest taki chudy, skoro pewnie ciągle je. Spojrzała nieśmiało na ciastka wciśnięte w jej dłoń. Tak bardzo nie chciała mu robić przykrości, nie chciała, żeby odebrał to jakoś źle, ale przecież to musiało mieć miliard kalorii, przecież od tego będzie wyglądała jak beczka z ogórkami. - Marione, nie jestem głodna, przecież wiesz. - Pewnie, że wie. Ona nigdy nie była głodna. Nigdy nie jadła w obecności ludzi. Nigdy nie jadła. A przynajmniej się starała. A tu pojawiła się pokusa. Problem.
Serio, nie chciał jej zrobić żadnej przykrości, ale rozstanie i niespodziewana ucieczka Tamary załamała biednego chłopaczka i głupi nadal żyje ze świadomością, że jeszcze wróci do niego. A niech sobie żyje, ominą go najlepsze lata życia, to już jego problem. Jeżeli woli ubolewać nad stratą ukochanej osoby, niż nawiązywać nowe znajomości to niech wie, że jest frajerem. Ale ja uwielbiam z moich postaci robić nie-wiadomo-co, sama o tym wiesz! Tamara była dla niego wszystkim, dosłownie (no dobra, nie była aż tak dosłownie, chciałam uzyskać fajny efekt). W jego myślach cały czas szepcze jej delikatny głosik, który tak bardzo uszczęśliwia krukona. Nie,nie,nie! Musi o niej zapomnieć! Za bardzo mąci mu w głowie, to już jakaś chora obsesja. Przez nią boi się nawet przyjaznego gestu ze strony Jude. Nie może, niech zapomni, jej już nie ma! Biedaczek męczy się przez nią, ale to jego ukochana! Tak che żyć (a raczej musi!). Tylko biedna Jude na tym ucierpi, a nie chciał jej zrobić przykrości. Co on poradzi, że jest idiotą? - Jasne, okej spoko, nie będę Cię zmuszał i tak mi nie wyszły - o mało co, a zaraz by zaczął by gadać o Tamarze. Przy niej nie będzie o tym opowiadał, zrobi jej jeszcze większą przykrość. Może i on zacznie nic nie jeść? To znaczy on mało je, bo jest ostatnio bardzo zabiegany, odrabianiem dla innych prac domowych, przygotowywaniu notatek, ale są też i dobre plusy. Zabija przez to czas. Z resztą i tak coraz bliżej wakacje i będzie zorganizowana dla wszystkich czarodziei jakaś fajna wycieczka! Po chwili chwycił Jude delikatnie za nadgarstek i szli w kierunku kuchni - chodź upieczemy jakieś ciastka, lepsze od tych co Ci dałem! - to najlepszy pomysł na jaki Marione mógł wpaść!
Ostatnie dni wcale nie były dla Ellie lepsze. Towarzyszyło jej wrażenie, że zamiast odszukania jakiegoś rozwiązania, zaplątała wszystko jeszcze bardziej. To co wydarzyło się pamiętnego popołudnia w Londynie, sprawiło, iż Ellie utknęła w jakimś dziwnym (nawet dla niej!) punkcie, nie mogąc ruszyć się ani w tył, ani w przód. Nie sądziła, że to Drake pocałował Camille, faktycznie skłonna była uwierzyć, iż to krukonka doprowadziła do takiej, a nie innej sytuacji! Hemingway zawsze ufała Drake'owi bezgranicznie, więc i tym razem postanowiła tak zrobić... poza tym, wtedy Camille naprawdę wyglądała, jakby tego wszystkiego żałowała... niestety świadomość tego wcale nie sprawiała, że puchonka przestała analizować tę całą sytuację, wręcz przeciwnie! Herbaciarnia wciąż siedziała jej w głowie. Nawet nauka jakoś straciła na znaczeniu... I znowu wychodziło na to, że to Ellie przesadza, że to ona domyśla historyjki... w ten sposób wciąż nie miała pojęcia na czym z Drake'iem stoją. Z jej winy oczywiście. To ona znów wolała zamykać się w sobie, po raz tysięczny analizując to wszystko. Znów szła na około, tłumacząc to sobie tym, że musi sobie wszystko poukładać... sama nie wiedziała jak to naprawdę jest, czy ona się boi? Zaczynało się już ściemniać, kiedy wreszcie postanowiła wyjść z dormitorium. W pokoju wspólnym nie było Drake'a... zresztą, jakby miała zareagować, gdyby go spotkała? Podświadomie ciągnęło ją do spotkania z nim, bo znowu tęskniła, cholernie nawet. Ale co zrobić, rzeczywistość znów ją przerastała! I tak sobie spacerowała, znów rozważając wszystko, próbując jakoś poukładać własne uczucia, ale nie, nie ma tak łatwo! Na to czy chce iść na wieczorny spacer do Hogsmeade, czy jednak zostać w zamku, również nie mogła się zdecydować... dlatego tak sobie teraz mała sierotka stała w przejściu od piętnastu minut, zastanawiając się, czego tak naprawdę chce. Nie wiedziała.
Nie da się ukryć, iż ostatnie dni dla Drake'a również nie były szczególnie pomyślne. Pomijając już kwestię dobijającej sytuacji w herbaciarni i tego, że nie odezwał się do Camille, a powinien wysłać jej chociaż list, to próbował jakkolwiek zbliżyć się do Ellie, ale coś go ciągle powstrzymywało. A to zajęcia, a to... bracia. Właśnie był po jednym z takich rodzinnych spotkań. W pubie. Wracał teraz, cały we krwi i wkurzony na maska. Modlił się tylko w duchu, aby po drodze nie spotkać tego idioty Cedrika. Tak, kochał go, wiadomka, ale teraz nie potrafił o nim myśleć zbyt pozytywnie. Na zewnątrz było całkiem przyjemnie chłodno, jednak Bennett opatulał się kurtką z całej siły, jakby chcąc się ogrzać. Nonsens. Nie potrzebował tego. Ale robiło mu się lżej. Dziwne uczucie. Pod osłoną nocy przemierzał kolejne metry, w międzyczasie spluwając krwią gdzieś na ziemię. Widocznie wszyscy z rodzinki mieli podobne maniery, hehehe! I w końcu dotarł do sali wejściowej, chcąc jak najszybciej znaleźć się w męskiej łazience i zmyć z siebie wszystko. Oby tylko nikt go nie widział. Niestety, ten prosty plan okazał się chyba zbyt prosty, bowiem dostrzegł czyjąś sylwetkę przy drzwiach. Zzezował, by rzucić ukradkowe spojrzenie i zidentyfikować postać. Cholera, czy wszystko musi się tak okropnie komplikować? Widział, że to była Ellie. Normalnie by się zatrzymał, przytulił, przywitał, no zrobił cokolwiek. Ale nie, teraz nie może zobaczyć go w takim stanie. Nie może oglądać podbitego oka, krwawiących ust. Wcisnął zatem brodę jeszcze mocniej w kołnież kurtki i przyspieszył. Byle do schodów. Nie widziała mnie, nie widziała mnie, nie widziała mnie.
Ellie była już o krok od podjęcia tej życiowej decyzji, jaką było przestąpienie przez próg sali wejściowej i udanie się na spacer po wieczornym Hogsmeade, ale nagle coś ją zatrzymało. Ktoś raczej... Zwykle to Ellie kryła się po kątach, byleby tylko jej osobę zauważyło jak najmniej ludzi, ale tym razem, to ktoś inny wtulał głowę w kurtkę, próbując przejść obok Hemingway niezauważenie. Z pewnością nie zaczepiłaby tej osoby, naprawdę, bo widać było, iż owa persona chce szybko udać się na górę, ale coś w tym sposobie chodzenia, ubraniach wydało jej się tak bardzo dziwnie i niepokojąco znajome... - Drake! - wykrzyknęła, zanim zdała sobie sprawę, co robi, co mówi raczej. Poza tym, ten ktoś wcale nie musiał być jej przyjacielem, z tęsknoty i ogólnego żalu odnośnie sytuacji pewnie wyobraziła sobie tylko, że to Bennett, z pewnością, ech. Bo po co miałby się kryć i ewidentnie przed nią uciekać? W przypadku Eileen była to całkowita desperacja, ale po tym całym okropnym roku chyba była gotowa, żeby zrobić krok w kierunku Drake'a nie Drake'a! Nawet jeśli to nie Bennett, a jedynie jakiś kibol Goblinów z Grodziska, który tylko czyha na biedne puchonki, nieinteresujące się quidditchem, to trudno. Czy miała coś do stracenia? Dlatego też poczyniła krok w kierunku zakurtkowanej postaci, zaraz się jednak cofając. Ale to i tak było dla niej dużo! No i albo to było lekko spóźnione prima aprillis, albo to był Drake!
To był sen? Czy może jawa? Naprawdę go rozpoznała? Ale jak? No cóż, tak się dzieje, kiedy przebywasz z kimś od dziecka. Poznajesz jego zapach, ruchy, gesty, sposób chodzenia też. Po prostu wszystko. Rozpoznajesz jego kroki na końcu ulicy. Z zamkniętymi oczami. Bo po prostu znacie się już jak łyse konie. Czemu więc zdziwił go krzyk Ellie? Chociaż oczywiście teraz dałby wiele, aby go nie rozpoznała. Albo pozwoliła mu odejść. Nie chciał, aby oglądała go w takim stanie. Nie chciał jej tłumaczyć, że tak naprawdę bił się z własnym bratem w zasadzie... o nią. O jej reputację? Ale to żałośnie brzmi... Parł więc dalej do przodu, kiedy jednak usłyszał swoje imię, odruchowo przystanął. Na dłuższą chwilę. Analizował szybko, co powinien zrobić: pójść dalej czy wrócić do niej i wszystko wyjaśnić? A może było trzecie wyjście, o którym nie wiedział? Nie było. Podjął więc decyzję, aby kontynuować wędrówkę do celu. Może kiedyś jej to wyjaśni. Może zrozumie. A jak nie? Cóż, nie zmusi jej do tego, aby mu ufała. Teoretycznie powinna. Powinna wierzyć, że kiedy robi coś takiego, to ma ważny powód. Powinna wierzyć, że kiedy powie jej "wyjaśnię ci potem", to rzeczywiście tak zrobi. Ale między powinnością a przymusem jest ogromna różnica. I on nie ma prawa jej do niczego zmuszać. Może więc liczyć jedynie na jej uczucia. Które zapewne trochę deptał, nie idąc ku niej, tylko w przeciwnym kierunku.
Ellie też na poważnie zaczęła się zastanawiać, czy ta cała dziwna sytuacja jej się tylko śni. Czy nie jest tylko wynikiem jednej z tych bezsennych nocy, po których to przysypiała niemalże na stojąco, a sny, które tworzył jej zmęczony umysł, były co najmniej dziwaczne... tak, to by do tego pasowało! Jednakże niestety zaraz odrzuciła taką możliwość, bowiem osoba, która tak przypominała Drake'a, zatrzymała się, kiedy Ellie wykrzyknęła imię Bennetta, a później jak gdyby nigdy nic, kontynuowała wędrówkę. Gdyby to nie był Drake, czy zatrzymałby się chociaż na chwilę? Nie, chyba nie... Potężne uczucie odrzucenia zawładnęło Ellie, jasno dając jej do zrozumienia, że to niestety chyba nie jest sen. Czyżby puchon po tych wszystkich latach zrozumiał, że należy dać sobie spokój z kimś pokroju Ellie...? Hemingway przeżyła ostatnimi czasy tyle rozczarowań, że jedno w tą, czy jedno w tamtą mogło wydawać się dla postronnego obserwatora niczym wielkim... wręcz przeciwnie, zwłaszcza jeśli miałoby być to rozczarowanie tego rodzaju! Dlatego całkowicie wbrew swojej naturze, niczym tonący gorączkowo szukający ostatniej deski ratunku, pośpieszyła w stronę odchodzącej postaci. - Hej no! - zabrzmiało to wyjątkowo płaczliwie i żałośnie, ale to chyba był jeden z tych momentów, w których takie rzeczy tracą na znaczeniu. Tak jak to było wtedy w Herbaciarni. Desperacja? Może, ale dziewczyna już chyba naprawdę niewiele miała do stracenia! Dlatego też dobiegła do zakurtkowanego chłopaka, walecznie zagradzając mu drogę... no cóż, wyglądało to nieco groteskowo. Zaraz jednak stanęła jak wryta, już nawet nie dlatego, iż okazało się, że to faktycznie Drake przed nią uciekał. CO MU SIĘ STAŁO? - Drake, na Helgę, co się stało? - coś nagle mocno ścisnęło jej żołądek, kiedy zobaczyła Bennetta w takim stanie. Rozejrzała się zaraz, jakby chcąc sprawdzić, czy ktoś za nim biegł i to dlatego tak mu było śpieszno na górę, ale wokół nie było nikogo. Ktoś go napadł? Pobił się z kimś? Nawet odruchowo wyciągnęła już rękę, chcąc zetrzeć mu krew z twarzy, ale po sekundce uświadomiła sobie, że to głupie przecież. Przede wszystkim na pewno potrzebował wody, aby to wszystko z siebie zmyć!
Nie, w życiu nie zrobiłby czegoś takiego i jej tak nie potraktował, nie mówiąc już o wysnuwaniu takich okrutnych wniosków. Po prostu... po prostu musiał się chwilowo ukryć, naprawdę nie chciał jej martwić czy denerwować. Nie chciał jej też okłamywać, a kiedy by go zobaczyła, wiedziałby, że nie miałby innej możliwości, jak właśnie powiedzenie nieprawdy. Nie przeżyłby tego, gdyby jego ukochana obwiniała się za to, że ten durny brat sprowokował go do bójki. Na pewno wyrzucałaby sobie, że to jej wina i w ogóle. A to nie tak, zupełnie nie tak! Chciał, aby myślała o sobie jak najlepiej. Codziennie o to walczył, będąc przy niej i dbając o nią. Początkowo jak zwykły przyjaciel, potem... potem chyba po cichu liczył, że przemieni się to jakimś magicznym sposobem w coś poważniejszego. Nie wziął tylko pod uwagę tego, iż Ellie mogłaby w tym czasie znaleźć sobie kogoś innego, nawet nie domyślając się tego, jakie uczucia może żywić do niej jej najlepszy od dziecka kumpel. Paranoja. Przystanął ponownie, kiedy zagrodziła mu drogę. Marzył o tym, aby odpuściła, ale nic z tego. Przez chwilę nawet uczynił gest, jakby chciał ją wyminąć, ale jej głos, ton wypowiedzi skutecznie go sparaliżował. Zabolało go to, poczuł niemiłe ukłucie w sercu. Bo przeciez nie chciał, aby jej było smutno, przykro, czy cokolwiek takiego. Wolałby, aby widziała go jednak w stanie, kiedy nie jest pobity. Bo właśnie, zaczęło się to, co się miało zacząć w takiej sytuacji. Pytania i strach. To miłe, że się o niego martwiła, ale to było zupełnie zbędne. Jest Bennettem, poradzi sobie w najgorszej sytuacji, no przecież! Dlatego najeżył się nieco, uciekając wzrokiem na boki. I co on ma jej niby powiedzieć? Że się wywrócił? Nie, w to nikt by nie uwierzył, nieważne, jak bardzo byłby naiwny. - Nic... - mruknął, nie mogąc się zdobyć, aby na nią spojrzeć. - Porozmawiamy potem, dobrze? Muszę się ogarnąć... - dodał, mniej więcej w tym samym tonie co poprzednio. Jeszcze nie wymyślił kłamstwa idealnego, może więc zyska na czasie? Bo chyba nie sądził, aby Ellie odpuściła. No ale zobaczymy.
Nie, nie zamierzała odpuścić. Fakt, często tak właśnie robiła, chcąc uniknąć konfliktu, niepotrzebnej kłótni czy innego nieporozumienia, ale teraz zwyczajnie nawet nie wzięła pod uwagę, żeby po prostu pozwolić Drake'owi odejść. Gdyby dowiedziała się o co poszło i z kim Bennett się pobił... to faktycznie, jako pierwszą, obwiniłaby siebie. Na drugim miejscu byłby Cedric, ale to właśnie ona tak kręciła i mąciła, że sama często siebie nie mogła zrozumieć. Próbowała chodzić na około, próbowała chodzić na skróty, ale zawsze było źle, zawsze było niedobrze. I jak dość niedawno doszła do wniosku, to nie z innymi było coś nie tak, to ona miała jakąś poważną dysfunkcję... Przez chwilę miała wrażenie, że Drake chce ją minąć, jednak okazało się chyba mylne, bo dalej stał w miejscu, a Ellie wciąż nie mogła zrozumieć tej całej sytuacji. Dlaczego Drake nie chciał powiedzieć jej, co się stało? Dlaczego nawet nie mógł na nią spojrzeć? - Doprawdy? - mruknęła niewyraźnie, próbując nie dać po sobie znać, jak bardzo całe zachowanie Drake'a ją bolało. Smuteczek, ale z Ellie to chyba aktorki nie będzie. - Potem? Drake, co się stało, nie możesz mi powiedzieć teraz? - zwykle nie zdarzało jej się tak drążyć, jeśli ktoś nie chciał mówić, nigdy go do tego nie namawiała. Ale teraz sprawa była inna, bo odnosiła wrażenie (mylne jak zwykle, pozdrawiam), że coś się między nimi zmieniło. No na Helgę, Ellie pragnęła progresu, nie degradacji. Między innymi dlatego zdecydowała się na tę feralną wycieczkę do Londynu... Czemu to nie mogło być proste? Wyznaliby sobie uczucia i żyli długo i szczęśliwie? No tak, powinnam się już przyzwyczaić, pomyślała Ellie z goryczą i nabrała dużo powietrza w płuca, aby jej głos brzmiał jak najpewniej. Nie wiadomo, jak to miało niby pomóc, ale ok! - Przecież pomogę ci się ogarnąć... - wyszło ciszej, o wiele ciszej niż zamierzała to powiedzieć.