C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Typowy pokój na poddaszu, dość ciemny i zdecydowanie ciasnawy. Poza łóżkiem znajdują się w nim też dwa fotele, półka na książki i małe biurko.
Kuchnia
Jest niewielka, ale za to bardzo poręczna, w szafkach wszystko mieści się na styk, a ilość blatów pozwala na wygodne przygotowywanie posiłków. Jest do tego dość dobrze oświetlona, choć nawet za dnia kryje w sobie niewytłumaczalny mrok.
Łazienka
Ciemna, ale dość elegancka, znajduje się w niej dość ciasna wanna. Ze względu na brak okien, nawet za dnia trzeba oświetlać ją sztucznym światłem.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Díaz nie przytulał się po. Kłóciło się to z jego wyobrażeniem o sobie samym, w którym nie miał uczuć, a seks z innymi ludźmi niż Bea traktował jedynie jako przygodę. Oczywiście, były wyjątki od tej reguły. Ostatnio miało być ich szalenie wiele. Ale na razie nie chciał o tym myśleć, póki co to rozkoszował się tym, że spięcie chwili opuściło jego ciało. A papieros, cudowny ledwo napoczęty papieros żarzył się tak blisko jego ust. Usłyszał mruk, poczuł instynktownie, że Nico podnosi się i przysuwa bliżej niego. Powoli odwrócił głowę w jego kierunku, spojrzał na to, na co patrzył. Ach no tak, jego usta. Jeśli chciał spróbować palenia, kim był Díaz, aby mu tego odmawiać? Zaciągnął się papierosem, a następnie nachylił do mężczyzny, aby złożyć na jego ustach czuły pocałunek. Dawno nie palił po studencku, ale tego się nie zapomina. Mógł mieć jedynie nadzieję, że Nico nie wykaszle mu dymu w twarz. Na wszelki wypadek delikatnie się od niego odsunął. Spojrzał mu prosto w oczy, a na jego twarzy błąkał się zadowolony uśmiech. - Pewnie przydałoby się ogarnąć, co? - zapytał, biorąc kolejnego bucha. - Ale zanim wrócimy do rzeczywistości, poczekaj. Antonio wstał i strzepując przypadkiem peta gdzieś po drodze, podszedł do komody. Wyjął z niej niewielkie zawiniątko, z boku mogło to wyglądać po prostu jak kawałek czarnego aksamitu. Díaz podszedł z powrotem do łóżka z papierosem w jednej ręce, a medalionem w drugiej. Gdy był już blisko Nico, wetknął hogsa bo ust i spojrzał na niego zachęcająco. Rozwinął zawiniątko i mruknął niewyraźnie. - Mohę? - zapytał, chcąc mu założył medalion na szyję. W końcu coś mu obiecał. - Lepiej póhno niż fcale - dodał, w dalszym ciągu kalecząc angielski. Jako że pet był wetknięty w usta, z każdym oddechem wdychał teraz mieszankę tytoniu i narkotyku. Nie przeszkadzało mu to wcale, zazwyczaj palił jak smok.
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek palił, ale to jeszcze niczego tak naprawdę nie oznaczało. Jego przeszłość była mętna i wciąż stanowiła dla niego tajemnicę, dlatego jeszcze nie raz miał się zaskoczyć. Na przykład teraz. Z pewnością nie był regularnym palaczem w przeszłości, ale to jak gładko przyszło mu zaciągnięcie się dymem mogło sugerować, że jednak jakieś doświadczenie już miał. Zakaszlał, ale tylko trochę, no i nie w twarz Tonio, a w bok. Odrobinę zapiekło go w gardle, ale wcale nie było mu nieprzyjemnie z tego powodu. Wciąż czuł błogość i przyjemny spokój, i właśnie to zobaczył Tonio spoglądając w jego oczy. - Zapewne tak - zamruczał leniwie, znów odprowadzając z tęsknotą w spojrzeniu Katalończyka, który ponownie wstał po coś. Nico wcale nie miał ochoty pozbywać się swojego trofeum. Różni ludzie mieli różne upodobania i on chyba miał właśnie takie, by pławić się w dowodach zbrodni. Sięgnął jednak po leżącą przy łóżku sekwojową różdżkę i doprowadził się do ładu, chcąc sprawić tym Tonio przyjemność. Zaraz jednak musiał zmienić obiekt rozmyślań, bo Díaz przyniósł coś, o czym Nico zdążył zupełnie zapomnieć. Kiedy spojrzał na wisiorek, coś mu się ścisnęło w żołądku. Na ułamek sekundy poczuł ukłucie strachu. A co jeśli Tonio da mu błyskotkę niczym zapłatę i wygoni z pokoju? Lęk był nagły, ale kto wie czy taki irracjonalny? Seaver zamaskował strach teatralną powagą i mrużąc oczy spojrzał krytycznie na medalion. - Hmmm, no nie wiem. Uważasz, że już na niego zasłużyłem? - zamruczał, zmieniając pozycję tak, by tym razem przyklęknąć na łóżku za Antonio. Dłonie Nicholasa objęły mężczyznę w pasie i zaczęły delikatnie pieścić skórę na jego brzuchu, usta zaś przysunął do jego ucha. - Myślę, że stać mnie na więcej. I że mam całą noc, by to udowodnić. I na podkreślenie swoich słów Nicholas obdarował szyję Katalończyka jednym pocałunkiem i drugim, a potem drocząc się z mężczyzną zaczepił lekko zębami skórę na jego ramieniu. Miał nadzieję, że sprowokuje go tym do nowej fali pieszczot z równie intensywnym, a może jeszcze silniejszym efektem niż poprzednio.
+
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Díaz widział, że coś jest na rzeczy. Że jakaś pochmurna myśl zaprzątnęła głowę Nico, który nieudolnie ów fakt starał się ukryć. W jego powadze było coś wyuczonego, zupełnie jakby ta reakcja nie była do końca naturalna. - A nie zasuszyłeś? – zamruczał, po czym wyjął papierosa z ust. No, tak lepiej. W ten sposób nie mówił już tak niewyraźnie. Tymczasem uśmiech pełen satysfakcji już przemknął przez twarz Katalończyka, gdy usłyszał jego uwagę. No tak. Niektórzy to przecież mają tylko jedno w głowie. - Jak uważasz, Nico. Ale póki co… – zaczął, ale tak trudno było mu odmówić, bo ten już go znowu zaczepiał. - Daj mi… Daj mi trochę odpocząć. Może się czegoś napijesz? – zapytał, uciekając gdzieś do kuchni, w myśl zasady że rozmowa jest najlepszym rodzajem gry wstępnej.
Reszta wieczoru, nocy i znaczna część poranka zeszła im na wielu rzeczach. Czasami milczeli, wpatrując się po prostu w swoje roziskrzone oczy w półmroku. Poszli się umyć, spędzali czas na przyjemnościach, rozmowach. A naszyjnik, jak został położony na nocnym stoliku, tak leżał. Oboje nie wracali już do tego tematu, jakby bojąc się, że ten drobny gest zniszczy te dziwne porozumienie, które się pomiędzy nimi zawiązało. Nie oczekiwać za wiele, samemu dając z siebie wszystko. I gdy zamykał w końcu oczy, zadawał sobie w myślach pytanie – ile potrwa to tym razem? Jak wiele czasu minie, zanim Nicholas zorientuje się, z kim tak naprawdę ma do czynienia.
ZT x 2
+
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Siedział na łóżku, a twarz miał skrytą w dłoniach. Na stole obok leżały dwie kartki papieru, jedna miała nakreślone jedyne cztery dosyć dosadne słowa, idealnie kwitujące, jaki miał do siebie stosunek. Drugi list, nieco dłuższy, recytował na wyrywki z pamięci. „Ja nie umiem wybaczać. Ale uważałam też do pewnej nocy, że nie umiem czuć”. Cholera jasna, co to miało tak właściwie znaczyć? Obok leżała nieomal pusta butelka wódki. Była obrzydliwie ciepła, jeszcze teraz czuł jej smak na swoich spierzchniętych ustach. Pomiędzy palcami trzymał papieros, który nieomal zamienił się już w popiół. Spadał na podłogę, na grubą warstwę kurzu. Díaz nie płakał, nigdy sobie na to nie pozwalał. A jednak czuł taki przejmujący ból, ze był na skraju. Starał się o tym nie myśleć, zaciągnął się po raz ostatni i ugasił go w przepełnionej popielniczce. Po chwili powoli podniósł głowę i skierował spojrzenie na otwarte okno. Nic. Zero odpowiedzi. W mieszkaniu panowała przejmująca cisza, która dudniła wręcz w uszach. Nasłuchiwał charakterystycznego dźwięku trzasku, ale nic takiego się nie wydarzało. Przynajmniej nie do tej pory. „Jesteś Królem Zniszczenia”. Dosadnie czuł, że to prawda. Od lat ranił i zamieniał w nicość wszystko na swojej drodze. Każdą relację, każdego człowieka, który był w stanie mu jakkolwiek zaufać. Mgliście wspomniał o losie Beatrize, ale szybko się z tego otrząsnął. Teraz była zaledwie wspomnieniem, które choć bolało, nie sprawiało takiego cierpienia jakie czuł po przeczytaniu tych kilku słów nakreślonych ręką Blaithin. Po chwili powoli się podniósł, niemal tracąc przy tym równowagę. Ostatnio nieustannie był pijany albo przynajmniej na rauszu, ale dzisiaj pobijał wszelkie rekordy. Być może nie napisałby do niej, gdyby nie wódka płynąca w jego żyłach. Czy popełnił błąd, chcąc wszystko naprawić? Schylił się do stolika i podniósł kartkę papieru. Powąchał z namaszczeniem list, przysiągłby, że pachniał damasceńską różą. Ale to pewnie złudzenie, podobnie i jak myśl, że kobieta kiedykolwiek zgodzi się z nim jeszcze spotkać. „Posmakowałam w życiu wiele okrutnych klątw, ale nigdy takiej jak Ty”. Trzymając list w lewej ręce, uniósł drugą butelkę wódki. Upił solidny łyk, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. Gdy gorycz dosięgła jego smakowych kubków, poczuł ulgę. Smakowała mu. Nie była to słodka sangria ani tequila z kwaśną cytryną i solą. Był to smak, do którego bardzo dobrze się już przyzwyczaił, smak jego nowego życia. Życia, w którym Blaithin Astrid Dear nie odpowiedziała na jego rozpaczliwe błaganie. Co się ze mną stało. Odruchowo spojrzał w lustro, ale nie było co w nim podziwiać. Przekrwione, podkrążone oczy. Włosy w kompletnym nieładnie. Blizna na po poparzeniu na ramieniu. Machinalnie dotknął jej ręką, w której trzymał butelkę. I pomimo całej beznadziei tej sytuacji, uśmiechał się pod nosem. Przynajmniej ma jakikolwiek dowód na to, że tamta noc była wspomnieniem, a nie sennym marzeniem.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Pierwszy tydzień. Była absolutnie pewna, że doskwiera mu zwyczajny brak czasu. Po wyjściu z Munga sama miała masę rzeczy na głowie, przesiadywała niemalże non stop w Borginie i Burkesie, żeby uregulować ogrom zaległości. Biznes przestał się kręcić, a wręcz wypadł z obiegu, więc tylko silną ręką mogła wszystko naprawić. Udało się, nie bez trudu, ale co to było dla kogoś takiego jak Dear? Drugi tydzień. Pojawiał się w jej myślach coraz częściej, wpadał do nich natrętnie zarówno w tych najmniej pasujących momentach, jak i idealnie wyznaczonych wręcz dla niego. Gdy przygotowywała płatki z mlekiem na śniadanie dla Fleur i siadała obok dziewczynki, wzrok Fire padał na jeszcze jedno puste krzesło ot tak dostawione do stolika w mieszkaniu, a wtedy nagle wyobrażała sobie, że jest zajęte przez Diaza. Na moment, na ułamek sekundy, bo potem potrząsała głową z wewnętrznym głębokim zażenowaniem swoimi kuriozalnymi fantazjami. To nie miało sensu, on nic nie wiedział i tak musiało po prostu pozostać dla dobra każdego. W innych momentach myśli o Antonio znajdowały znacznie więcej uzasadnienia; gdy na przykład po ciężkim dniu przepełnionym pracą zsuwała z siebie materiały ubrań wraz z bielizną i stawała pod gorącym prysznicem, który obmywał jej blade, chude ciało. Wtedy również wpychał się w jej umysł bocznymi ścieżkami, a nie zawsze potrafiła tor myśli przywrócić na coś mniej nieprzyzwoitego. Napisała do niego, raz, drugi, trzeci. Zaczęła wypytywać ich wspólnych znajomych, ostatecznie zapytała nawet tego pieprzonego Moralesa. Brak odpowiedzi uruchomił w głowie Fire alarm. Pomimo poszukiwań poszlaki się nie pojawiały, Antonio Aaron Díaz przepadł jak śliwka w kompot. Widać, że potrafił znikać, najprawdopodobniej nie został do tego zmuszony po raz pierwszy w życiu. Zmuszony... no właśnie. Czy był zmuszony? Trzeci tydzień. Dziewczynę zaczynały kąsać wątpliwości. Urojone z żalu, tęsknoty, z niepewności oraz zagubienia, w jakie wpadała. Analizowała w głowie ich interakcje i coraz bardziej dopuszczała do siebie wrażenie, że to wszystko mogło nie być takie, jak sądziła. Puszczała sobie we wspomnieniach ich pierwsze spotkanie w Venetii, gdzie tak bardzo na siebie nasyczeli, później figlarną zaczepność na warsztatach Solberga, spotkanie w Borginie, gdy wspólny biznes nawiązał między nimi nić porozumienia, później nie-randka w restauracji, gdzie zaczęli tak bezczelnie się prowokować, że nie dziwi to, co wydarzyło się później. Tak, tamtą noc przypominała sobie najczęściej i chociaż do pozostałych wspomnień zaczynała czuć rosnącą niechęć, tak ona pozostała nieskalana. I jeszcze późniejsze spotkania, wizyta w szpitalu z rumem, bieganie po labiryncie w Halloween. Dopiero sobie uświadomiła ile czasu spędzili razem, ile w tej relacji zdołali już wspólnie zbudować, tak skryte osoby, a jednak pozwalające na poznawanie się. Tym więcej bólu wywierało to wszystko na Blaithin, dlatego postanowiła przestać myśleć. Czwarty miesiąc. Nigdy nie kierowała się sentymentami. Wręcz nimi gardziła, potrafiły zaburzyć zdrowy rozsądek, a w uporządkowanym, twardym stylu życia dziewczyny nie było na nie żadnego miejsca. Zdołała zrozumieć, przyjąć wreszcie do wiadomości, że znowu pozwoliła sobie w coś niepotrzebnie uwierzyć, a skończyło się tak, jak zawsze. Gdyby mogła wyjęłaby sobie to cholerne serce i wyrzuciła je do kosza. To musiała być dla niego tylko przygoda, jak wiele innych. Może się znudził, może wrócił sobie do Katalonii, może nawet wrócił do swojej kobiety, tej, której miejsce nieumiejętnie próbowała zas... Przyniesiony list sprawił, że przestała oddychać na długą chwilę. Nie pamiętała, że złapała za pióro i napisała coś na pergaminie, który natychmiast wysłała. W ogóle nie wiedziała nawet, co na nim napisała. Dopiero potem powróciła świadomość. Czuła się, jakby pisała własną krwią, a nie atramentem, tak bardzo to ją raniło. A potem już nie mogła zmusić się do wysłania kolejnego listu, po prostu złapała za płaszcz i dała znać Leonardo, że wychodzi na trochę i czy może odebrać Fleur z zajęć z prywatnym nauczycielem. Wybiegła z mieszkania, niesiona jakimiś dzikimi emocjami, które bała się w ogóle próbować interpretować. Potrzebowała go zobaczyć. Później zastanowi się, co niby ma z tego wyjść oprócz kolejnych problemów. Dlatego w kilka minut teleportowała się na odpowiednią ulicę. Jej Nokturn, jej najdroższe miejsce. Nie zatrzymywała się, dalej biegła z łopoczącym za nią czarnym płaszczem, z rozwianymi rudymi włosami, których nie zdążyła standardowo związać, biegła jak burza, która miała porwać Antonio i go prawdopodobnie zadusić. Dopiero przy drzwiach o numerze 2 zwolniła, wzięła drżący wdech i uderzyła pięścią o drewno.
Puk puk. Puk. Butelka wódki rozbiła się o podłogę. Choć nasłuchiwał, jego zaburzona przez alkohol percepcja nie zarejestrowała trzasku, który być może rozległ się kilka przecznic dalej. Díaz ostatnimi czasy starał się trzymać emocje na wodzy, tak wiele przecież czuł, że niemal rozsadzało go to od środka. A jednak dzisiaj po raz pierwszy od tych kilku długich miesięcy nie myślał za wiele. Nie ominął nawet niewielkiej kałuży i kawałków szkła. Przeszedł po niej, nie czując nawet bólu. W tej chwili liczyły się tylko te drzwi. W jego głowie myśli galopowały szybciej niż światło. Nie myśli, uczucia. Radość, bo choć tak rzewnie się okłamywał, że nic dla niego nie znaczy, szczerze liczył na to, że zdarzył się cud. Strach – bo co jeśli to nie ona? Nie, to niemożliwe. Przecież ona też musi coś do niego… stop. Díaz, nie mów tego. Nie teraz, gdy wszystko stanęło na włosku. Wstyd. W ciągu tych kilku krótkich sekund cały się zarumienił na myśl o tym, co zrobił. Nadzieja – na to, że nie jest jednak wobec niego obojętna. Krew sączyła się z rany, w której wbity był duży kawał szkła. Zostawił za sobą szkarłatny ślad, który wyglądał tak żywo w kontraście z szarym kurzem leżącym na ziemi. Nie dbał o to, szczerze mówiąc nawet tego nie zauważył. Gdy dopadł drzwi, natychmiast chwycił za klamkę i szarpnął z całej siły. Zapomniał, że są zamknięte na trzy spusty. - Carajo – wyrwało się mu z ust i zaczął majstrować z zamkiem. Gdy skończył, wziął głęboki oddech zupełnie gotowy na to, że być może za chwilę przeżyje ostatnią sekundę czasu danego mu na tym świecie. Najpierw ją zobaczy, dopiero potem zauważy różdżkę. A na końcu błysk zielonego światła ale… to by była piękna śmierć. W końcu otworzył. Przez te długie miesiące nie raz myślał o tym, co powiedziałby do niej w tej chwili. „Przepraszam” wydawało się oczywistym wyborem, ale nawet w połowie nie wyrażało tego, co chciał jej przekazać. „Proszę, wybacz mi” było zbyt śmiałe, nie był tchórzem, ale w tej sytuacji nie odważy się o cokolwiek ją prosić. – Blaithin – powiedział zatem i zapomniał o istnieniu wszystkich innych słów. Była dokładnie taka, jak ją zapamiętał, a może trochę inna? Nie potrafił określić czy coś się zmieniło, bo od ich ostatniego spotkania minęło sporo czasu. Poza tym… oczami wyobraźni widział ją każdego dnia. A przynajmniej próbował, ale jej obraz z tygodnia na tydzień stawał się coraz to bardziej nierealny. A jednak, stała tu przed nim. Z rozwianymi rudymi włosami, rumianymi policzkami, patrząc na niego jak na żywego trupa. Dopiero teraz poczuł ból i zapach krwi. Podniósł lewą stopę, być może zauważyła, że w piętę wbity był kawał szkła. Nie raczył jednak spojrzeć na ziemię. Nie spuszczał spojrzenia z jej oka, próbując opanować szaleńczy instynkt, by wziąć ją w ramiona i już nigdy je wypuszczać jej z rąk. - Przyszłaś, ja… kurwa – mruknął, czując coraz to mocniejszy ból. Przymknął oczy, klnąc na nie tylko na swoją nieuwagę ale i opłakany stan, w jakim znajdował się on i jego lokum. Potem do jego głowy przyszła myśl, że być może to jakieś pijackie majaki. Że wcale jej tu nie ma, że to mu się śni. Szybko je więc otworzył i odetchnął z wyraźną ulgą, gdy znowu ją zobaczył. Niewiele się zastanawiając, zrobił impulsywnie to, co przyszło do głowy jako pierwsze. Pokonał ten krótki dystans, który jeszcze ich dzielił i wtulił się w nią. Otoczył ramionami jej chude, blade ciało, głęboko westchnął, czując zapach jej włosów. Pachniała wspaniale. Była ciepła. I zapewne zaraz go odepchnie. Uderzy albo wyjmie swoją różdżkę i rzuci najstraszniejszą z klątw. Ale to wszystko nie miało jeszcze znaczenia, bo właśnie w tej chwili uświadomił sobie, że skoro naprawdę tu jest to być może… istnieje jeszcze mała szansa, że. Że kiedyś, za sto lat poczuje to, czego nie chciał mówić na głos.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Miała wrażenie, że ją to czekanie zabije. Zaczęła uderzać pięścią w drzwi coraz mocniej, walić tak, jak chciała bić w klatkę piersiową Antonio. Nie miała pojęcia, co zrobi. Czy go po prostu będzie torturować i zabije? Da mu wściekłą furię czy lodowatą obojętność? Musiała wybrać to, co najgorsze. Zignorowała poruszenie po drugiej stronie, które sugerowało, że przecież już usłyszał i tyle wystarczy, że naprawdę zaraz stanie naprzeciwko, on, nie żadna zjawa, nie żadna fantazja tylko on. Prawdziwy. Ostatni moment na wycofanie się, a przecież zawsze zachowywała się tchórzliwie i teraz również mogłaby zwyczajnie uciec przed tym, co trudne. Skąd Díaz wziął odwagę, aby nie dość, że napisać do Blaithin to jeszcze zaprosić ją do siebie? Kiedyś już rzuciła na niego klątwę, sprawiła, że nosił na ramieniu bliznę. Musiał być głupi. Szalenie głupi albo szalenie zakocha... Zmienił się tak bardzo, ale natychmiast go rozpoznała. Od razu poczuła zapach alkoholu oraz krwi, a gdyby tylko odwróciła wzrok od Antonio i zauważyła rozbitą butelkę po wódce uznałaby to za niezwykle znajomy widok. Ta mieszanka praktycznie zawsze kojarzyła się rudowłosej z jej własnym ojcem. W ułamku sekundy przemknęła po jego twarzy przeoranej zmęczeniem, odnajdując ślady dawnej atrakcyjności, jaka tak bardzo na nią oddziaływała, ale teraz to wszystko zostało wyniszczone. Tylko oczy, te ciemnobrązowe oczy, dawały dziwne poczucie, że Katalończyk nie jest całkowicie stracony. Widziała w nich emocje, a nie pustkę. - Jestem - zdołała wykrztusić przez zaciśnięte gardło. Bardzo pragnęła odpowiedzieć mu "Antonio", ale czuła, że jeśli wypowie jego imię to coś w niej pęknie i zaleje się łzami, a przecież Fire nie płakała. - Oczywiście, że jestem, obiecaliśmy sobie to, kurwa... - raz w życiu to nie ona łamała dawane przysięgi. Dear zamrugała gwałtownie, z nagłą troską spoglądając na moment na wbity w stopę Diaza kawał szkła, który szybko tworzył na podłodze krwawą plamę. Ale przecież powinna sobie pomyśleć "dobrze mu tak, zasłużył sobie". Mogłaby wziąć więcej tego szkła, wbijać je, ciąć nim i przy tym ciągle krzyczeć. Mogłaby też uklęknąć przed nim, użyć magii leczniczej, opatrzyć ranną stopę i złożyć na bandażu najdelikatniejszy z pocałunków. Dear zrobiło się strasznie słabo. Nagle jakby przestała czuć własne kończyny, mózg utracił z nimi neuronowe połączenie. Podłoga zaczęła zdradziecko i błyskawicznie uciekać spod nóg, które z kolei zgięły się w kolanach. Nie zdarzało się to nigdy Fire, tak po prostu mdleć, w żadnej sytuacji. Nie miała sił myśleć o tym, że musi oprzeć się teraz o framugę drzwi, o ścianę, o cokolwiek. Całe szczęście okazało się, że to Antonio nie pozwolił jej na upadek. Jedyną sensowną reakcją było odepchnięcie Diaza, a najlepiej rzucenie nim o ścianę - wydawał się taki słaby, że może dałaby radę tego dokonać. Doskonale wiedziała, co należy zrobić, a mimo to wszystkie kroki wykonywała nie tak, jak powinna. Każdy mięsień w ciele Blaithin zastygł w napiętej czujności, kompletnie odzwyczajony od dotyku i bliskości. Chociaż pamiętała ten dotyk. Wyczuwała jego męskie ramiona, tak silne, a teraz tak niebywale kruche. - Nie dotykaj mnie - powiedziała słabo i prawie że bezgłośnie, wyciągając niezgrabnie ręce, aby objąć go za szyję i zamknąć w uścisku tak, że nawet gdyby przyszło mu do głowy wykonać ten rozkaz to nie do końca mógłby to zrobić. Słowa zaprzeczały ciału, jakże często się to Fire zdarzało. Paznokciami jednej z dłoni przeciągnęła po odsłoniętym karku mężczyzny, drugą przesuwając po fakturze jego nagich pleców, bardzo nierównej przez rozległą bliznę. Odzyskała odrobinę sił i również go przytuliła, ciepło, dokładnie, z wyczuciem. Ich serca bez wątpienia biły teraz tak gwałtownie, że mogli to nawzajem poczuć. Nie obejmuj mnie. Nie całuj mnie. Nie pragnij mnie. Nie... To absurdalne, że nie pojawiała się w niej teraz ani niechęć, ani obrzydzenie, ani nawet litość dla mężczyzny, jakiego przed sobą zobaczyła. Chwilę tkwili w tym ciasnym splocie, przekazując między sobą tak wiele uczuć, a przecież to i tak stanowiło ułamek całości. Z tak nieludzkim wysiłkiem, że ciężko to opisać słowami, ostatecznie zwyciężył u Dear rozsądek i zwolniła ramiona. - Jesteś ranny. Trzeba to opatrzeć. - odchrząknęła, aby jej głos powrócił do naturalnej, chłodnej barwy. Skrzyżowała mocno ramiona pod piersiami, wbijając plecy w zimną ścianę w mieszkaniu Antonio. - Co tu się w ogóle dzieje? Co to ma być? Co to za chlew? Co z Tobą? Trzeba się było od razu wpakować do trumny, skoro chcesz umrzeć. Paradoksalnie nie brzmiało to wcale jak wyrzuty z jej strony. Słowa pomagały Blaithin w ponownym odzyskaniu kontroli i opanowaniu. Łudziła się, że jeszcze będzie w stanie zbudować w sobie nienawiść. - Upiłeś się. - stwierdziła oczywistość, marszcząc czoło. Czy jakby był trzeźwy to też by napisał?
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Obietnice. Słowa wypowiedziane tak dawno temu, przyrzeczenia, których tak bardzo chciał dotrzymać, ale jak zawsze postanowił się wycofać. Przysięgi, jak ta najważniejsza o poproszenie której nie odważył się nawet kobiety, z którą spędził pół życia. Poczuł się źle, po raz kolejny zdając sobie sprawę, jak pomimo wcześniejszych zapewnień skrupulatnie spierdolił sprawę. Patrzył w jej oczy, mrugnęła, może starała się ukryć troskę. Choć przez sporą część życia zwykł maskował swoje emocje, w tym momencie w jego zmęczonym spojrzeniu wymalowane było wszystko, czego nie powinna nigdy zobaczyć. Przywiązanie, radość i wstyd. Miłość. Ale sam nie chciał przed sobą przyznać, że jest do niej zdolny. Spędzili póki co tak mało czasu, a on podświadomie czuł chyba, że miał na jej punkcie obsesję. Listy, które dzisiaj wysłał nie były pierwszymi, które napisał. Wiele nieudanych prób do tej pory leżało zmiętych w koszu, bo słowa… choć zazwyczaj czarował nimi jak opętany, nie chciały współpracować z jego strudzonym uczuciem sercem. Przyszło mu to z trudem, ale oderwał od niej spojrzenie i podążył za tym należącym do niej i zobaczył to, co przecież już wiedział. Miał ranę w nodze, krew rzewnie się z niej sączyła. Przez myśl przemknęło mu to co i jej – weźmie większy kawałek i wbije mu go prosto w pierś. Zasłużył sobie, może nawet trochę tego chciał. Może wtedy skończyłoby się jego cierpienie, ten nieznośny ból, z którym wiązało się również tyle radości. Nawet nie zauważył, że była aż tak… słaba. Postąpił odruchowo, złapał ją w ramiona nie dlatego, że wiedział, że tego potrzebuje. Tylko dlatego, że tak bardzo tego chciał. Słyszał co powiedziała, ale nie chciał przyjąć tego do świadomości. Chyba jej ciało również tego nie chciało, bo znowu zdradziły ją instynkty i odruchy, podobnie jak tamtej nocy. Nie było mu do śmiechu, a jednak przez jego twarz mignął radosny grymas. Tęsknił za nią, ale to już był koniec tego stanu rzeczy. Przynajmniej tak chciał myśleć, nie był tego pewien, ale fakt, że go nie odepchnęła szeptał mu na ucho same dobre scenariusze. Poczuł jej szczupłe palce na swojej szyi, druga ręka powędrowała w stronę pleców. Znała już jego blizny, ba, jedną zadała mu sama. Nie wstydził się ich, faktem było to, że stał przed nią półnagi i zrujnowany, ale nie z tego powodu czuł teraz onieśmielenie. Nie miał zamiaru niczego przed nią ukrywać. Już nigdy, kurwa, więcej. Nie był w stanie powiedzieć, ile dokładnie minęło czasu. Pewien człowiek powiedział kiedyś, że ów jest względny – czy to było kilka sekund? Minut? Wieczność? Díaz zamknął na chwilę oczy, rozkoszując się tą bliskością całkowicie pozbawioną erotyzmu. To było mu obce, nie po to zwykle jej szukał. Ale z Blaithin było inaczej. Z nią wszystko było inne. Najpierw była dla niego po prostu Fire, potem Dearem a teraz? Wszystkim, a świat bez niej był niczym wartym jego uwagi. Pierwszy raz od kilku lat zamknął oczy ufny, że nigdy nie zrobi mu krzywdy. Przysiągłby, że czuje bicie jej serca. Że słyszy swoje i że biją one w jednostajnym rytmie. Gdy poczuł, jak rozluźnia ramiona w końcu otworzył oczy. Przerażony tym, co powie i zrobi teraz, patrzył na nią w milczeniu. Ona umiała zachowywać się rozsądnie, on dopiero teraz zrozumiał konsekwencje swoich decyzji. Mógł ją stracić na zawsze. Wstrzymał powietrze, patrzył to na oko, to na usta i czekał na sąd ostateczny. Słysząc, co w końcu powiedziała, pomyślał, że oszalał. Czy to była prawda? Przekonany, że śni rozdziawił usta i słuchał dalej. Chrząknęła, po czym zadała serię pytań, które brzmiały niczym kazanie. Choć jej głos zdradzał raczej troskę. Spojrzał na nią jakby powiedziała mu właśnie, że urodziła mu dziecko. Wciąż był wystraszony, ale jednocześnie się uśmiechnął. Nie sposób powiedzieć co – ta myśl czy jej reakcja bardziej poprawiła mu paskudny do tej pory humor. - Wybacz, ja… nie zauważyłem. Tego szkła. Poradzę sobie – odparł, obserwując ręce skrzyżowane na piersi. Dobrze wiedzieli, że nie za to powinien przepraszać w pierwszej kolejności, ale chyba na razie nie był w stanie poruszyć tego tematu. W ciągu tych kilku chwil wydarzyło się tak wiele… Ona sprawiała co prawda wrażenie, jakby wszystko miała pod kontrolą, ale nie sposób powiedzieć, co mogło dziać się w jej sercu. Trochę ją jednak zdążył poznać. Nie chcąc rozmawiać na progu, ustąpił jej miejsca, by weszła do środka. Zamknął drzwi i zapalił światło – szybko tego pożałował. W półmroku nie widział, w jak opłakanym stanie było jego mieszkanie. Blaithin miała rację, trzeba było od razu się pakować do trumny i umrzeć tam ze wstydu, a nie zapraszać ją do siebie – wszędzie walały się butelki, papiery, niedopalone papierosy. Kurz tworzył tumany, a naczynia walały się po blatach. Dobrze, że okno było chociaż otwarte. Kurwa mać, ty debilu. Kuśtykając na niezranionej nodze, nie odstępował jej na krok. W zamyśleniu dotknął swojej brody, przyjmując na klatę słowa krytyki. Miała absolutną rację a w dodatku… to ostatnie wybrzmiało jakoś inaczej. Zmarszczyła czoło, oczekiwała odpowiedzi. Antonio po raz pierwszy od kiedy tu weszła spuścił wzrok i zwiększył dzielący ich dystans. Nie wiedział co powiedzieć, zdecydował się więc na najgorszą z możliwych opcji. Prawdę. - Nie pierwszy i nie ostatni raz. – Dokuśtykał się do stołu, na którym leżała jego stara-nowa różdżka. Wykonał szybki gest, wypowiadając inkantację. - Chłoszczyść Magia była potężna i to było dla niego zbawienne. Puste butelki obijały się o siebie, gdy wędrowały posłusznie pod ścianę. Kartki szeleściły, lewitując do kosza na śmieci. Talerze i szklanki pobrzękiwały zmierzając ku zlewowi. Nie wszystko dało się ogarnąć jednym zaklęciem, ale na razie to musi wystarczyć. Jaka szkoda, że nie mógł również miejsca stać się trzeźwy. Nie chciał, żeby widziała go w takim stanie. Przez chwilę było głośno, toteż nic nie mówił. Po prostu patrzył na nią, czując jak wstyd z wielu powodów zżera jego pewność siebie. Odłożył różdżkę i westchnął. Gdy w końcu zapadła cisza, on naprawdę nie wiedział, co ma kurwa powiedzieć. W tej chwili najchętniej by się jej posłuchał, albo lepiej – przyjął siarczysty cios i nadstawił drugi policzek. - Tęskniłem za tobą. Ja… wróciłem niedawno. Wiem, że dużo piję, ale to, nie wiem. Nie umiem… nie. Nie chcę umierać, bo czuję, że – żyję, ale urwał, bo przecież widok jaki zastała jawnie temu przeczył. Westchnął, przetarł zmęczone oczy i opadł się sił na krzesło. Założył nogę na nogę i zręcznym ruchem wyjął kawałek szkła. Krew trysnęła, nie przemyślał tego, wziął kuchenną szmatkę i przyłożył ją do rany.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Na ustach Fire nie pojawiał się w ogóle uśmiech, były straszliwie wręcz stoickie. Pomimo całej tej aury bezwzględności kryło się w dziewczynie jednakże coś ciepłego, co mógł przecież widzieć, jeśli nadal potrafił odzierać Blaithin z pozorów. Tym potokiem słów okazywała mu przecież opiekuńczość. - Teraz wiem, że sobie poradzisz. Bo ja jestem już obok. - powiedziała z dziwnym przekonaniem, jakby to było jasne jak słońce i nic nie mogło tego stanu rzeczy zmienić. Oczywiście, że wątpiła w samodzielność Antonio. Niemniej - od chwili, gdy przekroczyła próg tego poddasza, przestał tkwić w tym syfie sam. I to mogło mu przynieść ulgę. Przeszła zaledwie kilka sztywnych kroków do wewnątrz pomieszczenia. Po zapaleniu światła nie poświęcała swojej uwagi na zbadanie, jak dokładnie wygląda to miejsce. Wzrokiem podążała za Diazem, przesuwając go po każdym skrawku jego ciała, teraz o wiele lepiej oświetlonego. A mogła zobaczyć wiele. "Nie ostatni raz". To ją rozzłościło od razu, gdzieś pod masą różnych emocji przebił się na moment na wierzch gniew. Skrzywiła się z niesmakiem, bo nie przemyślał tego, co mówi. A może było mu to po prostu tak obojętne? - Mój ojciec to alkoholik. - palnęła nagle, a słowa rudowłosej rozbrzmiały w pomieszczeniu głucho. Fire była pewna, że to wyznanie, chociaż wypowiedziane po raz pierwszy w życiu do kogokolwiek, nie zrobi na niej już żadnego wrażenia, a jednak przez jej ramiona przeszedł wyraźny dreszcz. Nie wyglądała jednak, jakby cokolwiek miała do tego dodawać czy kontynuować temat. Nigdy by się Antonio nie... zainteresowała, gdyby nie był inteligentny i nie umiał połączyć kropek. Obserwowała uważnie to podejście do różdżki. Jej dawna na pewno paliłaby w dłoni dziewczynę do tego, aby rzucić jakąś klątwę. Ta nowa jednakże była spokojniejsza, bardziej opanowana i nie ciągnęła Szkotki w stronę czarnej magii równie natarczywie. Zmiana różdżki była zdaniem Dear czymś ważnym, a niemalże w tym samym czasie wydarzyło się to i u niej, i u Antonio, a nawet u Nicholasa. Może to miało jakieś większe znaczenie? - Trzeba to Chłoszczyść rzucić tu jeszcze z dwadzieścia razy. - mruknęła, oglądając latające dookoła przedmioty, których większość od razu zapełniła kosz. Im dłużej patrzyła, tym więcej szczegółów widziała, a każdy sugerował, że bałagan był jeszcze gorszy niż mogłaby się spodziewać. Dopiero po chwili zdecydowała się unieść spojrzenie i wyjść naprzeciw wzrokowi Diaza. Było mu głupio. Jej z kolei w ogóle nie. Nic mu nie odpowiadała. Usiłowała zamknąć się w szczelnej skorupie, utworzyć żelazny mur, od którego takie słowa jak "tęskniłem za tobą" natychmiast się odbiją jak piłka. Powoli to robiła i jeśli nie miał zamiaru działać to w końcu jej się uda. Fire była cholernie silna i świetnie adaptowała się do nowych sytuacji, dlatego powstrzymała chęć na siedzenie pod ścianą i chowanie twarzy w dłoniach. Ignorowała wszystko to, co mogło zachwiać jej niewzruszoną teraz postawą, jej gotowością do działania, do aktywnego naprawiania tego wielkiego bajzlu. Chociaż mieszkanie posprzątać można było bardzo łatwo. Gorzej z ogarnięciem samego człowieka. - Poczekaj, trzeba Astral... - zaczęła, od razu podchodząc do Antonio, bo widziała, co ten wariat zamierza zrobić, ale jak już zacisnęła drobne palce na nadgarstku mężczyzny to było za późno, a krew gęstym strumieniem spłynęła po jego nodze. Blaithin przygryzła dolną wargę, żeby nie nazwać go kretynem. Posłała mu tylko długie spojrzenie, które mógł odczuć na sobie jak uderzenie zimnym batem po plecach. Puściła go i położyła na podłodze swoją niewielką torebkę, jaką na szczęście instynktownie zabrała przy wyjściu. Mogła użyć czarów, ale była pewna, że dłonie ją zdradzą swoim niekontrolowanym drżeniem. Dlatego pozostawały jej ukochane i niezawodne eliksiry. Wyjęła jeden z leczniczych, nakazując Antonio odsunięcie szmatki od stopy. Wtedy po prostu polała miksturę na krwawiącą, głęboką ranę, której widok nie był dla Blaithin niczym obcym ani wstrętnym. Powinno to przynieść ukojenie, a na pewno zasklepienie przeciętej skóry. Popatrzyła na swoje dłonie, wybrudzone szkarłatem w całym procederze. Czy nie tego chciała? Może kilkukrotnie marzyła w ostatnim czasie o pławieniu się w krwi Antonio, ale teraz patrzyła prosto na palce z twarzą przemienioną w kamień. Po dłuższej chwili ocknęła się z jakichkolwiek myśli, jakie zdołały przemknąć po jej głowie. - Wanna. Masz tu wannę? - musiała trzymać się tych prostych spraw, jak sprzątanie, leczenie, mycie.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Bo ja jestem już obok. To przecież prawda, stała tak niedaleko, niemal na wyciągnięcie ręki. Przyszła w odpowiedzi na jego list, list który powinien w takim razie był wysłać w chwili, gdy po tej kilkumiesięcznym wygnaniu przekroczył próg mieszkania. Nie pozwalała sobie na uśmiech, wyglądała na surową, ale słyszał i widział, że kieruje nią troska. Przypomniał sobie o jej słowach, o tym jak pisała, że gdyby tylko powiedział jej, gdzie jedzie to pojechałby za nim. Antonio naprawdę nie chciał chyba wierzyć w to, że może odwzajemniać jego uczucia. Czy tęskniła? Czy go wspominała? Czy próbowała go znienawidzić? Pomimo wszystkich logicznych przesłanek, nie potrafił odpowiedzieć na te pytania – miał w głowie mętlik. Jasne było dla niego jedno – nie był już z nimi sam. Nie musiał się samobiczować, mógł przenieść na nią swoją uwagę i spróbować naprawić, to co zepsuł. To dodawało mu otuchy sprawiając, poczuł w sobie siłę, której od tak dawno mu brakowało. Widziała, jak na nią patrzył i wywiązała się pomiędzy nimi dziwna chemia. Przynajmniej z jego strony. Paradoksalnie, poczuł się teraz przed nią zupełnie nagi, choć rozebrany był tylko do połowy. I choć widziała go już bez ubrań, zawstydził się. Pierwszy raz od bardzo dawna trochę się podniecił, ale zdusił w sobie wszystkie nieprzyzwoite skojarzenia. Odwzajemniał jej spojrzenie, próbując nie przypominać sobie, jak wygląda jej blade ciało. Odrzucając wspomnienie miękkości jej skóry. Była taka piękna, nawet gdy jej twarz krzywiła się w grymasie złości. Jak się spodziewał, jego odpowiedź nie przypadła jej do gustu. Jednak tego, co nastąpiło potem nie spodziewałby się w żadnym ze swoich wcieleń. Być może dlatego po jej wyznaniu w mieszkaniu nastała nieznośnie głucha cisza. Znowu nie wiedział, co powiedzieć. Mimowolnie wspomniał swoje dzieciństwo, a przede wszystkim związane z nim zapachy. Rozlane piwo. Szczyny i pot ojca. Wzdrygnął się na samą myśl i spojrzał na rząd szkła, które siłą rzeczy nie zmieściło się w koszu. Rzadko kiedy naprawdę się sobą brzydził. W końcu wymruczał ciche i pełne pokory. - Mój też nim był. Zmarł. Przepraszam. – Który to już raz? Skąd mógł wiedzieć? Czego szukał przez cały ten czas na dnie szklanych butelek? Poczuł, że chce się napić wody, ale pomyślał że ta rozmowa jest zbyt ważna, by przerywać ją dla tak trywialnego powodu. Poza tym ból dalej doskwierał mu w nodze. Suchość w ustach była uciążliwa, spróbował przełknąć ślinę. Wódka. Fuj, pomyślał i postanowił nie wracać do tego tematu, do łączącej ich traumy tak długo, jak ona na to nie pozwoli. Bo w gruncie rzeczy naprawdę chciał ją poznać. Marzył o tym, by położyć się z nią w łóżku i rozmawiać do bladego świtu. Kiwnął głową, bo nie zostało mu nic innego niż spojrzeć prawdzie w oczy. Może i się bał, było mu też wstyd, ale wytrzymał spojrzenie jej przenikliwie zimnego niebieskiego oka. Gdy skończył mówić, gdy nagłe wyznanie tak bezczelnie mu się wymsknęło, usłyszał przenikliwą ciszę. Widział, że nawet nie drgnęła i przypomniało mu to początki ich znajomości. Kiedyś udało mu się zrobić w tym murze wyrwę, dzisiaj stała przed nim forteca. Nie wiedział, czy obecnie ma w sobie na tyle siły, by ją zdobyć. Ale wiedział, że równie dobrze być może umrze próbując to zrobić. Nie posłuchał jej, chciał udowodnić, że potrafi poradzić sobie sam. Kątem oka zauważył, że się do niego zbliża, niedługo później poczuł, jak jej dłoń dotyka jego skóry. Zadrżał, ale nie miało to nic wspólnego z bólem. Spojrzał na nią, jakby był zdziwiony, że nie brzydzi się go dotykać. Nie rozumiał, z jakiego powodu chce mu pomóc, czemu tu była i co sprawia, że go toleruje. Widział naganę w spojrzeniu, zrozumiał aluzję. Był pijany i zachowywał się głupio, nie zamierzał zaprzeczać faktom. W końcu dotarło do niego, że Blaithin chce mu pomóc. Dlaczego? Lubił myśleć, że mimo wszystko go nie nienawidzi. Dowodziła tego przecież treść jej listów, ale on nie szukał wytłumaczeń w słowach. Tylko w gestach, działaniach, mimice. Przegryzła wargę i mimo woli zalała go fala wspomnień. I choć spojrzenie było zimne jak stal, zrobiło mu się gorąco. Ten dotyk trwał krótko, zdecydowanie za krótko. Dopiero teraz dostrzegł niewielką torbę, którą ze sobą przyniosła. Posłusznie jej posłuchał, odrzucając szmatkę w stronę kosza na śmieci. Oboje dobrze wiedzieli, że ta krew się już nie spierze, w końcu mieli nie lada doświadczenia z podobnymi plamami. Nic nie mówił, po prostu obserwował jej twarz, to jak patrzy na rubin swoich rąk. Nie zastanawiał się, o czym może myśleć, był zbyt zajęty podziwianiem jej piękna. Imponowała mu nie jej uroda, choć oczywiście był to dość ważny czynnik, zwłaszcza na początku ich znajomości. Teraz był jednak zauroczony jej postawą, działaniem i opanowaniem. On sam w środku drżał, czy ona czuła to samo? Dopiero teraz poczuł, jak ból opuszcza jego stopę. Cały był ujebany w krwi, śmierdział nią wódką i zapewne nie tylko tym. Ale pytania, które zadała z początku nie zrozumiał. - Wanna? – powtórzył głucho, patrząc się na nią z niedowierzaniem. Wanna, Díaz, wanna, pamiętasz co to? - Tak. Mam. Odczekał chwilę i wstał. Świeże powietrze i eliksir podziałały na jego korzyść, ale wciąż odczuwał pragnienie. Trudno było mu mówić, poza tym chciał przepłukać smak wódki ostały na języku. - Muszę się napić – powiedział, nie oczekując, że poda mu szklankę słodkiej, życiodajnej siły. Sam po nią poszedł, przyniósł nawet dwie i zrobił to tak szybko, jak tylko potrafił. Nie chciał odsuwać się od niej na krok ani chwili dłużej, niż było to konieczne. Wypił swoją na raz, czując niewyobrażalną ulgę. Jeszcze z milion takich i wkrótce wróci do siebie. Stanął obok niej, wyciągając szklankę umorusaną odrobinę jego krwią. To chyba najlepsze, co mógł jej w tej chwili teraz zaoferować. - Masz rację, muszę się umyć. Ty też – mruknął bez zastanowienia, ale gdy wypowiedział te słowa na głos zorientował się, jak to zabrzmiało. - To znaczy, ręce. Musisz umyć ręce. Choć, pokażę ci. Przeszedł do jednych drzwi w tym klaustrofobicznie ciasnym mieszkaniu, pokazując łazienkę. Wanna, umywalka, toaleta. Nic niezwykłego. Odruchowo złapał się za gumkę w spodniach, ale szybko znieruchomiał. Widziała go nago, ale może nie powinna? A może chciała? Uniósł ręce w geście kapitulacji, wskazując jej umywalkę. Panie przodem.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Nie spodziewała się odbicia wyznania wyznaniem. W pewnym sensie zawiązało to między nimi jeszcze silniejszą nić porozumienia. Musieli przeżyć przynajmniej kilka podobnych wydarzeń przez swoich cudownych rodziców, a piętno dzieciństwa bez wątpienia znalazło swoje mocne odbicie w ich psychice. Blaithin skinęła lekko głową, przyjmując tę wiedzę i zamykając ją w umyśle na cztery spusty, jako kolejny z dziesiątek sekretów, które pilnie strzegła od lat. Rozumiała tę specyficzną relację z alkoholem. Sama go do niemalże dorosłości nie dotykała, brzydząc się pijącymi ludźmi. Potem z kolei przestało jej zwyczajnie zależeć na pielęgnowaniu niechęci, a w niektórych momentach faktycznie powracała do niego jako do znieczulenia. Chociaż zazwyczaj tylko podsycał złość rudowłosej. Aktualnie umiała w pełni nad sobą zapanować i zawsze utrzymać na wodzy wszelkie chęci sięgania po ognistą whisky. Ta forteca, którą sobie naprędce zbudowała, była chwiejna i wystarczyło ją popchnąć w odpowiednim miejscu, aby runęła niczym domek z kart. Ale wolała mieć chociaż to, żeby nie czuć się przy Antonio tak kompletnie rozbrojoną. Fire nie mogła sobie pozwolić na podobne omdlenia, o nie. Przecież zawsze odgrywała tę twardą i nieugiętą. - Wanna - powtórzyła dobitniej, pragnąc odciągnąć jego myśli od tego, do czego instynktownie mu uciekały. Widziała to, ba, sama odczuwała coś praktycznie identycznego. Niespodziewane uderzenia gorąca, gdy na siebie spoglądali po tak długim czasie. A przecież nie powinni myśleć o takich kwestiach, to zaburzało bardzo poważną sytuację. Było nie na miejscu. - Wody? - dopytała na wszelki wypadek, niepewna czy Díaz nie zechce sobie standardowo ugasić pragnienia kolejnym kieliszkiem. Możliwe, że jednak wspomnienie o ich fantastycznych ojcach nieco pomogło Diazowi otrzeźwieć i z ulgą dostrzegła, że wybrał rozsądną opcję. Pił łapczywie i szybko, a ona zdusiła w sobie ochotę wytrzeć mu jedną z kropel spływających ukradkiem po podbródku. Wydało jej się to seksowne i coraz mniej potrafiła ogarnąć nerwowość swojego ciała, gdy przestąpiła nieznacznie z nogi na nogę. Przyjęła szklankę, zauważając na niej krwawe ślady. Pięknie zaczynali... Przesunęła opuszkiem palców po krawędzi szkła, ale później napiła się. Zaledwie łyk, potem odłożyła wodę na bok, na najbliższy fragment stabilnej powierzchni. Prawie parsknęła, gdy powiedział, że zarówno on, jak i Fire muszą się umyć. Cała ta sytuacja właściwie była absurdalna i niczym wyjęta z jakiegoś filmu. - Okej. - odparła, podążając do wskazanej przez Katalończyka łazienki, gdzie ciemny wystrój przypadł Blaithin do gustu, ale wolałaby o wiele więcej przestrzeni. Zwłaszcza, że przeszli do tego pomieszczenia razem. Przypomniała sobie zaplecze Borgina i Burkesa i znowu jakieś elektryzujące uczucie przemknęło po kręgosłupie rudowłosej. Odwróciła na moment wzrok, kiedy złapał za pasek, momentalnie płonąc rumieńcem i nie mając pojęcia, co właściwie ze sobą począć w podobnej chwili, ale Antonio zdecydował, że lepiej, aby to ona najpierw zrobiła, co trzeba. Skinęła tylko głową, gotowa zwyczajnie umyć sobie ręce, więc stanęła przed umywalką i wtedy popełniła poważny błąd. Spojrzała w lustro, a tam zobaczyła swoją twarz, prawdopodobnie po raz pierwszy od dawna. Przecież nie mogła wyglądać teraz gorzej od Diaza, a jednak... wcale nie uważała, że prezentuje się w porządku, a czarna opaska na twarzy tylko dodawała tragedii temu krzywemu obrazowi. Nie po raz pierwszy poczuła do samej siebie gorzką i czarną jak smoła nienawiść, której nic nie łagodziło. Zamiast zacząć zmywać krew, zacisnęła mocno palce na krawędziach umywalki aż pobielały jej knykcie. Znienacka uniosła pięść i wycelowała prosto w centrum swojej twarzy w odbiciu. Już kiedyś to zrobiła, była wtedy zła, sama, pijana. Teraz jednak zanim rozbiła lustro precyzyjnym uderzeniem, w ostatnim momencie rozprostowała szeroko palce i tylko przyłożyła je do zimnego, brudnego szkła. Wzięła jeden wdech, bardzo długi i powolny. Nadal częstowała go milczeniem. Dopiero po chwili, jak gdyby nigdy nic zaczęła myć i szorować dłonie. I wreszcie zorientowała się, że przecież w lustrze widzie nie tylko siebie, ale i Antonio. Ciasnota łazienki wymuszała na nich przebywanie blisko, a Blaithin popatrzyła mężczyźnie w oczy przez lustro. Kim my w ogóle jesteśmy? Takie pytanie jej się nasunęło. Zarówno kim jest on, jak i kim jest ona. A także kim są razem i dla siebie nawzajem. - Urocza para. - skomentowała z ledwo zauważalnym drgnięciem kącika ust, jakby już miała się trochę uśmiechnąć, ale ostatecznie ten grymas rozmył się gdzieś po drodze. Nie patrzyła na zaczerwienioną wodę, a dalej subtelnie obserwowała Diaza. Potem strzepnęła palcami i wytarła o ręcznik, jeśli tu jakiś był w ogóle. - Potrzebujesz pomocy w rozebraniu się? Zawahał się, więc Blaithin uniosła brew w zaczepnym geście. Dokładnie takim, jakim się lata świetlne temu prowokowali. Ale gdy w przypływie butnej odwagi wyciągnęła dłoń do jego spodni, zanim zdołała ich dotknąć już się sama speszyła. Co ona wyprawia? Nie, może tu być, ale go nie będzie dotykać, nie ma opcji. Odwróciła głowę w bok, dłoń przyciskając sztywno do swojego boku, aby już jej więcej nie próbowała zdradzić. O, zamiast tego zbliżyła się pospiesznie do samej wanny, aby sięgnąć do kurków i nalać do niej dużo gorącej wody.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Díaz miał absolutnie w głębokim poważaniu, co było teraz na miejscu. Pragnął jej jak rośliny słońca, drapieżniki ofiary, a ćpuny narkotyków. Oddychał coraz ciężej, czuł, że traci nad sobą panowanie. Może i bywał głupi, ale wiedział jednak, że w tej chwili ryzykuje zbyt wiele. Nie, to chyba mu się wydawało, ona też musiała to czuć. Napięcie wiszące w powietrzu. Atmosfera stawała się coraz gęstsza. W odpowiedzi na jej pytanie, kiwnął po prostu głową. Kątem oka zauważył, że jej postawa stała się nieco mniej zdecydowana. Zupełnie, jakby udzielała się jej nerwowość, którą odczuwał. Otarł bezwiednie kroplę z twarzy – w życiu nie spodziewał by się, co pomyślała o nim w tej chwili. Spojrzał na nią, odkładając szklankę na stolik. Nawet nie zauważył, że nieznacznie się zbliżył w jej stronę. Ciągnęło go do niej jak ćmę do… no cóż, ognia. Milczał i obserwował, jak przesuwa opuszkiem palców po tej przeklętej szklance. Choć jeszcze przed chwilą go dotknęła, poczuł się teraz niezmiernie zazdrosny. Równie dobrze mogła wziąć do ust wisienkę i zaplątać jej koniuszek w supełek samym językiem – efekt niewiele by się różnił. Było w niej tyle uśpionej zmysłowości, co i w nim. Mimowolnie oblizał wargi, nie były już suche za zasługą krystalicznej, słodkiej wody. Gdy prawie parsknęła, poczuł, że nieco się rozluźnia. Nie mógł sobie pozwolić na zbyt wiele, ale się uśmiechnął. Też dostrzegał absurd całej tej sytuacji, ale nie zamierzał kwestionować słuszności podejmowanych przez nią decyzji. Gdy zrozumiał, że podąża jego śladem radość dosięgnęła jego oczu. Zamknął za nimi drzwi. Było tu ciasno, ale póki co trzymał się od niej możliwie jak najdalej. A chciał bliżej, pragnął znowu złapać ją w ramiona. O niczym bardziej nie marzył jak o wspólnej kąpieli, chciał zmyć z siebie brud i trud minionych dni. On nie przypomniał sobie o zapleczu jej sklepu, a on wnętrzu jej mieszkaniu. Chwili, gdy po raz pierwszy zdecydował się popchnąć ją na ścianę i obsypać pocałunkami, o cieple bijących z czarnych jak noc świec. O tym, jak zdjął jej spodnie tymi samymi rękoma, które niewinne trzymał teraz w górze. Może i odwróciła spojrzenie, ale wciąż widział jej rumieńce. Również się onieśmielił, poczuł się jak dziecko, którym tak szybko przestał być. Nie mógł jednak na nią nie patrzeć, toteż szybko zebrał w sobie odwagę i milczał, gdy jednym okiem patrzyła w lustrzane odbicie. Widział, że nie on był teraz w centrum jej uwagi. Ale jeśli spojrzałaby na niego w tym momencie, zauważyłaby szczerą troskę. Poczuł, że coś jest nie tak. Zastanawiał się czy chodzi o niego czy o nią samą. Dopiero po chwili zauważył, jak białe są jej knykcie. Spodziewał się dźwięku rozbitego szkła, ale po raz kolejny dzisiaj kompletnie go zaskoczyła. Dotknęła odbicia, jakby za szybą był ktoś obcy. A może tak cholernie dobrze znany. Chciał ją przytulić, zajść od tyłu, zaskoczyć. Cisza mu nie przeszkadzała, bo zdawało mu się, że rozumieją się bez słów. Nie wiedział co prawda, o czym dokładnie pomyślała. Ale wiedział, co być może poczuła. W końcu na niego spojrzała. Jego serce zaczęło bić jeszcze szybciej, bał się, że za chwilę wyskoczy mu z piersi. Szklany pośrednik, martwy przedmiot, na co dzień surowe odbicie zastanej rzeczywistości nigdy nie kłamało. Zawsze ukazywało tylko i wyłącznie to, co prawdziwe a nie to co sądzimy o otaczającym nas świecie. Widział w nim w wrak człowieka i zmartwioną kobietę. Co ich łączyło? Zapytajcie lustra, być może zdradzi wam, jakie pragnienia ukryte były w ich spojrzeniach. Usłyszał jej głos, zobaczył drgnięcie jej ust. Spostrzegł, że dusi coś w sobie, ale to nie było nic nowego. Czasami nie panowała nad swoimi emocjami, ale z jakiegoś powodu przy nim skrupulatnie strzegła prawdy. Słyszał szmer wody, spojrzał mimowolnie na róż w umywalce. Gdy z powrotem podniósł spojrzenie, dalej na niego patrzyła. Zastanawiał się jak potoczy się ich historia i czy istnieje wszechświat, w którym to wszystko kończy się szczęśliwie. Para. Urocza para. Na myśl, że nazwałaby go swoim mężczyzną nie czuł strachu, a spełnienie. Biały ręcznik przybrał barwę różu. Jej ręce nie były jeszcze czyste, choć umyła je tak dokładnie. Miała rację, nazywając mnie przekleństwem. Splugawił jej piękną, bladą skórę krwią zmieszaną z trucizną. - Nie – odparł zdziwiony, że zmierzało to w takim kierunku. Nie spodziewał się, że po wszystkim co zrobi dopuści do sytuacji, w której zobaczy go nago. Choć nie powinno go to dziwić, nie była przecież pruderyjna. Uniosła brew, widząc jego wahanie. Wyciągnęła dłoń w jego kierunku, a on mimowolnie skrócił niewielki dystans, który ich dzielił. Pragnął jej dotyku jak przed chwilą pragnął wody, ale w ostatniej chwili się rozmyśliła. Przyjął to ciężkim westchnieniem, również na chwilę odwrócił spojrzenie. Nie tylko jej ciało ją zdradzało.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Fire trzymała wszystkie emocje na wodzy, bo tylko zimne zdystansowanie pozwalało jej zachowywać pełną kontrolę nad sytuacją. Przy Antonio jednak jej utracenie nie wydawało się aż tak złe. Nie potrafiła żałować tego, że się przed nim otworzyła i sercem, i ciałem. Przyszło to rudowłosej zdecydowanie zbyt naturalnie, jakby po prostu taki już był jej los, żeby zapałać do niego uczuciem. Była zaskoczona sama sobą, że nadal to czuje. Nie rozbiła lustra. To świadczyło dobrze o jej opanowaniu, ale i tak sugerowało drzemiące w umyśle dziewczyny problemy, których nikt nie miał odwagi do tej pory zgłębiać. Wymagałoby to dużo wysiłku, a i tak mogło spełznąć na niczym, bo Fire po prostu była zamknięta w sobie. Czy Antonio miał być tym, który dokona przełomu? Nie śmiała o tym myśleć. To zdecydowanie zbyt daleko idące pomysły.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Była czarownicą i choć jak każdy Dear lubowała się w eliksirach, była równie niesamowita w zaklinaniu. Nie sposób powiedzieć, kiedy tak właściwie rzuciła na niego urok. W Borginie, w obskurnym pubie czy w mieszkaniu? Kiedy skradła mu serce, czy zgubił resztki zdrowego rozsądku gdzieś w tamtym labiryncie? Po raz pierwszy od lat czuł, że coś czuje. Od zniknięcia Beatrize minęła już masa czasu, gościł w łóżku wiele kobiet i mężczyzn, ale w ich towarzystwie nie tracił tak kontroli. Owszem, bywały chwile, gdy w pieleszach z Nico czy Olivierem wydawało mu się, że na zbyt wiele sobie pozwalał. Ale nie sposób porównać to do tego, jak zachowywał się przy niej. W jej sercu musiał być jakiś nieprzenikniony mrok, nierozproszony od wielu długich lat przez światło dzienne. Masa sekretów, problemów i brudu, podobnie jak ten, z którego za chwilę miała go oczyścić. Podejrzewał, że choć poznałoby je sporo chętnych (w końcu była cholernie seksowna, a tajemniczość jedynie to potęgowała), niewielu dostąpiło tego zaszczytu. Na pewno istniała jedna taka osoba. Tajemniczy jegomość, który na co dzień rezydował tam, gdzie jego dawna miłość.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
To były dla nich ważne chwile, pełne głębokich zwierzeń i emocji, które tak długo nie mogły znaleźć ujścia. Wyznanie Antonio było czymś przełomowym, szalonym. I tylko jeszcze ważniejsza i bardziej szalona rzecz mogła zepchnąć to wszystko na dalszy plan. Niespodziewanie właśnie tak się stało. Przez okno wleciał na poddasze jastrząb, którego Blaithin znała, i którego wcale nie wyczekiwała z utęsknieniem. Ptak przysiadł na brzegu wanny i wbił w kobietę świdrujące, pomarańczowe spojrzenie. Podał jej zwitek pergaminu i nie czekając, aż czarownica przeczyta, zerwał się znów do lotu, wydając swój groźny, drapieżny okrzyk. Ale ona tego już nie słyszała. Odsunęła się i przeczytała wiadomość tak, że Díaz nie dostrzegł ani jednej litery słów, które musiały wywrzeć na niej duże wrażenie. Zaraz potem kobieta wstała z wanny i jednym machnięciem różdżki przywróciła się do porządku, kierując się wprost do drzwi. Zanim wyszła, rzuciła Tonemu tylko jedno spojrzenie, którego nie sposób było zinterpretować. Obietnica, że wróci? Ostrzeżenie, że ma się wziąć w garść? A może niebezpieczny błysk groźby i obietnica cierpienia dla tego, czyja wiadomość wyrwała ją z objęć Katalończyka? Nie odezwała się i wyszła. Chwilę później rozległ się trzask deportacji i Antonio już wiedział, że znowu został sam. Bez odpowiedzi, nieświadom tego, co kryło serce Fire. Było w tym wszystkim jednak coś takiego, co nie pozwalało mu na zatracenie się w poczuciu samotności. Cała ta sytuacja, to jej nagłe wyjście, to było jak ucięcie sceny w najmniej odpowiednim do tego momencie. To nie było porzucenie. To było coś, do czego mieli wrócić, a przynajmniej tego mógł się spodziewać Díaz. Nie odrzuciła go, nie zapewniła też o wzajemności uczuć. I Tony wiedział, że teraz mógł już tylko czekać. Ile? To wiedział chyba tylko sam Merlin.
ZT dla Blaithin
~ Nicholas Seaver
______________________
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Gdy usłyszał trzask drzwi, po jego policzku już kapały łzy. Siedział otępiały w wannie. Patrzył tępo przed siebie, czując w sercu ból, strach i złość. Kompletnie nie wiedział ani co się stało, ani jak powinien to zinterpretować. Gorąca woda wciąż lała się ciurkiem przez nikogo niezakręcona. Płakał. Antonio Aaron Díaz pierwszy raz od porwania Beatrize pozwolił, by smutek wziął go w swoje objęcia. Nie zanosił się w spazmach, pozornie nie stracił nad sobą kontroli. To byłoby prostsze, lepsze, przyjemniejsze. O nie, łzy spływały po twarzy i stawały się jednością z różowo-brązową wodą, a on nawet nie drgnął, ledwo oddychał, usta miał rozdziawione, wzrok miał obłąkany. Wydawało mu się, że popełnił błąd, dając upust swoim skomplikowanym emocjom. Spojrzenie, którym Blaithin obdarzyła go przed wyjściem pozostawiało wiele pola do interpretacji. W każdym scenariuszu, o jakim był teraz w stanie pomyśleć, zjebał koncertowo. Nie wiedział, ile tam siedział – godzinę, dwie, trzy? Nie zarejestrował momentu, w którym machinalnie zakręcił wodę i nie dbał o to, że wylała się poza wannę. W tym momencie jego własne jestestwo było mu tak obojętne, że gdyby w tej chwili na poddasze wpadła banda aurorów, pewnie by się ucieszył. Chciał nie istnieć, przez chwilę nie być, nie myśleć i przede wszystkim nie czuć. Tej przejmującej pustki w sercu, ale i nadziei, że jeszcze wszystko się ułoży. W malutkiej łazience wciąż pobrzmiewało echo tego przedwczesnego wyznania, które wszystko chyba zaprzepaściło. Spłoszył ją. Chyba. Nie wiedział tego na pewno, ale przeczuwał, że jakimś sposobem to wszystko – nagłe pojawienie się posłańca, jej szybka i zdecydowana reakcja, no i przede wszystkim to spojrzenie…. To wszystko było, kurwa, jego wina.
Gdy wstał wreszcie z wanny, woda była zimna. Ręce miał kompletnie przemoczone, a podłoga w całym mieszkaniu była wilgotna. Sięgnął po różdżkę i długo na nią patrzył, jakby się nad czymś zastanawiał. W końcu stwierdził, że tego nie zrobi. Nie, dopóki istnieje dla nich cień jakiejkolwiek szansy. Zwalił się na łóżko, które wydawało mu się tak przeraźliwie puste. Nie tak to sobie wyobrażał, przynajmniej przez chwilę miał wrażenie, że nawiązała się między nimi nić porozumienia. Zamknął oczy, przeklął w myślach, a potem znowu je otworzył. Leżał wgapiony w sufit do świtu, by nie widzieć jej ciągle pod powiekami. A zapach damasceńskich róż prześladował go jak cisza, która odbijała się echem w jego mieszkaniu po tym najważniejszym, najintymniejszym i najgłupszym z wyzwań, na które sobie pozwolił.
Zt
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nicholas był posłuszny. Nie odzywał się, nie wstawał. Dał się nieść w ciszy, w całej tej tragedii czując przede wszystkim szczęście. To był on! To naprawdę był on, Antonio, wytęskniony, wyglądany od maja, tak długo nieobecny i niedostępny. Wtulał się w Katalończyka, chowając w nim twarz, czując napięte, pracujące mięśnie pod ubraniem, wdychając ukochany zapach przemieszany z metaliczną nutą własnej krwi. Jeszcze niedawno myślał, że nie jest zdolny do miłości, że wszystko to tylko huć i buzujące w młodym ciele hormony. Teraz już nie odważyłby się przysiąc, że to tylko zauroczenie. Ogrom emocji, które przetoczyły się przez jego serce, był tak wielki, odczucia tak silne i tak znajome, że trudno było to nazwać tylko przelotnym romansem. A na zauroczenie to wszystko było zbyt trwałe. Nie wiedział, kiedy odpłynął. Palce, które zaciskał kurczowo na ubraniach Diaza rozluźniły się, a ramię osunęło się bezwładnie w dół. Czemu zemdlał? Sam upływ krwi nie był tu wystarczy. Nie było z nim aż tak źle, ale w połączeniu z nadmiarem emocji ciało odmówiło posłuszeństwa. Potrzebowało resetu, wyłączenia większości funkcji, by móc w spokoju dojść do siebie, wspomagane magią leczniczą Antoniego. Nicholas spał długo. Mało tego, spał naprawdę dobrze, spokojniej niż przez większość ostatnich miesięcy. Na tej mrocznej ulicy, na obskurnym poddaszu czuł się tak bezpieczny jak nigdy nie poczuł się we własnym łóżku - z wyjątkiem nocy, w które towarzyszył mu Díaz. Tak fatalne zauroczenie musiało mieć tragiczny, nieszczęśliwy finał, ale jeszcze nie dziś. Nie teraz. Nie kiedy Nico leżał półnagi w dobrze znanej pościeli, owinięty bandażami, którymi opatrzył go Tonio.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Nie wiedział, ile tak właściwie minęło czasu. Siedział przy kuchennym stole, w ręku dzierżył szklankę rumu, pił i patrzył na śpiącego na łóżku Nicholasa. Wiedział, że się z tego wyliże. Rany na szczęście nie były takie głębokie, choć było ich wiele. Oczyścił je z brudu, wyczarował bandaże i starannie przewiązał je w newralgicznych miejscach. Znał się na magii leczniczej na tyle, by wiedzieć, że zostaną po tym brzydkie blizny. Nie, stop. Tak dobrze znał się na ciosach nożem, kosach w żebro i ulicznych bójkach. I najpewniej to przez jego brak kompetencji w kwestii uzdrawiania nacięcia będą goić się wolniej niż szybciej. Westchnął i dolał sobie jeszcze rumu. W dach poddasza bębniły ciężkie krople, które przerywały ciszę, jaka na nim panowała. To i jeszcze coś… Od lutego nie gościł tu nikogo, więc nawet ciężki oddech Nicholasa był dla niego inwazyjnym dźwiękiem. Odzwyczaił się od tego, od obecności drugiego człowieka, od widoku innej osoby w swoim łóżku, od tego, by nie czuć się tak strasznie samotnym. To takie, kurwa, śmieszne. Można więc powiedzieć, że to ironia losu. Wbrew pozorom nie czekał, aż się obudzi. Nie, żeby tego nie chciał, ale bał się tej chwili, gdy w dojdzie do konfrontacji. Gdzieś od maja skrupulatnie go omijał, nie odpisywał na listy, zerwał kontakt, zupełnie jakby Nico nic dla niego nie znaczył. Zrobił to z troski i przezorności, pozbawiając się tym samym jedynej osoby, z którą mógł prowadzić rozmowę na jakkolwiek głębokim poziomie. W jego życiu nie było już Fire. Zabrakło Moralesa. I wreszcie - odseparował się od Nicholasa. Miał ogrom problemów, można wręcz powiedzieć, że śmiertelnie poważnych i nikogo, do kogo mógłby się z nimi zwrócić. Niegdyś towarzyski i pełen życia, dzisiaj żył w sferze wspomnień i domysłów. I trudno mu było wymyślić, jak wytłumaczyć mu to wszystko, gdy w końcu się obudzi. W końcu nadszedł ten moment, zaczął się wiercić, jego głęboki oddech stał się płytszy. Díaz ze spokojem skiepował blant peruwiańskiego ziela i mocno się nim zaciągnął. W środku cały drżał, ale na zewnątrz był spokojny. Upił łyk rumu, odstawił szklankę i dopiero po chwili się odezwał. - Jak się czujesz? - zapytał tonem chłodnym i pozornie pozbawionym emocji, choć tak naprawdę chciał poruszyć inną kwestię. Co on tu, kurwa, robił?
Nicholas Seaver
Rok Nauki : I studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Zawsze ubrany na czarno w strój zakrywający wszystko prócz dłoni i głowy. Prawie nigdy się nie uśmiecha, za to wiele emocji można wyczytać z jego spojrzenia.
Nie miał pojęcia co się działo w głowie Diaza, jakie myśli go dręczyły i niepokoje. Sam Seaver oddałby się pod nóż jeszcze i tysiąc razy, byle móc po przebudzeniu ujrzeć jego twarz. Serce zabiło mu mocniej, kiedy znajomym gestem zaciągnął się dymem i odstawił szklankę. Chciał się uśmiechnąć, chciał spojrzeć na Tonio ciepłym, tęsknym wzrokiem rozkochanych oczu, ale bał się odtrącenia. I może lepiej, że dominowała w nim niepewność i nieśmiałość, bo chłód w głosie Katalończyka ciął dotkliwiej niż diffindo. - Bywało lepiej - powiedział cicho, opuszczając wzrok. Czuł się jak dziecko, które szykowało się na nieuchronną reprymendę od wszechmocnego rodzica. - Ale bywało gorzej. To chyba nic, z czym bym sobie nie poradził. Poruszył się lekko, próbując się podnieść, ale nie było to w tej chwili najmądrzejsze. Rany, mimo że zasklepione całkiem skutecznie, wciąż były wrażliwe nawet na drobne napięcia i obciążenia. No i co tu dużo mówić, bolały. Mimo że daleko temu było do cierpienia, którego doświadczył na wiedźmiej wyspie. Miał tysiące pytań do Tonio. Gdzie był? Co robił? Czy jest cały, szczęśliwy, bezpieczny? Nie zadał ani jednego. Nie potrzebował. Nie chciał spłoszyć ani zrazić do siebie Diaza, nawet jeśli milczenie nie likwidowało, a jedynie odsuwało w czasie coś, co i tak było nieuniknione. Konfrontację.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Po raz pierwszy od dawna nie za bardzo wiedział, co powinien zrobić. Nie jak postąpić - bo zrobił chyba dobrze, skoro pomimo wyrachowanej logiki udzielił mu pomocy. Z czysto praktycznego punktu widzenia, lepiej byłoby w ogóle nie interweniować. Gdyby Nicholas wykrwawił się na brudnym bruku Śmiertelnego Nokturnu z powodu tylko i wyłącznie swojej głupoty i naiwności, Díaz nie miałby problemu. Beatrize nie mogłaby go porwać, torturować, traktować jako przetargową kartę. Antonio doskonale wiedział, na co ją stać jego kobietę i śmiał twierdzić, że są gorsze rzeczy niż śmierć. Poza tym wraz z odejściem Nico, umarłyby wszystkie tajemnice, które znał. Ale znajomość z Seaverem obudziła w nim dawno zapomnianą cząstkę. Dobroć. Nie pomógł mu dlatego, że na coś liczył w zamian. Nie szukał w jego spojrzeniu poczucia, że ma nad nim władzę absolutną. Nie, zrobił to, bo tak podpowiadało mu serce. A jednak zdawać mogło mu się zupełnie na odwrót. Chłód jego oka, bezlitosny ton głosu i realny dystans, którego tym razem nie skracał ani o jeden cal tak bardzo kontrastowały z poczuciem ulgi i szczęścia na jego widok. W pomieszczeniu tliło się subtelnie jakieś światło, zauważył więc sposób, w jaki na niego spojrzał. Nie potrafił jednak załagodzić tonu, bo oprócz tych dobrych emocji, był również na niego wściekły. - Nie wstawaj. Leż. Straciłeś trochę krwi, musisz odpoczywać - dodał Antonio, po chwili znowu zaciągnął się narkotykiem. W tym momencie nie był już pewien niczego - co powiedzieć, co zrobić, a czego absolutnie robić nie powinien. - Co tutaj robisz? Nie powinieneś chadzać po Nokturnie. Jest na tym świecie parę osób, które tylko na to czekają. W końcu stwierdził, że nie należy tego dłużej przed nim ukrywać. Jeśli naprawdę miał być bezpieczny, powinien chociaż wiedzieć, co i kto mu grozi.