C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Typowy pokój na poddaszu, dość ciemny i zdecydowanie ciasnawy. Poza łóżkiem znajdują się w nim też dwa fotele, półka na książki i małe biurko.
Kuchnia
Jest niewielka, ale za to bardzo poręczna, w szafkach wszystko mieści się na styk, a ilość blatów pozwala na wygodne przygotowywanie posiłków. Jest do tego dość dobrze oświetlona, choć nawet za dnia kryje w sobie niewytłumaczalny mrok.
Łazienka
Ciemna, ale dość elegancka, znajduje się w niej dość ciasna wanna. Ze względu na brak okien, nawet za dnia trzeba oświetlać ją sztucznym światłem.
- Ja nie potrzebuję żadnej reklamy. Spójrz na mnie, no tylko spójrz - odpowiedział, wskazując na swoje ciało. Może przez chwilę wydawał się odrobinę zły, kto wie? Może wziął całkiem na poważnie niewinny żart Deara. A może po prostu się z niego naigrywał, bo niedługo potem wybuchnął szczerym śmiechem. Pokręcił głową z niedowierzaniem, myślą to samo, co wczoraj. Taki młody, taki wygadany, no niemożliwy. - To zależy, czy będziesz grzeczny - odpowiedział zaczepnie, zamykając lodówkę do której przed chwilą zaglądał. Mógł mieć tylko nadzieję, że chłopak nie zauważył że owszem, mógł się pochwalić aż sześcioma jajkami i boczkiem. Spojrzał na niego w chwili, w której jakby wstydliwie spuścił spojrzenie. Tony uniósł brwi w geście zdziwienia, najwyraźniej zapominając, że narkotyki i alkohol tak często dodają otuchy i odwagi. Pal licho śniadanie, ten jeden gest sprawił, że zaniechał dalszych przygotowań. Widział, że to co przeżywał nie było łatwe i Merlin jeden wie, dlaczego. Poczekał aż ten wypije swoją wodę, przejął od niego szklankę i nalał drugie tyle. Odstawił szkło na blat i dopiero potem uniósł jego podbródek. Spojrzał w piękne oczy i po prostu czule go pocałował. Może i powinien mu wypomnieć, co takiego mówiły te śmiałe usta. Może… ale tego nie zrobił. Nie miał przecież serca z kamienia. Nie dość, że chłopak przeżył z nim swój pierwszy raz to jeszcze… Tony odnosił wrażenie, że czegoś się wstydzi. A jako że wiedział, jaki ten świat jest kurewsko niesprawiedliwy domyślał się, co to mogło być. - Olivier - powiedział po chwili - nie żałuj ani jednej chwili. Nie wiesz, która z nich będzie ta ostatnią. Dopiero po chwili uświadomił sobie, co jeszcze od niego usłyszał. Wyrwał sobie Deara? Z tych Dearów? Na jego twarzy pojawił się brzydki uśmiech pełen satysfakcji. Jeśli jego przypuszczenia były słuszne, można powiedzieć, że wygrał talon na loterii życia. - Czekaj, czekaj. Chcesz mi powiedzieć, że goszczę w swoim domu syna aurora? - zapytał, a oczy świeciły mu się jak diabelne ogniki. - O transport nie musisz się martwić. Na dole stoi moja fura. Zjedzmy i możemy jechać - dodał, ruszając z powrotem do kuchni. Wyjął z lodówki składniki i pośpiesznie zaczął przygotowywać śniadanie. Nawet nie pomagał sobie magią, wyjął nóż, kroił boczek, nagrzewał patelnię. Spojrzał przy tym przelotnie na Oliviera, jakby bał się, że zniknie. To znaczy, nieco znikał ale miał nadzieję, że nie tak. - Mogę zaoferować ci tę herbatę, co jej wczoraj nie wypiłeś. Nie zdążyłem jeszcze kupić kawy. Mieszkam tu od niedawna - dodał, podchodząc do kredensu i wyjmując czystą bieliznę. Pospiesznie się ubrał, po czym wrócił do kuchni. Założył na siebie fartuch, nie chciał się przecież opryskać gorącym tłuszczem, i wrzucił boczek na patelnię. Nawet nie zapytał czy woli jajówę czy sadzone. Wiedział, że z jego ręki to zje wszystko.
Gdyby dopiero teraz dowiedział się, że ma do czynienia z typem spod ciemnej gwiazdy, pewnie bardziej zważałby na słowa. Zdążył już jednak zbadać sytuację na tyle, by wiedzieć, że może sobie pozwolić na parę niewybrednych przytyków, a tym razem również na zrezygnowane westchnięcie oraz teatralne przewrócenie oczami. – Dobra, przyznaję. Ciało masz jak z żurnala, ale chyba zbyt długo stałeś w kolejce po urodę i zabrakło ci czasu na tę, przy której rozdawali szczyptę skromności. – Prychnął rozbawiony, a błękitno-zielone tęczówki jak na zawołanie powędrowały za wymownym ruchem dłoni Katalończyka. Żurnal. Olivier powtórzył w myślach to jedno słowo, żałując że nie ma ze sobą aparatu. – A propos… pozwoliłbyś mi zrobić zdjęcia? Zajebisty ze mnie fotograf, nie zmyślam. Zresztą… eh, jak zjemy to ci pokażę! – Podjarał się i miał już nawet sięgnąć do kieszeni po telefon komórkowy, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że stoi przed mężczyzną całkowicie nagi, a spodnie leżą pogniecione gdzieś na podłodze w sypialni. - Jak aniołek, przecież wiesz… – Podniósł lekko kącik ust w urokliwym, niewinnym uśmiechu, jednocześnie przykładając dłoń do serca. Na szczęście skupiony na tym sugestywnym geście, nie podglądał zawartości otwieranej przez Toniego lodówki. Nie myślał zresztą obecnie o jedzeniu, przypominając sobie raczej wszystko to, co rozegrało się między nimi w środku nocy, a co w tym momencie przywołało na jego policzki rumieńce. Nie spodziewał się czułego pocałunku ze strony gospodarza, ale poniekąd chyba go potrzebował, a z pewnością docenił, uwieszając się nawet jedną ręką na ramieniu starszego mężczyzny, żeby przyciągnąć go bliżej siebie. – Próbujesz mnie pocieszyć, sugerując że mogę umrzeć w każdej chwili? Świetnie, od razu mi lepiej. – Próbował obrócić własne zawstydzenie w żart, chociaż wiedział, co Díaz tak naprawdę miał na myśli. Musiał przestać przejmować się tym, co mówili o nim inni, zamiast tego koncentrując się na swoich potrzebach. - Eee… no tak, w sumie to tak. – Rzucił nieco zdezorientowany pytaniem Antoniego, wszak większość czarodziejów kojarzyła jego nazwisko ze sklepem z eliksirami. Diabelsko kuszący błysk w oczach mężczyzny skutecznie uśpił czujność nastolatka, a z tego powodu nie przyszło mu nawet do głowy, że niekoniecznie rozsądne było podzielenie się z nim taką informacją. – Umowa stoi. Za wiggenowy poproszę podwójną porcję bekonu. – Postanowił wynegocjować, mamrocząc w pośpiechu zaraz przyjdę, żeby zahaczyć o sypialnię, zbierając po drodze chaotycznie porozrzucane pod osłoną nocy ubrania, które rzecz jasna założył na siebie przed podróżą. Skorzystał też w końcu z okazji, że ma przy sobie telefon, otwierając dość bogatą galerię fotografii. – Dziękuję. – Skinął łepetyną, kiedy Katalończyk uraczył go herbatą i jajkami ze smażonym boczkiem, a potem odwrócił ekran urządzenia w jego stronę. – Patrz, o tym mówiłem. – Pokazał mu swoje nagie zdjęcie, wszak skoro i tak razem spędzili noc, nie miał już nic do ukrycia. – W ogóle śmieszna akcja. Wiesz, że wysłałem je kiedyś przypadkiem jednemu nauczycielowi? – Gęba mu się nie zamykała, ale wreszcie do nozdrzy dotarł smakowity, rozbudzający apetyt zapach, a chłopak sięgnął po sztućce.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
- Zdjęcia? - Tony mruknął niezadowolony. Nie za bardzo uśmiechała mu się perspektywa pozowania do jakichkolwiek zdjęć, zważywszy na to, że w czarodziejskim świecie był po prostu poszukiwany. Wolał nie pozostawiać zbyt wiele śladów swojej egzystencji. Mało było takich, co wpadli przez brak myślenia? - Nie wątpię w twoje umiejętności, ale chyba będę zmuszony ci odmówić - odpowiedział, uśmiechając się do niego przepraszająco. - No i co ty, po co mi skromność? - parsknął śmiechem, podążając wzrokiem za ręką Deara, który chyba chciał wyjąć coś z wyimaginowanej kieszeni. Mruknął wymownie mhm, słysząc jego kolejną uwagę. Może i bywał grzeczny ale co jak to, aniołkiem to on nie był. Zastanawiał się, z jakiego powodu na jego policzkach pojawiły się rumieńce. Czyżby nasz cherubinek wstydził się nocnych harców? A może wręcz przeciwnie, poczuł się zupełnie nagi w świetle dnia. - Nie tyle co umrzeć, raczej - Díaz westchnął, otarł przekrwione oczy i spojrzał gdzieś w kąt pokoju. - Powiedzmy, że kiedyś dawno temu była sobie taka młoda parka. Podróżowała po świecie, rabowała co się da, żyła jak król i królowa Hiszpanii. A tu nagle pewnego dnia przy porannej kawie, puf, pojawił się tuzin aurorów. Ją wtrącili do więzienia, on zdołał uciec z raną na plecach. Jak myślisz, czy jest chwila, którą z nią przeżyłem, a której żałuję? - zapytał Tony, nakładając na talerz pierwszą porcję jajek smażonych na bekonie. - Śmierć to nie najgorsze, co może nas spotkać. Dodał po chwili, zabierając się za drugą partię śniadania. Nie wiedzieć czemu od rana miał ciągoty do trudnych tematów. Być może to błąd, że poczuł się przy Olivierze na tyle swobodnie, aby podzielić się z nim tą historią. No cóż, w najgorszym wypadku go porwie albo zaknebluje, jak sam proponował. Nie narzekałby na żadną z tych opcji. - W sumie to niezłe ziółko z twojego tatuśka. Może lepiej nie przekazuj mu moich pozdrowień - odpowiedział wesoło Tony, dorzucając jeszcze kilka plasterków bekonu na patelnię. Skoro chciał podwójną porcję, to ją dostanie. W tej chwili zrobi wszystko, żeby go zadowolić. Bynajmniej nie po to, aby dostać za darmo eliksir wiggenowy. O nie, plan w jego głowie był o wiele bardziej misterny. Przełożył na talerz śniadanie, postawił na stole herbatę i dwa kubki. Sam zaczął niespiesznie pałaszować swoją nieco już ostygłą porcję, przyglądając się urządzonku w dłoni Olliego. - Jesteś prawie jak piękny jak na żywo - Tony żachnął się, nie lubił bowiem zdjęć. Z kolei słysząc, że ów fotografię wysłał nauczycielowi, zaśmiał się i trzasnął ręką w stół. - Przypadkiem, mhm. Uważaj, bo ci uwierzę. A potem przetrawił słowa, które tak właściwie usłyszał. - Dalej się uczysz? - zapytał od niechcenia, chcąc się dowiedzieć o nim jak najwięcej. Syn mojego wroga jest moim przyjacielem. Chwila, chyba nie tak to szło. - Ja w twoim wieku byłem już po Calpiatto. Tylko ja, ona i moja corvetta. I droga, nigdy niekończąca się droga. Nie wytrzymałbym w murach szkoły ani chwili dłużej - powiedział szczerze, po raz kolejny wracając do tematu Beatriz. Stare to i sentymentalne, pomyślał sobie Tony, kończąc swoje śniadanie. - No, to co. Wspólna kąpiel i gaz do dechy? - zapytał się mężczyzna, odsuwając od siebie talerz. Chociaż pewnie używki nie opuściły całkowicie jego organizmu, on wręcz nie mógł się już doczekać aż siądzie za kółkiem.
Nie był pewien czy w uszach wybrzmiał mu niezadowolony pomruk czy może się przesłyszał, wszak zafascynowany jedną ze swoich pozaszkolnych pasji, zapomniał zupełnie że akurat w przypadku poszukiwanego przez czarodziejskie organy ścigania Toniego uwiecznianie twarzy bądź sylwetki na fotografiach niekoniecznie należało do najrozsądniejszych pomysłów. Zrozumiał, że popełnił faux pas dopiero po przepraszającym uśmiechu mężczyzny, a chociaż żałował że nie będzie mu dane zachować tak atrakcyjnej pamiątki, nie zamierzał się na gospodarza boczyć ani namawiać go do zmiany zdania. – Szkoda… byłbyś wspaniałym modelem, a ja mógłbym podziwiać cię dłużej. – Nie omieszkał natomiast uraczyć Katalończyka komplementem, po którym samemu trudno było mu powstrzymać się od śmiechu. – Pewność siebie to dobra cecha, widoczna wyraźnie przed obiektywem. – Wiedział o czym mówi, wszak jemu czasami brakowało śmiałości; inna sprawa, że akurat odpowiednio ustawione światło czy tło dodawały mu otuchy. Podczas fotograficznych sesji nie odczuwał aż takiej tremy, możliwe że dlatego że trochę wcielał się w rolę kogoś innego. Modela, aktora… nie siebie samego. Roześmiał się po jakże wymownym mhm, które wydobyło się z ust kochanka. Kochanka, który tej nocy wielokrotnie przecież musiał pokazywać mu, gdzie jego miejsce. – Taki ze mnie upadły anioł. Po prostu brakowało mi skrzydeł, ale skoro nauczyłeś mnie latać… Seré tu ángel obediente. – Ostatnie słowa wyszeptał mu kusząco do ucha, delikatnie przygryzając zębami płatek skóry. Tembr głosu zdawał się niewzruszony, ale przyróżowione urokliwie policzki jednoznacznie świadczyły o tym, że nie przywykł jeszcze do bliskości i że musi skrzętnie maskować wypływający na lica wstyd. Niestety nie miał na razie okazji przysłowiowo rozwinąć skrzydeł, bo i temat zmienił się na zdecydowanie cięższy. Rana na plecach, teraz dotarło do niego dlaczego Díaz zignorował jego pochlebstwo. – Nie wiedziałem… wybacz… – Westchnął zmartwiony, chociaż nie wiedział tak naprawdę co dokładnie wywarło na nim największe wrażenie. Współczuł mu, to oczywiste, jednak sam poczuł się dziwnie. Niby nie miał prawa na nic liczyć, niby spotkał się z przypadkowym facetem poznanym w barze, ale myśl że ten prawdopodobnie wizualizował sobie podczas namiętnej nocy inną kobietę jakoś go mierził. Nie było to komfortowe. – No soy ella y nunca lo seré, no importa lo duro que me folles. – Nie planował tego powiedzieć, jednak słowa same uwolniły się z jego ust, kiedy z odrobiną rozczarowania przewrócił oczami, odwracając się na moment od Antoniego, woląc ukryć swoją reakcję. - Nie musisz się martwić. Wierz mi, nie jestem jego ulubieńcem. – Przyznał uczciwie, skoro gospodarz również podzielił się z nim znaczącą historią ze swojego życia. Nie wdawał się jednak w szczegóły rodzinnych koligacji, zdekoncentrowany unoszącym się po całej kuchni aromatem bekonu. – Prawie? – Podkreślił sugestywnie, wyczekując bardziej wyszukanego komplementu, a potem skubnął kawałek smażonego mięska z jajkiem, rad z tego że powrócił mu apetyt. Rano nie było wcale tak kolorowo. – Studiuję. Jestem na pierwszym roku. – Nie widział powodów, dla których miałby takowe informacje ukrywać. – Calpiatto… czy to tam tak dobrze uczą gotować? – Wtrącił również zainteresowany, zajadając się śniadaniem, które może było wyjątkowo proste, ale w obecnym stanie smakowało nieziemsko. Potrzebował tłuszczu. – Eeeeh, no teraz, jak już się ubrałem…? – Zaczął marudzić, przypominając sobie nagle że miał być grzecznym chłopcem. – Dobra, nie umiem ci odmówić. – Prychnął odkładając swój pusty talerz na blat, a następnie podszedł do starszego mężczyzny, składając na jego ustach przyjemnie obiecujący pocałunek. – Mógłbym tu zostać jeszcze jedną noc? Kupię kawę i pozmywam. – Poprosił przy okazji, bo nie miał wcale ochoty wracać do dormitorium, a już tym bardziej do domu rodzinnego, w którym szczerze wątpił, że spotka go coś miłego.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Słysząc jego melodyjny śmiech, przez krótką chwilę zrobiło mu się smutno. Kochał swoje życie i tak jak deklarował, że żałował żadnej z chwil. Uwielbiał zarówno gdy adrenalina krążyła w jego żyłach, jak i to uczucie gdy wybierali się na akcje, gdy zaklęcia świstały w powietrzu tuż koło jego ucha. Ale doskonale wiedział, że to nie życie, w którym jest dla niego happy end. Duży dom, drzewo, ogród i dzieci krzątające się pod nogami. I zdjęcia, dużo rodzinnych zdjęć. Gdzie mi do rodziny, zganił się szybko w myślach. Zszedł na ziemię, spojrzał na Deara. I odpowiedział: - Musi ci wystarczyć stara dobra wyobraźnia. I wspomnienia, a te chyba są całkiem przyjemne, co? - mruknął (tym razem z zadowoleniem), przypominając sobie kulminacyjny moment nocy. A nawet nie zdążył przed snem zrobić połowy rzeczy, które chodziły mu po głowie. - Co jak co, ale do anioła ci daleko. Nawet takiego upadłego. I przypuszczam, że nie będziesz nawet w połowie tak posłuszny, jakbym chciał abyś był - powiedział, przymykając oczy. Nie wiedział skąd może to wiedzieć, ale Tony uwielbiał pieszczoty za uchem. Zaraz zachciało mu się powtórki z wczoraj, ale zdawał sobie sprawę z tego, że zaczną stąd zniknać prędzej niż mogliby się spodziewać. Poza tym atmosfera nagle uległa zmianie. Już teraz dobrze widział, że może nie powinien przy nim poruszać tematu Bey. Chłopak najpierw wyraźnie się zmartwił, a potem westchnął i odwrócił się od niego. Oho. Zrobiło się niezbyt przyjemnie. Spoglądał w milczeniu na pusty już talerz, nie bardzo wiedząc, co ma na to odpowiedzieć. To jasne, że miał stuprocentową rację. I zrozumiałe, że domyślił się kogo mógł wczoraj sobie wyobrażać. Tony westchnął, opadł na oparcie krzesła i przeczesał włosy. To wszystko, jego uczucia. To było po prostu popierdolone i go przerastało. Nie przywykł jeszcze do sytuacji, która trwała już trzy długie lata i nie do końca rozumiał jak mógł jeszcze spojrzeć sobie w twarz. Jego związek z Beatrize nie był co prawda sformalizowany, no bo po co im ślub, ale w dalszym ciągu poczuwał się do bycia jej mężczyzną. Co nie przeszkadzało mu w licznych jednonocnych przygodach. Co miał mu powiedzieć? Wiem? Przepraszam? To już się nie powtórzy? O nie, zamiast tego wolał przemilczeć sprawę jak tchórz, którym w tym momencie był. Jedno zmartwienie na raz, powiedział sobie, skupiając się na kwestii tego, że miał w domu syna swojego wroga. Kiwnął głową, przysłuchując się jego słowom. Nie potrafił jeszcze oszacować czy to dobrze, czy to źle, że nie jest pupilkiem swojego ojca. Niemniej sam fakt, że był krwią z jego krwi dawał Tony’emu szerokie pole do popisu. Choć w sumie wykorzystanie Oliviera, aby jakkolwiek uwolnić Beę było perfidne i chyba na razie nie chciał poświęcać uwagi myślom, które krążyły w jego głowie. - Co za idiota. Nie wyobrażam sobie co mu się może nie podobać w twojej niewyparzonej, pięknej gębie - odpowiedział Antonio, siląc się na żart. Chciał rozładować atmosferę, którą sam tak koncertowo zjebał swoimi uwagami. - Mhm. A co po studiach? - zapytał niby od niechcenia, być może chciał go lepiej poznać, być może chciał wybadać na ile jego życie zależne jest od wyborów rodziny. Niemniej szybko podłapał zmianę tematu. - Tak, bardzo się na tym skupiają. Jednak jak zdążyłeś już zauważyć, w kuchni nie pomagam sobie magią. W szkole uczyłem się innych rzeczy - odrzekł, wstając od stołu i kierując swoje kroki w kierunku blatu. Przez chwilę szukał drewnianego pudełeczka, które wciąż leżało przecież na jego biurku. Wziął je do ręki i zaniósł do stołu. Wyjął susz, bletki i trochę tytoniu i bez pytania zaczął skręcać blanta. - Daj spokój, takie proste śniadanie to bułka z masłem. Poczekaj aż ci zrobię szakszukę albo omleta. Wy, Anglicy macie chujową kuchnię. - dodał, krusząc krwawe ziele w crusherze. Jeśli spojrzał na niego pytająco, odpowiedział: - No co, przecież idziemy się razem myć. Pomyślałem, że może być nam jeszcze przyjemniej. Nie marudź, będzie fajnie. Nie trzeba było być szczególnie spostrzegawczym, aby zauważyć, że Tony był od palenia mocno uzależniony. Rozpalił blanta, rozkoszując się słodkim zapachem ziela. Wypuszczając siwy dym z płuc przysłuchiwał się słowom Oliviera. Uniósł brwi w geście zdziwienia, a potem na jego twarz wstąpił uśmiech. - Proszę bardzo. Pozwoliłbym ci i bez tego. A, jak będziesz kupował kawę to kup też kawiarkę - pozwolił sobie na żart, strzepując dym do popielniczki. - Chcesz? I tak czeka nas długa droga. Przed Doliną Godryka zdąży z ciebie zejść. Dodał, nie komentując oczywiście faktu, że zamierzał prowadzić na haju. Rzadko kiedy było przecież inaczej.
- Są… a przez ciebie wyobraźnia nawet teraz pracuje na pełnych obrotach. – Przygryzł kokieteryjnie dolną wargę, patrząc na starszego mężczyznę z zadowolonym, wdzięcznym uśmiechem; w końcu to on nauczył go jak używać skrzydeł, zapewniając sobie tym samym dosyć ważne miejsce w nastoletnim serduszku. Pokazał mu zupełnie inny świat, dlatego chłopak poczuł się zobowiązany, żeby podarować mu odrobinę bliskości w zamian. Nie wiedział nawet, że pieszczotą za uchem idealnie wpasował się w gusta Katalończyka. Działał instynktownie, właściwie od samego początku wczorajszego wieczoru. – Nie wierzysz we mnie? – Westchnął smutno, zerkając na niego z twarzą niewiniątka. – Spróbuję, obiecuję. – Poprzysiągł mu również, raz jeszcze sięgając pocałunkiem tym razem nie jego ucha, a szyi. – Tal vez no soy un ángel, pero quiero ver el diablo dentro de ti… – Szepnął dla rozbudzenia apetytu, a chociaż i on padł ofiarą intensywnej wizji powtórki, przesunął tylko dłonią po ucałowanej przed momentem skórze, wreszcie zasiadając do przygotowywanego przez Toniego śniadania. Temat byłej, czy może nadal aktualnej, partnerki Díaza rzeczywiście przywołał krępującą atmosferę, a chociaż przez chwilę Olivier poczuł się jak marny zamiennik, wolał nie zadawać pytań. Podobnie do gospodarza postanowił przemilczeć sprawę, próbując przekonywać samego siebie, że przykuł uwagę mężczyzny swoją urodą i że nie każde porozumiewawcze, rozgonione spojrzenie ciemnobrązowych tęczówek kierowane było do Beatrize. Nie oczekiwał zarazem od Antoniego przeprosin, w pewnym sensie był w stanie zrozumieć jego sytuację. Sam wolał jednak zapomnieć o istnieniu kobiety, która mogła tylko wpłynąć negatywnie jego własne poczucie wartości, wystarczające zaburzone już przez ojca. – Dzięki. – Zaśmiał się, doceniając żart kochanka. – Dla niego jestem… zawsze byłem zbyt delikatny. – Mruknął zrezygnowany, przypominając sobie dlaczego tak bardzo nie chciał wrócić do domu rodzinnego i słuchać kolejnych obraźliwych przytyków pod swoim adresem. – Nie wiem. Ojciec zaplanował dla mnie karierę aurorską. – Prychnął kpiąco, uzmysławiając sobie jak to w ogóle brzmi. – Bez sensu, musiałbym cię wtedy zakuć w kajdanki… wolę, kiedy to ty mnie wiążesz. – Tym razem to on próbował obrócić sytuację w żart, chociaż coraz częściej dochodziły do nie myśli, że powinien zerwać z toksycznym, rodzinnym środowisku i zająć się przede wszystkim sobą. – Nie widzę siebie jako aurora. Dobrze warzę eliksiry, ale mój brat robi to jeszcze lepiej. Przejął sklep. Nadęty z niego dupek. – Przewrócił teatralnie oczami, udowadniając że i z nim nie łączą go pozytywne relacje. – Bart, mój drugi, brat… on też jest aurorem, ale on akurat jest w porządku. Nie ma takiego kija w dupie. Często chodzi po barach, gra w krwawego barona. – Nawet nie zauważył, kiedy się rozgadał, opowiadając mężczyźnie o całej swojej rodzinie. – Niewiele mi pozostało. Możesz się śmiać, ale mam rękę do zwierząt, więc najlepiej czułbym się, mając hodowlę skrzydlatych koni. – Dopiero na sam koniec wspomniał o sobie i o swoich marzeniach, choć wzrok uciekał mu już do twarzy Toniego i skręcanego przez niego blanta. - Na przykład tego jak skutecznie walnąć kolegom w ryj? – Podniósł prowokująco głowę, bezpośrednio odnosząc się do bitki, która miała miejsce w Pustej Klacie, a następnie obruszył się na pejoratywną ocenę angielskiej kuchni. No dobra, może nie była najwybitniejsza, ale przecież na wyspach nie jadało się wyłącznie ryby z frytkami. – Moja mama jest Argentynką, dlatego zresztą mówię biegle po hiszpańsku, więc spokojnie, znam się trochę na latynoskich daniach… za to tej szakszuki w ogóle nie kojarzę. – Mógłby o jedzeniu rozprawiać godzinami, bo wbrew drobnej posturze, uwielbiał jeść. Sęk w tym, że narkotyki i wspólna kąpiel prędko przesłoniły tematy kulinarne. Nie marudź, będzie fajnie. Namowy Katalończyka odbijały się echem po jego czaszce, nawet podniósł już dłoń, by zaskarbić dla siebie rozluźniającego bucha, ale wewnętrzny głos rozsądku kazał mu się wycofać. - Dużo palisz… – Nie przebierał w słowach, chociaż nie wybrzmiał również zbyt karcąco. Raczej stwierdził oczywisty fakt. – Chętnie, ale jeszcze nie teraz. Nie mam pewności, że zejdzie, a gdyby Thomas zaalarmował ojca, że chodzę na bombie, miałbym przejebane. – Wzruszył bezbronnie ramionami, wszak nadal pozostał od rodziców w dużej mierze zależny, szczególnie że nie miał własnego lokum, a nie mógł cały czas zwalać się do mieszkania Barta. – Mógłbyś też stanąć tą corvettą trochę dalej? Lepiej, żeby nas razem nie widzieli. – Zaproponował także rozsądne rozwiązanie, pozwalające Toniemu ukryć swoją tożsamość, jemu z kolei uniknąć zbędnych pytań. Poczuł się jednak dziwnie, stawiając starszemu, władczemu mężczyźnie warunki, dlatego poruszył się od stołu, żeby okrakiem rozsiąść się na jego kolanach, ramionami obejmując jego szyję. – Potem, jak wrócimy, będę już cały twój. – Szepnął uwodzicielsko, śmiało patrząc mu prosto w oczy.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Tony zauważył, jak przegryzł wargę i pomyślał, że jest taki słodki. Miał wymalowany na twarzy taki piękny wdzięczny uśmiech. Pomimo tego, co sam stwierdził przed chwilą jego odczuciu był niewinny jak aniołek. Może taki wygadany i pyskaty, ale w gruncie rzeczy prostolinijny. Pewnie nie przyszło mu do głowy, że warto ukrywać przez Diazem to i owo. Zapatrzony w niego jak w obrazek, tak bardzo pragnął zobaczyć to samo w jego spojrzeniu. Gdy zobaczył tę piękną buźkę wykrzywioną w niewinnym grymasie, poczuł, jak jego serce kruszeje. Uśmiechnął się kręcąc z niedowierzaniem głową. Taki stary, a taki głupi. Przyjmował pocałunki wdzięcznym westchnieniem, czując, że i jego wyobraźnia zaczyna pracować na pełnych obrotach. - Las palabras son sólo palabras. Las creeré cuando las vea - odpowiedział, kryjąc skrzętnie jak wiele szczęścia sprawiło mu usłyszenie kolejnej deklaracji posłuszeństwa. - Créeme que no quieres odpowiedział szczerze chłopakowi, któremu posłał wiele mówiące spojrzenie. Chyba różnorako pojmowali pojęcie diabła. Szczerze wątpił, że Olivier będzie chciał go zobaczyć kiedyś w stanie zupełnej furii, w której rozsądne myślenie ustępuje gniewowi. Do tego stopnia, że Tony może posunąć się do rzeczy niewybaczalnych. Jak na przykład podniesienie ręki nie na wroga, a na bliską osobę. Odsunął od siebie nieprzyjemne myśli i trudne wspomnienia, skupiając się na tu i teraz. - Delikatny? - zapytał Tony, unosząc brwi. Zamyślił się przez chwilą nad tym, co to mogło oznaczać. Domyślił się, że Olivier nie miał w domu lekko. Aż za dobrze rozumiał koncept toksycznej męskości, sam wychował się przecież na ulicy. A każdą osobę, która śmiała wyśmiewać jego zainteresowanie płcią brzydką traktował prawym i lewym sierpowym. Dla Antonio piękno to piękno, nieważne kto się nim szczycił. I jeśli był coś, co niezmiernie go wkurwiało, byli to z pewnością pierdoleni homofobowie. Słyszał zrezygnowanie w jego głowie i czuł, że zalewa go krew. Nikt nie zasługuje na tak fundamentalny brak zrozumienia. - Gdybyś był delikatny, nie przetrwałbyś ze mną nocy - pozwolił sobie na żart, bo raz jeszcze chciał ujrzeć jego uśmiech. Zjeżył się natomiast, gdy usłyszał jak świetlaną przyszłość zaplanował dla swojego syna. - Och tak, taki układ i mnie bardziej odpowiada. Nie chciałbym przecież być zmuszony, żeby zrobić ci krzywdę - mruknął Tony, przysłuchując się uważnie jego słowom. To niesamowite, że tak łatwo zyskałem sobie jego zaufanie, pomyślał. Hm, chyba odrobina szczerości jednak popłaca. Powiesz takiemu, że poszukują cię w całej Europie a ten czuje się na tyle dobrze, by streszczać ci historię swojej rodziny. - Reasumując, mamy ojca skurwiela, brata skurwysyna i Barta. Ciekawe czy przypadłbym mu do gustu - zażartował, wyobrażając sobie minę aurora, który dowiaduje się o tym, z kim zadaje się członek jego rodziny. - Ej, nie zamierzam się z ciebie śmiać. Marzenia są po to, żeby je mieć. Kto wie? Może kiedyś ci się uda. Ale wiesz jak to mówią, pierwszy milion trzeba ukraść - kolejny żart, chociaż… może mówił na poważnie? - Jeśli życie mnie czegoś nauczyło to tego, aby swoich potrzeb nigdy nie stawiać na ostatnim miejscu. Pierdol tatuśka i jego ambicje. Rób, co ci się żywnie podoba. Powiedział, wdmuchując kolejną chmurę dymu do płuc. Czuł, jak narkotyk muska jego obolałą skroń, jak ból ustępuje. Obserwował przy tym Olliego, zastanawiając się, jaki czeka go los. I czy… nie, na pewno nie - zganił się od razu w myślach i przymknął oczy, poświęcając sto procent uwagi kolejnemu buchowi. - Między innymi. Ale tego nauczyłem się na ulicy, jeszcze w Barcelonie. W szkole z kolei pokazali mi, jak zasklepiać rany. Co to starożytne runy. I jak machać różdżką - odpowiedział, nie dając się sprowokować zaczepce. Odrobinę go rozśmieszyło, gdy się oburzył ale zamiast roześmiać się w głos, przybrał jedynie wiele mówiący grymas na twarz. - Szakszuka jest niezbyt latynoska. Pochodzi z bliskiego wschodu, ale ją uwielbiam. Niestety problem z gotowaniem po katalońsku jest taki, że trzeba dobrych składników. A ja jestem zdolny, ale leniwy. Nie będę aportował się nad morze za każdym razem, gdy najdzie mnie ochotą na paellę - odpowiedział, szczerze dziwiąc się co Argentynka ujrzała w jego ojcu. Co prawda nie znał go osobiście, ale wyobrażał go już sobie jako flegmatycznego Angola. - Nie zaprzeczam, nie potwierdzam. Jedni mają zakupy, inni alkohol a ja mam skręta - wzruszył ramionami, stwierdzając oczywisty fakt. Każdy był przecież od czegoś uzależniony. Wziął jeszcze jednego bucha i uśmiechnął się promiennie w kierunku Olliego. Czuł, że narkotyk już działa a ból który mu dokuczał już dawno przeminął. - Jasne. Wstydzisz się nowego chłopaka? - postanowił, że trochę się z nim podroczy. Zanim się spostrzegł, ten droczył się już z nim. Usiadł na jego kolanach, Tony poczuł jego ręce na swojej szyi. Nie przerywając palenia zerknął w jego oczy, spojrzenie dwukolorowych tęczówek było takie śmiałe jak wczoraj wieczorem. Chłopak ewidentnie wiedział, czego dzisiaj pragnął. - Bueno - odpowiedział, gasząc niedbale blanta. Złożył na jego ustach czuły pocałunek, tym razem nie wyobrażając sobie nikogo innego.
Prawdę powiedziawszy, nie zastanawiał się zbytnio nad tym, że o pewnych sprawach nie powinien przy mężczyźnie mówić. Po tym jak Katalończyk podzielił się z nim zdecydowanie poważniejszymi sekretami, poczuł się w jego towarzystwie wyjątkowo swobodnie i nie przeszło mu przez myśl, że ten mógłby go wykorzystać albo skrzywdzić. Gdyby właśnie tego chciał, zrobiłby to przecież już teraz, czyż nie? Poza tym… może i był po prostu młody i głupi, ale na skutek zapatrzonych w niego oczu Diaza powoli zaczynał obrastać w piórka i po raz pierwszy od dawna wydawało mu się, że został przez kogoś naprawdę doceniony. Nic dziwnego, że tak szybko zdołał się do kochanka przekonać, zupełnie zapominając o ostrożności i zdrowym rozsądku. Chciał, żeby Antonio cały czas tak promieniście się do niego uśmiechał, dlatego też skwapliwie spełniał jego kolejne żądania. - Na razie słowa muszą ci wystarczyć. Nie moja wina, że szlajasz się po takich melinach i potem łapiesz jakieś upierdliwe choróbska. – Wytknął mu, wzruszając bezradnie ramionami, wszak i jemu wcale nie śpieszyło się do wyjścia z mieszkania. Wolałby rozłożyć się z nim na materacu, zapalając blanta, zwłaszcza że odwiedziny w rodzinnym sklepie wiązały się ze spotkaniem z Thomasem, z którym jakoś nigdy nie było mu po drodze. – ¿Crees que podría tener miedo? ¿Has matado a alguien? – Nie zdążył ugryźć się w język i dopiero gdy usłyszał własne słowa wypowiedziane na głos, zrozumiał że zapędził się z pytaniami. – Perdona. No contestes. No importa. – Postanowił jak najprędzej naprawić swój błąd, wymownie unosząc dłonie w obronnym geście. Nie potrzeba mu było takiej wiedzy. Ba, czasami lepiej było tkwić w błogiej nieświadomości. Pokiwał potwierdzająco głową, nie umiejąc w jednym zdaniu rozwinąć tego, w jaki sposób traktowała go głowa rodziny i jak wiele jego cech wyglądu czy charakteru nie odpowiadało seniorowi rodu. Zabawne jednak, że i bez szerszego kontekstu Tony zdołał pojąć co mu doskwierało, na dodatek ujmując podejście jego ojca w tak zwięzłym określeniu: toksyczna męskość. Sam nie potrafiłby lepiej nazwać towarzyszących mu poglądów. Według niego musiał być silny, twardy, umięśniony, niezłomny, a już na pewno nie miał prawa być gejem. Na szczęście z odmiennych upodobań syna Damien nie zdawał sobie sprawy. Olivier z czasem uzmysłowił sobie bowiem, że ojciec by go zatłukł, gdyby tylko zobaczył go w intymnej sytuacji z innym mężczyzną. Tak, kiedy tylko przypomniał sobie srogą facjatę taty, zdecydowanie przygasł, i nawet na żart Katalończyka uśmiechnął się jedynie półgębkiem. – Przestań kusić, najpierw musimy zahaczyć o sklep. – Kąciki ust pomknęły jednak nieco wyżej, kiedy przestał zamartwiać się rodzinnymi koligacjami, zamiast tego dając się na powrót oczarować prowokującemu spojrzeniu Diaza. Nie odpowiedział na kolejne słowa gospodarza, które zresztą zatliły alarmującą lampkę z tyłu głowy, która rzuciła nowe światło na mroczną naturę Antoniego. Naturę, na którą dotychczas nie zwracał uwagi. Nie powinien mu się stawiać, pewnie byłby do tego zdolny. – Nie chcesz mnie skrzywdzić. – Mruknął natomiast zamiast tego, niejako narzucając Katalończykowi dokładnie to, co pragnął usłyszeć. – Gdyby tylko nie połączył twojej twarzy z listem gończym… – Zasugerował, że nie da się takiej opcji wykluczyć. Pod niektórymi względami wydawali się nawet z Bartem podobni, obydwaj wyglądali na lekkoduchów. – Chciałbym, ale obawiam się, że wtedy wypierdoliłby mnie na bruk, a póki co nie stać mnie na mieszkanie, więc chyba naprawdę musiałbym ten pierwszy milion ukraść. – Pozwolił sobie gorzko zażartować, bo o ile łatwo się mówiło, tak rzeczywistość nie wyglądała już wcale tak kolorowo. Póki studiował, mógł pomieszkiwać w szkolnym dormitorium, ale trzeba było też myśleć o przyszłości, a niestety galeony jakoś ostatnio się go nie trzymały. Pewnie dlatego, że wiele pieniędzy przeznaczał na dragi i alkohol. - Nauczysz mnie? Zadawania i zasklepiania ran. Wbrew pozorom macham różdżką nie najgorzej, nawet należałem do klubu pojedynkowego, ale… to nie to samo. – Poprosił żywo zainteresowany. – Chciałbym umieć się obronić. – Wyjaśnił również po co mu takie umiejętności, chociaż po tym co Toni miał okazję zaobserwować w pubie, chyba nie musiał się odzywać. – Dobra, to skoro obiecałeś mi na śniadanie szakszukę… – Wyszczerzył się wesoło, znów wkładając mężczyźnie w usta swoje słowa. Nieszczególnie obchodziło go to, że z jego strony nie padła żadna deklaracja. Skoro miał tutaj zostać na noc, liczył na to że Katalończyk znów ugości go czymś smakowitym. – …kupimy po drodze składniki. – Zarekomendował, przewracając jedynie oczami na miłość mężczyzny do skrętów. Nie mógł mu przecież niczego w tej kwestii wytknąć. Wyszedłby na hipokrytę, wszak i on tylko czekał aż wrócą z doliny i będzie mógł odpalić piwo i pociągnąć bucha. Na razie jednak rozsiadł się na kolanach latynoskiego kochanka, kusząc go uwodzicielskim szeptem. – Wolałbym… – Zamierzał mu również odpowiedzieć na pytanie, acz przerwał na chwilę, zagłębiając się w niezwykle czułym pocałunku. – …nie trafić przez ciebie za kraty. – Dokończył dopiero, kiedy oderwał się od jego ust, zupełnie nieprzemyślanie, zważywszy na historię z przeszłości, którą nie tak dawno temu usłyszał. – Mierda. Nie to miałem na myśli! – Próbował jakoś się wycofać, ale słowo się rzekło.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Prychnął, słysząc jego uwagę. Doskonale wiedział, że to była tylko i wyłącznie wina podjętych przez niego decyzji, że w takim wieku mieszkał w takiej norze jak ta. Gdyby miał szansę na przeżycie swojego życia, zrobiłby wszystko tak samo. Za wyjątkiem tego pamiętnego poranka, gdy odebrano mu to, co najcenniejsze. Z kolei gdy usłyszał jego dosyć nachalne pytania, tylko się uśmiechnął. Prawda była taka, że nigdy nikogo nie zabił ale kilka razy był bardzo blisko. Nie potrafił zliczyć razy, gdy zapędził się w swoich działaniach, odrzucając różdżkę na bok i waląc pięściami w nieprzytomnego, zakrwawionego przeciwnika. O tym, czy ktoś go wtedy znalazł i udzielił mu pomocy wolał nie myśleć. W swoim rozumieniu był krystalicznie czysty, wszak nie znał nawet zaklęć niewybaczalnych. - No importa - powiedział, kiwając głową na tak. Olivier miał rację, niewiedza to błogosławieństwo. Dla ich obu było lepiej, aby wiedział jak najmniej. Choć prawda była taka, że Tony i tak zbyt wiele mu wygadał. Nie wiedział czy w chwili próby chłopak trzymałby język za zębami. Tak naprawdę jedyna wrażliwa informacja to lokalizacja jego mieszkania, którą łatwo może przecież zmienić. Jednak coś podpowiadało Antonio, że i w tej kwestii może mu zaufać. Jaki miałby cel w zdradzeniu ojczulkowi adresu ich miłosnego gniazdka? - Ja kusić? Daj spokój, wiesz przecież, że jestem niewinny - Díaz uśmiechnął się, widząc jak zmiana tematu podziałała na Deara. To było niesamowite z jaką łatwością omiótł go sobie wokół palca, nawet specjalnie się przy tym nie starał. Pomyślał sobie, że może jest ziarno prawdy w tym kiczowatym stwierdzeniu, by być sobą. To zupełnie wystarczyło, aby Tony dostrzegał w jego oczach szczery podziw. Jakaś część niego chciała być może odwdzięczyć się tym samym. Kto mógł wiedzieć, czy nadejdzie taki dzień, że spojrzy na Oliviera jak na kogoś, kogo (jak twierdził) obdarzył prawdziwym uczuciem. - Nie, nie chcę i nie zamierzam. No, chyba że niewinne klapsy się do tego zaliczają - zażartował, przybliżając się do niego. Dotknął machinalnie jego pięknej twarzy z myślą że czasami ma kurwa w życiu trochę farta. - Ich strata, mój zysk. Jeśli nie przeszkadza ci, że to nora zawsze mogę cię przenocować. Obiecuję feerię wrażeń - zażartował. Gdy usłyszał jego kolejne słowa, tylko się uśmiechnął. Czego oni ich tam uczą w tym Hogwarcie, przemknęło mu przez myśl. Podobała mu się perspektywa bycia czyimś mentorem, nawet jeśli miał przyuczać swojego kochanka. Wątpił, aby to kiedykolwiek obróciło się przeciwko niemu. W końcu Ollie ewidentnie jadł mu z ręki. - Może kiedyś - odpowiedział zaczepnie, nic nie obiecując. A gdy z kolei usłyszał, jak wkłada mu do ust nieswoje słowa, zaśmiał się na głos. - Hola, hola. Na moją szakszukę będziesz musiał sobie jeszcze zapracować - widząc, jak wywraca oczami wzruszył jedynie ramionami. A potem zrobiło się nieprzyjemnie. Uśmiech zastygł na twarzy Diaza, a gdy czuły pocałunek przeminął, jego mina była wręcz grobowa. Szybki ruchem zrzucił z siebie chłopaka i wstał gwałtownie z krzesła. Nie namyślał się za długo, zadziałał odruchowo. Zamachnął się, aby uderzyć Oliviera w policzek. - Co, kurwa, powiedziałeś? - warknął, biorąc do ręki szklankę i rzucił ją o ścianę. Był wściekły, nie tyle co na niego, ale na siebie. Za to, że w ogóle dopuścił do takiej sytuacji. Zaufał mu, powiedział mu to mając nadzieję, że będzie szanował tę historię. Zlitował się nad nim, pomógł mu i poczęstował tym, co miał najlepsze. A tymczasem on tak się odwdzięczał? Wbijał szpilę w to jedno czułe miejsce, które było nietykalne. Tego już za wiele. Tony spojrzał na chłopaka, a na jego twarzy malowała się wściekłość. Zastanawiał się co z tym fantem zrobić, wyżywając złość to na krześle, które potraktował kopniakiem, to na talerzu, którym pierdolnął o ziemię. Gdy trochę ochłonął, wyjął paczkę Hogsów i odpalił jednego z nich odwracając się od Oliviera plecami. Niech mu wbije nóż, teraz to już było mu już kurwa wszystko jedno. Niech to się skończy, pomyślał Díaz czując jak łzy zbierają mu się w oczach. Bea. Samotna, przestraszona i cierpiąca. Stał tak w milczeniu kilka długich minut, czując jak tytoń powoli rozładowuje skumulowane w nim napięcie. Miał ochotę wypierdolić Oliviera na bruk, chociaż to wcale nie była jego wina. Raczej nie chciał go przecież sprowokować, po prostu palnął głupotę. Poza tym był to syn Deara. Nie zamierzał odpuścić takiej okazji. - Chodź - powiedział po chwili, odrzucając dawno już spalonego fajka do pełnej popielniczki. - I nigdy więcej nie waż się o tym mówić. Jeszcze raz, a cię zajebię - dodał z beznamiętną miną. A potem zrobił coś, czego być może ten się nie spodziewał. Zbliżył się do niego, dotknął czule zaczerwienionego policzka i złożył na jego ustach chciwy pocałunek. Nie obchodziło go to, czy chłopak go przyjmie. Przyszpilił go do ściany, a jego ręce wędrowały po jego ciele. Potrzebował, kurwa, jakiegokolwiek ujścia.
Bardzo często, kiedy tylko czuł się dobrze w czyimś towarzystwie, stawał się gadatliwy i potrafił zasypać swojego rozmówcę lawiną pytań; prawdopodobnie dlatego, że na co dzień wiele musiał ukrywać, nie mogąc pozwolić sobie na podobną swobodę. Na palcach jednej ręki mógłby zliczyć ludzi, którym ufał, a i tak nie zwierzał im się z każdego sekretu, nie tylko w obawie przed zdemaskowaniem, ale przed tym, że zostanie niesłusznie oceniony. Szukał akceptacji, ale jednocześnie obawiał się tego, że nie będzie mu dane jej otrzymać. Antonio natomiast podbudowywał jego nadszarpnięte ego swoim zainteresowaniem, zadowolonym uśmiechem i czułymi pocałunkami, których Olivier od dawna pragnął, a o które najwyraźniej wstydził się prosić. Nie obchodziło go więc to, kim w rzeczywistości Katalończyk był ani ile miał na sumieniu. Liczyło się jedynie to, jak zachowywał się obecnie względem niego. Doraźna potrzeba, którą zaspokajał w pełni. - Wiem, że nie jesteś, ale to sprawia że kusisz jeszcze intensywniej… – Westchnął marudnym tonem, niczym dziecko, któremu zły pan odebrał lizaka, bo chociaż akurat jemu nikt grzeszyć nie zakazał, to jednak wizja znikających kolejno kończyn zdawała się silniejsza niż pragnienie odtworzenia nocnych ekscesów. Gdyby miał oddać Díazowi swoje nagie ciało, mimo wszystko, wolałby by było ono kompletne. – Niewinne na pewno nie, a co do tych winnych… zależy, czym mnie przekupisz. – Przywdział na usta czarujący, urwisowski uśmieszek, a gdy tylko mężczyzna dotknął jego twarzy, w błękitno-zielonych oczach dało się spostrzec rozbłysłą nutę satysfakcji. Nie chodziło mu jednak bynajmniej o pieniądze. Jasne, skłamałby mówiąc, że wypełniony galeonami portfel nie robił na nim wrażenia, ale akurat w przypadku Toniego pewność siebie i nonszalancja całkiem przesłaniały zawartość bankowej skrytki, wszak nie przeszkadzało mu nawet to, że wylądowali po środku ciasnego, nokturnowego poddasza. Ba, może nawet tkwiło w tym coś ekscytującego. – Niech zgadnę, czynsz do zapłaty w naturze? – Pozwolił sobie zażartować, sugestywnie poruszając brwiami, a chociaż nie dał jednoznacznej odpowiedzi, głos z tyłu głowy podpowiadał mu, że przenocuje tutaj jeszcze nieraz. - Wszystko tak odkładasz na później? – Westchnął znów rozczarowany, wymownie przewracając oczami na rzuconą zaczepnie odmowę. Sam już nie był pewien czy mężczyzna się z nim droczy, czy może woli nie zdradzać swoich umiejętności, których przedsmak mógł zaobserwować w barze. Na razie jednak zdecydował się odpuścić temat, zwłaszcza że zaczynała się oddalać od niego nie tylko wizja wspólnego treningu, ale i podobno smakowitej szakszuki. – Zapracuję! Myślisz, że te oczy mogą kłamać? – Mruknął łobuzersko, palcem pokazując na roześmiane ślepia. – Po prostu kupmy składniki, dobra? – Szturchnął delikatnie, zachęcająco klatkę piersiową Toniego, nie dając za wygraną, a potem dał się porwać jego pocałunkowi, nie spodziewając się że kolejnym nieprzemyślanym żartem zburzy tak wspaniałą atmosferę… i to doszczętnie. Nie miał na myśli niczego złego, ale Díaz nie dał mu szansy na wyjaśnienia. Olivier chyba po raz pierwszy zobaczył go w takim stanie, a przez to zaczął zastanawiać się czy właśnie tak wygląda jego prawdziwe oblicze. Nawet podczas bitki w pubie nie wyglądał na tak rozwścieczonego. Młodziutki Dear niemal skulił ogon pod siebie, kiedy mężczyzna gwałtownie zrzucił go ze swoich kolan, a całkowicie zdezorientowany diametralną zmianą jego zachowania, nie próbował nawet uchylić się przed nadchodzącym ciosem. Ręka Antoniego po prostu zderzyła się z jego policzkiem, pozostawiając na nim zaczerwieniony, piekący ślad, który chłopak instynktownie zakrył swoją dłonią. – Nie chciałem… – Zaczął się tłumaczyć, ale znów zamilknął na skutek złowrogiego warknięcia gospodarza i szczęknięcia rzuconego o ścianę szkła, przyjmując jedynie skruszoną postawę. Patrzył na Katalończyka z miną zbitego psa, a potem obserwował jak ten w złości demoluje kolejne meble bądź naczynia. Naprawdę szanował historię, którą mężczyzna się z nim podzielił i wcale nie chciał wbijać mu żadnej szpili, ale najwyraźniej czasami powinien więcej uwagi poświęcać wypluwanym bez namysłu słowom. Wreszcie poczuł dochodzący do nozdrzy tytoniowy dym, a chociaż sam z chęcią by zapalił, nie miał czelności prosić o papierosa. Po prostu przysiadł z powrotem na krześle, opierając się łokciem o drewniany blat i czekał, wpatrując się bez celu w roztrzaskane odłamki szkła walające się po podłodze. Właściwie nie miał pojęcia czy czekać czy raczej stąd wyjść, dlatego ze zdziwieniem powrócił spojrzeniem do Díaza, który nagle zaczął go pośpieszać. Prędko poderwał się jednak na równe nogi, żeby stanąć przed nim. – Przepraszam. Przecież wiesz, że wcale nie o to mi chodziło. Nie pomyślałem. – Mruknął łagodnym, spokojnym tonem, przekonując Toniego, że nie zamierzał odnosić się do sytuacji, jaka miała miejsce między nim a Beatrize. – Nie będę. – Poprzysiągł również, mimo że tak naprawdę nigdy tego nie zrobił. Po prostu wolał mieć ten temat za sobą, chciał też ochłonąć i wyjść na zewnątrz, ale okazało się, że gospodarzowi przyświecały zgoła inne plany. Nie wydawało mu się, żeby był to dobry moment na pocałunki, początkowo chwycił nawet mężczyznę w okolicach bioder, odwracając głowę, ale widząc że ten nadal na niego napiera, uderzył plecami o ścianę, całkowicie poddając się jego woli. Starał się zapomnieć przy tym o podniesionej na niego ręce, jednocześnie usprawiedliwiając napad agresji Katalończyka swoim własnym nierozgarnięciem.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Nie o to mi chodziło. Nie pomyślałem. Jego słowa huczały w głowie Tony’ego i przez krótką chwilę pożałował tego, że podniósł na niego rękę. Jednak tak jak słowo się rzekło, kości zostały rzucone. Ignorował nieprzyjemny głos w głowie, który podpowiadał mu, że znowu do tego dopuścił. Że jest nieobliczany i popierdolony, że nie powinien ranić nikogo, kto na to naprawdę nie zasługuje. Gdy w końcu zaczerpnął powietrza, spojrzał mu prosto w oczy. Westchnął zrezygnowany, przepraszam utknęło mu w gardle. Nie powinienem, pomyślał zdejmując z niego koszulkę i łapiąc go za rękę, kierując ich kroki w stronę łazienki. Ale obiecałem ci wycieczkę, a skoro już nauczyłem cię latać, zadałem ci zarówno ból jak i pozwoliłem zaznać przyjemności nie rzucę tych słów na wiatr. Nie uciekniesz mi już, Olivierze. Nigdy.
Gdy wyszli, o wiele bardziej zadowoleni i czyści niż przed parunastoma minutami, Díaz zerknął pobieżnie na Olliego. Po jego uderzeniu nie było nawet śladu, widać było jednak malinkę, którą zostawił na jego szyi. Był nieco zmęczony, ale bardzo usatysfakcjonowany posłuszeństwem chłopaka. Nie doszło co prawda do takich harców jak wczoraj, ale namiętne pocałunki i ręce wodzące po jego pięknym ciele znacząco wynagrodziły jego niewyparzoną gębę. Tony osuszał swoje ciało ręcznikiem, następnie podszedł do komody. Dalej miał trochę zjebany humor, ale kolejny Hogs nieco go otumanił. Może rzeczywiście zareagował zbyt gwałtownie? Pokręcił głową na nie, naciągając na siebie koszulkę. Zerknął na chłopaka, który również powoli się ubierał. Miał nadzieję, że gdy tylko wyjdą z mieszkania nie spierdoli w podskokach. Ale nie sądził, by był do tego zdolny. - Taaa… tak chyba już mam, że wszystko odkładam w czasie. To się chyba nazywa prokrastynacja - podjął przerwany przed… kłótnią? Wątek, jak gdyby nigdy nic. - Ale ruszajmy lepiej w drogę. Nie chcemy przecież całkiem zniknąć, a ty wisisz mi eliksir - dodał, nie zważając na to, że w sumie to nic mu przecież nie obiecał. Jednak w jego rozumieniu, za tak jawną bezczelność wisiał mu o wiele więcej. Co zamierzał skwapliwie sobie odebrać następnym razem, gdy wylądują w łóżku. Bo Díaz był wręcz święcie przekonany, że czeka ich następny raz. - Myślę, że te oczy nie kłamią. Ale gębę to ty masz niewyparzoną, Ollie - parsknął śmiechem, gasząc peta i posłał w jego stronę promienny uśmiech. Udawać, że nic się nie stało - to chyba najlepsza taktyka? - Ale niech ci będzie, zrobię ci tę jebaną szaksę. Ale najpierw ty zrobisz mi dobrze - dodał bez cienia żenady, naciągając na siebie spodnie. Wyjął pasek, którym wczoraj związał mu ręce i nałożył go na szlufki. Uśmiechnął się na myśl, jak wykorzysta go później, ale na to przyjdzie przecież jeszcze czas. Chyba Dear nie myślał, że ujdzie mu to na sucho? Taki mały policzek to nic, to dopiero początek - pomyślał Tony, ignorując podszept, który podpowiedział mu, że on się powinien kurwa leczyć. - Vamos - powiedział, wyjmując różdżkę. Machnął nią kilka razy, naprawił potłuczoną porcelanę i szkło, ręcznie podniósł przewrócone krzesło. Chłoczyściem wyczyścił brudne talerze, a za pomocą locomotor przetransportował je do kuchni. To był taki jego dziwny nawyk, nie lubił wracać do brudnego mieszkania. Aeris fluxus na przewietrzenie pokoiku i mogą już iść. Ach, jeszcze jego domowa apteczka. Zgarnął narkotyki do pudełka, schował je do kuchni i zabezpieczył szufladę colloportus. Doskonale wiedząc, że i tak byle uczniak jest w stanie dobrać się do jego skarbów. Gdy zamknęli za sobą drzwi, ruszyli schodami na dół. Przez chwilę krążyli do londyńskich uliczkach, ale dosyć szybko znaleźli corvettę Tony’ego. Bonnie, Bea - różnie na nią mówiono. Co nie zmienia faktu, że gdy pozwolił chłopakowi wejść do środka poczuł się jakby zdradził ją po raz kolejny.
ztx2
Ostatnio zmieniony przez Antonio Díaz dnia Sro 5 Kwi - 16:14, w całości zmieniany 1 raz
Poniekąd testował granice cierpliwości i wytrzymałości Diaza, ale powiedzmy sobie uczciwie, przekomarzanie się z mężczyzną sprawiało mu wiele frajdy, toteż gra zdecydowanie warta była ryzyka. Katalończyk łapał jego zaczepki w mig, a do tego niemal na każdą potrafił odnaleźć ciekawą ripostę, dlatego szkoda mu było rezygnować z wbijania mu kolejnych, drobniutkich szpilek. – Chyba będziesz musiał mi przypomnieć ten powód. – Mruknął, jakże wymownie unosząc brwi, wszak i jemu nie przeszkadzało, że do wieczora mieli jeszcze wiele czasu; zresztą ciasne mieszkanie Toniego na poddaszu było tak ciemne, że wieczór mogli zacząć znacznie wcześniej, w zależności od własnych potrzeb. – Nigdy na takiej plaży nie byłem. Pewnie na początku to dość krępujące doświadczenie. – Namyślił się na głos, ale w gruncie rzeczy nie widział powodu, dla którego miałby takiej plaży nudystów nie odwiedzić. Mógł poszczycić się szczupłym, zgrabnym ciałem, a czy byłby zazdrosny o uciekające spojrzenie ciemnobrązowych oczu… trudno powiedzieć, wiele prawdopodobnie zależałoby od konkurencji. – Gdybyś potrzebował towarzystwa, jestem pierwszy w kolejce. – Wyraził gotowość do zagranicznego wyjazdu w każdej chwili, uśmiechając się zaraz jeszcze szerzej, kiedy rozmowa skupiła się na tańcu. - Kocie ruchy? – Poruszył ponętnie bioderkami na znak, że nie tylko gospodarz żałuje braku muzogramu. – Będziesz musiał mnie kiedyś zabrać na tańce. Postawię ci drinka, ty w zamian wyciągniesz mnie na parkiet. – Zaproponował, nie zauważając nawet kiedy zaczął planować ich następną randkę; chociaż wcale nie zdziwiłby się, gdyby po kilku taktach poddali się namiętności, znikając w jakimś odludnym zakamarku. – Spójrz na mnie. Jestem przekonującym argumentem samym w sobie. – Teatralnie przesunął dłońmi po swoim ciele, odpłacając się nieskromnością, którą starszy mężczyzna uraczył go nie tak dawno temu. Zabawne, że nabierał przy nim śmiałości i pewności siebie, i to mimo jego żartobliwych uwag. – Bardzo śmieszne. Zanudziłbym się. – Odrzucił ofertę politycznej kariery, kiwając porozumiewawczo głową na wspomnienie o morzu i niebie. – Myślałem, że wybierzesz ostrą i pikantną czerwień. Pozory mylą. – Zdradził dopiero teraz, wyraźnie rozbawiony, w końcu łapiąc mężczyznę za rękę i dając mu się poprowadzić z powrotem do pięknego, zadbanego samochodu. Przez moment zrobiło się nawet dziwnie romantycznie, a już ten delikatny, niezwykle czuły pocałunek całkowicie ujął spragnionego bliskości nastolatka. – Carajo, podrías besarme toda la noche… – Szepnął rozmarzony, odrywając się od jego ust, a wreszcie usiadł na fotelu pasażera, wystukując stopą wygrywany przez głośniki rytm.
Po drodze do mieszkania wyskoczył do sklepu po obiecaną kawę i papierosy, a w końcu obydwaj znaleźli się na dość ciasnym, ale przytulnym poddaszu na nokturnie. Ollie powiesił kurtkę w przedpokoju, a potem sam przyciągnął do siebie Diaza bliżej, łapczywie wpijając się w jego wargi. Palcami zahaczył również o skórzany pasek spodni mężczyzny, podkreślając tym samym, że jest niecierpliwy i że pragnie przekonać go skutecznie, że postawił na właściwego konia już teraz. – Como prometí, soy toda tuya. – Szepnął mu także zmysłowo na ucho, gotów spełnić każde jego życzenie.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Gdy jechał samochodem, powracał wciąż do słów, które powiedział Olivier. Czy on naprawdę planował im kolejny wiele romantyczny spend? W sumie, on z kolei zaproponował mu podróż do słonecznej Barcelony. Chyba zbyt wiele sobie oboje wyobrażamy, pomyślał Tony podgłaśniając muzykę. Był przekonany, że oboje nie dotrzymają swoich obietnic. Ale kto wie? Może to rzeczywiście początek czegoś… dłuższego. Zerknął na niego, śmiejąc się w duchu. To urocze, jaki chłopak był pamiętliwy. Tu się droczył, tam wbił szpilę no i do tego bezczelnie go przedrzeźniał. Ale cóż miał powiedzieć, tak, miał rację. Był anielsko wręcz piękny i to niesamowicie kusiło.
Gdy weszli do mieszkania, od razu chciał skierować swoje kroki do kuchni, wszak nie palił już kilka długich godzin. Olivier miał jednak inne plany, bowiem rzucił się na niego jak szczerbaty na suchary. Nie sądził, że ich dwóch to on okaże się bardziej niecierpliwy. - Tranquilo, amigo. Tenemos todo el tiempo del mundo, después de todo. - Tony uśmiechnął się, a następnie odwzajemnił pocałunek. Nie żeby mu się nie spieszyło, ale miał swoje priortety. - Accio - być może chłopak nawet nie zauważył, kiedy różdżka pojawiła się w jego dłoniach. Katalończyk przywołał magiczną inkantacją pudełko narkotyków i delikatnie wyswobodził się z jego uścisku. Podszedł do stołu i zaczął skręcać blanta. Nie trwało to co prawda długo, ale mimo wszystko spojrzał na Olliego i z rozbawieniem rzucił. - Nie wiedziałem, że z nas dwóch to tobie się tak spieszy. Najpierw palto, potem seks. Co ty, urodziłeś się wczoraj? - zapytał i ściągnął z siebie kurtkę. A potem koszulkę. Stwierdził, że troszeczkę go pokusi paląc skręta już półnago. Rozpalił krwawe ziele i mocno się zaciągnął. Przekazał narkotyk Olivierowi, wstrzymał siwy dym w płucach na trochę dłuższą chwilę. Przymknął oczy i uśmiechnął się. Och tak, uwielbiał to uczucie. A to był dopiero początek przyjemnych doznań. - Muszę iść za niedługo do ziomka - powiedział, bardziej do siebie niż do niego. Otworzył oczy, przeniósł spojrzenie swoich ciemnobrązowych tęczówek na niego. A potem się uśmiechnął i musnął machinalnie jego policzek. Jego źrenice wyraźnie się rozszerzyły, nie sposób powiedzieć czy to przez narkotyk czy dlatego, że widział coś, co szczególnie wpadło mu w oko. - Napijesz się czegoś? - zapytał się grzecznie. W międzyczasie patrzył niecierpliwie na blanta, jakby w oczekiwaniu kiedy w końcu do niego wróci.
Olivier nie miał pojęcia czy jeszcze się spotkają, ale to nie przeszkadzało mu w wysnuwaniu planów na przyszłość, którymi zresztą po części próbował przekonać starszego mężczyznę, że nie warto z niego rezygnować. Nie oszukujmy się, wizja wspólnego wyjazdu do Barcelony kusiła niesamowicie, a skoro Katalończyk pozwolił mu przez cały weekend urzędować w swoim mieszkaniu, wyglądało na to, że na chwilę obecną rzeczywiście nie miał nikogo, z kim mógłby dzielić przyjemne doświadczenia i otaczającą go przestrzeń. Szkoda byłoby tego faktu nie wykorzystać, a w konsekwencji młodziutki Dear z miłą chęcią uwiesił mu się na ramieniu, nie zamierzając tak łatwo odpuszczać sobie jego towarzystwa. Nie chciał również tracić czasu, wyrywnie sięgając męskich ust, które o dziwo wpierw obdarzyły go upomnieniem. Chłopak zmarszczył zawiedziony brwi, uśmiechając się szerzej dopiero kiedy gospodarz zdecydował się odwzajemnić pocałunek… i pewnie, że nie zauważył różdżki w jego dłoni, skoro całkowicie pochłonięty był wpatrywaniem się w ciemne, niemal czarne w panującym wokoło półmroku tęczówki. – No quiero perder ni un minuto. – Mruknął uwodzicielsko, przeczesując dłonią rozwichrzoną jeszcze przed wejściem do mieszkania fryzurę, ale mimo że kusiły go znacznie śmielsze gesty, skręcany przez Toniego blant wyglądał niemniej kusząco. – Schlebia ci to? – Podniósł wyzywająco podbródek, a potem poszedł w ślady towarzysza, zrzucając z siebie niepotrzebną koszulkę, zanim usiadł obok niego. Przez moment w swojej niewinności nie zrozumiał, czym jest palto, które kojarzył wyłącznie jako nazwę wierzchniego odzienia, ale wreszcie udało mu się złapać kontekst sytuacyjny, a przede wszystkim przechwycić z rąk Diaza rozpalonego już przez niego skręta. Zaciągnął się mocno chmurą krwawego ziela, acz spojrzenie błękitno-zielonych oczu opadało już niżej, w stronę umięśnionych ramion i klatki piersiowej partnera, na której ułożył zresztą zaraz dłoń. – Eee, ale że dzisiaj? – Wtrącił nagle nieusatysfakcjonowany zasłyszaną właśnie informacją. – Zostawisz mnie tutaj samego? – Westchnął marudnie, bo wcale nie chciał, żeby Toni gdziekolwiek wychodził, a już na pewno po tym jak zaczął wpatrywać się w niego rozszerzonymi, żywo zainteresowanymi źrenicami. - Rumu. – Poprosił również grzecznie, raz jeszcze racząc płuca gryzącym dymem, zanim oddał wytęsknionego blanta jego prawowitemu właścicielowi. – Nie chcę, żebyś gdzieś wychodził… – Postanowił przy tym przyznać, spoglądając niewinnie, prosząco na mężczyznę, a zaraz po tym rozłożył się plecami na materacu, delektując się błogim, relaksującym stanem, odczuwalnym na skutek narkotyku.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
- Może odrobinę - iskierki rozbawienia tliły się w jego oczach, gdy obserwował jak się rozbiera. Tak naprawdę był stary, a głupi i to bardzo łasy na komplementy. Szczególnie takie, których nie wyraża się słowem, a czynem. - Nie, nie dzisiaj. Chyba. To znaczy, wiem, że palę dużo ale chyba na dzisiaj jeszcze starczy. Musi, już nie chce mi się ruszać z domu - odpowiedział, czując rękę na swojej klatce piersiowej. Miał wielką ochotę ugościć go na swoich kolanach, pocałować go najpierw w usta a potem w szyję, za uchem i coraz to niżej. Ale się powstrzymał. Przecież gość tak grzecznie poprosił o rum. Przejął od niego skręta, zaciągnął się kilka razy. Czuł, jak narkotyk działa na jego ciało, jak koi zszargane nerwy, odsuwa widmo nieprzyjemnych wspomnień gdzieś tam ciągle krążących z tyłu jego głowy. Oddał mu prawie dopalonego blanta, dobrze wiedząc, że nic dla niego nie zostanie. No cóż, trudno. Skręci następnego. Poza tym skoro pierwszy głód został już zaspokojony, czas na inne przyjemności. Wstał i poszedł do kuchni. A po drodze odrzucił niedbale pasek na ziemię. Wyjął dwie szklanki, do których nalał wody. Wziął butelkę rumu pod pachę i wrócił do pokoju. - Najpierw woda. Czy ty w ogóle ją kiedykolwiek pijesz? - zapytał rozbawiony, siadając koło niego na łóżku. Upił kilka łyków napoju, o którym ktoś kiedyś powiedział, że jest tylko dla zwierząt a potem odstawił szklankę na szafkę. Położył się, ciężko wzdychając, czuł się jakiś wczorajszy a przecież przed nim noc pełna wrażeń. Posłał mu zawadiacki uśmiech, pewnie ledwo widoczny w półmroku, a w oczekiwaniu, aż spali co mu należne, zaczął wodzić ręką po jego torsie. - Jesteś piękny - mruknął rozmarzony i nie sposób było powiedzieć czy mówi jedynie o jego ciele. Tony nie wstydził się swoich odczuć, nie wahał się przed prawieniem zasłużonych komplementów i nie oczekiwał nic w zamian. Może jedynie to, żeby i chłopak mógł to dostrzec zanim słowa jego beznadziejnego ojca znów sprawią, że pomyśli o sobie źle. Gdy skończył palić, zaczął spokojnie. Złożył na jego ustach długi i czuły pocałunek, pozwalając, aby ręce wodziły po ciele. Nie zbłądziły w żadne sprośne miejsca, przynajmniej na razie. Zamiast tego gdy ich pocałunek się skończył, Tony ujął jego podbródek w dłoń i zupełnie serio dodał jeszcze. - Nie wiem czy sobie zasłużyłem, aby być tym pierwszym. Ale obiecuję ci, że mnie nie zapomnisz - posłał w jego stronę nieco smutny uśmiech, czekając na jego ruch.
- Jasne, odrobinę. Myślisz, że nie widzę jak oczy ci się świecą? – Powtórzył po nim ironicznie, a potem parsknął śmiechem na tę nieudolną próbę zakłamywania przez Katalończyka rzeczywistości. Díaz mógł nazywać go naiwnym, twierdzić że z łatwością dał się owinąć wokół palca, ale wbrew pozorom sam również wydawał się nieskomplikowany w obsłudze. Wystarczyło połechtać jego wybujałe ego, skrawkiem nagiego ciała okazać swoje zainteresowanie, żeby mężczyzna przestał myśleć wyłącznie o kolejnej chmurze krwawego ziela. – Wystarczy, a nawet jeśli by zabrakło, pomogę ci odpłynąć w inny sposób. – Zaoferował się niezwykle szlachetnie, odwdzięczając się tym samym za wczorajszą naukę latania, a chociaż gospodarz obawiał się o stan zapasów, nie szczędził sobie przyjemności, pociągając następnego bucha, zanim oddał go Toniemu. Patrzył jak ten wypala naprędce kilka machów, a potem rozłożył się z końcówką skręta na materacu w oczekiwaniu na obiecaną szklaneczkę rumu. Nie mógł sobie wyobrazić lepszego weekendu. No, może brakowało mu wyłącznie plaży w Barcelonie. - Piję, nawet sporo. – Burknął, wzruszając lekko ramionami. – Przy tobie zapominam. – Mimo to postanowił się wytłumaczyć, upijając zaraz parę łyków, by nawilżyć osuszone aromatycznym dymem gardło. Prędko odstawił jednak szklankę na stół i ułożył się obok starszego kochanka, zapominając nawet o butelce rumu. Ot, dopalił blanta, uśmiechając się jeszcze szerzej pod wpływem rozmarzonego głosu Katalończyka. – Anioł i diabeł na jednym materacu? – Zażartował, spoglądając w ciemne jak węgliki oczy Diaza. Nie musiał nawet tłumaczyć komu przypadła jaka rola w tym zestawieniu. Nie zdążył zresztą nawet dogasić peta, kiedy usta gospodarza spoczęły na jego własnych, a zniecierpliwione dłonie mężczyzny zaczęły błądzić po jego ciele. Pocałował go, pozwalając ich językom złączyć się w płomiennym tańcu, a gdy tylko Toni chwycił jego podbródek, mógł dalej podziwiać nieziemsko urokliwy, zadowolony uśmiech nastolatka. – Przy tobie po raz pierwszy mogłem się poczuć naprawdę sobą. Mnie to wystarcza. – Pogładził palcami jego zarost, podnosząc się na chwilę, nie tylko po to, żeby pozbyć się dopalonego skręta, ale i pozostałych części garderoby, które powoli zsuwał z bioder. Rzecz jasna, znowu zapomniał o skarpetkach, ale tym razem sam naprawił swój błąd, powracając do latynoskiego partnera dokładnie takim, jakim go matka natura stworzyła. – ¿Cómo quieres hacerlo? ¿Me doy la vuelta? – Szepnął mu na ucho, pocałunkami schodząc po jego szyi aż do sutka. Jedną ręką wsparł się o materac tuż obok jego ramienia, drugą zaś przesunął delikatnie po podbrzuszu mężczyzny, powoli rozpinając rozporek jego spodni.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Prychnął, nieco poirytowany, bo nie lubił gdy Olivier miał rację. A jasne, że do cholery ją miał. Prawda była taka, że wiele było jednonocnych przygód. Ale tak swobodnie i rześko nie czuł się przy nikim już dawno. - Jak mają się nie świecić, kiedy tu takie piękne widoki - odpowiedział wymijająco, potwierdzając słuszność jego przypuszczeń. - Mhm. Tak mówisz? - zapytał, spoglądając na jego filuternie. A już myślał, że to on jego jego nauczycielem i przewodnikiem. Zdusił w sobie śmiech, gdy zobaczyć jak się zjeżył. Nie sposób powiedzieć co rozbawiło go bardziej, jego reakcja czy fakt, że z jego powodu zapominał o tak podstawowej rzeczy. Ale prawda była taka, że i Díaz nie wypił dzisiaj nawet łyka wody. Stary hipokryta. - Diabeł? Raczej demon, kolego - odparł, nie spuszczając z niego spojrzenia ciemnobrązowych tęczówek. To prawda, nie musiał nic tłumaczyć. Wszystko było jasne od kiedy rano pozwolił sobie na to, żeby podnieść na niego rękę. Obserwował zarówno jego nieziemski piękny uśmiech, jak i to jak powoli się rozbiera. Mruknął lubieżnie, gdy poczuł jego rękę tam na dole.
Olivier z kolei uwielbiał mieć rację, wszak dzięki temu mógł ze starszym mężczyzną pogrywać, rozkoszując się zarazem jego zmarszczonymi w irytacji brwiami czy niezadowolonym pomrukiem. Nie to, żeby chciał go wkurwić. Przeciwnie, wolał zapomnieć o poranku, kiedy to zapędził się z żartami za daleko. Po prostu, dbał o to, aby do ich pogawędek nie wkradła się nuta, a wzajemne przytyki i odbijanie piłeczki niewątpliwie dodawało tej relacji pikanterii. – Zapozować, żebyś mógł podziwiać je dłużej? – Poruszył sugestywnie brwiami, przypominając mu, że wbrew pewnej nieśmiałości, akurat przed obiektywem czuje się dość swobodnie, a teraz zaczynał czuć się komfortowo również przed ciemnobrązowymi tęczówkami Katalończyka. Widział jak pożera go wzrokiem, a to zdecydowanie dodawało mu otuchy, nakłaniając do śmielszych gestów. – Działam lepiej niż narkotyk, przekonasz się. – Szepnął mu znów na ucho, zanim umoczył usta w szklance wody, pozbywając się następnie niepotrzebnych części garderoby, a wreszcie powrócił już do swojego latynoskiego demona w pełnej krasie, uśmiechając się zawadiacko na jego lubieżny pomruk.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Zadumał się przez chwilę, myśląc nad odpowiedzią. Chociaż nie był skory do tego, by ktoś mu robił zdjęcia, nie pogardziłby fotografią Olliego. Tak na pamiątkę. Cieszył się, że był przy nim taki śmiały i buńczuczny. Podobało mu się to. - Nie narzekałbym - odpowiedział jakże wylewnie, przyciągając go do siebie i składając na ustach jeszcze jeden niewinny pocałunek. Zastanawiał się przy tym co u licha stanie się po tym weekendzie. Czy Olivier zniknie z jego życia raz na zawsze? Im więcej czasu spędzał w jego towarzystwie, tym bardziej w to wątpił. Naprawdę nie sposób powiedzieć, co musiałby zrobić, że go do siebie zniechęcić. Westchnął, słysząc jego kolejne słowa. Musiał znowu niechętnie przyznać mu rację, bo choć nie stronił od dragów też miał poczucie, że przy Dearze był w stanie na chwilę o nich zapomnieć. Prawda była taka, że palił o wiele więcej od czasu, gdy Bea zniknęła z jego życia. A ten dzień to niespotykana kartka w kalendarzu. Zaledwie dwa blanty? To do niego niepodobne.
Pomimo całej swojej niewinności, potrafił zawalczyć o swoje, a jeśli chodzi o fotografię, sam chętnie poprosiłby starszego mężczyznę o udostępnienie swojej, i to wyłącznie po to, by nie musieć opierać się jedynie na wyobraźni i dość zawodnej pamięci… chociaż czy dało się zapomnieć o kimś takim jak Díaz? Cholera, niby Ollie twierdził, że to jednonocna przygoda, która przypadkiem rozciągnęła się na cały weekend, a jednak podświadomie jakby czuł, że jeszcze nieraz do niego wróci… o ile w ogóle dostanie taką szansę. Nawet jeśli nie miał doświadczenia, wiedział przecież z zasłyszanych od znajomych opowieści, jak zachowują się rasowi podrywacze. Nie zdziwiłby się, gdyby Katalończyk obiecywał mu gruszki na wierzbie, a potem całkowicie zerwał kontakty. Kurwa, zdecydowanie zbyt mocno się w to wszystko wkręcił; i zdecydowanie zbyt dużo myślał. – Musiałbyś mnie przekonać, tylko tak skutecznie. – Postanowił odpłacić się pięknym za nadobne, z łobuzerskim uśmiechem przyklejonym do twarzy, a jednak nie opierał się męskim dłoniom, dając się przyciągnąć znacznie bliżej, by zatonąć w kolejnym, niezwykle przyjemnym pocałunku… być może jednym z ostatnich?
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Całkowite zerwanie z kimś kontaktu to coś, to Tony robił nie raz. Problem polegał jednak na tym, że ten ktoś musiał sobie na takie specjalne traktowanie zasłużyć. A Olivier póki co zaliczył tylko jedną wpadkę. Od poranka zachowywał się niemalże bez zarzutu. No, poza tym że był pyskaty jak jasna cholera. - Zaraz cię przekonam, nie martw się. Przekonam cię tak skutecznie, że zanim się obejrzysz to już do mnie wrócisz - odpowiedział, święcie przekonany o tym, że nie powie mu nie. Antonio nie był jednym z tych, co myślą za dużo. Nie mógł wiedzieć, jakie te słowa wywrą wrażenie na młodziutkim Dearze. I nie mógł się też spodziewać, jak owa relacja tak właściwie się skończy. Szczerze wątpił, aby mieli ze sobą dzielić tylko te kilka nocy. W końcu było mu tak przyjemnie, po co i więc kończyć?
Nie chciał zrywać kontaktu. Nie chciał również myśleć o wybrance serca Katalończyka, przez tę jedną noc pozwalając sobie samemu poczuć się tym najważniejszym i najpiękniejszym, co wcale nie okazało się tak trudnym zadaniem, skoro zjarany krwawym zielem gospodarz wręcz pożerał go zamglonym spojrzeniem ciemnobrązowych tęczówek. Olivier nadal nie mógł uwierzyć, jakim cudem trafił do mieszkania, a właściwie to do łóżka przypadkowego faceta, ale wydawało mu się, że wyciągnął zwycięski los na loterii. – Kiedy wrócę, nie będziesz chciał się mnie pozbywać. – Niejako przyznał mężczyźnie rację, wygrażając się jednak podobną do niego śmiałością. – Mis nalgas te mantendrán despierto por la noche soñando. Lo prometo. – Szepnął zresztą zaraz zaczepnie, mając nadzieję że dotrzyma kroku złożonej kochankowi obietnicy.
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Tony roześmiał się, słysząc jego uwagę. Nie mógł wiedzieć, że po nocach śniły mu się koszary, do których tak bardzo nie pasowało jego kuszące ciało. Jedno musiał mu jednak przyznać, nie miał wcale zamiaru się go pozbywać ze swojego życia. Jedna sprawa była taka, że seks był bardzo przyjemny. Druga? Syn znienawidzonego wroga owinięty wokół jego palca? W to mi graj. Przecież to daje tyle możliwości. Grzeszne myśli mieszały się z tymi złymi, gdy patrzył na Deara. I poczuł w tej chwili, że jest bardzo cenny. W swojej naiwności nie mógł wiedzieć, jakie ma wobec niego zamiary. Dla niego to była czysta namiętność, dla Díaza była dla szansa na odmianę losu. Prawdziwe pytanie brzmi czy w ogóle powinien z niej korzystać?
Nie mógł wiedzieć o takich detalach, skoro tak naprawdę w ogóle nie orientował się, kim jest mężczyzna, z którym pod wpływem impulsu postanowił spędzić cały weekend. Nastolatek opierał się wyłącznie na strzępkach informacji, którymi Katalończyk zechciał się z nim podzielić, a i tak można było odnieść wrażenie, że nie przywiązywał do nich należytej wagi, całkowicie oczarowany rozsiewanym przez Toniego urokiem. Poszukiwany listem gończym? Każdy przecież miał jakieś wady, a spojrzenie ciemnobrązowych oczu sprawiało, że młodziutki, niedoświadczony jeszcze chłopak kompletnie tracił dla starszego kochanka rozum, zapominając o niebezpieczeństwach i o potencjalnym ryzyku… a nawet tym siarczystym uderzeniu o poranku, kiedy to niby łagodny i troskliwy gospodarz nie zdołał utrzymać nerwów na wodzy. Skoro w swojej naiwności ignorował tak podstawowego sygnały, nic dziwnego że nie zdawał sobie również sprawy z tego, co może stanowić dla niego wartość nie tylko przez wzgląd na piękne ciało, ale także zasłużone w czarodziejskim świecie nazwisko. Nie pomyślał nawet, że mógłby zostać przez Diaza wykorzystany w zgoła odmienny sposób, niżeli ten którego rzeczywiście pragnął.
zt. x2
Antonio Díaz
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 180 cm
C. szczególne : Wielka rana na plecach, rana po poparzeniu na ramieniu
Antonio Díaz miał dosyć spory problem. Jego niepowstrzymana huć na stare lata przysporzyła mu niemałe kłopoty. Z powodu pięknego chłopaka, który zawrócił mu w głowie nieco się zapomniał i zbrukał święte wody Venetii. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że krzyki turystów przywołały trytony. Które to rzuciły na Katalończyka i jego towarzysza paskudną klątwę. Z trudem rozpoznawał się w lustrze. To, co niegdyś dało się zakryć pod kurtką z długim rękawem teraz rozpierzchło się na całe ciało. Łuski, te paskudne śmierdzące łuski, które odbierały mu blask i powab. Díaz przyglądał się bezradnie swojemu odbiciu w lustrze, gdy nagle w jego mieszkaniu rozległ się dzwonek. No nareszcie, niech mają to szybko z głowy. Cóż takiego się stało, że postanowił bardziej zadbać o swoje bezpieczeństwo? Otóż pod grubą skórą zaszyła się ta głupia groźba, w którą wcale przecież nie wierzył. Że jego fotografie z gołą klatą na pierwszym planie wylądują na pierwszej stronie gazet. I nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie fakt, że zależało mu na tym, aby nie zwracać na siebie uwagi. Dlatego też poprosił o pomoc jedyną osobę, która wiedział, że go nigdy nie zawiedzie. I zniesie nie tylko podły nastrój, ale i niezbyt przyjemny zapach. Otworzył drzwi, czekając na opieprz życia.
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Przeglądał codzienną prasę, żeby pozostawać na bieżąco z najważniejszymi wydarzeniami rozgrywającymi się w czarodziejskim świecie, ale krążące w weneckich gazetach zdjęcie najwyraźniej go ominęło albo nie poświęcił mu zbyt wiele uwagi. Nie miał więc nawet świadomości tego, że jego wspólnik nie wie gdzie nie powinno się wystawiać gołej dupy, a już tym bardziej nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji, które dotknęły Antoniego wskutek nieobyczajnego, wakacyjnego wybryku. Nie zastanawiał się zresztą długo nad powodami, które skłoniły Hiszpana do zabezpieczenia mieszkania przed intruzami, skoro sam uważał podobne środki ostrożności za niezbędne, zwłaszcza u ludzi ich pokroju. Zadzwonił do drzwi, dopalając jeszcze na korytarzu papierosa, a unoszący się wokoło dym zdecydowanie odsunął w czasie moment, w którym jego nozdrza zaatakował intensywny, rybi swąd. Przekroczył próg, zrzucając marynarkę na zakurzony mebel w przedpokoju, po czym odruchowo zaczął rozglądać się wokoło, poszukując padliny bądź innego źródła drażniącego zapachu. – Co tu tak jebie? – Postanowił się wreszcie odezwać, zanim zbliżył się ponownie do Diaza, i po tych kilku krokach samodzielnie zdołał połączyć kropki. Przewrócił teatralnie oczami, rozmasowując brodę, zanim znowu otworzył usta. – Co jest z tobą nie tak, Tonio? Trącisz gorzej niż zdechła ryba. Nawet się do mnie nie zbliżaj. – Podniósł ręce, oddalając się od mężczyzny, a że czuł się w tym mieszkaniu jak u siebie w domu, od razu pootwierał okna i wszedł do kuchni, żeby poczęstować się szklanką wody.