C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
— Mówiłeś, to prawda. Ale czasem zastanawiałem się, czy przypadkiem nie zmieniło się to po latach — przyznał, bo wtedy byli jeszcze dzieciakami, które niczym się nie przejmowały; nie musieli zbyt mocno rozmyślać o swojej przyszłości, pracy i sukcesach, do których dążyli dorośli. A więc mogli pozwolić sobie na znacznie więcej; w tym na niezobowiązujące relacje, które zgodnie z pewnymi założeniami, musiały kiedyś się zakończyć. Z biegiem czasu mogło jednak wiele się zmienić; Zach mógł zacząć tego żałować, nie chcąc wracać do tego co było, wystarczająco dobrze odnajdując się w swoim życiu, gdzie nie było dla niego miejsca. A mimo to i tak miało to dla niego znaczenie; nawet po latach potrafił przyznać, że nie żałował żadnego z ich spotkań. Dlatego przemytnik znów spojrzał na niego znacznie łagodniej, nie dodając nic więcej; nie musiał zastanawiać się, czy jego słowa były szczere i czy sam w nie wierzył. Bo wydawało mu się to niemal oczywiste. — Może masz rację — przyznał po dłuższej chwili, bo czy istniała choć jedna, odpowiednia opcja, dzięki której żaden z nich nie musiałby cierpieć. — Wtedy wszystko byłoby jasne i oboje moglibyśmy zająć się swoimi sprawami — stwierdził, nie chcąc żałować tego, co wydarzyło się w przeszłości; mogło być przecież znacznie gorzej. Mogli nie spotkać się po latach i mogli całkowicie o sobie zapomnieć, przez co Lars myślałby jeszcze przez długi czas o tym, co zrobił źle i co mógł zrobić lepiej. Finalnie ich wybory doprowadziły ich do miejsca, w którym aktualnie się znajdowali; dostali kolejną szansę i być może tym razem wiedzieli, jak ją wykorzystać. Nie byli już przecież nastolatkami, ani nawet dwudziestolatkami, którzy stawiali wyłącznie na spontaniczność i nieprzemyślane decyzje; mieli większe pojęcie o życiu, a więc Hawthorn chciał wierzyć w to, że tym razem wszystko pójdzie po jego myśli i że już więcej go nie straci. Dlatego nie chciał teraz o tym myśleć, zbyt obsesyjnie powracając myślami do tamtego dnia; i dlatego też uśmiechnął się ledwo widocznie, skupiając się na tym, co tu i teraz; przede wszystkim skupiając się jednak na Zachu. — Oszalałeś. To moja fontanna i moje życzenia — stwierdził, jakby naprawdę wierzył w jej moc i nie chciał dzielić się nią ze starszym. Choć gdyby rzeczywiście trafił kiedyś na jakiś magiczny obiekt, który spełniłby wszystkie jego marzenia, to chętnie powiedziałby o tym Zachariusowi, od razu go tam zabierając. Bo Rhee był najpewniej jedyną osobą, która na to zasługiwała; a przynajmniej według Larsa. — Och, odezwał się pan dorosły. Pewnie też chciałbyś spotkać taką rybkę, Rhee — mlasnął, przez chwilę czując się tak, jak parę lat temu, gdy rzeczywiście lubił dziecinnie go drażnić, nie kryjąc nawet swoich drobnych uśmieszków, gdy Zach zaczynał odrobinę się irytować. Wydawało mu się to jednak naprawdę orzeźwiające; szczególnie po tych wszystkich latach, gdy nie miał obok siebie nikogo, komu mógłby przyglądać się z taką ekscytacją, nie udając nikogo innego. Dlatego też chciał odpowiednio to wykorzystać, tworząc z nim nowe wspomnienia; być może równie dobre, co tamte z czasów szkolnych, a może jeszcze lepsze. — Byłeś, ale już nie jesteś? — zapytał, bo przecież nie sądził, by Zach miał powody ku zazdrości; być może dlatego, że uznawał swoje życie za całkiem normalne. Poza tym, że starał się nie żałować pewnych decyzji, robiąc wszystko zgodnie z własnym sumieniem, Lars nie dostrzegał w swojej codzienności nic nadzwyczajnego. Ale może było to po prostu przyzwyczajenie do trwającego stanu rzeczy? Może gdyby sam żył zupełnie inaczej, to też zazdrościłby innym swobody i pewnej beztroski? I może wtedy nie musiałby niczego przed nim ukrywać, uśmiechając się dość przepraszająco, naprawdę nie chcąc go okłamywać. — Nie możesz o wszystkim wiedzieć, Zach — rzucił dość tajemniczo, próbując obrócić to w zwykły żart; jakby naprawdę nie miał nic konkretnego na myśli i niczego przed nim nie ukrywał. — Bardzo — przyznał, mając jedynie nadzieję, że gdy nadejdzie odpowiedni czas, a prawda wyjdzie na jaw, to Zacharius go nie znienawidzi; bo to byłoby wyjątkowo bolesne. — Nie przypominam sobie, żebyś robił notatki podczas naszych spotkań — parsknął, wiedząc, że Rhee po prostu zapamiętywał te drobne szczegóły, o których mówił mu Lars, gdy jeszcze regularnie się widywali. I świadomość, że nie zapomniał o tym tak szybko, jak tylko rozeszli się w swoje strony, była naprawdę przyjemna. — Ci spokojni są najgorsi. Nigdy nie wiesz, co nagle przyjdzie im do głowy — odburknął, zastanawiając się, czy Jane była jego realnym zagrożeniem; nie interesowało go to, czy mogłaby zagrozić mu różdżką albo też zrobić krzywdę w inny sposób, a jedynie to, co była w stanie zrobić, żeby zatrzymać przy sobie aurora. — To odważna deklaracja — zauważył, uśmiechając się jednak znacznie chętniej. Bo czy nie oznaczało to, że zależało mu równie mocno, co Larsowi? — Za parę dni i tak będziesz krzywił się z bólu, jak ktoś przypadkiem cię popchnie — westchnął, mimo to podnosząc się z kanapy. — Zbieraj się, Rhee. Miałeś ciężki dzień, więc ja stawiam — zadecydował, chcąc w jakiś sposób wynagrodzić mu cały ten pościg i niefortunny wypadek. Przynajmniej tyle mógł dla niego zrobić, podczas gdy Zach nie znał całej prawdy i nadal chciał schwytać poszukiwanego przemytnika, który stał tuż przed nim.
//ztx2
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
Życie Zachariusa, w gruncie rzeczy, zawsze funkcjonowało w ten sam, niezmienny sposób. Niezależnie od tego, na jakim etapie się znajdował, wszystko działało według pewnego schematu. W Hogwarcie, jego codzienność wyglądała dość prosto — uczył się pilnie na wszystkie testy, rozwiązywał zadania domowe na czas i od czasu do czasu, chodził na dodatkowe lekcje, by zdobyć nieco więcej wiedzy. W wolnym czasie spotykał się ze znajomymi, w późniejszych latach nauki, zapisując się do swojej drużyny Quidditcha. Był normalnym uczniem z równie przeciętnym życiem, a przynajmniej do momentu, w którym poznał Larsa, dość niespodziewanie i niekontrolowanie, chcąc czegoś więcej. Zarówno od młodszego chłopca, jak i swojego życia. Hawthorn był więc tym przewrotnym punktem w jego życiu, który uświadomił mu, że Zach zasługuje na więcej i że przede wszystkim może więcej. Po rozpoczęciu znajomości ze ślizgonem, wszystko się zmieniło; codzienność stała się mniej przewidywalna i nieco bardziej interesująca. Rhee zaczął czuć więcej, chcieć więcej i robić więcej. Zupełnie tak, jakby dostał drugie życie i nową szansę, którą wówczas chętnie wykorzystywał. Był więc szczęśliwy i nigdy tego nie ukrywał; być może dlatego, że w końcu miał osobę, z którą mógł się tym wszystkim dzielić. Potem nastała pustka; typowa dla niego, z początków jego nauki, może nawet gorsza. Okres, podczas którego dość niechętnie wkraczał w świat dorosłych, był ciężki i potwornie ponury. Zacharius dość desperacko próbował się dopasować i nie zostać w tyle, jak kompletny wyrzutek społeczny. Jednocześnie mierzył się z przeraźliwą samotnością; choć otoczony swoimi starymi (i teraz też nowymi) znajomymi, swoją rodziną, czy nawet Jane, Zach czuł się zwyczajnie odsunięty. Znowu był ograniczony i znowu czuł się tak, jakby nie mógł wychodzić przed szereg. A choć starał się przyzwyczaić do nowej rzeczywistości, nadal próbując znaleźć coś, co będzie go uszczęśliwiać, tak mimowolnie po prostu to wszystko zaakceptował. A wtedy po ośmiu latach, ponownie zupełnie niespodziewanie, pojawił się Lars, jak bohater i jego prywatna odskocznia, przypominająca mu, żeby nie marnował czasu na to wszystko. I znowu Zacharius był gotów na nieco więcej, będąc w stanie zrobić ten krok lub może nawet dwa, których nie potrafił zrobić znacznie wcześniej, nie mając w sobie tyle odwagi. Jak na ironię, Rhee prędko przyzwyczaił się do nowej rzeczywistości, dość sprawnie przyjmując Larsa do swojego życia. Cieszył się jego towarzystwem, ucząc się go na nowo i w tym samym czasie, próbując rozwiązać sprawy, związane ze swoim nieudanym zawiązkiem. Bo nadal uważał, że Jane, pomimo swojego charakteru, zasługiwała na szczerość i dobre traktowanie. Ostatnie dni, Zach spędził na niekończących się rozmowach i tłumaczeniu jej, że powinni się rozejść, bo to nie było dobre dla żadnego z nich. I tak jak myślał, że uda mu się to wszystko rozwiązać pokojowo, tak zdziwił się, widząc zachowanie dziewczyny. Może jednak oczekiwał po niej znacznie więcej? Dlatego moment, w którym dostał zadanie w pracy, okazał się dość zbawienny, choć nie uśmiechało mu się wyjechanie z Londynu na miesiąc. Wiedział, że była to dobra okazja, by choć w niewielkim stopniu zbliżyć się do awansu, ale nie chciał na nowo żegnać się z młodszym chłopcem. Szczególnie teraz, gdy wszystko stawało się jaśniejsze… Tak czy siak, Zach zgodził się, wykorzystując to jako szansę na chwilową ucieczkę od swoich problemów. W końcu zdążył wspomnieć o zerwaniu swoim rodziców, którzy pewnie przyjęli tę sytuację jako chwilowy kryzys w związku. Apartament, w którym zatrzymał się w Nowym Jorku, był dość spory; z pewnością różnił się od jego kawalerki, którą wynajmował w Londynie. I poza tym, że denerwowała go samotność w tym mieście, Zach w pełni skupił się na pracy. Wierzył, że dzięki temu, czas zleci mu znacznie szybciej. Zdziwił się więc, gdy pisząc jakiś raport w swojej tymczasowej sypialni, usłyszał jakieś dźwięki, dochodzące z pomieszczenia obok. Rhee znieruchomiał z piórem w ręku, dość czujnie nasłuchując. Mógł to być przecież absolutnie każdy. Któryś z jego współpracowników, jak i wrogów, którzy go namierzyli. Chwytając po swoją różdżkę, Zach dość spokojnie podniósł się z miejsca, cicho otwierając drzwi do swojego pokoju i wychodząc na korytarz. Trzymając różdżkę gdzieś na wysokości twarzy, przesunął się z wolna do sypialni tuż obok, zerkając przez szparę w drzwiach. I sam nie wiedział, czy nie spodziewał się go tu zobaczyć, czy może zwyczajnie w to nie wierzył, ale nie poznał Larsa, przez co odepchnął mocniej drzwi, dopiero wtedy widząc go w całej swej okazałości. Zach opuścił różdżkę, patrząc na Hawthorna z niedowierzaniem. — Lars? — wydusił, dość prędko minimalizując między nimi dystans. — Co ty tutaj robisz? — zapytał, wpatrując się w jego twarz z niedowierzaniem.
Lars nigdy nie bał się straty. Gdy był jeszcze dzieciakiem, a nawet nieco bardziej myślącym nastolatkiem, dotarło do niego, że nie posiadał niczego, co mogłoby zostać mu odebrane. Rodzina nigdy o niego nie dbała, nie miał też wieloletnich przyjaciół, o których mógłby się starać i żadne przedmioty nie miały dla niego szczególnie wielkiego znaczenia. Nie przejmował się więc żadnymi groźbami, które czasem posyłali w jego stronę jego rówieśnicy i niczym się nie martwił, gdy zaczął interesować się podejrzanymi technikami magii; bo przecież nie miał nic do stracenia. A później w jego życiu pojawił się Zacharius Rhee; jedyna osoba, o którą Hawthorn się martwił, jedyna osoba, którą chciał przy sobie zatrzymać. Pogodzenie się z jego stratą nie było więc łatwe; było jedynie czasochłonne i wyjątkowo męczące. Bo nie potrafił zapomnieć o jedynej osobie, która uszczęśliwiała go przez wiele miesięcy. Więc gdy nareszcie go odzyskał, znów czując się tak, jak parę lat wcześniej, nie chciał przeżywać tego na nowo; nie chciał, żeby Zach znów zniknął, pozostawiając go z tym niewyjaśnionym uczuciem pustki, której Lars nie potrafił w żaden sposób zapełnić. Wieść o wyjeździe starszego nie była więc czymś, co Hawthorn chciałby usłyszeć; miesiąc brzmiał przecież jak wieczność, przez co w głowie przemytnika pojawiło się wiele ponurych myśli. Bo co jeśli nie zamierzał wrócić? Co jeśli historia miała się powtórzyć, zataczając pewne koło? Lars nie chciał ryzykować, jednocześnie wiedząc, że nie powinien włóczyć się za nim przez cały czas; w dodatku wyjeżdżając z nim z Londynu, jeśli na nowo przyzwyczajali się do swojego towarzystwa, próbując odnaleźć się w sytuacji, która mimo wszystko nie była dla nich wyjątkowo obca. Pierwotnie próbował więc skupić się na pracy. Robiąc to przez ostatnie osiem lat, czuł się na tyle rozproszony, by nie myśleć o niczym innym; musiał być czujny, musiał uważać na swoich klientów i potencjalne zagrożenie, które na niego sprowadzali. Tyle że teraz nie potrafił się skupić; szczególnie jeśli wiedział, że Zach włóczył się gdzieś po Nowym Jorku, być może narażając się bardziej niż w Londynie. Myśląc o tym, na ilu czarnoksiężników mógł tam trafić, Lars momentalnie oderwał się od przeglądanych książek, wkrótce teleportując się w miejsce, w którym przez najbliższy miesiąc miał mieszkać Rhee. Nie potrzebował przecież racjonalnego wytłumaczenia swojej podróży, ani nawet argumentów, które przekonałyby go, że powinien to zrobić. Wystarczył ten jeden impuls i świadomość, że nie był już nastolatkiem, który mógł czasem zmarnować pewne okazje, wiedząc, że kiedyś nadejdą kolejne. Bo tym razem chciał mieć pewność, że nie popełni już żadnego błędu, o którym będzie myśleć przez kolejne lata; tym razem chcąc cofnąć się w czasie, by naprawić to wszystko. Rzucając na ziemię spakowaną w pośpiechu torbę, Hawthorn rozejrzał się po pomieszczeniu, nie dostrzegając w nim jednak aurora. Z wolna podszedł więc do jednej z półek, przyglądając się leżącym na niej przedmiotom; jakby musiał ocenić, czy starszy znajdował się w odpowiednim i bezpiecznym miejscu. Drgnął jednak, gdy usłyszał kroki dobiegające z korytarza, choć nie sięgnął po swoją różdżkę; nie musiał, jeśli wiedział, kto właściwie się do niego zbliżał. Opierając się o jakiś fotel, który znajdował się w pobliżu, Lars uśmiechnął się zupełnie niewinnie; przyglądając się, jak różdżka, którą Rhee trzymał w dłoni, z wolna opada. — Tęskniłeś? — rzucił zaczepnie, nie odrywając od niego ożywionego spojrzenia. — Pomyślałem, że będziesz strasznie się tu nudził — zaczął, gdy auror się do niego zbliżył. — Już wyglądasz na znudzonego. Pewnie niewiele się tu dzieje. Przydzielili cię do jakiejś drętwej sprawy? — rzucił spokojnie, wymijająco go, by opaść na fotel, zerkając na niego od dołu. — Przyda ci się towarzystwo. I wsparcie — zadecydował, to tym tłumacząc mu swoje odwiedziny, których w żaden sposób nie zapowiedział. Nie sądził przecież, by musiał to robić; nadal zachowywał się tak, jak kilka lat wcześniej, a więc lubił nagle się przy nim pojawiać, uznając, że Zach musiał nieco się rozerwać. — Zawsze chciałem wyrwać się z Londynu. Przynajmniej na jakiś czas. Ale nie sądziłem, że będę musiał latać za tobą po całym świecie — zaśmiał się, muskając palcami jego dłoń; nie ukrywając tego, że pojawił się tu ze względu na niego. — Czym się zajmujemy? Ścigamy kogoś? — mruknął, pytając o jego pracę; uznając, że skoro już się tu pojawił, to mógł nieco mu pomóc. Bo w ten sposób mógł wszystko kontrolować; mając pewność, że Rhee na jakiś czas odsunie się od jego sprawy, dając mu czas, na którym naprawdę mu zależało, jeśli któregoś dnia miał wyznać mu prawdę, nie chcąc, żeby Zacharius momentalnie go znienawidził.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
W ciągu kilku ostatnich dni, Zacharius zdał sobie sprawę z tego, jak bardzo brakowało mu Larsa. Przez osiem lat, nie poznał drugiej takiej osoby, która potrafiłaby aż do tego stopnia zawrócić w jego głowie, by poczuł się tak, jakby już zawsze miał być młody i zakochany. Każda jego przelotna znajomość, czy nawet późniejszy związek z Jane, był jak zasklepienie tej pustki po młodszym chłopcu; a jednocześnie wiara w to, że z biegiem czasu, miłość sama się pojawi. Odchodząc z Hogwartu, następnie tracąc kontakt ze ślizgonem, nie nastawiał się więcej na nic szczególnego. Podejrzewał, że pogodzenie się z tą stratą nie będzie najłatwiejsze, a nie chciał porównywać każdego możliwego partnera do Hawthorna. Wiedział, że ten był jedyny w swoim rodzaju. Dlatego wchodząc w cały ten świat dorosłych, Zach z wolna zaczął przyzwyczajać się do przygnębienia i przepracowania; harowania za dwóch, może nawet trzech, by cokolwiek osiągnąć. Przyzwyczaił się do oczekiwań, porównywań i krzywych uśmiechów — za każdym razem powtarzał sobie, że tak właśnie wygląda życie i nigdy nie myślał, że zwyczajnie na to nie zasługuje. Pojawienie się Larsa, było jak zderzenie z rzeczywistością, ale tą przyjemną, która uświadomiła mu, że jeszcze nic nie było stracone. Z dnia na dzień, spotykając się z nim coraz częściej i rozmawiając bardziej otwarcie, Rhee na nowo się otwierał, nie ważąc na swoje słowa. Bo wiedział, że bez względu na czas, który dzielił ich od ostatniego spotkania, mógł mu zaufać. Przecież nie mógł zakochać się w niewłaściwej osobie, prawda? Całe życie na to uważał. Kochał więc świadomość, że chłopiec był przy nim naprawdę i był bardziej namacalny niż kiedykolwiek wcześniej. Mógł do niego napisać w każdej chwili, wiedząc, że ten mu odpisze i że jeśli tylko poprosi, to spotkają się w wolnej chwili. Przede wszystkim; Zacharius nie czuł się już samotny albo jak przegrany. Każda rozmowa uświadamiała mu, że wszystko zależało od niego i być może właśnie dlatego, podjął już tak wiele decyzji, które w niedalekiej przyszłości, miały mu wyjść na dobre. A przynajmniej tak myślał, kierując się głosem serca, a nie zdrowym rozsądkiem, jak robił to do tej pory. Wyjazd do Nowego Jorku, traktował jak ostatnią szansę, by sprawdzić się w roli aurora; wiedział, że nie był w tym najlepszy i pomimo wielu lat, nadal zachowywał się jak stażysta. Być może to dlatego, że nigdy tego nie czuł, a może brakowało mu talentu? Tak czy siak, nie chciał poddawać się z miejsca, więc zdecydował się na tę podróż. I żałował jedynie tego, że stało się to właśnie, teraz gdy wszystko między nim, a Larsem, wydawało się być na dobrej drodze. Słysząc hałasy w pokoju obok, jego instynkt naturalnie podpowiedział mu, że to zagrożenie. Nie spodziewał się przecież, że młodszy zdecyduje się na spędzenie z nim czasu i odwiedzenie go w Stanach Zjednoczonych. Nie wyobrażał sobie, by go o to prosić, szczególnie, że ten miał swoje zajęcia, a oni nadal nie byli dla siebie kimś, kto mógłby żądać coś tak… wymagającego. Nie ukrył więc swojego zdziwienia, gdy dostrzegł jego buzię, rozszerzając przy tym oczy. Zauważając jego swobodną postawę, uśmiechnął się lekko, nadal nie mogąc wyjść z szoku i może podziwu? Że zdecydował się na coś takiego. — Pomyślałeś, że będę się nudził, więc całkiem spontanicznie przeteleportowałeś się do Nowego Jorku? — rzucił ironicznie, odkładając różdżkę na swoje miejsce, by teraz w całości skupić się na Hawthornie. — Całkiem spore poświęcenie, nawet jak na przyjaciela — skomentował równie zaczepnie, zerkając na jego torbę. — Zamierzasz się tu wprowadzić? — zapytał, rozciągając usta w nieco bardziej rozbawionym uśmieszku. — Poza obserwacjami, nie mogę na razie zbyt wiele zrobić. Przynajmniej bez solidnych dowodów, a ich, jak widać, nie mam — przyznał, rozkładając nieco bezradnie ręce. Dopiero zaczynał swoją pracę i przyzwyczajał się do nowojorskich standardów. Podążając za nim spojrzeniem, Zach zbliżył się do niego nieznacznie, lubiąc to uczucie, gdy Lars dotykał jego dłoni. — Strasznie sam się tu nudzę — przyznał marudnie, nawet nie ukrywając tego dziecinnego tonu głosu, który wkradł się w jego słowa. — Więc to dobra okazja, żebyśmy spędzili trochę czasu razem. O ile nie będę siedział nad papierami — parsknął nieco ponuro, kucając tuż przed nim, nieco pewniej splatając palce od ich dłoni razem. — Wiesz, że nie mogę ci za dużo powiedzieć — westchnął, gładząc kciukiem jego skórę, zanim uniósł jego rękę do swojego policzka. — Mam za to inne informacje, które mogą cię zainteresować — rzucił, nie odrywając od niego przenikliwego spojrzenia. Bo przecież nie wspomniał mu o zerwaniu z Jane, czy o reakcji swoich rodziców, chcąc o wszystkim powiedzieć mu osobiście.
Ponowne pojawienie się w życiu Zacha, było jak powrót do właściwego miejsca, w którym Lars czuł się zadziwiająco dobrze. I nawet jeśli musiał czekać na to osiem lat, to nie żałował; być może byłby w stanie czekać jeszcze dłużej, gdyby tylko miał pewność, że wszystko powróci do normy, a on sam znów będzie mógł spojrzeć na starszego tak, jak dawniej. Nie musiał więc przyzwyczajać się do zupełnie nowej rzeczywistości, skoro nigdy o nim nie zapomniał. Nie musiał więc także oswajać się z nawykami i zachowaniem aurora, skoro wydawało mu się, że wcale nie minęło tak wiele czasu. Może nawet odnosił wrażenie, że zamknął na moment oczy i przeniósł się tu wprost z Hogwartu, nadal pamiętając wyraźny śmiech Zachariusa, a także jego dotyk i głos? Nie chciał więc znowu się z nim rozstawać i nie podobało mu się to, że Rhee zamierzał wyjechać na jakiś czas do Nowego Jorku. Znów zachowywał się jak nastolatek, który był do niego zbyt mocno przywiązany, by przyglądać się temu od boku, w żaden sposób nie protestując. A przecież chętnie powtarzał mu, że nie zmieniło się szczególnie wiele; co wyjaśniałoby, dlaczego chodził tak naburmuszony przez parę dni, myśląc tylko o tym, co sprawiło, że Zach nie chciał wziąć go tam ze sobą. Nie zależało mu na odpowiednim towarzystwie, dzięki któremu by się tam nie nudził? A może w ogóle nie brał tego pod uwagę, samemu traktując ich relację w zupełnie inny sposób? Lars nie zamierzał jednak zmarnować tak korzystnej okazji. I nie chciał też polegać na listach, które mogły w każdym momencie przepaść; tak jak parę lat wcześniej. Nie chciał ryzykować i całymi dniami zastanawiać się, jak właściwie auror radził sobie w Nowym Jorku. Nie miał jeszcze okazji, by dokładnie przyjrzeć się jego pracy; poza tym jednym, niefortunnym pościgiem, w którym musiał brać udział, nie wiedział zbyt wiele o tym, jak właściwie Rhee sprawdzał się na swoim stanowisku. Wolał więc przez jakiś czas uważnie go obserwować, znów robiąc to, co wtedy, gdy byli ze sobą blisko; upewniając się, że przez swoje roztargnienie Zach nie zrobi nic nieodpowiedniego. Sam był przecież w stanie zrobić naprawdę wiele, by go obronić czy też jakoś mu pomóc. Interesował się różnymi technikami magii, w tym takimi, z którymi nie powinien mieć wiele wspólnego; a więc w momencie zagrożenia mógł zrobić znacznie więcej niż aurorzy, którzy trzymali się pewnych zasad, nie stosując żadnych, zakazanych zaklęć. A więc Lars sądził, że jego pojawienie się w Nowym Jorku nie było nieodpowiednie; szczególnie jeśli mógł w każdym momencie wrócić do domu albo przynajmniej zaszyć się gdzieś w pobliżu Zachariusa, nadal obserwując jego poczynania. Mógł więc dostrzec jego zdziwienie, a później uśmiech, który uświadomił mu, że Rhee nie miał nic przeciwko tym nagłym odwiedzinom. Przez co sam poczuł się znacznie pewniej, mając tylko nadzieję, że Zach nie zmieni wkrótce zdania i kierując się jakimiś sztywnymi regułami, nie odeśle go do domu, mówiąc, że jego praca nie była czymś, o czym mógłby mu opowiedzieć; a już na pewno, nie mógł mu tego wszystkiego pokazać. Jak na razie nic jednak na to nie wskazywało, więc młodszy wzruszył dość beztrosko ramionami. — Nie powiedziałbym, że zrobiłem to spontanicznie. Sporo o tym myślałem — stwierdził, próbując jakoś się obronić; żeby nie wyjść na zupełnie zdesperowanego. — Myślałem o tym, dlaczego mnie tu nie zaprosiłeś i musiałem osobiście sprawdzić, czy nadal żyjesz — dodał, co nie było stuprocentowym kłamstwem; chciał upewnić się, że Zach jakoś sobie radził i że nie przysypiał na biurku z masą dokumentów dookoła siebie. Poza tym chciał też dostarczyć mu odrobinę rozrywki, byle Rhee o nim nie zapomniał. — Czego nie robi się dla przyjaciół? — rzucił, przewracając oczami. Bo przecież Zach nie był wyłącznie jego przyjacielem. — Może szykuję się na podróż dookoła świata, a to jeden z moich przystanków? Nie bądź taki pewny siebie, Rhee — parsknął, jakby nagle zaczęło zależeć mu na zgrywaniu niedostępnego; choć prawda była taka, że zrobił to wszystko dla niego. Zabrał swoje rzeczy i teleportował się tu, żeby znaleźć się blisko; niemal szalejąc, gdy nie było go w pobliżu. — Nuda — mlasnął. — W takim razie na pewno przyda ci się rozrywka. Całe szczęście, że mnie masz — dodał, bo sam nie potrafiłby siedzieć w miejscu, jedynie wszystko obserwując; lubił działać, a już na pewno lubił poczucie kontroli, która mógł mieć nad innymi. Podziwiał więc Zacha za wytrzymałość i cierpliwość, z którą musiał mierzyć się w swojej pracy. — Nie będziesz. Zadbam o to — odparł dumnie, bo przecież w Hogwarcie dość regularnie odciągał go od książek; więc teraz mógł zrobić to samo, tym razem odciągając go jednak od jakiś nudnawych dokumentów. — Powinniśmy trochę się rozerwać. Byłeś już na mieście? Oprowadzisz mnie? — zapytał z widoczną ekscytacją, spoglądając na niego nieco łagodniej, gdy Zach splótł ich dłonie. — Właściwie to możesz mi powiedzieć. Ściany nie mają uszu — zachęcił go z nieco durnym uśmieszkiem, po chwili przyglądając mu się jednak znacznie uważniej. — Myślę, że wiesz, co może mnie zainteresować, więc gadaj, Rhee — rzucił, nie ukrywając swojej ciekawości. — Czy to dobre informacje? — zapytał jeszcze, mrużąc oczy, jakby zamierzał wyczytać wszystko z jego spojrzenia; był przecież ciekaw, co takiego mógł przekazać mu starszy.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
Zacharius myślał, że szybciej pogodzi się ze świadomością, że w gruncie rzeczy, to dość znacząco, zmarnował te osiem lat. Nie chodziło mu nawet o jego karierę, którą w całości przeznaczył dla Ministerstwa, czy o związek z Jane, który — choć nie był zły — nadal nie był tym, czego realnie potrzebował auror. Rhee żałował każdego cholernego dnia, który stracił, będąc z dala od Larsa. I tak, jak przez cały ten czas, udawało mu się o tym nie myśleć, tak teraz, widząc go przed sobą w pełnej okazałości, naprawdę zaczął odczuwać jego brak. Dość naturalnie, jego głowę zaczęły zalewać wszystkie te nurtujące pytania; co by było, gdyby tej jednej nocy, powiedział mu o swoich obawach? Co, gdyby zgodnie z obietnicą, odezwał się te kilka miesięcy po ukończeniu szkoły? Gdzieś w głębi duszy, mężczyzna dość mocno się o to obwiniał, dochodząc do wniosku, że gdyby nie ta beznadziejna presja, wpasowania się w standardy społeczeństwa, to może jego życie wyglądałoby teraz inaczej. I nawet, jeśli wiedział, że czasu nie cofnie, naprawiając swoje błędy, tak nie potrafił o tym nie myśleć. Bo byli starsi, a pewne rzeczy, które udało się ułożyć przez ostatnie lata, trzeba było na nowo zburzyć; nie było to najłatwiejsze. Zach wiedział jednak, że zatrzymywanie się na przeszłości nie było dobre i wiedział też, co o tym wszystkim myślał Hawthorn, który skomentował jego zachowanie i niepewności na ostatnim spotkaniu. Dlatego notorycznie kręcił głową, wyzbywając się tych przygnębiających myśli, doceniając to, że znowu stanęli na swojej drodze. Przecież świadomość, że może go dotknąć lub usłyszeć, gdy tylko będzie tego chciał, naprawdę go uszczęśliwiała. Zupełnie tak, jakby jego życie stało się pełniejsze, gdy młodszy chłopiec na nowo pojawił się przy jego boku; dając mu poczucie, jakby nigdy realnie nie zniknął. Rhee cieszył się, gdy ten zjawił się w jego tymczasowym mieszkaniu; też nie był przecież zadowolony ze świadomości, że musiał wyjechać i to tak krótko po tym, jak zdążył go odzyskać. Przecież miał załatwić sprawę ze swoją partnerką, rodziną, a potem nadrobić cały ten czas, by znowu poczuć się wolnym. A ledwie zdążył pożegnać się z Jane, już wysyłali go na inny kontynent. To trochę niesprawiedliwe. Bo w tym momencie, żadne sztywne reguły nie miały dla niego znaczenia. Miał już wcześniej poprosić go o towarzystwo, ale nie chciał przekraczać granicy, bojąc się, że było na to za wcześnie. Zauważając więc jego torbę, Zach uśmiechnął się nieco szerzej, bo wiedział, że Lars tej nocy nie zniknie. Być może nawet nie kolejnej i następnej, jeśli tylko będzie miał na to ochotę. A to sprawiało, że Rhee było znacznie trudniej ukryć swoje emocje, które dość jasno malowały się na jego twarzy. — Aha, rozumiem. Więc teraz musisz wszystko przemyśleć pięć razy, zanim coś zrobisz? — zapytał złośliwie, kiwając głową, jakby pochwalał takie zachowanie. — To bardzo dojrzałe, rzeczywiście — westchnął, jakby był odrobinę zawiedziony, że Hawthorn stracił całą tę nastoletnią spontaniczność, którą Zacharius tak bardzo pokochał. — Nie jestem frajerem, żeby dać się zabić po paru dniach — rzucił marudnie, nagle krzywiąc się z niezadowoleniem. Był roztargniony, to nie pozostawiało żadnych wątpliwości, ale nie został aurorem z przypadku. — Wydawało mi się to dość szalone, by ciągnąć cię do Nowego Jorku chwilę po tym, jak do mnie wróciłeś — przyznał, zgodnie z prawdą. — Najwidoczniej zapomniałem, że ciebie nic nie powstrzyma — parsknął, mówiąc to nieco łagodniej, jakby kochał świadomość, że to nie uległo zmianie. — Nie podoba ci się to określenie? — zaśmiał się, zauważając jego minę. — Kiedyś chętnie to powtarzałeś — wytknął mu, krzyżując ręce na klatce piersiowej i opierając się o biurko za swoimi plecami. Bo przecież tak nazywali się przez całą szkołę, prawda? Byli tylko przyjaciółmi. Przyjaciółmi, którzy dodatkowo urozmaicali sobie czas nocnymi schadzkami. — Doprawdy? Gdzie jutro lecisz? Bogota? Meksyk? — cmoknął językiem, patrząc na niego z żywym zainteresowaniem. Uśmiechnął się więc nieco szerzej, słysząc jego komentarz i skinął głową; bo wiedział, że z Larsem nigdy nie będzie się nudził, bez względu na to, co będą razem robić. — Byłem. Chcesz poznać miasto od mugolskiej strony? Jestem pewien, że tego nie robiłeś — powiedział, patrząc mu w oczy z wyraźną wesołością. I zauważając jego głupi uśmieszek, Zach posłał mu nieco karcące spojrzenie; nie mógł. Mimo wszystko. Skupiając się więc w pełni na nim, Rhee odetchnął cicho. — Zerwałem z Jane. Przed wyjazdem spotkałem się z nią, żeby postawić sprawę jasno — przyznał, muskając palcami jego dłoń. Opuścił więc spojrzenie na jego rękę, ściągając nieznacznie brwi. — A potem zobaczyłem się z rodzicami i powiadomiłem ich o swojej decyzji. Nie przyjęli tego zbyt dobrze, ale minie im — mruknął, unosząc jego dłoń, by cmoknąć go w wierzch dłoni, zanim podniósł się z miejsca. — Zaryzykowałem. Tak, żebyś mi już więcej nie uciekł — dodał, patrząc na niego z góry, zastanawiając się, jak zareaguje na jego wieści.
Pomimo ich nagłego rozstania, Lars nigdy nie zastanawiał się, co właściwie wydarzyłoby się, gdyby nie poznał Zacha i nie spędził z nim tak wielu nocy, a później też dni. Nie żałował ich znajomości nawet po tych wszystkich latach, podczas gdy zapomniał jego głosu i tych ciepłych uśmiechów, które starszy często kierował w jego stronę. Nie miał mu niczego za złe; a przynajmniej po czasie, gdy zdołał przełknąć uczucie irytacji i żalu, bo przecież Rhee wydawał się być jedyną osobą, która go rozumiała. A więc dość naturalne wydawało mu się przeżywanie rozpadu ich znajomości; tyle że później dorósł. Zajął się swoim życiem i zainteresowaniami, stopniowo zapominając o tym, jak niemiłosiernie mocno bolała go nieobecność Zachariusa. I może gdyby spotkali się nieco wcześniej, to Lars mógłby zalać go wyrzutami i szorstkimi słowami, które pokazałaby starszemu, jak mocno go to zraniło. Teraz jednak nie miał na to czasu, minęło już zbyt wiele lat, by zastanawiał się, co mogli zrobić lepiej i czego mogli żałować. Wystarczyło mu jedynie to, że go znalazł; znów miał go obok siebie i znów czuł się jak nastolatek, który miał wszystko. Być może odzyskując swoją pierwszą miłość, Lars odzyskał też ten brakujący element, dzięki któremu mógł na nowo uśmiechnąć się całkiem szeroko, uznając, że świat nie był taki zły, gdy miało się obok siebie osobę, o której nie dało się zapomnieć. Lars nie chciał więc zastanawiać się, kiedy Zach wróci do Londynu; i czy jego wyjazd znacząco się przedłuży. Nie chciał, żeby zalały go jakieś dziwne wątpliwości, z którymi nie potrafił sobie radzić, gdy dotyczyły one aurora. A więc nie zamierzał go zostawić; bo nadal obawiał się tego, że Rhee mógłby zwyczajnie zniknąć, na kilka kolejnych lat zostawiając go samego. I co więcej, nie sądził, że postąpił niewłaściwie. Jego praca nie była żadnym problemem, jeśli mógł prowadzić interesy z daleka; a poza tym w Londynie nie trzymało go nic innego. Nie musiał dbać o rodzinę, z którą nie utrzymał nawet kontaktu i podrzucając wrednego sierściucha swojej niedowidzącej sąsiadce, Hawthorn upewnił się, że nie pożałuje tego wyjazdu. Nie, jeśli miał być tu z Zachariusem. — Może w końcu dorastam? Myślałeś, że przez całe życie będę podejmował spontaniczne decyzje? — westchnął, jakby chciał go skarcić; i w dodatku pokazać mu, że zamierzał stać się dojrzałą, odpowiedzialną osobą. Wystarczyła jednak chwila, by znów szeroko się uśmiechnął, nie myśląc nawet o skutkach swoich działań; nie zastanawiał się, czy swoją obecnością narobi mu problemów i czy odciągnie go od pracy. Podejrzewał przecież, że Rhee nie miał nic przeciwko temu; szczególnie jeśli znał go tak dobrze i musiał wiedzieć, na co się pisze. — Całe szczęście. Nie uganiam się za frajerami — stwierdził z nieco głupim uśmieszkiem. Nie sądził jednak, by Zach zupełnie sobie nie radził, narażając się na niebezpieczeństwo każdego dnia. Wiedział jednak, że potrafił być naprawdę zmotywowany, gdy na czymś mu zależało. Nie chciał więc, by wpadł w jakieś bagno, uganiają się za czarnoksiężnikami, którzy mogliby w ułamku sekundy posłać go do grobu; nie przejmując się kolejnym życiem, które odebrali. Dlatego chciał mieć na niego oko, upewniając się, że Zach naprawdę nie zniknie. — Robiliśmy razem znacznie bardziej szalone rzeczy. Taki wyjazd to dla mnie żaden problem — zauważył całkiem dumnie, jakby naprawdę miał osiemnaście lat i pokazywał mu, że był w stanie wyjechać za nim na drugi koniec świata; co wydawało mu się dość imponującym poświęceniem. — Oczywiście, kocham nazywać cię przyjacielem — wymruczał, zaczepnie trącając jego dłoń. — Ale wiesz, inne rzeczy też chętnie z tobą robiłem. Potrzebujesz przypomnienia? — dodał z lekkim uśmiechem, bo prawda była taka, że Zach był dla niego ważny; a więc Lars nazywał go przyjacielem przez wiele lat. Było to znacznie łatwiejsze niż tłumaczenie innym, co właściwie ich łączyło i dlaczego tak często spotykali się nocami. Poza tym, naprawdę mu ufał, a do tego lubił spędzać z nim czas; co w jakiś sposób wpasowywało się w ramy przyjaźni. — Sam nie wiem. Może Kolumbia albo Wenezuela? Powinienem rzucić czymś w mapę i zobaczyć, na co wypadnie? To chyba dobry pomysł — rzucił, jakby naprawdę planował podróż dookoła świata, nie chcąc zostać tu na dłużej. Choć nigdzie się nie wybierał; pakując najpotrzebniejsze rzeczy, Hawthorn myślał jedynie o tym, jak odnajdzie się w Nowym Jorku. I nie zastanawiał się, kiedy wróci do domu; bo było mu to zupełnie obojętnego tak długo, jak mógł być ze starszym. — Nie wiem wiele o mugolach — przypomniał mu, bo w jego domu panowały dość surowe zasady; jego życie było więc w pełni magiczne. I dlatego też Lars nie wiedział, czego mógł oczekiwać od mugolskiego świata. — Co robią tu mugole? Ojciec straszył mnie kiedyś, że przenoszą dużo chorób — stwierdził, dzieląc się z nim jedyną wiedzą na ich temat; choć mógł podejrzewać, że zupełnie błędną. Mugole i ich sprawy interesowali go jednak znacznie mniej od wieści, które przekazał mu Zach. — Zerwałeś z Jane, porozmawiałeś z rodzicami, a później zwiałeś na inny kontynent, zanim mi o tym powiedziałeś? — mlasnął, nie powstrzymując jednak uśmiechu, który momentalnie wkradł się na jego twarz. — Jak się z tym czujesz? — zapytał, bo przecież podejrzewał, że nie mogło być to szczególnie proste. — Twoi rodzice byli zawiedzeni? — mruknął, samemu muskając palcami jego dłoń, dopiero po tym chwytając jego koszulę, bo ściągnąć go do swojego poziomu, bez zawahania składając na jego ustach dość łagodny pocałunek; prędko się od niego odsuwając. — Nie przejmuj się nimi. Zasłużyłeś na więcej — stwierdził, teraz naprawdę czując się tak jak dawniej; wiedząc, że ma go dla siebie, przynajmniej tak jak wtedy, gdy mógł skradać te wszystkie pocałunki, nie przejmując się ewentualnym zagrożeniem w postaci innych osób. — Wiesz, że nie ucieknę. Zbyt długo na to czekałem, Rhee — przyznał, przyglądając mu się z widoczną fascynacją; być może nie do końca wierząc w to, że naprawdę zdołał go odzyskać.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
Zacharius potrafił wyczuć, że w rzeczywistości, Lars nie zmienił się aż tak bardzo, by nie mógł go poznać. Poza tym, że naprawdę dorósł, co było widać po jego twarzy i pewnych zachowaniach, to nadal miał w sobie te cechy, które podobały się mu, gdy byli jeszcze studentami. Od pierwszego spotkania, był już w stanie dostrzec, że jego uśmiech, pozostawał bez zmienny; nieco kąśliwy, może odrobinę złośliwy, a jednocześnie sprawiający, że Rhee wzdychał z niedowierzaniem. No i jego spojrzenie, przenikliwe i zainteresowane, jakby odkrycie myśli byłego krukona, było dla niego tylko bułką z masłem. Pokrzepiająca była więc świadomość, że nie musiał przyzwyczaić się do chłopca, samego w sobie. Po prostu Zacharius musiał oswoić się z myślą, że to wszystko było prawdziwe i że nie był to tylko wytwór jego sennych fantazji, modlących się o to, by któregoś dnia, młodszy naprawdę powrócił do jego życia. Miał go już na wyciągnięcie ręki, skłonnego by stać przy jego boku, gdy Zach zmieniał swoje życie, żeby w końcu, po tylu latach, funkcjonować tak, jak zawsze tego chciał. Bo Rhee naprawdę czuł, że nie musiał się już przyporządkowywać innym i było to trochę smutne, zważywszy na to, że wystarczył mu ten niewielki impuls, by się na to zdecydował. Zupełnie, jakby jego dotychczasowe życie, było karą, którą wybrał sam dla siebie, by nie podejmować więcej, niektórych błędnych decyzji i wniosków. — Nie uważasz, że jest trochę późno na tak dramatyczne dorastanie? — zapytał, powstrzymując się przed parsknięciem śmiechem. To nie tak, że mu kompletnie nie wierzył, ale przez ostatnie dni, nie zauważył, by Lars był realnie skłonny do tego, by stać się prawdziwym, poważnym człowiekiem. Szczególnie, że sam go niedawno od tego odciągał. Nie ukrywał jednak, że lubił wszystkie te przepychanki słowne i złośliwości, które powodowały, że wyginał usta w mocno rozbawionym uśmiechu. Zauważając jego minę, Zach oparł dłonie na swoich biodrach, patrząc na niego z politowaniem; jak na dzieciaka, który postąpił niewłaściwie, choć trudno było mu ukryć cień jakiejś radości, przechodzącej przez jego buzię. — Lars Hawthorn, próbujesz mnie oszukać? — rzucił, próbując brzmieć ostro; zupełnie, jakby realnie próbował zamydlić mu oczy. — To, że nie widzieliśmy się przez osiem lat, nie oznacza, że nie wyczuje kłamstwa — mlasnął, nie odrywając od niego spojrzenia. Bo nagle poczuł prawdziwe szczęście, mając go tuż obok. Zupełnie tak, jakby wraz z jego pojawieniem się, jakość jego życia znacznie wzrosła. Dopiero wtedy, słysząc jego komentarz, szturchnął go w ramię, jednocześnie wywracając oczami. W końcu auror potrafił przeżyć bez niego całe osiem lat, co było całkiem sporą kupą czasu, zważywszy na to, że szkolił się, a potem uganiał za złoczyńcami. Mógł zginąć wiele razy, a mimo to, zawsze udawało mu się uciec albo wygrać. Nie mógł pochwalić się licznymi sukcesami, to prawda, ale nie można było zarzucić, że się nie starał. Robił wszystko, by jego praca była owocna i żeby źli ludzie trafili tam, gdzie było ich miejsce. — Jakbym kompletnie sobie nie radził, to nawet nie miałbyś się za kim uganiać — poprawił go; bo wtedy na tym świecie nie byłoby już miejsca dla Zachariusa Rhee, który wbrew pozorom, nie radził sobie najgorzej. — Dobra, dobra, następnym razem, to nawet do cholernego Szanghaju cię zaciągnę. Podoba ci się to? — zapytał nieco zgryźliwie, patrząc na niego znacznie łagodniej. Bo imponowało mu to, że Lars był tak chętny, by spędzać z nim tyle czasu i że nic nie wydawało się dla niego niemożliwe. Zdążył zapomnieć, jakie to uczucie, nie czuć granic i zasad, które próbowały kontrolować twoim życiem. Uśmiechając się krzywo, Rhee odetchnął cicho. — Jak inaczej mógłbyś mnie nazwać? — mruknął, zerkając na niego z zainteresowaniem, nawet nie ukrywając, że określenie przyjaciel było odrobinę niewystarczające. A już w ogóle, teraz gdy pewną część swojego życia, zostawił za sobą. — Wiesz, przez te kilka lat, moja pamięć zdążyła mnie trochę zawieść. Chętnie posłucham — rzucił, pochylając się, jakby był realnie ciekawy jego historii o tym, jakie szalone i interesujące rzeczy, potrafili razem robić, będąc jeszcze młodym. Mrużąc oczy, Zach nie potrafił pozbyć się tej potępiającej miny ze swojej twarzy; nie był przecież głupi, by wierzyć w jego bajeczkę. Dlatego prychnął pod nosem, na nowo się wyprostowując, by skrzyżować ręce na klatce piersiowej, jak obrażony szesnastolatek. Bo przecież o wiele bardziej wolałby usłyszeć, że przyleciał tu właśnie dla niego. — Kup sobie od razu mieszkanie w tej całej Kolumbii — mlasnął pod nosem. Dopiero wtedy wzruszył lekko ramieniem, jakby mugole nie byli zbyt skomplikowani. W końcu Zacharius od początku wychowywał się w ich środowisku, więc to wszystko wydawało mu się naturalne. — Cóż, pokażę ci. To najwidoczniej dobra okazja, byś przekonał się o tym na własnej skórze — parsknął, zastanawiając się nad możliwymi atrakcjami tego wieczoru. Zaraz jednak spoważniał, myśląc o wszystkim, co wydarzyło się przed wyjazdem. Był to ważny moment w jego życiu, dlatego musiał ochłonąć, zanim zamierzał podzielić się tym wszystkim z młodszym chłopakiem. — Nie chciałem pisać o tym w listach — wyjaśnił, pocierając nerwowo policzek. — Czuję się… świeżo. A jednocześnie trochę się boję. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz, zrobiłem coś dla siebie — parsknął, zaraz pochylając się z nieco śmielszym uśmiechem na ustach, gdy Hawthorn złożył łagodny pocałunek na jego ustach. Zach spojrzał na niego z wesołym błyskiem w oku, by znów cmoknąć go w sam środek warg raz i drugi, jak dzieciak, który dopiero się zakochał. A Rhee po prostu chciał sobie przypomnieć, jakie to uczucie, całować go i nie czuć, że robił coś niewłaściwego. Szczególnie, że chciał to zrobić od momentu, w którym zobaczył go na ulicy. — Nie pozbawiaj mnie możliwości powtórzenia tego — mruknął, gdy ten chciał się od niego odsunąć, jakby odbierając mu szansy na kolejnego buziaka. — Odrobinę. Mieli swoją wymarzoną dziewczynkę, więc sam rozumiesz — mruknął, wzruszając nieco lekceważąco ramionami. Zauważając więc jego spojrzenie i słysząc jego słowa, Zach uśmiechnął się ciepło, chwytając obie jego dłonie, żeby pociągnąć go, by w końcu wstał z fotela. Dopiero wtedy objął go mocno w pasie, opierając policzek na jego ramieniu. — Teraz odejdę dopiero, jak umrę. Jesteś na to gotów? — zapytał, marszcząc lekko nos. — Miałeś wystarczająco czasu, żeby sobie poeksperymentować z innymi — dodał, odsuwając się od niego, by zerknąć na jego twarz.
— Na pewne rzeczy nigdy nie jest za późno. Tym bardziej jeśli chcesz zmienić coś w swoim życiu — odparł z całkiem pokrzepiającym uśmiechem, tym razem nie mówiąc o samym sobie; ale też o tym, co mógł osiągnąć Zach. Lars nie sądził przecież, by wiek był jakimś szczególnym wyznacznikiem; jeśli sam wiódłby życie, które nie do końca by mu odpowiadało, to potrafiłby zrezygnować z niego nawet po czterdziestu latach, wtedy próbując czegoś nowego. A więc nie wydawało mu się, że Rhee był już zbyt dojrzały i ustawiony, by móc cokolwiek zmienić; szczególnie jeśli Hawthorn powrócił do jego życia, pokazując mu, że codzienność była znacznie ciekawsza, gdy pozwalał sobie na więcej. Chciał więc, by auror sam to dostrzegł, być może rezygnując z kilku przyzwyczajeń na rzecz nowych; a może tych starych, które nieco zatarły się, gdy starszy opuścił Hogwart, wchodząc w świat dorosłych. — Oskarżasz mnie o kłamstwo? — rzucił z przesadzonym zdziwieniem, dopiero po tym rozciągając usta w nieco kąśliwym uśmiechu. — Nie wierzę, że po ośmiu latach muszę odzyskiwać nie tylko ciebie, ale też twoje zaufanie — dodał dramatycznie, jakby Zach naprawdę nie był w stanie mu zaufać, doszukując się w jego słowach podstępu. A przecież Lars wiedział, że starszy z pewnością mu wierzył; nie widział w nim złego człowieka, najpewniej nie spodziewając się, że jego fascynacja czarną magią rosła w siłę przez ostatnie miesiące. Nie widział w nim więc przemytnika, który powinien trafić do Azkabanu, a swojego przyjaciela; tego, z którym lubił czasem wykradać jakieś księgi, nigdy jednak nie robiąc nic szczególnego przeciwko prawu. Hawthorn nie chciał jednak o tym myśleć; bo przecież do tej pory go nie oszukiwał. Jeśli Zacharius był jedyną osobą, przed którą tak znacząco się otworzył, to dlaczego miałby to robić? Tyle że czasy się zmieniły, a on wiedział, jak ryzykowne byłoby wyjawienie mu prawdy; a do tego naprawdę obawiał się reakcji starszego. Bo co jeśli znów by go stracił? Być może było więc to zbyt idealnie opracowane kłamstwo, by Rhee mógł je wyczuć; dlatego też Lars zamaskował nieco smutny uśmiech cichym śmiechem, momentalnie skupiając się na kolejnych słowach starszego. Zach musiał jakoś sobie radzić przez ostatnie lata; a więc przemytnik podejrzewał, że potrafił radzić sobie ze złoczyńcami i zadaniami, które powierzali mu przełożeni. Mając jednak okazję, by być blisko niego, Hawthorn nie chciał jej zmarnować. — Wtedy chyba naprawdę musiałbym zainteresować się tymi krukonami, którzy zaczęli się za mną uganiać, jak skończyłeś szkołę — westchnął, chcąc tym samym nieco go zmotywować; aby przypadkiem Zach nie stracił czujności, rzeczywiście zbyt mocno się narażając. Bo Lars nie chciał zastępować go nikim innym; chciał tylko jego. I to żywego. — Czy to ten obiecany wyjazd, o którym rozmawialiśmy jeszcze w Hogwarcie? — zapytał dość uszczypliwie; bo pomimo upływu czasu, młodszy pamiętał wiele z ich rozmów. Szczególnie te, które znaczyły dla niego nieco więcej; a więc nie potrafił zapomnieć, że mieli gdzieś razem wyjechać, gdy sam dostanie do ręki swój dyplom. I przede wszystkim nie zapomniał, że nigdy nie udało im się tego zrealizować. — Szanghaj mógłby mi się spodobać. Słyszałem, że znają się tam na eliksirach — rzucił, jakby już teraz był w stanie wyjechać z nim w każde miejsce, o którym Zach wyłącznie wspomniał. Nie chciał przecież marnować czasu, jeśli wszystko zaczynało się układać, dając mu pewną nadzieję. Chciał więc zwiedzać z nim świat, spełniać marzenia i nieustannie go wspierać; bo przecież przyrzekał mu to niejednokrotnie. — Przyjacielem, który przez kilka pierwszych tygodni, częściej zabierał mnie do łóżka, niż pytał jak minął mi dzień — odparł bezpośrednio, bo może po tych wszystkich latach nie chciał nazywać go wyłącznie przyjacielem? Może wtedy obawiał się realnych zobowiązań, teraz będąc już znacznie mądrzejszym? — Przypomnieć ci o tym, dlaczego zaczęliśmy się spotykać czy tylko o tym, ile zasad nagiąłeś w tamtym czasie? — zaśmiał się, bo z pewnością mogliby wspominać to całą noc; Lars doskonale pamiętał pewne momenty, trzymając się ich jeszcze wiele miesięcy po tym, jak Zacharius zniknął z jego życia. Widząc jego minę i ręce skrzyżowane na klatce piersiowej, Hawthorn mimowolnie parsknął; nie potrafiąc zachować powagi. — Nie chcę żadnej Kolumbii. Chcę tylko ciebie — przyznał wyjątkowo otwarcie; tym razem nie wciskając mu żadnego kitu. Prawda była przecież taka, że Lars zadomowiłby się wszędzie, gdyby tylko mógł mieć aurora tuż obok siebie. Nie potrzebował więc żadnego, szczególnego kraju, by czuć się dobrze. Nie był jednak pewien, jak odnajdzie się w świecie mugoli, skoro do tej pory nie miał z nimi wiele wspólnego. A więc spojrzał na starszego nieco podejrzliwie, trącając go palcem w policzek. — A co jeśli doznam szoku? I co, jak naprawdę mnie czymś zarażą? — wymruczał, zastanawiając się nad możliwymi opcjami, których przecież było zbyt wiele, by Lars momentalnie skinął głową. Nie, jeśli opowieści o mugolach wydawały mu się znacznie bardziej przerażające niż czarna magia i artefakty, które wpadały mu w ręce. — To normalne, że się boisz, ale powinieneś już zawsze robić wszystko dla siebie, Rhee — przypomniał mu z szerokim uśmiechem, bo przecież nie chciał, żeby Zach żałował później, że tkwił w miejscu, obawiając się zrobienia kroku w przód. Uśmiech przemytnika poszerzył się więc, gdy starszy cmoknął go w usta; jakby nagle stał się zakochanym nastolatkiem, który nie potrafił odgonić się od jego bliskości. — Musiałbym być naprawdę głupi, żeby ci to odebrać — zaśmiał się, przyglądając mu się, jakby patrzył na cały swój świat. — Myślisz, że ja nie jestem ich wymarzonym kandydatem na twojego… przyjaciela? — parsknął, podnosząc się z fotela, gdy Zach pociągnął go za dłonie. I obejmując go tuż po tym, znów czując się zadziwiająco lekko, Lars łagodnie się uśmiechnął; bo przecież nie słyszał takich słów na co dzień. A więc wydawały mu się one wyjątkowe. — To poważna obietnica, jesteś pewien, że na pewno jej nie złamiesz? — zapytał, odchylając nieco głowę, by spojrzeć na jego twarz. — Nie eksperymentowałem szczególnie mocno — westchnął. — Mówiłem ci już, że inni raczej nie mogli ci dorównać — dodał po chwili. — Ciężko znaleźć takiego przemądrzałego krukona, który łapie złoczyńców i pewnie nadal jest w formie, żeby wykraść jakieś książki z działów, do których nie ma wstępu — zauważył, dokładnie przyglądając się jego buzi. — A tylko tacy mnie interesowali — podsumował, bo nigdy nie chciał nikogo innego, tyle że uświadomił sobie to dopiero po czasie; teraz nie chcąc tego zaprzepaścić.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
— Nadal mówisz o swoim dorastaniu, czy tym razem nawiązujesz do innych spraw? — zapytał, patrząc na niego z zaciekawieniem; jakby wcale nie wiedział, czy to stwierdzenie, mogłoby dotyczyć też i jego. A przecież kilka ostatnich spotkań, dość jasno uświadomiły mu, że życie było cholernie nieprzewidywalne. A więc nawet, jeśli zakładał, że wszystko już na zawsze pozostanie takie samo, tak teraz nie był tego stuprocentowo pewny. Wystarczyło przecież ponowne pojawienie się Larsa w jego życiu, by Zacharius zaczął się poważnie zastanawiać nad tym, czego realnie potrzebuje od swojego życia. I choć normalnie, byłby wściekły, gdyby ktoś próbował tak bardzo ingerować w jego wybory, czy też podsuwać mu pewne, lepsze rozwiązania, tak w tej chwili, naprawdę to doceniał. W końcu miał odwagę, by zrezygnować z pewnych rzeczy, by sięgnąć po coś, co realnie go cieszyło i czego pragnął od bardzo dawna. To zabawne, jak duży wpływ, mógł mieć na niego Hawthorn, zaledwie kilkanaście dni, po pierwszym spotkaniu. — Oskarżam cię o mydlenie mi oczu, a to spora różnica — zaśmiał się, bo przecież nie wierzył w to, że młodszy miał realne powody do tego, by go oszukiwać. I być może było to nieco naiwne myślenie, zważywszy na to, że minęło osiem lat i pewnie wiele o sobie nie wiedzieli. Zach był jednak zbyt zapatrzony w przemytnika, by myśleć o możliwym zagrożeniu. W końcu, dlaczego osoba, którą darzył tak dużym i znaczącym uczuciem, miałaby go okłamać albo nawet i skrzywdzić, prawda? — Myślałeś, że wszystko dostaniesz z miejsca? Musisz się trochę wysilić, Lars, wcale nie jestem taki łatwy — mruknął, unosząc dumnie podbródek, co brzmiało dość zabawnie, zważywszy na to, jak podatny był na jego wszystkie sugestie. — Lepiej, żebyś tego nie zepsuł — ostrzegł go żartobliwie, zaraz jednak uśmiechając się łagodnie. Nadal nie wyobrażając sobie momentu, w którym mogłoby się coś między nimi zepsuć. Nie podejrzewałby przecież, że jego zamiłowanie czarną magią, urośnie aż do tego stopnia, by poniekąd wpleść w to swój zawód. Ba, nawet nie spytał go, czym się właściwie zajmuje. Być może był zbyt podekscytowany faktem, że znowu pojawił się w jego towarzystwie, by myśleć o tak prostych rzeczach. — A ty znowu o tych nieszczęsnych krukonach — westchnął. — Próbujesz wywołać we mnie jakąś zazdrość, Hawthorn? — zapytał, cmokając z niesmakiem. — Będę miał chęć rywalizacji nawet bez tego, uwierz — dodał, spoglądając na niego z politowaniem; nie byłby w stanie go teraz odstąpić. Dlatego też szturchnął go lekko w ramię, uśmiechając się lekko; bo przecież do niego wrócił. Nie mógł teraz z niego zrezygnować, jakby to nic nie znaczyło. Dopiero po chwili odchrząknął nieznacznie, doskonale pamiętając tę rozmowę o wyjeździe, gdy oboje ukończą szkołę. Wtedy wszystko wydawało się łatwiejsze, a sam Zacharius miał więcej wiary w ich znajomość i swoje własne wybory. — Możemy go do tego zaliczyć, jeśli chcesz. Możemy też zorganizować nowy, nie mam nic przeciwko — mruknął, ignorując poczucie winy, które nagle się gdzieś pojawiło. — Jesteś naprawdę uciążliwy, zdajesz sobie z tego sprawę? — zapytał, nie przestając się uśmiechać. W gruncie rzeczy, nawet Szanghaj wydawał mu się dobrą opcją, jeśli tylko pojechaliby tam razem. Rhee nie pozwalał sobie jakoś wyjątkowo często na tak dalekie podróże, więc może to odpowiedni czas, by zrobić sobie przerwę od pracy i życia? Zaśmiał się jednak nieco głośniej, muskając palcami jego dłoń, gdy tylko wspomniał o ich relacji, która przez pierwsze tygodnie, sprowadzała się jedynie do nocnych spotkań. W końcu dopiero z czasem, zaczęli zauważać, że poza rozumieniem swoich potrzeb, naprawdę dobrze się dogadywali i miło spędzali ze sobą czas. — Och, teraz ci to przeszkadza? A może brakuje ci takich długich nazw, co? — rzucił złośliwie. — Teraz mógłbym zabrać cię do łóżka i jednocześnie zapytać, jak minął ci dzień — mruknął, spoglądając w jego oczy z rozbawieniem. Po zerwaniu z Jane, nawet nie czuł się źle, mówiąc takie rzeczy, więc może podjęcie całej tej decyzji, nie było takie złe? — Może oba. Brakuje mi wrażeń. Chętnie złamię kilka przepisów, skoro nie jesteśmy w Londynie i z jeszcze większą przyjemnością, przypomnę sobie jak dobrze było mi być blisko ciebie — powiedział, zagryzając wargę, żeby znów nie uśmiechnąć się zbyt szeroko. Co jednak nie wyszło mu, skoro zaledwie po paru minutach, odwrócił głowę, wyglądając za okno, żeby tylko młodszy nie zauważył jego podekscytowanego uśmiechu. Nie pamiętał przecież, jak miłe i rozgrzewające były takie wyznania. I nic nie mógł poradzić, że czuł teraz, że może absolutnie wszystko. — To cię uratuję — mruknął po chwili, prędko skupiając się na mugolach. — Robiłem kiedyś jakieś kursy medyczne, więc na pewno ze mną nie zginiesz — obiecał, klepiąc się otwartą dłonią po klatce piersiowej. Zaraz jednak pochylił się, żeby spojrzeć w jego oczy z mocno widocznym zainteresowaniem. — Wyglądasz, jakbyś był ze mnie dumny — stwierdził. — Sporo byś stracił, to pewne — odparł, uśmiechając się krzywo; czując jak jego serce bije szybciej. Bo Lars działał na niego w ten sposób od zawsze i pewnie już na zawsze. — Nie wyglądasz, jak osoba, która chciałaby mieć swoje życie ułożone od linijki — mruknął, gdy pociągnął go za ręce. — Ale dla mnie jesteś odpowiedni. Taki, jakiego zawsze chciałem — powiedział, patrząc na jego twarz z ożywieniem. Wyczuwając więc, że młodszy go obejmuje, Zach uśmiechnął się lekko. Naprawdę potrzebował od niego niewiele, by poczuć się, jakby latał. — Nie ufasz mi? Twoje zaufanie też mam odzyskiwać? — zapytał kąśliwie. — Nie musisz się tłumaczyć — rzucił, odsuwając się od niego, by wyciągnąć go za dłoń z tego biura. Wypuścił go dopiero w salonie, otwierając okno z widokiem na zatłoczoną i ruchliwą ulicę Nowego Jorku. Oparł ręce na parapecie, wychylając się nieznacznie, by wyjrzeć. — Zobacz, Lars, na to miasto. Tętni życiem o wiele bardziej niż Londyn. Lubię na to patrzeć, w jakiś sposób mnie to uspokaja — mruknął, odwracając łepetynę, żeby na niego spojrzeć. — Jeszcze kilka lat temu, chciałem zostać kimś wielkim. A teraz cieszy mnie to, że jestem jednym z wielu i mogę po prostu… Żyć. I korzystać z tego życia. O czym przypomniałeś mi, gdy tylko się pojawiłeś — wyznał, czując chłodny napływ powietrza z zewnątrz.
— Interpretuj to jak chcesz. Mogę mówić o paru sprawach jednocześnie — rzucił całkiem niewinnie, jakby mimo wszystko nie nawiązywał do niczego konkretnego; jakby jedynie dzielił się z nim swoim cennym doświadczeniem, które Zach mógł jakoś przełożyć na swoje życie. Nie chciał, żeby Rhee, którego znał, nagle utknął w miejscu, trzymając się pewnych przyzwyczajeń dla bezpieczeństwa; bo nawet jeśli pewna stabilność mogła mu się opłacić, to ile mógł zyskać zmieniając coś w swoim życiu? Nareszcie robiąc coś dla samego siebie; nie tylko dla rodziców, współpracowników i przełożonych. — Ach, to akurat nic nowego. Robię to, odkąd się poznaliśmy. Nie zauważyłeś jeszcze? — zaśmiał się, choć Zacharius był jedną z tych osób, której Lars nie mydlił oczu zbyt często. Lubił być z nim szczery i to niemal od samego początku; odkąd zrozumiał, że Rhee był nie tylko osobą, z którą miał łączyć go prosty układ. Hawthorn traktował go więc naprawdę wyjątkowo. Bo to Zach był w stanie przebić się przez wszystkie te mury, które młodszy wybudował wokół siebie i to on mógł przyjrzeć się wszystkim jego obliczom; nie tylko tym, które prezentował obcym, ale też tym, których nie pokazywał nikomu innemu. Było to więc pewne wyróżnienie, o którym Lars nigdy nie zapomniał. — Kiedyś byłeś. Doskonale to pamiętam. Nie musiałem nawet do niczego cię namawiać, bo zawsze byłeś chętny — rzucił z rozbawieniem, wspominając szkolne lata, jak i całą ich relację, którą przecież dokładnie zapamiętał; często powracał myślami do tych wybranych wieczorów i późnych nocy, a następnie do poranków i świąt, przed którymi Rhee zawsze do niego przychodził, żeby się z nim pożegnać. Nie chciał więc zepsuć tego, na co oboje pracowali przez wszystkie lata, zyskując pewne możliwości na nowo; nie chciał zastanawiać się, czy starszy znów zniknie i jak tym razem potoczą się ich losy. Dlatego też nie chciał myśleć o swojej profesji, ani o pewnych kłamstwach; nie chciał widzieć w jego spojrzeniu rozczarowania i przede wszystkim nie chciał stawać naprzeciwko niego, z różdżką wyciągniętą gdzieś na wysokość swojej klatki piersiowej. Bo nigdy nie traktował go jak swojego wroga i miał nadzieję, że nie zmieni się to w bliskiej przyszłości; bo był to jedyny koszmar, na który po prostu nie był gotowy. — Może? Jestem ciekaw, na co cię stać, Rhee — zaśmiał się. — W Hogwarcie broniłeś tego, co twoje. Chętnie przekonam się, czy teraz też byś to zrobił — dodał z nieco zaczepnym uśmiechem; choć podejrzewał, że w tym wypadku myśleli dość podobnie. Jeśli już się odnaleźli, a ich ścieżki znów zaczęły się przeplatać, to żaden z nich nie chciał tego tracić; szczególnie ze względu na inne, obce osoby. Prawda była jednak taka, że Lars nie spoglądał w stronę innych z takim zaciekawieniem jak na starszego; ani w latach szkolnych, ani teraz gdy wszystko, czego tak naprawdę potrzebował, miał obok siebie. Nie interesowali go inni czarodzieje czy mugole, a jedynie Zacharius Rhee i wszystkie plany, które stworzyli, gdy byli jeszcze młodsi. A więc mówiąc o ich wyjeździe, który zaplanowali kilka lat wcześniej, Lars nie chciał wzbudzić jego poczucia winy, ani nawet przypomnieć mu o obietnicach, które dość nieświadomie złamali. Traktował to wyłącznie jak kolejną okazję i stratę, którą mogli nadrobić. — W takim razie powinniśmy wybrać się kiedyś do Szanghaju. Wtedy moje nastoletnie marzenie zostałoby spełnione — stwierdził z nieco złośliwym uśmiechem; jakby cały ten wyjazd był jednym z jego kluczowych celów, do których dążył przez ostatnie lata. — To trochę dziwny sposób na przyznanie, że nadal ci się podobam — westchnął, jak zwykle interpretując jego słowa na swój sposób. — Współczesny romantyzm nadal mnie zaskakuje — parsknął, dość mimowolnie powracając myślami do początków ich znajomości. Lars zawsze czuł się przy nim zaskakująco dobrze; nawet jeśli pierwotnie nie miało łączyć ich nic szczególnego. — Zacharius Rhee, wróciłeś do starych nawyków? Wiesz, to całkiem gorące — zaśmiał się, bo lubił, gdy starszy pozwalał sobie na więcej, nie przejmując się wszystkimi zasadami, które mogli przypadkowo złamać. — Wszystko chętnie ci przypomnę — dodał jeszcze z całkiem przekonującym uśmiechem; bo przecież nie chciał jeszcze wracać do Londynu, a więc sądził, że mają sporo czasu, który mogli odpowiednio wykorzystać. Przez wszystkie te lata brakowało mu wielu rzeczy; jednak za uśmiechem starszego tęsknił wyjątkowo mocno. Nie odrywając więc spojrzenia od jego twarzy, Lars znów parsknął. — Prawdziwy bohater. Jak widać, nic się nie zmieniło — zauważył, bo Zach zawsze nad nim czuwał; upewniał się, że Hawthorn zdoła ominąć wszelkie kłopoty, nie rezygnując z ich nocnych spotkań na rzecz szkolnych kar. — Jestem. Może nawet bardziej niż do tej pory — przyznał całkiem swobodnie, bo nie chciał tego ukrywać; podobało mu się to, że Zacharius robił coś dla siebie, być może opuszczając pewną strefę komfortu. — Nie chciałbym, żeby moje życie było zbyt spokojne i nudne. Bałbym się, że tylko marnuje swój czas — stwierdził, zaraz po tym rozciągając usta w nieco szerszym uśmiechu. — Ach, tak? Zawsze chciałeś ślizgona, który przyleciałby za tobą do Nowego Jorku? — zaśmiał się, mimo wszystko czując to przyjemne ciepło w okolicach serca; uczucie, które potrafił wywołać u niego wyłącznie Rhee. — Chciałbym zobaczyć, jak się starasz — rzucił z rozbawieniem, zaraz po tym przewracając oczami; uświadamiając sobie, że Zach był jedyną osobą, której rzeczywiście mógłby się tłumaczyć. Opierając się o parapet tuż obok niego, Hawthorn zerknął na ulicę, kiwając z uznaniem głową. — Jest tu trochę inaczej. Londyn wydaje mi się czasem nieco ponury — przyznał, dopiero wtedy na niego spoglądając. — Myślę, że dla kilku osób jesteś wielki — dodał, łagodnie się uśmiechając. — Powinieneś pokazać mi miasto, Rhee. Nie ma czasu do stracenia. Nie mogę ryzykować, jeśli w każdej chwili twój szef może zarzucić cię masą roboty — stwierdził, kiwając głową w kierunku ruchliwej ulicy; chcąc, żeby każda ich wspólna chwila była dość niezapomniana.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
— Tajemniczy, jak zwykle — westchnął, jakby kompletnie nie przypadało mu to do gustu. A przecież nigdy nie miał nic przeciwko tym niewinnym uśmiechom ze strony Larsa, które znacząco potrafiły namieszać mu w głowie. Lubił, gdy rzucał mu dwuznaczne teksty, przez które starszy zastanawiał się, o czym dokładnie myślał i czy oboje interpretowali to tak samo. Było to na swój sposób elektryzujące i mocno ekscytujące; zresztą jak wszystkie te rzeczy, które regularnie robił z przemytnikiem, zanim jeszcze rozeszli się w swoje strony, później mocno tego żałując. Teraz jednak naprawdę mu wierzył, bo przecież sam w końcu odważył się korzystać ze swojego życia i zrobić ogromny krok w stronę tego, na czym mu zależało. A przez cały ten czas, naprawdę myślał, że było już za późno. Bo przecież był już dorosłym i ułożonym człowiekiem; porzucanie stabilnego życia na rzecz szkolnej miłości i swoich ukrytych pragnień, było dość nierozsądne, prawda? Pomimo wielu wątpliwości, Rhee ostatecznie się na to zdecydował; wolał zaryzykować niż ponownie, za te dziesięć lat, zastanawiać się, co mógł zrobić lepiej. — No cóż, zgaduję, że po prostu zawsze byłem pod jakimś urokiem — rzucił, rozkładając bezradnie ręce, jakby nic nie mógł poradzić na to, że lubił go niemal od samego początku. Wątpił przecież w to, by młodszy realnie mydlił mu oczy, próbując wyciągnąć jakieś korzyści z ich znajomości. Poza tym, co tak naprawdę mógł od niego dostać? Zacharius pochodził z prostej rodziny, w połowie magicznej, w połowie mugolskiej. Nie miał pieniędzy, skarbów i kontaktów, które mógłby chcieć drugi człowiek. Był więc czysty jak zwykła kartka; fakt, że Hawthorn go polubił, musiało pochodzić z jego szczerości. Dopiero kolejne jego słowa, sprawiły, że Rhee rozchylił z niedowierzaniem usta, potem parskając, jakby w głowie mu się to nie mieściło. Dlatego prędko skrzyżował ręce na klatce piersiowej, unosząc dumnie brodę. — Nieprawda? — parsknął, choć nawet ton jego głosu zdradzał, że nie potrafił przekonać, nawet samego siebie. — Wcale nie byłem łatwy, po prostu… A z resztą, sam się ciągle o to prosiłeś, to jak mogłem ci odmawiać — rzucił nagle, marszcząc z niezadowoleniem nos. W rzeczywistości, doskonale przecież wiedział, jak się zachowywał i jak niewiele trzeba było, by zrobił to, czego Lars tylko chciał. I wiązało się to zarówno z ich nocnymi spotkaniami, jak i tymi, związanymi z nastoletnimi przygodami. Być może ufał mu na tyle, że nie potrzebował wiele namów i argumentów, by naprawdę zaszaleć. — Chcesz, żebym to udowodnił? Masz szesnaście lat? — mlasnął, mierząc go ożywionym spojrzeniem. Jakby wystarczyło jedno słowo, by auror przeleciał przez pół Nowego Jorku, likwidując możliwych rywalów. — Duh, dużo się nie zmieniło. Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, skoro nie mogłeś tego odczuć przez ostatnie lata, ale obiecuję, że niedługo się o tym wszystkim przekonasz — mruknął, spoglądając na niego z rozbawionym uśmieszkiem. Dlatego też dość mimowolnie musnął jego dłoń, chcąc przyciągnąć go bliżej siebie; bo lubił poczucie, że Lars wrócił, na nowo stając się częścią jego życia. I chciał się tym cieszyć, jak długo tylko mógł. Bo przecież teraz wszystko miało znów stać się lepsze, prawda? Znowu mógł na nim polegać, spotykać się, gdy tylko miał ochotę i wyciągnąć ręce w jego kierunku, gdy brakowało mu jego towarzystwa. To wydawało się takie proste. Rhee naprawdę lubił poczucie, że był ważny i że bez względu na wszystko, to on był zawsze ulubieńcem młodszego. Czy to nie było wyjątkowe? Nawet po ośmiu latach i długiej rozłące, wciąż stawiali siebie na pierwszym miejscu. Niemal tak, jakby nic się nie zmieniło, choć był to przecież ogrom czasu, gdzie mogli znaleźć inne osoby, znaczące równie wiele. — Jak załatwisz mi wolne w pracy, to wszędzie z tobą polecę, Lars, to nie stanowi dla mnie żadnego problemu — powiedział, patrząc na niego z rozbawieniem. Bo znów czuł, że przełamuje pewne granice i że robi coś dla siebie, a to szczególnie przypadało mu do gustu. Zaśmiał się więc cicho na jego słowa, bo przecież w rzeczywistości, Zacharius emanował niemal całym sobą; wszystko w Larsie nadal mu się podobało. — Wolisz, żebym biegał za tobą z kwiatkami i czytał wybrane wiersze? — zapytał, przewracając z niedowierzaniem oczami; nie podejrzewał przecież, że któremuś z nich, mogłoby zależeć na takim romantyzmie. — Dopiero zaczynam — stwierdził, uśmiechając się nieco szerzej. Nawet, jakby chciał, to nie potrafił zbyt długo udawać, że nie jest szczęśliwy. Jego twarz sama w sobie zdradzała pewnie zbyt wiele. I chłopiec naprawdę nie widział nic złego w tym, że chciał zadbać o byłego ślizgona; szczególnie, że ich charaktery nieco się różniły. Wiedział, że doskonale się uzupełniali, ale mimo to, wolał być uważny. Jakby sam nie był wystarczająco nierozgarnięty. — To przyjemne uczucie — powiedział spokojnie, przykładając otwartą dłoń do klatki piersiowej. Jego serce biło dość nieregularnie, ale przynajmniej utwierdzało go w przekonaniu, że naprawdę mu na tym wszystkim zależało. Wiedział też, że mieli inne podejście do życia; Zach wybrał spokój i stabilność, bo bał się, a potem tego żałował. Lars zdecydował się pozostać sobą i starszy naprawdę to w nim podziwiał. — Zmuszasz mnie do pożałowania moich własnych słów? — zapytał retorycznie, wzdychając z niedowierzaniem. Rhee pokiwał głową, zgadzając się z jego słowami; może dlatego czuł się czasem przytłoczony Londynem. — Słusznie — parsknął, chwytając go za nadgarstek, żeby wyciągnąć go z mieszkania, chwilę później pojawiając się gdzieś w uliczce. Stamtąd wyciągnął go na główną ulicę, muskając palcami jego nadgarstek i zsuwając w dół swoją dłoń, by spleść ich ręce razem. — Na co masz najpierw ochotę? Chcesz spróbować czegoś do jedzenia? Odwiedzić mugolski bar? Pójdź pozwiedzać — zarzucił go pytaniami, nie wiedząc od czego zacząć, bo gdyby mógł, zrobiłby z nim absolutnie wszystko.
— Dobrze wiem, że nadal ci się to podoba — parsknął, uśmiechając się dość dumnie. Od początku był przecież nieco tajemniczy; nie lubił opowiadać o sobie innym, a do tego skrywał wiele sekretów, które Zach odkrywał jeden po drugim, wyciągając z niego znacznie więcej niż inni ludzie. Zawsze zachowywał coś jednak dla siebie, by w odpowiednim momencie móc go zaskoczyć; zdradzając mu kolejną tajemnicę. Choć o tej, którą skrywał teraz, nie chciał mu mówić. Nie chciał przyznawać, że to jego Rhee szukał już od jakiegoś czasu; i że sam doskonale o tym wiedział, nadal jednak nie zdradzając mu, czym tak naprawdę się zajmował. Bo wiedział, że ten sekret mógł zmienić zadziwiająco wiele. — Może dolewałem ci jakichś eliksirów do herbaty? To sporo by wyjaśniło — rzucił, jakby ten urok dało się wyjaśnić całkiem logicznie. Prawda była jednak taka, że żaden z nich nie potrzebował magii, by zainteresować sobą tego drugiego; nie musieli używać zaklęć i niesprowadzonych eliksirów, nie musieli nawet zbyt długo się za sobą uganiać, prędko doceniając swoje towarzystwo i wszystko, co mogli sobie zapewnić. Był to przecież prosty układ, który przez lata funkcjonował bez zarzutów. I przede wszystkim był też szczery; Lars nie zastanawiał się, czy wszystkie te dnie i noce, które spędził w towarzystwie starszego, okażą się zgubne i czy cokolwiek na tym straci. Zamiast tego jeszcze chętniej wyciągał go z dormitorium, w pewnym momencie nie potrzebując już towarzystwa innych. — Wychodzi na to, że byłeś nie tylko łatwy, ale do tego nie potrafiłeś odmawiać — rzucił nieco złośliwie, choć zdawał sobie sprawę z tego, jak funkcjonowała ich znajomość. Sam przecież nie odtrącał go od siebie zbyt często; jeśli w ogóle to robił. I w rzeczywistości prosił go o wiele; wpierw, żeby Zach poświecił mu parę wolnych chwil, a później, żeby spędzał z nim więcej czasu, przypadkiem o nim nie zapominając. Wtedy był przecież nastolatkiem, który nie miał zbyt wielu zmartwień na głowie, a więc chętnie biegał za starszym chłopcem, wciągając go w swoje plany; nie przejmując się ani konsekwencjami, ani przyszłością, która przecież nie była szczególnie łaskawa, jeśli po wszystkich obietnicach i zapewnieniach, rozeszli się w różne strony. — Chciałbym mieć. Życie było wtedy strasznie proste. Nie musiałem niczym się przejmować i mogłem podkradać eliksiry ze szkolnych schowków — westchnął, przypominając sobie te beztroskie czasy, za którymi niekiedy tęsknił. Jednocześnie jednak lubił swoje życie; lubił swobodę i brak zasad, do których musiałby częściowo się dostosować. Lubił świadomość, że nikt nie mógł mówić mu, jak powinien żyć. Miało to więc swoje plusy i minusy, o których jednak Lars nie myślał zbyt często; wydawało mu się, że odpowiednio przeżył swoją młodość, dzięki czemu mógł skupić się na teraźniejszości. — Chętnie się przekonam. Nie wiem, czy uwierzę w to, że nadal dobrze sobie radzisz na miotle. Twoje kości przypadkiem się nie zastały? — zapytał, chcąc przekonać się, czy Zach będzie skłonny, aby cokolwiek mu udowodnić. Bo Lars lubił robić to, gdy byli znacznie młodsi; lubił się z nim droczyć, celując w jego dumę, aby Rhee mógł pokazać mu, że naprawdę się mylił. Za każdym razem wydawało mu się to całkiem zabawne, gdy obserwował jego poczynania, później kiwając głową z uznaniem; jakby wcale nie wierzył w niego już od samego początku, wiedząc, że Zacharius mógł osiągnąć naprawdę wiele. A więc i teraz podejrzewał, że nadal mógłby dobrze radzić sobie na miotle, być może odnajdując się w jakiejś światowej drużynie. — Myślisz, że sobie z tym nie poradzę? Mogę zastraszyć twojego szefa albo spalić całe Ministerstwo, żebyś mógł polecieć ze mną na wakacje — wymienił, wzruszając obojętnie ramionami. Prawda była taka, że mógł zrobić wiele, żeby zapewnić starszemu parę dni wolnego, które mógłby spędzić w jego towarzystwie. Choć pewnie postawiłby na mniej drastyczne rozwiązanie, dzięki któremu nie byłby ścigany przez kolejne osoby, momentalnie starając się wrogiem narodu. Poza tym wtedy Zach nie miałby do czego wrócić; i choć Lars nie narzekałby szczególnie mocno, mówiąc mu, że była to dobra okazja na świeży start, to mógł spodziewać się, że auror nie będzie podzielał jego zdania, widząc płonący budynek Ministerstwa Magii. — Może za pięćdziesiąt lat, jak już moja definicja romantyzmu nieco się zmieni — parsknął, podejrzewając jednak, że nawet wtedy nie dojdzie do tak gwałtownych zmian; i że nadal nie będzie potrzebował spokojnego życia i czytania wierszy popołudniami. Znacznie bardziej podobało mu się to, co miał teraz; a raczej to, co udało mu się odzyskać. — W takim razie nie przestawaj. Odrobinę za tym tęskniłem — przyznał, nadal przyglądając mu się, jakby nie wierzył jeszcze w to, że Rhee był realny; i że znów pojawił się w jego życiu, być może teraz nie planując nawet żadnego odejścia. Uśmiechnął się więc niekontrolowanie, znów muskając palcami jego dłoń, tym razem tę, którą Zach przyłożył do swojej klatki piersiowej. Bo czy nie chciał, żeby starszy czuł się tak każdego dnia, już więcej nie żałując pewnych wyborów? Dlatego cicho parsknął i pokręcił przecząco głową, nim Zacharius wyciągnął go z mieszkania, sprawiając, że młodszy zerknął w stronę zatłoczonej ulicy, dopiero po tym odwracając się w jego kierunku. — Pokaż mi, co najbardziej ci się tu podoba — rzucił, bo nie miał okazji, by przekonać się, co właściwie Zach lubił w mugolskim świecie; a zawsze go to ciekawiło, skoro z ich dwójki, to Rhee miał o tym jakieś pojęcie. — Wiesz o tym wszystkim więcej niż ja, więc tym razem całkowicie ci zaufam — dodał, samemu ciągnąc go w kierunku głównej ulicy. — Opowiedz mi coś o nich, Zach — mruknął po chwili, kiwając głową w stronę mijanych osób; tych, którzy nie mieli wiele wspólnego z jego światem, jak i magią.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
— Cały mi się podobasz, więc to byłoby nieco irracjonalne, gdybym tego też w tobie nie lubił — stwierdził, nie czując się źle, gdy mówił głośno o swoich uczuciach. Nie wstydził się ich ani nie obawiał. Jakby zresztą mógł? Pielęgnował je przez osiem lat, nie potrafiąc wyrzucić Larsa ze swojego życia raz na zawsze, więc to dość jasno wskazywało na to wszystko, co czuł w stosunku do młodszego chłopca. Gdy o tym myślał, dochodził do wniosku, że to wydawało się nieco nierealne. Świadomość, że jego nastawienie względem Hawthorna, przez te wszystkie lata, w ogóle się nie zmieniło, a przecież nie mieli ze sobą żadnego kontaktu. W takim przypadku, nawet ktoś tak rozsądny, jak Zacharius, zaczynał wierzyć w całe to dziecinne przeznaczenie. W ciągu ośmiu lat, mógł zakochać się jeszcze wiele razy albo nawet wziąć ślub z Jane, do czego pewnie wszyscy wokoło niego zmierzali. Tymczasem, po odejściu ze szkoły ani razu nie czuł się w ten sposób, co u boku przemytnika. Bez względu na to, jakie osoby przemykały się przez jego życie; Zach dość mimowolnie stawiał pewną granicę, której nikomu nie pozwalał przekroczyć. — Nie masz w sobie wystarczająco dużo pewności siebie i uroku, że potrzebujesz dolewać mi czegoś do herbaty? — zapytał złośliwie, posyłając mu krzywy uśmiech. Wiedział, że było to raczej niemożliwe, skoro od pierwszego spotkania, Lars skutecznie przyciągał jego spojrzenie. Nie musiał więc rzucać na niego żadnych zaklęć ani tworzyć najróżniejszych eliksirów, bo ich znajomość narodziła się zupełnie naturalnie, podobnie jak niekontrolowanie zaczęła się rozwijać, czego początkowo oboje chcieli przecież uniknąć. Być może to właśnie dzięki ich prostemu układowi, wszystko przebiegło tak sprawnie; nie tracili czasu na głupie podchody, na uganianie się za sobą po zamku, by dowiedzieć się, czy w ogóle mają szansę. Lars spodobał się Zachowi, a widząc i jego zainteresowanie, dość szybko przeszli do porozumienia. — Myślisz, że to jednostronne, palancie? — mlasnął, szturchając go w ramię, bo przecież nie był jedynym, który kompletnie stracił głowę. — Mam ci przypomnieć, jak zażarcie potrafiłeś szukać mnie po szkole? — dodał, uśmiechając się coraz szerzej. W końcu, oboje byli w pewnym momencie, naprawdę zaangażowani w tę relację. I nawet, jeśli starali się to ukryć, nadal nazywając ich znajomość układem, rzeczywistość była kompletnie inna. Rhee też nie miałby nic przeciwko temu, by cofnął się nieco w czasie i znów poczuć się, jak prawdziwy dzieciak. Nie miał wtedy tak wielu problemów i nie czułby presji, że ze względu na swój wiek, musi wpasować się w pewne społeczne normy. Nie musiałby pracować, jedynie zatapiając się w nauce i regularnie widywałby się z młodszym. Może nawet lepiej wykorzystałby czas, który przyszło im spędzić razem? A z drugiej strony, teraz był dorosły, więc w pewnym stopniu, mógł znacznie więcej. Poza podejmowaniem świadomych decyzji, nie musiał na nikogo patrzeć i nie obawiać się żadnych kar lub tego, że zwyczajnie będzie przyłapany. — Teraz też może być proste — rzucił, choć nie był dobrą osobą do dawania takich rad, skoro dopiero od paru dni, rzeczywiście robił to, na co miał ochotę. — Ale eliksirów lepiej nie wykradaj. Możesz skończyć znacznie gorzej niż w szkolnej kozie — parsknął, spoglądając na niego z rozbawieniem. — Poza tym, teraz może być nawet lepiej. Teoretycznie, ogranicza nas znacznie mniej niż wtedy, gdy chodziliśmy do szkoły — przypomniał mu. Zaraz jednak o tym zapomniał, skupiając się na tej jawnej prowokacji; prychnął więc z niedowierzaniem, bo przecież nie był aż tak stary, by nie radzić sobie na miotle, prawda? — Jakbyś chciał wiedzieć, to nie przestałem latać po odejściu z drużyny — rzucił nieco kąśliwie. — Czasami spotykamy się ze starą ekipą, żeby pograć. To jedna z niewielu rzeczy, która w sumie to się nie zmieniła — przyznał, doceniając to, że choć sport odgrywał stałą rolę w jego życiu. — Powinieneś pójść mnie pooglądać. Kiedyś robiłeś to strasznie chętnie — dodał, pamiętaj, jak przychodził na jego mecze, choć ślizgoni nawet nie brali w tym udziału. I zauważając, jak ten beztrosko wymienił mu przykłady, jak mógł go porwać na wakacje, Zacharius westchnął z niedowierzaniem. — Może lepiej będzie, jak po prostu wypełnię wniosek urlopowy — stwierdził. — I niczego nie podpalaj — dodał, wyciągając ostrzegawczo palec w jego kierunku. Nie chciał mieć żadnych problemów, a już na pewno nie z Ministerstwem Magii. Mimo wszystko, Zach też nie był specjalnym romantykiem; dlatego też życie z Jane zawsze wydawało mu się trudne, bo musiał robić coś, do czego nie był za bardzo przyzwyczajony. O wiele bardziej podobała mu się ta naturalna forma umawiania się, którą praktykował z Hawthornem. — Całe szczęście. Nie jestem dobry w szukaniu wierszy — westchnął z nieco teatralną ulgą. Zauważając jego uśmiech, Rhee dość prędko go odwzajemnił, dochodząc do wniosku, że bardzo brakowało mu tego widoku. Dlatego, gdy wyszli na ulicę, chcąc korzystać z nowojorskiego, mugolskiego świata, Zach był naprawdę podekscytowany. — Jest wiele rzeczy, które lubię — stwierdził po chwili namysłu. — Może pójdziemy do baru. Jest kompletnie inny niż te, które znasz, gwarantuję — mruknął z rozbawieniem, kierując go w stronę jednego lokalu, który akurat rzucił mu się w oczy. — Powinniśmy się czegoś napić — stwierdził, wypychając go nieznacznie przed siebie, by oprzeć jedną z dłoni na jego biodrze i wejść zaraz za nim do środka.
— Cały? Wszystko we mnie lubisz? Jeszcze pomyślę, że jestem prawdziwym ideałem, Rhee — parsknął, ale nadal podobało mu się to, że Zach tak szczerze mówił o swoich uczuciach; a przecież od początku nie miało łączyć ich nic konkretnego. Mieli się nie przywiązywać i nie traktować się zbyt poważnie, byle emocje zbyt mocno nie namieszały w ich układzie. Wszystko zmieniło się jednak dość prędko i co więcej, Lars odnosił wrażenie, że tak naprawdę przez ostatnie osiem lat, tylko jedno było pewne; jego uczucia względem starszego. Bo mógł wmawiać sobie, że znajdzie kogoś lepszego; mógł szukać i chwilowo skupiać się na innych, ale gdy Zacharius znów pojawił się w jego życiu, przemytnik przypomniał sobie, jak miłe było posiadanie go tuż obok siebie. I może sam nie wierzył w przeznaczenie czy ślepy los, który przeplatał ich ścieżki, ale był za to zwyczajnie wdzięczny. Bo znów miał przy sobie osobę, która rozumiała go lepiej niż inni; pomimo wszelkich wad i błędów, które mógł jeszcze popełnić. — Jeśli chciałeś urazić moją dumę, to przyznaję, że naprawdę ci się to udało — wymruczał w niepocieszonym tonie, bo od zawsze wydawało mu się, że potrafił być dość urokliwy, jeśli tylko się postarał. A przecież początkowo ich relacja opierała się na jednym; nie musiał więc dolewać mu niczego do herbaty, by jakkolwiek go sobą zainteresować. I podejrzewał, że to także nie zmieniło się na przełomie ostatnich lat; bo gdyby tak było, to Zach pewnie nie siedziałby tu z nim, rozmawiając z nim tak, jak wtedy, gdy byli jeszcze dość niesfornymi nastolatkami. — Ach, więc teraz to ja uraziłem twoją dumę? — zaśmiał się, przechylając głowę, zaraz po tym szeroko się uśmiechając. — To nie moja wina, że zamek był wielki, a ty zawsze szlajałeś się po dziwnych miejscach. Chociaż bibliotekarka z pewnością była szczęśliwa, jak widziała, że pojawiam się w bibliotece średnio trzy razy w tygodniu. Dobrze, że nie wiedziała, po co tak chętnie tam przychodzę — parsknął, wspominając te przyjemne czasy; jak i wszystkie ich spotkania. Lars lubił przecież odwiedzać go w najmniej oczekiwanych momentach, wyjątkowo chętnie wyrywając mu książki z dłoni, by Zach skupił się wyłącznie na nim. I nigdy nie wydawało mu się, że było to jednostronne; bo przecież oboje angażowali się w tę znajomość, z pewnością przekraczając wiele granic, które sami sobie postawili. Hawthorn lubił swoje życie i codzienność; lubił adrenalinę, którą odczuwał, gdy w jego dłonie wpadały magiczne artefakty i lubił ucieczkę od pewnej odpowiedzialności. Chciał jednak na moment cofnąć się do czasów szkolnych, gdy wiedział, że Zach nie stał po drugiej stronie jakiegoś niezrozumiałego sporu, będąc osobą, którą z łatwością mógłby nazwać swoim wrogiem. Bo wtedy nie musiał go okłamywać i mógł myśleć wyłącznie o ich kolejnych, beztroskich spotkaniach. — Tak myślisz? — zapytał tylko, zastanawiając się, czy Rhee powiedziałby to samo, gdyby tylko znał całą prawdę. — Azkaban? Słyszałem, że to dość ponure miejsce, którego chyba wolałbym uniknąć — zaśmiał się, wiedząc, że nie mógłby trafić tam za wykradnie jakichś nieszkodliwych eliksirów. Tego samego nie mógł powiedzieć jednak o swoim zawodzie, jeśli aurorzy stawali się dość nachalni, nieustannie go ścigając; chcąc wpakować go w miejsce, z którego nie wyszedłby zbyt prędko. — To prawda. Teraz możemy teleportować się na drugi koniec świata i nie będziesz narzekał, że zawalisz egzaminy końcowe — stwierdził, kiwając z uznaniem głową. Wiedział jednak, co Zach miał na myśli; bo teraz mogli pozwolić sobie na nieco więcej, jeśli nie ograniczała ich cała kadra nauczycielska, sztywne zasady i mury Hogwartu. — Kości jeszcze ci na to pozwalają? Ciężko ocenić twoje umiejętności, jeśli od dawna nie widziałem cię w akacji — westchnął, jawnie go prowokując. Swego czasu lubił oglądać go w akacji, regularnie pojawiając się na trybunach, by w dość oczywisty sposób gratulować mu po wygranych meczach. Był więc ciekaw, jak teraz starszy radził sobie na miotle i czy zachował sprawność fizyczną, dzięki której Lars lubił mu się przyglądać, zapominając o kibicowaniu drużynie ze swojego domu. — Mam potraktować to, jak oficjalne zaproszenie? Nadal chętnie cię pooglądam — przyznał z szerszym uśmiechem; bo z pewnością nie mógłby mu odmówić. — Nuda — mruknął, wzdychając dość ciężko. — Ale niech ci będzie. Żadnych podpaleń — dodał, bo sam miał już wystarczająco wiele problemów z Ministerstwem Magii, a więc nie potrzebował kolejnych. — Masz czas, żeby się w tym doszkolić — stwierdził, uśmiechając się nieco kąśliwie. Choć podejrzewał, że nawet za pięćdziesiąt lat jego wizja romantyzmu nie zmieni się zbyt diametralnie; a przynajmniej nie, jeśli nadal będzie miał przy sobie Zachariusa. Nie wiedział jednak, jak potoczą się ich losy i dlatego też cieszył się każdą chwilą; jakby znów miał osiemnaście lat. — Wygląda na inny — mruknął, przyglądając się lokalowi, do którego wszedł, gdy Zach popchnął go w odpowiednią stronę, opierając dłoń na jego biodrze. — A na pewno inny od tych, w których zazwyczaj piję — dodał, rozglądając się dookoła, jakby szukał tu potencjalnego niebezpieczeństwa; gdy jednak dotarło do niego, że nikt nie był tu dla niego zagrożeniem, spojrzał na starszego, chwytając jego dłoń, żeby pociągnąć go w stronę baru. — Nigdy nie pokazałeś mi niczego, co ma związek z mugolami — zauważył, bo przecież Zach był znacznie bardziej obeznany w tym wszystkim. — Dobrze, że nie jestem jeszcze za stary na wszelkie, pierwsze razy — rzucił po chwili, bo z pewnością była to dla niego nowość; więc cieszył się, że to właśnie Rhee prezentował mu świat, którego sam nie znał zbyt dobrze.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
— Och, nie bądź idiotą, Hawthorn. To, że mi się podobasz, nie oznacza, że nie widzę twoich wad — cmoknął z niezadowoleniem, przechylając na bok głowę, by posłać mu nieco rozbawione spojrzenie. — Ideały nie istnieją. Tak mówią — dodał zaczepnie, jakby nie miał nic przeciwko temu, by młodszy udowodnił mu, że było inaczej. Szczególnie, że w jego oczach, zawsze był wyjątkowy; w końcu od samego początku przyciągał jego wzrok i skutecznie zajmował go rozmową. Sprawiał, że Zacharius nie potrafił się od niego oderwać, a to było nie lada wyzwanie, bo Rhee zawsze miał pełno spraw na głowie, którymi uwielbiał się zajmować. Być może to dlatego, że były krukon, nigdy wcześniej nie wiedział, czym właściwie była miłość. Nigdy nie doświadczył jej na własnej skórze. Wyczuwając więc zainteresowanie Larsa i jego zaangażowanie w ich, początkowo małoznaczącą, relację, chłopiec totalnie przepadł. Ekscytował się każdym ich spotkaniem i zbliżeniem, dzięki czemu, ignorował wszystkie te rzeczy, które mogłyby mu ewentualnie przeszkadzać. W końcu też zdawał sobie sprawę z tego, że miał wiele wad, nad którymi musiał popracować. Najważniejsze były kompromisy i starał się tego trzymać, by nigdy nie czuć zawodu lub rozczarowania drugim człowiekiem. A Lars nigdy go nie zranił; przynajmniej nie celowo. I tak, jak początkowo, mówienie o swoich uczuciach, nie było łatwe, ze względu na ich układ czy fakt, że było to coś nowego, tak teraz przychodziło mu to dość szybko. Może to dlatego, że dojrzał i wiedział, czego właściwie chce? — Skądże — zaprzeczył, niemal od razu uśmiechając się głupio. — Myślę, że zawsze radziłeś sobie bardzo dobrze — pochwalił go, próbując nie parsknąć śmiechem. Bo przecież przemytnik nie potrzebował żadnych magicznych eliksirów lub wspomagaczy, by zawrócić starszemu w głowie. — Po prostu uprzejmie ci o tym przypominam — mlasnął, wywracając oczami; jakby naprawdę mogło urazić go to, że zwykli za sobą latać w czasach szkolnych, co przecież i tak nie było kłamstwem. Uśmiechając się nieco szerzej, Zacharius zawiesił na nim błyszczące spojrzenie. Powracanie wspomnieniami do Hogwartu, zawsze napełniało go dobrą energią. Może to dlatego, że były to naprawdę fantastyczne czasy, za którymi zdarzało mu się tęsknić w całym tym dorosłym życiu? — Wcale nie szlajałem się po dziwnych miejscach. Zwiedzałem — rzucił na swoją obronę, wzruszając niewinnie ramionami. — Poza tym, czy to nie ty zawsze przychodziłeś, mówiąc, że znalazłeś jakąś fajną salę? — zapytał, posyłając mu pełne politowania spojrzenie, zanim odetchnął ciężko. — Ale z ciebie tajniak — mruknął; bo przecież ukrywanie się w bibliotece i spędzanie tam paru chwil, zanim wyrywało się na zewnątrz, było niemal ich stałym rytuałem. I tak, jak bardzo Zach kochał naukę, tak jeszcze bardziej kochał to, że Hawthorn zawsze wyrywał go z tej monotonii, pokazując, że są lepsze rzeczy, na których mógłby się skupić. Trudno było przewidzieć, co Rhee zrobiłby z całą tą nową wiedzą na temat młodszego chłopca. Gdzieś w głębi duszy, na pewno chciałby zachować się właściwie. Wiedział jednak, że ich wspólna przeszłość i uczucia, które żywił względem niego, były od tego silniejsze. — Tam nie mógłbym cię już odwiedzać, więc lepiej, żebyś uniknął takiego ryzyka — powiedział z rozbawieniem; bo w tym momencie, wydawało mu się to niemożliwe, by Lars robił coś tak złego, że ktoś mógłby realnie go ścigać. — Nie powinieneś nadużywać teleportacji — zwrócił mu uwagę, jednocześnie nie potrafiąc ugryźć się w język. — Powinieneś spróbować podróży. Takich z prawdziwego zdarzenia — zaznaczył, uśmiechając się nieco kąśliwie. Rhee prychnął z niedowierzaniem, słysząc jego złośliwy komentarz; bo mógł się postarzeć i w pewnym stopniu, stracić swój młodzieńczy blask, ale nie można było powiedzieć, że stracił swoją smykałkę do grania. Nic więc dziwnego, że wziął to za swego rodzaju wyzwanie, by udowodnić mu, że nadal świetnie sobie radzi. — Jasne. Zobacz mnie w akcji, a potem przeproś — rzucił pewnie, spoglądając na jego twarz z wyraźnym zaangażowaniem. — Zamierzasz zgrywać gangstera? — zaśmiał się, szturchając go lekko w bok. Bo przecież nie zamierzał się za niego tłumaczyć, oboje byli na to za starzy. Rhee zaśmiał się cicho, bo ostatnią rzeczą, o jakiej marzył, było szukanie głupich wierszy. Wolał w inny sposób, równie skutecznie, pokazać młodszemu, co do niego czuje. I podejrzewał, że to też spodobałoby mu się o wiele bardziej. — Oceniasz nawet przed samym wejściem? Wow — cmoknął. — Ale tak, wyróżnia się. Zresztą jak wszystkie — stwierdził, kiwając lekko głową. — Swego czasu, bywałem w takich często — przyznał. Idąc więc zaraz za przemytnikiem, Rhee uśmiechnął się delikatnie. Wciąż nie docierało do niego to, co się działo i jak błyskawicznie jego życie znowu się zmieniało. — W szkole jeszcze nie interesowałem się tym tak bardzo. Dopiero potem, zacząłem bardziej wgłębiać się w ten świat. Nawet wyjechałem w podróż moim ojcem — mruknął. — No nie wiem, Lars. Zegar biologiczny ci pewnie tyka — parsknął złośliwie, zamawiając jakieś drogie drinki. — Musisz się pośpieszyć, żebyś nie stracił żadnej okazji — dodał, pochylając się w jego stronę, by spojrzeć w jego oczy z rozbawieniem.
— To całkiem romantyczne, Rhee. Widzisz wszystkie moje wady, ale starasz się je akceptować? — zaśmiał się, choć podejrzewał, że właśnie o to chodziło we wszelkiego rodzaju relacjach; o godzenie się z rzeczywistością, w której nic nie było idealne. Lars wątpił przecież w to, by ktokolwiek mógł być perfekcyjny i zupełnie niewinny; szczególnie jeśli świat wydawał mu się tak brutalny i nieprzewidywalny. Nie sądził więc, by którykolwiek z nich mógł pochwalić się całą gamą zalet, nie dostrzegając pomiędzy nimi żadnych wad. I było to dla niego logiczne już od samego początku; od pierwszych spotkań i rozmów. Nie starał się na siłę odszukać w nim żadnych plusów i minusów, czekając aż wszystko to ukaże mu się samoistnie. Mógł więc irytować się, gdy Zach zbyt długo wpatrywał się w strony podręczników, a do tego samemu chętnie wyszarpywać mu wszelkie te księgi z dłoni i mógł też spostrzegać świat nieco inaczej niż starszy; a mimo to nie potrafił odejść, uznając, że zbytnio się od siebie różnili. Bo czy wszystkie te różnice nie były pasjonujące? Czy nie zachęcały ich do kolejnych spotkań i czy nie wprawiały ich serc w jeszcze szybce bicie? — I nadal mogę to robić — dodał z widoczną dumą; bo przecież zawsze się starał. Odkąd poznał starszego, wchodząc wraz z nim w ten prosty układ, starał się regularnie przypominać mu, dlaczego wzajemnie się sobą zainteresowali. A więc próbował jakoś urozmaicić mu czas, wciągając go w swoje plany; mniej czy bardziej legalne. Chciał, żeby Rhee nigdy o nim nie zapomniał; nawet jeśli ich relacja miała pozostać częścią przeszłości. Więc teraz, gdy znów nadarzyła się tak dogodna okazja, gdy udało mu się go odzyskać, Lars chciał przypomnieć mu, że nadal mógł liczyć na niego i jego kreatywność, którą niegdyś wykazywał się na każdym kroku. — Zwiedzałeś — powtórzył po nim z widocznym rozbawieniem. — A ja musiałem biegać po całym zamku i godzinami dochodzić do tego, gdzie będziesz tym razem — parsknął, choć nawet to wydawało mu się niezwykle ekscytujące. Lubił przypadkowo na niego wpadać i lubił odnajdywać go w zapominanych zakamarkach Hogwartu, przez kolejne godziny nie odstępując go na krok; nie chcąc też, by Zach zbyt prędko wrócił do swojego dormitorium. — Musiałem to robić, skoro byłeś fanem zwiedzania — zaśmiał się, wspominając tamte czasy z wyraźnym uśmiechem na ustach. Sam chętnie szlajał się po zamku, próbując odnaleźć w nim te najciekawsze i najdziwniejsze pomieszczenia, by później zaciągnąć tam starszego chłopca; wiedząc, że tylko on będzie chciał towarzyszyć mu podczas odkrywania coraz to nowszych zakamarków, w których mogli wspólnie się zaszyć. Miało to swój urok, o którym Hawthorn nie potrafił zapomnieć; podobnie jak i o wszystkich ich spotkaniach w szkolnej bibliotece i w szatni, nim Zach wyszedł na boisko, zdobywając kolejne punkty dla swojej drużyny. Unikanie ryzyka brzmiało do Larsa jak żart, który wywoływał szeroki uśmiech na jego twarzy. Choć tym razem nie mógł uśmiechnąć się tak wesoło, kiwając obojętnie głową. Przez chwilę przyglądał mu się więc bez słowa, dopiero po paru sekundach mrużąc oczy, by nie wzbudzić żadnych podejrzeń. — Dla chcącego nic trudnego, Rhee. Gdybyś się postarał, to mógłbyś odwiedzić mnie w każdym miejscu — zażartował, wiedząc jednak, że Azkaban był poza jego zasięgiem. I nie mógł mieć również pewności, że wtedy Zach chciałby mieć z nim cokolwiek wspólnego; że nadal patrzyłby na niego w ten sam sposób, nie widząc w nim złej osoby. — Pouczasz mnie? — parsknął z wyraźnym rozbawieniem. — Zabierz mnie w jakąś podróż, a wtedy ocenię, co podoba mi się bardziej — dodał, wzruszając lekko ramionami; bo nigdy nie zamykał się na nowe możliwości. Tym bardziej, jeśli miał obok siebie Zachariusa; i jeśli wiedział, że z pewnością niczego przy nim nie pożałuje. — Liczysz na przeprosiny? I co jeszcze? Chcesz, żebym zaśpiewał ci jakąś piosenkę? — rzucił, choć chętnie udałby się na najbliższe boisko, żeby móc na nowo zobaczyć go w akcji; czując się tak, jak kilka lat wcześniej, gdy regularnie pojawiał się na trybunach, całkiem zawzięcie mu kibicując. Bo podejrzewał, że od tamtego czasu niewiele się zmieniło; zarówno pod względem umiejętności Zacha, jak i jego własnego dopingu. — Myślisz, że nie potrafię? — parsknął tylko, bo z pewnością bliżej było mu do czarnego charakteru, niżeli bohatera, który dbał o dobro innych; może poza paroma, wybranymi osobami. — Nie udawaj, że ty nigdy tego nie robisz. Wszyscy jesteśmy wzrokowcami, Rhee. Myślisz, że ciebie tak nie oceniałem? — wymruczał, przewracając oczami; bo z pewnością miał tendencję do zbyt wczesnego wyciągania wniosków i wybrzydzania, w szczególności, gdy coś było dla niego zupełnie obce. — I nigdy do żadnego mnie nie zabrałeś? — westchnął, na nowo skupiając na nim spojrzenie. — Powinieneś nieco więcej powiedzieć mi o tej podróży, może jeszcze zachęcisz mnie do porzucenia teleportacji — rzucił, nieznacznie unosząc kąciki ust. — Przegapiłem już kilka, dobrych okazji. Więcej nie powtórzę tego błędu — rzucił, myśląc głównie o ich relacji i o zbyt długiej przerwie, która jednak doprowadziła ich do miejsca, w którym aktualnie się znajdowali. Tym razem nie chciał zaprzepaścić wszystkich tych możliwości i przede wszystkim nie chciał znów o nim zapomnieć. Bo nie był pewien, czy tym razem zniósłby to tak dobrze, jeśli tylko przypomniał sobie, jak miło było mieć go obok.
//ztx2
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
Zacharius uśmiechnął się nieco szerzej, wsuwając dłoń pod koszulkę młodszego, byle tylko skupić jego uwagę na sobie. Muskając palcami jego skórę, zerknął przelotnie na jego twarz, jednocześnie opierając policzek na swojej ręce, by móc przyglądać się mu z odpowiedniej perspektywy. Dał mu przecież wystarczająco czasu na to, żeby odpoczął i Rhee nic nie mógł poradzić na to, że po takim czasie, zaczynał się już nudzić. Chciał więc, by Lars rozchylił powieki i znowu na niego spojrzał, sprawiając, że serce starszego, znowu zacznie przyjemnie szybko bić. Chciał usłyszeć jego głos i złośliwy komentarz, który zawsze kierował w jego stronę, ilekroć auror go zaczepiał. Dlatego też i tym razem, postanowił przeszkodzić mu i przesuwając się bliżej, musnąć wargami kącik jego ust. Mogło minąć pięć, czy nawet dziesięć lat, ale niektóre rzeczy naprawdę miały się nigdy nie zmienić. W gruncie rzeczy, to były krukon, wciąż zachowywał się tak samo; bywał niesforny i niecierpliwy, czasami nieco przemądrzały i nie lubił, gdy coś nie szło po jego myśli. Poza tym, że niewątpliwie dojrzał, w duchu nadal był sobą sprzed ośmiu lat. Nawet teraz, zajmując miejsce tuż obok Larsa, chłopak nie potrafił zachowywać się jak to na dorosłego przystało. Dlatego opadł swobodnie na poduszkę, nie potrafiąc oderwać od niego spojrzenia, zastanawiając się, jakim cudem, Hawthorn był tak realny. Zach musiał rzeczywiście być szczęściarzem, skoro po tak wielu latach, przemytnik wciąż się nim interesował. Nie odrzucił go, ba, nawet samemu zachęcając go do tego, żeby powrócić do tego, co łączyło ich w szkole; może nawet w nieco ulepszonej wersji. — Nudzi mi się, nie możesz się już obudzić? — mruknął marudnie, przesuwając palce na jego bok, gładząc każdy skrawek jego skóry, który napatoczył się pod jego opuszki. — Zaczynasz wyglądać jak emeryt, kiedy tak długo śpisz — dodał cicho, zaciskając usta, by nie roześmiać się złośliwie. Od kiedy Zach oficjalnie zerwał z Jane, już w całości, skupiając się na młodszym, wszystko stało się jakieś takie prostsze. Co prawda, wciąż unikał swoich rodziców i całej tej poważnej rozmowy z nimi, ale nie potrafił narzekać na to, jak teraz wyglądała jego rzeczywistość. Bo spodobało mu się to, że Hawthorn nagle stał się jego codziennością. Mógł widzieć się z nim, kiedy tylko chciał, mógł przyciągnąć go do siebie, gdy tylko czuł taką potrzebę i mógł poczuć, że naprawdę darzy kogoś uczuciem. Wiedział bowiem, że to właśnie przy nim może być sobą i marzyć o tym, co dla innych mogłoby wydawać się dość nierealne. Dostawał więc jego wsparcie, bez względu na to, w jakim kierunku dążył, choć od swojej rodziny, czy Jane, nigdy tego nie otrzymał. Był więc wdzięczny i pomimo trudności, naprawdę cieszył się, że jego życie zmieniło się aż do tego stopnia. Poza tym, starał się też być stale dostępnym dla młodszego, bo przecież nic w ich relacji nie było jednostronne. — Muszę niedługo iść — przypomniał mu, wolną dłonią, poprawiając ciemne kosmyki włosów z jego twarzy. — I zobaczymy się za parę dni — wymruczał z niezadowoleniem, próbując skupić jego uwagę na swoich słowach. W końcu, jedną z rzeczy, którymi powinien się teraz zająć, była jego nieszczęsna praca w Ministerstwie, z której wciąż nie potrafił się uwolnić. Ciągle powtarzał, że chce zakończyć pewne sprawy, zanim to zrobi, ot, z szacunku do swoich współpracowników. Nie chciał zostawić ich samych w całym tym bałaganie, dlatego ciągle to odwlekał. A choć chciał już ruszyć naprzód i rozejrzeć się za nową robotą, tak nadal zdarzało mu się znikać, jeśli tylko nagle go wzywano. — Hej, Hawthorn — rzucił marudnie, wysuwając dłoń spod jego koszulki, by ująć jego podbródek między palce. — Nie wpadnij w żadne kłopoty — ostrzegł.
Poranki wydawały mu się najprzyjemniejsze, gdy nie spędzał ich w samotności. Świadomość, że wyciągając dłoń, mógł napotkać znajomą sylwetkę po drugiej stronie łóżka, że mógł poczuć ciepło drugiej osoby, gdy tylko rozchylił powieki, wydawała mu się zbyt przyjemna, by była prawdziwa. Lubił więc te leniwie poranki, gdy mógł przyglądać się zaspanej twarzy Zachariusa, odgarniając z jego twarzy niesforne kosmyki włosów, podobnie jak i lubił, gdy to Rhee wybudzał go z płytkiego snu, od razu sprowadzając na siebie jego uwagę. Każde to łagodne muśnięcie skóry sprawiało więc, że Lars stopniowo wybudzał się ze swoich snów, za każdym razem przyglądając mu się w pewnym otępieniu; nie wierząc jeszcze, że musiał czekać osiem lat, by przypomnieć sobie, jak miłe było to uczucie. Każdy poranek spędzony przy boku Zacha, każdy pocałunek, nim słońce wychyliło się zza horyzontu i każde przyciągnięcie go do siebie, by Rhee przypadkiem go nie zostawił. Na jego twarz wkradł się więc dość rozmarzony uśmiech, gdy wyczuł dłonią pod swoją koszulką, później czując też delikatnie muśnięcie w kąciku swoich ust. Choć jeszcze przez jakiś czas nie rozchylił powiek, dając starszemu chwilę na kolejną próbę zwrócenia na siebie jego uwagi. Ale o to auror nigdy nie musiał starać się zbyt mocno; bo Hawthorn zawsze stawiał go w centrum swojego zainteresowania, nikomu nie przyglądając się z taką fascynacją. — Potrzebujesz mojej pomocy, żeby przestać się nudzić? Ile masz lat, Rhee? Siedemnaście? — wymruczał zaspanym głosem, dopiero po tym otwierając oczy, mrugając dość mozolnie, momentalnie posyłając mu dość złośliwy uśmieszek. — To trochę dziwne, że aż tak interesujesz się kimś, kto wygląda jak emeryt — parsknął, z wolna unosząc dłoń, żeby musnąć opuszkami palców jego policzek; jak za każdym razem upewniając się, że Zacharius był realny. Bo to nadal wydawało mu się dość nieprawdopodobne. Nie tylko to, że ich ścieżki znów się skrzyżowały, zmuszając ich do spotkania po latach, ale też to, że niewiele się zmieniło, a on nadal mógł przyglądać mu się tak, jak wtedy, gdy oboje byli jeszcze studentami, którzy poszukiwali wrażeń. Poranki wydawały mu się więc beztrosko proste; bo wtedy mógł najdłuższej mu się przyglądać, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Każde marszczenie nosa, gdy śniło mu się coś złego; każdy uśmiech tuż po przebudzeniu. Zatrzymując spojrzenie na jego twarzy, Lars przymknął na moment oczy, pozwalając starszemu na to, aby ten odgarnął włosy z jego czoła. — Nie musisz — wymamrotał, na nowo rozchylając powieki. — Możesz ze mną zostać i niczym się nie przejmować — przypomniał mu, kiwając lekko głową; jakby mimo wszystko chciał przekonać go do swojego pomysłu, pokazując mu, ile mógł zyskać, jeśli choć raz nie odpowiedziałby na żadne wezwanie z Ministerstwa Magii. Westchnął więc, gdy Zach wysunął dłoń spod jego koszulki, chwytając jego podbródek. I wpierw jedynie mu się przyglądał, dopiero po tym rozciągając usta w znajomym dla starszego uśmiechu. — Sam nie wiem, ciężko nie wpadać w kłopoty, skoro mnie zostawiasz — westchnął, chcąc pokazać mu, że z łatwością mógł narobić sobie problemów, jeśli tylko nie miał go tuż obok siebie. A wszystko to po to, by Rhee został z nim jeszcze przez jakiś czas. — Nie możesz mnie budzić i oczekiwać, że tak szybko cię stąd wypuszczę — dodał po chwili, wychylając się w przód, żeby z łatwością go pocałować, dopiero wtedy nieznacznie się podnosząc, chwytając za jego nadgarstek, stanowczo go do siebie przyciągając. — Parę dni to strasznie dużo, Zach — mruknął w jego usta. — Co mam robić przez cały ten czas? — wymamrotał, swobodnie wplątując palce w jego włosy. — Mam zanudzić się na śmierć? — zapytał, przyglądając mu się jak prawdziwy męczennik, który nie potrafił sobie bez niego poradzić; choć codzienność z pewnością podobała mu się nieco bardziej, gdy Zacharius był obok niego.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
Zacharius znacznie się ożywił, zauważając pierwsze oznaki tego, że Hawthorn zaczynał się budzić. Spoglądając więc na niego ze szczenięcym zadowoleniem, uśmiechnął się szczerze, nie potrafiąc się jednocześnie nadziwić, jak wiele skrajnych uczuć, potrafił wywołać w nim ten jeden człowiek. Nigdy nie sądził, że tak bardzo pokocha wszystkie te poranki i wszystkie te pobudki; w dni, gdy Lars zasypiał przy jego boku, Zach wstawał znacznie szczęśliwszy. Lubił każdą noc, którą spędzali w swoim towarzystwie, każdy pocałunek, który skradał, nim młodszy zasypiał. Lubił, gdy ten pojawiał się u niego bez zapowiedzi, zachowując się, jakby był tu od zawsze. Lubił więc nowe zwyczaje, które naturalnie wprowadzili do swojego życia. Na jego dobre samopoczucie, składało się więc wiele czynników, które sprawiały, że dzień nabierał lepszego sensu. I Rhee naprawdę nigdy nie podejrzewał, że będzie to możliwe. Nie mówił o tym na głos, ale zaczynał wierzyć w przeznaczenie, które stale krzyżowało ich drogi. W głębi duszy, auror liczył na to, że nigdy się to już nie zmieni. Nie chciał kolejnej próby czasu i kolejnych ośmiu lat, które musiałby spędzić w samotności, zanim ponownie mógłby od odnaleźć. Szczególnie, że już teraz, dość znacząco przywykł do tego, że Lars Hawthorn po prostu wrócił. — Z tobą nigdy się nie nudzę — mruknął złośliwie, nie przestając się uśmiechać. — Nie pozwalasz mi na to — szepnął, przy jego uchu, zanim miękko cmoknął go w skroń. Wtedy dopiero podparł się na łokciu, chcąc mieć na niego lepszy widok; nie potrafił nacieszyć się jego obecnością, choć od momentu, w którym na nowo, zaczęli się spotykać, minęło już trochę czasu. Szturchając palcem jego policzek, Zach odetchnął z niedowierzaniem. — Jesteś nawet przystojny jak na emeryta — stwierdził, nie potrafiąc oderwać od niego swoich dłoni. — Nie wyspałeś się? — rzucił ironicznie, nie mogąc powstrzymać się przed kąśliwym komentarzem. Robił to za każdym razem, zwyczajnie lubiąc mu dogryzać; może wtedy czuł się trochę młodszy, a może po prostu sprawiało mu to przyjemność. Szczególnie, że to przemytnik z natury darzył go takimi słowami, potem uśmiechając się w ten charakterystyczny sposób, który sprawiał, że Rhee wywracał oczami. Sam szybko przymknął oczy, gdy młodszy dotknął jego policzka i uśmiechnął się ciepło, bo wcale nie miał ochoty wychodzić z łóżka. A już na pewno nie był w nastroju, by iść do pracy, gdzie znowu wypruwałby z siebie żyły, próbując przepchnąć ich sprawę dalej. Ostatnią rzeczą, jaką chciał, było pisanie raportów, dlaczego wszystko nadal stało w miejscu. — Muszę — poprawił go, nawet nie ukrywając swojego niezadowolenia. Czasy, gdy był ambitnym aurorem już dawno minęły. Zacharius żałował jedynie, że porzucenie swoich obowiązków, było nieco bardziej skomplikowane niż w przypadku innej pracy, gdzie mógłby rzucić wypowiedzeniem i odejść. — I tak zacząłem robić to zbyt często, Lars — mruknął, nie ukrywając, że czasami naginał rzeczywistość, gdy kłamał swoim szefom, że musi rozwiązać rodzinne problemy, dlatego kończył odrobinę szybciej. — Próbujesz zatrzymać mnie taką wymówką? — cmoknął z politowaniem. — Stać cię na więcej — dodał, śmiejąc się cicho, jakby wierzył, że kłamanie przychodziło mu nieco lepiej. — Dlatego właśnie budzę cię szybciej. Tak, że możesz mnie jeszcze pożegnać. — Jego oczy rozbłysły wesoło, gdy tylko Lars wychylił się, by ucałować jego wargi. Od razu odwzajemnił więc pocałunek, przesuwając się na biodra młodszego, by odetchnąć w jego usta z niezadowoleniem, gdy tylko to przerwał. — Do tej pory dobrze dawałeś sobie radę beze mnie — wymamrotał, schodząc ustami na jego szczękę. Zaraz też całując jego szyję, próbując jakkolwiek nacieszyć się ostatnimi chwilami, gdy mógł jeszcze nie przejmować się obowiązkami. — Więc i tym razem, jakoś wytrzymasz — mruknął w jego skórę, resztką woli powstrzymując się, by nie wycałować go całego zanim stąd pójdzie, na nowo udając profesjonalistę.
Przyzwyczajenie się do nowej codzienności nie było trudne. Lars nie potrzebował tygodni, by oswoić się z myślą, że Zach znów wrócił do jego życia, choć minęło tak wiele czasu; prędko do tego przywykł, znów traktując go tak, jak dawniej. Jak istotną część swojej rzeczywistości; jak człowieka, przy którym chętnie się budził i zasypiał, nie chcąc, by kiedykolwiek się to zmieniło. A więc witał każdy poranek nieco przyjemniejszym uśmiechem niż zwykle, za każdym razem przyciągając starszego bliżej siebie, gdy ten znajdował się bok. Musiał przecież się nim nacieszyć, jeśli nie mógł robić tego przez ostatnie lata; musiał mieć pewność, że nie zmarnuje żadnej okazji i nie popełni tylu błędów, co w przeszłości. — I dlatego budzisz mnie tak wcześnie? — wymruczał, uśmiechając się dość błogo, gdy Zach cmoknął go w skroń; bo czy w jakimkolwiek miejscu czuł się również bezpiecznie? Czy kiedykolwiek zasypiał tak spokojnie w cudzym łóżku, nie zrywając się z niego wczesnym rankiem, nim miasto zaczęło się budzić? Tylko tu chciał spędzać długie godziny, dość niechętnie opuszczając mieszkanie starszego; głównie za sprawą pracy i transakcji, którymi musiał niekiedy się zająć. Tyle że tego dnia nigdzie się nie wybierał, więc dość mozolnie rozchylił powieki, dumnie się uśmiechając. — Poczekaj, aż zobaczysz mnie w siwych włosach — parsknął. — Nigdy się przy tobie nie wysypiałem, to akurat się nie zmieniło — zauważył, bo pierwotnie nie odwiedzał go, by jedynie spać, właśnie w ten sposób spędzając z nim noce. Później lubił też szlajać się wraz z nim po całym Hogwarcie, to w ten sposób marnując długie godziny, następnego dnia przysypiając na wszystkich, porannych lekcjach. Teraz z kolei wolał obudzić się znacznie wcześniej niż zwykle, by spróbować namówić go do rzucenia pracy i dodatkowego odpoczynku, który mógł mu się przydać. Za każdym razem krzywił się więc z niezadowoleniem, gdy Zach chciał go zostawić; i to na rzecz Ministerstwa Magii. I dlatego też westchnął z widocznym niezadowoleniem, marszcząc łagodnie brwi. — Kto tak mówi? — wymruczał, bo czy ktokolwiek mógł go do tego zmusić? Jego przełożeni nie mieli aż tak wiele do powiedzenia i jeśli tych Rhee by tego chciał, to Lars chętnie by się ich pozbył; szczególnie jeśli dzięki temu mógłby zatrzymać go przy sobie na dłużej, nie wypuszczając go z łóżka o tak wczesnych godzinach. — Więc kolejny raz ci nie zaszkodzi, prawda? Powiedz, że się rozchorowałeś — odparł, podsuwając mu kolejny, znakomity pomysł, byle tylko Zacharius go posłuchał; być może ostatecznie rzucając pracę w Ministerstwie. Bo na tym z pewnością mu zależało. Wszystko byłoby znacznie łatwiejsze, gdyby tylko Zach nie był aurorem, który go ścigał. Wtedy nie musiałby przejmować się każdym jego porannym wyjściem i późnym powrotem. — Oczywiście, że stać mnie na więcej, Rhee. Czekam tylko na odpowiedni moment, żeby ci to udowodnić — przyznał z wyraźnym zadowoleniem. — Jak na razie daję ci szansę, żebyś dobrze to przemyślał — dodał i kiwnął lekko głową, byle utwierdzić go w tym przekonaniu. Jak na razie starał się działać pokojowo; pokazując mu, że zostanie w mieszkaniu mogło być znacznie przyjemniejsze niż papierkowa robota i bieganie po mieście, byle schwytać kilku czarnoksiężników. Tłumaczenia starszego nie przypadły mu więc do gustu i dlatego przewrócił oczami, dmuchając w kosmyki włosów, które po chwili wpadły mu do oczu. — Nie chcę się z tobą żegnać — westchnął marudnie, bo nigdy nie lubił pożegnań; szczególnie z nim, podczas gdy nie wiedział, kiedy znów się zobaczą. — Nasze ostatnie pożegnanie było dość traumatyczne, wiesz? — dodał, tym razem próbując wziąć go na litość; choć podejrzewał, że nawet to nie podziała. Zach wydawał się być naprawdę zaangażowany w swoją pracę; niezależnie od tego, jak bardzo była ona męcząca i żmudna. Niezależnie od tego, ile razy Lars powtórzył mu, że powinien rzucić to wszystko. — Ledwo dawałem sobie radę — poprawił go, znów przymykając powieki; tym razem, gdy starszy znalazł się na jego biodrach, składając kilka pocałunków na jego skórze, przez co Hawthorn chętnie wsunął obie dłonie pod materiał jego koszuli. — Nie wychodź, Rhee — mruknął, swobodnie zaciskając palce na jego skórze. — Ze mną możesz bawić się znacznie lepiej niż za biurkiem — dodał, teraz już zupełnie nie myśląc o tym, by gdziekolwiek go puścić.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
— Spałeś już wystarczająco długo — mruknął w niepocieszonym tonie, przyglądając się jego twarzy. Sam przecież o wiele chętniej zostałby w łóżku, spędzając tu nawet i cały dzień, byle tylko nie odchodzić od Larsa, nawet na sekundę. Jakby nie miał już mieć więcej okazji, by do niego wrócić, na nowo ciesząc się jego towarzystwem. Teraz przynajmniej miał motywację, by pójść do pracy, wypełnić swoje obowiązki i wrócić do domu ze znacznie lepszym nastawieniem, zastanawiając się, czy tego dnia, znowu się z nim zobaczy. Momentami czuł się jak zakochany nastolatek, nad czym nie potrafił panować, od czasu do czasu jedynie krzywiąc się, gdy przyłapywał się na zbyt częstym rozmyślaniu o młodszym. Zauważając więc jego błogi uśmiech, Zach prędko go odwzajemnił. — Dobrze się tu czujesz, co? — zaśmiał się cicho, doceniając to, że Hawthorn szybko się tu odnalazł. Dość jasno wskazywała na to ilość nocy, którą u niego przesypiał, pewnie robiąc to częściej niż w swoim własnym mieszkaniu. — Jak zaczniesz siwieć, to wymienię cię na kogoś młodszego. Nie wiesz, jak to działa? — rzucił nieco kąśliwie, mrużąc przy tym oczy, jakby próbował wyobrazić sobie go w tej nowej odsłonie. W tej jednak chwili, wydawało mu się, że przemytnik podobałby mu się w każdym wcieleniu. — Straszne — mlasnął, wywracając oczami; bo Lars nigdy na to nie narzekał. Podobnie jak i starszy, który zawsze ponad sen, przekładał ich spotkania i nocne wędrówki. Nawet teraz, o wiele bardziej wolał z nim posiedzieć niż pójść spać i odpocząć przed kolejnym dniem w pracy. Wydawało mu się to prawdziwą stratą czasu, gdy chciał nadrobić te wszystkie lata i dokładnie dowiedzieć się, co się u niego działo. No i przede wszystkim, chciał nacieszyć się jego bliskością. — Ja tak mówię — odparł, szturchając go lekko w bok; bo Zacharius czuł się zobowiązany do tego, by do tego pewnego stopnia, spełniać swoją powinność. Nawet, jeśli tego nie lubił. Czuł, że do momentu, w którym oficjalnie nie zrezygnuje, wciąż będzie pojawiał się w odpowiednim miejscu, by pomóc swoim współpracownikom. Olanie sprawy nie było w jego stylu, nawet jeśli ten, zaczynał się w tym wszystkim gubić i męczyć. — Myślisz, że ktoś mi uwierzy, jak będę chorował trzeci dzień z rzędu? — parsknął głupio, spoglądając na jego twarz z namysłem. — Powinienem powiedzieć, że ktoś mnie przetrzymuje? To bardziej prawdopodobne, ale nie obiecuję, że nic ci nie będzie grozić — mruknął. Bo już wystarczająco dużo razy, rzucał w ich stronę dennymi wymówkami, chcąc spędzić kolejny wolny dzień w jego towarzystwie. Podejrzewał, że przekroczył pewien limit. — Chyba naprawdę się starzejesz. Szkoda — westchnął z politowaniem, jakby nie miał już czego ratować. Mimo to, uśmiechnął się nieco kąśliwie, pochylając się nad nim, by przelotnie cmoknąć go w usta. Oboje przecież wiedzieli, jak przyjemne było wymykanie się od swoich obowiązków; tylko, że w niektóre dni, bez względu na to, jak ciężko było, naprawdę trzeba było się oderwać. — Nigdzie nie wyjeżdżam — przypomniał mu uczynnie. — Masz paranoję, Lars? — mlasnął językiem, unosząc nieznacznie podbródek. — Mógłbyś już o tym zapomnieć, skoro wróciłem. Jak długo mam cię za to przepraszać? — westchnął z rozbawieniem, nie podejrzewając, że Hawthorn naprawdę wyciągnie tę jedną kartę przetargową. Najwidoczniej naprawdę musiało mu zależeć na tym, by Zach został tego dnia w domu. — Nie ściemniaj — skomentował jego słowa, odrywając wargi od jego skóry, by znowu się nad nim nachylić. — Wiem, że mogę — jęknął, schylając się nieznacznie, by ucałować jego usta po raz kolejny; wzdychając ciężko, gdy wyczuł dłonie młodszego pod swoją koszulką. — Pięć minut i spadam — wymruczał w jego usta, jakby tą obietnicą, próbując przekonać głównie samego siebie. Jakby nie mógł zapomnieć, dlaczego w ogóle obudził się o tak nieludzkiej porze. — Cztery minuty — mruknął po chwili, nim znów go pocałował, przesuwając językiem po jego wardze, ostatecznie jednak podpierając się na dłoniach, by spojrzeć na niego z góry. — Przede wszystkim, muszę przestać, bo naprawdę nie wyjdę — westchnął, zastanawiając się, ile siły dziś straci, zanim rzeczywiście stoczy się z łóżka, w całości skupiając się na pracy.
— Zamierzasz od dziś wyliczać mi, ile śpię? Jestem zapracowanym człowiekiem, Rhee. Muszę się wysypiać — wymamrotał w niepocieszonym tonie, powstrzymując się przed głośnym westchnięciem. Poranki zawsze wydawały mu się dość męczące; tym bardziej, jeśli nie mógł spędzić długich godzin w łóżku, nabierając sił na wszelkie aktywności. Podróże, odkrywanie nowych miejsc w Londynie, spotkania z klientami. A więc nie miał nic przeciwko temu, by wcześnie się budzić, ale jedynie wtedy, gdy miał pewność, że będzie mógł jeszcze zakopać się w pościeli, wciągając w to również Zacha. — Mhm, twoje łóżko jest wygodniejsze niż moje — przyznał, jakby tylko o to w tym wszystkim chodziło; jakby nie liczył się dla niego fakt, że to tu czuł się najlepiej, że nawet we własnym domu nie potrafił zasnąć tak spokojnie. Choć uśmiech, który wkrótce mu posłał, świadczył o czymś zupełnie innym. — Znowu mnie kimś zastąpisz? To trochę podłe, wiesz? — westchnął, znów robiąc to niezwykle dramatycznie; dość złośliwie wytykając mu związek z Jane. A przecież to zupełnie mu nie wadziło; nie, jeśli pojawił się w odpowiednim czasie, znów ściągając na siebie uwagę starszego. Tylko to się dla niego liczyło; nie dbał więc o wszelkie związki, w które mógł wplątać się podczas ich dłużącej się rozłąki i nie liczyły się dla niego wszystkie osoby, które mogły zawiesić zainteresowane spojrzenie na aurorze. Bo dlaczego miałby się tym przejmować, jeśli po wszystkim Zach nadal wybierał właśnie go? — Jesteś strasznie sztywny. Chyba osiwiejesz szybciej niż ja — zauważył kąśliwie, bo sam z pewnością nie lubił zasad i zwykle ich sobie nie narzucał; jednocześnie też nie miał nad sobą żadnych osób, które mogłyby cokolwiek mu dyktować. I dlatego też dziwił się, że Rhee tak twardo to znosił, nadal pracując w Ministerstwie. — Wiesz, najmłodszy już nie jesteś, więc pewnie masz słabą odporność — zauważył, nadal traktując tę wymówkę za całkiem odpowiednią. — Myślisz, że nie poradzę sobie z paroma aurorami? — parsknął, bo przecież zdarzyło mu się do tej pory. Gdyby nie potrafił z nimi walczyć, to już od dawna zamieszkiwałby Azkaban, nie licząc nawet zlewających się w jedno dni. Umiał więc uciekać, a do tego nie obawiał się Ministerstwa Magii; i jedynym zagrożeniem, które w nim dostrzegał, był sam Zach. Bo Rhee nie był osobą, w którą Lars chętnie wycelowałby różdżkę, nie obawiając się posłania żadnego zaklęcia w jego stronę. Był osobą, której nigdy by nie skrzywdził i dlatego też nie chciał stanąć naprzeciwko niego; po raz pierwszy nie wiedząc, czy tym razem nie powinien się wycofać. — I kto to mówi? — wymamrotał, nadal czepiając się jego pracy i wczesnego opuszczania domu. Nawet jeśli rzeczywiście nigdzie nie wyjeżdżał i nie zostawiał go samego na zbyt długo. — Ostatnio jej nie miałem i popatrz, jak się to dla mnie skończyło — westchnął, wytykając mu te ostatnie lata; choć zaraz uśmiechnął się dość promiennie, unosząc dłoń, by stuknąć palcem w jego policzek. — Będziesz mógł przestać mnie przepraszać, jeśli nigdzie dziś nie pójdziesz — zaproponował mu z jeszcze szerszym uśmiechem na ustach. — To dobry układ, prawda? — rzucił, mając nadzieję, że przynajmniej to jakoś go przekona, skoro wszelkie sposoby zawiodły znacznie wcześniej i nie były w stanie całkowicie odciągnąć go od pracy. A przynajmniej nie na tyle, by Lars mógł przestać się martwić. — Nie ściemniam. Słowo daję, że radziłem sobie dość marnie — rzucił, znów kiwając z przekonaniem głową, jakby ostatnie miesiące były dla niego prawdziwą męczarnią. I przecież nie kłamał szczególnie mocno; wolał mieć go przy sobie, czując się wtedy znacznie pewniej. — Wiesz i nadal wybierasz pracę? I to ja zachowuję się jak emeryt? — rzucił, nieco mocniej zaciskając palce na jego skórze, by to na tym Zach chwilowo się skupił, być może bardziej mu ulegając. — Daj mi przynajmniej piętnaście — mruknął, znów wychylając się w stronę starszego, by swobodnie ucałować jego wargi, nie zwracając uwagi na jego odliczanie; skupiając się jedynie na tym, co wydawało mu się niezwykle przyjemne. Kolejny pocałunek sprawił więc, że Lars westchnął nieco głośniej, zaraz po tym pociągając Zacha, by ten znalazł się pod nim, nie mając wielu możliwości ucieczki. — W takim razie nie przestawaj — parsknął, tym razem podwijając jego koszulkę na tyle, by po swobodnym schyleniu się, złożyć zupełnie niedbały pocałunek na jego żebrach. — Czternaście minut? — rzucił tylko, pozwalając na to, aby kąciki jego ust lekko się uniosły; bo wątpił w to, że Zach mógł mu odmówić.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
— Jak będziesz złośliwy, to zacznę rozliczać cię nawet z wylegiwania się w moim łóżku — mlasnął nieco dramatycznym tonem głosu, jakby naprawdę przeszkadzało mu to, że Lars był tuż obok niego. A przecież w rzeczywistości kochał ich poranne przekomarzanie się lub przeciąganie, gdy ktoś nie chciał odchodzić, najchętniej spędzając resztę popołudnia razem. Zacharius mimo wszystko wiedział, że musiał normalnie funkcjonować, nawet jeśli w głębi duszy, porzuciłby wszystko, byle w całości poświęcić się nowej przyszłości i nowym planom, których główną częścią był Hawthorn. Ta nowa codzienność była po prostu ekscytująca i zachęcająca na tyle, że Zach nie mógł się doczekać, aż naprawdę porzuci swoje dotychczasowe życie, by finalnie robić to, co chciał od samego początku, nie martwiąc się opinią osób postronnych. Uśmiechając się dość kąśliwie, Rhee prędko roześmiał się pod nosem. — Zauważyłem. Cieszę się, że dobrze się tu czujesz — powiedział łagodnie, muskając palcami jego rękę, jednocześnie doceniając fakt, że odnaleźli się po tylu latach. Będąc jeszcze w szkole, szczególnie parę chwil przed jego wyjazdem, auror nawet nie wierzył w to, że w przyszłości, mogliby znaleźć się w takiej sytuacji. Spędzając wspólnie poranki, ciesząc się swoim towarzystwem; choć skrycie tego pragnął, nigdy nie oczekiwał zbyt wiele. Nic więc dziwnego, że jego serce biło nieco szybciej, gdy spoglądał na młodszego i zauważał, że to wszystko było prawdziwe i że nie miało się to zmienić w ciągu paru kolejnych chwil. — Naprawdę? Jesteś dziś wyjątkowo niemiły — mruknął, pochylając się nad nim jeszcze bardziej, by spojrzeć mu w oczy z politowaniem. Zaraz jednak odetchnął, jakby sprawa była dość ciężka; choć wcale nie była, skoro odejście od Jane przyszło mu tak łatwo. Co prawda, nie mógł powiedzieć tego samego o jej reakcji, ale w tym wypadku, bardziej troszczył się o siebie. — Jeszcze się po tym nie pozbierałeś? — wymruczał z rozbawieniem. Nie musiał przecież powtarzać mu, że jego była dziewczyna, w niczym go nie pobiła. — Masz szczęście, że już wybrałem — dodał; bo wydawało mu się, że bez względu na to, kto pojawiłby się na jego drodze, Zach już zawsze wybierałby tylko jego. Chłopak parsknął pod nosem, wywracając przy tym oczami; bo przecież nie uważał się za sztywnego człowieka, który nie potrafi nagiąć niektórych zasad dla własnych korzyści. Robił to od momentu, w którym Lars znów pojawił się w jego życiu, pracę spychając gdzieś na drugi plan. — Przyznaj, że nawet mając czterdzieści lat, będę ci się podobał — wymamrotał z rozbawieniem. — Może będę wtedy wyglądał nawet lepiej niż teraz? — mruknął, nie wkluczając takiej możliwości. Słysząc więc jego zaczepną odpowiedź, Zacharius westchnął teatralnie, choć nie ukrywał, że robiło to na nim wrażenie. I choć desperacko chciał zostać, wiedział, że już niedługo będzie musiał wyjść. Zapewnienie więc Larsa, że poradzi sobie z aurorami, nie okazało się zbyt skuteczne. Zamrugał więc z wolna, słysząc jego słowa i zmarszczył z niezadowoleniem nos; wiedział, że ich rozstanie się było dla nich trudne. Ale była to już przeszłość, do której wcale nie musieli wracać. Bo wszystko się zmieniło, może nawet na znacznie lepsze niż było kiedyś. — No chyba nie najgorzej, skoro tu jestem — mruknął, skupiając na nim spojrzenie, gdy stuknął go palcem w policzek. — Skoro tak, to chyba nie przestanę cię jednak przepraszać — westchnął, jakby to ciągłe proszenie o wybaczenie, stawało się już normą. To jasne, że posiadanie go przy sobie, było o niebo lepsze od mierzenia się z dorosłym życiem w pojedynkę. Zacharius sam już zauważał zalety tego, że się odnaleźli i mógł śmiało powiedzieć, że jakość jego życia i funkcjonowania, znacznie wzrosła, od kiedy znów był z Hawthornem. — Radziłeś sobie lepiej ode mnie — mruknął, nie mając jednak nic przeciwko temu, skoro to Rhee był osobą, która odeszła. — Nie mam wyboru — jęknął marudnie, rozchylając nieznacznie usta, gdy młodszy zacisnął palce na jego skórze, przez co myśli starszego, na nowo się na nim skupiły. Piętnaście to całkiem sporo. I pewnie uświadomiłby go o tym, gdyby Lars nie wychylił się po kolejny pocałunek, wybijając wszystko z jego głowy. Opadając na poduszki, Rhee zacisnął zęby na wardze; zdając sobie sprawę, że oddech ugrzęzł mu w płucach. Spoglądając na przemytnika, uśmiechnął się więc nieco krzywo. — To nieczyste zagranie — skomentował jego zachowanie. Wyczuwając więc delikatny pocałunek na swoich żebrach, Zach odetchnął nerwowo. — Trzynaście minut — mruknął, wsuwając palce we włosy Larsa, chcąc zatrzymać go blisko siebie. — Piętnaście minut to całkiem rozsądny czas — stwierdził, zerkając na niego błyszczącymi oczami, jak niesforny nastolatek, nie potrafiący nacieszyć się obecnością osoby, na której mu zależało.
— I co wtedy? Każesz mi za to zapłacić? — parsknął, powstrzymując się, by dość dziecinnie nie wystawić języka w jego stronę. Wątpił w to, że Zach chciałby się go pozbyć, z dnia na dzień zabraniając mu przebywania w swojej sypialni i łóżku. Lars nie był ślepy i wiedział, że auror chciał nadrobić cały, stracony czas równie mocno, co on sam. A skoro sam lubił spędzać z nim wolne chwile, czasem zajmując też kilka tych zajętych, by oderwać go od pracy; to mógł spodziewać się, że w przypadku starszego było podobnie. Dlatego też nie podniósł się do siadu, by wkrótce zwlec się z materaca. Zamiast tego poprawił głowę na poduszce, ciepło się uśmiechając. — Tylko, jeśli mnie nie budzisz o tak nieludzkich porach — wymruczał, choć nawet wtedy czuł się dobrze. Wystarczyło, że spojrzał na Zacha, uświadamiając sobie, że ten nie był wyłącznie wytworem jego wyobraźni i wszystko powracało do normy, sprawiając, że potrafił odetchnąć z ulgą, przez jakiś czas niczym się nie przejmując. Nie myślał wtedy o tym, czym zajmował się Rhee i że w każdej chwili mógł wrócić do mieszkania z informacjami, które ujawniłyby tożsamość przemytnika, którego tak zawzięcie ścigał. Wszystko mogło skończyć się w ułamku sekundy, podczas gdy sam wylegiwał się w jego łóżku, namawiając go do jeszcze kilku minut odpoczynku i odcięcia od całego świata, który ewidentnie go irytował. — Jestem niewyspany, a do tego zostałem zastąpiony pracą — przypomniał mu dość uczynnie, byle wyjaśnić mu, dlaczego był tak kąśliwy; choć nigdy nie zrezygnował z pewnej złośliwości, którą wplatał pomiędzy słowa kierowane w stronę Zacha. Lubił go prowokować i lubił, gdy ten odpowiadał na jego zaczepki, za każdym razem dotrzymując mu tempa. — Budzisz mnie, a do tego wytykasz mi wrażliwość? Myślę, że tiara przydziału mocno się pomyliła. W zielonym byłoby ci do twarzy — westchnął, jakby słowa starszego naprawdę go raniły; a przecież nigdy nie rozpaczał zbyt mocno. Nie traktował jego związku z Jane jak zmarnowanej szansy i wielkiego muru, którego nie potrafiłby przeskoczyć; bo wystarczyło kilka spotkań ze starszym, by uświadomił sobie, że tak naprawdę niewiele skończyło się osiem lat wcześniej, gdy dość nieświadomie się z nim pożegnał. Bo przecież Zacharius znów go wybrał. — Chyba nie myślisz, że postawię w ciemno? Muszę najpierw cię zobaczyć, żeby zadecydować — stwierdził poważnie, jakby nie planował niczego konkretnego, wyobrażając sobie z nim wspólną przyszłość; w końcu początkowo nie chciał tego robić. Gdy przywiązał się do starszego, spędzając z nim coraz więcej czasu, obiecał sobie, że nigdy nie przekroczy granic, które wspólnie wyznaczyli. Ale przecież nie miał już dziewiętnastu lat i nie przejmował się układem, który łączył ich w przeszłości; a więc potrafił przyznać, że Rhee stał się dla niego całkiem istotny. — Jesteś tu, ale chcesz mnie zostawić, Zach — wymruczał, powtarzając niektóre słowa jak dość utartą mantrę, byle znów spróbować swoich sił, chcąc go przy sobie zatrzymać. — Zawsze byłeś tak uparty? — westchnął jeszcze, nie rozumiejąc, dlaczego starszy nie chciał go posłuchać i dlaczego nie był skłonny do natychmiastowego rzucenia pracy, jeśli ta nie była tak satysfakcjonująca, jak powinna. Bo przecież Lars chciał mu pomóc; chciał pokazać mu, że w gruncie rzeczy Zach mógł zacząć od nowa, nie obawiając się nieznanego. Tyle że nie mógł tego zrobić, jeśli Rhee nadal się upierał. Hawthorn nie mógł zaprzeczyć, mówiąc, że zupełnie sobie bez niego nie radził. Bo przecież był dobry w swoim zawodzie, a do tego zyskał pewne uznanie wśród wielu czarnoksiężników; była to jednak wiedza, która nie przypadłby starszemu do gustu, dlatego finalnie uśmiechnął się dość wymijająco, nadal jednak wpatrując się w jego twarz. — I mogę pokazać ci, że ty też dobrze sobie poradzisz. Bez Ministerstwa Magii — zapewnił go, nadal próbując zwrócić na siebie jego uwagę, a więc uśmiechnął się wyjątkowo dumnie, gdy Zach opadł na poduszki, nie próbując zbyt mocno go od niczego odwieść. — Nigdy nie grałem czysto, Rhee — przypomniał mu, wydmuchując powietrze na jego żebra, bez pośpiechu, niemal w ślamazarnym tempie składając kolejne pocałunki na jego skórze; niekiedy robiąc to niemal niewyczuwalnie, niekiedy znacząco dociskając usta do wybranych miejsc. — Pomyśl o tym, co byłoby, gdybyś dał mi godzinę — rzucił beztrosko, nadal wyznaczając niekształtne ścieżki na jego skórze; byle było mu mało, byle na jakiś czas zapomniał o pracy i swoich obowiązkach.
Zacharius Rhee
Wiek : 32
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : wiecznie rozwichrzone włosy, głupi półuśmiech, rozbawione spojrzenie
— A co? Ukrywasz przede mną jakąś fortunę i nie zamierzasz się nią podzielić? — zapytał złośliwie, spoglądając w jego oczy z narastającym rozbawieniem. W duchu liczył zaś na to, że wygra tę słowną przepychankę; mimo że w ich przypadku, bywało z tym różnie, tak w tym wypadku, naprawdę liczył na to, że utrze mu nosa. Przecież nie mógł wiecznie pozwalać mu na to, by mówił to, co ślina przynosiła na język i to bez żadnego pomyślunku, skoro Zacharius był starszy. Szybko więc cmoknął z niezadowoleniem, chwytając go za policzki, jakby w ten sposób, chciał mu pokazać, że przecież miał nad nim minimalną przewagę. — Nie powinieneś się dobrze zachowywać, skoro nie jesteś u siebie? — mruknął nieco kpiąco, jakby realnie wyznaczał zasady, skoro spędzali czas w jego własnym mieszkaniu. Choć Rhee nigdy nie miał nic przeciwko temu, bo tak długo, jak mógł przebywać w towarzystwie młodszego, tak nie potrafił na nic narzekać. Nie czuł więc parcia, by odwiedzić jego miejsce, skoro oboje najwyraźniej, wyjątkowo czuli się właśnie w lokum aurora. — Cóż, pamiętaj, że jak mnie zdenerwujesz, to mogę zacząć budzić cię jeszcze wcześniej — zagroził mu, wypuszczając jego buzię ze swoich palców, uśmiechając się lekko i myśląc jedynie o tym, że mógłby spędzić w swoim łóżku resztę dnia. Zupełnie tak, jakby wystarczająco nie wypoczął w ciągu zeszłej nocy. Chłopak naprawdę doceniał fakt, że jego życie nabrało takiego tempa i tak jasnych kolorów; czuł, że właśnie tego mu brakowało przez cały ten czas. Wbrew pozorom, świat dorosłych jest dość szary i ponury. Aby naprawdę się nim cieszyć, trzeba było pamiętać o tym, by samemu stale nad nim pracować. — Jak pójdę, to będziesz miał okazję się jeszcze przespać — przypomniał mu uczynnie, bo przecież nie wyganiał go ze swojego mieszkania. To, że sam musiał niedługo wyjść, stanowiło całkiem odrębną sprawę. Z trudem powstrzymał się przed dodaniem, żeby został do wieczora, by i wtedy go powitać. Wiedział jednak, że mógłby wymagać zbyt wiele, dlatego uniósł leniwie kąciki ust, nie chcąc oczekiwać za dużo, jak na ten czas. — Wtedy nie będziesz taki marudny? — zapytał z rozbawieniem, nie pozwalając sobie na zwolnienie; w końcu większość ich rozmów wyglądała w ten sposób. Jak jedno wielkie, niekończące się droczenie, co już i tak wyjątkowo mocno poprawiało starszemu humor. — Och, doprawdy? Widziałbyś mnie w zielonych szatach? — zaśmiał się, poprawiając włosy; bo wydawało mu się to nieco abstrakcyjne, skoro całe swoje szkolne lata, spędził w swoim własnym, wyjątkowym domu. — Myślę, że tobie bardziej to pasuje. Jesteś złośliwy od serca — mlasnął, wytykając w jego stronę język, jakby dogryzanie jego pochodzeniu, sprawiało mu najwięcej przyjemności. Uśmiechając się nieco szerzej, chłopiec pokręcił z dezaprobatą głową; w końcu sprawa z Jane, była już przeszłością. A pomimo tego, że dziewczyna regularnie próbowała się z nim kontaktować, wszystko przebiegało wystarczająco sprawnie. Słysząc jego słowa, Rhee obruszył się, prychając pod nosem; może nie mógł zapewnić, że będzie wyglądał tak dobrze, jak już się zestarzeje, ale nie spodziewał się, że młodszy będzie musiał to najpierw sprawdzić. Początkowo Zach też nie myślał o wspólnej przeszłości; w szkole cieszył się tym, co ich łączyło i nie oczekiwał niczego więcej. Teraz jednak, dość mimowolnie, myślał o tym, co będzie działo się w przeciągu paru, a może i parunastu lat. Chciał mieć go na dłużej i liczył, że ich relacja, nie była krótkim epizodem, wywołanym nagłą rozłąką i tęsknotą. Auror naprawdę liczył na to, że Lars szybko nie ucieknie, może nawet myśląc podobnie do niego? — Wiesz jak to się nazywa? Tchórzostwo — parsknął, jeszcze bardziej mu dogryzając. — Tylko na dwa dni — powiedział, wzdychając jak prawdziwy męczennik. Choć podejrzewał, że sam by tak zareagował, jak Hawthorn miałby zniknąć. W końcu, jak miał się nim nacieszyć, skoro ciągle musieli się rozstawać i znowu na siebie czekać? — To bardzo prawdopodobne — wymruczał, uśmiechając się nieco przepraszająco. Bo wciąż pracował nad swoim wypowiedzeniem i oczekiwał, że Lars będzie cierpliwy. Przemytnik nie wyglądał, jakby źle sobie bez niego radził, dlatego Zach o nic się nie bał. Nie oznaczało to jednak, że miał zamiar odejść, udając, że nic się nie działo. Teraz, gdy miał go blisko siebie, nie zamierzał go puszczać. Niczego tak bardzo nie chciał, jak powtórki z tej nieszczęsnej przeszłości. — I pokażesz. Niedługo — obiecał, bo naprawdę w to wierzył. Drżąc, gdy młodszy wypuścił powietrze z ust na jego żebra, Zach zaraz odetchnął nieco głośniej. Dopiero teraz, zaczął zauważać, jak wrażliwy był na jego dotyk i jak samoistnie jego organizm reagował na obecność Larsa. Przymykając nieznacznie oczy, Rhee odchylił lekko głowę, czując się tak, jakby usta chłopaka, niemal paliły jego skórę. — Nie każ mi myśleć, to nie przyniesie niczego dobrego — wymamrotał, delikatnie pociągając za jego kosmyki włosów. — Nie chcę ci odmawiać — dodał marudnie, przesuwając palce na jego kark, wsuwając dłonie za koszulkę Hawthorna. Ale w końcu będę musiał.