C. szczególne : znamię na karku odporne na metamorfo; okulary do czytania, na szyi drewniana zawieszka w kształcie aparatu fotograficznego. Na prawym przedramieniu rozległa blizna ukrywana metamorfomagią i ubraniami
Przestronna, jednocześnie pełni funkcję jadalni. Jest otwarta na salon.
Salon
Połączony z kuchnią, bardzo jasny i niezwykle przytulny. Kanapa się rozkłada, a więc może pełnić funkcję łóżka.
Łazienka
W jej wnętrzu wisi naprawdę wiele luster. Na czas kąpieli lepiej zasłonić okno, bo wychodzi ono na ulicę!
Pokój 1
Bardzo prosty pokój, który pełni rolę wyłącznie sypialni. Znajduje w nim łóżko, szafa i komoda.
Pokój 2
Jest trochę przytłaczający, a to za sprawą gęsto pokrywających jego ściany półek, na których z kolei poustawiane są książki. Jasny i bardzo gęsto ozdobiony.
Wiedział, że miał wyznaczony termin na stworzenie kolii dla Elizabeth do świąt, ale w ciągu ostatnich miesiący wiele się działo, przez co nie był w stanie do porządku podejść do jej stworzenia. To, że wiedział, jak miała wyglądać, to jedno. Potrzebował jednak w pełni zgłębić temat nie tyle samego tworzenia biżuterii, co zaklinania kamieni. Z tego powodu wypożyczył z biblioteki książkę, z którą rozsiadł się wygodnie w wynajmowanym mieszkaniu, czytając ją uważnie i sporządzając stosowne notatki. Arenaria i Bazalto zdawali się rozumieć, że potrzebował skupienia i w ciszy leżeli przy sofie, powoli zasypiając. Pierwsze rozdziały książki poświęcone były rozróżnieniu kamieni na te szlachetne i naturalne, minerały i skały. Znał już ten temat, ale i tak z zaciekawieniem czytał książkę, notując co ważniejsze informacje na temat trwałości poszczególnych kamieni. Nie pamiętał ich nigdy na tyle, żeby być pewnym, które mógł zaklinać, a które lepiej było jedynie oprawić we właściwy metal. W kolii, którą chciał stworzyć, zamierzał użyć pereł, więc z większą uwagą wczytywał się w informacje na ich temat. Perły jako materia organiczna, twór stworzeń, nie jest trwałym kamieniem. Pod wpływem nadmiernej wilgoci zaczyna pęcznieć, zaś przy suszy wysycha i kruszeje. Należało zadbać o odpowiednie warunki przechowywania biżuterii z wykorzystaniem pereł, a najlepiej rzucić na nie zaklęcia ochronne, które zabezpieczałyby biżuterię przed czynnikami zewnętrznymi. Larkin chwilę spoglądał na te informacje, aby w końcu dodać właściwe notatki, aby odnaleźć odpowiednie zaklęcie, które mogło w tym pomóc. Nie chciał, żeby tworzona przez niego kolia była nietrwała. Wrócił po chwili do czytania, upewniając się w teorii, że perły były również delikatnym materiałem, więc łączenie ich z metalem musiało być starannie przeprowadzone, gdyż uszkodzona perła mogła całkowicie rozpaść się na kawałeczki. Być może pomogłoby w naprawie zwykłe reparo, ale Larkin nie dopuszczał do siebie myśli, że mógłby coś podobnego rzeczywiście zrobić. Naprawiane raz dzieła miały tendencję do niszczenia o wiele szybciej, niż wykonane bezbłędnie, a to co wychodziło spod jego rąk, musiało być idealne. Kilka rozdziałów dalej dotarł do informacji na temat samego zaklinania kamieni i minerałów. Podane było zaklęcie, które zamykało w przedmiocie inne zaklęcie, a więc coś, czego potrzebował, żeby perły lśniły przy kontakcie ze skórą. Były wskazane najczęściej używane zaklęcia, ale tę część Larkin pominął. W końcu ponownie skupił się na tekście, kiedy autor książki zwracał uwagę na ilość zaklęć nakładanych na kamień. Jeśli materiał był twardy i nie ulegał szybko uszkodzeniom, możliwe było użycie wielu zaklęć, a następnie odnawianie ich. W przypadku delikatnych kamieni bądź minerałów, które mogłyby rozpaść się pod wpływem ingerencji, zalecano ograniczenie zaklęć do pięciu i rzucenie ich w umiejętny sposób tak, aby nie było konieczne odnawianie zaklęć. Były to informacje, które Larkin pospiesznie przepisał do notesu, podkreślając parokrotnie, aby nie zapomnieć. Wiedział, że przy rzucaniu zaklęć na perły będzie potrzebował pomocy, ale teraz miał również pewność, że wpierw musiał znaleźć takie inkantacje, których działanie zawierałoby jak najwięcej efektów, których potrzebował. Wrócił do czytania książki, przepisując dodatkowe informacje, nie przejmując się, że noc zapadła szybciej, niż podejrzewał. Miał jednak podstawy, z którymi mógł iść do jubilerów, aby rozeznać się w podobnych przedmiotach oraz zakupić potrzebne materiały.
W końcu nadszedł dzień, kiedy uznali, że powinni sobie wyjaśnić wszelkie niepewności, czy niedopowiedzenia z wcześniejszych lat. Fakt, że Victoria sama z siebie poruszyła temat nazywania jej Królową Lodu był zaskakujący dla Larkina, ale nie sądził, żeby musiał unikać tej rozmowy. Prawdę mówiąc, było to coś, na co w jakiś sposób czekał. Nie wiedział, czego powinien spodziewać się po tym spotkaniu, ale wiedział, że nie będzie chciał wypuścić jej z mieszkania, dopóki wszystkiego nie omówią, dopóki nie rozwieją wszelkich niepewności. Jednocześnie próbował zastanowić się nad tym, czy było coś, co on chciał od niej wiedzieć. Miał jednak wrażenie, że wszystko zdążył już wyjaśnić, dowiedzieć się, co tak właściwie myślała, a fakt, że byli w tej chwili parą… A byli? Czy na pewno oboje tak samo spoglądali na to, co było między nimi? - Arenaria, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że jesteś prostym psidwakiem - powiedział do suczki, rzucając jej ścinki z warzyw z przygotowywanego posiłku, które ta z radością zjadła. Bazalto spał smacznie w swoim posłaniu, które Larkin przerobił tak, aby przypominało małą jaskinię, gdzie świnks mógł chować porwane skarby. Psidwak uwielbiał za to wskakiwać na tę jaskinię i na niej spać, albo z wysokości obserwować otoczenie. To wciąż nie było wysoko, ale wystarczająco, żeby suczka miała wrażenie, że jest panią na włościach. Ledwie Larkin skończył szykować jedzenie, zjawiła się Victoria, którą wpuścił z uśmiechem na twarzy. Arenaria, ledwie zobaczyła kobietę, skoczyła do niej, machając radośnie ogonem, witając się z nią, co wybudziło świnksa z jego drzemki. Wyszedł ze swojego barłogu i podleciał zaciekawiony do nich, ale Larkin złapał go szybko, nim ten zdążyłby uderzyć ryjkiem Victorię. Mimo wszystko podobne powitania nie należały do najprzyjemniejszych, a Larkin wolał oszczędzić im obojgu bycia obolałymi. Wyjął z kieszeni kilka żołędzi i rzucił je świnksowi, za którymi ten poleciał, zostawiając ich w spokoju. - Nie jestem wybitnym kucharzem, ale mam nadzieję, że będzie smakować - powiedział, witając się w końcu z Victorią, nachylając się do niej, aby złożyć delikatny pocałunek tuż przy kąciku jej ust, spoglądając na nią z cieniem wyzwania. Zaraz też zaprosił ją gestem do środka. Musiał przyznać przed samym sobą, że choć Victoria była już w jego mieszkaniu, teraz czuł się dziwnie zdenerwowany. Nagle odkrywał, jak nie w jego guście było całe jego wnętrze, ale nie czuł potrzeby zmieniania go, skoro nie miało być jego docelowym domem. Nagle jednak pojawiła się myśl, że mógł się postarać, aby wnętrze jednak oddawało jego ducha. Odetchnął lekko, próbując odsunąć od siebie te myśli i uśmiechnął się lekko, kierując się do kuchni, dopytując, czego Brandon chciałaby się napić, a także czy chciałaby już jeść, czy za chwilę.
Było zapewne wiele spraw, które musieli wyjaśnić, ale Victoria traktowała to, jak coś całkowicie zwyczajnego. Niemalże, jak rozmowę biznesową, ale inaczej nie umiała podchodzić do podobnych spraw. Wszystko traktowała bardzo poważnie, a kiedy już pozwalała, żeby kierowały nią emocje, działy się najczęściej rzeczy, o jakich lepiej było nie mówić na głos. Nie kontrolowała się wtedy i chociaż zdarzało się, że wyrażała się jasno, jej przesłanie nie do końca było tym, co naprawdę chciała przekazać. Brzmiało to może dziwnie, ale Brandon zdecydowanie lepiej operowała słowem, kiedy była w pełni skoncentrowana na zadaniu. Za takie zaś uważała również związek i trudno było mówić, czy widziała w nim coś romantycznego. Jako dzieciak wierzyła w te wszystkie bajki, jakie sobie opowiadano, wierzyła w to, że wszystko musi być słodkie i wspaniałe, z czasem odkrywając, że niektóre sprawy były całkowicie nie dla niej. Znajdowały się poza jej systemem wartości i potrzeb, i z tego prostego powodu zwyczajnie wolała nie szukać czegoś, w czym ostatecznie i tak okaże się rozczarowaniem. Wiele czasu musiała spędzić na pogodzeniu się z tym, co ją spotkało ze strony Fillina, na zrozumieniu, że zwyczajnie nie byli dobrani, a on, zamiast jej to powiedzieć, próbował osiągnąć coś, czego ona sobie nie życzyła. Teraz było inaczej, ale rozumiała również, że jej chłodne obejście nie było czymś, co Larkin w pełni akceptował. I nie mogła również stawiać się na pozycji, z której jedynie by brała, bo zwyczajnie byłoby to po prostu z jej strony żałosne. Żałosna zaś z całą pewnością nie chciała być, bo to wcale jej nie pasowało, ani nie smakowało, więc zwyczajnie chciała pewne rzeczy omówić. Uśmiechnęła się lekko, gdy się zobaczyli, unosząc brwi, gdy dostrzegła jego spojrzenie, ale nie wiedziała, o co mogło mu chodzić w tym wyzwaniu. Tym bardziej że nie protestowała, nie uciekała, ani nie robiła niczego podobnego, ale też powinien wiedzieć, doskonale wiedzieć, że była ostatnią kobietą, która rzuciłaby się na niego, jakby nie miała resztek rozumu. Odnosiła również wrażenie, że Larkin czymś się denerwował, chociaż to było niesamowicie mgliste pojęcie, bo jej empatia była naprawdę na poziomie godnym rozwielitki i teraz jedynie mogła zgadywać, co się właściwie dzieje. Nie podzielała jednak jego obaw, o czym wspomniała, dodając, że jeśli naprawdę skończą ze spaloną pieczenią, mogą zwyczajnie wyjść i coś zjeść. Problem wymagał rozwiązania, więc został rozwiązany. - Myślę, że sama sobie poradzę z takimi problematycznymi kwestiami - stwierdziła, jak na siebie absolutnie beztrosko, sięgając po butelkę wina, a później kieliszki, które widziała za przeszklonymi drzwiami jednej z gablot, by następnie postawić to wszystko na stole, o który oparła się biodrem. - Mam wrażenie, że nie jesteś sobą - stwierdziła bezpardonowo, nie umiejąc inaczej wyjaśnić tego, jak w tej chwili postrzegała Larkina. Widziała jednak, że coś było nie takie, jak zawsze, ale nie umiała uchwycić nici, która prowadziłaby ją do właściwego rozwiązania.
Był ciekaw, czy będzie się dziwiła jego powitaniu, czy jakkolwiek na nie zareaguje. Pamiętał, że rozmawiali o tym, że tłumaczył jej, że dla niego było to coś ważnego i choć widział, że zdawała się lepiej rozumieć jego zachowanie, te drobne czułości na powitanie, czy pożegnanie, nie były czymś, czego ona potrzebowała. Nie było w tym niczego złego i uśmiech sam poszerzał się na twarzy Larkina, który po chwili zaśmiał się lekko, kiedy Victoria po prostu sięgnęła po wino. Właściwie był to najlepszy wybór, czemu nie zamierzał nawet zaprzeczać, a fakt, że czuła się u niego swobodnie, kolejny raz wywołał ciepło w jego piersi. Jednak zaraz uśmiech zamarł na jego ustach, kiedy zadała kolejne pytanie, a on zdał sobie sprawę, że najwyraźniej jego zdenerwowanie było bardziej widoczne, niż podejrzewał. Ostatecznie wiedział, że Victoria z empatią nie miała po drodze i często nie rozumiała tego, jak on się czuł, ale teraz trafiła w sam środek. Odetchnął głębiej, a upewniwszy się, że jedzenie się nie przypaliło, zajął się nakładaniem na talerze, zastanawiając się, jak powinien powiedzieć o tym, co właściwie zaczęło się kłębić w jego głowie. - Chyba bardziej pasowałoby powiedzenie, że jestem zestresowany… A jak powiem, że nagle zdałem sobie sprawę, jak to wnętrze wygląda i że sam urządziłbym je inaczej, to jedynie wywołam śmiech, albo niezrozumienie, skoro już tutaj byłaś, prawda? – odpowiedział, spoglądając na nią z lekkim uśmiechem. – Chyba chciałbym, żeby wszystko tego dnia było po prostu idealne, aby nic nie przeszkadzało w rozmowie, która może nie być łatwa, w zależności od pytań i wątpliwości. Zdecydowanie więc zestresowałem się, jak przed pierwszą poważną wystawą swoich dzieł – dodał jeszcze, kręcąc głową na swoje porównanie, ale oddawało to, jak czuł się w tej chwili. Wziął talerze w dłonie i zaniósł je do stołu, stawiając naprzeciwko siebie, aby zaraz stanąć przy Victorii, już spokojniejszy niż parę chwil wcześniej. Wpatrywał się w nią w milczeniu, podziwiając kolejny raz jej urodę, będąc świadomym, że nie potrafił uchwycić w rzeźbie tego, co widział, że to, co działo się w jej wnętrzu i miało odbicie w jej spojrzeniu, nie było możliwe do oddania w kamieniu, czy drewnie, a nawet glinie. Malarstwem być może potrafiłby coś takiego zrobić, ale nie był o tym przekonany. - Po prostu chciałbym, żeby wszystko było jak należy – przyznał w końcu cicho, pochylając się do niej, aby musnąć lekko ustami jej policzek, zaraz dodając, żeby zaczęli jeść, póki jedzenie było ciepłe, a zwierzaki nie próbowały się nim zająć. Nie był w stanie inaczej wyjaśnić własnego zdenerwowania, które wcześniej odbijało się nieznacznie w barwie jego włosów, teraz ustępując różowym refleksom. Swansea nie zwracał na nie takiej uwagi, czy raczej nie wyczuwał powoli zmian, jakie w nim zachodziły za sprawą metamorfomagii, z którą z każdą zmianą radził sobie coraz lepiej. Wciąż jednak unikał spoglądania w lustra, więc nie wiedział, że jego emocje wciąż były zdradzane przez włosy. Teraz jednak z lekkim uśmiechem życzył smacznego, licząc na to, że danie nie wyszło mu najgorzej.
Nie potrzebowała czułości, a przynajmniej na razie tego nie odczuwała. Oczywiście, przebywanie z bliskimi osobami sprawiało jej przyjemność, ale daleko było jej do takiego zaangażowania, jakiego pragnęli inni. Rozumiała je, bo było czymś logicznym, ale uczyła się go stopniowo, nie mając problemów z tym, że Larkin potrzebował tego bardziej od niej. Nie buntowała się, nie uciekała, nie kręciła na to nosem, ani nie robiła niczego podobnego, zwyczajnie pewne rzeczy akceptując, zachowując się nieco jak dziki koń, którego stopniowo należało obłaskawić. Brzmiało to może niezbyt elegancko, ale wcale się tym nie przejmowała, coraz lepiej rozumiejąc samą siebie. I nawet jeśli nie umiała dobrze pojąć emocji Larkina, była w stanie powiedzieć, że nie zachowywał się, jak zawsze, że było w nim coś obcego, niepasującego do obrazu człowieka, jakiego znała. - Nie bardzo rozumiem, czym się stresujesz - powiedziała prosto, marszcząc jednocześnie brwi, bo jednak jego zachowanie stanowiło dla niej zagadkę, jakiej nie umiała w tej chwili do końca rozwiązać. - Co niby ma być idealne? - dodała, bo mimo wszystko nie widziała dziury w całym, a on najwyraźniej dostrzegał ją bardzo, ale to bardzo wyraźnie, nie będąc jednak w stanie tego w żaden sposób opisać. Bo też nie wiedziała, czemu ich zwykłe spotkanie, kiedy mieli rozmawiać, miało być idealne i co takiego miało w nim być perfekcyjne. Dla niej nie miało to najmniejszego sensu, ani znaczenia i zaczęła odnosić wrażenie, że Larkin z jakiegoś powodu zbacza w dziwną, nie do końca dla niej jasną stronę. Taką, która ją martwiła, ale nie umiała tego w żaden sposób opisać, nie umiała ująć w słowa tego, co widziała, bo też nie umiała pojąć tego, co się z nim działo. Działała zadaniowo, i jeśli przedstawiał jej jakiś problem, to ten problem zwyczajnie musiała rozwiązać. Jak najszybciej, bez zbędnego gadania, dając mu ileś rozwiązań, ale w obecnej sytuacji było to czysto niemożliwe. Przytrzymała go przy sobie, kiedy wyraził kolejną uwagę, marszcząc bardzo mocno brwi, dając mu wyraźnie do zrozumienia, że albo powie jej, o co chodzi, albo będą mieli pierwsze nowe nieporozumienie. Bo dla niej jego zachowanie było skrajnie dziwne, z natury nieprawdopodobnych. Nie był tego typu człowiekiem, a teraz zachowywał się, jakby wystraszył się własnego cienia, aczkolwiek nie wiedziała zupełnie, skąd to się wzięło. Dlatego też nie spuszczała z niego wzroku, kiedy już usiedli, czekając na jego wyjaśnienia, nie zamierzając zaczynać żadnego tematu tak długo, jak długo pewne kwestie nie zostaną rozwiane. Nawet jeśli nie wiedział, jak miał o tym mówić, ona miała czas i mogła tutaj siedzieć nawet do rana, po prostu czekając.
Przyglądał się jej, kiedy marszczyła brwi, mając wrażenie, że sam już nie rozumie wszystkiego. Musiał ponownie przypomnieć sobie, że tak właściwie w ich duecie to on był tym, który za dużo myślał, który podchodził do emocji, jako do ważniejszych wartości od jedynie logicznego rozumowania. Jednak Victoria z kolei wszystko pojmowała niemal zero jedynkowo i choć wiele się zmieniło w ciągu ostatnich lat, wciąż nie odbierała cudzych emocji tak, jak on. To jednak doprowadzało do sytuacji, gdy mieli problem z komunikacją, a on musiał wchodzić na wyżyny swoich zdolności, aby odnaleźć właściwe słowa, które pomogą jej zrozumieć, co tak naprawdę czuł. Zatrzymał się przy niej, kiedy go przytrzymała, chłonąc jej spokój, próbując samemu sobie powtórzyć, że nie powinien zachowywać się w podobny sposób. Za dobrze wiedział, że powinien tak naprawdę na spokojnie wszystko tłumaczyć, szukając zrozumiałych porównań. Co jednak, kiedy nie wiedział, jak miał ubrać wszystko w słowa? Usiedli do stołu, ale widział, że Victoria nie zamierza poruszać żadnego tematu, dopóki nie zamkną tego. Odetchnął głęboko, przeciągając dłonią po włosach, nim sięgnął po butelkę z winem. Otwarł ją, uzupełnił ich kieliszki i zakręcił zawartością własnego, zastanawiając się ciągle, jak wyjaśnić, czym się przejmował, dlaczego chciał, żeby wszystko było idealne i co tak naprawdę miał na myśli, gdy to mówił. - Nie chodzi mi o to, żeby każdy szczegół był perfekcyjny, choć co do jedzenia wolałbym, żeby nie okazało się, że wyszło naprawdę źle. Wystrój mieszkania dawałby więcej swobody, gdyby współgrał z moim faktycznym gustem, ale to też nie chodzi o to - zaczął w końcu powoli, przyglądając się Victorii. - Jednak to wszystko jest po prostu tłem do rozmowy, prawda? Detalami, na których człowiek woli się skupić, kiedy nie jest pewien całości i nie wie, jak podejść do zmian - dodał, zaczynając jeść, choć czuł, że nagle żołądek zaczyna skręcać mu się ze stresu. To było śmieszne samo w sobie i Swansea po chwili pokręcił głową, odkładając sztućce i oparł się o krzesło, wbijając spojrzenie w Victorię. Czego się bał? Czym się stresował? Że to wszystko zniknie, jeśli nie użyje odpowiednich słów, jeśli nie zostanie odpowiednio zrozumiany. - Stresuję się po prostu rozmową. Tym, o co możesz pytać, co z tego wszystkiego wyniknie, bo nie chciałbym, znów przechodzić przez nawarstwiające się nieporozumienia. A ponieważ nie mam wpływu na to, o czym będziemy rozmawiać, nie wiem, co w ciągu tych lat wywołało więcej pytań niż odpowiedzi, więc zacząłem zwracać uwagę na rzeczy w tej chwili całkowicie nieważne, dostrzegając w nich pewne braki - wyjaśnił, mając nadzieję, że to będzie już bardziej zrozumiałe, czując jednocześnie dziwną mieszaninę spokoju i oczekiwania.
- Ani trochę cię nie rozumiem - stwierdziła prosto, unosząc brwi, jakby chciała mu powiedzieć, że dalej zachowywał się nieracjonalnie, a już na pewno nie jak mężczyzna, którego znała. Mógł być pewien, że rozważała rzucenie w niego jakimś aquamenti, żeby otrzeźwiał, bo jak na razie nie było w nim niczego sensownego, zupełnie, jakby zaplątał się we własnych myślach i tym, co się działo. - Ani trochę nie obchodzi mnie to, jak wygląda twoje mieszkanie i nie ma to najmniejszego znaczenia, kiedy dwoje ludzi rozmawia. I wydaje mi się, że to ty zawsze chciałeś sprawy wyjaśniać, bo to ja zawsze sobie sprawy dopowiadałam. A teraz zachowujesz się, jakbyś był tchórzem - dodała, ostrzej, niż zamierzała, ale jego zachowanie mimowolnie zaczynało działać jej na nerwy. Zawsze jawił się jej jako człowiek opanowany i skory do tego, żeby faktycznie mówić, chociaż wielokrotnie mówił dla niej zagadkami, nie uciekając się do jasnych form, które miałyby jej w czymś pomóc. Teraz jednak był jak piłka, jak przerażony dzieciak, który podskakiwał w miejscu, bo przyszedł czas na poważne rozmowy, a nie tylko przeciąganie się z powodu jakiejś głupoty, która w ich mniemaniu urosła do rangi czegoś niesamowicie wielkiego. Tymczasem Larkin bawił się w podkulanie ogona, bawił się w jakąś szopkę, kiedy wszystko go przerażało, kiedy nie umiał się zachować i było w tym coś, co niezwykle mogło złościć jego rozmówcę. - Opanuj się - dodała, spokojnie upijając łyk wina, po tym, jak bez większych emocji, bo starała się nad nimi mimo wszystko zapanować, zjadła część posiłku. Może nie był niesamowity, ale był smaczny, a to już wystarczyło. Żadne z nich nie było kucharzem i nawet do tego nie aspirowało, toteż nie wymagała od Swansea cudów na kiju. Wymagała od niego jedynie tego, żeby się otrząsnął i spojrzał na to, co właściwie wyprawiał, bo było w nim jakieś szaleństwo, którego ona, twardo i logicznie myśląca, nie umiała uchwycić. A nie chciała chwytać tego złością, jaką ta cała farsa w niej zapalała. - Chciałeś wiedzieć, dlaczego sama nazwałam się Królową Śniegu i jest to bardzo proste. Jeśli nie chcesz, żeby ktoś cię pokonał, zastosuj jego własną broń. Mogę się z tego śmiać, mogę być cyniczna, mogę wreszcie przyjąć, że faktycznie taka jestem, bo taka jestem. Nie posiadam tylu emocji, co inni, właściwie w ogóle się nimi nie kieruję i wcale mi to nie przeszkadza, kiedy trzeba, działam, a kiedy nie trzeba, zajmuję się swoimi sprawami. Jestem więc Królową Śniegu i niech tak pozostanie. Nie znosiłam, kiedy tak do mnie mówiłeś, bo mnie to bolało. Bo czułam się inna i gorsza od większości ludzi w moim wieku, którzy przecież doskonale się bawili i korzystali z życia. Bo byłam przekonana, że to właśnie z tego powodu oba tak zwane związki, jakie próbowałam budować, nie miały racji bytu. Więc to była moja wina, bo taka jestem. I tego nie zmienię, więc mogę to jedynie zaakceptować, chociaż muszę przyznać, że dalej takie wyrażenie w twoich ustach nie będzie dla mnie ani trochę miłe, tym bardziej kiedy wiem, że chciałbyś czegoś więcej, niż potrafię ci dać - dodała, niesamowicie spokojnie i rzeczowo, stawiając sprawy bardzo jasno i nie zamierzając się z nimi ukrywać. Była dorosła, to było widać, zmieniła się w ciągu kilku lat, stając się kimś innym, kimś, kto wreszcie zaczął dostrzegać, jaki jest i zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że nic z tym nie zrobi, ani w żaden sposób tego nie zmieni. Może to zatem jedynie zaakceptować i uznać, że tak po prostu ma być. Być może również przyjaźń z Irvette uświadomiła jej, że nie wszyscy młodzi ludzie są lekkomyślni i nie mają wyznaczonych celów w życiu.
Był to pierwszy raz, kiedy nazwanie go tchórzem zakłuło jego dumę. Dawno nie czuł tego rodzaju urazy i z pewnością zaśmiałby się z tego w innej sytuacji, ale teraz jedynie odetchnął, aby rzeczywiście opanować galopujące myśli, które trzymał z dala od siebie w trakcie szykowania posiłku, a które wybuchły w najmniej odpowiednim momencie. Skupił się w pełni na posiłku, milcząc, stosując się po części do polecenia Victorii, a częściowo samemu mając dość tej nienaturalnej niepewności. Nie zdziwiły go nawet jej słowa, fakt, że nie zwracała uwagi na wygląd jego mieszkania. On sam powtarzał sobie, że było tylko przejściowe, że zwyczajnie potrzebował miejsca dla swoich zwierzaków, które teraz szalały w drugiej części mieszkania. Jednak jemu przeszkadzał wygląd wnętrza i czuł to z każdym spotkaniem z Victorią. Nie było to jednak coś, co potrafił wytłumaczyć i nawet nie chodziło o pokazanie się jej z jak najlepszej strony. To mieszkanie po prostu było wynajęte i to czuł z każdej strony. Odpuścił tłumaczenie, z ulgą przyjmując, że Victoria przeszła do tematu przydomka, jaki nadał jej jeszcze w Hogwarcie. Była chłodna, władcza, piękna, przypominała Królową Śniegu z zachowania, ale widział w jej oczach emocje, jakich nie dostrzegali inni. Uwielbiał ją obserwować, a z czasem przestało mu to wystarczać. Jednak nigdy nie chciał jej w ten sposób urazić. - Gdybym wiedział, szybciej przestałbym cię tak nazywać - zauważył całkowicie szczerze, przerywając posiłek i odłożył na moment sztućce na bok. - Nie uważałem cię za gorszą. Byłaś władcza i piękna, traktowałaś wszystkie zasady bardzo poważnie, a nauka wydawała się najważniejsza. Nic z tego jednak nie czyniło ciebie kimś gorszym i przepraszam, że również przeze mnie tak się czułaś. Jednak już wtedy było widać, że jest to tylko fasada, że skrywasz w sobie więcej ognia, ale wyglądało na to, że potrzebowałaś czasu, żeby odkryć to na swój sposób. W każdym razie zdecydowanie nie będę już tak cię nazywać – zapewnił, raz jeszcze próbując wyjaśnić, co kierowało nim wtedy, że nadał jej taki przydomek, z którego obecnie nie był dumny. Zaraz jednak przekrzywił nieznacznie głowę, przyglądając jej się z uwagą. Po wcześniejszych niepewnościach nie było już śladu. Stres nie minął, ale został zrzucony na bok, gdy Swansea skupił się w pełni na tym, co Victoria mówiła, co próbowała mu przekazać. Widział jak kiedyś inaczej rozumieli jego słowa, a teraz pozostawało pytanie, czy wciąż nie rozumieją tak samo tego, co się działo. - Co więcej twoim zdaniem chcę? Nie przypominam sobie, żebym był z jakiegoś powodu niezadowolony, że coś się nie stało, czy coś podobnego. Oboje, przynajmniej tak mi się wydaje, mówimy, o tym, co jest dla nas ważne, żebyśmy mogli się wzajemnie lepiej zrozumieć i stopniowo wspólnie rozwijać – powiedział powoli, zastanawiając się, czy chodziło o wszystkie drobnostki, jak cieplejsze powitanie od zwykłego uśmiechu. Nie było to jednak coś, czego oczekiwał już w tej chwili. Wiedział doskonale jaka była Victoria i widział, że nie odrzucała podobnych gestów, skoro wiedziała, że dla niego były ważne, nawet jeśli nie rozumiała ich. To miało dla niego większe znaczenie i mógł czekać na dzień, gdy sama poczuje, że jest to coś, co i jej sprawia przyjemność.
Wiedziała, że dla Larkina nie było miłe słuchanie niektórych rzeczy, ale prawda była taka, że strasznie w tej chwili panikował i zachowywał się całkowicie niepoważnie. To nie było coś, co go cechowało, a ona nie do końca była w stanie pojąć, dlaczego tak naprawdę czuł się aż tak źle i co prowadziło go do miejsca, w którym się znajdował. Patrzyła na niego bardzo uważnie, starając się coś z tego wyłowić, nie jedząc dalej posiłku, w ten sposób pokazując mężczyźnie, że chwilowo to on był tutaj najważniejszy, nawet jeśli tego nie czuł. A wydawało jej się, że z jakiegoś powodu nie zdawał sobie z tego do końca sprawy. Być może, co również musiała wziąć pod uwagę i starała się to zrobić, były takie rzeczy, jakie musiał przepracować sam ze sobą, zanim zacznie z nią rozmawiać albo zanim zacznie próbować jej coś wyjaśnić. - Nie powiedziałabym, że to ogień. Po prostu świadomość samej siebie i tego, że nie muszę być taka, jak każdy w moim wieku. Trzymanie się zasad ułatwiało mi wiele spraw, bo było pewne, jednoznaczne i nic nie zmieniało, ale życie to nie do końca ułożony kodeks, zgodnie z którym można postępować w każdej chwili - stwierdziła z namysłem, żeby upić kolejny łyk wina, a jej mina świadczyła o tym, że wcale nie przejmowała się tym, co się działo i wcale nie czuła się źle z tym, jak wyglądała jej obecna sytuacja. Potrafiła się również wyraźnie śmiać z tego, jak o niej mówiono, czy może raczej, umiała z tego obecnie kpić, nie przejmując się ani trochę tym, co się działo. Tak było dobrze, tak było wygodnie, a ona w końcu zaczynała czuć się na swoim miejscu. Skoro zaś Larkin wyraźnie się uspokoił, a część rzeczy chyba została wyjaśniona, sięgnęła po widelec, by wrócić do jedzenia, wyraźnie zastanawiając się nad jego odpowiedzią. Znalezienie słów na wyjaśnienie pewnych kwestii nie było łatwe, a wspominanie, że w przeszłości czegoś od niej wymagano, było wręcz głupie. Ona jednak nie była głupia i spokojnie przeżuwając, szukała sposobu na to, żeby wyrazić pewne kwestie. Zapewne skomplikowane, bo dla większości ludzi niesamowicie naturalne. - Czułości - stwierdziła w końcu prosto. - Nie do końca rozumiem te wszystkie gesty, trzymanie się za ręce, czy inne tego typu rzeczy. Kiedy czułam się źle, przytulałam się do mamy albo dziadka, ale tak naprawdę nauczyłam się żyć samodzielnie i chyba to jest dla mnie najłatwiejsze. Czasami nie rozumiem czegoś, co dla innych jest takie normalne i proste, bo dla mnie jest jedynie, cóż, potrzebą danej chwili. Przynajmniej na razie, chociaż nie mówię, że jest nieprzyjemne. Po prostu nie umiem przyjąć, że jest czymś, co każdy chce otrzymać - stwierdziła w końcu, pomiędzy kolejnymi kęsami, starając się ubrać w słowa to, co czuła, czy też może raczej, to, co myślała, bo w istocie jej świat był bardzo poukładany, niemalże równy, jak od linijki. I chociaż pozwalała sobie na niewybredne żarty, chociaż przestała pilnować zasad, niektóre kwestie się nie zmieniły, a ona nie do końca wiedziała, jak miała do nich podejść. Zapewne metodą prób i błędów, która sprawdzała się również w innych wypadkach, pozwalając jej na powolny, aczkolwiek nieubłagany rozwój, którego nie mogła i nie chciała zostawić za sobą. Szła naprzód, a skoro się zmieniała, to faktycznie mogła zacząć uczyć się nowych rzeczy i nowego spojrzenia na życie.
Czekał cierpliwie na jej odpowiedź, mając przeczucie, o co może chodzić. Nie był również na tyle głupi, żeby nie łączyć tego, co zakładała z jej wcześniejszymi doświadczeniami. Wiedział już, że sam także święty nie był i nie chcąc zachować się jak jej były, potrafił dokładnie tak skończyć, więc częściowo cieszył się, że ten temat wypłynął między nimi. Jednak musiał przyznać, że choć rozmawiali spokojnie, nie czuł się tak w pełni, wiedząc, że czasem nie wyrażał się dostatecznie zrozumiale dla Victorii, co prowadziło do nieporozumień, jakich teraz chciał uniknać. W końcu jednak uśmiechnął się lekko, gdy zaczęła mówić, zastanawiając się, czy mimo wszystko nie czuła presji przez jego zdradzenie, co było dla niego ważne. Wiedział, że wtedy zrobił dobrze, że jakiekolwiek ukrywanie tego, na czym jemu zależało, było z góry skazane na porażkę. Jednak czy nie wywierał tym nacisku na nią? Odetchnął, sięgając po kieliszek, aby upić odrobinę wina, myśląc nad jej słowami, aż w końcu uśmiech ponownie uniósł kąciki jego ust, gdy wbijał w nią spojrzenie. - Skoro podobne gesty nie są dla ciebie nieprzyjemne, nie mamy czym się martwić - zauważył, uznając to za najważniejsze, skoro oboje wiedzieli, że nie raz poddawała się emocjom, które prowadziły do większych czułości, niż trzymanie się za ręce. - Wszystkie te gesty, o których mówisz, czy nawet powitanie połączone z krótkim pocałunkiem, nie są czymś, co jest konieczne w tej chwili i natychmiast. Wiem, że nie jest to dla ciebie naturalne, więc nie spodziewam się, że tylko dlatego, że powiedziałem, że coś jest dla mnie ważne, natychmiast się zmienisz. Nie sądzę też, żebyś ty spodziewała się, że ja od razu stanę się mistrzem zaklęć, skoro ważne jest dla ciebie, abym dotrzymał ci kroku… Mylę się? - zapytał, przekrzywiając nieznacznie głowę, bawiąc się kieliszkiem, kręcąc znajdującym się w nim winem. Nie kłamał mówiąc, że nie oczekiwał zmian natychmiast. Nie próbował również zastanawiać się nad tym, co miałoby dziać się w przyszłości. W jego odczuciu mieli naprawdę wiele czasu, aby dopasować się idealnie do siebie i nie było potrzeby czegokolwiek pospieszać. - Bycie samodzielnym jest warte uznania, ale czasem dobrze jest mieć o kogo się oprzeć, kiedy czuje się zmęczonym, czy przytłoczonym pracą. Jeśli nie czujesz takiej potrzeby, to nie ma w tym niczego złego tak długo, jak długo nie będziesz sobie odmawiała podobnych gestów, tylko dlatego, że nie chcesz okazywać słabości. Wszystko inne przyjdzie z czasem, a jak nie, to ja naprawdę wiedziałem, z kim chcę się związać - odezwał się jeszcze, nie spuszczając z niej uważnego spojrzenia, zastanawiając się mimowolnie, czy jakkolwiek poprawi jego zdanie, zaprzeczy temu, że byli razem, czy jednak nic takiego się nie wydarzy. Mimo wszystko on sam powiedział jej, jak się czuje, co czuje do niej, a ona… Pokazała ogniem, czego chce i czego chciała. Był pewien, że tak naprawdę czuli to samo, choć nie byli tego oboje świadomi.
Victoria odnosiła czasami wrażenie, że ich rozmowy zawsze były poważne. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że ona sama nie potrafiła tak naprawdę być szczególnie zabawna, aczkolwiek nie była aż tak sztywna, jak zawsze jej się wydawało. Zaczęła odkrywać to niedawno, kiedy zaczęło do niej docierać, że faktycznie nie musi być skrojona na żadną miarę, że nie musi odpowiadać cudzym wyobrażeniom, ani też nie musi się dostosowywać do ogólnie przyjętych norm. Świadomość ta była wyzwalająca, ale jednocześnie mąciła jej w głowie, powodując, że nie była do końca pewna, jak powinna reagować w niektórych sytuacjach. Zupełnie, jakby badała grunt, jakby szukała miejsca, w którym może przejść spokojnie, bez większych problemów, miejsca, w którym nie znajdowały się prądy, jakie mogły porwać ją natychmiast i bez ostrzeżenia. - Nie, nie oczekuję, że od razu osiągniesz coś, co wydaje mi się konieczne. Chociaż, prawdę mówiąc, wspominając o zaklęciach miała na myśli głównie twoje bezpieczeństwo. Jesteś utalentowanym artystą, nie mogę ci tego odmówić, rozwijasz się i wciąż mnie zadziwiasz swoimi pomysłami, ale bez najmniejszego problemu pokonałabym cię najłatwiejszymi zaklęciami. Biorąc pod uwagę to, co nas spotyka, co może nas spotkać nie tylko na każdym wyjeździe, ale też tutaj… Chciałeś, zachęcałeś mnie, żebym walczyła z własnymi ograniczeniami, szukałeś innego spojrzenia na to, co dla mnie oznaczało jedno, a dla ciebie drugie, więc ja również chciałabym, żebyś w ten sposób popatrzył na to, co ogranicza ciebie - odpowiedziała po dłuższej chwili, starając się dobrze wyrazić to, co miała na myśli. Już zbyt wiele było między nimi nieporozumień, zbyt wiele razy odwracali się od siebie, bo nie byli w stanie porozumiewać się w odpowiedni sposób. Dlatego też, poruszając teraz ostrożnie kieliszkiem, próbowała wyjaśnić to, co miała na myśli, kiedy mówiła w emocjach. Tak było łatwiej, kiedy wszystko umiała ustawić logicznie i logicznie wytłumaczyć słowo po słowie. Spojrzała na Larkina, zastanawiając się wyraźnie, jak miała mu wyjaśnić niektóre inne kwestie, jak miała mu wyłożyć to, co wiedziała, że się w niej znajdowało, ale nikt nie umiał tego pojąć. Jej niepewności, jej ograniczeń, czy innych problemów, z jakimi borykała się do tej pory. Przez chwilę więc koncentrowała się znowu na jedzeniu, ale widać było, jak składała to wszystko w głowie, żeby wyłowić z tego to, co dokładnie chciała mu wyjaśnić. - Nie rozumiem czułości, bo zawsze była czymś, co po prostu brało się ze schematu. I Sky, i FIllin, dla nich to było jakieś normalne, jakby po prostu tak musiało być, jakby były jakieś etapy do zaliczenia, coś, co można było odhaczyć na kartce i pójść dalej. Lubię być samodzielna, tego nauczył mnie dziadek, bo nie chciał, żebym się na kimś opierała, ale to nie znaczy, że nie znajduję w tym czegoś pocieszającego. Ale nie sądzę, żeby to był ten sposób, o jakim zdają się marzyć mężczyźni. Nie potrzebuję rycerza, tylko kogoś, kto dotrzyma mi kroku i zrozumie moje wybuchy frustracji, po prostu. I nie chcę, żeby niektóre rzeczy były traktowane, jak coś, co jest normalne, co się należy, co po prostu musi być, bo przecież każdy tak ma - stwierdziła ostatecznie, kiedy złożyła sztućce na talerzu, a następnie zaczęła ponownie bawić się kieliszkiem, zdając sobie sprawę z tego, jak brzmiało to, co powiedziała, jednocześnie dostrzegając, że sama się wzbraniała przed niektórymi kwestiami, bo zwyczajnie odczytywała je jako jakąś listę do spełniania. Zmieniało się to, kiedy przestawała myśleć, ale nie mogła nieustannie nie myśleć, bo tak nie była w stanie funkcjonować.
Mimo wszystko Larkin również nie należał do najzabawniejszych osób i poważny ton rozmów nigdy mu nie przeszkadzał. Wiedział też, że nie zawsze takie były, ale ich żarty mogły nie być zrozumiałe dla innych. Tak jak to, co sprawiało, że nagle atmosfera między nimi gęstniała, choć rozmawiali o pracy z drewnem, o tworzeniu przedmiotów. Wyraźnie jednak wciąż dochodziło do nieporozumień i musieli tłumaczyć swoje słowa, co zrozumiał, gdy tylko Victoria się odezwała. Z jakiegoś powodu poczuł się zakłopotany tym, jak rozumiał wcześniej jej słowa, a co okazało się całkowicie odmienne od tego, co rzeczywiście chciała. - Przyznam, że rozumiałem to bardziej jako niechęć, aby u twego booku był ktoś… - urwał, uśmiechając się grzywo, kiedy opuścił spojrzenie na kieliszek, czując się głupio, gdy przypomniał sobie, jak porównywał się w Avalonie z Shawem. Najwyraźniej nie pozbył się tego jednego kompleksu, choć wcześniej był pewien, że było inaczej. - Rozumiem i to jest dobry pomysł… Kiedyś potrzebowałem pomocy przy ataku kelpie, a gdyby przyszło do stanięcia naprzeciw dementora szybko stałbym się jego ofiarą, więc zajęcie się dodatkowym treningiem jest dobrym pomysłem i nie odrzucam tego. Potrzebuję tylko dobrego nauczyciela, ale myślę, że poza tobą znalazłbym jeszcze jedną osobę - odpowiedział, skinąwszy w końcu powoli głową. Wyraźnie zastanawiał się nad tym, co mówiła i nad tym, co wcześniej zakładał, widząc, że mimo tego, że był świadom jej przemiany, tak nie brał pod uwagę, że jej słowa mogły mieć inne znaczenie, niż przed laty. Jednak temat czułości był trudniejszy od uwag o zdolnościach. Zmarszczył brwi, kiedy wspomniała o swoich byłych, pamiętając, że Sky był gejem. Zdecydowanie nie był to dobry materiał na chłopaka, a Fillin… Na niego Larkin nie miał słów, pamiętając historię, jaką kiedyś usłyszał od Zoe. Teraz aż musiał na moment zacisnąć zęby, aby odetchnąć i nie czuć irracjonalnej złości o rzeczy z przeszłości, na które nie miał żadnego wpływu. - Zapominasz, że nie jestem typem rycerza, a raczej sam w tym duecie byłbym damą w opałach - powiedział, próbując nieznacznie zażartować, zaraz kręcąc głową, nim upił łyk wina. - Może to cię uspokoi, ale nic, czego chciałbym od nas nie jest dyktowane szeroko pojętą listą do odhaczenia. Cenię sobie czas spędzany w twoim towarzystwie, uwielbiam z tobą pracować, ale ubóstwiam wręcz te chwile, gdy jesteśmy całkowicie sami skupieni na sobie, nie na obrabianym drewnie. Lubię to czuć i stąd chęć witania się z tobą czulej niż z innymi, bo też nie jesteś dla mnie jedną z wielu, a wyjątkową… Ale choć jest to dla mnie ważne, nie jest to coś, na co zamierzam naciskać, więc nie musisz się tym martwić. Nam ma być dobrze przy sobie, nie tylko mi - dodał jeszcze, uśmiechając się spokojnie. Jej wybuchy frustracji nie były mu straszne i był pewien, że widział dostatecznie wiele, aby nie bać się żadnej z nadchodzących burz.
- Nie będę ukrywać, że lubię, kiedy ludzie dotrzymują mi kroku. To nie tak, że chcę zawsze być najlepsza, ale to nie jest główny powód, dla którego chciałabym, żebyś ćwiczył. Nie byłbyś w stanie się teraz przede mną obronić i oboje doskonale to wiemy, a ja nie zawsze będę razem z tobą - odpowiedziała gładko, nawet przez chwilę nie wstydząc się tego, że zależało jej również na tym, żeby Larkin prezentował się odpowiednio, a nie tylko dostatecznie. Uważała, że każdy czarodziej powinien umieć dbać o samego siebie, że powinien umieć radzić sobie z tym, co go spotykało w życiu. Nie chciała, żeby polegał na innych, kiedy mógł po coś sięgnąć samodzielnie. Jej również nie szło początkowo śpiewająco, ale wszystko było kwestią uporu i determinacji, kwestią tego, że nie można było się poddawać, kiedy coś już się zaczęło. - Posłuchaj, spotkałam się z wujem Irvette i zaczął mnie uczyć, jak korzystać z magii bezróżdżkowej. I świadomość tego, że magia jest w tobie, że ty nią jesteś, zmienia postrzeganie wszystkiego, co cię otacza. Zmienia postrzeganie samej magii. To tylko i wyłącznie twoja wola, to ty kształtujesz swoje otoczenie, twój umysł, a nie różdżka. Jeśli czegoś pragniesz i się na tym skoncentrujesz, osiągniesz to i to właśnie jest najważniejsza nauka, jakiej brakowało mi od lat. Mogę kreować rzeczywistość, bo każdy z nas ma w sobie ten ogień. Nie muszę być artystą, ale mogę być świetnym czarodziejem, mogę walczyć i zmieniać rzeczywistość, bo wiem, jak - powiedziała zadziwiająco stanowczo, a w jej jasnych oczach pojawił się ogień, świadczący o tym, że właśnie wkroczyła na drogę, z jakiej nie zamierzała zejść. Wiedziała, dokąd zmierzała, wiedziała, czego pragnęła i zamierzała to wykorzystać i osiągnąć, niezależnie od wszystkiego. I uważała również, że ta nauka, ta świadomość, była czymś, czego potrzebował Larkin. Była czymś, co mogło pchnąć go na właściwe tory, pokazać mu świat, od jakiego uciekał i jakiego zdawał się do tej pory nie rozumieć, jaki wydawał mu się obcy i niewłaściwy. Była pewna, że jeśli tylko oboje pójdą tą drogą, to znajdą właściwe rozwiązanie, które mogło dać im satysfakcję. Zaraz jednak uśmiechnęła się kącikiem ust na jego uwagę, zdając sobie sprawę z tego, że pod pewnymi względami udało im się faktycznie obrócić role, chociaż nie do końca wiedziała, jak do tego doszło. Może dlatego, że była taka samodzielna, że od najmłodszych lat była uczona, że ma sobie radzić sama, że dumą Brandona jest to, co osiągnie, to, po co będzie w stanie sięgnąć, to, na co jest w stanie zapracować. Tymczasem Larkin żył w cieniu, nadal w pewien sposób tłamszony i chyba dopiero teraz zaczynał rozumieć samego siebie, zaczynał osiągać to, co chciał osiągnąć, a nie tylko to, czego wymagali od niego inny. I może, chociaż trudno było jej to stwierdzić, może właśnie dlatego rozumiał, jak ona się czuła i rozumiał, że faktycznie pewne rzeczy wyglądały dla niej, jak wyglądały. - To śmieszne, prawda? Biorąc pod uwagę wszystko, co się wydarzyło, to, że nie miałam oporów przed tym, żeby złamać pewne granice… A jednak nie umiem się przekonać, że zwykłe czułości są normalne. Może dlatego, że… Myślę, że cały czas, kiedy umawiałam się z Fillinem, po prostu próbowałam dopasować się do rzeczywistości, do ludzi w moim wieku, do tego, jak się zachowują, do tego, co mówią i czułam, że absolutnie do tego nie pasuję. Właściwie nie pasowałam nawet do niego i czasami wydaje mi się, że po prostu chciał, żebym ładnie przy nim wyglądała - stwierdziła ostatecznie, śmiejąc się cicho z samej siebie, kiedy skończyła pić wino i nonszalancko odchyliła się na krześle, spoglądając na Larkina, jakby chciała mu powiedzieć, że mogą się przekonać, jak teraz zareaguje na jego dotyk.
Był słaby, gdy przychodziło do walki, choć po wyprawie przez zamki Avalonu dostrzegał, że rzeczywiście mógłby wykorzystywać transmutację do walki. Z niej był zdecydowanie lepszy, choć wciąż wiele mu brakowało. Chciał wierzyć, że nie będzie nigdy postawiony w sytuacji, gdzie będzie musiał się bronić, ale wiedział, jak naiwne było to myślenie. Victoria miała również rację, gdy mówiła, że nie zawsze będzie przy niej, choć te słowa miały bardzo nieprzyjemny wydźwięk. - Zdaje się, że do naszych spotkań będzie można dołożyć trochę praktyki pojedynkowej… I mogę zawsze poprosić Irvette, kiedyś nawet oferowała pomoc, gdy mierzyliśmy się z jakimiś gnomami w Venetii - powiedział kręcąc lekko głową. Uniósł zaciekawione spojrzenie na blondynkę, gdy zaczęła mówić o magii bezróżdżkowej oraz tym, jak postrzegała samą magię, moc, którą każdy miał, na którą reagowały różdżki. Widać było, że zaczął się nad tym zastanawiać, nieznacznie marszcząc brwi, mimowolnie przyrównując to do strachu, fobii. Dla niego było to coś podobnego, ponieważ tak jak nie potrafił spojrzeć w lustra, które zawsze czymś zakrywał, tak nie potrafił w pełni przekonać się do treningu zaklęć ofensywnych i defensywnych. Z magią użytkową miał o wiele mniej problemów, choć i tu czasem musiał powtarzać inkantację, aby wszystko prawidłowo działało. Być może powinien do wszystkiego podejść w ten sposób - że ograniczała go jedynie jego głowa, nic innego. - Metamorfomagia tak działa… Zmienia się tak, jak chcę, jak sobie wyobrażę, więc w tym, że tak naprawdę to my decydujemy o tym, co nas ogranicza, jest wiele prawdy - powiedział cicho, nieco zamyślonym tonem, nim przeszedł dalej w rozmowie. Ta myśl zakiełkowała pomysłem, aby popracować nad swoimi zdolnościami, aby spróbować znaleźć jeszcze jeden wygląd. Był sobą zawsze, był Jonathanem w pracy, coraz częściej tylko dla mugoli. Mógł znaleźć jeszcze jeden wygląd, jakiego używałby od czasu do czasu dla treningu. Uniósł spojrzenie na nią i nie mógł przez chwilę oderwać go od jej uśmiechu. Zamiana ról była ciekawa w ich przypadku, ale w żadnym stopniu nie czuł się z nią źle. Miał nadzieję, że Victoria także, choć nie był tego całkiem pewien. Chciał jednak, żeby zrozumiała, że naprawdę nie próbował dopasować tego, co ich łączyło, do jakiegoś poradnika dla nastolatek. Nie musiał trzymać jej za ręce przy każdym spacerze, nie musieli chodzić w podobnych ubraniach, aby móc nazywać się parą. Były jednak gesty, których chciał, ale wierzył, że one po prostu staną się codziennością w przyszłości, kiedy ona również poczuje się pewnie w tym, co mieli. - Nie powiedziałbym, że jest śmieszne… Spełnianie gwałtownego pragnienia znacznie różni się od takich drobnostek. Powiedziałbym, że przypadkowy dotyk, ukradkowy pocałunek, czy objęcie się na chwilę jest bardziej sygnałem, że nic się nie zmienia, a pragnienie nie było jednorazowym zrywem, sposobem na podtrzymanie ognia. Trochę jak… Jak czyszczenie miotły po locie na deszczu, które można nazwać takimi czułościami, a całkowity zabieg pielęgnacyjny, który byłby w tym przypadku poddaniem się pragnieniu - powiedział powoli, szukając znów porównań, które mogła zrozumieć, które nie były mówieniem o emocjach, a jednocześnie je tłumaczyły. - A Fillin był po prostu idiotą - dodał po chwili, a grymas złości przemknął po jego twarzy. Zamiast jednak skupiać się na nim, sięgnął ręką do jej dłoni, aby złapać ją delikatnie i spleść nieznacznie z nią palce. - Więc jeśli nawet coś podobnego nie jest dla ciebie naturalne, nie jest to żadnym problemem. Nie jest to czymś, czego oczekuję na każdym kroku, a wręcz uważam, że z czasem sami znajdziemy swoje gesty, które wcale nie muszą odpowiadać radom z Czarownicy dla nastolatek - dodał, spoglądając na nią z nieznacznie uniesioną brwią, jakby chciał zapytać, co sama o tym myślała.
Victoria zaśmiała się, kiedy Larkin wspomniał o Irvette i bez cienia skrępowania stwierdziła, że ćwiczenie z nią będzie jeszcze bardziej wymagające. Jej przyjaciółka nie miała żadnych ograniczeń, o czym powiedziała mężczyźnie, wspominając, jak podczas rekonstrukcji de Guise rzuciła w jej stronę ostrzami, jakby wcale nie przejmowała się tym, że może ją skrzywdzić. Była potwornie wymagająca, ale to najwyraźniej było po prostu w krwi tej rodziny, zwyczajnie wszyscy byli, jacy byli, a Victoria zdawała sobie sprawę z tego, że nie mieli innej opcji. Po prostu by nie przetrwali, gdyby okazali jakąś słabość. To jednak nie było w tej chwili takie ważne, a przynajmniej tak uważała, koncentrując się na innej kwestii, pozwalając, żeby Larkin w pełni przyjął to, co mu przekazała, ciesząc się, że porównał to z metamorfomagią, bo najwyraźniej dzięki temu był w stanie lepiej pojąć, co miała dokładnie na myśli. - Teraz już wiesz - stwierdziła prosto. - Więc możesz ze mną ćwiczyć, a ja dam ci przewagę, bo będę testowała swoje zdolności bez różdżki - dodała, uśmiechając się do niego wyzywająco, wiedząc doskonale, że to będzie jak przyłożenie ostrogi do jego boku. Nie zamierzała mu tak naprawdę umniejszać, więc dodała, że kiedy tylko będzie gotów, mogą ćwiczyć w ogrodach jej domu. Tam byli bezpieczni i nikt nie mógł im przerwać, a zabezpieczenia zastosowane w Norfolk z całą pewnością nie mogły dopuścić do nadmiernych zniszczeń. Biorąc zaś pod uwagę, że większość Brandonów testowała tam swoje nowe wynalazki, byli naprawdę bezpieczni i nie musieli kłopotać się zbyt wieloma kwestiami. Jak się wkrótce okazało, nie musieli się również martwić tym, co w pewnym sensie spędzało jej sen z powiek, kiedy nieustannie zastanawiała się, czy jednak czegoś nie powinna robić. Mijali się w tym temacie, nieustannie nie umieli się zrozumieć, ale teraz w końcu Victoria miała jasność, że Larkin nie mówił niektórych rzeczy po to, żeby ją uspokoić. Tak jak ona chciała dać mu czas, żeby odkrył, że jest zdolny do czegoś więcej, niż to, co do tej pory osiągnął, tak on chciał dać jej czas na to, by sama odkryła, co jest dla niej naturalne i swobodne, a co jednak wykracza poza jej możliwości. To była swoista harmonia i poszanowanie, jakiej jej brakowało w tym, w co do tej pory udało jej się wplątać. To właśnie była, jak podejrzewała, podstawowa różnica, jaką dostrzegała i była przekonana, że ta pozostanie z nimi na zawsze. - Mamy umowę - stwierdziła, nim wyciągnęła w jego stronę mały palec, w ten nieco komiczny sposób ostatecznie przypieczętowując to, co ich łączyło. I chociaż pewnie inni nie znaleźliby w tym niczego zabawnego, dla niej było to urocze i w ogóle nie przejmowała się tym, że w tej chwili zachowała się dziecinnie. Mieli to, czego chcieli, a to liczyło się najbardziej.
Wiedziała, że dla wielu osób ich relacja mogła być dziwna, że mogła być nie taka, jak być powinna, ale wcale jej to nie obchodziło. Przestała przejmować się tym, co inni powiedzą, nie czuła się skrępowana tym, że nie pasowała do obrazu idealnej partnerki, że nie miała w sobie tej iskry, jakiej wymagano od kobiety, przestała się również kłopotać tym, czy aby na pewno Larkinowi to wszystko odpowiadało. Skoro nadal znajdował się obok niej, to dokładnie tak musiało być, taka była logika tego wszystkiego, nie dało się jej w żaden sposób zaprzeczyć, a zatem rozumowo podchodząc do całej tej sprawy, wszystko było w porządku. Owszem, wciąż niektórych rzeczy się uczyła, wciąż w wielu kwestiach była naprawdę bardzo rygorystyczna i zachowywała się, jakby była stworzona na czyjeś podobieństwo, nie będąc żywą osobą, ale to również przestało ją kłopotać. Być może dlatego, że przestała oczekiwać perfekcji od wszystkich otaczających ją ludzi, może dlatego, że faktycznie zaczęła robić dziwne rzeczy, jakie nikomu innemu pewnie nie zmieściłyby się w głowie. Niemniej jednak czuła się zadowolona z własnego życia, czuła się również zadowolona z tego, dokąd zmierzało, a skoro tak, to nie miała najmniejszych powodów do tego, by zatrzymywać się i zastanawiać, czy aby na pewno podejmowała słuszne wybory, czy jej decyzje były takie, jak być powinny, czy też nie. Zjawiła się u Larkina z jedzeniem z jednej z ich ulubionych restauracji, po prostu oznajmiając mu, że zamierza spędzić ten wieczór w jego mieszkaniu, jak zawsze pewne rzeczy biorąc za pewne, tylko dlatego, że zwyczajnie tego chciała. Można było uznać to za niespodziankę w jej wykonaniu, chociaż ona oczywiście traktowała to inaczej, spoglądała na tę sprawę nie tak, jak wszyscy dookoła, którzy zapewne uznaliby jej działanie za całkiem przyjemne i może nawet romantyczne. Ona zwyczajnie kierowała się własnymi pragnieniami, a nie chcąc nadmiernie angażować ich w konieczność przygotowywania jedzenia, z czym raczej oboje nie radzili sobie najlepiej, najzwyczajniej w świecie wybrała drogę pragmatyczną i smaczną, uznając, że sprawi im zwyczajną przyjemność. Prostą, bo dokładnie tym było jedzenie, prostą chwilą zapomnienia i nie należało wrzucać w siebie byle czego. Oswoiwszy się z niektórymi sprawami, bez skrępowania pocałowała Larkina na powitanie, by odesłać na stół w kuchni przyniesione pakunki, a później zrzuciła szpilki, by na bosaka podążyć za jedzeniem. Zdążyła również pozbyć się płaszcza i przeciągała się właśnie bardzo mocno, opowiadając mężczyźnie o tym, że ojciec miał do niej tak wielkie zaufanie, że powierzył jej pomoc w naprawie fabryki Honeycootów. Larkin znał ją na tyle dobrze, by był w stanie wyczytać z tembru jej głosu i sposobu, w jaki się zachowywała, że była z tego powodu niesamowicie wręcz zadowolona, że była podekscytowana zadaniem, jakie zostało przed nią postawione i nie zamierzała zwlekać z jego wykonaniem, chociaż miała na głowie bardzo wiele zadań. - Przynajmniej to nie obrażone obrazy albo kłapiące zębami rzeźby, jakoś zdecydowanie lepiej dogaduję się z różnymi mechanizmami - stwierdziła, wzdychając ciężko, nim ostatecznie oparła się o kuchenny blat, obok paczek, zamierzając rozesłać je na stół, robiąc to niemalże od niechcenia, jakby takie czary były dla niej czymś codziennym i wręcz nudnym. - Następnym razem nie dam ci się tak łatwo porwać, może i dostałam za to wypłatę, ale kąpiel w tynku nie była wcale taka przyjemna - dodała, brzmiąc, jakby się z nim jedynie droczyła, jakby w tej uwadze kryła się inna, jakiej nie umiała wyrazić.
Dostrzegał drobne zmiany, jakie zachodziły w ich relacji, jak powoli docierali się i rozumieli swoje zachowania, czy też przyzwyczajenia. Nie mógł powiedzieć, żeby nie zwracał uwagi na to, że Victoria przełamywała się w niektórych kwestiach, że robiła krok w jego stronę, dając mu także to, czego sam chciał - jak chociażby sposób przywitania się przez pocałunek. Uśmiechał się lekko pod nosem, kiedy tak bezpardonowo weszła do niego, czując się w jego mieszkaniu zdecydowanie swobodnie i tak miało być. On za to przestał przejmować się wystrojem, wiedząc, że nie było to jego docelowe miejsce zamieszkania, a przyszły dom z pewnością zostanie urządzony tak, jak będzie chciał. Kto wie, może jak oboje będą chcieli. Jednak nie było teraz miejsca na podobne myśli, gdy każde z nich wciąż się rozwijało, wciąż brnęło ku szczytowi możliwości w dziedzinie, jaką sobie upatrzyli. Jednak dążenie do celu wiązało się z pokonywaniem słabości, o czym LJ nie zapominał. Pamiętał rozmowę z wakacji, gdy pokonali utopce. Pamiętał, co niejako obiecał i choć nie złożyło się, żeby wybrali się na basen, aby uczyć Victorię pływać, on sam przyniósł do domu lustro. W ozdobnej ramie, stojące, w jakim mógł zobaczyć się cały. Lustro stało nakryte materiałem w rogu salonu, przypominając swoją obecnością o postanowieniach, jakie padły, ale chwilowo Swansea je ignorował. Skupiał się na Victorii, słuchając jej z zainteresowaniem, gratulując cicho nowego zlecenia, które na nią spadło. Wiedział, że kryło się w tym nie tylko uznanie ze strony ojca, ale także otwarcie nowych możliwości dla niej, gdy inni odkryją, że jest równie zdolna co pan Brandon. Objął ją lekko ramieniem w talii, gdy się przeciągała, stając na moment za jej plecami, raz jeszcze powtarzając słowa gratulacji, nim podszedł do stołu, odruchowo odsuwając dla niej krzesło. Arenaria i Bazalto również znaleźli swoją drogę do nich, próbując podkraść coś smacznego z blatu. Bazalto wzniósł się na swoich skrzydłach, a Arenaria - wierny towarzysz rozbojów, czekała na podłodze, gotowa porwać to, co świnks strąci. - Uciekajcie, macie swoje jedzenie - Larkin pogonił ich, zaraz spoglądając ze śmiechem na Victorię. - Czyli będę musiał zadbać o odpowiednią… Zachętę, zanim znów cię porwę? I mogę ci pokazać, że kąpiel w tynku może być przyjemna, ale wszystko zależy od rzeźby - dodał jeszcze, unosząc nieznacznie jedna brew, jakby chciał rzucić jej wyzwanie, sprawdzić, czy będzie chciała spróbować pracy z rzeźbą raz jeszcze, ale w nieco inny sposób. Sprawdził raz jeszcze, co Victoria przyniosła do zjedzenia, po czym przywołał do siebie zaklęciem dwa kieliszki i dopasowaną do kolacji butelkę wina. Otwarł ją i nalał odrobinę do kieliszków. Uśmiechał się przy tym z lekkim namysłem, wciągając nieznacznie powietrze, gdy w końcu siadał do stołu, na ułamek sekundy uciekając spojrzeniem do rogu pokoju. - Cieszę się, że przyszłaś i jeśli nie zaplanowałaś czegoś większego na ten wieczór od wspólnego czasu… To chciałbym poprosić cię o pomoc - powiedział spokojnie, gestem w końcu wskazując na marnie wyglądającą rzeźbę z materiału. - Przyniosłem lustro.
Zmiany następowały same z siebie, a przynajmniej tak uważała Victoria, która nie starała się naginać, która przestała szukać wzorców. Być może to właśnie była tajemnica tego, że zaczynała czuć się coraz lepiej, zwyczajnie pozwalając sobie na robienie tego, co sama chciała, na sięganie po to, co jej sprawiało przyjemność. Była egoistyczna, ale właśnie przez ten egoizm stawała się tym, kim była, sięgała po to, co było jej zdaniem najważniejsze, dając jednocześnie Larkinowi to, czego potrzebował. Wiedziała, że z boku wyglądali dziwnie, pewnie jak małżeństwo sprzed dobrych stu lat, ale znowu, to nie było coś, co by ją jakoś szczególnie mocno obchodziło, kłopotało, czy zabierało jej spokój ducha. Rozumiała, że musiała być sobą, niezależnie od tego, gdzie się znajdowała, czego potrzebowała od życia i na co czekała. Tak było, a granie kogoś innego, szukanie rozwiązań, jakie jedynie by ją pogrążały, było najidiotyczniejszą rzeczą, jaką mogłaby zrobić. I zapewne właśnie to powodowało, że obecnie zachowywała się tak swobodnie, po prostu czując się, jak pani sytuacji, jakby miała pełną kontrolę nad tym, co ją otaczało. To jej wystarczyło i właśnie z tego powodu była w stanie tak swobodnie zachowywać się w stosunku do mężczyzny, właśnie z tej swobody czerpiąc przyjemność i satysfakcję. I chociaż może inaczej odbierali jej gesty, zgadzali się w tym, że ich relacja była dokładnie tym, czego chcieli. Może nadal nie do końca rozumiała wszystkiego, co się działo, ale nie czuła się źle, gdy Larkin się do niej zbliżał, gdy ją obejmował, chociaż musiała przyznać, że nauczenie się, iż jest to normalne i całkiem miłe, zajęło jej zdecydowanie więcej czasu, niż innym osobom. Przyjmowała to, czasem jeszcze się w tym gubiąc, mniej więcej tak, jak w tej chwili, gdy nie do końca wiedziała, jak zareagować. Ten jednak odszedł, by zająć się przyniesionym przez nią jedzeniem, wzywając do siebie również wino, na co lekko się uśmiechnęła, a potem, wiedziona jakimś kaprysem, dygnęła, gdy po raz kolejny jej pogratulował, by zaśmiać się i usiąść, gdy tylko odsunął dla niej krzesło. - Zamierzasz wrzucić mnie do dołu z gliną i sprawdzić, jak się w nim odnajdę? - zapytała, chociaż widać było w jej spojrzeniu, że zrozumiała, co miał na myśli, aczkolwiek sama najwyraźniej nie umiała sobie tego jeszcze wyobrazić. Być może potrzebowała na to więcej czasu, a być może takie udawanie podobało jej się i zmuszało do tego, by sprawdzała, jak daleko Larkin posunie się w swoich wypowiedziach, by uzyskać dokładnie to, czego chciał. Zaraz jednak pokręciła głową, gdy zaczął mówić o planach i zamarła, przesuwając jedynie opuszkami palców po brzegu kieliszka, gdy usłyszała, co miał do powiedzenia. Odwróciła się, podążając za jego spojrzeniem, dostrzegając kształt, na który pierwotnie nie zwróciła uwagi, by w końcu unieść lekko brwi, jakby zastanawiała się, co miała z tym fantem zrobić. Nie była pewna, czy droczenie się w tym wypadku ze Swasnea było dobrym rozwiązaniem, bo znała doskonale jego lęk, jednak odnosiła wrażenie, że właśnie w tych ich wyzwaniach było coś, co pchało ich nieustannie naprzód. W tych ich górnolotnych wymianach zdań, jakie prowadzili od niepamiętnych czasów. - Panie Swansea, zadziwia mnie pan - stwierdziła, upijając łyk wina. - Nie spodziewałam się, że jest pan skłonny do tego, żeby rzucać się w paszczę lwa, nawet jeśli ta jest niezwykle atrakcyjna.
Zaśmiał się cicho, kiedy dygnęła przed nim, ale nie komentował tego. Właściwie nie widział powodu ku temu, a jedynie pokłonił jej się dwornie, idąc za grą, jaką sama wybrała. Jemu to odpowiadało - taki związek w jakim tkwili, bez spalającego niszczycielskiego ognia, który zamiast utrwalać glinę - niszczył ją, swą temperaturą wywołując drobne pęknięcia, przez które dzieło niszczało szybciej, niż zdążyło nacieszyć oko. Podobało mu się, że docierali się w ten spokoju, jednostajny sposób, kiedy wszyscy wokół zdawali się w szaleństwie odnajdywać sens życia. Odnosił wrażenie, że oboje mieli dość emocji w trakcie pracy, przy próbach zapanowania nad materiałami, z jakimi pracowali i nie potrzebowali podobnej walki w domu, między sobą. Lubił te wieczory, te weekendy, które decydowała się spędzić z nim tak po prostu, jak i te dni, gdy zgadzała się na poświęcenie mu swoich wolnych chwil. Nawet jeśli coś wydawało się egoistycznym kaprysem, Larkin tak tego nie odbierał. Dla niego każdy związek składał się z egoistycznych momentów, bo czy nie tym właśnie były wiadomości - tęsknię, spotkajmy się? Nie potrzebował mówić tego Victorii, jak i nie potrzebował tego słyszeć. Widział to w każdym podobnym spotkaniu. Jednak miał świadomość, że tak nie będzie zawsze, a już na pewno nie wtedy, gdy sam się zatrzyma. Musiał się rozwijać nie tylko jako artysta, ale po prostu czarodziej, aby jej dorównać, aby zrównać się z nią w tym dążeniu do samozadowolenia. Nie mógł stać w miejscu, chcąc być u jej boku. Nie mógł też dłużej pozwalać się pętać irracjonalnemu strachowi, jakim było spoglądanie w lustro. Musiał zacząć z tym pracować i był pewien, że pierwszych prób dokona sam, ale na myśl o tym robiło mu się duszno. Obecność Victorii w mieszkaniu zdawała się sygnałem od losu, że oto nadszedł dzień prób. I nie mógł się z tego wycofać, nawet jeśli przez chwilę odciągał swoje myśli. - Może… Mógłbym popracować z tobą przy kole garncarskim, pokazując, jak przyjemne może być wyrabianie gliny i praca z nią… Choć sądzę, że wolałabyś zostać przy kamieniu i zmuszaniu go do poddania się twojej woli - odpowiedział, balansując między niedopowiedzeniami, dwuznacznościami, a rzeczywistą ofertą wspólnych ćwiczeń. Nie mógł jednak nieustannie odsuwać w czasie czegoś, co wciąż miał przed sobą, na co nieustannie uciekał spojrzeniem. Liczył, że zostanie z nim, tak jak był gotów zostać z nią nad wodą. Nie wiedział, w jakim stanie będzie, gdy spojrzy do lustra, ani co może się z nim stać. Sama myśl o spojrzeniu w odbicie przyprawiała go o zawroty głowy, więc czuł obawy w stosunku do tego, co mogło jeszcze się wydarzyć. Nie chciał być przy tym sam, a jednocześnie nie sądził, aby ktokolwiek inny mógł widzieć go tak bezbronnego. - Panno Brandon, sądziłem, że wyraziłem jasno swoje stanowisko. Nie zamierzam stać w miejscu i obserwować, jak osoba, u której boku chcę być, rozwija się, zostawiając mnie w tyle. Zamierzam dotrzymać kroku… I pokonać swoje lęki - odpowiedział, ale tym razem w jego głosie dało się słyszeć napięcie. Mimo to spoglądał spokojnie na Victorię, unosząc kieliszek w geście toastu. - Nie wiem, jak będę reagował i wolałbym nie być przy tym sam. Chyba że masz coś przeciwko - dodał, spoglądając na nią uważnie. Choć liczył na to, że razem z nim stanie do walki z lustrem, tak nie mógł wykluczać innych planów, jakie mogła mieć.
Świat ich nie rozumiał. Tego była pewna, zaczęła to dostrzegać już wcześniej, zaczęła rozumieć to, kiedy próbowała umawiać się ze Skylerem, a później jeszcze wyraźniej w przypadku Filina, kiedy dosłownie wszystko nie szło tak, jakby tego chciała. Potrzebowała czegoś innego, była, na swój sposób, nudna i staroświecka, a poza tym niesamowicie egoistyczna, skupiona na sobie i własnych wyborach. Nie umiała wskoczyć w obraz czegoś, co inni uważali za normalne, nie umiała połączyć się ze światem, jaki ją otaczał i czuła się z tym coraz gorzej, aż w końcu zrozumiała, że wcale nie musi tego robić. Nie miała takiego obowiązku, nikt tego od niej nie oczekiwał, to ona starała się dostosować do swoich rówieśników, jakby była przekonana, że tylko wtedy uzyska poklask, że tylko wtedy zdoła stać się kimś, o kogo inni chcą zabiegać. To była jednak bzdura, skończona głupota, jakiej nawet nie musiała komentować, to było coś, na co była skłonna machnąć w tej chwili ręką, dochodząc do prostego wniosku, że to ona mogła dyktować warunki, że to ona mogła pokazywać, kim była, zupełnie nie martwiąc się tym, że inni ludzie będą patrzeć na nią, jakby była za stara na swój wiek. Przestała zwracać na to uwagę, dostrzegając w końcu, że ci, którzy ją cenili, cenili ją za to, jaka była, lubili ją taką, jaka była i nie mieli do niej żadnych zażaleń, nie próbowali zmieniać jej na siłę, nie naciskali na nią, nie czarowali i nie kombinowali w inne sposoby. To było dość proste, a jednocześnie zajęło jej nieco czasu, by to dostrzec, by to w pełni zrozumieć, jednocześnie nieznacznie wyciągając się ze swojego gorsetu, w którym tkwiła. Na swój własny sposób stawała się buntownikiem, stawała okoniem do ogólnie przyjętych norm, kpiła z nich, tworzyła własne, budując swój świat zgodnie z własną wolą, mając w sobie tak wiele sił, że była w stanie naginać go pod własną wolę. A Larkin to akceptował. I chociaż czasami zastanawiała się, czy to nie nazbyt wielkie dla niego obciążenie, rozumiała, że jeśli chciał jej towarzyszyć, to właśnie to musiał robić. Pozostawanie w jej cieniu niewątpliwie wcale go nie bawiło, a jej nie bawiło nieustanne zapewnianie kogoś o tym, że był w czymś dobry, więc zdecydowanie musiała przyklasnąć jego odwadze, skoro postanowił walczyć z czymś, co go ograniczało. Nie wiedziała czym były dokładnie jego uczucia, nie wiedziała również, czym były jej własne, ale znajdowali się w tym tańcu z taką łatwością, że nie miała przeciwko niemu najmniejszej nawet uwagi. - Znasz mnie zbyt dobrze – powiedziała, a jej uśmiech nieznacznie się poszerzył, aczkolwiek znalazło się w nim coś sugestywnego, coś, co oboje doskonale rozumieli, chociaż przecież żadne z nich nie wypowiedziało niczego wprost. Oboje mieli świadomość tego, co kryło się pod wspomnianymi kamieniami, oboje wiedzieli, że z chęcią by po to sięgnęli, ale wciąż mieli przed sobą kolację, wino i lustro, na którym obecnie Victoria się skupiła. Wstała, spokojnie podchodząc do przedmiotu, który budził takie emocje w Larkinie, dusząc w sobie myśl, że było to niepoważne, bo doskonale wiedziała, jak działał lęk. Nie było w nim niczego uzasadnionego, nie było w nim niczego, co dałoby się logicznie wyjaśnić i zdaje się, że to właśnie najbardziej ją irytowało. Nie znosiła tego poczucia, że nie może nad tym panować, więc domyślała się, że to samo dotyczyło mężczyzny. Uniosła dumnie głowę, kiedy usłyszała jego słowa, zdając sobie sprawę z tego, że sama musiała również porzucić własne lęki, wiedząc, że nie może się za nimi ukrywać, a później odwróciła się w stronę Larkina i wyciągnęła do niego rękę, w której trzymała kieliszek, by wznieść toast i jednocześnie zaprosić go do siebie. - Chodź – dodała spokojnie, aczkolwiek stanowczo, widać było, że nie bała się być przy nim, a jednocześnie nie zamierzała sprawy odkładać na bok, skoro już życzenie i wola zostały wyrażone.
Był pewien, że zna ją dobrze, ale nigdy nie powiedziałby, że zna ją zbyt dobrze. Wciąż w wielu sprawach pozostawała dla niego zagadką, ale też wiedział, czego mógł się po niej spodziewać, co zaproponować, żeby była zadowolona i co zaplanować, aby oboje miło spędzili czas. Znali się naprawdę dobrze, ale wiedział, że wciąż jeszcze mieli przed sobą pewne tajemnice, które czekały na odkrycie. - I chętnie poznaję bardziej - odpowiedział, uśmiechając się nieznacznie, nie odrywając od niej spojrzenia. Podobało mu się obserwowanie, jak uśmiech nieznacznie rozjaśnia jej twarz, jak w jej spojrzeniu pojawiają się dodatkowe ciepłe błyski nim wywołane. Uwielbiał to, jak uśmiechała się do niego i za każdym razem uderzało w niego, jak piękna była. Tak po prostu, w całkowicie naturalny sposób. Nie miał jednak czasu, aby przyznać to na głos. Obserwował, jak wstała z miejsca, jak podeszła do lustra i mimowolnie poczuł, jak całe jego ciało spina się, gdy zdjęła materiał, zakrywający je do tej pory. Widział odbicie ściany, biblioteczki, fragmentu wejścia do kuchni. Domyślał się, że Victoria nie miała zamiaru odsuwać wszystkiego w czasie, ale nie czuł się pewny. W jednej chwili czuł, jak lęk próbuje przejąć nad nim kontrolę, choć przecież powinien nad tym panować. Wiedział, jak nielogiczny były obawy przed spojrzeniem w lustro i uważał, że spośród wszystkich lęków było to najbardziej żenujące, ale w obliczu strachu logika nic nie znaczyła. Kiedy wypowiedziała jedno słowo, wyciągając w jego stronę kieliszek z winem, jakby wznosiła toast, wiedział, że nie ma odwrotu. Nie chciał z resztą unikać podobnej konfrontacji, choć nie był pewien, jak będzie na niego spoglądać później, gdy pokaże przed nią tę część siebie, którą skutecznie chował przez ostatnie lata. - Liczyłem, że będę mieć jeszcze chwilę - przyznał szczerze po tym, jak upił łyk wina i odstawił kieliszek na stół. Nie chciał przypadkiem zniszczyć niczego i ostatecznie podszedł do Victorii, wpatrując się w nią, uporczywie ignorując lustro. Nie zdawał sobie sprawy z tego, jak mocno zaciskał zęby, jak blady nieznanie się stał. Skupiał się na tym, aby odsunąć od siebie to, co słyszał w dzieciństwie od ojca, słowa, które dały początek niechęci, a później fobii. Zwątpienie, czy to, co widział to był na pewno on, czy jednak nie była to inna forma, czy nie było to coś, co sobie wymyślił… Wszystko to na nowo rozlegało w jego głowie, choć próbował skupić się na Victorii, na jej spojrzeniu, na jej obecności i surowym podejściu do rozwoju. Zastanawiał się, jak beznadziejny mógł być dla niej jego lęk, jak słaby mógł być w tej chwili w jej oczach, nawet jeśli wiedział, że rozumiała lęk, choć nie podzielała go. - To… Ostatni raz spoglądałem do lustra w dzieciństwie - powiedział cicho, z wyraźnym napięciem. W końcu przymknął oczy, uśmiechając się blado i odwrócił się w stronę lustra, nieświadomie zaciskając dłonie w pięści, nie potrafiąc się rozluźnić. Kiedy otwarł oczy, przesuwał spojrzeniem od swoich nóg w górę, ale nie potrafił spojrzeć powyżej pasa, zaczynając dość płytko oddychać. To tylko odbicie…
Zawsze można było coś zgłębić. Poszukać czegoś, czego nie znało się wcześniej i to samo odnosiło się również do ludzi, z czego Victoria zdawała sobie sprawę. Do tej pory pogłębiała tę wiedzę właściwie podświadomie, po prostu spędzając z innymi ludźmi czas, teraz jednak stało się to nieco bardziej świadomym działaniem, choć w wielu sytuacjach, przynajmniej jej zdaniem, nadal egoistycznym. To było coś, czego zapewne nie była w stanie w ogóle się pozbyć, coś, co zwyczajnie w niej tkwiło i nie istniał sposób na to, by się od tego odwróciła, ale znowu, nie sądziła, by było to coś skrajnie złego. Nie sądziła również, by istnieli ludzie idealni, by istnieli ludzie, którzy zawsze, w każdej chwili, robili dokładnie to, co do nich należało, którzy byli zwyczajnie dobrzy dla innych i postępowali jedynie tak, by tych innych uszczęśliwić. Co nie oznaczało, rzecz jasna, że nie próbowała czegoś zmienić, choć trudno było powiedzieć, czy dla innych, czy dla siebie, czy być może z obu tych względów, tak po prostu, bez głębszego zastanawiania się nad tą sprawą. Ponieważ zaś była osobą zdolną do tego, by działać, do tego, by od razu brać byka za rogi, wstała, by zbliżyć się do lustra, nie zamierzając w ogóle zwlekać, bo dla niej nie było czegoś takiego, jak odwlekanie rzeczy w czasie. Mogła nad nimi długo pracować, mogła robić wiele rzeczy naraz, ale nie lubiła zostawiać niektórych spraw na boku, nie lubiła czekać na nie wiadomo co, a jeśli chodziło o obawy, to wiedziała już sama, że trzeba było z nimi walczyć, a nie czekać. Tak, jak na Podlasiu odważyła się kierować ku wodzie, tak teraz Larkin miał możliwość zmierzyć się z własnym odbiciem, co może nie brzmiało przerażająco dla innych, ale dla niego było prawdziwą niewiadomą. Upiła łyk wina, kiedy wstał, potem zaś odstawiła kieliszek, obserwując go w spokoju, choć nie zamierzała do niego od razu podchodzić, czy komentować w żaden sposób tego, co robił. Skoro on nie śmiał się z jej lęków, ona nie zamierzała śmiać się z jego niepewności, choć jednocześnie nie wiedziała, jak mogłaby mu pomóc. A przynajmniej do momentu, aż nie dostrzegła, co mężczyzna robił, jak się zachowywał, nie będąc w stanie do końca podnieść na siebie spojrzenia. Zapewne dlatego, pchana impulsem, złością, jaka czasami ją napędzała, podeszła do niego, by stanąć za jego plecami i zadziwiająco spokojnie objęła go na tyle, by położyć dłonie na jego udach, nie znajdując w tym niczego strasznego, dziwnego, czy wręcz niestosownego. To nie był pierwszy raz, gdy tam sięgała, a skoro tak, nie widziała w tym absolutnie niczego niewłaściwego. Nie traktowała tego zresztą w takich kategoriach, spoglądając na całą tę sprawę zupełnie inaczej, niż większość społeczeństwa. Nie odzywała się, wiedząc, że czasami słowa mogły wszystko zmienić, tym bardziej kiedy wpadała w ten swój sposób rywalizacji, jakiego nigdy nie dało się zatrzymać, kiedy zwyczajnie próbowała być górą, niezależnie od tego, czy miało to sens, czy zmierzało to do czegoś dobrego, czy nie. Wolała tego uniknąć, nie chcąc, żeby zmierzali w stronę, jaka w ogóle by się im nie spodobała, zamiast tego opierając się czołem o plecy Larkina i lekko zaciskając palce na jego ciele, dając mu tym samym znać, że tutaj była, chociaż jednocześnie, nie do końca wiedziała, czego od niego oczekiwał, ani czego oczekiwała sama od siebie.
Sam nie wiedział, czego od siebie oczekiwał. Wiedział, że nie chciał być rozczarowaniem dla niej, ale też dla siebie. Tyle. Nie wiedział, co miało się dziać, gdy spojrzy do lustra, gdyż do tej pory nie podejmował takich prób, za każdym razem mając atak paniki. Teraz też się do niego zbliżał, pomimo jej obecności, która liczył, że będzie dla niego motywacją. Jakąś z pewnością była, skoro nie odsunął się, nie uciekł i walczył z własnym ciałem, co mogła wyczuć przez materiał spodni. Drżał, a mięśnie wręcz spazmatycznie kurczyły się i rozluźniały, jakby szykował się do skoku, do biegu, byle dalej od tego, co uważał za zagrożenie. Jej dotyk pomagał mu skupić się na niej, na jej obecności. Miał zamknięte oczy i z każdą chwilą oddychał szybciej, płycej, próbując skupić się na cieple bijącym od jej dłoni. Cieple, które w innej sytuacji jedynie rozpaliłoby go, a teraz stanowiło bezpieczną przystań. Nie wiedział, jak długo nie ruszał się, jak walczył o uspokojenie oddechu. Wciąż wpatrywał się w swój pas, widział dłonie Victorii, a także swoje, z czego jedna zaciskała się na dłoni dziewczyny. Nie pamiętał kiedy ją złapał, nie był nawet świadom, z jaką siłą ją trzymał. Wiedział jedynie, że jak ją puści, wszystko przepadnie. Ucieknie. - Malując… malując autoportrety w dzieciństwie… Wtedy objawiła się metamorfomagia - zaczął mówić cicho, przez wyraźnie zaciśnięte gardło. Nie był pewien, czy zdradził to już kiedyś Victorii, czy pierwszy raz o tym mówił, ale czuł, że musi. Stopniowo próbował też spojrzeć wyżej, skoro jego dłoń wyglądała wciąż jak jego dłoń. Skoro wciąż czuł się sobą. - Zmieniał się nos… Długość i kolor włosów… Żaden nie wychodził jak powinien. Żaden autoportret nie spotkał się… nie spotkał się z aprobatą ojca i nikt nie domyślił się, że to metamorfomagia… Raz po raz słuchałem, że tak nie wyglądam i miałem znów malować. Nie taki nos, nie takie włosy, dlaczego takie okrągłe policzki, zły owal twarzy… Przestałem skupiać się na malowaniu… Nie wiedziałem co jest prawdziwe i… kto jest w odbiciu - mówił dalej, próbując wyjaśnić swój lęk, choć sam słyszał, jak żałosne to był. Jednocześnie poczuł, gdy tylko zatrzymał spojrzenie na swojej klatce piersiowej, że znów zaczyna tracić kontrolę nad swoim wyglądem. W miarę jak mówił, działo się z nim to, co w jego wspomnieniach i znów musiał się zatrzymać, zacisnąć oczy, wstrzymać powietrze. Kolejny dreszcz wstrząsnął jego ciałem, gdy chciał się wyrwać. To było ponad jego siły, choć… to było tylko odbicie w lustrze. Żałosne odbicie w lustrze. Wolną dłonią sięgnął do guzików koszuli, aby rozpiąć ją do połowy, mając wrażenie, że zaczyna brakować mu powietrza. Strach powoli napędzał złość, jaką kierował ku sobie i swojemu ojcu, ku całej krytyce, jakiej słuchał w dzieciństwie, a która w dalszym ciągu nie chciała go opuścić, sprawiając, że stał się tchórzem w tak prostej sprawie. Bał się odbicia. Żałosne…