Biuro Łamaczy Klątw przypomina trochę zaplecze starego antykwariatu. Z łatwością można znaleźć sobie tutaj własny kącik, by schować się pomiędzy opasłymi tomiszczami i najprzeróżniejszymi artefaktami. Łamacze klątw ściśle współpracują z tłumaczami, ale w swoim lokum również posiadają niezłe zbiory. Do Biura dostęp mają jedynie pracownicy - tutaj należy uważać na każdy przedmiot, by nie paść ofiarą jego niepozornego wyglądu. By dostać się do środka, należy stuknąć w odpowiednie miejsce na drzwiach zarejestrowaną różdżką.
Autor
Wiadomość
Gianna di Balsamo
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Kilka pieprzyków na twarzy, kilka tatuaży, blizna na prawym obojczyku po ugryzieniu wilkołaka
Staż łamacza klątw, część II, Florencja 2014r. Kostka:5
Ten staż ją dręczył. Powoli miała go dosyć. Wiedziała jednak, że jest on koniecznym, aby mogła podjąć normalną, pełnopłatna pracę. Dlatego mimo wszystko starała się dawać z siebie jak najwięcej, choć niewiele mogła zrobić. Jak na złość, nie działo się nic ciekawego, co wymagałoby jej większego zaangażowania. Może właśnie przez fakt, że skupiała się na rzeczach małych, znalazła pewnego pięknego dnia samonotujące pióro? Miała do wyboru, albo je oddać, albo zachować dla siebie i udawać, że je zakupiła. Postawiła na opcję po środku. W miejscu znalezienia pokręciła się jeszcze jakiś czas, aby upewnić, czy właściciel zguby się nie odnajdzie. Niestety dla niego, nikogo podobnego nie spotkała. Po dłuższym czasie utwierdziła się w przekonaniu, że nie zrobiła nic złego i mogła po prostu przywłaszczyć sobie to pióro. Chociaż tyle dobrego...
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
W życiu najlepiej było kierować się zasadą ograniczonego zaufania, a jeśli tylko było to możliwe, bazować na własnych, sprawdzonych doświadczeniach, a nie niekoniecznie wiarygodnych opiniach innych. Czasami warto było również zawierzyć swej intuicji, a ta podpowiadała Kainowi, że ma do czynienia z wyjątkowo wartościowym przedmiotem. Nie oczekiwał wcale potwierdzenia z ust koleżanki, ale musiał przyznać, że jej słowa tylko wzmogły towarzyszący mu optymizm. – Taki mam zamiar. – Przyznał śmiało, nie mogą doczekać się szczegółowej diagnostyki, którą na skutek nieplanowanej drzemki musiał nieoczekiwanie odłożyć w czasie. – Byle faktycznie nie okazało się, że ktoś przy zaklinaniu ją uszkodził. – Skinieniem głowy wskazał na badaną przez Giannę rzeźbę, bo o ile klątwa zdawała się działać doskonale, tak nie mogli jeszcze jednoznacznie stwierdzić, czy nie wywołała w figurze jakichś nieodwracalnych, destrukcyjnych zmian. Nuta wesołości słyszalna w tembrze jej głosu sprawiła, że i jego twarz rozpromieniała szerszym uśmiechem. Nic zresztą dziwnego, skoro oczami wyobraźni ujrzał również znajomą sylwetkę Browna usypiającego nad przeklętym posążkiem. – Żeby tylko jednego… – Pozwolił sobie zażartować, okrywając swoje słowa tajemniczą aurą, mimo że tak naprawdę sumienie miał czyste; wszak nie zwykł świadomie i z premedytacją krzywdzić innych ludzi, nawet jeśli nie darzył ich sympatią. A chociaż sprawienie starszemu łamaczowi klątw psikusa wydawać się mogło kuszącą propozycją, tak na całe szczęście, oboje dość szybko przeszli do porządku dziennego, a Theo skupił się na bacznej obserwacji kolejnych kroków wdrażanych przez bardziej doświadczoną od niego di Balsamo. Podziękował za papierosa, ale nie zdążył się rozsiąść, kiedy dziewczyna postanowiła podzielić się z nim swoim znaleziskiem. Podszedł nieco bliżej, przyglądając się runicznej siatce i wskazywanym przez Giannę wzorom, które mimo znajomości starożytnych znaków, niewiele mu jednak mówiły. – No to zapowiada się dość ciekawie. Jak tylko dokonam analizy figury, dam ci znać, dlaczego ktoś zdecydował się na tak potężną ochronę. – Poprzysiągł, że podzieli się z nią dalszą częścią tej historii w podzięce za jej pomoc. – Yhym… – Mruknął także porozumiewawczo na jej radę w kwestii przygotowań do egzaminu, ale nie rozwodził się nad tematem, zdając sobie sprawę z tego, że właśnie otrzymał wiadomość na wizbooku. Zamilknął więc na dłuższą chwilę, wyciągając magiczny dziennik, a zaraz skrzywił usta w grymasie, kiedy okazało się, że klient pomylił godziny spotkania i właśnie oczekuje na niego przed drzwiami gabinetu. - Nie dadzą człowiekowi spokoju… Będę musiał jednak lecieć. – Westchnął głośno, bo z chęcią zostałby z di Balsamo do samego końca przedsięwzięcia. – Wpadnę za jakąś godzinę. Pisz, gdybyś czegoś jeszcze potrzebowała. – Póki co musiał się jednak pożegnać. Zastukał więc tylko palcami o blat w oczekiwaniu na odpowiedź Gianny, a potem ruszył leniwie w kierunku drzwi, przypominając sobie w myślach wszystkie informacje, które miał zamiar przekazać podczas umówionej wizyty jednego ze swoich petentów.
zt.
Gianna di Balsamo
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Kilka pieprzyków na twarzy, kilka tatuaży, blizna na prawym obojczyku po ugryzieniu wilkołaka
O dziwo, całkiem nie przeszkadzał jej fakt, że Theo patrzył jej na ręce, co oznaczało, że musiała chłopaka tolerować. Normalnie nie lubiła, gdy ktokolwiek przeszkadzał jej w pracy. Czuła się wtedy poddawana ocenie i wnikliwemu sprawdzaniu, czy aby na pewno jej metody pracy były odpowiednie. Najważniejsze, że ona odnosiła sukcesy, a w jaki sposób nie powinno mieć znaczenia, przynajmniej z takiego założenia wychodziła Gianna. A tu proszę, takie zaskoczenie. Kaine był i dyskutował z nią na temat tego, jak wygląda jej praca, a ona nawet dała się wciągnąć w rozmowę! Kto by się spodziewał... Papieros zwisał jej z ust, kiedy ona dalej była wpatrzona w figurkę obłożoną klątwą. Próbowała rozszyfrować znaczenie użytych tutaj run, choć doskonale wiedziała, że jeszcze wiele pracy przed nią. To zadanie było paskudnie złożone. Musiała działać powoli i skrupulatnie, myśląc nad wszystkim tym, co robi. Z jednej strony to było dobre, ale z drugiej niekiedy bardzo męczące. - Oh, koniecznie musisz mnie o tym powiadomić! - oderwała wzrok na chwilę od figurki, aby spojrzeć na Kaine'a. Zaciągnęła się ponownie dymem papierosowym i strzepnęła nadmiar popiołu do popielniczki. Naprawdę była zaintrygowana tym, po co ktoś fatygował się, by taką figurkę obłożyć tak ciężką klątwą. Gianna była przekonana, że zasypianie, to najmniejszy z ich problemów i mogła się założyć o grube ilości galeonów, że faktycznie ma rację. Zakładała, że to była najmniejsza klątwa nałożona na ten przedmiot. Pod spodem powinno kryć się coś jeszcze. Inaczej, to by było po prostu zbyt proste... - Niczym się nie przejmuj. Idź i zalatwiaj, co masz do załatwienia. Ja prawdopodobnie sporo jeszcze czasu nad tym posiedzę. - machnęła ręką, poniekąd odprawiając chłopaka. Skoro miał swoje do zrobienia, to powinien się tym zacząć. Była dużą dziewczynką. Potrafiła samodzielnie poradzić sobie z problemami. I wiedziała, że na pewno nie odpuści, dopóki nie zdejmie tej klątwy. Zaciągnęła się ponownie dymem i odłożyła papierosa do popielniczki. - Myślę, że spokojnie możesz wrócić za jakieś dwie godziny, wcześniej nic ciekawego nie będę miła ci do powiedzenia - oznajmiła jeszcze. Theo ruszył w kierunku drzwi, a ona obróciła się z powrotem w stronę biurka, przy którym pracowała. Poprawiła okulary na nosie i ponownie zaczęła rzucać odpowiednie zaklęcia. Czekało ją wiele pracy z rozszyfrowaniem tych znaków runicznych...
Zt.
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Prawdopodobnie jeszcze przed sumami nie myślałby za bardzo o przejściu przed kurs łamania klątw, ale biorąc pod uwagę to na co napotykali się ostatnimi czasy, uznał że może być to wyjątkowo pożyteczna umiejętność. Poza tym było to całkiem dobre zabezpieczenie na przyszłość jeśli z jakiś przyczyn nie uda mu się zostać asystentem nauczyciela, a następnie nauczycielem. Do teoretycznego egzaminu uczył się - tak jak w sumie miał w zwyczaju - całkiem sporo. I całe szczęście wyniki tej nauki były wyjątkowo owocne. Teoria nie była dla niego większym wyzwaniem. W sumie to mógłby powiedzieć że niektóre z pytań były stosunkowo proste. Oczywiście było też parę podchwytliwych na które trzeba było zwrócić uwagę. Kilka osób zostało nawet wykopanych za drzwi, ale nie dziwiło go to za bardzo. W końcu czasem trafią się osoby które ściągać musiały. Ostatecznie udało mu się zdać z wynikiem niemalże maksymalnym, co mogło dać mu też powód do dumy. Co innego że przed nim stały jeszcze egzaminy praktyczne, czym mógł się już stresować. W końcu co innego prawdziwa klątwa na obiekcie, a teoretyczna na papierze. Na pierwszy ogień na praktyce natrafił na klątwy strzegące z którymi miał już małą styczność. Poza tym mieli już okazję troszkę się zapoznać z nimi na zajęciach starożytnych run. W końcu klątwy takie jak te często wykorzystywały je i ich właściwości. Jednak kiedy stanął przed pismem ogamicznym, w jego głowie panował pierdolnik. Początkowe próby przetłumaczenia tekstu spełzały na niczym, co tylko go frustrowało. Przynajmniej do momentu w którym zauważył swój dosyć głupi błąd. Czytał w złym kierunku. Dlatego było to tak pozbawione sensu... Klątwa okazała się być dosyć prosta w działaniu, a tym samym tak samo łatwa do przełamania. Sprawa miała się znacznie gorzej gdy chodziło o zdejmowanie przekleństw z przedmiotów. Jego zabawa z duszalikiem skończyła się tym że ten zaczął się przesadnie tulić do jego lewej ręki. Na szczęście z małą pomocą udało się go zdjąć. Oblał, ale odetchnął z ulgą kiedy usłyszał że będzie mógł podejść do tego etapu egzaminu po raz kolejny. Przyszedł kolejnego dnia z nadzieją że nie natrafi ponownie na przeklęty szal. No i się nie zawiódł. Dostał do odczarowania kastety ogniste. Klątwa do zdjęcia była dziecinnie prosta. Co innego że kilka iskier wypaliło mu dziury w spodniach. Naprawić zaklęciem się tego nie dało... Coż, najważniejsze że zdał i ten etap. Pozostał jeszcze ten najgorszy typ. Klątwa nałożona na człowieka. Merlin postanowił być dla niego w tym wypadku wyjątkowo łaskawy i dostał coś w miarę lekkiego. Kobieta przeklęta koszmarami. Był na nią wyjątkowo prosty środek zaradczy w postaci eliksirów na sen bez snów, ale raczej prościej było się przekleństwa pozbyć na dobre, prawda? Poza tym na własnym przykładzie wiedział jak wredne jest zaopatrywanie się w eliksiry, które są potrzebne nieustannie. Robił więc o tylko mógł żeby odpowiednio zidentyfikować klątwę i ściągnąć ją z kobiety. Udało mu się też tego dokonać, a egzaminator wydawał się być tym faktem zadowolony. Udało mu się zdać, co też niezmiernie go cieszyło. Miał nadzieję że podczas następnych przygód jakie będą go czekały na feriach i wakacjach nabyte tu umiejętności się przydadzą. No i może przy składaniu papierów do pracy jak skończy studia.
C. szczególne : Piegi, tatuaże na całym ciele, kolczyki. Chorobliwie biała cera. Krzyż Dilys na łańcuszku na szyi. Szmaragdowa blizna na dłoni, która jawi się zielonkawym świetle przy ludziach z genetyką, blizna na nodze po złamaniu.
Zarezerwowałem sobie weekend na godne wydawanie pieniędzy, które udało mi się uzbierać przez wakacje. Pierwszy raz w całej mojej edukacji szkolnej mogłem sobie pozwolić na tak łatwe znikanie z zamku i poruszanie się… no, gdziekolwiek. Bycie studentem to jednak zajebista sprawa. Na Pokątną dojechałem Błędnym Rycerzem, gdyż z jakiegoś powodu jeszcze nie przyszło mi zdawać teleportacji. Zastanawiałem się czy zająć się tym jako pierwsze, ale ostatecznie uznałem, że inne rzeczy na ten moment jarają mnie bardziej i to nimi się zajmę. Pierwszą z nich był kurs na łamacza klątw. Nie powiecie mi, że sama nazwa nie jest już zajebista, to jaka musi być praca! W planie miałem ten kurs i aurorski – chciałem już na początku studiów sobie wyznaczyć cel, a do tego warto było najpierw obeznać się z tym, z czym wiążę się dana robota. Najlepszy byłem z zaklęć i obrony przed czarną magią, więc to w tym powinienem szukać i żeby jednocześnie sama robota mi się podobała. Przyszedłem w wyznaczone miejsce i bez zbędnego tracenia czasu wszedłem do Gringotta i zgłosiłem się na ustalony już kurs. Wpierw był test teoretyczny, którego byłem pewny, że zdam i tak też się stało – do tego stopnia byłem zajebisty, że inni zdawający chcieli mnie ujebać, ale prawda zawsze zwycięża prawda? Drugi etap wzbudzał już we mnie wątpliwości, gdyż nigdy z run nie byłem jakiś zajebisty. To była czysta wiedza teoretyczna, nauczenie się tego sprawiało mi niemałe kłopoty, ale starałem się do tego przyłożyć. Gdy dostałem tabliczkę z jakimś pismem, a raczej kreskami, nieco się zaskoczyłem, bo nie było to nic, co byłbym w stanie od razu rozpoznać, ale smok walijski w rogu tablicy dał mi do zrozumienia, że to pismo ogamiczne. Po niespełna godzinie doszedłem do rozwiązania zagadki i przeszedłem dalej, do tematu klątw przedmiotowych. W tymże zadaniu dostałem wstążkę, którą zidentyfikowałem jako taśmę obłudy. Rzuciłem parę zaklęć i zmarszczyłem czoło, patrząc po egzaminatorach, dziwiąc się, że dają mi tak proste zadanie. Tym razem ten etap zajął mi tylko piętnaście minut. Najtrudniejsze jednak dopiero przede mną, finalna część kursu. Klątwa ludzka. Wpuszczono mnie do małego, ciemnego pomieszczenia, gdzie nawet nie zdążyłem się rozejrzeć, a już rzuciła się na mnie drobna dziewczyna, którą niemalże nie zabiłem, bowiem miałem już wycelowaną w nią różdżkę, gotów odeprzeć atak, intuicja jednak powstrzymała moje nawyki mięśniowe przed faktycznym atakiem. Wysłuchałem jej krzyków, że rzekomo płonie, po dotyku faktycznie musiałem przyznać, że była rozpalona, lecz nie miałem absolutnego pojęcia co z tym zrobić. Czas się skończył, ja zaś musiałem podejść do klątwy ludzkiej raz jeszcze. Drugie podejście było jeszcze gorsze – miałem przed sobą pogrążoną we śnie kobietę, do której wybudzenia potrzebowałem eliksiru. Z tej dziedziny byłem, no cóż, chujowy. Lecz jak finalnie się okazało, nie szło mi tak źle, dopóki nie przypilnowałem temperatury, tym samym niwecząc sobie szanse na zdanie tej części w tym podejściu. Kolejna próba była jeszcze gorsza, bardziej wpływająca na moją psychikę, to na pewno. Przede wszystkim zdziwiony byłem, że przyjmowali takie przypadki do testów kursantów, gdyż cierpiąca na klątwę osoba naprawdę cierpiała… i to przeraźliwie. Wiedząc, że nie zdziałam tu wystarczająco skutecznie i szybko, nie będąc nawet pewnym czy mi się uda, zrezygnowałem, przekazując ten „przypadek” specjalistom. Kolejny przypadek był pikusiem względem poprzednich. Rozgoryczona kobieta zaczęła mi opowiadać jak to bardzo chciała jechać na wakacje do Hiszpanii, zaś słońce zaczęło ją po prostu piec, niczym piekarnik kurczaka w marynacie. Od razu wiedziałem co robić, chwyciłem za różdżkę i przyspieszyłem rozpad klątwy, a kobieta była wolna od klątwy, tym samym ja zdałem kurs. Pożegnałem panią Karen i wyszedłem, udając się w stronę wyjścia, by następnie ruszyć do Ministerstwa Magii.
| zt
Yuri Sikorsky
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Liczne tatuaże, lewa noga pokryta bliznami po walce z mantykorą
Praca łamacz Klątw nie była tak emocjonująca jak mogła się wydawać na początku. Jako świeży stażysta nie wyjeżdżałem w teren a jedynie przyglądałem się pracy doświadczonych łamaczy, którzy starali się zdjąć klątwy z przedmiotów, które zostały już zwiezione do Banku. No i tutaj zobaczyłem dopiero jakie jest to żmudne zajęcie. Najpierw używając rozmaitych urządzeń i czarów trzeba było zidentyfikować czy i jaki urok spoczywa na danym przedmiocie. Nie miałem nawet pojęcia, że tyle różnych klątw można rzucić na przedmioty! Z jednego grobowca z Chin, z którego przywieziono do nas skarby klątwy ciążyły chyba na wszystkim na co dało się je rzucić! Jedna z koleżanek źle wykonała swoją pracę. Urok jaki ją trafił przynajmniej nie był groźny - po prostu w jednej chwili zupełnie wyłysiała. Dyżurny lekarz stwierdził, że nie ma żadnych innych oznak jakoby coś miało być z nią nie tak. Po tym zdarzeniu tym bardziej uważałem żebym czegoś przypadkiem nie dotknął. Jeśli o mnie chodzi szef zdaje się mnie w ogóle nie dostrzegać. Może i jest w tym moja wina? Co prawda znam język angielski bardzo dobrze i rozumiem wszystko co tutaj mówią a jednocześnie potrafiłbym wdać się nawet w dłuższe i sensowne rozmowy jednak po pierwszym dniu odniosłem wrażenie, że inne osoby patrzą na mnie nieco krzywo z racji mojego obcego akcentu. Nie przepadam za takim traktowaniem i już miałem wszcząć dosłownie krwawą awanturę ale szybko przywołałem się w myślach do porządku. Wszak moja praca nie polega już na obijaniu przypadkowych typów, a coś czuję, że wręcz nie byłoby to wskazane. Póki co więc siedzę cicho i przyglądam się pracy bardziej doświadczonych Łamaczy i jedynie w łazience pozwalam sobie na ciche klnięcie pod nosem w moim rodzinnym języku...
Yuri Sikorsky
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Liczne tatuaże, lewa noga pokryta bliznami po walce z mantykorą
Praca rozwijała się coraz lepiej. Dostałem mały pokoik z biurkiem przy którym mogłem pracować spokojnie w samotności nie dysząc komuś bezustannie w kark. Sprawiało to, że zarówno ja jak i reszta pracowników mogła lepiej skupić się na wykonywanej pracy, której było co niemiara. Moje kontakty z ludźmi również były coraz lepsze a powierzone mi zadania coraz ważniejsze. Najczęściej polegały teraz na dostarczaniu przedmiotów od jednego pracownika do drugiego, a pomiędzy nimi zbadaniu go samemu. Tak tez było i tamtego dnia. W moje łapki wpadły mianowicie kastety, które po uderzeniu zostawiały na ciele przeciwnika okropne krwawiące rany. Z racji moich zainteresowań nie mogłem sobie odmówić nieco zabawy. Oprócz zbadania przedmiotu pod wpływem klątw na niego rzuconych poświęciłem również sporo czasu na walkę z cieniem oczywiście z założonymi kastetami. Kiedy właśnie kończyłem trening usłyszałem z pokoju obok krzyk bólu. Odłożyłem kastety i pobiegłem zobaczyć co się stało. Okazało się, że zdarzenie jak na łamacz klątw było dosyć prozaiczne - otóż przewrócił się na krześle, na którym się bujał i rozwalił sobie głowę. Odprowadziłem nieszczęśnika do pokoju gdzie stacjonował medyk, a następnie wróciłem do pracy. Dochodziła już 18.00 - koniec mojej zmiany kiedy spotkałem na korytarzu kierownika. Zatrzymał mnie. -Dobrze, że cię widzę Yuri. Gdzie są te kastety, które miałeś do mnie dzisiaj dostarczyć? Wtedy to z przerażeniem uświadomiłem sobie, że zaliczyłem wtopę. -Przepraszam. Rozproszył mnie wypadek z Johnem. Za kilka minut dosatarczę je do pana biura - wymamrotałem po czym udałem się na swoje miejsce pracy. Tam z przerażeniem uświadomiłem sobie, że nie wiem gdzie dokładnie odłożyłem przedmiot. Na pewno był w tym pokoju ale gdzie dokładnie. Wszystko działo się tak szybko, że odłożyłem go po prostu na najbliższym miejscu, które było pod ręką ale w tym burdelu to mogło być wszędzie. Zacząłem przetrząsać gorączkowo miejsce ale nigdzie ich nie było. Patrzyłem wszędzie - na biurku, na krześle, na kanapie, która stała w rogu oraz pod wspomnianymi meblami. Przejrzałem tez wszystkie półki. Nigdzie nie było tego cholerstwa. Zrezygnowany usiadłem przy biurku i oparłem głowę na rękach. Teraz mnie wyleją. Jak nic. Mój wzrok padł na stosik dokumentów leżących na biurku. Musiały być świeżo przyniesione, gdyż wcześniej ich tam nie było. Zapewne sprawy przydzielone na jutro. Zajrzałem pod nie. Są! Uradowany wziąłem je ze sobą i pognałem do biura kierownika. Kiedy wpadłem zadyszany i położyłem je na jego biurku on spojrzał na mnie znad okularów. -Spokojnie Yuri. Co prawda są ważne ale nie musiałeś tutaj z nimi biec. Gdyby tylko wiedział co przeżyłem nie byłby ze mnie taki zadowolony. Niemniej na moje szczęście udało mi się wykonać zadanie i nikt nie zorientował się jak po drodze mało nie zawaliłem. Zanim udałem się na odpoczynek do domu wróciłem jeszcze na chwilę do swojego biura. Gruntownie je posprzątałem. Może i nie będę od razu idealnym pracownikiem ale przynajmniej będą wyciągał naukę na własnych błędach - to pozwoli, że z biegiem czasu będę coraz lepszy i jeszcze w przyszłości zostanę nie tylko najlepszym łamaczem klątw ale może i samym kierownikiem tego działu.
Yuri Sikorsky
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Liczne tatuaże, lewa noga pokryta bliznami po walce z mantykorą
A więc nadszedł już ten dzień - ostatni dzień mojego stażu w te firmie. Rzeczywiście od kiedy posprzątałem moje biuro wtop było znacznie mniej. Można wręcz powiedzieć, że praktycznie przestały się zdarzać. Trochę podciągnąłem się z mojej znajomości czarnej magii co pozytywnie wpłynęło na pracę nad niebezpiecznymi artefaktami, gdyż zwabienie mnie w pułapkę nie było już takie łatwe. Jak na złość podczas ostatniego dnia nie było nic do roboty. Zespoły łamaczy wyruszyły w teren a wszystkie artefakty, które zostały już do nas zniesione leżały zabezpieczone i zaksięgowane w skarbcu. Dlatego też zdziwiło mnie kiedy szef około południa zawołał mnie do swojego gabinetu w trybie pilnym. -Słuchaj Yuri - zaczął bez ogródek. -Twój staż dobiegł końca. Jesteś zdolnym pracownikiem ale nie mogę przyjąć cię jako Łamacza Klątw. Powód jest prozaiczny - nie masz kursu oraz masz zbyt małe doświadczenie. Jeśli jednak zadowala cię posada asystenta jednego z łamaczy to właśnie zwolniło się stanowisko i z miłą chęcią przyjmę cię do naszego grona. Niezależnie od decyzji przyjmij to proszę jako upominek na koniec stażu - przesunął w moim kierunku sakiewkę wypchaną galeonami. I cóż miałem w tym wypadku zrobić? Chowając sakiewkę do kieszeni wiedziałem, że jutro wrócę tutaj już nie jako stażysta ale jako Asystent Łamacza Klątw.
Yuri Sikorsky
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Liczne tatuaże, lewa noga pokryta bliznami po walce z mantykorą
Do części teoretycznej kursu podszedłem pełen pewności siebie. Wchodząc do sali uśmiechnąłem się do komisji i puściłem oczko do pięknej kobiety siedzącej najbardziej po lewej. Kobieta skromnie spuściła głowę lekko się czerwieniąc podczas gdy mężczyzna siedzący obok niej stłumił chichot widząc całe zajście. Idący obok mnie chłopak zmierzył mnie wzrokiem jakbym mu ukatrupił całą rodzinę. Nie wiem czy podobała mu się ta czarownica czy po prostu był zazdrosny o mój luz ale wiedziałem, że będę musiał uważać przy wyjściu żeby nie zaatakował mnie od strony pleców. Niemniej póki co zamierzałem skupić całą swoją uwagę na pytaniach. Zagłębiłem się w kurs i odpowiadałem na pytania. Nie minęła nawet połowa czasu a miałem gotowe już wszystkie odpowiedzi i na spokojnie je sprawdzałem. Pod koniec egzaminu kiedy czekałem już spokojnie na wyniki egzaminator wezwał mnie do sali. Stał tam również mój "znajomy", który wchodził do środka razem ze mną. -Panie Yuri, obecny tu mężczyzna twierdzi, że ściągał pan od niego. Sprawdziliśmy prace i rzeczywiście odpowiedzi są niemal identyczne. Czy to prawda? - zapytał egzaminator. Spojrzałem morderczym wzrokiem na chłopaka, który pod jego wpływem aż zadrżał, a następnie zwróciłem się do egzaminatora. -Proszę sprawdzić pytanie napisane w runach. Czy odpowiedź również jest taka sama? Egzaminator rzucił okiem na testy po czym skinął głową na potwierdzenie. -To teraz niech nasz kolega powie gdzie mieszka - spojrzałem na chłopaka. -Skoro potrafił napisać to runami to i nie będzie miał problemów, by powiedzieć to po angielsku. Chłopak zrobił się czerwony na twarzy i przez chwilę otwierał i zamykał na przemian usta niczym ryba wyciągnięta na brzeg. Samo to wystarczyło za odpowiedź. -Dziękujemy panie Yuri. Musze z przyjemnością oznajmić, że uzyskał pan maksymalną liczbę punktów z testu. Natomiast co do pana, panie Will ściąganie to jedno ale próba wrobienia w to innej osoby to zupełnie co innego. Póki jestem w tej komisji nie ma pan co liczyć na kolejne podejście - stwierdził egzaminator po dłuższej chwili milczenia. Razem z innymi osobami, które zdały poszedłem dalej. W kolejnej sali mieliśmy do czynienia z klątwą strzegącą. Tego najbardziej się obawiałem. I jak się okazało całkiem słusznie - najpierw oślepił mnie posążek, którego nie potrafiłem zidentyfikować, potem inny posążek dmuchnął na mnie wiatrem i piaskiem a na sam koniec jeszcze raz dostałem posążek, przy którym już całkiem straciłem głowę i ponownie popełniłem błąd ślepnąc na kolejną godzinę. Stwierdziłem, że jeśli i tym razem nie zaliczę to zrezygnuję z tego kursu i posady. Najwidoczniej się do tego nie nadaję. Tym razem dla odmiany nie dostałem posążek tylko kamień. Cały pokryty pismem azteckim. Usiadłem do analizy a czas płynął nieubłagalnie. Szło mi kiepsko i już miałem się żegnać z posadą kiedy wpadłem na pomysł żeby zamiast dokładnej analizy klątwy zbadać ułożenie jej elementów. To przyniosło efekt - szybko doszedłem do tego co jest ozdobą, co częścią klątwy i szybko doszedłem do znaku kluczowego. Zniszczyłem go przy pomocy dłuta i młotka, a następnie przeszedłem dalej. W tej sali było już mniej osób - najlepsze przeszły dalej, a co słabsze wykruszyły się po drodze rezygnując albo doznając obrażeń nie pozwalających na kontynuację egzaminu. Podszedłem do stolika gdzie egzaminator wyciągnął w moją stronę pudełko. Kiedy je otworzyłem mało nie podskoczyłem do góry z radości. Kastety! Niemal od razu wyczułem klątwę ognia i przystąpiłem do jej zdejmowania. Starałem się to zrobić najszybciej jak mogłem więc zdejmowanie nie poszło perfekcyjnie - kilka iskier spadło na moje ubranie wypalając dziury ale kto by się tym przejmował! Uradowany włożyłem kastety na ręce pytając się czy mogę je zachować. Niestety egzaminator nie zgodził się na to - niemniej wysłał mnie do kolejnej sali na czwarty i ostatni etap egzaminu. Okazało się, że nie jest to sala tylko korytarz pełen drzwi. Na jego początku stało biurko. Po podejściu do niego jeden z egzaminatorów wstał i powiedział żebym szedł za nim. Po drodze wytłumaczył mi, że ostatnia część egzaminu polega na zdjęciu klątwy z żywego człowieka po czym bez ostrzeżenia wepchnął mnie przez jedne z drzwi do środka. Kiedy tylko tam wszedłem rzuciła się na mnie furia w postaci drobnej czarownicy. Zaczęła krzyczeć, że cała płonie i dłużej tego nie wytrzyma. Rzeczywiście w dotyku była znacznie cieplejsza niż zwykły człowiek. Wniosek nasunął się sam (tym bardziej że przed chwilą miałem do czynienia z kastetami) - klątwa ognia. Niemniej jednak by rzucić przeciwzaklęcie potrzebowałem więcej danych. Mimo moich usilnych starań nie udało mi się jednak wyciągnąć od czarownicy nic sensownego, a jej kurczowe uczepienie się mojej dłoni nie pozwalało na rzucanie zaklęć. W końcu mój czas upłynął. Wyszedłem na korytarz kiedy zespół medyków zajął się dziewczyną a egzaminator pokiwał smutno głową. -No wyjątkowo trudne kiedy osoba porażona klątwą nic nie mówi ale łamacz musi być gotowy i na takie przypadki. Czy chce pan poprawić swój wynik? Kiwnąłem głową jednak następny pacjent tylko jęczał z bólu i również nie udało mi się nic z niego wyciągnąć aż do upływu czasu. Kiedy wyszedłem na korytarz egzaminator chciał zakończyć egzamin ale przekonałem go do dania mi ostatniej szansy. Tym razem nie mogłem narzekać na brak danych. Kobieta do której mnie wpuszczono od razu rozgadała się na całego zalewając mnie potokiem potrzebnych i niepotrzebnych informacji. Z jej wypowiedzi wywnioskowałem jasno, że jest porażona klątwą wrażliwości na promienie UV. Klątwa sama rozpadała się z czasem, wystarczyło jedynie przyspieszyć ten proces co było proste i co natychmiast uczyniłem. Kiedy wyszedłem z sali po zdjęciu klątwy z kobiety egzaminator pokiwał głową z uśmiechem. -Musisz jeszcze poćwiczyć podejście do ludzi ale wszystkiego nauczysz się z czasem - powiedział po czym wręczył mi upragniony dyplom.
Yuri Sikorsky
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Liczne tatuaże, lewa noga pokryta bliznami po walce z mantykorą
Wrzesień przywitał mnie w Anglii piękną pogodą jednak razem z nią pojawił się również nawał obowiązków w pracy. W końcu przez wakacje większość pracowników tradycyjnie brało urlopy a napływ przeklętych skarbów wcale ale to wcale się nie zmniejszył. Wręcz przeciwnie - można by odnieść wrażenie, że to właśnie przez wakacje napływało ich znacznie więcej. Tak więc mimo, że moje myśli zajmowała przede wszystkim piękna Cassandra musiałem zakasać rękawy i wziąć się do swojej roboty. Nasze biuro wyglądało tragicznie - całe zawalone rozmaitymi przedmiotami, które czasami wręcz tchnęły magią. Westchnąłem i wziąłem się do roboty. Podszedłem do gablotki z niepozornie wyglądającym pierścieniem i wziąłem do ręki akta. Już po kilku pierwszych zdaniach zagwizdałem cichutko pod nosem. Miał całkiem niezłą kartotekę. Na przestrzeni lat zabił aż kilkunastu mugoli oraz dwóch czarodziejów. Musiała na nim spoczywać jakaś solidna klątwa. Zakasałem rękawy i przystąpiłem do identyfikacji. Rzuciłem na pierścień zaklęcie identyfikujące zaklęcia, które na nim ciążą. Klątwa była skomplikowana oraz niejednoznaczna jednak po kilku godzinach starań udało mi się odkryć, że chodzi w niej o sprawienie krwawienia serca. Rzuciłem dodatkowo zaklęcie określające wiek klątwy. Okazało się, że pochodziła ona z okresu kiedy państwo Azteków przeżywało swój największy rozkwit. Tłumaczyło to działanie klątwy, gdyż Aztekowie znani byli z wyrywania serc swoim jeńcom. Westchnąłem w duchu. Oznaczało to jedno - kolejna klątwa, której szczegóły zaginęły w mroku dziejów. Idealna żeby zabić nawet doświadczonego Łamacza Klątw. Byłem co prawda tylko asystentem Łamacza ale niebawem chciałem prosić o awans więc nie mogłem rezygnować bez walki. Zamiast zawołać bardziej doświadczonych kolegów sam przystąpiłem do zdejmowania uroku. Na samym początku postanowiłem rozłożyć zaklęcie na czynniki pierwsze, by móc łatwiej rozszyfrować w jaki sposób ono działa. Nie było to łatwe. Gdyby móc to porównać do czegoś fizycznego można by powiedzieć, że przypominało ono poskręcany kłębek nici, który nie można rozplątać tylko trzeba mu się przyjrzeć. Musiałem znaleźć newralgiczny punkt klątw i go rozwiązać. Jeden błąd i mogło być po mnie. Przypominało to trochę rozbrajanie bomby jakie kiedyś widziałem w telewizji u mojego ojca chrzestnego. Pomyślałem wtedy, że mugole muszą być totalnymi debilami żeby zgodzić się na tak niebezpieczną pracę - ryzykować życie dla pieniędzy. Nie miało to żadnego sensu. Mój ojciec chrzestny powiedział wtedy "Oni nie robią tego dla pieniędzy. Nie ryzykują również życiem. Pewnego dnia to zrozumiesz". Rzeczywiście wtedy tego nie rozumiałem ale teraz kiedy sam stałem w magicznym odpowiedniku rozbrajania bomby zrozumiałem to. To było jak olśnienie. Jak słońce, które jasno zaświeci nagle prosto w oczy. Nie ryzykuję życia. Wręcz przeciwnie - robię to, by ocalić życia. I to, właśnie to, właśnie na tym polegała ta praca - na ocaleniu życia innych istot. Kiedy to zrozumiałem nie było już odwrotu. Nie darowałbym sobie gdyby komuś coś się stało z powodu mojego zaniedbania. Z wielkim wysiłkiem przeczesywałem strukturę zaklęcia. W końcu udało mi się - znalazłem kluczowy punkt w całej klątwie i zniszczyłem go przy pomocy zaklęć. Nawet nie zauważyłem kiedy za mną pojawił się kierownik biura. Kiedy odwróciłem się oblany potem uśmiechnął się do mnie i pokiwał głową po czym odwrócił się i odszedł do swojego biura. Na dzisiaj miałem dosyć, udałem się do domu, by jutro wrócić i zająć się kolejnymi klątwami.
z/t
Yuri Sikorsky
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Liczne tatuaże, lewa noga pokryta bliznami po walce z mantykorą
Kolejny dzień w pracy zapowiadał się tak nudny jak wszystkie inne ostatnimi czasy. Od kiedy wróciliśmy z wakacji Łamacze pracowali całymi dniami, by nadrobić zaległości, które powstały w wyniku udania się większości z nich na sezon urlopowy. Skutek wzmożonej pracy przez ostatnie tygodnie był taki, że obecnie niemal nie mieliśmy nic do roboty - ot zwykłe pospolite klątwy, które zdejmowało się w kilka, góra kilkanaście minut. Dzisiejszy dzień jednak był wyjątkowo nieznośny - ani jednego przedmiotu. Siedząc w biurze zagłębiłem się w lekturę dotyczącą klątw z Avalonu. Kiedy właśnie kończyłem drugi rozdział w kominku buchnął płomień i wytoczył się z niego jeden z Łamaczy drąc się wniebogłosy. Całe biuro zerwało się na równe nogi i doskoczyło do kolegi. Zachował na tyle przytomności umysłu, że gestem pokazał reszcie żeby się do niego nie zbliżali, po czym podwinął rękaw cały czas zwijając się z bólu. Zobaczyliśmy jak jego ciało powoli centymetr po centymetrze na naszych oczach zamienia się w kamień.Na taki widok nikt z nas nie był przygotowany. Szef biura wysłał jednego z Łamaczy do Munga, by natychmiast sprowadził pomoc medyczną ale mimo, że medycy zjawili się natychmiast tylko rozłożyli bezwładnie ręce - nigdy nie mieli takiego przypadku. Wtedy drzwi wejściowe otworzyły się. Stał w nich Sean - jeden ze starszych Łamaczy Klątw, który niebawem miał się udać na emeryturę. -Co się tutaj dzieje? - spojrzał na zbiegowisko szczerze zdumiony. Przepchnął się przez tłum do mężczyzny, którego ramię zdążyło zamienić się w kamień aż do łokcia. -Czemu nikt mu nie pomógł? - zapytał. -Nikt nie wie co mu jest - odparł szef. Staruszek westchnął. -Całe życie z wariatami. Czego od razu nie posłaliście po mnie? Ty! - skinął na mnie. -Pomóż mi. Przenieś go na łóżko do sali obok. Nie bój się - możesz go dotknąć, klątwa się nie przenosi. Reszta niech zostanie tutaj. Posłuchałem staruszka i zaniosłem mężczyznę na łóżko, które znajdowało się w pokoju obok. Staruszek zamknął drzwi i podszedł do mężczyzny. Jednym sprawnym ruchem różdżki rzucił zaklęcie znieczulające. -Nawet go nie znieczuliliście. Doprawdy! Czego was uczą teraz w tych szkołach? Nachylił się nad mężczyzną i zaczął mamrotać nieznane mi zaklęcia. Początkowo nic się nie działo, jednak po chwili postępujące skamienianie się zatrzymało. Staruszek spojrzał na mnie. -Teraz potrzeba trochę krwi. Wystarczy nawet kropla. Upuść ją na rękę w miejscu gdzie jest zamieniona w kamień. Wziąłem nóż i przeciąłem sobie kciuka, następnie upuściłem kilka kropel na rękę chorego. Śpiewne zaklęcia staruszka zmieniły się - śpiew teraz bardziej przypominał uspokajającą mantrę niż potężne rozkazy, które przypominał jeszcze przed chwilą. Moje krople krwi jakby zostały wchłonięte w głąb ręki a następnie z tego miejsca powoli ręka zaczęła wracać do swojego normalnego stanu. Po kilkunastu minutach było po wszystkim. Kiedy wieczorem zostałem sam w biurze (a przynajmniej tak myślałem) i pakowałem swoje rzeczy podszedł do mnie Sean. -Ta klątwa... Kiedyś się z nią już spotkałem. Byłem wtedy młodym Łamaczem Klątw... Zaczął swoją opowieść. Widać było, że długo dusił ją w sobie nie mając się z kim nią podzielić. Sean okazał się istną kopalnią wiedzy. Nauczyłem się od niego tego wieczoru wielu nowych rzeczy, o których wcześniej nawet nie śniłem. A pomyśleć, że wszystko zaczęło się od tak wyjątkowo nudnego poranka...
Przygotowywała się do tego zawodu odkąd pierwszy raz przekroczyła mury Hogwartu, a jeszcze wcześniej wiadomym było, że jej predyspozycje w kierunku analizowania składowych części zaklęć i runicznych zapisów przedstawiały się co najmniej ponadprzeciętnie. Kiedy zatem tuż po otrzymaniu papierów z OWUTEMów stawiła się w wyznaczonej sali w Gringottcie, czuła się w pełni gotowa i pewna siebie. Choć uzbrojona tym razem bardziej w pióro, niż różdżkę, nie stanowiło to dla niej problemu. Może nawet pomagało w obliczu pytań, jakie dostała? Może i kochała magię oraz jej twory, jednak doświadczenie i wybrana profesja podpowiadały ostrożność w obcowaniu z jej nieokiełznaną naturą. Przybory pisarskie na szczęście pilnie i ochoczo spełniały wszelkie zachcianki związane z przelewaniem informacji na kartkę. A wyniki teoretycznego sprawdzianu błyskawicznie dowiodły, że Puchonce ani wiedzy ani tuszu absolutnie nie brakowało.
Przy drugim etapie po Carrigan ewidentnie postanowiła zgłosić się odrobina pokory. Zadanie wydawało się być o tyle proste do rozczytania względem działania pułapki, co niezwykle deprymujące pod kątem odnalezienia jej zapalnika. Wkrótce bardziej od uderzenia strugą powietrza poczuła przeszywający chłód poniesionej porażki. Dopiero drugie podejście miało przekonać egzaminatorów, że mieli do czynienia z kimś, kto w przyszłości nadawałby się do wykonywania tego zawodu nie tylko w zakresie wiedzy teoretycznej. Choć rozpracowywanie otrzymanej klątwy strzegącej zajęło jej mnóstwo czasu i okazało się dość karkołomne w swojej infantylnej, ale i nudząco długiej formule, koniec końców była zdolna uporać się ze wskazanym wyzwaniem.
III - 4
Przy kolejnym, przedmiotowym tym razem, etapie, większe miała problemy z rozpoznaniem przeznaczenia i funkcjonalności otrzymanego obiektu aniżeli z samą klątwą. Kto by się spodziewał nakładanych na palce, metalowych okuć o dość gładkich, przytępionych krawędziach, zwłaszcza do zastosowania jako pogłębiająca zadawane pięściami obrażenia broń? Kto, mając lat więcej niż dwanaście był się jeszcze na pięści, jednocześnie traktując te wygłupy w tak poważny sposób? Chyba przez rozstrzyganie tego zagadnienia w głowie nie pomyślała o tym, że poza otworami na palce należało zdjąć również urok z krawędzi kastetów. Skończyło się wypalonymi w żakiecie dziurami, ale w tych okolicznościach decyzyjne osoby machnęły na to rękoma. I żadna z ich dłoni kastetów na sobie szczęśliwie nie miała.
IV 4 → 1
Ostatnią z części kursu udało jej się śpiewająco zawalić tylko raz, choć psychika Rin i przy drugiej próbie wrzeszczała już z bólu, domagając się zakończenia cierpień i porzucenia całej tej przeklętej kariery i związania się na resztę życia z zadaniami opiekunki kugucharów i lunaballi. Ten zawalony raz był trudny, choć chyba bardziej dla jej ludzkiego pacjenta, niż dla samej Carrigan. Mężczyzna przeraźliwie krzyczał, targały nim spazmy, a zdradzanego cierpienia w nerwach nie potrafiła z niczym skojarzyć. Zrezygnowała niemal natychmiast, tym samym wyraźnie bardziej pragnąc ukojenia dla nieszczęśnika niż własnego powodzenia na teście. Takie sytuacje potrafiły kompletnie zwalić ją z nóg i wytrącić wszelkie próby łączenia faktów. Żywiąc nadzieję, że kolejne podejście nie będzie mogło być po raz drugi tak złe, bardzo się przeliczyła. Choć musiała jednocześnie przyznać, że wyzwanie było zupełnie, absurdalnie wręcz inne. O ile wcześniej nie mogła znieść cudzego cierpienia, tak kolejna próba kazała jej to cierpienie zakończyć tu i teraz za sprawą niewybaczalnych metod. Przez własną naiwną grzeczność musiała nasłuchać się historii życia, naciąganych ludzkich dramatów i zdecydowanie zbyt gęsto akcentowanej pretensjonalności, choć pod kątem działań magicznych nie tylko nie potrzebowała tych informacji, ale wręcz dzielenie się nimi było absolutnie niewskazane. Kiedy miała wszystko za sobą, a robiła wszystko, aby stało się tak jak najszybciej, mogła opuścić sale banku goblinów z dyplomem... i bólem głowy.
z/t.
Marcus Deverill
Wiek : 31
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.85 m
C. szczególne : czarna kredka pod oczami, magiczne sygnety na palcach, pomalowane paznokcie i niewielka blizna na policzku, którą maskuje zaklęciami, niestety czasami bywa, że czar szwankuje, smród alkoholu i papierosów
Dzień. Dzień ten należał do niego. Chociaż na złość ojcu postanowił zdawać na Łamacza Klątw. John widział go w Wizengamocie, jak każde swoje dziecko, ale zawsze w rodzinie jest czarna owca, która zaburza piękny obraz rodzinnej wizji; tą owcą był Marcus Deverill. Nie przejmował się tym, właśnie zaczynał piękne życie u boku swojego ukochanego, zbuntował się przeciwko rodzicom, nawet jeśli robił, to już od dawna dzisiaj był sądny dzień. Miał wyjść na tym śpiewająco. Pewny siebie, dumny niczym paw, uzbrojony w potrzebną wiedzę, a przede wszystkim swoją charyzmę, zjawił się w banku Gringotta, w biurze łamaczy klątw, aby przystąpić do kursu. Młody, szalenie zakochany i pragnący doświadczać życia na własnych zasadach. Rozpierała go radość, ale też cudowny spokój, jakby wiedział, że nic złego nie może się stać, że jest bezpieczny. Na początku spodziewał się teorii. Sięgnął po swoje cztery pytania z kilkuset przygotowanych przez komisje. Trzeba było mieć szczęście albo przeogromną wiedzę, a najlepiej jedno i drugie, w tym momencie uważał, że ma wszystko. Trafiły mu się dwa podobne pytania związane ze strukturą magii, jedno z run zaś ostatnie z teorii czarnej magii. Wiedział, że aby zdać i przejść do kolejnego etapu musiał zaliczyć na siedemdziesiąt pięć procent. Żaden problem. Od razu, kiedy tylko podszedł do egzaminatorów, obdarzył ich niesamowitym uśmiechem, godnym samego Ministra Magii, zagadał o ich samopoczucie, nawet zażartował! Po sali rozniósł się śmiech. Od razu zdobył sobie ich zaufanie, nie zwrócił nawet uwagi na jadowite spojrzenia egzaminowanych rzucanych w jego stronę. Oh, co ta zazdrość robiła z ludźmi! Chcieli go wrobić, ale urok osobisty zrobił swoje i komisja była już jego, kiedy tylko wszedł z zamiarem zdania z tym swoim pięknym uśmiechem, zwalającym z nóg! Dlatego nie bał się kolejnego etapu, który zakładał uporanie się z klątwą strzegącą. Obejmowało to zrozumienie zapisu struktury fizycznej i samą wole maga. Kiedy spojrzał na swoją kamienną tabliczkę, od razu zdał sobie sprawę, że nie tego się spodziewał. Kreski, mnóstwo kresek. Cholerne zagadki. Uważne czytanie, zrozumienie tekstu było podstawą w tym zawodzie, a jednak przez chwile głowił się nad tym tekstem, powoli zdając sobie sprawę, że jest w totalnej dupie, dopóki nie zauważył smoka walijskiego. Rysunek był niczym wskazówka, to po nim poznał, że to pismo ogamiczne. Niestety odczytanie tego tekstu zajęło mu niemal godzinę, bo jak na skończonego idiotę przystało, zapomniał, że czyta się je od dołu do góry. Sama klątwa była prosta, złamanie jej również; pnącze porastają złodzieja, jeśli ten naruszy strukturę zabezpieczenia. Pierwsze etapy szły mu całkiem łatwo i przyjemnie. Był pewien, że uda mu się przebrnąć przez kolejne tak samo przecudownie. Następne zadanie dotyczyło klątwy przedmiotowej. Zbadanie obiektu poprzez jego dotknięcie nie wchodziło w grę, różnorodność zaklęć, jaka mogła być rzucona na przedmiot, była przeogromna. Zapowiadało się ciekawie. Przedmiot, z jakim przyszło zmierzyć się Marcusowi, został położony naprzeciwko niego w postaci zakurzonej tiary i to nie byle jakiej a samego Albusa. Nature klątwy od razu można było odczuć na własnej skórze. Wpływała na wzrok, wywoływała halucynacje, straszne projekcje, z możliwością utraty wzroku, a nawet śmierci. Deverill postanowił zaryzykować z przeniesieniem klątwy na notatnik. Uczynił to bardzo sprawnie, podpalając kartki. Musiał to zrobić szybko. Nie mógł dopuścić do powrotu klątwy do przedmiotu, z pewnością skończyłoby się to uszczerbkiem na jego zdrowiu lub czymś gorszym, kiedy tylko notatnik zajął się ogniem, okrutne wizje przejęły jego myśli, ale halucynacje zaraz to znikły w gasnących płomieniach. Rozległy się brawa, pochwalono pomysłowość Marcusa, nawet jeśli zdecydowanie była ona lekkomyślna, mógł przejść do następnej części egzaminu. Czym byłoby łamanie klątw bez ryzyka i kreatywności? Ostatni etap testował najtrudniejszy rodzaj klątw. Zrozumienie ludzkiego napiętnowania nie zawsze prowadziło do odpowiednich rezultatów, czasami przekleństw nie dało się zdjąć. Wymagało to znacznie więcej wysiłku, cierpliwości czasami czasu, a nawet odpowiednich rytuałów, które znały z pewnością już wymarłe plemiona. Obłąkanie czasami brało się z klątwy, a nie z choroby psychicznej, powolna śmierć w mękach wywołana przez formę zemsty, kar bądź tortur. Nienawiść w rękach człowieka władających przekleństwem czy czarną magią powodowało wiele szkód, to dlatego uczył się tego zawodu. Jak na byłego wychowanka Godryka Gryffindora lubił ryzyko, a także walkę ze złą stroną mocy. Do tego etapu Deverill podchodził nie raz. Na początku trafiła mu się spokojna, ale rozdygotana dziewczyna, łapiąca Marcusa za nadgarstki, trzymająca go mocno powtarzająca, że "płonie". Nie płonęła, ale faktycznie była rozgrzana. Już wiedział, już miał się nią zająć. Niestety kobieta spanikowała. Nie potrafił dać sobie z nią rady. Za drugim razem było o wiele gorzej. Głośny pacjent krzyczał przywiązany do łóżka. Rozwikłanie zagadki co mu było, okazało się zbyt ciężkie przez te ciągłe wrzaski. Ponownie wyproszono Marka z sali. Nie zamierzał się łatwo poddać. Nie miał podejścia do ludzi, jeszcze gorszym pacjentem okazała się kobieta, która leżała pogrążona w głębokim śnie. Potrzebny był eliksir na bazie soku z jabłka, a także właściwa inkantacja. Niestety, zamiast delikatnie podgrzać miksturę, podgrzał. No i po robocie. Ponowne podejście dało mu te samą pacjentkę, ale tym razem to inkantacja poszła beznadziejnie. Rodzice pewnie już w duchu cieszyli się na jego porażkę, że wróci z podkulonym ogonem. O nie! Jakby miał do usranej śmierci zdawać te egzaminy to tak będzie! Tym razem trafiła mu się starsza kobieta, patrzyła przez okno. Nie krzyczała, nie spała, nie histeryzowała; ulżyło mu. Marcus od razu zauważył, że babunia była zmęczona, ale za to bardzo miła. Chętnie przyjmował jej słowa "skarbeńku", skierowane w jego stronę. Z łatwością mógł przeprowadzić wywiad, dowiadując się potrzebnych rzeczy takich, jak dręczące ją koszmary, które dotyczyły śmierci jej męża. Zdecydowanie miał tu do czynienia z pasożytem żerującym na tragedii, żywiącym się ciężkimi emocjami śmierci, a także straty. Opracowanie złamania zaklęcia poszło szybko, sprawnie, bo pacjenta współpracowała, oby wszyscy tacy byli! Ładnie podziękowała za udzieloną pomoc Deverillowi, chociaż chyba nie czuła, że jego wykonywane czynności zadziałały. Egzaminator przyglądający się pracy Marcusa za to miał inne zdanie, uśmiechnął się, a także pogratulował ukończenia kursu. Wybiegł szczęśliwy. Musiał to opić z Loganem! W końcu mu się udało!
zt
Marcus Deverill
Wiek : 31
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.85 m
C. szczególne : czarna kredka pod oczami, magiczne sygnety na palcach, pomalowane paznokcie i niewielka blizna na policzku, którą maskuje zaklęciami, niestety czasami bywa, że czar szwankuje, smród alkoholu i papierosów
Zapał. Zapał widać było w jego oczach. Gotowość do pracy i zaangażowanie. Zdał wszystkie kursy, mógł w końcu rozpocząć staż jako Łamacz Klątw. Zawsze tego pragnął. Poszedł na przekór wszystkim, osiągnął, to czego chciał. Jeszcze zostało najważniejsze ślub z Loganem, ale to mieli już zaplanowane. Szczęście było na wyciągnięcie ręki, jak i cały świat tak mu się zresztą wydawało. Nawet jego rodzice nie mieli na to wpływu. Robił, co mu się żywnie podobało. Swój pierwszy dzień rozpoczął w wielkiej angielskiej instytucji w banku Gringotta. Zapowiadało się świetnie. Już od pierwszego dnia zdobył uznanie pracowników. Trochę żartów, inteligentnych rozmów, charyzmy i zachowania godnego każdego dżentelmena. Czarował ich tak, jak oczarował rodziców w dniu swoich narodzin (jak widać, nie trwało to długo). Każde zadanie, które zostało powierzone Marcusowi w tych pierwszych tygodniach stażu, zostawało wykonane przez niego perfekcyjnie. Widocznie miał do tego talent i dar. Nawet szefostwo coś u góry gra, że może przyjmą go na stałe. Nie mogło się obyć bez premii. Te dni są takie piękne. W tamtej chwili młody ekscentryczny chłopak nie wiedział, że życie dało mi kilka chwil szczęścia i uniesień, aby zabrać to bezpowrotnie jednym zaklęciem. Uśmiechał się, zdobywał przyjaźnie, jego wkład w pracę był ponadprzeciętny - wszystko układało się wprost magicznie.
Marcus Deverill
Wiek : 31
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.85 m
C. szczególne : czarna kredka pod oczami, magiczne sygnety na palcach, pomalowane paznokcie i niewielka blizna na policzku, którą maskuje zaklęciami, niestety czasami bywa, że czar szwankuje, smród alkoholu i papierosów
Podobno. Podobno, jeśli ktoś jest od wszystkiego, to mimo wszystko nie nadaje się on do niczego. Kolejne tygodnie stażu leciały mu pod hasłem tego powiedzenia, które totalnie nie było odzwierciedleniem Deverilla. Faktycznie zajmował się w tej robocie praktycznie wszystkim, a z jaką perfekcją, starannością i dokładnością! Tak więc oczywistą, oczywistością było, że postanowił zająć się zepsutymi okularami, wyczuwającymi wiązki czarnej magii. Nikt nie mógł sobie z tym poradzić, więc co mu szkodziło zaryzykować i ukazać światu swój geniusz! Od razu dostrzegł, że przyglądają mu się oczy ich guru. Szef przez cały czas dyskretnie (nie na tyle dyskretnie, żeby Marcus nie zauważył) obserwował, jak Deverill radził sobie z tymi okularkami, a mężczyzna rzucał zaklęcia, odprawiał tylko jemu znane rytuały. Kombinował, jak tylko mógł. Wytrwałości mu nie brakowało. Jeszcze jak góra widzi. Nie mógł przepuścić takiej szansy, aby nie zabłyszczeć! W końcu przetestował sprzęt i z zadowoleniem stwierdził, że działają, oznajmiając to całemu światu, a właściwe miejscu pracy. Master jednak już wiedział, bo cudowna premia wpłynęła na konto Marcusa w postaci dwudziestu pięciu galeonów. Los mu sprzyjał, a ten staż po prostu był mu pisany jak ta praca. Znaki od wszechświata w postaci hajsu mówiły same za siebie!
Marcus Deverill
Wiek : 31
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.85 m
C. szczególne : czarna kredka pod oczami, magiczne sygnety na palcach, pomalowane paznokcie i niewielka blizna na policzku, którą maskuje zaklęciami, niestety czasami bywa, że czar szwankuje, smród alkoholu i papierosów
Krew. Krew lała mu się strumieniem obficie. Początek był piękny, robił tutaj furorę, ale dzisiaj ten ostatni dzień sprawiał wrażenie przeklętego. Chciał nadrobić zaległości, trochę mało czasu miał, za bardzo odkładał te papierkową robotę na później, a widocznie za takie karygodne zachowanie przychodzi zapłacić. Nie wiedział jaki idiota zostawił na środku wielkie kartonowe pudło, o które przyszło mu się przewrócić i upaść tak niefortunnie, że wszystko pociemniało mu przed oczami, a potem zmieniło się w plamę czerwieni, która brudziła wszystko wokół; ale dobrze, że w środku nie było niczego nasączonego czarną magią. Trzymając się za nos i zużywają milion chusteczek, starał sobie przypomnieć zajęcia z krwotoków na magii leczniczej, kiedy to jeszcze chodził do Hogwartu. Nigdy nie był jednak dobry w te klocki, dlatego postanowił poprosić o pomoc, skoro wszyscy go tu tak lubili. Sam nie zamierzał bawić się w lekarza z obawy, że mógłby tylko pogorszyć sytuacje lub zrobić sobie krzywdę prostym zaklęciem. Kiedy sytuacja wróciła do normy, dokończył swoją pracę, a wychodząc z biura, nikt nie chciał go wypuścić. Tak go bardzo kochali! Ktoś włożył mu na głowę lewitujący kapelusz jako upominek na koniec stażu, a on mógł się cieszyć unoszeniem się nad ziemią w iście zajebistym stylu.
zt
Marcus Deverill
Wiek : 31
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1.85 m
C. szczególne : czarna kredka pod oczami, magiczne sygnety na palcach, pomalowane paznokcie i niewielka blizna na policzku, którą maskuje zaklęciami, niestety czasami bywa, że czar szwankuje, smród alkoholu i papierosów
Jednopostówka Pracownicza w terenie jako Łamacz Klątw
Dobrze. Dobrze, że mu oczu nie wypaliło, kiedy błysk światła poraził go po źrenicach, jednego był pewien. Tego, że powinien się napić. Chociaż wiedział, że przeginał i nie mógł stracić tej roboty, to jednak ręka mu zadrżała w kluczowym momencie, gdy próbował ściągnąć czar z medalionu. Praca Łamacza Klątw była cholernie niebezpieczna, ale przecież za to ją kochał, kierując się młodymi ambicjami. Teraz był stary i nieszczęśliwy, a przed sobą miał marne życie, z przeszczepem wątroby na top liście, chociaż czary takie cuda działały, że prędzej mu zregenerują zachlany organ, niż dadzą nowy. Jego oczy błądziły po przeklętej rzeczy, na którą słusznie skarżyła się pewna starsza pani podobna do jego świętej pamięci babuni. Cholerstwo ściągnęła ze strychu, a właściwe wyrzuciła przez okno, kiedy zorientowała się, że jej strych cały porósł mchem. Prosta klątwa nakładana na przedmioty, każdy normalny trzeźwy mag powinien sobie poradzić, a on co robił? Spróbował pierwszego lepszego zaklęcia, nie stosując odpowiednich środków bezpieczeństwa i łysnęło się niczym na pokazie fajerwerków w sylwestrową noc. — Zaparzę ci dziecko herbaty. - Powiedziała, Genevieve, bo tak miała na imię kobieta po osiemdziesiątce, właśnie szła zaparzyć mu earl grey. Jak na prawdziwego anglika przystało, herbaty i szkockiej nie odmawiał. Wiedział, że dobry sposób to przerzucenie klątwy na inny przekaźnik i zniszczenie tego, chociaż sposób ten wiązał się z dużym ryzykiem, dlatego nie był najlepszy. Tu zastosowano medalion z drewna, pewnie wyrzeźbiony przez jakiegoś druida czy ekologicznego świra. Nakreślił runę Gebo, od razu spostrzegł, że mech rozrasta się, jakby przeczuwał, co chcę Deverill uczynić, a mianowicie go zapieczętować w kręgu futharku starszego. Musiał się pospieszyć, nie chciał, żeby klątwa pochłonęła podwórko razem z domem. Może to nic strasznego mieć zieloną chałupę, ale ile w tym wilgoci. — Dziękuję za herbatę. - Upił łyczka, odstawił, a następnie wyjął metalowe pudełeczko, zapieczętowane kilkoma zaklęciami, połączonymi z czarnym obsydianem na środku. Umieścił je w kręgu z runami i medalionem, a następnie za pomocą czaru lewitacji uniósł przedmiot do skrzynki. Zamknął wieczko, aby skierować się do lasu. — Kochanieńki herbata ci wystygnie! - Krzyknęła za nim starowinka swoim żabim głosem od wypalenia tony papierosów. Pal tyle wizz-wizz'ów Marcus jak ona, a skończysz z głosem, który będzie odstraszać miłych dżentelmenów chcących wskoczyć do twojego łóżka. Wszedł między drzewa, wyjął woreczek a z niego runę, którą jeszcze chwile wcześniej rysował na ziemi przed domem Genevieve, aby zapobiec rozpowszechnianiu się klątwy. Zdublował runę zaklęciem, aby tym razem utworzyć realny krąg z runicznych kamyczków. Nie mogły być to różne ani przypadkowe runy tylko właśnie ta jedna Gebo. Umieścił za pomocą czaru lewitacji pudełeczko w kręgu i zaczął nucić kilka inkantacji, które sprzyjały zdejmowaniu klątwy. Nagle mała skrzynka pokryła się mchem, który zaczął zmierzać do kręgu z run, ale te go zatrzymały. Obsydian umieszczony w środku pudełka zaczął wibrować, aby następnie zostawić po sobie ślad czarnej mgły, która opadła, a klątwa znikła. Kiedy upewnił się, że jest bezpiecznie. Odzyskał swoją runę i pudełeczko, ale już bez kamienia na środku, za to wewnątrz krył się drewniany medalion na pewno bez swojego skażenia. Uwielbiał te pudełeczka, które pozwalały na zamknięcie jakiegoś niewielkiego przedmiotu w nich, aby następnie, zdjąć klątwę przekazując ją na kamień, który po prostu rozlatywał się w dziwnej mgle. Unikało się wtedy zniszczenia przedmiotu i było to bezpieczne, chociaż jak przystało na prawdziwego Łamacza Klątw, zabezpieczał się za pomocą runicznych symboli. Wyszedł z lasu, oddał drewniany amulet starszej pani i dopił herbatę, dolewając wpierw z piersiówki czegoś z procentami. Było chłodno, chciał się rozgrzać, takie wymówki towarzyszyły mu zimą, kiedy raz za razem sięgał po alkohol. Czekała go jeszcze powrót na bazę i wypełnienie masy papierkowej roboty. Czasami już nie pamiętał dlaczego kochał te pracę.
Od kilku miesięcy brytyjski świat magiczny żył tematem wróżek, pyłu, a od Nocy Celtyckiej również planowaną wyprawą na Jasny Dwór, jednak sprawy codzienne musiały biec dalej swoim rytmem. Gobliny w Banku Gringotta dbały o to szczególnie, nie pozwalając by wszechobecne drobinki wywołujące widziadła zakłócały zwykłą pracę. - Sikorsky - szef Łamaczy Klątw wyłapał cię od razu, gdy pojawiłeś się w Biurze. Kiwnął głową, zapraszając cię do siebie, zapewne w sprawie nowego zlecenia. Kiedy usiedliście przy biurku w jego gabinecie, mężczyzna podał ci dużą, szarą kopertę zawierającą dokumentację, w tym trochę zdjęć. - Mamy grubszy problem. Pamiętasz wyprawę Johna Carpentera? Zebraliśmy ją jak byłeś na urlopie w Venetii. Listy przyniesione przez wnuczkę Archibalda Blake'a, świątynie w Karnaku, na pewno kojarzysz. John przez pół roku siedział w Górnym Egipcie rozgrzebując ten temat. W zeszłym tygodniu zniknął razem z częścią zespołu. Współpracujemy ściśle z tamtejszymi służbami bezpieczeństwa. Póki co aurorzy wykluczyli udział osób trzecich. Najprawdopodobniej to kwestia klątwy. Nie wiemy jakiej dokaładnie. Mężczyzna westchnął ciężko i zadumał się przez moment, mozolnie ubierając myśli w słowa. - Potrzebujemy tam swojego człowieka. Specjalisty, który przyjrzy się materiałom zgromadzonym przez Carpentera, pomoże wyjaśnić co się stało i złamie ewentualną klątwę, o ile takowa rzeczywiście występuje. To będzie wymagało wycieczki do Afryki, możliwe, że na dłużej. Jesteś zainteresowany?
Yuri Sikorsky
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Liczne tatuaże, lewa noga pokryta bliznami po walce z mantykorą
Kiedy szef wezwał mnie do siebie nie spodziewałem się niczego dobrego. Bo i od kiedy wizyta u przełożonego oznacza coś dobrego? Niemniej od kiedy awansowałem z Asystenta na samodzielnego Łamacza starałem się błyszczeć przykładem. Nasz szef miał już swoje lata i kto wie - może w przyszłości mógłbym zająć jego miejsce? Poszedłem więc bez słowa sprzeciwu robiąc dobrą minę do złej gry. W środku jednak okazało się, że nie czeka mnie nic strasznego. Wręcz przeciwnie - miałem zająć się dużą sprawą, która będzie ode mnie wymagała pokazania się z jak najlepszej strony. Ponadto kiedy usłyszałem o co chodzi oczy mi się zaświeciły. Powiew starożytności wręcz zawiewał od tego zadania. Zgodziłem się więc bez chwili wahania. -Oczywiście szefie. Jak najbardziej jestem gotowy się tego podjąć. Od czego mam zacząć? Bo domyślam się, że najpierw muszę poznać niezbędne informacje zanim wyjadę.
Ostatnio zmieniony przez Yuri Sikorsky dnia Pią 31 Maj - 21:52, w całości zmieniany 1 raz
Szef skinął głową z zadowoleniem, kiedy wyraziłeś zgodę na udział w wyprawie, a potem wskazał kopertę, którą ci podał na samym początku. - Najpierw zapoznaj się z dokumentami, które są w kopercie. Kopie listów Blake'a, fotografie, zacznij tak jak zaczął Carpenter. Sugerowałbym również dowiedzieć się więcej o samym Karnaku i odświeżyć temat klątw w egipskich grobowcach. Oczywiście na miejscu będziesz miał wsparcie lokalnych specjalistów, ale nie byłoby dobrze, gdybyś robił za żółtodzioba. W kopercie były również kopie raportów, które John wysyłał już po opuszczeniu Wielkiej Brytanii, a także krótka notka na temat samej rodziny Blake. - Na zapoznanie się z tematem i organizację nowej wyprawy masz czas do jutra. Nie wiadomo co się dzieje z Johnem, ale my nie zostawiamy swoich ludzi. No i nie muszę chyba dodawać, że są naciski z góry. Rodzina Blake to jedni z najstarszych klientów Gringotta. Czarodziej klasnął w ręce jakby dla podsumowania tematu, a potem popatrzył wyczekująco. - Jakieś pytania?
Napisz jakie działania zamierzasz podjąć i czy chcesz się gdzieś udać w celu zdobycia nowych informacji. Opisz jak planujesz przygotować się do wyprawy i czy chcesz zabrać ze sobą do Egiptu kogoś jeszcze. Może być to asystent NPC, może być inny gracz. Może być więcej niż jedna osoba. Dodatkowo rzuć k100 - im wyższy wynik, tym skuteczniej czytasz między wierszami zapoznając się z zawartością koperty. ~ @Nicholas Seaver
Yuri Sikorsky
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Liczne tatuaże, lewa noga pokryta bliznami po walce z mantykorą
Nie miałem żadnych pytań. Podziękowałem szefowi za materiały po czym udałem się do swojego biura i zacząłem czytać zgromadzone przez mojego poprzednika dokumenty. Kiedy skończyłem wziąłem się za opasłe tomiszcze dotyczące klątw w egipskich grobowcach oraz rzuciłem okiem na ogólne informacje dotyczące Karnaku. Było już późno i zostałem sam kiedy kończyłem dokumenty. Chodź kochanie.Czekam na ciebie. -Tak. Już idę. Nie mogę się doczekać aż będziemy ze sobą. Zobaczysz co nasze języki potrafią zdziałać razem. -Już idę. Podniosłem się by iść na bal. Wtedy dotarło do mnie gdzie ja jestem i jaka absurdalna jest sytuacja. Przecież jestem w biurze Łamaczy i nikogo oprócz mnie tu nie ma. Słyszenie głosów nie jest dobrym objawem. Musze być naprawdę zmęczony. Poszedłem do łazienki i przemyłem twarz zimną wodą. No! Teraz lepiej. Może udam się do Egiptu z kimś? Rano wyślę patronusa do Tima. Chłopak z pewnością chciałbym posurfować sobie po falach Egiptu a ja przynajmniej będę miał towarzystwo w tym obcym kraju. Położyłem się by przespać się chwilę przed podjęciem dalszych kroków.
Postanowiłeś bazować na ograniczonych zasobach biura, trudno więc abyś zdobył jakieś szersze informacje co do miejsca, w które zamierzałeś się udać. Karnak kojarzył każdy, kto przejawiał choć umiarkowane zainteresowanie Starożytnym Egiptem, albo historią jako taką. W końcu znajdujący się tam kompleks świątynny należał do jednego z największych i najstarszych na świecie. Względnie niedaleko znajdowała się również Dolina Królów, co ułatwiało sprawę w kontekście dokumentacji, którą z kolei przejrzałeś całkiem dokładnie. Archibald Blake był archeologiem i poszukiwaczem skarbów, który w pierwszej połowie ubiegłego stulecia intensywnie działał na terenach północnej i środkowej Afryki. W szczególności upodobał sobie starożytny Egipt, a ponieważ jego działania miały charakter nie tylko naukowy, ale również grabieżczy, często stawał w konflikcie z prawem i konkurencyjnymi podróżnikami, między innymi z rodem Seaverów. Z listów, które dostarczyła do Gringotta wnuczka archeologa, Bastet Blake, wynikało, że Archibald poczynił jakieś wielkie odkrycie w jednej ze świątyń Karnaku, a następnie wyruszył w podróż do Doliny Królów. Z ostatniej z wypraw nie wrócił, zaginęły też wszystkie jego zapiski. Na szczęście Carpenter po kilkumiesięcznych poszukiwaniach wreszcie zaraportował odnalezienie nieznanych dotąd hieroglifów z informacjami o komnacie ukrytej w podziemiach świątynnych. Przesłał do Gringotta zgromadzone wskazówki, a następnego dnia słuch o nim i pozostałych uczestnikach wyprawy zaginął. Spośród ksiąg traktujących o klątwach egipskich jedna w szczególności zwróciła Twoją uwagę. Była obszerna i szczegółowa, czasem wręcz nużąca i na pewno nie byłeś w stanie jej przeczytać w jeden wieczór. Stanowiła jednak wartość jako pomoc naukowa, którą warto ze sobą zabrać na akcję ratunkową, bo kto wie, co mogłeś zastać na miejscu? Kiedy skończyłeś, było bardzo późno i zdecydowanie należało pójść spać. Nazajutrz czekało Cię dużo wrażeń i jeszcze więcej pracy, a jako łamacz musiałeś być w najwyższej formie.
Poszedłeś spać późno i dodatkowo byłeś umęczony widziadłami. Rzuć k100 na to, jak długo spałeś. Wynik powyżej 70 oznacza, że przegapiłeś poranną pobudkę i jesteś spóźniony ze wszystkim, a szef się wścieka i ma do Ciebie negatywne nastawienie.
Zaraportuj szefowi, co ustaliłeś, listę osób z którymi wyruszasz, jak zamierzasz się dostać do Egiptu i ewentualnie jakiego sprzętu potrzebujesz. Zamieść też informacje o własnym sprzęcie, który chcesz ze sobą zabrać (max 5 przedmiotów kuferkowych).
Moja głowa ledwo dotknęła poduszki a odpłynąłem w krainę snu. Śniło mi się, że walczę z Rocky Marciano - najlepszym bokserem w historii tego sportu. Walczyliśmy w formule bosku i miałem w związku z tym spore ograniczenia. Nagle jednak Rocky zerwał rękawice, chwycił mnie za ramię i zaczął szarpać! Zerwałem się gwałtownie. Okazało się, że to szef stał obok mnie i szarpał mnie za ramię starając się mnie dobudzić. Zerwałem się momentalnie na równe nogi. Powiedziałem w skrócie szefowi co udało mi się ustalić zeszłego wieczoru. -Chciałbym wziąć ze sobą mojego kuzyna. Możliwe, że będę potrzebował na miejscu kogoś komu będę mógł w stu procentach zaufać, że od tego będzie zależało moje życie. Chciałbym również wziąć tę książkę - wskazałem na opasłe tomiszcze dotyczące egipskich klątw. -Nie starczyło mi czasu, by dokładnie je przejrzeć a informacje w nim zawarte mogą okazać się kluczowe dla sprawy.
Podejście I Część I:5 Część II:5 Część III:5 - oblany
Po kilkunastu miesiącach współpracy z Ministerstwem Magii w ramach klątwołamania, zdecydował, że czas zdobyć odpowiednią certyfikację w tej dziedzinie. Coś, co było jego pasją i zainteresowaniem, zaczęło rozwijać się do takiego stopnia, że Rosa traktował to niezwykle poważnie. Udał się do Biura Łamaczy Klątw w Ministerstwie, by wziąć udział w szkoleniu, a następnie przystąpić do egzaminu. W początkowej części trafił na zestaw wyjątkowo ciężkich pytań. Miał nawet wrażenie, że w porównaniu z innymi otaczającymi go osobami, wręcz wybitnie się na niego uwzięli, ale nie miał wyjścia, nie zamierzał przecież się awanturować. Nie był już tak nerwowym człowiekiem i zasadniczo przygotował się do odpowiedzi wystarczająco dobrze, że nawet pomimo trudności zagadnień — poradził sobie śpiewająco. Nie omieszkał rzucić wymownego spojrzenia egzaminatorom, wychodząc z sali i udał się na drugą część egzaminu. Gdy otrzymał tabliczkę, zapełnioną kreskami, uniósł brwi. Nie było to coś, z czym miał doświadczenie. Walijski smok sugerował coś, ale potrzebował dłuższej chwili, by rozpoznać dialekt. Powoli i z mozołem rozgryzał, o czym jest zapisana klątwa, ale po godzinie okazało się, że choć pismo sprawiało mu dużo problemów, to sama klątwa była banalna i rozpracował ją w krótką chwilę. Nieszczęście miało wyniknąć dopiero w następnym etapie. Przeklęte przedmioty były zawsze wyzwaniem, nawet takie, które są do siebie podobne, często mogły być powiązane zaklęciami zupełnie innymi od siebie wzajemnie. Przypadł mu w udziale duszalik. Próbował rozpoznać jaką klątwą został obłożony materiał, analizując czy są na nim jakieś ślady, jednak mimo prób ten zawinął się ciasno wokół jego ramienia, uniemożliwiając dalszą pracę do takiego stopnia, że Atlas musiał poprosić o pomoc jednego z egzaminatorów. Niestety, tą porażką zakończył egzamin.
Podejście II Część I:5 Część II:2 Część III:2 Część IV:1
Wiedział, że certyfikacje musi zdobyć tak czy inaczej. Zapisał się więc od razu na następny wolny termin, w międzyczasie poświęcając trochę więcej nauki pracy z przeklętymi przedmiotami. Gdy przystąpił do egzaminu teoretycznego, z pewnym przekąsem zauważył tych samych egzaminatorów i zgodnie z oczekiwaniami, znów dostał wybitnie trudne pytania. Zagryzł jednak zęby, bo był przygotowany i posiadał wiedzę, w związku z czym pomimo poczucia niesprawiedliwości, odpowiedział na wszystkie i przeszedł do następnego etapu. Tym razem płytka z klątwą, którą dostał, była większa i cięższa, malowana w chińskie wzory i znaki. Przeanalizował ją pod różnymi kątami, rozpoznając ukryte sprytnie pismo klinowe, a stamtąd już było z górki. Z łatwością odnalazł symbol odpowiedzialny za wyczarowanego smoka i zniszczył go, neutralizując płytkę, po czym przeszedł do klątw na przedmiotach. Miał w pamięci swoją porażkę poprzednim razem, jednak poświęcił trochę czasu na odkurzenie wiedzy w tej dziedzinie i miał nadzieję, że to się opłaci. Tym razem otrzymał taśmę obłudy, na widok której uśmiechnął się lekko. Miał już do czynienia z tym artefaktem, więc czuł, że to łatwe zadanie zrekompensowało mu niesprawiedliwości części teoretycznej. Rozwiązał problem taśmy i udał się na ostatnią część egzaminu. Była to niewątpliwie część najtrudniejsza, a może najgroźniejsza. Klątwy ludzkie trzymały się wyjątkowo długo i nierzadko były przekleństwem pokoleniowym, a zdejmowanie ich wymagało interakcji z ludźmi, którzy w większości przypadków nie byli koherentni. Na nieszczęście Rosy trafiła mu się wyjątkowo gadatliwa czarownica i choć rozpoznał co było problemem, to samo zajęcie się klątwą kobiety trwało tym dłużej, że ciągle nadawała o swoim bajecznym wyjeździe na Majorkę. Kiedy skończył i przekazał ją w ręce uzdrowicieli, miał wrażenie, że sam musi się udać do szpitala na rezonans mózgu. Mimo to, podsumowując, zdał egzamin i otrzymał swój certyfikat, mogąc teraz z czystym sumieniem uznawać się za klątwołamacza.
- A jak zamierzasz się dostać do Egiptu? - szef nie był zadowolony z tego, jakie przygotowania poczyniłeś. - Spodziewałem się z twojej strony większego zaangażowania. Jeśli liczysz na awans, będziesz musiał się bardziej przykładać do spraw organizacyjnych. Szefowanie to nie tylko machanie różdżką, to przede wszystkim zarządzanie i dysponowanie zasobami. Potem wyraził zgodę zarówno na obecność kuzyna na wyprawie, jak i na wypożyczenie księgi, ale zastrzegł, że zwroty kosztów pobytu obejmują wyłącznie pracowników Gringotta. Potem przypomniał o tym, że ma ogarnąć kwestie transportowe i zadbać o pozostałe formalności. - Pamiętaj, żeby zakupy pracowe mieć na fakturze, inaczej ich nie rozliczymy. Pani Haniu, proszę dać Sikorskyemu formularze od transportu. I niech mi pani zrobi kawę, byle mocną! Pani Hania była starszą sekretarką, która do dziesięcioleciach pracy u Gringotta emanowała spokojem. Obecnie dorabiała sobie do emerytury i absolutnie nikt nie robił na niej wrażenia, nawet sam Merlin. - Panie Jureczku, proszę się nie martwić - zaszczebiotała do Ciebie, jak do zbesztanego przez ojca wnusia. - Postaram się załatwić świstoklik w trybie przyspieszonym. Proszę tylko podpisać tutaj i tutaj... Podała Ci dokument ze zgłoszeniem zapotrzebowania na transport międzynarodowy oraz drugi, zaświadczający obecność dodatkowego pasażera. Potem wyciągnęła trzeci formularz, zawierający tabelkę z rozpiską eliksirów. - Przysługuje panu zestaw eliksirów, ale proszę pamiętać, że zużycie każdego z nich będzie wymagało wyjaśnienia w sprawozdaniu z wyprawy, a niezużyte będą do zwrotu. Proszę odhaczyć potrzebne ilości, a jak pan skończy, wyślę patronusa do świstoklikarza.
Możesz wybrać maksymalnie 5 fiolek eliksirów, które będziesz miał na wyposażeniu w trakcie podróży. Stanowią one własność Gringotta, więc nie będą wpisane do kuferka, ale będziesz miał prawo z nich skorzystać w następnym wątku tej przygody. Eliksiry możesz dobierać z poziomów od wczesnoszkolnego do złożonego. Mogą to być różne eliksiry, bądź więcej fiolek tego samego. Możesz jeszcze zmienić wyposażenie, które ze sobą zabierasz. W odpisie oznacz @Nicholas Seaver
Yuri Sikorsky
Wiek : 34
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 178
C. szczególne : Liczne tatuaże, lewa noga pokryta bliznami po walce z mantykorą
Rzeczywiście zapomniałem o sposobie dostania się do Egiptu. Tym bardziej byłem wdzięczny sekretarce, która ułatwiła mi transport przy pomocy świstoklika. Podpisałem wszystkie dokumenty, które mi podsunęła oraz zaznaczyłem potrzebne mi eliksiry, a następnie spojrzałem na nią jeszcze z lekkim niepokojem. -Pani Haniu. Bardzo dziękuję za te dokumenty. Boję się jednak czy nie będą potrzebne jakieś dodatkowe procedury. Nie mam uprawnienia na międzynarodowe podróże przy użyciu świstoklików a moja ostatnia podróż przy użyciu nie do końca sprawdzonego świstoklika skończyła się mandatem. Da się to jakoś obejść? - byłem pewien, że starsza kobieta poradzi sobie i z tym problemem. Pracowała dla Gringotta już tyle lat, że zapewne potrafiła rozwiązać wszystko co rozwiązać się da.