Biuro Łamaczy Klątw przypomina trochę zaplecze starego antykwariatu. Z łatwością można znaleźć sobie tutaj własny kącik, by schować się pomiędzy opasłymi tomiszczami i najprzeróżniejszymi artefaktami. Łamacze klątw ściśle współpracują z tłumaczami, ale w swoim lokum również posiadają niezłe zbiory. Do Biura dostęp mają jedynie pracownicy - tutaj należy uważać na każdy przedmiot, by nie paść ofiarą jego niepozornego wyglądu. By dostać się do środka, należy stuknąć w odpowiednie miejsce na drzwiach zarejestrowaną różdżką.
Mefistofeles E. A. Nox
Wiek : 27
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 185
C. szczególne : Tatuaże; kolczyki; wilkołacze blizny; bardzo umięśniony; skórzana obroża ze złotym kółkiem; od 14.02.2022 pierścionek zaręczynowy!
Wymagania: • Kurs płatny: 100G (zapłać) • Każda poprawa: 5G • Do podejścia należy posiadać min. 15pkt z OPCM • Ukończona szkoła magiczna Ukończenie kursu: • Po ukończeniu kursu po certyfikat zgłoś się w tym temacie. • Nagroda: +4pkt OPCM lub Starożytne Runy
Część pierwsza - teoria
Pierwsza część polega na wylosowaniu czterech pytań spośród kilkuset przygotowanych przez komisję. Główne kategorie to: struktura magii jako energii, tworzenie zaklęć, teoria czarnej magii, struktura klątwy, runy oraz języki. Specjalne zaklęcia, którymi obłożona jest misa z karteczkami, nie dopuszczają do sytuacji, by dwóch egzaminowanych miało to samo lub podobne pytanie. Zaliczenie uzyskuje się od 75%.
Rzuć 1 kością k6:
1. Byłeś pełen nadziei, podchodząc do egzaminu. Sprawiałeś wyglądem i zachowaniem wrażenie, że ten test to tylko formalność. I właśnie przez to siedzący obok chłopak upatrzył sobie Ciebie jako swoją szansę na zdanie. Notorycznie zaglądał w Twoją kartkę i zaczepiał Cię pod stołem, aż egzaminator nie zdenerwował się na tyle, że Was obu wyrzucił z sali. Nie miał czasu ani ochoty słuchać wymówek i dociekać, kto ściągał, kto nie. Dzięki uprzejmości nieznanego kolegi musisz podejść do egzaminu raz jeszcze. 2. To był po prostu zły dzień. Nie można tego nazwać inaczej. Już sam widok ciężkich, burzowych chmur nie napawał optymizmem... A potem było tylko gorzej. Chropianek nadgryzł rdzeń Twojej różdżki, przez co nie mogłeś rozłożyć magicznej parasoli, gdy zerwała się ulewa. Kompletnie przemokłeś i przemarzłeś, zaczęło drapać Cię w gardle, rzuciła się gorączka, która skutecznie zamgliła Ci umysł. Nieważne, czy uczyłeś się wcześniej, czy nie, oblewasz z kretesem. Na szczęście różdżkarz był tak miły, że naprawił Twój patyczek za darmo, a przeziębienie przeszło po gorącej zupie z pieprzem. 3. Stres? Cokolwiek Cię męczyło, starałeś się to zwalczyć. I nawet się udało. Wylosowałeś pytania, ręce Ci się nie trzęsły, odpowiedzi znałeś (mniej lub bardziej). Oddałeś pergamin pełen nadziei we własne zdolności. A potem z przerażeniem (zdziwieniem?) dowiedziałeś się.... Że oblałeś. Tak skupiłeś się na odpowiedziach, iż zapomniałeś się podpisać, nie mówiąc o zapisaniu numerów lub treści pytań. Egzaminator najwyraźniej miał zły humor, bowiem z miejsca odrzucił Twoją kartkę, nawet jej nie czytając. Musisz do egzaminu podejść raz jeszcze. 4. Z chwili na chwilę coraz bardziej łapały Cię wątpliwości. Czy jesteś dobrze przygotowany? Czy to w ogóle dobra ścieżka? Mogłeś je dusić w sobie lub maskować pewnością siebie, ale nawet wówczas gdzieś pomiędzy myślami to poczucie zawahania się czaiło. Na pytania starasz się zatem odpowiedzieć najlepiej jak umiesz i kartkę oddajesz ostatni z grupy. Możesz odetchnąć z ulgą - zdajesz. 5. Nie był to najlepszy zestaw pytań, jakie można sobie wymarzyć. Kątem oka zauważasz (może celowo, może przypadkiem), że siedząca obok dziewczyna ma dużo łatwiejsze. Czujesz złość czy raczej zawiść? Twoje są bardzo szczegółowe i podchwytliwe. Acz nie ma innego wyjścia, musisz zacząć pisać. I chociaż miejscami masz kłopoty, czujesz, że temat traktujesz powierzchownie oraz klniesz na wyobraźnię twórcy pytań, zdajesz. Możesz być z siebie dumny. 6. Nieważne czy to fałszywe poczucie wyższości, czy godziny spędzone na nauce, czujesz się pewnie. Podchodzisz do misy z uśmiechem godnym kandydata na ministra magii, starasz się luźno zagadać do egzaminatora. Zdobywasz sympatię od pracowników, ale też zazdrość innych egzaminowanych, dość zestresowanych. W czasie egzaminu nawet próbowano Cię wrobić w ściąganie, abyś oblał. Na szczęście egzaminator przejrzał sztuczkę i wyprosił z sali właściwe osoby. Ty zaś zdajesz śpiewająco.
Część druga - klątwa strzegąca
Szczyt popularności oraz rozwoju klątw strzegących przypadał na okres przed naszą erą. Czarodzieje chronili swoje skarby przed złodziejami – okładali domy, skarbce, grobowce klątwami, o których legendy krążą po dziś dzień. Ich efekt przyjmuje zatem formę wszystkiego, co skutecznie zatrzyma złodzieja w wąskim korytarzu. Aktywowane były poruszeniem się, dotknięciem ściany bądź nadepnięciem na runy w posadzce. Struktura klątwy strzegącej obejmuje zapis fizyczny i wolę magiczną. Większość pisana jest runami, hieroglifami lub pismem klinowym, ale dla utrudnienia często alfabety mieszano, przeplatano z bezsensownym bełkotem bądź zmieniano formę ich liter. Zaś w długich korytarzach niejednokrotnie powtarzano element kluczowy kilkusetkrotnie, by wzmocnić efekt magiczny. Zdjęcie tego typu klątwy wymaga zrozumienia jego formy - prawidłowego odczytania zapisu fizycznego oraz odnalezienia runy kluczowej, która następnie zostaje zniszczona specjalnym dłutem. Naruszenie runy innej niż kluczowa kończy się natychmiastową aktywacją klątwy. W czasach obecnych najczęściej używane są do chronienia banków, budynków ministerstwa oraz prywatnych włości przed włamywaczami.
Rzuć 1 kością k6:
1 Kawałek kamienia leżał przed Tobą nieruchomo, pokryty skomplikowanymi hieroglifami. Kunszt wykonania był niesamowity. Ale przez dużą ilość szczegółów trudno dostrzec sens zaklęcia. Co było elementem klątwy, a co tylko ozdobą? W pewnym momencie zacząłeś mieć mgliste pojęcie na temat idei pułapki. Aktywowana miała wywołać wiatr, który by poderwał z ziemi piach i kurz. Uniosłeś zatem dłutko i wbiłeś je w hieroglif sępa. A gdy tylko skruszyłeś jego głowę, w twarz uderzył Cię ostry podmuch powietrza. Nie zdajesz. 2. Płytka, którą przed Tobą położono, była ceramiczna. Dość ciężka, ciemnoczerwona, malowana. Pomiędzy rysunkami znajdowały się chińskie litery, chociaż dziwne niejednorodnie żłobione. Kiedy przechyliłeś płytkę i spojrzałeś na nią pod światło, zrozumiałeś, że ktoś sprytnie ukrył rzeźbione pismo klinowe pod rysunkami chińskich hanzi. Wiedząc to, nie miałeś trudności zrozumieć struktury klątwy. Tworzyła hologram smoka, który atakuje włamywacza. Parę chwil zajęło Ci znalezienie litery kluczowej, ale skutecznie ją zniszczyłeś, neutralizując klątwę. Zdajesz i przechodzisz dalej. 3. Płytka była stara. Pokryta mchem oraz spękana. Runy dość płytkie, wytarte przez czas, ale wystarczyło zbliżyć dłoń do powierzchni znaków, aby wyczuć bijącą od nich silną magię. Ostrożnie zatem zabrałeś się za analizę: starszy futhark, niedbale wykuty. Runy częściowo na siebie zachodziły, niektóre kreski były wydłużone i skrzyżowane. Zrozumienie przyszło nagle, kiedy odsunąłeś głowę, by przyjrzeć się płycie z większej odległości. Dodatkowe linie przecinały się pod odpowiednimi kątami, tworząc pięć głównych run klątwy, rozmieszczonych w formie pentagramu. Ułożenie i dobór znaków nadawały im mocy wywołać niemałą powódź. Ale ta formacja była osłabiona w swej szczytowej części. Z zawahaniem wbiłeś dłutko w górną runę i odetchnąłeś, kiedy nie zalała Cię woda. Brawo, przechodzisz dalej. 4. Język wydawał Ci się całkowicie obcy i nieznany. Sama tabliczka była z białego marmuru i dziwnie śliska w dotyku. Jakby bardzo długo leżała w wodzie, porastając glonami. Oglądałeś ją z każdej strony, szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Gdzieś Ci wpadła całkiem trafna myśl, że to może alfabet atlantydzki. Nie spodziewałeś się takiego niszowego języka. Ale kiepsko poddać się bez walki. Spróbowałeś zatem odszukać jakikolwiek znajomy układ znaków i zniszczyć runę kluczową. Kilka sekund nie działo się nic... A potem nastała ciemność. Klątwa oślepiła Cię. Egzaminator obiecał, że to tylko na godzinę, niemniej "czarno widzi Twoje zaliczenie". Musisz podejść do egzaminu raz jeszcze. 5. Widok tabliczki pełnej kresek nie był tym, czego się spodziewałeś. Kilka linii głównych, przecinanych krótszymi, poprzecznymi na zadziwiająco dobrze zachowanej płytce. Na szczycie miała rysunek walijskiego smoka. Gdzieś coś Ci zaświtało, zresztą słusznie, że to pismo ogamiczne. Większość egzaminu zajęło Ci odcyfrowanie samego tekstu, bowiem zapomniałeś, że powinno je się czytać od dołu do góry. Niemniej nikt Cię nie poganiał, a po niemalże godzinie zrozumiałeś, że sama klątwa jest bardzo prosta - pnącza porastają złodzieja. Złamanie jej było równie proste. Brawo, przechodzisz dalej. 6. To był wyjątkowy kawałek kamienia, bowiem niemalże idealnie okrągły i pokryty zapisanymi w kole znakami pisma azteckiego. Przypominał trochę kalendarz, trochę ozdobę. Analiza znaków sprawiała Ci trudności, niemniej szybko zrozumiałeś samo ułożenie elementów klątwy. Mogłeś odrzucić zatem część liter jako zwykłych ozdób, a skupić się na 20 najważniejszych. Zruszone miały „zesłać gniew Słońca” i spalić włamywacza. Ostrożnie wybrałeś znak kluczowy i skutecznie go zniszczyłeś, zapewniając sobie przejście do następnej części egzaminu.
Część trzecia - klątwa przedmiotowa
Grupa klątw przedmiotowych jest najbardziej różnorodną spośród wszystkich. Obejmuje każde zaklęcie które rzucone na przedmiot nadaje mu cechy jawnie działające na szkodę osoby, która owego przedmiotu później dotknie. Jak klątwa strzegąca wymaga elementu fizycznego, klątwa przedmiotowa składa się tylko i wyłącznie z intencji magicznej, której struktura została wpleciona w materię przedmiotu. Zdjęcie takiej klątwy wymaga często od łamacza zrozumienia istoty energii magicznej oraz budowy zaklęcia, by móc stworzyć przeciwzaklęcie. Czasem możliwe jest przeniesienie klątwy z jednego przedmiotu na drugi, tymczasowo (możliwe przy wszystkich typach klątw, acz wyjątkowo silne uroki po pewnym czasie wracają do pierwotnego przedmiotu) lub na stałe (możliwe przy słabszych klątwach).
Rzuć 1 kością k6:
1. Pochłaniacz magii Pierścionek był niepozorny, ale gustowny. Wykonany ze srebra, bez żadnych kamieni. Ale też o wyjątkowej strukturze. Nieważne było zaklęcie, jakiego użyłeś, przedmiot zdawał się każde… wchłaniać. Jakby absorbował magię. Miałeś pewne przypuszczenia, jak to może być zbudowane, niemniej nie potrafiłeś zrobić wiele bez odpowiednio silnego zaklęcia analizującego. A takie Ci niestety nie wychodziło. Egzaminator pokręcił głową i po godzinie prób oznajmił, że musisz podejść do egzaminu raz jeszcze. 2. Taśma obłudy Wstążka wyglądała niepozornie. Nie była też obłożona silną magią - parę podstawowych zaklęć diagnostycznych pozwoliło Ci dowiedzieć się, że maskuje ona kłamstwo noszącego ją. Można pomyśleć, że trafiło Ci się najłatwiejsze zadanie, co niejako było prawdą. Bowiem wystarczyło mniej niż kwadrans pracy nad materiałem, abyś zdjął z niego zaklęcie bez żadnych problemów. Brawo, przechodzisz dalej. 3. Krwawe pióro Na blacie biurka leżało samotne pióro. Miało beżową lotkę oraz białą stosinę, zakończoną srebrną stalówką. Nic nietypowego. Korciło cię coś nim zapisać, ale wolałeś nie ryzykować. Zacząłeś za to badać magię zaklętą w przedmiocie. Niezbyt silna, ale dziwnie… Nietypowa. Z nutą uzdrawiania, może? Nie wiedziałeś, co to dokładnie jest, niemniej miałeś trudność zrozumieć ideę zaklęcia. A kiedy podszedłeś do prób neutralizacji go, klątwa uderzyła w Ciebie rykoszetem, tnąc zewnętrzne części rąk. Zostałeś oddany uzdrowicielowi, zanim będziesz mógł podejść do egzaminu raz jeszcze. 4. Kastety Można było nie spodziewać się czegoś, co wygląda tak… mugolsko. Kastety były ciepłe i ciężkie, otoczone niezbyt silną magią. Analiza samego zaklęcia nie sprawiła problemów, bowiem klątwa ognia była raczej prosta w swej budowie. Może więc zgubiła Cię zbyt wielka pewność siebie albo pośpiech? Przy zdejmowaniu zaklęcia trochę iskier padło na Twoje ubranie, wypalając w nim dziury. Ale poza tym, wszystko było dobrze – możesz podejść do następnego etapu. 5. Duszalik Szalik wyglądał naprawdę zwyczajnie. Oczywiście nic, co ląduje na stole egzaminacyjnym, nie jest zwyczajne, zatem warto podchodzić doń z rezerwą. Szczególnie, kiedy ciąg zaklęć wykazał, że obłożony jest zaklęciem duszącym osobę, która go założy. Dość silnymi, a przynajmniej sprawiającymi Ci problemy. Nie mogłeś pojąć niuansów klątwy na tyle, aby stworzyć przeciwzaklęcie. W pewnym momencie magia wyrwała Ci się spod kontroli i szalik zacisnął się na ramieniu. Na szczęście tylko ramieniu – egzaminator pomógł Ci się go pozbyć, a potem poinformował, że musisz podejść do egzaminu raz jeszcze. 6. Tiara Albusa Tiara jak tiara, może tylko trochę okurzona. Musiała gdzieś długo leżeć, ale nie zmieniło to faktu, że była obłożona silnym zaklęciem. Jego natura wpływała wzrok, wywołując straszne projekcje, ślepotę i śmierć. Trudno to będzie zdjąć. Ale sprytu Ci nie brakuje - wyciągnąłeś z kieszonki notatnik i postanowiłeś przenieść na niego zaklęcie. Sprawiło to trochę trudności, niemniej dałeś radę. A potem podpaliłeś go. Co prawda na krótką chwilę najgorsze wydarzenia z życia zalśniły Ci pod powiekami, ale kiedy płomienie zgasły, halucynacje też się skończyły. Egzaminator pogratulował Ci pomysłowości (i przestrzegł, że to było dość lekkomyślne), nim mogłeś podejść do następnej części egzaminu.
Część czwarta - klątwa ludzka
Klątwy ludzkie są najtrudniejsze do zrozumienia i zdjęcia. Najogólniej mówiąc, jest to zaklęcie, które rzucone na człowieka ma na celu zranienie go, pozbawienie wolnej woli, doprowadzenie do szaleństwa lub powolnej śmierci. Często używane jako forma zemsty, kary bądź tortur. To, co sprawia, że te zaklęcia są relatywnie ciężkie do neutralizacji, to ich konstrukcja. Wiele z nich używa bowiem magii zawartej w ciele czarodzieja jak paliwa - żeruje na ofierze niczym pasożyt, z czasem zyskując na sile. Łamacz musi delikatnie usunąć klątwę, nie raniąc przy tym pacjenta. W procesie diagnostycznym często ważna jest rozmowa z samym pacjentem, by zdobyć obraz tego, jak zaklęcie wpływa na życie ofiary. W przypadku osoby niekontaktującej z pomocą przychodzą zioła oraz eliksiry. Samo rzucenie takiej klątwy wymaga w większości jedynie komponenty magicznej, chociaż znane są przypadki, kiedy czarnoksiężnicy wspomagali się kręgami runicznymi lub częściami ciał ofiar.
Rzuć 1 kością k6:
1. Kobieta miała liczne, czerwone plamy oraz bąble od oparzeń. Już z daleka słyszałeś, jak się piekli, krzycząc do egzaminatora. Domagała się natychmiastowej interwencji. Kiedy egzaminator Ci pozwolił, wyszedłeś do kobiety. Ta rozgadała się niemal natychmiastowo. Zaczynając od tego, jak to miała lecieć ze swoją siostrą na wakacje do Hiszpanii, bo obie ciężko pracują i należy im się trochę urlopu, więc wzięły sobie Majorkę, to takie cudne miejsce. Oczywiście bez mężów, babski tydzień z drinkami. A wtedy jak ona wyszła na słońce, to pan nie uwierzy! Słońce zaczęło ją palić! Czuła się jak kurczak na ruszcie! Łatwo było zrozumieć, że to zaklęcie zwiększające wrażliwość na światło UV. Z czasem mija samo, ale delikwentka nie chciała wyjść bez interwencji. Wystarczyło więc przyspieszyć samoistny proces rozpadania się zaklęcia. Po chwili kobieta była wolna od klątwy i oddana w ręce uzdrowiciela, a Tobie gratulowano ukończenia kursu. Zapewne bardziej byś się cieszył, gdyby nie migrena od monologu pacjentki, z którego dowiedziałeś się nawet, jak ma na imię (mianowicie Karen i mieszka na obrzeżach). 2. Mężczyzna, siedzący przed Tobą, miał bardzo znudzoną minę oraz ciało pokryte siniakami, zadrapaniami i bandażami. Mówił wolno i apatycznie, wyglądając jakby jego patronusem był bardzo zaspany basset. "No i rozumiemy się, ja to zawsze mam pecha. Trochę więcej nie było niepokojące. Dopiero to pianino, co na mnie spadło, zaczęło mnie zastanawiać. Nie każdego dnia na człowieka spada pianino, prawda?" Sprawa była prosta, nad mężczyzna ciąży klątwa pecha. Niestety delikwent od dawna ją ignorował, przez co nabrała mocy tyle, że egzaminatorzy stali dziesięć metrów od Was. Jak się okazało - bardzo mądrze. Bowiem przez szerokie okno budynku nagle wpadł... Pegaz, całkowicie spłoszony, w amoku rozbijając szybę oraz raniąc nie tylko "pacjenta", lecz i Ciebie przy okazji. Egzamin szybko został przerwany, zwierzę spacyfikowane, a Ty musisz podejść drugi raz. Acz przysługuje Ci darmowa poprawka ze względu na okoliczności. Za to kiedy czekaliście na uzdrowiciela, apatyczny pesymista rzucił tylko "widzi pan? Mówiłem, że mam pecha". Jeśli ta kostka wypadnie Ci drugi raz: ponownie spotykasz pechowego faceta. Tym jednak razem nie taranuje Cię pegaz, a spada na głowę doniczka. Skąd? Nikt tego nie wie. 3. To był trudny przypadek. Może nie tyle pod kątem diagnozy, co współpracy z pacjentem... A raczej jej całkowitego braku. Kobieta leżała, spokojna, pogrążona w głębokim śnie. Mugolskie legendy mówią, że magiczną śpiączkę może złamać tylko pocałunek ukochanego (preferowanie księcia), ale Ty wiesz, że prawda jest inna. I dużo trudniejsza. W pierwszym etapie trzeba uwarzyć eliksir, którego głównym składnikiem jest sok z jabłka. Później należy ostatecznie wybudzić pacjenta inkantacją. Eliksir szedł Ci dobrze. Do momentu dodania jabłka - przypadkiem zagotowałeś eliksir, który miał tylko się ogrzać. Nabrał głębokiej, krwistej barwy, a egzaminator zaprosił Cię na powtórkę. Jeśli drugi raz wyrzuciłeś tę kostkę: tym razem uważałeś z eliksirem. Był prawidłowo wykonany. Niestety, zepsułeś inkantację, ponownie oblewając. 4. Krzyki słychać było już z korytarza. Nieludzkie, przeciągłe wizgi cierpienia i szaleństwa, jeżące włosy na rękach i karku. Zaprowadzono Cię do niewielkiej salki, gdzie na łóżku leżał młody mężczyzna o czarnych, długich włosach i wychudzonej twarzy. Rzucał się po materacu, krzycząc nieprzerwanie. Odruchowe pytanie „co mu się stało?” spotkało się z kpiącym spojrzeniem egzaminatora. Musisz się samodzielnie dowiedzieć. Po chwili egzaminator oddalił się, a Ty zostałeś sam. Trudno było cokolwiek zrobić. Krzyki nie pomagały się skupić, a widok cierpienia rozpraszał. Atmosfera była ciężka. Im dłużej zwlekałeś z diagnozą, tym bardziej przedłużałeś męczarnie chorego. Obciążenie psychiczne okazało się zbyt wielkie. Po paru nieudanych próbach wycofujesz się, by nieszczęśnikiem zajęli się profesjonaliści. Musisz podejść do tej części egzaminu raz jeszcze. Jeśli drugi raz wylosujesz tę kostkę: trafiasz do innego pokoju, gdzie w podobnym stanie znajduje się ruda kobieta. Szarpie prześcieradło, drąc je na strzępy i w pewnym momencie rzuca się na Ciebie, przewracając. Kobietę zabierają za chwilę uzdrowiciele, a Ty musisz podejść do egzaminu raz jeszcze. 5.Kiedy wchodzisz do niedużego pomieszczenia, natychmiast rzuca się na Ciebie rozdygotana dziewczyna. Drobna, delikatna i bardzo niepozorna, krzywdy nie robi, ale trzyma Cię niesamowicie mocno za nadgarstek. Błaga o pomoc, powtarzając uparcie, że "płonie" i dłużej już nie wytrzyma, a Ty jesteś jej jedyną nadzieją. Choć doskonale widzisz, że nie ma tutaj żadnego ognia, czujesz po tym niechcianym kontakcie fizycznym, że czarownica faktycznie jest rozpalona. Nawet jeśli masz pomysł jaka to może być klątwa, nie starcza Ci czasu - dziewczę wpada w taką panikę, że kompletnie sobie nie radzisz. Twój czas mija, przeklętą nieznajomą zajmują się profesjonaliści. Tobie pozostaje tylko podejście do tego etapu raz jeszcze. 6. Starsza kobieta siedziała na krawędzi łóżka, patrząc za okno. Miała spokojny wyraz twarzy, kiedy do niej podchodziłeś. Była także w pełni kontaktowna oraz niezmiernie miła, chociaż zauważalnie zmęczona. Blada na twarzy, z podkrążonymi oczami. Nazywała Cię „skarbeńkiem” i chętnie odpowiadała na zadawane pytania. Dowiedziałeś się z nich, że co noc cierpi na ciężkie, wyczerpujące koszmary. Ich treść dotyczy głównie śmierci jej męża. Klątwa zdaje się żerować na niedawnej tragedii, jaka spotkała kobietę, wykańczając ją psychicznie i fizycznie. Prawidłowo postawiona diagnoza umożliwiła dość szybkie opracowanie planu na złamanie zaklęcia. Pacjentka współpracowała w każdym etapie, wdzięczna za pomoc. Co prawda pod koniec powiedziała, że nie czuje żadnej różnicy, ale egzaminator, jaki przyszedł ocenić Twoje działania, uśmiechnął się i pogratulował ukończenia kursu.
...stał przez gmachem banku, czując, jak jego wielkość onieśmiela. Bywał w nim tylko po to, aby dokonać wpłaty lub wypłaty. Nigdy celem szukania pracy. A jednak - przedsięwziął pierwszy krok w stronę zmiany zawodu. Mniej lub bardziej dosłownie, bowiem za chwilę przekroczył drzwi wejściowe Gringotta. Egzamin zaraz się zacznie. Nie może się spóźnić. Wylosował zatem pytania i... Nie mógł powstrzymać delikatnego skrzywienia. Nie chciał ściągać. Daleki był od pragnienia oszukiwania. Zupełnym przypadkiem zerknął na wylosowane pytania u odchodzącej od misy dziewczyny. Były tak przyjemnie łatwe w zestawieniu z tymi, które on miał... Ale starał się nie stresować, kiedy podchodził do ławki. Po prostu napisze najlepiej jak umie. Nie podda się teraz... Nawet, jak miał poczucie, że traktuje temat boleśnie powierzchownie. Zbyt płytko na takie szczegółowe i podchwytliwe pytania. Z niecierpliwością czekał po wszystkim na wyniki, odczuwając sporą ulgę, kiedy znalazł swoje nazwisko na liście. Tuż obok wyniku pozytywnego. Nie czekał na następny dzień. Od razu przystąpił do kolejnego etapu, zmieniając jedynie pokój. Został wprowadzony do niewielkiej sali, gdzie na centralnym biurku leżała ceramiczna płytka. Na szczycie był wyryty smok, a niżej rzędy kresek. Cudownie. Coś gdzieś mu kołatało, że smok to pewnie Walia, a tam... Tam było pismo złożone właśnie z kresek. Jak się nazywało? Ogamiczne chyba. Ale nazwa mu nie pomoże, jeśli nie przypomni sobie alfabetu. Zgarnął zatem kartkę i zaczął piórem coś szkicować. Rozrysować, co pamiętał z wyglądu tych osobliwych liter. Nie spodziewał się tak mało popularnego pisma, czując, że ten kurs będzie dużo trudniejszy aniżeli początkowo założył. Stopniowo zwalczał treść płytki. A kiedy przepisał ją sobie na kartkę, słońce na zewnątrz zdążyło sięgnąć zenitu. Obawiał się, że egzaminator mu przerwie, ten jednak cierpliwie czekał. A kiedy brunet zdarł z płytki właściwą runę (literę?), uśmiechnął się i pogratulował mu. Pozwalając przejść dalej. Jahleel czuł, że trzeba brać byka za rogi. Teoria i klątwa strzegąca za nim. Z miejsca więc podszedł do klątwy przedmiotowej... Żałując tego dość szybko. Wyczuwał wokół tiary silną magię. Na tyle, że zwątpił, czy da radę ją złamać. To było złośliwe? Nie chcą go tutaj, bo co? Rodzina związana z biżuterią, a nie klątwami? Zagryzł zęby, dostając z kieszonki notatnik. Przeniesienie klątwy jest łatwiejsze niż jej złamanie. I to właśnie uczynił, choć nie bez trudności. Potem wystarczyło jedno zaklęcie, coby spalić przedmiot. Gdyby nie te obrazy pod powiekami... Byłby z siebie dumny. Nie ma to jak szybki przegląd najgorszych traum, zakończony gratulacjami od egzaminatora. Jeszcze zapracuje na ich szacunek. Chwilę potrzebował przerwy. Acz dzień chylił się ku zachodowi, a jego zmęczenie łapało. Jak nie teraz, to kiedy? Odetchnął i kwadrans później stał już przed pacjentem. Myślał, że szybko sprawę załatwi. Miał już nawet plan, jak zmierzyć się z apatycznym człowiekiem, wszelkie środki ostrożności egzaminatorów uznając za działania nad wyraz. Niestety, nikt nie spodziewał się ingerencji przerażonego pegaza. Spłoszone zwierzę zalało go falą szklanych odłamków i zdzieliło kopytem. Musiał zaczekać na uzdrowiciela i przyjść innego dnia. Co w przypadku bruneta oznaczało następny ranek. Zostało mu tylko to. I chociaż wiedział, że nie będzie łatwo... Nie spodziewał się ujrzeć znów tego samego mężczyzny. Acz teraz nie osądzał egzaminatorów o zbytek ostrożności - zazdrościł im tego, że mogą stać daleko. Zabrał się jednak do pracy tylko po to, aby nagle poczuć tępy ból i stracić przytomność. Obudził się na łóżku szpitalnym, gdzie oświecono bruneta co do zdarzenia - rozbiła mu się na głowie ceramiczna donica. Kolejny raz opuścił budynek z niczym. I za trzecim razem miał już na wstępie złe przeczucie. Na szczęście się nie sprawdziło, niemniej nie oznaczało to, że jego pacjentka była lepsza. Krzyczała coś o ogniu, szarpała go, nie dawała pracować. Czas szybko mu minął, zbyt szybko. Nie zdążył nawet zacząć tworzyć przeciwzaklęcia, kiedy oznajmiono, iż nie zdał. Nie kłócił się. Po prostu spróbował raz jeszcze wieczorem... Trafiając znowu na pechowego mężczyznę. Zawiść, z jaką Jahleel spojrzał na egzaminatorów, stojących znowu daleko od przeklętego pacjenta, była chyba najsilniejsza, jaką w życiu czuł. Acz spróbował. Tylko po to, by po paru minutach zostać przygniecionym przez regał. Głowa wciąż pulsowało bólem, kiedy podszedł do egzaminu raz jeszcze. Nareszcie trafił mu się ktoś, z kim można pracować - pogrążona w magicznej śpiączce kobieta. Idealnie. Cisza, spokój, żadnych pegazów. Wystarczy zrobić eliksir i odzyskać odrobinę wiary w siebie na stanowisku łamacza. Poprzednie części wszak wyszły mu dobrze. Jedynie praca z ludźmi jest... Ciężka. Niestety, przez obolałe po spotkaniu z regałem ciało, zamyślił się na tyle, że przypadkiem zagotował eliksir, rujnując go zupełnie. I oblewając który już raz? Nawet nie chciał liczyć. Odpoczął dwa dni, przez weekend regenerując siły na kolejną próbę. Aby w poniedziałek stanąć znowu oko w oko z pechowcem. Na tym etapie mogliby być już dobrymi przyjaciółmi; nawet się mężczyzna uśmiechnął na widok Jahleela. Zdążyli sobie chwilę porozmawiać, acz Sæite czuł, że to jedynie wyścig z czasem. Tak jak zawsze. Albo zdąży złamać klątwę nim jej efekty znów poślą go do krainy braku świadomości, albo będzie musiał przyjść kolejny raz. Chociaż zaczynał sądzić, że jeśli egzaminatorzy nie robią tego celowo, by bruneta zniechęcić, to zaraził się pechem od własnego pacjenta. I proszę - szybko okiennica urwała się, spadając na mężczyznę. Jeszcze trochę i stanie się stałym bywalcem ichniejszego skrzydła szpitalnego. Miał ochotę płakać z radości, kiedy za siódmym razem zobaczył poparzoną słońcem kobietę. Siódmy, szczęśliwy. Do tego zabrał nawet z domu wisiorek w kształcie czterolistnej koniczyny. Głupi przesąd czy nie... Najważniejsze, że w końcu to zdał i mógł odebrać okupiony własną krwią (dosłownie) dyplom.
...postanowił być ostrożny. Praca w Ministerstwie nauczyła go jednego - nie wychylać się i znać swoje miejsce. Był tam ledwie urzędnikiem, a w oczach większości chłopcem od podawania kawy oraz wypełniania za kogoś nudnych papierków. Uzupełnij rejestr, uporządkuj raporty, pobiegnij z wiadomością, podaj, dodaj, pozamiataj. Zbytnie ambicje mogą zgubić, trzeba wiedzieć, kiedy się odezwać, a kiedy milczeć. Bycie korpo-szczurem rządzi się własnymi prawami. Nic zatem dziwnego, że i teraz postanowił wybadać teren, zamiast od razu zdobywać sympatię swoją charyzmą. O ile jakąkolwiek posiadał. Nie jemu oceniać. Starał się trzymać na uboczu, przyglądając starszym oraz poznając specyfikę pracy. Zresztą, to nie jest byle archiwum ministerialne, aby mógł tutaj zaproponować nowy sposób katalogowania informacji czy bardziej ergonomiczny sposób na przechowywanie teczek z danymi. To wyjątkowa i trudna sztuka, praca z samą magią. Z tą ciężką i czarną, jaka może łatwo odwrócić się przeciwko łamaczowi. Nie ma tu miejsca na brawurę czy lekkomyślność. Każdy ruch powinien być przemyślany. Nie chciał wobec tego nikomu w niczym przeszkadzać czy popisywać się znikomą wiedzą, zamiast tego stawiając na naukę poprzez obserwację.
...nie działo się nic ciekawego. Tak, jak planował, nie wychylał się nadmiernie, nie wchodził innym pod nogi, nie przeszkadzał. Minusem ostrożności był fakt, iż nie robił wielkiej furory, acz nie narzekał. Chwalono go za rzetelność, nie obrywał po uszach za nic. Wykonywał swoją pracę tak, jak należy, stopniowo ośmielając się i czując pewniej na stanowisku. Możliwość wyjazdów za tajemniczymi artefaktami niezmiernie kusiła. Jeszcze kilka lat temu planował nawet przełożyć w czasie studia, by móc podróżować. Ile dokładnie? Z sześć? Studia oraz praca w ministerstwie zacierały mu się w pamięci w jeden obraz przesycony ciągłym natłokiem obowiązków, stresu i problemów. Czasem się łapie na tym, że zaspany wciąż kieruje swoje kroki w stronę gmachu urzędu miejskiego zamiast na ulicę Pokątną. Zbyt krótko tutaj pracuje... Ale zaczynał czuć, że z dnia na dzień coraz lepiej odnajduje się w nowym zawodzie. Odrobina przygody i praca z magią w najczystszej postaci - zaczynał ekscytować się na samą myśl o możliwości ruszenia w teren. Obcowania z klątwami i namacalnej manipulacji zaklęciami. Dobry humor tylko poprawiło znalezienie samonotującego pióra. Co prawda był ostrożny względem przywłaszczenia sobie rzeczy. Kilka dni upewnił się, że nikt się o owe nie upomni. Parę razy użył go do zrobienia notatek z pracy na pobliskim cmentarzu. I nim zauważył, stało się częstym elementem jego wyposażenia.
...zbliżał się do końca stażu. To był dość przyjemny czas. Nie napotkał większych trudności, chociaż też nie zrobił wielkiego wrażenia. Ot, miły, rzetelny chłopak bez tego czegoś specjalnego. Schody zaczęły się na dwa dni przed końcem, kiedy to szef na każdego warczał i czepiał się o wszystko. Od słowa do słowa i z zebranych plotek poznał przyczynę owego złego humoru. Ciężko powiedzieć, co młodemu brunetowi do głowy przyszło, by próbować podmienić zbity flakon. Może fakt, że najmłodszy zawsze zbiera opierdol? W końcu i tak ktoś by zrzucił winę na niego. Warto przynajmniej spróbować... I odnieść druzgoczącą porażkę. Zacisnąwszy zęby, zniósł krzyki szefa bez słowa, jedynie przepraszając pod koniec. Wyszedł na tym stratny, ale hej - sytuacja uspokoiła się dość szybko. Niewykluczone, że sam winny wystarczył; ktoś, na kogo można wylać wiadro pomyj, by było lepiej. Humory zespołowi szybko się poprawiły, a sam szef chyba się zmieszał swoim zachowaniem. Może zrobiło mu się głupio? Bowiem ostatniego dnia stażu Jahleel znalazł na swoim biurku lewitujący kapelusz. Nie lada to prezent. Chyba naprawdę szef poczuł się w obowiązku wynagrodzić młodemu Sæite przedwczorajszą burę - nawet sobie chłopak nie zdawał sprawy, jak byciem dokładnym i pracowitym zarobił przychylność wielu osób w banku. Koniec końców rozstali się w miłej atmosferze.
Nie stresował się egzaminami. Nigdy. Pomimo, że większość szkolnych oblał, poprawiał, a przez niektóre prześlizgnął się zwykłym fartem. Większość ustnych zdając za sprawą listości nauczycieli. Wszystkich, z wyjątkiem Pattona Craine’a. Na samo wspomnienie profesora przewróciłoby się mu w żołądku, dlatego szczęśliwie nie wracał do tego czasu myślami. Zasiadł przy stoliku gotowy do napisania części teoretycznej. Zdążył wypełnić połowę kartki w pierwszych dziesięciu minutach, kiedy doszedł go głos kolegi z ławki obok. Zwrócił na niego niebiesko-szare tęczówki oczu, uśmiechając się kącikowo. — Jasne… — tak rozpoczynała sie każda jego wypowiedź, zanim podpowiedział nieznajomemu połowę odpowiedzi. I nic więcej, bo zanim się obejrzał, zostali wyrzuceni z sali. Parsknął śmiechem przed drzwiami, wbijając ręce w kieszenie spodni. Nie miał żalu. Dalej uważał, ze zdanie egzaminu to była tylko formalność, dlatego ostatecznie skinął znajomemu głową, życząc mu powodzenia na następnym egzaminie, choć miał nadzieję, że na nim się już nie spotkają. Rzeczywistość okazała się inna. Choć tym razem Damienowi dopisało większe szczęście. Zagadując sympatycznego prowadzącego, za sprawą charyzmy, zyskał jego przychylność. Kto wie, może w innych okolicznosciach by nie zdał. Nastepna część egzaminu odbyła się zaraz po tej. Ocena kamienia okazała się wyjątkowo prosta. Zetknął się z podobną aurą magiczną w przeszłości, dlatego szybko złamał kod zabezpieczający klątwę i przeszedł do następnego etapu kursu. Znacznie trudniejszego. Z uwagi na towarzyszące mu osoby. Choć starał skupić uwagę na pochłaniaczu magii, jakiego klątwę miał złamać, jego uwagę ściągała smukła sylwetka kobiety, o egzotycznych rysach. Zawiesił na niej spojrzenie, nie mogąc skupić całej swojej koncentracji na pierścieniu. Chociaż zwyczajowo odznaczał się nadzwyczajną zręcznością i lekkością ruchu, teraz, podążając za nią przez salę, wpadł na profesora, poklepując go po piersi i kłaniając mu się w pas, przesunął go lekko na bok, dalej podążając za nieznajomą. Nic dziwnego, ze wyrwany z zamyślenia, kiedy miał rzucić zaklęcie analizujące, dzieląc uwagę pomiędzy pierścień, a niewiastę, nie zdołał wydedukować nic. Nic w temacie zaklętego kamienia. Co do jednego innego wniosku był pewien. Właśnie poznał upragnioną kobietę. Analityczny umysł znacznie prościej, mimo kilka dni później złamanego serca, poradził sobie z oceną kastetów. Ręka zadrżała mu tylko raz, na wspomnienie smukłych dłoni i miękkich warg, które z jaką rozkoszą pobudzały jego zmysły. Uśmiechnął się do własnych myśli, urzeczony tą wizją, mimo konsekwencji jego rozproszenia, jaką okazały się dziury wypalone w eleganckim płaszczu. Wstrząsnął dłonią, strzepując z materiału ogniki. Błyszczały jak jej oczy… Z kolejnego etapu, ostatniego, pamiętał tylko sine wargi, zastygłe w bezruchu. Pocałunek księcia? Spróbowałby, jeśli to mogłoby ją wybudzić ze snu… ale nie mogło. Pozostałe próby podczas kursu nie zapisały się w jego pamięci tak wyraźnie, jak te pełne wargi. I drobne, kobiece ciało, smukłe palce, chwytające jego przegub. Albo on był rozpalony, albo ona. Albo oboje. Nie wiedział dlaczego ktoś chciałby ten stan zakłócać. W ten sposób nie pamiętał nawet czwartej próby - tej zdanej.
Kurs - łamacz klątw
Część I:1, 6 (poprawa) Część II:6 Część III:1, 4 (poprawa) Część IV:3, 4 (poprawa I), 5 (poprawa II), 2 (poprawa III), 1 (poprawa IV - darmowa)
| zt
Ostatnio zmieniony przez Damien D'Arcy dnia Nie 6 Wrz - 14:53, w całości zmieniany 4 razy
Damien D'Arcy
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : drobna blizna przecinająca prawą brew
Nikt nie spodziewał się po nim, że będzie pracował w Banku Gringotta. Nikt nawet nie zapamiętał go z jego dni stażowych. W gruncie rzeczy, nie przyszedł tu do pracy właśnie, a chcąc zapoznać się z zabezpieczeniami. Przemieszczał się niezauważony, bo dokładnie taki efekt chciał osiagnąć. Gobliny i pracownicy Gringotta w biegu nie zapamiętywali go wcale. Pytali go kilka razy o imię, uśmiechał się, za każdym razem podając inne, co utrudniło jego zakodowanie. Ostatecznie… bawił się przednio. Mimo, że z boku mogło to wyglądać tak, jakby śmiertelnie się nudził.
| zt
Damien D'Arcy
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : drobna blizna przecinająca prawą brew
Chociaż Damien opuszcał pracę przed ustalonym terminem, tak naprawdę nie zawsze od razu kierował się do domu. Korzystając z okazji, że jako pracownik Banku Gringotta miał możliwość lepiej przyjrzeć się zabezpieczeniom, czasami wykorzystywał tą sposobność do głębokiej analizy systemu zaklęć, jakim objęty był budynek. Uroki, rzucone na skrytki, bariery i sama identyfikacja goblinów, miał tą wiedzę już w jednym palcu, a mimo to, i tak bawił się świetnie, czując nutkę niepewności i ryzyka, za każdym razem, kiedy zostawał dłużej w pracy, choć nie musiał. W końcu jednak, faktycznie przestał przychodzić, pojawiając się ledwie na trzy godziny stażu, w których i tak ludzie ledwo go widzieli. Nie chciał zostać zapamiętany, mimo wszystko, a w szybkim tempie pracy, nawet szef nie zwracał uwagi na to, że jakiś tam Damien Montgomery bywa w robocie coraz rzadziej. Aż w końcu całkowicie zapomnieli o jego istnieniu. Osuwając się w cień, mógł przejść do kolejnej fazy inwiglacji Banku...
Miał już serdecznie dosyć lodowej klątwy, która uprzykrzała mu życie od czasu nieszczęsnego wakacyjnego rytuału i igrania z dziką magią, ale okazało się że znalezienie porządnego łamacza klątw wcale nie jest takie proste. Postanowił więc nie szukać porządnego, a jakiegokolwiek człowieka, który stwierdziłby, że jest w stanie mu i Bonnie pomóc i w ten sposób wylądowali razem w Banku Gringotta, do którego zaprosił ich ów specjalista. Wydało mu się to dosyć dziwne, predzej spodziewałby się spotkania w Ministerstwie czy Mungu, ale zarazem było mu bardzo wszystko jedno i gdyby tylko pan łamacz sobie tak zażyczył, to mógłby się z nim spotkać nawet na końcu świata. Krążył w milczeniu po ciemnym korytarzu pod drzwiami biura łamaczy klątw, oczekując w lekkim zniecierpliwieniu na przybycie mężczyzny. Czekał miesiąc na zdjęcie tej klątwy i wydawało mu się, że każda kolejna minuta trwa godzinę.
Bonnie Webber
Rok Nauki : II
Wiek : 22
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : chrypka, lekki amerykański akcent, szare oczy, długie włosy sięgające do bioder często związywane
To była jedna wielka katorga nie móc nikogo dotknąć bez narażania tej drugiej osoby na ból. Przez stres związany z nabytą klątwą straciła apetyt, a to wraz z jej wieczną dietą sprawiło, że skóra Bons zrobiła się niemal przezroczysta. Nie miała już tej energii co wcześniej, chodziła śnięta, zaprzyjaźniła się z mocną kawą, a w dodatku klątwa i "problem" Bloodwortha ciągnął się za nią jak cień. Aby uzbierać pieniądze na Łamacza klątw musiała porozmawiać z matką i była to rozmowa niezwykle nieprzyjemna. Długa, pełna wyrzutów, opieprzania i… jednorazowego spoliczkowania kiedy to okazało się, że rozczarowała matkę na wielu płaszczyznach. Całe to wszystko rzutowało na jej relację z Boydem. Nie rozmawiali tak intensywnie jak wcześniej, a i nie chciała dokładać mu swoich kłopotów. Łatwo było to wszystko zrzucić na działanie klątwy jednak miała już tego dość. Tak bardzo pragnęła się przytulić! Odprowadził ją tutaj ojciec, który podzielał opinię matki. Nie chciała jednak wprowadzać Boyda w niezręczność więc rozstała się z ojcem w korytarzu głównym. Po kilkunastu minutach stanęła obok Boyda, blisko, niemal dotykali się ramionami. Imitacja. Miała opuszczoną głowę a włosy związane w staromodnego kucyka. - Mam nadzieję, że nie będzie nas trzymać cały dzień. Myślisz, że zdejmowanie klątwy boli? - szepnęła do chłopaka jakby obawiała się podnieść głos w długim i szerokim korytarzu. Było tu przeraźliwie czysto, podłoga lśniła, unosił się charakterystyczny zapach… soli? No tak, groty ze skrytkami. W pewnym momencie nie wytrzymała napięcia. - Chcę cię przytulić. Móc dotknąć. Cokolwiek. Nie mogę już tego znieść. - wydusiła z siebie z płaczliwą nutą i popatrzyła na niego zza zasłony powstrzymywanych łez. Tęskniła do niego straszliwie. Niechże ten Łamacz Klątw się pośpieszy!
Damien D'Arcy
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 183
C. szczególne : drobna blizna przecinająca prawą brew
Ostatni tydzień był owocnie nieowocny. Damien pojawił się w pracy skory do niej jak zawsze. starał się nie rzucać nikomu w oczy, a jednak... ktoś w ten czy inny sposób zawalił jego biurko dokumentacją. Nie był do końca pewien, jak to się stało, ze ktoś tak zwinny, jak on potknął się o karton (zapewne to przez to, ze ostatnio oglądał z ojcem powtórkę polskiego serialu, gdzie Hanka Mostowiak wpadła w kartony i umarła). Niemniej, tak się własnie stało. Przewrócił się, a zderzając się z kantem biurka, jeszcze nie wiedział, że na kilka dni przypłaci to krótkotrwałymi zanikami pamięci, a jego proces przygotowania do napadnięcia na bank się wydłuży.
| zt
George Walker
Wiek : 38
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 177
C. szczególne : intensywny zapach cygara na ubraniu, dobrej jakości ubrania, spod kołnierza, przy szyi wystaje gruba warstwa bandażu.
Ten kurs nie należał do łatwych. Testy, pytania, podchwytliwe słowa, ukryty sens... Pisał ten test powoli, uważnie i bardzo długo - do ostatniej minuty. Zastanawiał się dwukrotnie nad każdym zapisanym słowem, a nie był pewien czy dobrze rozpisał strukturę klątwy. Wydawało mu się, że pominął jakiś szczegół, który zapewne okazałby się kluczowy. Nieustannie wracał do pierwszych zapisanych zdań, czasami dopisywał coś, aby później zastanawiać się czy dobrze ujął to w słowa. Poświęcił sporo czasu na naukę, a jednak sposób przedstawienia pytań był na tyle poplątany, że tracił pewność. Na całe szczęście udało mu się to zdać, choć za drugim razem. Porażka go nie demotywowała, a więc przyłożył się skrupulatnie do zadanie i dzięki temu zdał część pierwszą.
Spotkał się już z klątwami strzegącymi i zdawał sobie sprawę jakie potrafiły być paskudne, a przede wszystkim upierdliwe w rozszyfrowaniu. Miał przed sobą zwyczajną ceramiczną płytkę pełną chińskich znaków. Niewiele mu to mówiło, ale miał pewność, że ten zapis nie jest kluczowy. To byłoby zbyt proste. Trzeba szukać dalej, a więc z pomocą drobnej magii oglądał płytkę ze wszystkich stron, aż padające z zewnątrz światło pokazało mu gdzie kryje się fortel. Uśmiechnął się pod nosem. To lepsze niż zaklęcie niewidzialności. Poświęcił dużo czasu na przepisanie run i odkrycie, która jest tutaj najsilniejsza. Nie mógł się pomylić, nie miał ochoty stawać w szranki z widmowym smokiem. Dzięki nadgorliwości udało się osiągnąć sukces, choć nie ukrywał, że przez cały ten czas poziom stresu w jego krwi podskoczył o kilka stopni.
Przedmiot magiczny. Czyż zawodowo nie zajmował się diagnostyką? Dzięki pełnionej funkcji bardzo szybko rozpoznał taśmę obłudy. Widział ten przedmiot wielokrotnie i zdawał sobie sprawę, że należy do elementów łatwo rozpoznawalnych. Diagnostyka zajęła mu dwie minuty, a zdjęcie z tego zaklęcia trzynaście. Udało się odnaleźć tę witkę, która naładowywała przedmiot mocą. To przyniosło mu wiele satysfakcji - umiejętność przerwania działającego zaklęcia. Rozumiał, że Łamacze Klątw są bardziej narażeni na ryzyko wybuchu klątwy niż Rzeczoznawca jednak przyzwyczaił się już do tej myśli. Dzięki temu tym razem nie był zestresowany, a test wykonał niemal śpiewająco.
Wiele, zbyt wiele razy nie potrafił zaliczyć tego egzaminu. Przedstawiane mu osoby miały na sobie tak skomplikowane klątwy, iż ich zdjęcie graniczyło z cudem, ponieważ... George nie był dobrym rozmówcą. Zadawał pytania niczym auror przepytujący oskarżonego, co wpłynęło na jakoś uzyskanych informacji. Musiał dopłacić sporą ilość gotówki, aby poprawiać ten etap. Przy okazji uczył się na błędach i dowiadywał w jaki sposób zadać pytanie, na co zwrócić uwagę i jak to rozszyfrować. Dlatego też, kiedy za siódmym razem przedstawiono mu starszą kobietę, udało mu się uzyskać więcej niż do tej pory. Nie chciał przyznawać sam przed sobą, ale gdyby nie postawa kobiety to prawdopodobnie rozpracowanie klątwy zajęłoby mu dwakroć więcej czasu. Po paru godzinach rozpoznał strukturę i opisał dokładnie czynności oraz czar, jaki będzie potrzebować do złamania klątwy. Egzaminator pogratulował mu rozwiązania sprawy choć sama poszkodowana nie odczuwała żadnej zmiany. George chciał zostać, upewnić się jeszcze czy aby naprawdę staruszka nie będzie już cierpieć, ale został już oddelegowany po certyfikat, a kobieta została przekazana w inne ręce. Udało się, w końcu.
koszt łączny: 100 g kurs + 35g (7 poprawek)
Calypso Outterridge
Wiek : 30
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 173
C. szczególne : naderwany płatek prawego ucha, większa blizna na prawym ramieniu, blizna przecinająca spód dłoni, niski, lekko zachrypnięty głos, zmęczone spojrzenie, piżmowa woń wymieszana z delikatnym zapachem dymu papierosowego
Miała wrażenie, że dopiero co jechała pierwszy raz pociągiem do Hogwartu. Czas biegł nieubłagalnie i zanim się obejrzała, już stawała u bram dorosłości, odbierając dyplom z Hogwartu, ruszając w świat. Gdzie dokładnie? Nie wiadomo. Tę drogę obrała jeszcze przed studiami; wyrzuty sumienia tłamsiły wnętrzności, a pewność siebie malała z każdym kolejnym krokiem, jaki pokonywała w kierunku Biura Łamaczy Klątw. Nie chciała zawieźć dziadka, niechlubnie naznaczyć swe nazwisko i przede wszystkim udowodnić ojcu, który nie szczędził Calypso posępnych komentarzy, że wie co robi, a nie buntuje przeciwko rodzinnej tradycji, wybierając zawód, który nie był wśród Outterridgów zbytnio popularny. W sali znajdowało się paręnaście osób, kilka kojarzyła z szkolnych korytarzy, inne, zupełnie obce rzucały w stronę blondynki nieprzyjemne spojrzenia, jakby stała im na drodze ku wielkości. Ona nie szczędziła im tego samego, bezkresna duma nie pozwalała okazać cienia słabości. Nie zmieniało to faktu, że ciągle się wahała. Przystępując do pierwszego teoretycznego egzaminu, losując osobisty zestaw pytań, ale i na nie odpowiadając. Była przygotowana, może aż nad to, bo każde kolejne zadanie jakie wykonywała było zbyt łatwe. Cholera, może to była podpucha stworzona przez ojca, Ci ludzie wynajęci i on chciał ją ośmieszyć, ale przecież to miejsce podobno naprawdę istniało. Spędziła nad nimi maksymalny czas dany na rozwiązanie testu, wyciskając z siebie co tylko może i jakie było zdziwienie tej neurotycznej damy, że to nie była żadna ściema, a prawdziwy kurs i zdała. Kolejny etap, dużo bardziej od teorii kręciła Calypso praktyka, bo właśnie na przeszukiwaniu zaklętych miejsc i łamaniu zaklęć je chroniących chciała się skupić. Z czułością ujęła dłuto w dłonie i przyjrzała pięknie okrągłemu kamieniowi, naznaczonymi starożytnymi znakami. Nie było łatwo, nie było trudno - z run całkiem nieźle jej zawsze szło, więc i tego typu pismo nie stanowiło większego problemu. Rozkuła odpowiedni element, a egzaminator popatrzył na nią zszokowany, jakby myśląc, że kobieta to sobie z tego typu pracą nie uda. Baran. Najtrudniejszy okazał się etap trzeci, uparta była jak osioł, ale te wielokrotne poprawki doprowadziły ją na skraj bankructwa, no i załamania psychicznego. Trafiła na pióro, które pocięło jej łapy jeszcze bardziej pogłębiając bliznę sprzed lat aż dwa razy, dwa razy prawie udusił ją przeklęty szalik, po drodze był jeszcze pierścionek, którego nie potrafiła zneutralizować, aż w końcu egzaminujący, kazał Calypso spakować manatki i pójść do domu, bo najwyraźniej jest za słabo przygotowana. Bezsilność omamiła umysł pragnący sukcesu, na kolejną poprawkę czekała przez kilka dni, zakopana pod toną grubych woluminów, z fajką pomiędzy wargami i kubkiem czarnej jak smoła kawy, nie spała przez kilka nocy, douczając do przeklętego (najprawdopodobniej przez jej ojca) etapu. W końcu trafiła tam po raz siódmy albo ósmy, po drodze tracąc rachubę minionego czasu i razy, jakie nie zaliczyła, a zadanie było wyjątkowo.. łatwe? Ta magiczna wstążka nie była obłożona okropnym zaklęciem, które próbowało ją zabić, nic z tych rzeczy, żadnego duszenia, rozlewu krwi, no nareszcie! To było piętnaście minut wspaniałej zabawy, luźnej pracy nad dość niegroźnym przedmiotem, nie zdziwił ją obrót spraw i zaliczenie, bo jakby i z tym przedmiotem sobie nie poradziła to znaczyłoby, że nie ma dla Outterridge miejsca w tym zawodzie. Ostatni przystanek na drodze ku pięknej przyszłości był najbardziej męczącym i wcale nie ze względu na rodzaj zaklęcia na jaki trafiła, a bycie zmuszonym do przebywania pomiędzy ludźmi, a raczej z tą dośc specydiczną kobietą. Normalnie to by jej powiedziała, że powinna się puknąć w głowę i nie zawracać im wszystkim gitary swym bezsensownym gadaniem, ale to był egzamin i musiała okazać tą bardziej ludzką i przyjazną twarz. Uśmiechała się do niej najpiękniej na świecie, pomimo niewielkiej migreny spowodowanej ciągłym użyciem aparatu mody przez czarownicy, przytakiwała na każde z jej pytań, uważnie słuchając jej słów i okazując wielkie zainteresowanie. Nie głowiła się nad tym zbyt długo, wystarczyło krótkie, proste zaklęcie, takie co to znają wszyscy nowi w zawodzie łamacza klątw i już miała te bąble i Karen za sobą. Odebrała dyplom, zapłaciła za te wszystkie poprawki niezłą sumkę i ruszyła na staż, bo taka była kolej rzeczy. Już nie mogła się doczekać miny ojca, jak sobie powiesi ten certyfikat na ścianie albo specjalnie zostawi u niego w gabinecie.
Teraz to już oficjalnie wstępowała w związek małżeński z swoją nową profesją. Powinno być przyjemnie, powinno być lekko, powinna zrobić na wszystkich kolegach i koleżankach piorunujące wrażenie, pokazać swój niesamowity charakter, wielkie oddanie, niewybredną wiedzę, ale i przeogromne poczucie humoru no i urok, urokiem też miała emanować, ale życie stawiało na drodze czarownicy nieprzewidziane kłody, których nawet jakby była zawodową akrobatką, nie potrafiłaby przeskoczyć. To był pierwszy dzień, a już napyskowała swemu nowemu szefowi. Co prawda, nie widziała w tym wszystkim nawet odrobiny swej winy, bo to nie jej wina, że nie wiedziała jaką kawę lubi, jak się potem w dodatku okazało, dobry znajomy ojca Calypso, ale była z kobiet co to nie dadzą sobie w kaszę dmuchać, więc na przykre słowa odpowiedziała podobnymi. Pierwszego dnia, PIERWSZEGO, kazał jej się spakować i wrócić, gdy pomyśli nad swym zachowaniem, a gdy już je przemyślała to szanowny szef biura, dowalił jej tysiącem papierów, zakazów, nakazów, starych przepisów i rzeczy, którymi nikt inny w tym przeklętym przedziale, nie miał zamiaru się zajmować. Zostały jej tylko westchnięcia, hektolitry kawy, nadgodziny i brak premii albo raczej zapłaty za wykonaną pracę, bo jak to szef powiedział albo zmieni swą postawę albo może spadać. Schowała dumę w kieszeni, bo przecież nie będzie płakać za marnymi groszami i wzięła za siebie, bo nie da się wyprowadzić z równowagi jakiemuś... koledze swego ojca.
Retrospekcja Przed rozpoczęciem pracy w Beauxbatons Kostki: tu
Etap I – 3, 6 Absolutnie nie stresował się kursem na Łamacza Klątw. No, może troszeczkę, niemniej bardzo szybko pozbył się tego uczucia i podszedł do tego całkowicie na spokojnie. W końcu taką miał osobowość i stresował się rzadko kiedy. Ba! Miał wrażenie, że egzamin teoretyczny poszedł mu świetnie – znał odpowiedzi na prawie wszystkie pytania, a nawet jeśli nie, to był całkiem bliski odpowiedzi. Praktycznie z uśmiechem na ustach oddał pergamin egzaminatorowi wychodząc z klasy, a gdy doszło do przedstawienia wyników, okazało się… że nie zdał. Jak to?! Dowiadując się, że się nie podpisał miał ochotę rozbić głowę o mur i choć miał ochotę kłócić się z komisją, tak jednak tego nie zrobił przyjmując do wiadomości swój błąd i postanawiając podejść do egzaminu po raz drugi. Drugie podejście do teorii zdawało się być dużo prostsze. Przede wszystkim się podpisał – a i też miał wybitnie dobry humor, będąc absolutnie genialnym w kwestii gadki do komisji egzaminacyjnej. Co prawda jedynym pechowym etapem tego egzaminu była próba wrobienia go w sciąganie, ale jego silna psychika się nie poddała i niczym jeden z lepszych prawników Wizengamotu obronił się śpiewająco, doprowadzając do ukarania winnych. I przede wszystkim zdal! Śpiewająco.
Etap II – 5 Kuł runy całą noc. I choć nie był z nich asem, tak miał wrażenie, że nauczył się całkiem sporo. Całkiem lubił pismo runiczne, ale zdecydowanie nie był to jego konik. Najlepiej szło mu samo zapamiętywanie graficznych form znaku, jeśli chodziło o tłumaczenie ich czy pisanie z logiką to tu wyglądało to trochę gorzej. Pierwsze zerknięcie na tabliczkę było całkowitą pustką – wpatrywał się przez dłuższą chwilę w różnorakie kreski absolutnie nic z nich nie wnioskując – do czasu kiedy zorientował się, że miał przed sobą ogamiczne pismo. No racja! Jak mógł być tak głupi. Bynajmniej ta wiedza jednak mu nie pomogła – zważywszy że zapomniał o tak podstawowej rzeczy jak prawidłowy kierunek czytania, która to przypomniała mu się po lekko godzinie. Był już cholernie zmęczony i znużony, ale wciąż męczył się nad zadaniem z całą swoją wytrwałością – do skutku, orientując się że klątwa była nad wyraz prosta. Dlaczego nie wpadl na to wcześniej? Złamanie jej było jeszcze bardziej dziecinnie proste. Było mu szkoda zmarnowanego czasu, ale chcąc nie chcąc – mógł kontynuować zdawanie.
Etap III – 3, 1, 6 Klątwy przedmiotowe były chyba jednymi z jego mniej ulubionych. Nie to, że miał do nich jakiś uraz, po prostu bardziej interesowały go te rzucane na ludzi. Rozwiązywanie ich było swego rodzaju gratką, a przedmioty? Były nudne. Choć często klątwy zamknięte w nich były dość skomplikowane i mogło się zdawać interesujące. W pierwszej kolejności trafił na krwawe pióro. Cóż, wyglądało absolutnie zwyczajnie z tą swoją brązową lotką. Zupełnie jakby ktoś zdjął je z bielika. Mężczyzna zaczął badać pióro zewsząd, starając się odczytać zaklętą w nim magię i bynajmniej nie na próżno – może i nie była szczególnie silna, ale na pewno nietypowa. Dalsza część przebiegała tylko gorzej, kiedy spróbował zneutralizować klątwę zapominając o zabezpieczeniu siebie zaklęciem defensywnym. Wrzasnął z bólu kiedy klątwa obcięła mu kawałki rąk i natychmiast zorientował się, że obok niego jest uzdrowiciel pomagający mu w opanowaniu ran i dojściu do siebie przed kolejną próbą. Tym razem bynajmniej nie było lepiej. Pochłaniacz magii. Jak sama nazwa wskazywała pochłaniał magię, choć w tym wypadku nie wyglądał szczególnie imponująco przybierając formę pierścionka. Próby zneutralizowania go szły mu co najmniej średnio, albo całkowicie źle – przedmiot pochłaniał wszystko i nie dał się nawet zaklęciu analizującemu. Voralberg próbował i próbowal, ale na nic – kończąc druga próbę fiaskiem oznajmionym przez egzaminatora. Trzecia próba nadeszła dzień później. Musiał choć trochę odpocząć, bo cały egzamin cholernie go znużył i sam egzaminator pozwolił mu przyjść nazajutrz. Trzecie podejście zdawało się iść zdecydowanie lepiej – tiara którą otrzymał co prawda była obłożona cholernie trudnym zaklęciem, ale znalazł na nie sposób przerzucając klątwę na notatnik i paląc go w iście zabójczym tempie. Co prawda było to z jego strony głupie – klątwa w amoku zaatakowała go, ukazując mu jeden z gorszych momentów jego życia, ale w ostateczności – ten etap zdał i mógł przejść do swojej ulubionej części.
Etap IV – 6 Ostatni etap wziął chyba z największym entuzjazmem. Trafił na staruszkę, która na pierwszy rzut oka zdawała się być nad wyraz spokojna. Kiedy do niej podszedł okazało się, że była całkiem rozmowna, co zwiększyło jego podejrzenia co do klątwy, która ją opętała. W ostatecznym rozrachunku okazało się, że chodziło tylko (i aż) o nawiedzające ją koszmary. Och jak on ją dobrze rozumiał. Być może podejście nieco bardziej personalne sprawiło, że przyłożył się bardziej do rozpracowania planu zdjęcia klątwy i wdrożenia go, co poszło mu z dość sporym sukcesem, a egzaminator wkrótce pogratulował mu zdania kursu.
Gianna di Balsamo
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Kilka pieprzyków na twarzy, kilka tatuaży, blizna na prawym obojczyku po ugryzieniu wilkołaka
Kurs na łamacza klątw, sierpień, 2014 Teoria: 6 - zdane Część druga - klątwa strzegąca: 3 - zdane Część trzecia - klątwa przedmiotowa: 2 - zdane Część czwarta - klątwa ludzka: 3 - niezdane 6 - zdane
Wiedziała, że ten kurs jest jej bardzo potrzebnym. Stanowił niekwestionowaną konieczność do tego, aby Gianna mogła zostać łamaczem klątw. Dlatego, gdy tylko nadarzyła się ku temu sposobna okazja, od razu się zapisała. Oczywiście zaczęła od teoretycznej części zajęć, a jej zwieńczeniem był test, który składał się z czterech pytań. Gianna wiedziała, że jest dobrze do tego przygotowana. Spędziła wiele czasu na tym, aby poznać wszystkie zagadnienia. I czuła się po prostu pewnie, gdy podchodziła do misy, aby wylosować swoje pytanie. Nawet posłała uśmiech w kierunku egzaminatorów. Ktoś próbował podważyć jej przygotowanie do tej części, ale Gianna się nie dała. Zdała śpiewająco, co pozwoliło jej przystąpić do drugiej części związanej z klątwą strzegącą. Słyszała o tego rodzaju klątwach i jeśli miała być szczera sama ze sobą, tej części egzaminu obawiała się najbardziej. Tutaj ryzyko pomyłki było ogromne i każdy dokładnie to wiedział. Dlatego poświęciła wiele czasu na to, aby przygotować się należycie. Przypominała sobie wszystkie runy oraz ich znaczenie. Działała sprawnie, by jak najlepiej wypaść podczas egzaminu. Nie potrafiła zachowywać się inaczej. W końcu położono przed nią ceramiczną płytkę. Pierwsze, co przykuło uwagę Gianny to dziwne, chińskie litery, rozmieszczone między innymi, kompletnie niejednorodnie żłobione. Zmarszczyła brwi i spojrzała na płytkę z innej perspektywy. Odpowiednio padające światło, pozwoliło jej zrozumieć, z czym ma do czynienia. Sprytnie ukryto pismo klinowe pod chińskimi rysunkami hanzi. Była w domu. Doskonale wiedziała, co powinna teraz zrobić i szybko udało jej się znaleźć odpowiednią literę, aby ją zniszczyć. Chyba jednak niepotrzebnie bała się tej części kursu. Kolejna część dotyczyła klątw przedmiotowych. W tym temacie Gianna czuła się o wiele lepiej, niż w przypadku klątw strzegących, ale mimo to, podchodziła do tematu z mocną rezerwą, świadoma, że nie wszystko musiało pójść zgodnie z jej oczekiwaniami. Dokładnie wiedziała, że klątwa przedmiotowa wiąże się wyłącznie z intencją magiczną. Jej zadaniem było poradzenie sobie z taśmą obłudy, która wyglądała kompletnie niepozornie. Poza tym, nie emanowała naprawdę silną magią. Już po kilku podstawowych zaklęciach, Gianna mogła stwierdzić, z jaką klątwą ma do czynienia. Niemniej i tak była zaskoczona, że już po piętnastu minutach poradziła sobie z problemem, ku zadowoleni zarówno egzaminatorów, jak i własnemu. Przyszedł czas na ostatnią część egzaminu, która miała sprawdzić, jak Gianna poradzi sobie z klątwą ludzką. Wiedziała, że to najtrudniejsze zadanie i pomimo, że poprzednie poszły jej naprawdę gładko, tego kompletnie nie była pewna. Trafiła jej się kobieta, która była naprawdę trudnym przypadkiem. Leżała spokojnie, całkowicie pogrążona we śnie. Gianna wybierała różne zaklęcia, próbując sprawdzić, co dolegało kobiecie i w końcu do tego doszła, po naprawdę długim czasie. Musiała przygotować eliksir z sokiem z jabłek. Nie poradziła sobie z tym najlepiej, przez co oblała tę część egzaminu. Na powtórkę przygotowała się już znacznie lepiej. Przyglądała się kobiecie, siedzącej na krawędzi łóżka, która wciąż wpatrywała się w okno. Gianna poświęciła dłuższą chwilę na rozmowę z nią i postawienie konkretnej diagnozy. Wiedziała już, co jej dolega i jak sobie z tym poradzić. Klątwa koszmarów ewidentnie wycieńczała staruszkę psychicznie i fizycznie. Na szczęście Włoszka wiedziała, w jaki sposób jej pomóc. I choć nie zauważyła żadnej różnicy po zastosowaniu odpowiedniego przeciwzaklęcia, tak egzaminator powiedział jej, że zaliczyła cały kurs.
Zt.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Większość czarodziejów nienawidziła poniedziałków, ale nie można było powiedzieć tego samego o Kainie. Chłopak uwielbiał swoją pracę, a wypoczęty po weekendzie do budynku banku kroczył żwawym krokiem, ciekaw z jakimi zleceniami przyjdzie mu się zmierzyć w tym tygodniu. Nie spodziewał się, że już pierwszego dnia klient przyniesie mu zaklętą rzeźbę, której diagnostyka okaże się – mówiąc dość eufemistycznie – wyjątkowo problematyczna. Nawet nie zdążył dokładnie obejrzeć kamiennej figury, kiedy mimowolnie zaczęły mu opadać powieki. Nieplanowaną drzemkę ukrócił dopiero kolega z biura, a Theo szybko połączył wątki, zdając sobie sprawę z tego, że obiekt wywołuje nieodpartą senność, a on potrzebuje wsparcia pracowników innego biura. Nie miał zbyt wiele czasu. Starał się nie przyglądać zbyt intensywnie tej misternej, ręcznej robótce, owijając ją po prostu płachtą, po czym trzymając zawiniątko w ręce, podążył do segmentu banku, w którym na co dzień stacjonowali łamacze klątw. Minął kilka korytarzy, kiedy jego oczom rzuciła się tabliczka z wypisanym na niej nazwiskiem di Balsamo. Uśmiechnął się na samą myśl o znajomej sylwetce szalonej, ekscentrycznej koleżanki. Kobieta wydawała mu się idealną osobą do tego zadania, toteż od razu zapukał do drzwi, a gdy tylko usłyszał jej głos, wkroczył do środka, układając zasłonięty materiałem przedmiot na jej biurku. - Powiedz, że nie jesteś zajęta. – Zagaił od razu, spoglądając na swą towarzyszkę błagalnym wzrokiem. – Klient przytargał mi jakiś zaklęty przedmiot. Bez dobrego łamacza nie jestem w stanie przeprowadzić diagnostyki. – Westchnął głośno, ukrywając ręce w kieszeniach. Przypadkiem trącił palcami pudełka z czekoladowymi żabami, nabierając ochoty na coś słodkiego. – Żabę? – Wyciągnął do Gianny łakocie, aby ją poczęstować, a potem sam wcisnął do ust niedoszłego uciekiniera, ukradkiem zerkając na zdobytą kartę. Podobnie jak niedawno Max, trafił na Alguffa Odrażającego. Autorzy kolekcji napisali, że był goblinem o brązowych oczach, który to zasłynął ze swojego odpychającego, paskudnego zapachu.
Gianna di Balsamo
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Kilka pieprzyków na twarzy, kilka tatuaży, blizna na prawym obojczyku po ugryzieniu wilkołaka
Pracoholizm to może i nie do końca adekwatne określenie dla Gianny i jej zaangażowania do pracy, ale z pewnością, jedno z lepszych. Pomimo wczesnych godzin porannych, siedziała tutaj od dłuższego czasu. W zasadzie, sama nawet nie bardzo wiedziała, dlaczego tutaj była. Mieszkanie było dziwnie puste, od kiedy jej córka poszła do szkoły, puby i bary wyrzucały około godziny piątej rano, więc nie bardzo miała się gdzie podziać. Z braku laku przypomniała sobie o zalegających zadaniach, które skutecznie olewała od dłuższego czasu. Były rodzaje klątw, które z pełną premedytacją odkładała na później, kompletnie nie przejmując się faktem, że prawdopodobnie nie powinna w ten sposób robić. Z drugiej strony... kto miał jej tego zabronić? Tak więc od mniej więcej szóstej rano siedziała w banku i rozprawiała się z dawno zapomnianymi przez świat zadaniami. Jak zwykle, gdy już brała się za coś do roboty, musiało to zostać wykonane przez nią perfekcyjnie. Nienawidziła niedoróbek i zupełnie ich nie akceptowała. Wszystko musiało być idealnie wykonane, bądź wcale. Nie wyglądała najlepiej, choć to akurat miała w nosie. Ciemne sińce pod oczami wskazywały na ten czas w miesiącu, choć kompletnie się to nie pokrywało z fazami księżyca. Włosy miała zaczesane do tyłu, ale zdecydowanie tęskniły za szczotką. Za duża bluza była ciepła i mocno prześmierdnięta zapachem papierosów. Jeden z uworów Mephitis, rozbrzmiewał głośno z głośników, zapewne raniąc uszy innych współpracowników, jak i samej Gianny. Okulary w czarnej, rogowej oprawce zjechały jej na czubek nosa kiedy Włoszka całkowicie skupiała się nad spoczywającą na blacie roboczego biurka glinianą tabliczką, w całości pokrytą runami. W takich momentach nie zwracała uwagi na to, co działo się wokół. Skupiała się tylko i wyłącznie na swojej pracy i tym, aby doprowadzić ją do końca. Można by było pomyśleć, że nawet zapomniała o ćmiącym się w kąciku jej ust papierosie, z którego dym leniwie unosił się ku sufitowi. Usłyszała pukanie do drzwi, ale nie zareagowała. Pomimo jej braku reakcji, ktoś wszedł do środka, choć kobieta nie zaszczyciła tej osoby nawet spojrzeniem, zbyt skupiona na jednej konkretnej runie, która wydawała jej się właśnie tą, która odpowiadała za klątwę. - Jestem zajęta - odpowiedziała na słowa Theo, dalej na niego nie spoglądając. Zaciągnęła się papierosem, dalej wpatrzona w tabliczkę. Powoli wycelowała różdżką w jedną z run, którą podejrzewała od samego początku. -Uważaj na głowę - ostrzegła go, nie podnosząc wzroku. Nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, wymówiła inkantację, która zniszczyła runę. Podniosła wzrok na sufit, pod którym zatańczył w naprawdę bardzo dziwny sposób dym z jej papierosa. A potem całkowicie zniknął. Uśmiechnęła się krzywo sama do siebie i dopiero wtedy wyprostowała się na krześle. Ponownie zaciągnęła się papierosem i spojrzała na Theo. - Coś znowu odpierdolił? - zapytała, bez żadnego owijania w bawełnę. Poprawiła okulary na nosie, bo dopiero teraz zauważyła, jak bardzo jej zjechały. Pokręciła głową, kiedy poczęstował ją żabą i westchnęła głośno. Wyjęła z ust papierosa i odgasiła go w popielniczce, w której tkwiło już przynajmniej z tuzin niedopałków. - Jak chcesz dobrego łamacza, to na trzecim piętrze siedzi Brown, idź do niego, może za trzy dni ci to rozłoży na części - stwierdziła, wzruszając ramionami. Zdjęła okulary i przyjrzała się im naprawdę krytycznym wzrokiem, po czym rzuciła na nie proste chłoczyść, by nieco poprawić swoją widoczność.
Gianna di Balsamo
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Kilka pieprzyków na twarzy, kilka tatuaży, blizna na prawym obojczyku po ugryzieniu wilkołaka
Niewiele dzieliło Giannę od otrzymania upragnionej posady. Miała już zdane kursy i wiedziała, że staż to konieczność przed tym, by uzyskać prawo pełnoprawnego asystenta łamacza klątw. Naprawdę cholernie mocno jej na tym zależało i obiecała sobie, że na tym stażu da z siebie wszystko. Tyle że... przemykała niezauważona obok innych pracowników banku. Z jednej strony ten stan rzeczy jej odpowiadał, bo dzięki temu nie miała okazji nic zepsuć, ale z drugiej strony, tak cholernie się nudziła! Czuła się tam kompletnie niepotrzebna, przez co wielu ją za taką uważało. Wszystkie ważniejsze zadania powierzali innym stażystą, a ją powoli trafiła szlag z tego powodu. Tak, zdecydowanie powinna to zmienić... Wtedy też obiecała sobie, że w najbliższej możliwej okazji na pewno poprawi nieco swoje wyniki, bo przecież inaczej zanudzi się na śmierć przez kolejne 3 tygodnie...
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Gianna pochłonięta własnymi obowiązkami początkowo nawet na niego nie spojrzała, ale nie oznaczało to wcale, że zamierza się tak łatwo poddać. Czekał cierpliwie, z nudów spoglądając na notkę o Alguffie Odrażającym, który wedle zawartej na karcie informacji zasłynął również z tego, że próbował sprzedać swój pot do produkcji łajnobomb. Dziwak. W tej jakże pasjonującej lekturze nie przeszkadzała mu nawet rozbrzmiewająca głośno rockowa muzyka. Ba, wręcz przeciwnie. Sam uwielbiał mocniejsze brzmienia, toteż doceniał gust koleżanki z biura łamaczy klątw, zapewne w przeciwieństwie do bankierów zajmujących pobliskie gabinety. – Dobra nuta. – Zdecydował się na tę pochwałę z opóźnieniem, kompletnie ignorując to niezbyt zachęcające powitanie ze strony di Balsamo. Nie potraktował wypowiedzianych przez nią słów jako przeszkodę, natomiast instynktownie uniósł do góry dłoń, by odgonić od siebie chmurę tytoniowego dymu. Nie to, żeby był zagorzałym przeciwnikiem papierosów, wszak i jemu zdarzało się nieraz zapalić. Ciasnota pomieszczenia w połączeniu z siwą mgiełką nie stwarzały jednak odpowiednich okoliczności do rozmowy, kiedy tak naprawdę trudno było mu dokładniej przyjrzeć się twarzy towarzyszki. - Emm? – Zdołał wydusić z siebie tylko tyle, wyraźnie zaskoczony jej ostrzeżeniem, a że nie miał pojęcia, co dziewczyna ma na myśli, na wszelki wypadek uchylił się przed potencjalnym uderzeniem. Na szczęście nikt ani nic nie zechciało mu wpierdolić, a Kain po czasie połączył wątki i zrozumiał, że chodziło o tę tajemniczą inkantację i zniszczoną przez Giannę runę. Cóż, przynajmniej wreszcie uraczyła go swoją uwagą. – Ja? Ja nic… – Wzbraniał się rękoma przed niesłusznym oskarżeniem, przybierając niewinny ton, po czym skinieniem głowy wskazał na ułożone na jej biurku zawiniątko. – Nie no, weź… Brown to straszny dziad, a poza tym puszcza jakieś gówniane ballady, których nie słucha chyba nikt poza nim samym. Jak już łamać klątwy i ręce, to lepiej przy Mephitis, no nie? – Próbował ją jakoś sprytnie podpuścić, posyłając jej zarazem szeroki, zawadiacki uśmieszek. Prawda była taka, że nie przepadał za tym typem z trzeciego piętra. Kilka razy okoliczności przymusiły go do współpracy z mężczyzną, ale miał nadzieję, że taka sytuacja nigdy się już nie powtórzy. Nie znał chyba w banku bardziej ślamazarnej i nudnej osoby. - Mówię poważnie. Mephitis może pomóc. – Kontynuował ostrożnie, starając się wybadać nastrój towarzyszący łamaczce klątw. W końcu machnął jednak na to ręką. Nie miał przecież nic do stracenia. – Ktoś zaklął tę pieprzoną rzeźbę. Miałem z nią styczność może z pięć minut i nawet nie wiem, kiedy ułożyła mnie do snu. Nie da się pracować w takich warunkach. – Wytłumaczył jej pokrótce, na jakiż to problem napotkał przy badaniu skrywanego za materiałem przedmiotu, a potem sięgnął do kieszeni po kolejne purpurowe pudełko. Odnosił wrażenie, że po tej nieplanowanej drzemce opuściły go wszystkie siły, a w konsekwencji jego organizm wołał o kolejną dawkę cukru. – No to jak? Pomożesz? Będę twoim dłużnikiem. – Nagabywał dalej, chwytając czekoladową żabę w locie, by ostatecznie brutalnie odgryźć jej łeb. Potem, w oczekiwaniu na odpowiedź znajomej po fachu, zerknął na tył karty z gnomem, dowiadując się z niej, że jest to pospolity szkodnik ogrodowy, występujący w północnej części Europy oraz w Ameryce Północnej.
Gianna di Balsamo
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Kilka pieprzyków na twarzy, kilka tatuaży, blizna na prawym obojczyku po ugryzieniu wilkołaka
Nic nie mogła poradzić na to, że w kwestiach zawododwych potrafiła być naprawde bardzo pedantyczna. Kiedy się czemuś poświęcała, to w pełni, bez względu na to, jakie koszty mogłoby to przynieść dla jej zdrowia. Tak było i tym razem, kiedy od samego poranka ślęczała nad tymi przedmiotami i próbowała rozszyfrować, jaką klątwą zostały potraktowane. Obecność Theo była dla niej nieodczuwalna; nie ziębił jej i nie parzył. Kiwnęła tylko głową, dalej skupiona nad runami, kiedy pochwalił jej gust muzyczny. Chociaż tyle dobrego, że znał dobrą muzykę i ta mu odpowiadała… Nie bez powodu ostrzegała go, by uważał na swoją głowę. Gdyby zniszczyła nieodpowiednią runę, istniało prawdopodobieństwo, że spora część sufitu mogłaby im spaść na głowę. Na szczęście, Gianna była bardziej niż dobra w swoim fachu, więc wszystko zakończyło się pomyślnie. To pozwoliło Włoszce uśmiechnąć się delikatnie. W końcu sukcesy zawsze cieszyły ludzi i nikt nie poddawał tego pod żadną wątpliwość. Byłoby kłamstwem powiedzieć, że poniekąd nie była na tym punkcie wyczulona. Naprawdę lubiła tę świadomość, że była świetna w swojej pracy. Nic dziwnego, że patrzyła na Theo jak na idiotę, sceptycznie unosząc brew ku górze. Skoro chciał dobrego łamacza klątw, to takiego mu poleciła. Jeśli chciał najlepszych, to właśnie znalazł się w kręgu jej zainteresowania. Prychnęła pod nosem, choć miło było słuchać narzekania na innego łamacza i musiała to przyznać. Sama też za Brownem nie przepadała a jak widać, nie była w tym odosobniona. - Merlinie, dobra, nie produkuj się już tak. Co tu masz? - westchnęła głośno. Jej ciekawość wzięła górę nad urazą, która dalej kłębiła się w kobiecym umyśle. Przyglądała się z zainteresowaniem przedmiotowi, pozornie nie zwracając uwagi na to, co mówił Kain. Prawda była jednak zgoła inna. Jego słowa były cholernie ważne w kontekście tego, co miała zrobić. Nie musiał pytać o to, czy mu pomoże. Już wzbudził jej zainteresowanie. Powoli budziła się w niej ambicja, aby rozszyfrować zagadkę tajemniczej figurki. - Skąd to masz? - zapytała, dalej na niego nie spoglądając. Zamiast tego, zaczęła celować różdżką w przedmiot. Była zdecydowana, aby rzucić pierwsze zaklęcie, które przede wszystkim miało pozwolić jej na bezpieczną pracę z przedmiotem. Zerknęła na Theo, poprawiając okulary na swoim nosie po tym, jak zabezpieczyła przedmiot. - Ktoś już wcześniej to oglądał, czy jestem pierwszą? - dla niej było to naprawdę istotne pytanie. Na jego podstawie mogła określić, jak bardzo była już spartaczona robota i czy będzie miała okazję pracować na nowym przypadku, czy na takim, któremu wcześniej ktoś nie podołał.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Pedantyczne podejście do pracy rozumiał aż nadto, bo sam przykładał się pieczołowicie do swoich zawodowych obowiązków. Nieposkromiona ambicja i ciekawość świata sprawiały, że znacznie chętniej podchodził oczywiście do tych bardziej wymagających zleceń, ale nie miał również nic przeciwko typowym sprawom, z jakimi na co dzień borykali się kliencie Gringotta. Prowadził własny dziennik, działał w sposób zorganizowany i pukładany, dzięki czemu zamykał nudniejsze teczki stosunkowo szybko, zapełniając tym samym kolejne półki w bankowym archiwum. Awans niewątpliwie dodał mu skrzydeł, ale nawet jeśli radził sobie niezwykle dobrze, musiał pogodzić się z tym, że nie może być ekspertem w każdej dziedzinie. Tym razem na drodze do osiągnięcia celu stanęła nieznana mu klątwa, której nijak nie potrafił się przeciwstawić. Przyglądał się niszczonym przez dziewczynę runom, nie mając nawet świadomości tego, że opacznie zrozumiał jej słowa. Gdyby tylko się zorientował, prawdopodobnie prędko naprawiłby swój błąd, a jednak zamiast tego zerknął znów na trafioną w pudełku kartę, dowiadując się, że istnieją dwa skuteczne sposoby na pozbycie się gnomów. Jeden z nich polegał na złapaniu stworzeń za nogi, okręceniu ich wokół własnej osi i wyrzuceniu z ogrodu tak, żeby nie były w stanie do niego powrócić. Drugim zaś było użycie wozaka. Dość brutalne, ale cóż… wyjątkowo skuteczne. - Kamienna rzeźba… chyba sylwetka Merlina, ale szczerze mówiąc, nie jest to żadne arcydzieło. – Odpowiedział na pytanie di Balsamo, ukrywając karty z czekoladowych żab w kieszeni spodni. – Tak dokładniej to marmur. Przynajmniej materiał dobry. – Dodał również chyba trochę nazbyt podekscytowanym tonem, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, że względy estetyczne najprawdopodobniej pozostają poza kręgiem zainteresowań Gianny. Na szczęście nie zdołał swoim bajdurzeniem odstraszyć doświadczonej łamaczki, która najprawdopodobniej skupiła się już na potencjalnej klątwie, drzemiącej w położonym na jej biurku przedmiocie. - Dostałem zrzut od innego rzeczoznawcy, który wylądował na dwa tygodnie w Mungu. Niestety chłop nie napisał w raporcie, że ta figurka działa lepiej niż niejedna kołysanka. – Westchnął ciężko, bo nie wierzył, że mężczyzna nie połapał się w czym rzecz. Najwyraźniej miał zaległości w papierach. – No i tu jest problem. Niestety nie mam pojęcia, co się wcześniej z nią działo. Sam nie zdążyłem nawet rzucić żadnego zaklęcia, kiedy mnie zmogło. Obudził mnie dopiero kumpel z pokoju obok. W każdym razie on zarzekał się, że niczego nie naruszał. – Kontynuował niestrudzenie, mimo że dziewczyna nawet na niego nie patrzyła. No nic, musiał to przeboleć. Ważne, że przynajmniej zaciekawiła ją ta dziwna rzeźba. – Masz jakieś podejrzenia, co to może być? – Zapytał dopiero po dłuższej chwili milczenia, dając jej tym samym czas na zebranie myśli i wypracowanie jakiejkolwiek strategii.
Gianna di Balsamo
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Kilka pieprzyków na twarzy, kilka tatuaży, blizna na prawym obojczyku po ugryzieniu wilkołaka
Nie potrzebowała zrozumienia, aby działać w sposób poprawny. Dla niej najważniejsze było to, aby powierzone jej zadanie, zostało wykonane w możliwe najlepszy sposób. Nic innego nie miało dla niej większego znaczenia. Tak naprawdę Theo mógł sądzić na jej temat, co tylko chciał. Mógł uważać ją za nieroba, za niekompetentną osobę, źle wyglądającą, czy jeszcze gorzej się wyrażającą. Nie miało to znaczenia, póki robiła swoje i wiedziała, że robi to zajebiście. A statystyka jej pracy mówiła więcej, niż jakiekolwiek wygłaszane na jej temat opinie. Skupił się na kartach z czekoladowych żab, a jej to zupełnie odpowiadało. Zdaniem Gianny nie istniał gorszy typ człowieka od tego, który usilnie próbował jej udowodnić, jak bardzo nie zna się na swojej pracy. Wiedziała doskonale, kiedy coś robiła źle a od kogoś takiego jak Theo, potrzebowała jedynie informacji, bo nie wszystkie była w stanie samodzielnie pozyskać, tylko poprzez podstawowe badanie w tym wypadku figurki. Słuchała tego, co mówił na temat dostarczonego jej produktu, nie odrywając od niego spojrzenia nawet na sekundę. Chyba nawet przestała mrugać, choć tego nie była już świadoma. - Dobry materiał, to też znak, że ktokolwiek rzucił klątwę na tą figurkę, musiał się natrudzić, aby ją umieścić. Co oznacza, że nie robił to byle młokos i również mówi o tym, że tak samo trudno będzie tą klątwę usunąć - poprawiła okulary na czubku swojego nosa. Rzuciła jeszcze jedno czy dwa niewerbalne zaklęcia, po czym nagle poderwała głowę do góry i spojrzała na Theo z naprawdę szerokim uśmiechem na ustach. - Oh, naprawdę chciałabym zobaczyć, jak Brown sobie z tym radzi! - klasnęła radośnie w dłonie i zaśmiała się bez skrępowania. Doskonale wiedziała, że ten gościu by to zjebał. Pewnie popełniłby kilka naprawdę trywialnych i podstawowych błędów. Robił to wielokrotnie i pewnie teraz też by to zrobił niestety. Wbrew pozorom nie życzyła koledze po fachu źle, jednak znała go i znała sposób jego działania. A niestety, ale ten konkretny przypadek do prostych i nieskomplikowanych nie należał. Okręciła się na krześle wokół własnej osi, patrząc przy tym cały czas w sufit, kiedy Theo produkował się dalej. Zatrzymała się raptownie, słysząc o tym, co stało się z poprzednim facetem, który miał styczność z tą figurką. - Nie pomyślał o tym, żeby najpierw rzucić zaklęcia zabezpieczające? - zapytała, unosząc sceptycznie jedną brew do góry. Chyba tylko debil by o tym nie pomyślał. Dla niej był to kompletnie bezwarunkowy odruch w momencie gdy miała do czynienia z nieznanym jej przedmiotem. Podrapała się w zamyśleniu po policzku. Zdecydowanie wiedziała, że to nie będzie prosta robota. I nie zajmie pięciu minut. - Słuchaj, zajmę się tym, ale może zejść na to trochę czasu. Może godzina a może kilka. Nie jestem pewna, czy masz ochotę to oglądać, bo w większości czasu będę po prostu mruczała sama do siebie - dawała mu wybór. Nie zmuszała go, by patrzył na proces zdejmowania klątwy. Ten był po prostu pracochłonny i żmudny, zwłaszcza w takim przypadku, jak ten.
Theodore Kain
Wiek : 27
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 178
C. szczególne : delikatne piegi na nosie i w okolicach oczu / wyraźne oznaki niewyspania - sińce pod oczami, podkrążone ślepia
Plotki zazwyczaj rozchodziły się po banku z prędkością światła, przynajmniej jeśli mowa o czarodziejach, bo gobliny nigdy nie wdawały się w żadne niesnaski, a i raczej nie odzywały się, jeśli nie tylko nie zachodziła ku temu paląca potrzeba. Theo starał się jednak nie kierować zasłyszanymi na korytarzach opiniami, zdając sobie sprawę z tego, że były one subiektywne, a i często niewiele wspólnego miały z profesjonalizmem. Gianna uchodziła akurat za osobę dość specyficzną, która niekoniecznie wpisywała się w gusta każdego współpracownika. Nie każdemu odpowiadał jej wygląd, temperament czy sposób wyrażania myśli, ale powiedzmy sobie szczerze, dla niego nie miało to większego znaczenia. Mimo to przybrał sobie pannę di Balsamo do pomocy nie tylko przez wzgląd na cień sympatii, ale przede wszystkim na jej staranne, perfekcjonistyczne podejście do zawodowych obowiązków. Zerkał co jakiś czas na znalezione w purpurowych pudełkach karty z czekoladowych żab, ale nie oznaczało to wcale, że nie słucha swojej towarzyszki. Miał podzielną uwagę, a zgłębianie historii słynnych postaci i stworzeń umieszczonych w karcianej kolekcji nie przeszkadzało mu w prowadzeniu swobodnej rozmowy i omówieniu szczegółów zdejmowaniu klątwy, którą najwyraźniej wzbudził zainteresowanie kobiety. Nie wyraziła go co prawda bezpośrednio, ale nie sposób było go nie wyczytać z jej zaangażowanego spojrzenia. Czując, że uzyskał przyzwolenie na kontynuowanie tematu, ukrył swoje zdobycie w kieszeni, w pełni koncentrując się już na znajomej twarzy. – Cóż… nie jestem fanem klątw, ale dla mnie to też dobry znak. Czarodzieje raczej nie zaklinają bezwartościowych przedmiotów. Najwidoczniej ten tutaj ma jakieś magiczne właściwości, których nie zdołałem jeszcze poznać, a które znacząco mogą wpłynąć na jego wartość. – Podzielił się z nią swoimi przemyśleniami, ale nie był nawet pewien, czy nadal go słucha, skoro niemalże od razu poprawiła swoje okulary i zajęła się rzucaniem niewerbalnych zaklęć, których mimo swoich umiejętności, nie potrafił zidentyfikować. Prawdopodobnie dlatego, że nie był łamaczem i nigdy wcześniej ich nie stosował. - Może podrzucimy mu tę rzeźbę i wrócimy po paru minutach, żeby sprawdzić czy nie przyciął komara? – Dostrzegając jej reakcję, sam pozwolił sobie zażartować, parskając pod nosem śmiechem. Na szczęście nie musiał zdawać się na tego idiotę. Niewykluczone, że ostatecznie chłop uporałby się z problemem, ale nie miał ochoty czekać na efekty kolejny tydzień. Zależało mu jednak na czasie. – Hm? – Początkowo nie zrozumiał jej pytania, dopiero po dłuższej chwili załapując, do czego pije Gianna. – Ah, nie… Nie wiem. Poza tym wypadek nie ma związku z tą figurą. Chodziło o jakiś czarnomagiczny, paskudny artefakt, ale w sumie to nie znam szczegółów. Kto wie, może zaklęcia zabezpieczające nie zdały przy nim egzaminu. – Wzruszył ramionami na znak, że chcąc nie chcąc nie jest w stanie rozwiać jej wątpliwości. Zastępca szefa biura nie przekazał mu innych informacji, a że nie znał się zbyt dobrze z poszkodowanym, nie zamierzał wcale dociekać. Przeszedł kilka kroków po pomieszczeniu, spoglądając na poczynania di Balsamo, a wreszcie oparł się plecami o ścianę. Dopiero po kolejnych jej słowach zerknął na zegarek, żałując że najpewniej nie będzie mógł przez cały ten czas uczestniczyć w zdejmowaniu klątwy z kamiennej rzeźby. – Mam spotkanie, ale dopiero za pół godziny, więc chętnie tu poczekam i poobserwuję, jeżeli nie będę dla ciebie żadną przeszkodą. – Oznajmił jej spokojnym tonem, ciekaw czy czasem i ich dwoje nie zaatakuje zaraz niepowstrzymane uderzenie senności. – Zresztą… zastanawiałem się nad zrobieniem kursu łamacza klątw, bo to pewnie nie pierwszy zaklęty przedmiot, na który natrafię na swojej drodze. Masz jakieś dobre rady co do przygotowań? – Zapytał z nutą nadziei w głosie, bo póki co zdążył zorientować się jedynie w cenach szkolenia, które zdecydowanie nie należały do najniższych. Wolałby zatem poczynić pewne kroki wcześniej, by nie marnotrawić galeonów na kilkukrotne powtarzanie ponoć strasznie trudnych i wymagających egzaminów.
Gianna di Balsamo
Wiek : 31
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 173
C. szczególne : Kilka pieprzyków na twarzy, kilka tatuaży, blizna na prawym obojczyku po ugryzieniu wilkołaka
Nie ufała plotkom. Była najlepszym przykładem na to, jak bardzo te potrafiły różnić się od stanu rzeczywistego. Nienawidziła, gdy ktoś obrabiał dupę komuś innemu za jego plecami prawdopodobnie dlatego, że sama wielokrotnie padła ofiarą takiego podłego żartu. Dlatego unikała ich jak ognia, świadoma, że tak jest po prostu lepiej. Dla wszystkich, nie tylko dla niej. Wiedziała, że na jej temat można usłyszeć wiele w tym gmachu, tak samo jak na temat każdego innego pracownika. Dla niej najważniejsze było po prostu skupić się na własnej pracy i przestać przejmować się tym, co mówią inni. Niekiedy było to cholernie trudne zadanie, niemniej gruboskórność zdecydowanie pomagała w jego realizacji. Słuchała go uważnie, choć mogło się wydawać, że jest kompletnie inaczej. Skupiona na zadaniu, które przed nią nagle się pojawiło, prawdopodobnie nie miała szans na to, aby od niego odejść, dopóki go nie skończy. Nigdy nie zostawiała pracy w połowie. Nienawidziła tego, przez co często zajeżdżała się do granic możliwości, co niekoniecznie było rozsądnym sposobem na radzenie sobie z problemem. - Myślę, że możesz mieć rację - powiedziała, gdy ten wyrażał opinię, jakoby przedmiot z którym mieli do czynienia jest bardziej wartościowy, niż komukolwiek z nich się to wydawało. - Gdyby klątwę zakładał jakiś świeżak, nie zaczynałby od czegoś tak wartościowego. Nieudolnie rzucona klątwa, może spierdolić przedmiot na zawsze, a pewnie tego wolałby uniknąć. Myślę, że mamy do czynienia z czymś naprawdę cennym, ale to raczej ty będziesz musiał określić jak oddam ci to cacko - oznajmiła, poprawiając okulary na nosie. Propozycja podrzucenia figurki Brownowi była na tyle kusząca, że Gianna nawet nieznacznie wygięła kąciki swoich ust ku górze. Naprawdę nie lubiła typa. Może nie na tyle, aby go zabić, ale żeby zobaczyć, jak uderza głową, nagle tracąc świadomość już owszem. - Będziesz miał starego dziada na sumieniu - stwierdziliła z delikatna nutką wesołości w głosie. Merlinie, jak tak dalej pójdzie, to jeszcze się uśmiechnie! Niedbałym ruchem ręki odgarnęła kilka krótkich kosmyków ze swojego czoła. Rzuciła niewerbalnie jeszcze jedno czy dwa zaklęcia zabezpieczające, bo tego nigdy nie za wiele, szczególnie, gdy nie wiedziała, czy przypadkiem pod pierwszą klątwą nie kryła się kolejna. Sięgnęła po paczkę papierosów i poczęstowała nimi Theo, a dopiero potem sama wyjęła jednego dla siebie. Odpaliła go za pomocą różdżki i zaciągnęła się mocno. - Jak nie masz nic lepszego do roboty, to się rozgość - powiedziała, zerkając na niego. W sumie nieco ją zaintrygowało, ile pracy miał Theo jako rzeczoznawca. Ale nie na tyle, aby zadać to pytanie. Zamiast tego, ponownie wróciła spojrzeniem do figurki. Rzuciła czar, dzięki któremu zaczęła rozciągać na niej siatkę runiczną. Zmarszczyła mocno brwi, cały czas w nią wpatrzona. - Chcesz coś zobaczyć? - zapytała, wypuszczając chmurę dymu z płuc. Kiedy Theo podszedł do niej, wskazała różdżką na skomplikowane wzory, które w magiczny sposób pojawiły się na figurce. - Masz dowód na to, że to nie jest robota laika. Ostatni raz tak skomplikowane wzory widziałam w Palermo - i kompletnie niezrażona przez złożoność postawionego przed nią zadania, uśmiechnęła się szeroko. Była w swoim żywiole! Tutaj mogła faktycznie pomyśleć i pogłówkować. - Rada numer jeden; wkuwaj runy. Ale tego pewnie zdążyłeś już sam się domyślić - powiedziała dalej się uśmiechając. Strzepnęła popiół z papierosa do pobliskiej popielniczki i znów spojrzała na leżącą przed nią figurkę.