To pomieszczenie jest zawsze zamknięte, wejść można do niego tylko przykładając różdżkę do klamki. Drzwi otworzą się tylko wtedy, kiedy zrobi to któryś z uzdrowicieli lub reszty personelu w szpitalu. Tutaj pracownicy mogą przyjść na przerwę, mają pewność, że będą mogli całkowicie psychicznie odpocząć od pacjentów i porozmawiać między sobą. Mogą przygotować tu sobie kawę, herbatę, albo sięgnąć po jakąś przekąskę. W tym miejscu również przebierają się i zostawiają swoje rzeczy na początku dnia.
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Wyprowadzka z hogwarckiego gabinetu - i Hogwartu ogólnie - niosła jednak za sobą pewne plusy. Perpetua musiała nie tylko uporządkować swoje życie - choć to akurat określenie było nieco naciągane w przypadku jej prywatnych spraw - ale i wszelkie przedmioty, które przytargała ze sobą do szkolnych murów. Tego z kolei miała naprawdę sporo. Porządkując i odpowiednio indeksując więc jedne z licznych pergaminów, które zdążyła przez ten rok zapisać, natknęła się na dość... interesujący projekt pewnego zaklęcia. Nowego zaklęcia z dziedziny magii uzdrowicielskiej. Zupełnie nie pamiętała, kiedy przerwała studia nad tak szczególnym pomysłem - możliwe, że wiązało się to z zacieśnieniem znajomości z Cainem... Wolała więc nad tym zupełnie nie rozmyślać. Przerwała - jednak chcąc się czymś zająć podjęła się próby wskrzeszenia tego projektu. Posegregowała wszystkie dotychczasowe papiery, które zdążyła zapisać i wzięła ze sobą do pracy. Choć wszyscy jej to odradzali - brała normalne dyżury w Mungu, a nawet jeśli była akurat poza godzinami pracy, to i tak przesiadywała w szpitalu. Otaczały ją tutaj znajome twarze, ale i wspomnienia, które nie wywoływały bólu - nie tego, który rozdzierał ją niemal na pół. Swój dyżur zaczynała dopiero wieczorem - tymczasem był wczesny ranek. Whitehorn - ponownie wróciła do panieńskiego nazwiska - tak czy siak nie mogła spać, więc siedziała sama w pokoju uzdrowicieli. Tylko od czasu do czasu ktoś przewijał się w tle, zupełnie jej jednak nie przeszkadzając. Ponownie ubrana w żółto-zielone szaty, choć zdecydowanie bardziej obszerne, aniżeli przed rokiem. Znajome, bezpieczne cztery ściany koiły - przynajmniej powierzchownie. Rozłożyła się na jednym z krzeseł tuż przy biurku, rozkładając na blacie wszystkie swoje dotychczasowe notatki. Musiała je przejrzeć raz jeszcze i nanieść poprawki - ewentualnie dodać coś zupełnie nowego. Z założenia nowym zaklęciem miała być inkantacja zdolna znieczulić lub wyłączyć całkowicie układ nerwowy. Złotowłosa rozparła się na krześle, z zastanowieniem przygryzając końcówkę pióra. Musiała się zdecydować. Uśpienie układu nerwowego brzmiało zdecydowanie rozsądniej - i na pewno bezpieczniej, aniżeli całkowite jego odcięcie. Tak inwazyjna ingerencja w ciało i odbieranie bodźców mogło nieść za sobą wiele niebezpieczeństw - a tych Perpetua wolała zdecydowanie unikać. Zainspirowało ją mugolskie znieczulenie ogólne - które jednak chciałaby odpowiednio udoskonalić. Niemagiczna narkoza również sprowadzała na pacjenta wiele niebezpieczeństw - w tym także, a jakże, niewybudzenie z niej i jeśli nie śpiączkę, to po prostu śmierć. Zaklęcie miało być kompromisem między pozbawieniem świadomości a zupełnym znieczuleniem - wprowadzać człowieka w swoisty pośredni stan. Zachować wszelkie czynności życiowe, razem ze świadomością - jednocześnie pozbawiając pacjenta wszelkich bodźców i odruchów, które jakkolwiek mogły przeszkodzić w odpowiedniej diagnozie, leczeniu czy nawet operacji. Doskonale sprawdziłoby się w nagłych przypadkach, ale i nie tylko - świadomość pacjenta była w wielu sytuacjach nieocenioną pomocą. Przy odpowiedniej diagnozie nie trzeba by było szukać świadków zdarzenia, by podjąć odpowiednie kroki - wystarczyłaby opowieść samego leczonego, w tym również informacje o przyjmowanych lekach, eliksirach czy ewentualnych alergiach. Zaprawdę byłoby to doskonałe ułatwienie dla uzdrowiciela - choć Perpetua zdawała sobie sprawę, że nie każdy byłby w stanie je opanować... a nawet nie była do końca pewna jak uda jej się odpowiednio wywarzyć inkantację. Zdecydowanie musiała to bardzo dokładnie przemyśleć - i jeszcze dokładniej przetestować. Póki co jednak wszystko sprowadzało się do weryfikacji pomysłu i odpowiedniego opracowania. Będzie musiała trochę czasu spędzić nad specyfikacją zaklęcia. A przede wszystkim - nad samą inkantacją i odpowiednimi gestami. Wiedziała, że czeka ją naprawdę wiele pracy - tego właśnie teraz potrzebowała.
EOT
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Nie wiedziała co zrobić, co powiedzieć, ani jak w ogóle się do tego zabrać. Zaczęła się zastanawiać, gorączkowo myśleć o tym co sobie w ogóle wyobrażała. Chciała zacząć od nowa, mieć czystą kartkę nowego rozdziału swojego życia, ale była pewna, że przeszłość jeszcze ją nawiedzi. Nie mogła się doczekać aż zobaczy swojego brata, jednocześnie zupełnie nie potrafiąc przewidzieć jak zareaguje. Nie widzieli się całe wieki, oboje tak samo pochłonięci swoim własnym życiem. Zdążyła się do tego przyzwyczaić – bo choć z początku było jej trudno odnaleźć się w rzeczywistości bez Diona u boku, tak w końcu musiała się tego nauczyć, wirując we własnej codzienności. Wiele poświęciła w swoim życiu, zdawało jej się, że nawet swoje małżeństwo, którego przecież była tak bardzo pewna, gdy mówiła „tak”, a teraz kierowała się do szpitala św. Munga, jakby tamte lata jej życia w ogóle nie istniały. Chciała, by tak było, chciała zapomnieć, wyprzeć z głowy bolesne wspomnienia, przestać się obwiniać. Bo właśnie to ciągle robiła, choć nie wiedziała dlaczego. To nie ona zdradziła, to nie ona była kropką nad i, nawet jeśli gdzieś po drodze przyczyniła się do rozpadu tego związku. Nie. Nie chciała brać winy na siebie, była ponad to, była przecież lepsza. Nie zamierzała też przepraszać za to, że wspinała się po szczeblach kariery, osiągając zapewne więcej niż niejeden czarodziej w jej wieku. Była ponad to. I właśnie z tą myślą weszła do londyńskiego szpitala, uprzejmie się witając z personelem i dopełniając formalności z dyrektorem placówki, który tak szybko zgodził się dać jej posadę, chyba uznając, że obie strony na tym skorzystają. Stresowała się spotkaniem z Dionem bardziej niż chciała to przyznać. Co mu powie? Jak wytłumaczy to, że zjawiła się bez zapowiedzi i w dodatku właśnie podpisała umowę z Mungiem. Stukot niewysokich obcasów rozchodził się po niemalże pustym korytarzu, kiedy stawiała kolejne kroki, kierując się do odpowiedniego pomieszczenia. Znała Dionysusa zbyt dobrze, by nie wiedzieć, że to była pora jego lunchu – choćby i świat płonął. Przyłożyła różdżkę do drzwi i otworzyła je sprawnym ruchem, od razu wchodząc do środka. Jej wzrok szybko spoczął na znajomej sylwetce, a uśmiech mimowolnie rozciągnął jej pełne wargi. — Mam nadzieję, że tęskniłeś — powiedziała do bliźniaka, podchodząc do niego i obejmując w niedźwiedzim uścisku. Po ostatnich dramatach w jej życiu, potrzebowała jedynie obecności brata. Znowu czuła się jak w domu.
Priorytety szpitalnych obowiązków zawsze były bardzo trudne do ustalenia - istniały jednak całe systemy, przeznaczone właśnie do tego, by jakoś układać sobie pacjentów według tego, czy ktoś był w stanie zaczekać, albo i nie; czy dostępne były jakieś środki i czy na pewno konkretny uzdrowiciel mógł się zająć właśnie tą osobą. I chociaż Dion często wpadał w tę pułapkę zakradającej się do szpitalnej magii biurokracji, gdy zasady blokowały chęci, to zawsze wiedział, że jest jeden priorytet ponad wszystkimi... ...więc nie omijał posiłków, nieważne co by się działo. Wychodził z założenia, że dobry uzdrowiciel to zadbany uzdrowiciel, a że z pracoholizmem często było ciężko poradzić sobie z niektórymi aspektami, to przynajmniej z jedzeniem się pilnował, co też wychodziło mu najłatwiej. Nieważne czy miało chodzić o szybkie jabłko w formie przekąski, małego batonika gdzieś pomiędzy przemierzanymi szybkim krokiem korytarzami, czy już faktycznie porządniejszego posiłku. Nie gotował, więc i tym razem wykorzystywał swoją przerwę na pochłonięcie zakupionej w niedużej restauracji pokaźnej porcji makaronu z sosem na bazie hibiskusa ognistego, który co jakiś czas aż pstrykał drobnymi iskierkami zwiastującymi ostry smak. Przede wszystkim skupiał się podczas jedzenia na tym, by nie zaplamić sobie białej koszuli tym nieszczęsnym sosem, ale trochę też pozerkiwał na artykuł, w którym omawiana były eksperymentalne badania dotyczące ziołowych mieszanek usprawniających leczenie ran zadanych przez wilkołaki; wszystko ostatecznie i tak zawierało w sobie przynajmniej minimum srebra i Dion dość prędko doszedł do wniosku, że jedyne co ten artykuł może mu dać, to pomysły, a nie jakiekolwiek odpowiedzi. Zakreślił różdżką kolejny ciekawszy akapit, ignorując zupełnie dźwięk otwieranych drzwi, bo nie chcąc dać się złapać w jakieś small talki, za dobrze wiedząc, że zaraz sam wróci do szpitalnego chaosu i wcale nie musi poświęcać czasu na jedzenie komuś randomowemu. Rzecz w tym, że nie podszedł do niego nikt randomowy - podeszła do niego przeszłość, z którą Heartling nie był pewien, czy umie się zmierzyć. Uniósł zaskoczone spojrzenie na źródło niemożliwie znajomego, a zarazem przez to aż obcego głosu; zamarł na chwilę z widelcem uniesionym do już otwartych ust, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa i wreszcie po prostu zostawiając makaron w spokoju, by zupełnie automatycznie objąć przytulającą go siostrę. - Eee - zaczął, mając wrażenie, że serce zaraz wypadnie mu z klatki piersiowej - co nie byłoby takie złe, bo akurat całkiem wierzył w to, że bliźniaczka poskładałaby go z powrotem w jeden kawałek. - Eee? - Parsknął z niezręcznym rozbawieniem, odsuwając się, by przemknąć panicznym spojrzeniem po Thalii, może trochę doszukując się jakichś oznak, że coś nie jest w porządku... a może nawet, że to nie ona? - Obcięłaś włosy - zauważył jednak, bo tylko to wydawało mu się prawdziwie inne, nawet jeśli ta nowość dla niej była już czymś starym i normalnym. - Czemu tu- znaczy tak, tęskniłem, no pewnie, że tęskniłem, ale... eee... - pokręcił głową z niedowierzaniem i zerknął przy okazji przez ramię, by upewnić się, że nikt za bardzo nie widzi jego coraz bardziej żenującego skrępowania. - Też tęskniłaś?...
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Miała wrażenie, że po raz pierwszy od dawna mogła oddychać. Może przez to, że zmieniła otoczenie, a może przez to, że nic nie przypominało jej o latać życia, które miały być najszczęśliwsze w całym jej życiu, a skończyło się największą katastrofą, której nawet nie potrafiła sobie wcześniej wyobrazić. I dopiero kiedy stała tutaj, jakby wymazując błędy przeszłości, jakby nie spoglądać za siebie, choć była pewna, że w końcu i tak będzie musiała spojrzeć w tamtym kierunku. Nie chciała o tym myśleć, wdychała tylko znajomy zapach swojego brata, próbując zrozumieć jak to się stało, że ich życie potoczyło się w tak różnych kierunkach. Zawsze była skupiona tylko na jednym, z perspektywy czasu wyrzucała sobie własną głupotę, nie mogąc pojąć jak mogła do tego wszystkiego dopuścić. Nie wiedziała ile tak stała, czerpiąc siłę z objęć brata. Nie miała pojęcia kiedy łzy napłynęły do jej oczu, choć cały życie starała się być twarda, nie do złamania. Nie sądziła, że kiedykolwiek i ktokolwiek ją złamie. A jednak stało się, choć nie chciała tego przyznać. Odsunęła się od Diona, ocierając dłonią słone krople z policzków pociągniętych delikatnym różem. Chciała coś powiedzieć, a jedyne na co było ją stać to lekki uśmiech. Widziała jak jej się przygląda, jak doszukuje się jakichkolwiek oznak tego, że coś było nie w porządku. Jak miała mu powiedzieć, że nic nie było dobrze, że cały jej świat się zawalił, a ona nie potrafiła tego naprawić, nie umiała sobie z tym poradzić. — Ścięłam — przytaknęła, ponieważ zrobiła to zaraz po przyjeździe do Londynu. Jakby miało jej w czymś pomóc, jakby miało odbudować to, co legło w gruzach. Zmiana, tego było jej trzeba, mimo że zmieniła chyba wszystko co mogła. Nie pomogło. Odsunęła się krok w tył, nagle postanawiając wziąć się w garść. Przecież nie była taka, była silna, była nieodrodną córką ich matki, nie załamywała się. Nigdy. Dlatego po łzach sprzed chwili nie było śladu, jakby wcale nie tworzyły mokrych ścieżek na jej policzkach. — Za tobą? Nigdy w życiu — rzuciła, szczerząc się do niego, chociaż w jej oczach nadal tkwił cień smutku i rozpaczy, jakby już nigdy nie miała się ich pozbyć — Jakby coś się działo, to bym wiedziała — powiedziała, wyciągając prawą rękę w górę, na której widniał ten nieszczęsny tatuaż, który zrobili dawno temu i do którego aż nadto się przywiązała. Zajęła miejsce, które jeszcze zajmował przed kilkoma minutami i jakby nigdy nic przysunęła do siebie makaron, przypominając sobie, że nie zdążyła jeszcze dzisiaj nic zjeść. — Już nie będziesz musiał tęsknić, dostałam propozycję pracy tutaj — powiedziała bardzo elegancko z pełną buzią — Przyjęłam.
- Ładnie - stwierdził, właściwie odruchowo, chociaż faktycznie podobała mu się ta nowa wersja siostry - fakt faktem, dalej czuł, że coś musi być na rzeczy. Przy okazji dostał doskonałą przypominajkę, że naprawdę nie znosi niespodzianek, bo przecież chciał móc się cieszyć towarzystwem Thalii, a jednak nie mógł znaleźć słów czy myśli, które mogłyby mu jakoś pomóc to wyrazić. Stał tylko taki skołowany, odprowadzając siostrę spojrzeniem na swoje krzesło, by zaraz automatycznie zająć jakieś inne. - Nooo... ale... tak - przyznał wreszcie po krótkim odchrząknięciu, marszcząc brwi w niedowierzaniu dla bezczelności bliźniaczki, która po prostu przejęła jego makaron. Machnięciem różdżki przywołał do siebie nowy sztuciec i czym prędzej zawinął na nim przynajmniej trochę klusek, żeby przypadkiem nie stracić całej porcji. - Dostałaś- przyjęłaś? - Zaśmiał się mimowolnie, próbując jakoś pozbyć się ciągle spinającej go niezręczności. - No dobra, dobra, czyli tatuaż się zepsuł, albo nie działa na problemy natury psychicznej, bo chyba zwariowałaś. Co się dzieje, wkręcasz mnie? - Dopytał, od dukania przechodząc do pospiesznego wyrzucania z siebie całej kolejki zlepionych na jednym wydechu słów. - Twoją pracą jest straszenie mnie, czy objadanie?
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Zmarszczyła brwi na jego odruchowy komplement i nawet przyłożyła mu dłoń do czoła, sprawdzając czy na pewno wszystko było w porządku. Choć raczej to on powinien sprawdzać ją, a nie odwrotnie. Chwilę potem była już zajęta pałaszowaniem bratowego makaronu, jakby nic się nie stało, jakby jej życie było cały czas tak samo idealne jak było dotychczas. — Mogę jeszcze zrezygnować, ale nie wiem po co… Mam tu ciebie, resztę rodziny, i całkiem niezły układ z dyrektorem, więc zostaję — powiedziała pomiędzy kęsami, wzruszając ramionami i przesuwając talerz nieco w stronę bliźniaka, żeby łatwiej było mu jeść, bądź co bądź, jego własny posiłek. Nie miała wyrzutów sumienia, ale nie była też kompletną zołzą. Może nieco nader ambitna, ale nie wredna, zwyczajnie znała swoją wartość. Zerknęla znad jedzenia na Diona, który zachowywał się co najmniej jakby zobaczył ducha. I chociaż w ich rodzinie nie było to wcale takie nieprawdopodobne, to siedziała obok całkiem zdrowa na ciele i trochę mniej zdrowa na duchu, a jednak z krwi i kości. Uniosła więc brew, bo choć rozumiała jego zaskoczenie – w końcu nie powiedziała nikomu, że wraca – to jednak mógłby się trochę wziąć w garść. Może i dałaby znać wcześniej, sęk w tym, że podjęła decyzję w kilka minut, a kilka godzin później była już w Anglii, bez świstoklika w drugą stronę. — Urazy pozaklęciowe i zatrucia eliksirowe — odparła, nawijając kolejną porcję makaronu na widelec — Mógłbyś chociaż udawać, że się cieszysz na mój widok — wytknęła mu dziwne zachowanie, celując w niego widelcem. Nie poruszała tematu dlaczego tak właściwie wróciła, choć wiedziała, że właśnie o to chodziło Dionowi. Nie potrafiła jednak o tym mówić, zupełnie jakby sama przed sobą nie potrafiła przyznać, że to się stało. Jakby w obawie, że jeśli słowa padną z jej ust, to wszystko stanie się rzeczywistością, namacalne. Uznała więc, że jeśli nie zapyta ją wprost – nie mieli o czym mówić. Może najpierw sama musiała się zmierzyć z własnymi demonami. Z cichym głosem w głowie, który stale jej powtarzał, że to jej wina, że jest tchórzem, który nie potrafił zmierzyć się z rzeczywistością.
Pacnął ją natychmiast w rękę, niby nie spodziewając się niczego złego, ale też lekko obruszając się tym żartobliwym sprawdzaniem jego temperatury; z niektórych rodzinnych nawyków nie sposób było wyrosnąć i bliźnięta Heartling niewątpliwie czasem wpadały w te drobne schematy. - Nie no, ja- ej - skrzywił się, coraz bardziej oburzony, by zaraz gwałtownie złagodnieć, gdy wpatrywał się uparcie w Thalię. - Bardzo się cieszę na twój widok, serio, planowałem do ciebie jakoś nawet niedługo napisać, żeby się spotkać w jakiś weekend - wyznał, zgodnie z prawdą, bo rzeczywiście chciał w duchu nieobowiązujących dla nich wakacji zorganizować jakieś małe spotkanko. Nie chciał, żeby ich relacja ograniczała się do wymienianych między kontynentami listów i wizyt podczas urodzin czy jakichś rodzinnych świąt; byli przecież czymś więcej, a nie randomowymi kuzynami czy snującymi się po starej rezydencji duchami, o których większość żywych już zapomniała. - Ale nie wiedziałem, że wracasz i nie wiedziałem, że do Munga, i- i wiesz, że nie lubię niespodzianek - zauważył, pod koniec już nieco ciszej, bo nie tylko nie będąc z tego dumnym, ale też wcale nie chcąc siostry tym obarczać. - Coś się stało? Skąd ta przeprowadzka, skoro nie z tęsknoty za mną?... - Musiał wiedzieć, nawet jeśli domyślał się, że Thalia nie chce o tym mówić. Zakładał, że odpowie mu jakoś wymijająco, albo wprost i krótko, a on na podstawie tego będzie mógł wywnioskować coś więcej; gdyby nie chciała niczego mówić, to nie zagadywałaby go po powrocie w taki oczywisty sposób, tylko jakoś subtelniej wróciłaby do jego życia. Chyba. - Ale jak tu już jesteś, to mogę ci pokazać gdzie robią ten boski makaron... - dodał jeszcze szybko, tak na wszelki wypadek, by Heartlingówna mogła zgrabnie zmienić temat, jeśli tylko sobie tego zażyczy.
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Nieco się gubiła w tym wszystkim. Toczyła jakąś wewnętrzną walkę między potrzebą mówienia, a całkowitą niemożnością wypowiedzenia słowa na ten temat. Nie patrzyła na brata, za to uparcie wpatrywała się w makaron, jakby tam miała znaleźć wszystkie odpowiedzi, których potrzebowała. Ostatecznie jednak straciła apetyt, odkładając widelec i wzdychając pod nosem. — Jak mówiłam, dostałam propozycję nie do odrzucenia — bo chociaż sama przyszła z pytaniem o pracę, to zaproponowanie jej posady niemal od razu miło łechtało jej ego. Miała poczucie, że te wszystkie lata wcale nie poszły na marne, choć właśnie tak się czuła, zmarnowana. Podniosła spojrzenie na swojego bliźniaka, doskonale wiedząc, że przecież nie będzie jej oceniał. Słowa jednak grzęzły jej w gardle, tkwiła więc w tej wymownej, nieco niezręcznej ciszy, opuszczając ramiona trochę niżej i porzucając tę całą postawę „nic nie może mnie zranić”. Spojrzała gdzieś w bok na szafki, jakby zastanawiając się, która dokładnie była jej. Prawda jednak była taka, że układała zdania w swojej głowie, a każde brzmiało gorzej od drugiego. Świadomość była jednym, ale ubranie tego w wyrazy, było czymś zgoła innym. Właśnie tak wszystko stanie się namacalne. Tu i teraz postanowiła zmierzyć się z prawdą, okrutną i niezaprzeczalną. — Zdradził mnie — wyrzuciła z siebie. Starczyły jej dwa słowa, które miały wytłumaczyć mu wszystko. Nie dodała nic więcej, jedynie przesuwając makaron bliżej niego. Musiała wstać – co też zrobiła niemal od razu, zaczynając nerwowo chodzić w tę i z powrotem. — Rzuciłam wszystko, Dion, i przyjechałam tutaj, dlatego nic ci nie napisałam, nawet nie wiem kiedy wylądowałam w Anglii — zatrzymała się, spoglądając na brata, jakby szukając w nim ratunku przed przepaścią, na skraju której teraz stała. Zaśmiała się krótko i nerwowo, dając po sobie poznać, że radziła sobie całkiem przeciętnie, choć z całych sił starała się być tak samo silna i stać tak samo twardo na ziemi jak zawsze. Stało się, i nic nie mogła na to poradzić. Czas miał bowiem to do siebie, że nie zatrzymywał się i nie cofał nieważne co się działo. Dlatego musiała iść dalej na przód, wtórując nieubłaganie pędzącym minutom.
Nerwowo zajadał makaron, właściwie nie pozwalając sobie na sekundę z pustą buzią, bo nie chciał przypadkiem wpakować się w sytuację, w której będzie musiał - albo po prostu mógł - coś powiedzieć. Wiedział, że zacznie się plątać, że spróbuje dopytać lub się wycofać, a w ten sposób mógł tłumić swoje nerwy i dać Thalii więcej czasu na zdecydowanie czy chce mu mówić, czy jednak nie. Zdradził? Wydawało mu się, że poczuł jej ból nieprzyjemnym szarpnięciem w klatce piersiowej, jakby Zaklęcie Bratniej Duszy aktywowało się nawet przy złamanym sercu; natychmiast zrobiło mu się gorąco i chociaż Dionysus raczej nie należał do groźnie wyglądających ludzi, zwłaszcza gdy miał w kąciku ust nieco czerwonego sosu od makaronu, to pod zmarszczonymi brwiami oczy pociemniały mu znacząco, w jednej chwili przyjmując ostrość, jakiej mało kto miał nieprzyjemność doświadczyć. Przestał jeść, otarł tylko usta serwetką i obserwował krążącą po pokoju uzdrowicielkę, słuchając jej dodatkowych wyjaśnień i przy okazji próbując uspokoić samego siebie. Nieważne, czy do tej pory lubił jej męża, czy jednak nie potrafił mu do końca zaufać - nigdy nie był szczególnie pozytywnie nastawiony do samego ślubu, a jednak zawsze zrzucał to na winę swojej zazdrości. Teraz? Teraz był pewny, że chodziło o jakąś bliźniaczą więź, a on zawiódł nie słuchając jej wystarczająco dokładnie i pozwolił na to, by jakiś idiota skrzywdził jego siostrę. - Dobrze, że wróciłaś - zdecydował pewnie, podrywając się wtedy, kiedy ona przestała nerwowo dreptać; przytulił ją znowu, tym razem mocniej i bardziej stanowczo, bo zapominając o niespodziankowym akcepcie jej wizyty, który go peszył. Przeszli bardziej do trybu awaryjnego, w którym Dion czuł się dobrze - nieważne, czy chodziło o pocieszanie kogoś, czy o leczenie na Izbie Przyjęć. - Jeśli chcesz, to możesz się zatrzymać u mnie na jak długo potrzebujesz... że też tak szybko złapałaś pracę, jesteś niesamowita - zaśmiał się lekko, odsuwając się po drobnym cmoknięciu siostry w czoło, jakby musiał udawać, że wcale sobie na żadne tego typu czułości nie pozwalali. - Chcę znać reakcję rodziców jak się dowiedzą, że przyszłaś do Munga... padną ze szczęścia - zauważył, machnięciem różdżki włączając ekspres do kawy. - A dowiedzą się pewnie przez jakichś szpitalnych znajomych w- cóż, pewnie już wiedzą, także oczekuj wyjca!
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Nie wiedziała czy jej ulżyło, czy wręcz przeciwnie. Czuła ciężar prawdy bardziej niż chciała, choć cały czas podświadomie wszystkiemu zaprzeczała. Zaprzeczała wielu rzeczom w swoim życiu: że jest zmęczona, że bierze na siebie za dużo, że powinna ustawić inne priorytety. Ale nie potrafiła inaczej. Żyła tak od zawsze i nie znała innej rzeczywistości, niż tej, w której tkwiła od lat. Miała jednak wrażenie, że inaczej nie będzie w stanie funkcjonować, że praca była jedyną rzeczą, w której naprawdę się odnajdywała i która dawała jej tyle satysfakcji, spełnienia. Patrzyła na reakcję Diona, przez moment żałując, że mu o tym powiedziała. Z drugiej jednak strony nie wyobrażała sobie okłamywać brata. Potrafiła lawirować między prawdą i półprawdą, każdy uzdrowiciel musiał to umieć, ale była pewna, że ta rzecz ujrzałaby światło dziennie szybciej niż by tego chciała. Wolała, żeby jej brat dowiedział się tego od niej, nie od kogoś innego, nieważna jak blisko byłby z tą osobą, jak blisko ona by była. Dion był jej kotwicą, czymś w życiu bez czego nie potrafiła tkwić w codzienności. Nawet jeśli była tyle lat na innym kontynencie – zawsze wiedziała, że jest i będzie choćby nie wiem co. Ta świadomość działała kojąco, nie bez powodu był pierwszą osobą, z którą naprawdę rozmawiała po powrocie. Napięcie z jej ramion odeszło w momencie, w którym brat ją przytulił. Przymknęła oczy, ciesząc się z jego obecności, bliskości, która dodawała jej sił. Ostatnie godziny były dla niej niebywale trudne, czuła się samotnie i chociaż nigdy nie była specjalnie emocjonalna, to nie cierpiała być faktycznie sama. — Tak — skinęła głową, bo decyzja, która podjęła pod wpływem chwili, tym razem miała okazać się tą dobrą. Przynajmniej taką miała nadzieję i żyła nią, bo przecież nic więcej już jej nie zostało. — Postaram się znaleźć coś w miarę szybko, nie chcę ci siedzieć na głowie — dodała, choć pewnie oboje zdawali sobie sprawę, że w mieszkaniu – czy to Diona, czy później swoim – nie będzie zbyt częstym gościem. Za to Mung miał się stać jej drugim domem. Zaśmiała się i pokręciła głową. Miał rację, najpewniej już teraz mama pisała pełen oburzenia list, że nie dowiedziała się jako pierwsza. Niemal słyszała w swojej głowie głos matki, pełen wyrzutów dotyczących tego, jaka jest okropna, że nie sięgnęła po jej rady odnośnie Munga. — Otworzę go przy tobie, jakbyś się stęsknił za głosem mamy — rzuciła, nagle wpadając na wcale nie taki nieprawdopodobny pomysł — No chyba, że zaraz po prostu tu wparuje, wtedy tobie pewnie też się dostanie — poklepała go po ramieniu, zerkając w stronę drzwi, bo chociaż były otwarte tylko dla personelu, to Theia miała swoje własne zasady i sposoby.
- Nie ma problemu, serio, mam ten wolny pokój - przypomniał z lekceważącym machnięciem ręki, by zaraz nieco speszyć się świadomością, że właśnie przyznał się do przesiadywania w tym samym mieszkaniu od czasu studiów - a przecież Hogsmeade wcale nie było najwygodniejszą opcją dla kogoś mieszkającego w Londynie. Cóż, nie było sensu ukrywać przed Thalią, że nie lubi zmian; wiedziała to pewnie lepiej niż ktokolwiek inny, kto miał styczność z Dionem. - A to nie jest takie śmieszne - parsknął wesoło wbrew sobie, również zerkając na drzwi, pewnie nawet nieco bardziej nerwowo od siostry. Rodzice zawsze byli zadowoleni, że zdecydował się na karierę w Mungu, ale lubili też cicho wytknąć mu wybranie "wygodnej" opcji, od której migała się jego piekielnie ambitna bliźniaczka. Zakładał, że po prostu nie da rady ich tak w pełni zadowolić i tyle. - Myślę, że i tak mi się dostanie... - mruknął, wracając do stołu, by dokończyć makaron. - Dolejesz mleko? - Poprosił, wskazując na ekspres, który skończył już przygotowywać kawę. - Pewnie jeszcze dzisiaj nie pracujesz, co? Znaczy jak chcesz, to możesz za mną połazić, to cię oprowadzę - zaproponował, nie mając pojęcia jak wyjdzie im wspólne pracowanie, ale głupio ekscytując się na samą myśl przetestowania tego. - Mam ostatnio świetną passę na Izbie Przyjęć w kwestii wypadków przedmiotowych, a tak dokładniej, eeee, obcych obiektów, które w ciekawy sposób znalazły się wewnątrz pacjentów...
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Po raz pierwszy od dłuższego czasu czuła się w odpowiednim miejscu. Ponownie czuła się jak w domu i doskonale wiedziała, że to wcale nie była kwestia miasta, ani nawet szpitala, co po prostu obecności brata. Wiedziała, że wyjazd dał jej wiele możliwości, szansę, której może nigdzie indziej by nie miała, choć nie zwykła gdybać i przypuszczać, nie interesowało jej co by było gdyby podjęła inną decyzję. Teraz jednak ulga spływała po niej, jakby tego brakowało je przez te wszystkie lata, jakby dopiero teraz coś do niej docierało. Musiała kiedyś wrócić, wiedziała, że kiedyś przyjdzie na to czas, przecież była zbyt związana ze swoją rodziną, którą od zawsze stawiała na pierwszym miejscu. Może właśnie potrzebowała jakiegoś impulsu, tak jak nerw go potrzebował, by dotrzeć do efektora. — Tak, ale… — zaczęła, próbując wymyślić jakiś powód, dla którego czuła się dziwnie, myśląc o mieszkaniu z Dionem, ale prawda była taka, że nie potrafiła wymyśleć nic konkretnego, tak więc uznała, że to absolutnie bez sensu, przecież potrzebowała obecności brata jak powietrza, zwłaszcza w tych trudnych dla niej chwilach — Dziękuję — odparła więc, naprawdę doceniając tę propozycję, choć wcale nie musiał, przecież wyjechała, i miała okropne poczucie winy. Skinęła głową, sięgając po mleko i wlewając je do kawy brata. Sama wolała czarną, okropnie słodką, albo tę obrzydliwą ze szpitalnego automatu. Prawdę mówiąc wypiła ich tyle, że zwyczajnie przyzwyczaiła się do tego cierpkiego smaku, który zapewne obok prawdziwej kawy nawet nie stał. — Nie wiem co powiedzieć rodzicom — wyznała, w skupieniu zawieszając różdżkę nad kubkami i mieszając kawę. W końcu jednak westchnęła i odwróciła się do bliźniaka, szukając u niego odpowiedzi, których szukała. Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić spotkania z rodzicami, w przeciwieństwie do tego z bratem. To właśnie jego szukała jako pierwszego. Prychnęła na słowa Diona i uniosła brew, spoglądając na niego tak, jakby widziała go pierwszy raz w życiu. Nie sądziła, że istniała jakakolwiek osoba na tym świecie, która była taką pracoholiczką jak Thalia. — Oczywiście, że pracuję, myślałeś, że wytrzymam bez pracy? — parsknęła i pokręciła głową — Ale zaczynam o ósmej, tak więc zamieniam się w słuch, co takiego znalazłeś w pacjencie? — szpitalne historie były jej ulubionymi, czasem zastanawiała się, czy ludzie mieli całkowicie gładką korę mózgową, bowiem niektóre przypadki nie mieściły się w głowie.
- Mam drobne podejrzenie, że jak tylko im powiesz o podjęciu pracy w Mungu, to nie usłyszą niczego innego - wyznał, chociaż przy tym pewnie trochę państwa Heartling nie docenił - w końcu jednak pozory zawsze były dla nich ważne. Widział po Thalii, że jest zmartwiona, a więc natychmiast spiął się w potrzebie znalezienia dla niej jakiejś pomocy; chciał być dla niej oparciem tak bardzo, jak tylko było to możliwe. - Może powiedz jakoś łagodniej, że się rozstaliście? Bez szczegółów, za bardzo skrępuje ich ewentualne dopytywanie. Mogę też próbować zmienić temat, gdyby za bardzo się czepiali - zaoferował, odgórnie zakładając, że jego obecność przy takich wyjaśnieniach jest niezbędna. - A ja wiem? Papierologia w tym miejscu albo śmiga z prędkością sowy, albo leży jak jakiś zdechły gumochłon - prychnął ze śmiechem i upił kilka łyków stanowczo zbyt gorącej, ale za to przepysznej kawy. Nie dziwił się, że Thalia zdołała wywalczyć sobie jak najszybszy dyżur - oznaczało to też, że już zaraz naprawdę zobaczy ją w akcji. Najpierw jednak mógł wyciągnąć się wygodniej na krześle i rozpocząć historię o nie jednej, a dwóch szalenie zapalonych zawodniczkach pomniejszej drużyny quidditchowej, które spędzały trochę za dużo czasu na swoich miotłach i pałały zbyt wielką miłością do tłuczkowych pałek.
/zt x2
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Ścieżki Kariery: wrzesień - listopad 2023 Kość:6 + 91 (uzdrawianie) = 97; koło daje mi po-zatruciowy
Czasami Max miał wrażenie, że robił w tym szpitalu dosłownie wszystko. Nie był do końca pewien, w którym momencie kazali przygotować mu eliksiry po-zatruciowe, ale doszedł do wniosku, że to nie miało aż tak wielkiego znaczenia. Skoro czegoś od niego wymagano, to zamierzał to zrobić, nawet jeśli miałoby wydawać mu się to skończenie głupie. Może wcale takie nie było, biorąc pod uwagę, że chociaż smoki odleciały do ciepłych krajów, wciąż pełno było tutaj chorych i rannych szaleńców, jakimi trzeba było się zająć i po prostu nawet nie próbować o tym dyskutować. Inna sprawa, że wciąż nie miał jeszcze wybranej ostatecznej ścieżki swojej kariery i wyraźnie wahał się, co powinien robić po stażu, tak więc z przyjemnością łapał wszystkie sroki za ogon i uczył się, czego mógł. Kiedy mógł i kiedy miał na to czas, czasami rozbawiając innych swoim zachowaniem, jak teraz, kiedy marudził nad składnikami. Któryś ze starszych kolegów poklepał go po plecach, gratulując mu tego zapału, a inny, który właśnie wychodził z pokoju, zauważył, że w szpitalu było pełno wariatów wykorzystujących swoje przerwy do robienia dodatkowych rzeczy. Chwalebne, ale równie pochrzanione. Max skomentował to wzruszeniem ramion, nie czując najmniejszej potrzeby szukania odpowiedzi na podobne zaczepki. Skoro nie był uznawany za kogoś, kogo należało jak najszybciej wyrzucić z Munga, to było mu wszystko jedno, jak inni go postrzegali. Przynajmniej w jakimś stopniu, rzecz jasna. Wolał zostać tym dzieciakiem, który robił na przerwach eliksiry, niż tym, który spał w każdym możliwym miejscu i o każdej możliwej porze. Tak było lepiej, a przynajmniej jego zdaniem, więc po prostu raz jeszcze upewnił się, że ma się czym zająć i może wkrótce będzie miał do tego spokój, bo pozostali zbierali się, dając mu przestrzeń do działania, trochę się z niego nabijając, co miał centralnie w dupie.
Weszła do pokoju uzdrowicieli z jedną myślą – kawy, potrzebowała kawy i to w trybie natychmiastowym, albo zaraz wyjdzie z siebie i stanie obok. Miała ciężki dyżur, a jeśli Thalia była o krok od narzekania, to naprawdę trafiła na serię niefortunnych wydarzeń. Na dokładkę pokłóciła się z Smallflowerem i mogła przysiąc, że jeśli Katarin będzie zatrudniała więcej takich debili, to Heartling szybciej osiwieje niż coś zdziała. Miała swoje żelazne zasady i naprawdę rozumiała, że pieniądze w życiu były ważne – w końcu wychowała się w domu, w którym nigdy ich nie brakowało i to doceniała mniej lub bardziej, ale nie mogły w pracy uzdrowiciela być najważniejsze. Westchnęła, stając przed szafkami, w których trzymana była kawa i inne niezbędne do przeżycia uzdrowicielom rzeczy. Zmrużyła oczy, kiedy szafka okazała się niemal pusta, nie licząc batoników, które wyglądały jakby pamiętały jeszcze jej matkę w tym miejscu. Zamrugała kilkukrotnie, łudząc się, że może jej zmęczone trzydziestoma godzinami pracy oczy płatają jej figla, ale szybko się przekonała, że wcale tak nie było. Pracowała w Londynie już rok i próbowała naciskać na swoich przełożonych w celu dokonania zmian na lepsze, ale wszystkie rozmowy kończyły się fiaskiem. Może byłoby łatwiej, gdyby dyżurnym uzdrowicielem nie był taki idiota jak Smallflower, bo o Marshallu miała niewiele złego do powiedzenia. Może praca na dwóch oddziałach nie była wcale takim dobrym pomysłem, może dla własnego spokoju powinna zostać tylko na pozaklęciowych? Sęk w tym, że nie chciała, miała swoje ambicje i rzecz w tym, że dawała radę i radziłaby sobie jeszcze lepiej, gdyby ta blond flądra jej nie rzucała kłód pod nogi. Z czasem zaczęła się zastanawiać czy Emmett nie miał jakichś zatargów z jej rodziną, o co wcale nie było trudno. — To są jakieś żarty, cholery dostanę tu dzisiaj — mruknęła i zatrzasnęła głośno szafkę, wściekła jak osa na wszystkich pracowników tej placówki od siedmiu boleści. Odwróciła się, masując swoje skronie i aż drgnęła kiedy zobaczyła na jednej z kanap rozłożonego @Constantin W. Pritchard. Uśmiechnęła się przepraszająco. — Och, wybacz, nie zauważyłam cię — jej zatrzaśnięcie szafki obudziłoby i zmarłych w kostnicy piętro niżej, więc nie łudziła się, że Pritchard jeszcze śpi. Było jej trochę głupio, ale z drugiej strony od drzemek mieli inne pomieszczenia. Wyjęła ten wiekowy batonik, bo była głodna i stwierdziła, że w sumie jej już wszystko jedno. Ten dyżur i tak był skazany na porażkę.
Ciężkie dyżury były chyba ostatnimi czasy chlebem powszednim. Ataki smoków co prawda się zakończyły, ale ich skutki będą naprawiane jeszcze przez wiele miesięcy. O ile wydział ataków magizoologicznych był najbardziej oblegany, tak urazówka pozaklęciowa nie pozostawała im dłużna, bo mało to czarodziejów, którzy zamiast wypalić w gadzinę, walili w kolegę w przypływie stresu? Tak czy siak Constantin nie miał w planie zostawać dłużej, niż jego standardowy dobowy dyżur, ale dostał sowę od Stevensa, że dopadła go groszopryszka (nie wierzył mu) i czy wziąłby dodatkowo jego zmianę. No pewnie, przecież Pritchard nie ma życia i może zgarniać nadgodziny na zawołanie. Niestety miał ten minus, że był dobrym człowiekiem o dość niskiej asertywności, jeśli chodziło o pomoc. Tak więc siedział teraz, wróć – leżał, nieprzytomny w śnie na kanapie w pokoju uzdrowicielskim. Nawet nie wiedział, kiedy zasnął – przyszedł tu wiedziony perspektywą wypicia kawy, jak zapewne większość pracowników, ale kiedy usiadł – mebel wydawał się być tak wygodny, że uznał, iż położenie się na nim będzie bezpiecznym zagraniem. Jak można się domyślić nie było, a jemu udało przespać się godzinkę, może dwie. Łup. - Merlinie! – dało się słyszeć przerażone wołanie najświętszego w akompaniamencie huku, jaki towarzyszył dziewięćdziesięcio-, może stukilowemu ciału uderzającemu o podłogę. – To nie ja, nie spałem. – mruknął, przecierając bolącą głowę i gramoląc się spod stolika stojącego tuż obok. Milimetry dzieliły go od walnięcia się w skroń i rychłej śmierci. Spod byka, wciąż zaspany spojrzał w kierunku Heartling, a raczej ich dwóch i zaczekał w spokoju aż kobieta wróci do niebliźniaczej formy. Usiadł na kanapie rozcierając oczy i przyjrzał się szatynce lekko pochylając głowę. A tak, kojarzył ją, pracująca na dwóch oddziałach pracoholiczka gorsza niż on, jedząca wątpliwej jakości baton. - Dlaczego łupiesz meblami, umarł ktoś? – na pewno umrze jego serce, jak jeszcze raz dostanie takiej tachykardii.
Thalia S. Heartling
Wiek : 28
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 1,65m
C. szczególne : czarny tatuaż armband na prawym przedramieniu || zapach miodu, szpitala i kawy
Była zmęczona, wiedziała, że sama się zgodziła na tak długie dyżury, ale jeśli były takie, to miała ochotę z tego pomysłu zrezygnować. Sęk w tym, że teraz wyboru już nie miała, tak samo jak nie miała kawy i cierpliwości, a zostało jej jeszcze osiemnaście godzin pracy. Nie wiedziała czy powinna prosić Merlina o łaskę dla siebie samej, pacjentów, czy może innych pracowników szpitala. Wiedziała na co się pisze, kiedy wybierała zawód i prace na dwóch oddziałach i robiła to już naprawdę długo. Bywały jednak dni, w których czuła się niespecjalnie i właśnie teraz były takie chwile. Liczyła za to, że kawa wszystko naprawi, wierząc w magiczne działanie ciemnego płynu bogów, ale jej marzenia legły w gruzach, kiedy tylko otworzyła tę nieszczęsną szafkę. Nie przypuszczała, że Constantin aż spadnie z kanapy. Zmarszczyła więc lekko brwi i odruchowo zlustrowała go wzrokiem czy może nie potrzebuje pilnej interwencji, bo rozwalił sobie głowę. Wyglądał jednak całkiem normalnie, więc nie przejęła się aż tak, choć całkiem niespecjalnie go obudziła, w istocie nie widząc go wcześniej. — Jeszcze nie — odparła, może trochę niefortunnie dobierając słowa, patrząc na stan niektórych swoich pacjentów — Ale szybko może się to zmienić, bo najwyraźniej w całym tym zasranym szpitalu nie ma kofeiny! — powiedziała podminowana, wyrzucając ręce w górę, choć powagi jej słów odbierał fakt, że usta miała pełne wątpliwego pochodzenia batonika, który smakował jak karton, znaleziony znienacka w piwnicy karton. — Przepraszam za ten trzask, mam najgorszy dyżur w tym miesiącu — powiedziała i westchnęła, choć przecież nie minęła nawet połowa października. Jeszcze mogło się wszystko wydarzyć, ale naprawdę miała nadzieję, że to pierwszy i ostatni tego typu zmiana. Może to wszystko przez zmianę pogody? Przynajmniej pełni nie było, nie miała aktualnie sił na dziwne przypadki, mimo że zazwyczaj była pierwsza przy co ciekawszych pacjentach. Może nie powinna patrzeć na pacjentów jako „ciekawe przypadki”, ale chyba jeszcze żadnemu to nie zaszkodziło. — Twój też nie wygląda na najlepszy — stwierdziła, patrząc na niego ciemnymi oczami całkiem krytycznie i zgniotła papierek po kartonowym batonie. Istniało prawdopodobieństwo, że się tym zatruje, ale prawdę mówiąc na tym etapie już miała to w nosie. Nie udało jej się jeszcze zdrzemnąć ani na chwilę w ciągu ostatnich długich godzin.
All hands on deck, zabrzmiał komunikat w szpitalu, w którym dosłownie każda para dłoni była na wagę złota, w czasach gdy smoka można było spotkać nawet w przedsionku swojego mieszkania. Ciężkie to były chwile, nie tylko pękające w szwach oddziały sprawiały problem, ale i kurczące się w zastraszającym tempie zapasy eliksirów. Standardowa kadra, odpowiedzialna za zapasy w Św. Mungu nie była w stanie się rozdwoić, a prawdopodobnie i wtedy nie mieliby wystarczających zasobów, by zrealizować całą listę potrzeb. Młoda recepcjonistka wpadła do gabinetu Rhode, krótko informując, że uzdrowiciel nadzorujący oczekuje dzisiaj od każdego, niezależnie od specjalizacji, by pomóc warzyć eliksiry. Czy było jej to na rękę? O dziwo tak - wszystko, żeby oderwać się od papierkowej roboty, która piętrzyła się w postaci teczek na jej biurku. Zerknęła w kalendarz, upewniając się, że do następnej wizyty ma ponad półtorej godziny i podniosła się z fotela, kierując się do drzwi. Biorąc pod uwagę, że dosłownie każde pomieszczenie, które można było chociaż tymczasowo przerobić na salę dla chorych, właśnie takie miało teraz przeznaczenie, uznała, że najwygodniej będzie popracować w pokoju uzdrowicieli - tym bardziej, że wpadając po drodze na specjalistę z pozaklęciówki, dowiedziała się, że większość składników i tak zostało tam przeniesionych. Wchodząc do pokoju, jej wzrok od razu padł na znajomą sylwetkę. — O, Max, dobrze Cię widzieć — zwróciła się do niego po imieniu, od razu skracając te wszystkie “panie” i “pani” — Co my tu mamy? Sięgnęła po listę ze spisem, przesuwając po niej wzrokiem. Chociaż każdy z eliksirów kojarzyła, większość miała nawet przyjemność stosować, to nie była biegła w ich warzeniu. — Dobra, biorę pieprzowy, chyba wszystkie składniki już tu są… — zdecydowała w końcu, przeglądając fiolki, odkładając na bok te, które będą jej potrzebne.
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max nie spodziewał się, że ktoś do niego podejdzie tak całkowicie bezpośrednio. Prawdę mówiąc, spodziewał się, że raczej pozostali będą obchodzić go, żeby odpocząć, udając, że nie widzieli tych wszystkich fiolek, składników i nie wiadomo czego jeszcze, co było potrzebne do tego, żeby zaopatrzyć ten szpital w cokolwiek użytecznego, w coś, co byłoby o wiele lepsze, niż jakieś marne resztki na dnie szafy. Zawsze zastanawiało go, jak to było możliwe, że na jesień wszystkim wiecznie brakowało zapasów, że nagle wtedy kończyły się leki i eliksiry, zupełnie, jakby to była jakaś klęska urodzaju i o ile to czasami go bawiło, tak teraz wcale mu się nie uśmiechało. Nie był daleki od eliksirów, wręcz przeciwnie, całkiem nieźle szło mu poświęcanie się pracy nad nimi, ale to jednak nie była jego specjalizacja, która coraz bardziej oscylowała wokół magicznych stworzeń. Skoro jednak potrzebowano pomocy, to nie zamierzał odmawiać, a dostawszy pozwolenie na to, żeby zabrać się do pracy, właśnie to zrobił. Chociaż nie sądził, żeby Rhode również miała zostać oddelegowana, ale jak widać, wszystko było możliwe. - Połowę zapasów Munga. Jak na moje, to będzie trzeba złożyć zamówienie uzupełniające, bo za chwilę nam to wszystko zejdzie – stwierdził, by zaraz się przeciągnąć, mając świadomość, że zapewne ktoś od papierkowej roboty zdążył już zwrócić na to uwagę. A przynajmniej taką miał nadzieję, bo ostatecznie nigdy nie było wiadomo, jak sprawy naprawdę wyglądały. Mruknął tylko coś na temat tego, że innym nie podobała się obecna, chwilowa pracownia eliksirów, a następnie skinął głową. - Zajmę się pozatruciowym. Trzeba w końcu przygotować całą masę mikstur – uznał, sięgając po potrzebne mu składniki, upewniając się, że wybrał wszystko, a na dokładkę, że było to w stosownej jakości, a nie przypadkiem zniszczone, zgniłe albo przesuszone. Żadna z opcji nie byłaby dobra. – Nie sądziłem, że ciebie też pogonią do krojenia korzonków. Co jeśli mają uczucia? – zapytał zaczepnie, uśmiechając się kącikiem ust, również pomijając formy grzecznościowe, skoro kobieta sobie tego życzyła.
Z półprzymkniętych powiek przyglądał się z uwagą kobiecie, mając się w razie czego na baczności na wypadek, gdyby z braku kofeiny postanowiła zamordować jego. To on chyba jednak wolałby, aby w tym przypadku zginął jakiś pacjent. Jak to mówią – trzeba ważyć niektóre straty. Kwestia empatii schodziła tu na drugi plan, kiedy w grę wchodziło własne życie. Z drugiej strony trochę ją rozumiał – sam był cholernie przemęczony, ale najwyraźniej braki kadrowe w ostatnim czasie dotknęły nie tylko jego, ale również cały oddział. - Czy jeśli zostanę bohaterem dzisiejszego dnia i ją znajdę, to wszyscy przeżyjemy? – zapytał, jeszcze nieco niemrawym głosem i przeciągnął się długimi rękami na boki, starając się rozruszać te mięśnie, które rozleniwiły się w śnie. Podniósł się powoli z kanapy i ruszył w jej kierunku, z delikatnym uśmieszkiem zerkając nań kątem oka. Wyciągnął dłoń na najwyższą półkę i pogrzebał chwilę w jej głębi, po chwili wyjmując z niej napoczętą, acz świeżą paczkę kawy. – Proszę – rzucił. Czasami opłacało się być wysokim, kiedy uprzejmi koledzy skitrają jedyne źródło kofeiny tam, gdzie nikt nie ma dostępu, a ze zmęczenia nie pomyśli o użyciu tak prostego zaklęcia jak „accio”. - Mój zdaje się nie być tak zły, słysząc o tragiczności Twojego wyłącznie w barwie głosu. – rzucił, odwracając się na pięcie i wracając z powrotem do kuszącego na powrót mebla, ale jedyne co tam zrobił to chwycił swój uzdrowicielski kitel, który natychmiast na siebie zarzucił. – Jeśli mógłbym Cię poprosić również o kawę, to będę zobowiązany. – obiecanki cacanki, ale mówiąc szczerze zrobiłby dla niej teraz wszystko za ten błogosławiony na dyżurach napój. - Thalia, dobrze pamiętam? – mruknął. Nie miał pamięci do imion, a choć pracowali "razem" już naprawdę długi czas, to jednak rzadko kiedy mogli zamienić ze sobą słowo, zajęci swoimi obowiązkami i nadającym się do leczenia pracoholizmem. Z tego co kojarzył nie trafił im się jeszcze nawet wspólny przypadek. Nazwiska nawet nie próbował zgadywać, choć w gruncie rzeczy wystarczyło, aby spojrzał na nie, wyszyte na medycznym fartuchu. Merlin jednak wiedział, czy to z grzeczności czy z nieuwagi nie spojrzał niżej niż jej oczy. Ani razu.
Rhode O. Fairley
Wiek : 30
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 171 cm
C. szczególne : Amerykański akcent / Papieros w ręce / Blizna na łuku brwiowym / Całe ciało pokryte licznymi piegami, widocznymi szczególnie latem
Rozejrzała się po niewielkim pomieszczeniu, które dzisiaj dalekie było od spokojnego azylu uzdrowicieli - na marne szukać było tu odpoczynku, kiedy w powietrzu unosiły się opare dalekie od przyjemnych, wilgoć pary osiadała na meblach i wsiąkała w ubrania, a wszystko to w akompaniamencie bulgotania, stukania, siekania i ciągłego mieszania. Jednak, jak to mówią, wyjątkowe czasy wymagają wyjątkowych rozwiązań, a te zwykle nie należą do zbyt wygodnych czy komfortowych. Była pewna, że większość uzdrowicieli to rozumie. Dałaby też sobie złamać różdżkę, że w sali terapeutycznej ze słoneczną polaną są dzisiaj wyjątkowe tłumy. I zdecydowanie nie miała na myśli pacjentów. — Kawy? — zapytała, sięgając po dzbanek czarnego, jak smoła - a przy tym też chłodnego, naparu. W ułamku sekundy podgrzała go zaklęciem, aż zaczął patrzyć jej dłoń przez szkło. Przywołała do siebie dwa kubki, nalewając do obu (jeśli wyraził chęć), odstawiając je na parapet przy którym zorganizowane był tymczasowe stanowisko warzelni eliksirów. — Uwierz, też myślałam, że mnie to ominie — rzuciła, nie odwracając spojrzenia od fiolek, które ponownie zaczęła przeglądać, sprawdzając, czy niczego nie pominęła — ale skoro tu jestem, to przynajmniej się czegoś nauczę... — z uśmiechem spojrzała dosyć sugestywnie na jego stronę stołu. Na przygotowane, przeselekcjonowane składniki, ułożone, jakby całą pracę miał już skrupulatnie rozplanowaną. Wydawał się być pewny tego, co robi i w przeciwieństwie do niej, wyglądał, jakby potrafił nazwać wszystko, co się przed nimi znajdowało. — Co do korzonków — chwyciła jeden w dłoń, pomarszczony, wyglądający jak zapomniany kawałek imbiru — to oby nie, bo nie mam miejsca na kolejnych pacjentów. A to co je czeka, może być dosyć traumatycznym przeżyciem. — Zmarszczyła nos, tłumiąc śmiech, po czym sięgnęła po swój kubek, biorąc niewielki łyk. Potem jeszcze jeden, aż w końcu chwyciła cukierniczkę i wrzuciła do środka dwie kostki cukru. Niby obiecywała sobie, że będzie ograniczać ten cukier - jak papierosy, ale zmiany miały większę szanse zostać z nami na dłużej, gdy wprowadzane były małymi krokami.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
- Kawa zdecydowanie się przyda - stwierdził, mając świadomość, że to, co ich dzisiaj czekało, nie należało do najłatwiejszych zadań na świecie, ale też nie zamierzał z tego powodu rozpaczać. W końcu jego imiennik przeszkolił go w robieniu eliksirów, wiedział, jak się do nich zabierać, wiedział, czego ma pilnować i nie zamierzał tego w żaden sposób pomijać, ani zmieniać. Wszystko było oczywiście dopiero przed nim, bo mylić się rzecz ludzka, ale mimo wszystko wydawało mu się, że nie miał przed sobą zadania tak piramidalnie wielkiego, żeby nie mógł sobie z tym poradzić. Kawę jednak przyjął i upił łyk, nie przejmując się tym, że była czarna, mocna i cholera wie, co jeszcze. - Nauczysz? Czyżbym miał przypomnieć ci podstawowe zasady warzenia eliksirów? - zapytał, uśmiechając się kącikiem ust, a potem przesunął opuszkami palców po odmierzonej liczbie liści mięty pieprzowej. Wiedział, ile i w jakiej kolejności powinien je podawać, ale to nie od nich trzeba było zacząć tę zabawę. Z pewną nonszalancją zabrał się za ustawianie właściwej temperatury, upewnił się, że baza pod eliksir znajduje się w kociołku, a gdy zaczęła przyjemnie bulgotać, dając mu oznaczony czas na dodanie czystka, za który właśnie się zabrał, odpowiednio go preparując, zerknął na korzeń w rękach Rhode. - Obawiam się, że nie będą miały głosu po gorącej kąpieli, jaką dla nich przygotujesz. Ale powinny się pocieszyć, w końcu będą mogły przysłużyć się jakiemuś czarodziejowi i uratują go, gdy okaże się zbyt słaby, by samemu stać na nogach. Myślisz, że takie poświęcenie jest coś warte? - odpowiedział zaczepnie, zmniejszając nieco temperaturę pod kociołkiem, po czym policzył spokojnie pod nosem do dziesięciu i dopiero wtedy dodał do środka czystek, by zamieszać go starannie kilka razy, pozwalając, by w pomieszczeniu uniósł się jego zapach.
Pomiędzy jednym a drugim łykiem kawy, lawirowała pomiędzy parapetem a stołem, najpierw wzniecając ogień pod swoim kociołkiem, a później obserwując, jak baza do eliksiru nabiera odpowiedniej temperatury. — To chyba odpowiedni moment, żebyśmy poznali się lepiej — zaczęła, przysuwając do siebie drewnianą deskę, ale zanim chwyciła za nożyk, odwróciła głowę w kierunku Maxa i wyszeptała konspiracyjnie — z eliksirów byłam zaledwie znośna. Czekaj, tutaj jest inny system oceniania, mówicie, że ktoś jest zadowalający, prawda? Nie wiem, jak wygląda to tutaj, ale w Ilvermorny w trakcie specjalizacji studenckich był podział na uzdrowicieli i tych, którzy wybierali ścieżkę magipsychiatryczną. Na całe szczęście dla mnie, bycie znośnym z eliksirów było wystarczające. W Hogwarcie jest podobnie? Zapytała, szczerze zainteresowana. Wciąż, pomimo mieszkania w Londynie kilka miesięcy, zderzała się z różnicami kulturowymi. Właściwie, na dobrą sprawę, nie miała pojęcia, czy studia w angielskiej szkole magicznej w ogóle obejmują jakieś specjalizacje. Co chwila zerkając na płyn w kociołku, by nie doprowadzić do wrzenia, zaczęła kroić korzeń mandragory na niewielkie - nie większe niż dwu milimetrowe, plastry. Aromat rośliny dotarł do jej nozdrzy, niemal łaskocząc ją swoją intensywnością tak, że musiała opanować kichnięcie. Mimo to, było za późno, zdążyła jedynie schować twarz w zagłębienie łokcia. — O matko, przepraszam — wymamrotała, po tym jak już obudziła wszystkich zmarłych w okolicy swoim kichnięciem. Skierowała swoje kroki do umywalki, by obmyć dłonie. Gdy już wróciła do stanowiska, wrzuciła plastry mandragory do kociołka, chochlą mieszając trzykrotnie i w trakcie czwartego obrotu dodając odmierzoną ilość suszu z hibiskusa. Wywar powoli zmieniał swoją barwę, zabarwiając się od płatków kwiatów. — Myślę, że mało które poświęcenie się jest coś warte. W poświęceniu nie ma żadnej lekkości, przyjemności, za to jest przymus i oddanie — odpowiedziała nader poważnie, chociaż przecież żartowali. Zaraz jednak zreflektowała się, dodając — ale uznajmy, że to ich świadomy wybór, a to już zupełnie co innego. W takim wypadku, może nawet właśnie spełniają się ich marzenia. Zalążki eliksiru pieprzowego zabulgotały, więc zaczęła odmierzać czas, zanim mogła przejść do kolejnego ze składników.
Maximilian Brewer
Wiek : 22
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 178 cm
C. szczególne : Blizny na całym ciele, które wychynęły po usunięciu wszystkich mugolskich tatuaży, runa agliz na lewym ramieniu, krwawa obrączka na palcu serdecznym prawej dłoni, blizna w kształcie błazeńskiej czapki na prawej piersi, trzy blizny przez całe plecy, blizna w kształcie kluczy tuż nad sercem, runa jera na brzuchu
Max upił łyk kawy, a następnie spojrzał na Rhode, kiedy eliksir zaczął cicho bulgotać w kociołku. Było to pożądane, więc pozwolił mu na to podskakiwanie w miejscu, licząc podświadomie sekundy, na które miał go zostawić, by później ponownie go zamieszać. Raz w prawo, raz w lewo, pozwalając, by wszystko, co się tam znajdowało, stopniowo się ze sobą mieszało, tworząc odpowiednią bazę. Mając pewność, że nie stanie się nic złego, przystąpił do oczyszczania liści mięty pieprzowej, zastanawiając się mimowolnie nad jej słowami. - Nie, w Hogwarcie wszystko wygląda inaczej. Po prostu uczymy się tego, co jest dla nas ważne, przynajmniej czterech przedmiotów, które pozwolą nam na zdobycie potrzebnej wiedzy. Osobiście dość późno zabrałem się za opiekę nad magicznymi stworzeniami, a teraz byłaby mi w cholerę potrzebna. Na szczęście mam dookoła siebie całkiem niezłych nauczycieli, więc powinienem nadgonić braki. Tylko nie mów innym – odpowiedział, uśmiechając się do niej krzywo, zupełnie, jakby chciał powiedzieć, że on również był idealny. Zauważył nawet, że na dyplomie miał trzy Wybitne oceny i żadna z nich nie była z uzdrawiania, co brzmiało naprawdę żałośnie, ale ostatecznie dyplom nie świadczył o tym, jak radził sobie w pracy. Sprawdził temperaturę pod kociołkiem, wzdrygnąwszy się lekko, kiedy Rhode kichnęła, żeby zaraz na nią spojrzeć i rzucił zaczepnie, że najpewniej to właśnie ona wypije jeden z szykowanych właśnie eliksirów. W końcu zdecydowanie nie prezentowała się w tej chwili nazbyt zdrowo, skoro tak prychała na te korzonki, jakby nie tylko ich żałowała, ale jakby wzbudzały w niej jakieś przeziębienie. Niemniej jednak życzył jej dużo zdrowia, siekając starannie miętę pieprzową, robiąc to całkiem gładko. - Mmm, uznajmy, że to jest dokładnie coś, o czym śniły od kiedy zaczęły rosnąć. Dokładnie tak jak mięta, w końcu, wiesz, do czegoś mogły zostać powołane, a tym czymś z całą pewnością jest ocalenie populacji czarodziejów – stwierdził, mimowolnie lekko tężejąc na dźwięk jej uwagi, po czym oczyścił nóż po siekaniu i zaczął małymi partiami dorzucać miętę do powstającego wywaru.
Drzwi do pokoju otwarły się i do środka wszedł kociołek na ludzkich nogach, wypełniony wrzuconymi luźno składnikami koniecznymi do przygotowania eliksiru pieprzowego. Kociołek zachwiał się, wydał dźwięk, jakby jęknął, nim z hukiem upadł na jeden ze stolików, odsłaniając właściciela niezwykle chudych i nieco pokracznych nóg - Stephan Hampton - młody uzdrowiciel, który przyjechał do Anglii po ukończeniu Ilvermorny. Nie był kimś, kto szczególnie wyróżnia się na tle innych, chyba że chodziło o nieporadność, ale był dość przydatny, gdy chodziło o przygotowywanie eliksirów, czy opatrywanie zwykłych ran. - Pani Fairley! Potrzebują pani na izbie przyjęć. Jakiś trudny przypadek, który nie chce pozwolić się leczyć - powiedział, spoglądając na kobietę, nim podszedł do jej kociołka. - Proszę się nie martwić, dokończę eliksir i przygotuję kolejne - zapewnił jeszcze, uśmiechając się szeroko do kobiety, dopytując jedynie o to, co przygotowywała i spojrzał w stronę składników, czy ma wszystkie potrzebne do jego dokończenia. Wyraźnie ulżyło mu, gdy odkrył, że do dokończenia jest eliksir pieprzowy, który sam miał przygotowywać wcześniej. Kiedy kobieta opuściła pokój, spojrzał na drugiego uzdrowiciela, uśmiechając się szeroko. - Miałem przygotowywać eliksiry w tej opuszczonej sali na trzecim piętrze, ale mnie przegonili stamtąd, a po drodze kazano wezwać panią Fairley. Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem zbytnio - dodał, upewniając się, jakie składniki zostały dodane do kociołka kobiety i zaczął szykować następne.