Tutaj mogą przyjść zarówno pacjenci, którzy leżą w szpitalu i wymagają regularnych konsultacji, jak i osoby, które potrzebują konsultacji uzdrowiciela, jednak nie jest to nic pilnego, więc nie udają się na izbę przyjęć, tylko umawiają na konkretną godzinę w tym miejscu. Uzdrowiciel ma tutaj do dyspozycji podstawowy sprzęt, jednak aby przeprowadzić bardziej skomplikowaną diagnozę, przekierowuje pacjenta do gabinetu diagnostycznego.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Musiała przyznać sama przed sobą, że dawno, żaden mecz nie przyniósł jej tyle stresu ile teraz wizyta w Mungu, na którą właśnie zmierzała. Była bardziej niż pewna tego, co powie jej uzdrowiciel, ale i tak potrzebowała ostatecznego potwierdzenia. Teraz, kiedy powiedziała już wszystko Thomenowi, poczuła się pewniejszą siebie, jakby naprawdę mogło być dobrze. Lub przynajmniej nie najgorzej na świecie... Od momentu kiedy po raz pierwszy głośno powiedziała o swoim stanie, całe jej ciało zaczęło ją zdradzać i dawać znać, że faktycznie mogła być w ciąży. Poranne nudności były dramatyczne, popołudniami czuła się wspaniale, a niejednokrotnie miała ochotę się rozpłakać podczas latania na miotle, kompletnie nie kontrolując tego, co hormony robiły z jej ciałem. Miała szczerą nadzieję, że kolejne miesiące będą mniej obiecujące niż to, co działo się z nią obecnie... Idąc korytarzami, rozglądała się czujnie dookoła upewniając, że nie spotka żadnej znajomej twarzy. Jeszcze tego jej brakowało, żeby wszyscy nagle dowiedzieli się o tym, co się z nią działo i żeby wszystko szlag jasny trafił. Sama jeszcze nie oswoiła się z myślą, że być może niedługo zostanie matką, więc nie zamierzała informować o tym wszystkich wokół. Na szczęście, nic jeszcze nie było widocznym. Brak spożywania alkoholu mogła tłumaczyć, że przecież jest sportowcem i nie może sobie na to pozwolić. Nudności na szczęście zdarzały się rzadko i zazwyczaj wtedy, kiedy nie pojawiła się jeszcze w szkole. A cała reszta, no cóż... tutaj musiała się postarać. Zatrzymała się przed drzwiami odpowiedniego gabinetu, czując jak serce podjeżdża jej do gardła. Biło jak oszalałe, jakby spodziewało się tego, co dziewczyna miała za chwilę usłyszeć. Czuła się tak, jakby przebywała poza swoim własnym ciałem, kiedy obserwowała, jak jej szczupła dłoń wysuwa się do przodu, aby delikatnie, knykciami, zapukać o drewniane drzwi gabinetu. Przełknęła ślinę w duchu modląc się o to, aby uzdrowiciela jednak nie było, jak jej obiecał, przez co, mogłaby potem powiedzieć, że przecież próbowała wszystkiego, ale nie miała szczęścia. Słysząc jednak zaproszenie do środka, poczuła, jak jej nogi miękną. Zmusiła się do otworzenia drzwi i przekroczenia progu pomieszczenia z nikłym uśmiechem na ustach. - Witam pana. Znajdzie pan teraz chwilę? - zapytała, kiedy znalazła się już w środku. Uzdrowiciel wyglądał dokładnie tak samo (czyżby?) jak zapamiętała go ostatnim razem, przez co poczuła, że to była dobra decyzja, aby właśnie do niego zwrócić się z problemem, który ją spotkał...
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Korytarze miał opanowane do perfekcji, kiedy wcześniej po nich przemierzał. Stukot wyjątkowo twardej podeszwy oraz płaszcz pozostawiający za sobą delikatną, zieloną smugę, przedzierał się przez odmęty ścian i tajemniczych labiryntów. Był do tego przyzwyczajony, a każdy z personelu medycznego go znał, w związku z czym nie czuł, by musiał coś ukrywać. Od czasu do czasu mijał magipsycholog, która zajmowała się jego sprawą, by posłać jej serdeczny, aczkolwiek trochę wstydliwy uśmiech. Przerwa obiadowa była momentem, kiedy mógł odetchnąć, ale również, zaproponował wcześniejszej pacjentce, Silvii Valenti, by przybyła do niego z pewnego rodzaju problemem do gabinetu podczas południa. Matthew nie wiedział nic. Jego brak świadomości w temacie powodował, iż trochę z dziwnym uczuciem na sercu oczekiwał jej przybycia. Nie wiedział, z czym będzie miał do czynienia, a w międzyczasie również nie chciał, by przypadkiem coś się jej stało, ze względu na gry miotlarskie, z których dziewczyna słynie. Jeżeli temat był nagły i pilny, to nie pozostawało nic innego, jak tylko i wyłącznie czekać; przygotowując swój gabinet do przyjęcia gościa, Euthymius odpoczywał na starannie wyprofilowanej, twardej gałązce, zamykając na chwilę ślepia. Feniks również zdawał się łączyć w bólu z uzdrowicielem - w bólu braku wiedzy o temacie, z którym będzie musiał mieć do czynienia. I o ile nic tak naprawdę nie stanowi problemu, i o ile wiedział, że Silvia raczej wolała nie wspominać w liście, z jaką to sprawą zamierza przyjść, o tyle jednak był w stanie respektować jej prywatność; czasami przecież listy docierają tam, gdzie tak naprawdę nie trzeba. I w ciągu swojego dość długiego życia był w stanie się z tym spotkać parę razy. Dłoń zacisnęła się na klamce z drugiej strony, a on ujrzał jej oblicze, posyłając delikatny, subtelny uśmiech. Gestem dłoni zaproponował, by usiadła na jednym z wygodniejszych krzeseł, zamykając drzwi i zabezpieczając pomieszczenie zaklęciem wyciszającym, by ktoś nie dowiedział się, o czym przypadkiem postanowili porozmawiać. — Tak, tak, śmiało, proszę. — powiedział, a feniks, który obecnie odpoczywał, otworzył swoje złociste ślepia, by na chwilę przyglądnąć się Puchonce. Tak charakterystycznie. Tak bez skrępowania, ze szlachetnością w swojej postawie, z wykrzywionym dziobem oraz doświadczeniem zdobytym przez lata własnego istnienia. — Więc, panno Valenti... o czym chciałaby pani porozmawiać? Jakie wątpliwości rozwiać? — zapytał się ze spokojem w swoich zielonych obrączkach źrenic, podchodząc do sprawy profesjonalnym tonem, niemniej jednak oczy, jako zwierciadło duszy, bez problemu zdradzały jego empatyczność i zgodność w celu zrozumienia natury problemu.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Przekraczając próg pomieszczenia poczuła, jakby już nie było odwrotu. I skoro powiedziała pierwszą literkę alfabetu, to należało konsekwentnie powiedzieć też każdą kolejną, zupełnie świadomą tego, co się stało. Mimo, że czuła jakiś dziwny, kompletnie irracjonalny lęk to postarała się uśmiechnąć do uzdrowiciela. Czuła się cholernie dziwnie z tym, co za chwilę miało przejść przez jej gardło, a wiedziała, że zapewne powtórzy to jeszcze wiele razy w najbliższym czasie. Chyba czas najwyższy, aby wypróbować to na kimś, kto nie był z nią bezpośrednio powiązany emocjonalnie. Z zaciekawieniem rozglądała się po gabinecie, tak zgoła różnym od tego, miała okazję widzieć wcześniej w Mungu. Tu wydawało się, jakby było trochę intymniej, co w obecnej sytuacji było włoszce bardzo na rękę. Nie chciała od razu krzyczeć na głos o swojej sytuacji, pośród przynajmniej kilkunastu innych pacjentów. Zwróciła uwagę na obecnego w pomieszczaniu feniksa, z zaciekawieniem przyglądając się zwierzęciu i przekrzywiając delikatnie głowę. - To pana podopieczny? - zapytała, choć odpowiedź mogła zdawać się nazbyt oczywista. Dopiero po chwili uzmysłowiła sobie, że to pytanie było zwyczajnie głupim, jednak jak często przeciętny czarodziej miał okazję zobaczyć prawdziwego feniksa? Zajęła jedno z wolnych miejsc i odwiesiła swój płaszcz na jego oparciu. Westchnęła przeciągle, jakby próbowała się uspokoić wewnętrznie. Posłała w stronę uzdrowiciela bardzo skrępowany uśmiech. – Potrzebuję potwierdzenia czegoś, co wydaje mi się, że faktycznie ma miejsce – zaczęła, świadoma, że jej słowa raczej niczego w tym momencie uzdrowicielowi jeszcze nie wyjaśniły. Stresowała się, co na pewno było doskonale widoczne w całej jej postawie. Nerwowym ruchem odgarnęła z oczu zabłąkany na twarzy kosmyk włosów. Skup się Valenti, upomniała samą siebie w myślach, co otrzeźwiło ją na tyle , że mogła w końcu dokładniej powiedzieć to, co od dawna siedziało jej na sercu. – Jestem niemal całkowicie pewna, że jestem w ciąży. Używałam eliksiru aby to potwierdzić, ale jak wiadomo, nie zawsze jest on skuteczny. Dlatego chciałabym przeprowadzić dodatkowe badania – czuła, jak jej żołądek zaplątał się w jeden wielki supeł, kiedy w końcu powiedziała, co miała do powiedzenia. I po wypowiedzeniu tych słów, wcale nie poczuła się lepiej, jak dotychczas przypuszczała, że może się stać. – Zwracam się do pana z tą prośbą, bo darzę pana zaufaniem. I nie będę ukrywać, że zależy mi na razie na dyskrecji w tej sprawie, bo jeszcze nie mam pojęcia, jak to wszystko pogodzić z moją karierą – i w końcu doszła do oczywistego powodu, dlaczego właśnie Alexander. Wiedział, że była graczem, być może jednym z ważniejszych w Brytyjskiej Lidze quidditchowej. I musiała to wszystko jakoś pogodzić.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Wbrew pozorom jego gabinet był schludny, czysty, zapewniający odpowiednią dozę prywatności; zielonkawe oczy skrupulatnie spoglądały za kawą umieszczoną na własnym biurku, kiedy to czytał kolejne papiery, kolejne mankamenty. Zamartwiał się obecną sytuacją, bo brakowało rąk do szpitala, w związku z czym był wzywany do coraz to dziwniejszych ingerencji. Czy to w postaci leczenia osób z powodu zaklęć, czy to z powodu zatruć eliksirami - nieważne. Ważne jest to, że Wielka Brytania pokryła się otoczką niebezpieczeństwa. Ledwo co zdołali się odratować od magicznych zakłóceń, kiedy to brał udział w przeprawie w dżungli, gdzie roślinność bujnie zarastała poszczególne ewenementy terenów deszczowych, a teraz dochodziły problemy na tle politycznym. Nie bez powodu spojrzenie jasnych tęczówek szukało jakiegoś zaklęcia, tudzież odstresowania, choć niemniej jednak uśmiechnął się, gdy okazało się, iż dziewczyna postanowiła przyjść do niego z nietypową prośbą. Nie bez powodu wdzięcznie poprawił się, gdy siedział, by tym samym wstać i być na równi z Valenti, jakoby nie zamierzając jej traktować jako kogoś, kto po prostu korzysta z jego jakże wyrafinowanych usług. Och ironio. Naprawdę chce pomagać. Naprawdę chce leczyć ludzi, nie zamierzając przyglądać się cierpieniu. I o ile czasami nie udawało mu się wygrać w bitwie ze Śmiercią, o tyle jednak się starał, by tym samym nie musieć przeżywać kolejnego koszmaru raz po raz. Mógł się przyzwyczaić, mógł uznać to za rutynę, ale... nie potrafił. Wiedział, ze zawód uzdrowiciela prędzej czy później niszczy takie jednostki jak on, ale nie poddawał się w swoich pierwotnych założeniach. — Tak, to mój... podopieczny. — uśmiechnął się na myśl o Euthymiusie, który kierował złote ślepia raz to na właściciela, raz to na pacjentkę, aczkolwiek starał się nie rzucać w oczy, dlatego tylko na chwilę rozprostował własne skrzydła, by tym samym przygotować się do drobnego, odpoczynku. Głębokie wdechy i starość piór świadczyły o tym, że za niedługo dojdzie do procesu spalenia, ale... nic takiego nie nadchodziło. Nie bez powodu Matthew zamartwiał się jego stanem fizycznym - kto wie, może nawet i psychicznym; zajmując miejsce po odpowiedniej stronie biurka, położył dłonie, zakryte materiałem posiadanej szaty, na wierzchu zimnej imitacji drewna. Palce częściowo ją muskały; na szczęście żadne blizny nie były widoczne. — Słucham zatem panią uważnie. — powiedział, wyczuwając z jej słów i postawy ciała, jak również tworzonej dookoła atmosfery, stres oraz spięcie. Nie wiedział, czego sprawa może dotyczyć, a podejrzenia lądowały do marzeń sennych, jakoby będąc tylko i wyłącznie potencjalnie prawidłową odpowiedzią na nurtujące go pytanie. Był spokojny. — Ile dni bądź tygodni temu sprawdzała pani ciążę za pomocą eliksiru oraz kiedy ostatnio pani miesiączkowała? — zapytał się łagodnie, spoglądając na nią harmonijnie i bez żadnej złośliwości bądź negatywnych emocji swoimi zielonymi oczami, by tym samym, w słynnym kajeciku, zapisać sobie parę informacji. Wiedział, że test jest niezwykle wrażliwy na hormon, ale często również zdarza się, że bywa po prostu wadliwy. Do tematu podchodził z odpowiednią dozą cierpliwości; do czynienia z ciążą miał nie raz i nie dwa, w związku z czym wiedział, z czym to się tak naprawdę je oraz gryzie. — Wbrew pozorom muszę zachować dyskrecję, gdyż obowiązuje mnie tajemnica lekarska. Ale proszę się nie martwić, nie należę do osób, które chwalą się historią danego pacjenta w pracy i poza nią. — zapewnił ją, by tym samym spojrzeć na kubek, w którym to zostało tylko nikłe, niewidoczne wręcz wspomnienie o wcześniej konsumowanym płynie. Nigdy nie należał do osób zdradzających ani najbliższych, ani też przypadkowe osoby. Sam nie chciałby, by przypadkowo jego psycholog po prostu porozpowiadała o próbie samobójczej. Poza tym, kręgosłup moralny miał rozwinięty na tyle mocno, że trudno byłoby go w tej kwestii złamać. — Wykonamy test z krwi oraz przeprowadzimy badanie poprzez okulary diagnostyczne. Odpowiada to pani? — zapytał się, by tym samym mieć pewność, że będzie mógł użyć nie tylko Collection oraz hemotografowego eliksiru, lecz także zdobytych na święta dwa lata temu okularów diagnostycznych.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Naprawdę poczuła się trochę pewniej, kiedy zapoznała się z tym miejscem i sposobem bycia uzdrowiciela. Miała dziwne przeczucie, że jest to ten typ człowieka, który nawet poddany bardzo ciężkim torturom nie wyjawiłby tajemnicy, jaką pacjent zamierzał mu powiedzieć, co dodatkowo ją uspokoiło. Czuła się wyjątkowo źle ze świadomością tego, co ją czekało w najbliższym czasie. Oraz faktu, że nie wiedziała jeszcze, jak to wszystko zrozumieć i ogarnąć. Myśli kłębiły się w jej głowie bez ładu i składu. Okazywało się, że miała tyle rzeczy nagle na głowie, a cholernie mało czasu. Do zaplanowania i wykonania. I ostatnią rzeczą o jakiej myślała to co powiedzą ludzie. Ale najpierw, musiała przecież to wszystko potwierdzić. Właśnie dlatego znajdowała się w tym gabinecie, przekonana, że może w pełni mu zaufać. Już udowodnił że nie powinna się obawiać, powierzając swoje zdrowie w jego ręce. Kiedy w końcu wyjawiła mu dokładnie, co sprowadzają ją dzisiaj do munga, poczuła się z tym wszystkim jakoś lżej. Chyba po raz pierwszy pozwoliła sobie na powiedzenie tego na głos. Zamyśliła się, kiedy zaczął zadawać jej dosyć oczywiste pytania, na które wcale nie tak łatwo było jej udzielić odpowiedzi. Była sportowcem. Kwestia miesiączkowania była dosyć problematyczną kwestią, bo ze względu na poddawania swojego organizmu dużemu wysiłkowi fizycznemu, I od czasu rozpoczęcia swojej zawodowej kariery, zawsze miała z tym duże problemy. - Eliksir użyłam dwa tygodnie temu. A z tego co kojarzę ostatnia miesiączka miała miejsce na początku sierpnia - wyjaśniła po dłuższym czasie, kiedy w końcu odpowiednio poukładała sobie wszystkie daty w głowie. Cieszyła się, że od razu nie poddał jej żadnej ocenie, czy nie wypuścił w jej stronę komentarzy. Jego twarz niemalże całkowicie pozostała niezmienną, za co była mu cholernie wdzięczna. Nie zniosłaby teraz krytyki, w szczególności ze strony uzdrowiciela który miałby jej pomóc. - Jednak moje miesiączki, nigdy nie były regularne przez granie w quidditcha. Dlatego początkowo nie zwróciłam na to uwagi. Dopiero pod koniec października zauważyłam, że jednak coś jest nie tak - dodała, jakby chcąc się wytłumaczyć z tego, dlaczego tak późno postanowiła pojawić się w Mungu. Z każdym kolejnym wypowiadanym przez niego słowem, czuła się jeszcze bardziej pewnie. Coraz bardziej cieszyła się, że właśnie do tego uzdrowiciela postanowiła dzisiaj przyjść. Pokiwała głową, kiedy zaproponował jej formę badania, która miała potwierdzić bądź zaprzeczyć jej ewentualnej ciąży. - Oczywiście, niech pan robi wszystko, co uważa za słuszne. Oddaję się w pana ręce całkowicie - pozwoliła sobie nawet na delikatny uśmiech, co w obecnej sytuacji wcale nie było tak prostym zadaniem, jakby mogło się wydawać.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Oczy spokojnie wędrowały między kozetką, umieszczoną tuż nieopodal ściany, kiedy to światło neutralnej wręcz barwy oświetlało jego gabinet. Nie zamierzał osądzać ją w żaden sposób, tym bardziej że wiedział, iż stres oraz powiązane z tym sytuacje mogą nie wpływać korzystnie na ciążę, w której najprawdopodobniej była, niemniej jednak... nie należał do osób, które po prostu poddają osądowi bez zapoznania się z tematem. Uważając, że każdy zasługuje na zrozumienie oraz miłość, nie bez powodu do każdego pacjenta podchodził specyficznie, być może zbyt empatycznie, ale to naprawdę sprawiało, że czuł, iż się sprawdza i spełnia w tymże zawodzie. Spokój cisnął mu się na usta, Euthymius zaś zasnął w kącie, by tym samym nie przeszkadzać i nie wprawiać w jeszcze większe zamieszanie. Źrenice były naturalne, pozbawione sztuczności, pełne akceptacji sytuacji, w której znalazła się Valenti; nie zamierzał dolewać oliwy do ognia, wiedząc, że ma zwalczać cierpienie, a nie dodatkowo je powodować. Wszystko było dla niego naturalne - w tym przygotowywanie fiolek, które wyjął z gablotki, udostępnione jako sprzęt publiczny, nie na jego prywatny użytek, jak również wsłuchiwanie się w słowa, które miała mu do zaprezentowania zawodniczka. Zauważył początkowe zamyślenie, ale nie spoglądał na nią z niemym pytaniem, a bardziej zajął się kwestią odczytania napisów z fiolek. Hematografowy... tak, tego potrzebował. Ukierunkowanego trochę na inne rzeczy, co łatwo można było sprawdzić, ale, jeżeli wyszłoby, że dziewczyna ma nieprawidłowe wartości w morfologii. Wbrew pozorom zadbanie o witaminy oraz makro- i mikroskładniki jest wyjątkowo ważne podczas prowadzonej ciąży. Nie bez powodu, w międzyczasie, zakładał powoli kartę ciążową, by dziewczyna, gdyby przypuszczenia się potwierdziły (a prawdopodobieństwo było dość spore), zapisując w niej wszystkie potrzebne dane prawą dłonią. Wbrew pozorom nie potrafił skupić się na zbyt wielu czynnościach jednocześnie, ale trzymać eliksir w swoich zapracowanych dłoniach jeszcze potrafił, kiedy to postawę ciała miał nieśmiałą, ale ostatecznie... miłą. — Rozumiem... — powiedział, nie będąc zamyślonym, a prędzej skupionym na kreśleniu charakterystycznego "n", kiedy to pisał własnymi, drukowanymi literami poszczególne zdania i informacje w karcie, którą to przygotowywał dla Silvii. Wiedział, że sport może rozregulować miesiączkę oraz przyczynić się do zmian hormonalnych - poza tym wiek Puchonki wskazywał na to, iż ma jeszcze czas na ustabilizowanie tego wszystkiego. — Dlatego, dla pewności, sprawdzimy, czy pani przypuszczenia są słuszne. — uśmiechnął się łagodnie pod nosem, wykazując zrozumienie, którym emanował, by tym samym zaprosić ją na kozetkę, po jej zgodzie, by pobrać krew za pomocą Collection. Oczywiście poprosił ją o podwinięcie rękawów, a kiedy to zrobił, próbkę wlał ostrożnie do hematografowego, by tym samym upewnić się, czy aby na pewno mają rację. I miał, bo poziom hCG wykraczał poza normę i stawał się wysoce widoczny, kiedy to odczytywał poszczególne wartości za pomocą kolorowych dymów wydobywających się z eliksiru. Głównie ten, ale inne także. Wszystko wskazywało na to, że dziewczyna naprawdę jest w ciąży. — Test nie dał fałszywie pozytywnego wyniku. Ma pani podwyższony poziom hormonów odpowiadających za ciążę... eliksir nie może się mylić, a nie podejrzewam, żebym w tej kwestii również i ja się mylił. — uśmiechnął się w jej stronę, bo miał nadzieję, że to dobra wiadomość, ale postanowił wyciągnąć jeszcze na wierzch okulary diagnostyczne USG i z nich skorzystać. — Sprawdzimy dodatkowo poprzez USG, by się w tej kwestii upewnić. — zapewnił, zamykając drzwi na klucz i tym samym zagradzając zasłoną stanowisko, przy którym znajdowała się dziewczyna. — Proszę ściągnąć całkowicie dół oraz położyć się na kozetce na plecach, z koszulką podwiniętą do góry. — wydał proste polecenie, będące prostą rutyną przy czymś takim. I chociaż dziewczyna mogła poczuć się skrępowana, gdyż łatwiej jest, gdy kobieta przeprowadza badanie, to jednak nie mógł w tej kwestii niczego zrobić. Niemniej jednak jego łagodna postawa oraz naturalne odruchy wskazywały na to, że nie ma złych intencji, a tak naprawdę jego serce odznacza się chęcią pomocy.
Silvia Valenti
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 170 cm
C. szczególne : Silny włoski akcent, szeroki uśmiech na twarzy, kilka mniejszych blizn na dłoniach, leworęczna
Nie była dziewczyną, która przespała się z przypadkowym gościem na jednej z imprez, pod wpływem alkoholu i teraz pragnęła się ratować z nieciekawej sytuacji, w którą zabrnęła. Daleko jej było od standardowego wzorca nastoletniej matki, który panował w świecie, w którym przyszło jej żyć. Jej związek z Thomenem, pomimo licznych wzlotów i jeszcze liczniejszych upadków, wciąż trwał, a ona każdego dnia kochała go coraz mocniej wbrew temu, co mówił zdrowy rozsądek i zapewne każdy napotkany przez nich człowiek. A to, że najprawdopodobniej zaszła w ciążę, po prostu się stało. Wcale nie było tak, że testowali granice niebios i wszystkich bóstw odnośnie tego, ile ujdzie im na sucho. Każdy wiedział, że niekiedy nawet najdoskonalsze metody antykoncepcji, zwyczajnie mogły zawieść. A jeśli to wszystko dodatkowo pokrywało się z naprawdę nieregularnym cyklem menstruacyjnym dziewczyny to już w ogóle wszystko zaczynało wyglądać kompletnie inaczej. Była wdzięczna losowi, że trafiła na takiego uzdrowiciela, który od razu nie wrzucił jej do worka pełnego latawic, a mogła tak sądzić na podstawie obserwowania jego miny i zachowania względem niej. Nie wyglądał jakby za chwilę miał zaśmiać się jej prosto w twarz z tekstem co, odjebałaś i szukasz pomocy? Była gotowa przyjąć na siebie konsekwencje swoich działań. Nie zamierzała uciekać się do prostych w jej mniemaniu sposób na pozbycie się „problemu”. To nie była Valenti. Obserwowała jak przygotowywał kolejne fiolki, których nazwy nie mówiły jej kompletnie nic. Z czystej ciekawości kusiło ją, aby zapytać o szczegóły, jednak powstrzymywała się, bo nie każdy przecież lubił tak nachalne wścibianie nosa. Odpowiedziała uśmiechem na uśmiech, by po chwili wstać i przejść do wskazanego przez mężczyznę miejsca. Usiadła na kozetce i posłusznie podniosła rękawy swojej bluzki do góry. Obserwowała zestresowana, jak przykładał różdżkę do jej przedramienia, by pobrać krew. Z jeszcze większym zaciekawieniem patrzyła na to, jak wlewał pobraną próbkę do przygotowanych wcześniej eliksirów. Smugi różnokolorowego dymu zaczęły unosić się ku sufitowi, a Silvia nie rozumiała z tego kompletnie nic. Z konsternacją oczekiwała na jakiekolwiek słowa z jego strony, nieznacznie marszcząc brwi. I w końcu nadeszła diagnoza. Przyglądała się mężczyźnie bez słowa. W głowie wciąż od nowa i od nowa wibrowały jej te same, wypowiedziane przez niego słowa. Zagnieździły się gdzieś pod czaszką i nie chciały za nic wyjść. Przecież wiedziała, jaki będzie wynik, przyjmowała to do wiadomości. Dlaczego więc była w tym momencie taka zaskoczona? Nie pojmowała tego zjawiska. Słyszała, że mężczyzna mówił do niej coś jeszcze, ale jakby kompletnie nie zwracała na to uwagi. Jego słowa odbijały się od niej, kiedy kompletnie nieobecnym wzrokiem patrzyła w bliżej nieokreślone miejsce w przestrzeni. Będę matką. Thomen będzie ojcem. Prawdopodobnie zbladła, choć nie zwróciła na to kompletnie uwagi. Dłoń bezwiednie zacisnęła się na materiale spodni, które miała na sobie. Będę matką, Thomen ojcem… Spojrzała w końcu na uzdrowiciela, który mimo wszystko wciąż pozostawał pogodnym. Przekrzywiła głowę zaintrygowana tym, j a k on to robił. Ona była obecnie przerażona. Było tak wiele rzeczy do zorganizowania a czasu zapewne mniej, niż przypuszczała. – Czyli że… no… będę miała dziecko – wyszeptała w końcu, nie pewna, czy była szczęśliwa, czy nie. Kumulowało się w niej tak wiele emocji, że nie wiedziała, która z nich przebijała się na sam wierzch tego wszystkiego. Przecież nikt w tak młodym wieku nie planował potomstwa. W szczególności, kiedy stało się u progu quidditchowej, światowej kariery! Dopiero po chwili przypomniała sobie o kolejnych słowach, które skierował w jej stronę. Od razu posłusznie podniosła się, by pozbyć zbędnego odzienia. Czuła, jak zakręciło się w jej głowie. Złapała mocniej brzegu kozetki, by po chwili położyć się na niej ponownie, w oczekiwaniu na kolejne badania, jakie zamierzał przeprowadzić lekarz. Myślami prawdopodobnie była bardzo daleko od tego miejsca, zastanawiając się nad tym kiedy mogło dojść do poczęcia.
Matthew Alexander
Wiek : 43
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 181
C. szczególne : Blizny na nadgarstkach, pogodne spojrzenie, towarzystwo Euthymiusa oraz zapach wody kolońskiej.
Matthew nie myślał o wzorcach. Nie kierował się nimi. Niezależnie od wieku, niezależnie od przyczyny, wiedział, że temat jest niezwykle delikatny - niczym stara, wartościowa waza, nad którą należy posiedzieć więcej czasu, by jej przypadkiem nie stłuc i nie przyczynić się do bezpowrotnego uszkodzenia. Nie bez powodu nie kierował się w tej kwestii stereotypami o nastoletnich matkach, no ba, nawet mu to przez głowę nie przeszło. W każdym wieku, od chwili pierwszego okresu, kobieta może zajść w ciążę, a wsadzanie wszystkich do jednego worka, kiedy tak naprawdę nie zna panny Valenti, byłoby czymś w rodzaju nadmiernych przesądów, które zamierzałby prędzej czy później ziścić. Słyszał o nich, ale się nimi nie kierował podczas poznawania poszczególnych, charakterystycznych dusz, z którymi to nawiązał nić porozumienia. I poniekąd nicie przeznaczenia splotły się na razie w łatwą, prostą do zrozumienia pętelkę, która nie wymagała wielu czynności względem ich odplątania. Poza tym, nawet najskuteczniejsze metody antykoncepcji potrafią powodzić za nos, wbrew temu, co mówi powszechna opinia. Zawsze można znaleźć się w tym nieszczęśliwym, niewielkim procencie, a wbrew pozorom, nie jest to wcale takie niemożliwe; wystarczy po prostu znajdować się w grupie szczęśliwych inaczej i tym samym zobaczyć to wszystko na własne oczy. Inaczej postrzega się osoby znajdujące się po drugim stronie muru, a inaczej, gdy wstąpi się w jego szeregi (nie)odwracalnie; Matthew każdego raczył dobrym słowem. Nigdy nie wyśmiewał, wszak sam znajdował się w nieciekawej sytuacji i robił to nie tylko ze względu na karmę, która prędzej czy później postanowiłaby podstawić nogę w najmniej korzystnym momencie, a bardziej ze względu na to, iż nie potrafił. Nie potrafił spojrzeć człowiekowi w twarz, zaśmiać się perfidnie i powiedzieć słowa, które nie przeszłyby przez jego gardło. Po prostu. Zajmował się tym wszystkim skrupulatnie oraz bez większego wysiłku. Spokojne, zielone oczy wiodły po przeróżnych rzeczach, które musiał zrobić, podchodząc do tego wszystkiego z wymaganą łagodnością. Subtelnie obserwował wcześniej, jak eliksir okrywa ścianki naczynia, jakoby szukając w nim jakiegokolwiek defektu bądź niepożądanej barwy. Delikatnie pobierał krew pacjentce, pobierając krew za pomocą Collection; dokładnie natomiast obserwował smugi dymu, które to musiał odpowiednio rozpieczętować. To zawsze był problem dla mniej wprawionych uzdrowicieli, wszak, mimo iż badania diagnostyczne są ważne, rzadziej robiło się te pod względem innych hormonów. A on wolał się upewnić, że wszystko będzie w jak najlepszym porządku, ze względu na chęć udzielenia pomocy dziewczynie, która nie wiedziała, czy jest w ciąży, czy też i nie. Nie znajdował się w skórze Silvii, ale zauważył jej nagłe pobladnięcie, marszcząc w zamartwieniu brwi. Nie bez powodu chwycił za kubek i nalał do niego świeżej, trochę chłodnej wody. — Wiem, że to obecnie niemożliwe, ale... na spokojnie, napij się. — rzucił jej niewielki, przyjazny uśmiech, podając w sposób ostrożny kubek wypełniony cieczą, by tym samym nie doszło do jego rozlania. I o ile nie byłby to problem, o tyle wiedział, że każda następna sytuacja i postępujące nieszczęście mogą wpłynąć na struktury znajdujące się pod kopułą czaszki. Czasami wystarczy nawet drobne potknięcie, by szala goryczy się przelała, a na zewnątrz poczęła emanować złość wobec nie tylko innych, ale także i samej siebie. W razie wypadku wyciągnął eliksir spokoju, by uraczyć nim pacjentkę; złość nie jest teraz wskazana. Ani stres. Ani nic, co negatywne, a co może wpłynąć tak naprawdę na dziecko. — Najprawdopodobniej. Jeszcze zrobimy USG i wszystko się okaże. — wyczuł z jej słów nadchodzący konflikt i brak jednego, wymaganego przez siebie stanowiska, dlatego nie bez powodu odczekał chwilę, a gdy otrzymał odpowiedni sygnał do działania, zajął się badaniem za pomocą okularów. Delikatnie chwycił ją pod ramię, gdy dziewczynie zakręciło się w głowie, zastanawiając się, czy to efekt stresu, czy jednak tego, iż jest w ciąży; nie wiedział. Nie chciał jednak, by coś jej się stało, więc spokojnie i z należytą dozą opieki zajmował się nią. Podejrzewał, iż serce pod jej sklepieniem żeber musi bić niemiłosiernie ze stresu, a sama głowa zapełniała się myślami niemożliwymi do powstrzymania. — Jeżeli chcesz, to mogę ci podać Eliksir Spokoju. Jedna porcja nie zaszkodzi ani tobie, ani dziecku. — zaproponował, a gdy spełnił jej żądanie (bądź też i nie), przeszedł od razu do ubrania okularów i zajęcia się obserwowaniem tego, z czym będzie miał do czynienia przez następne kilka miesięcy. Po wielkości zarodka stwierdził, iż ciąża trwa już od około trzynastu tygodni, ale, poprzez dłuższa obserwację, zauważył dwa. Dwa zarodki. Jeden skrył się perfidnie za drugim, jakoby wstydząc się wzroku osób trzecich, na co zaśmiał się delikatnie pod kopułą własnej czaszki, na twarzy zachowując spokój. Ściągnął okulary i schował je do szufladki, zalecając Silvii ubranie się, a następnie, gdy odczekał, aż ta usiądzie ponownie na krześle, posłał jej subtelny uśmiech, będący wyrazem empatyczności. Nie miał wobec niej żadnych złych zamiarów - czy to wyśmiania, czy to wyszydzenia. — Tak... do tego okazuje się, że będą to bliźniaki. Bez kolejnych badań nie określę ich płci, ale wszystko jest w stu procentach pewne. — powoli zaczął zapisywać wszystko na karcie ciążowej wszystkie dotychczas zdobyte informacje, a jeżeli dziewczyna wyraziła taką chęć, to podał jej szklankę wody. Czekał na jakąkolwiek jej reakcję - od szczęścia po smutek, nie zamierzając nakładać jej określonego z góry schematu. Nie wszyscy chcą dzieci, o czym doskonale wiedział, dlatego neutralność była w tymże przypadku kluczem do sukcesu.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Był tu, choć być wcale nie miał ochoty. Stawiał krok za krokiem, ignorując nieprzyjemny zapach szpitala – medykamentów, choroby, starości i krwi. Starał się nie patrzeć na chorych i dziękował w myślach wszystkim nieistniejącym bóstwom za to, że gabinet, w którym miał umówioną wizytę, nie znajduje się na ostatnim piętrze pełnym tych, którzy mieli – tak jak i on – problemy z głową. Przemierzał korytarze szpitala świętego Munga, wspinał się po stopień po stopniu i nie potrafił pozbyć się wrażenia, że mimo podróży w górę, zmierza prosto w dół. Dlaczego nie wybrał windy? Czy chciał jak najdalej odwlec w czasie moment, w którym stanie przed odpowiednimi drzwiami? I tak nastąpił. Stał przed drzwiami gabinetu, wpatrywał się w ich nierówną powierzchnię i zagryzał nerwowo wargę. Mógłby jeszcze stąd odejść, uciec, uniknąć spotkania, które wywoływało w nim strach. Mógłby odwrócić się na pięcie i pójść w drugą stronę, udać, że nigdy nie powinno go tu być. Komu chcesz zrobić na złość? Był dorosły i doszedł stanowczo za daleko, żeby teraz głupio się wycofać. Skoro znalazł w sobie siłę na odwyk i znalazł ją na długotrwałą terapię, miał teraz uciec przed jedną krótką wizytą u polecanego specjalisty? Uniósł lekko drżącą rękę ku drewnianej, brązowej deski oddzielającej go od wnętrza gabinetu i natychmiast zganił się w myślach. Nie jesteś taki, Bloodworth, nie jesteś... słaby. W każdym razie nie wyglądasz na takiego, nigdy. Nie mógł tak po prostu okazać strachu, musiał kłamać, udawać, że panuje nad sytuacją, bo przecież kłamstwo powtarzane odpowiednią ilość razy w końcu miesza się z prawdą do stopnia, w którym nie da się ich już oddzielić. Robił to od dawna, działało. Zapukał do drzwi, ale nie czekał na odpowiedź – w świadomej manifestacji swojej pewności siebie wszedł do środka, od razu szukając wzrokiem postaci, która miała tam na niego czekać. Spodziewał się podstarzałej, doświadczonej lekarki, która widziała już w życiu niejedno. Miał mieć do czynienia ze specjalistką, więc jakim cudem... Odchrząknął znacząco. — Byłem umówiony z niejaką doktor Carter. Czy byłabyś tak miła i poprosiła dla mnie swoją przełożoną? — uśmiechnął się do niej pobłażliwie i przekrzywił nieznacznie głowę w oczekiwaniu na wykonanie polecenia. W końcu od tego były asystentki, prawda? – asystowały.
Dopiero od paru dni przebywała na terenie szpitala jako najnowszy nabytek działu Magiopsychiatrii. Zdecydowanie odciążyła tutejszych specjalistów, którzy nie mieli nawet chwili wytchnienia. Przekierowano do niej osoby, które zgłaszały się do terapii z różnych powodów. Nie ubierała białych kitlów tak jak inni uzdrowiciele. Stawiała na skromną elegancję i przyjazny wyraz twarzy, starając się tym samym być bardziej przystępną pacjentom. Czyż nie byłoby trudniej rozmawiać z uzdrowicielem odzianym w wykrochmalony, biały kitel pachnący eliksirami? Siedziała za biurkiem kiedy do jej uszu dobiegło krótkie zapukanie. Nie zdążyła otworzyć ust, a ktoś wszedł do środka. Uniosła lekko brwi, zaskoczona takim postępowaniem, które przypisałaby prędzej personelowi medycznemu a nie... mężczyźnie. Wyprostowała plecy i odłożyła teczkę, w której znajdowały się podstawowe informacje na temat umówionego na dzisiaj pacjenta. - Proszę, niech pan wejdzie. - wskazała dłonią okolice biurka, celowo akcentując zezwolenie na przekroczenie progu, mimo że zdążył to bezpardonowo uczynić. Na jej ustach pojawił się uśmiech kiedy to rozmówca z góry założył, że miałaby być własną przełożoną. To niejako komplement skoro wyglądała na tyle młodo, aby wziąć ją za asystentkę. - Myślę, że nie będzie to koniecznie. - wstała i wyszła zza biurka, zatrzymując się dopiero przed mężczyzną. Wyciągnęła doń rękę. - Magiopsychatra Samantha Carter. Pan, jak mniemam, Bloodworth? - przystroiła uśmiech w miły odcień bowiem najważniejsze jest pierwsze wrażenie. - Proszę usiąść. - wskazała jeden z miękkich foteli. - Może kawy, herbaty? - zapytała dźwięcznie i wracając do biurka, skinęła dyskretnie różdżką w kierunku drzwi, a te cicho się cicho zamknęły. - Punktualnie, to się ceni. Cieszę się z tego niezmiernie. - zamiast usiąść za biurkiem, zajęła miejsce w drugim fotelu. - Pozwoli pan, że na czas terapii będziemy zwracać się do siebie po imieniu? - to wszak zachęca do otwarcia się, sprzyja zaufaniu.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Nie zdążył zirytować się niesubordynacją dziewczyny, bo szybko sprostowała całą sytuację. Zresztą nawet gdyby zdążył, nie zwykł okazywać tak niskich emocji, zwłaszcza wobec, cóż, tak nisko usytuowanych osób. Tak w każdym razie myślał. Na jego ustach zamajaczył uśmiech, już nie tak pobłażliwy, za to zdecydowanie budzący sympatię. Wszedł w głąb gabinetu, a kiedy wyciągnęła dłoń, ujął ja, ale zamiast uścisnąć, pozwolił sobie zbliży wargi do powierzchni skóry. Nie ucałował jej, znał dobrze etykietę – rozchodziło się wszak o sam gest, niekoniecznie zaś o naznaczenie rozmówczyni DNA zawartym w ślinie. — Zgadza się, Nathaniel Bloodworth. Proszę mi wybaczyć, Pani wygląd jest cokolwiek mylący. — Obdarzył ją kolejnym czarującym uśmiechem, po czym zajął wskazane przez nią miejsce, odruchowo (czyżby nerwowo?) poprawiając mankiety granatowej koszuli. Już przed wejściem do środka założył na twarz maskę, toteż mimo zżerających go od wewnątrz nerwów, z zewnątrz prezentował stoicki spokój. Każdy gest, jazdy uśmiech i każde spojrzenie było wyuczone i zaplanowane. — Wody, dziękuję. Z cytryną, jeśli można. — Przyglądał się jej że skrytym zainteresowaniem, próbując odgadnąć jaką jest osobą, jakie nosi w sobie emocje i jakie myśli, chociażby pod jego adresem, mogły kotłować się w jej głowie. — A więc Samantha. Sam. — Skinął delikatnie głową. Zwykle w tak oficjalnych kwestiach jak wizyty u lekarzy wymagał, aby zwracano się do niego z należytym szacunkiem, ale z drugiej strony nie zwykł wymagać tego od tak pięknych kobiet. No i pozostawała jeszcze, rzecz jasna, kwestia terapii, która siłą rzeczy powinna przebiegać na jej warunkach. — Polecano mi Cię, dlatego nie ukrywam – mam wysokie oczekiwania wobec naszych spotkań. Największe dotyczy dyskrecji, to dla mnie warunek konieczny. Liczę, że to rozumiesz. — Uniósł na nią wzrok, obdarzając ją przenikliwym spojrzeniem. Już się nie uśmiechał, prawdopodobnie pierwszy raz odkąd pojawił się w tym gabinecie. Bił od niego spokój, ale i wynikający z głębokiej powagi chłód. Nie wyglądał niebezpiecznie, nie chciał grozić jej i jej straszyć, zwyczajnie zadbał o to, żeby jego postawa jasno popierała słowa i dawała do zrozumienia, że sprzeciw w tej kwestii nie wchodzi w grę. — Nie wiem jak wiele informacji na mój temat znajduje się w tych świstkach — gestem wskazał na biurko. Głęboko liczył, że nie zdradzały niczego, o czym sam nie byłby skłonny jej powiedzieć. — Pozwól, że zacznę od początku: niecały miesiąc temu zakończyłem terapię uzależnień połączoną z odwykiem. O moim problemie wiedzą tylko najbliżsi, dlatego dochowanie tajemnicy lekarskiej jest dla mnie tak istotne.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Przed jej obliczem stanął mężczyzna o twarzy naznaczonej dobrze ukrywanym zmęczeniem. Zaskoczył ją swym gestem, co skomentowała uśmiechem i niczym ponadto. Przypadkowo jej wzrok padł na jego dłoń ozdobioną sygnetem, który do złudzenia przypominał jej ojcowskie podarunki bądź dziedzictwa z rodzin z wyższych sfer. - Cieszę się, że nie przypominam ci klasycznego uzdrowiciela odzianego w szare ubrania. - celowo kreowała swój wygląd na nieco bardziej swobodny, ubierała stonowane acz żywe kolory odzienia, a i unikała smutnych i przygnębiających barw. Zadbała nawet, aby ten gabinet nie był zaciemnionym burym miejscem - otwarła na oścież okna, aby letnie słońce oświetliło pomieszczenie, wyczarowała bukiet świeżych kwiatów w wazonie, w słoju stojącym w rogu biurka pojawił się Niebieski Płomień, a wokół żyrandola latały leniwie wyczarowane świetliki. Kilkukrotnie skinęła różdżką, a po paru chwilach w powietrzu pojawiła się taca z przezroczystym dzbankiem pełnym wody z cytryną, a do tego idealnie wypolerowane szklanki. Wskazała dłonią, aby częstował się. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jej rozmówca pilnuje się. Sposób w jaki się jej przyglądał na myśl ocenianie poziomu zagrożenia, które mogłoby zburzyć jego kontrolę sytuacji. Mógł zatem dostrzec w niej naturalne wewnętrzne ciepło, które nie miało nic wspólnego z naiwnością i ślepą miłością do świata. Zamilkła na moment kiedy dwukrotnie zaznaczył jak bardzo zależy mu na dyskrecji, co mówiło o nim więcej niż mógłby się spodziewać. Kiedy tylko uśmiech zniknął z jego twarzy, dostrzegła ukradkowe zmęczenie i pewnego rodzaju surowość. Z akt wyczytała, że ma dwadzieścia cztery lata, a jego zachowanie wskazywało jakby miał ich czterdzieści dwa. - Tak, w tych świstkach jest informacja o ukończeniu przez ciebie odwyku. Możesz być spokojny, obowiązuje mnie tajemnica zawodowa. Żadne wypowiedziane tutaj słowo nie opuści tego gabinetu. - zadbała, aby w jej głosie pobrzmiewała dosadna pewność siebie. Przyznawał się do swojego uzależnienia, współpracował, a więc miał chęci, co bardzo się ceniło. - Jeśli tylko sobie tego zażyczysz, na terapię możesz przyjść z narzeczoną. - tak, miała tę informację wpisaną w jego dokumentach, a i uznała, że warto zaznaczyć, że obecność najbliższej osoby może pomóc osiągnąć progres i większe zrozumienie samego siebie. Sięgnęła po podkładkę, do której przyczepione było parę pergaminów, a następnie ujęła orle pióro. Zatrzymała uważny wzrok na Nathanielu. - Opowiedz mi zatem o tych uczuciach, które budzą w tobie chęć sięgnięcia po alkohol. Postaraj się proszę, opisać i nazwać to, co wtedy czujesz. - zaczęła ostrożnie, przemawiała spokojnie i poważnie, nie mając najmniejszego problemu z utrzymaniem kontaktu wzrokowego z rozmówcą.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Analizowała go, ale i on nie pozostawał jej dłużny. Jego wnioski nie były tak profesjonalne, nie był lekarzem, brakowało mu terminologii, wiedzy i przede wszystkim doświadczenia. Od najmłodszych lat przyglądał się otaczającym go ludziom, rozkładał ich emocje na czynniki pierwsze, starał się wchodzić w ich głowy, choć nie miał do nich przecież wstępu. Okazywało się, że większość z nich zdradzała swoje myśli i emocje reakcjami, z których nawet nie zdawali sobie sprawy. Po prawdzie ci, którzy nie zdradzali się tak łatwo, stanowili mniejszość. Co na podstawie paru wspólnie spędzonych minut mógł powiedzieć o doktor Carter? Była profesjonalna. Wzbudzała sympatię i robiła to, jak mu się zdawało, zupełnie celowo. Sam fakt, że nie założyła fartucha, wskazywał na to, że chciała stworzyć w gabinecie atmosferę zwykłego spotkania, niekoniecznie terapii. Nie potrafił jeszcze określić, w jakim stopniu bijące od niej ciepło było efektem naturalnym, a w jakim zamierzonym. Chyba go to nie obchodziło – cała ta szopka sprawiała, że czuł się tu dobrze, a w każdym razie nie tak obrzydliwie źle, jak się tego spodziewał. Co mogła o nim myśleć? Czy patrzyła na niego jak na mężczyznę, oceniając go tak, jak to leżało w ludzkiej naturze, czy może traktowała go jako bardziej lub mniej skomplikowany przypadek medyczny, który wpisze w wachlarz swoich doświadczeń? Ruchem różdżki napełnił szklankę wodą i upił łyka, którym po chwili bez mała się zachłysnął, kiedy wspomniała o Emily. Otarł wargi wierzchem dłoni, mamrocząc przeprosiny. — To naprawdę nie będzie konieczne. — Poczuł w sobie palącą potrzebę, by jakoś zatrzeć ślad wiążącej umowy między ich rodzinami, informację, która była już powszechnie znana. Miał chęć powiedzieć, że to aranżowane zaręczyny, że nie łączy ich nic ponad rozsądek i czysty obustronny zysk. Pragnął parszywie skłamać, bo poczuł się osaczony i zaszczuty. Czy tak wyglądało jego życie? Zdefiniowane przez monogamię, na którą w pierwszej chwili nawet się nie pisał? Czy potrafił pogodzić się z myślą, że nie będzie już nigdy wolny? Po tym krótkim impulsie zalała go fala obrzydzenia do samego siebie. Choć nigdy tego nie powiedział, był przekonany, że ją kochał. Jak mógł tak bardzo się tego bać, tak usilnie wypierać? Czy życie pełne przypadkowych kobiet naprawdę było lepsze niż to, co udało im się zbudować? Roześmiał się, choć wcale nie było mu do śmiechu. — A któreż tego nie robią? Cieszył się na zmianę tematu, gonitwa jego myśli przybrała nierozsądne tempo. Zaraz spoważniał, wyzbył się cynizmu. Skupił się na jej pytaniu i na odpowiedzi, jakiej miał jej udzielić. Wziął głębszy wdech, a wraz z wydechem wyrzucił z umysłu wszelkie niepotrzebne myśli. Milczał przez dłuższą chwilę, przyglądając się bukietowi kwiatów. W końcu poruszył się, skrzyżował palce w kształt piramidki i przekrzywił lekko głowę. — Powiedz mi, Sam – palisz? Nie pytam, czy teraz, chociaż chętnie sięgnąłbym po papierośnicę. Pytam o to, czy w ogóle. Czy na własnej skórze przekonałaś się, jak to jest mieć jakiś nałóg. Może jesteś uzależniona od zakupów? Seksu? Wszystko jedno, zostańmy przy papierosach, to najłatwiejszy przykład. Wstajesz rano i pierwsze, o czym myślisz to to, jak bardzo chciałabyś zapalić, znacznie bardziej niż zjeść śniadanie. Z rana sowa przynosi Ci list, który budzi w Tobie złość, więc odpalasz kolejnego, o ile nie odpaliłaś go już tylko po to, żeby umilić sobie lekturę. Chcesz brylować w towarzystwie? Musisz wypalić razem z nimi co najmniej dwa, bo nie ma lepszej okazji do rozmowy. Znasz to uczucie? Przysunął krzesło bliżej biurka, tak, by móc oprzeć na nim dłonie. Zmniejszył dystans, czy podobało jej się to, czy też nie. Obserwował ją przy tym, dyskretnie badając jej reakcję. Nie czekał na odpowiedź, pytanie było retoryczne, a dalsza część wywodu nastąpiła bez zbędnej przerwy. — Z alkoholem jest tak samo. Prawie tak samo, bo po jednej szklance przychodzi następna, a potem jeszcze kolejna, aż w końcu nie da się ich doliczyć. Następnego dnia nie jesteś pewna co się wydarzyło, bo części wcale nie pamiętasz. Nie zastanawiasz się nad tym, bo głowa napierdala cię tak, że jedyne, o czym marzysz to klin na poprawę samopoczucia, tego fizycznego, i tego, które siedzi ci w głowie. Celowo żonglował przekleństwami, starając się nadać swojej wypowiedzi odpowiedniego smaku, zaakcentować ją w sposób, w który układała się w jego głowie. Chciał, żeby poznała jego punkt widzenia, żeby zrozumiała. — Piję, kiedy jestem w towarzystwie. Piję, kiedy jestem zły. Kiedy mam okazję do świętowania, wypijam szklankę whisky, żeby należycie to uczcić. Piję, kiedy czuję pustkę, rozpacz, przygnębienie; kiedy dopadają mnie wyrzuty sumienia i chcę o wszystkim zapomnieć. Piję w żałobie i z żałości. To nałóg, nawyk i część mnie. Bez niej czuję się mniej sobą. Bez względu na to, jak obszerna była jej wiedza, nie miała zielonego pojęcia, ile dałby, żeby w szklance wody znalazła się choć odrobina alkoholu, tylko to było w stanie przynieść mu prawdziwą ulgę. Nikt nie wiedział, nikt nie rozumiał. A on nie należał od osób, które tak po prostu by się do tego przyznały.
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Nie czuła się źle będąc przez niego uważnie obserwowaną. Pozwalała mu na to wszak dzięki temu mógł stwierdzić, że w żadnym stopniu mu nie zagraża. Jest tu po to, aby wyjaśnić z nim pewne kwestie, które spowodowały topienie uczuć w kieliszku pełnym alkoholu. Dyskretnie i niedbale zapisywała coś na rolce pergaminu, jednak w większości czasu utrzymywała z nim kontakt wzrokowy. Pojawił się dopisek "odmowa obecności najbliższej osoby" a tuż obok znak zapytania. To mogło mieć kilka wyjaśnień jednak chciała poznać jego odpowiedź. - Obecność najbliższej osoby może wspomóc przetrwać ten trudny czas. Niemniej, szanuję twój wybór.- do niczego go nie zmusi, a jedynie zaznaczy korzyści związane z obecności ukochanej osoby. Nie miała pojęcia czy rozwinie swoje słowa jednak wierzyła, że przyczyna wymsknie się pomiędzy jego wypowiedziami. Jego reakcja jasno mówiła, że w ogóle nie brał pod uwagę obecności narzeczonej. Nijak nie skomentowała parsknięcia gorzkim śmiechem, pozwalając mu ułożyć myśli i słowa. Subtelne zmniejszenie dystansu również nie wywołało w niej żadnej reakcji poza złożeniem pióra na podkładce. Sympatyczne wrażenie szło w parze z wylewnością o której nie miał pojęcia. Samantha Carter po pracy wydaje się być zupełnie inną osobą. Uniosła nieco wyżej brodę kiedy skierował w jej stronę retoryczne pytanie na które nie odpowiedziała. Słuchała go z pełną uwagą i przypisała mu niezaprzeczalnie inteligentny i bystry umysł. Sposób w jaki opisał swój problem był po stokroć lepszy niż to, czego uczą w księgach. Nie ponaglała go, bowiem wypowiedzenie wszystkiego na głos mogło podsunąć niespodziewane rozwiązania. Nie odpowiedział dokładnie na jej pytanie, ale nie była o to zła. Zapisała na pergaminie "ciąg alkoholowy" zaraz obok określenia "upośledzona zdolność radzenia sobie z emocjami" co było jedynie określeniem medycznym, a nie obraźliwym. - W jakich okolicznościach nasiliła się potrzeba zaglądania w kieliszek? Czy wydarzyło się coś, co tobą wstrząsnęło? - mówiła ciszej acz z pełną mocą. Może istnieć wiele przyczyn nasilenia potrzeby odwrócenia swojej uwagi alkoholem. Długotrwały stres, utrata, wypadek, depresja… - tego w jego dokumentach nie miała zapisane, a więc musiała bazować na tym, co sam z siebie wyrzuci. Wyłapała w jego słowach "piję w żałobie", stąd takiego rodzaju pytanie. - Jak myślisz, Nate, co ujrzałbyś w lustrze Ain Eingrap?- zdawała sobie sprawę, że pytanie wydawało się być "od czapy", nie pasować do tematu rozmowy i sytuacji. Wystarczyło zatrzymać się dłużej na jej spojrzeniu tęczówek w barwie akwamarynu, aby łatwo pojąć, że pytanie choć spontaniczne nosiło w sobie ukryty cel. Widział siebie i alkohol jako jedność. Szukała zatem luki w jego słowach, aby pokazać mu, że wcale tak nie jest. Musi sam to dostrzec, aby uwierzyć.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Uniósł brew, nieco zirytowany, że jego jasny przekaz nie dotarł do niej od razu. Szanowała jego wybór, a mimo to nie omieszkała dodać od siebie małego elementu, który miał podważyć jego zdanie, wskazać mu, że się myli. Nie chciał tu Emily, wiedział, że gdyby tu z nim przyszła, nie potrafiłby być szczery. Ze wszystkich ludzi na świecie to ona znała go najlepiej, nikt, nawet własny ojciec, nie znał tak wielu z jego sekretów. A mimo to bał się, że w świetle rzuconym przez Samanthę ta sama dziewczyna, która raz za razem deklarowała mu uczucia, gotowa rzucić się na głęboką wodę... że w końcu by zrozumiała. Że dotarłoby do niej, że jest stracony, porąbany, chory. Że nigdy nie będzie kimś, na kogo zasługiwała. Bał się. Nawet teraz. Samo wyobrażenie, że porąbana zawartość jego głowy mogłaby ją zniechęcić podnosiło mu tętno w jakże podobny co adrenalina sposób. Objął palcami szklankę, żeby zająć czymś dłonie. Czuł, że traci kontrolę. Szybko. To przypadek, czy jednak była tak dobra, jak o niej mówiono? Uparcie milczał w kwestii Emily, dając jej do zrozumienia, że nie zamierza się powtarzać, że nie ma tu miejsca na ugody. Pokazywał, że jeśli czegoś sobie życzy, to tak właśnie będzie, że znajduje się w idealnej pozycji do stawiania warunków. Epatował swoim przerośniętym ego, bo to wychodziło mu w życiu najlepiej. Sympatyczny półuśmiech zamienił się w apodyktyczny błysk w oku. Bronił się, choć nie był pewien, w którym miejscu zawarty był jej atak. Może tylko go sobie wymyślił? Mówienie o nałogu paradoksalnie go uspokoiło. Wyrzucał z siebie to, co trzymał w tajemnicy od bardzo dawna, nasycał słowa złością i pozwalał, by w ten sposób się ulatniała. Nie uśmiechał się, ale nie był już taki spięty. Kiedy Sam w końcu się odezwała, rozparł się wygodnie w fotelu ze szklanką wody w ręku. Słyszał to już, te pytania. Wielokrotnie zadawano mu je na odwyku. Różnica polegała na tym, że dopiero teraz zgodził się udzielić na nie odpowiedzi. Kiedy już zaczął, słowa płynęły samoistnie... ale nastał moment, w którym doktor Carter poruszyła wyjątkowo czułą strunę. Zabolało. Wiedział, że nie taki był zamiar, ale sama myśl o tym, od czego wszystko się zaczęło – co zapoczątkowało lawinę wszystkich problemów, które dręczyły go aż do dnia dzisiejszego – wywoływało uścisk w sercu i skręt w żołądku. Im gorzej się czuł, tym obojętniej wyglądał. Przez lata szlifował ten mechanizm, był niezbędny takim ludziom jak on. Mordercom. Wszystkie z nich – pomyślał gorzko, ale zebrał się w sobie. Spojrzał jej odważnie w oczy, wciąż wygodnie rozparty w fotelu, choć wszystkie wnętrzności wywracały mu się do góry nogami. — Siedem lat temu zginęła moja narzeczona — zawahał się i pokręcił głową. Nie była nią, choć była to tylko kwestia czasu. Czekał z tym, aż zaczną studia. — Dziewczyna. Alicia. Na moich rękach. — Brzmiał zupełnie beznamiętnie, jakby odczytywał jej zawartość księgi rachunkowej. — Mogę zapalić? Ruchem brody wskazał na otwarte na oścież okno i, choć za nic nie pasowało to do informacji, jaką ją przed momentem poczęstował, uśmiechnął się do niej niewinnie. Potrzebował przerwy, wytchnienia. Wiedział, że nie odpowiedział w pełni na jej pytania i naprawdę chciał to w końcu zrobić. Nigdy dotąd nikomu poza Emily nie zwierzał się z prywatnych spraw – może to był właśnie czas, w którym mógł w końcu to zrobić, komuś zaufać?
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
To ich pierwsze spotkanie, a co za tym idzie, nie odkryła, że niskie poczucie własnej wartości ma swoje drugie dno, niezwiązane z alkoholizmem. Choć mężczyzna dbał o mimikę to wyczuwała w powietrzu chłód nie mający nic wspólnego z uchylonym oknem. To podpowiadało, że właśnie weszła na grząski grunt, a więc zapisała w notesie dodatkowy znacznik przy słowie "narzeczona". Drażliwy temat? Chętnie dowiedziałaby się czegoś więcej wszak próbowała zrozumieć złożoność charakteru Nathaniela Bloodwortha. Została należycie wykształcona, aby miała ku temu większe szanse niż inny obcy człowiek. Chciała mu pomóc, choćby miała poświęcić na to wiele lat. Dostrzegła jego spięcie i mocniej zaciśniętą szczękę, co mówiło więcej aniżeli wymowne milczenie. Dała mu tyle czasu ile potrzebował choć w jej spojrzeniu majaczyło nienachalne wyczekiwanie. Wystarczyło, że zadała jedno z podstawowych pytań, a jego mimika całkowicie zobojętniała. Przyszło mu to tak naturalnie, że gdyby nie przyglądała mu się chwilę wcześniej to mogłaby nie zauważyć chwilowego spięcia. Spojrzenie Samanthy mówiło głośno i wyraźnie: Nie broń się. Przecież jest tutaj po to, aby mu pomóc. Powinien pozwolić emocjom płynąć, wylewać się z wnętrza, słowom wydzierać z gardła, łzom płynąć. Czuła jednak, że przyjdzie na to odpowiedni czas. Czekała aż będzie gotów popatrzeć na nią i gdy to się stało, jego zielone tęczówki miały nieodgadniony wyraz. Czy wydawało się jej czy ujrzała tam nieme wyzwanie? Serce skurczyło się boleśnie kiedy wspomniał o śmierci narzeczonej. Zabolało to ją na tyle z prostego powodu - przeszła podobną tragedię i to stosunkowo niedawno. Zszokował ją i pluła sobie w brodę, że przez chwilę okazała to w swojej mimice. Co za ból w trzewiach... zatkało ją, potrzebowała chwili, aby zreflektować się i odsunąć emocje na bok. To takie trudne...! Popatrzyła spokojnie na jego niewinny uśmiech i uwłaczającą prośbę. Rozumiała go, choć zapomniał najwyraźniej z kim rozmawia. - Nie, Nathanielu. Nie uciekaj w nałóg. - coś w jej głosie drgnęło, jakby doskonale potrafiła odnaleźć się w jego sytuacji. - Trudno jest nam zaakceptować ból związany z utratą bliskiej osoby, dlatego szukamy ucieczki. To normalne. - mówiła powoli, ostrożnie i choć jej źrenice drgały to utrzymywała z nim kontakt wzrokowy. - Zwłaszcza, jeśli utrata była niespodziewana. - odłóż emocje na bok. Odłóż je! Nie pozwalaj im brzmieć w swoim głosie. To trudniejsza rozmowa niż mogłaby przypuszczać. - Porównajmy to do źle zagojonej rany. Choć z zewnątrz wydaje się wszystko w porządku to ból daje znać, że obrażenia źle się zrosły. Można znieczulić się nałogiem jednak ten ból wraca, wraca i wraca. - wspięła się na wyżyny własnych możliwości, aby oddzielić Samanthę Carter od Magipsychiatry. Dłonie z pewnością były chłodne w dotyku jednak teraz liczył się Nathaniel i to, co próbowała mu przekazać. - W pewnym momencie organizm na tyle przyzwyczai się do znieczulenia, aż ono przestanie działać. Najważniejsze jest podjąć się tej odwagi, aby rozerwać szwy tej rany i na nowo ją wyleczyć, aby nigdy więcej znieczulenie nie musiało być konieczne. Czy chcesz tego, Nate? - chwilowo pozwoliła poprzedniemu pytaniu odejść w zapomnienie bowiem teraz musieli omówić coś ważniejszego. Atmosfera w gabinecie wydawała się gęstsza, chłodna, ale jednocześnie jej serce biło szybciej niż powinno. Przekuwała swoją empatię w próbę udzielenia mu pomocy w zrozumieniu pewnych kwestii. Wierzyła, że znajdzie w jej słowach coś, co pomoże mu odnaleźć się na nowo w sytuacji.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Był tak skupiony na samym sobie – na swoich emocjach, myślach i prezencji, że nie starczyło mu uwagi na obserwację pani doktor. Wiele tracił, wszelkie zmiany jakie w niej zachodziły, umykały zwykle czujnemu oku . Czy gdyby wiedział, że coś łączy ich o wiele bardziej, niż mógłby przypuszczać, ułatwiłoby mu to sprawę? A może wręcz przeciwnie, wprowadziłoby by go w jeszcze większe zagubienie, bo przecież ona siedziała naprzeciwko niego, uśmiechała się i żyła normalnie – coś, czego jemu nie udało się dokonać na przestrzeni siedmiu lat. Odruchowo musnął palcami połę marynarki, w której wyczuwał twardy kształt schowanej w kieszeni papierośnicy i westchnął bezgłośnie. — Cóż, warto było spróbować — uniósł kącik ust w ironicznym uśmiechu i zabębnił w blat biurka, by zająć czymś spragnione papierosa palce. W końcu postanowił skupić się na swojej rozmówczyni, zignorować palącą potrzebę ulżenia sobie używką. Choć nikotyna wzywała go z urokiem, którego pozazdrościć mogłaby jej niejedna wila, odpychał od siebie ten głosik, koncentrując się na swoich myślach. Był oklumentą, skoro potrafił poradzić sobie sobie z większością mentalnych ataków, czemu miałby nie móc poradzić sobie z nałogiem? No ale przecież był tu z jakiegoś powodu. Może to obecność Samanthy mu to ułatwiała? Może zawód w głosie, gdy w ogóle o to zapytał? Może słowa, którymi spokojnie tłumaczyła, że choć jest to normalne, to nie powinien tak robić. Patrzył jej prosto w oczy i czuł się po prostu spokojniejszy – w przeciwieństwie do niej. Kiedy przyglądał jej się w skupieniu, dostrzegał, że coś się zmieniło, nie rozumiał tylko co. Wydawała się wstrząśnięta, choć nie zdradził wiele szczegółów – właściwie żadnego. Czy to zwykłe współczucie, czy może coś głębszego? — Nie zamierzam rzucać palenia — oznajmił jej, żeby mieć w tej sprawie całkowitą jasność. Był tu z innego powodu i na nim powinni się skupić. Pokiwał kilkukrotnie głową, dając się porwać w wir obrazowych metafor. Przemawiały do niego, pojmował je. — Cały jestem źle zrośnięty, Sam. — odezwał się ciszej niż do tej pory. Zrezygnował z wygodnej, pozornie wyluzowanej pozycji, zamiast tego nachylił się ku niej. Nie udawał, pozwolił, żeby zobaczyła – ból, zmęczenie, niekończącą się walkę z samym sobie. Skrzywił się, ale kontynuował — Poraniony, pobliźniony, połamany i poskręcany. Wszystko jest ze mną nie tak, wszystko co tylko możliwe. Jeśli rozerwiemy którykolwiek szew, cały się rozpadnę i wcale mnie już nie będzie. Jesteś gotowa podjąć takie ryzyko? Ja nie, nie mogę. Ostatecznie lepiej żyć w taki sposób, niż wcale. Wołał o pomoc – niemo i słowami. Był rozgoryczony, zły na samego siebie. Przyszedł tutaj, bo chciał coś zmienić, a koniec końców okazywało się, że wciąż brakowało mu na to odwagi. Czy to miało się kiedyś zmienić? Czy ona mogła to zmienić?
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Wieloletnie doświadczenie zawodowe pozwoliło jej postawić granicę między własnymi wspomnieniami a kontrolą jaką należy zachować. Udało się jej to choć zużyła na to cały zapas tlenu w płucach. Cieszyła się, że uszanował jej odmowę. Jako magiopsychoterapeutka nie mogła zgadzać się na takie zachowania w gabinecie uzdrowicielskim. Nie mogła wszak powiedzieć, że raz na miesiąc i ona okazjonalnie sięga do tytoniu. Nałogi to wieczna pokusa człowieka, a sztuką jest żyć od nich z daleka. Upiła łyk chłodnej wody, zupełnie zapominając, że od dobrej godziny szklanka stała w stanie nienaruszonym. Dzięki tej chwili mogła przywołać się do porządku i na nowo kontrolować swoje emocje oraz mimikę twarzy. Choć nie uśmiechała się to jej jasne oczy wydawały się obiecywać poczucie ulgi, jeśli tylko jej zaufa. Współpracował z nią i choć ewidentnie przy tym cierpiał, radził sobie. Powinna pokazać mu to, co się dzieje i zaznaczyć, że mało kto potrafi zebrać się na taką odwagę jaką on się teraz wykazał. Nie chciała jednak przesadnie go wychwalać; sam zauważy swój postęp. Skinęła w milczeniu głową kiedy bronił się przed rzucaniem nałogu nikotyny. Nie oponowała. Nie namawiała, nie wyjaśniała jakie to złe, szkodliwe zdrowiu. Nie mogła mu odebrać tej formy obrony przed napływającymi uczuciami. To nie z tym do niej przyszedł, a z alkoholizmem, który mógł go zniszczyć znacznie szybciej niż cokolwiek innego na świecie. Na jej umysł opadł bardzo silny ciężar będący niczym innym jak bólem Nathaniela. Nieustannie spoglądała w jego zielone oczy i przyjmowała to, co jej dawał. Każde słowo znajdowało w jej osobie akceptację, nie podważała absolutnie niczego, co jej mówił. Tak silnie pragnęła ścisnąć jego dłoń i zapewnić go, że wyjdzie z tego bagna jednak kodeks uzdrowiciela nie zezwalał na tego typu spoufalenie, a tym bardziej na zbyt ścisłą więź emocjonalną. Pochyliła się zatem w jego stronę, aby dokładnie ujrzał chłodny odcień jej oczu, płonący teraz powagą. - Pomogę ci w tym, Nate. - obiecała. - Zaczniemy od najmniejszych szwów, pomożemy się jej prawidłowo zasklepić zanim zajmiemy się innymi. Zrobimy to powoli i ostrożnie, bo nie musisz robić tego sam. - choćby miała poświęcić następne pięć lat, postara się mu w tym pomóc. Wyraz jego twarzy wyraźnie opowiadał o udręce i wiecznej walce, jakby długi, bardzo długi czas nie potrafił odetchnąć z ulgą. - Naprawimy każde złamanie, siniaki wygoimy a blizny staną się dowodem tego, co udało się zwyciężyć. - delikatnie próbowała wlać w niego nieco otuchy, ale zaraz to umilkła, aby nie przesadzić. - To będzie trudne, ale poprzez takie działanie uda się uporządkować własne emocje i myśli. Przyszedłeś do mnie, aby oderwać się raz na zawsze od alkoholu, a więc niejako już podjąłeś ryzyko, Nate. Podjąłeś ryzyko, aby naprawić swoje życie i zbudować je na nowych fundamentach i to jest godne pochwały. - przemawiała spokojnie i powoli, zaznaczając, że naprawianie go już trwa. Twarz tego młodego mężczyzny naznaczona była długotrwałym zmęczeniem, a więc nie rozdrabniała poruszonego tematu śmierci narzeczonej bo czuła, że mogłoby go to zdecydowanie zbyt mocno przytłoczyć. Dosyć dużo powiedział na tym pierwszym spotkaniu, otworzył się przed nią i pozwolił zajrzeć do swych uczuć. To cholernie ważny krok, niemalże kluczowy w całej terapii. Wypowiedział na głos przyczyny, które pchają go do sięgnięcia po alkohol. Uświadomił - bądź przypomniał sobie - co powoduje tę potrzebę. - Chciałabym, abyś do następnego spotkania spróbował zastanowić się co ujrzałbyś w lustrze Ain Eingrap. To wbrew pozorom trudne do określenia. Zdaję sobie sprawę, że to dosyć nietypowa prośba jak na dzisiejsze spotkanie jednak zaufaj mi proszę w tej kwestii. - tutaj uśmiechnęła się na tyle delikatnie, aby nie burzyć tej atmosfery niezwykłej prywatności.
Nathaniel Bloodworth
Wiek : 27
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 190 cm
C. szczególne : Lewa ręka: pochłaniacz magii, sygnet rodu | prawa ręka: od łokcia w dół pokryta paskudnymi bliznami, runiczne tatuaże na ramieniu | blizna pod łopatką
Zwykł pracować sam, nieważne czy chodziło o tłumaczenia, eliksiry, czy przemyt – zawsze był zdany tylko na siebie i nie lubił prosić o pomoc. Dlatego to, że po nią tutaj przyszedł i to, że ktoś postanowił mu jej udzielić, było dla niego nową sytuacją i wprowadzało go w delikatną konsternację. Nie wiedział jak się z tym czuć. Nieznośny głosik w głowie podpowiadał, że to poniżej godności, że to, że nie potrafi sobie sam poradzić, jest oznaką słabości i zasługuje na pogardę. Starał się odgonić go tak, jak robi się to z natrętną muchą, problem polegał jednak na tym, że tak jak i ona, uporczywie wracał. Czy istniała szansa, że w końcu na dobre zniknie? — A co jeśli zaboli? Albo gorzej: zupełnie nie podziała? — odrzucił cynizm i sarkazm, które w życiu codziennym były mu orężem i tarczą. Zaszedł już tak daleko, odsłonił się w takim stopniu, że nie było już sensu próbować stawiać kolejnych barier. Udało jej się tymczasowo go przełamać, nie wiedział nawet w jaki sposób – to po prostu się stało. Użyła odpowiednich słów, odpowiednich gestów, czy też naprowadziła go na odpowiedni tor? Musiał wszystko na spokojnie ułożyć sobie w głowie, emocjonalny cios, jaki dziś otrzymał – jaki zadał sobie własnoręcznie – sprawił, że czuł się wyczerpany. — Jesteś w stanie to naprawić? — zapytał z rozbrajającą bezpośredniością. Jako magomedyk nie mogła karmić go takimi banałami, nie mogła składać obietnic, których nie była pewna, że będzie mogła dotrzymać. Czy w takim razie był to test? Prawdopodobnie. Jak dużą gwarancję powodzenia była w stanie mu dziś dać? I czy zwiększy się ona lub zmniejszy w miarę kolejnych spotkań? Sięgnął po szklankę i dokończył jej zawartość. Kiedy odstawił ją na miejsce, poprawił marynarkę i wstał, szykując się do wyjścia. Uścisnął jej na pożegnanie dłoń i skierował się do wyjścia, zanim jednak otworzył drzwi, zatrzymał się i zerknął na nią przez ramię. — Wiem, co zobaczyłbym w zwierciadle i właśnie to jest w tym wszystkim najgorsze. Trzymaj się, Sam. — To mówiąc, opuścił gabinet. Miał mętlik w głowie i niemoc we wszystkich członkach. Był skrajnie wyczerpany. I potrzebował zapalić.
| z/t
+
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Zdała sobie sprawę, że powinna ująć swoje słowa w nieco inną formę, aby Nathaniel nie pomyślał, że obiecuje mu bezbolesny zabieg naprawczy. To będzie boleć, prawdopodobnie bardzo mocno, aż serce będzie pękać, ale niekiedy jest to potrzebne, aby oczyścić organizm ze zbędnych emocji. - Musisz wziąć pod uwagę, że nie będzie to przyjemne. To wiele ran, którym należy się przyjrzeć i zastanowić jak je wyleczyć. - nie mówiła, że sama to zrobi tylko jasno sugerowała, że zrobią to razem. To zasada współpracy, a nie wyręczania kogoś. Choćby chciała to nie istniał żaden sposób, aby ułożyć czyjeś uczucia za kogoś. Nie ma na to takiej mocy. - Jeśli nie podziała to znajdziemy inny sposób. - rozumiała jego wątpliwości i nie nakłaniała do ich porzucenia. Nie zaprzeczała żadnym uczuciom, które tutaj okazywał. Kluczowym elementem terapii jest akceptacja i wsparcie, nawet jeśli się z czymś rozmówca nie zgadza. - Ja nie jestem w stanie, Nate. Ja ani nikt inny. Tylko ty potrafisz to zrobić, a ja ci pomogę. - na końcu języka miała chęć napomknięcia o narzeczonej jednak w porę powstrzymała się, pamiętając jak zawzięcie odmawiał jej obecności. Nie rozumiała tego i to ten moment kiedy musiała zlekceważyć swoją ciekawość i to zaakceptować. Być może w trakcie regularnych spotkań sam dojdzie do wniosku dopuszczenia ukochanej osoby do swoich problemów. Wstała wtedy kiedy on wstał. Odłożyła teczkę i ścisnęła jego dłoń. - Do zobaczenia, Nate. - miała nadzieję, że wróci bowiem dzisiejsze spotkanie było otwarciem pierwszych drzwi i oby nie było to jednorazowe. Odprowadzała go wzrokiem kiedy zatrzymał się i jeszcze odpowiedział na jej prośbę. Pokiwała głową, ale nie dopowiadała już nic więcej, pozwalając aby ten akcent zakończył spotkanie. Ten gabinet pomieścił dzisiaj sporo emocji. Gdy tylko drzwi zamknęły się, usiadła z powrotem i na moment ukryła twarz w dłoniach. Dopiero teraz pozwoliła sobie na własne uczucia. Wypiła do reszty wodę i stworzyła dokumentację dotyczącą dzisiejszej terapii. W planach miała jeszcze wybranie i dostosowanie metod rozmowy pod charakter Nathaniela. Niełatwo było do niego dotrzeć lecz niewątpliwie dzisiaj osiągnęli sukces.
| zt
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Trening i rozmowa naprawdę wiele mu pomogły, a fizyczny ból, jaki odczuwał po twardym lądowaniu na ziemi i rozwaleniu sobie barku jeszcze bardziej sprawiał, że chłopak był w stanie na chwilę zapomnieć o tym, co męczyło go psychicznie. Niestety, jako że to dominująca ręka oberwała, nie był w stanie sam siebie naprawić i choć bardzo tego nie chciał, postanowił udać się do uzdrowiciela by poprosić o pomoc. Rejestracja w Mungu jak zwykle zajmowała wieki, ale w końcu udało mu się trafić do gabinetu i przedstawić swoją sytuację. Gdy tylko medyk zaczął diagnozę obrażeń, jego twarz wyrażała nieco zdegustowania i politowania. Mężczyzna nie był zadowolony z faktu, że Solberg nie postanowił od razu szukać interwencji medycznej, co wyraził dość głośno, ale na całe szczęście wszystko dało się naprawić. Musiał najpierw usunąć trochę odłamków ukruszonej kości nim wziął się za sklejanie nastoletniego barku. Max nie prosił nawet o jakiekolwiek znieczulenie, chcąc choć jeszcze chwilę nacieszyć się słodkim, odciągającym myśli od problemów bólem, co również zostało przyjęte z podejrzliwością, ale ostatecznie uzdrowiciel nie mógł przecież go do niczego zmusić. Proces składania barku nie był ani trochę przyjemny i trwał dłuższą chwilę, ale ostatecznie wszystko wylądowało na swoim miejscu. Max dostał dość restrykcyjne zalecenia, by nie nadwyrężać ręki przez najbliższe dni, co jednak zbył tylko krótkim skinieniem głowy, bo przecież nie mógł niczego obiecać. Przepisano mu też kilka eliksirów na wzmocnienie, które miał zamiar najpierw dobrze przeanalizować, nim wleje je sobie do gardła. W końcu pożegnał się z uzdrowicielem i zamknął za sobą drzwi gabinetu czując, że potrzebuje teraz dość mocno doprawionej szklanki solidnego alkoholu.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
No i dostała za swoje. Wakacje wakacjami, relaks relaksem, ale jak mogła nie dopilnować czegoś tak ważnego? Była na siebie wściekła. Zbyt mocno skupiła się na pracy i całym zamieszaniem związanym z Harielem, przez co najzwyczajniej w świecie przegapiła kolejną wizytę u Westalek. Wizytę, która mogła oszczędzić jej teraz problemów. Złość aż z niej parowała, gdy pewnym krokiem szła przez Londyn w stronę Szpitala Świętego Munga. Była cholernie osłabiona, ale aura wokół jej osoby jasno mówiła, że jeśli komuś życie było miłe, lepiej trzymać się od rudowłosej czarownicy z daleka. W końcu stanęła przed wejściem do kliniki. Wzięła głęboki oddech i machinalnie poprawiła swój wygląd, przeglądając się w szybie, która dla zwykłych mugoli miała takie znaczenie co psie gówno na chodniku. Ona jednak nie była mugolem, a czystokrwistą czarownicą, więc dobrze wiedziała, że wystarczy wejść do opuszczonego z pozoru budynku, by zanurzyć się w świecie magicznej medycyny. I tak też zrobiła, kierując się od razu do recepcji. -Irvette de Guise. Mam wizytę o trzynastej. - Szorstko potraktowała pracownika, który akurat dziś miał za zadanie przyjmować nowych pacjentów. Nie poświęciła mu więcej uwagi, niż było to konieczne, ruszając prosto na trzecie piętro, gdy tylko formalności zostały dopełnione. Całe szczęście nie musiała specjalnie długo czekać w kolejce i dość punktualnie przyjęto ją do gabinetu. Irv przedstawiła się kulturalnie uzdrowicielowi i zajęła miejsce na krześle, gotowa przedstawić problem, z jakim tu przyszła. -Po wakacjach w Venetii złapałam Amantes Morbo. Jeśli nie jest Pan zaznajomiony, tutaj jest opis i przebieg choroby. Rozpoczęłam leczenie w tamtejszej świątyni Westy, ale nie zostało one doprowadzone do końca i objawy powróciły. Ręce czuję, jak widać, ale wysypka robi się uciążliwa. Nie mówiąc już o osłabieniu całego organizmu, co znacząco wpływa na moją magię, oczywiście. - Nie wdawała się w niepotrzebne szczegóły, nie opowiadała o tym, jak tę chorobę złapała, ani o tym, że to ona nie dopilnowała leczenia. To były kwestie mało znaczące, a ona, jak zawsze, wolała przejść do konkretów. Położyła się na kozetce, by uzdrowiciel mógł ją przebadać. Zdecydowanie wolała, gdy robiła to jej skrzatka, która znała jej ciało i wiedziała dokładnie, jak organizm rudowłosej reaguje na dane zabiegi i eliksiry. Nie wspomniała jednak o tym, odpowiadając tylko rzeczowo a pytania magimedyka. A te raczej też nie przypadły jej do gustu. Czy ona na każdych wakacjach musiała łapać jakąś wenerę? I to jeszcze w sposób całkowicie niezwiązany z jakąkolwiek aktywnością seksualną! W końcu oględziny dobiegły końca i dziewczyna mogła się ubrać, by ponownie zasiąść na krześle, przed biurkiem uzdrowiciela. Czarodziej przedstawił jej wymagany plan leczenia, który składał się z nazbyt częstych, jak na jej gust, wizyt w Mungu, a także z przyjmowania wielu, naprawdę wielu eliksirów. Cóż, nie miała tutaj zamiaru się wykłócać, bo płaciła za własną głupotę. Przyjęła wypisaną przez mężczyznę receptę, dopytując jeszcze o kilka szczegółów i umawiając się na pierwszą sesję leczniczą za kilka dni, po czym wykończona, choć nadal zirytowana, opuściła gabinet, udając się prosto do apteki, w celu zakupienia hektolitrów lekarstw, jakie przez najbliższe miesiące miała w siebie wlewać.
Po raz kolejny musiała stawić się na wizytę kontrolną. Nie przychodziło jej to łatwo, bo po pierwsze nie miała w zwyczaju rozmawiać o takich sprawach z kimkolwiek, a po drugie, miała strasznie napięty grafik i przerywanie pracy tylko po to, żeby stawić się u uzdrowiciela, nie było jej ani trochę na rękę. Chciała jednak wrócić do pełnego zdrowia mimo, że przecież nie planowała specjalnie jakiś schadzek, w których tak paskudna choroba mogłaby jej przeszkadzać. Jak zwykle odczekała swoje w poczekalni, po czym weszła do gabinetu uzdrowiciela. Była słaba, naprawdę czuła się wykończona. ale miała wrażenie, że przepisane jej maści i eliksiry przynoszą oczekiwany skutek. Od razu podzieliła się tymi spostrzeżeniami z uzdrowicielem prowadzącym, odpowiadając na szereg jego kontrolnych pytań. Na całe szczęście nie pojawiło się żadne drętwienie rąk, ani tym bardziej bezwład, czego Irvette naprawdę się obawiała. Bez możliwości poruszania kończynami straciłaby zdolność posługiwania się magią a bez tego to już mogła spisać się na straty. Nawet jej ukochane rośliny wymagały przecież pełnej sprawności de Guise, by mogły rozwijać się jak należy. Po skończonym wywiadzie przyszedł czas na sesję leczniczą, której rudowłosa szczerze nie lubiła. Musiała jednak jakoś to przeboleć, więc rozebrała się i usadowiła na kozetce, jak robiła to już kilka dobrych razy, pozwalając uzdrowicielowi na działanie. Czarodziej rzucał zaklęcia, których brzmienie dziewczyna już znała, choć nie do końca potrafiła sama powiedzieć, jak działają i jak je samemu aktywować. Obiecała sobie, że pozna szczegóły, ale ciągle coś ważniejszego zawracało jej głowę. Ważne jednak, że czegokolwiek uzdrowiciel by nie robił, jego działania przynosiły dziewczynie korzyści, zmniejszając dolegliwości i przede wszystkim, przynajmniej na jakiś czas, na nowo dając jej siły do działania. W czasie terapii połknęła jeszcze wzmacniające eliksiry, które z tego całego leczenia uważała za najbardziej korzystne dla jej ogólnego dobrobytu. Nie rozmawiała za wiele, bo ani nie było to w jej stylu, ani nie chciała wyprowadzać lekarza ze skupienia. W końcu jednak mogła ponownie się ubrać i myśleć o tym, co zrobi po wyjściu z tego miejsca. Już zbierała się do drzwi, gdy przypomniała sobie o sprawie, która nurtowała ją od jakiegoś czasu. Ponownie odwróciła się więc twarzą do uzdrowiciela, pytając o dwa z przyjmowanych przez nią eliksirów i o program dawkowania, bo dotarły do niej informacje, że niedługo już powinna wprowadzić zmiany w eliksiroterapii i chciała się upewnić, czy taki plan zostanie wprowadzony. Jakby nie było musiała zrobić zamówienie w aptece, bo co jak co, ale sama warzyć sobie lekarstw nie miała zamiaru. Czarodziej widocznie był zdziwiony jej pytaniami, ale ostatecznie dziewczyna jak zawsze dopięła swojego i otrzymała od niego spisany plan zmian dawek na najbliższy miesiąc z zaznaczeniem, że jest to tylko sytuacja poglądowa na dzień dzisiejszy i w zależności od rozwoju lub zanikania choroby, będzie musiał być przecież modyfikowany. De Guise podziękowała za wszystko i bez kolejnych zbędnych pytań opuściła gabinet uzdrowiciela, a zaraz potem i cały szpital Św. Munga.
Od wyprawy do Avalonu minęło sporo tygodni, ale niestety Irvette wciąż nie odzyskała pełni sił. Nieuleczona choroba weneryczna, w połączeniu z ogromnym wysiłkiem podczas walki ze smokiem, odbiły się poważnie na jej zdrowiu, a wieczne zawroty głowy i mdłości strasznie irytowały czarownicę, która nie była przyzwyczajona do tak długotrwałych konsekwencji i niemocy. Chciała wrócić do pełnej sprawności, ale nie miała na to za bardzo wpływu, co ogromnie ją irytowało. Konsekwentnie chodziła więc na konsultacje z uzdrowicielami i właśnie tego dnia miała stawić się na kolejnej. Czuła się wyjątkowo dobrze, gdy przekraczała próg szpitala Św. Munga i udawała się wprost na trzecie piętro, do dobrze znanego sobie gabinetu. Poczekała na swoją kolej i pewnym krokiem weszła do niewielkiego pokoju, siadając na wyznaczonym miejscu. Od razu przeszła do rzeczy, pokazując opatrunek na ręce i zaczynając od poparzenia, które na całe szczęście, było dość dobrze zaleczone już na samym początku, przez Maximiliana Brewera. Była chłopakowi wdzięczna za tak profesjonalne podejście i teraz z radością zdawała relację na temat wszelkich maści i eliksirów łagodzących skutki smoczego płomienia na jej skórze. Początkowo ogromnie się obawiała szpecących blizn, jakie mogły zostać po tym wydarzeniu, ale na całe szczęście na nic takiego się nie zapowiadało. Gdy tę kwestię miała już z głowy, przeszła do tego, co najbardziej jej dokuczało. Opowiedziała czarodziejowi o męczących ją zawrotach głowy i kilkukrotnych utratach świadomości, pomimo zażywanych lekarstw, jakie jej przepisano. Była sumienna i obowiązkowa, więc nie było mowy, by kiedykolwiek zapomniała o eliksirze, a mimo to, musiała posiłkować się czasem dodatkowym eliksirem wzmacniającym. W dodatku, podczas tych ataków, jej magia znacząco słabła, a to już było niebezpieczne i niemożliwie irytujące dla kogoś, kto całe życie gotowy jest do walki. Uzdrowiciel wcale nie był zadowolony z tych wieści, ale nie wydawał się też zaskoczony. Zaproponował zmianę mikstur, o co dziewczyna dokładnie wypytała, obawiając się skutków ubocznych, nim ostatecznie przystała na nową receptę i mogła przejść do części najmniej komfortowej. Rozłożyła się na kozetce i pozwoliła uzdrowicielowi czynić swoją powinność w postaci zaklęć leczniczych. Czuła się dziwnie za każdym razem, gdy poddawała się temu, ale nie miała wyjścia i bez słowa znosiła te ciągnące się chwile wiedząc, że wyjdzie stąd w zdecydowanie lepszym stanie. Poczuła się wzmocniona i pewniejsza siebie, a gdy przyszło do zmiany opatrunku, bacznie obserwowała swoją skórę, by wyłapać ewentualne zmiany i niedoleczone fragmenty. Oczekiwała profesjonalnej pomocy, więc nie bała się wytykać niedopatrzeń, choć na całe szczęście żadnych dziś nie zauważyła. Poczuła ulgę, gdy bandaże ze świeżą maścią otuliły jej rękę. Na odchodne dopytała jeszcze o kolejną wizytę kontrolną i ewentualne pilne przyjęcie, gdyby jednak nowe leki wywołały nieprzyjemne konsekwencje, a gdy uzyskała zadowalające ją informacje, pożegnała się z uzdrowicielem i wróciła do swoich codziennych zajęć.
/zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.