Kostka: 1Zamiana: 5Praca na szpitalu.
Trzymał odpowiednie przyrządy przy sobie, odpowiednio sprzątał, przygotowywał cały budynek na przyjście komisji. Starał się być w tej kwestii niezwykle
perfekcyjny. Dokładnie doglądał każdej klamki, każdego siedzenia, każdej podłogi, odkażał, usuwał brud, nawet wdychał przy okazji trochę odurzających, niezbyt ciekawych środków. Jeżeli coś nie działało po jego myśli - używał zaklęcia
Chłoszczyść, by pozbyć się brudu życia codziennego. Bywał, istniał, oddawał się powtarzającym schematom życia codziennego - pozwalając na to, by rutyna weszła z butami w dość nieprzyjemny sposób.
No cóż.
Nie interesował się innymi; nawet wtedy, gdy pracował i ktoś do niego coś mówił. A w szczególności takie głupoty, gdy tylko próbował wykonać swoją pracę. Kto by się spodziewał, Faolanie, że akurat dzisiaj, w dzień kontroli, ktoś postanowi zagrać mu na nerwach, pociągając struny.
Ach. Pozostawał niewzruszony. Nic nie odpowiedział, nic nie zrobił. Niemniej jednak, z jego oczu można było zauważyć, że taka gadanina powoduje u niego tylko i wyłącznie znużenie - jakoby go obchodziło to, kim jest ojciec danego gówniarza, który zachowywał się wyjątkowo niedorośle jak na swój wiek. Miał to głęboko tam, gdzie światło nie dociera - jakiegokolwiek by ta osoba nie obejmowała stanowiska, taka gałąź w rodzinie jedynie pogarsza jej opinię i zmniejsza dobrą reputację.
Dlatego miał jednocześnie gdzieś to, że mógłby zwrócić przedmiot - nawet jeśli zostałoby to zauważone przez odwiedzającego, mógłby się wywinąć, że rzecz i tak czy siak musi zwrócić do recepcji, bo odpowiada za wydanie go bez przygotowania odpowiednich papierów. Niemniej jednak, popełnił
trudny do wybaczenia błąd.
Nie załatwił sprawy różdżką.Nie bez powodu zatem był zdziwiony, gdzieś w głębi swojej duszy, gdy jego wychudzone, aczkolwiek wysokie ciało zamieniło się w... stworzenie o białym futerku, z drobnymi śladami czarnego wokół pyska, przechodzącego w szarość, a dopiero potem w tę właściwą barwę - biel. Szata letnia zdawała się przejmować kontrolę nad kolorami sierści.
Był mały - niczym kot, a na pewno powodował jakieś bliżej nieokreślone
emocje. Niemniej jednak odczuwał zmysły inaczej niż jako człowiek - poszczególne wonie zdawały się być spotęgowane, uszy natomiast nastawione na większą ilość informacji.
Niesamowite. Niestety, jak to z tym bywa - wzrok miał pogorszony, co nie zmienia faktu, iż mógł bez problemu nadal się przemieszczać - stawiając krótkie, urocze, malutkie
łapki.
Najchętniej by się rzucił w stronę gówniarzy, co nie zmienia faktu, iż w takiej formie nie był zbyt trudnym do pokonania
przeciwnikiem. Uważał, że warto by było, by chociaż raz oddać się w ramiona gniewu i żądzy zniszczenia. Postanowił mimo wszystko i wbrew wszystkiemu odpowiednio działać -
po pierwsze, pod względem wyglądu nie przypominał normalnego lisa, żyjącego na tych terenach.
Po drugie, uzdrowiciele często musieli zmagać się z psikusami tego typu, zatem byli poniekąd przyzwyczajeni do takich sytuacji.
Po trzecie kontrola miała pojawić się lada chwila - kto wie, być może ją wyczuje poprzez bardzo wyczulone nozdrza? Kto wie.
Szukał zatem naprędce otwartego gabinetu - jakiegokolwiek, chociaż powinien skierować swoje łapy w stronę tego, co zajmował się urazami typowo spowodowanymi przez zaklęcia. Jeżeli nie znalazł, szedł w stronę wyjścia w taki sposób, by wykorzystać jak najdłuższą i jak najmniej uczęszczaną
drogę.