Samodzielny Post Szpitalny - Ingerencja [2]
To była komedia. Prawdziwa farsa, że musiał znosić obecność tych debili wokół siebie. Ostatnio myślał, że przebitka o “grzybku wyrastającym o tu” do pielęgniarki z poprzednich paru dni to będzie nic. Ale… Jak widać chorzy Janusze angielskiego pochodzenia wiedzieli lepiej jak sobie zaskarbiać uwagę płci przeciwnej. On jedynie mógł dalej leżeć ze swoimi rączkami jak patyki z mema o kosmicie po wiadrze i myśleć o tym czy przynajmniej na koniec dnia nie umrze z powodu “dowciapnego towarzystwa”, które postanowili przydzielić mu lekarze. Ale hej, nie ma tego złego co być powinno. Taffy nie mógł narzekać aż tak bardzo, skoro mógł trzy czwarte szpitalnego dnia spędzić poza swoim oddziałem, byleby uważać, aby nie upaść. Bo jak się spierdoli na te swoje patyczki to nie ma chuja - będzie trzeba znosić kolejne dawki Kabaretu Uśmiechu z gośćmi powalającymi wyglądem i dowcipem. A wtedy to on prędzej będzie chciał wypić coś z kantorka szpitalnego woźnego niż spędzić z nimi następne godziny. Także wiadomo - za pacjentami nie przepada. Dlaczego więc nie pochodzić po piętrze i znaleźć coś fajnego dla siebie? W końcu na pewno mają tu coś dla ludzi. Skoro Hogwart miał… To i tutaj się coś znajdzie, co nie? Przynajmniej zajmie myśli czymś innym niż bólem i faktem, że dzisiaj rano kolejna dawka śmierdzących eliksirów znalazła się pod jego bandażami, psując mu okrutnie nastrój. Pomijając, że zjebany był już od samego pobytu tutaj. Nie wiedział nawet czy faktycznie dane mu będzie coś odwiedzić, dopóty jeden z lekarzy nie powiedział mu czegoś o Słonecznej Polanie. Znaczy, no, słyszał kiedyś o tym miejscu w przeszłości, jak był jeszcze na odwyku, ale nie sądził nawet, że odwiedzi je dopiero teraz. Jakby to powiedzieć - okazja zawsze czyniła zwycięzcę. Czy jakoś tak. Dlatego jeśli tylko zostało mu już powiedziane gdzie owa Polana była - zamierzał się ruszyć. “Auć”, wydało się z jego ust, kiedy niechcący poruszył za mocno swoją ręką. Nadal nie było do końca zagojone, a rehabilitacje dopiero przed nim. Jak już… No, skończy się ta cała regeneracja wstępna czy jak to tam nazywali lekarze. To w sumie już chyba niedługo.
Przychodząc w końcu na polanę, Strange czuł się tak jakby był w ciągu jakiegoś psychodelika, ale brakowało mu efektów ubocznych. Wszystko jawiło się w dość nietypowych barwach, wszystko było przesycone i nie wiadomo było czy to jest naprawdę prawdziwe, nawet jeśli się chciało wierzyć. Chujowe projekcje. To na pewno było wiadome. Ale jednak lepsze to niż słuchanie ględzenia starego pierdziela z łóżka obok, który miał czelność do niego odezwać się. Jak chciał sobie znaleźć przyjaciela do rozmów to raczej zapomniał się, bo Strange nie chciał go znać. Chciał spokoju. A tutaj, choć słabo się postarali - miał przynajmniej spokój. I promieniujący ból, który jakoś tutaj zelżał. Siedział sobie na łączce. Słonko świeciło. Gdzieś na horyzoncie było morze, takie jak na wyspie Man. I wszystko się kurwa dobrze skłaniało ku temu, aby sobie chwilę pospać opartym o ławeczkę. To jest życie.
Ostatecznie wszystko się kiedyś kończyło, dla niego akurat jak wstał. Mądre głowy musiały mu w końcu zaaplikować nowe leki. Nowe eliksiry, bandaże. Cokolwiek co sprawia, że skróci się jego męka. Najlepszą nowiną póki co było, że może przejść do Hogwartu. Tylko, kurwa, coś mu podpis się nie zgadzał. Nowa dyra? Heh. Interesujące.