Innymi słowy miejsce, gdzie poltergeist postanowił kiedyś zademonstrować swoje umiejętności i ukraść z pokoju nauczycielskiego... sofę. Nie dość, że ją zwędził to przykleił do podłoża na Trwałego Przylepca. Jest całkiem wygodna i położona nieopodal Zakazanego Lasu.
______________________
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Następnym przystankiem była kolejna szkolna osobliwość, z którą Perpetua nie miała jeszcze przyjemności. Dziwnie - acz zabawnie - było zobaczyć sofę z pokoju nauczycielskiego stojąca po środku... niczego. Skuszona wypróbowaniem Trwałego Przylepca - wyjąwszy różdżkę z rękawa, złotowłosa próbowała zaklęciem podnieść osamotnioną sofę. Jednak, wedle przewidywań, nawet się nie ruszyła - co spotkało się z cichym chichotem kobiety. Szkolne poltergeisty to miały jednak fantazję. Chowając różdżkę - zauważyła jeszcze tuż obok sofy, w kępie trawy, pisankę. Idealnie! Schowawszy ją do kieszeni, ulotniła się, walcząc z pokusą zatopienia się choć na chwilę na sofie - wiedziała, że jest wygodna, ale też wiedziała, że kiedy usiądzie, to ciężko będzie jej wstać.
Z tematu
Christopher Walsh
Wiek : 35
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 183
C. szczególne : Blizna u dołu brzucha oraz niewielka blizna na ręce, blizny na piersi po jadzie akromantuli, ciemnogranatowe blizny na lewym ramieniu; obrączka z czarno-zielonej muszli; runa agliz na lewym nadgarstku
Do tej pory czuł się winny. Właściwie od samego początku, kiedy tylko dotarło do niego, że perpetua straciła swoje oparcie, był na siebie zły. Nic zatem dziwnego, że ostatecznie specjalnie zamówił faktycznie laskę, wybierając na tę okazję drewno dębowe, jasne. Poprosił również o to, by nie lakierować drzewa, co zamierzał zrobić sam, kiedy już skończy pracę, jaką sobie wyznaczył w formie kary, a może jednocześnie niemych przeprosin, bo nie do końca wiedział, jak ma przekazać profesor Whitehorn, że mimo wszystko nie chciał, by doszło do takiej, a nie innej sytuacji w Zakazanym Lesie. Był jej wdzięczny, podziwiał jej upór i siłę, z jaką dążyła do celu, poza tym uważał, że jest doskonałym medykiem, który nawet w obliczu wielkiego zagrożenia niesie po prostu pomoc. I nie bardzo miał się jej jak tak naprawdę odwdzięczyć. Dopiero później do niego dotarło, że jednak może coś zrobić, coś prostego, ale zapewne ważnego dla Perpetui, cennego, a może nawet, cóż, miłego. Kiedy tylko zamówienie do niego dotarło, zaczął pracować nad swoim pomysłem. Musiał najpierw dobrać kwiaty, które chciał nanieść na drewno, nic zatem dziwnego, że w pierwszej kolejności padło na imbir oznaczający siłę, a do niego dołączyła zaraz jeżówka purpurowa, która niosła ze sobą przekaz nie tylko siły, ale i zdrowia, które zdaniem Christophera było tutaj również bardzo, ale to bardzo ważne. Nie mógł pominąć dzwonków, w końcu był uzdrowicielce niesamowicie wręcz wdzięczny, za jej pracę i oddanie, jakie okazała w tych krytycznych chwilach w Zakazanym Lesie. Do kwiecistego ogrodu na lasce dołączyły również eustomy symbolizujące uznanie oraz goryczki mówiące o wewnętrznej wartości. Zaplątał się do jego planów również fioletowy hiacynt, w końcu chciał przekazać profesor prośbę o to, by mu wybaczyła. Nie mógł zapomnieć o lilii wodnej, wszakże kobietę na pewno cechowała czystość serca, ani o brzoskwiniowej róży, która opowiadała o skromności. Na sam wybór roślinności poświęcił sporo czasu, starając się dobrać ją tak, by komponowała się ze sobą wręcz idealnie, nie było tutaj mowy o jakiejś pomyłce. Starał się ułożyć roślinność na kartce tak, by wyglądała naprawdę dobrze na drewnie, nic zatem dziwnego, że zmieniał te wzory, przerabiał je i odkładał na bok, by się namyślić, jak najlepiej wszystko to poukładać. Przez dwa albo trzy dni po prostu szkicował kwiaty, by nabrać pewności, że odpowiednio odmaluje je na drewnie i dopiero wtedy przystąpił do działania, które zajmowało mu całkiem sporo czasu, nie było również tak proste, jak mogłoby się wydawać, ale był uparty i pracował. Przenoszenie wzoru, jaki miał na kartce, nie było wcale tak łatwe, jak mogłoby się wydawać i dopiero kiedy wszystko widział na żywo, kręcił co jakiś czas głową, bo okazywało się, że jednak na lasce lepiej byłoby coś namalować nieco inaczej, nic zatem dziwnego, że zmieniał to, brudząc się nieustannie farbą, ale pracował wytrwale. Nie tylko chciał zrobić coś dla profesor Whitehorn, nie tylko chciał, żeby to jakoś wyglądało, to miało wyglądać jak najlepiej, a co za tym idzie, musiał malowaniu poświęcić naprawdę sporo czasu, nie było zatem sensu dziwić się, że od ich leśnej przygody minęło już tyle czasu, a on nadal nie dał kobiecie swego dziękczynnego projektu. Jednakże odmalowanie choćby jednego płatka, by ten wyglądał, jak należy, było już trudne. Nie mógł się poddać, teraz kiedy wszystko rozplanował, a już na pewno nie teraz, kiedy pozostało mu ledwie kilka kwiatów do namalowania. Robił to wczas rano, gdy słońce było dostatecznie mocne, ale łagodne, a nikt nie miał jeszcze siły i ochoty przeszkadzać mu w jego pracach, dzięki temu nie napatoczył się nikt, kto nakryłby go z farbami i pędzlem między zębami, gdy biedził się nad doborem odpowiedniego koloru. Tego poranka pracował jednak wytrwale, kończąc malować brzoskwiniowe róże, które były zwieńczeniem kwiecistej otoczki laski i wpełzały godnie na jej rączkę. Nie zwracał już nawet uwagi na czas, patrząc z zadowoleniem, jak farba wnika powoli w naznaczone przez niego płatki, jak staje się jednością z drewnem. Wprowadzał łagodne, ostatnie poprawki, mając nadzieję, że ostatecznie całość będzie prezentowała się, jak należy. Musiał odłożyć laskę, by farba odpowiednio się wchłonęła, za lakierowanie mógł brać się dopiero po kolejnym wschodzie słońca, ale mimo wszystko był zadowolony z efektu. Kwiaty łączyły się ze sobą, zdawały się wyrastać gdzieś z ziemi, a on tylko dodawał jeszcze nieco koloru, czy obrysu tu, czy tam. Uważał również, że to najlepsza forma podziękowania, jakie może wyrazić w stosunku do Perpetui. Odetchnął. Było prawie gotowe, pozostawało zatem odczekać jeszcze kolejne dwa dni, by wszystko było w jak najlepszym porządku, a później wysłać prezent, czy raczej podziękowania, do uzdrowicielki.
z.t
______________________
After all these years you still don't know The things that make you
Bycie dobrym we wszystkim było czymś, co Victoria chciała osiągnąć w sposób wręcz maniacki. Nie umiała się powstrzymać przed tym, by szukać sposobów na zgłębienie wiedzy dotyczącej, chociażby, zielarstwa, chociaż tak naprawdę nigdy w życiu miało jej się to nie przydać. Było jednak niewątpliwie coś, na czym skupiała się, chociażby podświadomie, a mianowicie zdolność rzucania wszelkich możliwych zaklęć. Nie powiedziałaby tego pewnie nigdy na głos, ale chyba na tym punkcie miała jakąś niezdrową obsesję. Nic zatem dziwnego, że kiedy tylko znalazła czas, zabrała się za czytanie o czarach, jakich mogłaby popróbować w najbliższych dniach. Uważnie przestudiowała wszystko na temat zaklęcia aviatores, zapamiętując, że to wyczarowuje realistyczny hologram ptaka, który staje się oczami i uszami rzucającego je czarodzieja. Adnotacja dotycząca szpiegowania była jej zdaniem zupełnie niepotrzebna, bo to rozumiało się samo przez się, ale na pewno znalazłyby się również inne zastosowania dla tego czaru, jak chociażby wskazanie właściwej drogi w zagubieniu, w końcu nie było mowy o tym, że tak wyczarowane zwierzę nie ma możliwości ruchu, czy czegoś podobnego. Inkantacja na pewno nie była zbyt prosta, już to widziała, wymagała również zapewne wiele skupienia, a przede wszystkim zdolności wyobrażenia sobie ptaka, bo bez tego bez dwóch zdań zajść daleko się nie dało. Posiadając taką wiedzę teoretyczną, wybrała się na spacer, żeby po prostu poćwiczyć. Początkowo po prostu wymachiwała różdżką, ćwicząc tym samym właściwy ruch ręki, który, wbrew pozorom, również był ważny. Niektórym wydawało się, że wystarczy trochę się poruszać albo zachowywać się, jakby chciało się rzucić magicznym patykiem, a wszystko wyjdzie. Do tego dochodziło skupienie i wyobrażenie tego, co chciało się osiągnąć. Przystanęła w końcu, kiedy znalazła się dość blisko drzew, a później odetchnęła. Rozejrzała się, by upewnić się, że nie ma tutaj zbyt wielu osób, a później wzięła głęboki oddech, po czym powtórzyła raz jeszcze właściwy ruch i skinęła sama sobie głową. - Aviatores - powiedziała pewnie, zaciskając nieco mocniej palce na różdżce, czując pod palcami jej delikatne rzeźbienia, mając w pamięci, żeby z tym wszystkim uważać i działać rozważnie. Starała się wyobrazić sobie kruka, który w końcu nie byłby aż takim zadziwiającym stworzeniem, a potem zamknęła oczy, by lepiej go widzieć, aż w końcu zdała sobie sprawę z tego, że zaklęcie poszybowało gdzieś w powietrze. Uniosła powieki, by spostrzec ptaka siedzącego na gałęzi przed nią. Nie był idealny, widziała w nim całkiem sporo mankamentów i z całą pewnością musiała nad nim popracować, bo wyglądał raczej mało zachęcająco, ale mimo wszystko chyba była w stanie jakoś nad nim zapanować. Obecnie jednak próbowała skupić się na tym, co się działo, bo miała wrażenie, że zaczyna wszystko jakby słyszeć podwójnie? To było dziwne uczucie, więc postanowiła spróbował skierować swój twór nieco dalej, a kiedy ptaszysko wzbiło się w powietrze, wszystko stało się bardziej skomplikowane, a jej jakby zrobiło się niedobrze. Nie umiała do końca określić tego uczucia. - Leć, leć - rzuciła zachęcająco, ale chwilę później miała wrażenie, że żołądek nieco jej się wywraca. Posiadanie dodatkowej pary uszu i oczu były niesamowicie potrzebne, w to nie wątpiła nawet przez chwilę, ale odnosiła wrażenie, że albo zaklęcie mimo wszystko nie działało tak jak powinno - czuła jakiś niesamowity rozdźwięk i nadal miała wrażenie, że ma podwójną wizję i fonię - albo po prostu czar był z gatunku tych, które zdecydowanie lepiej ćwiczyć pod okiem doświadczonego czarodzieja, który pokaże dokładnie, jak to zrobić. Nic zatem dziwnego, że jej więź z ptasim hologramem została dość szybko zerwana, a ona oparła się o drzewo. Było jej niedobrze z tego wszystkiego i zdecydowanie nie chciała powielać próby. Co z tego, że zaklęcie zadziałało i umiała je rzucić, skoro jej ciało i ona sama, po prostu nie było gotowe na skutki takiego posiadania narzędzia szpiegowskiego? Może robiła coś źle? Uznała, że będzie musiała pomówić o tym z profesorem, by lepiej poznać naturę tego zaklęcia, bo wyglądało na to, że sama nie będzie w stanie go przeskoczyć. Słowa słowami. Na papierze wszystko wyglądało prosto i wykonalne, ale rzeczywistość bardzo często to weryfikowała.
z.t
______________________
they can see the flame that's in her eyes
Nobody knows that she's a lonely girl
William S. Fitzgerald
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 22
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 183,5 cm
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Odetchnął z wyraźną ulgą, gdy ostatnia lekcja dobiegła wreszcie końca, dając mu wyczekiwaną wolność; szczególnie, że na resztę tego popołudnia miał już skonkretyzowane plany, które były ściśle związane z pewnym zakładem – wygranym! – zawartym z pewną jasnowłosą Ślizgonką podczas sportowych zajęć z mugoloznawstwa i to właśnie one sprawiały, że Fitzgeraldowi wszystko tak niemiłosiernie się dłużyło. Momentami miał wrażenie jakby ktoś rzucił jakieś masowe aresto momentum, tak ten czas się wlókł. To było już jednak za nim i ani myślał poświęcać temu choćby ułamka myśli więcej – teraz skupiał się już wyłącznie na perspektywie srogiego najebania się, to znaczy kulturalnego raczenia się wyborowym ognistym trunkiem w towarzystwie panny Sinclair oczywiście. To była naprawdę miła perspektywa, której chyba potrzebował bardziej niż nawet przypuszczał – im bliżej było końca, tym nauczyciele zdawali się mocniej na nich naciskać. Do tego oczywiście dochodziły osławione OWuTeMy oraz jego życie osobiste, które w przeciągu tego roku szkolnego zaliczyło kilka wywrotów, a ten największy wciąż pozostawał bez rozwiązania. Przy tym wszystkim nie mógł też zapominać o ciągłym doskonaleniu swoich miotlarskich umiejętności, bo już niebawem miał stanąć przed szansą dołączenia do jednej z profesjonalnych drużyn quidditcha. W końcu im prędzej zacznie swoją sportową karierę, tym lepiej. Oj, zdecydowanie przyda mu się taka chwila zapomnienia. Może nawet w bardzo dosłownym tego słowa znaczeniu. — Gotowa, Sinclair? — rzucił od progu wspólnego, gdzie wstępnie umówił się z dziewczyną, bo jak się okazało nie kojarzyła ona w ogóle zaproponowanej przezeń miejscówki, nie oczekując jednak żadnej odpowiedzi, bo tej był już pewien w momencie zadania pytania. Wystarczająco dobrze ją poznał, szczególnie podczas ich niedługiego epizodu. — I mam nadzieję odpowiednio wyposażona — dorzucił z wymownym poruszeniem brwi oraz szelmowskim uśmieszkiem, gdy skierowali się ku wyjściu z pokoju, bo nie było przecież na co czekać. Ta ognista sama się nie wypije! Narzucił dość żwawe tempo, więc spacer z zamczyska do miejsca docelowego nie zajął im zbyt dużo czasu; całą drogę wypełniła im gadka o wszystkim i o niczym, Will nie był wszak typem milczka i zbędna cisza go zwyczajnie męczyła. Temat zszedł ostatecznie na ostatnie szkolne ‘wyczyny’. — W każdym razie skończyłem z podbitym okiem i czterdziestoma ujemnymi punktami na koncie — skwitował opowieść o prawdopodobnie jednym ze swoich największych przypałów w tym roku, szczerząc przy tym zęby w nieco głupkowatym uśmiechem, bo z perspektywy czasu tamta rozpierducha przed lekcją zaklęć, w którą niechcący się wplątał wydawała mu się po prostu zabawna. Akurat w porę, bo właśnie między zaroślami zamajaczyła… sofa, oznajmiając tym samym, że dotarli na miejsce. — No i jesteśmy! Prawda, że zajebista miejscówa? — Nieco teatralnym gestem, wciąż z wyszczerzem na gębie, wskazał na mebel stojący trochę pośrodku niczego; wokół były jedynie drzewa, a parę metrów dalej można było dojrzeć gęstwinę Zakazanego Lasu. Rzucił plecak z przekąskami wydębionymi od skrzatów obok, a następnie opadł na miękkie siedzisko i poklepał miejsce obok, zachęcając, żeby dziewczyna poszła jego śladem. — Idealna na kulturalną popijawę w plenerze.
- Jeszcze pytasz! Zawsze jestem gotowa! - stwierdzam z zapałem, kiedy Will podbija do mnie w pokoju wspólnym. Już jakiś czas temu skończyłam lekcje, bo wciąż zapieram się rękami i nogami przed chodzeniem na wszystkie możliwe - utrzymuję, że totalnie nie potrzebuję na owutemach takiego zielarstwa czy onms, więc i po co ja tam na lekcjach? Chodzenie na każdą tylko zabrałoby mi czas, który mogę poświęcić na knucie uczenie się do egzaminów, ewentualnie na nastrajanie się, żeby zacząć to robić. Niby już jest piątek ale siedzę na fotelu niedaleko kominka i czytam o zastosowaniu tarota we wróżbiarstwie - ostatnio miałam okazję co nieco zapoznać się z tą tematyką na kółku i mam zamiar bardziej go zrozumieć. Mówienie, że zawsze jestem gotowa jest tylko trochę niezgodne z prawdą. Jeśli ktoś spyta mnie kiedykolwiek czy idę na imprezę czy inną, mniejszą posiadówę to moja odpowiedź zawsze jest taka sama. Istnieje tylko małe prawdopodobieństwo, że obudzona z samego rana wolałabym raczej najpierw zjeść śniadanie czy porządnie się wyspać... no ale chyba nikt taki nienormalny nie był. Gadamy sobie wesoło w drodze na błonia, chętnie dowiaduję się o ploteczkach i nowościach z życia Willa, nie mogę też się doczekać, żeby zobaczyć o co chodzi z tą kanapą przy Zakazanym Lesie. Że też nigdy na nią nie wpadłam! - Ale super! - potwierdzam od razu. To miejsce wygląda tak zwyczajnie a jednocześnie totalnie magicznie. - I co ona tutaj robi? Mówiłeś, że jest z pokoju nauczycielskiego, nie próbowali zabrać jej z powrotem? - dopytuję, rozsiadając się na kanapie. Opieram się o podłokietnik i stawiam na niej również nogi - zajmuję przez to trochę ponad połowę miejsca, ale jego jest pod dostatkiem. Zaglądam do swojej torby w poszukiwaniu trunku, szybko znajduję butelkę, nie mam tam tak znowu dużo rzeczy, i podaje ją Willowi. - Jak kulturalna to musi być picie z gwinta. - Nawet nie pomyślałam, żeby wziąć coś w stylu kubeczków, wiadomo przecież, że picie z butelki po łyku albo kilku sprzyja integracji. - Zwinęłam też z klasy wróżbiarstwa katy tarota. Co powiesz na partyjkę durnia? Myślę sobie, że być może powinnam zainwestować we własne karty, skoro chcę się bawić w tarota. No i i jak widać mają również inne zastosowanie.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Rudzielec błysnął jedynie zębami w szerokim wyszczerzu odpowiedzi na jej stwierdzenie o gotowości, bo dokładnie takiej odpowiedzi się spodziewał. Sam najchętniej zrezygnowałby z większości zbędnych – w jego mniemaniu – przedmiotów na rzecz chociażby treningów, zważając na jego plany po egzaminach, ale nie miał podobnego luksusu. Znaczy teoretycznie miał, ale musiałby się liczyć z tym, że starzy nie daliby mu chyba żyć, więc z dwojga złego wolał się przemęczyć i mieć później święty spokój. To zresztą już ostatnia prosta, na studiach będzie miał zdecydowanie więcej swobody w tym względzie. Spacer przez błonia upłynął im na niezobowiązujących pogaduszkach i w całkiem przyjemnej atmosferze, a w końcu ich oczom ukazała się ona, sofa stojąca na skraju Zakazanego Lasu – jedno z licznych kuriozów na jakie można się natknąć w Hogwarcie i otaczających zamczysko terenach. Uśmiech od razu wymalował się na gębie Fitzgeralda, gdy obserwował z jakim zachwytem Sophie zareagowała na pokazaną jej miejscówkę. Aż dziw brał, że nigdy wcześniej nie dotarło do niej chociażby słowo o tej kanapie, był raczej pewien, że to znana wśród uczniów miejscówka… ale to może nawet lepiej, mniejsza szansa, że ktoś się tu napatoczy i będzie im przeszkadzać w ich dwuosobowej imprezie z ognistą w roli głównej. — Z tego co słyszałem to robota Irytka — odparł na pytanie, zawieszając przy tym spojrzenie na Sophie. — Nasz ulubiony poltergeist chciał się popisać swoim… kunsztem i zaiwanił im sofę z pokoju — dodał i nie powstrzymał cichego parsknięcia śmiechem na samo wyobrażenie jak to musiało wyglądać. Szczególnie, że Irytek najprawdopodobniej nie pierdolił się w tańcu i gwizdnął mebel na oczach samych belfrów, żeby jak najwięcej osób mogło być świadkiem jego ‘popisowego’ numeru. — Nie wiem, może i próbowali, ale przykleił ją dodatkowo do podłoża na trwałego przylepca, więc jest nie do ruszenia. Jakby na potwierdzenie swoich słów zaparł się stopami o ziemię i mocno naparł plecami o oparcie, ale mebel nawet nie drgnął o milimetr, a siły miał raczej wystarczająco, żeby być w stanie go w ten sposób odrobinę przesunąć i to nawet z dodatkowym ciężarem w postaci usadowionej nań jasnowłosej Ślizgonki. Szybko odpuścił i ze wzruszeniem barków oraz miną mówiącą coś w rodzaju „mówiłem” zerknął w stronę dziewczyny. — No ba — odpowiedział z uniesionym kącikiem ust, biorąc od niej butelkę z trunkiem. Sam również nie skombinował żadnych kubków ani nic, jedynie coś na zagrychę ząb, ale absolutnie nie miał nic przeciw wspólnemu piciu z gwinta, więc po prostu otwarł flaszkę i pociągnął z niej solidnego łyka, czując żywy ogień w przełyku. — Woah, pali jak trzeba — rzucił zadowolony, przekazując z powrotem napitek dziewczynie. W ciemnobrązowych ślepiach Ślizgona pojawił się błysk, gdy Sinclair zaproponowała małą partyjkę durnia. — Jak na moje to jedyne sensowne zastosowanie tych kart, więc chętnie — zgodził się bez namysłu, kiwnąwszy przy tym głową. — Tylko z góry uprzedzam, że masz do czynienia z mistrzem, na początku tego roku szkolnego wygrałem turniej durnia — dodał po krótkiej chwili i puścił jej oczko, choć na dobrą sprawę nie miało to większego znaczenia, bo w tej karciance nie liczyły się żadne umiejętności, a jedynie szczęście.
Tym co ja robię rodzice niespecjalnie się przejmują. Zresztą taty to ja nawet nie mam a ojczym przejmuje się mną pewnie jeszcze mniej niż Lucasem, natomiast matka... wcale nie jest z nią lepiej. To przez to wyrosło ze mnie takie coś a od totalnego olania wszystkiego powstrzymuje mnie jednak ten głosik, który podpowiada mi, że same słabe stopnie na egzaminie z okazji końca szkoły to nie najlepszy pomysł, no i jeszcze to, że trafił mi się brat. Mam wrażenie, że ciągle tylko siedzi w bibliotece i chciałby, żebym robiła to samo. To nie tak, że nie mam ambicji mieć lepszych ocen na świadectwie - po prostu nie widzę sensu udawać, że wymiatam we wszystkim a to co jest dla mnie przyjemne, jednocześnie przychodzi z jako-taką łatwością, więc i nie muszę się tak znowu uczyć. Jestem w tej szkole już siedem lat, a i tak zaskakuje mnie na każdym kroku. Wątpię, żeby nawet po spędzeniu tu dwa razy tyle można było wiedzieć wszystko. Na tym polega Hogwart - ciągle się zmienia a jednocześnie jest tak różnorodny, że ciągle można odkrywać nowe rzeczy. - O rany, on to potrafi... - Nie umiem powstrzymać się przed roześmianiem się na samą myśl o tej sytuacji. - Czasem żałuję, że nie mogę być takim Irytkiem. Wyczynia takie rzeczy a jednocześnie pozostaje całkiem bezkarny. - Sama nigdy z nim żadnych zatargów nie miałam, być może w przeciwnym wypadku nie wypowiadałabym się na jego temat tak miło. Jednak na ten moment słuchanie opowieści co nawyprawiał jest naprawdę ciekawe. Biorę od Willa butelkę z ognistą - pierwszego łyka piję ostrożnie, przygotowując się na znajome palenie. Ognista nie należy do moich ulubionych alkoholi, wolę te nieco subtelniejsze w smaku, które nie zawracają w głowie aż tak szybko, ale kiedy chodzi o to, żeby szybko się upić... to jest to dobry wybór. Na pewno z tradycjami. Nasi dziadkowie pewnie tak samo pili ognistą pod zakazanym lasem. - A wiesz, ostatnio na wróżbiarstwie czy na kółku ciągle męczymy tarota. Jeszcze trochę i zrozumiem o co w nim chodzi. - Tasuję talię kart a potem rozdaję je po równo. - Mogę ci coś wywróżyć! Tylko musiałbyś zadać pytanie. Kładę pierwszą kartę na której jest kobieta w koronie, z wagą w jeden ręce a w drugiej czymś innym. Nie mam okazji się przyjrzeć, bo sprawiedliwość sprawia, że moja talia karta postanawia mnie ukarać i zaczyna okładać całkiem mocno po dłoniach. Krzyczę ała i zabieram ręce, niby za co to? Swoje co prawda mam za uszami, ale żeby zaraz tak bić? Krzywię się trochę i na pocieszenie popijam znowu ognistej. - Zapomniałam, że w sumie jakoś specjalnie nie przepadam za tą grą. Głupie karty... grałeś kiedyś w therię? Podobno kiedyś były urządzane tajne rozgrywki ale ostatnio o niczym takim nie słyszałam. Tam to dopiero było, słyszałam, że można było nawet umrzeć a w najlepszym wypadku trafić do skrzydła szpitalnego. Zagrałbyś? - dopytuję się, chociaż nie mam planszy i nawet nie wiem gdzie ją zdobyć. Wizja tej gry, a przede wszystkim tego, że jest niebezpieczna, całkiem mnie pociąga.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
— Prawda? Skubany wiedział, jak się ustawić — odparł dziewczynie z uniesionym kącikiem ust i kiwnął przy tym potakująco głową. Sam w sumie też na całe swoje siedem lat spędzone w murach Hogwartu nigdy nie miał jakiegoś poważniejszego starcia z ich naczelnym poltergeistem, może jedynie jakieś pojedyncze sytuacje, których w tej chwili nawet nie pamiętał, a wiadomo – wszystko było zabawne dopóty, dopóki samemu nie padnie się ofiarą jakiegoś z jego durnych, niewybrednych żartów. Z kolei on jak najbardziej gustował w tych mocniejszych trunkach, a ognista zdecydowanie znajdowała się w ścisłej czołówce; wysokoprocentowa, bardzo wyrazista w smaku – po tym pierwszym łyku wciąż jeszcze odczuwał lekkie palenie w przełyku – i potrafiąca sponiewierać jak mało który alkohol. Rudzielec odznaczał się dość mocną głową, być może zawdzięczając to swoim irlandzkim korzeniom – był to wszak jeden z panujących stereotypów odnośnie jego rodaków, więc potrzebował czegoś adekwatnie mocnego, żeby wprawić się w pożądany stan. Przekrzywił nieznacznie głowę na bok, gdy zaczęła mówić o wróżeniu z tarota. Na wróżbiarstwo nie uczęszczał w zasadzie w ogóle; może parę razy zdarzyło mu się zawitać na te zajęcia, jak naprawdę nie miał co robić z czasem i to jedynie po to, żeby się choć trochę ponabijać, bo jakoś nigdy nie był w stanie traktować tej dziedziny magii poważnie. Odebrał od Ślizgonki karty i je jeszcze dodatkowo przetasował w dłoniach, nie spuszczając jednak spojrzenia z dziewczyny. — No dobra, pani wróżbitko, czy dostanę się do Srok z Montrose? — rzucił, błyskając przy tym zębami, kiedy Sophie zaoferowała, że postawi mu wróżbę; nie wierzył w tego rodzaju bzdety i nie sądził, żeby karty mogły przewidywać przyszłość, ale w sumie nie miał nic do stracenia. Szczególnie, że tej konkretnej rzeczy był dość pewien, jeśli chodzi o spełnienie. Nie powstrzymał się od parsknięcia głośnym śmiechem, kiedy wyciągnięta przez nią karta – Sprawiedliwość – nawet nie raczyła poczekać aż wyłoży swoją własną, praktycznie od razu zwracając się przeciw blondynce i bijąc ją po rękach. W żadnej z dotychczas rozgrywanych partii durnia jeszcze nie miał okazji czegoś takiego zobaczyć. — Uuu, Sinclair, coś ty zrobiła, że sama karta zdecydowała się oddać tą turę walkowerem? — rzucił wciąż nie będąc w stanie do końca opanować chichotu, któremu oczywiście towarzyszył głupawy uśmieszek. — W sumie czy to oznacza, że należy ona do mnie? — dodał, a uśmiech na jego ustach się odrobinę pogłębił. Rudzielec pokręcił głową, słysząc jej następne stwierdzenie. — Tylko mi nie mów, że masz zamiar tak łatwo się poddać, hmm? — odparł rzucając jej wymowne spojrzenie, a następnie wyciągnął kartę z własnej puli i położył ją na sofie między nimi rysunkiem do góry; przedstawiała ona Kochanków i nie była przesadnie mocna. Pokręcił przecząco głową, gdy wspomniała o therii. — Nie miałem okazji, ale słyszałem o niej całkiem sporo i nawet próbowałem się wkręcić w te rozgrywki, ale jak sama powiedziałaś – coś to przedsięwzięcie chyba umarło. Może główny organizator padł ofiarą samej gry? — zaśmiał się cicho. — Jeszcze pytasz! Jasne, że bym zagrał, jakbym miał szansę. Może na wakacyjny wyjazd udałoby się skombinować jakoś planszę? — Potarł się po podbródku, samemu tak naprawdę też nie mając pojęcia skąd miałby takową w ogóle wytrzasnąć.
Jeśli chodzi o picie alkoholu, moja głowa nie należy do tych najmocniejszych. Nie padam może po jednym łyku ognistej, jednak w zawodach na picie na pewno odpadłabym dosyć szybko, kiedy tylko ilość wypitych procentów trafiłaby do głowy. Jestem jak typowy uczeń w swoim wieku - niby mogę już legalnie spożywać takie trunki a i tak największą radość przynosi schowanie się w ustronnej części błoni i robienie tego na terenie szkoły - czyli tam gdzie jest zakaz. Zdarza mi się, że po mocniej zakrapianej imprezie kolejnego dnia nie czuję się najlepiej i jak tak dalej pójdzie i będę niemal równo z Willem pić ognistą to najbliższy poranek zapewne będzie wygląda podobnie. W tym momencie jednak o tym nie myślę i robię to czego nie powinnam - czyli piję tyle co Will. Już te parę łyków powinno sprawić, że nieco poczuję działanie tak mocnego alkoholu - jednak minęło za mało czasu, żeby już się o tym przekonać. Odbieram od ślizgona talię kart i robię nad nią czary-mary, poruszając bezsensu rękami. Zerkam na niego i się śmieję, doskonale wiem jakie musi mieć do tego podejście - jak większość ślizgonów czy nawet duża część szkoły. Ale przecież wróżby potrafią się spełniać! Być może nawet takie wypowiedziane przeze mnie... Przesuwam się na kanapie, żeby usiąść na niej normalnie - potrzebuję po środku miejsca żeby rozłożyć karty. Kiedy już to robię, odkładam te pozostałe i pochylam się nad nimi, żeby zastanowić się na tym co chcą przekazać. - Hmmm, zobaczmy co mówią mi karty... - przestaję się uśmiechać, na mojej twarzy pojawia się skupienie, to w końcu bardzo poważna sprawa. - Twierdzą, że już od pewnego czasu chciałeś dostać się do Srok i koncentrowałeś się na tym celu, żeby być najlepszym. - Zerkam na niego, bo w końcu wiadomo jak świetnie lata. - W pewnym momencie mogło ci się wydawać, że może coś jest nie tak, nie latasz tak zajebiście, żeby się dostać ale teraz już jesteś pewien, że się uda. Więc zupełnie nie wiem czemu o to pytasz, karty mówią, że doskonale znasz odpowiedź. Jest tu jednak jeszcze ostrzeżenie - jak już się tam dostaniesz, to nie możesz kombinować za bardzo, bo wszystko się posypie. Będziesz częścią drużyny, ale nie oznacza to, że możesz odpuścić. - Kończę wróżbę i milknę na chwilę. - Ale chyba będziesz dalej grał w naszej szkolnej drużynie? Tarot w formie sprawiedliwości bije mnie po rękach a ja zupełnie nie wiem z jakiegoś powodu. Jakby tak się zastanowić to istniało wiele rzeczy za które chciałby mnie ukarać - nie zamierzałam tego wymieniać. Szczerzę się więc tylko do Willa, kiedy już karta daje mi spokój. - A bo ja wiem, co ona wymyśliła? Myślałam, że to ty jesteś mistrzem Durnia i znasz się na zasadach - stwierdzam tylko, mając nadzieję, że karta sama zdecyduje gdzie powinna iść - w końcu była magiczna. Patrzę na kartę kochanków i od razu uśmiecham cwaniacko. - Uuu, Willi, to kto tam teraz w twoim sercu siedzi? - dopytuję, ciekawa kogo spotka konsekwencja naszej gry w postaci wysypu pryszczy na twarzy. - No może umarł, nigdy o tym nie pomyślałam... ale chyba by tak całkiem tego nie zatuszowali? - zastanawiam się. Kiedy słychać było jakieś plotki o Therii byłam jeszcze za młoda, żeby w ogóle próbować wziąć w niej udział. - Umowa stoi! Koniecznie musimy coś skombinować. - Już się ekscytuję na myśl o grze, nie wiedząc nawet jakie konsekwencje może ona oznaczać. Dureń chyba postanawia zafundować mi chociaż odrobinę niebezpiecznych wrażeń, bo kiedy wykładam kolejna kartę okazuje się, że jest to Wisielec i nagle czuję jak sznur zaciska się na mojej szyi, wydaję z siebie dźwięki wskazujące na to, że się duszę, gapię się na Willa ale nie jestem w stanie nic powiedzieć, bo brak mi tchu. Aż w końcu kończy się to tak samo niespodziewanie jak się zaczęło. Opieram głowę na kanapie i dotykam swojej szyi w miejscu, gdzie przed chwilą czułam ucisk. - Och, Merlinie, co to było! - Chwytam butelkę whisky, na trzeźwo tego nie zniosę, przecież przed chwilą prawie umarłam! Piję dwa łyki - tak żeby upewnić się, że rano na pewno będę się źle czuła. - Wygląda na to, że przegrałam... nie da się zaprzeczyć, że wciąż pozostajesz mistrzem Durnia. - Wzdycham głośno i znowu pół-kładę się na kanapie ale tak, żeby tym razem móc się oprzeć o Willa, po czym unoszę w jego stronę butelkę, żeby mógł ją przejąć.
C. szczególne : tatuaże: motyw quidditchowy na lewym ramieniu, czaszka wężna na prawej piersi i runa Algiz po wewnętrznej stronie lewego przedramienia | amulet z jemioły zawsze na szyi
Zakazany owoc smakuje najlepiej, więc choć mogli bez żadnych przeszkód wybrać się do jednego z licznych barów czy innych pubów w Hogsmeade, bo jakby nie patrzeć oboje byli już w legalnym wieku i nikt by im problemów nie robił, to jednak zdecydowanie atrakcyjniejsze wydawało się raczenie mocnym trunkiem na szkolnych błoniach. Zawsze była ta dodatkowa szczypta dreszczyku, że jakiś pracownik szkoły czy wyjątkowo oddany zasadom prefekt robiący obchód się nawinie i ich nakryje na łamaniu regulaminu. No i mieli zdecydowanie bliżej do dormitoriów, toteż powinno być łatwiej z powrotem, gdy zdarzy im się nieco przegiąć, a o to przy ciągnięciu ognistej z gwintu wcale nie było tak trudno i to nawet dla osoby zaprawionej w piciu. Uniósł wyżej jedną z brwi, gdy dziewczyna zaczęła wyczyniać jakieś bliżej nieokreślone hokus pokus nad kartami, po czym parsknął śmiechem, kręcąc przy tym nieznacznie głową. Oddał jej swoją część i zaczął się przyglądać, jak wykłada kolejne karty, a potem próbuje zinterpretować co chcą im ‘przekazać’. Oczywiście jemu samemu nie mówiło to kompletnie nic – miał wręcz wrażenie, że to po prostu kilka przypadkowo wyłożonych kart i nic więcej. Podniósł spojrzenie na Sophie, kiedy ta zaczęła mówić i wysłuchał jej w milczeniu, by następnie pokiwać głową z miną pt. „not bad”. — I to wszystko powiedziało ci — tu wykonał nie do końca sprecyzowany ruch ręką nad kartami — to? Czy może po prostu aż tak dobrze mnie znasz? — Nie mógł się powstrzymać przed wtrąceniem odrobiny sceptycyzmu, błyskając przy tym rozbrajająco zębami w kierunku blondynki, bo jednak większość z tego było powszechnie znanymi faktami na jego temat; może jedynie poza tym, że faktycznie miał jakieś momenty zwątpienia, z którymi się akurat nie obnosił. — I pewnie, że nadal będę grał w szkolnej drużynie! Co wy byście w końcu beze mnie zrobili? — Usta chłopaka przyozdobił zawadiacki uśmiech. — A poza tym chciałbym wreszcie zobaczyć Puchar w naszych rękach, może nawet samemu go odebrać. Widać nawet mistrza było w stanie coś zaskoczyć, bo serio – jak długo grał w Durnia, tak nigdy jeszcze nie spotkał się z podobnym zachowaniem karty, więc w odpowiedzi na słowa Ślizgonki w pierwszym momencie rozłożył ręce na boki. — Mnie nie pytaj, zasady czegoś takiego w ogóle nie przewidują — stwierdził ze wzruszeniem ramion. Przeniósł ciemnobrązowe ślepia na własną kartę, gdy o nią zagaiła, by następnie z powrotem skupić się na dziewczynie i raz jeszcze wzruszył barkami. — Obecnie nikt, choć jeszcze do niedawna chyba powiedziałbym, że Gabrielle, Puchonka z naszego roku, ale to w sumie była bardziej fascynacja, jak tak teraz myślę. Innymi słowy mówiąc, to serce wciąż pozostaje nieokiełznane — odparł, unosząc na samym końcu kącik ust i jednocześnie dłonią uderzając się w lewą pierś. — Wiesz, jak kiedyś udało im się prawie zupełnie zatuszować istnienie czegoś takiego, jak Komnata Tajemnic, to z tym nie mieliby raczej wielkich problemów chyba — rzucił, przechylając głowę nieznacznie na bok i wzruszając przy tym barkami. Zaraz po tym jednak wyszczerzył się entuzjastycznie, gdy jasnowłosa przystała na jego propozycję, żeby na wakacje zorganizować sobie jakoś planszę. Nie da się jednak ukryć, że Dureń też potrafił dostarczyć wrażeń i odrobiny dreszczyku, gdy miało się pecha trafić na pewne karty – ona akurat wyciągnęła Wisielca, który w dodatku przegrał z jego Kochankami. Mimowolnie się spiął, gdy znikąd pojawił się sznur i zacisnął się na szyi Sophie, podduszając ją, choć dobrze wiedział, że nic jej nie grozi. Wszystko jednak skończyło równie szybko, jak zaczęło. — Dobrze, że to nie trafiłaś na Rydwan, bo musiałbym cię teraz szukać po zamkowych wieżach — zaśmiał się, nie spuszczając wzroku ze swojej towarzyszki, unosząc jedynie nieznacznie brew, gdy pociągnęła aż dwa solidne łyki ognistej. Nie skomentował tego w żaden sposób, bo jakby nie patrzeć – narżnięcie się było tu celem. Pokiwał głową na jej następne słowa. — Na to wygląda, wciąż mogę nosić z dumą mój tytuł Króla Durni, jakkolwiek to brzmi. Nie przeszkadzało mu w ogóle, kiedy się rozłożyła na kanapie, opierając się przy tym o niego; nawet nieco się poprawił, żeby im obojgu było wygodniej. Przejął od niej butelkę, upijając z niej całkiem spory łyk, czując jak przełyk pali go żywym ogniem. — Podejrzewam, że po tym nie dasz się teraz namówić na drugą rundę? — rzucił po krótkiej chwili milczenia, zerkając na nią kątem oka i mając na ustach jeden z typowych dla siebie uśmieszków, a następnie napił się jeszcze, a co, nie będzie sobie przecież żałował.
Od kiedy obydwoje jesteśmy profesjonalnymi zawodnikami Qudditcha nie mamy czasu dla siebie tyle co zwykle. No oczywiście oprócz tego, że razem chodziliśmy na lekcje, trenowaliśmy, mieszkaliśmy... Chodzi oczywiście o aspekty czysto towarzyskie nie myliśmy chwili żeby poplotkować o naszych dziewczynach i o jakże dzikich chwilach, które z nimi spędzamy o naszej przyszłości itp. Nasze mieszkanie powoli coraz bardziej przypominało dom poukładanych chłopców, a nie dwójki czasem szalonych nastolatków. Dlatego postanowiliśmy zrobić odrobinę przypału i zamiast zostać na piwku w domu, kiedy w końcu mamy wolny weekend, postanawiamy iść... Gdzieś na teren szkoły. Oczywiście najpierw przelewamy alkohol w zwykłe butelki po soku dyniowym, gdzie po prostu dolewamy znaczną ilość czegoś wyskokowego. Rozsiadamy się na dobrze nam znanej kanapie, gdzie też często bywaliśmy kiedy faktycznie nie mieliśmy mieszkania, nie mogliśmy chodzić do Hogsmeade, a planowaliśmy robić coś nielegalnego. Miło było rozłożyć się na kanapie w tym nostalgicznym miejscu. Już trochę wypiliśmy w tych swoich butelkach, więc i humorek bardziej dopisuje i jakoś cieplej jest. Opieram kostką na kolenie i macham stopą, by jak pan rozsiąść się na swoim miejscu, chichocząc właśnie z jakiejś niemądrej rzeczy, którą opowiedział mi przyjaciel. - Zanim Bonnie wyszłaby ze wszystkich swetrów, które na siebie nakłada to Viks namyśliłaby się, żeby lekko podwinąć bluzkę, więc moim zdaniem jesteśmy w podobnej sytuacji - mówię wskazując palcem na przyjaciela; moje oczy już błyszczą lekko od wypitego alkoholu i nawet nasz ulubiony temat (nieruchanie) nie wydaje się wcale przykry.
Bardzo spodobał mu się pomysł z odejściem od ochoczo ostatnimi czasy praktykowanego piwkowania w domowym zaciszu i udania się w nieco bardziej niekonwencjonalne miejsce, bo po kolejnym wieczorze spędzonym na tapczanie zaczynał czuć się jak stary, nudny dziad w towarzystwie drugiego równie starego, nudnego dziada. A byli przecież parą przebojowych młodzieńców, żądnych przygód i przeżyć, a z ich doświadczenia wynikało, że im głupsze miejsce wybierają na imprezkę (np. mugolska melina, kulturalna restauracja w górach, siłownia ekskluzywnego resortu) tym bardziej spektakularnie się ona kończy; i na to właśnie liczył, rozwalając się obok Fillina na wyświechtanej kanapie na szkolnych błoniach i oblewając się przy tym ekskluzywnym drinkiem. Zawsze myślał, że gdy nadejdzie w końcu ten moment, w którym uda mu się ustatkować na każdej możliwej płaszczyźnie - miał w końcu wymarzoną pracę, wspaniałą dziewczynę i własne (no, prawie) mieszkanie - to w końcu odetchnie, poczuje się spełniony, przestanie robić głupoty, będzie dojrzałym człowiekiem itp. itd... No ale nie. Bo ten wyczekiwany moment nadszedł, w dodatku nie tylko dla niego, ale i dla Fillina, a on zaś z każdym solidnym łykiem SOKU DYNIOWEGO uświadamiał sobie, że tak w sumie to trochę go to nudziło. Rozpierducha związana z Oli i Maxem napsuła mu sporo nerwów i podniosła ciśnienie na cały miesiąc, wprowadzając przy okazji nieco zamętu do jednostajnego ostatnio życia, ale sprawa już ucichła, a on zaś doszedł do wniosku, że nie pogardziłby kolejną. Rozpierduchą, nie ciążą. Dlatego wpatrywał się mało bystrym, acz pełnym nadziei spojrzeniem w kołyszące się w oddali drzewa Zakazanego Lasu; nie pogardziłby nawet wypełzającą z niego akromantulą, gotową ich wpierdolić. Na takie szaleństwa musieli jednak jeszcze poczekać, na razie raczyli się trunkiem i gadali głupoty. Zarechotał niemądrze na słowa Fillina, choć faktem było, że w innych okolicznościach zarówno wzmianka o warstwach ubioru Bonnie jak i nieruchaniu raczej średnio by go bawiły. - No ja nie wiem. Kwestię swetrów można rozwiązać jakimś Diffindo i gotowe, a wyjęcie Vikce kija z dupy pewnie wymagałoby więcej pracy - oświadczył pewnie, sięgając do plecaka po jakieś wykwintne zakąski, pogrzebał i z namaszczeniem wydobył wreszcie limitowaną edycję cziperków wszystkich smaków Bertiego Botta, po czym podsunął koledze. - Weź ją tu zaproś se może, na pewno by uległa romantycznemu klimatowi tej wypierdzianej kanapy - zasugerował tonem znawcy i oczywiście wszystko mówił z troski, nie złośliwości czy niechęci wobec panny Brandon!
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Dzień ten miał być dniem spokojnym; nie bez powodu wyważone kroki stawiał sam Puchon, kiedy przemierzał przez odmęty hogwarckiego świata i tym samym zapoznawał się z nim tak samo, jak zazwyczaj; poprzez obserwację. Grupki młodzieży, które się uczą - a on, no cóż wolny. Niczym ptak, pozbawiony jakiejkolwiek klatki, która mogłaby go ograniczać. Bycie studentem miało swoje niewątpliwe plusy, nawet jeżeli wymagało wkładu finansowego i znalezienia sobie jakiejś roboty. Nie pobolewał, nawet jeżeli wcześniej opuścił Skrzydło Szpitalne i obieciał sobie do niego już więcej w tym miesiącu nie wracać; czy jednak uda mu się, zwróciwszy uwagę na zdolności w zakresie robienia sobie samemu krzywdy, nie wiedział. Był także umówiony z Maxem, a to głównie poprzez kłamstwa, jakie nawciskał profesorowi Williamsowi. Tak naprawdę to on tylko wiedział, co w rzeczywistości się tam wydarzyło; to on specjalnie sobie połamał rękę, na którą nadal musiał uważać, chyba że chce ponownie skończyć przylepiony do łóżka, tym razem na serio serio, wraz ze wszystkim potrzebnym do oddawania moczu. Ach, piękne zwieńczenie jego przyjaźni z Solbergiem, nie ma co. Kroki stawiał ostrożnie, zwróciwszy uwagę na to, jak wiele niebezpieczeństw mogło czaić się nawet na błoniach, tuż nieopodal Zakazanego Lasu. Kątem oka obserwował Maximliana, który zapewne był ciekaw tego, co wydarzyło się w sali do nauki Ochrony Przed Czarną Magią. Większość klas i miejscówek o tej godzinie było zajętych, a cichą nadzieję, uchowaną pod kopułą własnej czaszki, starał się pielęgnować, by chociaż wyniesiona przez uczniów kanapa była wolna. Pieszczotliwie nazwana Miejscem Psot. — Patrz, chyba ktoś tam siedzi. — oznajmił, gdy znaleźli się w polu widzenia nieznanych dla niego osób; to znaczy się, bardziej kojarzonych, ale nie zamienił z nimi za dużo słów wcześniej. Nie wiedział nawet, że to oni przyczynili się do wybicia zębów u przyjaciela; tak mało wiedział. Tak niewiele.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Przy nauczycielu nie miał zamiaru wypytywać Felka, szczególnie że sam wtedy nie czuł się najlepiej. Musiał jednak w końcu porozmawiać z puchonem i dowiedzieć się prawdy. Miał nadzieję, że ten będzie skory do udzielenia mu odpowiedzi na męczące ślizgona pytania. Umówili się na błoniach, by zapewnić sobie chociaż trochę spokoju. Poza tym, Max od czasu wydarzenia z boginem starał się jak najmniej przebywać w zamku. Jego umysł nie do końca jeszcze wrócił do stabilności. Początkowo nie poznał postaci, które wskazał mu Felinus, ale jego organizm dawał mu jasny znak, żeby się wycofać. -Może poszukajmy jakiegoś innego miejsca. Nie chcemy chyba rozmawiać przy innych. - Zaproponował postanawiając chociaż raz posłuchać tego, co mówi mu intuicja. Już wystarczająco plotek na jego temat, na ich temat, krążyło po zamku i Max nie potrzebował przyczyniać się do powstania kolejnej. Szczególnie nie uśmiechała mu się wizja tego, że wszyscy dowiedzą się, jak żałośnie zachował się przy starciu z najzwyklejszym boginem.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Również byłem przekonany, że kiedy przekroczymy w końcu te magiczne progi przestaniemy być tacy niefrasobliwi i robienie głupot odejdzie zapomnienie. A okazuje się, że kiedy jest zbyt mało napierdalanek, przypałów i tym podobnych rzeczy, sami szukamy sobie zwad i problemów. Chyba, że oczywiście same nas znajdują tak jak w przypadku ostatniego spotkania z Maxymilianem, który postanowił spróbować popracować nad powstaniem małych Callahanów. Póki co jednak niemalże oblewam się naszym sokiem kiedy słyszę komentarz o Vice. Zazwyczaj ja również, poirytowałbym się gdyby znowu mój przyjaciel wypominał mi zachowanie mojej dziewczyny, ale dziś już niewiele mnie obchodzi. - Uwierz mi, Viki nigdy nie miała żadnego kija w dupie - hoho, naprawdę wyżyny dobrego smaku z mojej strony. Gdyby Brandonówna kiedykolwiek usłyszała ten mój jakże niewinny i śmieszny żarcik już dawno bym nie miał żadnej dziewczyny, nawet takiej która nie chce wiele robić. - A no kurwa zaproszę. Wcześniej jednak zrobię ci tu zdjęcie jak będziesz tu spał pijany, żeby jakoś godnie zaprezentować to miejsce - oznajmiam z uśmiechem i wtedy słyszę jakieś szemranie i ludzi, którzy zaczynają łazić gdzieś w naszym kierunku rezolutnie chowam sok za swoimi plecami, mrużąc oczy by dojrzeć kto to i ewentualnie szybko się ewakuować, jeśli to jakiś nauczyciel. - Kto to? - pytam przyjaciela i wstaję na chwilę z miejsca by zobaczyć kto próbuje tu się przypałętać. Normalnie dałbym im odejść, ale dziś, w takim przednim humorze? Nie mogłem się powstrzymać. Uśmiecham się szeroko do chłopców. - Kutasolberg! - krzyczę w kierunku Ślizgona. - Widzę, że nic się nie zmieniłem od naszego ostatniego spotkania - mówię średni komplement o nosie kolegi - Szukasz jakiegoś ustronnego miejsca na kolejne próby zapłodnienia? Jest całkiem wygodna? - pytam zaczepnie kopiąc kanapę za mną piętą, ignorując fakt, że to nie z dziewczyną tutaj jest, a ze swoim cieniem z Pucholandii. Nabijałbym się i z tego, ale ja i Boyd też rzadko się rozstajemy, więc odbijanie piłeczki w tej kwestii byłoby zbyt banalne.
-Hehehehe - wysłowił się w jakże elokwentny sposób, z uciechy prawie zlatując z kanapy po prostackim żarcie Fillina i wszystkimi innymi błyskotliwościami, jakimi podzielił się z nim przyjaciel i bardzo chętnie kontynuowałby to mało eleganckie obgadywanie dziewczyn, gdyby nie fakt, że ktoś śmiał im przeszkodzić w tej wspaniałej posiadówce. Półleżał do tej pory, rozwalony na większości sofy, dlatego usłyszawszy szmery, podniósł się do pozycji siedzącej i pospiesznie wziął ostatni łapczywy łyczek soczku, gotów w każdej chwili wyrzucić butelkę i wyprzeć faktu spożywania czegokolwiek na terenie szkoły, w razie gdyby w ich stronę zmierzał właśnie jakiś rozeźlony nauczyciel. - Może Victoria. Przyszła cię opierdolić za chlanie i sprośne żarty - szepnął, chichocząc, przekonany, że pani prefekt byłaby do czegoś takiego zdolna i z pewnością nie skąpiłaby im ujemnych punktów, gdyby ich teraz przyłapała. Czekał, przyczajony na kanapie, aż Fillin obczai, kto to taki postanowił złożyć im wizytę, a gdy po chwili usłyszał znajome nazwisko jego nowego ulubionego Ślizgona, na pierwszym planie się wkurwił, ale w głębi serduszka ucieszył, bo wyglądało na to, że oto stanęła przed nim ta wyczekana szansa na jakiś porządny rozpierdol. Oczywiście, o ile Kutasolberg nie postanowi stchórzyć i sobie pójść - to byłaby wielka szkoda. Zmarnowanie potencjału na takie sympatyczne spotkanie. Gdyby nie przemawiał przez niego sok dyniowy, pewnie nie uśmiechałby się teraz równie szeroko co Fillin i nie chichotał pod nosem, słysząc jego słowa, tylko albo kazałby im wypierdalać w podskokach albo po raz kolejny wybił Maksiofelkowi zęby, na imprezkach jednak robił się szalenie niefrasobliwy. Pozwolił sobie więc na dowcipny ruch i niewiele (albo i wcale) myśląc, pokracznym ruchem wydobył z kieszeni różdżkę, którą machnął zdecydowanie bardziej zamaszyście, niż powinien; sprawnym zaklęciem sprawił, że spodnie Solberga wraz z gaciami zgrabnym ruchem wylądowały zrolowane u jego kostek, jakby zdjęły je zdecydowanym ruchem czyjeś dłonie np Oliwki.
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Ach, czym byłoby życie bez plotek? Ostatnio tak wielu się ich nasłuchał. Począwszy od prostych, a skończywszy na tych bardziej problematycznych. Nie uważał jednak, by walka z boginem pokazała słabość Maximiliana, wręcz przeciwnie. To jego bogin przyczynił się do połączenia, które ostatecznie zadziałało na niego ze spotęgowaną siłą, której nie mógł powstrzymać w normalny sposób. Nadal przed oczami miał płomień, który trawił wszystko na swojej drodze, a także głosy, które postanowiły wpłynąć na jego umysł i przyczynić się do złamania bariery, jaką się otaczał. Wstyd. Wstyd, jako przyszły oklumenta nie powinien dopuścić do takiej sytuacji, a pierwszą reakcją była próba wyrwania sobie tego wszystkiego spod kopuły czaszki. Nie tak powinien działać, nie tak powinien to ugrywać - myślał, gdy wepchnął własne dłonie głębiej, prosto do kieszeni własnej bluzy, w której trzymał przy okazji różdżkę. Z drewnianym patyczkiem pod ręką, którego mógł pogładzić opuszkiem palca, po prostu czuł się lepiej. Pewniej, a przede wszystkim silniej. — Raczej nie zamierzamy... — powiedział, kiedy to wykonał jeden krok do tyłu. Ilość plotek, które oplatały ich sylwetki i nie dawały spokoju, była całkiem spora i pokaźna. Nie zamierzał również dowalać ich Maximilianowi, w związku z czym próba wycofania się zdawała być ostatecznie czymś w rodzaju odpowiedniego postępowania w takiej sytuacji. Kutasolberg? Dziwne. Oznacza to, że przedstawiciel Slytherinu musi znać go, ze wzajemnością. Ale, następne komentarze, które przyszły, spowodowały, że Felinus troszeczkę się zdenerwował. Trochę, ale gdzieś wewnątrz duszy. Przywołując jednak słowa Skylera i to, że obydwoje są osłabieni, postanowił przyjąć taktykę po prostu... ustępliwości. Mimo że najchętniej dałby w pysk, zachował kamienny spokój i się po prostu nie zdenerwował. — Naprawdę? — zapytał się na poczynanie nieznanego dla niego mężczyzny, gdy równie szybko wydobył z siebie różdżkę, zastanawiając się nad zaklęciem, którego powinien użyć. Wiele razy widział to, co ma między nogami Solberg, w związku z czym pozostawał niewzruszony. Różdżka, którą dzierżył, była nastawiona głównie na zadawanie bólu. Mimowolnie rzucił Lupus Palus, który wydobył z różdżki hologram wilka, będącego po ich stronie; istota ta była duża i posiadała siłę fizyczną. Lepiej było na obecną chwilę nie wkurzać osoby, która go wyczarowała. — Nie zamierzamy walczyć ani bawić się w przepychanki. — wilk warknął, pokazując mimo wszystko i wbrew wszystkiemu kły. Raz, a potem się uspokoił. — Pozwólcie, że po prostu pójdziemy. — powiedział ze spokojem w oczach, odgradzając się od emocji.
Ostatnio zmieniony przez Felinus Faolán Lowell dnia Nie Paź 04 2020, 21:22, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Oczywiście, że byłoby to bardzo nie w stylu życia Maxa, gdyby okazało się, że spotkali milusią wróżkę chrzestną i księcia z bajki. O nie, musieli trafić na Boyda i Fililna, dwójkę ludzi, których Solberg chyba najmniej w świecie miał ochotę teraz oglądać. Krew w żyłach automatycznie się mu zagotowała, gdy usłyszał tę wyborną zaczepkę. Nie miał zamiaru odpowiadać, gdyby nie to, co zrobił Boyd. W jednej chwili, złość na twarzy Maxa zastąpił ironiczny uśmieszek. -Och, Callahan widzę tak bardzo pozazdrościłeś siostrze, że widziała mojego kutasa, że nie mogłeś się powstrzymać. Następnym razem wystarczy poprosić. - Zadrwił, jednocześnie celując różdżką w ubranie i zakładając ponownie spodnie na tyłek. -Widać Ó Cealláchain Ci już nie wystarcza. - Dodał jeszcze mając zamiar odejść, ale nagle zobaczył, jak przed Felinusem pojawia się wilk. Spojrzał na puchona wkurwionym wzrokiem. -Po cholerę się mieszasz. Idź stąd. - Szepnął tak, że pozostała dwójka nie miała szans tego usłyszeć. Tylko puchon z całego zgromadzenia nie wiedział, o co tak naprawdę tu chodzi i Solberg jakoś nie miał zamiaru mu tłumaczyć. Ślizgon wyobrażał sobie, że jego kumpel nie będzie zadowolony, gdy dowie się, że to ta dwójka zadała mu rany, które musiał sklejać u siebie na chacie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
- Ó Cealláchain nigdy nie przestanie mi wystarczać. - oświadczył tylko bardzo poważnym, urażonym tonem, gdy Solberg w bardzo niewybredny sposób skomentował jego naprawdę zabawny dowcip, który jego osobiście szalenie ubawił. Za tekst o siostrze zdecydowanie powinien dostać w ryj, niestety, po pierwsze stał za daleko żeby dosięgnąć go pięścią, a po drugie zanim zdążył w ogóle pomyśleć, jakim zaklęciem mu przypierdolić, to niespodziewanie uaktywnił się puchoński towarzysz chłopaka i bezceremonialnie wziął i wyczarował między nimi całkiem groźnie wyglądającego wilka. Trzeba przyznać, że tego się nie spodziewał, no bo jak wielkim pojebem trzeba być, żeby miłą pogawędkę koleżeńską w taki skandaliczny sposób przerywać? Z bólem serca przekierował (chwilowo) swoją uwagę na Lowella - Kolego, popierdoliło cię? My tu sobie gadamy, a ty z jakimś wilkiem wyskakujesz? - oburzył się i teraz absolutnie nie przyjmował do wiadomości, że w zaistniałych okolicznościach mogliby zwyczajnie pożegnać się i rozejść w swoje strony. Sprawy wraz z występem Puchona zabrnęły za daleko, rękawica została rzucona, nie było odwrotu. Udało mu się skupić na tyle, by rzucić Finite Potior i unieszkodliwić wyczarowany przez Felinusa hologram, zanim ten dostał od właściciela rozkaz żeby zrobić im jakąś krzywdę, a potem bardzo pożałował, że nie ma dwóch różdżek, żeby kolejnym zaklęciem mogli od niego oberwać oboje na raz; całe szczęście, że miał u boku Fillina, na którego zawsze mógł liczyć w kwestii transmutowania przeciwnika w coś obleśnego.
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Ja też jestem przekonany, że Viki by była wstanie nie dość, że mnie znaleźć tutaj tuż przy lesie to jeszcze zgnoić i zabrać mi punkty, dlatego okazałbym niepokój, gdyby nie fakt, że szybko zorientowałem się kto dziś chce się do nas przyłączyć. Albo i nie chce. A przynajmniej na początku wydawało się, że nie mieli ochoty z nami rozmawiać i planowali się cofnąć, co prawdopodobnie byłoby najmądrzejszym pomysłem dla wszystkich. Mogli po prostu odejść, podciągnąć gacie i zostawić nas w spokoju, byśmy mogli z Boydem przybić sobie piątki i pochlać trochę dłużej. Ale nie. Śmieję się w głos na widok jakże śmiesznego zaklęcia Boyda i patrzę na Solberga, który nie wyglądał na równie ubawionego co my. Za to postanawia szkalować moje przyjaciela na co aż uśmiecham się z zadowoleniem; dlatego że już czuję napięcie Irlandczyka obok, który słyszy odpowiedź Ślizgona na nasze poczynania. Kiedy ten insynuuje, że mu nie wystarczam, łapię się za serce, udając teatralnie smutek. - Jak możesz, Kutasolbi, gdyby tak było, nie zadawałaby się tyle ze mną - mówię udając dogłębnie zranionego. Wtedy jednak jego chłopak macha różdżką i wytwarza... holo wilka? Unoszę brwi na to jak całkiem silnego zaklęcia użył Puchon tylko po to by nas postraszyć czy coś w tym stylu. Nie cofam się o krok, bo z tyłu mam kanapę i zerkam na Boyda, jako że on był lepszy w takich zaklęciach niż ja. - Dziwnie wyrażasz swoją chęć odejścia - syczę przez zęby patrząc na spokojnego Puchona, który wyjebuje z takim zaklęciem. Ja również wobec tego podnoszę różdżkę, wyciągając jej z kieszeni spodni i unoszę ją lekko. - To wypierdalajcie stąd - mówię i macham różdżką w stronę kilku kamieni znajdujących się niedaleko od nas. Draconiforsem ożywiam je i niewielkie kamienne smoczki mkną w kierunku dwóch chłopców. Jeden z nich rzuca się na rękę Felinusa, dwa próbują ugryźć twarz Felixa, a ostatni, trochę sparciały próbuje nieudolne odgryźć kostkę Puchona.
Życie: 3k10/2 + 5 - odpowiada za punkty życia, jakie posiadacie (wartości 0.5 zaokrąglamy w dół) Atak: k6 - odpowiada za punkty obrażeń, jakie zadajecie Obrona: k6 - odpowiada za punkty obrony, jakie redukują obrażenia ataku
Dodatkowo: - Zaklęcia z przedziału 10-19 otrzymują +1 do kostki; - Zaklęcia z przedziału 20-29 otrzymują +2 do kostki; - Każde 10 pkt z danej dziedziny umożliwia jeden przerzut. Przerzuty nie zostają zresetowane do końca walki; - Leczenie podlega takim samym regułom, jak atak, tylko nie jest redukowane; - W jednym poście można wyprowadzić atak/leczenie i obronę jednocześnie; - Jedną osobę mogą zaatakować dwie osoby jednocześnie, ale należy ową informację uwzględnić przy rzucie. Dodatkowo, przeciwnik, który połączył ataki i zostanie zaatakowany nie przez osobę broniącą się, a "zostawioną na pastwę losu", otrzymuje -2 do obrony ze względu na mniejsze skupienie.
Życie: wpisz punkty życia Atak: wpisz wylosowaną kostkę k6 Obrona: wpisz wylosowaną kostkę k6 Cel: wpisz, kogo atakujesz
Kod:
<zg>Życie:</zg> wpisz punkty życia <zg>Atak:</zg> wpisz wylosowaną kostkę k6 <zg>Obrona:</zg> wpisz wylosowaną kostkę k6 <zg>Cel:</zg> wpisz, kogo atakujesz
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Życie:13 (6 + 3 + 7)/2 + 5 Atak: powstrzymuję się Obrona: 2 Cel: powstrzymuję się
Naprawdę zastanawiał się nad tym, czy przynosi pecha, czy po prostu... powinien jakoś nie zadawać się z Maximilianem. Długo jednak nad tym się nie rozmyślał, gdyż został skonfrontowany od razu z brutalną rzeczywistością, złością Ślizgona oraz niezadowoleniem Boyda, który, jak na złość, nie potrafił panować nad własnymi emocjami. Nie bez powodu Felinus zignorował słowne zaczepki, skupiając się w pełni na tym, by nie oberwać w jakikolwiek sposób; obserwował, jak hologram wilka zanika. No tak, przecież walczy z czarodziejami, a nie syrenami błotnymi. Na razie postanowił pobawić się prostymi zaklęciami, a dopiero później, gdy zajdzie taka potrzeba, rzuci coś z grubszej rury... choć cała sytuacja zdawała się być kuriozalna i najchętniej by nie walczył. Był wkurwiony na Maximiliana. Wiedział, że w nim hormony mogą buzować, ale sam już nieprzychylnie patrzył na utratę kolejnych punktów; wciągał go w to niepotrzebnie, a złość, jaką wylewał, była dość spora. Mimo wszystko nie pozwolił na to, by ziarno nierozwagi zwyczajnie weszło pod jego skórę; musiał się skupić. — Gadacie? Super mi to rozmowa. — wycedził przez zęby, analizując otoczenie. — Proszę bardzo. Nie zamierzam cię atakować, to było tylko ostrzeżenie. — powiedział, prostym zaklęciem Protego zwyczajnie odbijając latające smoki, które następnie przemieniły się w pył. Trzymał różdżkę, ale nie zamierzał z niej na razie korzystać, a spokojne oczy obserwowały otoczenie, zastanawiając się nad tym, czy to wszystko miało jakiś sens. Tym bardziej, że lewą rękę miał nadal mniej zdatną do użytku.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Zdecydowanie nie miał sił ani ochoty na kolejną bójkę. Chciał W SPOKOJU porozmawiać z Lowellem, a tu JEBS. Wszystkie plany poszły się jak zwykle jebać. Miał gdzieś punkty i to, co Felek o nim myśli. Puchona nie powinno w ogóle się mieszać w tę sytuację. Mimo osłabienia, Solberg był gotowy się bronić i atakować, gdyby zaszła taka potrzeba. Zupełnie zignorował dziobiące go po twarzy ptaki. Gorsze rzeczy mu się w życiu działy niż kilka ptasich zadrapań. -Aż dziwne, że nauczyłeś się rozmawiać zamiast rzucać się od razu z pięściami na każdego, kto przechodzi. - Kolejna ironiczna uwaga w stronę Boyda. Filin mało go teraz obchodził. Był tłem. Dodatkiem do gryfońskiej dupy, która tak utrudniała mu życie. Uniósł różdżkę i rzucił niewerbalne Ceruisam licząc, że przynajmniej w miarę pokojowo pozbawi Callahana broni. Emocje jednak zbyt mocno go dekoncentrowały, przez co czuł, że zaklęcie może nie być tak mocne, jakby tego chciał.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Fillin Ó Cealláchain
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 24
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 175
C. szczególne : czarne, wąskie ubrania; mocny irlandzki akcent; prawie udany tatuaż na szyi, nad karkiem : all four boyd;
Życie: 12, potwierdzone u Felka Atak: 6 + 2 bo zaklęcie z wysokiego przedziału czyli 8 HOHO Obrona: - Cel: Felek kartofelek
Patrzę na dwóch chłopaków, którzy mimo naszych gróźb, pogadanek wciąż jakoś sobie nie idą. Widzę, że mimo tego Maximilian wciąż odczuwa jakieś smutne skutki poniżenia przy naszym poprzednim spotkaniu. I powiem szczerze, byłoby mi go nawet żal, że znowu musi przez to wszystko przechodzić. I dodatkowo może nawet powstrzymałbym Boyda od rzucaniu głupawych zaklęć po raz kolejny na tego Ślizgona, bo przecież już dostał wcześniej za swoje i nawet się potem nie mścił. Ale teraz czuję alkohol, który szumi mi lekko w głowie, krąży we krwi powodując bezpodstawną chęć do akcji. Robienia czegoś. Dlatego zamiast powstrzymywać przyjaciela, jak to zwykle próbowałem w czasach kiedy robiliśmy coś więcej niż narzekaliśmy na swoje dziewczyny i trenowaliśmy quidditcha, prycham rozjuszony na słowa Felinusa, który najwyraźniej nie ma ochoty na żadne jakże ciekawe rozrywki. Solberg rzuca do Boyda jakiś marny tekst razem z równie marnym zaklęciem, na co wywracam oczami, aczkolwiek sprawdzam na wszelki wypadek, czy u mojego Irlandzkiego ziomka wszystko w porządku. Widzę, że między nich wyszła prywata, więc na wszelki wypadek uznaję, że lepiej niech sobie wszystko wyjaśnią, a ja powstrzymam w międzyczasie pomocnika Felixa, który wydaje się być znacznie silniejszy niż jego przyjaciel. - To sobie przysiądź, skoro nie chcesz w tym uczestniczyć - mówię głośno do przyjaciela Solberga i wykonuję dość skomplikowane zaklęcie transmutacyjne. - Imite Sella - mruczę by sobie pomóc i spróbować statecznego chłopaka zamienić w równie stateczny... fotel. Czuję jak moje zaklęcie z dziedziny, która jest moim konikiem przenika przez moją różdżkę jakby było wręcz moim przeznaczeniem zamienić kiedyś kogoś w fotel.
Życie:17 Atak: 2 ... ale +2 bo tam dużo punktów trzeba = 4 Obrona: 5 Cel: Maksiofelek
Sam też wzniósł oczy do nieba, słysząc jojczenie Maxa o ich ostatnim spotkaniu; naprawdę, gdyby wiedział, że typ będzie się teraz przez całe miesiące mazgaił na wspomnienie lekkiego przetrącenia nosa, to może by rozważył, czy rzeczywiście warto było się z nim w taki sposób konfrontować. - Co za różnica, i tak nie potrafisz porządnie oddać - odparł niekoniecznie zgodnie z prawdą i oczywiście to było takie sprytne, prowokacyjne kłamstewko, żeby się chłopak trochę rozkręcił, a nie rzucał mu tutaj jakieś mierne czary, które udało mu się zaraz spacyfikować szybkim Protego. Jakim cudem miał taki fantastyczny refleks godny szukającego, tego nie wiedział, ale nie myślał nad tym zbyt intensywnie, bo nie było czasu do stracenia, trzeba było się odwdzięczyć ślizgońskiemu koledze; szczerze powiedziawszy, to najchętniej by mu znowu tak po ludzku, kulturalnie, przypierdolił, jak ostatnio, żeby poczuć na własnych knykciach rozkwaszający się ryj Maxa, wyglądało jednak na to, że spotkanie przybrało charakter rozpierdolu zaklęciowego. Dżentelmeńskiego pojedynku na różdżki, o. Zaczął więc atakować Solberga czarem Contractio, żeby uniemożliwić mu odwet, choć niestety, szybkie i celne rzucanie zaklęć wymagało nieco większego skupienia, niż był w stanie teraz osiągnąć, dlatego nie wszystkie udały się tak jak by chciał, zwłaszcza, że bardzo trudno było mu się powstrzymać od zerkania na Fillina, który, jeśli dobrze dosłyszał mamrotanie pod nosem, zamierzał właśnie przetransmutować Felka w fotel. To dopiero by była heca. Lepsza niż jakikolwiek wpierdol. No, i dodatkowo mogliby sobie go postawić w salonie.