C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Pomieszczenie jest duże, choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że nawet nie ma gdzie usiąść, bowiem całą przestrzeń zajmują... książki (przede wszystkim o tematyce transmutacji, ale nie tylko). Ma ich naprawdę wiele, w różnych językach i gabinet, który wszedł w posiadanie Camaela zdaje się mieć zdecydowanie zbyt mało półek jak na cały jego książkowy dobytek, a on sam wydaje się być niechętny do zbytniego zmieniania pokoju. Z tego względu nie znajdują się jedynie na wbudowanych w ściany regałach (gdzie ułożone są alfabetycznie), co absolutnie wszędzie gdzie tylko było wolne miejsce. Sprawia to wrażenie ogromnego chaosu, jednak mężczyzna doskonale wie, w którym stosie czego szukać i wbrew pozorom ułożone są w istocie pewnym sposobem, tylko jemu znanym. Sporo miejsca zajmuje także ogromne biurko, na którym również nigdy nie ma porządku, przykryte jest stosami pergaminów z notatkami, a także dyniowymi pasztecikami. Zamknięte zaklęciem szuflady skrywają zapasowe pióra, zwoje pergaminów, atrament, choć również butelkę dobrej whisky i wina starej daty (przetramsmutowane w nieciekawe przedmioty) oraz przysmaki dla Alpharda. Sowa także posiada własny kącik, bowiem jest niechętna do zbyt długiego przebywania w sowiarni. Niemniej jednak wygodne fotele dla odwiedzających i mały stolik na kawę znajdą swoje miejsce w pomieszczeniu i wcale nie tak trudno je znaleźć, bowiem jedynie w tym kącie Camael zachowuje względny ład. Z gabinetu można przejść, do prywatnej, niewielkiej sypialni z zaledwie szafą i łóżkiem, w której z kolei panuje wręcz pedantyczny porządek, a wejście do niej chronione jest zaklęciem, stamtąd można się dostać do równie małej łazienki, ponieważ mimo, że Whitelight nie sprawia takiego wrażenia, to ceni sobie prywatność. Gabinet jednak bardzo często zapomina zamykać, więc słodkościami, które skrywa pomieszczenie (o ile uda się je znaleźć) mogą częstować się wszyscy na niego oczekujący.
Autor
Wiadomość
Hariel Whitelight
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 184
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Jedyny marnym plusem faktu, że byłem sobą - cokolwiek na mnie nie spadło stosunkowo szybko się z tego wygrzebywałem. Oczywiście to ja najwięcej dramatyzowałem, zakopywałem w używkach, zapominałem swojego imienia, nazwiska czy mieszkania. Ale wychodziłem szybciej na prostą. Może dlatego, że ja nie miałem takich zobowiązań. Moje życie sypało się tylko i wyłącznie mi na głowę, dzięki temu jakimi cienkimi niciami szyłem swoje relacje. Przyjaźnie, pół-związki, nic co mogłoby wpłynąć na mój dekadentyzm od czasu do czasu, było odpowiednie miękkie, z przesuwalnymi dowolnie granicami. W przypadku Camaela było kompletnie inaczej; był przekonany że już może zacząć układać sobie całe życie tak jak chce - a okazało się że wszystko jest nagle przeciwko niemu, włącznie z żoną, to musiało być bardzo bolesnym upadkiem. Trochę jakbyśmy oboje przymusowo skakali przez okno po śmierci matki. Tylko ja miałem przygotowaną stertę liści, a Camael głęboki grób. A teraz stoimy w nietypowej dla nas scenerii, w której na chwilę zachowujemy się jak bracia. Ale najdziwniejsze jest to, że ja tym razem jestem większą ostoją bezpieczeństwa niż Cam. Nawet nie odsunął się ode mnie i nie zarzucił zbędnego nic mi nie jest. Rzadko byłem świadkiem takiego otwartego przyznania się do słabości (szczególnie mi). Całuję brata w czubek głowy. - Proszę. To magiczny pocałunek braterskiej miłości. Za kilka dni Twoje troski znikną, a ty przypomnisz sobie co masz robić - mówię kompletne kocopoły, głaszcząc go delikatnie po włosach, bliźniaczo podobnych do moich. I chociaż nie ma w tym krztyny prawdę, czasem słowa pełne uczucia mogą chociaż na chwilę pomóc. Idę robić tę herbatę, chociaż ten wcale nie wyraził na nią chęci. Też nie wiedziałem co powinien zrobić Cam (czy mógł coś w zasadzie?). - Ja na Ciebie nie liczę wobec tego. Czy to Ci jakoś pomoże? - pytam dyrygując różdżką w trakcie otwierania szafek w poszukiwaniu herbaty i żmudnego przygotowywaniu filiżanek i saszetek. Patrzę w ślad za oburzoną sową odlatującą w parszywą pogodę. - Przemyśl jeszcze raz posadę opiekuna. Ucieczka przed pustym domem jest pewnie cholernie kusząca, ale nie wiem czy to dobry plan... Hej może wrócisz mieszkać z nami? Pomożemy ci w wychowywaniu. W sensie ja i Nanael - proponuję i zaklęciem podsuwam herbatkę bratu oraz sobie. Siadam naprzeciwko starszego Whitelighta, zsuwam na czubek nosa żółte okularki by mu się przyjrzeć i uśmiechnąć ciepło. Dodaję wcześniej imię siostry, żeby sobie nie pomyślał że ta pomoc w opiece nad dzieckiem to jego rodzeństwo, a nie ja i moje kochanki. Dość mechanicznie sięgam po zbyt śmierdzące papierosy brata, wsadzam je między wargi i wypuszczam dym w kierunku chłodnego powietrza za oknem.
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Natłok myśli go przytłaczał, głucha cisza także. Nie było złotego środka, nie było rozwiązania tego, jak się teraz czuł. Jakby ktoś wyrwał mu serce i nie zastąpił go niczym innym. Ziejąca pustką dziura jawiła się w jego piersi, a on nie potrafił jej zapełnić. Zazdrościł swojemu bratu, właściwie nie pierwszy raz. Chociaż wiedział, że Harry wcale nie miał w życiu łatwo – żadne z nich nie miało – to miał wrażenie, że koniec końców radził sobie z wieloma rzeczami lepiej. Camael często widział świat czarno-białym, podczas gdy miał wrażenie, że dla brata istniało wiele odmian szarości, które nie znajdowały się w zasięgu wzroku starszego Whitelighta. Mieszanina uczuć kotłowała się w jego głowie, sprawiając, że nie potrafił zebrać choćby i prostej myśli. Poddawał się, z każdą chwilą coraz bardziej i bardziej, opadał na dno, będąc gotowym pociągnąć za sobą wszystko co stanie na jego drodze. Bał się, po raz pierwszy w życiu był tak otwarcie przerażony, doprowadzając do odwrócenia dawno już przyjętych ról. To nie on teraz był filarem, o który wszyscy mogli się oprzeć. Tym razem potrzebował oparcia w innych, słaniając się na własnych nogach. Hariel w tej sytuacji był sobą, w pełnej okazałości, co sprawiło, że chłód ogarniający Camaela nieco zelżał. Coś znajomego, stałego, było właśnie czymś czego potrzebował. Nie odsuwał się od brata, nie zaprzeczał jak to miał w zwyczaju, nie ukrywał już niczego, nie mając na to choćby i namiastki siły. Wszystko się zawaliło, cała dotychczasowa rzeczywistość spadła mu na głowę i nie miał pojęcia jak z powrotem poskłada ją w całość. A jednak blady uśmiech, nawet go nie przypominający, drgnął kącikami ust Cama, kiedy bliskość brata pozwoliła mu wziąć oddech, po raz pierwszy pełen od dłuższego czasu. Obserwował jak ten przygotowywał herbatę, choć nie czuł, by był w stanie cokolwiek przełknąć. Przeniósł spojrzenie na stertę papierów, która piętrzyła się na biurku i którą miał nazajutrz odnieść dyrektorce. Wszelkie niezbędne formalności, by dopełnił objęcie opiekuna Slytherinu, każdy pergamin skrupulatnie przez niego wypełniony. Ale Hariel miał rację, robił to tylko dlatego, by uciec od domu, w którym nie potrafił więcej przebywać, jednocześnie nie potrafiąc go opuścić. — Wynająłem opiekunkę — powiedział powoli i cichym głosem, jakby nie używał go od dłuższego czasu, odchrząknął — Nie wiem czy tego nie potrzebuję, posady opiekuna, czegoś nowego i zajmującego myśli — bo o córce na razie myśleć nie potrafił. Ilekroć to robił, miał przed oczami wyjeżdżającą Beatrice, żonę, która nie pisała do niego listów, która nie odpisywała na jego wiadomości. Było za wcześnie, a przynajmniej taką miał nadzieję, liczył na to, że z czasem pokocha swoją córkę tak jak powinien, bez wyrzutów i obaw, że się nie nadaje. — Zgodzisz się zostać chrzestnym? — zapytał nagle, przenosząc wzrok wprost na brata.
C. szczególne : podobny do Camaela, wręcz myląco gdyby nie oczy i pieprzyk nad górną wargą | pachnie perfumami z nutą sosny | nosi super buty, które tworzą za nim kwiatkowy korowód | zawsze ma kolorowe okularki na nosie
Sam nigdy nie wiem jak ocenić nasze życie. Z jednej strony żyliśmy sobie jak królowie w wielkie rezydencji. Ja nie musiałem za nic płacić, nie pracowałem sto lat. Wszystko wydawało się zbyt piękne by było prawdziwe. I tak było. Z jednej strony pieniądze i prestiż. Z drugiej - wizja życia pod kloszem z wyznaczoną przez ojca narzeczoną. Ja starałem się robić wszystko, by z naszego szarego życia rodzinnego brać jak najwięcej pozytywów. Roztrwaniać fortunę rodziców, robić co chcę póki mogę. O ile mój brat oponował przeciw rodzinie w wyraźny sposób - starając się odejść od Whitelightów jak najdalej w dziedzinie pracy, a także jeśli chodzi o dobór żony. Ja raczej udawałem, że wszystko jest w porządku, a potem sabotowałem na przykład swoje ewentualne przyszłe małżeństwa celowo dając się przyłapać na licznych nierządach. Gdyby nie fakt, że ojciec bał się, że straci mnie tak jak Cama, a byłem jego jedyną (jakże marną) nadzieją, pewnie nie uchodziłoby mi to tak na sucho. Nie wiem jak to się stało, że teraz byłem silniejszy niż Camael. Wydawało mi się wręcz miesznie, że to ja mogłem powiedzieć bratu nie martw się, będzie dobrze. Może dlatego, że to jego sytuacja była tak zła jak moja jeszcze nigdy. Tylko że ja - chociaż robiłem miliony głupot - nigdy nie dopuściłbym to samodzielnego wychowywania dziecka przy takiej rodzinie jak nasza. Prędzej bym uciekł jak tchórz. Poleciłbym to bratu, ale nie sądzę że by skorzystał. Głaszczę brata po włosach kiedy na jego twarzy pojawia się pół uśmiechu. Przekrzywiam głowę z zastanowieniem kiedy tłumaczy, że wynajął opiekunkę i potrzebuje dodatkowego zajęcia. Kiwam tylko głową. Nie uda mi się go od tego odwlec. A może to i faktycznie dobrze mu zrobi. Kiedy słyszę pytanie aż klaszczę w dłonie radośnie. - Oczywiście! Będę cudownym ojcem chrzestnym. Przysięgam! Nawet nie będę pił podczas opieki - obiecuję z ręką na sercu. To smutne, że muszę próbować być bardzo przekonujący, żeby przypadkiem Cam nie zmienił nagle zdania. - Przednio! Słyszałeś jakieś radosne wieści od ojca? Kurcze... miałem znaleźć jakiś przyjemny temat a tak zacząłem... Och... No dobrze. Wiesz co u Nany? To też niezbyt wesołe, skoro muszę pytać o siostrę z którą sam mieszkam... No nic może jakieś ciekawe ploteczki mi powiesz? Ja na przykład ostatnio sypiam tylko z Irvetą i muszę prędko zmienić ten stan, bo jestem prawie monogamistą - zaczynam paplać jakieś pierdoły, byle tylko zajęć myśli Camaela. Kręcę się na miejscu i staram się wyłapać spojrzenie brata spod żółtych oprawek. - Oczywiście jeśli chcesz możemy porozmawiać o poważnych rzeczach - dodaję jeszcze, bawiąc się papierosem między palcami.
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Nie wiedział czy się śmiać, czy płakać kiedy pisał listy do dwójki chłopaków – swoją drogę dwójki dorosłych chłopaków, którzy powinni mieć choć odrobinę oleju w głowie. Nie wiedział co z tym począć, ale wiedział też, że absolutnie nie mógł tego zostawić. Sam wziął na swoją głowę obowiązki opiekuna, więc teraz rzecz jasna zamierzał się z nich wywiązać. Jednak to, czego absolutnie nie potrafił zrozumieć, dotyczyły przede wszystkim faktu, że będzie najwyraźniej musiał rozwiązywać konflikt pomiędzy dwójką dwudziestolatków. Potrafiłby zrozumieć, gdyby Alphard właśnie słał listy w stronę piętnastolatków, ale to? Westchnął, żałując po raz kolejny, że w tej szkole nie mógł swobodnie zapalić. Kiedy tylko jego sowa wróciła – rzucił jej przysmak za dobrze wykonaną robotę i zerknął na srebrny zegarek, zdobiący jego nadgarstek, uznając że przecież i tak nie było co się ich spodziewać przed wyznaczonym czasem. Przeklinając brzydko w myślach barierę antyteleportacyjną na terenie zamku, skierował się więc do kuchni, uznając, że nie przeżyje tego dnia bez kolejnej kawy, której zapach niedawno osiadł na nim prawie tak samo mocno jak woń dymu papierosowego. Wymienił uprzejmości ze Skrzatami, choć jego krewni najpewniej przy tym przewracali się w grobach. Odmawiał jednak raz po raz proponowanych smakołyków i potraw, uparcie powtarzając, że kawa wystarczy, w dodatku całkiem czarna, choć słodzona. Opadł przy biurku w gabinecie, dziękując Merlinowi za samonagrzewający kubek, bowiem wędrówka z kuchni sprawiłaby, że napój w jego ulubionym, zielonym naczyniu już dawno byłaby zimna. Czasem się zastanawiał jakim cudem w trakcie szkoły zdążał na wszystkie zajęcia, ogrom zamku sprawiał, że wszędzie było daleko. Poznał go już co prawda jak własną kieszeń – choć wciąż był przekonany, że nie tylko Wielkie Schody zmieniały swoje położenie, niektóre pomieszczenia z pewnością również i wcale nie mówił o Pokoju Życzeń. Zajął się porządkowaniem sprawdzonych prac domowych, tych czekających na sprawdzenie i tych, które porzucił w połowie, rzecz jasna zajmując się czymś ważniejszym – lub zwyczajnie idąc na papierosa, w końcu to uzależnienie było już jego nieodłączną częścią. Miał oczywiście masę pracy, ale cóż, Camael od lat lepiej imał się obowiązków, gdy większość już smacznie spała. Teraz czekał.
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Spodziewał się listu od Camaela, a mimo to głośno westchnął, gdy przeczytał jego treść. Nie mógł powiedzieć, że cokolwiek go zaskoczyło, może względnie brak jakichkolwiek założonych z góry założeń, choć to, że nie było ich w liście, też jeszcze o niczym nie świadczyło. Solberg nie miał za wiele na sumieniu choć mimo to, z ciężkim sercem odłożył notatki i zaczął zbierać się na pierwsze piętro. Nie do końca chciał przechodzić przez tę rozmowę. Właśnie o tym myślał, gdy zobaczył @Lockie I. Swansea, który widocznie szedł w tym samym kierunku. -Dostanę Wybitny z Wróżbiarstwa, jak zgadnę, gdzie idziesz? - Przywitał kumpla z lekkim uśmiechem, po czym obydwoje pokonali resztę drogi. -Bry. - Przywitał się zdawkowo z Opiekunem Slytherinu, gdy zapukali do drzwi jego gabinetu i otrzymali pozwolenie na wejście. -Chciał nas Pan widzieć. - Stwierdził oczywiste, ale co innego miał niby powiedzieć?
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Nie, żeby był jakimś szczególnie grzecznym czy ogarniętym uczniem, absolutnie, ale faktem było, że za często na dywanik nie chodził, bo może i kretyn, ale nie taki głupi chyba, a tu proszę. Jednak. Wpatrywał się w list od opiekuna domu, jakby mu zabrakło szarych komórek do rozumienia języka pisanego, ażeby ostatecznie zreflektować się i ruszyć dupę, bez entuzjazmu, na drugie piętro. Nie miał najmniejszych wątpliwości, w czym rzecz, chociaż dalej niekoniecznie rozumiał, co złego zrobili, więc jeszcze miał złudną nadzieję, że to może w innej sprawie. Może chodziło o jego matkę? Dopiero słysząc Solberga, uśmiechnął się wesoło, unosząc brwi. - Może chcą Ci dać prefekta i potrzebują mnie na świadka? - wypalił cokolwiek z dupy, bo oboje wiedzieli o co chodzi. Zanim weszli do gabinetu Lockie przytrzymał się i spojrzał Maxowi w oczy. Wiedział, że Max wie. I Max wiedział, że Lockie wie, że nie było krzty złej woli w incydencie na schodach. Trudno tylko gdzie to wyjaśnić nauczycielowi. Dwóch rosłych chłopów weszło do eleganckiego gabinetu Whitelighta, jak dwie małe dziewczynki nagle nie wiedząc co ze sobą zrobić. Lockie patrzył gdzieś po kątach, nie dokładając nawet swojego "Bry" do tego oszczędnego powitania Solberga, po czym stanął jakoś tak niezręcznie, nie wiedząc, co zrobić z rękami, czy wsadzić w kieszenie, czy spleść za plecami, uniósł pytająco brwi, obserwując mistrza transmutacji.
Camael Whitelight
Wiek : 29
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 185
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Nieznacznie drgnął, gdy do uszu dobiegł odgłos pukania w drzwi i zawołał krótkie „proszę”. Nie kwapił się jednak, by poprawić się na krześle, więc wciąż siedząc nieco bardziej wygodnie niż zapewne powinien i odchylając się odrobinę za bardzo niż pewnie wypadało, obserwował dwójkę wchodzącą do gabinetu i idącą jak na jakieś skazanie. Powstrzymał się od parsknięcia śmiechem, zachowując powagę i w duchu dziękując, że przez większość swojego życia musiał nosić tę maskę, której choć szczerze nienawidził, to pomagała mu nie dać po sobie poznać pewnych rzeczy. Uniósł jednak brew w niemym pytaniu i zaraz potem pokręcił głową, może zerkając na nich odrobinę kipiąco. — Wyglądacie oboje jakbym miał zaraz rzucić na was jakąś niewybaczalną klątwę — powiedział, z tym samym ironicznym uśmiechem nieznacznie błądzącym w kącikach jego ust i westchnął, nachylając się teraz i opierając łokciami o biurko. Zazwyczaj stronił od tej bariery, którą stanowił mebel, ale tym razem chyba nie zamierzał się fatygować i wstawać, wszyscy przecież tutaj byli dorośli, a przynajmniej tak sądził. — Na Merlina, siadajcie przecież — powiedział, ruchem różdżki przysuwając dwa – wygodne – krzesła niemal zmuszając do zajęcia miejsca. Miał kilka pomysłów na poprowadzenie tej rozmowy, ale teraz uznał, że żaden się nie nadaje. Co znacznie utrudniało sytuację, bo choć Camael bywał chaotyczny, to w podobnych przypadkach za chaosem nie przepadał. Postawił jednak na szczerość i przesunął po biurku list, który dostał od profesor Vicario. — Wiecie, ja miewam problemy z trzecioklasistami i niespecjalnie mnie to zaskakuje, bo wszyscy pamiętamy jak to jest być trzynastoletnim chłopcem… — zaczął, nie dając im właściwie czasu na spokojne zapoznanie się z treścią listu — Chcecie ciastko? — zapytał jeszcze, wskazując na talerz pełen smaczności, które najpewniej zostawiła mu Gwen (dzięki ci za nią Merlinie), kiedy prowadził rano lekcję — Ale żebym ja musiał pouczać dwóch wyrosłych studentów, to aż mi się wierzyć nie chce — dlatego też patrzył na nich z powątpiewaniem, może nauczycielka zielarstwa trochę dramatyzowała? Miał szczerą nadzieję, uważał, że Vicario miała skłonności do przesady, gdyby go ktoś o zdanie zapytał, ale rzecz jasna tego już nie powiedział głośno. — Nie jestem jakimś starym dziadem, żeby kazać wam teraz czyścić izbę pamięci – choć może powinienem – ale bardzo chętnie dowiem się, dlaczego właściwie zrzucacie się ze schodów? — spojrzał na nich wyczekującym, aż nieco zmęczonym wzrokiem, w którym wciąż widoczna była doza powątpiewania w całą tę sytuację.
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
-Też tak sądzę. Naczelnego od razu. - Odpowiedział kumplowi z uśmiechem. To dopiero by była niespodzianka, gdyby zamiast ich zjebać, postanowili jakkolwiek nagrodzić. Ciężko było powiedzieć, żeby Max był specjalnie zbity tą sytuacją. Bardziej przyjął to z dziwnym dystansem i po prostu marzył o tym, żeby spotkanie z Camaelem już się skończyło. Nawet jeśli jeszcze się do końca nie zaczęło. Oczy chłopaka zaziały nienaturalną pustką, a jego twarz widocznie się spięła na wspomnienie niewybaczalnej klątwy. Zaraz jednak spróbował to zamaskować lekkim uśmiechem i rozsiadł się na wskazanym mu krześle. -Lepiej być gotowym na wszystko w tym zamku. - Zażartował, co miał w zwyczaju, gdy tylko czuł się jakkolwiek niekomfortowo. Wiedział, że Camael raczej nie postępuje bez logiki, ale też nie był kimś, z kim można było lecieć w chuja. Zostawało więc czekać na rozwój sytuacji. Bardziej dziwiła Maxa reakcja Lockiego, który zdecydowanie miał jakąś winę wypisaną na twarzy. -Dzięki. - Odmówił ciastka, bo siedząc nad referatem na Runy, wpierdolił chyba całą skrzynię kociołkowych piegusków. Zaraz też rzucił okiem na podsunięty im pergamin, ale słowa nauczyciela nie pozwalały mu dokładnie skupić się na czytanych słowach. -A jaka jest szansa, że nam Pan uwierzy? - Kąciki jego ust uniosły się nieco wyżej, bo poniekąd spodziewał się, jak to wszystko może pójść. Dlatego też niechętnie postanowił zabrać się za opowieść, by przedstawić, jak to wyglądało z jego strony. -Wbrew temu, jak to wyglądało, to nie był żaden przejaw agresji, ani nic. Coś... - Tu się zawahał, nie do końca pewien, co i ile chce dokładnie powiedzieć. -Coś się stało na zajęciach z Koła Realizacji Twórczej. Spanikowałem i wpadłem na tego gamonia. Kontaktu z rzeczywistością nie miałem za grosz, więc gdyby Lockie mnie nie sprowadził na ziemię....- Wzruszył ramionami, bo zdecydowanie nie chciał kończyć na głos tego zdania. -To wszystko przypadek. Ja dostałem raz, odruchowo mu oddałem i na tym się skończyło. A jak przyszła Profesor Vicario to właśnie miałem go poskładać i wrócić do lochów. - Zakończył, streszczając to wszystko. Nie widział w tym wielkiej filozofii, ani tym bardziej nie czuł się źle z całym zajściem. Jeden cios w mordę był zdecydowanie lepszy niż większość rzeczy, która chodziła mu wtedy po głowie.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Lockie miał zerowe doświadczenie z poważnymi pogadankami. Jego matka traktowała go, jak traktowała, a ojciec umarł za szybko, by pokazać dziecku, na czym polegają poważne rozmowy z dorosłymi. W Trausnitz był czołowym zjebem, ale nigdy w zakresie łamania regulaminu, a teraz? Czuł się niezręcznie, było mu niewygodnie. Uważał, że nie zrobił niczego złego i rozdmuchiwanie sytuacji między nim a Maxem do skali wzywania do opiekuna na dywanik wydawało mu się kompletnie poza proporcją. Z uwagą oglądał kąty pomieszczenia,, a kiedy nakazano mu usiąść, to usiadł, biorąc głęboki wdech i unosząc brwi. Tym bardziej był niepocieszony, że do trzynastolatka było mu dość daleko i niemal godziło to w jego dumę, że ktoś może zakładać, że przejawia zachowania pokroju trzynastolatka. Mimo że przejawia, ale przecież nie publicznie. Wziął jedno z ciastek, czerwone i błyszczące jak lusterko, żeby popatrzeć na siebie w lukrowym odbiciu. Swasnea westchnął dziwnie i poczochrał się po włosach, czując, że odpowiedź "No, tak jak Maks powiedział" będzie raczej niewystarczająca. - Zobaczyłem go, jak przed czymś ucieka, tylko że nic tam nie było. Znam to ...uczucie. Bycia w swojej głowie. - powiedział, obserwując światło migoczące na gładkiej powierzchni lukru- Nie miałem ze sobą różdżki więc, no, pierdolnąłem mu, żeby się ocknął. Na mnie zawsze działa, więc... - -wzruszył ramionami. Zaczynała go boleć głowa, więc zaraz skrzywił się okropnie. - Potem spadłem ze schodów, ale zanim mnie zdążył nastawić, to przyszła Vicario i o. - rozłożył ręce- Nikt nikomu nie chciał robić krzywdy, Maks jest moim bratem. - na pewno większym niż którykolwiek inny z którym dzielił nazwisko. Poprawił usadowienie w fotelu i ugryzł ciastko, delektując się jego wybitną malinowością. Nieco... pikantną? - Nie wiem, w którym momencie łamaliśmy regulamin. Na moje, to cały szum jest o nic naprawde. Chyba że ta plama krwi na schodach, ale to przecież można sprzątnąć jednym zaklęciem...
C. szczególne : tęczówki w kolorze oceanu; bransoletka z morskiego szkła i syrenia bransoleta; zapach Lordków i drzewa sandałowego; tatuaż z Oazy Cudów na łopatce; pierścień kameleona
Nie wiedział jak to wyglądało i właśnie po to ich zaprosił do gabinetu. Nie chciało mu się przecież biegać za nimi po całym wielkim zamku, zdecydowanie na to nie miał ochoty, co prawda od lat nie gubił się już w tej szkole, to jednak jej zakamarki wciąż potrafiły go zaskoczyć, więc dużo łatwiej i przyjemniej było posłać im sowę z nadzieją, że tym razem Alphard nikogo nie podziobał. Przyglądał się im z lekko zmarszczonymi brwiami, podpierając brodę na dłoniach. Nie zamierzał dawać im szlabanu, ani nawet odejmować punktów, bo inny nauczyciel już to zrobił. Nie było więc sensu karać ich raz jeszcze, a wyglądało nawet na to, że w ogóle nie było za co karać. Nie do końca rozumiał o co dokładnie chodziło, ale historia studentów była zgodna. Musiał jednak z nimi porozmawiać, jakby chcąc się zorientować w sytuacji, czy na pewno jego interwencja nie była konieczna. Nie wyglądali jednak jakby chcieli sobie skakać do gardeł i miał nadzieję, że to nie pod wpływem jego obecności. — Po pierwsze – jakbym nie chciał wam wierzyć, to nie marnowałbym czasu na tę rozmowę i od razu wlepiłbym wam szlaban. Z racji jednak na to, że mnie tam nie było, a list od profesor Vicario — położył nacisk na tytuł nauczycielki, patrząc przy tym wymownie na Lockiego — jest całkiem jednoznaczny i wynika z niego, że okładacie się jak dwa górskie trolle na środku wielkich schodów, to chciałem się upewnić, że profesor nieco dramatyzowała — odchylił się na swoim fotelu, wyciągając długie nogi przed siebie. Sam wziął sobie jedno ciastko i przez chwilę siedzieli w ciszy, a Camael zastanawiał się jak ma wytłumaczyć tym dwóm łbom, że bicie się na środku szkoły nie zostanie odebranie jako n i c. Westchnął. — Rozumiem, że nie mieliście złych zamiarów, ale wolałbym żebyście nie dawali sobie w gęby na wielkich schodach… Szum o nic, a jednak dostałem spanikowany list, że wydalony dwa lata temu pan Solberg teraz urządza bijatyki w szkole i zrzuca ze schodów innych studentów — uniósł brew — Przykro mi Max, ale musisz uważać dwa razy bardziej niż inni uczniowie i jestem pewien, że o tym wiesz. Zapytałbym co takiego wydarzyło się na tym kole, ale mam dziwne wrażenie, że i tak mi nic nie powiecie — bo gdyby chcieli, to już by to zrobili, Whitelight nie był głupi.
She couldn't care less, and I never cared more, so there's no more to say about that.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Wiedział, że Whitelight nie jest tak nastawiony jak większość spierdolonej kadry tego zamku, ale jednak po latach nauki w tych murach, nie do końca ufał, że ktokolwiek tutaj chce jeszcze wysłuchać, co uczniowie mają do powiedzenia. Nic więc dziwnego, że przybrał postawę obronną na starcie, choć z drugiej strony, nie był już tym małym zastraszonym ślizgonem, co podczas pierwszych wizyt na dywanikach opiekunów domu. Irytowało go, że musiał się tłumaczyć akurat z tego. -Nie tym razem, profesorze. - Odpowiedział na całe to okładanie się jak górskie trolle, uśmiechając się nieco do Camaela. Nie było co czarować, że nigdy nie dopuściliby się przemocy, bo Max nie raz czyścił przez to kible, czy pomagał jakimś pierwszakom w odrabianiu pracy dla Pattola, ale dzisiaj, a raczej tamtego dnia, sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Już miał nadzieję, że wyjdzie stąd w dobrym humorze, gdy niespodziewanie ogarnął go wkurw, gdy jego uszu dotarło kilka bardzo znaczących słów. Jego szczęka od razu się zacisnęła, a słowa zdawały się ciężkie, jakby mówienie sprawiało mu ogromną trudność. -Tak, wiem. - Odpowiedział sucho, bo nie trzeba mu było przypominać, że krzywy oddech może być dla niego biletem w jedną stronę. -Nie powiem, bo nie widzę, by cokolwiek miało to zmienić. Hogwart raczej nie interesuje się naszymi sprawami, dopóki nie dochodzi do tragedii, którą trzeba jakoś wyciszyć. Przykro mi, ale nie wróciłem tu dlatego, że zacząłem wam ufać, a o pewnych rzeczach rozmawiam tyko z osobami, które darzę tym zaufaniem. - Odpowiedział, samemu będąc zdziwionym, że te słowa opuściły jego usta. Pewne rany wciąż bolały i chyba nie miał już siły tego ukrywać.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Lockie I. Swansea
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 192
C. szczególne : zawsze długi rękaw, nosi bransoletkę z ayahuascą, zapach cytrusowo-drzewny, piżmowy, ziemisty, jest *duży*, mówi z akcentem
Obracał w palcach lukrowane ciastko, by ostatecznie odłożyć je na krawędź talerzyka, za co pewnie oberwałby ścierą w łeb od nauczycielki magicznego gotowania, która ewidentnie miała pierdololo na punkcie zarazków. Patrzył gdzieś w ścianę, na półki za Camaelem, na podłokietniki krzesła, wszędzie, byle nie na opiekuna domu. Można powiedzieć, że choć próbował, nie udało mu się zamaskować wywrócenia oczami na profesor Vicario, która na każdych zajęciach zachowywała się raczej, jakby była bardziej ich ziomalką niż nauczycielką, ale nie próbował, więc byłoby to kłamstwem. Przez myśl mu przeszło, że gdyby takie dwa wieprze jak on i Max chciały się okładać na serio, to taka babeczka jak profesor Vicario nie byłaby w stanie między nich wejść bez porządnych zaklęć. Jego pierwsza reakcja, inna niż patrzenie w ściany i sufit, pojawiła się w momencie wypomnienia przez Whitelighta tego, że Max został wydalony ze szkoły i przez to miał się niby starać podwójnie. Głowa machinalnie odskoczyła mu, tym razem wpatrując się złotym spojrzeniem prosto w Camaela, choć z twarzą dalej pozbawioną głębszego pomyślunku czy emocji. - Nie wiem co się wydarzyło na tym kole, nie było mnie na nim. - wzruszył ramionami - W pewnych momentach życia nie trzeba wiedzieć co się stało, żeby wiedzieć, że coś się stało. - co za filozoficzne wynurzenie, ale nie widział powodu, by drążyć temat. Nawet jego niekoniecznie interesowało, co też goniło Maxa, ale wiedział, że nie było to dobre. Sam by się nie chciał do tego przyznawać, chuj, nie chciałby nawet o tym pamiętać, gdyby coś wsiadło mu na łeb do takiego stopnia paniki, w jakim Solberg na niego wpadł na schodach. - To kwestia tego, że dajemy zły przykład? - uniósł pytająco brwi - To chce nam Pan na tej pogadance przekazać? - nie był najbystrzejszą żabą w stawie, ale totalnie nie rozumiał tej powagi sytuacji. Ani on ani Max nie uskarżali się na nic, już nawet magipolicja nie wszczynała dochodzenia, jeśli nikt nie zgłaszał przestępstwa, ale Hogwart musiał zawsze wyrabiać swoją spierdoloną normę- Profesor n i e c o dramatyzowała. Gorsze bójki zdarzają mi się z własną matką, a jest na oddziale dla stałych pacjentów w świętym Mungu. - żachnął się, znów przenosząc spojrzenie na kasetony łączące sufit ze ścianą- To ja pierdolnąłem go pierwszy - dodał, po czym spojrzał na Solberga- ...więc bardzo przepraszam Cię Max za niesprowokowany atak, kajam się. - złożył dłonie na brzuchu i przeniósł spojrzenie na Whitelighta - Mam iść myć kible czy polerować puchary?