Nie wiedział do końca czy się cieszy, czy jednak jest zdenerwowany. Kolory ścian zmieniały się co chwila, kiedy to jedna z emocji wyprzedzała drugą, a jego powoli zaczynało to irytować. Rodzina miała go uspakajać, a on znienacka dowiedział się, że nie jeden, a d w ó c h jego braci nagle zaczynało pracę w Hogwarcie. Czuł się dziwnie i takie też były połączenia kolorów na pokrowcu do gitary, którą miał zarzuconą na plecy, gdy tylko patrzył na jego paski, które ściskał w dłoniach. Usilnie starał się nie myśleć o tym, że powodem, dla którego tak nagle się pojawili, był zdecydowanie zbyt szybko pogarszający się stan mamy. Pokręcił głową, nie mógł o tym myśleć, nie chciał, by na spotkanie z braćmi świat stracił kolory. Bo w głębi serca się cieszył, nie wdział ich – nie licząc świąt, ale wtedy każdy był skupiony na budowaniu świątecznej atmosfery i pomaganiu w restauracji taty, w końcu jak co roku organizował duże wydarzenie – szmat czasu, więc choć nie chciał otwarcie przyznawać stęsknił się niemiłosiernie. Czekał cierpliwie aż wielkie schody zechcą współpracować i myślał intensywnie co im w ogóle powinien powiedzieć. Nie oblewał żadnego przedmiotu, chociaż w żadnym też nie był, cóż, dobry. Zmarszczył brwi, bo przecież na pewno nie chciał rozmawiać o tym jaki to był niewystarczający, nijaki. Powoli szedł korytarzem na pierwszym piętrze, uznając, że chciał jednak znać powód, dla którego oboje wrócili. Na pewno? Drzwi do gabinetu Lennoxa były fioletowe z niepokoju, który z jakiegoś, niewytłumaczalnego powodu, wciąż czuł. A jeśli przyjechali się pożegnać z mamą? Nie, na pewno nie. Zapukał dwa razy i wszedł do pomieszczenia, nie czekając na odpowiedź, bo i po co. Przecież spotykał się z braćmi, a nie profesorami. Miał taką nadzieję w każdym razie. Gdy tylko ich zobaczył, wszelki niepokój i stres uleciały, a na twarzy piętnastolatka pojawił się szeroki uśmiech. — No ładnie się urządziłeś — powiedział, żartując sobie, bo gabinet był w totalnej rozsypce. Sądził, że już się uporał z tym wszystkim, ale może nie miał czasu. Riley nie miał pojęcia czego wymagało zostanie nauczycielem i wątpił, by kiedyś chciał się o tym przekonać na własnej skórze, dlatego nie wnikał. Stanął tak na środku, czując się głupio, bo nie wiedział czy powinien ich objąć, czy może jednak zachować godność.
Otwieram drzwi od gabinetu dosłownie tyłkiem i wchodzę do środka bez pardonu. A za mną, wraz z machnięciami różdżki pojawiało się coraz więcej pudeł w zmniejszonej wersji, ale nadal było ich tak dużo, że wyglądało na to jakbym przyniósł tu cały swój dobytek. Kiedy większość uda mi się wpakować do środka odwracam się z triumfalną miną, by rozejrzeć się po swoim gabinecie i widzę... burdel i Lennoxa. - Co jest? - pytam oburzony, bo przecież ja zadbałem o wystrój już znacznie wcześniej. Mój estetyczny zmysł nie wytrzymałby nawet chwili w takim... czymś. Może i nie trudno zauważyć Noxa obok mnie, ale ja przez pieczołowite wpierdzielanie wszystkiego do środka, nie zorientowałem się w swojej pomyłce. - BRACIE! - krzyczę nagle i biegnę wesoło do Lenny'ego i obejmuję go z swojej całej, marnej siły. Oplatam go rękami, a moja magiczna złoto - różowa szata czarodzieja owija się samoistnie wokół niego. - Urosłeś! - powtarzam ten sam żart co zwykle i uśmiecham się do niego promiennie. - Kurde, co jest, to twój gabinet? Musieli nas pomylić, dając mi namiary! Nie dziwne, w końcu jesteśmy tacy podobni... - mówię i szukam po kieszeniach karteczki z numerkiem gabinetu, by sprawdzić czy aby na pewno to ja tutaj nie popełniam jakiegoś faux pas. Już podnoszę rękę by pokazać braciszkowi, że to nie mój błąd i wtedy wchodzi najmłodsza latorośl naszego rodu. - RILEY! - krzyczę dla odmiany i kiedy ten podziwia wnętrza bałaganu Noxa, ja już biegnę ku niemu, by również przytulić go ciepło. Rękawy mojej szaty ponownie zawijają się wokół niego. Całuję go po policzkach trzy razy, jak grube ciotki na imprezach rodzinnych. - Wyobrażacie sobie! Znowu razem! Szkoda że nie możemy spędzać wszystkich lekcji wspólnie, to byłoby super. Ale możesz wpaść na jakąś Nox do mnie, nikogo nie wykluczam - oznajmiam nadal kołysząc się z młodszym bratem w ramionach. Czy faktycznie cieszę się z tego wszystkiego tak jak to okazuję? Raczej tak. Wszystko mogło się dla mnie tam w mojej branży skończyć znacznie gorzej, a tak mam nowy start, może mniej prestiżowy, ale wymówki dla których mogłem wrócić pojawiły się jak szczęście w ogromnym nieszczęściu.
Trochę nie brał pod uwagę tego, że musi sobie teraz urządzić cały gabinet - niby logiczne, ale jako asystent w Riverside nie został dopuszczony do takich luksusów... i chyba trochę zakładał, że dostanie przynajmniej jakieś biurko i fotel, a on dobierze sobie obrazki na ściany. Najwyraźniej jednak wszystko miało być na jego głowie, co w sumie było ciekawym wyzwaniem, oczywiście pomijając fakt, że jedyną aktualną opcją siedzenia były pudła albo podłoga. - Hm? - Zdziwił się, w końcu wszystkie jego pudła już chyba dotarły, a tu nagle do środka zaczęły wpadać kolejne... niesione przez całkiem znajomego rudzielca. - BRACIE! - Odpowiedział równie entuzjastycznie, śmiejąc się już w ciasnym przytuleniu, z którego niezbyt potrafił się wyplątać, bo jakiś kawałek rękawka chyba polubił go za mocno. - Merlinie, Easy, zwolnij - parsknął. - Ja tu dopiero próbuję przetrawić, że masz mieć jakikolwiek gabinet! Nie wiedziałem, że...- RILEY! - Podczepił się, tym razem udało im się złapać jakiś synchron. Jest szansa, że zaraz cały Hogwart będzie wiedział o ich małym reunionie. - No wreszcie jesteśmy tu wszyscy w tym samym czasie - przytaknął, zagarniając Riley'a do krótkiego przytulasa. - Zaraz się okaże, że jeszcze będziesz miał nas dość... dobra, czekajcie, tu gdzieś ją jakieś poduszki na pewno... - rozproszył się, rozrywając - ręcznie, co w jego przypadku mogło wydawać się dość dziwne, skoro większość swojego życia nie pozbywał się różdżki z ręki - taśmę z jednego pudła, przegrzebując jego zawartość. - Eeee, nie no, na książkach nie będziemy siedzieć... - Cóż, nie spodziewał się gości!
Nie musiał wcale decydować, ponieważ bracia zdecydowali za niego. Zanim się obejrzał już porywali go w ramiona i jak zwykle dziwne ubranie Issy’ego go oplatało, a ramiona Lennoxa zamykały go w niedźwiedzim uścisku. Stał tam jak taki kołek, nieporadnie klepiąc ich po plecach i krzywiąc się ni to w uśmiechu, ni to w czymś innym. Świat za to pokrył się purpurą zakłopotania, kiedy bracia skupili na nim swoją uwagę – odzwyczaił się od tego. Wyjeżdżali często i na długo, a on sobie jakoś tam radził, raz lepiej, raz gorzej, wymienianie jednak listów było już czymś, do czego się przyzwyczaił, choć z początku nie wiedział jak dokładnie przelewać myśli na papier. Stały się normą, która znienacka została zaburzona. Nie spodziewał się tego, trochę się czuł jakby rzeczywistość waliła mu się na głowę i wciąż nie potrafił zdecydować czy bardziej się cieszył, czy był zmieszany. — Może w końcu nauczysz się czegoś przydatnego — powiedział do Lenny’ego, kiedy tylko Issy zaproponował mu lekcję, szczerząc zaraz zęby w uśmiechu i nagle poczuł ja ta dziwna powłoka zakłopotania i niepewności znika, a osobliwy kolor znika z pola jego widzenia. Zdjął z pleców gitarę, którą nosił ze sobą zamiast plecaka z podręcznikami, bo na co mu jakieś podręczniki… Riley nie był przykładnym uczniem, nie był molem książkowym, ani nie wybijał się niczym specjalnym na tle innych uczniów, ale już dawno przestał się tym przejmować. Był, no, Riley’em i to mu wystarczało. Oparł futerał o ścianę i rozejrzał się dokładniej po pomieszczeniu, które było w tragicznym stanie, w każdym razie na pewno nie nadawało się do przyjmowania gości, ale co on tam wiedział. — Dlaczego tak nagle wróciliście? — zapytał nagle, nie mogąc dłużej powstrzymać ciekawości i błagając w duchu Merlina, żeby jego wcześniejsze domysły nie były wcale prawdą. Odwrócił się od ściany, o którą opierał się teraz instrument i przeniósł na nich spojrzenie jasnych tęczówek. — Przez mamę? — dopytał. Riley chciał mieć jasność, chciał móc się przygotować, o ile to w ogóle było możliwe. Nic nie mógł poradzić też na to, ze gdy tylko wspomniał o mamie – wszystkie kolory poszarzały. Pokój nie był całkiem bezbarwny, ale pozbawiony wyrazu. To zawsze się działo, ilekroć o niej wspominał.
- No ty powinieneś być przyzwyczajony do gabine... - wpadam w słowa Lennoxowi po powitaniach, ale nie udaje nam się przegadać się nawzajem, bo wchodzi do nas najmłodszy z Rainów i już obydwoje porywamy go w ramiona. Przez chwilę aż ściska mnie ze wzruszenia, że oto tak jesteśmy razem wszyscy! Ale już po chwili rozdzielamy się i jedynie moje rękawy głaszczą jeszcze ramiona moich braci. Już po chwili ględzę coś wesoło i posyłam jeszcze pełen zadowolenia uśmiech do Riley'a kiedy ten bardzo zacnie szkaluje naszego brata, więc chichoczę wesoło. Zerkam na Lennoxa, który próbuje coś tam przegrzebać się przez swoje liczne pudła. Na chwilę przestaję się szczerzyć i przyglądam się jak Nox ręcznie otwiera jakiś karton. Zwykle nawet nie ruszał się z biurka by coś wziąć, albo wyrzucić śmiecia. Nic jednak nie komentuje tylko przyglądam się z zastanowieniem młodszemu (aczkolwiek znacznie większemu) bratu. - Och, daj spokój z tym twoim zapyziałym gabinetem, weźcie każdy po moim pudle i idziemy na wieżę, mój już prawie cały jest zrobiony, a na dodatek mam dla was piękne kurtki na zimę - chwalę się i już macham różdżką na jakiś karton i wciskam go w dłonie Lexowi, który proponuje nam jakieś soirée na książkach. W tym momencie Riley zadaje pytanie po którym natychmiast troci werwę. Zerkam najpierw bardzo przelotnie na Noxa, walcząc by nie wymienić otwarcie porozumiewawczych, zmartwionych spojrzeń. - Ja? Nie wiem czy mogę z tym jakoś pomóc akurat... Ale przypominane mi było wielokrotne, że jestem ojcem, który mógłby spędzić trochę czasu z dzieckiem, więc się poddałem. No i oczywiście ktoś musiał się zająć tobą, dostawałem mnóstwo listów od Pattona oraz waszego opiekuna, że lenisz się i chodzisz na lekcjach... z gitarą zamiast książek. Więc wychodzi na to, że jestem tu by wychowywać wszystkich. Lexa też - mówię głupoty, by rozluźnić atmosferę, ale wskazuję głową na instrument z którym z jakiegoś powodu przyszedł. - A teraz pomógłbyś mi trochę, a nie przychodzisz i już jęczysz, że tu jesteśmy. Ledwo wróciliśmy, trochę kultury! - dodaję jeszcze, grożąc Rileyowi różdżką, którą równocześnie otwieram drzwi.