Niewielka fontanna w okolicach centrum parku. Otoczona jest kilkoma drewnianymi ławeczkami i alejkami, które rozchodzą się w różnych kierunkach. Latem szumi tu zawsze przyjemnie chłodna woda, zimną fontanna zaklęta jest w ten sposób, by wciąż zachwycać przechodniów i spacerowiczów skrzącymi się drobinami lodu osypującymi z kolejnych poziomów rzeźby centralnej.
Kości wydarzeń:
1 - Taki ładny dzień, że się nie chce siedzieć w domu. Siedząc na cembrowinie fontanny dostrzegłeś w wodzie pieniążek, niestety, kiedy po niego sięgnąłeś ktoś wepchnął Cie do wody! Jesteś kompletnie przemoczony. 2 - Patrząc w kolorowe rozbłyski, jakie rzuca woda odbijając światło słoneczne poczułeś się zainspirowany, masz ogromną ochotę usiąść i napisać list do tego dawno niewidzianego znajomego z dawnych lat… 3 - Co tu dużo mówić, niby park jak park ale się zgubiłeś. Stoisz przy fontannie jak słup soli i nie pamiętasz dokąd iść. To chyba jakaś przypadkowa klątwa zapomnienia, co Ty tu właściwie..? Kim jesteś? Dokąd zmierzasz? Zapominasz swój ostatni wątek. 4 - Nagle strasznie chce Ci się pić, nie trzeba było jeść tych ognistych fistaszków przed wyjściem z domu… Masz czelność i odwagę siorbnąć łyka z fontanny? Woda wygląda na krystalicznie czystą i kuszącą, nie możesz się teraz powstrzymać.
Rzuć kostką k6:
parzysta - to był świetny wybór! Czujesz przypływ niesamowitej energii, a woda fontanny, gdzie jest tyle zielska sprawia, że zaczynasz lepiej rozumieć rośliny. Twoja następna samonauka z zielarstwa może być krótsza o 700 znaków; pamiętaj by dać link do tego miejsca, jeśli będziesz ją pisać! Działa jednorazowo i masz 3 miesiące do zrealizowania bonusu nieparzysta - to był tragiczny wybór! Dostajesz Anoplury. Musisz napisać wątek lub samonaukę w której się z tego leczysz. Pamiętaj, że masz ją przez kolejne 3 tygodnie.
5 - Podbiega do Ciebie bombelek i usilnie prosi o pomoc w znalezieniu zgubionej zabawki, która wpadła mu do fontanny. Ty zasadniczo nie widzisz tam żadnej zabawki, odwracasz się, by powiedzieć dziecku, że chyba się pomyliło, a ono rozpływa się w powietrzu jak fatamorgana. Co to za duch..? Nie masz pojęcia, ale obok Ciebie leży stary Aparat fotograficzny (+2 DA) ze zdjęciem tego dziecka. 6 - W fontannie zalęgły się kaczomorany - niebezpieczne i złośliwe kuzynki zwykłych, pospolitych kaczek. Chciałeś je nakarmić chlebkiem, ale ostro Cię podziobały, a potem odleciały w dal głośno kwacząc! Czujesz już tę inspirację, by zapisać się do koła łowieckiego? I masz 5pkt z uzdrawiania żeby to uleczyć? Jeśli nie - koniecznie znajdź kogoś takiego!
- Cieszę się, że masz takie nietypowe myślenie. - skomentowała jego podejście do czystokrwistych rodów. Było to dla Ariadne zaskakujące, ale w pozytywnym sensie. Ocenianie kogoś przez pryzmat tego, czy miał czarodziejskich przodków to wyjątkowo zacofane i krzywdzące uprzedzenia. Kojarzyły się z mrocznymi czasami. Z tego typu rasizmu nigdy nie wychodziło nic dobrego. I kiedy w końcu mugole zaczną być doceniani za swoje niezwykłe osiągnięcia w wielu dziedzinach? Payton miał rację, dużo się ostatnio zmieniało. Ludzie rezygnowali z tradycji w wielu kwestiach. Panowała wolność i otwartość. Niekiedy nie było to zbyt dobre. - To prawda. Ale chyba jestem na to odporna, bo zawsze mam na przykład ciepłe dłonie. - wyznała, nigdy wcześniej nie myśląc o tym, że nadzwyczaj dobrze znosiła ujemne temperatury. Skóra Ariadne bardzo rzadko robiła się chłodna. Nawet zimą, chodząc bez rękawiczek, dziewczyna mogła dotknąć kogoś bez obawy, że zamieni go w bryłę lodową. Mogłaby to Paytonowi udowodnić, ale uznała, że to byłoby chyba zbyt dużym posunięciem. Z drugiej strony, dotknięcie się rękoma stanowiło wielkie wydarzenie jakieś kilkaset lat temu. Dzisiaj nikt by na to nie spojrzał ze zdziwieniem... Hola hola. Przecież i tak całował ją w dłoń, więc musiał wyczuć, że była ciepła! Ariadne złapała się błyskawicznie na tym, że ewidentnie szuka jakichś pretekstów, by móc nawiązać z młodym Kingstonem większą bliskość. Zerknęła na ich zetknięte kolana. - Dobrze, Payton. - odpowiedziała miękko, badając brzmienie tego imienia. Nie lubiła ich skracać czy tworzyć jakieś dziwne przezwiska. Tak samo cieszyła się, że i on wymówił po prostu "Ariadne". - O, muszę zwiedzić Dolinę Godryka. Polecisz jakieś ciekawe miejsca? Zapytała ze szczerym zainteresowaniem, bo Dolina owiana była wieloma legendami i po prostu kipiała magią. Bez wątpienia Ariadne w niedługim czasie zechce się tam wybrać. Skoro natknęła się przypadkowo na mieszkańca tego sławnego miasteczka to nie omieszkała zapytać, co Payton uważa za godne uwagi. Co prawda, zdążyła rozproszyć się kolejnym komplementem, którymi posługiwał się z niebywałą lekkością. - Schlebia mi Pan... - wyszeptała, zapominając kompletnie, że właściwie to przeszli już na "ty". Musiała mocniej się skupić, aby faktycznie sformułować jakąś sensowną odpowiedź na zadane pytanie. Dalej gdzieś w jej głowie pobrzmiewał miły komplement i ten wcześniejszy, mówiący że jest śliczna. - Dostałam pracę w Ministerstwie Magii. Zaczynam w poniedziałek. W głosie Ariadne wyraźnie zabrzmiała duma, a także ekscytacja. Ciężko ukryć, że dziewczyna niesamowicie wyczekiwała tego dnia, w którym zacznie pracować. Owszem, mógł to być tylko słomiany zapał, który zostałby brutalnie zduszony nużącą pracą przy dokumentach. Ale bycie aurorem to taka wyjątkowa kariera! Od razu uśmiechnęła się ciepło, szczęśliwa, że wszystkie kursy i inne pierdoły zostały już zakończone. A uśmiech tylko się poszerzył, gdy ponownie przypomniała sobie, że Payton nazwał ją uroczą. I czuła, że gdy pytał o różne rzeczy to nie tylko po to, aby przeciągnąć rozmowę, ale dlatego, że faktycznie zainteresował się jej osobą.
Payton Kingston III
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.83
C. szczególne : no więc odstające uszy i mina księcia, a także okulary na nosie dla lansu w sensie, żeby mądrzej wyglądać, zawsze pachnie inaczej bo kocha olejki, perfumy i takie rzeczy
Myślenie Paytona w głównej mierze zależało od sytuacji, jak na manipulatora i doskonałego kłamcę świetnie odnajdywał się w każdym sposobie myślenia. To, co uważał za prawdziwość swoich przekonań, całkowicie nie miało znaczenia. Zaakceptowałby nawet absurdalny światopogląd dla własnego zysku albo czystego przetrwania. Podobało mu się to, że jego podejście zdecydowanie działa na Ariadne. Grunt z początku niepewny stawał się z każdym krokiem stabilny. Szło mu całkiem gładko, chociaż nadal nie był pewien co do śmielszych gestów. W końcu wyglądała na elegancką kobietę, zachowującą lekki dystans w rozmowie. Jej niewinność bardzo go pociągała. Od razu zauważył, że należała do tych ułożonych dam. To mogło być proste, a jednocześnie bardzo trudne. Sama jednak wystawiała mu się na pożarcie niczym nieświadoma gazela. - Nie zauważyłem, proszę udowodnić. - Wyciągnął swoje dłonie w jej stronę, aby ich chwyciła. Kątem oka wcześniej zobaczył, jak zerka na ich kolana. Uśmiechnął się zachęcająco, ale też nieśmiało jakby prosił właśnie o rękę. - Dolina Godryka to wspaniałe miejsce, zamiast polecić coś, w ramach mojego wcześniejszego incydentu zaproszę Cię na wycieczkę, co Ty na to Ariadne? - Musiał przyznać, że kolejne spotkanie mogłoby go zbliżyć do ślicznotki. Dać mu możliwość większego działania. Grać na czas, aby to ona przyszła do niego, a nie on do niej. Wiedział, że takie podejście bardzo dobrze działało na kobiety. Przychodząc z własnej woli, dawały się wciągnąć niczym muchy w sieć pająka, gdzieś na końcu same siebie obwiniając za swoją bezmyślność. Jakie to było proste, a jednak wymagało całkowitej cierpliwości. Na tym to on się w zupełności znał. W końcu całe życie czekał, aby znaleźć się tu, gdzie powinien być. Co do Doliny Godryka uważał, że to dziura jakich mało, ale kto co lubi... - Pewnie każdy mężczyzna obdarowuje Cię takimi komplementami jak nie bardziej wyszukanymi. - Był niemal przekonany, że nie mógł być pierwszym w jej życiu. Uroda Ariadne nieziemsko oddziaływała na niego. Jeśli miałby powiedzieć czy była w jego typie, powiedziałby, że bez wahania tak, a jednak kochał je wszystkie. Mieć swój typ to jak rezygnować z reszty czekoladek w bombonierce. - W Ministerstwie? Brzmi prestiżowo. - Zaciekawiła go. Wyobraził sobie ją za biurkiem, całkowicie nie przeszło mu przez myśl, że może być stróżem prawa. Jednocześnie miał pewne obawy. W końcu większość jego rodziny zajmowała stanowiska w Ministerstwie. Trudny orzech do zgryzienia, ale gdyby sobie teraz odpuścił... Nie to totalnie nie wchodziło w grę.
Starała się nie okazać, że cieszyła się, mogąc ująć jego dłonie. Wyciągnęła swoje ręce, podwijając bufiasty rękaw białej koszuli. Opuściła dłonie na dłonie Paytona, aby mógł wyczuć, że istotnie, ma naprawdę ciepłą skórę. I delikatną. Nie zaznała wiele ciężkiej, fizycznej pracy w życiu. Chwilę trzymała tak ich w lekkim uścisku, mając wrażenie, że przechodzi ją lekko prąd przez ten prosty kontakt cielesny. Jego męskie dłonie tworzyły kontrast w porównaniu do drobnych palców Ariadne. Gdyby chciał, mógłby całkowicie schować jej piąstkę w swojej. Patrzyła to na ich splecione ręce, to w oczy towarzysza, jak gdyby nie wiedząc gdzie wolałaby umieścić spojrzenie. Odrobinę drżącym kciukiem musnęła wnętrze dłoni Kingstona. W końcu oderwała ręce i odchrzaknęła. - Jak mogłabym Ci odmówić, Payton? - zaśmiała się lekko, trzepocząc rzęsami. Lubiła być oprowadzaną po nowych miejscach przez tutejszych, a po Londynie do tej pory podróżowała jednak samotnie. Tak samo w kwestii Hogsmeade. Ogólnie bardzo często Ariadne bywała sama. Nic dziwnego, w końcu dopiero co pojawiła się w zupełnie nowym kraju, gdzie nie miała żadnych znajomych. Dopiero co poznawała niektóre osoby, które być może kiedyś nazwie przyjaciółmi. Albo kimś więcej... Pokiwała w każdym razie głową, od razu zgadzając się na propozycję wspólnej wycieczki po Dolinie Godryka. Niekoniecznie chciała ją jakoś dogłębnie zwiedzać. Zwykłe posiedzenie gdzieś z Paytonem również w pełni usatysfakcjonowałoby jasnowłosą. Sam w sobie zapewniał ciekawą rozmowę i spędzenie czasu. - Jesteś pierwszy w tej kwestii. - powiedziała szczerze, myśląc o tym, że przez większość życia miała jednak przypiętą łatkę nudnej kujonicy, która siedziała z okularami na nosie wśród książek. Malować zaczęła się dopiero pod koniec studiów, jak również bywać bardziej otwartą wobec potencjalnych rozmówców. Może to jej naturalny dystans oraz pełne poświęcenie karierze odstraszało mężczyzn, ale faktycznie, nigdy nie otrzymywała od nich jakiejś dużej uwagi. Fakt, że ktoś taki jak Payton, ewidentnie próbował skomplementować osobę panny Wickens, był zarówno miły, jak i zawstydzający. - W sumie fakt. - stwierdziła, do tej pory w ogóle nie myśląc o tym, że taka pozycja może być prestiżowa. W gruncie rzeczy urzędnicy zazwyczaj posiadali władzę, której większość ludzi tak bardzo pragnęła. Ariadne sama nic przeciwko władzy nie miała, potrafiła być konsekwentnym przywódcą, zwyczajnie odnajdywała się w tej roli. Ale czy to miało dla niej większe znaczenie? Nie. Pozycja pod kimś była dla Wickens równie dobra, co pozycja nad kimś. Nie zwracała na to większej uwagi, a i nie uważała się w żadnym stopniu za lepszą czy ważniejszą od, dajmy na to, woźnego w Hogwarcie. Każda praca miała wartość w oczach jasnowłosej. Zaciekawiło ją, co robi Payton. Czy może jest nadal studentem? Nie chciała jednak otwarcie wypytywać, bo to raczej uprzejme nie było. - Zasiedzieliśmy się, a ja muszę już wracać do siebie. - powiedziała, starając się przywdziać na twarz uśmiech, aby nie pomyślał, że go z jakiegoś powodu spławia. Bynajmniej nie chodziło o to, żeby się towarzystwa Paytona pozbyć. Liczyła na to, że otrzyma od niego niedługo sowę w sprawie wspólnego spaceru po Dolinie Godryka...
+
Payton Kingston III
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 23
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 1.83
C. szczególne : no więc odstające uszy i mina księcia, a także okulary na nosie dla lansu w sensie, żeby mądrzej wyglądać, zawsze pachnie inaczej bo kocha olejki, perfumy i takie rzeczy
Trzymając jej dłonie, czuł ciepło. Jego uścisk był lekki, jakby obejmował porcelanowe rączki uroczej laleczki. Dotyk ten charakteryzował się pewną dozą dużej intymności, której z początku Payton nie zauważył. Zawsze dążył do cielesności, bezpieczeństwa, która ona zapewniała, nigdy do głębokości relacji. Zainicjował tę chwilę, uśmiechając się delikatnie z radością małego dziecka, a gdy ich dłonie się rozstały, zdał sobie sprawę, jakie to było intensywne emocjonalnie. Do jego świadomości przedarła się pewna myśl, że to nie tak powinno wyglądać, że jego relacje płytkie zapewniały dystans. Tutaj zaczynał wchodzić na nieznane dla siebie tereny. Gdzieś w jego podświadomości odbiło się to echem, ale zignorował ten tlący się mały niedopałek nic nieznaczącego żaru impresji. - Byłbym wielce zawiedziony, gdybyś mi odmówiła. W końcu jestem nie tylko zobowiązany, ale pełen nadziei na ponowne spotkanie. - Uśmiechnął się dziarsko, nie schodząc już z obranej przez siebie strategii. Myślał, że mogła kłamać, chociaż patrząc na Ariadne, poddawał się jej urokowi i widział w niej niegroźną, delikatną dziewczynę; oczywiście mógł się mylić, zwłaszcza pierwsze wrażenie bywało czasami bardzo złudne. A jednak kłamiąc, to on miał wrażenie, że gra pierwsze skrzypce, posiada władze nad tym, co jeszcze nieujawnione. Nadal jednak nie mógł uwierzyć, że był w tej kwestii pierwszy. Może nie chciała się po prostu zdradzić ze swoją nieciekawą, bolesną przeszłością? Może należała niegdyś do brzydkich kaczątek, które dopiero co pozwoliły jej na zmianę w pięknego łabędzia? Mógł gdybać, ale Payton taki nie był. Rozmyślania nie były dla niego, nie takie, które wprowadzały emocjonalne zawirowanie, wolał bardziej te, które strategiczne pozwalały mu dojść do określonego celu. - Jak najbardziej.- Przytaknął jej, wyciągając jeszcze na koniec ich spotkania dłoń, aby pomóc jej wstać, chociaż nie potrzebowała takiego gestu, ale z pewnością był on miłym doznaniem. Sam powinien się już zbierać, a jednak tak naprawdę nigdzie mu się nie spieszyło. Mógłby tak z nią siedzieć nawet do brzasku dnia, tylko gdyby dało mu to pewność, że zanurzy swoje dłonie w jej włosach, usta posmakują ariadnowych warg, a palce pobłądzą po jej ciele z pewną finezją, aby na końcu znaleźć ujście w namiętności dwóch przylegających do siebie ciał. Jak on to kochał. Zwykły ludzki dotyk, taniec zmysłów, które nie wymagały rozmowy i wchodzenie w czeluści głębokich uczuciowych wstrząsów, przynoszących ból, zamiast zadowolić się zwykłą płytkością, penetrowały otchłań emocjonalności, niszcząc obraz idealnej iluzji życia. Jego życia. Dlatego tak trwał w zawieszeniu, w rozkoszach egzystencji na powierzchni.
Gdzie teraz? Krążyła od jakiegoś czasu pomiędzy uliczkami, szukając miejsca, w którym mogłaby na chwilę się zatrzymać. Chwila miała być dłuższa i być momentem niemal terapeutycznym. Nie rozpoznawała jednak tych miejsc, jakby pierwszy raz widziała je na oczy. A przecież już tutaj była. Świat mienił się zupełnie innymi barwami, a przecież nic się nie zmieniło. Może pora roku była zmienną w tym równaniu, ale czy tutaj zawsze nie ma tej samej pogody? To zaledwie chwila odkąd swobodnie może przechadzać się londyńskimi uliczkami, bez tej niewidzialnej smyczy swojego opiekuna, nic więc dziwnego że wydawało jej się, że nigdy tutaj nie była. W końcu w tamtym momencie zupełnie co innego spędzało jej sen z powiek. Rekreacyjny spacer, aby rozruszać kości, tak to właśnie nazwijmy skoro wszystko musi mieć jakąś nazwę. Nie możemy po prostu być, trzeba się określić... Przystać przy jakieś stronie. Szkoda, o wiele bardziej wolała płynność. Zerknęła na niewielką tarczę zegarka, który lata swojej przydatności miał dawno za sobą. To jedyna rzecz, jaką ze sobą zabrała do tego miejsca, chociaż i ta została odebrana na rok. Uśmiechnęła się lekko, do siebie, do wspomnień, które się z nim wiązały. Dziwne, że akurat teraz musiała sprawdzić, która była godzina. Wyszła rano, kiedy słońce jeszcze porządnie nie wzeszło. Wtedy luźno narzucona na nagie ramiona marynarka, teraz znajdowała się przewieszona przez pokrowiec, który był niemal większy od niej samej. Torba wypchana do granic swoich możliwości, spadała z lewego ramienia. Musiała się zatrzymać. I wtedy, jak na zawołanie, usłyszała szum... Drzewa, ogrodzenie wokół chodnika, ledwo słyszalny szum, nie może być to nic innego jak park. Świetnie. Weszła na teren parku, kierując się do jego centrum. To chyba bardzo typowe, że to właśnie w tym miejscu znajduje się fontanna. Podeszła do najbliższej ławki i zostawiła na niej pokrowiec ze wszystkimi rzeczami, jakie miała. Zsunęła z nóg sandały i odetchnęła z niemą ulgą, bo już od godziny obcas nie był jej ulubionym towarzyszem w dzisiejszej przebieżce. Podeszła do fontanny, po drodze podziwiając park, w którym właśnie się znalazła. Tak, to było idealne miejsce. Drzewa chroniły przed mocniejszymi promieniami, jednak tym którym udało się przebić przez korony, przyjemnie ogrzewały plecy. Kucnęła przy rzeźbie, najpierw tylko dotykając tafli wody, bawiąc się jej powierzchnią, tworząc koła i obserwując jak daleko stworzone okręgi dosięgną. Następnie wsunęła dłoń głębiej, opierając podbródek o chłodną strukturę. Nie zdawała sobie sprawy ze zmęczenia, najwidoczniej musiała przeforsować się dzisiejszego dnia. Wydęła lekko usta, uznając że do szczęścia brakuje jej tylko kieliszka schłodzonego białego wina i wyciągnięcie nóg na wygodnym fotelu. Przymknęła oczy, na moment dając upust wizjom i skrywanym fantazją. Co stało jej na przeszkodzie aby właśnie tak zakończyć ten dzień? Na pewno fakt, że przed nią jeszcze druga połowa.
Siedział na ławce pod jednym z drzew, których gąszcz nadawał skwerowi przynajmniej odrobiny cienia w dzień tak słoneczny jak dziś. Wolny od nauczycielskich obowiązków, które niemal rok temu okazały się być dla niego zbawieniem, nie wiedział, co ze sobą zrobić, więc pielęgnując swoje umiłowanie do ludzi, po prostu poszedł na nich popatrzeć. Z książką w ręku jako pretekstem usiadł i zlał się z ławką, mając myśli wolne od tego, czym kłopotał się przez ostatnie dziewięć miesięcy, bardzo łatwo było mu uciec na powrót do tego ogromnego żalu, jaki mu ciążył na piersi od zeszłych wakacji. Niewyjaśniona tęsknota, bo przecież nie tęsknił, za czym? Za niczym już, ale za wszystkim jednocześnie, swoim marzeniem, za którym gonił od wczesnych lat młodości. Otworzył tomik na założonej stronie i choć chwilę jeszcze śledził wzrokiem drukowane słowa, to zaraz przecież ciekawszym stali się przechodnie. Para staruszków zmierzająca na ryneczek, młodzi goniący za swoimi obowiązkami, spacerowicze, turyści, których w żadnym zakątku nawet magicznego Londynu nie brakowało. Głaskał ich spojrzeniem jasnych oczu, z lekkim uśmiechem, jak marmurowa ozdoba krawędzi tego placu, próbując połapać swoje myśli w jakikolwiek jeden logiczny ciąg. Przyglądał się studentowi, siłującemu z klamrą pokrowca na skrzypce, zwracając uwagę na pobrudzone tuszem opuszki jego palców, przemknął wzrokiem w stronę dziewczynki z psidwakiem, myślami krążąc wokół swoich małych podopiecznych, kryjących w jego niewielkim mieszkaniu. Kiedy zatrzymał się, tylko na chwilę przecież, spojrzeniem na kobiecie przycupniętej przy cembrowinie fontanny, zawiesił się na chwilę. Słońce igrało po jej jasnej skórze, zerkając między liśćmi serią świetlistych oczek, miała znajomy nos, kształt oczy, który byłby w stanie odtworzyć o każdej porze z pamięci, usta jak wykrojone ze słodkiego marcepanu. Wyglądała jak wspomnienie, które usiadło mu głazem na piersi, a jednak początkowo nawet nie popłynął na tej myśli nigdzie głębiej w archiwum swojej pamięci. Odruchowo już. Unikał tamtych zakamarków swojej historii. A jednak siedział tak dalej, bezczelnie przyglądając się tej niewymuszonej swobodzie, którą miała w sobie, szukając ukojenia w zimnej wodzie fontanny. Obserwował ruch jej barków, kiedy zanurzała w niej ręce. Miękkość linii jej ramion była tak znajoma, a jednak wciąż uparcie odwracał się od tego echa, którego nie chciał w sobie usłyszeć.
Anne Jade Bourdon
Wiek : 29
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : "zadziorny" nosek, pomalowane usta szminką
Pomimo ilości ludzi przechodzących wokół i głosów, które dochodziły do niej z zewnątrz, czuła się nader odosobniona. Tworzenie wokół siebie kopuły, przez którą trudno się przebić nie było jej specjalnością, chociaż od dziecka potrafiła ją ukształtować i wykorzystać. Tak wiele lat żyła pośród, nigdy z. To nie tak, że dźwięk własnego głosu był dla niej tak przyjemny, że odtrącała wszystkie inne, które do niej przemawiały. Tak wyszło? Głos w głowie nie miał tonacji, był bezosobowy, a chociaż to jej własna podświadomość go używała, nie było w nim niczego ludzkiego. Nie było w nim melodii, chociaż gdyby się uważniej przyjrzeć, na pewno tworzyłby wzór. Patologiczny wzór odpowiedzi na wszystko co robiła. Był przyjacielem i najgorszym wrogiem, a kiedy się nie odzywał, czuła że czegoś jej brakuje. Wybory. Co czuła mogąc w końcu powiedzieć z ręką na sercu, że to co robiła było tylko i wyłącznie jej decyzją? Spojrzała na ławkę, na której zostawiła swoje rzeczy, uśmiechając się do odkształceń na pokrowcu. Brak ograniczeń zdecydowanie leżał w jej naturze, a gdyby mogła ponownie przebyć te samą ciężka drogę przez londyńskie uliczki, te mugolskie i magiczne, zrobiłaby to drugi raz. Przymykając oczy, zanurzyła rękę po łokieć w wodzie. Poruszyła palcami, a kiedy zaczęła wyławiać kończynę, ułożyła dłoń w łódkę i nabrała trochę wody. Nadawała jej kształt, chociaż tak uporczywie próbowała się wydostać z tych ścianek, które dla niej stworzyła. Zabawne, że coś co tak bardzo chciałaby zatrzymać, dające jej ochłodę i dziwny spokój, tak bardzo nie chciało poddać się jej woli. Oczywiście, mogła zrobić wszystko co tylko zapragnęła, mogło schować ją do pudełka i trzymać aż nie wyparuje pod wpływem ciepła. Po co? Nogi lekko jej ścierpły, dlatego usiadła poprawiając tył sukienki i wyciągając nogi do przodu, lekko zginając je w kolanach. Teraz oparła nie tyle podbródek, co cały policzek, przesuwając spojrzeniem po najbliższych jej osobach, jakby dopiero teraz zauważyła ich obecność. Skupiona za bardzo na sobie czy zwyczajnie zabiegana... Któż to wie. Odkąd wyszła nie miała zbyt wielu okazji do faktycznego zatrzymania się i obserwacji otoczenia. Jeszcze tak wiele rzeczy zostało na jej liście do zrobienia, jednak właśnie dzisiaj pozwoliła sobie na ten moment rozpusty. Odpoczynek przed kolejnym dniem, tygodniem i miesiącem. Powrót do normalności nie powinien być trudny, chociaż dla kogoś kogo normalność była spaczona i naruszona, było tylko odrobinę trudniej. Jej wzrok spoczął na osobach leżących na kocu, częściowo w cieniu drzew. Zmarszczka pomiędzy brwiami zniszczyła nieskazitelność jej czoła. Czemu ten obrazek tak bardzo jej nie pasował do całokształtu tego krajobrazu? Zieleń wszelakiej barwy przysłoniła jej krata na kocu. Wyprostowała się nieświadoma intensywności własnego spojrzenia.
Podniósł się z ławki. Bardziej mechanicznie, niż świadomie. Wstał, bo zmieniła pozycję i już nie widział jej tak dobrze, a spojrzenie stęsknione za tą znajomością firm domagało się jeszcze z nią obcować. Absolutnie przecież nie dopuszczał do siebie myśli, że to ona, chociaż gdzieś na krawędzi myśli zaczynała gotować się w nim burza między tęsknotą i żalem a złością, której było w nim tak ogromnie wiele w zeszłe wakacje. Nie wiedział, jak się zachować. A co jeśli to była ona? Twarz, którą tak uparcie i skrupulatnie upychał w kąty świadomości, zaczynała z tych kątów nagle i nieubłaganie wyzierać jak kwitnące wiosną kwiaty, przebiśniegi wystawiające blade główki ponad zmarzlinę niepamięci. Obchodząc fontannę, już zapomniał, że przyglądał się ludziom. Już zapomniał, że są tu jacyś ludzie. Na granicy potrzeby upewnienia się, czy to widmo to tylko urojenie jego nagiej w złości tęsknoty, czy to tylko podobieństwo, jak sokół ze spojrzeniem wbitym w te ciemne włosy - zawsze były takie długie, lejące się, czarna tafla, w której chował swoją twarz i myśli - nie potrafił powiedzieć,ze to ona. Wiedział przecież, że to ona, ale myśli solidnie i skrupulatnie zastawiały tę świadomość barykadą wymówek. Nie chciał jej widzieć i chciał ją widzieć. Nie chciał jej tu, w jego świecie jednocześnie przecież by go tu nawet nie było, gdyby nie namówiła go do wyjazdu do Anglii. Zatrzymał się kilka kroków, nim ciało automatycznie nie sięgnęło, by chwycić ją w ramiona. Zmusił się do tego, by nie drgnąć, nie złapać jej, uściskać, powiedzieć, że to nic, to wszystko nic, że wybacza, gdyby to on miał coś do wybaczenia. Czy wnyki mogą wybaczyć sarnie, że się z nich wyrwała, zapraszając rozwartą paszczą, by rzuciła się na powrót w stalowe zęby nieuniknionej w nich śmierci. Chciał wsłuchać się w swoje serce, chciał usłyszeć jego dziarski rytm podbity ekscytacją i adrenaliną, mięsień jednak nie wtórował bałaganowi w jego głowie. Tak samo spokojne jak zawsze, tłoczyło krew do kończyn gdy usiadł obok na fontannie, niezdolny do tego, by się odezwać. Patrzył na nią. Na swoją Anię. Chciał tyle powiedzieć, ale nie znał już żadnych słów. Krzyczeć. Śmiać się. Gratulować dowcipu. Ganić za zachowanie. Pytać z troską. Martwić się. Kochać. - Nowa fryzura. - powiedział tym samym, spokojnym głosem co zawsze, rzucając jej bajeczny uśmiech księcia z bajki, siedząc pod słońce, które z jego jasnych włosów tworzyło niemal aureolę. Obraz wszelkiej świętości i miłości- Pasuje Ci.
Anne Jade Bourdon
Wiek : 29
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : "zadziorny" nosek, pomalowane usta szminką
Obraz ułudy. Złudne szczęście widoczne na tych młodych twarzach czy to ona zmieniła się w zgorzkniałą starą pannę? Widok ten napawał ją o drżenie ciała, którego nie mogła powstrzymać. Było gorąco, a ona widziała jak włoski na jej skórze stają dęba. Nie odczuwała zimna, a jednak podkuliła palce u stóp. Odwróć wzrok... Powtarzała sobie, jednak nie zrobiła tego nawet na chwilę. Jakby oprócz tej obawy i skrętu żołądka ten widok napawał ją czymś jeszcze. Uczuciem. Czymś co umarło w niej dawno temu, a czymś za czym tęskniła każdego dnia. Nie było momentu, w którym nie tęskniła za dawnym życiem. Za osobami, które ją otaczały. Czy tęskniła za tym kim była? Czy teraz była ulepszona? Z początku go nie zauważyła. Był jednym z przechodniów, którzy zmieniali się co kilka sekund. Jednak kiedy zbliżył się do niej, obserwując jej postać intensywnie, nie mogła go po prostu zignorować. Nie ukryła swojego zdziwienia. Nie potrafiła. Szok wylewał się z każdej pory, a postura momentalnie stała się zesztywniała i wyprostowana. Był ostatnią osobą, którą mogła tutaj spotkać. W Anglii... Zaledwie tydzień od wyjścia z ukrycia i ukazaniu się światu jako nowa Jade. Jade, nie Anna... Tutaj była kimś innym, a jednocześnie kimś, kim zawsze była. Sobą. Wszystko w jej ciele wrzało. Było jej zimno i gorąco. Odczuwała lęk i ekscytację. Furię. Ból. Tak, była jego. Każdym centymetrem swojego ciała była mu oddana. Od momentu, w którym pierwszy raz uchwyciła go na pergaminie, aby później przyglądać mu się z bliska. Znała każdą krzywiznę jego twarzy, każde wyżłobienie w posągowej posturze. A jednak... Postać, która mieniła się jej w tym momencie była jej zupełnie obca. Pragnienie wyciągnięcia dłoni i sprawdzenia tego była silna, jednak nie była już sarną. Nie poddawała się jego pięknu i pokusom, które oferował. Podniosła głowę, przysłaniając wolną dłonią oczy, aby jego postać nie była tylko czarną plamą na tle słońca. - Zmieniłam nie tylko to.- Powiedziała, gryząc się lekko w język kiedy akcent zniekształcił słowa. Była tu już rok, a wciąż brzmiała jakby wyjechała z rodzinnej miejscowości. - Zostałeś tutaj - Serce wyrywało się z jej piersi, zatrzymując akcje co kilka sekund. Jakby zatrzymała się w czasie, mogąc po prostu z nim być. Nie miała pojęcia co ma myśleć na temat tego, że został w miejscu, w którym postanowiła go zostawić. Bez słowa wyjaśnienia, bez listu pożegnalnego. Wina już dawno ją opuściła. Nie odeszła nie poświęcając czegoś w zamian. Decyzje nigdy nie są proste, szczególnie te, które mają wywrócić całe Twoje życie do góry nogami. Odwróciła spojrzenie. Słońce za bardzo zniekształciło jego osobę. Wyjęła dłoń z wody i mechanicznie przetarła włosy, zaciągając je do tyłu. Dłonie spotkały się z powietrzem zbyt szybko. Sama nie była przyzwyczajona do tej długości. Chociaż czy naprawdę tak trudno przyzwyczaić się do czegoś tak trywialnego?
Odpowiedź wcale nie zajęła jej długo, a jednak miał wrażenie, że mijają eony nim rozchyliła usta. Jakby czas się zatrzymał, a jego umysł próbował nałożyć ten nowy obraz jego Ani, na tę osobę, która siedziała przed nim. Problem nie był mały, ogromna część jego rozsądnego 'ja' spychało ten mechanizm z wielką siłą, przypominając mu o tym rozdzierającym żalu, kiedy został sam. Nigdy nie był sam, korzystając z urody i uroku zawsze otaczał się ludźmi. To dopiero poznawszy ją, tak naprawdę zdecydował się nie sięgać zachłannymi ramionami po wszystko i wszystkich innych. Nauczył swoje dłonie sięgać tylko po nią, łapczywie, zaborczo, ale nigdy bez miłości. Krzywizny jej ciała wciąż, jak zakodowane, rozbrzmiewały drżeniem nerwów w palcach. Był pewien, że rozpoznałby ją i w zupełnych ciemnościach, ślepy i głuchy na cały świat. I został ślepy, został głuchy, pozbawiony iskry swojego życia, kobiety, poza którą nie widział całego świata, zupełnie nie myśląc o tym, że to przez to, że i jej nie pozwalał widzieć świata poza sobą. Miał tyle pytań. Tyle pretensji. Miał tyle w sobie tęsknoty, że im dłużej siedział przy niej, tym bardziej chciał złapać ją w ramiona jak w sidła i już nigdy nie wypuścić. A jednak trwał w bezruchu, z łagodnym uśmiechem profesora, którym częstował swoich uczniów. Uprzejmy, wdzięczny, piękny. Rozchylił wargi szerzej, słysząc jej słodki akcent. - Niektóre rzeczy zostają niezmienne. - zauważył, choć brwi mu drgnęły na jej kolejne stwierdzenie pozwolił sobie chwilę napawać się widokiem jej wilgotnych włosów. Jego pięknych, długich, kruczych włosów, które z lubością gładził, kuląc się z nią do snu. Dopiero kiedy odwróciła wzrok, klamra, jaką jej obecność zapięła na jego sercu zdawała się nieco zelżeć, pozwalając krwi dopłynąć do mózgu, niejako zmuszając do tego, by chociaż spróbował myśleć normalnie. - Nie chciałem. - przyznał - To nie moje miejsce. Przyjechałem bo... - i urwał, bo przecież oboje wiedzieli, dlaczego tu był. Bo tego chciała. Bo za nią i dla niej zrobiłby wszystko. Westchnął cicho. - Dostałem propozycje zatrudnienia. Pomyślałem, że... nie mam nic do stracenia. - nie miał już nic do stracenia. Co miał, to stracił przecież. Odchrząknął, spoglądając na ławkę, na której zostawiła swoje rzeczy. - Nie wiem co czuć, Aniu. - powiedział cicho. Zawsze była jedyną osobą, z którą tak szczerze rozmawiał o uczuciach, tak otwarcie przyznawał się do swoich braków i słabości. Było to w nim zakorzenione tak głęboko, że nie potrafił ugryźć się w język na tyle szybko, by nie odsłonić swojej emocjonalnej nagości, którą widziała przecież jedynie ona.
Anne Jade Bourdon
Wiek : 29
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : "zadziorny" nosek, pomalowane usta szminką
Jeszcze zanim go poznała... Zanim była jeszcze Anne Atlasa, była kimś kto uporczywie parł do przodu, sam. Pomimo otoczenia ludźmi i rodziną, nigdy nie czuła się w pełni przynależeć do wybranej grupy. Ojciec spędzał miesiące na morskich podróżach, matka była zajęta pracą, prowadzeniem domu i do pewnego czasu, zajmowaniem się niesfornym młodszym bratem. Ona i jej drugi brat, pomimo tak wielu podobieństw, oddaleni byli milami porównywanymi do mil przepłyniętych przez ich ojca. Jeżeli na swojej drodze napotykała kogoś, komu poświęcała uwagę, to poświęcała ją całą, skupiając się na tym jednym punkcie. Nie łatwo jej było ufać. Nie potrafiła przyzwyczaić się do kogoś na codziennej bazie, wiedząc, jak kruche są relacje, nawet wśród tych najbliższych. Jednak pozwoliła mu zobaczyć to, czego nie pokazywała innym. Nie musiał długo szukać, sama wskazała mu drogę, uważając, że nie potrzebuje niczego innego. Powiedz mi więc, co w momencie, w którym to zaufanie, tak potężne i pewne, stało się tak kruche i naruszone? Jak naprawić coś, co zakorzeniło się jak śmiertelna choroba... Pożerając cię, cal po calu. Wyprostowała się, jakby jego odpowiedź w jakiś sposób w nią ugodziła. Czy była tak przewrażliwiona, że uznała to za przytyk?... Anne nie była już tą samą osobą, która jako pierwsza puściła jego dłoń. Wysysał z niej energię, która przytrzymywała ją przy życiu i zastąpił ją swoją osobą. Uzależnił ją od siebie w ten popieprzony sposób, kiedy nawet nie zdawała sobie z tego sprawy, myśląc, że była panią swojego losu. Pragnęła go i potrzebowała, jak ostatniej kropli wody w butelce, a nawet nie wiedziała, czy naprawdę tak było. Czy lata podsycane jego urokiem i sugestią wybrakowały jej własną opinię? -Świadomość, że tu jesteś...-Zmarszczyła mocno brwi, próbując zagryzieniem wargi powstrzymać cisnące się na usta słowa.-Nie pomaga mi.-Ile to... Dwie minuty w jego obecności? Postanowiła być egoistką, pierwszy raz w historii tego związku, chociaż teraz, cóż, nie byli niczym. Zaczerpnęła mocno powietrza w płuca i sięgnęła po sandałki, zakładając je na bose stopy. Podniosła się pospiesznie, zachowując równowagę jak wprawiona baletnica. Jak mantrę powtarzała, że nie była Anne, która pierwszy raz postanowiła swoje stopy na obcej ziemi. Spojrzała na niego niemal wyzywająco, opierając dłonie na biodrach i unosząc dumnie podbródek. Myśl, że miałaby przypadkiem spotkać go tak jak dnia dzisiejszego... Nie przerażała. Zdusiła ten żałosny ścisk ekscytacji, kiedy patrzała tak na niego z góry, jedyny taki przypadek, kiedy mogła faktycznie zobaczyć go z tej perspektywy. Miała ochotę go udusić. Objąć szyję dłońmi, bo inaczej nie mogłaby wstanie ścisnąć ją tylko jedną, przesunąć kciukiem po wybrzuszeniu zasłaniającym krtań... Nachylić się. Ton jego głosu i znaczenie ukryte za słowami odznaczyło swoje piętno na dnie jej żołądka. Na moment irytacja i złość widoczna w jej ciemnych oczach zelżała, zastąpił ją żal, jednak zniknął równie szybko jak się pojawił... Zastępując ją czymś jeszcze silniejszym.-Jest mi naprawdę niezmiernie przykro z tego powodu.-Położyła dłoń na piersi.-Nie jesteś nawet wstanie choć raz skupić się na czymś innym, niż Twoja własna osoba. TY nie wiesz co czuć? Myślałam, że idealnie odnajdujesz się w środowisku, w którym czujesz za dwie osoby. Myślisz za dwoje, planujesz za dwoje...-Uśmiechnęła się, subtelnie i delikatnie, z pozoru byłby on bardzo piękny i na pewno przepełniałaby go miłość... Ten w tej izolacji od współczucia, był po prostu nieprzyjemny.
Przechylił głowę w dziwnym zaskoczeniu. Nie pomaga jej? W całej swojej doskonałej boskości nie pomagał jej? Zawsze przecież jej pomagał, niczego innego nigdy nie miał na myśli ponad pomoc jej. Rzucić wszystko, zrobić wszystko, dać jej co tylko potrafił. Zmrużył oczy, dostając te puzzle do rąk i próbował złożyć je w logiczną całość, ale ich kształt był mu obcy, jej słowa mu były obce i jej głos, niby taki sam, ale nagle dziwny, oślizgły, pozbawiony miękkości tego uczucia, którym się przecież dzielili. Przecież sobie tego nie ubzdurał. Pomiędzy jasnymi brwiami na tej nieskazitelnej twarzy pojawiła się zmarszczka. Kiedy się podniosła posłał jej ponownie ten uśmiech, miękki i łagodny, jakby to nie dorosła kobieta przed nim stanęła wyzywająco, tylko krnąbrny uczniak próbował wykłócać się o ocenę. Jakby wcale nie miała w rękach jego serca i nie zmełła go jak papierka po cukierku. Wciąż ta złudna nadzieja, że to wszystko nieprawda, że mógłby zapomnieć, że to wcale nie było takie złe. Im więcej na nią patrzył tym więcej widział kolców. Z tymi ramionami na biodrach, tym podniesionym podbródkiem... zmarszczka między brwiami pogłębiła się, ale dalej siedział. Wziął głębszy oddech, szukając w sobie cierpliwości, spokoju ducha, błogości, którą mógłby przecież poczuć, gdyby tylko oboje dali sobie przestrzeń. Rozchylił wargi chcąc jeszcze raz rzucić dobrodusznie jakieś słowo klucz, wyciągnąć tę przysłowiową rękę, ale była szybsza. Ze swoim potokiem słów, rzucanych jak lawina kamieni, w odpowiedzi na moment jego słabości, którą tak ochoczo przed nią odkrywał. Milczał. Patrzył na jej uśmiech i milczał. Powoli fala goryczy, którą tak usilnie starał się trzymać na dystans zbliżała się, nieubłaganie, niepowstrzymanie. Oczy, z wyrażających smutne ciepło, cień tęsknoty, przestały się uśmiechać, a na twarzy zgasł ten łagodny wyraz. Powoli podniósł się i wyprostował. Nie zdarzało mu się w życiu, by ktoś patrzył na niego z góry i choć pozwalał na to ludziom, robił to z miłosierdzia swojego wielkiego serca. Po to, by dać ludziom ich przestrzeń, nie po to, by umożliwić im spluwanie na siebie. Podniósł i on wyżej podbródek, patrząc na nią z obcym w oczach ostrzeżeniem. A może nie tak obcym? Może już tak na nią spoglądał kiedyś, tylko przecież nie pozwalał jej o tym pamiętać? - Masz w sobie bardzo dużo roszczenia i pretensji jak na kogoś kto... uciekł. - zaczął - Gdzie była Twoja odwaga rok temu, kiedy mieliśmy całe, nowe życie przed sobą. - zapytał cicho, pochylając się odrobinę w jej stronę- Patrzę na Ciebie i zastanawiam się. Czy ja Cię w ogóle znam? Czy kiedykolwiek Cie znałem..? - przez twarz przebiegła mu iskra szczerego żalu, bo wiedział, że kochał ją, jak nikogo nigdy wcześniej i pewnie już nikogo później, a jednak nie zagrała do jego melodii. W tym dramatycznym tangu ich ponownego spotkania wtrącała ostre dźwięki, których nie chciał, nie akceptował, które mu się nie podobały. Za nic miał jej własną melodię, skoro była tak bardzo niedopasowana do jego własnej. Taka obca.
Anne Jade Bourdon
Wiek : 29
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : "zadziorny" nosek, pomalowane usta szminką
Łatwo jest wierzyć w coś, co powtarzamy jak mantrę, bez końca, aż do znudzenia, aż nie staje się prawdziwe. A chociaż nigdy nie wątpiła w szczerość swoich uczuć i oddania jego osobie, to ON sprawił, że stanęła po tej drugiej stronie. Spoglądała na siebie za lustra, obserwując każdy swój ruch... A jednak to nie ona pociągała za sznurki. I jak odbicie, widziała, jak jej własna dłoń również unosi się do góry. A nawet nie zdążyła pomyśleć, co chciałaby zrobić. On wiedział lepiej. Zawsze. Jak mógł być z kimś, czyje zdanie nie miało dla niego znaczenia? Czego tak bardzo się obawiał? Różnorodność, napięcie, kłótnie... Ostra wymiana zdań. To wszystko sprawiało, że żyli. Może nie pięknym, ale jakże kolorowym życiem. Tylko ich. Dlaczego mu to nie starczyło? Dlaczego ONA mu nie wystarczała? Wodziła spojrzeniem ciemnych oczu za każdym jego ruchem. Jak wygłodniałe zwierzę, która w końcu natrafiło na pełnowartościowy posiłek. Długo był jej powietrzem. Długo karmiła się samą jego obecnością, zapominając o prawdziwym świecie i pożywieniu. Oczywiście, że nie mógł znieść tego, że patrzyła na niego z góry. Chociaż ten jedyny raz. Nie mógł być jednak gorszy. Nigdy. To coś tak trywialnego, a rozjuszyło jego ego. Podjudzał ją. Bawił się jej cierpliwością. Kochanie, miała jej w nadmiarze. -Możesz nazywać to jak tylko zapragniesz, dla mnie, to był przejaw odwagi. Mógłbyś kiedyś spróbować...-Powiedziała spokojnie, nie spuszczając z niego swojego spojrzenia. Badała go. Jakby widziała po raz pierwszy. W końcu to sobie obiecała, nowy początek, który pozwoli ponownie spojrzeć na tory, który za sobą zamknęła.-Ty nie miałeś na tyle odwagi aby przyznać się do tego, co robiłeś te wszystkie lata... I do tej pory próbujesz udawać kogoś, kim nie jesteś. Nie jesteś niewinny... Ciekawe, czy poza tym, co próbujesz mi wcisnąć, jest coś więcej?-To mógł być bardzo niski cios, jednak zanim dojdziemy do jakiś sensownych wniosków, najpierw troszkę się zabawmy. Sztuka bez dramaturgii to nie sztuka, prawda? On również pobawił się z nią nisko. Przełykała łzy, a nawet dumę, która ścisnęła jej gardło, kiedy próbowała odpowiedzieć na zarzuty, które jej rzucił. Otworzyła usta i je zamknęła, na moment, na ułamek sekundy, które jego bezczelne okno na pewno dostrzeże... Zawahała się. - Stworzyłeś ten świat bez mojego świadomego udziału. Jak kiedykolwiek mogłeś mówić o kochaniu mnie, skoro nawet nie potrafiłeś być z tą prawdziwą Anne?-Odwróciła głowę, nie mogąc dłużej zatrzymać jego spojrzenia. Potrzebowała powietrza jak najszybciej, czując jak, coś zaciska się w jej piersi. Miażdżyło ją od środka... I na te kilka ułamków sekundy, zapomniała wszystkiego, czego się nauczyła. Odseparowywanie uczuć było proste w teorii, miała świadomość, że kiedy wyjdzie, będzie musiała stoczyć walkę z rzeczywistością. I o to jest i ona, wielka rzeczywistość. Ta, która odebrała jej lata życia. Było to chociaż tego warte? Jak łatwo byłoby się teraz poddać, pozwolić otulić się ramionami, które wydawały się zawsze tak bezpieczne i ciepłe. Jak mogła mówić o bezpieczeństwie, kiedy siedziała w paszczy lwa?
Wpatrywał się w nią bijąc z myślami. Z jednej strony przecież to była ona, jego ona, jego jedyna ona. Anne, kobieta, która powstrzymała jego wieczną pogoń za przyjemnością i pragnienie obcowania z każdą, każdym, dzieląc się swoim dobrem i pięknem. Jedyna, która stała się rzeczywiście jedyną w jego głowie, taką, przy której nie chciał już żadnej innej. Z drugiej strony? Dawno nie spotkał się z kimś, kto był tak zupełnie inny od obrazu, jaki zapisał sobie w pamięci. Niby te same usta, ale mówiły zupełnie obce słowa. te same oczy, a patrzyły z innym wyrazem, te same ramiona, barki, te same dłonie, a kaleczyły go samym gestem. Zmarszczył brwi. - Odwagi? - szepnął z niedowierzaniem- Udawać..? - gniew wzbierał w nim powoli. Atlas nie denerwował się właściwie nigdy, złość była gęstą emocją, która potrzebowała czasu, by się w nim podnieść, a nim sięgnęła granic jego cierpliwości dawno gasła w zapomnieniu. Czuł ten nieprzyjemny gorąc, wspinający mu się po barkach w stronę karku. Jasne oczy nikły, pod mrużonymi powiekami. W ustach pojawiał się smak goryczy w reakcji na kolejny raz rozwlekane poczucie niesprawiedliwości, porzucenia, samotności, o którą nie prosił. - Kocham wszystko, co się na Ciebie składa. - powiedział, w chłodzie swojego głosu szukając spokoju, który umykał mu jak woda między palcami - To jak marszczysz nos, kiedy ignorujesz łaskoczące Cie w twarz włosy, gdy jesteś skupiona na malowaniu. Jak trzymasz filiżankę z kawą, zawsze jedną ręką podpierając ją od spodu, to jak się śmiejesz kiedy pies Boucherów znów gania gołębie po balkonie w kamienicy za oknem, jak drżą Ci powieki we śnie, a ja zastanawiam się, czy w nim jestem. Byłaś moim wszystkim, Anne, odchodząc wyrwałaś mi płuca, zostawiając duszącego się w hotelowej pościeli. - zacisnął zęby - Tak było Ci źle? - zapytał otwarcie, w końcu znajdując w sobie gotowość na potencjalną odpowiedź na to pytanie - Ze mną? W naszym życiu? Tak było Ci źle, żeby uciec bez słowa? - w końcu musiał o to zapytać. Bo nigdy nie rozumiał i chyba miał nigdy nie zrozumieć. Cmoknął z niezadowoleniem podrywając podbródek jeszcze wyżej i spoglądając w niebo, jakby to w chmurach miał znaleźć spokój i cierpliwość, to zrozumienie którego wymagała ta rozmowa. Kochał jednak również i siebie, być może zbyt mocno, by pozwolić sobie na tę krzywdę, przełknąć ją i ukorzyć się, posypać głowę popiołem tylko po to, by raz jeszcze spojrzała na niego tak, jak patrzyła przez tyle lat. Nie rozumiał błędu w szczęściu. Nie wiedział, dlaczego stała się tak bardzo odległa, dlaczego kąsała go w zemście za to, że dokładał wszelkich starań, by w jej życiu istniały tylko chwile dobre. Czy przez to był winny? Czy czuł się winny.
Anne Jade Bourdon
Wiek : 29
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 165
C. szczególne : "zadziorny" nosek, pomalowane usta szminką
To była prawdziwa Anne. Kapryśna, zdystansowana, wesoła, szalona, kreatywna, delikatna, oddana. Nie mógł pogodzić się z tym, że była odmienna od tej osoby, którą sobie wymarzył. Tworzył ją, kawałek po kawałeczku, w ukryciu, może nawet bez swojej własnej świadomości. W końcu wpływanie na ludzi było dla niego prostsze od oddychania. Czy jest taka możliwość, że nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, co robił? Nie. Niemożliwe. Działał z pełną świadomością. Przecież nie był kimś, kto robi coś bez większego znaczenia czy celu. Zawsze zadziwiało ją to, że to ona była huraganem emocji. Zawsze czuła więcej, niżeli dana sytuacja tego wymagała... Wchłaniała je jak gąbka, aby później wypuścić przemielone przez swój własny filtr. A przecież to on posiadał ten szczególny gen, który sprawiał, że ludzie drżeli... Również z przerażenia. -Atlas... Oszukałeś mnie.-Powiedziała spokojnie, chociaż głos, który łamał się za każdym razem kiedy próbowała go unieść, zdecydowanie zdradzał zdenerwowanie i emocje, które musiała trzymać na wodzy, chociaż tak bardzo pragnęła się w nich teraz pogrążyć. Przetrawić. Wszystko, co wiązało się z jego osobą, nie było proste. To była bardzo pożądana cecha, bo nie potrafiła się z nim nudzić, próbując go rozszyfrować. Sęk w tym, że w tym wszystkim zapomniała o czymś bardzo ważnym. A mianowicie, o sobie. Zagryzła mocno wargę, spoglądając w bok kiedy wymieniał to wszystko, za co ją kochał. Nie użył czasu przeszłego, a jej serce powoli zaczynało się rozpadać. Rok składania go, delikatnie, jakby obchodziła się z najszlachetniejszym kamieniem... Czuła jak ponownie pojawiają się w nim luki, pęknięcia, która zaraz zniszczą to, co udało jej się odbudować. Nigdy nie wyobrażała sobie tego widoku, bo gdyby tylko to zrobiła, nie przekroczyłaby progu drzwi, które prowadziły do jej wolności. Gdyby tylko obejrzała się przez ramię, momentalnie zawróciłaby na pięcie i odrzuciła wszystko, co ze sobą zabrała. Czyli... W sumie prawie nic. Chwyciła płaszcz i zamknęła za sobą drzwi, podskakując na dźwięk zamka w drzwiach. -Proszę Cię... Chociaż raz... Nie. Po prostu zastanów się, dlaczego to zrobiłam.-Dopiero teraz przeniosła na niego swoje spojrzenie, unosząc dłonie, jakby chciała coś ścisnąć. Jakby mogła tymi drobnymi dłońmi ukształtować formę, po co?-Decyzja o małżeństwie była Twoją decyzją. Wpłynąłeś na mnie, używając uroku... I nigdy, ale to nigdy nie będę mogła w stanie zrozumieć, dlaczego zmieniałeś mnie na swoją modłę.-Jęknęła cicho, tracąc siły w kończynach, które jeszcze utrzymywały ją w pionie.-Musiałam odejść, aby zobaczyć, czy to, co mieliśmy, nie było tylko wytworem Twojego pragnienia czy kaprysu, ale było moją świadomą decyzją.-Powiedziała, ściskając dłonie w błagalnym geście, przyciskając je do pospiesznie unoszącej się piersi.-Sprawiłeś, że znienawidziłam wszystko, z czym wiązało się nasze wspólne życie... Bo odebrałeś mi świadomość. Bo zaczęłam wątpić we wszystko, co dotychczas doświadczyliśmy... Nie rozumiesz? -Zrobiła krok do tyłu, próbując stworzyć między większy dystans. -Straciłam przez to wszystko. Myślisz, że byłam na cholernych wakacjach? Odcięłam się od Ciebie, od rodziny, od przyjaciół, od moich marzeń... Zniszczyłeś we mnie to, co mnie tworzyło, a ja musiałam to naprawić. Sama.-Patrzyła na niego z całym wachlarzem uczuć, który w sobie dusiła te wszystkie miesiące. Rozgoryczenie, żal, miłość, nienawiść, smutek, samotność. Tak, ta wszechogarniająca samotność... Odczuwana jeszcze na długo zanim go opuściła, kiełkująca od momentu, w którym zdała sobie sprawę z tego, co się działo. Była z nim, dzieliła z nim swoją przestrzeń... A jednak, czuła się tak cholernie osamotniona, pomimo jego obecności. Dlaczego?
Jej głos przypominał mu jęk zardzewiałych zawiasów, kół zębatych maszyny, z której wyrwano rok temu silnik, urządzenia, które zostało wyrzucone na wysypisko bez nadziei na powrót dawnych funkcjonalności. Nie chciał tego słuchać, nie chciał jej słuchać, tak samo bardzo, jak bardzo pragnął wciąż i wciąż wziąć ją w ramiona i nigdy już nie wypuścić. Konflikt uczuć i emocji nie polepszał sprawy, odrętwienie sięgało nie tylko jego dłoni, ale i ust, które nieświadomie zaczął zaciskać w wąską linię zniecierpliwienia. Prychnął. Oszukałeś. Wpatrywał się w nią martwym wzrokiem, jakby tym jednym słowem zmieniła język, którym się do niego zwracała w jakiś inny, obcy, którego nie rozumiał i och jak bardzo nie chciał rozumieć. Patrzył na nią, na te usta wymawiające słowa, ale żadne z tych słów nie lądowało w jego głowie. Mijały się z nim, niezarejestrowane, zastępowane rosnącym uczuciem pretensji, gniewu i zniecierpliwienia. Pojawiła się, przyszła, przedstawiła mu kosz pełen bezpodstawnych pretensji i oczekiwała w zamian czego? Zrozumienia? Po tym jak odeszła nie szukając dialogu? Zmarszczył brwi, od tak dawna nie czuł jak jego harpia część duszy wyrywa się, by ukazać twarz potwora światu. Cmonkął dając pozbawiony satysfakcji upust negatywnych emocji po czym po prostu zawrócił się i odszedł bez słowa. Czy był gotowy na tę rozmowę? Nie. Czy chciał mimo wszystko przez nią przechodzić? Być może, gdyby czuł, że stoją na płaszczyźnie na której szuka się porozumienia. Nigdy nie godził się z byciem ofiarą, nigdy nie przyjmował pokornie razów, nadstawiając drugi policzek. I to się nigdy nie zmieni.
Wracał bezpośrednio z wakacji, kiedy umówił się z Iris, zeby wyszła mu na spotkanie. Podróż przez kilka kominków sieci fiuu nie należała do najbardziej komfortowych, więc kiedy w końcu usiadł z torbą na kamiennym murku fontanny, pierwszy raz odetchnął. Lekka strużka potu spływała mu po karku, a twarz prawdopodobnie umorusaną miał popiołem, ale w dzielnicy czarodziejskiej nikt nie zdawał się zwracać na to najmniejszej uwagi. Sam pochylił się nad wodą, kontrolując stan swojej aparycji, a kąt ust podniósł mu się w sardonicznym uśmiechu na lichy obraz tego, jak odbijał się w tafli. Dobrze, że umówił się z siostrą, a nie kimś, na kim chciałby wywrzeć inne wrażenie. Sięgał dłonią do źródełka wody, ale zdążył ledwie opłukać kark, kiedy czujnym, sokolim wzrokiem sroki wypatrzył w fontannie mieniący się pieniążek. Próbował po niego sięgnąć. Pierwsza chwila, w której poczuł jak ktoś miękko ociera się o jego biodro wydawała się niezgorszym doświadczeniem, ponieważ kątem oka wyłapał charakterystyczny kobiecy łuk i krzywizny ciała. To drugi moment, w którym wylądował w wodzie wydał się bardziej krytycznym. Moment zderzenia z chłodem fontanny był przyjemny, ale szybko uczucie to zastąpił dreszcz przebiegający po kręgosłupie i wrażenie bycia obserwowanym. Nawet wtedy wyprostował się dumnie, niczym niezrażony, zaczesał włosy w tył, jakby celowo zaplanował w tym miejscu własny prysznic. Wstał na dnie fontanny i wyprostował się, zachowując także rezon, kiedy ściągnął barki. Przez mokry podkoszulek prześwitywała jego muskulatura, a postawą nie wyrażał skrępowania. Wstrząsnął jedynie głową, strzepując z siebie kropelki wody i wtedy ich dostrzegł. Pierwszy biegł Merkury, ale za nim Iris, która szybko doprowadziła go do porządku. Ułożony pies zrównał z nią krok, a Ike zawołał: — Siostra, uważaj, za Tobą! Wpatrywał się za jej plecy z autentycznym zakłopotaniem i zaakcentowanym ostrzeżeniem, ale moment, w którym odwróciła się w tamtym kierunku wykorzystał na porwanie Merkurego do wody i czułe przywitanie go falą wodnego tsunami. Szczeknięcie wypełniło przestrzeń między nimi, jako ostatni podryg szaleństwa.
Wychowywanie Merkurego sprawiało jej przyjemność. Dużo czasu wkładała w nauczanie go kilkunastu komend a także zachowania nawet wtedy, gdy jego smycz była luźna lub gdy biegał swobodnie ograniczany jedynie jej poleceniami. Do pasa przyczepioną miała sakiewkę pełną psich przysmaków a w wolnej dłoni trzymała odpiętą brązową smycz. Merkury hasał wedle psich potrzeb, ganiał kolorowe ptaki, uskakujące w popłochu żaby czy szczekał na przelatujące sowy. Spacerując, czytała magazyn “Czarownica” więc uwagę miała podzieloną. Nie gnała na spotkanie z bratem na łeb na szyję bo wiedziała, że nie ma opcji aby miała się spóźnić. Dopiero entuzjastyczne szczekanie psidwaka poinformowało ją o obecności Isaaca. Psiak mocno merdał swoimi ogonkami i gdyby nie jej komenda to wystrzeliłby w kierunku chłopaka niczym pod wpływem zaklęcia przywołującego. Pomachała do brata i już miała przyspieszyć kroku gdy zareagowała na jego krzyk - zgarbiła ramiona, odwróciła się przez ramię i nawet ugięła nogi w kolanach gotowa uskakiwać przed nieznanym zagrożeniem. Ciężko stwierdzić gdzie nauczyła się przyjmować tak charakterystyczną pozę sugerującą pełną gotowość do wykonania fizycznego uniku. Szukała za sobą tego, przed czym była ostrzegana. Merkury też chciał wykonać psi gest obronny lecz zniknął w fali wody, oddając się w pełnej radości wylizywaniu kropli wilgoci z twarzy chłopaka. Zorientowawszy się, że została oszukana, podeszła do fontanny i stanęła przed nią z dłońmi opartymi o biodra. Spoglądała na brata i kręciła głową z politowaniem. Jakim cudem dalej go kocha? - Rozpuszczasz mi psa. - oskarżyła go celując w niego palcem wskazującym. Nie potrafiła się boczyć widząc ich radość na swój widok, a wszak nie widzieli się dłuższy czas. Sięgnęła po niesiony na szyi aparat i pstryknęła kilka zdjęć gdy bawił się z Merkurym. Po paru chwilach zamknęła obiektyw aparatu i puściła go luźno na sznurku w okolicy swojego niewielkiego biustu. Poprawiła ciemne kosmyki włosów i związała je w świeżą, wygładzoną kitkę ulokowaną kilka centymetrów nad karkiem. Prześledziła wzrokiem twarz Isaaca jakby szukając na niej zmian po pewnym czasie nieobecności. Cieszyła się gdy mogła zaskoczyć rozmówcę swoją spostrzegawczością. - Wiesz, że mamy w domu rozłożony basen i absolutnie nie musisz kąpać się, biedaku, w londyńskiej fontannie?- zapytała z rozbawieniem i odprowadziła wzrokiem mijającą ich nastolatkę, która na widok muskulatury Isaaca zachichotała. Irys schyliła się i podwinęła nogawki swoich spodni do kolan odsłaniając bardzo szczupłe nieopalone łydki. Usiadła na śliskim murku fontanny przodem do brata. - Ani mi się waż ściągać mnie do środka.- pogroziła mu palcem uprzedzając też jego potencjalne zamiary. Na jej wąskich ustach czaił się ukradkowy uśmiech. Bądź co bądź miło było urozmaicić letni dzień o obecność kogoś bliskiego. Nie było nic bardziej nudnego od pustego domu wszak obecność rodziców i skrzata domowego nie gwarantowała, że w tym domu działo się cokolwiek wartego uwagi. - Opowiadaj jak było na wakacjach.- zagadnęła i wachlowała się magazynem. Wzrok dziewczyny padł na płynące w ich stronę kaczomorany, mające najwyraźniej w poważaniu obecność Merkurego.
Normalnie poświęciłby siostrze więcej uwagi, gdyby była to jakakolwiek inna dziewczyna, ale walory jego rodzonej siostrzyczki zupełnie go nie interesowały, nawet uwydatnione przez zakładanie rąk na biodrach, dlatego skoncentrowany na Merkurym już smyrał go za uszami i zaczepnie trącał go po ogonie – raz jednym, raz drugim, a psidwak miotał się w wodzie, jak urodzona ryba, albo psi demon. Nawet skoncentrowany na nim, czuł spojrzenie siostry i nie były sobą, gdyby w tym właśnie momencie nie wykorzystał chwili na wyostrzenie rysów, uwydatnienie szczęki i nadanie jej wyrazu większej dojrzałości. Kiedy fontanna oblewała jego twarz strumieniami, a Merkury rozbijał wokół nich wodę, trudno było dojrzeć jego ingerencję. W końcu jednak wylazł spod natrysku, kątem oka dostrzegając, jak zbliża się w ich kierunku powoli stado kaczomoranów. Impet własnego kroku wykorzystał na złapanie Merkurego pod pachę i w końcu uniósł spojrzenie nad wodę i skrzyżował jasne tęczówki ze wzrokiem siostry, przeczesując ciemne włosy wolną dłonią. — Wyprzystojniałem? – mruknął uszczypliwie. — Ty dalej jesteś równie pyzata i smarkata – dodał, wypuszczając z objęć Merkurego, który stając na murku otrzepał sierść z wody. Jemu samemu nie paliło się do opuszczania wody. Wzrokiem wodził po mijających go dziewczynach, uśmiechając się do nich kątem ust w sposób, który niewątpliwie dawał do zrozumienia, że mimo, iż znajdował się tu z inną dziewczyną (siostrą), to zdecydowanie jest zainteresowany potencjalnymi, nowymi znajomościami. Te kilka ukradkowych spojrzeń, jakie przyciągnęła jego przemoczona koszulka nie uszło jego uwadze. — A mamy tam przypadkowych gapiów? Niechętnie wrócił spojrzeniem do siostrzyczki i nawet nie pomyślał o tym, żeby ją zmoczyć, dopóki nie powiedziała tego głośno i wyraźnie mu tego nie zabroniła. Uniósł wtedy niepokojąco jedną brew ku górze. — Nie? – upewnił się, a kącik jego warg strzelił ku górze. — Tak? – mącił jej w głowie. Obie odpowiedzi wydawały się równie podchytliwe. Na razie jednak w żaden sposób jej nie zagrażał. Splótł ramiona na piersi, patrząc na nią z góry, jak wachluje się magazynem i wzruszył ramionami. Jako typowy facet nie miał za wiele do opowiadania, chyba, że… — Moja siostrzyczka zaczyna dojrzewać? Naprawdę interesują Cię moje podlaskie podboje?
Zmrużyła lekko powieki gdy wyłonił się zza kurtyny wody. Mogła przyjrzeć się ostrzejszym rysom twarzy i bardziej wyrazistych łukach czy to przy kościach policzkowych czy przy żuchwie. Faktycznie zauważała różnicę, nie miał na twarzy tej swojej stałej miękkości. Z drugiej strony, nigdy nie była pewna czy patrzy w jego oryginalne oblicze czy upiększone. Musiała przyznać, że był przystojnym bratem… ale nigdy w życiu nie powie mu o tym na głos. Na głowę jeszcze nie upadła aby tak mu słodzić. - Niee… raczej zdurniałeś.- odgryzła się z przekąsem za jego jakże miłe słowa. Niech nie myśli, że wciąż jest małym dzieckiem, które nie potrafi się odszczeknąć. Zasłoniła się ręką gdy Merkury zrzucił z siebie wilgoć prosto na jej suche letnie ubrania. Przywołała do siebie psa prostą komendą, odczekała aż uspokoi emocje i przestanie merdać ogonami tak jakby miał je zaraz zwichnąć. Podrzuciła zaczarowaną piłeczkę w drobnej dłoni i rzuciła zabawką w kierunku terenów zielonych, wołając przy tym “Goń!”. Merkury rzucił się do celu a biegł przy tym z entuzjazmem, który obiecywał późniejsze wielogodzinne odpoczywanie. - Mogę specjalnie dla ciebie zaprosić lady Sofię i madam Albertę. - zaproponowała hojnie obecność siedemdziesięcioletniej seniorki oraz jej czterdziestoletniej córki z sąsiedztwa. Skoro chciał gapiów to z przyjemnością sprowadzi adekwatne towarzystwo aby mógł sobie prężyć muskuły przed starczymi oczyma. Po jego kolejnych słowach zeskoczyła z murka - niby po to aby sięgnąć porcję kaczej karmy - a tak naprawdę aby uniknąć wrzucenia do wody. Nie lubiła mieć mokrych ubrań więc lepiej nie zbliżać się w strefę zagrożenia. - Nie pytam o twoje podboje, syrenko.- prychnęła wracając z dłonią pełną specjalistycznej karmy sięgniętej z pobliskiego dozownika. Kaczomorany stłoczyły się w półokręgu i dziobały powietrze, czekając aż sucha karma zawiruje w powietrzu i zawiśnie na wysokości ich dziobów. Oparła łokcie o fontannę i leniwym tempem wysyłała w ich stronę kilka szarych kulek. Zerknęła na Merkurego, który piłkę przyniósł prosto do rąk Isaaca, ewidentnie stawiając go teraz na podium spośród ulubionych zapasowych ludzi. - Czy jest w tej Polsce coś na tyle ciekawego abym miała żałować swojej nieobecności? - powtórzyła rozbudowane i bardziej jasne pytanie. Nie ruszyła z wycieczkowiczami z dwóch powodów - przystąpiła go egzaminów na teleportację i przyuczyła Merkurego kilku nowych komend. Planowała wyjechać tam chociażby na miesiąc jednak z niewyjaśnionych przyczyn, zwlekała. Być może wolała pozwiedzać Dolinę Godryka skoro w ciągu roku szkolnego nie jest jej to dane. - Dojrzewam szybciej niż ty, Isaacuś.- rzuciła w niego kulką szarej karmy a następną porcję oddzieliła do drugiej dłoni i wyciągnęła ją w stronę kolorowych ptaków.
— Miło z Twojej strony — przyznał, jakby to właśnie towarzystwo tych dwóch pań miał na myśli, kiedy mówił o gapiach. Prawda stała nieco w innym miejscu, ale jej Ike nie wyjaśniał, ani w kontekście kobiet, ani tym bardziej nie próbował pozwolić siostrze zrozumieć dlaczego dalej tkwi w tej wodzie, skoro spokojnie mógł z niej wyjść. Nieco chłodu mu nie szkodziło, a skoro i tak już przyzwyczaił się do tego, że był absolutnie przemoczony, to po tym, jak pierwszy szok zetknięcia z wodą minął, teraz nie miało to dla niego już żadnego znaczenia. W chwilowej ciszy obserwował, jak siostra rzuca zabawkę Merkuremu, samemu w tym czasie podciągając bok koszulki do góry, żeby sprawdzić, jak bardzo mokra jest. Udało mu się z niej wycisnąć całkiem sporo wody, a próba odklejenia jej od ciała nie przynosiła skutku. Obrócił się za siebie, żeby sprawdzić czy istnieje jakakolwiek część jego odzieży, której nie przemoczył, ale chyba nie. Nic dziwnego, spadł na samo dno, więc nie powinien się spodziewać, że nawet przy jego szczęściu, to akurat w tym przypadku coś zadziała. — A to musisz sama pojechać i się przekonać. Interesują nas trochę inne rzeczy, kiddo. Ostatecznie przysiadł na fontannie obok niej, zerkając na nią z boku, kiedy rzucała jedzenie fontannianym zwierzątkom, ale nie trwało to długo, bo jego uwaga podążała też w tylko jemu znanych kierunkach. Nie wydawał się jednak rozproszony, a jego spojrzenie wcale nie było rozbiegane, a bardzo wyraźnie skoncentrowane. Skwitował ten stan ostatecznym prychnięciem, połączonym z podejrzanym uniesieniem kącika ust ku górze, kiedy jednak przechylił głowę z powrotem do siostry. Jak zawsze, wszelkie użycie jego pełnego imienia, jak i towarzyszącą mu wypowiedź zignorował, jakby zupełnie nie zaistniała, ale na chwilę wrócił jeszcze do Polski. — Na pewno działo się tam więcej niż w Londynie. Spędziłaś w tym roku z kimś więcej czasu niż z Merkurym podczas jednego spaceru? – zakpił odrobinę uszczypliwie z jej decyzji do zostania w domu, opieki nad psem i… byciem samą ze sobą. To nie byłaby rozrywka, którą on sam wybrałby dla siebie. Brzmiało to… piekielnie nudnie. Musiał tą nudę złamać. więc chociaż siedział obok niej w całkiem cywilizowany, nieinwazyjny sposób, wystarczyła tylko chwila nieuwagi. Jedna porcja karmy dla ptaków rzucona za dużo i trochę za dużo uwagi poświęconej koczkomaranom, a Ike znajdował się już przy siostrze i obejmował ją ciasno, wyciskając chłód i wodę z koszulki prosto w jej czyste i suche letnie ubrania.
Zmrużyła oczy gdy potulnie zgodził się na taki zestaw gapiów. Nie zareagował dostatecznie oburzająco aby uznała swoje słowne zwycięstwo. - Specjalnie dla ciebie mogę zagadać nawet do pana Coltona, jeśli wolisz jednak męskie spojrzenia. - próbowała wbić mu szpilę i odegrać się jednak notorycznie zapominała, że chłopak potrafił tak zapanować nad swoim ciałem, że niczego nie dostrzeże jeśli ten sobie tego nie zażyczy. Nie czuła się z nim jak równy z równym dlatego starała się nadrabiać ciętym językiem i oryginalnością. - ... na przykład siedzenie w fontannie? - skoro nie chciał powiedzieć niczego ciekawego o Polsce to utwierdzało ją w przekonaniu, że nie musi tam jechać. Skoro jej rodzeństwo powróciło do domu przed szkolnym terminem to też wiele mówi. Najwyraźniej Polska i owe słynne Podlasie nie miało w sobie tej iskry, która przytrzymałaby bliźnięta Skylight na dłużej. - Braciszku, ja nie potrzebuję być w centrum uwagi ładnych osób aby dobrze się bawić. Zrealizowałam swoje własne plany na których mi zależało. Rozwijam się, zyskuję nowe umiejętności. Możesz pochwalić się tym samym czy wolisz cieszyć się z dziewczyn, które ci ulegają? - mówiła tonem zarozumiałym i trochę aroganckim. Zachowywała się w ten sposób aby uniknąć oskarżenia o bycie nudną i nijaką. Co prawda nie podejrzewała Isaaca o takie słownictwo jednak obawiała się, że na inny sposób wytknie jej zwyczajność, która była jej przywarą. Zazwyczaj kąsała pierwsza jeśli na horyzoncie pojawiało się ryzyko, że ktoś ukąsi ją. Dosyć nietypowy system obronny lecz mocno w niej zakotwiczony. Celowo też omijała szerokim łukiem docelowy sens zadanego pytania i odpowiadała na to, co było dlań aktualnie wygodne. Nie krzyknęła - pisnęła i wzdrygnęła się od nagłego osaczenia i wilgoci wsiąkającej w jej ubranie. - IKE! - oburzyła się i próbowała się wyrwać jednak siły miała tyle co kot napłakał. Uch, to było tak przyjemne jak leżakowanie na igliwiu. Przeszedł ją zimny dreszcz, wzdrygała się bowiem nienawidziła wilgoci i tym bardziej na jej ładnych ubraniach! Podczas próby wyrwania się z braterskiego uścisku machnęła dłońmi i pacnęła kaczomorana, który akurat wtedy zrywał się do lotu. Cała reszta kaczek zareagowała grupowo i rzuciła się z dziobami do jej rąk. Nawet wtedy nie krzyknęła choć bardzo mocno przylgnęła plecami do brzucha Isaaca. Dopiero gdy ją odciągnął - bo wierzyła, że cofnął się nie z powodu jej naporu a z własnej potrzeby ochrony - Merkury dopadł do kaczomoranów i zaczął podskakiwać, wściekle na nie ujadać i zwyczajnie je płoszyć. Gdy została puszczona, uniosła obolałe dłonie na wysokość swoich oczu i zadrżała- mnóstwo dziobnięć i czerwonych pasków od siąpiącej się krwi. Szczypało, wpędzało w dyskomfort. - Głupie kaczki. - i celowo nie odwoływała Merkurego. Nie pozwoliła sobie nawet na odrobinę słabości w postaci jęku, nawet przy starszym bracie. - Zróbże coś pożytecznego i zdejmij mi te pierścionki. - wysunęła dłoń w jego stronę, gdzie rana po kaczym dziobie otwierała się dokładnie w miejscu, gdzie nosiła jeden z trzech pierścionków. - Postaraj się mi ich nie zniszczyć. - jej głos złagodniał. Podniosła na niego niepewny wzrok, jakby próbując wyczuć na ile potraktuje ją teraz poważnie.
Uśmiechnął się bardzo cynicznie na jej słowa o Coltonie, ale dało się wyczuć w tym uśmiechu także nutę droczenia się i sympatii, bo w końcu byli rodzeństwem. — Mogłabyś to dla mnie zrobić? – spytał tonem, który wskazywałby na wielkie podekscytowanie i wdzięczność, chociaż przy tym uśmiechu, jaki wtórował tym słowom, wyraźnie dało się rozpoznać sardoniczny ton wypowiedzi. Znacznie bardziej podobały mu się takie cięte rozmówki, niż opowiadanie, jak tam Polska. Prawdę mówiąc, nie zwiedził tam wcale tak dużo, ale to, co zobaczył wywarło na nim dobre wrażenie. Nielegalne wyścigi, nielegalne zakłady, trochę zieleni, trochę zwierząt. Ostatnie dwa nie miały dla niego żadnego znaczenia, ale może dla niej mogły być istotne. — Merkury miałby, gdzie biegać. W końcu w ten sposób zakończył ten wątek. — Co ciekawe, nie spotkałem tam Imogen. To wyjaśniało dlaczego był tak głodny tych drobnych złośliwości między nimi i dlaczego tak uparcie nie opowiadał o Podlasiu, czekająć aż jego słodka siostrzyczka w końcu wybuchnie, ale chyba trochę dojrzała przez ostatnie miesiące, bo odpuściła temat, trochę zawodząc braterską potrzebę obserwowania jak ona wije się ze zdenerwowania. — Ładnych? – uczepił się jej słów i pochylił w jej kierunku na murku, przez co uśmiech jaki rozciągnął jego wargi zdawał się jeszcze bardziej uszczypliwy. — Właśnie takie wartości ma nasza rodzinna puchonka? Jesteś pewna, że tiara nie chciała Cię w Ravenclawie, gdzie miejsce na płytkich? Może z wyjątkiem Bena, ale dla Ike do dziś było zagadką, co on tam robił. A mógłby szerzyć zawodowy chaos w krukońskich szeregach, jako ślizgoński szpieg. Dalej słuchał jeszcze uważniej, przechylając z zainteresowaniem głowę na bok. Problem Ike polegał na tym, że on absolutnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że ma słabość do kobiet i że tą słabością do nich epatuje bardzo często w swoim zachowaniu i zachwycie nad nimi. Nie rozpoznał dlatego słów siostry jako złośliwe, albo z dużą dbałością o szczegóły, postanowił udać, że nie rozpoznał. — Ulegają? – powtórzył za nią – czemu tak? To chyba prędzej ja ulegam im – parsknął z rozbawieniem, bo w gruncie rzeczy tak też było. Gdyby nie żywe okrzyki białogłowej na wyścigach i chęć zaimponowania Lily na Podlasiu, kto wie, może spocząłby na laurach i nie wygrał nagrody. Wiedział, że nie spodoba jej się nurkowanie w fontannnie, ale samotna kąpiel zaczynała być z deka nudna i nie przynosiła już tego samego poczucia rozbawienia, co jeszcze moment temu. Jej towarzystwo miało to zmienić, po pierwszym szoku, ataku decybeli na uszy i momencie, w którym miała się pogodzić ze swoim nowym położeniem. Potem zadziało się dużo. Jeden zignorowany kaczomoran, cała grupa kaczomoranów, plecy siostry przyciskające się do jego ciała, trochę dziobnięć, piór. Ike instynktownie cofnął się razem z siostrą, oddalając ich od zagrożenia. Merkury ujadał wściekle po drugiej stronie fontanny, a on patrzył bez zrozumienia na dłonie siostry. — Dlaczego? Sama zdejmij. Oczywiście, że mógł to zrobić, ale nie rozumiał potrzeby, wzrokiem jednak sięgnął ponad jej ramieniem na Londyńskie uliczki, mierząc coś w głowie w zastanowieniu i ostatecznie złapał ją za przegub dłoni. — Chodź. Trzy kroki stąd jest Mung, a ja bez eliksirów Bena jestem jak bez ręki. O, Ben wrócił do Londynu i prawie umarł na Podlasiu. Wynagrodził jej dyskomfort tą ciekawostką. Zatrzymał się jednak w pół kroku i spojrzał na nią z góry, z braterską krytyką i ponagleniem. — Zaraz. Przecież Ty jesteś znawcą uzdrawiania.
Komentarze Isaaca brała za czysty przejaw ironii. Nie znała go od wczoraj, wiedziała, że potrafił znakomicie kłamać i udawać niewiniątko. Zmrużyła oczy i popatrzyła na niego posępnie, aby nie myślał, że uda mu się wprowadzić w jej głowie zamęt czy co gorsza, wątpliwości co do demonstrowanej uszczypliwości. Wystarczyła jedna jego kąśliwa uwaga aby obrała postawę obronną, która w obecnej sytuacji przetransmutowała się w kontratak. - Nie starczyło dla mnie płytkości. Ty zabrałeś jej najwięcej. - wycedziła przez zaciśnięte zęby. Spotkanie przestało się jej podobać. Ostatnie dni wakacji wolała spędzić na zabawie a nie na użeraniu się z domorosłym bratem, który koniecznie chciał pokazać się jaki to nie jest najlepszy, nieskazitelny i udany. - Skoro im ulegasz to dlaczego nie pobiegłeś za tamtymi tylko wziąłeś sobie za cel doprowadzanie mnie do szału? - zapytała wskazując wyprostowaną dłonią kierunek w którym oddaliły się dwie dziewczyny. Co z tego, że mijały ich dobre dwadzieścia minut temu. Kilka chwil później sytuacja się dosyć solidnie pokręciła - kaczomorany przypuściły atak. Gotowa była wspiąć się na wyżyny swojej cierpliwości i poprosić brata o pomoc - przecież w takiej sytuacji rodzina nie zawodzi, prawda? Zapomniała jednak, że Isaac nie jest typem co łatwo odpuszcza. Nie dała mu się zmanipulować więc oczywistym było, że nie potraktuje poważnie ani jej prośby ani sytuacji, w której się znalazła. O ile z początku prosiła go łagodnie, tak słysząc jego słowa, poczerwieniała ze wściekłości. Wyszarpnęła rękę z jego nadgarstka - a przynajmniej próbowała bo siły miała tyle co kot napłakał. - Puszczaj mnie. Sama sobie poradzę. Zostaw mnie. - dłonie bolały, palec puchł, pierścionek uciskał a oczywiście Isaac postanowił być władczy, nieczuły i arogancki. Nie obchodziło ją czy Ben wrócił z Podlasia czy dalej się tam bawi - chciała sama sobie pomóc skoro została z początku zbyta. Chyba na głowę upadł, jeśli myślał, że z takim czymś będzie biegła do szpitala, gdzie jest mama. Nie ma takiej opcji aby robiła z tego powodu raban skoro wystarczyła odrobina ludzkiej pomocy i mogłaby sama siebie podleczyć. Nie obraziłaby się oczywiście za wywar ze szczuroszczeta jednakże wolała zakupić specyfik w aptece aniżeli stać w kolejce na Izbie Przyjęć. - Puść mnie bo deportuję się z twoją ręką. - mówiła cicho ale wyraz twarzy i oczu zdradzał wściekłość. Była cała czerwona i intensywnie oburzona. Cóż, skąd miał wiedzieć, że potrafiła się już teleportować - i to na naprawdę niezłym poziomie - skoro od początku spotkania zaczęli się przekomarzać, aby ostatecznie doszło do sprzeczki, której łatwo mu nie wybaczy?
Zna swoje limity. Nawet Ike wie, kiedy odpuścić, a złość w Iris ewoluuje z chwili na chwilę coraz bardziej. Coś, co dla niego cały czas jest zabawą, dla niej przestaje ją być z chwili na chwilę. Początkowo tylko dogryza mu w kontekście ich rozmowy, ale im dalej ją prowadzą, tym bardziej niebezpiecznie nieprzyjaźnie się robi między nimi. Iris czasami chce, żeby Ike traktował ją, jak równą sobie, ale później zachowuje się jak teraz, jak mała dziewczynka. I chociaż Ike próbuje traktować ją poważnie, jak dorosłą, w takich momentach nie pozostaje mu nic innego, jak unieść kąciki ust w lekkim, pobłażającym uśmiechu i pokręcić nią lekko na boki. — No już, Irysku, nie denerwuj się, bo złość piękności szkodzi – przyciąga ją do siebie, jak przyciągał ją czasem jak miała jeszcze pięć lat, a on niewiele więcej i siedzieli razem przytuleni do siebie wtedy bez większego powodu, po prostu bo mogli i małe dzieci nie przejmowały się wizerunkiem i relacjami między rodzeństwem. Dla dzieci wszystko wydaje się prostsze i oczywiste. Ale nie dla dorosłych. Dorośli, jak Ike, podażają spojrzeniem po otoczeniu i uśmiechają się trochę krzywo, widząc, jak potencjalne szanse na zwrócenie na siebie uwagi innych kobiet maleją, kiedy trzyma inną, drobniejszą w swoich ramionach i przyciska ją do piersi. Nawet jeśli to jego siostra. On to wie, Iris to wie, ale inni nie wiedzą. Skylight trzyma ją jednak przy sobie tak długo i bardzo ciasno przy sobie, dopóki nie upewnia się, że objęcie trochę ją uspokaja. — Użyj słów, sis. Patrzy na nią, trzymając ją teraz na odległość ramion. — Tak jakbyś rozmawiała z kimś, kto nie zna się na uzdrawianiu. Bo poniekąd tak jest. Ike nie rozumie danego mu polecenia, doszukuje się w nim podstępu, bo zdejmowanie pierścionków nie ma dla niego żadnego sensu. Ocenia ją swoją miarą, jakby coś knuła, jakby coś chciała mu udowodnić, ale teraz dostrzega, że naprawdę jest po prostu obolała i sfrustrowana, bo pogryzły ją ptaki, a brat nie chce jej pomóc. — Teleportuj się z moją ręką – zgodził się, bo wiedziała, że jeśli to zrobi, skutki rozszczepienia, dla niego mogą być śmiertelne, bo magia w nim, a szczególnie magiczne obrażenia działają zupełnie inaczej. Czy ona chce handlować jego życiem? Wątpi. Ostatecznie sięgnął dłonią po różdżkę i na chwilę przetransmutował rozmiar pierścionków, ułatwiając jej zsunięcie ich z palców. To było jedyne, w jaki sposób mógł jej pomóc.
Nie miała najmniejszej ochoty prosić się o pomoc. Dostatecznie musiała poniżyć się - w jej mniemaniu - aby wydusić z siebie słowa o wsparciu w zdjęciu pierścionków zanim palce zaczną puchnąć. Dmuchała na zimne, potrzebowała udzielić sobie medycznej pomocy bo była zbyt dumna aby pokazywać dłonie matce. Kaczomorany, dobre sobie! Cała się spięła i wstrzymała oddech, tłumiąc w gardle okrzyk złości. Oto miał czelność ją przytulić akurat wtedy kiedy nie bardzo jak miała się wydostać z nadprogramowej bliskości. Poczerwieniała aż po krańce uszu, była oburzona, poirytowana, zawstydzona a jeśli teraz się odezwie to z jej ust popłynie jad. Hegla Hufflepuff byłaby niepocieszona widząc do jakich określeń jest zdolna jej podopieczna. Zacisnęła powieki aby zebrać się w sobie i krzyknąć gdy... poczuła zapach Ike, ciepło bijące z mocno przytulających ramion. Przestał kpić, trzymał i zasłaniał ją przed światem. Dureń! Przez to, co robił traciła zdolność do wściekania się. Nie potrafiła dłużej wstrzymywać oddechu więc wymieniła rozgrzany dech na ten świeży, spokojniejszy. Z jej oczu ciskały gromy lecz nie miały szans dotrzeć do Isaaca bo były zbyt słabe. Straciła chęć do krzyku bo jednak jej dłonie potrzebowały opatrzenia i co tu mówić, bolały. Popatrzyła na niego spod przymrużonych powiek gdy nakłaniał ją do używania słów. Nie przemawiała wszak w trytońskim aby miał nie rozumieć jej reakcji. Przypomniał jej jednak o oddychaniu, a to zdecydowanie pomaga w opanowaniu emocji. Nie ma sensu robić tutaj scen. - Jeśli... palce mi spuchną to pierścionki utrudnią do nich dopływ krwi i ostatecznie mogę stracić w nich czucie. - siliła się na spokój lecz widać było, że mówi ostatkami cierpliwości. Instrukcje chłopaka rzeczywiście pomagały - z przyzwyczajenia stosowała skróty myślowe i uznała, że polecenie "zdejmij mi pierścionki" wyjaśniają wszystko. Sęk w tym, że dla niektórych nie mówiło to nic poza kaprysem. Wykrzywiła usta w grymasie gdy przyzwolił na teleportację z zabraniem jego kończyny. Dobrze wiedział, że te groźby były bez pokrycia. Nie mogłaby mu tego zrobić. Tak naprawdę wcale nie chciała uciekać, to był przypływ furii i decydowała pod wpływem emocji. Gdy w końcu wyjął różdżkę i pomógł jej z pierścionkami, złość znacząco zelżała. - Dziękuję. - wykrzywiła się wszak te słowo nie leżało zbyt dobrze na jej ustach. Odwołała Merkurego, który gotów był gryźć Ike po kostkach gdyby dalej trzymał ją wbrew jej woli. Spokojniejszym acz wciąż sztywnym krokiem ruszyła w kierunku pobliskiej ławki. Cały czas patrzyła na swoje dłonie i starała się nie poruszać nimi zbyt mocno. Wyciągnięcie różdżki nie było zbyt przyjemnym doświadczeniem lecz wrażenie ukoiła obecność psidwaka, który w imię pocieszenia położył na jej kolanie swój pysk. - Powinieneś opanować zaklęcia pierwszej pomocy. - odchrząknęła lecz nie szukała z nim kontaktu wzrokowego. Najwyraźniej była zawstydzona swoim wybuchem i intensywną złością jaką jeszcze niedawno w niej rozpalił. Vulnus alere nie działało z pełną mocą bo im bardziej zaciskała palce na różdżce tym czuła większy dyskomfort. Kilka powtórzeń czaru doprowadziło liczne ranki na palcach to połowicznego zagojenia. Obecnie nic więcej nie mogła zrobić - będzie musiała po drodze kupić gdzieś wywar ze szczuroszczeta. Westchnęła i oparła dłonie o swoje kolana - jedną położyła na głowie Merkurego. - Nie wiem jak ty ale ja nie biegam do świętego Munga z byle otarciem. Brakowałoby jeszcze spotkać tam mamę lub Monicę. Naprawdę nie zamierzam psuć sobie reszty wakacji tłumaczeniem się im dlaczego sama sobie z czymś nie radzę. - wyjaśniła mu dobitnie dlaczego pomysł wizyty w szpitalu - gdy nie jest to absolutnie konieczne - jest durny. Lubiła radzić sobie sama z zaleczeniem obrażeń. Udowadniała sobie, że nie podziwia ani matki ani starszej siostry.