Niewielki park na obrzeżach miasta. Składa się z sieci wąskich alejek, niektóre z nich wciąż wyłożone są kocimi łbami jak za dawnych czasów. Eleganckie ławeczki umożliwiają wypoczynek pod rozłożystymi drzewami w słoneczne dni, a wieczorami klimatu i uroku dodaje światło żeliwnych latarni. Są to tradycyjne, gazowe latarnie, które co wieczór zapala specjalnie zatrudniony ku temu, miejski skrzat zwany małym latarnikiem.
Kości wydarzeń:
1 - Podbiega do Ciebie/was psidwak. Nie ma obróżki, a w pobliżu nie widać nikogo, kto by go szukał. Rzuć literką. Spółgłoska - Właściciel znajduje się w kolejnym poście. Samogłoska - psidwaczek został porzucony. Możesz go przyjąć jeśli osiągniesz odpowiednią ilość punktów z ONMS lub dać komuś kto ma. 2 - W zamyśleniu przechadzając się alejkami wpadasz na lecącego czarodzieja. Wielka kraksa, sportowiec ląduje w krzakach razm z wami. Obydwaj potrzebujecie pomocy! Jeśli macie co najmniej 5 punktów z Uzdrawiania możecie się nareperować. Jeśli nie - musicie napisać posta w Mungu lub sprawdzić do waszego wątku kogoś żeby mu pomóc. 3 - Sprzedawca w budce ze słodyczami zachęca Cię żywo do podejścia w stronę okienka. Mówi, że od dziś sprzedaje lizaki w zupełnie nowym smaku i oferuje Ci dwa na spróbowanie! Jaki magiczny efekt będą miały? Rzuć kostką na eliksir i sprawdź co Cie czeka. 4 - Udałeś się na relaksujący spacer, ale zaczął padać deszcz. Szybko podbiegasz do pierwszego z brzegu przechodnia, by użyczył Ci swojej parasolki, inaczej przemokniesz do suchej nitki! 5 - Spiesząc przez park z pracy do domu nagle zauważasz brak kluczy w kieszeni. Musiały Ci gdzieś wypaść! Dobrze byłoby kogoś poprosić o pomoc w szukaniu.
Rzuć kością:
parzyste - udało się, leżały kawałek dalej na alejce nieparzyste - niestety, nigdzie nie możecie ich znaleźć, okazuje się, że ktoś zrobił Ci psikusa i obrzucił klucze klątwą niespodziewanej teleportacji, więc umykają przed Tobą po całym parku! Żeby je znaleźć musisz napisać tu 4 posty. Jeśli tego nie zrobisz - zapłać 50g za zmianę zamku.
6 - Idąc skrótem pomiędzy alejkami słyszysz za plecami niezadowolony głos karcący Cię za deptanie zieleni. Przyspieszasz kroku by uciec z miejsca zbrodni, ale w krzakach dopada Cie Skrzat Bobo, który ma zły dzień i uparł się by akurat Tobie utrzeć nosa! Jeśli przeprowadzisz konfrontacje ze skrzatem na co najmniej 3 posty i będziesz miał z kostek k100 wynik 100 lub więcej - dostajesz punkt z ONMS. Możesz rzucać kostką w każdym poście walki z Bobo. Raz do wyników możesz dodać wszystkie swoje punkt z ONMS.
Shawn E. Reed
Wiek : 33
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 184 cm
C. szczególne : Tatuaże, magiczna metalowa proteza prawej ręki, Gwiazda Południa zawieszona na łańcuszku na szyi.
W życiu codziennym Shawna działo się niespodziewanie wiele, w porównaniu do rutynowych obowiązków, które miał przed swoim wyjazdem za granicę na prawie pół roku. Nie dość, że spędzał więcej czasu z Nessą, tak zdarzyło mu się znaleźć swojego „padawana” na Nokturnie, co było dość niespodziewane. Dziś miał wolny dzień od pracy, chciał więc wykorzystać tą i przespać jak najwięcej godzin. Od ponad tygodnia cierpiał na niedobór snu, nie mógł sobie pozwolić na więcej niż cztery godziny snu, a i zdarzało się, że musiał zarwać nockę – w trakcie jego nieobecności powstało całkiem sporo problemów związanych z handlem, ale i z Nokturnem ogólnie. Reed musiał być na bieżąco, musiał wiedzieć co się działo na całej ulicy i znać się ze wszystkimi „ważnymi graczami”. Było to niezbędne do przetrwania. Wszakże, życzenia rzadko kiedy się spełniały – mężczyzna obudził się gwałtownie po niecałych pięciu godzinach snu. Zbudzony został czymś niezidentyfikowanym, nie mógł określić co to było. Ubrawszy się, wypił kawę i wyszedł z domu, chcąc jakoś zabić czas na spacerze, mimo że pogoda za oknem wcale nie wyglądała obiecująco. Ruszył do parku, gdzie chociaż betonowa ścieżka nie była tak zabłocona jak cała reszta doliny – śnieg całkiem już stopniał, pozostawiając po sobie brunatną breję, od której Reed miał ochotę przekląć cały świat, niezależnie od tego, że wyczyszczenie butów to dla niego dosłownie pstryknięcie palców. Owinąwszy się płaszczem, spacerował tak paląc sobie okazyjnie kiepka i patrzył w niebo, kiedy nagle poczuł, że wpada na coś szybkiego. Gwałtownie się odwrócił i ujrzał przed sobą scenę, której ujęcie można by nazwać „sekunda przed tragedią”. Wzrok Shawna jednak nie był fotograficzny, nie widział jednej klatki, a wszystkie i mógł być widzem jak jakiś typek na rowerze wjeżdża w barierkę i wylatuję przez kierownicę do przodu, robiąc pokraczny obrót w powietrzu i lądując nie tyle w krzakach co w błonie, którego było pełno. - Kto kurwa jeździ rowerem o tej porze roku? – Powiedział bardziej do siebie i ruszył przyspieszonym krokiem do chłopa, który próbował się jakoś pozbierać po wypadku. - To się gościu wyjebałeś. Chodź, pomogę ci wstać. – Shawn wyciągnął do niego rękę i zgodnie z swoimi słowami, pociągnął mężczyznę do siebie, stawiając go na nogi. Zaklęciem wyczyścił całe błoto z jego ubrań, choć jak się później okazało, na skutek wypadku, złamała się nieszczęśnikowi różdżka, którą jak pajac trzymał w tylnej kieszeni spodni. Reed wzruszył na to jedynie ramionami, nie mogąc już nic pomóc i ruszył w swoją stronę, nie myśląc już o tym wypadku.
| zt
Perpetua Whitehorn
Wiek : 45
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 161
C. szczególne : Styl vintage i aura wesołości | Wspiera się na artefakcie: Jarzębinowej Feruli | Na lewym nadgarstku - srebrna bransoletka z tancerką zmieniającą się w łanię; na prawym - bransoleta Wielkiej Wezyrki | Gdy Hux jest obok - mimowolnie roztacza wokół urok
Spiesząc przez park z pracy do domu nagle zauważasz brak kluczy w kieszeni. Musiały Ci gdzieś wypaść! Dobrze byłoby kogoś poprosić o pomoc w szukaniu. Niestety, nigdzie nie możecie ich znaleźć, okazuje się, że ktoś zrobił Ci psikusa i obrzucił klucze klątwą niespodziewanej teleportacji, więc umykają przed Tobą po całym parku!
Pogoda dopisywała - majowe słońce było dziś zdecydowanie zwiastunem lata, które miało nadejść już za moment. Wszyscy korzystali z wyjątkowo - jak na Anglię - ciepłej aury, która panowała na zewnątrz. Wyjątkiem nie była Perpetua, choć jej intencje były całkowicie inne, aniżeli podłapanie nieco promieni słonecznych. Choć i to nie zaszkodziłoby jej chorobliwie bladej, przeźroczystej niemal cerze. Przez ostatnie tygodnie starała się nie opuszczać swoich czterech ścian - ostatecznie jednak wygnana 'do życia' przez swojego mentora, pod którego skrzydłami się skryła, musiała załatwić parę spraw. Szczęście w nieszczęściu - zawodowych. Prywatne ją przerastały. Toteż jeszcze przed podjęciem dyżurów w Mungu odwiedziła pracownię Fairwynów, by wytwórca mógł zrobić 'przegląd' jej różdżki. Chciała być pewna, że zarówno drewno jak i rdzeń nie będą reagować na jej wisielczy nastrój. Choć, tak jak się spodziewała - tego nie mogła być pewna. Czekało ją więc wiele pracy, głównie nad odpowiednim odcięciem się od emocji - dotychczas swojej największej siły napędowej. Dzierżąc pod pachą kilka nowych wydań magazynów takich jak 'Eliksirowar Powszechny', drugą rękę wspierając na Feruli, złotowłosa toczyła się powoli w swoim tempie po obleganym parku. Nawet pomimo swojej krwi nie przyciągała spojrzeń - była wręcz przezroczysta. — Gdzie ja... — mruknęła sama do siebie, przystając na moment i grzebiąc po kieszeniach spódnicy i swojej torbie. Była niemal pewna, że jeszcze przed chwilą jej kulawym krokom towarzyszyły pobrzękiwania kluczy. Wtem je dostrzegła - co dziwne, przed sobą, na chodnikowej płycie. Zmarszczyła brwi i westchnąwszy podeszła do swojej zguby - ale kiedy jej palce już-już miały zetknąć się z chłodnym metalem, to klucze... teleportowały się kilka metrów dalej. Nie wiedziała czy się śmiać czy płakać. Z cichym stęknięciem podniosła się do pionu, znów podchodząc do kluczy - te jednak znowuż zniknęły, aportując się dalej na ścieżce. Perpetua próbowała przywołać je do siebie zaklęciem - jednak gdy już miała ich dotknąć, ponownie zniknęły. Ze zrezygnowaniem godnym skazańca podążyła ich tropem - bez nich nie dostanie się do domu.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dzień jak co dzień, dzień po dniu... Max postanowił dzisiaj odpuścić sobie szlajanie się po barach i wiedząc, że Feli będzie miał chwilę wolnego, wyciągnąć go na spacer i jakiś lunch. Hogsmeade było raczej oklepane, więc wybrali się do Doliny Godryka, której Solberg aż tak dobrze nie znał. Kolorowe włosy i oczy Felka na pewno przyciągały mnóstwo spojrzeń, ale były ślizgon zdążył się już do nich przyzwyczaić. -W ogóle, Oli mi opowiadał, że jakaś pierwszoroczna gryfonka przyjebała innej na miotlarstwie. Wiesz coś o tym? - Zapytał, próbując nadrobić szkolne ploteczki, bo akurat tej części czasem mu brakowało. Praca asystenta wiązała się niestety z tym, że wiele godzin Lowell spędzał poza domem i mimo, że razem mieszkali, nie zawsze mieli czas o wszystkim porozmawiać szczególnie, że Max sam znów szlajał się gdzie popadło, choć oficjalnie robił to w poszukiwaniu pracy. -Kurwa mać, serio? - Warknął, gdy piękne jesienne słońce nagle zaszło, a z nieba lunął deszcz. -Czekaj, ogarnę nam coś. - Powiedział do Felka, by następnie zaczepić pierwszego lepszego przechodnia i zapytać go o parasol. Ten oczywiście okazał się zajebiście miły i pomocny, ale też od razu poinformował, że rozrosłą się im tu brzytwotrawa, z którą fajnie byłoby coś zrobić. -To co Panie Tęczowy, idziemy na polowanie na naszą ulubioną roślinę? - Zapytał z wyszczerzem Felka, po czym chwycił go za dłoń i zaczął kierować się tam, gdzie potrzebowali pomocy dwójki chujowym bohaterów do pielenia grządek.
Posiadanie tęczowych kosmyków wiązało się z naprawdę wieloma dziwnymi sytuacjami. Co prawda nie chciał na siebie zwracać uwagi, niemniej jednak było to całkiem trudne, skoro wręcz cała jego sylwetka krzyczały, żeby zwrócić na niego uwagę - i zwracał. Tę albo bardziej zdziwioną, albo bardziej radosną, albo wręcz przeciwnie - z zamiarem spuszczenia swoistego, męskiego wpierdolu, który miał na celu udowodnić mu, gdzie powinien się znajdować. Mimo to nie skupiał się na tym aż nadto, w związku z czym ciche westchnięcia stały się czymś w postaci wspomnienia, a nie rzeczywistego, ciągłego wentylowania własnych płuc. Chmury na niebie zbierały się we wręcz zatrważającej ilości, co zwiastowało zbliżający się powoli deszcz. Temperatura spadała z dniami minimalnie, aczkolwiek odczuwalnie jak dla Felinusa; nie lubił czegoś takiego. Nic dziwnego, że przywdział na siebie coś cieplejszego, byleby nie mieć do czynienia ze zimnem. - Cała szkoła od tego huczała... - pokręcił głową, nieco się skrzywiając, bo właśnie przy pomocy Jennie otrzymał ten dziwny błysk światła, kiedy teraz jeszcze widział wszystko w kolorowych, neonowych barwach, aczkolwiek ulegało to stabilizacji. Całe szczęście, bo nie widział tego, by całe życie tak przeżyć, skoro nieustannie miał do czynienia z bólem głowy. Z czasem ta dziwna klątwa czy tam zaklęcie przemijała, dlatego nie musiał się specjalnie martwić o kolejne napady bólu przypominającego pękającą czaszkę. Często siedział długo w szkole, ale tak naprawdę wypierdalał z niej przy wolnej okazji i nie zamierzał siedzieć nadmiernie. - Spotkałem tę dziewczynkę, która dostała z czoła w nos i powiem ci, że w moim odczuciu jest to wina Gryfonki. Ta Krukonka tylko zwróciła uwagę, by się ciszej zachowywała... - pamiętał Hastings i naprawdę miło ją wspominał. Jako jeden z nielicznych starał się dowiedzieć, co miało miejsce, aczkolwiek pozostało to utrudnione, wszak otrzymał konieczność skorzystania z cudzej pomocy. Na chwilę się zastanowił, kiedy pierwsze krople spadły z nieba, udowadniając, iż obecny spacer nie będzie wcale taki suchy; skierowanie wzroku do góry wiązało się z pewnym, melancholicznym podejściem. - Tak... tak, jasne. - prawie nie dosłyszał, choć ucieszył się, kiedy udało się zdobyć od kogoś parasol; posłał lekki, widoczny uśmiech, choć wcale nie wiedział, w jakiej barwie ten jest utrzymywany. Kiwnąwszy głową, widocznie prychnął na słowa, które ten wystosował; oplótł bardziej jego dłoń, przybliżając się w taki sposób, by jak najmniej deszczu skapywało na jego czarną jak duszę kurtkę. Choć tak naprawdę w tej ciemnej duszy znajdowały się liczne zakamarki dobra, które kierował w stronę ukochanej, bliskiej osoby. Tatuaż wilka już czuł się pewniej i śmielej przedostawał się na dłoń, jakby zaciekawiony, choć nadal kierowała nim widoczna ostrożność. Nie ukrywał się już aż tak, a przynajmniej nie w stosunku do Maximiliana; gdyby ten przekierował wzrok w stronę dłoni, zauważyłby małe, zielonkawe listki. - Tęczowy... chyba już każdy w tej szkole zapamięta mnie nie z umiejętności, nie z dobrych metod nauczania, a właśnie z włosami i tęczówkami, jakby jednorożec się na mnie zesrał. - prychnął głośniej, pozwalając sobie na słyszalny śmiech. - Ulubiona roślina brzytwotrawa? Prowadź zatem, panie kapitanie! Bylebyśmy się nie zgubili. - pozwolił sobie na lekki wyszczerz, choć szybko powrócił do zastanawiania się nad czymś. I mocniej ścisnął dłoń. - Max... a co, jeżeli to, gdzie pracuję, tak naprawdę nie jest... no, dobre? - rozpoczął, nie wiedząc, jak do tego podejść, w związku z czym na krótki moment przestał gadać, gdy lekki ból głowy się u niego objawił, by następnie skupić się bardziej na poszukiwaniu rośliny. Z pogorszoną percepcją kolorów. Z przenikaniem w neony. Idealnie, na pewno się przyda - chyba, jeżeli będzie służył za testera ostrości i jakości.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam całą tę sytuację uznawał po prostu za swoisty dobry temat do żartów. Jakby nie było teraz już chyba nikt nie miał wątpliwości, że Feli należy do "tęczowej strony mocy". Domyślał się jednak, że w Hogwarcie był to temat do wielu żartów i docinek, które niekoniecznie musiały być przyjemne. -Typowy gryfoński temperament. Powiesz słowo, a już dostajesz lepę w ryj. Callahan działał tak samo. - Zaśmiał się, nie mając pojęcia, że po pierwsze dziewczynka, która zaatakowała krukonkę, była siostrą Boyda, a po drugie, że poszkodowaną znał bardzo dobrze, a jej kuzynkę jeszcze lepiej. -Ważne, że nic większego się nie stało. Chociaż nie zdziwiłbym się, gdyby to był dopiero początek. - Dodał jeszcze, bo jakby nie było sam jeszcze rok temu podczas Uczty Powitalnej rozpoczął z Felin szkolny sezon na wpierdol. Zdobycie parasola nie było specjalnie trudne, ale wymagało chwilowej rozłąki i jeszcze do tego dostali misję specjalną. Misję, której może specjalnie się podjąć nie chcieli, ale Max nie widział w tym żadnego problemu. Wszystko było lepsze od kolejnego bogina. Aż wzdrygnął się na samo wspomnienie. -Hej, nie ważny jest powód. Liczy się efekt! Czy nie? - Wyszczerzył się, bo pewnie Feli wolałby jednak być zapamiętanym ze względu na swoje dydaktyczne umiejętności, ale nie zawsze dostawało się to, czego się akurat pragnęło i obydwoje wiedzieli o tym doskonale. -Jak się zgubimy krwawa ścieżka doprowadzi nas do siebie. - Nawet nie próbował się oszukiwać, że wyjdą z tego bez szwanku. Jakby nie było nie spodziewali się użerania z brzytwotrawą i nie mieli raczej przy sobie żadnego ubrania ochronnego, więc musieli zdać się na zaklęcia uzdrawiające. -Myślisz, że wystarczy wyrwać to z korzeniami, czy lepiej wypalić? Namnożyło się cholerstwo.... - Spojrzał na ogromną połać wkurwiającej rośliny i zaczął zastanawiać, jak by tu sobie z tym wszystkim poradzić. Zadanie mogło być trudniejsze niż się wydawało, choć Max liczył, że jednak szybko sobie z tym poradzą. -Hmmm? - Spojrzał uważniej na partnera, czując mocniejszy uścisk i nie do końca wiedząc o co pyta? -Jak to, nie do końca dobre? Przecież kochasz uzdrawianie i nauczanie. - Powiedział powoli, oddając mu parasol i zakładając kaptur na głowę, by przygotować się do misji pielenia parku.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Sam również żartował - doskonale pamiętał, jak na Laboratorium Medycznym przecież postanowił to też obrać za żart. Nie bez powodu - im człowiek mniej personalnie do siebie podchodzi, tym lepiej znosi pewne rzeczy. I nie inaczej było w tym przypadku, choć swoją orientacją nie chwalił się każdemu napotkanemu człowiekowi. Jego samego niespecjalnie obchodziło to, kto z kim sypia, w związku z czym podobnie podchodził do własnego życia prywatnego. - Ehm, kotek... - lekko prychnął, gdy usłyszał ostatnie zdanie, które na dobry moment utkwiło w jego pamięci. On jeszcze nie wiedział, ale plotki w szkole rozchodziły się błyskawicznie, w związku z czym musiał go naprostować. - Pozwól, że cię poprawię - "Callahanowie". - wypowiedział te słowa gładko, jakby bez problemu opuszczały jego gardło. Mimo to wcale o nich to dobrze nie świadczyło; spuszczanie komuś lepy prosto w twarz, bo ktoś chciał, żeby ludzie się lekko uciszyli, było co najmniej nieprawidłowe. Rozwiązywanie wszystkich konfliktów metodą pięści niespecjalnie było w jego stylu. - Ja podejrzewam, że to jest dopiero początek... nie wiem, mam dziwne przeczucie. - zmarszczył brwi, przypominając sobie początek roku szkolnego. Gryfonów wszędzie było pełno i nie wkurzało go to, a prędzej... niepokoiło. Misja, której jako tako nie podejmował się stricte w ramach ścieżki, wszak ciężko było mu zorganizować dozę czasu, wiązała się z prostą, przyjemną rozmową z partnerem, której nie zamierzał sobie odmawiać. Możliwość podzielenia się świeżymi ploteczkami i spędzenia ze sobą czasu podbudowywały bardzo mocno Lowella, który był używany bardziej do nudnych, niezobowiązujących zadań. Czekał zatem na parasolkę, a gdy ukochanemu udało się ją zdobyć, dał mu buziaka w policzek. - Niby tak, ale... - wziął cięższy wdech, nie wiedząc, jak to ubrać w słowa. - Nie chcę, by ludzie patrzyli na mnie przez pryzmat mojej orientacji. Jak dla mnie posiadanie tęczowych włosów to taka próba zwrócenia na siebie uwagi, że hej, wyróżniam się, zwróćcie na mnie uwagę! czy coś. - wytłumaczył na spokojnie, nie zamierzając się w żaden sposób denerwować. Po prostu wiedział, z czym się mierzy i z czym potencjalnie będzie się mierzył. Z tęczowym widzeniem i tęczowymi przytykami. - Nie potrzebuję farbować sobie włosów, by pokazywać, jak bardzo cię kocham i jak wiele dla mnie znaczysz, kocie. Nie no, gdybyś chciał, to bym to pewnie zrobił, no ale wiesz, o co mi chodzi. - nie był naburmuszony niczym dzieciak, ale trochę się to gryzło z jego podejściem do spraw. Nie narzekał, jak ktoś się wyróżniał na tym tle, ale wiedział, że nie wszyscy działają przez bardzo podobny schemat. - Wolałbym uniknąć tej krwawej ścieżki, choć przynajmniej mamy tę samą grupę krwi. Nie wiem, może jakoś ładnie się połączy? - wyszczerzył się, kiedy to szedł tuż obok, pozwalając sobie na szczery, widoczny uśmiech. Nie zamierzał się ciachać, kiedy wszystko było jeszcze kolorowe, choć czar powoli zanikał, a włosy nie były już aż tak intensywne. Bardzo subtelnie przechodziły do oryginalnej barwy, w związku z czym również świat częściowo odzyskał logikę, choć nie do końca. - Jeżeli wypalisz, to grunt nie będzie się nadawał pod inne rośliny. Moim zdaniem lepiej wyrwać, ale różdżką i ostrożnie. - powiedział te słowa całkiem gładko, gdy się zatrzymali na krótki moment, a samemu uścisnął mocniej dłoń partnera, nie wiedząc, jak ubrać w słowa to, co go trapiło od przeszło paru dni. Potrzebował się nieco skonsultować w tym temacie, a gdy usłyszał kolejne słowa, niemrawo się uśmiechnął. - No tak, to prawda! Ale nie... nie o to mi chodzi. - uzdrawianie było tym, co go naprawdę interesowało, ale problem leżał gdzieś indziej. Nie był zagrzebany, a prędzej jawił się w czymś, czego wiele osób nie widziało. Chwycił parasol, zamknął na chwilę oczy, gdy mroczki od kolorów ponownie się pojawiły, a samemu rozglądał się po otoczeniu, powoli podchodząc do jednej z brzytwotraw. Nie dotykał jej, nie chcąc mieć do czynienia z brzytówką, a klika z eliksirów obiło się o siebie w bezdennej torbie. - Doszły do mnie niepokojące informacje ostatnimi czasy. - zmarkotniał, a samemu zaczął powoli coś grzebać w tych roślinach, jakby to tam znajdując słowa, które nagle zgubił i nie mógł ich wydostać przez własną krtań. - Był taki jeden student, będący wychowankiem Gryffindoru, który chciał zrobić coś niebezpiecznego przed wakacjami i wysłałem list do Williamsa, nie zdradzając w nim zbyt wiele szczegółów na ten temat. Po prostu dałem cynk, by na niego uważać, bo może stwarzać potencjalne zagrożenie dla innych. Nic więcej, poza przypuszczoną przeze mnie diagnozą. - rozpoczął historię, biorąc następnie jeden z okolicznych patyków i zamykając parasol, zakładając na własne, tęczowe włosy kurtkę. Patyk mienił się początkowo od pomarańczowego do żółtego, od żółtego do zielonego. - W liście się zapytał o to, co się stanie, gdy zapomni zażyć tojadowego i dostał ochrzan, bezpodstawny zresztą. Cytuję, bo akurat ta kwestia mnie uderzyła i dostałem całą treść odpowiedzi: "niepoważnie Pan podchodzi do przyjmowania eliksiru, tak jak ostrzegał mnie pan Lowell". - wziął głębszy wdech, wbijając patyk głębiej w ziemię. - Tylko ja nic takiego nie pisałem, cudze słowa zostały włożone w moje usta jak... nie wiem. No wiesz, że nie lubię pomówień. - wzruszył ramionami. - I nie mogę powiedzieć Williamsowi, że nie życzę sobie takiego czegoś, bo po pierwsze, zepsuję nasze stosunki zawodowe, po drugie, mam staż zaledwie kilkudniowy i nie wpłynęłoby to dobrze na moją opinię u dyrektor, po trzecie tej osobie oberwałoby się także po dupie za przekazanie treści. Czuję się, jakbym był pod tym względem co najmniej w piździe lub innym niestosownym miejscu, które bardzo mi się nie podoba. - nie rzucił patyczkiem a zamiast tego go poturlał, spoglądając na brzytwotrawę normalnie, choć z wieloma pytaniami. Wszystko miał skrzętnie ukryte w pokoju w Inverness. - Ale nie podoba mi się współpraca, gdy wiem, że nic nie jest kolorowe i większość rzeczy to tak naprawdę spierdolina. Jak było to z tobą wcześniej, zresztą. - nie chciał o tym wspominać, ale porównanie to pasowało do tego, jak wyglądała sprawa zawieszenia u ukochanego. - Kiedyś może byłoby mi łatwiej, ale teraz jakoś średnio mi się patrzy na bycie asystentem, gdy wiem, że coś takiego się dzieje. - skrzywił się znacząco, by chwycić następnie za czekoladową żabę, którą od razu odpakował, a okazała się być tam Carlotta Pinkstone, która najwidoczniej miała sporo za uszami. A między innymi działała niczym działaczka SLM, bo chciała znieść Ustawę Tajności. Po zjedzeniu słodyczy, nie bez powodu chwycił za szluga, widocznie się nim zaciągając, gdy włożył go sobie do ust i odpalił.
Ostatnio zmieniony przez Felinus Faolán Lowell dnia Czw 9 Wrz - 19:04, w całości zmieniany 1 raz
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Nie wiedział jeszcze, jaki ubaw go czeka, więc nieświadomie kroczył przed siebie chroniąc ich przed deszczem, a gdy tylko usłyszał słowa Felka zaczął zanosić się niepohamowanym śmiechem. Nawet się nie dziwił, że tak to musiało się skończyć. -O matko, to żeś mi zrobił teraz dzień. - Powiedział ocierając łezkę, która ze śmiechu mimowolnie wydostała się z jego oczu. No naprawdę, to było przepiękne. -A ta krukonka co oberwała? Wiesz jak się nazywa? - Zapytał z czystej ciekawości, ale skoro tutaj natrafił na znajome nazwisko, to może jakaś córka, siostra, czy wnuczka innego z jego wrogów była w to zamieszana. -Jak to w Hogu. Spokoju tam nie zaznasz. - Wzruszył ramionami, bo jakoś specjalnie go to nie dziwiło. Tam nigdy spokoju nie było, tylko niektórzy umieli załatwiać swoje problemy poza czujnym okiem kadry. Reszta, jak widać musiała robić show przy wszystkich. Przyjął z uśmiechem buziaka, po czym wsłuchał się w słowa partnera. Nie miał pojęcia, co go trapi, ale na szczęście ten postanowił podzielić się z nim skrawkiem tego wszystkiego. -Wiesz, jakbyś miał tam wypisane "kocham Maxa" to bym nie narzekał. - Zaśmiał się ponownie, po czym delikatnie pogładził go wolną ręką po policzku. -Nie przejmuj się kotek. Wiesz, że w zamku wystarczy zjeść przypadkowego piernika z podłogi, by Ci odjebało. Tęczowe włosy niedługo odejdą w zapomnienie, bo ktoś inny wjebie się w coś ciekawszego. Zresztą to nie tak, że sam sobie sprawiłeś tę fryzurę. - Starał się jakoś uspokoić jego myśli, choć znał swojego partnera i wiedział, że mimo wszystko ten może i tak się zamartwiać niepotrzebnie. Hogwart był jednak dość specyficzną instytucją, która była cholernie nieprzewidywalna. -Nie wiem czy taka mieszanka coś da. Nie ciągnie mnie zresztą do kolejnego paktu krwi. Wymyślimy coś oryginalniejszego. - Też niespecjalnie mu się widziało wykrwawić na śmierć przez brzytwotrawę i jeszcze oberwać choróbskiem, jakie roznosiła, więc postanowił podejść do tematu spokojnie i w miarę bezpiecznie. -No raczej, że różdżką! Tak też myślałem, że ogień tu nie pomoże aż tak. Dobra, biorę się do roboty. - Powiedział, po czym powoli zaczął się brać za wyrywanie tego gówna z korzeniami i odrzucania rośliny na jeden stosik. Musiał robić to naprawdę delikatnie, by przypadkiem nie pierdolnąć sobie brzytwotrawą w twarz, a robota do przyjemnych nie należała. Mimo, że oddawał się pracy, wciąż uważnie słuchał Felka, a to co mówił bardzo mu się nie podobało. Zawsze wiedział, że pewne rzeczy nie grają w Hogwarcie, ale nigdy specjalnie nie dochodziły do niego słuchy z wewnątrz kadry. Teraz to się nieco zmieniało. -Williams coś takiego? To nieco nieprofesjonalne nie sądzisz? Gdyby nie fakt, że poniekąd dotyczy to Ciebie, to bym powiedział, że masz to kompletnie olać. Czasem tak najlepiej. - Wyraził swoją opinię, powoli wyrywając kolejne skupisko brzytwotrawy. -Wiesz, nie musisz z tym od razu lecieć do dyrekcji. Williams zawsze wydawał się w miarę luźny, więc może powinieneś z nim o tym pogadać. Jesteś pewien, że wpłynęłoby to na Twoją robotę? - Zapytał niepewnie, przeklinając pod nosem, bo akurat przeciął się jednym z tego cholerstwa, co niemiło zaszczypało go w rękę. Przyłożył ją do ust i spił nieco krwi, po czym zaleczył się szybko zaklęciem, by przypadkiem nie dostało się tam zakażenie. Nie skomentował tego, że Feli wspomniał o jego sytuacji, choć twarz Maxa nieznacznie się skrzywiła. Nie chciał o tym ani rozmawiać, ani myśleć. -Co w takim razie planujesz zrobić? Myślisz, że warto wszystko skreślać po tygodniu roboty? - Zapytał szczerze ciekaw, wracając do pracy z cholerną brzytwotrawą.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell spojrzał na partnera, gdy ten postanowił się zaśmiać. No tak, czego mogli się spodziewać po tym, że w sumie to nie był ktoś inny, jak po prostu kolejna osoba z rodu Callahanów. Trochę mu to tutaj nie pasowało, wszak kiedyś musi nastąpić moment wyłamania się ze schematów, a tu proszę - dziecko posiadało złe zasady wbite od początku własnego istnienia. Albo tak myślało, że powinno robić, choć wymagało tak naprawdę odpowiedniego nakierowania. - Serio? No nie spodziewałem się kompletnie! - postanowił zażartować, choć temat poszkodowanego dzieciaka trochę wywoływał w nim naprawdę sporo zmartwień, w związku z czym znajdował się między młotem a kowadłem. - Jenna Hastings. Rozmawiałem z nią i zachowuje się znacznie doroślej, niż w rzeczywistości wygląda. Nie wątpię w to, że nie będzie lubiana wśród innych dzieciaków. - wziął głębszy wdech, bo wiedział, że nawet różnica w zachowaniu, ta diametralna, w szczególności po wydarzeniach na lekcji miotlarstwa, nie będzie mile widziana. W Felinusie budziły się natomiast naturalne instynkty, których nie potrafił powstrzymywać. Chciał chronić każdą słabszą istotę, w związku z czym nic dziwnego, iż odczuwał pewien obowiązek na własnych ramionach. - Nawet nie o to mi chodzi... - brwi powędrowały widocznie do góry, by następnie wywołać widoczną zmarszczkę na czole. - Nie mówię, że będzie podobny do nie wiem, poprzedniego czy coś, bo spokoju nie ma. Coś czuję, że... no nie wiem, jak ci to wytłumaczyć. - zająknął się, biorąc głębszy wdech. - ...że ta mnogość pierwszaków będzie stwarzała naprawdę sporo problemów. - dokończył, choć miał jeszcze inne spekulacje na ten temat. Możliwość spędzenia czasu z ukochanym, nawet w postaci zbierania brzytówki, wiązała się z zrzuceniem z siebie ciężaru, który to nosił. Od momentu pójścia do roboty brakowało mu tej bliskości, organizm chciał odrzucać jedzenie, uniemożliwić prawidłowe spożywanie, a samemu szukał drugiej roboty, by jak najbardziej odciążyć rodzinę swojego chłopaka. - A to bym też nie narzekał, to jest przecież powód do dumy! Zapierdalałbym z nią dwadzieścia cztery godziny przez siedem dni w tygodniu. Nie mniej. - co prawda czas leciał nieustannie, jak w klepsydrze przesypującej piach, aczkolwiek samemu bardzo często, gdy miał ku temu okazję, pożyczał podkoszulki od partnera. Po pierwsze, były większe, po drugie, były wygodniejsze, po trzecie, dawało mu to dziwną satysfakcję. - Och, aż mi przypomniałeś, jak mnie klepnąłeś w tyłek na powitanie. Albo nie mogłeś spać, bo tak bardzo byłeś we mnie zakochany. - postanowił zażartować, kładąc w miły sposób na boku Maximiliana dłoń, by ten nie poczuł się jakoś urażony. Nie podejrzewał go o to, aczkolwiek przezorny zawsze ubezpieczony czy jakoś tak. - Ale nie no, tam to byłeś obsesyjnie. Ewidentnie wolę takiego Maxa - a przede wszystkim mojego. - przybliżył go na krótki moment bardziej do siebie, choć po paru sekundach pozwolił na zwykły chód w tej pięknej, angielskiej i deszczowej pogodzie. - Też prawda! - co prawda wszystko pozostawało jeszcze śmiesznie zmieniające kolor, głowa mu czasami pękała od tego, ale powoli objawy mijały. - Oryginalnego? Mam naszyjnik Ariadne, pusty. Chcesz? - podniósł brwi, choć nie wiedział, czy jest to coś oryginalnego. Na pewno nietypowego i trudnego, aczkolwiek przynoszącego znakomite skutki pod względem powrotu do partnera. - Znając ciebie, to pewnie byś poszedł na żywioł i gołymi łapskami to zbierał, dokarmiając jeszcze przy okazji tę brzytwotrawę. - sprzedał mu radosnego kuksańca w bok, a następnie ustabilizował związane ze sobą palce, bo przecież nie widział takiej możliwości. Z łatwością przywiązałby Solberga do drzewa czy innego obiektu, byleby jak najdalej od potencjalnego zagrożenia - choć mu ufał. Wymówienie tego wszystkiego było zrzuceniem ciężaru z ostatnich dni, jako że nagromadziło się tego po prostu sporo. Zauważał jeszcze parę innych nieprawidłowości, o których nie zamierzał na razie mówić - bo były to proste przypuszczenia, nic więcej. Mimo to słowa, które wystosował, mogły zdenerwować - bo przecież Maximilian wiedział, że nie paplał na lewo i prawo sekretami, a prędzej subtelnie dawał wskazówki, iż coś może być nie tak. - Wychodzi na to, że mam bardzo długi język i spowiadam mu się ze wszystkiego, robiąc przy okazji loda w gabinecie. Crème de la crème. - zaśmiał się na własny, niskich lotów żart. - Spokojnie, nie zrobiłbym. - jeszcze tylko dodał na własną obronę, bo jeżeli już komukolwiek miał, to właśnie Solbergowi. Co jak co, ale to jemu był w stanie zaoferować to, czego innym nie zamierzał udostępnić; do kwestii cielesności podchodził personalnie, ale od momentu, gdy chodził do seksuologa na sesje, było w tym zakresie znacznie lepiej. A na pewno już nie bał się tak, jak było to wcześniej. - Coś mi mówi, że tak nie jest... a przynajmniej takie wrażenie odniosłem przez ostatnie dni. Albo mi się wydaje... - odchylił głowę do tyłu, gdy zjadł już tę Czekoladową Żabę, na której widniała podobizna Pinkstone, jakiej to działań nie popierał, wczytując się z treść ze zdobytej karty kolekcjonerskiej. Co jak co, ale połączenie dwóch światów mugolskich nie było dla niego do końca możliwe. - A nie wpłynęłoby? Kotek, przecież ja tam jestem jedynie asystentem, do tego pracującym parę dni. Wyobraź sobie, że jesteś nauczycielem, masz asystenta, który przychodzi i ci mówi, że kwestionuje twoje metody działania. Jak zareagowałbyś na takie słowa? - zapytał się czysto prowizorycznie, bo co jak co, ale nie mogłoby to zostać jakoś specjalnie dobrze odebrane. - Pomogę ci, nie mam niczego innego do roboty obecnie, a nie będziesz ciachał sobie rąk w taki sposób. - spojrzał na niego z troską, której nie potrafił powstrzymać; może nie widział w pełnym spektrum barw i brzytwotrawa mieniła się śmiesznymi barwami, czysto neonowymi, tak samo jak tęczowe włosy, aczkolwiek efekt ten powoli mijał. Ból głowy nie przeszkadzał już aż tak, w związku z czym mógł działać lepiej, z mniejszymi błędami. - Na razie nie mam bladego pojęcia i liczę, że jest to jednorazowa sytuacja, ale nie podejrzewam, by tak było. - odpowiedziawszy, miał w zanadrzu jakiś pomysł. - Nic nie stoi na przeszkodzie, by zmienić robotę, co nie? I nie wiem, czy to jest skreślanie. Wiesz, że dostosowuję się do naprawdę wielu rzeczy i... prędzej czy później bym o tym zapomniał. - może nie było to najlepsze rozwiązanie, ale obecnie, gdy wyrywał uważnie skupiska trawy przy pomocy odpowiednich zaklęć, ciężko było cokolwiek lepszego znaleźć. Nie wyobrażał sobie sytuacji, gdzie Jenna miałaby być traktowana jak czarna owca, bo powiedziała coś w kierunku Callahan i wszystkie dzieciaki by ją znienawidziły czy coś.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Miał ten plus, że jego cała ta szkolna spierdolina nie dotyczyła i mógł na luzie się z tego śmiać, a fakt, że atakująca była jednym z Callahanów dawał mu do tego idealny powód. Widać w ich genach płynął czysty wpierdol. -Jenna? Osz kurwa... - Mruknął, kompletnie nie spodziewając się, że poszkodowana będzie jego znajomą. -Oj tak, młoda zachowuje się jakby miała trzydziestkę na karku. Nawet się nie dziwię, że wylądowała w krukach. - Potwierdził słowa partnera co do dojrzałości dziewczynki. Teraz, gdy okazało się, że ją zna, obudziła się w nim większa empatia i miał nadzieję, że młodej nic poważniejszego się nie stało i że więcej taka sytuacja nie będzie miała miejsca. -Aż tak z nimi źle? Ciekawy rocznik się szykuje. Zostaje mi życzyć wam powodzenia. - Nieco się skrzywił na samą myśl ile z takimi dzieciakami musi być roboty. Cholernie nie widział się na miejscu szkolnej kadry i nie potrafił zrozumieć tych, którzy czuli powołanie do nauczania bo o ile kochał prowadzić Laboratorium Medyczne, tak było to zupełnie co innego niż zwykłe, regularne lekcje i ta mnogość podopiecznych. Sam też cieszył się z tych chwil, których nie mieli zbyt wiele. Bez względu na to, ile razy by powtarzał Felkowi, że przecież nie musi płacić im milionów, ani nic z tych rzeczy, ten i tak oddawał się wszelkim dodatkowym pracom, a im więcej Lowella nie było w domu, tym na więcej pozwalał sobie Max, czując się poniekąd bezkarnym, po czym łapały go ogromne wyrzuty sumienia i tak to błędne koło się samo napędzało. -Ja wiem, że się mnie nie wstydzisz i tak dalej, ale może jednak postawmy jakieś granice afiszowania się naszą miłością, co? - Zaśmiał się, bo o ile na pewno były to w jakiś sposób miły gest, o tyle raczej Solberg nie potrzebował do szczęście podobnego dowodu uczucia ze strony partnera. - A to coś się od tamtego czasu zmieniło? - Zapytał z wyszczerzem, bo o ile wciąż na słowo "Amortencja" chciało mu się rzygać, tak był w stanie do niektórych rzeczy podejść z większym dystansem, a jeżeli chodziło o klepanie w tyłek, zdecydowanie nie miał żadnych oporów. -Tak, też tak wolę. - Gdy ten ich do siebie zbliżył, Max oczywiście wykorzystał ten moment i skradł mu buziaka. Od kiedy Solberg nie był już uczniem Hogwartu widywali się zdecydowanie rzadziej, co było nieco paradoksalne biorąc pod uwagę fakt, że przecież razem teraz mieszkali. -Oj nie, dziękuję. Biżuterii mi już wystarczy. - Zdecydowanie odmówił, bo też szczerze nie chciał, by Feli ciągle żył w stresie, gdyby naszyjnik pokazywał, w jak wielu zjebanych sytuacjach ten się znajduje. Obydwoje mogli spać spokojniej, gdy obywali się bez tego gadżetu. -Cóż, nie wypada mi zaprzeczyć. - Zaśmiał się, bo prawdopodobnie, gdyby był sam, to byłby jego pierwszy odruch. Zajął się więc bezpiecznym wyrywaniem zielska, w międzyczasie słuchając o rozterkach ukochanego. -A co Cię obchodzi, co uczniowie mówią? W sensie, no fajnie jak szanują nauczycieli i w ogóle, ale sami na kadrę kurwiliśmy, no nie? Każdy powód jest dobry, co nie zawsze znaczy, że dzieciaki tak myślą. - Może miał zbyt mocno wyjebane na takie sprawy, ale nie uważał, by był to aż taki powód do zmartwienia szczególnie po tygodniu pracy. Początki zawsze były ciężkie, a on wiedział, że Feli się po prostu do tej roboty nadaje i jest w stanie sobie tam poradzić. Drugiej części wypowiedzi nie skomentował, męcząc się z wyjątkowo upartym skupiskiem brzytwotrawy, która mocno zapuściła swoje korzenie. Zbyt mocno jak na gust Solberga. -Ja tylko mówię, co mi się wydaje. Gadałem z typem z trzy razy w życiu. Może po prostu miał zły dzień? - Próbował podejść do tego obiektywnie, ale nie było to wcale takie proste. Coś mu tu nie pasowało i nie miał pojęcia co, a jednocześnie chciał wierzyć, że Perpetua dobrze ulokowała swoje uczucia. -Wiesz, nikt nie jest święty i jak dla mnie odpowiednie podejście do tematu mogłoby wszystko rozwiązać. Co z tego, że jesteś asystentem? On też przecież kiedyś był. - Wyraził swoją opinię, choć ze swoim wybuchowym charakterem zapewne pogorszyłby sytuację konfrontacją, gdyby był w sytuacji Felka. -Zapraszam. Trochę roboty z tym gównem jest. - Powiedział, wskazując na dość sporą polanę, którą mieli wyczyścić. Maxowi już się trochę znudziło użeranie z brzytwotrawą, ale skoro zaczął już tę robotę, to miał zamiar ją skończyć, choć zdecydowanie wolał usiąść na ławce z piwem w ręku i odpocząć. -Niby racja. Chociaż jak dla mnie za łatwo się poddajesz. Nikt nie mówił, że będzie idealnie i jakby nie było nie masz pewności, że w innej robocie będzie lepiej. - Optymistą to on zdecydowanie nie był, ale nie chciał okłamywać partnera i na siłę wymyślać kolorowych scenariuszy.
Niestety - ta cała szkolna spierdolina dotyczyła poniekąd jego. Odnajdował się w tym zawodzie, ale, jak się okazywało, nie potrafił postawić granicy. Nie potrafił idealnie wyważyć sobie czasu, by mieć go trochę w imię odpoczynku bądź innych, dodatkowych profitów - po prostu nie widział sensu. Zamiast tego się oszukiwał, że musi tak robić, że nie ma wyjścia, że jeżeli tego nie będzie robił - ponownie wszystko się posypie. I chociaż już odłożył całkiem niezłą sumkę, nikt nie zwróci mu utraconych godzin bądź zdrowia, które powoli zaczynało szwankować. Inaczej - wraz z każdym kolejnym eliksirem. - Znasz ją? - kiedy podniósł brwi, spojrzał uważniej w kierunku Maximiliana, choć nie wątpił, że ten w sumie miał styczność z naprawdę wieloma osobami, nawet tymi spoza Hogwartu. Sam stał się bardziej wycofany pod tym względem, rzadziej spotykając się ze znajomymi w celu poopowiadania, co tam u niego ciekawego się dzieje. Gospodarował czasem w taki sposób, by maksymalizować zyski, ażeby móc prowadzić swobodnie i bez większych problemów remont. Minęła dopiero połowa miesiąca, a poprzez dodatkowe zlecenia całkiem nieźle się obłowił. - Tak mi intuicja podpowiada... i jakoś nie mogę jej uspokoić. - wytłumaczył, gdy wcześniej przytaknął na słowa o dziewczynce. To prawda, zachowywała się tak, jakby miała nie jedenaście, a właśnie trzydzieści lat. Czy to dobrze? Być może. Lowell nie potrafił się przed tym powstrzymać. Im więcej czasu miał wolnego, tym bardziej czuł, że go marnuje. Nie chciał być kulą u nogi, jako że się zwalił do domu partnera bez żadnej zapowiedzi, bez niczego, co byłoby pod tym względem konieczne. Nic dziwnego, że chciał zrobić jak najwięcej, by odciążyć wszystkich od własnych błędów bądź śmiechów wywołanych prostym zrządzeniem losu. - No dobrze, dobrze, ale w swoim towarzystwie możemy się nią afiszować, na ile chcemy. Co ty na to? - uśmiechnął się szerzej, przyciągając go do siebie na bardzo krótki, acz odczuwalny moment. - Hmm... nawet nie chciałeś iść spać beze mnie, obmyślałeś plany tego, żebyśmy razem dzielili łóżko. Teraz przynajmniej tego robić nie musisz. - spory wyszczerz pojawił się na jego twarzy, bo przecież pod tym względem, gdy ten znajdował się w zamku z krążącą w ciele amortencją, miał wręcz bzika. I rozmowy były całkiem dwuznaczne, co był w stanie przyznać. Na pocałunek zatem lekko zamruczał, niekontrolowanie, co pokazywało, jak tak małe gesty odczuwał - wyjątkowo. - Serio? Myślałem, że chcesz założyć sklep jubilerski. - wyszczerzył się, choć wewnętrznie już znacznie wcześniej czuł potrzebę, by napełnić ten naszyjnik własną krwią. Wiedział, że pewne rzeczy nie są w porządku, a i tak czy siak Zagumov posiadał jeden egzemplarz, w związku z czym gdyby coś się stało, to właśnie on wiedziałby o tym najwcześniej. Za każdym razem, gdy chciał go napełnić, okazywało się, że nie ma siły, by to zrobić. Bał się kontroli i tego, jak bardzo mógłby martwić partnera, ale przecież rzadko kiedy znajdował się w sytuacjach niebezpiecznych - przynajmniej teraz, od momentu pójścia do szkoły na stanowisko asystenta. Na kolejne słowa miał ochotę mu sprzedać kuksańca w bok, ale nie było to do końca możliwe, skoro ten zajmował się usuwaniem zielska. - Cenię sobie zaufanie. - wytłumaczył prosto, spoglądając na niego z lekkim, widocznym bólem w oczach. - I nie chodzi głównie o uczniów, a prędzej o tych, co znam. - to była też poniekąd kwestia honoru. Od zawsze dbał o to, by każdy czuł się przy nim jak u siebie - bez krzty zastanowienia, bez krzty wstydu bądź zwątpienia. Jeżeli wyszło na to, iż przekazywał wszystkie suche fakty nauczycielowi, ten wizerunek uległ lekkiemu podburzeniu, w związku z czym musiał poniekąd powalczyć o jego zreperowanie. Nawet jeżeli dotyczyło to tylko i wyłącznie Zepha. - Chcę wierzyć, że tak jest. - westchnąwszy ciężko, syknął lekko z bólu, gdy poczuł, jak nagle ilość barw przekroczyła jakiś limit i spowodowała ukłucie podobne do wbicia gwoździa prosto w czaszkę. Bycie tęczowym księciem nie popłacało, ale nie chciał się na tym przede wszystkim skupiać, kiedy to na krótki moment przymknął powieki, biorąc znacznie głębszy wdech. - Mm... - mruknął, rozmasowując skronie. - Może... może postaram się z nim porozmawiać. O ile znajdę trochę czasu. - no tak, to była kwestia dość sporna, bo nawet w pracy oddawał się artykułowi do Proroka Codziennego. Chciał go jakoś fajnie rozwinąć i zredagować, w związku z czym naprawdę mało czasu odpoczywał. Trzymał się w swojej bańce i uważał, że tak musi być. Zaczął pomagać zatem w usuwaniu brzytwotrawy, unikając tym samym ewentualnego pocięcia się w związku z jej ostrością przypominającą naostrzone noże. Ostrożnie, skrupulatnie, choć te przechodziły płynnie między różnymi barwami, co naprawdę go denerwowało. Czasami odnosił wrażenie, że to nie magiczna roślina oberwała, a właśnie zwykła, przerośnięta trawa. Posiadanie takiego odbioru wizji wcale mu nie pomagało, w związku z czym głowił się nad tym znacznie dłużej. - Chyba się przyzwyczaiłem do pracy w aptece. Zapakować, zawieźć, rozpakować, podpisać, załatwić inne papiery. Tutaj? Tutaj dochodzi wiele innych czynników. - spojrzał na niego uważnie, dziękując w duchu za to, że po prostu przedstawił prawdę, a nie mydlił oczy jakimiś historyjkami. Nikt nie mówił, że będzie dobrze; pomyślał, gdy wyrwał kolejną brzytwotrawę z korzeniami, która przeszkadzała okolicznym mieszkańcom Doliny Godryka. - Plany, lekcje, raporty, kółko, opieka nad dzieciakami, dyżury... powoli chyba zaczyna mnie to lekko przerastać. - wziął głębszy wdech, udowadniając chyba, że jego facet się mylił pod względem nadawania się do tej roboty.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
To niestety było prawdą i choć Max nie wiedział o wszystkich problemach Felka, tak zdecydowanie uważał, że ten niepotrzebnie bierze na siebie zbyt wiele, jakby chciał komuś coś udowodnić, choć wcale nie było to konieczne. Miał przecież wszystko, czego potrzebował, a jakby nie patrząc pieniądze wcale nie były takie ważne. Przynajmniej dla Maxa nigdy nie miały specjalnego znaczenia. Były ślizgon był zdania, że złoto zawsze da się zdobyć i nie trzeba było się w tym tak mocno zatracać. -A tak wyszło, że znałem kuzynkę jej ojca, która kiedyś zaprosiła mnie na wesele jako osobę towarzyszącą, no i niedawno poznałem ją, na Pokątnej. Strasznie sztywna jak na jedenastolatkę, nie sądzisz? - Darzył dziewczynkę naprawdę ogromną sympatią, ale wydawała mu się jakoś nienaturalnie poważna jak na dziecko, którym przecież jeszcze była. Mógł to być oczywiście stres związany z pierwszym rokiem w Hogwarcie, ale Max miał wrażenie, że Jenna po prostu taka była. -Obyś się mylił. - Powiedział tylko, bo sam nie miał możliwości ocenić sytuacji panującej w Hogwarcie, bo miał do niego wstęp wzbroniony. Nie wiedział, już jak przemówić ukochanemu do rozumu, że wcale nie musi niczego robić bo nie jest żadnym ciężarem. Postanowił więc po prostu ignorować te opuszczające jego usta brednie. -W swoim zawsze! - Zgodził się z radością, bo tutaj akurat nie mógł dojść do lepszego pomysłu. -Nadal nie chcę spać bez Ciebie, kocie. Teraz przynajmniej jest to łatwe. - Pogładził go po policzku z ciepłym uśmiechem na ustach, bo był to jeden z naprawdę wielu plusów wspólnego mieszkania, choć niestety nie widywali się wcale tak często, jakby się mogło wydawać. -Ja i sklep? Proszę Cię. - Zaśmiał się, by następnie wrócić do roboty przy brzytwotrawie. Może i jego sumienie byłoby spokojniejsze, gdyby naszyjnik dawał mu znać o niebezpieczeństwie, w jakim znajdował się partner, ale musiał mu zaufać. Nie mógłby więc przyjąć tej propozycji nawet, gdyby niezmiernie tego chciał. -Wiem, że cenisz, ale czy przypadkiem konfrontacja z prawdą nie jest bardziej godna zaufania, niż udawanie, że wszystko jest okej? - Zapytał czysto teoretycznie. Znał Felka na tyle, że spodziewał się jaką odpowiedź może dostać, ale mimo to chciał wyrazić swoją opinię na ten temat. Skupił się na brzytwotrawie, co poniekąd pozwalało mu jakoś ten temat przemyśleć. Nie był i raczej nigdy nie zamierzał być na miejscu Felka, a naprawdę starał się go zrozumieć Solberg był jednak typem, który cenił sobie bezpośrednią konfrontację bez względu na to, czy był to jego kumpel, czy przełożony. -Zobaczysz, z każdym da się dogadać. No, może poza tymi o nazwisku Callahan. - Wyszczerzył się, chcąc dodać nieco humoru do tej rozmowy, która zrobiła się nieco zbyt poważna jak na jego gust. Starał się, naprawdę starał się nie wyjść cały pociachany, co wcale takie proste nie byłó gdy mieli do czynienia z brzytwotrawą, ale na szczęście widocznie jej ubywało, co zwiastowało rychłe zakończenie pracy na co Max szczerze nie mógł się już doczekać, bo powoli mu się plątał język i zamiast wyrwać jedną kupkę zielska, zmienił jej kolor na purpurowy. -Chodzi Ci o to, że praca tam była przewidywalna, a tu nigdy nie wiesz co się odpierdoli? - Zapytał, chcąc upewnić się, czy dobrze zrozumiał przesłanie ukochanego i jednocześnie robiąc sobie przerwę na przekąskę w postaci czekoladowej żaby, która spierdoliła mu w brzytwotrawę, ale przynajmniej karta się uchowała. -Och... Czy to jakaś sugestia? - Zaśmiał się pokazując Felkowi kartę z wizerunkiem Mungo Bonhama, który jak każdy chyba wiedział był uzdrowicielem i patronem najsłynniejszego magicznego szpitala po tej stronie globu. Przynajmniej dla Brytyjczyków. Spojrzał tęsknie za spierdalającą przekąską, wzdychając tylko i wracając do pracy. -Zdecydowanie za dużo na siebie bierzesz. Nie podoba mi się to. - Powiedział szczerze. Bał się, że ten tryb życia zbyt mocno wpłynie na Felka i to w tym negatywnym sensie. Sam nie raz zatracał się w robocie, ale skoro mógł wyrazić swoją opinię, nie miał zamiaru trzymać języka za zębami.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Nie potrafił działać inaczej - cichy szept podpowiadał mu, jak działać. A raczej co robić, by przyczynić się do kolejnych, niemiłych konfrontacji z rzeczywistością. Nie mógł nad tym zapanować, skoro chciał, by wszystko wokół było dopięte na ostatni guzik, skoro chciał być mentorem naprawdę wielu osób, podchodząc indywidualnie do tego typu rzeczy, a do tego chciał jak najbardziej odciążyć rodziców ukochanego. Jakby nie było - wychodziło na to, że z obecnymi zarobkami na tyle się do tego budżetu dokładał, iż nikt nie był stratny, wręcz przeciwnie. Tutaj chodziło po prostu o wewnętrzną dumę. Nakazywała mu ona, żeby być jak najmniej zależnym od innych, by wszystko prowadzić do przodu, a więc działał w taki sposób nie tylko wobec samego siebie, ale także innych. - Bardziej sądzę, że ten świat jest tak mały, iż kompletnie każdy siebie zna, tylko że ze strony kogoś innego. - uśmiechnął się szerzej, kiedy to tęczowa barwa oczu zdawała się błysnąć jakby lekką, widoczną fasadą pozytywnego nastawienia. Co jak co, ale wcześniej okazało się, że George nadal istnieje i samemu miał okazję go spotkać, co było dość dziwne - tym bardziej, że spotkał go tam, gdzie mało kto stawiał własne kroki. Chciał się mylić - ale nie miał ku temu podstaw. Jedynie pokręcił widocznie głową, pozwalając na to, by wiatr musnął różnokolorowe włosy; reakcja partnera pozwoliła mu jednak zapomnieć o tych nieszczęściach. - Na razie przez dłuższy okres czasu się mnie nie pozbędziesz. - uśmiechnął się widocznie, posyłając równie ciepły uśmiech, kiedy to dłoń gładziła policzek. A sam na krótki moment przymknął oczy, które to dostarczały za dużo wrażeń wzrokowych poprzez pstrokatość otoczenia. Widocznie lgnął do kontaktu i nie zamierzał udawać, że jest inaczej; tym bardziej, że od początku roku szkolnego rzeczywiście nie mieli czasu, by dzielić ze sobą więcej wspólnych chwil. - Ty i sklep, co w tym złego? - spojrzał na niego uważnie, uśmiechając się widocznie pod nosem z lekkim przekąsem. - No nie mów mi, że byś nie dał rady... - oczywiście, że go prowokował co nieco pod tym względem, jako że uruchomiła się w nim głupawka, która nie powinna mieć miejsca, ale nie mógł się przed nią powstrzymać. Najchętniej to by sprzedał kuksańca, ale nie chciał przypadkiem wjebać Maxa w zbiorowisko brzytwotraw, w związku z czym obserwował bacznie jego działania. - Wbrew pozorom własny biznes to jest dobry pomysł. Dobra, może nie prowadziłem, ale plusem jest to, że cię coś takiego nie ogranicza. - no tak, mógł co chwilę coś dodawać do asortymentu nowego, a do tego świadczyć nowe usługi. Odpowiednie wpisy w ewidencji i wszystko znajdowało się na prawidłowym miejscu. Swojego partnera widział przy tworzeniu nowych eliksirów; co jak co, ale nie był w stanie sobie wyobrazić na obecną chwilę czegoś innego. Musiał mu przyznać, że był kreatywny, ale nie naciskał w tym temacie. Wiedział, że jest to dość... delikatna sprawa. - Masz rację. - odpowiedział gładko po tym, jak przeanalizował słowa partnera, gdy samemu zaczął powoli coś działać z brzytwotrawą. Niestety, głowa mu momentami pękała od wrażeń, jakby ktoś pierdyknął młotkiem w czaszkę, w związku z czym na dłuższą metę nie było to aż tak sprawne, jak miało miejsce w przypadku partnera. - Klasyfikacja Ministerstwa Magii XXXXX? Znany zabójca czarodziei, nie do oswojenia? - nie wytrzymał zbyt długo, kiedy to prychnął z rozbawieniem. - A może nieinteligentne, niekomunikacyjne? - szerszy wyszczerz pojawił się na jego ustach, kiedy to wyrwał kolejne kępki brzytotrawy. Uśmiechnął się szerzej na to, jak roślina zmieniła barwę, choć nie wiedział, na jaką konkretnie. - Dokładnie. Gęstwina sporej ilości dzieciaków o różnych temperamentach, gotowych rywalizować ze sobą w imię punktów i patania po głowie. - słabiej się uśmiechnął, kiedy to bez parasolki włosy opadały na czoło, stając się wilgotnymi. Zrobił sobie przerwę, ale, jak się okazało, nie miał przy sobie już tego smakołyku. Nic dziwnego zatem, że bacznie obserwował ten, który postanowił uciec sobie siną dal, nie stając się raczej już możliwym do spożycia bez większych efektów ubocznych. Co jak co, ale szkoda byłoby sobie zaszkodzić przez brak higieny posiadanego we własnej kieszeni posiłku. - Mungo! Zajebista karta. Pewnie jak ją będziesz miał przy sobie, to dostaniesz jakiegoś błogosławieństwa do rzucanych zaklęć uzdrowicielskich. - wyszczerzył się szeroko. - Mnie się trafiła... - westchnął ciężko, pokazując obrazek z Carlottą Pinkstone. - Działaczka na rzecz zniesienia ustawy tajności. Kompletnie tego nie popieram, Twoja karta ma większą wartość kolekcjonerską. - sprzedał mu kuksańca, by następnie objąć go w talii jedną ręką, głaszcząc kciukiem bok. Długo jednak nie trwał w tym, bo wracał moment kolejnego zajmowania się kępami trawy. Ledwo co powstrzymał skrzywienie nachodzące na twarz. Poczuł, jak ta opinia była cholernie szczera i nieco go ugodziła wewnątrz, pokazując realny, możliwie powstający już problem. Wiedział, że bierze za dużo na siebie, ale nie potrafił inaczej, w związku z czym nadal zajmował się jeszcze większą ilością rzeczy, nie mogąc inaczej do tego podejść. Jakby ktoś trzymał różdżkę na plecach i mówił, że, jeżeli postąpi inaczej, to zbyt długo sobie tutaj nie postoi; tym bardziej, że to, co powiedział Maximilian, nie było tylko stwierdzeniem faktu, ale także przedstawieniem własnego stanowiska. - Początki takie są, a potem będzie z górki. Wiesz, pierwszy miesiąc, to trzeba się jakoś podlizać. - uśmiechnął się pod nosem, choć skrupulatnie zajmował się brzytwotrawą. Jakoś ciężko było mu spojrzeć teraz w stronę szmaragdowych oczu partnera.
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Tak, jak Feli nie lubił, gdy Max obniżał własnej wartości, tak Solberg po prostu nie rozumiał tego poczucia, że jego ukochany musi wciąż komuś się za coś odwdzięczać. Ta duma, która nie pozwalała mu po prostu przyjąć wyciągniętej ręki niezmiernie go dziwiła, ale też była powodem zmartwień Solberga. Sam oczywiście nie chciałby się specjalnie narzucać i próbowałby jakoś odciążyć Lowella, gdyby role się odwróciły, ale zdecydowanie nie szedłby aż tak daleko, gdyby wyraźnie i wielokrotnie powtarzano mu, że nie ma takiej potrzeby. -Tak też może być. - Przytaknął, bo własne doświadczenie pokazywało mu, że prędzej czy później ktoś będzie w jakiś sposób z inną osobą powiązany. Choćby dwoił się i troił, los po prostu stawiał na jego drodze takie, a nie inne osoby i nic nie mógł na to poradzić. Na ten komentarz uśmiechnął się i już chciał otwierać usta, by coś powiedzieć, gdy ostatecznie się rozmyślił i pokręcił głową, zamiast tego po prostu wpatrując się z uczuciem w czekoladowe tęczówki ukochanego. Tak było dobrze. Może nie idealnie, ale zdecydowanie lepiej niż w przeszłości. -Oczywiście, że bym dał radę! Bardziej... No wiesz... Nudne? Przewidywalne? Bezpieczne? - Nie potrafił do końca wyrazić tego, co miał na myśli, ale był pewien, że Feli zrozumiał. Taka rutyna nie była dla niego. Prędzej by poszedł po cmentarną powtórkę niż dał się wjebać w coś tak powtarzalnego do końca swojego marnego życia. Potrzebował wciąż nowych bodźców i doskonale wiedział, co by mogło mu to zapewnić. Mimo to wciąż w pewnym sensie się bał wrócić do swojej pasji. Słowa Nathaniela krążyły po jego umyśle sprawiając, że w Maxie znów zapłonęła chęć robienia tego, co naprawdę kochał, ale zostały w nim pewne opory, których nie zdołał jeszcze do końca przezwyciężyć. Opory związane po części z tym, że zaniżał swoją wartość i nie uważał, że jest w stanie coś na tym polu osiągnąć. -Każda robota ogranicza. Ale fakt, tak przynajmniej sam jesteś sobie szefem. - Przyznał, oczywiście nie rozwijając tematu, który faktycznie nadal był raczej bolesny. Zresztą na tym etapie zdecydowanie było bliżej Maxowi do baru niż do kociołka. Niestety. We dwójkę robota szła zdecydowanie szybciej i mogli pozwolić sobie na jedną, czy dwie chwile oddechu i dłuższe wymiany zdań. Brzytwotrawa może i była chujową rośliną, ale za to jak nieprzydatną! Dobrze, że oczyszczali Dolinę z tego chwasta i robili miejsce na coś dużo bardziej pożytecznego. -Raczej to drugie. - Zaśmiał się, choć oczywiście nie każdego Callahana tam wrzucał. Olivia nadal znajdowała się po dobrej stronie jego relacji, choć bardzo dawno już dziewczyny nie widział i szczerze nie miał pojęcia, czy ona ma jeszcze jakąkolwiek ochotę na kontakt z nim. -Prawie jak zoo. Tylko mniej przyjemne i więcej gówna do sprzątania. - Pięknie podsumował ich szkołę, użerając się z jedną z ostatnich kępek brzytwotrawy po swojej stronie polany. -Zajebista? - Spojrzał na niego zdziwiony. Sam nie był fanem zbierania kart. Trzymał je... W sumie sam nie wiedział po jaki chuj. Pewnie, gdy uda mu się uzbierać kolekcję, sprzeda ją żeby mieć jakikolwiek zysk i tyle. Sam nawet nie wiedział, gdzie większość z tych kart obecnie ma. -Mi to nawet sam Mung nie pomoże. -Zaśmiał się, po czym nieco zdziwił, gdy zobaczył co jeszcze widnieje na karcie. -Czekaj... To Munga kanonizowali? Trzynastego stycznia? Ciekawe czy był to piątek.Ale to się kupy dupy nie trzyma. Myślałem, że czarodzieje to w większości ateiści... - No cóż, kolejna nieścisłość magicznego świata jaką w ciągu swojego życia napotkał i o jakiej za tydzień pewnie zapomni. -I tylko za to ją tu umieścili? Szczerze sam nie wiem co o tej ustawie myśleć. Jest to jest. - Wzruszył ramionami. Nigdy specjalnie nie wchodził w politykę i przyjmował raczej to, co się wokół niego działo jako fakt, z którym musi żyć, a jeżeli chciał złamać jakieś prawo, to je po prostu łamał. Świadomie, czy też i nie. Bardzo nie lubił rozwodzić się nad tymi wszystkimi ustawami i prawami zarówno mugolskimi jak i magicznymi. -Pytanie tylko do kiedy uważasz, że będzie to początek. - Mruknął, bo nie pierwszy raz widział, jak ukochany się w czymś zatraca. Martwił się o niego i to był główny powód tego, jakie słowa opuszczały jego usta. Nie wątpił, że i bez tych wszystkich nadgodzin Felek doskonale by sobie poradził. -No! W końcu. Przez miesiąc nie spojrzę na trawę, przyrzekam. - Odłożył różdżkę i otarł czoło, jednocześnie odsłaniając bardziej skryte za mokrymi kosmykami oczy. Może i nie musiał własnoręcznie tego wszystkiego wyrywać, ale i tak czuł, że robota ta go zmęczyła.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Oboje potrzebowali tak naprawdę rozmowy i wyrzucenia z siebie tego, co ciążyło na duszy. Temat syreniego był wyjątkowo wrażliwy, tak samo temat ciągłego dokładania się do budżetu domowego. Wpadając w skrajności, które nie powinny mieć miejsca - niskiej samooceny i nadmiernego pracoholizmu w imię zepsucia własnego zdrowia - każdy z nich dosłownie sprowadzał na siebie, na własne życzenie, kolejne problemy. Rozmowy z psychologiem były bardziej skryte, Lowell nie uważał tego za problem, nie przyznając się tym samym do brania eliksirów czuwania. Ponownie tłamsił w sobie naprawdę wiele rzeczy, które nie powinny mieć racji bytu, a jednak istniały i powodowały powstanie kolejnego, większego chaosu w świecie, który razem dzielili. Życie pokazywało jednak, że nic nie jest tak proste i tak łagodne - dopiero próba stawienia czoła temu wszystkiemu mogła wnieść potrzebną burzę, która spowodowałaby może na początku chaos, ale po niej - atmosfera i powietrze byłyby znacznie spokojniejsze. Kiwnął głową w odpowiedzi. Wiele rzeczy tak naprawdę udowadniało, że nie musieli zbytnio się starać, by spotkać osoby, które były powiązane w jakiś sposób z innymi osobami z ich przeszłości. Było to zarazem fascynujące, jak i przerażające. W sumie to była prawda. Remont zakładał skończyć gdzieś początkiem grudnia, oczywiście przy takim podejściu, jakie obecnie utrzymywał. Ciągle coś robił, co prawda wspomagał się magią, ale nie mógł w mugolskim otoczeniu używać jej jawnie, by następnego dnia mieć całkowicie odbudowany dom. Byłoby to zbyt podejrzane, jako że okoliczni sąsiedzi znali historię tego budynku, w związku z czym nie pozostawało mu nic innego, jak robić większość rzeczy po mugolsku. I tak szło to znacznie szybciej, nawet w pojedynkę, w związku z czym nie narzekał na swoje magiczne korzenie. Na krótki moment złączył ich usta i przymknął oczy, oddając się tej namiastce bliskości - co musiało wyglądać zabawnie, kiedy to był niczym jednorożec. Im dłużej przebywał z Maximilianem, tym bardziej zauważał, jak mu tego wszystkiego brakowało. - Zawsze możesz brać zlecenia! Wtedy aż tak nudno nie będzie, co nie? Ale rozumiem, o co ci chodzi. - przyznał szczerze, bo samemu zaczynał się porządnie nudzić w robocie, którą wcześniej wykonywał. Przedostanie się do Hogwartu, gdzie może lekcje są powtarzalne i każdej grupie przekazuje się te same fakty, wiązało się z możliwością samorozwoju. Miał ogromny dostęp do wielu zbiorów, dzięki którym mógł rozszerzać swój potencjał, a Dział Ksiąg Zakazanych dawał mu bezpieczne źródło dowiadywania się o czarnej magii. Ciągle albo siedział w szkole, albo zajmował się dodatkową pracą, albo dawał korki, albo oddawał się pracom remontowym. W domu było go coraz mniej, tym bardziej, że chciał doprowadzić eliksir do końca, tak samo zaklęcie, które od dłuższego czasu zawracało mu łeb. - Dlatego najlepiej, jeżeli jest taka możliwość, to znaleźć taką pracę, która ogranicza w najmniejszym stopniu. - przytaknął, nie zamierzając nagminnie ciągnąć tego tematu do przodu. Machnął ręką, poprawił tęczowe kosmyki, skrzywił się na kolejny bodziec bólowy, by potem, zgodnie z zadaniem, ciągle wyrywać kolejne ilości trawy. Z czasem jednak coś zwróciło jego uwagę - na bardzo krótki, niewyczuwalny wręcz moment. Zerknięcie w kierunku źródła lekkiego szelestu pokazało, iż się pod tym względem znacząco mylił; cicho westchnął, mając nadzieję, że to nie jest zapowiedź dodatkowych problemów. Na słowa dotyczące Callahanów uśmiechnął się szerzej, widocznie zaśmiał, jako że wiedział, iż tak jednak jest. Co prawda znajdowały się od tej zasady wyjątki, z czym nie zamierzał walczyć, w związku z czym tolerował margines własnego błędu. - No i nie oszukujmy się, w zoo przewidzisz zachowanie zwierząt. A tutaj? Niespecjalnie. - potwierdził jego słowa, choć wiadomo, że zapisywał się właśnie w tym kierunku i nie mógł na to już nic poradzić. Zmiana pracy wchodziła w grę, ale w środku czuł, że pozostawiłby tam cząstkę samego siebie, nawet jeżeli powiedział, że z czasem by o tym zapomniał. Podjęcie się rozmowy w tym kierunku może było trudne, ale konieczne, by znaleźć jakieś porozumienie, choć wiadomo - wrzące w ciałach emocje mogły być równie niespecjalnie odpowiednie. - No... tak. A czemu ma nie być? - pytające spojrzenie zostało posłane w kierunku ukochanego, kiedy to oddali się krótkiej przerwie, by następnie co nieco na temat Munga porozmawiać. Jako że medycyna była tym, czym zajmował się codziennie od momentu, gdy starał się wielu osobom pomagać, jak również miał z nią do czynienia na zajęciach (znacznie częściej), postać Munga nie pozostawała poza jego świadomością. - Tak! Nie wiedziałeś? - uśmiechnął się szerzej, kiedy to spoglądał na kartę z widocznym zaintrygowaniem. - Piątek trzynastego? Kto wie, może akurat na ten dzień trafiło... a jeżeli chodzi o czarodziejów, to mi się czasami wydaje, że czerpią z pewnych kultur, by stworzyć własną, jedną całość. - palce pogładziły jego własny podbródek w zamyśleniu, wszak w sumie nie wiedział, jak dokładnie opiera się świat czarodziejski. A raczej na czym się opiera. Ponowny szelest ponownie spowodował, że zarejestrował ten fakt, w związku z czym nie wyrywał brzytwotrawy, kiedy postanowił sprawdzić źródło hałasu. Nie wiedział jeszcze, co ich spotka, w związku z czym na krótki moment spoważniał. - Moim zdaniem... utrzymuje ona porządek. - odpowiedział może niezbyt wylewnie, ale był zajęty obecnie czymś innym. Co prawda kolejne słowa sprowadziły go na ziemię i jeszcze gorzej się czuł ze samym sobą, jakby oszukując nie tylko chłopaka, ale także samego siebie, w związku z czym lekko zacisnął wargi - co nie było dla niego widoczne. Temat ten okazywał się być bardziej bolesny i bardziej... nieprawidłowy. - Niezbyt długo, o to się nie musisz martwić. - słowa te dawały mu możliwość manipulowania przedziałem czasowym, ale też - czuł wobec siebie niechęć, kiedy to wiedział, że nie robi dobrze. Kiedy to wiedział, że robi wystarczająco źle, choć nie potrafił odnaleźć innej ścieżki na obecną chwilę. Jak się okazało, deptanie po trawniku było czymś, czym w ogóle nie powinien się zajmować. Pierwsze przyszedł jakiś typ, któremu najwidoczniej nie podobało się to, czym się tutaj interesowali, a gdy kompletnie miał go w dupie, okazało się, że odnalazł skrzata Bobo. Wyjątkowo złego, bo już po zmarszczonym czole i niespecjalnie przyjaznym wyrazie twarzy zauważył, że to spotkanie nie jest nastawione na pozytywne zakończenie. Kiedy zatem partner zakończył pracę, to się ucieszył, ale gdy wydostał się z krzaków, dzierżąc różdżkę w sposób gotowy do rzucenia odpowiedniego zaklęcia ochronnego. - Dobra, robota skończona, nie, kotek? To polecałbym trochę spierdalać... - cofał się do tyłu, zerkając ukradkiem na Ślizgona, gdy wyjątkowo kapryśne stworzenie postanowiło niebezpiecznie się zbliżyć, powodując zaistnienie skrajnie głupiej sytuacji. Co prawda było ono początkowo różowe, ale z czasem zmieniło barwę na czerwoną, a samemu poczuł się co najmniej zobowiązany do wydostania się z tego miejsca. Nic dziwnego zatem, że kiedy i do Solberga dotarło, co się odpierdala, postanowili stąd uciec, pozostawiając magiczne stworzenie poza zasięgiem psotliwości i zdenerwowania.
Cieszenie się ostatnimi podrygami jesieni sprawiało, że Michael coraz częściej wychodził ze swojej wciąż w jakiś sposób odnawianej rezydencji, którą to od niedawna stał się właścicielem. Mężczyzna wszelkie wolne chwile poza pracą spędzał właśnie nad myśleniem w jaki sposób kończyć ostatnie rzeczy, zwłaszcza, gdy tyle pozostawionych po dawnych właścicielach rzeczy właśnie wyglądało na możliwe do odrestaurowania i użycia w dniu codziennym. Dlatego zmęczenie czasem było też w jakiś sposób odpracować i dać ciału (i różdżce) odpocząć od samolubnego przemęczenia się. Dlatego przejście po parku miało być przyjemnością. Właśnie, było. To nie tak, że Michael nie lubił zwierząt. Ba, on je kochał. Zwłaszcza, gdy wspominał psidwaka, który choć wiekowy nadal pozostawał w ich rodzinie zagranicą. Flambert, bo tak się nazywał - był rozrabiaką. Dlatego przyzwyczajony do tego typu zjawisk nie odpowiadał na żadne zwierzę agresją. Chyba, że są groźne i wymagają odpowiedniej tresury. To już jest... trudniejsze. Jednak jednym z marzeń różdżkarza było posiadanie własnej hodowli różnego rodzaju zwierząt, którymi mógłby się zajmować, a ich pewnego rodzaju "produkty" wykorzystywać w tworzeniu różdżek. Nie, żeby robił to dla zysku. Jednak połączenie tego co naturalne wraz z miłością do różdżek sprawiało, że mężczyzna automatycznie kochał też i zwierzęta czy rośliny. Z tego względu nagłe pojawienie się ujadającego na niego psa było... niespodziewanym, acz witanym wydarzeniem. Kucając przed zwierzęciem widział jak to się cofało, ale ostrożnie podsuwając zaciśniętą pięść (by to go nie ugryzło lub nie pociągnęło za palce) pozwolić zwierzęciu obwąchać go i samemu zdecydować czy chce mu zaufać... Tylko... Gdzie w tym momencie była jego właściciel. – Hmmm... Jak się nazywasz, to jest pytanie. – Zadał pod nosem, acz do psa, pytanie.
1/x
Samantha Carter
Wiek : 36
Czystość Krwi : 0%
Wzrost : 172
C. szczególne : Zapach anyżu i słodkich migdałów, wysokie obcasy, chłodny odcień oczu, czarny pierścionek zaręczynowy na palcu serdecznym;
Poranny spacer z psem należał do przyjemności. Wystarczyło tylko przetrwać te pierwsze chwile kiedy listopadowy chłód mroził policzki, nos i uszy, a i wkradał się w nieosłoniętą szyję. Abel bardzo kochał poranne wyjścia. Wystarczyło, że tylko przekraczali próg zaklęć ochronnych, a zaczynał wyrywać się jak szalony. Kochał gonić ptactwo, miał fioła na punkcie gnomów ogrodowych i ogólnie rzecz biorąc darzył psią miłością dużą część świata, a najbardziej swoją panią. Abel był młodym psiakiem, energicznym, psotnym. Z reguły nie wypuszczała go ze smyczy kiedy przechodzili uliczkami bo był tak podekscytowany, iż gotów był obszczekiwać wszystko, co tylko go mija. Będąc już w pewnej części parku pozwalała mu na swobodny chód bo nigdy nie uciekał poza zasięg wzroku, a i natura tej rasy nie miała nic wspólnego z agresją. Kiedy Abel pomknął naprzód to akurat przeglądała się w lusterku i poprawiała umalowanie ust. Wyjątkowo nie szła w szpilkach, a w zwykłych adidasach. W końcu była niedziela, a więc mogła wyglądać mniej formalnie niż zazwyczaj. Mimo wszystko usta pociągnięte błyszczykiem poprawiają humor i ułatwiają przetrwanie mroźnego poranka. W tym czasie Abel postanowił dobiec do obcego mężczyzny i podszczekiwać na jego wyciągniętą i zwiniętą w pięść dłoń. Od razu podniosła wzrok i przyspieszyła kroku, wołając do siebie psiaka. Nim ten zareagował to podeszła. - Och, Abel, już, spokój, chodź. Przestań obszczekiwać pana. - kucnęła i przyciągnęła do siebie psiaka, drapiąc go od razu po szyi. - Proszę wybaczyć, ta rasa nie lubi gdy wyciąga się do nich palce zwinięte w pięść. Na powitanie najlepiej okazać otwartą dłoń, wnętrzem do góry, aby pokazać, że nie trzyma się w niej nic, co mogłoby zaszkodzić. - podniosła się do pionu i zgarnęła rudawo-brązowe włosy za ucho. - Nie chcę brzmieć na przemądrzałą, ale taką radę dostałam od swojego ojca kiedy dostałam pierwszego psiaka wiele lat temu. - posłała mu odrobinę przepraszające spojrzenie i później przeniosła je na Abla, który na szczęście już przestał szczekać a zaczął przyglądać się z zaciekawieniem rozmówcy. Najwyraźniej zastanawiał się czy może już merdać na niego ogonem czy jednak jeszcze poczekać.
I zaraz znalazła się zguba. To znaczy - właścicielka owego czworonoga, który postanowił go złapać i obszczekać. Shakeshaft nie miał nic nawet do psa. W końcu to tylko zwierzę, działające wraz ze swoim instynktem i prowokujące innych do wspólnej zabawy kiedy było to jak najbardziej niestosowne. Dodatkowo... gdyby faktycznie kobieta nie pokazała się - musiałby go wziąć do magoweterynarza. A tak? Przynajmniej problem z głowy i mógł się skupić się na właścicielu. — Ach... To chyba w sumie już zależy od rasy lub samego charakteru psa. Niektóre psy mają czasem zbyt ostre zęby i mogą po prostu ugryźć kogoś. Nie chciałbym zranić sobie palców... Potrzebne mi są do pracy. — Zaśmiał się pod nosem, zaraz jednak otwierając dłoń przed psem. Nie robił żadnych gwałtownych ruchów, wszystko powoli. W połowie odległości do pyska zatrzymał rękę, aby mógł ją obwąchać lub cofnąć się od niej. Nie zamierzał robić mu krzywdy, a jego głowa sama przechyliła się na bok - podobnie jak ta psia. — Piękny pies, ale sądzę, że bardziej zależy mu na ochronie właścicielki niż zainteresowanie się takim spróchnialcem jak ja. A Dolina to obecnie całkiem przyjemnie miejsce dla rodzin z psami. — Powiedział, chociaż sąsiadem wszystkich czarodziejów stał się naprawdę od niedawna. Jego dom jeszcze trochę potrzebował remontu, ale ostatecznie niedługo będzie w stanie być do stanu użytku. – Zdaje mi się, że choć zwiedziłem dużą część świata to nigdy nie zauważyłem pani na swoje oczy. Michael Skakeshaft, niedawno wprowadziłem się do Doliny i po prostu szukam miejsca swoich wędrówek. W sensie bardziej stałych. – Uroczo się uśmiechnął, chociaż jeśli o urok to kwestia tego jak kto sam oceni. Mężczyzna zaraz stanął na równe nogi. – Jeśli pani chcę mogę zaoferować się jako tymczasowy pomagier, aby pies mógł się swobodnie wyszaleć. Tylko niech uważa na Chorbotki. Czasem je widziałem w tych gęstwinach. – Dodał.
Zerknęła na swojego młodego psiaka i zastanawiała się czy ten dałby radę wykrzesać z siebie choć odrobinę agresji wobec kogokolwiek na świecie. - Zdradzę panu pewną tajemnicę, ale proszę zachować ją dla siebie. - ułożyła usta w lekki uśmiech. - Abel wykazuje agresję jedynie wobec skarpetek. Niech pan uważa i nie odsłania kostek. - żartowała oczywiście, co nie zmienia faktu, że przy okazji dawała mu do zrozumienia, że ten tutaj czworonożny obywatel nie stanowi dla niego zagrożenia. Otrzymała od Alexa bardzo potulnego szczeniaka i zastanawiała się czy w ogóle o tym wie. Nie była pewna czy sprawdziłby się w roli psa obronnego (Abel, nie Alex). - Mówi pan? Celowo wychodzę z nim tak wcześnie aby uniknąć obecności dzieci. W takiej sytuacji dosyć mocno mu odbija. Chciałby się bawić ze wszystkimi naraz. - rozejrzała się jeszcze, jakby zza rogu miała wyskoczyć wielodzietna rodzina gotowa przyjąć na siebie wszechogarniającą miłość Abla. Dobrze, że w ogóle szczekał. To jedyny ślad, że jednak nie rzuca się ufnie na każdego. Wystarczy tylko go do siebie czymkolwiek przekonać, na przykład skarpetką. - Nie znalazłby mnie pan, od paru miesięcy jestem dopiero w Wielkiej Brytanii. Milo mi, nazywam się Samantha Carter. - wyciągnęła w jego kierunku dłoń, aby ją uścisnąć i należycie się powitać. Na ten widok Abel rozluźnił się na tyle, aby zamerdać ostrożnie ogonem i z wywalonym jęzorem spoglądając na swoją panią. Wyciągnęła zatem z kieszeni małą piłkę, zamachnęła się i rzuciła nią w kierunku rozległego trawnika. Pies wyskoczył w tamtym kierunku jak z procy, aby w trakcie szaleńczej gonitwy rzucić się na uciekający i pożądany obiekt. - Nie pogardzę jeśli przyjmie pan na siebie tę zaszczytną rolę obrońcy przed chrobotkami. - uniosła policzek w uśmiechu. Kiedy wiatr wzburzył końcówki jej brązowo-rudych włosów to zwinęła kilka ich pukli i wcisnęła pod kołnierzyk, żałując przy tym, że nie wzięła ze sobą chusty. - Nie przepadam za wszelkiej maści szkodnikami, a i chętnie oszczędzę sobie ich napotkania. - dodała dla rozluźnienia i choć zerkała na Michaela to też miała uwagę skierowaną na powracającego w ich kierunku psa. Kiedy tylko zatrzymał się przed nimi, zdyszany acz szczęśliwy, z piłką w pysku i zerkał wymownie na Michaela, jakby rzucając mu niemo wyzwanie czy odważy się poświęcić swoje palce na rzecz wyciągnięcia mu z pyska piłki.
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Wiosna zdawała się nadchodzić bardzo powolnymi krokami, drażniąc się nieco z mieszkańcami Anglii. A to znikała i znów mróz przenikał do szpiku kości, a to pojawiała się i sprzątała pozostałości po zimie. A raczej zmieniała je w mokrą błotnistą plamę. Drzewa natomiast zdawały się mieć się dobrze. Ba, Fire miała okazję oglądać z bliska wypuszczanie świeżych pąków. Pszczoły i inne owady budziły się z zimowego letargu i zabierały do pierwszych prac w nowym roku. Zazieleniało się w cieplejszych miejscach, a zielarze wypełzali ze swoich nor, żeby oglądać wszystkie te cuda, jak i korzystać z możliwości uzupełnienia swoich zbiorów różnymi nabytkami. Blaithin się za takiego zielarza uważała. Znała się na roślinach ze względu na ich niezwykłą przydatność w eliksirach. Wolała uczyć się o składnikach roślinnych niż zwierzęcych z powodu jej antypatii odnośnie wszelkich stworzeń. Poza czytaniem i nauką w Hogwarcie także później kontynuowała tę pomniejszą pasję, zajmując się kilkoma kwiatami w swoim domu oraz regularnie przechadzając się w poszukiwaniu ciekawszych okazów. Zwłaszcza w Dolinie Godryka natykała się na takowe. Ostatnio na moczarach obłowiła się zbiorem naprawdę rzadkich magicznych roślin. Kiedy usłyszała o tym całym przedsięwzięciu i tym, że trzeba przygotować okolicę do stanu względnego użytku, uznała, że i tym razem nadaje się do zajęcia tym problemem. Chyba nikt nie chciał, żeby się jakiś urwis natknął na brzytwotrawę? W parku Blaithin zjawiła się wcześnie rano, licząc, że nikt inny nie wyrwie się tak wcześnie z łóżka i będzie samotnie zajmować się roślinami. Okazało się, że intuicja nie myliła Gryfonki, bo faktycznie bardzo niewiele osób przechadzało się po okolicach. Może to też ze względu na poranne przymrozki. Południowa część parku wydawała się najbardziej zaniedbana i to tam Fire zaczęła porządki. Przede wszystkim przyjrzała się tym, co właściwie tam powyrastało, ale nie były to bardzo niebezpieczne rośliny. Powoli zaklęciami wycinała największe łodygi, po czym usuwała je na stos niedaleko. Później dodała trochę eliksirowych specyfików, które posypane na ziemię zapobiegały ponownemu wyrastaniu chwastów. Przynajmniej przez jakiś czas. Względnie ogarnęła sporą część przy placyku, gdzie najgęściej zaroiły się różne bluszcze. Potem przeszła się do innej części i tutaj musiała popisać się drobną nieuwagą, bo weszła w kępę brzytwotrawy. Syknęła z bólu głośno. Fire już kiedyś miała do czynienia z tym paskudztwem i wtedy też mocno zraniła swoje nogi. Teraz też to się stało, choć nie krwawiła mocno. Do jasnej cholery, nie lubiła się z tą rośliną. Tym przyjemniej będzie wyrwać ją z korzeniami i spalić. Dziewczyna usiadła na chwilę, chcąc zaklęciami podleczyć swoje rany. Później zrobiła tak, jak zamierzała. Wycięła w pień kępy niebezpiecznej rośliny, po czym zebrawszy je w wysoką kupkę, podpaliła wszystko. Patrzyła z cieniem uśmiechu na niewielkie ognisko. O tak, Fire uwielbiała mieć okazje do używania podpalających zaklęć. Zamierzała zrobić jeszcze więcej, bo pomóc również w późniejszych przygotowaniach sceny, skoro teraz było już na to miejsce. Wręcz przysłużyła się miastu, była doskonałą obywatelką niosącą pomoc. Bawiło to Dear.
Kostka: 3
Ostatnio zmieniony przez Blaithin 'Fire' A. Dear dnia Sro 9 Mar - 9:35, w całości zmieniany 1 raz
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Blaithin przeklinała pod nosem, zmierzając do parku w Dolinie Godryka. Zdążyła wejść już w parę rozległych kałuż, których błotnista powierzchnia chciwie wsysała buty wszystkich spacerowiczów. Ogólnie to pogoda była aktualnie beznadziejna jak na gust Gryfonki. Brudny śnieg zalegał gdzieniegdzie, niektóre miejsca były kompletnie rozlazłe od wilgoci, a niebo nie mogło się zdecydować czy jeszcze pozostać przy zimie czy rzucić trochę marcowym słońcem. W marcu jak w garncu, jakby to powiedział Casper. W końcu uwielbiał różne przysłowia. Kto wpadł na pomysł, żeby już zabierać się za przygotowania do jakichkolwiek aktywności na świeżym powietrzu? Pogoda mogła w każdej chwili runąć i śnieg znów zaskoczy czarodziejów. Niby można było chronić się i trochę ją kontrolować za pomocą zaklęć, ale po co tyle męczenia się. Niestety burmistrz miał swoje widzimisię dotyczące obchodzenia kulturalnego wydarzenia i zaprzątał ludzi do pomocy. Na początku Fire myślała nawet o tym, czy nie potrzebują może do przedstawienia czy czegokolwiek, co będzie organizowane na tej scenie, jak już ją postawią, jakichś artystycznych młodych dusz. Sama bądź co bądź miała drobne aktorskie doświadczenie, ale przede wszystkim uwielbiała grać na skrzypcach. Jednak zaproszone do występów zostały wyłącznie wielkie gwiazdy do których Dear się nie umywała. Pozostało więc pomagać przy postawieniu miejsca, żeby mogli się wykazać. Zabawne, ostatnimi czasy dość często pomagała coś budować, przesuwać, naprawiać i ogólnie zajmowała się takimi mechanicznymi aspektami. Teraz nie sądziła, by coś mogło ją przerosnąć w tym prostym przedsięwzięciu. Ot, zajęła się na miejscu lewitowaniem kilku elementów, przyczepianiem ich za pomocą zaklęć, naprawą tego, co ktoś inny spartaczył albo zrobił zbyt krzywo jak na perfekcjonistyczne oko dziewczyny. Była zziajana po jakimś czasie, bo zaangażowała się w tworzenie cięższych konstrukcji i ciągle musiała wspomagać się magią. Ale dzięki temu po pewnym czasie szkielet sceny już nawet wyglądał dość porządnie. Fire poszła na przerwę, żeby się napić i napawać zimnym wiatrem. Może wybierze się na ostateczną imprezę? Bardzo dawno już nie uczestniczyła w czymś takim tak po prostu, dla zabawy i odprężenia. Wszystko szło gładko dopóki koordynator nie zjawił się z pretensjami. O co chodziło? Fire wysłuchała pieprzenia z niezadowoloną miną, po czym wróciła do swojej części pracy i odkryła, że pieprzenie miało uzasadnienie. Coś się zepsuło z czarami i część rzeczy zwyczajnie rozsypała się lub przestała funkcjonować. Kurwa jego mać. Stała przy tym tyle, a teraz wszystko jak krew w piach. Najgorsze, że przecież nie mogła to być wina Blaithin, więc była pewna, że ktoś pozazdrościł jej umiejętności i maczał w tym paluchy. Wściekle potoczyła spojrzeniem po "współpracownikach", ale nie odnalazła winnego. Jej dobry humor zniknął w mgnieniu oka, jak również chęci na dalszą pomoc przy scenie. Poprawiła tylko to, co rzekomo sama skopała, żeby później pokłócić się jeszcze z koordynatorem, nagrabić sobie pewnie w jego oczach, zrobić sobie opinię marudy i psuja, po czym opuściła miejsce parku.
Kostka: 19
Blaithin 'Fire' A. Dear
Wiek : 25
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 160cm
C. szczególne : chuda, opaska na twarzy, blizny, tatuaż, zapach damasceńskich róż
Wszystko było w porządku z poprzednimi pracami przy koncercie... pomijając to, że się zraniła przy brzytwotrawie i pokłóciła z organizującymi przy stawianiu sceny... ale dopiero teraz czuła, że może się zająć tym, na czym się znała najlepiej. Eliksiry były Blaithin bliskie od maleńkości, kiedy tylko matka dziewczyny zajmowała się ich produkcją w rodzinnym biznesie, dorastając natomiast zawsze nałożony był nacisk, by z tego przedmiotu osiągała same Wybitne. I nie chodzi o to, że to dzięki rodzinnej dyscyplinie stała się w tej dziedzinie mistrzynią. W Fire zawsze kryła się pasja do przyrządzania różnorodnych mikstur o fantastycznych i potężnych właściwościach. Prawdopodobnie to uwielbienie płynęło w krwi każdego Deara. Nauka składników czy ich doboru przychodziła rudowłosej z niesamowitą łatwością. Jeszcze na zajęciach zdarzały się jej pomyłki, jak każdemu człowiekowi, ale na aktualnym poziomie nawet nie umiała wskazać eliksiru, którego przyrządzić by nie potrafiła. Składnika, którego nie miałaby w rękach i nie znała jego właściwości. Swoją skarbnicę wiedzy Fire wykorzystywała jednak rzadko. Eliksiry wymagały wiele czasu, ich warzenie było pracochłonne. Poza tym zdobywanie składników (bo po co je kupować) również mogłoby zajmować cały wolny czas Szkotki. Dlatego ostatnio zdecydowanie mniej się tym zajmowała i tylko czasem dla relaksu coś mieszała w kociołku. Przegapić okazji przygotowania eliksiru neonu na przedstawienie w Dolinie nie chciała. W końcu miała wymówkę, żeby spokojnie usiąść i warzyć mikstury bez myślenia, że marnuje czas albo powinna wziąć się za inną pracę. Tak też podeszła do tego zadania - dziwnie jak na siebie spokojnie oraz cierpliwie. Znalazła sobie dogodną pracownię, gdzie otoczona swoimi notatkami ze szkoły, książkami oraz sporym zapasem składników, mogła poświęcić się rozrywce. To wspaniałe, jak skupiona potrafiła się stawać przy odmierzaniu kropelek soku z granatu. Ćwiczyła nieustannie swoją umiejętność skierowania myśli na jeden ciasny tor, bo przydawało się to bardzo w nauce hipnozy. Teraz też poświęciła więcej niż potrzeba czasu, żeby po prostu potrenować. Napar z tykwobulwy i owoce dzikiej róży dopełniły efektu, a powierzchnia wywaru zaczęła zmieniać barwy na różowy. Odlała z kociołka do kilku fiolek gotowego eliksiru neonu, po czym stwierdziła, że nie chce pozwolić partaczom ze sceny samodzielnie się tym zajmować. Jeszcze zmarnują jej świetnie uwarzony eliksir. Fire podążyła więc w stronę sceny, którą sama pomagała stawiać, żeby pomóc w jej malowaniu. Deski szybko pokryły się grubą warstwą eliksiru. Gdzieniegdzie postawiła na wściekłą zieleń, inne miejsca barwiła jasnym błękitem i żółcią, które trochę łagodniej traktowały oczy. Nie mogła zapomnieć też o dodaniu trochę koloru swojego hogwarckiego domu, a więc czerwone linie przecinały wiele miejsc, nadając kontrastu całej tej feerii barw. Jak na gust Fire było zbyt jaskrawo i nie do końca podobało jej się takie coś, ale cóż, organizatorzy chyba chcieli uzyskać taki efekt. W końcu ludzie mieli się bawić, a pomalowana na neonowo scena z pewnością nastrajała lepiej do zabawy... I guess. Od długiego przebywania przy neonowym wywarze jego słodki zapach zaczął drażnić nos dziewczyny. Minuty spędzone na gładzeniu drewnianych i metalowych powierzchni dużym pędzlem robiły się coraz bardziej nużące. Kilka wzorów tu, kilka wzorów tam. Głównie celowała w duże kreacje, nie jakieś drobnostki, których nikt nie zauważy. Na przykład w centralnej części powstała wielka głowa tygrysa, a gdzieś w kąciku napis "Fire". Pierwsze autorskie dzieło i to podpisane. Czy ktokolwiek to zauważy albo doceni? Pewnie nie. Zresztą na tym Gryfonce nie zależało. Dokończyła więc pociągnięcie pędzlami przy niektórych krawędziach, zaskakując samą siebie, jak długo nad tym siedziała. Ale nie znosiła braków, więc wszystko musiało być zrobione dokładnie. Tak, żeby ani kropelka farby nie pozostała niewykorzystana. Później odetchnęła i stwierdziła, że koniec z pracą przy tym przedsięwzięciu, bo już trzy dni tutaj spędziła i było to czyste szaleństwo.
Kostka: 19
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
Ścieżka kariery - Czarnoksiężnik (Zaklęcia) Marzec 2022
Nie należał raczej do grona społeczników, którzy angażowaliby się w pomoc przy organizacji wydarzeń kulturalnych, ale nigdy nie odmawiał także prośbom dobrych przyjaciół. Kiedy jeden ze znajomych muzyków zapytał go czy nie znajdzie po południu czasu, żeby wesprzeć zatrudnioną przez burmistrza Doliny Godryka obsługę przy okazji rozstawiania w parku ogromnej sceny, postanowił więc zakasać rękawy kwiecistej, iście artystycznej koszuli, traktując tę nieplanowaną, dodatkową fuchę także jako szansę przećwiczenia sobie kilku podstawowych zaklęć użytkowych, których na co dzień wcale nie stosował tak często. Żałował tylko, że nie zdążył mężczyzny zapytać o dokładny przebieg wyznaczonego na zakończenie marca wydarzenia, wszak często chadzał po muzeach, koncertach i galeriach sztuki, utrzymując stały, regularny kontakt z przedstawicielami londyńskiej bohemy. Nie ukrywał, że obecnie zatęsknił przede wszystkim za mocniejszym, rockowym brzmienie, toteż w duchu liczył na występ którejś z lubianych przez niego, gitarowych kapel. Przybył na miejsce kilka minut po szesnastej, początkowo nie potrafiąc zupełnie odnaleźć się we wszechobecnym bałaganie. Grupka młodzików po lewej przenosiła wyprofilowane deski z jednego stosu na drugi, nie wiadomo właściwie z jakiego powodu i dopiero po dłuższej chwili w oczy rzucił mu się nieco starszy mężczyzna o siwych włosach, który koordynował działania zebranej tutaj gromady. Powoli zaczął zmierzać w jego kierunku, kiedy nagle napotkał inną znajomą twarz, i to właśnie jej zdecydował wpierw poświęcić swoją uwagę. – Raffaello, amigo! – Wykrzyknął entuzjastycznym tonem, unosząc ramię, by na powitanie poklepać druga przyjacielsko po plecach. – Nie spodziewałem się, że cię tu spotkam. Nie to, żebym podejrzewał cię o brak kultury, ale… – Przerwał, przywdziewając na twarz zaczepny uśmiech i unosząc wymownie jedną brew. – … a wiesz, że nawet miałem się do ciebie ostatnio odezwać? Zanim moja fryzura zaczęła żyć własnym życiem. – Westchnął głośno, bo grzywka zdawała się już zdecydowanie przydługa, ale w ferworze zawodowych obowiązków nie miał czasu, żeby ją skrócić, toteż zmuszony był po prostu zaczesać ją na bok. – Wynajdziesz dla mnie jeszcze jakiś termin w swoim grafiku? – Zapytał z nadzieją w głosie, bo powiedzmy sobie uczciwie, do innych barberów nie miał takiego zaufania.
Nie był pewien jak dokładnie się tutaj znalazł, albo raczej - co go skusiło, żeby faktycznie się tutaj pojawił. Od słowa do słowa, od pytania do pytania, od żartu do żartu... i nagle okazało się, że jednak jeden ze znajomych zapisał Raffaello do pomocy, a on nie do końca wiedział jak się wymigać, wreszcie decydując, że może chociaż w ten sposób dowie się czegoś więcej o tym nieszczęsnym koncercie i sprawdzi, czy nie byłoby warto się na nim pojawić. Prawda była taka, że nie chciało mu się nawet remontować mieszkania, w którym siedział od dobrych kilku lat, więc też przenoszenie pudeł i desek niezbyt mu się uśmiechało - był jednak Puchonem, więc skoro już słowo się rzekło, skoro już nawet tutaj był, to przecież nie mógł nagle zacząć się obijać albo szukać drogi ucieczki. I nie sądził, że aż tak odetchnie z ulgą na widok znajomej twarzy, od razu uśmiechając się wesoło do @Salazar Morales, który również już go dostrzegł; Raffaello odłożył ostrożnie na bok przenoszone zaklęciem deski, żeby nie zrobić jakiejś głupoty przez swoją nieuwagę. - Podejrzewanie Swansea o brak kultury nie brzmi zbyt legalnie - zauważył z rozbawieniem, bo chociaż nie zajmował się tymi najbardziej typowymi dziedzinami sztuki, jak malarstwem czy muzyką, to jednak miał jakiś wkład do tak słynnego rodzinnego dziedzictwa. Uniósł brew w zaciekawieniu, musząc przyznać też przed samym sobą, że fryzura Salazara była jedną z pierwszych rzeczy, na którą zwrócił uwagę, jakoś tak po prostu automatycznie kontrolując co się dzieje z jego "dziełem". - Mhmm, tak się zastanawiałem czemu w ogóle się nie odzywasz... czyli jeszcze mnie nie zdradzasz? - Zagadnął. - Nie ma problemu, na pewno coś się znajdzie, to raczej o twój grafik bym się martwił - dodał jeszcze, bo miał wrażenie, że jego życie znacząco zwolniło, od kiedy osiadł już stabilniej w Wielkiej Brytanii, z kolei Salazar zawsze był jedną nogą gdzie indziej, bo i w samym hotelu panował wieczny ruch. - Hotel jakoś przykłada się do obchodów Dnia Świętego Patryka, czy jesteś tu charytatywnie?
Salazar Morales
Wiek : 39
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 183 cm
C. szczególne : blizny ciągnące się przy lewej nerce i po prawej stronie żeber | niewielkie, krwawe znamię w kształcie krzyża na grzbiecie prawej dłoni | krwawy znak w kształcie obrączki
- Gdybym tylko przywiązywał wagę do tego, co legalne… – Mruknął rozbawionym tonem, urywając zdanie wpół, wszak niektóre kwestie lepiej było pozostawić wyłącznie domysłom. Nie obawiał się przy tym, że urazi dumę swojego amigo. Nie znali się z Rafaello od wczoraj, poza tym Paco wielokrotnie uczestniczył w rozmaitego rodzaju wydarzeniach kulturalnych z udziałem artystów wywodzących się z rodu Swansea, a tym samym dołożył i swoją galeonową cegiełką, pomagając Łabędziom rozwinąć skrzydła. - Czyżbym słyszał nutę zazdrości w twoim głosie? – Przechylił głowę nieco bliżej swego towarzysza, poruszając zaczepnie brwiami. – Spokojnie, do innych nie mam takiego zaufania, więc nie musisz się martwić o swoją pozycję. – Kąciki jego ust uniosły się delikatnie, przyozdabiając twarz subtelnym uśmiechem. – Może pod koniec następnego tygodnia? – Zaproponował na razie wstępnie termin fryzjerskich rewelacji, wszak w jednym jego druh miał rację. Nie zabrał ze sobą grafiką, a to uniemożliwiało dogadanie konkretnej daty i godziny. Nie chciał wprowadzać zamieszania i przekładać potem swej wizyty, dlatego na razie ograniczył się jedynie do lakonicznej, pozbawionej szczegółów zapowiedzi, woląc skoncentrować się na rozłożonych wokoło deskach i narzędziach. - Nieszczególnie, a przynajmniej nikt oficjalnie nie kontaktował się ze mną w tej sprawie. W sumie nic dziwnego, skoro burmistrz tym razem postawił na plener. Znajomy poprosił mnie o pomoc, niestety niewiele przy tym wyjaśniając… – Westchnął, spoglądając na uwijających się czarodziejów, którzy zdawali się znacznie lepiej obeznani z planem robót. Co prawda Paco nadal nie rozumiał sensu przenoszenia desek z jednego miejsca na drugie, ale im dłużej przypatrywał się zebranej wokoło gromadzie, zaczynał dostrzegać w tym wszystkim jakiś ład i synchronizację. – Wprowadzisz mnie w temat? – Skinieniem głowy wskazał na póki co prowizoryczne rusztowanie przygotowane pod fundament budowanej sceny. Miał nadzieję, że Rafaello wytłumaczy mu na czym miałaby polegać ich rola w całej zabawie.
Raffaello Swansea
Wiek : 33
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 184cm
C. szczególne : Lawendowo-waniliowy zapach, zadbane loki, dużo biżuterii
- Jeszcze nie - zaśmiał się lekko, zaraz kiwając głową z aprobatą - wychodziło na to, że nie musiał być zazdrosny. Prawda była taka, że Raffaello miał tendencję do zbytniego przywiązywania się do swoich klientów, bo nawet jeśli nie miał z kimś bliskiej relacji, to z jego włosami jak najbardziej mógł mieć; miał jednak tę smutną świadomość, że jednak szkolna biblioteka i sporadyczne pisanie na boku zabierały mu sporo czasu, więc poza konkretnymi wyjątkami już nie bawił się w fryzjera tak często, jak kiedyś. - To dobrze, też nie ufam innym. Jeszcze cię ktoś przypadkiem przefarbuje na platynę - ostrzegł go żartobliwie. - Pewnie, napisz mi po prostu list i na pewno się jakoś dogadamy - obiecał jeszcze, domyślając się, że w ten sposób będzie im łatwiej zorganizować jakąś konkretną datę. - Może w hotelu? Dawno nie byłem - napomknął jeszcze niby niewinnie, ale z łagodnie zaczepnym błyskiem w oku, bo przecież dobrze wiedział, że u Paco zawsze coś się działo, a nawet jeśli akurat wstrzeli się w jakiś spokojniejszy moment, to będą mieli pod ręką bar z lepszymi alkoholami, niż Raffaello miał w mieszkaniu - czymś trzeba było opić nową fryzurę, prawda? - Ogólnie panuje tu raczej strategia skąpych wyjaśnień - przyznał, przypominając sobie dopiero o swojej pracy, która i tak przecież nie wyglądała zbyt widowiskowo. - Moje zaszczytne zadanie to przenoszenie tych wszystkich desek - niektóre są już pozbijane, więc lepiej robić to stopniowo, przerzucenie całości pewnie coś by tylko uszkodziło. Z tego co słyszałem, to najpierw zajmujemy się takim prostym przygotowywaniem fundamentów, później specjaliści nadzorują faktyczne budowanie, a na sam koniec mamy szansę pomóc z drobniejszymi dekoracjami... - Proste; niewiele mieli tak naprawdę do roboty, poza wykonywaniem czyichś rozkazów. Tu przenieś, tam wbij gwóźdź. Raffaello uniósł zaklęciem kilka desek i poprowadził je dalej od siebie, chcąc zaprezentować przyjacielowi ich docelowe położenie. - Planujesz wpaść na sam koncert? - Zainteresował się, nie wiedząc za dużo o planowanych obchodach Dnia Świętego Patryka poza tym, że wystąpią The Charmberries.