Pomnik nie jest centralnym miejscem parku, jednak wydaje się, że jakimś niewiadomym trafem każdy wie jak pod niego trafić. Majestatyczny kamienny lew pozuje zgodnie z rytmem dnia, nocą można go spotkać drzemiącego na swoim cokole, w ciągu dnia polującego na wyimaginowane ofiary. Czasami niemądrzy turyści szturchają posąg by zobaczyć jak fantastycznie się porusza i ryczy potrząsając swą kamienną grzywą.
Kości wydarzeń:
1 - Pod pomnikiem co tydzień odbywa się bardzo przyjemna akcja zorganizowana dla aktywizacji starszych ludzi z osiedla. Puszcza się tu muzykę, a oni spędzają sympatycznie czas na grze w szachy, a czasem nawet i tańcach!
Rzuć kością:
Parzyste - starszy pan namawia Cię na wspólną partyjkę szachów, Nieparzyste - starsza pani porywa Cię do tańca! Jeśli napiszesz 3 posty na długość avka, że z nim tańczysz, dostajesz +1 punkt z DA!
2 - Przechodząc obok pomnika dostrzegasz leżące przy nim kwiaty. Wiesz, że zasadniczo ten pomnik nie upamiętnia niczego wielkiego, jest jedynie ozdobą w kształcie skaczącego lwa, kiedy się zbliżasz zauważasz przy bukiecie rozerwany liścik i kilka kropelek krwi… Co tu się wydarzyło? Rzuć kostką. Parzysta - możesz podebrać kilka płatków maku! Zgłoś się po odpowiedni składnik. Nieparzysta - brzytwotrwa Cię pociachała! Ktoś z 11 lub więcej punktami z uzdrawiania musi uleczyć Ci ręce - inaczej zostaną Ci blizny. 3 - Zagapiłeś się na szczegółowość króla dżungli na pomniku i potknąłeś o nierówność na drodze! Padasz na kolana przed przypadkowym przechodniem jakbyś się chciał oświadczyć! Ale wstyd! 4 - Nagle orientujesz się, że zgubiłeś portfel! Cofasz się pospiesznie własnymi śladami pamiętając, że ostatnio macałeś kieszeń gdzieś koło pomnika. Musisz go tu teraz poszukać! Tracisz 20 galeonów! 5 - Podczas spaceru po alejce dostrzegasz/dostrzegacie już z daleka paniusie z niesfornym bombelkiem w wózku. Jesteś/jesteście dość sceptycznie nastawieni do takiego ignorowania wybryków bobasa, niestety, kiedy zrównujecie się ze spacerowiczką bombelek nagle wstrząśnięty wycieczką po kocim bruku wymiotuje prosto na was niczym z fontanny. To dziecko, czy jakiś demon?
Rzuć kością:
Parzyste - Matka dziecka bardzo przeprasza i pomaga wam zaklęciem usuwać plamy. Nieparzyste - Madka zaczyna się awanturować, że stresujecie Brajanka.
6 - Znienacka podbiega do Ciebie/Was młoda kobieta krzycząc, że: jeśli postać jest mężczyzną - zdradziłeś jej najlepszą koleżankę i mocno tego pożałujesz jeśli postać jest kobietą - rozbiłaś związek jej najlepszej koleżanki i mocno tego pożałujesz Rzuć literkę! Jeśli wylosujesz A lub J - zła wróżba musi się spełnić i musisz mieć taki wątek na fabule. Masz 3 miesiące do realizacji inaczej czekają Cię konsekwencje od MG.
Autor
Wiadomość
Morgan A. Davies
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 10%
Wzrost : 162
C. szczególne : skórzany plecak, nieodłączne bransoletki
Być może przebieranki podobały się lwu nieco bardziej, niż powinny, ale nic nie mogło okazać się silniejsze niż zmysł polowania na zabicie nudy. Ptactwo przywołane przez Lilaca sprawiło, że zwierz podniósł się na łapach, naprężył jak do skoku i... zaczął machać jedną z łap w kierunku drobnych, magicznych tworów. Komedia. - Marnuje się tutaj. - skwitowała postawę pomnika, kiedy już udało jej się zdjąć transmutacyjny efekt, co nie było koniec końców takie trudne, skoro doskonale wiedziała, co krok po kroku zmieniała wcześniej. Jasnym było, że bez poświęcanej mu uwagi i zapewnienia zajęcia nawet największy i najdumniejszy z kotów mógł ostatecznie ześwirować. Z nudy, z samotności i z bezczynności. Dobrze, że jeszcze przynajmniej nie zamienił się przez to w całkowicie martwy kamień. - W ogóle... W którym momencie życia stałeś się kujonem, Drake? - uzbrojona w niewinny uśmiech wypaliła w jednej chwili, gdy tylko kryzys został zażegnany, a ona zorientowała się, że przyjemne posiedzenie na jednym ze skwerów Hogsmeade zmieniło się w jakąś wspólną praktykę transmutacji i radzenia sobie z jej rezultatami. Kompletnie nie miała problemu z tym, że widziała w kimś tak duże zaangażowanie w lekcyjne i gryfońskie interesy, ale wolała się przekonać, czy aby nie powinna się zacząć martwić zdrowiem, zwłaszcza psychicznym, szalenie aktywnego w ostatnim czasie chłopaka. Wstępnie była jednak względnie spokojna - Lilac chyba za dużo razy plątał się w jakieś problemowe sytuacje i miał zbyt wiele nieodpowiedzialnych pomysłów, aby nagle coś mu się brutalnie poprzestawiało w głowie.
Kot to kot nie ważne jak duży, a wszystkie zachowywały się niemal tak samo. Wliczali się w to też gryfoni, którzy mieli istny talent do powodowania i ładowania się w najróżniejszego rodzaju tarapaty. Serducho mu się radowało kiedy widział tego skalnego kiciusia, który chyba spędzał właśnie swoje najlepsze chwile od dłuższego czasu. Zwłaszcza że powoli zaczęli się tu zbierać emeryci na tę swoją parkową posiadówkę. Lepiej żeby lewek się nacieszył zanim będzie zmuszony przez najbliższe dwie może trzy godziny emerytów grających w szachy oraz w bingo. -Prawda. W naszym pokoju wspólnym pewnie znalazłby więcej towarzystwa. - Rzucił luźną myślą wcale nie proponując podjebania pomnika. Akurat jakimś cudem prowadzili w punktacji, a coś takiego by im zaszkodziło. Z drugiej strony gdyby ten pomnik odkupić? Nah... Nawet po zbiórce pieniędzy nie byłoby ich raczej stać. Następne pytanie od Morgan nieco zbiło go z tropu. - Wiesz... W sumie to chyba od zawsze nim byłem. - Rzucił z lekkim uśmiechem. - W sensie nawet zanim jeszcze w ogóle poszedłem do szkoły zdarzało mi się sporo czytać, bo znajomych nie za bardzo miałem. -Bo trochę z tym ciężko kiedy stronisz od ludzi chyba aż do trzeciego roku w szkole. W sumie gdyby nie Mef, to pewnie nadal by trzymał się w miarę z daleka i ograniczał kontakty z innymi do minimum. W sumie to dobrze się nawet skończyło. A jeśli chodzi o problemowe sytuacje, to ciężko stwierdzić czy atak wilkołaka, wycieczki do Camelotu, atak beduinów na pustyni i tak dalej powinno się zaliczać do takich sytuacji. Były niebezpieczne, ale jakoś wyszedł z nich cało. - Czemu pytasz? - W międzyczasie spróbował jeszcze odnowić zaklęcia na ptakach żeby te mogły sobie polatać jeszcze dłużej. No i z rękawiczek za pomocą transmutacji zrobił czapkę z pomponem, którą następnie przelewitował na skalno-lwi łeb. Od razu taki przystojniejszy się wydaje.
Obserwowanie reakcji dziewczyny na moje poczynania dały mi jedynie częściową odpowiedź. Widocznie zainteresowała się moim uczęszczaniem do Ilvermorny, z drugiej strony nie byłem pewny, czy moje odsunięcie zostało dobrze odebrane. Sam po chwili stwierdziłem, że niepotrzebnie się tyle ruszam. Postanowiłem zostać w miejscu i nie wykonywać kolejnych złych ruchów. Pozostało mi co najwyżej machanie zwisającą prawą nogą. -Tak, dokładnie tam. Hm. - musiałem chwilę się zastanowić nad odpowiedzią. Byłem tutaj dopiero pół roku, a zdążyłem się lepiej poczuć niż przez pięć lat w Ameryce. Wiele się jeszcze mogło wydarzyć do końca roku, również rzeczy przekreślające obecne odczucia. Pozwoliłem sobie zatem na -Na tą chwilę Hogwart zdecydowanie wygrywa. Uśmiechnąłem się, gdy poczęstowała się czekoladą. Brak czegoś ze strony Freyi w żaden sposób mi nie przeszkadzał. Podobne myśli nawet by mi nie przeszły przez głowę, by za moją propozycję wymagać rekompensaty. Dawało to o wiele frajdy, niż kiedy dokonywałem "transakcji". Wymienianie się podarkami odbierałem właśnie w taki sposób, jako zwykły handel. Spojrzałem na podręcznik i kiwnąłem w jego kierunku głową. -Potrzebujesz pomocy ze zrozumieniem czegoś? Chętnie pomogę.
O Ilvermorny jedynie słyszałam, coś tam też czytałam. Co nieco. Niewiele. Może więc zdecydowanie za mało? Zupełnie nie mogłam wyobrazić sobie ogromu tej magicznej szkoły i jej zróżnicowania. Skoro... Hogwart przytłoczył mnie na początku mojej przygody tutaj, to... już na samą myśl o amerykańskiej placówce miałam ciarki. Może miał ze sobą jakieś ruchome fotografie stamtąd? Może mógłby opowiedzieć coś więcej? Powstrzymałam się przed lawiną pytań, choć język świerzbił jak nigdy. Musiałam aż ugryźć się lekko w policzek od wewnątrz, by nieco poskromić swoją mimikę, która zdradzić mogłaby moje podekscytowanie. Czasami sama siebie nie poznawałam, jak gdyby walczyły we mnie dwie osobowości — płochy wróbel i reaktywny zając. — Wygrywa on? To ciekawe, co Ty mówisz... A czym wygrywa więc? — o to musiałam dopytać. Aby nie brzmiało to zbyt pruderyjnie, posłałam chłopakowi na koniec serdeczny uśmiech. A przynajmniej miałam nadzieję, że tak wyglądał... Zawahałam się, gdy zaproponował mi pomoc z Runami. W pierwszym odruchu chciałam podziękować, bo przecież nie byłam taką nogą z tego przedmiotu. Znacznie gorzej szło mi z Transmutacją czy OPCM, ale... jakby tak to przemyśleć, to czasami przyjemniej studiuje się w grupie. Tylko czym mogłabym się odwdzięczyć? Wykonaniem za niego pracy na Działalność Artystyczną? Czy w ogóle uczęszczał na te zajęcia? — Dziękuję. Ja szukałam run ochronnych. Ty wiesz może, ile jest ich? — zapytałam, ponownie otwierając podręcznik na stronie, którą zaznaczyłam swoimi chaotycznymi notatkami. Mógł zobaczyć moje zapiski popełnione w dwóch językach — angielskim i łotewskim. Przede wszystkim jednak mógł ujrzeć bałagan, jaki w nich panował... Cóż, spieszyłam się.
Kupiła ten pomysł właściwie jeszcze na długo przed wypowiedzeniem go na głos - lwi pomnik w pokoju wspólnym Gryfonów brzmiał jednak równie dumnie co zabójczo dla czerwonej klepsydry w szkolnym rankingu. Że też musieli trafić akurat na rok, w którym mieli szanse na ostateczny triumf w Pucharze Domów... A i tak miała wrażenie, że lwią część wspólnych wysiłków to właśnie Lilac najchętniej brał na klatę. - Samotny wilk, co? - rzuciła w komentarzu na jego wyznanie i dała sobie chwilę na zebranie myśli, w tym samym czasie finezyjnie machając różdżką, aby kosztem własnego szalika pokryć pomnik białym kożuchem. Teraz to był prawie lew w owczej skórze i z pewnością nie marzły mu nerki. - Pytam, ponieważ pańska aktywność mnie zawstydza, panie Lilac. - odparła oficjalnie po pytaniu chłopaka i uśmiechnęła się sama do siebie. Doskonale pamiętała rok, w którym to jej wysiłki stały się ponad połową ostatecznej ilości punktów domu, a Gryfoni i tak do końca bili się najwyżej o to, aby nie skończyć na ostatnim miejscu. Liczyła, że tym razem miało być inaczej i sama chciała się przyczynić do tego, by trudy Drake'a i spółki nie poszły tym razem na marne. Bo przecież na półmetku wydawało się, że było już tak cholernie blisko... - Teraz już chyba jest lepiej ze znajomymi? - zaczepiła jeszcze, poniekąd czując również swego rodzaju wyrzuty sumienia i niedociągnięcia w swoich działaniach. Bo chociażby drużyna Quidditcha nie była w ostatnim czasie tak zjednoczona, jak pierwotny zespół, który przyszło jej objąć. Na szczęście było na kim budować lwią wielkość, a wiele nowych nabytków najzwyczajniej trzymało się razem.
Mimo wszystko byłoby miło ocalić skalnego lewka od nudy i siedzenia w parku samemu. I zjeba otrzymana od Williamsa byłaby prawdopodobnie tego warta. Utrata pięciuset punktów na łebka pewnie też by była. No i prawdopodobnie nawet zjeba od dyrektorki. No i słowa jakimi potem rzuciła wywołały u niego niemalże natychmiastową reakcję. - Wilk? Co? Nie no, wilkiem to nie jestem... - Formułka wyuczona niż pacież u moherowych beretów. Głupio trochę się przez to mu teraz zrobiło więc postanowił temat pociągnąć jednocześnie próbując odciągnąć go na zupełnie inne tory. Takie które nie prowadzą do księżycowej futrzakolandii. -Ale fakt... troszku samotnikiem byłem. - Nie bardzo miał też okazje żeby bawić się z dzieciakami. Zwłaszcza że miał inne problemy na głowie. Zwłaszcza futerkowe. -Aktywność? No w sumie dosyć sporo się udzielam, ale przecież nie tylko ja. Wydaje mi się że każdy ciężko pracuje. - Skromność czy nie ciężko stwierdzić. Być może też nie widział tego że niektórzy mieli wywalone i tracili punkty przez niektóre akcje. Z jego perspektywy każdy starał się jak mógł w dziedzinach w których czuł się swobodnie.-Tak, ze znajomymi jest dużo lepiej. Przeważnie. - Popatrzył trochę na kożuszek jaki Moe sprezentowała lewkowi i naszła go myśl żeby go troszkę przekolorować. Zaklęciem miał zamiar zmienić wzory i kolor materiału, ale szło mu to dosyć opornie. Ostatecznie po minutowej zabawie z tym czarem udało mu się zrobić żeby ubranko było w tęczowe, poziome paski. Uh... Przy tym zaklęciu serio trzeba się nieźle skupić żeby wyszło poprawnie. No ale czuł że jeśli będzie z nim często ćwiczyć, to powinien nauczyć się to robić w kilka sekund, a nie w całą minutę.
Lata szkolne w Ilvermorny były przepełnione cierpieniem i brakiem zrozumienia. Narastający we mnie gniew uniemożliwił nawiązanie jakiejkolwiek bliskiej relacji. Byłem wyrzutkiem, skazany za walkę ze samym sobą. Nienawiść pchała mnie do przodu, nakazując mi pomszczenie moich rodziców. Czy chciałem uciec od tego uczucia? Początkowo nie, jednak wraz z upływem czasu w Hogwarcie w co raz większym stopniu byłem w stanie siebie kontrolować. Powrót do ameryki nie wchodził w grę, przynajmniej do czasu gdy nie znikną blizny na mojej duszy. Gniew miał mi już towarzyszyć do końca życia. -Szczerze mówiąc to ciężkie pytanie. Trudno mi wypunktować rzeczy, dzięki którym lepiej się tu czuje. Po prostu tak jest. - wzruszyłem ramionami, odwzajemniając uśmiech. Wolałem póki co zachować prawdę dla siebie. Dopiero co się poznaliśmy, a tego typu informacje nie wróżą nawiązania pozytywnej relacji. -Hm...zaliczyłbym do nich Algiz, Thurisaz i Gebo. Istnieje dużo run, które posiadają w sobie funkcje obronne czy odstraszające, ale te trzy bym uznał za takie, em, główne. - swoje zadanie zdążyłem już wykonać i wysłać Foresterowi, Trzymało mnie wrażenie, że mogłem wypisać jeszcze więcej lub poszukać głębiej. Postanowiłem się podzielić tą myślą. -Chociaż z drugiej strony...mam wrażenie, że niektóre opisy run są niekompletne. Porównywałem kilka źródeł i czasami spotykałem różnice. Były one zbyt duże na ewentualny błąd w tłumaczeniu. - teraz zabrzmiałem nieco jak nerd. Temat run mnie bardzo fascynował, a im głębiej sięgałem tym bardziej się utwierdzałem, jak mało wiem. Zerknąłem na notatki Freyi, hymkając rozbawiony na widok tego małego chaosu. Kolejna urocza rzecz. -Tu masz mały błąd w pisowni. - przystawiłem palec do podręcznika, pokazując pomieszaną składnię zdania i źle odmienione słowo. Gdy to już zrobiłem, stwierdziłem, że chyba pozwoliłem sobie na za dużo. Cofnąłem pośpiesznie palec, lekko się buracząc na policzkach. Chwalmy mróz, bo czasami jest przydatny.
Oburzenie Lilaca po jej słowach przyjęła z lekką konsternacją, ale szybko odrzuciła pomysł dopytywania się, zostawiając sobie czas do namysłu i poukładanie słów - być może po prostu czymś go uraziła lub ruszyła delikatny temat? Chcąc nie chcąc, uczyli się transmutacji, która w jednej ze swoich odnóg umożliwiała bycie między innymi wilkiem. Bądź innym pasującym do charakteru stworzeniem. Dla niej samej przecież doświadczenie było jeszcze nadal zbyt świeże, aby bez trwogi sobie na ten temat dyskutować. Mimo, że przecież osobiście znała czarownicę-wilka. - Tylko pamiętaj, że transmutacji zwykle bezpieczniej jest uczyć się z kimś... - ostrzegła jedynie Gryfona, odrobinę ściszając głos i marszcząc brwi układające się nad utkwionym gdzieś w przestrzeni, dość niewyraźnym spojrzeniu. Ah, jakże niecelnie oceniła wilcze słowa. Tylko, że z jej grzesznej perspektywy to wszystko nabierało bardzo wiele sensu. Zrobiła sobie dłuższą przerwę w mówieniu tylko po to, żeby dać sobie czas na ocenę wysiłków chłopaka, a następnie podjąć się kolejnych poprawek. Do tęczowego ubrania wierzchniego szybko dołączył zatem czarny, przypominający futro komin, który nałożyła lwu na ogon w obawie o zmiennocieplność kamienia. Zaraz jednak postanowiła pozbierać wszystkie zostawione na lwie fanty i odczarować je, co nie udało jej się w takim stopniu, jak chciałaby. Na przykład szalik była w stanie odzyskać bardzo szybko, ale został on w paskowym wzorze i tęczowych kolorach. Oplotła się nim jednak chyba jeszcze szczelniej, niż wcześniej. - Zasuwamy. I lepiej, żeby na koniec czekała nas za to nagroda. - wierzyła, że nawet w przypadku przegrania wyścigu o Puchar Domów, jeżeli każde z nich zakończy trudy ze świadomością, że zrobili już wszystko, co się dało, sama satysfakcja będzie ich napawać dumą. Czy były to słowa wyrażające noworoczne postanowienia na nadchodzący semestr? Ze swojej strony bardzo na to liczyła. O Lilaca nie czuła żadnych obaw - już od września wskoczył na niecodzienne obroty. - Możesz mnie dopisać do kontaktów. - po zakończonej zabawie z lwem zwróciła twarz do Gryfona i mrugnęła do niego wesoło. Rzeczywiście życzyła sobie między nimi relacji, w której obydwoje czuliby, że mogli na siebie mocno liczyć, ale trudno było oczekiwać, by stało się tak od razu. - Nie zrób mu krzywdy. Kiedyś będzie nasz. - uśmiechnęła się jeszcze na odchodne, pozwalając Lilacowi kontynuować ewentualne transmutacyjne ekscesy na kamiennym pomniku.
Może nie tyle się oburzył co delikatnie spanikował. Tak to już było kiedy w większości sytuacji nie wspominał o swojej comiesięcznej chorobie. Przez to też powstały takie ploty jak chociażby ta która mówi o tym że przewodzi bandzie centaurów, depcze muchomory i porywa bezbronne robaki i ich domów. Ech... Trochę jak leśny gangster. Mimo wszystko do niego te plotki dotarły mocno spóźnione, bo sam nie posiadał wizzbooka. Na szczęście inni uczniowie posiadali je i całkiem bezpośrednio mu to przekazali. -Wiem, będę ostrożny. - Oczywiście zakładając że samemu będzie próbował ogarnąć jakieś zaklęcia transmutacyjne. Akurat tych wolał kiedy ktoś go uczył. Mniejsza szansa na to że może stać się coś czego by nie chciał. Na przykład przemienienie robaka, w grzyba który spierdziela na dwóch nóżkach błogo podskakując. -Może jakaś będzie. Ostatnio Williams dawał Felix Felicis za zgarnięcie największej ilości punktów w domu, mimo że szorowaliśmy dno. Ciekawe co wymyśli jak wygramy. - Miał nadzieję na coś w stylu imprezy plażowej dla całego Gryffindoru. Uśmiechnął się do Moe i pożegnał się z nią kiedy ta już ruszała do zamku. Drake postanowił jeszcze trochę pobawić się z pomnikiem ponownie za pomocą zaklęcia Avifors przemienił leżące na ziemi kamyczki w ptaki które zaczęły latać w pobliżu ich kamiennego kolegi. Starał się je w miarę ograniczać żeby te nie odleciały za daleko. W końcu nie byłoby za dobrze gdyby te zniknęły z jego pola widzenia i gdzieś w powietrzu się odmieniły i pospadały na ludzi. W sumie to zbyt długo się z lwem nie bawił bo emeryci już na dobre rozkręcili imprezkę, przez co jakaś starsza czarownica zaprosiła go do tańca, a czarodziej na partyjkę szachów. No... Morgan wiedziała kiedy się ewakuować.
/zt
Freya Grönlund
Rok Nauki : VII
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : piegi, piegi wszędzie, a na dokładkę nie najlepszy angielski ze specyficznym, nadbałtyckim akcentem
Mawiają, że ciekawość, to pierwszy stopień do Piekła. Nie wierzę ani we wspomniane Piekło, ani w wieczne potępienie, a już przede wszystkim za coś tak naturalnego, jak ludzka ciekawość. Nigdy nie uważałam, że chęć poznawania świata, ludzi, natury czy obyczajów mogłaby być czymś złym lub niestosownym. Nigdy też nie hamowano we mnie tych pobudek i chęci eksploracji, zdawania pytań. A jednak czasami powinnam się powstrzymać, powinnam stłumić w sobie tę pokusę, zdusić ją jeszcze w zarodku. Świat nie zawsze jest piękny, nie zawsze jest różowo, jak w baśni. I tym razem mogło być inaczej. Wymijająca, ogólnikowa odpowiedź chłopaka zapaliła we mnie kontrolną lampkę. Mogłam się jedynie domyślać skali wydarzeń, mogłam też zignorować ten sygnał i zrzucić go na barki swojego przewrażliwienia. Mimo to wolałam nie drążyć i nie naciskać. Już i tak zapewne zrobiłam na swoim rozmówcy marne wrażenie. — Ja rozumuję. Sama nie umiałabym porównać Hogwartu ze Souhvězdí. — przytaknęłam, kiwnąwszy przy tym lekko głową. Temat szkół się zakończył, widocznie tak było lepiej, tak być musiało. Zostaliśmy jednak na polu szkolnym, bo pozostawało jeszcze do obgadania zagadnienie z run obronnych. Kaldred zasypał mnie lawiną słów, w dodatku brzmiących bardzo mądrze i fachowo, a ja starałam się nadążyć i zanotować w głowie wszystkie informacje. Gdy z angielskim jest się na bakier, wszystko idzie jak po grudzie. Mówił jednak z taką pasją, że nie umiałam mu przerwać. W pośpiechu odszukałam ołówek i zakreśliłam w swoich notatkach poprawnie wypisane runy. — Och, Ty masz rację... — przyznałam, gdy wskazał na błąd. Pewnie było ich więcej, znając mnie i moje roztargnienie. — Sam korzystałeś kiedyś z nich? Z run obronnych? — dostrzegłam, że lekko się zmieszał (zupełnie niepotrzebnie), więc na prędce zapytałam o pierwsze, co mi przyszło do głowy. Wydawało mi się, że jest prawdziwym pasjonatem tematu. Zawsze lubiłam słuchać ludzi, którzy opowiadali o swoich zainteresowaniach. Byli wtedy tacy przejęci i pełni pasji. Miód dla oczu i duszy.
Jej ciekawość w żaden sposób mnie nie zrażała. Zazwyczaj przesiadywałem sam, mijany przez uczniów, obdarzony najwyżej krótkim spojrzeniem. Wyczuwałem od nich ciekawość, szczególnie na początku mojego pobytu w szkole. Pomimo tego, mało kto zdobył się na rozmowę ze mną. Bynajmniej nie byłem z tego powodu zawiedziony. Moja chęć do komunikacji była...kapryśna. Kiwnąłem głową na jej komentarz o szkole. Podziękowałem w duchu, że nie kontynuowała tematu. -Jeszcze nie miałem okazji wykorzystać ich w praktyce. Wciąż się uczę, nie chciałbym zostać porażonym błyskawicą, jak krzywo wyryje Thurisaz. - wzruszyłem lekko ramionami, odwracając wzrok na szachistów. Raczej nie groziło mi to, co powiedziałem, jednak sam fakt możliwości spieprzenia roboty nieco mnie powstrzymywał. Ciągnęło mnie do run, czasami miałem wrażenie, że one mnie wręcz wołają. Zupełnie jakby czekały na odkrycie ich prawdziwego potencjału, a nie tylko tłumaczenia starych tekstów. -A Ty? Interesujesz się runami poza tym, co nam pokazują na zajęciach? - spytałem, chociaż przeczuwałem odpowiedź. Chciałem zmienić temat na coś, co będzie atrakcyjne dla obydwu stron, ale nie wiedziałem jak o to spytać.
Tego, jak łatwo było popełnić błąd przy praktycznym zastosowaniu run — mogłam się jedynie domyślać. Każda próba użycia bardziej zaawansowanej magii wiązała się z ryzykiem, a ja tego ryzyka nie podejmowałam prawie wcale. Jeśli już szlifowałam swój fach, to w bezpiecznym otoczeniu i najlepiej po przestudiowaniu wszystkiego, co tylko możliwe. Pod tym kątem nie byłam typem ryzykantki, często wygrywał też strach i niepewność. Dlatego niewerbalnie przyznałam rację Kaldredowi, przepędzając jednocześnie z głowy okropne i krwawe wizje wypadku przy pracy z runami. Brr. — Trochu. — odpowiedziałam z lekkim oporem, nie chciałam jednak skłamać, bo wyszłoby jeszcze gorzej. Starożytne Runy były dla mnie ciekawe, miałam z nimi styczność już od dzieciaka, ale nigdy bardziej się w nie nie zagłębiałam. O wiele łatwiej przychodziło mi Zielarstwo czy Astronomia, zupełnie jakbym urodziła się już z pewną dozą wiedzy na te tematy. — Ja dobrzu radzę sobie z Magicznym Gotowaniem. Może Ty chciałbyś kiedyś wpadnąć na zajęcia koła? — nie chciałam czynić czczych przechwałek, ale pomyślałam, że troszkę podreperuję swój wizerunek w oczach chłopaka. Nie miałam pewności, czy czasem nie był już aktywnym uczestnikiem Koła Realizacji Twórczych, bo sama trzymałam się raczej wąskiego grona bliższych znajomych. Ale pewnie bym go kojarzyła? Zamknęłam podręcznik i schowałam go wraz ze swoimi notatkami do torby, poprawiając jednocześnie jej pasek. Mocniejszy podmuch wiatru zadudnił w ścianki pomnika, aż mimowolnie zerknęłam w stronę zbiorowiska starszych czarodziei. Kompletnie nie zwrócili na to uwagi, niesamowite. — Ja będę się zbierać do zamku. Czy Ty..? — chciałam zaoferować wspólną wędrówkę powrotną do szkoły, bo trochę się jednak zasiedzieliśmy. Rzuciłam jeszcze mało śmieszny żarcik o starych kościach, które rzeczywiście mi się zastały, co odczułam w nogach przy próbie pierwszych niezgrabnych kroków. Oby nie słyszeli (i nie widzieli!) tego wesoło hasający staruszkowie, bo postukaliby się pewnie w czoło. Tańce i gra w szachy były szczęśliwie bardziej absorbujące. Musiałam przyznać sama przed sobą, że naprawdę miło mi się rozmawiało. Choć popełniłam milion gaf, choć wciąż byłam tragicznym introwertykiem, to jednak chciałabym powtórzyć kiedyś takie przypadkowe spotkanie. Może po drodze wstąpię do kuchni i poczęstuję chłopaka dyniową bułką? Tak w ramach podziękowań za czekoladę i za... uratowanie od samotności.
Leo ostatnimi czasy starał się spędzać z rodzicami całe dnie. Perspektywa rozpoczęcia nauki w Hogwarcie nadal go przytłaczała, więc wykorzystywał każdą możliwą chwilę, by gdzieś z nimi wyjść. Trochę jakby mógł się nimi nasycić na zapas i dzięki temu nie będzie za nimi tęsknił tak bardzo, gdy zacznie już naukę tak daleko od domu. Wybrał się więc z matką do Hogsmeade, gdzie miał do nich dołączyć ojciec, który chciał tu jeszcze coś załatwić po wyjściu z pracy. Zaplanowali wspólne wyjście do cukierni, ale Leo zauważył wspaniały pomnik lwa, którego koniecznie chciał zobaczyć z bliska. Umówił się więc z mamą, że ta pójdzie jeszcze kupić prezent dla swojej ciotki i spotkają się w cukierni za kilkanaście minut. Plan ten miał jednak zostać zniweczony przez pewną sowę i jej nieodpowiedzialnego właściciela. Kiedy akurat chłopiec bawił się kamyczkami przy pomniku podleciała do niego sowa i zostawiła mu paczkę. Prezent? Sowa zdążyła odlecieć, gdy Leo zabrał się za rozpakowywanie przesyłki. Nie minęło jednak nawet kilka sekund i zwierzę wróciło. Zauważywszy, że chłopiec naruszył przesyłkę, którą prawdopodobnie zostawiła mu przez pomyłkę, sowa zaczęła go dotkliwie dziobać i drapać po rękach. Jej zachowanie przestraszyło chłopca i sprawiło, że zaczął krzyczeć. Nie obeszło się też bez rozlewu krwi - sowa miała dość ostry dziób i wbiła się całkiem głęboko. @Peter Stryder, zabieraj swoją sowę!
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
Pogoda była całkiem znośna, więc Carly uznała, że spacer jej nie zaszkodzi. Tym bardziej że pracę na ten dzień skończyła i nie musiała się jakoś szczególnie spieszyć do zamku, bo nie czekała tam na nią ani nauka, ani zadania domowe, ani inne obowiązki. Przynajmniej na razie była wolna jak ptak, gotowa do tego, by rozłożyć skrzydła i gdzieś sobie poszybować, bez większego zastanawiania się nad tym, co robi, czego oczekuje, czy coś tam. Ot, po prostu mogła zażyć nieco świeżego powietrza, mogła wybrać się gdzieś przed siebie, nie zwracając uwagi na nic szczególnego, rozglądając się po okolicy, szukając jakiejś zaczepki, szukając czegoś, co ją zaciekawi, albo po prostu wędrując przed siebie, bawiąc się myślami i dopisując spotkanym osobom historie, znaczenia, czy wkładając w ich usta najróżniejsze słowa, tworząc w swojej głowie prawdziwy teatr. Nie wiedziała nawet kiedy dokładnie dotarła pod pomnik wielkiego lwa i pewnie zignorowałaby to miejsce, obok którego mimo wszystko wielokrotnie przechodziła, gdyby nie to, że nagle dostrzegła tam kwiaty. Nie byle jaki bukiet, na jej oko, więc czując, jak tylko kwiaty te ją przyciągają, skierowała mu nim swoje kroki, by zaraz też spostrzec leżący obok nich liścik. Oraz kilka kropel krwi. Na ich widok oczy Carly aż zabłyszczały, ale ponieważ wciąż niedowidziała, dla pewności kucnęła, żeby upewnić się, że to, co zobaczyła, nie było jednak śladami zbitego słoika z dżemem truskawkowym albo czegoś podobnego. Wyglądało jednak, że liścik, kwiaty i cokół, na którym znajdował się wielki lew, zostały splamione najprawdziwszą krwią. Norwood aż zacmokała, ciekawa, co też mogło się tutaj wydarzyć, rozglądając się pospiesznie, starając się dostrzec kogoś, kto te kwiaty mógł tutaj porzucić, już teraz dopisując sobie znaczenie do tego, co widziała. Wystawiła nawet czubek języka, orientując się, że być może znaczenie miały tutaj same kwiaty wykorzystane w bukiecie, ale prędko doszła do słusznego wniosku, że nie była w stanie ich rozpoznać i musiałaby z nimi pewnie biegać po jakichś ludziach, żeby jej powiedzieli, co dokładnie mogło kryć się za tymi różami, liliami i co to tam jeszcze było, bo połowy kwiatów nie była w stanie nawet nazwać.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
Słodka Roweno, jak ona nie trawiła Hogsmeade! Dziura zabita dechami, pachnąca starymi czarodziejami. Istny czyściec, jama Łazarza, stajnia Augiasza, dziesiąty krąg piekieł. Kiedy jeszcze pracowała w „Scopie”, wracając do szkoły, jeszcze bardziej przykładała się do treningów. Wszystko po to, by jak najszybciej wyrwać się z tego nudnego, nijakiego kurwidołka. Dziś jednak musiała tu być. A była, jak by inaczej, w Scopie. Musiała oddać właścicielowi miotły, które dla niego testowała i przy okazji podpisała kilka koszulek i zdjęć młodym i starszym fanatykom quidditcha. Wymęczyło ją to niemiłosiernie. Wciąż nie rozumiała, jak inni zawodnicy mogą się cieszyć z tego całego zainteresowania. Ona sama najbardziej lubiła święty spokój i gdyby mogła, omijałaby fanów szerokim łukiem. Ale nie mogła, tak więc pouśmiechała się do fotografii, zrobiła, co miała zrobić i uciekła czym prędzej. Nie aportowała się jednak do domu. Zamiast tego postanowiła wybrać się do parku, który mijała niegdyś codziennie. W pobliskiej budce kupiła hot doga i wodę, usiadła na ławce i racząc się tym niezbyt wyrachowanym posiłkiem, cieszyła się samotnością. Co jakiś czas odrywała kawałek z bułki i rzucała go głodnym ptakom, a sama popijała wodę z butelki. Prosty i prostacki posiłek, przy pomocy ptaków szybko dobiegł końca i już miała wyciągać „Merlinową Strzałę”, kiedy kątem oka dostrzegła znajomą sylwetkę. Carly, siostra Jimmego. Chwilę się zastanawiała, czy powinna podejść, bo praktycznie się nie znały, ale ostatecznie stwierdziła, że co jej tam. Schowała więc szlugi do kieszeni, podniosła się z ławki i ruszyła w kierunku Puchonki, która najwyraźniej coś zgubiła.
- Może pomogę? – Zaproponowała, zakładając dłonie na piersi. – Czego szukamy, Carly?
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Mordercy - oznajmiła od razu Puchonka, dopiero po chwili spoglądając na Brooks i uśmiechnęła się do niej zadziornie, wskazując na plamy krwi, które dostrzegła. Było tego co prawda tyle, co kot napłakał i prędzej można było założyć, że ktoś skaleczył się dotkliwie kolcami kwiatów, niż coś innego, ale Scarlett należała do osób, które we wszystkim umiały i chciały znaleźć dobrą zabawę. Z tego też powodu nie zamierzała jakoś szczególnie mocno rozpaczać, nie zamierzała machać ręką na swoje odkrycie, bo była pewna, że dało się z niego coś ciekawego wywęszyć, nie była jednak do końca pewna, co. Stawiała jednak na to, że była to historia godna plotkowania, a jak było wiadomo, ona plotkować lubiła, tak więc nie zamierzała pomijać żadnej okazji, jaka była jej podsuwana dokładnie pod sam nos. Korzystać należało w każdej chwili. - Tak naprawdę, to nie wiem - powiedziała po chwili, wzdychając ciężko, wywracając przy okazji oczami. - Po prostu zobaczyłam ten porzucony bukiet kwiatów, co raczej często się nie zdarza i uznałam, że koniecznie muszę przekonać się, co to jest. Zresztą, chyba wiesz, jaka jestem ciekawska, skoro spotkałyśmy się na tym szalonym rytuale - dodała zaraz, uśmiechając się do Julii, jakby chciała jej powiedzieć, że ta tajemnica, o ile nią oczywiście była, była u niej jak najbardziej bezpieczna i nie zamierzała jej absolutnie nikomu zdradzać, co, jak było się łatwo domyślić, było prawdą. Do czasu. Ostatecznie Scarlett była osobą, która uwielbiała tajemnice, a zwłaszcza uwielbiała je wykorzystywać w najbardziej odpowiednim dla siebie momencie. To było coś, co w pełni jej odpowiadało i dzięki czemu była w stanie, jakby to ładnie ująć, rozwijać się, zmieniać i dostrzegać to, czego nie widzieli inni. Barter informacjami był bardzo w cenie, przynajmniej zdaniem Puchonki i nie zamierzała nigdy uciekać od tej metody pozyskiwania danych, jakie następnie skrupulatnie weryfikowała. Jeśli było to możliwe, to u samego źródła, a skoro już przy jednym takim się znalazła, to zamierzała sobie z nim porozmawiać i przekonać się, co się w nim kryło.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Julia Brooks
Wiek : 22
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 170
C. szczególne : grzywka, tatuaże, pedantyzm, wisiorek z osą, pierścień działania na palcu,pachnie lawendą
- Ah, no tak, mordercy – odpowiedziała tonem, jak gdyby sama była zaskoczona, że nie mogła się domyślić tak oczywistej odpowiedzi. – Zapomniałam, że Hogsmeade to miasto zbrodni i tajemnic.
Ślady krwi w parku nie były może jakimś częstym widokiem, ale raczej nie spodziewała się znaleźć w pobliskich krzakach kolejnej ofiary czarodziejskiego Kuby Rozpruwacza. Nie spodziewała się również spotkać Carly, ale jak widać świat, magiczny był mały i nawet w parku można było spotkać znajomą twarz. Ta konkretna była jednak na tyle sympatyczna, że nie miała zamiaru ewakuować się szpagatami. Wręcz przeciwnie, Julka była chętna na małą pogawędkę, bo z tego, co słyszała od jej brata i co sama zdążyła zaobserwować, dziewczyna była całkiem sympatyczną i ciekawą osóbką. I Puchonka tylko to potwierdziła, bo wszystko zaczęło się od tego, że znalazła porzucony bukiet, obok którego, rzecz jasna, nie mogła przejść obojętnie.
- Właśnie, rytuał! Jak Wam poszło? Ja chyba musiałam rozgniewać czymś bogów, bo spadły na mnie wszystkie możliwe kary, o jakich człowiek mógł pomyśleć.
Życie płatało różne figle. W jednej chwili Krukonka podważała istnienie jakiegokolwiek Boga, a w drugiej? Musiała walczyć z karą za swój brak wiary. Znając jednak siebie, nie powstyrzyma jej to przed udziałem w kolejnych tego typu wydarzeniach. Im było dziwniej, bardziej niebezpiecznie, tym lepiej. Więcej było w takiej postawie gryfońskiej brawury niż krukońskiej mądrości, ale ponoć tiara nigdy się nie myliła, prawda?
Brooks usiadła na ławce, przyglądając się tym przerażającym śladom krwi i sięgnęła w końcu po papierosa, który chodził za nią już od dłuższego czasu. Poczęstowała nawet Carly, bo była przecież świetnie wychowaną młodą czarownicą. – Tak z ciekawości, co robisz w Hogsmeade? Praca? Nuda? A może to Ty jesteś tym mordercą i po prostu złapałam Cię na gorącym uczynku?
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- Oczywiście, że tak! Proszę cię, właśnie w takich miejscach, takich sennych miasteczkach, dzieją się rzeczy, o jakich nie mamy nawet pojęcia - stwierdziła na to Puchonka, spoglądając na Julię, jakby chciała jej powiedzieć, że zdecydowanie coś jej umykało i powinna się na tym zdecydowanie bardziej skupić, jeśli chciała to tak naprawdę dostrzec. Była przekonana, że gdyby miało tutaj dojść do zbrodni, to właśnie w takim miejscu, jak to, tak spokojnym, że nikt nie spodziewałby się czegoś, co mogłoby wstrząsnąć całą społecznością, czegoś, co byłoby w stanie powalić wszystkich ludzi w okolicy. Carly uwielbiała tworzyć sobie różne historie, co było doskonale widoczne, uwielbiała robić z igły widły i uwielbiała plotkować, to nie ulegało najmniejszej nawet wątpliwości. Nic zatem dziwnego, że również teraz robiła coś podobnego, że w tej chwili także budowała napięcie, bawiąc się tym naprawdę doskonale, czując, że było w tym coś porywającego. Nie znosiła nudy, nie znosiła trwania w miejscu, nie znosiła po prostu zawieszenia, które do niczego by nie prowadziło. Musiała zawsze, ale to zawsze, dobrze się bawić i znajdować sobie rzeczy, na jakich mogła się skupić, żeby faktycznie biec naprzód. Jeśli nie piekła i nie gotowała, to najwyraźniej była wspaniałym detektywem i mogła rozważyć nieco inną karierę, niż ta, jaką pierwotnie zakładała. - Dokładnie tak samo nam poszło! Prawie nic nie widziałam, a na dokładkę, jak przychodzi pełnia, to robię się jakaś taka nieswoja, zupełnie, jakbym została nagle wampirem, bo z wielką przyjemnością zjadłabym całkiem krwisty stek. To jakieś szaleństwo - odparła, zniżając później głos, rozglądając się przy okazji dookoła w sposób iście konspiracyjny, jakby obawiała się, że ludzie w jej otoczeniu za chwilę dowiedzą się, że jest jakimś potworem, dziwakiem albo kimś podobnym. W pewnym sensie była, ale również nie rozpowiadała tego na lewo i prawo, aczkolwiek było to niewątpliwie znać po jej zachowaniu. Za papierosa podziękowała, bo palenie jakoś nigdy jej nie kręciło, a później uśmiechnęła się pod nosem, zdecydowanie tajemniczo, zaś jej ciemne oczy nieco błysnęły, choć starała się nie okazać swojego rozbawienia. Było jednak doskonale widać, że pytania Julii spowodowały, że miała ochotę ciągnąć psotę, w jaką właśnie wpadły. - Praca. Właśnie skończyłam szykować pyszne ciasta i teraz pędzę ukryć zwłoki - wyjaśniła całkiem poważnie.
- Powinnaś być krukonką. Masz bardzo bogatą wyobraźnię, Carly. I dobrze, przynajmniej wciąż żyjesz. Wiesz, czego się spodziewać po takich sennych mordowniach. – Skwitowała wesoło, zastanawiając się, czy nie powinna jej podrzucić kilku mugolskich kryminałów. Z pewnością by jej się spodobały, ale mogły jednocześnie stanowić broń obosieczną i młoda Puchonka zaczęłaby szukać zbrodni w Hogwarcie. Każda nieobecność na zajęciach któregoś ze znajomych byłaby dowodem zbrodni w cieplarni, a Paton to już w ogóle miałby przejebane, bo z pewnością miał coś na sumieniu.
Carly była niespokojnym duchem. Zawsze było jej pełno, a umiejętność wpadania w kłopoty? Godna podziwu. Aż się niekiedy zastanawiała, jakim cudem była w stanie usiedzieć nad miską z jakimś ciastem na ciasto. Wydawało się to niemal niemożliwe, a jednak dziewczyna udowadniała, że czasem potrafi się skupić. Ot, kolejna zagadka, którą może kiedyś rozwiąże. Jej brat z pewnością też chciałby wiedzieć, co siedzi w tej jasnej główce.
A więc nie była jedyną pokrzywdzoną przez Bogów. Ci najwyraźniej niezbyt przepadali za tymi, dla których w teorii byli. Mało chrześcijańskie podejście do ludzi. Czy pocieszało ją to, że ucierpiała również Puchonka. W żadnym wypadku, ale z drugiej strony, same się pchały w paszczę lwa, to i nic dziwnego, że im się oberwało. Co jak co, ale „wycieczki” i zabawy na szkolnych wyjazdach, niemal nigdy nie były bezpieczne. – Cholera, współczuję. Jedyne, co mogę doradzić, to steki z reema w „Lumos”. Są genialne. No i powinny zaspokoić twoją żądzę krwi. A jak to nie wystarczy, to polecam przyłożyć komuś tłuczkiem. Mi zawsze pomaga. – Doradziła jeszcze, jak na uczynną krukonkę przystało. – A Jimmy jak? Mocno oberwał od bogów? – Dopytała mimochodem, zajmując się na moment żarządzym papierosem przyklejonym do wargi. Chmura dymu, pełna nikotyny, felixa i miliona substancji smolistych zatańczyla wesoło w jej płucach i przykryła czernią jej umysł na kilka długich, bardzo przyjemnych sekund. – Pracujesz w cukierni czy piekarni? Bo jak macie jakieś paszteciki z mięsem, to chyba się do was wybiorę. Za dobry pasztecik byłabym w stanie zabić – Dodała szeptem, puszczając porozumiewawcze oczko.
Scarlett Norwood
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 160 cm
C. szczególne : Rytualny krwawy znak na wskazującym palcu lewej dłoni
- E tam, bogata wyobraźnia to jeszcze nie zdolność odpowiadania na wszystkie zagadki sfinksa - zauważyła właściwie od razu, śmiejąc się przy okazji ciepło, jakby nie zdawała sobie do końca sprawy z tego, że w pewnym sensie obrażała samą siebie. Wyglądało jednak na to, że Scarlett miała naprawdę wiele dystansu do własnej osoby, że była w stanie trzymać się ram, jakie sama sobie stworzyła i nie czuła się źle z myślą, że nie pasowała do tego, czy tamtego miejsca. Nie mówiąc w ogóle o tym, że trudno byłoby powiedzieć, żeby dziewczyna źle czuła się z myślą, że nie była idealna, że często utykała, kulała i wpadała w problemy, w jakie zdecydowanie wpadać nie powinna, jeśli chciała być dobrą córką. Żyła sama dla siebie, wiedząc, że życie było niesamowicie kruche i zapewne to właśnie było jej tajemnicą, której mógł się domyślać na razie co najwyżej jej brat. W końcu tylko Jamie miał świadomość tego, co spotkało jej mamę i czego Carly mogła, aczkolwiek wcale nie musiała, się obawiać. - Mmm, już teraz mam ochotę takie coś zjeść! Będę musiała się tam wybrać, ale powiem ci, że to uderzanie w innych tłuczkiem brzmi całkiem miło. Mogłabym zrobić to zupełnym przypadkiem i jestem pewna, że nikt nie miałby mi tego za złe, prawda? - odparła, przeciągając nieco ostatnie słowa, a w kącikach jej ust czaił się naprawdę zaczepny, chochliczy uśmiech, nad którym nie była w tej chwili w stanie zapanować. Tym bardziej po tym, jak usłyszała, jak Julia nazwała jej brata, będąc pewną, że dziewczyna albo doskonale wiedziała, co w tej chwili robi, albo nie miała w ogóle pojęcia, w jakie może wpakować się kłopoty, gdyby odezwała się do niego w ten sposób w obecności innych osób. - Podobnie. Wygląda, jakby go coś zmiotło, generalnie zrobił się z niego słabeusz, więc podejrzewam, że bogowie postanowili też za coś go ukarać. Beznadzieja! - stwierdziła, aż wzdychając ciężko, jakby w ten sposób chciała pokazać swojej rozmówczyni, jakie życie bywało okropnie ciężkie, a zaraz potem uśmiechnęła się do niej ze zrozumieniem. - Aż tak? To będę musiała się postarać, żeby przygotować dla ciebie naprawdę wyborne paszteciki, żeby były warte popełniania tak straszliwego przestępstwa - powiedziała cicho, rozglądając się po okolicy, jakby chciała się upewnić, czy nikt przypadkiem ich teraz nie podsłuchuje, bo wolałaby jednak zachować to wszystko tylko pomiędzy nimi.
______________________
I come from where the wild
wild flowers grow
Harmony Seaver
Rok Nauki : VII
Wiek : 18
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 156 cm
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Harmony była bardzo podekscytowana tym wyjściem, wszak miała oprowadzić po okolicy @Jiliane B. Lanceley. Dziewczyny poznały się na feriach i od razu spasowały do siebie energią, osobowością i zainteresowaniami. Nic więc dziwnego, że Remy od razu wzięła się za utrzymywanie i pielęgnowanie tej znajomości i była pierwszą po powrocie, która nie tyle zgłosiła się do przedstawienia Hogwartu i Hogsmade, a wręcz WYSKOCZYŁA do tego zadania. Tak oto spędzały ten przyjemny, ciepły weekend, na spacerze po wszystkich ważniejszych i przydatnych punktach. Bambi co prawda przecież tu kiedyś mieszkała, ale wiele rzeczy mogło się od tego czasu pozmieniać, plus chyba dobrze było sobie powspominać i odświeżyć stare czasy? No i zdecydowanie musiała dowiedzieć się, gdzie uczniowie Hogwartu lubili chodzić i się spotykać! Więc chodziły po okolicy, rozmawiając o wszystkim i o niczym, jak i opowiadając sobie o co ciekawszych historiach z życia. - O! – wykrzyknęła, gdy dróżka w parku doprowadziła je do pomniku lwa. – To miejsce na pewno kojarzysz? – uśmiechnęła się do niej. – Nie wiem, czy była już ta akcja kiedy tu mieszkałaś, ale często odbywają się tu tańce… Chyba dziś musiały się już skończyć – wzruszyła ramionami, trochę niepocieszona, zaraz jednak odzyskała cały entuzjazm. – Ale możemy spróbować przyjść wcześniej następnym razem! – zaproponowała wesoło. Podeszła do pomnika, który aktualnie wyglądał, jakby rzucał się właśnie na zwierzynę. - Robimy sobie głupie zdjęcia? – zaproponowała ze śmiechem, wyciągając swojego polaroida a zaraz zrobiła przerażoną i ustawiła się pod lwem, udając, że to ona za chwilę padnie jego ofiarą. – Haha! Dawaj teraz ty! Jak go dotkniesz, to może dla ciebie zmieni pozę, jak masz inny pomysł!
Jiliane B. Lanceley
Rok Nauki : VII
Wiek : 19
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 165cm
C. szczególne : piegi na nosie i policzkach, tatuaż na lewym nadgarstku
Nawet jeśli mieszkała tutaj wcześniej, nie pamiętała okolicy tak szczegółowo. Nie była nawet pewna, czy odwiedzali Hogsmeade przed wyjazdem do Francji. Właściwie czuła się, jakby przyjechała do całkowicie obcego miejsca, które jeszcze nie było najbezpieczniejszym miejscem na ziemi, ale o tym Bambi nieszczególnie myślała. W końcu kto przejmuje się smokami, na które polowało przecież Ministerstwo, kiedy mogło usłyszeć wszystkie możliwe plotki o osobach ze szkoły, poznać miejsca, w które zwykli chodzić i jeszcze zrobić sobie głupkowate zdjęcia pod pomnikiem lwa. - Poważnie zmienia pozycję, jeśli go dotknąć? Nie pamiętam, żebym tu kiedykolwiek była - zareagowała dość żywo, od razu starając się sięgnąć do rzeźby lwa, chcąc go dotknąć, chcąc zdjęcie, które pokazywałoby, że nie boi się dzikiego kota i zamierza go podrapać za uchem. Do którego zdecydowanie nie potrafiła dosięgnąć. - W każdym razie tak! Musimy wrócić na tańce, jak będą… Chciałabym posłuchać co graja, do czego lubią ludzie tańczyć i może to pomogłoby w stworzeniu czegoś dla ciebie, jeśli dalej byłabyś chętna - powiedziała po chwili, odchodząc trochę od pomnika, aby zaraz zarzucić dziewczynie ramiona na szyję, domagając się wspólnego zdjęcia z głupimi minami. Takie były najlepsze! Zez, wystawiony język i aż słychać było z takich zdjęć śmiech. Prawdę mówiąc, nie miała wielu zdjęć ze znajomymi z Francji, gdzie każdy zdawał się bardziej skupiony na swojej przyszłości, niż tutaj. Zaraz też pociągnęła Harmony dalej, żeby obeszły pomnik dookoła. Pech chciał, że naprzeciw nim szła matka z dzieckiem w wózku, któremu wyraźnie było niedobrze. Jiliane nawet nie zdążyła zorientować się w tym, co się dzieje i jak do tego doszło, ale nagle miała na sobie poprzedni posiłek malucha, zaszokowany wyraz twarzy pełen wewnętrznego krzyku. Szczęśliwie matka dziecka zdążyła szybciej zareagować i rzuciła parokrotnie zaklęcie czyszczące doprowadzając Bambi do ładu, ale dziewczyna jeszcze chwilę po odejściu kobiety stała w miejscu. - Co… to… było?! Przecież… Jakim cudem?! To dziecko… Jak? - wyrzuciła w końcu z siebie, wpatrując się w Harmony, a później w ślad za oddalającą się kobietą z wózkiem. - Powiedz, że to nie zdarza się tu często, bo nawet tańce nie nakłonią mnie do powrotu.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
- Serio! Sama spróbuj! – zachęciła ją, bez przerwy klikając w wyzwalacz. W końcu im Bambi miałaby więcej zdjęć, tym łatwiej byłoby jej coś wybrać! Trochę żałowała, że nie udało im się zdążyć na zajęcia, ale ucieszyło ją, że Gryfonka chciała na nie wrócić. Chociaż uwielbiała swoich znajomych nad życie i za nic by ich nie wymieniła, nie mogła większości z nich nazwać jakimiś zwolennikami takiej zabawy i coś podejrzewała, że prędzej staliby z boku i się przyglądali, niż dołączyli do pląsów. Dobrze było wiedzieć, że Bambi nie należała do tej grupy. - Koniecznie! – podekscytowała się. – I oczywiście, że dalej chcę! Do sezonu zimowego jeszcze dużo czasu, na pewno uda nam się wpaść na niejedną imprezę – pokiwała z przekonaniem głową, po czym pisnęła wesoło, gdy dziewczyna rzuciła się jej na szyję. Oczywiście, że od razu zaczęła robić im zdjęcia! Co jak co, ale Remy uwielbiała takie wygłupy i zaraz wymyślała kolejne niedorzeczne miny i pozy, śmiejąc się w głos. Niestety chichot ten szybko się urwał, gdy jakieś dziecko postanowiło pochwalić się swoim celem… I obiadem, prosto na Gryfonce. Harmony nawet nie do końca zarejestrowała, kiedy to się stało, gdy matka niewydarzonego potworka zaczęła rzucać zaklęcia czyszczące. Ona sama też wymachała różdżka przynajmniej trzy chłoszczyście, tak dla pewności. - Oблажался – syknęła za kobietą po rosyjsku (w końcu od trenera nauczyła się wielu pięknych przekleństw), kiedy ta niemal uciekła ze wstydem z miejsca zdarzenia. Przynajmniej była na tyle ogarnięta, żeby im pomóc. Coś jednak czuła, że to wcale nie poprawiało Gryfonce ani humoru ani sytuacji. – Kto wychodzi z chorym dzieciakiem z domu – wyzwała z oburzeniem. – No kompletnie ją pojebało, serio! Wszystko okej? No pomijając… Całe wszystko – spytała, nie bardzo wiedząc, czy koleżanka bardziej potrzebowała teraz powyzywać, czy jednak się uspokoić, więc zaoferowała obie te opcje. – To może jakaś herbata na pocieszenie, gdzieś tutaj był wózek z nią, weźmy sobie coś dobrego! – zaproponowała i złapała dziewczynę pod rękę, żeby razem podejść do stoiska. – Obiecuję, to pierwszy raz, kiedy coś takiego widziałam! Ale obiecuję, jeżeli byłby następny taki cios, to wezmę go bohatersko na siebie – prychnęła, szczerząc się do niej i lekko ją trącając, mając nadzieję, że żarty i herbata rozrzedzą atmosferę.
- Musimy zobaczyć wszystko, ty musisz mi powiedzieć i pokazać, do czego i jak lubisz tańczyć, a stworzymy idealny utwór dla ciebie - zawołała Bambi, starając się brzmieć patetycznie, jednocześnie mając problem zachować powagę. Wszystko to odeszło jednak na bok, kiedy śmiejąc się głośno, zaczęła robić głupie miny i odpowiadała swoimi pozami na propozycje Harmony co do kolejnego zdjęcia. Dawno nie spędzała w ten sposób czasu, dawno nie czuła się tak swobodnie i, prawdę mówiąc, nie przypuszczała, że w tak krótkim czasie poczuje się tak dobrze w Anglii. Zakładała, że jako “nowa” będzie mieć więcej problemów ze znalezieniem nowych przyjaciół, a tu proszę! Na chwilę tę radość przerwał incydent z dzieckiem, który był tak niespodziewany, że przez jakiś czas Lanceley nie wiedziała, co powinna powiedzieć, jak zareagować, a kiedy było już po wszystkim, zaczęła się zwyczajnie śmiać. Zdawała sobie sprawę, że był to częściowo histeryczny śmiech, ale nie potrafiła go powstrzymać. Kto mógł się spodziewać, że nagle zwymiotuje na nią obce dziecko? Tyle dobrego, że kobieta zdołała ją oczyścić, choć Bambi miała wrażenie, że jeszcze czuje kwaśny zapach wymiocin na sobie. - Tak, wszystko dobrze, ale herbaty nie odmówię - odpowiedziała, kręcąc głową i skierowała się za przyjaciółką w stronę wózka z napojami. Liczyła na to, że gdy poczuje zapach czegoś przyjemnego, przestanie mieć wrażenie, że wciąż śmierdzi. W końcu chłoszczyść powinno i tego się pozbyć, prawda? - Wolałabym, żeby nie było następnego razu, więc od teraz omijajmy szerokim łukiem wózki dziecięce… Dobra, ale przejdźmy do przyjemniejszych tematów… Jest ktoś, kto wpadł ci w oko w Hogwarcie, albo na kogo warto popatrzeć, żeby poprawić sobie humor? Jakiś profesor? Wiem, że teraz tutaj uczy opieki nad magicznymi stworzeniami profesor Rosa… Będzie jeszcze na kogo popatrzeć? Ach, no i powiedz mi koniecznie, czy na łyżwach w zawodach to jeździsz solo, czy może w duecie? O to chyba nie pytałam, a to ważne dla muzyki - zarzuciła Harmony kolejną serią pytań, spogladając na nią szeroko otwartymi oczami, po chwili odrzucając jasne włosy z twarzy, gdy podmuch wiatru zmierzwił jej fryzurę. - Właśnie! Znasz jakiś dodatkowy sposób, poza magią, jakim mogłabym utrzymać jasne włosy? Za dobrze się w nich czuję, ale nie chcę mieć ich żółtych nagle - zapytała, przypominając sobie, co chciała jeszcze od przyjaciółki.
C. szczególne : Wiecznie obecny, promienny uśmiech (SeaverSmile™). Często chodzi z łyżwami przewieszonymi przez ramię. Bransoletka z charmsami. Tatuaż na lewym przedramieniu - fiolka zamknięta zwojem, z którego wypływa syrenka, otoczona falami. Blizna w kształcie kluczy nad sercem.
Gdy tylko zobaczyła, że Bambi zaczęła się śmiać, sama też długo nie wytrzymała, nim wybuchnęła śmiechem. Pierwszy szok przeszedł, zostawiając sam absurd tej sytuacji i pomijając fakt, ze było to raczej mało przyjemne, wszystko skończyło się po prostu tak, że było przy tym wszystkim zabawne! - Błagam cię, jakby był następny raz, to nie potrzebowałabym horoskopu, żeby stwierdzić, że wisi nad tobą jakieś fatum! – zażartowała, rozglądając się za jakimś stoiskiem. – Chciałabym! Mam wrażenie, że wszyscy dookoła mnie się w sobie zakochują a ja… Ja sobie radośnie wzdycham do łyżew – jeszcze bardziej się ożywiła na najświeższe ploteczki, wszak życie bez nich byłoby dużo nudniejsze! – Chyba szybko nie znajdę wariata, który zniósłby moje treningi – wywróciła oczami, ale bawiło ją to dużo bardziej, niż smuciło. Mogłaby powiedzieć, że wręcz nie smuciło jej to wcale, gdyby miała czas na przykrości, to miałaby i czas na chłopców. A ani jednego ani drugiego nie było w zapasie. – A jak chcesz sobie poprawić humor, to popatrz sobie na mojego brata. Seaverowy uśmiech to u nas gen dominujący! – puściła do niej w wygłupach oczka, zaraz znów prychając. – Ty już kogoś ciekawego znalazłaś? Tak! Jeju, naprawdę, jeżeli nie lubisz ONMS to polubisz. Jak chcesz popatrzeć na kogoś po prostu… Pięknego, tak, to właściwe słowo! Profesor Fabien. No i profesor Voralberg, wygląda bardzo surowo, ale to jego urok – zachichotała, zupełnie nie wstydząc się temu rozmowy, sztukę trzeba było chwalić, nawet (a może i przede wszystkim), jeżeli było to sztuk kilka przystojnych profesorów. – Solo! Nie dam sobą nikomu rzucać! Zobaczyła wózek z ciepłymi napojami, który wyglądał całkiem obiecującą, była do niego spora, ale wciąż rozsądna kolejka, mogło to znaczyć, że mieli tu herbaty warte spróbowania. - Magicznego to bym ci nawet nie podpowiedziała, noga jestem nie zaklęciarz! – zaśmiała się, bo naprawdę godnym pożałowania była jej znajomość zaklęć. Dobrze, że chociaż nadrabiała urokiem osobistym. – [b]Ale myślisz o stricte mugolskich? Mogę poprosić brata, żeby załatwił nam z Londynu rozjaśniacz i toner! Faktycznie chcesz je dłużej tak utrzymać? Ja jestem za! Bardzo ci w nich do twarzy! I tak cię rozpromieniają! – skomplementowała ją bez skrępowania, miała w sobie dużo pewności siebie i uważała, że każdy powinien taką promieniować. Jeżeli komplement mógł komuś poprawić dzień, ona była w stanie wylać ich całe wiadro, oczywiście i z nutką zaczepności. Choć teraz to ona została zaczepiona. Przez chodnik. A raczej nierówność w nim. Już miała wejść w kolejkę, ale tak zajęła się wesołym paplaniem z koleżanką, że się potknęła i wywróciła w najbardziej komiczny, możliwy sposób – klękając na jedno kolano przez zupełnie nieznajomym jej mężczyzną. - Jakkolwiek by to nie wyglądało, przysięgam, że akurat dziś nie planowałam się panu oświadczać! – zażartowała wesoło, uznając tę sytuację za śmieszną, a nie zawstydzającą. To był jakiś dzień głupich przypadków, choć zdecydowanie wolała swoje wydanie tego, niż chorego bąbelka. Cały czas się chichrając skoczyła na równe nogi. – Obiecuję następnym razem być bardziej przygotowana! Miłego dnia! – skłoniła się lekko, zaraz znów łapiąc Gryfonkę pod ramię. – Mamy dzisiaj szczęście, nie ma co!