Pomnik nie jest centralnym miejscem parku, jednak wydaje się, że jakimś niewiadomym trafem każdy wie jak pod niego trafić. Majestatyczny kamienny lew pozuje zgodnie z rytmem dnia, nocą można go spotkać drzemiącego na swoim cokole, w ciągu dnia polującego na wyimaginowane ofiary. Czasami niemądrzy turyści szturchają posąg by zobaczyć jak fantastycznie się porusza i ryczy potrząsając swą kamienną grzywą.
Kości wydarzeń:
1 - Pod pomnikiem co tydzień odbywa się bardzo przyjemna akcja zorganizowana dla aktywizacji starszych ludzi z osiedla. Puszcza się tu muzykę, a oni spędzają sympatycznie czas na grze w szachy, a czasem nawet i tańcach!
Rzuć kością:
Parzyste - starszy pan namawia Cię na wspólną partyjkę szachów, Nieparzyste - starsza pani porywa Cię do tańca! Jeśli napiszesz 3 posty na długość avka, że z nim tańczysz, dostajesz +1 punkt z DA!
2 - Przechodząc obok pomnika dostrzegasz leżące przy nim kwiaty. Wiesz, że zasadniczo ten pomnik nie upamiętnia niczego wielkiego, jest jedynie ozdobą w kształcie skaczącego lwa, kiedy się zbliżasz zauważasz przy bukiecie rozerwany liścik i kilka kropelek krwi… Co tu się wydarzyło? Rzuć kostką. Parzysta - możesz podebrać kilka płatków maku! Zgłoś się po odpowiedni składnik. Nieparzysta - brzytwotrwa Cię pociachała! Ktoś z 11 lub więcej punktami z uzdrawiania musi uleczyć Ci ręce - inaczej zostaną Ci blizny. 3 - Zagapiłeś się na szczegółowość króla dżungli na pomniku i potknąłeś o nierówność na drodze! Padasz na kolana przed przypadkowym przechodniem jakbyś się chciał oświadczyć! Ale wstyd! 4 - Nagle orientujesz się, że zgubiłeś portfel! Cofasz się pospiesznie własnymi śladami pamiętając, że ostatnio macałeś kieszeń gdzieś koło pomnika. Musisz go tu teraz poszukać! Tracisz 20 galeonów! 5 - Podczas spaceru po alejce dostrzegasz/dostrzegacie już z daleka paniusie z niesfornym bombelkiem w wózku. Jesteś/jesteście dość sceptycznie nastawieni do takiego ignorowania wybryków bobasa, niestety, kiedy zrównujecie się ze spacerowiczką bombelek nagle wstrząśnięty wycieczką po kocim bruku wymiotuje prosto na was niczym z fontanny. To dziecko, czy jakiś demon?
Rzuć kością:
Parzyste - Matka dziecka bardzo przeprasza i pomaga wam zaklęciem usuwać plamy. Nieparzyste - Madka zaczyna się awanturować, że stresujecie Brajanka.
6 - Znienacka podbiega do Ciebie/Was młoda kobieta krzycząc, że: jeśli postać jest mężczyzną - zdradziłeś jej najlepszą koleżankę i mocno tego pożałujesz jeśli postać jest kobietą - rozbiłaś związek jej najlepszej koleżanki i mocno tego pożałujesz Rzuć literkę! Jeśli wylosujesz A lub J - zła wróżba musi się spełnić i musisz mieć taki wątek na fabule. Masz 3 miesiące do realizacji inaczej czekają Cię konsekwencje od MG.
Prycham z oburzeniem, bo co innego mi zostaje. Nie wytłumaczę Ci przecież, że nie wszystkie moje zainteresowania są dziwne. Że nie tylko nad kolorem krwi potrafię się zachwycić. Że nie jestem tylko asystentem w Hogwarcie, jak pewnie mniemasz - sadystą, ale też poetą, pisarzem, przyjacielem, bratem i synem. I z żadną z tych ról nie radzę sobie dobrze, więc nie rozumiem czemu zakładasz, że radzę sobie z tymi, które Ty mi wciskasz. Na Twoje, bo raczej nigdy nie na moje, szczęście, coraz lepiej radzę sobie z tą znaną mi już częściowo bezsilnością. - Staram się przecież… - urywam, orientując się, że nie znam Twojego nazwiska, więc nie tylko średnio mogę odwdzięczyć się za to ponazwiskutopopysku, ale też nie za bardzo mam jak te swoje starania pokazać. - Amado - kończę więc, z miną tak pewną, jakby to właśnie od początku było moim planem, a cała ta niezręczna pauza miał być jedynie teatralnym nabudowaniem napięcia. - To czytaj - zachęcam Cię, niby samemu mając jakąś wiedzę w tym temacie, a jednak znajdując jej granicę w wierszach, gdzie symbol często ustępował miejsce wersologii i odpowiedniej dźwięczności, więc i znając tylko te nazwy kwiatów, które pięknie układały się w ustach, jak Cytronella czy Belladonna. - Nad krwią też możesz się zastanowić. Na pewno miałeś coś o krwi na ONMSC czy Magii leczniczej, dla mnie to już zamierzchłe czasy, kto by w moim wieku pamiętał coś z lekcji - ciągnę dalej, chętnie zrzucając całą robotę na Ciebie, bo w końcu to ja jestem w naszej tymczasowej drużynie Sokolim Okiem i oczywiście nie omieszkując się usprawiedliwić w ten jeden konkretny sposób, w który usprawiedliwiają się wszyscy dorośli. - A ja się rozejrzę… za dodatkowymi poszlakami. Albo może znajdę resztę listu… - zarządzam dalej, zaklęciem czyszcząc już palce z krwistego roztarcia, dopiero przy wypowiedzeniu tych słów na głos łapiąc się na tym, że wcale nie brzmi to tak, jakbym chciał. - Wypróbuję kilku zaklęć - doprecyzowuję więc, zamaszyście wykręcając się w stronę kwiatów, by znów przy nich przyklęknąć, rzucając zaklęcie detransmutujące, które jednak nie robi zupełnie nic, zrzucając na mnie to rozczarowanie. I gdy dźgam tak różdżką liść na liściem, byle chwilę dłużej poudawać, że coś robię, kwiaty w końcu układają się w ten sposób, który pozwala dostrzec mi nie tylko wstęgę, ale i pojedyncze litery na niej wypisane. Szturcham Cię więc łokciem, w pierwszej chwili myśląc, że odnalazłem imię osoby, dla której poświęcony był bukiet, dopiero przy wyciągnięciu niemal całej tasiemki zaczynając rozumieć, że była to jednak nazwa sklepu czy stoiska. - Możemy stworzyć portret pamięciowy, jeśli sprzedawczyni skojarzy bukiet z konkretną osobą. Wiesz, mówi jakieś cechy, ja korzystam z metamorfo i na bieżąco wprowadzam jej poprawki. Idealnie nie będzie, ale zawsze to jakiś trop - proponuję, teraz już całkiem poważnie patrząc Ci w oczy, bo i zupełnie wkręcając się w tę historię, zupełnie jakbym zaczytał się w narracyjnie odwróconym opowiadaniu.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
51 - 75 - stwierdzasz, że ciecz zostaje zbyt długo w swojej pełnej barwie przez tak długi okres czasu. Zaczynasz mieć prawie stuprocentową pewność, iż wcale nie jest to krew, gdyż nie czujesz żadnego metalicznego zapachu. Viro otrzymuje, w związku z Twoimi podejrzeniami, +10 do własnego, końcowego wyniku.
Oczywiście, że Max nie zakładał, że sadyzm to jedyna cecha Rowle. Tak jednak było mu łatwiej patrzeć na mężczyznę. Przynajmniej mógł wylewać na niego gorycz, która gdzieś tam w ślizgońskim serduszku zalegała i mimo upływu czasu zdecydowanie nie chciała odpuścić. Jakaś chora satysfakcja przemknęła przez jego duszę, gdy ten po raz kolejny zwrócił się do niego tym uroczym zwrotem. Widać chłopak nadal był dla niego bardziej anonimowy, co stawiało ślizgona w sytuacji, gdzie przewaga była właśnie po jego stronie. Nie miał zamiaru zmieniać tego stanu rzeczy. Zbyt bardzo ta chora gra mu się podobała. Wszystko nagle jednak jakby stanęło na głowie, gdy rozpoczęła się kryminalna zagadka Hogsmeade. Max pochylił się nad listem, próbując coś z niego wyczytać, ale raczej poetą to on nie był i mało co z tego bełkotu rozumiał. -Dla mnie to same bzdury. Ty to chyba lepiej ogarniesz, a ja zajmę się juchą. W tym jestem dobry. - Tajemniczy błysk pojawił się w oczach Solberga, gdy ten pochylił się nad cieczą i zaczął bacznie się jej przyglądać. Początkowo wszystko wyglądało normalnie, lecz im dłużej Max badał substancję, tym mniej mu w niej pasowało. -To chyba nie jest krew. Barwa powinna się zmienić i brakuje mi tego charakterystycznego metalicznego posmaku... - Zaczął myśleć na głos, po czym podniósł się i podszedł ponownie do Viro, wciąż z juchą na palcach, gdy ten wspomniał o bukiecie. -To jest myśl! To co, kierunek kwiaciarnia? - Uważał to za faktycznie dobry pomysł i nie widział powodu, by marnować czas.
Zerkam na Ciebie ciekawsko, z pewnym niezrozumieniem, które chciałbym przepędzić, a jednak milczę, jakby dopytanie o Twoje morfologiczne zainteresowania miało sprawić, że cały czar mojego zainteresowania prysnąłby wraz z postawieniem kropki pod znakiem zapytania. Dopiero tak luźno rzucony komentarz o metalicznym posmaku przeciąga szalę niecierpliwości i zaczynam kręcić się wokół Ciebie jak pilnujący swojej ofiary kot. - Często zlizujesz coś z ziemi, Amado? - dopytuję Cię więc, szczerząc się w świadomości, że i moje zielone tęczówki musiały rozbłysnąć rozbawieniem, gdy przystanąłem już przed Tobą, unosząc spojrzenie z zaczerwienionych opuszków palców na zieleń Twoich własnych oczu. - Nie czekaj, aż ktoś przyniesie ci kwia... - zaczynam cytować, chcąc przerobić dobrze znane sobie powiedzenie, by lepiej pasowało do naszej sytuacji, a jednak urywam, dając rozproszyć się znajomym klik i niemal instynktownie wykręcam głowę w stronę obiektywu od razu uśmiechając się z zaczepnie roziskrzonym spojrzeniem spod wpółprzymkniętych powiek. I dopiero po chwili wdzięcznego pozowania - pozowania pozującego na nie pozowanie - dociera do mnie, że wcale nie jestem przecież pod postacią Jaspera Fallata, który mógłby zdobyć dla siebie takie zainteresowanie, więc nagle skołowany ściągam brwi i wyrzucam z siebie ciche: - Co do kurwy Merlina?
Przyglądacie się, analizujecie, wyciągacie wnioski. I, najwidoczniej roztargnienie Viro nie pozwala Wam na dostrzeżenie czegoś, co by mogło podsunąć coś więcej, niż tylko i wyłącznie domysły. Owszem, wstążka znajdowała się, miała przypięcie, charakterystyczna barwa od razu rzucała się w oczy, ale czy to była prawidłowa poszlaka? Przecież klientów takiej pani może być wiele. A wiek robi swoje i momentami ciężko o skojarzenie, czemu akurat ten pan bądź ta pani wybrała poszczególną ich ilość. Tak naprawdę pozostawały skopane i nie miały żadnego znaczenia - inaczej - było przeciwne. Zazdrość mieszająca się z zaufaniem, liczne artefakty wynikające po prostu z braku laku i czasu. Słońce świeci, być może to wszystko uderza Wam do głowy... albo nie potraficie zaspokoić własnych, sherlowskich umysłów, które najwidoczniej dzisiaj domagały się intelektualnego wysiłku. Albo jakichś wrażeń. Niezależnie od przyczyny, wszystko zdawało się nieść ze sobą jakieś sprzeczne rzeczy, a na domiar złego coraz więcej ludzi Wam się przyglądało, jakbyście robili coś... nieprawidłowego. Jak się okazało - szkarłatna posoka nie była szkarłatną posoką. Pozostawiała nie metaliczny, a właśnie słodki, jakby lukrowy posmak. Na pewno zbieranie z podłogi czegokolwiek i przy okazji próbowanie... nie niosło ze sobą żadnych bezpiecznych aspektów higieny. Szkoda byłoby się czymś zarazić, ale na szczęście było to coś innego - może barwnik spożywczy? Tego nie wiedzieliście. Mimo to mieliście stuprocentową pewność, iż ktoś dla zabawy pewnie pozostawił w tym miejscu ten bukiet, byleby przykuć Waszą uwagę. Zaczytanie się w opowiadanie - jaką to miał tendencję asystent nauczyciela transmutacji - niosło ze sobą jedną, nieprzyjemną rzecz. Im człowiek dłużej jest pochłaniany przez monstrum napisane ludzką ręką, które potrafi wycisnąć łzy, jak również utożsamić się z bohaterem, tym prędzej nie widzi niczego poza tekstem. Stara się wędrować po zdaniach, jakby były tym, co potrafi tchnąć do życia; jakby życie oddając tym samym czemuś kompletnie innemu. Nie było w tym żadnych nieprawidłowości - tak przecież zazwyczaj wygląda utożsamianie się z bohaterami. Szkoda tylko, że znajdowaliście się w parku, gdzie dzieciaki radośnie biegały i były w stanie zepsuć ten piękny, współgrający ze sobą harmonijnie światopogląd. Jakby cichymi krokami się zbliżając, by tym samym zanurzyć własne szpony, ażeby tkanka, która spowija ludzki szkielet, raz po raz była odrywana. Kawałek po kawałku, wraz z zaciskiem kłów, które następnie zostałyby wbite. W tle zaczęła grać bardzo niepokojąca muzyka. Stawajcie do walki, jeżeli potraficie - chwyćcie oręż, który został Wam dany. Fotografowanie bez zgody i z ignorowaniem prywatności było słabe - chociaż Viro może spodziewać się pięknych portretówek, ale czy z takiej odległości będą prawidłowe... Wtem, nagle i bez ostrzeżenia, kiedy spojrzeliście na grupkę młodocianych, którzy ewidentnie śmiali się podstępnie pod krzywymi nosami, przy okazji niszcząc Waszą piękną zabawę w Sherlocka i Watsona, poleciały na Was pierwsze ostrzegawcze sygnały. Świat realny jest okrutny, a okazja niesamowitej przygody przeszła w zapomnienie, gdy zostaliście upatrzony za perfekcyjny cel oraz ofiarę.
Mechanika:
Max, Viro - rzućcie oboje kostkami k6, by przekonać się, jak udało się Wam obronić przed... lecącymi w Waszą stronę łajnobombami. Czy nie jesteście za starzy na takie żarty? Być może grupka składająca się z młodych osób rozpoznała w Was osoby, które niespecjalnie lubi? Któż to wie.
k6:
1 - perfekcyjnie udaje Ci się uniknąć jednej łajnobomby, która, na domiar złego, trafia w Twojego sojusznika (chyba sojusznika?). Doprawdy, wymachiwanie ciałem wśród takiego harmideru nie należy do najprzyjemniejszych czynności... No, przynajmniej jesteś bez szwanku - na razie. Możesz być z siebie dumny!
2 - uskok w bok, ale i tak czy siak nie robisz tego idealnie, bo upadasz i sobie ten głupi ryj rozwalasz. Upadasz, tracisz równowagę, może głowy nie rozbijasz, no ale nie jest fajnie mieć zdarte kolana. A na domiar złego łajnobomba ląduje wprost na Twoją głowę. Ups?
3 - otrzymujesz jeden pocisk, ale w dość szczególne miejsce - Twój tył pozostaje obsmarowany, no cóż, w bardzo nieprzyjemny sposób, a na domiar złego trochę po tym mocnym uderzeniu boli. Wstyd na cały park, co nie? Byleby mieć różdżkę pod ręką i to wyczyścić...
4 - bronisz się elegancko przed atakiem młodzieńczych fanów rickrollingu, no ba - niektóre łajnobomby posyłasz z powrotem w ich kierunku! Najwidoczniej nieźle władasz różdżką... Ale czy to wystarczy? Najwidoczniej tak, bo kończysz bez szwanku - nawet jeżeli miała w Ciebie trafić śmierdząca niespodzianka w wyniku uniknięcia jej przez sojusznika.
5 - niezależnie od innych kosteczek, otrzymujecie pod nóżki kieszonkowe bagno, które najwidoczniej upatrzyło w Was swoje ofiary. Jesteście ubrudzeni, spowolnieni, a do tego wyglądacie... no, jak wyglądacie. Wygrzebujcie się z tego, zanim będzie za późno!
6 - wykazujesz się sprytem i bez problemu unikasz większości łajnobomb; jeżeli Twój sojusznik (chyba sojusznik) chce, to może przerzucić kosteczkę, korzystając z Twojego szczęścia. Miejmy nadzieję, że szczęścia, bo to, że udało Ci się uniknąć ostrzału, wcale nie oznacza, ze komuś innemu się uda
Po tym wszystkim, co się wydarzyło - i cyknięciu oczywiście paru fotek - dzieciaki uciekają, gdzie pieprz rośnie i krzyczą wniebogłosy, ciesząc się z dzisiejszego sukcesu. Biedni Wy - przydałoby się ogarnąć, prawda?
W wątku łajnobombami rzuca sobie: @Felinus Faolán Lowell Śmiało napiszcie posty i wystawcie sobie zt.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Smakowanie czegoś, co wyglądało na krew i zostało znalezione na ziemi może nie było najbardziej rozsądną decyzją i pewnie łamało jakieś przepisy BHP, ale od kiedy to Max myślał o takich rzeczach? Szedł za instynktem i widać ten podpowiadał mu dobrze. Słodki smak zdecydowanie obudził dysonans poznawczy i ślizgonowi ta sytuacja coraz bardziej wydawała się podejrzana. -Wystarczająco często, by rozróżnić smak krwi od jakiegoś słodkiego gówna. Nie podoba mi się ta sytuacja.... - Powiedział nieco bardziej markotnie, choć wciąż był ciekaw do czego to wszystko zmierza, więc zaczął rozglądać się za czymś jeszcze, jednocześnie słuchając tego całego poetyckiego pierdolenia Rowle`a. -Lepiej zerwij je sobie sam? - Wyszczerzył się, a gdy gdzieś obok usłyszał klik aparatu i zobaczył lampę, czerwone światełko w jego głowie zaczęło napierdalać jeszcze mocniej. Szczególnie, gdy ten kretyn odruchowo zaczął się do obiektywu odwracać. -Ty tak na poważnie? Mam złe.. - I wtedy to usłyszał. Pierwsze nuty za wiele mu nie powiedziały, ale kolejne takty dały Maxowi jasno do zrozumienia, że zostali wkręceni. Dziwnie naturalną reakcją było wybuchnięcie śmiechem, bo musiał przyznać, że ktokolwiek nie był za to odpowiedzialny naprawdę zrobił robotę. Zanosił się śmiechem, próbując wytłumaczyć Jasperowi, co się odkurwiło, ale zanim doszedł do głosu zobaczył lecącą w jego stronę łajnobombę. Nie myśląc wiele odchylił się od pocisku, który trafił prosto w Viro. No na ten widok Maxowi puściły już wszelkie hamulce i praktycznie słaniał się ze śmiechu. -Wybacz Amado, zostaliśmy wkręceni w najlepszy możliwy sposób. - Otarł łzy, które poleciały mu z radości. -Widać świat nie jest jedną wielką zagadką, którą trzeba rozwiązać. - Nie miał zamiaru pomagać mu się ogarniać bo i nie za bardzo miał nawet jak. Po prostu stał tam, skręcając się ze śmiechu w duchu gratulując autorom pomysłu tak udanej wkręty.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Zabawne, że zawsze uważałem się za czujnego. Za tego, który jako pierwszy dostrzeże pierwsze sygnały niebezpieczeństwa, by spieprzyć gdzie Plumpki zimują, uchylając się przed konsekwencjami. A jednak tym razem skupiam całą swoją uwagę na Tobie, przekrzywiając głowę ciekawsko, gdy przyglądam Ci się, gdy Twoje rozbawienie staje się coraz widoczniejsze. Faktycznie zaśmiałem się na Twoje dokończenie rozpoczętego przeze mnie cytatu, a jednak nie mógłbym uznać go na tyle odkrywczy, by aż tak słaniać się w jego hołdzie. Ledwie dopuszczam do siebie puszczony w tle mugolski klasyk, bo i kultowe "Never gonna give you up; Never gonna let you down" odebrać mogę tylko jako zachętę do dalszych poszukiwań. I w pierwszej chwili nie wiem nawet co się dzieje, jedynie w instynkcie zaciskając oczy i usta, bo nie tyle wiem, co czuję, że nie zdążę unieść rąk na czas, by osłonić się przed lecącym na moją twarz pociskiem. Prycham w szoku, odrzucając z warg drobinki wilgotnej, gęstej papki, palcami niemal wbijając się w swoją twarz, by przetrzeć oczy i strząsnąć z powiek śmierdzącą breję. Szybko uświadamiam sobie z czym mam doczynienia i świadomość, że nie jest to prawdziwe łajno, a jedynie wytworzona magicznie mieszanka wcale mnie nie pociesza. I niby wiem, że nie jest to nic takiego - że w gorszych warunkach znajdowałem się podczas mojej budżetowej wycieczki po safari, a jednak czuję ten rozdzierający mnie od środka ból zranionej dumy. Okręcam się, jak zawsze, zamaszyście, by stanąć do Ciebie przodem, próbując nie dać po sobie poznać jak tragicznie źle się z tym wszystkim czuję. - Nie, nie, to jest właśnie najlepszy dowód na to, że ktoś nie chce, żebyśmy węszyli dalej - wyrzucam z siebie zdeterminowany, gwałtym machnięciem ręki wskazując w stronę uciekających, roześmianych dzieciaków, bo nie chcę wierzyć, że to wszystko było tylko po to, by wycelować w kogoś tanią łajnobombą, która z jakiegoś powodu bawi wszystkich od XIX wieku. I właśnie wtedy też czuję gwałtowny impet na swoich pośladkach, który przeważa moją równowagę, więc i wpadam na Ciebie, rozsypując wszystkie znane mi przekleństwa. - To nie może się tak skończyć… - niemal jęczę, właściwie już żałośnie, gdy pospiesznie strzepuję z Twojego ramienia rozbryźgniętą tam łajnobombę, zaraz znów odwracając się do Ciebie tyłem, jakbym jeszcze miał jakieś pozory do uchronienia, a jednak świadomość, że nie zobaczysz tej najgłębszej, wilgotnej słabości w moich oczach pozwala mi nie tracić oddechu w panice. - Znasz ich ze szkoły? - dopytuję, sam nie wiedząc czy pytam w celu wyciągnięcia jakichkolwiek konsekwencji czy jednak ze strachu, że zdjęcia pogrążą resztki mojej asystentowej reputacji, jakby do tego nie wystarczyło już samo to, że Ty sam opowiesz o tym choćby kilku osobom. W pośpiechu zaczynam czyścić się zaklęciami, coraz mocniej zaciskając usta, by nie mówić już nic więcej, skoro nawet w ostatnich słowach poczułem nazbyt wyraźnie, że głos zaczyna drżeć mi zdradziecko, zbyt dobrze oddając moje wątpliwości czy znów nie popełniłem błędu wracając na Wyspy, skoro wszystko zdawało się mnie stąd odpędzać.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Rozpoznanie melodii i podejrzany smak czerwonej substancji sprawiły, że Maxowi udało się wcześniej zorientować w całej sytuacji. Stał się bardziej świadom otoczenia, a gdy usłyszał charakterystyczne nuty nie miał już najmniejszej wątpliwości, że padli ofiarą żartu. Nie potrafił wkurwiać się za tak przygotowaną scenerię, stąd też jego wesołość, która jeszcze bardziej poprawiła się, gdy Viro oberwał łajnobombą prosto w ryj. -Rowle, Ty to jednak chyba byłeś w kiblu jak rozdawali mózgi. Rozejrzyj się... To wszystko jeden wielki żart. - Pokręcił głową, wciąż nie potrafiąc zachować powagi, choć zamiast wkręcać Jaspera, wspaniałomyślnie postanowił go uświadomić, że życie to nie jedna wielka mistyczna zagadka, którą trzeba rozwiązać, a czasem łajnobomba na ryj to nic więcej jak łajnobomba na ryj. -Ty naprawdę chcesz wyciągać konsekwencje z głupiego żartu? - Przewrócił oczami, ledwo powstrzymując kolejny wybuch wesołości, gdy tym razem to dupsko Viro zostało przyozdobione śmierdzącym prezentem. -Nie, nie znam ich, a nawet gdybym znał, to bym Ci ich nie wsypał. Uspokój się i daj im chociaż kilka sekund radości. Co Ci szkodzi? - Próbował wytłumaczyć asystentowi transmutacji, że to nic poważnego i jego duma specjalnie nie ucierpi, ale jak widać było to na próżno wszystko.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Jak się okazało - to jeszcze nie koniec Waszych przygód, przynajmniej pod koniec pojawia się jakiś mały happy end. Zabawa w Sherlocka i Watsona się zakończyła, choć Viro nieustannie chciał brnąć w to, że istnieje jakiś schemat. Jakby ta sztuczna krew miała więcej sensu, choć nie było to prawidłowe podejście, gdy raz po raz wyglądało na to, że trafiająca prosto na twarz łajnobomba i następnie na pośladki, no cóż, nie stanowi niczego, co stanowiłoby prawidłową układankę w tej całej zagadce. Nieprzyjemna w dotyku maź jest wyjątkowo trudna do usunięcia bez użycia zaklęć, być może wrażliwość na tak ohydny zapach odebrała Ci możliwość prawidłowego podejścia do usunięcia? Któż to wie. Ale to przecież tak nie może być! Musi istnieć swoisty koniec, jakby napisany w książce piórem autora, bez konieczności wydawania kolejnej części. Starałeś się go zatem znaleźć, ale... nie istniał. Wasze małe śledztwo zakończyło się na piekielnie idealnie przygotowanej scenerii i łajnobombach lądujących głównie właśnie na asystencie nauczyciela transmutacji. To, co dzieciaki pstryknęły, jest ich. Jednego możesz być pewny - że jeżeli się to dostanie do publiki, na pewno nie będziesz postrzegany jako ten poważny i nadający się na stanowisko nauczyciel.
Viro, otwórz mnie!:
Viro, rzuć kosteczką k100, by dowiedzieć się, jak fabularnie zakończy się fakt cyknięcia przez dzieciaków paru fotek. Jednorazowo, jeżeli dana opcja Ci się nie spodoba, możesz przerzucić kostkę.
k100:
1 - 25 - nic się poważnego nie dzieje i nie zauważasz niczego, co przykułoby Twoją uwagę podczas przebywania w publice. Ot, najwidoczniej dzieciaki pozostawiły to piękne osiągnięcie dla samych siebie, w związku z czym możesz spać spokojnie i nie martwić się o to, że ktoś postanowi Cię wytknąć palcami.
26 - 50 - kiedy idziesz sobie przez miasto (nieważne, czy to w Wielkiej Brytanii, czy na wycieczce szkolnej), czasami ktoś się do Ciebie złowieszczo uśmiechnie, jakby miał przed sobą asystenta nauczyciela transmutacji obsmarowanego łajnobombami. No cóż, nic na to nie poradzisz, prawda?
51 - 75 - chyba trochę więcej osób zapoznało się z tym, jak zostałeś zrickrollowany. Trudno jest nie zauważyć zabawnie tańczących ogników na twarzach osób, które mijasz, może czasami spotka Cię jakiś dziwny komentarz? Nadal jest dobrze, ale w sumie mogło być lepiej. Jakby ktoś Cię obserwował... Warto, żebyś wspomniał o tym na fabule co najmniej trzy razy!
76 - 90 - w dowolnym następnym wątku dzieciaki postanowią ponownie się pojawić, by potraktować Cię łajnobombą - co prawda nie te same, ale najwidoczniej zdjęcia rozszerzyły się bardziej, niż się tego spodziewałeś. Wybierz sobie odpowiedni moment, by potem rzucić kosteczką k6 i zapoznać się z konsekwencjami działalności Akademii Pranków Zakazanych.
k6:
Parzysta - nie wiesz, skąd pochodzą te łajnobomby, niemniej jednak żadna z nich nie trafia Cię w prawidłowy sposób. Jedna rozbryzguje się na ścianie / kamieniu / gdzieś obok, druga... trafia w Twojego rozmówcę!
Nieparzysta - no niestety, ponownie zostajesz uderzony w twarz tym pięknym podarkiem. Jest on jednak teraz troszeczkę zmodyfikowany, bo cuchnie bardziej i mocniej. Czyżbyś został łajnobombowym królem?
91 - 100 - zdjęcia zostają specjalnie rozesłane do... naprawdę wielu osób. Każdy dostaje kopię zdjęcia, na którym się znajdujesz cały obryzgany łajnobombą, ale, jak żeby inaczej, kadr skupiony jest głównie na Tobie. No przez te wakacje to chyba nie odpoczniesz! (proszę, skontaktuj się z @Felinus Faolán Lowell, by ustalić szczegóły)
Kiedy to tak się śmiejecie (prędzej Max), trudno było nie zauważyć niewielkiej sakiewki, która została pozostawiona podczas ucieczki przez dzieciaki. Błyszcząca, być może wypełniona naprawdę wieloma galeonami? Któż to wie. Jeden z Was podchodzi i postanawia ją otworzyć...
Ktokolwiek, otwórz mnie!:
Niech ktokolwiek z Was (sami zadecydujcie) rzuci literką, by dowiedzieć się, ile złotych monet znajdowało się w woreczku. Jako że literka to również kostka k10, wystarczy, że pomnożycie ją przez 5. W przypadku A oznacza to, iż znajdują się tam marne ilości pieniędzy, w przypadku J - samo bogactwo. Sami zadecydujcie, jak chcecie się tym zyskiem podzielić! Nie zapomnijcie tego zgłosić w odpowiednim temacie.
Każdy oddech uderza we mnie nie tylko smrodem mozolnie sprzątanego zaklęciami łajna, ale i zupełnie inną emocją, gdy próbuję przetrawić całą tę sytuację. Nie wątpię, że gdy stoisz obok, czysty - a przynajmniej nie brudniejszy niż na początku naszego spotkania - wszystko to może wydawać Ci się zabawne, jednak nie muszę być jasnowidzem, by wiedzieć, że za mną ta sytuacja pozostanie na dużo dłużej, nie tylko przez wżerający się w noc odór. Na początku jeszcze liczę: obrzydzenie, rozczarowanie, zwątpienie, rezygnacja, smutek, rozgoryczenie, złość - ale zaraz przestaję, bo brakuje mi słów na nazwanie tego, co dzieje się teraz w mojej głowie. W jednej chwili robię wściekły krok w stronę uciekającej dzieciarni, gotów próbować łapać niesforne huncwoty przy pomocy teleportacji, a zaraz już kręcę głową w niedowierzaniu, że wszystko co najgorsze spotyka mnie ilekroć tylko próbuję wrócić na stałe w rodzinne strony. Wpasować się. Tylko po to, by boleśnie przypomnieć sobie, że mimo umiejętności zmiany kształtu, nijak nie pasuję do tej układanki. - Mhm, masz rację, co mi szkodzi - mruczę cicho, nawet na Ciebie nie patrząc, bo i fatycznie nie muszę tego robić, byś przypomniał mi, że nie mam absolutnie żadnego szacunku do stracenia. W końcu to kwestia czasu, aż zwolnią mnie z Hogwartu, skoro nawet Camael zwątpił już w moją umiejętność adaptacji. Nie chcę już niczego i niczego nie pragnę - poza tą chwilą spokoju i samotności, która po tym ciągnącym się miesiącami upokorzeniu wydaje się niewiele bardziej kuszącą od transmutowania się na wieczność w bezwolne nasiono jakiegoś drzewa. I chyba świadomość jak żałośnie muszą wyglądać wciąż ujebany całym tym metaforycznym gównem, z ramionami opuszczonymi w rezygnacji i pustym spojrzeniem coraz chętniej zachodzącym wilgocią, popycha mnie do tego, by po prostu zrobić tej krok do przodu z dłonią mocniej zaciśniętą na gładkiej różdżce i bez żadnego słowa pożegnania po prostu zniknąć w tunelu teleportacyjnym z cichą nadzieją, by ta podróż w niebycie potrwała więcej niż typowe pół sekundy. [zt] + ✁------------------------------------------------------------------------------------
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Oczywiście, że dla niego cała ta sytuacja była zabawna. Dali się wkręcić i to jeszcze jak! Taką kreatywność trzeba było szanować. Ostatecznie przecież nikomu nic się nie stało, a trochę łajna na ubraniu to nie koniec świata. Przynajmniej Max tak uważał, bo Viro widocznie miał zupełnie inne odczucia. -Daj spokój... - Chciał nieco go uspokoić, ale zanim się obejrzał, Rowle zniknął zostawiając Maxa samego na miejscu zbrodni i obrzucania łajnobombami. Na szczęście żadna już nie pomknęła w jego kierunku. Zamiast tego Max dostrzegł coś, co nie pasowało mu tutaj do scenerii. Niewielka sakiewka leżała pod pobliskim krzakiem, a że Solberg nie miał w zwyczaju ignorować takich znalezisk, podszedł i otworzył ją. W środku znalazł naprawdę nie małą sumę, bo aż czterdzieści pięć galeonów. Od razu je sobie przywłaszczył, choć nie miał zamiaru zachować całej kwoty. Powoli udał się w stronę zamku, a gdy tylko tam się pojawił zaczął skrobać odpowiednią wiadomość.
//zt
+
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
W chwili, gdy objawy uporczywego bólu głowy minęły, a żołądek wreszcie przepuszczał odpowiednią ilość jedzenia, wiedział o jednej rzeczy - o tym, że nie może siedzieć ciągle w jednym miejscu przez cały czas. Nim się obejrzał, a leżenie w łóżku nie wniosło do jego życia niczego dobrego, poza oczywiście odpoczynkiem i możliwością skupienia się przede wszystkim na sobie. Mimo to nie czuł się z tym jakoś szczególnie dobrze, ponieważ kolejne problemy zwalały się na łeb na szyję i nie potrafił jakkolwiek temu zaradzić. Dom wymagał remontu, a w kieszeniach panowała tylko i wyłącznie pustka, połączona z okazjonalnymi papierkami po cukierkach z Miodowego Królestwa. Powoli powracały do niego schematy i chęci głodzenia się, czego starał się unikać, choć myśli stawały się coraz to bardziej intensywne. Czuł, że bez tego nie da rady; czuł, że tak to musi wyglądać, a poprzedni tryb życia starał się go osaczyć, by poprzez podparcie do muru nie miał innego wyjścia. Zamknął oczy, narzucił na nos okulary; to nie mogło iść w tym kierunku. Im dłużej przebywał w czterech ścianach, tym trudniej było mu pozbierać własne myśli, w związku z czym nic dziwnego, że chciał wyjść - jakkolwiek, gdziekolwiek. W końcu musiał jakoś ponownie rozprostować własne nogi, więc nic dziwnego, że postanowił się przebrać i narzucić na siebie jakieś cieplejsze rzeczy, dzięki którym to mógłby uniknąć nieprzyjemnej pogody, jaka to opanowała Wielką Brytanię. Nie, nie była ona nieprzyjemna, a prędzej... zahaczała o kompletnie inne zakresy, niż gdy był w Arabii. Nic dziwnego zatem, że długie spodnie, koszula i charakterystyczny krawat w barwach Hufflepuffu, z którym to się nie rozstawał, były tym, z czego nie zamierzał rezygnować. Lubując się w cieple, wymagał ciepła - a rozstrzał między tymi dwoma miejscami był za duży, by mógł się od razu przystosować. Potrzebował czasu, organizm także. O dziwo nogi postanowiły poprowadzić go do miejsca, gdzie, gdy panowała inwazja chochlików kornwalijskich, z obecnym partnerem odegrał scenkę zaręczyn. Czuł się tak, jakby minęły od tego wieki, gdy ich wspólna znajomość ewoluowała właśnie do tego momentu; pojawiły się wtedy wówczas wszystkie symbole, co jeszcze bardziej go zastanawiało, czy miejsce nie przypieczętowało dalszego losu. Mimo to aż tak się nad tym nie zastanawiał, gdy przystanął, przyglądając się uważniej grzywie kamiennego lwa, który posiadał w sobie tę cząstkę nietypowej, acz bardzo przyjemnej dla oka magii. Długo nad tym też nie przystanął, okrążając pomnik całkiem pokaźnymi krokami, by następnie zauważyć kogoś, kogo wcześniej miał okazję poznać, ale tylko z widzenia. W sumie, nie pamiętał dokładnie, kiedy widział ostatnio tę twarz, te rozczochrane włosy, tę wysoką sylwetkę. Z czasem czuł się zbyt niski w stosunku do innych, co też powodowało upadek samooceny, aczkolwiek tego nie okazywał. Po prostu taki był. - Tiernán? Jesteś z Ravenclawu, zgadza się? - spojrzał dokładniej, przechylając głowę niczym pies, by czekoladowe tęczówki dokładniej zlustrowały sylwetkę niby znajomego, niby nie do końca. Nic dziwnego, że tak zareagował, choć posłał mu tym samym lekki, widoczny uśmiech oraz machnięcie dłonią, w ramach przyjaznego gestu. Przecież nie zamierzał niczego złego robić, a skoro rozpoznał kogoś, kogo wcześniej mijał na korytarzu, zamierzał spróbować. Najwyżej zostanie wyśmiany i tyle z tego całego procederu zaznajomienia się z osobami, z którymi wcześniej nie miał aż tak okazji porozmawiać.
C. szczególne : heterochromia | kolczyk w prawym uchu - na ogół zwyczajna, posrebrzana obręcz | rozwichrzona czupryna | sprawia wrażenie jakby był wiecznie zblazowany
Kostka na sandbox:1 → nieparzysta, rozegram w trakcie wątku
Od powrotu do Wielkiej Brytanii większość swojego czasu spędzał w Londynie i zwyczajnie potrzebował jakiejś odmiany, chociaż chwilowej ucieczki od gwaru wielkiego miasta. Hogsmeade wydawało się być tutaj idealnym wyborem, w jego pamięci ta czarodziejska wioska jawiła się jako dość spokojne miejsce, zapewne teraz jeszcze spokojniejsze, skoro rok szkolny dopiero miał się rozpocząć – nie był tam od ponad roku, gdy zakończył podstawową edukację w Hogwarcie i zdecydował się na rok przerwy przed podjęciem się studiów, żeby mieć szansę nabrać także innych doświadczeń. Złapał Błędnego Rycerza w Londynie, który stanowił dlań najszybszą – i zarazem najtańszą – formę transportu ze stolicy brytyjskiej do tej niewielkiej szkockiej mieściny. Wysiadł na jej obrzeżach i niespiesznym, spacerowym krokiem ruszył wzdłuż głównej uliczki Hogsmeade, szybko dochodząc do wniosku, że wioska w ciągu minionego roku nic a nic się nie zmieniła. Nie obrał żadnego konkretnego kierunku – nogi samoistnie poprowadziły go w stronę tutejszego parku, w którym często zdarzało mu się bywać za swoich szkolnych lat; po rozpoczęciu studiów zapewne znów stanie się stałym bywalcem tego miejsca. Podobnie jak wcześniej nie miał sprecyzowanej trasy, po prostu przechadzając się wzdłuż parkowych alejek. Przystanął dopiero, kiedy jego uwagę przykuł pomnik lwa – majestatyczne kamienne stworzenie właśnie czaiło się na jakąś wyimaginowaną ofiarę. Gdzieś w tle ktoś puścił muzykę, nawet całkiem przyjemną dla ucha, a w okolicy zaczęli się gromadzić starsi mieszkańcy Hogsmeade. Czyżby trafił na jakąś akcję? Krótko się temu przyglądał, by zaraz z powrotem skupić uwagę na zwierzęciu. Po chwili obserwacji przysiadł na jednej z ławek rozstawionych wokół, wyciągnął swój nieodłączny szkicownik wraz z ołówkiem i zaczął go rysować. Podniósł głowę znad kartki dopiero, gdy usłyszał, że ktoś wyraźnie się do niego zwraca. Głosu wprawdzie nie był w stanie skojarzyć, ale twarz wydała mu się już zdecydowanie znajoma, choć ostatni raz miał ją okazję oglądać najpewniej rok temu, mijając gdzieś na korytarzach Hogwartu. Na jego twarzy na ułamek sekundy odmalowało się zaskoczenie, bo nie przypuszczał, że ktokolwiek go będzie pamiętał – mimo wzrostu czy nietypowej barwy oczu nigdy nie stanowił jednostki bardzo wyróżniającej się, ba, był wręcz doskonały w pozostawaniu w cieniu. — Były i najpewniej przyszły, jeśli nikt nagle nie uzna inaczej — odparł z nieznacznie uniesionym kącikiem ust, poprzedziwszy to przytakującym skinięciem głowy, gdy padło jego imię. — A ty to… Felinus, z Hufflepuffu, dobrze kojarzę? — zagaił po krótkiej chwili, w czasie której usiłował dopasować gdzieś twarz tego znajomego-nieznajomego. Szczycił się raczej dobrą pamięcią, w przypadku innych osób bardziej odnosiło się to jednak do twarzy niźli imion.
Potrzebował się przewietrzyć. Pomnik lwa był zatem miejscem, gdzie mógł co nieco powspominać, choć nie chciał się na tym też w pełni skupiać. Jeszcze nie wiedział, co go w tym miejscu spotka, w związku z czym trwał w swoistej, ludzkiej niewiedzy, która miała sprowadzić go poniekąd na manowce. Rozglądanie się po ludzkich twarzach nie znajdowało się w jego repertuarze czynności, dlatego zazwyczaj czystym przypadkiem natrafiał na osoby, które znał w mniejszym lub większym stopniu, zapoznając się z nimi bardziej niż poprzez krótką wymianę zdań na korytarzu. I dlatego, kiedy pełnymi susami okrążał ogromny, majestatyczny wręcz pomnik, jaki to niósł ze sobą pewną historię, trudno było nie zauważyć, że jednak kogoś zna. Że sylwetka, która siedziała na ławce rozstawionej nieopodal ogromnego, kamiennego zwierzęcia niosła ze sobą coś więcej niż twarz, jakiej to nie mógł z niczym dodatkowym powiązać. Nic dziwnego, że na początku spojrzał z widocznym zaciekawieniem w czekoladowych tęczówkach, jakby naprawdę analizował pewne fakty i starał się do nich odwołać w odwiecznej wojnie we własnej głowie. Nic dziwnego - przecież pamięć ludzka potrafi zawodzić. Jest ulotna, z czasem staje się jeszcze bardziej podatna na potencjalne luki, a na domiar złego potrafiła się zaśmiać, poddając zmianie pewne wydarzenia, które w momencie odczucia były całkowicie inne. Dlatego człowiek z czasem potrafił spojrzeć na pewne sytuacje inaczej, z dalsza, uniemożliwiając własnym problemom na dosięgnięcie tego faktu. I tak, jak początkowo reagował momentami impulsywnie na pewne fakty z własnego życia, im więcej osób się o nich dowiadywało, tym bardziej przestawał wydobywać w stronę innych własne kły. Z czasem podchodził do tego wszystkiego z uśmiechem, wszak dorosłość zaczynała udowadniać, że pewnych rzeczy nie zmieni i jedyne, co może zrobić, to przemienić je w coś co najmniej zabawnego. - Czyli dobrze mi się skojarzyło, że skądś cię znam. - uśmiechnął się szerzej, kiedy to spojrzał dokładniej w jego kierunku, starając się zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Problem jest taki, że człowiek od razu wyrabia sobie ocenę, od czego starał się uciekać, w pełni skupiając się na rozmowie z mniej znanym sobie świeżym studentem Ravenclawu. Wbrew pozorom rok wolnego nie był niczym nieznanym i nie dziwił się, że ludzie do tego po prostu brnęli. - Spokojnie, dopóki stary, poczciwy Hampson zasiada na krześle, nie musisz się martwić o to, że ktoś odrzuci twoje papiery. - no tak, starzec całkiem nieźle dawał sobie rady z prowadzeniem tego harmideru. Poprawka: w ogóle go nie prowadził. - Tak, dokładnie tak. Choć już nie z Hufflepuffu, bo ukończyłem studia, więc w sumie sam Felinus, ale byłem w tym domu. - prychnął z lekkim rozbawieniem. - Korzystasz z ostatnich dni wolnego? Widziałem na Wizbooku twoje rysunki, aż poczułem się zazdrosny o posiadany przez ciebie talent. - no tak, rzeczy tego typu nie wychodziły mu najlepiej, bo nie dość, że lewą ręką rzadko kiedy szkicował, tak drugiej nie ufał, mimo rehabilitacji, która to miała miejsce poprzez odpowiednie ku temu znajomości. - Dlaczego akurat pomnik lwa? - przekrzywił głowę, nie zdradzając więcej z tego. Nie patrzył mu w szkicownik, traktując prywatność priorytetowo, ale zastanawiało go to, dlaczego akurat tutaj Aguillard postanowił oddać się swojej kreatywności.
Ogłoszenie smoczego turnieju okazało się wyjątkowo wyczerpującym psychicznie wydarzeniem. Być może lepiej byłoby, jakby zostawiła organizację komuś innemu, zostawiając nową grę samą sobie i licząc, że blisko dwa lata przygotowań wcale nie poszły na marne. A jednak własne uparcie kazało jej pilnować losów tego planszowego 'dziecka' - nie mówiąc już o tym, że była gotowa na wprowadzanie zmian, gdyby w toku tych wszystkich nadchodzących rozgrywek dostrzegła niedociągnięcia i jakieś zaniedbania. Ba, była wręcz nastawiona na to, że jakieś z pewnością się pojawią, więc jak mogłaby porzucić smocze starcia w takim momencie? - Stała czujność! - rzuciła z rozbawieniem w kierunku śpiącego już lwiego posągu, który wieczorową porą zdecydował się udać do spokojnego (cóż, już nie) snu. Upomnienie lwa zbiegło się w czasie ze zmianą jego kamiennego ogona na konar kwitnącego drzewa japońskiej wiśni. Zdezorientowanie 'stworzenia' okazało się równie bezcennym widokiem, co niebezpiecznym, gdy gałąź przecięła chłodne powietrze i zbliżyła się w kierunku Gryfonki. I po co jej było wkurwiać lwa? - No co Ty, Grzywa! - wymamrotała głosem pełnym wyrzutu, rozmasowując obite ramię, a po jej słowach pomnikowe kocisko wydało się prawie od razu uspokoić - zupełnie, jakby całkiem nieźle się znali.
Pomnik lwa, który stał w parku był miejscem, które mimo wszystko dosyć mocno lubił. W końcu pomnik przedstawiał jego ulubione zwierzę, jakim był sam król dżungli. Co było raczej dziwnym tytułem, bo te spore kotki mieszkały na Sawannie i w Wieży Gryffindoru. Może i było w piździec zimno, czyli tak jak to w zimę zazwyczaj było, ale przynajmniej powietrze było rześkie wiec był w miarę zrelaksowany. Zbliżając się spostrzegł jak kochany kamienny lewek strzela z ogona dziewczynę w ramię. I tą osobą oczywiście okazała się ich kochana pani kapitan. Życie się na niej właśnie zemściło za te sztuczne, psujące piłki smoczki. - Cześć Moe. Cała jesteś? - Spytał zerkając - z góry oczywiście, bo jak miał z takim wzrostem inaczej - na jej nieco obolałe ramię. Raczej nic jej nie było, bo mimo wszystko pomnik nie należał do tych agresywnych. No, przynajmniej tak mu się zdawało. Na sam pomnik spojrzał i delikatnie poklepał go po grzywie. No co? Ciężko się oprzeć kiedy widzi się tak sporego kotka. Nawet jeśli jest z jakiegoś minerału. Dopiero potem zerknął na ogon, który ogonkiem do końca już nie był.- Nic dziwnego że się wkurzył. Z drugiej strony całkiem ładnie Ci to wyszło. - On sam dopiero się w transmutacji doskonalił, więc nie zrobiłby czegoś tak ślicznego. Chociaż może gdyby się postarał? Tak z całych sił? Pewnie wyszłoby chociaż w połowie tak szczegółowe.
Igranie z ruchomym pomnikiem nie brzmiało być może jak najlepszy pomysł, ale akurat wraz z lwią rzeźbą chyba już wystarczająco do siebie przywykli, aby nabyć słodko-kąśliwą relację pełną drobnych przekomarzań i przepychanek. - Podobno nie powinno się budzić śpiących lwów. - odparła z uśmiechem, który nadal wyraźnie nawiązywał do odczuwanego bólu po spotkaniu z ogonem-gałęzią. Pomnik jedynie mruknął na to wszystko niecierpliwie jakby na potwierdzenie jej słów i w ramach nauki na przyszłość. Kiedy jednak już był obudzony, co stało na przeszkodzie, by kontynuować zabawę? - Ciągle mam wrażenie, że za czarowanie mnie będą chcieli zamknąć. Urząd Niewłaściwego Użycia Czarów paragraf coś tam coś tam~ - sparodiowała interweniujących w takich przypadkach pracowników Ministerstwa, choć od jakiegoś czasu byli to przecież mniej lub bardziej jej koledzy po fachu. Trudno było przywyknąć do statusu osoby pełnoletniej i po szkole, a korzystanie z wiążących się z tym możliwości wcale nie przychodziło jej tak lekko i automatycznie. Zresztą akurat z tymi od Użycia Czarów miała już po kryjomu na pieńku - choćby przez niezgłoszony status animaga. - Lwiątko lubi być w centrum uwagi. - mrugnęła w stronę Drake'a, poniekąd odnosząc się tak do pomnika, jak i do większości członków ich domu, którzy ostatecznie byli przecież całkiem gwiazdorską i przebojową obsadą. - Nie, Grzywa? - potraktowała przerośniętego kota retorycznym pytaniem zanim zaklęciem zmieniła wyciągniętą z kieszeni monetę w złotą koronę i umieściła ją na głowie kamiennej figury. Może i infantylnie, ale chyba mu się spodobało, skoro nie postanowił jeszcze zjeść panoszącej się Gryfonki. - Twoja kolej. - zwróciła się do Lilaca z szerokim uśmiechem i zdjęła niepocieszonemu tym faktem lwu jego koronę. Teraz już całkiem wyglądał, jakby czekał na kolejne dekoracje i przebrania. A sam Drake brzmiał ostatnio na osobę całkiem intensywnie zafascynowaną transmutacją, więc nic nie stało na przeszkodzie, by nie zakończyć świątecznych ferii drobnym konkursem pomysłowości.
Kiedy potrzebuję przewietrzyć umysł, to niestraszny mi nawet mróz. Choć tutaj, na Wsypach, rzadko kiedy marznę. Może to geny, a może to te ciepłe, wełniane swetry, od których jestem uzależniona. Zapragnęłam spaceru i w dodatku gdzieś dalej niż na Błonia. Hogsmeade? Taaak, ten wybór wydał mi się najlepszy. Ale nie ścisłe centrum, nie tłoczne, pachnące papierosowym dymem knajpki, nie duszne kawiarnie, nie gwarne sklepiki... Ubocze, może jakiś park, może jakieś stare drzewo? Znów postanowiłam zdać się na swoją intuicję. Kiedy potrzebuję odetchnąć, to niestraszny mi nawet zimny wiatr. Właściwie to po parunastu minutach spaceru przestałam go zauważać, a niesforne kosmyki założyłam po prostu za ucho. Znów gdzieś posiałam gumkę do włosów, czy kiedykolwiek przestanę je gubić? Zaklęcie Accio opanowałam wręcz do perfekcji przez te małe, złośliwe bibeloty. I kiedy po raz kolejny mocniejszy podmuch zaburzył mój artystyczny nieład na głowie, z otchłani moich rozmyślań wyrwał mnie ciepły głos nieznajomego, starszego czarodzieja. Podniosłam wzrok zaciekawiona i lekko zdezorientowana, jak gdyby ktoś mnie właśnie obudził. — Przepraszam? — kompletnie nie wiedziałam, o co zapytał mnie ten staruszek. Wyglądał miło, zupełnie niegroźnie, nie czułam więc niepokoju. Powtórzył swoje pytanie, nie przestając się uśmiechać w ten uroczy sposób, w jaki tylko dziadkowie potrafią. Aż zatęskniłam za swoim dziadeczkiem. — Szachy? Ja... możu chwilkę. Dz-dziękuję. — wydukałam, podchodząc bliżej stołów z szachami czarodziejów, przy których grali starsi czarodzieje. Czy właśnie wpakowałam się w sam środek jakiegoś eventu? Nie chciałam być niegrzeczna (nie, nie umiem odmawiać), więc pochyliłam się nad planszą i wykonałam dwa, może trzy ruchy. Tak, żeby nie sprawić przykrości emerytom. - Ja pójdę już. - mimowolnie dygnęłam i na dowód, że mam co robić, wyciągnęłam z czeluści torby podręcznik do Run, który miałam zamiar choć przewertować w poszukiwaniu odpowiedzi do zadanej pracy domowej. Odsunęłam się od szachistów i przycupnęłam na zimnym pomniku lwa. Usiadłam tak, że olbrzymia rzeźba chroniła mnie przed wiatrem i mogłam w spokoju przerzucać strony książki, której... tak naprawdę nie czytałam. Obserwowanie kątem oka szachowych potyczek seniorów z Hogsmeade było o wiele ciekawsze. Kiedyś coś mnie zainteresuje, zapominam zupełnie o merlinim świecie.
Okres świąteczny i związana z nim chwila relaksu, zdążyła już odejść w zapomnienie. Potrzebowałem kilku dni na powrócenie do rytmu zajęć i ciągłego biegania, by wyrobić się ze wszystkim. Tu zajęcia, tu kółko, tu praca domowa...czasami zastanawiałem się, czy nie przesadziłem z ilością obowiązków. Po tej krótkiej chwili zwątpienia kontynuowałem swoje obowiązki, by wyrobić sobie wizerunek przykładnego ucznia. Potrzebowałem go do pozostania w Hogwarcie, a, przyznam szczerze, zdążyłem go polubić. Czasami, głównie na weekendy, opuszczałem mury zamku by się nieco odmóżdżyć. Głównie latałem na miotle lub biegałem, ale zdarzały się też chwile wypady zachciankowe. Odwiedziłem Miodowe Królestwo, opuszczając je z lżejszą sakwą i ogromną tabliczką czekolady z nadzieniem toffi. Ułamałem sobie kawałek, a resztę schowałem do torby. Doładowany energią i szczęściem, postanowiłem w drodze powrotnej zahaczyć o park. Drzewa z gołymi gałęziami wyglądały nieco odstraszająco, co nie powstrzymywało dużej grupy ludzi od spędzania tutaj czasu wolnego. Zauważyłem kilka tańczących osób, seniorów odwiecznie grających w szachy, nawet na mrozie, oraz kilka obściskujących się par. Przewróciłem oczami, myśląc o tych ostatnich. Miałem już podejść do jednej z szachownic i chwilę poćwiczyć strategię i taktykę, ale...moją uwagę zwróciły kwiaty obok magicznego pomniku lwa. Jak staruszków jeszcze byłem w stanie zrozumieć, tak to już mnie dziwiło. Kto w zimie ozdabia pomniki kwiatami? Podszedłem bliżej, przystając obok siedzącej na pomniku dziewczyny. Spojrzałem na nią, jeszcze bardziej wpadając w zdumienie. -Czytanie podręcznika do run na zimnym posągu to raczej nie najrozsądniejszy pomysł. - skomentowałem, uśmiechając się kątem ust. Zajrzałem na otwartą stronę, przekręcając nieco głowę by zrozumieć treść. -Szukasz materiału na poniedziałkowe zadanie? - zapytałem z nutą zaciekawienie w głosie. Właśnie spotkałem uczennice, studiującą podręcznik w parku, przy około zero stopni celsjusza na zewnątrz. Aż nie wiedziałem, czy mam się bać, czy być pod wrażeniem determinacji.
-No... Gdyby ktoś mnie tak obudził z drzemki pewnie też nie byłbym zbyt przyjemny. - Zwłaszcza jeśli byłby głodny. Mógłby wtedy porządnie narzekać, bo jeśli spał sobie smacznie to znaczyło zazwyczaj że śniło mu się coś przyjemnego - wyjątkowo. Miałby wtedy powód żeby na taką osobę pojęczeć. - Czy ja wiem czy to niewłaściwe użycie czarów? Nie mówię że transmutowanie rzeźby stojącej w parku jest czymś w pełni legalnym, ale... Mają pewnie ważniejsze rzeczy do roboty. Zwłaszcza że takie transmutacje można cofnąć, nie? - Co innego gdyby rzuciła jeszcze zaklęcie które transmutacyjnie cel obciąża. Wtedy wiele osób prędzej by się zesrało zanim by to wycofało. Dosłownie i w przeności. Uśmiechnął się kiedy zobaczył lwa w koronie, który widocznie był zachwycony tym że ktoś poświęcał mu wyjątkowo dużo uwagi. Dobrze dla niego, bo normalnie całymi dniami siedzi tu samotnie co jakiś czas użerając się z przechodniami - No dobra, spróbuję. Chociaż mistrzem w transmutacji nie jestem. - Dlatego też wyjął z kieszeni chusteczki i przetransmutował je w szaliczek. I to nie byle jaki, a taki jaki nosili gryfoni. Może nie był też za duży, ale całe szczęście wystarczający żeby założyć go skalnemu kiciusiowi. - Twoja kolej Moe. - Spojrzał jeszcze na lwa widocznie podekscytowanego. - Chyba mu się podoba że ktoś spędza z nim czas. - Szczerze to gdyby nie to że to nielegalne, to by go stąd zabrał do pokoju wspólnego. Spodziewał się jaką zjebę by dostał od Huxa i Li Wang, ale warto by było. Zwłaszcza że odjebywały się już poważniejsze akcje niż hipotetyczna kradzież pomnika.
Och, jaki to był rozczulający widok! Nieczęsto widywałam starszych czarodziei, szczególnie tak tłumnie. Mimo chłodu byli tacy radośni, pełni pasji. Czy ja też będę miała tyle energii na starość? Czy nadal będę cieszyć się życiem? Zaczęłam coraz bardziej przepadać w głąb mojej głowy, pochłonęły mnie myśli i przeróżne fantazje o przyszłości. Co będzie za pięćdziesiąt lat? Gdzie będę mieszkać? Czym będę się zajmować? I czy w ogóle... czy w ogóle będę jeszcze żyć? To wszystko to jakaś... abstrakcja. Nagle na ziemię sprowadził mnie głos młodego czarodzieja. Musiałam wyglądać wyjątkowo głupio, bo nie zareagowałam od razu. Opóźniona reakcja była mi niczym siostra bliźniaczka, niczym cień. Uniosłam wzrok, by odszukać właściciela tegoż głosu i... długo szukać nie musiałam, bo stał tuż nade mną. Chwała Merlinowi za mróz, bo inaczej pewnie spaliłabym buraka po samą szyję. — Nie, nie, ja całkiem ciepła... — wymamrotałam, a mój poziom angielskiego spadł chyba do A-1. Grunt to dobre pierwsze wrażenie? W tym przypadku grunt to ziemia. Ziemia, pod którą chciałam się właśnie zapaść. — T-tak. A właściwie to... nie za bardzo. Ja chyba się zamyśliłam. — na moją twarz wpełzł uśmiech pełen zakłopotania. Czy wychodziłam teraz na kujona, czy niespełna rozumu dziewuszkę? Co było gorszą opcją? Ech, za dużo analizowałam, za dużo... — Ty idziesz też na Runy?
Początkowo pomyślałem, że dziewczyna od tego siedzenia na zimnie zamieniła się w supeł lodu. Jej spóźniona reakcja nieco mnie rozbawiła, a zaczerwienienie na twarzy nie mogło wynikać tylko z niskiej temperatury. Przekrzywiłem głowę, przybierając zamyśloną minę. Szczególnie po zasłyszanym zdaniu, niezbyt poprawnie złożonym. -Też jesteś z zagranicy? - zapytałem, uśmiechając się nieco szerzej. Powodów problemu z językiem mogło być wiele, ale ten wydawał mi się najbardziej oczywisty. Jako amerykanin nie miałem dużych problemów, chociaż mógłbym wymienić wiele słów czy sformułowań, zupełnie odmiennych od tych, które znałem. -Rozumiem. - odparłem na drugie zdanie, wyciągając różdżkę. Odgarnąłem ręką nieco śniegu z płyty i przy pomocy zaklęcia osuszyłem mokrą pozostałość. Przysiadłem obok dziewczyny, wchodząc nieco w jej strefę komfortu. -Tak, chodzę na zajęcia. Bardzo mnie ciekawi możliwość wykorzystania run do wzmacniania przedmiotów. - wskazałem palcem na opis runy Algiz, dawniej używanej na rynsztunku. Oparłem się prawą ręką o płytę i nieco przekręciłem, patrząc na twarz dziewczyny. -Kaldred jestem. - przedstawiłem się, uśmiechając się przy tym.
Wizja gwałtownie obudzonego Drake'a, który sieje zniszczenie w promieniu kilkunastu metrów wokół siebie za pomocą kłów, pazurów i ziania ogniem wywołała u niej mimowolny uśmiech, ale jej zamyślenie nie trwało długo - wolała zwracać uwagę na to, w jaki sposób Lilac dołączył do zabawy i co takiego udawało mu się wyczarować w ramach wspólnego wygłupiania się. A może teraz to już bardziej nawet w ramach praktyki i szlifowania nabytej w szkole wiedzy? - Cofnąć... - powtórzyła za Gryfonem, zerkając na ogon kamiennej kreatury, teraz zmieniony w dużą gałąź wystającą mu znad tyłka. Może rzeczywiście warto byłoby z tym coś zrobić zanim ktokolwiek się przyczepi o uskutecznianie wandalizmu? - Nadchodzi przekwitanie, mały. - ostrzegła lwa, po czym przyłożyła szpic różdżki do ogona, aby zdjąć nałożony przez zaklęcie efekt. Szkoda tylko, że Grzywa chyba już zaakceptował nowy wygląd i trochę się na to wszystko obruszył, a Davies oberwała listowiem. Pojedyncze płatki opadły na grunt, ale nijak nie skłoniło to Morgan do cofnięcia ręki. Ani, tym bardziej, przeciwzaklęcia. - Musisz go czymś zająć. Choć jedzenie chyba nie zadziała... - nie była pewna, czy jako pomnik w ogóle byłby zainteresowany zapachami, czy walorami smakowymi zaproponowanych mu dla rozkojarzenia przysmaków. Nie zapowiadało się też na to, by nagle mógł gonić za jakimiś piłkami, skoro mniej lub bardziej był tutaj uziemiony. Ale dotychczas bardzo mu się podobały otrzymane ozdoby, więc może to byłby dobry trop?
Przekrzywił głowę i się zamyślił. Chyba musiało być ze mną gorzej, niż sądziłam. Może jednak spaliłam buraka? Albo byłam brudna, na przykład na twarzy? Och, to byłoby najgorsze... Mawiają, że pierwsze wrażenie jest najważniejsze, a ja jeszcze nigdy dotąd przed nikim nie wypadłam tak, jakbym tego chciała. A potem zapytał, czy jestem z zagranicy. Nie ma co się dziwić, moja wypowiedź była wyjątkowo kiepska lingwistycznie, o akcencie nie wspominając. Nie umiem się go wyzbyć, szczególnie w sytuacjach stresowych. Choć i tak w te dwa lata poczyniłam spore postępy, nieskromnie rzecz ujmując. Pierwsze miesiące były najgorsze, co przełożyło się też na moje oceny. Hej, czy ja znów się zamyśliłam? Uch, chyba wypadałoby się w końcu odezwać do nieznajomego. — Tak, ja przyjechałam ze Souhvězdí. — odpowiedziałam pospiesznie, w momencie kiedy chłopak przysiadł tuż obok. W pierwszych odruchu chciałam się ciut odsunąć, ale... nie zrobiłam tego. Jakoś tak. Mogłoby to wyglądać niekulturalnie, więc wolałam zostać na swoim miejscu i choć odrobinę odbudować swoją pewność siebie. Pokiwałam głową na kolejne słowa młodego czarodzieja, kiedy to opowiadał o Starożytnych Runach i ich użyteczności. Jakoś z jego ust wszystko to brzmiało lepiej, łatwiej... — Freya. — przedstawiłam się w odpowiedzi, mimowolnie analizując, w jakim wieku jest nowo poznany Kaldred. Głupio było zapytać tak od razu. — Ty... często tu przychodzisz? — nigdy nie byłam dobra w small talk, ale bardzo lubiłam poznawać ludzi. Ich pasje, marzenia, inspiracje. Więc od czegoś trzeba było zacząć.
Cóż... Kły i pazury miał, ale tylko podczas jednej nocy w miesiącu. A i tak zazwyczaj nie korzystał z nich w ogóle. Chociaż gdyby mógł przemienić na zawołanie chociażby swoją rękę, to mógłby pazurami przynajmniej butelki otwierać. Niestety wilkołactwo nie było tak przyjemną sprawą jak animagia. Syknął lekko kiedy lewek znowu postanowił strzelić Morgan z liścia. No widocznie lewek nie chciał się za bardzo pozbywać swojego pięknego kwitnącego ogona. - Niepotrzebnie go ostrzegałaś. - Rzucił do Moe i lekko się odsunął starając się ściągnąć na siebie uwagę pomnika. Wyjął z kieszeni jakąś szklaną kulkę, kapsel i gumkę recepturkę. Za ich pomocą mógł skutecznie rozproszyć uwagę tego przerośniętego kocurka. - Avifors - Zmienił je w ptaki które zaczęły latać w bliskiej okolicy kamiennego lwa, który jak to koty mają w zwyczaju zaczął uważnie obserwować sztucznie stworzone ptaszki. Pokazał Morkan kciuk w górę dając znać że chyba dostatecznie udało mu się Lwa rozproszyć, a ta miała szansę żeby przywrócić ogon grzywiastego do jego pierwotnej formy. I oby jej to szybko poszło, bo nie wiedział ile te sztuczne ptaszki wytrzymają zanim postanowią wrócić do swojej pierwotnej formy. Wtedy kocurek może się skapnąć że Morgan majstruje przy jego ogonie i może się w to - raczej mało zadowolony - wtrącić. Może jeszcze by mu tak dorobić do tego jeszcze jakieś ubranko? Wtedy może straciłby całą uwagę.
Dłuższą chwilę zastanawiałem się, jakie określenie mógłbym przypisać do dziewczyny. Zdecydowałem się na "urocza", głównie przez to jej zakłopotanie całą sytuacją. Starałem się zachowywać naturalnie, by nie spłoszyć nowo poznanej koleżanki. Odsunąłem się nieco, by czuła się bardziej komfortowo. Domyślałem się, co teraz może czuć, bo samemu byłem już kiedyś w podobnej sytuacji. No, co prawda przed moim przybyciem raczej nie myślała o śmierci swoich rodziców, ale...moje pojawienie w czymś przeszkodziło. I z pewnością nie było to zadanie z run. -Ja jestem z Ilvermorny. - powiedziałem, chcąc zaznaczyć, że też nie jestem tutejszy. Czy mogło to sprawić, że Freya poczuje się odrobinę lepiej? Nie wiem, ale warto było spróbować. -Ładne imię. - na końcu języka miałem jeszcze inny komentarz. Dałem radę się powstrzymać, by nie powiedzieć za dużo. Już i tak to, co powiedziałem, mogło zabrzmieć dziwnie. Mimowolnie uśmiechnąłem się na jej pytanie. Odebrałem je jako chęć poznania prawdopodobieństwa naszego spotkania. Sam uznawałem je za czysty przypadek, bo zazwyczaj nie zwracałem uwagi na ludzi. Wszystko to przez kwiatki, o których już zdążyłem zapomnieć. -Rzadko, chociaż na wiosnę pewno będę tu spędzał więcej czasu. Jak wszystko zacznie kwitnieć, to będzie tutaj pięknie. - przeniosłem spojrzenie na dziadków grających w szachy. Z nimi pewno też się zmierzę, gdy mój umysł nie będzie pochłonięty myślami, ile czasu zostało do odmrożenia sobie tyłka. -Czekolady? - zaproponowałem, wyciągając zakupioną tabliczkę i wystawiając ją w kierunku Freyi. Dzielenie się słodkościami uznałem za dobry sposób na przełamanie pierwszych lodów.
Och, odsunął się. Czy zrobiłam coś źle? Może moja mimika go zniechęciła? Albo głupie odpowiedzi? Do stu tysięcy chochlików kornwalijskich, dlaczego ja tak bardzo nie umiem rozmawiać z obcymi..? Mimowolnie wcisnęłam podbródek w szalik, który był nieprzyjemnie wilgotny od stopniałego śniegu. Skuliłam się na moment, na prędce myśląc, co powinnam zrobić, co powiedzieć. Zupełnie nie przyjmowałam do wiadomości, że mógł po prostu chcieć dać mi trochę więcej luzu i przestrzeni osobistej. Zawsze musiałam doszukiwać się błędów w swojej osobie... — To szkoła w Stanach, tak? — nie umiałam, ale też nie chciałam, ukryć zaciekawienia. To musiało być coś, uczyć się w tak wielkiej szkole magii, w tak wielkim i różnorodnym kraju! Zasypałabym go milionem pytań, ale byłam zbyt nieśmiała. I dobrze. Jeszcze by uciekł w przerażeniu. Poczułam lekkie ciarki na karku i już sama nie wiedziałam, czy to z zimna, czy jednak z ekscytacji. — Tobie Hogwart podoba się mniej czy więcej? Skinieniem głowy przyznałam mu rację, że wiosną będzie tu zapewne piękniej. Zima w Wielkiej Brytanii to nie zima. Trochę tak, jakby przyroda zatrzymała się na etapie listopada, jak już jest mróz i śnieg (jak, o dziwo, teraz), to jest to wyjątkowe, rzadko spotykane. Wiosną było o niebo lepiej, uwielbiałam zapach kwitnących drzew i te pierwsze cieplejsze promyki słońca. Miałam słabość do tej pory roku. Prawie tak samo, jak do czekolady. — Chętnie, dziękuję... — był bardzo miły, nie mogłam mu odmówić (i sobie). Żałowałam tylko, że sama nie zabrałam ze sobą nic, czym mogłabym się podzielić. Podręcznik do Run był teraz troszkę bezużyteczny.