Pomnik nie jest centralnym miejscem parku, jednak wydaje się, że jakimś niewiadomym trafem każdy wie jak pod niego trafić. Majestatyczny kamienny lew pozuje zgodnie z rytmem dnia, nocą można go spotkać drzemiącego na swoim cokole, w ciągu dnia polującego na wyimaginowane ofiary. Czasami niemądrzy turyści szturchają posąg by zobaczyć jak fantastycznie się porusza i ryczy potrząsając swą kamienną grzywą.
Kości wydarzeń:
1 - Pod pomnikiem co tydzień odbywa się bardzo przyjemna akcja zorganizowana dla aktywizacji starszych ludzi z osiedla. Puszcza się tu muzykę, a oni spędzają sympatycznie czas na grze w szachy, a czasem nawet i tańcach!
Rzuć kością:
Parzyste - starszy pan namawia Cię na wspólną partyjkę szachów, Nieparzyste - starsza pani porywa Cię do tańca! Jeśli napiszesz 3 posty na długość avka, że z nim tańczysz, dostajesz +1 punkt z DA!
2 - Przechodząc obok pomnika dostrzegasz leżące przy nim kwiaty. Wiesz, że zasadniczo ten pomnik nie upamiętnia niczego wielkiego, jest jedynie ozdobą w kształcie skaczącego lwa, kiedy się zbliżasz zauważasz przy bukiecie rozerwany liścik i kilka kropelek krwi… Co tu się wydarzyło? Rzuć kostką. Parzysta - możesz podebrać kilka płatków maku! Zgłoś się po odpowiedni składnik. Nieparzysta - brzytwotrwa Cię pociachała! Ktoś z 11 lub więcej punktami z uzdrawiania musi uleczyć Ci ręce - inaczej zostaną Ci blizny. 3 - Zagapiłeś się na szczegółowość króla dżungli na pomniku i potknąłeś o nierówność na drodze! Padasz na kolana przed przypadkowym przechodniem jakbyś się chciał oświadczyć! Ale wstyd! 4 - Nagle orientujesz się, że zgubiłeś portfel! Cofasz się pospiesznie własnymi śladami pamiętając, że ostatnio macałeś kieszeń gdzieś koło pomnika. Musisz go tu teraz poszukać! Tracisz 20 galeonów! 5 - Podczas spaceru po alejce dostrzegasz/dostrzegacie już z daleka paniusie z niesfornym bombelkiem w wózku. Jesteś/jesteście dość sceptycznie nastawieni do takiego ignorowania wybryków bobasa, niestety, kiedy zrównujecie się ze spacerowiczką bombelek nagle wstrząśnięty wycieczką po kocim bruku wymiotuje prosto na was niczym z fontanny. To dziecko, czy jakiś demon?
Rzuć kością:
Parzyste - Matka dziecka bardzo przeprasza i pomaga wam zaklęciem usuwać plamy. Nieparzyste - Madka zaczyna się awanturować, że stresujecie Brajanka.
6 - Znienacka podbiega do Ciebie/Was młoda kobieta krzycząc, że: jeśli postać jest mężczyzną - zdradziłeś jej najlepszą koleżankę i mocno tego pożałujesz jeśli postać jest kobietą - rozbiłaś związek jej najlepszej koleżanki i mocno tego pożałujesz Rzuć literkę! Jeśli wylosujesz A lub J - zła wróżba musi się spełnić i musisz mieć taki wątek na fabule. Masz 3 miesiące do realizacji inaczej czekają Cię konsekwencje od MG.
Autor
Wiadomość
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Idealizacja Domu Godryka także poniekąd wkurzała Lowella; owszem, dom ten odegrał ważną rolę, ale tak naprawdę, gdyby nie inne, to walka ta mogłaby się znaleźć pod znakiem zapytania. Hogwart przecież, mimo swojego naznaczenia w historii, nie należał tak naprawdę tylko i wyłącznie do przedstawicieli Domu Lwa; inne domy równie dobrze wchodziły w jego skład. I to powodowało pewnego rodzaju różnice - choć ludzie boją się o nich wspominać, to piętno przeszłości nadal znajdowało się gdzieś w podświadomości, przyczyniając się do wyrobienia przedwczesnych opinii na temat przedstawicieli Slytherinu. Historia nie była zbyt dobra, do tego jeszcze obecnie trwające prześladowania, które nie dawały mu spokoju. Nie bez powodu, nawet jeżeli miał gdzieś swoje własne barwy, które reprezentował, starał się przerwać trwałość więzi między naiwnością a Hufflepuffem. Bo wcale nie był ani naiwny, ani taki dobry, jak reszcie mogłoby się wydawać; a przynajmniej tak sam uważał, kiedy to odsuwał się w nicość i po prostu przebywał sam, nie pozwalając nikomu poznać tego, co mu chodzi po głowie. Zawsze preferował prywatność od wyciągania serca na dłoni i pokazywania go całemu światu. Cztery symbole, które zdawały się ochraniać tę dwójkę w pewien sposób. Przebiegłość, ambicja, odwaga, lojalność. To wszystko składało się w jedną, logiczną całość; Hogwart był im wyjątkowo przychylny w ostatnich czasach, nawet jeżeli doszło do rzeczy, których nie mógł cofnąć. Ani odzyskać. Czy żałował? Ostatecznie przecież tak wygląda życie - raz się traci, raz się zyskuje. Ostatecznie każdy coś dostaje i każdy coś traci, nawet jeżeli nie zostaje zachowana jakoś specjalnie równowaga strat i zysków. — Nie takie zadałem pytanie, ale odpowiedź mi w sumie pasuje. — podniósł brwi do góry, bo w sumie mało wiedział o tym, czy Max jest jakoś wierny, choć sytuacja z tą laską w ciąży i faktem, że ten był jeszcze z inną dziewczyną, dawała mu poniekąd do myślenia. Ale, dopóki nie traktował tego na poważnie, to mógł przymknąć na to oko; jakby nie było, to właśnie takie głupoty pozwalały mu zapomnieć o sytuacji na poddaszu i tym samym skupić się na kompletnie czymś innym - jak chociażby na złapaniu niuchacza i podarowaniu go jako znak miłości ślizgońskiemu bluszczowi. Felinus starał się, by gra aktorska została po prostu wierna ideałom, dlatego jego każdy ruch był zbalansowany, jakoby rzeczywiście poruszał się po scenie, gdzie deski mogą od czasu do czasu zaskrzypieć, a widownia - zacząć klaskać. Delikatny dotyk, subtelne wszystko; nawet jeżeli jakoś wcześniej niespecjalnie miał okazję się zabawiać w ten sposób. Nie miał, bo nie widział sensu. A teraz, gdy chociażby chciał zapomnieć, musiał się tego wyuczyć. W trybie natychmiastowym. — Ja, Felinus Faolán Lowell, kradnę Tobie, Maximilianowi Felixowi Solbergowi, serce. Zostaniesz moją żoną? — wykonał pokłon, wykonał ostrożny krok, ostrożny ruch, wstając powoli, spoglądając na trzymanego w dłoniach niuchacza. Spojrzał, ostrożnie analizując każdą sytuację, ostrożnie doglądając się wielu rzeczom, zastanawiając się nad naprawdę wieloma, które go zastanawiały. Oczywiście, jak to bywa w takich sytuacjach, powinien pocałować swoją (swojego?) narzeczoną (narzeczonego?), ale tę czynność oraz podjęcie się ostatecznej decyzji przerwała kobieta, która zwyczajnie wydarła się w niebogłosy w całym parku, całe szczęście otrzymując w zamian instant karmę. — A kto wie, może cię z kimś pomyliła. — wzruszył ramionami, zbierając kolejnego krecika do własnej torby. A te były całkiem przyjemne i puchate w dotyku, nawet jeżeli psotliwe. — Pamiętasz tę twoją wróżbę? Poniekąd się spełniła, ale w kompletnie innym kontekście. — uśmiechnął się pod nosem, by następnie, mimo wszystko i wbrew wszystkiemu, zobaczyć masę chochlików zbliżających się w ich stronę, aczkolwiek pacyfikowanych przez ludzi wokół posągu lwa. Niosły ze sobą wiadra, których to zawartość wylewały wprost na płytę chodnikową; umiejętność analitycznego myślenia i oderwania się od własnych myśli pozwoliła mu skutecznie na podjęcie się jakiejkolwiek akcji. — Zero spokoju, nawet oświadczyć się nigdzie nie można. — zarzucił żartem, by następnie trącić jednego z chochlików Bombardą. Ups.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Główne cechy czterech domów idealnie opisywały ten duet. Sam Max nie miał nic przeciwko podziałowi na szkolne społeczności, chociaż sposób w jaki odbywało się to w Hogwarcie nie do końca przypadał mu do gustu. Podział dzieciaków ze względu na konkretne cechy mógł być dla nich dość krzywdzący i na pewno przyczyniał się do powstawania stereotypów, które były już chyba znane na całym świecie. Ciężko było Solbergowi nie uśmiechnąć się na widok podniesionych brwi puchona. Cała ta scenka była dla nich zabawą, ale przechodzący obok nich obcy wydawali się poruszeni widokiem. Poza tymi paroma osobami, które wydawały się zdegustowane romantyczną sceną w wykonaniu dwóch osobników tej samej płci. -Żoną, mężem, czymkolwiek zechcesz. - Ten niuchacz zdecydowanie go kupił. Nie był co prawda w stanie uronić teatralnej łezki wzruszenia, ale reszta mowy ciała robiła swoje. Gdy puchon w końcu podniósł się z kolan, Max nie mógł nie zastanowić się, jak daleko ten żart się pociągnie. Na całe szczęście nie musiał zawracać sobie tym wszystkim głowy. -Innej opcji nie ma. Co prawda mogę nie pamiętać, ale ostatnio trzymam się raczej trzeźwy. - Oprócz okazjonalnej szklaneczki Ognistej i wypadu do Soton z Julką, naprawdę się trzymał. -A mówiłeś, że na oświadczyny zero szans. - Uśmiechnął się na wspomnienie o wróżbie. W życiu by nie powiedział, że cokolwiek, co zobaczył w kryształowej kuli może się spełnić. Chwilę później przekonał się, że nie tylko on był w zgodzie ze swoim "trzecim okiem". Właśnie chował otrzymanego przez Lowella niuchacza, gdy inny szkrab podjebał mu z kieszeni pieniądze. -Chyba obydwoje mamy dar jasnowidzenia. - Powiedział posępnie patrząc, jak krecik ucieka z jego pieniędzmi. Dwa razy został okradziony przez te szkodniki i dwa razy dostał od nich wypłatę. Szkoda tylko, że bilans szkód nadal był większy. -Co powiesz, na zaręczynową masakrę różdżką mechaniczną? - Spojrzał porozumiewawczo na puchona, jednocześnie uchylając się przed lecącym w jego stronę kałamarzem. Jak te chochliki znajdowały te wszystkie skarby to on nie miał pojęcia. -Awwww, nawet o fajerwerki zadbałeś. - Skomentował wybuchające stworzenia, po czym sam oślepił grupę rzucających plecakami chochlików i następnie wyczarował grupę małych ptaszków, które nasłał na nie do ataku. Pióra i flaki rozsypały się wokół tej dwójki niczym makabryczne konfetti.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Ostatnio zmieniony przez Maximilian Felix Solberg dnia Czw 1 Paź - 2:34, w całości zmieniany 2 razy
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Lowell też był tego zdania, że te rażące wybieranie do domów za pomocą cech charakteru jest poniekąd krzywdzące. Główny prym wiodą właśnie trzy z nich, a czwarty, no cóż, przyjmuje tych, którzy po prostu nie mogą należeć do pozostałych, reprezentując chociażby jedną cechę, która była pożądana. Nie bez powodu sam Felinus chciał jakoś walczyć z tym systemem i się go pozbyć, niemniej jednak co on mógł z tym zrobić? Mógł jedynie poprzeklinać parę razy pod nosem i zastanowić się poważnie nad tym, czy nie mógłby lepiej i wydajniej spożytkować własną, drzemiącą w nim siłę. Oraz energię do wprowadzania zmian, być może na lepsze. Zawsze powinien stawiać siebie na pierwszym miejscu, a dopiero potem innych, z czym może nie miał problemów, a bardziej bywało w jego przypadku po prostu zastanawiające. Nie bez powodu zatem ciche westchnięcie wydostało się z jego ust, gdy pomyślał o tym wszystkim, jakoby naprawdę zastanawiając się nad tym, czy kategoryzowanie na poszczególne cechy ma jakikolwiek sens. Chłopak jakoś niespecjalnie dbał o zdanie innych. Jak to mówił Schuester, powinien już nie nadszarpywać swojej opinii, a do czego się posunął? No właśnie. Ludzie patrzyli że zdziwieniem, ze wzruszeniem, z momentalnie wyczuwalną nienawiścią - na jego twarzy natomiast znajdował się spokój, opanowanie oraz wyuczona od naprawdę wielu lat perfekcja, której to pozory starał się zachować. Bo mimo że aktorem teatralnym nie był, to zawsze działał poprzez własną maskę i jakieś doświadczenie w przybieraniu konkretnych ról po prostu miał. A jak przyszło mu współpracować z Solbergiem, to już w ogóle. — Wszystkim i niczym? — zapytał się, zanim wstał z uklęknięcia. Cała ta sytuacja bawiła go wewnątrz duszy, pod sklepieniem czaszki, ale obserwatorzy naprawdę brali to wszystko na poważnie, przyglądając się im całkiem uważnie podczas tego najważniejszego w życiu człowieka zdarzenia. Tak naprawdę to nie miał żadnych dalszych planów, a inwazja chochlików naprawdę pomogła mu zaprzestać aktorzenia, lecz tym samym, w świadomość mieszkańców Hogsmeade, zostały wpojone konkretne informacje. Dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę, aczkolwiek ostatecznie machnął ręką, zajmując się tak naprawdę pierdolnikiem, jaki miak nadejść za pomocą chochlików. Liczba obserwatorów zmniejszyła się do minimum, a zamiast tego na główny plan wydostał się chaos, który przyszło im ogarniać. — No nie mów mi, że w trzy dni zdołałbyś się oświadczyć pierwszej lasce z ulicy. — posłał mimowolny uśmiech, zastanawiając się nad tym, czy jego przyjaciel nie przywołał do siebie większej ilości problemów, by tym samym posłać pierwszą Drętwotę w stronę antropomorficznego stworzenia. — Najwidoczniej się myliłem. — wzruszył ramionami, zastanawiając się nad tym, przy przypadkiem nie powinien złapać kolejnego niuchacza. Może jakoś zaprzeczył samemu sobie, zmienił chwilowo zdanie, ale czy można było wziąć to wszystko na poważnie? Jeden z krecików, turlający się po kałuży składającej się głównie z błotnej brei oraz wody, trafił niemalże wprost do jego torby, z całkiem niezłą zręcznością lądując na jej dnie. A kiedy jeden z podjebał Maxowi pieniądze, drugi stracił ze swojej torby mniejszą kwotą, płynącą sobie swobodnie w kałuży. — Chyba zacznę częściej chodzić na wróżbiarstwo. — kiedy zabrał z tafli galeony, odławiając je z tego całego zamieszania, wykorzystując nieuwagę Solberga, wetknął mu do kieszeni monety. — Trzymaj, tobie bardziej się przydadzą. — może Lowell był nastawiony głównie na zysk pieniądza, ale ostatecznie był w stanie porzucić własne zwyczaje na rzec większego dobra. A skoro Ślizgon stracił więcej, to czemu on miałby na tym nieszczęściu jakoś skorzystać? Niespecjalnie interesował się zdaniem Maximiliana w tej kwestii. — Ow, brzmi wspaniale. Zademonstrujesz? — zapytawszy się, Felinus obserwował poczynania przyjaciela, które opierały się głównie na destrukcji niechcianych insektów za pomocą zaklęcia wytwarzającego ptaki. Sam on najchętniej potraktowałby te stworzenia czarnomagicznymi, ale aż tak głupi nie był; wiedział, żeby nie spuszczać z własnych hamulców oraz nie budzić psa bez przyczyny. — Pamiętam, że ci się ostatnio spodobały. — gdyby mógł, to wziąłby krew chochliczą i narysował bliżej nieokreślony znak na jego policzku, aczkolwiek rozstrzał tego wszystkiego był na tyle duży, iż nie mógł znaleźć w żaden sposób skupiska krwi. Cholerne gówna nie potrafiły rozpłaszczyć się w jednym miejscu, dlatego musiał skorzystać z alternatywnych metod zysku odpowiednich materiałów. Dopiero gdy spowolnił grupę i zabrał jednego z nich, uzyskując z nich niebieskawą ciecz, naznaczył na twarzy młodszego kolegi dwie runy; jedną taką samą, jaką miał na łopatce, tudzież ochronną. Drugą natomiast, runę Fehu, by zapewnić dobrobyt i brak strat materialnych, aby więcej nie tracił już pieniędzy. — Chyba będę musiał zdobyć więcej tej krwi, a może okaże się akurat, że ma inne właściwości, niż te służące do kreślenia run...— napokmnął, obserwując kolejne wiadra z wodą, które stworzenia po prostu wylewały na lewo i prawo. — Masz jakąś wenę artystyczną dzisiaj? Może z okazji oświadczyn? — zapytał się, by, w razie potrzeby, móc podzielić się krwią.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Tak naprawdę poza życiowym doświadczeniem z ukrywaniem prawdziwego siebie, Solberg zainteresował się też prawdziwym aktorstwem, gdy razem z Shawnem odgrywali scenkę z niesamowicie groteskowego magicznego musicalu. Nie był w tym jeszcze najlepszy, ale coś tam potrafił. Na pewno szło mu to lepiej niż wszelkiego rodzaju inne formy artystyczne związane z talentem manualnym. -Dokładnie tak. - Potwierdził jeszcze tylko swoje oddanie puchonowi, by następnie stanąć z nim ramię w ramię do walki. Nie zapomniał. Doskonale pamiętał wszystko, co Felek powiedział mu na poddaszu. Mimo to, nie zamierzał przecież nagle zmieniać do niego podejścia. Wychodził z założenia, że jeśli Lowell chciałby chwilowo się wyciszyć i wycofać, po prostu by to zrobił. Max miał tylko nadzieję, że zostałby o tym jakkolwiek poinformowany. Zniknięcie kogoś bez słowa nigdy nie było najlepszym wyjściem, chociaż Solberg bardzo lubił stosować tę metodę osobiście. Po raz kolejny ich spotkanie skończyło się wywołaniem pewnego rodzaju show. Publiczne "oświadczyny", przerwane przez zazdrosną kobietę i zakończone eksterminacją chochlików. To się nazywało zwykłe popołudnie w duecie Lowell-Solberg. -Trzy dni? Felek, ostatnio mi trzy godziny wystarczyły, a Ty pytasz, czy kilka dób by mnie popchnęło do oświadczyn. - Przypomniał sobie spotkanie z Sorrento, które skończyło się w niesamowicie zaskakujący sposób, kiedy to obydwoje stanęli przed zmyślonym ołtarzem prosząc jakiegoś staruszka o udzielenie im ślubu. Tak naprawdę to Tori niejako zbliżyła do siebie chłopaków. Dzięki temu, że wysłali Walshowi tamten strój, puchon nawiązał z Maxem kontakt na wizzbooku. Historia teraz wydawała się Maxowi jeszcze zabawniejsza, gdy wiedział, że nauczyciel latania jest rodziną Lowella. -Nie polecam. Teraz wywróżyłem Ci miłość, ale nie obiecuję, że następne przepowiednie będą tak samo miłe. - Trochę skromności jeszcze nikogo nie zabiło. Solberg musiał przyznać, że dobrze się bawił na poprzedniej lekcji, mimo ogromnego wykończenia. Nadal jednak nie przepadał za przedmiotem, jakim było wróżbiarstwo i miał w głowie co najmniej tysiąc lepszych pomysłów na zabicie czasu. Chociażby dźganie się nożem. -Stary, nie mogę ich przyjąć. - Powiedział widząc, co wylądowało w jego kieszeni. Błysk pieniędzy zwabił do Maxa dwa niuchacze, które postanowiły bić się o złote monety. Ślizgon wykorzystał spór między futrzakami i po prostu zgarnął je do torby. Dwa razy Felek pytać nie musiał. Ślizgon chętnie zmusił wyczarowane przez siebie ptaszki do morderstwa na wkurwiających chochlikach. Innym niebieskim stworzeniom chyba się to nie spodobało, bo rzuciły w stronę Solberga kilkoma opasłymi tomami, przed którymi ledwo zdołał się uchylić. -W końcu co to za impreza bez efektów specjalnych. - Mieli w tej kwestii wyjątkowo makabryczne poczucie humoru, ale przynajmniej rozumieli się bez problemu. Cierpliwie czekał, aż Felek skończy malować runy na jego policzku. Cudowne nawiązanie do ich poprzedniej makabrycznej randki. Ślizgon miał wrażenie, że już niewiele brakuje, by ktoś wezwał na nich policję czy inne służby bezpieczeństwa. -Wciąż mam ten zebrany ostatnio proszek. Może jakby to połączyć, wyszłoby coś ciekawego. - Oczywiście, gdy zebrał rozjebanego w proch chochlika, przesypał później szczątki do fiolki i trzymał w odpowiednim miejscu. Był przekonany, że kiedyś je do czegoś użyje. -Jeszcze pytasz! - Jakoby obruszył się na pytanie, czy ma jakąś specjalną wenę. Obejrzał się wokół i dostrzegł to, czego szukał. Z leżącej nieopodal rabaty zerwał kilka kwiatów, które bezceremonialnie pozbawił kielichów. Następnie przy pomocy Acuero zaostrzył je tak, że przypominały małe włócznie. Ostatnie machnięcie różdżki posłało te niesamowicie ostre patyki w kierunku chochlików, nadziewając je jak kiełbaski na ognisko. Solberg przywołał do siebie te łodygi, na których widniały dogorywające chochliki i wyczarował wstążkę, która związało to wszystko w piękny bukiet. -Proszę, to dla Ciebie. Prezent zaręczynowy. - Wręczył Felinusowi wiązankę. Kątem oka zauważył, jak jakieś dziecko mdleje na widok dziejącej się na jego oczach masakry. Rodzice szybko jednak zainterweniowali i doprowadzili swoją pociechę do ładu, posyłając zdegustowane spojrzenie w stronę Maxa i Felka.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Aktorstwo. Granie poszczególnych ról na scenie. Och, jak on to dobrze znał, gdy chodził do Hogwartu, z Maximilianem rozpierdzielał chochliki, a wraz z Violettą - uczył czarnej magii. Każdą maskę miał idealnie dopasowaną, choć to właśnie Ślizgon, z którym spędzał sobie czas przy pomniku lwa, którego grzywa realistycznie się ruszała, a łapy były gotowe do ataku. Szkoda tylko, że przedstawiciel tego gatunku nie mógł im pomóc, bo byłoby to naprawdę ciekawym wydarzeniem. Zwierzę, które dostąpiło kamiennego posagu, które zostało uwiecznione za pomocą kunsztu umiejętności rzeźbiarzy oraz magii, nagle zaczęłoby żyć własnym życiem i zwyczajnie... zapomniało o swojej podstawowej funkcji. Felinus uśmiechnął się na wierność, stając pewnie przed wyzwaniem, jakie zostało im postawione; najprościej było chronić własne plecy, dlatego czekoladowe tęczówki, tak doskonale adaptujące źrenicę do światła, co jakiś czas zerkały na Solberga, by upewnić się, czy aby na pewno wszystko jest w porządku. Nie musiał się martwić o to, ale wolał, tak dla spokoju własnego umysłu oraz duszy, która drzemie w nim, a potencjał z niej zamierzał za niedługo odpowiednio wykrzesać. Felinus nie zapomniał, ale przeszło to kompletnie na inne tory, przechodząc w chwilowy stan nieświadomości; chciał pobyć sam, a jednak najlepszym lekarstwem, mimo wcześniej przyjętych przez siebie i utartych w bezkres schematów, było oddanie się głupotom z Maixmilianem. I tak oto skończył z narzeczonym oraz niesamowicie zauważalną w obrębie całego Hogsmeade zabawą, do której ktoś prędzej czy później będzie musiał wezwać. Na razie się tym nie martwił, a zamiast tego zajął się nokautowaniem kolejnych band niebieskich istot, aby przypadkiem nie dostać od nich czegoś znacznie gorszego. — Zdążyłbyś odprawić ślub, mieć wesele oraz odbyć noc poślubną? — rzucił w jego stronę, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu, który nakreśliły usta na tej zazwyczaj kamiennej mimice. Widać było, że Felinus, mimo swojego wycofania, czasami potrafi nieźle się bawić i zapomnieć o własnych problemach, a tego było mu akurat trzeba. — Kochanie, zaczynam się martwić o twoje zdolności łóżkowe, skoro jesteś taki szybki. — rzuciwszy żartem, rozplaskał na drobną papkę chochlika, który śmignął mu tuż obok ucha, nie mogąc powstrzymać się od widocznego podniesienia kącików ust do góry i tym samym powstania podobnych dołków, jakie ma jego matka. Rzucanie czymś takim, mimo że nigdy sam siebie by o to nie podejrzewał, odciągało go od własnych myśli jeszcze bardziej. — Ja też nie obiecuję. — puścił mu oczko, by następnie zająć się odpowiednio niuchaczami, na które to zerknął do własnej torby. Były to cztery kuleczki, które na razie grzecznie siedziały, bo zwyczajnie zostały rażone wcześniej zaklęciem Immobulus; podejrzewał, że w kwestii szczęścia obydwoje byli takimi samymi kalekami, ale ostatecznie liczyło się to, że wszystkie sytuacje układały się w jedną, logiczną całość. Nawet nie spodziewał się, że rzeczywiście się oświadczy, a Maximilianowi słodkie kulki zwiną pieniądze, zanim jakkolwiek zdoła zareagować. — No proszę cię, przydadzą ci się. Patrz, jak niuchacze się o nie biją. — zawiązał ręce na własnej piersi, by po chwili porazić skupisko chochlików za pomocą wzmocnionej Bombardy, aczkolwiek to powoli stawało się... nudne. Musiał znaleźć coś innego, tudzież skorzystać z własnych umiejętności, by móc coś z nich wykrzesać; nie po to uczęszczał na zajęcia. Po tylu latach edukacji musi wręcz wykazać się posiadaną wiedzą. — Orbis. — rzucając w przestrzeń zaklęcie, świetliste promienie zaczęły pętać chochliki, które poczęły uciekać w popłochu. Każde uderzenie wiązało się z wydostaniem niebieskiej posoki, która następnie zdobiła ziemię, stając się składnikiem odżywczym dla roślin, chociaż, chcąc uniknąć opasłe tomiszcza, chochliki skutecznie zdecydowały się skierować również w jego stronę tomiszcza, poddając obrażeniom lewą rękę, która to spotkała się z krańcem opasłej księgi. Przedmiot skutecznie zdarł skórę i przyczynił się do stłuczenia. — A to skurwiele! — powiedział, zaklęciem unosząc to samo tomiszcze i tym samym, rzucając je dość mocno w stronę wrogów, który następnie zostali zgnieceni. Sam poratował się zaklęciami uzdrawiającymi, by nie pozostać w następnych chwilach wyłączonym z działania potencjalnie na lewą górną kończynę. — To wtedy żadna impreza. — bezceremonialnie uderzył jednego z chochlików za pomocą Drętwoty, tym samym patrząc, jak padają one niczym muchy. Ludzie zdołali zniknąć, chociaż również znalazły się i takie jednostki, które podzielały ich działania. Prawda jest taka, że jeżeli jakiś gatunek zaczyna się niebezpiecznie rozmnażać, to należy go tępić, by nie narobił szkód, a władze Hogwartu, jak i włodarze Hogsmeade, najwidoczniej mieli w dupie rozsądek. Sam Felinus nawet wyciągnął flakonik po wcześniejszych eliksirach z torby, by następnie oczyścić go za pomocą wody i zebrać krew z potencjalnie zbyt natrętnych istot. Powoli fiolka wypełniała się niebieskawą cieczą, zgodnie z jego własnymi zapędami. — Ej, to nie byłby zły pomysł. Należy korzystać póki możemy. — uśmiechnąwszy się w jego stronę, po krótszej chwili wyciskania z antropomorficznych szkodników ostatnich kropel krwi, schował do torby substancję, by tym samym złapać jednego, snującego mu się tuż pod nogami, leniwego niuchacza, którego pogłaskał po brzuszku, by następnie wepchnąć do własnego łupu. Felinus obserwował wymazanego cieczą Maximiliana, który postanowił posłużyć się specjalnymi zapasami posiadanej weny w zakresie tworzenia prezentów i podarków. Obserwował go czujnie, czując pewnego rodzaju uwolnienie od problemów; zobaczenie Puchona w takim stanie, gdy albo co chwilę się śmieje, albo co chwilę się uśmiecha, w szkole graniczy z cudem. To właśnie Maximilian miał okazję zapoznać się z jego tą bardziej puchońską stroną; źle w sumie nie wybrał. Nie podejrzewał, żeby Ślizgon miał ochotę to jakkolwiek wykorzystać, skoro i tak obydwoje mieli coś na pieńku. Nie bez powodu zatem zabijał kolejne chochliki, jak również poddawał się w pełni obserwacji, by potem udawać zaskoczonego i przyjąć tym samym ten niezwykły prezent. Istoty, nabite na małe włócznie, złożone w jeden bukiet, który to związany był wstążką... —Aww, dziękuję, kochanie. Jest prześliczny! — aktorstwo nadal pięknie wyznaczało się z jego słowach, chociaż masakra powoli się kończyła. Felinus czuł się wyjątkowo lekko na duchu, w związku postanowił się skupić na najpozytywniejszych wspomnieniach, które tworzył, by tym samym wycelować różdżkę prosto przed siebie i wypowiedzieć odpowiednie słowa, poprzedzając je odpowiednim ruchem nadgarstka. Musiał się skupić, musiał skorzystać z tej lekcji, na której był tylko połowicznie; oswoić psa, który miał do niego najmniej zaufania. Powoli, ostrożnie, do celu, by nie stać bez jakiegokolwiek postępu i narzekać na samego siebie. Spokojne spojrzenie, przepełnione pewnego rodzaju enigmą, aczkolwiek ostatecznie pozytywne... co złego może się stać? — Expecto Patronum. — wypowiedział, myśląc o tych wszystkich chwilach, kiedy to zapominał o własnych problemach. Nawet teraz, nawet tutaj, udało mu się odciągnąć samego siebie z objęć apatii.
Rzuć k6:
Rzuć k6 na efekt zaklęcia, jakiego użył Felinus. Kostka nie podlega przerzuceniu, niezależnie od posiadanych statystyk.
1 — nic, absolutne zero; może moment zawahania? Albo zły ruch drewnianym patyczkiem? A może złe wspomnienie, do którego chłopak się odwołał? Z końca drewnianego patyczka wydostaje się nicość, która ewidentnie pokazuje, że gdzieś muszą być jakieś braki.
2, 3 — prawidłowa inkantacja spowodowała wydostanie się bardzo nikłej, jasnej energii, która, mimo swojej mgiełkowej postawy, nie mogłaby ochronić przez realnym zagrożeniem. Ale, to jest jakiś postęp, prawda? Tym bardziej, że rzadko kiedy nadarzają się momenty, kiedy Felinus jest naprawdę szczęśliwy.
4, 5 — powoli, do celu - odpowiednie skupienie oraz ucieczka od myśli z przeszłości, która nadal stanowi demony przeszłości, oferują Felinusowi widoczną, mocniejszą poświatę. Może student nie obroniłby się nią aż tak, gdyby zaszła taka potrzeba, co nie zmienia faktu, iż coś udaje mu się z siebie wykrzesać! Postęp jest i jest jednocześnie zauważalny.
6 — patronus nie jest wyraźny; smuga jasnego światła wydaje się kreować jakiś kształt. Jakiś, aczkolwiek można zauważyć w nim pewne cechy zwierzęce, które jednak szybko zanikają i odchodzą w nicość w dość zatrważającym tempie, co nie zmienia faktu, iż... progres, mimo swojej nietypowości, występuje. I to dość spory, jak na pierwszą realną próbę.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Sam nie wiedział jak to się stało, że w ciągu pół roku drugi raz już się zaręczył i to w tym samym parku. Widać w tym miejscu miłość kwitła na całego. Miał tylko nadzieję, że Felek nie ulotni się tak samo jak jego poprzednia wybranka. Był ciekaw, co się dzieje z Tori. -W trzy dni? Nie wiem, czy wesele zdążyłoby się skończyć, ale mordo masz tutaj mistrza organizacji. - Z nocą poślubną na pewno nie miałby problemu, ani jak widać z oświadczynami. Jedyne wesele mogło sprawić mały problem. Max wierzył jednak, że gdyby naprawdę musiał, dałby radę to wszystko ustawić tak, żeby było idealnie. -Nie musisz się martwić. Chętnie udowodnię Ci, jak bardzo się mylisz. - Oczywiście żartował. Co prawda Felek nie byłby jedyny kumplem, któremu Max uległ, ale jakoś nie potrafił sobie tego wyobrazić w tej chwili. Zaręczyny zaręczynami, ale noc poślubna musiała zaczekać. -Nie uważasz, że to nawet miłe, że los podstawił nam takie sytuacje a nie pokazał jak głupio umrzemy? - Trzeba było przyznać, że było to wyjątkowe uprzejme ze strony fatum, że postawiło przed nimi tak sympatyczną sytuację. Może i kradzież pieniędzy nie dorównywała oświadczynom, ale Solberg spodziewał się, że jego przyszłość będzie w jeszcze mniej ciekawych kolorach. Pokiwał tylko z dezaprobatą głową, gdy Felek uparł się by Solberg zatrzymał pieniądze. Nie czuł się komfortowo w takich sytuacjach. Chochliki w wiosce były tak samo wkurwiające jak te, które panoszyły się po zamku. Maxowi powoli kończyły się zabawne sposoby na kończenie ich żywota. Miał jeszcze kilka sztuczek w rękawie. Podczas gdy Felek bawił się w rzucanie książkami i Drętwoty, Max zaczął rzucać na chochliki Glacium. Gdy już miał na ziemi mały lodowy ogródek, po kolei zaczął podpalać każdą chochlikową rzeźbę. -Naucz się w końcu, że ja mam same genialne pomysły. -Puścił Lowellowi zalotne oczko, by następnie najzwyczajniej w świecie dźgnąć jednego chochlika różdżką w oko. Czasem najprostsze rozwiązania były najpiękniejsze. Pokaz jego kreatywności musiał wyglądać niesamowicie, a efekt działań ślizgona na pewno podbiłby nie jedno serce. -Dla Ciebie wszystko, skarbie. - Wyszczerzył się oddając "bukiet" w ręce puchona. Faktycznie chyba nigdy nie widział go jeszcze w takim nastroju. Było to pewnego rodzaju powiewem świeżego powietrza nie tylko w ich relacji, ale ogólnie w życiu Lowella. Max zdziwiony patrzył, jak Felinus rezygnuje z atakowania chochlików i rzuca zaklęcie patronusa. Z różdżki puchona wydobyła się dość mocna poświata, która wystraszyła jednego niuchacza, który postanowił szukać schronienia w torbie Felixa. Tym sposobem, czwarty krecik złapał się sam.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Felinus natomiast nie wiedział o tym, że Max zaręczał się już wcześniej w tym parku. Co prawda nie zmieniłoby to jego ogólnego podejścia do sytuacji, a może tylko rzuciłby dodatkowym komentarzem, nic więcej, aczkolwiek zawsze stanowiłoby element, do którego mógłby się odwołać. Sam w ogóle nie spodziewał się, że tego dnia, że właśnie dzisiaj, po prostu postanowi uklęknąć, znaleźć pierwszego lepszego niuchacza i tym samym podarować go jako pierścionek zaręczynowy Solbergowi; życie ciągle pisze nowe scenariusze, a tym nowym scenariuszem była właśnie ta scena w parku, która i tak starszemu po prostu nie przeszkadzała. No ba, pozwoliła go wyrwać z objęć ciągłego zastanawiania się nad sensem własnych poczynań i czy aby na pewno dobrze robi. Jego obecny humor był na tyle dobry, że nie znajdował w umyśle miejsca na jakiekolwiek melancholiczne podchodzenie do sprawy. — A co, zajmowałeś się kiedyś czymś takim? — może nie mógł go nazwać mistrzem organizacji, bo przecież, jakby nie było, na trzy dni zniknął bez słowa i nawet się nie pochwalił własnymi planami, aczkolwiek ostatecznie liczył na to, że jednak młody będzie mógł wykazać się swoimi zdolnościami w zakresie planowania. Tym bardziej, że określił się jako ktoś, kto zna się najbardziej na tym wszystkim, prawda? Na słowa o udowodnieniu podniósł brwi, ale ostatecznie się roześmiał, nie mogąc powstrzymać samego siebie przed taką reakcją. Naprawdę go to bawiło, nawet jeżeli był to humor niskich lotów, bo po prostu... czuł, że go to rozśmiesza i rozumie kontekst całej sytuacji. — Będę czekał, akurat może mnie czymś kiedyś zaskoczysz. — podniósł kąciki ust do góry, by następnie zamrozić jednego chochlika i go bez problemu rozbić prostym zaklęciem. Jakoś mu to wszystko nie przeszkadzało, no ba - tło chochlikowe idealnie oddawało powagę całej sytuacji, w związku z czym Felinus mógł skupić się jednocześnie zarówno na Maximilianie, jak i umilaniu sobie chwil za pomocą rozwalania tych antropomorficznych stworzonek. A wcale ich ludzka aparycja nie przyczyniała się do tego, by ten zaczął traktować je z szacunkiem. Zastanawiał się, jak to było, kurwa mać, możliwe, że w obu miejscach chochliki i niuchacze postanowiły rozpocząć inwazję i przejąć władzę nad osobami dzierżącymi drewniane różdżki, co nie zmienia faktu, iż musieli po prostu jakoś problemu się pozbyć. Lowell zaczął nawet sobie w duchu dziękować za to, że postanowił pewnego dnia się po prostu przełamać i złożyć zamówienie u Fairwynów, bo patyczek z rdzeniem z serca buchorożca naprawdę się przydawał i wybaczał mu wiele błędów, wyciskając większy potencjał magiczny. Nawet jeżeli nie był stricte przeznaczony do praktykowania OPCM. — Wiesz przecież, jak mi to topornie wchodzi do głowy. Ale, muszę przyznać, że są one oryginalne i ciekawe. — zarzucił, by następnie podnieść w powietrze okoliczną ławkę i tym samym zamienić ją w wodę, jak to zrobił podczas usuwania karykatury Patoła. Wymagało to większego skupienia w związku z czym Puchon naprawdę się tym razem wysilił, a następnie, gdy strumień wody chwycił część niebieskich istot, zamroził go i tym samym obserwował to, jak w kryształach mienią się te upierdliwe insekty. Miły, satysfakcjonujący widok, kiedy to trzymał w szczególności bukiet z nadźganymi na małe włócznie chochlikami we własnych dłoniach. Czego mu więcej do szczęścia było potrzeba? Z różdżki wydostała się natomiast poświata pozytywnej energii, która tak zszokowała okoliczną, puchatą kulkę, która zadecydowała, że doskonałym schronieniem będzie właśnie torba przyjaciela. Wtedy akurat właśnie stracił koncentrację i przerwał zaklęcie, choć mgiełka jeszcze chwilę utrzymywała się w powietrzu. — Wszystko wszystko? — zapytał się, przechylając własną głowę i pozwalając sobie na mimowolne parsknięcie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Dzisiejsze wydarzenie na szczęście odbywało się poza szkołą, gdzie ich ostatnia nierozłączność mogłaby nabrać w oczach niektórych zupełnie nowego znaczenia. Max był ciekaw, czy znalazłaby się w szkole duszyczka, która uważała ten duet za parę. Był praktycznie przekonany, że takich osób było więcej niż jedna. -A zdarzyło mi się już oświadczyć i ohajtać w ten sam dzień. Poza tym, jak widzisz wszystko jest kwestią wyczucia chwili. - Pokrótce podzielił się swoimi przeżyciami, zostawiając jednak szczegóły na inną okazję. Nie będzie przecież psuł zaręczyn opowieściami o swojej "ex". Planować Max naprawdę potrafił pomimo tego, że często po prostu tego nie robił. Wolał żyć spontanicznie i cieszyć się każdą chwilą niż podążać za z góry ustalonym planem. Jego zniknięcie owszem, nie było planowane, a już na pewno nie planował, aby tak się zakończyło. -Zaskoczę Cię jeszcze nie raz, ale może w bardziej prywatnym miejscu. - Max krył w sobie wiele sekretów, których Felek nie był jeszcze świadom. Tak samo, jak puchon skrywał swoje tajemnice przed ślizgońskim kolegą pomimo, że powoli każde z nich odkrywało swoje karty przed tym drugim. -Muszę Ci to chyba zapisać na pergaminie. Albo.... - Szybko walnął Bombardą w kilka najbliższych chochlików, a z ich szczątków, ułożył na chodniku przed Felkiem napis: Solberg to geniusz. Ślizgon był dzisiaj w szczycie formy. Jednak nie tylko on. Mgiełka patronusa przyciągnęła spojrzenie Maximiliana. Nie tego się dzisiaj spodziewał, ale w głębi ducha był naprawdę dumny z przyjaciela, co okazał szczerym uśmiechem posłanym w jego stronę. Zaklęcie wyglądało, jakby naprawdę mogło coś zrobić, gdyby w pobliżu pojawili się dementorzy. -Absolutnie. Powiedz tylko słowo... - Potwierdził, by następnie przeliczyć swoje zdobycze. Udało mu się uchować cztery niuchacze, co uważał za dość duży sukces. Teraz tylko musieli odnieść zwierzaki do Ajaxa, jak to zawsze robili i można było spędzić resztę popołudnia szwędając się po zamku.
//zt x2
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Blaine Jagvarsson
Rok Nauki : VII
Wiek : 21
Czystość Krwi : 90%
Wzrost : 182
C. szczególne : Tatuaż z runą "Jera" na lewym pośladku
Jeden moment. Dwa momenty. I tak naprawdę w jednej chwili, gdy było to już możliwe, Jagvarsson aportował się w miejsce, które docelowo miało być jego miejscem do dzisiejszego spokojnego zajmowania się tym… wszystkim. Czym było to niezwykłe “wszystko”? Niczym szczególnym, ogólnym planowaniem w lekko odległą przyszłość. Nigdy nie myślał kierunkiem “co będzie za dwa lata”, bo znacznie łatwiej było myśleć nad tym “co będzie za dwa miesiące”. A za dwa miesiące będzie kończyło się jego siedem lat w Hogwarcie, gdzie bądź co bądź w jakiś sposób dorastał. Nie tylko przy rodzinie, ale przy ludziach i nauczycielach w tej szkole. Niektórzy w jego mniemaniu byli już tak bardzo przywiązani do murów zamkowych, że nie zamierzali wydostawać się poza nie, pozostając po prostu praktykantami… Albo woźnymi… gajowymi… bibliotekarzami. Bądź co bądź Hogwart dawał jakąś tam stagnację. Której akurat Blaine nie popierał, bo wychowywany był na jednak kogoś, kto żył w ciągłym ruchu. Pełnym faktycznych planów dobiegających do okresu dwóch miesięcy. I jeśli owutemy zamierzały mu pójść dobrze to zapewne będzie nawet i mógł nazywać się studentem. Papierek zawsze było warto mieć, bo potem można było załatwić sobie fuchę, może gdzieś w ministerstwie w jakiejś pracy powiązanej ze smokami - jak w przypadku jego brata - albo innej formie konszachtów z nimi jak na przykład polowanie na nie. To byłoby naprawdę coś i nie walczyłoby z poglądami Jagvarssonów. Cóż… Faktycznie tak sądził, a będąc w pełnym zamyśleniu nie zauważył jak przechodząc obok pomnika Lwa jakieś dziecko, nie… wcielenie samego syna diabła, postanowiło zwymiotować na jego buty i nogawkę. Powolne zaczerwienienie na policzkach miałoby sprawić, że chłopak był tym poirytowany, ale cóż - każdemu się mogło zdarzyć. Nawet spokojnie czekał na to, aż matka uporządkuje dzieciaka i chociaż powie mu coś na przeprosiny. Ależ się, na dupę Merlina, pomylił. Zamiast spokojnie przyjąć na siebie winę za to co zrobił jej mały kaszojad postanowiła zacząć się z nim awanturować. Teraz jego poliki i kark faktycznie się zaczerwieniły bardziej, ale już nie ze zirytowania, ale ze złości. — Gdyby trzymała pani swojego dzieciaka dalej niż metry kwadratowe od innych to ludzkość by chociaż raz uznała panią za wzorową matkę, która jest odpowiedzialna za swoje dziecko, a nie obwiniała pieprzony świat o to, że ktoś go stresuje. Jak się stresuje to trzeba pójść do magipsychologa. — Powiedział jej z warknięciem, żeby zaraz jeszcze zorientować się jak daleko sięgały rzygowiny. No super, dosłownie obejmowały całą nogawkę i kawałek buta. Słyszał przy swoim uchu ujadanie szurniętej Matki-Angielki, która zawsze musiała mieć rację. — Wie pani co? Może niech pani pójdzie z dzieciakiem razem do niego to dadzą zniżkę na trudny przypadek zapalenia pieluchowego mózgu. — Teraz faktycznie na nią warknął. Już miał powiedzieć coś więcej, krzyknąć jakieś złorzeczenie, ale nie… Zrobił co mógł. Teraz jedynie mógł się uspokoić i rzucić na swoją nogawkę zaklęcie Chłoszczyść. Bo oczywiście, kobieta musiała nadal zaczynać swoje trajkotanie. Jakby stado gryfów albo hipogryfów nagle miało się zmaterializować i pomóc jej w podbiciu paru tonacji w głosie. Ugh...
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Westchnęła ciężko, zapinając bluzę. Może i był kwiecień, ale wciąż było niezwykle chłodno. Nie podobała jej się ta pogoda. Niemniej i tak zdecydowała się na spacer po Hogsmeade, bo nie mogła już wysiedzieć dłużej w zamku. Nie mogła się wprost doczekać tego, aż będzie mogła nareszcie zapuścić się nieco dalej niż lokalne lasy. Właśnie przechodziła niedaleko pomnika lwa, gdy usłyszała jakieś zamieszanie. Nie musiało się zbytnio rozglądać, aby w końcu dostrzec postać, która jakoś jej się kojarzyła z zapewne szkolnych korytarzy. Siorbnęła sobie jeszcze odrobinę zakupionej niedawno w jakiejś knajpce zielonej herbaty nim w końcu zdecydowała się podejść do tej kłócącej się gromadki, gdzie z bliska już mogła lepiej rozpoznać obrzyganego do niedawna Ślizgona, który starał się doczyścić swoje szaty. - Wyluzuj. Dzieciak cię zobaczył i mu się cofnęło. Czasami tak bywa - skomentowała, wzruszając ramionami, a następnie zerkając na dalej wykłócającą się madkę Brajanka. Kolejne spokojne siorbnięcie herbatki. - Na pani miejscu raczej bym sprawdziła czy bombelkowi coś nie zaszkodziła. Zepsuta karma czy coś w tym rodzaju. Czy znała się na dzieciach? Ni chuja. Ale znała się na zwierzętach, a to w sumie chyba aż tak rozbieżna od siebie wiedza nie jest, aby nie mogła jej zastosować w tym przypadku, prawda?
Kość na kurczaka z losowego zdarzenia:5 Scenariusz:4
Spacer i rozmowa z Zoe była oczywiście czymś przyjemnym, czymś, czego wypatrywała, choć musiała przyznać, że niesamowicie mocno korciło ją, by zapytać, co dokładnie powiedziała Larkinowi, bo jego listy nie dawały jej teraz spokoju, zmuszając do tego, by poważnie zastanawiała się nad kwestiami dotyczącymi miłości, uczuć i zakochania, co nie było w jej stylu, ani nie było jej do niczego tak naprawdę potrzebne. Wyglądało jednak na to, że siłą rzeczy musiała się z tym zmierzyć, czego żałowała, a dzisiaj na dokładkę przyczepił się do niej jakiś kurczak, który nie chciał dać jej spokoju, zaś jej emocje stały się przez to paskudnie chwiejne. Jeśli wcześniej trudno było wyprowadzić ją z równowagi, tak teraz zdawała się drżeć dosłownie na wszystko, jakby była jakimś, nomen omen, strachliwym kurczakiem. Kiedy zbliżały się do pomniku lwa w miasteczku, Victoria objęła się ramionami, czując, że mimo wszystko jest jej nieznacznie chłodno i nawet lekko pociągnęła nosem, mając dziwne uczucie, jakby ściskało ją w dołku, jakąś melancholią, jakimś pragnieniem, którego nawet nie potrafiła dobrze wyrazić, było to coś, czego zupełnie nie rozumiała i nawet nie wiedziała, jakby miała do tego podejść, ale oczy jej się z miejsca zaszkliły, co było przytłaczająco dziwnym uczuciem, ale wystarczyło zerknąć ledwie kątem oka na kurczaka, by przekonać się, że i z nim dzieje się coś dziwnego. - Chciałabym, żeby było już lato. Może znowu wybierzemy się w jakieś ciekawe miejsce na wakacje? Chociaż sama nie wiem, gdzie mogliby nas zabrać - powiedziała, nieco płaczliwie, przełykając gwałtownie ślinę, starając się powstrzymać ten szloch, jaki nieoczekiwanie narastał w jej gardle, jakby wspomnienia nagle okazały się dla niej zbyt przytłaczające, by w ogóle mogła myśleć o jakimkolwiek nowym wyjeździe. Miała szczerą ochotę walnąć się w sam środek głowy, by sprawdzić, czy to jakoś jej nie ocuci, ale wiedziała, że to właściwie nic nie zmieni, choćby próbowała nie wiadomo jak. Ponownie spojrzała na to dziwaczne stworzenie, które jej towarzyszyło, kontemplując jego, zaraz, lawendowy?, kolor, a potem pociągnęła nosem, uświadamiając sobie, że zapewne kolejne wakacje nie będą tak piękne, jak poprzednie.
— Wyluzuj... Jakby nie wykłócała się jeszcze, że to nie jej wina to jeszcze dałbym temu spokój, ale nie ma za grosz moralności, baba jedna... Co, co jeszcze pani tam dodaje? — Powiedział jeszcze gniewniej Ślizgon, który już chciał powiedzieć, że zaraz zgłosi to do kogoś, że nie opiekuje się swoim bachorem nie tak jak należy, ale zaraz uświadomił sobie, że byłoby to poniżej jego poziomu. Łatwiej było odejść niż szargać sobie nerwy betonem umysłowym, który jedyny obszar jaki potrafił zauważyć to chyba ten, gdzie jego kaszojad nie sprawiał problemu jej. Pokolenie Czarownicy i innych wizzbooków albo wizzengerów. Upadek obyczajów, kompletny. Żadnej kindersztuby nad swoją latoroślą. Ale nic, nic z tego. Jagvarsson już postanowił odejść od niej dalej, ale słyszał jak ta wykłócała się z Mulan, że to nie jej wina, że jej Brajanek spuścił rzygowiny z siebie, bo przecież to Jagvarsson go wystraszył tak wychodząc nagle, a Brajanek jest bardzo strachliwy i się stresuje innymi ludźmi. I to on powinien uważać na to, żeby tak nie skradać się do innych ludzi. Gdyby tylko potrafiła mu się żyłka pokazywać to teraz sama by wychodziła. Już chciał coś dodać, kiedy jednak skupił się na usuwaniu rzygowin. Nie będzie się taboretem umysłowym przejmował. Dokładnie tak uznał.
Pamiętam doskonale, gdy zobaczyłem go po raz pierwszy. Głęboko wierzyłem wtedy, że to gryfońska natura przygnała mnie w to miejsce mimo polecenia nauczycieli, by w czasie naszej pierwszej wycieczki do Hogsmeade nie zbaczać z głównych szlaków rynku. Wierzyłem, bo chciałem wierzyć - wyzbyć się głębiących mi się w głowie wątpliwości, czy aby na pewno szkarłat i złoto mogą być moimi barwami i czy właśnie ja nie jestem pierwszą wielką pomyłką Tiary przydziału. Ten zwykły lew wydał mi się wtedy najznakomitszym dziełem sztuki. Dowodem na to, że nie ma bariery, której Czarodziej nie pokona, skoro jest w stanie zakląć kamień tak, by ten poruszał się z miękkością lwiej grzywy. Całe lata minęły, aż stojąc przed kamiennym lwem w Madrycie zrozumiałem, że prawdziwą sztuką jest przekonanie obserwatora, że patrzy na żywe zwierzę, gdy to wcale się nie rusza. A jednak mimo to, wciąż powracam tutaj w chwilach zwątpienia, wymijając bawiące się na placu dzieci czy zaczepiającą rzeźbę perkę, chętnie odnajdując w sobie tę pewność i tę dziecinną wiarę, że jestem na miejscu sobie przeznaczonym, choćby miało to trwać tyle, co oglądany przeze mnie teatrzyk przedstawiający lwie polowanie. I z przykrością odkrywam, że wykute w kamieniu linie już mnie tak nie fascynują, nie czaruje mnie ich ruch, ani nie interesuje kolejna poza, w jaką ułoży się to kamulcowe cielsko. Zielone spojrzenie przyciąga natomiast zupełnie nowy dla mnie element - odcinający się kolorem od szarości białego monumentu - bukiet kwiatów. Klnę cicho, żałując, że nie mam przy sobie aparatu, zaraz dając się już zachwycić subtelnością rozlanego przez kogoś szkarłatu, gdy kucam na zaledwie sekundę, zaraz podnosząc się z kawałkiem listu w dłoni. Obracam go ciekawsko, od razu wyjmując różdżkę w nieudanej próbie przywołania reszty fragmentów, a jednak jest już za późno i moja wyobraźnia już szaleje od próby stworzenia całej historii na zaledwie kilku znalezionych słowach.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Chyba już powoli tradycją były te jego małe spacerki po Hogsmeade. Musiał trochę przewietrzyć mózg od natłoku wszystkiego dlatego też ruszył w stronę parku. Był słaby. Cholernie słaby i to do tego stopnia, że po drodze zakupił paczkę fajek, która obecnie spoczywała w jego kieszeni, a jeden z papierosów nieświadomie obracał się między palcami ślizgona. Nie odpalał go jednak. Jakieś resztki szarych komórek w nim pozostały i choć strasznie go kusiło, starał się jakoś trzymać. Dotarł w końcu pod pomnik lwa. Ten pomnik, gdzie niegdyś urządził z Lowellem niezłą scenkę połączoną z chochliczą masakrą. Pamiętał dobrze tamten dzień i w zamyśleniu zagapił się na kamienne zwierzę, które wyglądało jakby właśnie szykowało się do ataku. Wciąż nie wiedział, co z tym wszystkim zrobić i raczej dziś miał się nie dowiedzieć, bo zapomniał patrzeć pod nogi i zaliczył spektakularną glebę przy okazji klękając przed jakimś nieznajomym. A przynajmniej tak mu się wydawało, bo gdy tylko spojrzał na tę sylwetkę, a zaraz potem na twarz, żołądek mu się ścisnął. Rowle. Czy on musiał akurat teraz na niego wpadać. I w dodatku tutaj? -Tylko nie wykuj mi tym oka, Amado. Ja to klękam, a Ty na mnie z różdżką? - Zimny uśmiech wykwitł na jego twarzy, gdy zobaczył w rękach mężczyzny magiczny patyk. Nie miał pojęcia po co mu ten gadżet w tej chwili, ale liczył, że go nie użyje, bo sam swój zostawił gdzieś w dormitorium. Jak zwykle zresztą. Dopiero potem, zauważył za Viro plamę krwi i naprawdę nie mógł powstrzymać się od kolejnego komentarza. -Widzę, że nie jestem pierwszy. Błagam tylko żadnych wierszy, bo mam zamiar nękać Twoją dupę dopóki zaświaty stoją otworem. - Podniósł się z ziemi, z ciekawości patrząc to na kwiaty, to na szkarłatną plamę obok nich. Zdecydowanie coś pojebanego musiało się tutaj wydarzyć, bo nie była to krew chochlików, którą sam wielokrotnie w tym miejscu przelał.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
Przewróciła jedynie oczami, gdy usłyszała komentarz Ślizgona, który wykłócał się dalej z matką Brajanka. Huang wzięła kolejne spokojne siorbnięcie herbatki. Naprawdę nie wiedziała czym tu się tak stresować. Jasne gdyby jeszcze byli jakimiś mugolami, którzy nie potrafią sobie od razu wyczyścić ubrań to jasne, ale tak? Jeden ruch różdżką i nie ma kłopotu. - To chyba ty musisz wyluzować, koleś... - mruknęła, a następnie spojrzała na wciąż znajdującą się w pobliżu kobietę z bombelkiem, której posłała nieco wymuszony uśmiech. Tak tylko trochę. - Sam zaogniasz konflikt. Nie słyszałeś frazy 'miej wyjebane, a będzie ci dane'? Dla Mulan naprawdę nie było co się jakoś szczególnie denerwować czy przejmować pewnymi rzeczami. Tym bardziej, że karma wracała czy coś i z pewnością jeśli da żyć innym to inni nie będą jakoś szczególnie wchodzili jej w drogę i nie zaczepiali bez powodu... I właśnie w tym momencie wszechświat postanowił jej udowodnić, że było zupełnie inaczej. - TY CÓRO KORYNTU! - zabrzmiał jakiś niezwykle agresywny głos. - Ty podła ladacznico! Gryfonka naprawdę nie sądziłaby, że te słowa skierowane były w jej kierunku, gdyby nie to, że krzycząca niewiasta znalazła się tuż przy niej i sprzedała jej najzwyczajniej w świecie plaskacza. Przez chwilę Huang wpatrywała się w nieznajomą, cały czas starając się zarejestrować co się właśnie stało. Gdyby nie piekący ból w prawym policzku nie byłaby nawet pewna tego, czy to wszystko stało się naprawdę. - Jak mogłaś to zrobić? Bawi cię odbijanie facetów innym kobietom?! Co do kurwy? Ewidentnie babka pomyliła ją z kimś innym, ale w sumie to nie byłby pierwszy raz. Cały czas zdarzało się, że ktoś brał ją za jakąś inną laskę tylko dlatego, że przecież wszystkie Azjatki wyglądają tak samo... Żeby było zabawniej to ona miała problem z rozpoznawaniem ludzi i właśnie naprawdę mocno pracowała nad tym, żeby przypomnieć sobie czy może jednak faktycznie nie znała skądś tej kobiety choć była naprawdę pewna tego, że nikomu żadnego faceta nie odbiła.
Obracam fragment liściku w dłoni, przyglądając się mu z obu stron i dostrzegając dwa różne charaktery pisma przez chwilę zamyślam się nad tym, czy przypadkiem nie trafiłem na miejsce, w którym zostało rzucone zaklęcie Sensum Divisio w połączeniu z jakąś dziwaczną (a przez to fascynującą!) obietnicą. Z fantazji o kształcie zawartego paktu wyrywa mnie nagły gwałtowniejszy ruch i upadek, którego oczywiści instynktownie nie próbuję powstrzymać, a wręcz odskakuję to pół kroku w tył z różdżką wycelowaną prosto w Ciebie - jak się okazuje - nie napastnika, a ofiarę losu. - Och na spleśniały sprzęt Merlina, znowu Ty, Amado? - wzdycham dramatycznie, opuszczając swoją patykową broń, próbując nie myśleć o tym, że sekundy dzieliły mnie od przemienienia Cię w zwierzątko futerkowo, co z pewnością w teorii pomogłoby mi się Ciebie pozbyć, a jednak jednocześnie wciąż istniała zbyt duża szansa, że zakochałbym się wtedy w Twoich rozczulających zwierzęcych oczyskach. - Wyjaśnijmy sobie coś - zaczynam od razu, wracając ten krok ku Tobie, a więc nie tylko ściszając głos, ale też znów celując w Ciebie nie różdżką, a bezbronnym palcem, który miał być tylko metaforą starczego ostrzeżenia. - Okłamałeś mnie, to po pierwsze - zaczynam wyliczać, chcąc wierzyć całym sobą, że nawet pijany powstrzymałbym się od prowokowania i bójki, gdybym tylko wiedział, że mam do czynienia z uczniem szkoły, w której zamierzam pracować. - Po drugie, to masz się do mnie zwracać zgodnie z moim stanowiskiem i niezależnie od tego co sobie uroiłeś, nie mamy żadnego powodu do ponownego spięcia - dodaję, wycofując się już krok w tył, samemu orientując się, że moja gotowa do ataku poza mogłaby sugerować coś innego. - A po trzecie to TO - zaczynam znów od razu, dłonią wykonując okrężny ruch w stronę przelanej krwi i bukietu - nie jest moje dzieło - doprecyzowuję, odwracając się już przodem do pomnika, pozwalając zielonemu spojrzeniu opaść na przywiędłe już kwiaty, musząc pokiwać głową w drobnym uznaniu. - A szkoda, bo cholernie to dramatyczne i chciałbym wiedzieć o chodzi.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Specjalnie nie przejmował się wycelowaną w niego różdżką, choć zapewne powinien. Sam obecnie był przecież bezbronny, a najmniejszy uraz mógł skończyć się naprawdę nieciekawie. Zachowywał jednak zimny spokój, czekając z niecierpliwością na reakcję swojego "wybranka" -Jak miło, że nie tylko ja tęskniłem. - Przewrócił oczami z ironicznym acz nieco rozbawionym tonem głosu. Ciągnęło go, by ponownie sprowokować asystenta, a jednocześnie w środku walczył ze sobą, próbując zachować się rozsądnie. Choć raz w życiu. Niezbyt mu to może od początku wychodziło, ale nigdy nie jest za późno na zmianę. -Oho...! - Wyrwało się z jego ust, gdy Rowle oznajmił, że chce coś wyjaśnić. Bardzo był ciekaw, dokąd ta rozmowa może zmierzać, choć zapewne się domyślał. Założył więc ręce na piersi, uniósł lekko brew ku górze i w milczeniu słuchał tego, co ten miał mu do przekazania. -Po pierwsze to nie, nie okłamałem Cię. - Zaczął, gdy Viro w końcu skończył swoją wyliczankę. Miał zamiar odpłacić się podobnym formatem. -W tamtym momencie nie byłem Twoim uczniem i technicznie rzecz biorąc nie byłem uczniem Hogwartu. - Zaczął nie mówiąc wprost, że był zawieszony i sam do końca nie wiedział, czy kara obejmowała jeszcze okres ferii, czy też nie. -Po drugie, zdecydowanie nie będę Cię tytułować szanownym asystentem bo ani Cię nie szanuję, ani z tego co wiem nikomu w niczym nie pomagasz. - Nie potrafił jednak powstrzymać tej ironii, którą ociekała jego wypowiedź. Nie mógł nic poradzić na to, że koleś go wkurwił i to dość porządnie, a do tego obecnie, gdy wspomnienia zawalały go w zastraszającym tempie, nie do końca był mistrzem panowania nad emocjami. -Kto powiedział, że to ponowne spięcie? - Rzucił mu dość jednoznaczne spojrzenie. Faktycznie od tamtego czasu raczej nie wchodzili sobie w drogę, co nie zmieniało faktu, że to jak Rowle potraktował Felka niezmiernie go wkurwiało. Do tego Solberg nie widział powodu udawania, że ma do niego choć resztki szacunku teraz, gdy i tak był na wylocie ze szkoły. Pytanie tylko, czy asystent był już tego świadom, czy też jeszcze nie. -Dobra, tu mnie masz, bo to miejsce zbrodni mnie też fascynuje. - Przyznał, wciąż beztrosko zwracając się do niego na "Ty". Cała ta sceneria mogła mieć za sobą naprawdę wiele ciekawych historii, które nagle pojawiły się w głowie młodego ślizgona i był ciekaw, która z nich była tą najbliższą prawdzie. -Masz jakiekolwiek poszlaki, co mogło się tu wydarzyć? - Cynizm ustąpił, a zamiast tego w głosie Maxa pojawiło się szczere zaciekawienie, gdy spoglądał na pergamin, któremu Jasper dokładniej się teraz przyglądał.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Kto nie słyszał o tym słynnym przedstawicielu i królu sawanny - lwie. Trafiasz do niego bez większego problemu, a ten leniwie spogląda na Twoją sylwetkę, zastanawiając się nad tym, jakie kroki teraz podjąć. Zjeść coś? Położyć się? Ślepia istoty nie pozostawiają złudzeń, że miejsce, do którego trafiłeś, otacza specyficzna aura.
Kod do umieszczenia na początku każdego postu:
Kod:
<zg>Znalezienie manekina:</zg> k6 <zg>Uleczenie:</zg> k100 (jeżeli dotyczy) <zg>Zdarzenie losowe:</zg> k6 <zg>Ilość przerzutów:</zg> x/y <zg>Suma punktów:</zg> xx <zg>Ilość znalezionych manekinów:</zg> xx
Rzuć kostką k6, by przekonać się, czy udało Ci się odnaleźć rannego manekina!
nieparzysta — nie wiesz, czemu tak się dzieje - może los zwyczajnie Cię lubi - w związku z czym lew leniwie wskazuje łapą miejsce, w którym to znajduje się potencjalny jegomość. I rzeczywiście - kiedy to postanawiasz podejść bliżej, zauważasz, że za drzewem jest schowany i ukryty za pomocą zaklęć jeden z fantomów. Gratulacje!
parzysta — krążysz naokoło, ale nie dostrzegasz niczego szczególnego. Lew jedynie leniwie uderza swoim ogonem o kamienną posadzkę, spoglądając z zaciekawieniem na to, co robisz, aczkolwiek niczego szczególnego nie zauważasz. Może po prostu nie masz dzisiaj szczęścia?
Druga kostka — leczenie manekina
Rzuć kostką k6 na obrażenia i k100 na sukces leczenia.
Każde 10 pkt z Uzdrawiania uprawnia do jednego przerzutu kości k100. Liczy się ostatnia, wylosowana kostka!
k6 - obrażenia:
1, 5 — manekin posiada ślad po ugryzieniu zwierzęcia - nie do końca wiesz, z jaką istotą miał do czynienia przedmiot imitujący ludzki organizm, co nie zmienia faktu, iż wymaga zaleczenia. Tym bardziej, że rana jest w okolicy brzucha i została paskudnie zanieczyszczona.
2, 6 — czy manekin może mieć własną wolę? Najwidoczniej tak, bo samemu jęczy podczas badania, gdy podnosisz jego głowę. Pod nią - no cóż - dużo krwi. Czyżby ktoś mu uderzył czymś ciężkim w tył głowy? Tego nie wiesz, aczkolwiek pozostajesz świadom powagi urazu, który postanawiasz zaleczyć.
3, 4 — podczas prostego badania palpacyjnego wychodzi na to, iż biedny fantom ma do czynienia z połamanymi żebrami. Niby nic szczególnego, ale nadal - utrudnia mu to niezwykle mocno oddychanie, powodując za każdym razem ból. Podczas transportu będziesz musiał szczególnie uważać!
k100 - leczenie:
Uwaga: W przypadku nieprzychylnych kości (nieudanych) możliwe jest wezwanie albo @Huxley Williams, albo @Felinus Faolán Lowell. Wówczas proszę o oznaczenie w poście! Za skorzystanie z pomocy gwarantowane są dodatkowe punkty [ +5pkt ]
1 - 30 — kompletnie nie radzisz sobie z dolegliwością, z którą ma do czynienia fantom; może powinieneś spróbować innej metody, niż tą, którą obrałeś? Nawet jeśli - nie udaje Ci się go odpowiednio uleczyć, zaklęcie nie działa, różdżka odmawia posłuszeństwa... lub zwyczajnie nie masz doświadczenia. Najlepiej będzie zabrać go na miejsce zbiórki... albo wezwać pomoc.
31 - 50 — nie jest źle, ale też, nie jest dobrze - coś tam robisz, ale nie za wiele, albowiem różdżka odmawia trochę posłuszeństwa bądź po prostu... nie masz dzisiaj głowy do tego? Coś tam Ci świta pod kopułą czaszki, ale nadal to nie jest to, z czego czułbyś się zadowolony. Zabierasz manekina na miejsce zbiórki z drobnym bonusem. [ +5pkt ]
51 - 70 — idzie Ci całkiem dobrze leczenie manekina - stosujesz mniej lub bardziej zaawansowane zaklęcia, w zależności od własnego doświadczenia, w związku z czym udaje Ci się mu udzielić pierwszej pomocy - może z drobnymi błędami? Zanosząc manekina na miejsce zbiórki, możesz być pewien, iż ten przynajmniej będzie z tychże usług zadowolony. [ +10pkt ]
71 - 90 — kompleksowo zaleczasz swojego biednego pacjenta, oferując mu tym samym całkiem przyzwoitą opiekę. W zależności od urazu oczywiście, ale nadal - udaje Ci się osiągnąć zamierzony efekt bez większego wysiłku. Dodatkowo prawidłowo zabezpieczasz biedny fantom do transportu. [ +15pkt ]
91 - 100 — perfekcyjnie opiekujesz się pacjentem, nie popełniając żadnego błędu. Nie ma co się tutaj rozpisywać - uzdrowiciele na pewno byliby dumni z takiego członka w ekipie! [ +20pkt ]
Trzecia kostka - zdarzenie losowe
Rzuć kostką k6, by dowiedzieć się, jakie zdarzenie losowe miało miejsce!
1, 2 — lew spogląda w Twoje ślepia z zaciekawieniem, jakoby chciał tchnąć w nie cząstkę magii. Nim się obejrzałeś, a podszedłeś na tyle blisko, iż przy dotknięciu posągu odczułeś przepływ dziwnej magii. Nie było to jednak niemiłe doświadczenie, wręcz przeciwnie; lew po tym rozłożył się wygodnie, dając się pomiziać po kamiennej grzywie. Gratulacje! Otrzymujesz jeden dodatkowy przerzut.
3, 4 — idziesz, idziesz, idziesz i nagle... potykasz się! Nie zauważyłeś zwyczajnie wystającego kawałku kostki brukowej, w związku z czym zaliczyłeś glebę na kolana. Poza obdartą skórą, no cóż, nic szczególnego Ci nie dolega. Może warto zaleczyć ten uraz? Albo kogoś poprosić o pomoc? [ -5pkt ]
5, 6 — nic szczególnego się nie dzieje i nic nie przykuwa zbytnio Twojej uwagi; skupiasz się na czynnościach polegających na znalezieniu manekinów, które to zostały pozostawione samopas.
Ostatnio zmieniony przez Felinus Faolán Lowell dnia Czw 24 Cze - 13:45, w całości zmieniany 1 raz
Jest w Tobie coś, co sprawia, że mam ochotę krzyczeć z bezsilności. Nie jestem pewien dlaczego nagle stałeś się dla mnie chodzącym dowodem na to, że nie poradzę sobie w Hogwarcie, a jednak, wbrew sobie, gdzieś głęboko czułem, że gdybym tylko potrafił zapanować nad Tobą, wszystko magicznie by się zmieniło. Problem w tym, że nawet gdy stawiałem Ci zupełnie podstawowe warunki, Ty tak beztrosko potrafiłeś splunąć mi nimi w twarz, jakby miesiące mojej pracy niczego nie zmieniały. I nie potrafiłem zareagować na to inaczej, niż teatralnym jękiem emocjonalnego bólu, jakbyś swoimi słowami zadał mi prawdziwy cios prosto w serce, którego bicie złapałem zaciskającą się na piersi dłonią. - Ranisz mnie, Amado - marudzę, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Ponowne spięcie, to tylko kwestia czasu, jeśli nie zaczniesz się do mnie odpowiednio zwracać - zachęcam Cię drobną groźbą bez pokrycia, bo i teraz, gdy już wiem, że jesteś uczniem, nieszczególnie mogę sobie pozwolić na jakiekolwiek ręko- czy różdżkoczyny. - No, śmiało, powtórz za mną: P r o s z ę P a n a. Może być z przekąsem, byle formułka się zgadzała - ciągnę dalej, wczuwając się w rolę nauczyciela, a więc i dając Ci drobną lekcję, może nieco jeszcze bocząc się za tą palącą mnie do żywego uwagę, że nikomu nie pomagam. W końcu nie mogłem do końca wierzyć w to, że nawet Camael by temu zaprzeczył. - Mhm, mamy najdoskonalszą z poszlak - przytakuję, szybko włączając Cię do tej zagadki, bo i zupełnie nie mając pojęcia co się dzieje, mogąc trzymać tylko kciuki za to, że Ty lepiej połapiesz się w sytuacji, dzięki czemu i ja dotrę do prawdy. - Słowa - doprecyzowuję więc, jak na pisarza doceniając moje narzędzie pracy, dziecinnie prostym Geminio kopiując skrawek pergaminu, by podać Ci jeden z egzemplarzy. - To chyba jakaś przysięga. Znasz się na kwiatkach? Może ich rodzaj ma znaczenie symboliczne - ciągnę dalej, kucając, by bez problemu ściągnąć palcem niezaschniętą jeszcze kroplę krwi z ziemi, tryumfalnym "A-ha!", oznajmiając, że odkryłem właśnie coś interesującego i zaraz już pokazuję Ci tę roztartą plamę szkarłatu na mojej dłoni, jakby samo zerknięcie miało Ci wszystko wyjaśnić. Oczywiście patrzę się przy tym na Ciebie wyczekująco, jakbyś miał tylko głośno powiedzieć to, co i ja sobie myślę, tak naprawdę mając zupełną pustkę w głowie.
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Taki już był urok Solberga, że potrafił wprowadzić każdego ze sprawujących nad nim mniej lub bardziej bezpośrednio opiekę w konsternację, czy aby na pewno znaleźli się na właściwym miejscu. Ślizgon dał nieraz w kość kadrze i mało kto naprawdę potrafił z nim rozmawiać. W końcu nawet z Huxem jakoś udało mu się doprowadzić do niewielkiego spięcia, a przecież profesor uzdrawiania raczej nie miewał wrogów wśród uczniów. A wszystko to przez głupie ferie. W tej chwili jednak Solberg średnio przejmował się relacjami między nimi. Nie widział powodu, by nagle odmienić to, co się wydarzyło. Nie pałał niczym zbyt ciepłym w stosunku do Jaspera i nie oczekiwał niczego takie z jego strony. Ta chora gra w pewien sposób nawet go bawiła. -Czyli jednak masz jakieś uczucia. - Odpowiedział złośliwie, prychając tylko na jego teatralny jęk. Jakby to miało cokolwiek zmienić. -W takim razie warto się na nie przygotować, bo na pewno nie zacznę się do Ciebie tak zwracać. - Nie ustępował, bo i czemu by miał. Koleś był pewnie tylko kilka lat starszy i jeszcze nawet nie podjął dobrze pracy w Hogwarcie a już wdał się w bójkę z uczniem. -Na szacunek trzeba sobie zasłużyć Rowle - Specjalnie zaakcentował jego nazwisko, by tym bardziej podkreślić to, gdzie ma te wszystkie tytułu i inne oficjalne gówna. Wyglądało na to, że asystent nie miał pojęcia o tym, że Max za rok przestanie być widywany w tych murach, bądź najzwyczajniej w świecie nie dopasował nazwiska do twarzy, a ślizgon nie miał zamiaru wyprowadzać Viro z tej nieświadomości. Nagle jakby wszystko się zmieniło i stali tam we dwójkę niczym Sherlock i Watson, próbując rozwiązać krwawą zagadkę. obecną przed ich oczami. Solberg wziął do ręki skopiowany pergamin i przyjrzał mu się lepiej, nieco zdziwiony słysząc pytanie Rowle`a. -Nie powiem, że się znam, ale kiedyś robiłem małą analizę, można spróbować coś wyczytać. - Przyznał, bo choć sam się niezbyt interesował czytaniem z kwiatów, pamiętał jak szkolny gajowy kiedyś mu w tym pomagał i cała ta wiedza nie uciekła z jego głowy. -Brawo, znalazłeś krew. Albo przynajmniej coś, co tak wygląda. - Przewrócił oczami, bo choć na moment zrobiło się luźniej, nie potrafił podejść do tego bez cienia ironii. Odruchowo miał ochotę wsadzić sobie substancję do ryja, by potwierdzić swoje przypuszczenia, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. -Umiemy stwierdzić, że to ludzkie? - Postanowił podejść do tego bezpieczniej i logiczniej. Nie było co zakładać z góry, bo mogli dość łatwo wprowadzić się tym samym w błąd.
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Drake Lilac
Rok Nauki : III studencki
Wiek : 20
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 218 cm
C. szczególne : Bardzo wysoki i barczysty. Praktycznie cały czas nosi na palcu pierścień tojadowy - tak na wszelki wypadek.
Znalezienie manekina: 4 Uleczenie: - Zdarzenie losowe: 4 Ilość przerzutów: 0 Suma punktów: 0 Ilość znalezionych manekinów: 0
Pomnik lwa, który stał w parku był miejscem, które odwiedził jako pierwsze poszukując manekinów. Dosyć lubił ten gatunek. Zwłaszcza że był w herbie jego domu i przy okazji był jego patronusem. Rozglądał się uważnie szukając manekina, który mógł leżeć gdzieś tu porzucony. Szkoda jednak że nie postanowił co jakiś czas patrzeć pod nogi. Kiedy tylko wpadł na wystający kawałek kostki, zacnie się wyjebał na kolana i lekko zranił. Nie zareagował jakoś szczególnie, bo do bólu był nieco przyzwyczajony. Nie znaczyło to jednak że nie bolało. Mimo to raczej nie miał zamiaru wzywać Felinusa albo profesora żeby mu z tym pomogli. To były tylko otarcia, a on jeszcze trochę godności w sobie nosił. No, skoro bruk boleśnie go już poinformował o tym że manekina tu nie znajdzie, poszedł szukać gdzie indziej.
/zt
Maximilian Felix Solberg
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 21
Czystość Krwi : 50%
Wzrost : 194 cm
C. szczególne : leworęczność, Znak zorzy w postaci czerwonej kreski na palcach lewej dłoni, tatuaż kojota na lewym ramieniu,tatuaż fiolki z syreną i sroką na lewym przedramieniu, Telepatyczne połączenie z Brewerem
Znalezienie manekina:parzysta Uleczenie: - Zdarzenie losowe:4 Ilość przerzutów: 0/2 Suma punktów: 30pkt Ilość znalezionych manekinów: 2
No i dotarł do ostatniej lokacji. Lokacji, którą bardzo dobrze znał i z którą miał naprawdę ciekawe wspomnienia. Nie zdziwił się więc, gdy tak szedł obok pomnika i nagle potknął się o jedną z kostek brukowych, lądując na kolanie, które od razu sobie zdarł. -KURWAAAAA! - Jęknął odruchowo, po czym usiadł na dupie, by obejrzeć szkody. Nie było tragicznie, choć rana oczywiście piekła. Wyjął różdżkę i zamiast manekina zaczął opatrywać samego siebie. Niespecjalnie chciał dostać jakiegoś zakażenia, czy innego gówna, jakie mogło się tu czaić. Gdy już po ranie nie było śladu podniósł się z chodnika, wziął dwójkę swoich pacjentów i wrócił na miejsce zbiórki.
//zt
______________________
I thought that I could walk away easily But here I am, falling down on my knees
Irvette de Guise
Wiek : 23
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 172cm
C. szczególne : Burza rudych włosów, piegi, lawendowy tatuaż za lewym uchem, krwawa obrączka na palcu
Znalezienie manekina:3 Uleczenie:5,22 > 58 ślad po zwierzęciu Zdarzenie losowe:3 Ilość przerzutów: 0/1 Suma punktów: 30pkt Ilość znalezionych manekinów: 4
Miała już kierować się na skwer, gdy w okolicy pomnika lwa dostrzegła kolejnego manekina. Dość pospiesznie ruszyła w jego kierunku, co było bardzo na jej niekorzyść, bo potknęła się o coś i wylądowała na kolanie rozdzierając rajstopy. Syknęła lekko, czując pieczenie z rany, ale nie miała zamiaru się dłużej nad tym rozwodzić. Przy pomocy prostych zaklęć opatrzyła sobie ranę i już leciała znowu do leżącej kukły. Pacjent zdawał się być w kiepskiej kondycji. Wyglądało na to, że zaatakowało go jakieś zwierzę. Ruda dwoiła się i troiła, by doprowadzić go do porządku szczególnie, że rana wyjątkowo mocno się paprała. Wysiłek ślizgonki nie był idealny, ale zdecydowanie skuteczny, więc i tego pacjenta dołączyła do reszty gromady by w końcu móc bez stresu udać się na skwer, gdzie czekał na nią puchon wraz z profesorem.
//zt
______________________
A star becomes a sun, under the pressure of darkness.
Mulan Huang
Wiek : 21
Czystość Krwi : 100%
Wzrost : 176cm
C. szczególne : niewielki tatuaż z przodu lewego barku, zmieniający kolor poruszający się tatuaż chińskiego smoka na niemal całe plecy, runa jera na lewym boku na wysokości żeber, ślad po zaklęciu Agere na prawym przedramieniu, często zmienia kolor włosów oraz korzysta z magicznych i barwiących soczewek
||LABMED Znalezienie manekina:nieparzysta Uleczenie:41, obrażenia 2 Zdarzenie losowe: 5 Ilość przerzutów: 0/0 Suma punktów: 5 Ilość znalezionych manekinów: 1
Cóż zawędrowała aż w okolice pomnika lwa. Całkiem znajomy widok. Lubiła nawet tę rzeźbę, przy której przystanęła na chwilę, starając się zdecydować o tym, gdzie dalej powinna się udać. I wtem zauważyła jak rzeźba wykonuje jakiś ruch łapą. Co do... zaczarowane to li czy ją pojebało? Obie opcje były całkiem prawdopodobne. Mulan postanowiła niczym przeciętna bohaterka horrorów pójść w kierunku, który wskazał jej pomnik i takim oto cudem natrafiła na jeden z manekinów. Wowowo. Całkiem przekonująco on wyglądał. Znalazła się tuż przy jego boku i chciała najpierw podnieść mu głowę, ale ten jedynie zaczął jęczeć, a w dodatku ubrudziła sobie jeansy krwią.Krwią... dużo jej było. Gnojek krwawił z głowy. Wyglądało na to, że pierwsze tym musiała się zająć. Sięgnęła po różdżkę. Naprawdę nie wiedziała na ile zda się jej pomoc. Postanowiła rzucić vulnus alere i zobaczyć jaki będzie tego skutek. Jak nie wyjdzie to najwyżej spowolni krwawienie i zabandażuje łepek. No... wyszło jej to wszystko dosyć pokracznie, a fantom się przy tym najęczał, ale po jakimś czasie był już pacjentem, który przeżył jej opiekę i mógł wyruszyć z nią w dalszą drogę.
z|t
Felinus Faolán Lowell
Wiek : 25
Czystość Krwi : 25%
Wzrost : 178
C. szczególne : Na prawej dłoni nosi Sygnet Myrtle Snow i Pochłaniacz Magii. Spokojne spojrzenie, łagodna aparycja.
Obchód był czymś naturalnym - czymś, do czego nie musiał się przymierzać, gdyż wewnętrznie wiedział, jak powinien zwracać uwagę na bawiących się uczniów i jak rozłożyć własną uwagę w taki sposób, by nikt nie pozostał ewentualnie poszkodowany. Podróżując tak, kiedy stukot kroków przedostawał się do jego własnych uszu, a płuca odetchnęły świeżym powietrzem, powoli się zamyślał. Różne myśli muskały go pod kopułą czaszki i nie były one negatywne. Prędzej oddawał się temu, co go najbardziej interesowało. Nie stresował się tym, że musiał zwracać uwagę i był odpowiedzialny za uczestników, gdyż nie był to pierwszy raz, gdy organizował zajęcia z Laboratorium Medycznego na świeżym powietrzu. Momentalnie stęsknił się za kompleksem botanicznym, gdzie panowała odpowiednia (jak dla niego) temperatura, jak również mógł wówczas skorzystać z uroków zbiornika wodnego, idąc swobodnie poprzez wyznaczoną wcześniej ścieżkę. Tutaj ta pozostawała pod znaczącą kontrolą kostki brukowej, która, jak zauważył, nie do końca była równa. I miał okazję się swoiście wywalić, tuż po sekundzie od zarejestrowania tego faktu pod kopułą czaszki, lądując nonszalancko na ziemi. Kolano zostało obdarte, na co się skrzywił; spodnie się nie rozdarły, ale rana piekła. Nie bez powodu musiał rozciąć materiał i zobaczyć, jak to wygląda - obrażenia były lekkie, choć nieprzyjemne w swych skutkach, w związku z czym różdżka poszła w ruch i z łatwością student zaleczył sobie wynik tego niefortunnego upadku. Po tym - jak żeby inaczej - szedł dalej. Nie było to coś, co odbierało mu zdolność poruszania się. Magia pozwalała wybaczyć drobne błędy, jak chociażby właśnie ten. Z czasem - gdy tak starał się obserwować uczestników zabawy - dostrzegł porzuconego w widocznym miejscu manekina, który musiał zostać zgubiony przez jednego z członków Laboratorium. Spoglądając na niego, wyglądało na to, że ktoś podjął się już wcześniej czynności ratowniczych, ale być może w natłoku wydarzeń po prostu o nim zapomniał. Jęczącego Ziutka zatem uspokoił, odpowiednio zaleczył i tym samym udał się z nim na miejsce zbiórki, kiedy uznał, że obchód został zakończony, a uczniowie raz po raz wracali na wyłożone kostką brukową miejsce, chcąc zdać relację z tego, ile manekinów znaleźli i ostatecznie jakimi czarami z dziedziny magii leczniczej je potraktowali.
Tragedia ludzka zdaje się być widoczna gołym okiem, prawda? Tak spoglądając na nią zwierciadłami Waszych źrenic, z początku zastanawiała. Powodowała chęć odkrycia tego, czym ktoś wcześniej się nie zajął. Okolica wręcz nie pasowała do najbardziej dramatycznych wydarzeń, które mogły zostać przecież wzięte żywcem z jakiegoś horroru. Może to ślady po odgryzionej prawie rok temu uczniowi ręce? Hołd dla poranionego towarzysza? Albo po prostu... czysty zbieg okoliczności? Nie jesteście pewni. Wiele rzeczy zdaje się gromadzić po kopułą czaszki, zmuszając umysł do konkretnych zadań. I jak początkowo się bardzo nie lubiliście, tak właśnie teraz nadarzyła się okazja od losu, by połączyć siły, ażeby rozwiać wszelkie wątpliwości. A tych mogło być całkiem sporo - sami zadecydujcie, jak bardzo się na ten temat zamartwiacie. O ile w ogóle, oczywiście. Spoglądacie na ślady - zastanawiacie się nad nimi jeszcze bardziej, być może intensywniej niż byście to zrobili w normalnych okolicznościach. Pogoda dopisywała, dzieci znajdowały się wokół fontanny niewzruszone Waszym pięknym, szkarłatnym znaleziskiem oraz kwiatami, które owinięte były w folię florystyczną. Kompozycja kwiatowa nie dawała Wam jednak nic do zrozumienia - ilość kielichów, tudzież ich symbolika, kompletnie nie pokrywały się z możliwością przekazania mniej lub bardziej istotnej informacji. Wiele elementów po prostu nie pasuje i daje Wam to po części do myślenia, ale może chcieliście tak naprawdę dowiedzieć się czegoś więcej? Spoglądając na Wasze starania, trudno jednak odnieść wrażenie, że zostaliście przez tę sprawę wyjątkowo... wchłonięci. Być może dlatego, bo nie na co dzień zdarza się mieć do czynienia z czymś tak intrygującym. Ależ ta sceneria nie pasuje. Radość, optymizm przedzierający się przez czarodziejów, którzy zwyczajnie usiedli na ławkach wykonanych z litego drewna, a na domiar złego - właśnie Wy. Znajdujący się wokół miejsca rzekomej tragedii, którą staraliście się skrupulatnie odkryć. I być może rozwiązać - w zależności od tego, jak udałoby się Wam przez to wszystko przebrnąć.
Kości:
Mechanika
Sami zadecydujcie, czym każdy z Was indywidualnie chce się zająć - badaniem śladów krwi czy może jednak szukaniem dodatkowych poszlak - pełna dowolność. Oboje musicie natomiast rzucić kostką k100, by przekonać się, jak Wam cały ten proces poszedł i czy udało Wam się coś z niego wywnioskować.
Jeżeli zajmujesz się krwią:
Modyfikatory:
1. Każde 10pkt z Uzdrawiania umożliwia Ci albo jeden przerzut, albo doliczenie +10 do końcowego wyniku.
2. W przypadku wykonywania pracy powiązanej z Uzdrawianiem - otrzymujesz +10 do końcowego wyniku.
3. Jeżeli na przestrzeni ostatnich miesięcy wykonałeś jakąkolwiek samonaukę | wziąłeś udział w lekcji / zajęciach pozalekcyjnych z Uzdrawiania, otrzymujesz +10 do końcowego wyniku albo możesz wykonać jeden przerzut.
1 - 30 - nie jesteś w stanie określić w ogóle żadnych aspektów znajdującej się na ziemi szkarłatnej posoki. Nie wiesz, czy to aby na pewno krew, do ust raczej tego nie weźmiesz, a do tego nie potrafisz określić jej świeżości.
31 - 50 - coś Ci się udaje, ale wyjątkowo mało. Zaczynasz mieć wątpliwości, czy to jest w ogóle krew, ale nie jesteś tego w stu procentach pewien. Na pewno barwi otoczenie od kilkunastu do kilkudziesięciu minut.
51 - 75 - stwierdzasz, że ciecz zostaje zbyt długo w swojej pełnej barwie przez tak długi okres czasu. Zaczynasz mieć prawie stuprocentową pewność, iż wcale nie jest to krew, gdyż nie czujesz żadnego metalicznego zapachu. Viro otrzymuje, w związku z Twoimi podejrzeniami, +10 do własnego, końcowego wyniku.
76 - 100 - masz stuprocentową pewność, iż czerwone kapki na ziemi to nie jest krew... a coś innego, co najprawdopodobniej ją imituje. Kto jednak miałby coś takiego zrobić? Viro otrzymuje, w związku z Twoim sukcesem, +20 do własnego, końcowego wyniku.
Jeżeli zajmujesz się dodatkowymi poszlakami:
Modyfikatory:
BRAK
1 - 30 - kret lepiej by szukał dodatkowych informacji niż Ty, serio. Nie zauważasz niczego, co by się przydało w Waszym małym, specyficznym śledztwie. Może nie jesteś wyjątkowo spostrzegawczy? Niezależnie od przyczyny, raczej nie rzucasz ani krzty światła na sprawę powiązaną z krwią i kwiatami.
31 - 50 - przyglądasz się uważnie folii, odczytując z niej nazwę kwiaciarni, w której zostały zakupione kielichy. W sumie, nie jest to kwiaciarnia, a raczej stoisko z nimi. Co prawda starsza pani zwija już interes, aczkolwiek może warto byłoby z nią porozmawiać, kto kupił te kwiaty i dlaczego? Kiedy odwracasz się na bardzo krótki moment, okazuje się, że kobieciny już w ogóle nie ma.
51 - 75 - z folii odkrywasz nazwę stoiska, a do tego masz dziwne wrażenie, że ktoś Wam się bardzo intensywnie przygląda. Nie wiesz, czy to jest Twoja lisia intuicja, ale na pewno nie pozostawia to przyjemnego uczucia i nie możesz od niego uciec.
76 - 100 - zauważasz kręcące się nieopodal dzieciaki, które uważnie się Wam przyglądają, gdy zdołałeś z dekoracji odczytać, gdzie zostało złożone zamówienie. Podstępne uśmieszki i trzymane w dłoniach urządzenia ewidentnie wskazują na to, że nastolatkowie cyknęli Wam parę fotek. Co robicie?