Wypadła z pokoju hotelowego pospiesznie, echo niosło stukot jej eleganckich szpilek po marmurowych posadzkach. Nigdy w życiu nie była ani w Las Vegas, ani nawet w jakimś luksusowym resorcie, więc zachwycała się kunsztownymi, misternie zdobionymi kandelabrami i wielkimi kryształowymi lustrami - choć oczywiście po cichu, pilnując, żeby mieć minę absolutnie nadąsanej krowy, jak wszystkie eleganckie paniusie jakie zdążyła zauważyć od momentu ich przyjazdu. Rzecz jasna potrzebowała na wyszykowanie się więcej czasu niż Cassius, poszedł więc przodem uraczyć się jakimś dobrym drinkiem w hotelowym klubie kiedy ona moczyła się w wannie, nakładała makijaż tak, żeby był ale wyglądał jakby go nie było, perfumowała się, stroiła w biżuterię i swoją wyjściową nową szmatę. Sukienka, którą wybrała na ich noc otwarcia przygody w Nevadzie była dość dyskusyjnej formy. Trudno było powiedzieć, czy bardziej była, czy jej nie było, bo większość materiału z którego była uszyta był w bladym kolorze jej skóry, a to, co nie było przeźroczyste powierzchniowo mogło mieścić się w wymiarach serwetki do nosa. ( przód i tył ) Złożyła zamówienie na ten model specjalnie ze względu na formę imitującą łabędzie oplatające jej skromny to skromny, ale wciąż istniejący biust. Może i wciąż była wychudzonym szpakiem, jednak ubrana w taką szałową kieckę czuła się jak milion dolarów i z lśniącą taflą srebrzystych włosów omiatajacych jej nagie ramiona, jak te milion dolarów przecięła korytarz dzierżąc niewielką torebunię w dłoni i wkroczyła na schody jak gwiazda estrady. Po raz pierwszy od wielu dni, tygodni, kto wie, może nawet miesięcy czuła się… ładnie. Tak po prostu, ładnie. Taka zadbana, odstawiona jak stróż na boże ciało, wypachniona najbardziej kuszącą perfumą, migocząca elegancką biżuterią, szła na spotkanie mężczyzny z którym nie znosiła się rozstawać nawet na ten ułamek chwili jakim było wystrojenie się. Jeszcze kilka miesięcy temu, gdyby ktoś jej powiedział, że będzie się dla niego stroić jak kurka w piórka, dałaby mu pewnie w pysk (jakimś eliksirem na sraczkę) teraz? Teraz nie mogła się doczekać prezentacji, nawet, jeśli uparcie przybierała minę pośredniego znudzenia, małego zainteresowania i zupełnej rutyny w związku ze swoją prezencją. Ominęła kawiarnię w holu i przekroczyła wielkie, ozdobne szklane drzwi, które obłożone jakimś niebywałym zaklęciem transmutacyjnym praktycznie topiły się zjawiskowo i podnosiły na powrót za każdym razem, gdy ktoś próbował przez nie przestąpić. Trudno było się nie zachwycić tym miejscem. Do hotelu prowadziła alejka zaklęta w taki sposób, by mugole jej nie zauważali, a próbując skupić na niej spojrzenie przypominało im się coś niezwykle istotnego. Sam gmach budynku onieśmielał majestatem, z zewnątrz mieniąc się złotem w świetle słońca za dnia i wielobarwnych, nigdy nie gasnących świateł nocą. Przestrzał klienteli będącej gośćmi, a których zdążyła już zaobserwować wskazywał na to, że w tym skrawku świata czarodziejów nikt nie zadaje pytań, nie próbuje oceniać, pewne zasady wciąż istnieją i są przestrzegane wyjątkowo skomplikowanymi zaklęciami, inne? Inne zdawały się nigdy nie mieć racji bytu. Już z daleka dostrzegła jego postać, choć wspierał się o barowy stołek tyłem do niej, to jednak trudno byłoby jej go z kimś pomylić. Jakby jej żołądek na jego widok zrobił fikołka, czego nie robił w sumie nigdy. Na niczyj widok. - Pan tu przyszedł sam...czy na kogoś czeka? - mruknęła zachodząc go od tyłu i dotykając lekko palcami jego pleców.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nachylając się nad eleganckim barem, sięgnął dłońmi przed siebie. Napotykając długimi, bladymi palcami grube szkło, objął je mocno i pewnie. Znajomy zapach alkoholu dobiegł do jego nozdrzy, gdy uniósł napój do ust. Silny smak, gorycz i słodycz mieszające się ze sobą w idealnych proporcjach wypełniły jego usta, topiąc w nich ten niewyparzony język. To był jego trzeci drink. Czekał na nią zdecydowanie zbyt długo, niżby mu się to podobało. Jednakże taka właśnie była prawda. On potrzebował niespełna pół godziny, aby wyszykować się do wyjścia. Brał jedynie szybki prysznic, a potem przystrzygł zarost, wysuszył i ułożył włosy kilkoma niedbałymi ruchami. Zadbał o odpowiedni zapach, gdy skropił się obficie wodą kolońską i wciągnął na plecy i biodra garnitur oraz płaszcz, pierwsze lepsze wyciągnięty z walizki i uprasowane niedbałym zaklęciem. Czy wyglądał imponująco? Pewnie nie. Jedynie dość elegancko jak na człowieka, który całe życie nie potrafił domyć własnych dłoni z setek rodzajów farb, którymi się posługiwał w pracy. Nie dało się jednak odmówić mu jednego. Wiedział jak dobrać spinki do mankietów i wkomponować w całą stylizację odpowiednio kosztowny zegarek. Wypastowane buty lśniły w lekkim półmroku panującym w barze, gdy balansował na palcach i rozsupłał krawat, który dopiero co wiązał i przerzucił go przed ladę. Bynajmniej nie po to, aby nadać tej spiętej stylizacji odrobiny luzu - drażnił go w szyję, gdy przełykał. Materiał, w który się odział był zaskakująco miękki i przyjemny. Garnitur nie był znoszony, tak samo jak płaszcz, na którym próżno było szukać zmechaceń czy kłaczków. Wszystko to było nowe i porażająco kosztowne. Wybrane z całą cassiusową sumiennością, którą on objawiał jedynie w kilku sytuacjach życia codziennego. Jedną z nich było robienie zakupów, a pełna premedytacja w wydawaniu niebotycznych kwot pieniężnych nie była mu obca. Tak samo jak kompletny brak jakiegokolwiek zahamowania względem spożywanych trunków. Czekał, nudził się, oglądał za dziewczętami w kusych spódniczkach. Jak przystało na rozpuszczonego, nowobogackiego dzieciaka czuł się jak pan i władca. Istny król na włościach. Nastolatek wydający rodzinną fortunę celem wpasowania się dekadencki styl wybranego hotelu. Było mu z tym zaskakująco do twarzy. Wyprostował plecy, przysiadając jednym półdupkiem na wygodnym stołku barowym i puszczając szklaneczkę, gdy płyn całkowicie z niej wyparował. Nie musiał nic mówić, barman był czujny. Zjawił się z butelką jeszcze nim zdążył kiwnąć na niego palcami. Dźwięk nalewania dobiegł jego uszu, a potem pojawiło się pytanie. Poznał ją od razu. Nawet nie tyle po głosie czy sposobie chodzenia. W barze wcale nie było aż tak cicho, jak można by się spodziewać po miejscu tak przepełnionym niepotrzebnym blichtrem. Gwar rozmów skutecznie zagłuszał wszystko inne. To przez jej dotyk. Magnetyczny dreszcz, który go przebiegł poznałby wszędzie. Ta jej magia płynąca wartko w jej żyłach niegdyś doprowadzała go do szału. Dziś nie wyobrażał sobie bez niej dnia. - Czekam - odpowiedział mrukliwie, odchylając głowę w bok, aby móc na nią spojrzeć. Nie wiedział czego się spodziewać, ale z pewnością nie mierzył aż tak wysoko. Widział ją w dresie. Widział ją nagą. Widział ją w sukienkach, w linach, ubraną we wstyd. Widział ją w tak wielu niesprzyjających jej okolicznościach, że kompletnie poraziło go to jak potrafi wyglądać, gdy poświęci sobie trochę więcej czasu. Serce na moment mu stanęło. Potem zabiło rytmem nierównym, urywanym, jakby zapomniało, że powinno mknąć naprzód. Przesunął językiem po dolnej wardze, zatrzaskując na niej zęby, gdy zmierzył ją łakomym wzrokiem. Jego intencje były banalnie proste do rozczytania. Ułożył palce na jej biodrze, gdy odwrócił się do niej przodem, nachylając się, aby skraść jej pocałunek. Naparł na jej wargi bardzo wymownie, agresywnie, łakomie. Zatańczył językiem wewnątrz jej ust, palce wręcz wbijając mocno w jej kość. Smakował alkoholem, ona słodką pomadką. Potem się odsunął na długość przedramienia. Zmierzył ją oceniającym spojrzeniem, na dłużej wstrzymując wzrok w okolicach jej skromnego biustu ubranego w łabędzi wzór. Uśmiechnął się bez sarkazmu, ale nie odezwał się. Odebrało mu mowę, chyba po raz pierwszy w życiu.
Potrzebowała tego wyjazdu. Potrzebowałą bardziej, niż chciałaby się do tego przyznać. Po ostatnim pół roku i wszystkich wzlotach i upadkach z jakimi musiała się zmierzyć przy końcówce 2019, wydarzenia z Hogsmeade i załamanie psychiczne Finana Garda były ostatnią kroplą, przelewającą czarę. Decyzja była krótka i szybka - przedłużenie ferii. Zaplątana w ramiona Cassiusa w drodze powrotnej do resortu rzuciła tylko i po prostu, żeby wyjechać. Gdziekolwiek, gdzieś daleko, na drugi koniec świata, do miejsca w którym ich nigdy nie było, kto wie, może do miejsca do którego nigdy nie wrócą. Cassiusowi Swansea można było zarzucić ogrom rzeczy, ale z pewnością nie brak inwencji twórczej. Lądując w magicznej dzielnicy Las Vegas nie spodziewała się Stanów Zjednoczonych. Ba, nie spodziewała się nawet opuszczać Europy! Przygotowania do wyjazdu trwały ledwie chwilę, a jednak okazywało się coraz częściej, że tak naprawdę to niewiele im trzeba, żeby wyłuskać ze wspólnych spotkań zadowolenie. Że nawet nie trzeba łuskać specjalnie, że to wcale nie jest takie trudne. Gdy się odwrócił w jej kierunku zmrużyła jasne oczy w lekkim pół-uśmiechu, starając się wyczytać z jego twarzy wszystko to, na co zwykle nie zdarzało mu się tracić oddechu. Im więcej czasu spędzali w swoim towarzystwie, tym zaczynało jej to przychodzić łatwiej. Akceptowała pewną dysfunkcję jego osoby związaną z nieumiejętnością komunikacji werbalnej, ucząc się coraz precyzyjniej czytać z jego niespecjalnie ekspresyjnej twarzy Pozostawał jednak enigmą równie głęboką, co na początku ich znajomości - choć teraz, zamiast irytować się jego brakiem uzewnętrznionych wzruszeń, pozwalała sobie to w nim uwielbiać. Nie pozostawiał marginesu na jakąkolwiek wątpliwość względem tego, czy kreacja mu się podobała. Choć spojrzenie jego zimnych oczu pozostawało takie samo, żarliwość pocałunku zdradzała rytm krwi szumiącej w jego żyłach. Choć może to alkohol? - Musiałam się naszykować. - powiedziała tonem rozpieszczonej dziuni, wydymając usteczka, uśmiechnęła się jednak obejmując jego ramię i spoglądając za barmanem. Jak już mają się resetować, to przecież nie na trzeźwo - plusem było to, że mogła więcej wydać a kiecke, bo wiedziała, że na alkohol to nie potrzebuje wiele. Jak zwykle zamawiając popisała się swoim wyszukanym i wysublimowanym gustem, delikatnym podniebieniem damy. Zamówiła więc wódkę na lodzie. - Kasyno? - zapytała wdrapując się z kocią gracją na stołek obok Cassiusa. Przy jego wzroście mógł sobie przysiadać półdupkiem, ona mogła co najwyżej kusząco zaplatać dyndające z siedziska kurze nóżki. - Słyszałam w korytarzu kominkowym sieci fiuu, że można tu grać przez trzy dni i nie widzieć światła dnia. - dodała kiedy otrzymała swoją szczodrze napełnioną szklankę. Widząc to już wiedziała, że nie wyjdzie stąd trzeźwa. Zanim zdążyła sprecyzować swoje myśli co do tego co tam zamierza robić przez trzy dni i czy na pewno powinni decydować się na spędzenie ich w kasynie...
Rzuć kością: parzyste - ...podszedł do nich elegancko ubrany mężczyzna. Wyglądał na gościa jak każdy z obecnych w klubie, miał jednak coś w tym niespokojnym spojrzeniu co sprawiło, że Dina odruchowo cofnęła głowę odrobinę w tył. Przyjrzał się jej w sposób, który pozostawiał wiele do życzenia w kwestii dżentelmeństwa i kultury, a przypominał bardziej dzikiego psa obserwującego wjazd paróweczek na talerzu. Nie mówiąc jednak nic wyjął z kieszeni wąską kopertę i położył ją przed Cassiusem bez słowa. nieparzyste - ...podeszła do nich bajecznie odstawiona dama, w powłóczystej, czerwonej sukni z etolą z futra jakiegoś białego stworzenia. Pociągnięte rubinową pomadką usta rozciągnęły się w ponętnym uśmiechu, kiedy od niechcenia, acz ruchem wypracowanym poprawiła miękkie fale kasztanowych włosów i spojrzała przeciągle na Swansea ze stołeczka obok. Wyjęła z torebeczki papierośnicę i wydobywszy z niej cienką cygaretkę chrząknęła nieznacznie, unosząc wypielęgnowane brwi. - Przepraszam, mógłby pan..?
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Trzymał łapę na jej biodrze w sposób niepozostawiający wątpliwości co do tego, do kogo ta rozpieszczona dziunia należała. Szczerze jej nienawidził. Nienawidził jej za to jak piękna potrafiła być i jak często odkrywał to miejscach, w których nie mógł tak po prostu ukąsić ją w szyję i zaciągnąć w pierzynę. Pod tym względem był prosty jak konstrukcja cepa. Widział cycki - dotykał cycków, a teraz widział znacznie więcej, niż jedynie ten skromny biust. Widział szczupłe nogi, zaskakująco wydłużone przez kreację i obcasy. Widział miękkie fale włosów, czerń rzęs okalającą jej magnetyczne oczy. Gryzł się w język, żeby nie powiedzieć jej komplementu, wciąż widząc w tym pewną słabość. Może gdyby byli sami, obawiałby się tego nieco mniej. Teraz mógł wyłącznie zawiercić się na stołku i spróbować się ukryć zainteresowanie, które z łatwością odbiło się w jego niebieskim spojrzeniu. - Jestem z tego niezwykle rad. - Odpowiedział wyłącznie, dopiero wtedy puszczając wreszcie jej biodro, aby mogła zająć także swoje miejsce, chociaż bardzo chętnie zagarnął by ją teraz w swoje ramiona. Ręce go świerzbiły, zacisnął je więc na brzegu lady i na szklaneczce. Napełniała się trunkiem w skandalicznie powolnym tempie. Musiał się najebać. W innym wypadku nie byłby w stanie przyjąć jej w tej kreacji na trzeźwo. Nie, gdy miał przed sobą perspektywę wspólnie spędzonego, miłego wieczoru. Dina musiała nauczyć go samokontroli, ale wypychanie go na początek wprost na wzburzony ocean nie pomagało mu absolutnie nawet w najmniejszym stopniu. - A umiesz grać? - Zapytał, odchylając lekko głowę, gdy arogancki uśmiech wyższości wpełzł na jego twarz. Kochał hazard, kochał ryzyko, kochał wygrywać wysokie sumy pieniężne i kochał kantować podczas tego, a odkąd stał się hipnotyzerem, wydawało mu się to nagle beznadziejnie proste. Swoje pierwsze hipnotyczne sztuczki opierał właśnie o monety, a czymże jest żeton jeżeli nie symbolem monety w wyłożonej dywanami sali do gry? Z kartami było podobnie. Uśmiechnął się szerzej na jej słowa, ratując się porcją whisky, żeby faktycznie się na nich skupić. - To może jednak zostaniemy tutaj? Ja już teraz chyba nie widzę nic innego… - stwierdził, przyznając się wreszcie, że nie może od niej oderwać spojrzenia i faktycznie, przyjrzał jej się trochę zbyt długo, aby jego intencje nie były w tym momencie jasne jak słońce. Niestety, ktoś mu przerwał. Nie zauważyłby jej, gdyby się nie odezwała. Cassius niechętnie odchylił głowę w bok, aby rzucić okiem na ufryzowaną damę w czerwieni. Zacisnął palce najpierw na krawacie, który niedbale przerzucił sobie ponownie wokół szyi, a następnie na różdżce, gdy wyciągnął w jej kierunku nadgarstek, aby podpalić papierosa. - Proszę - odpowiedział na jej słowa z uśmiechem błąkającym się na wargach. Nie powstrzymał spojrzenia, które uciekło mu w kierunku jej potężnego dekoltu, ale jakże mógłby? Jego partnerka wyglądała dziś przepięknie, a jednak kobiece walory zawsze były dla niego niezwykle kuszącym miejscem godnym zawieszenia nań spojrzenia. Nie patrzył tam jednak dłużej, niż to absolutnie konieczne by nacieszyć wzrok. Zresztą, podpalając jej cygaretkę, miał niejako wymówkę. Potem odwrócił się w kierunku swojej własnej piękności, szukając jej dłoni, aby ją uścisnąć i dodać sobie sił - najpewniej - celem koncentracji na właściwym biuście.
Jeszcze wzięłaby i zemdlała gdyby mu się wyrwał komplement, bo choć rzeczywiście odstawiła się tu jak paw tylko i wyłącznie dla niego to głównie po to, by to właśnie spojrzenie spijać z jego oczu, ten mięsień drgający na żuchwie, na palce patrzeć zaciskające się wymownie na drewnie lady, czy kruchych ściankach kryształowej szklanki. Trudno byłoby powiedzieć, że taka reakcja nie sprawia, że kobieta czuje się sześć tysięcy razy bardziej atrakcyjna. Dina choć piastująca szlachetne geny dzikich stworzeń jakimi bez wątpienia były pół-wile całe życie wypierała się swojej urody, obrzydzona tym, że ludzie mogą interesować się spędzaniem z nią czasu właśnie przez cholerną aparycję. Spojrzenie Cassiusa było tym cenniejsze, że niejednokrotnie udowodnił, że musiała się postarać by sprowokować go do obdarowywania taką uwagą, żaden tam urok wili nic mu już nie robił. Chyba... - Cieszę się... - szepnęła pochylając się lekko i niby absolutnie niechcący wspierając dłoń na jego udzie stanowczo zbyt blisko strefy erogennej- Byłoby mi smutno, gdybyś nie był rad. Sięgnęła po szklankę z wódką i wolną dłonią odsłoniła ramię, zgarniając platynowe włosy na plecy. - Tylko durnie nie umieją grać. - westchnęła. Bo była durniem. Oczywiście znała zasady zarówno astroletki jak i barona, ale nie można było powiedzieć, że jakiś z niej wybitny zawodnik. Grała może ze dwa, trzy razy w życiu? Mimo to, należało przyznać, że się dobrali jak w korcu maku, bo tak jak on przymierzał się do wachlowania towarzystwa swoją hipnozą, tak ta mała flądra stawiała na rozpraszanie wszystkich wokół urokiem wili. Trzeba było przyznać, że wpuszczenie ich dwójki na salony mogło być katastrofą dla wielu osób w towarzystwie, jeśli tylko Cas i Dina zdecydują się zmarnować innym życie. Nie mogła powstrzymać leniwego uśmiechu na jego kolejne słowa. Powinna była coś powiedzieć, umiejętności werbalizacji uczuć jednak wciąż miała na poziomie kijanek. Wokół kropek jej źrenic uwielbienie tańczyło hula, ale co z tego, skoro nie umiała go wyrazić werbalnie? Pojawienie się damy w czerwieni zaraz jednak sprawiło, że humorek blondynki skisł jak pozostawione na słońcu mleko i choć chwilę temu skłonna była zgodzić się, by tu jednak zostać, zaraz zmieniła zdanie i zapragnęła natychmiast udać się do kasyna. Było to uczucie idiotyczne, szczególnie, że odwalona jak choinka sprawiała, że lwia część kobiet w pomieszczeniu wypadała zwyczajnie blado, to jednak nie da się ra zakorzenionych kompleksów ot tak sobie wyrwać z umysłu. W czasie kiedy Swansea odpalał damie cygaretkę, z drugiej strony jakby powiało chłodem. Czyżby ktoś uchylił okno?A nie, to tylko Dina uznała za stosowne zmrozić ich dwójkę spojrzeniem! Wzrok jaki posłała kobiecie w czerwieni zaliczał się z pewnością do tej najbardziej spektakularnie nienawistnej palety spojrzeń. - Dziękuję. - kobieta posłała mu uśmiech, jednak nim zdążył całkiem odwrócić się od niej, znów rozkleiła upomadkowae usta- Proszę wybaczyć mi nietakt, ale słyszałam, że rozważają Państwo kasyno. - powiedziała wpatrując się sugestywnie w jasne oczy Cassiusa- Pierwszy raz w Midasie? - zapytała, jakby znała całą klientelę hotelu Midas na pamięć- Może mogłabym zasugerować coś ciekawszego..?
Rzuć kością: parzysta - Dina siedzi cicho nieparzysta - Dina prychnęła, ściskając Cassiusa za dłoń i zmrużyła zajadle oczy mówiąc krótkie, oziębłe: - Nie.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
W zasadzie, nie musiała nic mówić, bo kiedy on patrzył na nią to nie widział wyłącznie świetlistej skóry czy nieskromnego dekoltu sukni ubranego w łabędzie. Obserwował także jej oczy, jej gesty, mrużąc niebezpiecznie własne powieki, gdy dotknęła jego uda. Przykrył jej dłoń swoją własną, mierząc ją spojrzeniem nie tyle pochwalającym jej kokieteryjność, co raczej sugerującym, że każda akcja ma swoją reakcję. Może to był właśnie ten dzień, w którym Cassius miał przekonać się, że tak naprawdę byłby w stanie wziąć ją przy tych wszystkich ludziach, wprost na ladzie skropionej alkoholem, wiążąc jej ręce na plecach samym krawatem? Kto wie co przyniesie ten wieczór. Póki co niósł ze sobą całą falę zaskoczeń i zagadkowych reakcji, których Swansea nie mógł przewidzieć, gdy tutaj wchodził. Kobieta, która ich zaczepiała potrafiła ściągnąć na siebie jego uwagę bez większego trudu. Był artystą, więc zwracał się z radością ku każdemu, kto swoją urodą mógłby zainspirować go do tworzenia. Chłonął spojrzeniem szczegóły jej aparycji, zaś nosem łowił odległą nutę mocnych perfum bijących od jej skóry. Gdyby był tutaj sam, nie wahałby się ani sekundy dłużej. Towarzystwo pięknej, starszej kobiety byłoby mu niezwykle miłym, wręcz pozytywnie pompującym jego rozdmuchane i tak do niebotycznych rozmiarów ego. Przechylił nieznacznie głowę w jej kierunku, łakomie pełznąc spojrzeniem po bladości jej obojczyków. - Owszem - potwierdził po pytaniu damy. Jego uśmiech poszerzył się, ale nie był to szczery wyraz twarzy, wprost przeciwnie. Pozornie w porządku, nosił w sobie judaszowy pocałunek, zdradzający nieczystość jego intencji. Szkoda tylko, że jego partnerka nie mogła go teraz zobaczyć, może wówczas uwierzyłaby w poprawność i klarowność jego intencji, gdy zapytał: - Cóż takiego? Zamieniamy się w słuch. - Był ciekaw. Był autentycznie ciekaw cóż takiego chciała mu zaproponować i nie mógł powstrzymać się przy tym przed delikatnym flirtem, po prostu nie był w stanie. Tak był skonstruowany. Całe życie oglądał się za spódniczkami i kusił na różnorodne sposoby - aparycją, sztuką, pieniędzmi, czasem także i słowem, gdy akurat z gęby nie wylewał mu się rynsztok. A wypowiadać potrafił się wcale nieźle, gdy tylko tego chciał. Zacisnął mocniej dłoń na palcach Diny. Ostrzegawczo. Tylko… dlaczego? Jego niebieskie oczy świdrowały panienkę w czerwieni spojrzeniem, gdy fala hipnozy wyrwała się z niego wręcz go zaskakując. - Niech pani mówi szczerze - przekazał swoją sugestię, ciekaw cóż takiego się za tym kryje.
Igranie z ogniem powoli stawało się niezdrową tradycją łączącą tę dwójkę, przy czy wydawało się, że choć to Dina zazwyczaj dzierżyła bat, którym widowiskowo strzelała w powietrzu, to również ona była nierozważnym cyrkowcem wsadzającym lwu łeb do paszczy. Zdawała sobie sprawę z tego co mówi i robi, ba, powoli uczyła się wyczuwać jego granicę i do którego momentu może się posunąć, żeby się chybotał niebezpiecznie na krawędzi dobrego wychowania - coś w tym było bardzo ekscytującego. Ekscytacji nie było za to w ogóle w jej spojrzeniu, jakim obserwowała kobietę siedzącą zgrabnie jak księżniczka po drugiej stronie Swansea. Wręcz przeciwnie, choć zaczynała się w niej gotować krew powieki opadały jakby ciągnięte znużeniem, a usta pozostawały lekko skręcone w wyrazie dezaprobaty. Próbowała obcej damie sugestywnie dać znać, że się wpierdala jej w pierwszą w życiu prawdziwą randkę i generalnie kaszani atmosferę, więc jak kobieta kobiecie powinna się nie wcinać w interes - ale ta była tak pochłonięta wydymanym swoich durnych rybich ust w stronę Casa, że blondynka aż przewróciła oczami i to tak mocno, że ją zabolało w głowie. Kobieta wydawała się doskonale zdawać sprawę z tego, że rozmawia z kimś, kto takie gierki lubi. Można było wręcz założyć, że tym się zajmowała zawodowo, wypatrywaniem niebezpiecznych dżentelmenów takich jak Cassius i nawiązywaniem z nimi... bliższych relacji. Uśmiechnęła się jednym kącikiem ust i zaciągnęła cygaretką odrywając wzrok od chłopaka. Znała tę grę bardzo dobrze, wiedziała w którym momencie rzucić mu krótkie spojrzenie, w którym oderwać powoli usta od filtra cygaretki, w którym lekko muskając palcami obserwowany przez niego chwilę wcześniej obojczyk zgarnąć pukiel włosów z ramienia. Słysząc jego zainteresowanie Dina zrobiła tak wymowną minę, że szkoda iż on tego też nie widział. Uniosła szklankę do ust i pociągnęła zdrowy łyk wódy, coby nie powiedzieć czegoś, co by mogło im popsuć resztę wieczoru. Całe szczęście, że uścisnął mocniej jej rękę, bo już prawie zaczęła rozważać, czy go tu z tą wypacykowaną flądrą nie zostawić! Kobieta nachyliła się w jego stronę, otoczona woalką waniliowego dymu i kusicielstw spojrzenia spod ciężkich, gęstych rzęs. Uśmiechnęła się do Cassiusa miękko wpadając w jego hipnotyzerską zasadzkę bez stawiania najmniejszego oporu. Wydawała się aż nazbyt chętna do takich sztuczek. - Mamy tutaj klub... dla specjalnych gości. - mruknęła unosząc papierosa do ust i wpatrując w jego jasne, wibrujące magią oczy- Tylko z zaproszeniem. - dodała - Koszt uczestnictwa nie jest niski, ale... - czerwone usta rozciągnęły się ponownie w sugestywnym uśmiechu - ... kto by się przejmował ceną, kiedy czeka taka przygoda. Dina w końcu nie wytrzymawszy cmoknęła ze zniecierpliwieniem i pochyliła się lekko w stronę Cassiusa. Po raz pierwszy jednak od kiedy zdarzyło się im tworzyć parę nie skierowała swojego niezadowolenia jak wiadra pomyj na niego, tylko zdzieliła kobietę ostrym spojrzeniem prosto w twarz. Wyczuwała jednak drobne drżenie magii, jaką posłużył się Swansea i uśmiechnęła leniwie. A więc to tak. - Nacieszyłeś się..? - mruknęła przebiegając palcami po jego ramieniu, jakby pytała, czy dość już się zabawił nowo zdobytą zabaweczką. Co najciekawsze, nie było w tym głosie pretensji, tylko jakaś taka niemal czułość, jakby jej zależało, żeby się nacieszył, żeby dobrze się bawił.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Czasami igranie nie wystarczało. Czasami trzeba było włożyć rękę w paszczę smoka, czasem zabawić się w połykacza ognia, niekiedy w nim zatańczyć. Wszystkie ich wzloty oraz każdy upadek budowały tę relację. Wzmacniały ją. Nawet ta pusta, gorączkowa zazdrość o siebie, jaką nieustannie czuli była rozwojowa, bo w końcu pomagała niektórym z nich zrozumieć co takiego się między nimi dzieje. A działo się wiele, temu nie mógłby nikt zaprzeczyć. Nawet w tak zwykłych chwilach jak drink w barze, przypadkowe spojrzenia, muśnięcia dłonią. Podszyty manipulacją, zamierzał wykorzystać okazję jaka sama wpadała mu w ręce, ale nie do cna. Nie był aż tak zepsuty by niszczyć im ten wieczór, ale może… lekko naruszyć. To były odpowiednie słowa. Kobieta nachyliła się w jego kierunku, a wtedy był już przekonany, że ją ma. Poszerzył uśmiech, pozwalając jej rozwijać myśli bez jednej chwili, w której przerwałby jej tę wypowiedź. Klub dla specjalnych gości, no tak. W końcu byli w Vegas. Wbrew pozorom, Cassius był naprawdę dobrze wychowany. Z towarzyskimi konwenansami radził sobie tak piekielnie gładko, że bez trudu powstrzymał się teraz od parsknięcia śmiechem wprost w tę upudrowaną twarz, chociaż w duchu zaczynał się już trząść z rozbawienia. Szczerze mówiąc, gdyby miał chociaż minimalne pojęcie na temat tego czy Dina gustuje w wieczorach spędzanych we trójkę to nie zastanawiałby się zbyt długo. Teraz jednak za bardzo zależało mu na tym, aby samodzielnie rozebrać ją z tej łabędziej kreacji. Wyprostował się na stołku, aby spojrzeć na „damę” z góry. - Nie, dziękuję. Czeka na mnie dziś przygoda w kasynie. Może jutro, kto wie… - Zawiesił głos, robiąc wymowną przerwę i wciskając w to wahanie w swym głosie jeszcze jedną hipnotyczną iskierkę. Wróci tutaj jutro, był o tym nieomal przekonany. Specjalnie zaszczepiał w niej tę potrzebę. Jeżeli Dina miała się dziś na niego obrazić, jutro skorzysta bez większego szukania. Jeśli zaś uda im się doprowadzić wieczór do końca, będzie miał tę błogą świadomość, że nie będzie ich ścigać po pozostałych aktywnościach… a drinka zawsze można było zamówić do pokoju, nie trzeba było biegać po barach. Czując dotyk na swoim ramieniu drgnął lekko, obracając się w kierunku Diny. Uśmiechnął się jeszcze raz, tym razem w zdecydowanie bardziej bezczelny sposób. - Jeszcze nie - westchnął, jakby to była kolejna niedogodność, której musiał sprostać. Odrobina hipnotycznej magii wciąż tliła się w jego spojrzeniu. Z pełną premedytacją posłał jej resztki w kierunku jego dzisiejszej randki, ale nie powiedział nic, co mogłoby zasugerować jej działanie. Zamiast tego nachylił się nad jej ustami. Złapał zębami jej górną wargę, ciągnąc ją w górę nim nie zaczęła stawiać mu oporu. Wtedy ją uwolnił. - Chodź do kasyna. - Zaproponował, odsuwając się od niej na tyle, aby móc spojrzeć w jej twarz. Potem zsunął się ze stołka. - Mam ochotę nacieszyć się czymś innym. - Oznajmił jeszcze, szczerząc zęby w prowokacyjnym uśmiechu, gdy zostawiał na ladzie kilka galeonów. Dopił jeszcze swój napój, poruszając za kołnierzyk koszuli, która nieprzyjemnie krępowała mu ruchy. Widać było, że zdecydowanie częściej nosił skórę i ćwieki, aniżeli elegancki ubiór. Ścisnął ponownie jej dłoń i zasugerował krokiem naprzód, aby poszli już stąd. O dziewczynie w czerwieni zapomniał kompletnie, nawet się na nią nie obejrzał.
Dina święcie przekonana o swojej nieomylności i bezwzględnej umiejętności popychania go na granicę zapominała z jaką łatwością potrafił obrócić to przeciwko niej. Każdy kij ma dwa końce i zazwyczaj przypominała sobie o tym, kiedy boleśnie obrywała drugim w głowę. Trudno byłoby jej powiedzieć, gdyby ktoś zapytał wprost, czy miała problem z tym by Cassius rozmawiał z innymi kobietami. Zasadniczo żadnego, co ją to obchodziło, prawda? Nic. Kompletnie. A jednak przesuwała się do krawędzi taboretu niemal drżąc w miejscu, jakby miała zaraz okazać się prawdziwą żmiją, wystrzelić ponad jego ramieniem i ukąsić babsko w twarz. Kobieta choć ukołysana hipnozą jak niemowlę do snu wciąż oferowała nieznane. Jedynie interpretacja Cassiusa pozwalała mu zgadywać jakie ten klub oferował możliwości i czy rzeczywiście chodziło o to, co mu jego samczy instynkt podpowiadał. Popalała cygaretkę z nieco nieobecnym wzrokiem, a gdy odmówił skinęła z uśmiechem głową. Myśl o powrocie tutaj jutro zakorzeniła się w jej głowie jak trujący kwiat. Czy jutro okaże się cóż takiego kobieta w czerwieni miała dla niego do zaoferowania? Widząc jego bezczelny uśmiech Dina lekko pochyliła głowę, patrząc na niego z dołu i mrużąc z uśmiechem oczy jak najgorsza z podłych żmij. - No mam nadzieję... - szepnęła.Poczuła jak hipnoza przebiega po jej ramionach delikatnym dreszczem, podły szubrawca próbował ją zaczarować?! Zmrużyła oczy jeszcze bardziej. Splotła palce z jego palcami, kiedy w niewybredny sposób postanowił obdarować ją swoim pełnym ponętnej atencji pocałunkiem i skinęła głową. Czy zgodziła się bo chciała się zgodzić, czy dlatego, że ją do tego psychicznie zmusił? To nieważne. Szpilki zastukały o podłogę, kiedy z gracją bladolicego węża ześlizgnęła się stopami na podłogę i niczym dwaj kowboje dopili zawartość swoich szklanek. Wsunęła jasną dłoń, splecioną z jego dłonią do kieszeni jego płaszcza i spojrzała po sobie. - Nie wzięłam żakietu. - powiedziała unosząc brwi. Minusem strojenia się w nagość było to, że było się, no cóż, nagim. Mężczyźni wyrażając seksapil i elegancję nigdy nie ubierali się tak, że mogłoby im być zimno. Tego Harlow nie przewidziała. Wspięła się jednak na palce i przylgnęła ciałem do torsu Swansea, zadzierając podbródek. - Myślisz, że mnie wpuszczą, czy mam zawrócić do pokoju? - uśmiechnęła się i podążyła za nim, kiedy skierował swoje kroki w stronę wyjścia z klubu. Przejście do kasyna znajdowało się pod przedziwnej konstrukcji fatamorganą. Hotel o wdzięcznej nazwie Midas absolutnie nie oszczędzał na wystroju. Kryształowe drobiny osypywały się z sufitu, rozplatając przed przechodzącymi niczym gęsta kurtyna, a sam korytarz oświetlały obracające się szklane kości do gry. Po suficie przemykały leniwie, gnąc swoje ciężkie upstrzone kamieniami i złotem cielska węże wprawiając każdego z przechodzących w niezwykły nastrój.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Popatrzył na jej ramiona w taki sposób, jakby po raz pierwszy zauważył te drobne braki w jej ubiorze. Zacmokał cicho, przesuwając nie tylko wzrokiem, ale i dłonią po jej występnie nagim ramieniu. - Oj nie wiem, nie wiem. - Zanucił śpiewnie, najwidoczniej świetnie się bawiąc z drobnych szczegółów, którymi zdradzała, że nigdy nie była w kasynie. Nikt nie wyrzucał gościa za ubiór. Przychodzili eleganccy, przychodzili również tacy, którzy wyglądali tak, jakby dopiero co spod mostu przyszli i zasiadali tylko przy barze, aby oglądać gry i wcinać darmowe słone przekąski. Na wejściu przyjmowano od gości płaszcze, wydając im numerki. Wobec tego cokolwiek by Dina na siebie nie włożyła, zapewne i tak miano jej odebrać, aby na sali nie zgrzała się zanadto. Uśmiechnął się kącikowo, ciągnąc za jej dłoń i prowadząc ją przez korytarz. - Niee, do pokoju wolałbym nie wracać, a samego pewnie mnie tu nie zostawisz. - Odpowiedział, a chociaż te słowa wyrwane z kontekstu nie mogły brzmieć całkowicie niewinnie, kryło się za nimi całe mnóstwo życiowych prawd tego związku. „W obawie, że moglibyśmy już nie wyjść”, zawisło pomiędzy nimi wymownie. Tak samo jak nigdy niewypowiedziana obawa Dyni, dotycząca jego zalotów z czerwoną kobietą. - Może kupimy ci jakiś płaszcz? Noc jeszcze młoda. - Zasugerował, niby od niechcenia jakby faktycznie łatwiej było mu wydać trochę galeonów, niż kłopotać się wspinaniem na wysokie piętro. Prawda była jednak taka, że doskonale zauważał jaką przyjemność odczuwała widząc jego spojrzenia. Dlaczego więc nie miałby obdarować jej jeszcze czymś, co mogłoby cieszyć wzrok ich obojga? - Masz ochotę? - Zapytał mrukliwie, gdy zatrzymał ją w połowie drogi nieznacznym pociągnięciem jej dłoni. Spojrzał jej w oczy, przesuwając ich splecione dłonie niebezpiecznie blisko głębi kieszeni. Czuł jak dotykają już jego uda, aż… …natrafili na cassiusową różdżkę. Prawdziwą różdżkę, nie myślcie sobie. - Ja stawiam - kusił ją dalej bez żadnych wyrzutów sumienia. Co prawda o wiele chętniej kupiłby jej jakąś kusą bieliznę, ale żakiecik bywał bez wątpienia bardziej przydatny w wielu innych sytuacjach życiowych. No i musieli jeszcze wypłacić trochę gotówki ze skarbca. Jakoś tak wyszło, że Swansea nie wziął ze sobą garnca złota do zainwestowania w kasynie.
Parsknęła lekko na ten jego zaśpiew i przewróciła oczami. Przez chwilę poczuła zrezygnowanie w związku z tym, że zupełnie minęła się z nim swoim żartem, kolejne jednak jego słowa utwierdziły ją zupełnie na nowo w przekonaniu, że kto z kim przystaje. Wspomniała o żakieciku jedynie jako słodka sugestia tego, by może jednak pójść na chwilę do pokoju, jakby zupełnie podświadomie czuła potrzebę jeszcze raz obsikać terytorium, jakby ten smród waniliowych cygaretek i te umalowane na czerwono usta mogły go oznakować na trwałe. Niewypowiedziana sugestia jaka wybrzmiała w tym jego zaczepnym 'zostawiać samego Cassiusa to ryzykowna gra' sprowokowała jakiś przebiegły kurwik w jej oku i natychmiastowe pragnienie sprawdzenia czy rzeczywiście bawiłby się tak wybitnie bez niej. To było silniejsze od niej, jak ogień podsycany pretensją, a ona, najśmieszniejszy żart boga - wila z kompleksami - dawała się skonsumować przez jego płomienie. Zamknęła oczy przełykając kąśliwy komentarz, może i by mogła szukać jakiegoś biedaka coby go kokietować dla samego faktu podbicia sobie samopoczucia, ale niestety, ta głupia gęś niczyjej uwagi, niczyich komplementów i niczyjego innego spojrzenia nie chciała w ogóle, poza tym tu obok. Podniosła na niego wzrok jasnych oczu z zagadkową miną. - Chcesz mi kupić płaszcz. - powiedziała, a rozbawiony uśmieszek zawirował gdzieś na jej ustach. Nie było to nawet głupie, korytarze łączące magiczne konstrukcje w Las Vegas ciągnęły się kilometrami i pełne były przeróżnych lokali oferujących wszystko, od masaży, jedzenia, wycieczek po luksusowe miotły i egzotyczne cuda niewidy. Sam pomysł jednak, że jej Swansea będzie kupował płaszcz wydał jej się absolutnie niedorzeczny - tak bardzo, że już otwierała usta by się zgodzić kiedy ją tak gwałtownie zatrzymał, że z kłapnięciem jadaczkę zamknęła. - Nie wiem czy wypada powiedzieć na co mam ochotę, kiedy tak robisz. - syknęła przez zaciśnięte zęby a w półmrok wężowego korytarza jedynie zalśniły jej oczy- Czemu nie. Tylko kup coś najbardziej abstrakcyjnego co Ci przyjdzie do głowy. - uśmiechnęła się. Dużego pola popisu przy żakietach to nie było, podejrzewała jednak, że Swansea znajdzie coś w czym będzie jednocześnie wstydziła się chodzić ale i nie będzie chciała tego nigdy zdejmować - Tak jak moja ulubiona sukienka. - dodała półgłosem, oglądając się przez ramię na mijających ich, zupełnie przypadkowych przechodniów. Z pewnością znalazłaby wiele zastosowań w życiu codziennym i kusej bieliźnie, część z nich jednak mogłaby Cassiusowi do gustu nie przypaść. - To co, idziemy? - uniosła brwi z miną, jakby nie sądziła, że rzeczywiście będą teraz szukać jakiegoś sklepu z fatałaszkami. Z drugiej strony cóż, kto jak kto, ale Swansea ani był osobą rzucającą słowa na wiatr, ani osobą unikającą wyzwań.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie zauważył zmiany jaka w niej nastąpiła. Zamykając oczy i przełykając słowa, które chciałaby powiedzieć nie tyle zbiła go z tropu (chociaż po trosze pewnie było i tak), ale zdecydowanie skutecznie pozwoliła mu sądzić, że wcale jej nie uraził. - Chcę kupić ci płaszcz. - Potwierdził na głos, aby nadać tej rozmowie jeszcze więcej absurdu, bo gdy ona wydawała się być rozbawiona, on był śmiertelnie poważny. Ubrałby ją w ten płaszcz i ukrył wreszcie przed łakomymi spojrzeniami innych mężczyzn z wielką przyjemnością. Jej brak wstydu niezdrowo go kręcił, a z drugiej strony był też jednym z powodów, dla których wolałby nie wypuszczać jej ze swojego łóżka. Poszerzył uśmiech, ale nie odpowiedział. Wprost przeciwnie. Miał zamiar ubrać ją w coś tak cholernie nie seksownego, aby zabijało wszystkie chęci do kokietowania jej. Taka była jego pierwsza myśl po jej słowach. Druga była łaskawsza. Po prostu nie chciał, aby marzła. Ze zdziwieniem odkrył, że była to szczera prawda. Potarł jeszcze raz jej chłodne ramię, nachylając się ku jej uchu. - Nie wiem jak ty, ale ja tam mam nową ulubioną sukienkę. - Szepnął, powstrzymując się ostatkami silnej woli od tego, aby nie ugryźć jej w to ucho i nie pchnąć na pierwszą lepszą ścianę. Niemniej doceniał, że to powiedziała, nawet jeżeli wciąż nie widział, aby kiedykolwiek w ogóle oglądała tę sukienkę, nie mówiąc już o tym, iż nie podejrzewał jej przecież o to by aż taką sympatią ją darzyła. Opuścił rękę niżej, gdy się wyprostował, niby to przypadkiem lokując palce tuż na jej pośladkach. Wyćwiczonym ruchem otulił jeden z nich całą dłonią i zacisnął ją prowokacyjnie, nim popchnął ją w plecy łokciem, aby z nim poszła. Sekundę później przytulał już wyłącznie jej plecy, gdy zaczął prowadzić ją do jednego z absurdalnie drogich butików, które widział podczas porannego obchodu. Spodziewał się, że znajdą tam coś, co z pewnością okaże się zaskakującym rozwiązaniem. Współczesna moda była niekiedy naprawdę skomplikowana i bardzo udziwniona. - Zrobisz to? - Zapytał ni z tego, ni z owego nawiązując do poprzedniej rozmowy, gdy przekraczali próg sklepu. - W przebieralni? - Uzupełnił, uśmiechając się w tak sugestywny sposób, że byłby zawstydził tym ekspedientkę, gdyby nie złagodniał na twarzy widząc młodą, uroczą… studentkę. Miła odmiana po czerwonoustych, sugestywnych kobietach z cygaretkami. - Szukamy płaszcza dla tej młodej damy - zaakcentował bezczelnie słowo „dama” jakby było jakimś śmiesznym żartem, ale zaraz obsikał swoje terytorium dostatecznie wymownie, aby nie pozostawiać wątpliwości co do tego, że jego dama naprawdę była jego i wymagała wyłącznie najlepszych ubrań. Nachylił się, aby zaczepnie cmoknąć usta swojej partnerki, tylko na ułamek sekundy wciskając jej język do ust. Nie dało się wymowniej zasugerować, że nie trzeba go podrywać nawet w butiku.
Zaśmiała się bezgłośnie i pokiwała głową, cóż, w końcu był tym, który zadecydował,a skoro teraz decydował kupić płaszcz to mogła jedynie rozłożyć bezradnie chude rączki i zgodzić się posłusznie jak nigdy. Co innego stawiać mu opór w kwestiach, które naprawdę miały nadawać życiu koloryt, a co innego spierać się o płaszcz. Przechyliła głowę mrużąc zaczepnie oczy, kącik ust powędrował nieznacznie wyżej podciągnięty jakąś bardzo nieodpowiednią jak na damę myślą. - Ten łach? - skoro miała być damą zrobiła wielce damulkowatą minę i uniosła brwi spoglądając na swoją kreację- Ach, to taka tam... rzecz. - wzruszyła jednym ramieniem z taką nonszalancją jakby rzeczywiście zęby zjadła na odgrywaniu roli starej matrony jakiegoś wybitnie bogatego rodu. Nie to, żeby przeczytała jakieś sto tysięcy romansideł w których zawsze pojawiała się jakaś pompatyczna bogata ciotka z pieseczkiem, absolutnie. Kiedy jego oddech owionął jej ucho po odsłoniętej skórze karku i ramion przebiegł dreszcz. - Jeszcze mnie nie widziałeś w tamtej. - oznajmiła cicho, z uśmiechem jakby informowała go o czymś absolutnie oczywistym, o czego wyniku była jakoś głęboko przekonana.- Ale ciesze się, że Ci się ta podoba. - dodała miękko, poddając się jego wysublimowanym pieszczotom. Coś czego nie roztrząsała w swojej głowie to łatwość z jaką odcięła się, wraz z przekroczeniem granicy, od wszystkich trosk, jakie czekały na nią w Anglii. Jakby rzeczywiście podziałało przyrzec sobie, że nie będzie o niczym myśleć, niczym zamartwiać, tylko spędzi czas na rzeczach głupich, próżnych i przyjemnych. Chociaż trochę, chociaż przez chwilę... Spojrzała na towarzyszącego jej mężczyznę tak, jak ostatnio spoglądała na niego często, częściej nawet niż pewnie powinna. Spojrzeniem niepewnym, choć dobrze maskowanym, wzrokiem, który wciąż i wciąż zdawał się zadawać w jej głowie pytanie - co tu się odpierdala. Czy ona tu była. Czy on tu był. Czy to wszystko jest logiczne. Czy powinno być logiczne? Zacisnęła palce na jego dłoni kiedy wkroczyli do butiku z ubraniami, które nie dość,że kosztowały więcej niż jej dom, to jeszcze wcale nie należały do najpiękniejszych. Sam fakt, że przyszła tu jak typowa lambadziara, żeby jej sugar daddy kupił płaszcz wydawał się jej debilny - pomyślała więc, że czemu by nie zagrać w tę grę. W końcu przyszli tu pożyć przez parę dni innym życiem, odetchnąć innym powietrzem, zmęczyć się innymi rzeczami. - To zależy co kupisz. - parsknęła w odpowiedzi na jego pytanie unosząc brwi. Skoro tak się bawimy? Rozejrzała się nawet za przebieralnią. W innych warunkach splunęła by pogardliwie na jego ofertę kupowania jej nieprzyzwoicie drogich i kto wie czy w ogóle przydatnych rzeczy dla kaprysu, ale teraz? Teraz, wchodząc do pomieszczenia głównego tego przybytku bogactwa wydęła lekko usta ze sceptyczną miną, sugerującą, że nie jest przekonana czy jej daddi znajdzie tu coś wystarczająco cool. Bardzo starała się nie wypaść z roli, słysząc zwrot "młoda dama", przekrzywiła jednak głowę dając z siebie sto dwadzieścia procent urokliwości i głupiutkiej pustki w oczach tak pasującej przedstawicielkom jej gatunku. Śliczne, wielkookie łanie w których to głowach tylko szum burzanu i smętne wycie kojotów. Nie była w stanie rozszyfrować miny ekspedientki na ten widok, najwyraźniej dziewczyna była absolutną profesjonalistką. Ukąsiła go lekko w ten wszędobylski język, wsuwając mu dłoń pod klapę marynarki, kiedy ekspedientka z bardzo uprzejmym uśmiechem zaprosiła ich, jakby byli młodymi bogami, do dalszej części sklepu. Po drodze mijali wielkie konstrukcje na których poustawiane były najróżniejsze pantofle i szpilki z przeróżnych magicznych materiałów, migoczące, lśniące, pokryte łuskami, na szczycie ustawiono kryształowe pantofelki przypominające te z baśni o Kopciuszku. Dalej torebki, galanteria, garnitury, suknie balowe, a pod przeciwległą ścianą drewniane wrota, które po otwarciu uwalniały magicznie rozciągający się wieszak obłożony kurtkami, płaszczami, futrami, etolami, trenczami, ale też widziała ramoneski, poncza, narzutki, katany, przepiękne budrysówki i pledy we wszystkich możliwych formach i kolorach. Z gardła Diny wyrwało się parsknięcie, co osobiście zwalała jedynie na alkohol powoli przypominający jej o tym, że go skonsumowała i spojrzała pytająco na Cass'a. Czy był gotów wybierać?
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie widział jej w tamtej, to prawda, ale szczerze powiedziawszy wolał sobie o tym nie przypominać w takich momentach jak ten. Głównie dlatego, że taka świadomość była dla niego zwyczajnie… przykra. - Nie widziałem. - Powtórzył po niej głosem cichym, a jego zwykle zaczepny ton wygasł, jakby nigdy go tam nie było. Po jego twarzy jak zwykle nie było nic widać i rad był z tego jak nigdy dotąd. Cóż by przecież dało, gdyby wiedziała na jak wielu polach czegoś od niej oczekiwał i jak zwykle mijał się z nią w progu? Nie była jego kolejną zabawką, tak ciężko było mu do tego przywyknąć. Z radością więc przyjął zmianę otoczenia i konieczność tańca do nowych taktów muzyki. Wślizgnął się w absurdalnie wymuskaną i dystyngowaną atmosferę panującą w butiku jak gdyby właśnie tutaj się urodził. Jakby nie miał w szafie mnóstwa ciężkich butów z metalowymi podeszwami czy skórzanych kurtek z niemodnymi, kolczastymi dodatkami. Miał jednak matkę. Matkę, która zawsze doskonale wiedziała co powinna na siebie włożyć, aby przewodnicząc rodzinnej wystawie budzić milczący respekt wśród kobiet nań zaproszonych i przyciągać spojrzenia mężczyzn imponującą wystawnością rzeczonego ubioru. A on sam był wzrokowcem doskonałym. Od razu po przekroczeniu progu pękającej w szwach wystawy wspaniałych damskich dodatków, wypatrzył co najmniej kilka będących w stylu jego matuli. Zerknąwszy jednak kątem oka na Dinę, z przykrością stwierdził, że nie jest pewien co spodobałoby się jej. Poza, naturalnie, ubraniem się w nagość jak w najwspanialsze sobole futro. Ta myśl przybliżyła mu kolejną. Strzelanie na oślep może nie było najlepszą metodą na zdobywanie kobiecego serca, ale z pewnością ułatwiało podejmowanie decyzji w stanie skrajnego niezdecydowania i przytłoczenia wszelkimi możliwościami. Kiedy więc jego wzrok rozpierzchł się na różne strony, chcąc chwycić jednocześnie jak najwięcej srok za ogon, zacisnął mocniej palce na boku swej towarzyszki. Przez chwilę udawał wybrednego. Muskał palcami lewej dłoni delikatne, śliskie tkaniny, najeżone absurdalnie drogimi kamieniami lśniącymi w ostrym świetle sklepiku jak gwiazdy. Dotykał też tych szorstkich, niemiłych i zapewne niewygodnych, ale cieszących oko nietypową kompozycją odkrywającą zdecydowanie zbyt wiele. Nie wiedział jak większość z nich się nazywa, a jednak ze sprawnością niby sępią doskonale wybadał to, co interesowało go najbardziej, udając że nawet nie spogląda w tę stronę. Symulował niezadowolenie i niezdecydowanie. Zacmokał nawet, spoglądając na Dinę z miną co najmniej zniechęconą, jakby to była jej wina, że nic z tego miejsca nie jest dla niej dostatecznie dobre. - Poprosimy o futro - zażądał na głos, dopiero teraz otwarcie odwracając głowę w kierunku wieszaków uginających się pod ciężarem pięknych i czystych kompozycji sztucznych i… zdaje się również prawdziwych futer zwierzęcych. Chociaż, kto wie. Czarodziejskie butiki miały to do siebie, że tutaj niczego nie można było być pewnym. Postawił krok naprzód, prowadząc swą towarzyszkę do rozmaitych kształtów i kolorów okryć. Puścił ją też, wyplątując ramię spod jej lśniących włosów i delikatnie dotknął jej pleców czubkiem palców, sugerując aby zapoznała się z ofertą samodzielnie. On tymczasem skierował kroki ku jednemu, jakie na wstępie przyciągnęło jego uwagę. Popielate, przetykane pozornymi niedoskonałościami. Tak długie, że z pewnością sięgałoby jej co najmniej do połowy uda. Musnął rękaw tego długiego okrycia z pewnym zamyśleniem. Przypominało mu coś… a może raczej kogoś.
- Jeszcze. - dodała do jego wypowiedzi nieco machinalnie, nie słysząc niestety niczego dziwnego w jego głosie. Byli mistrzami mijania się na zakrętach, co z jednej strony było zdrowe, bo oboje uczyli się, że każdy z nich myślał inaczej, z drugiej - kiedy już się nie mijali i zdarzało im się zderzyć, kończyło się to katastrofą. A jednak to działało. Jakoś funkcjonowało. Metr za metrem, jeden pijany krok za drugim, ale działo się i coraz bardziej czuła się od tego zależna. Maszerując pomiędzy regałami, z łapczywością błądziła dłonią po okolicach jego lędźwi. To co sobie tu oglądała teraz pozornie nie robiło na niej żadnego wrażenia. Leniwe spojrzenie prześlizgiwało się po wszystkich cudach i dobrodziejstwach oferowanych przez lokal - może sroce spod ogona nie wypadła, ale jej matka stawiała na zachowawcze garsonki kiedy wybierała się do pracy, a ojciec, kiedy już go widywała jak bywał w domu, nosił dresy bo stawiał na wygodę. Z całej rodziny tylko Koralina lubiła przesadny wręcz blichtr i przepych, strojąc się jak do ołtarza nawet z samego rana, kiedy w wakacje schodzili się wszyscy na wspólne śniadanie. Był przekonana, że gdyby wpuścić tu jej starszą siostrę wiedziałaby nie tylko z czego są te wszystkie rzeczy zrobione, jak zostały zaczarowane, ale i kto je zaprojektował, a co do niektórych najbardziej dziwnych - jak je założyć i nosić. Harlow nie była przesadnie skromnym człowiekiem, ale i nie wybitnie eleganckim. Ubranie w jej wyobrażeniu stanowiło pewną niewygodę życia codziennego z którą z powodu pewnych kulturowych norm trzeba było się godzić - wystarczająco bardzo zwracała uwagę jej aparycja, żeby na co dzień dokładała do całości jakieś krzykliwe stroje czy dodatki. Zatrzymała się jedynie na chwilę przy wielkiej gablocie ukrywającej horrendalnie drogie i tragicznie przesadzone kolie, kolczyki i ogromne brylantowe pierścienie. Czy nosiłaby coś takiego? Nie. Ale czy chciałaby je mieć? Wszystkie. Uśmiechnęła się drapieżnie do migoczących w magicznym świetle błyskotek i odwróciła do swojego dediego. Wydęła smutno usta, gdy cmoknął z niezadowoleniem, dokładając swoich trzech knutów do całej aktorskiej scenki. Byli potworni, świat wychodził na tym znacznie lepiej gdy trwali po dwóch przeciwnych stronach barykady, bo kiedy połączyli w końcu siły stanowili przeciwnika, z którym należało się liczyć nawet w kwestiach tak błahych jak manipulowanie ekspedientkami w sklepach. Sprzedawczyni zaczęła z wielką wprawą i rozeznaniem tłumaczyć dzianiny, tkaniny i materiały z których wykonano poszczególne płaszcze, wymieniać kolejno nazwiska projektantów i charakteryzujące ich rozwiązania. Skinęła oczywiście posłusznie na sucho wyszczekaną komendę Cassiusa, a Dina niczym wywołana do tablicy podeszła do tej części wieszaka na której swoją wspaniałością onieśmielały futra. Wypielęgnowane jasne dłonie przebiegły po przeróżnych fakturach, długościach i miękkościach włosia. Barwionych na wszelkie kolory, z bogatymi haftami, wyszywane kamieniami, aż jej się robiło słabo od tej wszelkiej przesady jaka spływała z tych wieszaków. Kto wie, może gdyby wyjąć coś stąd i zaprezentować w bardziej skromnych okolicznościach, robiłoby jakieś wrażenie - w nadmiarze wszelkiego bogactwa jakimi wypchany był butik, wszystko wydawało się jednakowe, tak samo na wyrost. Ekspedientka podała jej czarne, krótkie futerko z sobola, wyszywane w kwiaty które z każdym ruchem rozkwitały i zamykały swoje wielobarwne głowy. Ekscentryczne dość, żeby tak futra wyszywać? Spojrzała na błękitny płaszcz z jakiegoś egzotycznego magicznego zwierzęcia, które przy każdym muśnięciu mieniło się lekkim, zielonym światłem niczym polarna łuna. Założyła jedno, drugie, piąte. Wszystkie równie miękkie, równie egzotyczne i równie abstrakcyjne w jej wyobrażeniu. Nigdy nie podejrzewała, że będzie szczęśliwą posiadaczką futra. A już na pewno nie tego, że dostanie je w Las Vegas od Cassiusa Swansea. Jedno stanowczo za długie, drugie wybitnie puchate, trzecie dziwnie zapinane pod szyją. Westchnęła i spojrzała, czy może mu się bardziej poszczęściło w oglądaniu.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Nie szukał zbyt daleko, nie słuchał też bardziej, niż to było konieczne. Pozwolił, aby ekspedientka wymordowała tę jego damę, zasypując ją tysiącami szczegółów dotyczących ich produktów. Omawiała każde jedno z taką precyzją, jakby pracowała tutaj lata, a nie jedynie kilka miesięcy (o czym świadczyła plakietka na jej piersi z napisem „uczę się”). Prześcigała samą siebie w wyciąganiu spomiędzy innych tych futer, których cena skakała gwałtownie w górę. Wiedziała, że na biednego nie trafiło, nawet jeżeli nie po damie to po jej partnerze, któremu zegarek z magicznymi tarczami wystawał spod rękawa (notabene ten, jaki dostał od Diny na urodziny), a same buty były chyba droższe od kilku torebek, jakie wcześniej mijali na dziale galanterii damskiej. Cassius zresztą nieszczególnie zdawał się nawet robić inne wrażenie. Nie spoglądał nawet na metki, kierując się raczej samą jakością wykonania i wrażeniami czysto wizualnymi. Na złe wyjść mu to nie mogło. Odkąd zarabiał regularnie wystawiając swoje obrazy w rodzinnej galerii, raczej więcej zarabiał, niż wydawał. W końcu, ile wódki jest się w stanie wypić w miesiącu i nie paść trupem? Był jednak skoncentrowany na swoim celu. Nie błądził spojrzeniem dalej, niż poza te nieszczęsne futra, zerkając tylko z ukosa jak bladolica wdziewa na siebie kolejno każde z zaproponowanych jej, ale na widok żadnego nie sika po majtkach z podniecenia. Chciał czekać, aż wreszcie usłyszy jej słowa. „To jest idealne!” lub „Takiego właśnie szukamy.”. Jakakolwiek wskazówka, jakiś może pośredni sygnał co z tej całej, rosnącej już teraz hałdy na wieszakach jej się podoba. Wreszcie spojrzała na niego, zapewne dostrzegając, że wcale aż tak uważnie nie szuka, a on odpowiedział jej jedynie półuśmiechem, nim postawił o krok w bok i zniknął z pola widzenia, tonąc znów wśród bolerek i płaszczyków ze złotymi guziczkami. Jego kroki było słychać wyraźnie. Lekki obcas eleganckich butów sygnalizował, że przemieszcza się pomiędzy alejkami, tak samo jak i on słyszał nieustannie szelest materiału i nieustanne ujadanie sprzedawczyni o praniu chemicznym, uważaniu na wilgoć i odbarwianiu przy niewłaściwym traktowaniu. Wreszcie zatrzymał się i poskrobał kilka razy wieszakiem o metalową rurkę. Rozgarnął kilka modeli zastanawiając się, w którym podobałaby mu się najbardziej i w zasadzie decyzja została podjęta niespełna w pół minuty. Im większa nagość, tym bardziej pragnął ją ukryć, nie zapomniał o tym. Wyciągnął więc spomiędzy pozostałych futer model zaskakująco prosty. Biały jak śnieg, jemu sięgający przed biodro, na niej zapewne mający wyglądać zdecydowanie okazalej. Miękki i jak wszystko tutaj wypachniony perfumami, co by zakupy wydawały się przyjemniejsze dla gości butiku. Nie wyszywany, nie zaczarowany, aby zmieniał kolor. Jedynie lekko błyszczał, jak rozgwieżdżone nocne niebo, gdy Swansea przesunął materiał pomiędzy palcami. Zdjął je z wieszaka, przytulając do siebie. Wystarczająco grube, podszyte wstawką, która chroniła ramiona przed podrażnieniem, jak to mogło się przydarzyć w niektórych z tańszych modeli. Zapach lotosu i pigwy przeszedł na jego dłonie. Zostawił wieszak, przebił się do kobiet, popychając stopą jedną z jeżdżących wystaw. Milcząc wciąż odtrącił dłoń sprzedawczyni, która już podawała Dinie nową propozycję. Jego własna była przy tamtej niezwykle blada. Jego jednak urzekła prostotą i czystością formy. Miał na nie wizje. Malowałby ją na nim. Rozciągniętą nago przed trzaskającym kominkiem, leżącą właśnie na takim białym, grubym futrze. Ułożył je na jej ramionach, nawet nie chcąc, aby wsuwała w nie dłonie i usunął się z jej pola widzenia, stając za nią, aby razem z nią zajrzeć w wysokie od sufitu aż po ziemię lustro. Przesunął jasnymi palcami wzdłuż jej ramienia udając, że strzepuje z niego jakiś pyłek. - A to? - Szepnął do jej włosów, podziwiając jak jej blada uroda zlewa się z jasnością proponowanego futra.
Rola lambardziary zaczynała się jej przejadać, miała ochotę ugryźć ekspedientkę w twarz widząc coraz to gorszą propozycję, a co gorsza pełną uprzejmego poczucia pobłażania minę sprzedawczyni, kiedy Harlow kręciła na wszystko nosem. Najpewniej się przecież nie znała, to by nie chciał futra z trenem z zielonego dwurożca azjatyckiego wyszywanego kryształkami lunarnymi. Nie podobało jej się tym bardziej, że kontrolnie zerkała na poczynania Swansea, co już samą Dinę trąciło w najgorszą strunę i była gotowa powiedzieć młodej sprzedawczyni coś wyjątkowo niemiłego, kiedy udało się jej złapać spojrzenie Cass'a. Półuśmiech jaki jej rzucił był lekiem na całe zło, znakiem, że jednak nie była w tych futrach tu sama, a on, choć pozornie nieobecny, wciąż sprawował nad nią pieczę - jakkolwiek dziwnie to w jej głowie nie brzmiało. Westchnęła teatralnie biorąc do rąk rude lisie truchło, ledwie przykrywające nerki i obejrzała je sceptycznie. Sam koncept noszenia prawdziwych futer niespecjalnie ją wzruszał, choć w dzisiejszych czasach chyba powinien. Słyszała, że na mugolskich fermach zwierzęta są praktycznie torturowane przed śmiercią. Materiały pozyskiwane z magicznych hodowli nie były nawet porównywalne jakością, zresztą czarodzieje nie byli zacofanymi barbarzyńcami jak mugole - co przyszło Dinie do głowy zanim jeszcze zastanowiła się, że to brzmi dość rasistowsko nawet jak na jej standardy. Rudym też nie była ukontentowana, rzucając je na rosnący na sofie przy lustrach stos. Ekspedientka spieszyła rzecz jasna z kolejnym, nie znaczyła jednak zupełnie nic w momencie w którym Swansea zadecydował przejąć stery tego tonącego statku. Wystawka z paskami odjechała odkopnięta gwałtownie, a sama sprzedawczyni podskoczyła zaskoczona jego stanowczym ruchem - do tej pory wydawał się jej raczej obserwatorem, a nie prowodyrem działań. Jakże go nie znała... Din uśmiechnęłaby się politowaniem, gdyby pracownica sklepu obchodziłą ją w tym momencie chociażby trochę bardziej niż powietrze. Pozwoliła się okutać w płaszcz, dotykając opuszkami palców miękkości wybranego przez bruneta futra. Wymacała dziś już tyle najróżniejszych zwierzęcych trucheł, że kto wie, może jeszcze trochę i mogłaby zacząć je rozpoznawać po dotyku? Obrócona w stronę lustra przechyliła głowę oceniając jego kolor, długość, poruszając się lekko na boki - czy to było ważne? Dobrze wiedziała co w tym odbiciu obchodziło ją najbardziej. Wysunęła dłonie spod odzienia i spojrzała Cassiusowi prosto w te zamyślone oczy, widząc, że w jego głowie to właśnie futro sprowokowało coś. Cokolwiek to było, wywołało na jej ustach leniwy uśmiech. - Wspaniałe. Takie chcę. - powiedziała krótko, posyłając ekspedientce niezainteresowany uśmiech i obracając się do Cass'a przodem- Co miałeś w głowie przed chwilą. Kiedy patrzyliśmy w lustro. - uczyła się powoli, żeby nie zgadywać. Wiele przykrych doświadczeń na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy nauczyło ją, że należy się komunikować, z kim jak z kim, ale ze Swansea koniecznie. Trudno czy łatwo, trzeba formować pytania i je zadawać, bo choć niekoniecznie można się spodziewać odpowiedzi, to przynajmniej zgadywanie będzie usprawiedliwione.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Coś w jego trzewiach zawarczało głośno. Załaskotało niewielkie miejsce w okolicach jego żołądka i sprawiło, że jego oczy rozbłysły niczym niespodziewanie rozpalony płomień nowej świecy. Zamigotało miło i zostało tam już, pozwalając mu się cieszyć najprawdziwszymi motylami skrytymi gdzieś w jego wnętrzu. Z początku nie zrozumiał co takiego je wywołało, ani też tym bardziej co takiego się stało. Dlaczego to było takie miłe? Spojrzał w jej oczy, gdy zadawała pytanie i przez ułamek sekundy patrzył na nią. Tylko na nią. W nią. Na wskroś przeszywał ją uwagą wypływającą z tego przerażająco niebieskiego spojrzenia. I zdaje się dotknął wreszcie tego, co powinien. Poruszył sam w sobie odpowiednią strunę i rozchylił usta. Miał sporo do powiedzenia. Naprawdę wiele i to słów odartych z przyzwoitej skrytości emocji, jaką zwykle się objawiał. Chciał jej odpowiedzieć, naprawdę chciał, ale to miejsce nie wydało mu się do tego ani właściwe, ani tym bardziej chętne, aby te wyznania przyjmować. Jeszcze przez moment się wahał, aż wreszcie brązowe oczy obsługującej ich młodej damy zalśniły na krawędzi jego świadomości, gdy znalazły się w polu lustra. Wycofał się z początkowych zamiarów, ale nie do końca. Spiął jednak ramiona, sygnalizując że nie czuję się komfortowo. - Opowiem ci później. - Szepnął w jej ucho, jak zwykle knując tylko jakże by ją tutaj rozproszyć. Chwycił ją na wysokości żeber, kciukami przyciskając brodawki okryte przez cienki, opalizujący materiał, a potem pocałował jej żuchwę, prostując się. I puściłby ją zupełnie, gdyby jego palce w przelocie nie chwyciły jeszcze jej dłoni. Uścisnął ją. To była jego obietnica. Prawdziwa i szczera, nieczęsta dość, ale odpowiednio wymowna jak na cassiusowe standardy trzymania w sobie absolutnie wszystkich wyznań. Prawda była tania i nie kosztowała go wiele, ale kiedy nie była ona ostra i nachalna, potrzebował odpowiednich warunków, aby ją z siebie wydostać. Delikatnie pociągnął ją w lewo, aby obróciła się w jego kierunku. Popatrzył jej w oczy, chcąc wybadać czy uwierzyła w jego zapewnienie. Nie ufał jej, że mu zaufa. Tak po prostu. Zbyt wiele razy rozmijali się w zrozumieniu, aby to co jemu wydawało się naturalne i oczywiste w niej nie budziło gniewu. To co odbiło się w jego spojrzeniu było natomiast nowe. To nie było błaganie, ale może lekka… prośba? - Weźmiemy je - odezwał się do sprzedającej, nie przerywając tego dziwnego kontaktu wzrokowego, który sam wywołał dotąd, dopóty młódka nie zaczęła przeciskać się do Diny, aby po milczącej cassiusowej zgodzie odmetkować nowy zakup. Gdakała żywo tuż przy nich, opisując wszystkie sposoby utrzymania wybranego futra, ale on już jej nie słuchał. Sięgał po różdżkę, aby nią zapłacić i puszczał dinowe palce, aby przyjąć ozdobną, papierową torbę z akcesoriami dodawanymi do zakupu. Odmówił paragonu. Wolał nie wiedzieć ile zapłacił i nie zamierzał przecież go oddawać. Było jej. Tak samo jak on cały. - Może być jutro? - Szepnął do swojej pani w bieli, gdy prowadził ją przez sklepik tuż na korytarz, z jakiego przed chwilą zrezygnowali. - To co miałem w głowie. - Uściślił.
Powoli przełożyła ręce przez rękawy, futro zdawało się magicznie dopasowywać do ilości warstw jakie osoba nosząca miała na sobie pod nim, choć Harlow miała raczej niewiele - pozwalało to tym samym być jeszcze bardziej wrażliwą na wszelkie jego gesty zainteresowania i pożądania. Raz jeszcze przebiegła dłońmi po miękkim białym włosiu wpatrując się w jego przepiękną, nieodgadnioną twarz. Widziała iskrę tańczącą po jego tęczówkach, coś co sprawiło, że i w jej brzuchu pojawiła się niespodziewana kula gorąca, pełzająca leniwie wzdłuż przełyku daleko i nisko pomiędzy nogi. Oblizała usta słysząc jego szept, bo choć słyszała szepczącego Swansea nie raz i nie dwa w życiu, słyszała szeptane groźby, szeptane wyznania, szept zbliżającej się ekstazy i błagalny szept zrodzony ze słabości, to tym razem po raz kolejny dreszcz przebiegł po jej ramionach. Nie mogła doczekać się tego później. Westchnęła jedynie kiedy uchwycił jej słowiczą klatkę piersiową i odrzuciła głowę zamiatając blond grzywą. W jego oczach widziała siebie, a to później było obietnicą, której nie rzuca się na wiatr. Uśmiechnęła się lekko, przymykając leniwie powieki, jakby się chciała rozsmakować w tym oczekiwaniu, jak kulinarny krytyk rozpływający się w przystawce - ubrany w absurdalnie drogie, śnieżnobiałe futro, drobny i niepozorny krytyk gotowy zjeść cały świat, byle tylko dotrzeć do deseru serwowanego obietnicą później. Skinęła głową w odpowiedzi na tę zawoalowaną prośbę. Nie umiała go rozumieć, nie była pewna, czy kiedykolwiek będzie w stanie powiedzieć, że rozumie go doskonale - jednocześnie jakaś część jej głowy wpadła niczym wyjątkowo skomplikowany klocek, do wyjątkowo skomplikowanej dziury, dopasowując się po tych wielu porażkach i znajdując swoje miejsce. Choć jej umysł mówił nigdy nie zrozumiesz to coś w jej wnętrzu machało na to ręką, przekonane, że nie musi bo zawsze rozumiała. Być może nie wypadało, może powinna mieć trochę czelności i godności, odmawiać takich prezentów, a jednak wpadła w wir bajki o tytule Las Vegas. Przyjmowała wszystko co chciał je podarować, od odrobiny uwagi, przez ugryzienia, złość, pocałunki, więc czemu nie piękne futra? Wychodząc z butiku uśmiechnęła się obejmując swój nowy, bajeczny nabytek i splatając palce z jego palcami. Czuła się głupkowato zadowolona, nie rozumiejąc w ogóle skąd takie w niej szczęście, nigdy nie zależało jej na futrach. Nie rozumiała jeszcze w czym rzecz, nie wiedziała z czego się cieszy - mimo to pozwoliła sobie po prostu to czuć. Cieszyć się. - Koniecznie. - skinęła głową- Naprawdę chcę wiedzieć... - szepnęła unosząc ich splecione palce, gestem przytulenia jego przedramienia i musnęła ustami jego kłykcie.
2 x zt
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Przejście na drugą stronę korytarza nigdy jeszcze nie było czynnością tak zajmującą. Dina wydawała się być oczyszczona. Jej usta nie krzywiły się w końcu tak dziwnie, nadając jej twarzy nadętego wyrazu - dokładnie takiego, jakich wokół miał na pęczki. Była rozluźniona, zaryzykowałby nawet stwierdzenie, że… wesoła. Dawno jej takiej nie widział, ale nie snuł się u jej boku jak naburmuszony książę żaba. Cieszył się razem z nią, chociaż nie rozumiał z czego. Czy to zakupy tak na nią działały? Chyba nie. Nie wiedział. Kiedy wybierała nie wydawała się być taka inna. Teraz jednak szli razem pod ramię do krainy hazardu, łez i wielkich wygranych. On uśmiechał się nieznacznie z tym zagadkowym wyrazem twarzy prowadząc ją przez rozliczne korytarze i głaskał kciukiem jej dłoń. Kompletnie machinalnie, oszczędnie, ale czyż przez tę powściągliwość jednocześnie nie szczodrzej? Był człowiekiem wielkich gestów i gwałtownego, spontanicznego działania. Czułość nie była jego kochanką nie od dziś. Może to i lepiej, że nie do końca zdawał sobie sprawę z tego co robi, gdy wreszcie złote wrota midasowego kasyna otwarły się na tę dwójkę. Przeszli przez nie, natychmiast obsypani złotym konfetti. Podobno naprawdę złotym, ale Cassius dałby sobie rękę uciąć, że był to pic na wodę, fotomontaż jakiś. Każdy z pracowników, którzy ich mijali miał ten sam denerwujący wyraz twarzy. Fałszywą radość, że oto ich widzą i są dzisiaj ich gośćmi. Uprzejme słowa zachęcające do rejestracji zbywał gestem dłoni. Wiedział jak to wszystko działa. Zaprowadził więc swoją damę w futrze do recepcji, zza pazuchy płaszcza wyciągając magiczne dokumenty. Musieli się wylegitymować, takie były procedury. Kolejna młoda dziewczyna, której spódniczka nieprzyzwoicie wysoko podjeżdżała do góry, gdy wstawała z krzesełka sprawdzała w zaczarowanej księdze ich nazwiska. Jego znalazła, a jakże. Jakież szczęście, że gdy ostatni raz rozpuszczał swoje oszczędności nie był jeszcze hipnotyzerem. Obsługa w kasynach była bardzo spostrzegawcza. Oszustów dostrzegali szybko i sprawnie, eliminując zagrożenie banicją na ponowne wizyty w przybytku. Kiedy jednak półwila broniła twoich tyłów, czuł się z kantem względnie bezpiecznie. Uśmiechnął się do dziewczęcia trochę zbyt przekonywująco, gdy podawał jej najpierw Dinowe, nowiutkie futro, a następnie swój płaszcz. Odebrał w zamian dwa numerki i przysunął je do swojego rękawa. Metalowe zawieszki magicznie wtopiły się w materiał, pozostawiając na nim blade odbicie cyfr. Dodatkowo zanim weszli, zawiązał jeszcze krawat, który do tej pory zwisał smętnie na jego szyi i zsunął z nadgarstka zegarek, wciskając go do jednej ze sprytnie ukrytych kieszonek. W kasynie czasu się nie liczy. Goście z zegarami są widziani jako nieuprzejmi, spieszący się, a Cassius wcale nie chciał, aby wyrzucono ich zbyt szybko. - W co chcesz zagrać? - Zapytał, kiedy proces rejestracji dobiegł do końca i otrzymali kilka powitalnych kuponów, jakie mogli spożytkować na powitalnego drinka i dodatkową grę na jednej z zaczarowanych maszyn do gry. Poprowadził ją na salę. Tykającą i brzęczącą od nieustannego uderzania w płytki oraz guziczki, szeleszczącą od rozdawanych kart i grzechoczącą zbieranymi przez krupierów żetonami. Ktoś gdzieś w kącie głośno przeklinał, gdy przegrywał, ściągając na siebie spojrzenia obsługi. Ktoś inny doradzał trefnie koledze podczas obstawiania na astroletce. Cassius zaś potrząsnął zapraszająco wypchaną kieszenią spodni. Musiał wiedzieć na jakie żetony wymienić wyjęte ze skarbca galeony, bowiem do każdej atrakcji przeznaczone były te o innym kolorze.
Zapytania nie umiałaby sprecyzować źródła tego zadowolenia, postanowiłą jednak - skoro to wakacje i wolne, nie szukać go w sobie. Zaakceptować istnienie tego uczucia i płynąć dalej na jego fali. Rozmowy błahe ale jakie wygodne, nie szczebiotanie, nie głębokie wzajemne analizy, nie próby gryzienia się w miękkie podgardla i rozrywania sobie podbrzuszy tylko... jakaś rozmowa. O Nevadzie, Stanach Zjednoczonych, o zboczonym przekonaniu panującym w ameryce, że herbatę pija się bez mleka, o sytuacji politycznej w magicznym las vegas, o wystroju panującym w ciągnących się między sektorami korytarzach. Czy mówiła więcej od niego? Być może, nigdy nie był wybitnie rozmowny, ale czy jej to przeszkadzało? Pozwoliła sobie na tę lekkość mówienia o rzeczach, które szumiały gdzieś na powierzchni studni jej myśli, nie skupiać się na tym, nie analizować, nie próbować interpretować pięć kroków wprzód, zgadywać co on pomyśli, jak to zrozumie i czy warto to mówić. Muskana jego kciukiem czuła się na miejscu, po raz pierwszy od bardzo dawna, kto wie, może nawet i od zawsze tak bardzo na swoim miejscu. - ...dlatego wydaje mi się, że z Anglii trzeba będzie wyjechać. - zakończyła swoją wielką teorię krachu gospodarczego związanego z brexitem- Wkrótce. - kiedyś. Ale mówiła to takim tonem, jakby sobie nie wyobrażała robić tego bez niego i liczyła się jedynie z jego zdaniem w tym temacie. Niczyim innym. Konfetti osiadło na jej jasnych włosach i oprószyło czerń jego płaszcza, spoglądając na niego pożałowała, że żadna z niej artystka, może powinna była go w złocie malować - gdyby potrafiła poprawnie trzymać pędzel i kreślić coś więcej niż bulwy buraków z nóżkami. Uśmiechnęła się rozbawiona kiczowatością tego konfetti, ale też i cienia sceptycyzmu, który pojawił się na jego twarzy - ledwie dostrzegalny, ale zdawało się, że zaczynała widzieć po nim znacznie więcej niż postronny obserwator. Dla Diny cała ta szopka była całkowitą nowością, te wszędobylskie uśmiechnięte twarze, elegancja ale jakby wcale niewymuszona, szczebiot ludzi wokół, czerwony dywan prowadzący ich wprost do rejestracji. Po prawdzie wiedząc, że ich miejsce pobytu nosi wdzięczną nazwę po bohaterze przeklętym dotykiem złota spodziewała się wielkiej pompy, ale czy aż takiej? Z torebuni swojej magicznej w kształcie kremowego, zdobionego podobnie jak sukienka, jaja, wydobyła dokument i podała zaraz za dokumentem tożsamości Cassiusa. Zsuwając futro z ramion czuła jakiś żal niesprecyzowany, przerzuciła je jednak bez zbędnych czułości przez ladę i obejrzała na wnętrze lokalu. Miękkim i powolnym ruchem strzepnęła z gładkich niczym tafla wody włosów resztki złotych drobin. Starała się zbyt wylewnie nie okazywać zadowolenia, które w niej spuchło na widok tego, że nosił prezent, który mu sprawiła. Tamte urodziny były tak niedawno, a wydawała się minąć cała wieczność od feralnego popołudnia na klifie. - Hm.[b] - kiwnęła podbródkiem patrząc w stronę sektora gier karcianych, choć najcudowniejsze i najbardziej przedziwne magiczne maszyny błyskały i grały zachęcająco w długich rzędach po prawej.- [b]Może drink? - w oczach zaśmiała jej się iskierka szczęśliwości, ale wiedziała, że może nie podołać tego na trzeźwo. Harlow od zawsze w dużych skupiskach ludzi czuła lekki dyskomfort, nie wiedziała z czym było to związane, bo nie pamiętała ile uwagi wzbudzała jako małe pół-wilowate dziecko we wszystkich lokalach i kawiarniach na wypizdowiu na którym mieszkała z rodziną. - A potemm... - uniosła brwi nie wiedząc zupełnie co w zasadzie się robi w kasynie poza legendarnym przepuszczaniem pieniędzy.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Jej gadatliwość była przyjemną odmianą od tysiąca milczących, pochmurnych spojrzeń jakimi raczyli się do tej pory. W końcu coś między nimi było prawdziwe, szczere i niewymuszone, a przynajmniej takie miał wrażenie. Często tolerowali się tylko po to, aby nie dostać kolejnego szlabanu. Potem on czasem gryzł się w język, żeby nie sprowokować jej do kłótni tak od razu, tuż po rozpoczęciu spotkania, aby po trzech minutach i tak utrafić celnie z jakimś niewybrednym komentarzem. Takie było to ich wieczne koło życia. Zdawać by się mogło, że już nigdy nie zatrzyma się w pomyślnym dla nich ułożeniu, tylko rozpędzone będzie gnało i gnało, tocząc nieustannie batalię z ich „wydaję mi się”, a wydawało im się naprawdę dużo. Głównie w zakresie tego, co drugie z nich sądziło czy też czuło, bo w strzelaniu kulą w płot każde z nich osobno, jak i wspólnie, zasługiwało na tytuł mistrza. Jednakże zamiast złotej statuetki chwalącej ich żenujące osiągnięcia mieli dzisiaj jedynie ten głupi, złoty pyłek w jednym z najbardziej snobistycznych kasyn na świecie. I na Merlina, oboje wyglądali jakby urodzili się, żeby tutaj grać. Ona piękna i wyglądająca niewinnie - blefowiczka idealna, a on pozornie powściągliwy, pewny siebie i przekonany, że gwiazdy tylko czekają, aby ich sięgnąć. Ten świat mógł ich przeżuć, pożreć i wypluć, ale nie kiedy byli razem. - Do Francji. - Odpowiedział jej po czasie. Nie musiał zastanawiać się nad tym co powiedziała, bo z jakiegoś powodu był przekonany, że ona ma racje. Ba, sam czuł przecież podobnie. Niewiele łączyło go z paskudną nudą i zwyczajnością brytyjskich terenów. Malować mógł z każdego zakątku świata, a chociaż z chęcią powylegiwałby się do końca swoich dni na jakiejś rajskiej wyspie to centrum europejskiej sztuki i mekka dla artystów kusiła go jednak bardziej, niż cokolwiek innego. Wystarczy spojrzeć chociażby na to, że i rok temu niespodziewanie wyjechał pod sam koniec semestru, aby ostatnie dwa miesiące spożytkować na pojawianiu się na wernisażach i paćkaniu farbami po płótnie. Na samym szczycie dachu. Z butelką wódki na podorędziu. Niemniej, nie ciągnął tego tematu, zamiast tego całym sobą woląc chłonąć atmosferę tego miejsca, gdzie wydawało się człowiekowi, że może mieć absolutnie wszystko. Poczucie bezpieczeństwa, realne obietnice wygranej, przyjazna atmosfera. To właśnie starało się kasyno podprogowo przekazać każdemu z gości. Prawda była jednak zgoła inna. Nawet jeżeli żaden gość nigdy nie przegrywał, a co najwyżej „nie wygrywał” nie zmieniało to stanu faktycznego - to kasyno zawsze wygrywało. Jednak warte było to każdego wydanego galeona. Ten dreszcz emocji, to poczucie pozornej władzy, jakie wydawało się, że się posiada. Hazard wciągał. Niszczył. Sprowadzał upadek. Dlatego ludzie, aż tak do niego lgnęli i nie inaczej było z Cassiusem. Z miłą chęcią podał swojej damie ramię i poprowadził ją aż do bogato zdobionego baru, za którym lśniły butelki z szerokim wyborem napojów alkoholowych. Odsunął jej nawet barowy stołek, na dobry początek szastając przed barmanem kuponami na „pierwszego darmowego”. - A potem szybki numerek w ubikacji? - Wykorzystał okazję, aby sprowokować ją do jakiejś reakcji, jednocześnie szczerząc zęby w niepoważnym uśmiechu. Nie mógł się jednak powstrzymać przed objęciem jej w talii i tym zaborczym gestem zasugerował wszystkim zebranym, że ta oto najpiękniejsza kobieta tego wieczoru jest dzisiaj z nim - jakimś tam łabędzim malarzem z Pcimia Dolnego aka Doliny Godryka. - Wybierzesz? - Zapytał, machnąwszy dłonią w bliżej nieokreślonym kierunku. Czy chciał wskazać butelki czy kartę z najpopularniejszymi mieszankami, to trudno stwierdzić. Jednocześnie dając jej możliwość wyboru alkoholu, sam zastanawiał się nad tym w co chciałby zagrać. Był przekonany, że do maszyn to nawet nie ma co podchodzić. To było narzędzie do topienia gotówki gości. Żeby jednak zobaczyć pełen kunszt sztuki krupierskiej, warto byłoby zagrać w… - Astroletka? - Szepnął do jej ucha, zerkając w kierunku drewnianego, wielkiego stołu wyłożonego charakterystycznym zielonym materiałem z rozrysowanymi nań polami. Przyglądał się jednak nie wiecznie kręcącemu się kołu - symbolowi otwartego stołu - a młodemu krupierowi czekającemu na graczy z dłońmi na miękkiej skórze oddzielającej go od drewna i znudzonemu inspektorowi, który nadzorował drugą grę przy sąsiednim stole. Idealnie, będzie musiał dzielić uwagę na dwoje. Spojrzał na czubek głowy Diny, oczekując jakiejś wskazówki. Nadal nie wiedział czy kiedykolwiek grała w gry hazardowe.
Finał ich rozmów nigdy nie był jasny. Nawet niewinnie rozpoczynająca się wymiana zdań była jak łatwopalny gaz, mogła się w sekundę zaprószyć iskrą źle zaintonowanego słowa doprowadzając ich oboje do szału i na skraj wytrzymałości psychicznej. Zdawało się jednak, że ta spontaniczna poniekąd decyzja, wywołana stanowczo zbyt wieloma niewygodnymi sytuacjami pojawiającymi się w życiu, była przełomowym czynem na osi czasu ich znajomości. Zmiana środowiska, zmiana klimatu, nastroju, absolutna anonimowość pośród przypadkowych ludzi, możliwość życia jakkolwiek się chce i da. Kto wie, może wyjazd z Anglii na stałe może się okazać najmądrzejsza decyzją w ich życiu? Najlepszym remedium na ich relacje? Odkąd się tu pojawili ani razu nie rzucili się sobie do gardeł.... a przynajmniej nie w takim tego zwrotu znaczeniu. Francja była dla niej absolutną zagadką, podróżowała zanim pojechała do szkoły ze swoim ojcem, pamiętając jak przez mgłę jak szukali rozwiązania na jej nieumiejętność radzenia sobie z własnymi genami. Pamiętała Islandię z Gunnarem, pamiętała lasy Boliwii, jak przez mgłę wydawało jej się, że chyba byli na Ukrainie? Nic z tych podróży jednak nie pozostawiło w niej wspomnienia zachwytu - no może poza rozgwieżdżonym niebem rozciągającym się nad wioską Ragnarssona - i do żadnego z tych krajów nie marzyła by wrócić. Francja była równie obca co Las Vegas, czuła jednak podświadomie, że nie miałaby żadnego problemu udać się tam, ani gdziekolwiek indziej. Miała przecież z kim... Kasyno rozpylało swój urok w tak umiejętny sposób, że blondynka zmrużyła podejrzliwie oczy. Czytała kiedyś o hipnotycznych kadzidłach i esencjach rozpylanych w powietrzu by wymóc na ludziach odpowiednio zaplanowane zachowania. Nie sądziła, by tak pompatyczne miejsce jak Midas, musiało zniżać się do tego poziomu - ale raz urodzona żmija, pozostaje podejrzliwą żmiją na zawsze. Nawet, jeśli jest jej rozkosznie i miło. Zaplotła palce na ramieniu towarzyszącego jej dżentelmena, który w jej oczach był - przynajmniej teraz, przynajmniej dziś - królem świata, a nie Pcimia, choć zapytana o to pewnie i tak by się wyparła. Miała jednak w oczach ten sam błysk uwielbienia, jaki się pojawił się nie tak dawno temu, a który nie wiedzieć czemu wcale nie chciał zniknąć. Zatrzymali się przy barze jak para młodych bogów, a Dina skupiłą swoją uwagę na butelkach wszelkiego kształtu i koloru, podświetlonych magicznie i prezentujących migoczące wewnątrz specjały. Na kasynach może i się nie znała, ale jeśli chodzi o napitki, szczególnie te wysokoprocentowe, zdawało się, że pojęcie miała całkiem nie najgorsze - nawet mimo tego, że i tak piła czystą wódkę. Przejrzała kartę drinków, jedne bardziej drugie mniej niemęskie i postawiła na dobry single malt dla swojego dediego i jakiś wymyślny drink o wdzięcznej nazwie "Syreni śpiew" dla siebie. Barman, choć powinien był zachować profesjonalizm, podniósł wzrok na klientkę dokładnie w momencie, w którym Cassius zadał to pytanie, a nawiązanie kontaktu wzrokowego w takiej sytuacji zawsze było niezręczne. Harlow jedynie kiwnęła brwiami. - Do ubikacji daleko. - powiedziała odwracając się od pracownika i mrugając do bruneta porozumiewawczo. Byłaby kiedyś i reagowała niezadowoleniem na te objawy zawłaszczenia i zaborczej dominacji jakimi szczodrze ją obdarowywał, a jednak im dalej w las tym bardziej czuła, że te gesty nie są obraźliwe. Wręcz przeciwnie, znajdowała w tym jakiś komfort i głupie bezpieczeństwo. Idiotka. Otrzymawszy drinka spojrzała na wskazaną przez Swansea atrakcję. Krupier wydawał się oczywiście przesympatyczny choć młody, a kółeczko kręciło się mimo braku graczy przy stoliku. Wzruszyła lekko ramionami. - No to chodź. - kiwnęła głową biorąc duży łyk syreniego śpiewu i skierowała kroki na jedno z wolnych krzeseł. Pomimo entuzjazmu i pobieżnej znajomości zasad gry nie czuła, że uda jej się zarobić tutaj fortunę. Nie była jednocześnie przekonana, czy ma fortunę by ją tu trwonić, mimo to ochoczo weszła do rozgrywki.
Cassius Swansea
Rok Nauki : II studencki
Wiek : 25
Czystość Krwi : 75%
Wzrost : 185cm
C. szczególne : Niewielkie blizny łobuza weterana, dość często ma ślady farby na dłoniach. Na lewej dłoni nosi prostą i cienką złotą obrączkę.
Miłe były to chwile i Merlin mu świadkiem, jeżeli uda im się nie zniszczyć tego pobytu jakąś spontaniczną kłótnią o byle co, to Cassius jeszcze przez długi czas będzie wspominał te leniwe pobudki we wspólnym, lecz obcym łóżku i intensywne noce spędzane na… oglądaniu gwiazd. Wizyty w butiku, w barach, w kasynie. Wszystko to składało się na ich wspólną relację, jaka - właśnie - tutaj iskrzyła i lśniła blaskiem jaśniejszym niż dotychczas. Nie zastanawiał się nad tym zbyt intensywnie. W końcu był mistrzem wypierania z siebie czegokolwiek, co miało związek z jego uczuciami, a jednak w jakimś stopniu nawet on to czuł. Czuł, że nie chciałby już nigdy nie budzić się z tego amerykańskiego snu o rozpuście, w który wspólnie zapadli. Tylko tutaj było mu tak ciepło, tak miękko. Tak znajomo. Musnął lewą dłonią jej szyję, delikatnym ruchem odsuwając z ramienia jej długie, jaśniejące platyną włosy zroszone jeszcze drobinkami złota. Zaczesał je za ucho i przyjrzał się bezmyślnie jej profilowi. Nie mówił nic ponad to co dotychczas. Nie musiał. Czasami mniejsze gesty znaczyły o wiele więcej, niż w przypadku innych. Od dawna nie był względem niej tak łagodny, tak ciepły i czuły. Tak delikatny w całej tej swojej nieokrzesanej brawurze. Był tak znajomy, a zarazem obcy. Jakby ktoś nacisnął w nim jakiś przycisk odpowiedzialny za ujawnienie w nim zupełnie innego oblicza. To nie był jeszcze ten Cassius, który objawiał się, gdy chwytał w palce pędzle, ale było im do siebie zaskakująco niedaleko. Jednakże musiał się on wycofać w głąb niego. W takim miejscu jak to nie było miejsca na ckliwe sentymenty. Liczyła się jedynie jasność umysłu. O ironio, jak jemu jej brakowało w tej chwili. Czy wydawało mu się, czy dzisiaj jaśniała jakoś bardziej, niż zwykle? Pocałował ją spontanicznie w policzek ruchem krótkim, słodkim i niepodobnym do niego. Potem zaś wstał, niezrażony jej ripostą, a jedynie szczerze uśmiechnięty. Miał już napój w dłoni, w dodatku bardzo trafnie dobrany i towarzyszkę u boku. Wreszcie mógł sądzić, że jest szczęśliwy. Do całej tej zabójczej mieszanki brakowało mu więc tylko tej rywalizacji, jaką tak chętnie posługiwał się do tej pory przy Dinie. Zamiast iść znowu w znajome rejony, ukierunkował ją w kierunku Merlinowi ducha winnemu krupierowi. Mistrzowi gry dzisiejszego wieczoru. - Zagram pierwszy - zadecydował, bo chociaż mieli walczyć o wspólny sukces, dawał jej tym samym czas na rozeznanie się w szczegółach. Jeszcze nie siadając, wysypał na stół garść galeonów. - Pięćset po dwadzieścia pięć. - Zażyczył sobie, decydując się nie męczyć krupiera i tym samym otrzymując od niego cały stack żetonów cashowych. Przysuwając sobie stołek i wsuwając drinka, z którego pierw upił łyka, w złotą dziurę w stoliku przeznaczoną właśnie na szklanki, podwinął wymownie rękawy, uśmiechając się do gołowąsa za planszą. - Kręcisz - rzucił, jak większość hazardzistów czując większe podniecenie związane z „niewygrywaniem” już w trakcie wyścigu z samym kołem. Obstawianie w pośpiechu może i było nierozsądne, ale z pewnością bawiło o wiele bardziej. Przysuwając do siebie otrzymane żetony pieniężne, przesunął kciukiem po wytłoczonej na górze dwudziestce piątce. Gest ten był pozornie normalny i nieszkodliwy, ale kącik ust Swansea drgnął zdradziecko, gdy ten wpatrzył się w planszę. Bardziej usłyszał jak koło się kręci, niż zobaczył. Jego dłoń wystrzeliła naprzód. Gwiazda i księżyc na pół. Głupiec, mag, kapłanka i cesarzowa jako cztery pierwsze za jedno obstawienie, a potem pustelnik, rydwan, sprawiedliwość po jednym żetonie. Wykorzystał pięć z dwudziestu, aby widzieć ile wydaje, a potem cofnął palce. Zamiast koła, obserwował dłonie krupiera. W zamyśleniu zakręcił jednym żetonem na stoliku, unosząc wzrok na jego twarz.
Przyglądała się bystrym, choć powściągliwym wzrokiem wszystkiemu co wypełniało przesadnie wielką przestrzeń kasyna. Subtelność jego dotyku wydawała się tak naturalna, że początkowo nawet nie zauważyła tego gestu, zapatrzona w cudeńka i błyskotki oferowane przez stoliki nieopodal. Jakby te gest był najnormalniejszy w świecie, tak bardzo jego i tak bardzo dla niej. Nie myśląc nawet co robi ujęła jego dłoń przy swojej twarzy, kiedy zakładał jej włosy za ucho i dopiero wtedy jej umysł zdawało się zauważył, że to dłoń Cassiusa Swansea. Przeniosła na niego spojrzenie powoli i z namysłem, posyłając mu zwyczajny, szczery uśmiech. Jakby przez te pół oddechu byli tutaj całkiem sami. Gdy skierowali swoje kroki ku ruletce, nie mogła nie zauważyć, że czuł się tu bardzo swobodnie. Harlow zasadniczo nie była onieśmielona pobytem w tym lokalu, co więcej, idąc ramię w ramię z tym, który zadecydował nic nie mogło jej przejąć - nie miała jednak w oczach tej miękkości satysfakcji kogoś, kto bywał w takich miejscach tysiące razy. Usadowiła się nieopodal swojego dediego i upiwszy drinka pozbyła się go z rąk. Nawet nie przymierzała się do jego żetonów, a niewymieniwszy swoich nie miała czego rozpuszczać. Jeszcze. Obserwowała poczynania malarza jakby próbowała wyczuć z powietrza, czy ten wieczór jest błogosławiony przez piękną i szczodrą mateczkę Fortunę i utuli ich ona do swej obfitej piersi, czy jednak w ciemnościach i alkoholu stracą wszystko z czym tu przyjechali. Spojrzała krupierowi w oczy kiedy ten z uśmiechem prezentował swoje stanowisko i bardzo subtelnie mrugając rzęsami, powoli, niby motyl skrzydłami, wcale nienachalnie spróbowała go choć odrobinę zauroczyć. Nie po to, żeby się zaślinił tu na stół, ale kto wie? Chyba po to, by mu było w ich towarzystwie po prostu ...miło. No, może trochę bardziej niż miło. Obserwowała obracającą się paletę kart z ciekawością, wciąż były zbyt rozmazane, by mogła dostrzec kunszt ich rysunków i poruszających się, złoconych zdobień całego koła astroletki. Zdawało się jej, że poczuła znajome mrowienie nowych umiejętności Cassiusa, pozostawiła to jednak bez najmniejszej reakcji niczym wprawny pokerzysta. Cóż, udawać ćwiczyła całe życie. Gdy koło zatrzymało się na Magu nie powstrzymywała uśmiechu i choć niespecjalnie jeszcze ekscytowała ją rozgrywka to mrugnęła do krupiera i na następną turę ustawiła swój zakład dokładnie na polu numer 1. Będąc w Vegas trzeba robić rzeczy głupie, tak? Bo co sie dzieje w Vegas..?